ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 764
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 480

Sierotka - Heyer Georgette

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Sierotka - Heyer Georgette.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK H Heyer Georgette
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 146 osób, 114 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 252 stron)

GEORGETTE HEYER Przełożyła Magdalena Słysz DC Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996

1 * * * Hrabia Wroxton bawił się całkiem dobrze, jeśli to w ogóle możliwe, by starszy dżentelmen, cierpiący z powodu niestraw­ ności i szczególnie gwałtownego ataku podagry, mógł odczu­ wać jakąś przyjemność poza ulgą w nękających go bólach. Pochłonięty był wdzięcznym zadaniem, jakie stanowiło dlań wygłaszanie przemowy na temat przywar swego potomka. Nie wtajemniczonym jego ostre słowa mogły wydawać się niespra­ wiedliwe, gdyż Ashley wicehrabia Desford odznaczał się wszel­ kimi cechami syna, z którego każdy ojciec powinien być dum­ ny. Miał nie tylko miłą powierzchowność i wysoką atletyczną sylwetkę, lecz także ujmujący styl bycia, będący wynikiem wrodzonej delikatności oraz wychowania, jakie odebrał. Wyka­ zywał się również sporą dozą cierpliwości i poczuciem humoru, które uwidaczniało się w uśmiechu, jaki czaił się w jego oczach i jaki wiele osób uważało za nieodparty. Ojciec jednak nie zaliczał się do tych ludzi - jako cierpiący na podagrę uznawał ów uśmiech za wręcz irytujący. Działo się to w czerwcu, lecz ponieważ nie można było powiedzieć, że panują letnie upały, hrabia kazał napalić w bi­ bliotece. On i jego dziedzic siedzieli teraz po obu stronach kominka: hrabia z grubo obandażowaną nogą opartą na stołku, a syn (niezauważenie odsunąwszy swe krzesło od płonących bierwion) - jak zazwyczaj w swobodnej pozie naprzeciw ojca. Wicehrabia miał na sobie surdut, bryczesy z koźlej skóry i wy­ sokie buty, co było jak najbardziej odpowiednim porannym strojem każdego dżentelmena bawiącego na wsi. Jednak pewna elegancja, dająca się zauważyć w kroju surduta oraz sposobie 5

GEORGETTE HEYER wiązania fulara, stała się dla ojca wicehrabiego pretekstem, by nazwać syna ,,jednym z tych okropnych dandysów". Na to ów odparł tonem łagodnego protestu: - Ależ nie, sir! Prawdziwy dandys byłby oburzony słysząc coś podobnego. - Rozumiem więc - patrząc na niego rzekł ojciec - że uważasz się za sybarytę! - Prawdę mówiąc, sir - powiedział wicehrabia przepraszają­ co - za nikogo szczególnego się nie uważam. - Milczał przez chwilę, obserwując z sympatią i jednocześnie rozbawieniem, jak zaciskają się szczęki jego rodzica, po czym rzekł przymilnie: ~ No, ojcze! Czymże zasłużyłem sobie na podobną reprymendę z twojej strony? - A co zrobiłeś, by zasłużyć sobie na pochwałę? - natych­ miast odparował hrabia. - Nic! Jesteś lekkoduchem, synu. Przeskakujesz wciąż z kwiatka na kwiatek, nie myśląc o tym, że twoje nazwisko zobowiązuje cię do czegoś więcej niż nazwi­ sko jakiegoś pospolitego człowieka! Jesteś zwykłym utracju- szem - i nie musisz mi przypominać, że pieniądze, które wydajesz na konie, zakłady i spódniczki, są twoje, gdyż wiem o tym dobrze. Nie przestanę jednak powtarzać tego, co zawsze mówiłem: to bardzo podobne do twej ciotecznej babki, by zostawiać ci całą swą fortunę - niczego innego nie należało się spodziewać po takim ptasim móżdżku jak ona! To tak jakby dać ci carte blanche na najróżniejsze... eee... ekstrawagancje i roz­ rywki! Ech, na Jowisza, nic już nie powiem - rzekł jego lordowska mość z przekonaniem, lecz jak się okazało, niezupeł­ nie konsekwentnie. - Była ciotką twej matki i ta okoliczność zamyka mi usta. Umilkł rzucając wojownicze spojrzenie swemu dziedzicowi, na co wicehrabia odparł tylko ze stosowną powściągliwością: - Racja, ojcze! - Gdyby poczyniła zastrzeżenie, że jej majątek ma być wykorzystany na utrzymanie twej żony i dzieci, uznałbym to za korzystny zapis - oznajmił hrabia, dodając jednak: - Nie żebym wtedy albo teraz nie chciał czy nie mógł zwiększyć twoich apanaży, tak byś mógł sprostać dodatkowym wydatkom związa­ nym ze wstąpieniem w związek małżeński! 6

SIEROTKA Przerwał znowu i wicehrabia, zdając sobie sprawę, że ocze­ kuje się od niego jakiejś reakcji, odrzekł uprzejmie, iż jest ojcu bardzo zobowiązany. - Och, nie, wcale nie jesteś! - odparł hrabia ponuro. - A co więcej, nie wyrazisz swej wdzięczności inaczej, jak tylko dając mi wnuka, niezależnie od tego, jak szybko roztrwonisz fortunę swej ciotecznej babki. Na Boga, ależ dużo mam wnuków! - powiedział, nagle przypomniawszy sobie swe inne pretensje. - Nikt z was ani trochę nie myśli o rodzinie! Należałoby się spodziewać, że w moim wieku będę miał gromadę wnuków, które byłyby mi pociechą na starość! ł co? Czy mam jakieś? Nie mam. Ani jednego. - Przecież masz troje - odrzekł wicehrabia nie dając się zbić z tropu. - Wprawdzie nie wydaje mi się, by stanowiły dla ciebie wielką pociechę, lecz uważam, że ze względu na Griseldę należy wspomnieć o jej latoroślach. - Dziewczynki! - sapnął hrabia wykonując przy tym lekce­ ważący gest, jakby odsuwał je na bok. - One się nie liczą! Poza tym to smarkule Broxbourne'ów. Chcę chłopców, Ashley! Car- ringtonów, którzy by przejęli nasze nazwisko, tytuł i tradycje rodu. - Chyba nie wszystkie! - zaprotestował wicehrabia. - Nale­ ży zachować zdrowy rozsądek, sir. Nawet gdybym spełnił twoje oczekiwania i ożenił się w wieku dwudziestu lat, a moja nie­ szczęsna małżonka co roku obdarowywałaby mnie bliźniętami, to i tak nie byłbyś w pełni zadowolony... pomijając fakt, że wśród tak wielu wnuków musiałoby się trafić kilka dziewczy­ nek. Próba rozbawienia starszego pana niemal by się udała (gdyż hrabia skłonny był do śmiechu), gdyby nie to, że poczuł nagły ból w chorej nodze, pod wpływem którego wykrzywił twarz i wykrzyknął groźnie: - Nie bądź impertynencki, mój panie! Przypominam ci, że... dzięki Bogu!... nie jesteś moim jedynym synem! - Rzeczywiście nie - zgodził się wicehrabia ze stoickim spokojem. - I chociaż mam wrażenie, że Simon jest jeszcze za młody, by zapełnić swymi potomkami pokój dziecinny, to tuszę, iż Horace mógłby cię zadowolić w tym względzie... oczywiście 7

GEORGETTE HEYER gdy skończy się okupacja - a wszystko wskazuje, iż nastąpi to w niezbyt odległej przyszłości - i będzie mógł do nas wrócić. - Horace! - wykrzyknął jego lordowska mość. - Będę szczęśliwy, jeśli nie przyjedzie do domu z jakąś francuską dziewką! - Och, nie sądzę, by było to możliwe - odparł wicehrabia. - Horace nie jest wielkim zwolennikiem cudzoziemców i pa­ mięta o honorze rodu tak samo jak ty, sir. - Nie dożyję dnia, w którym miałbym się o tym przekonać - stwierdził hrabia, próbując odwołać się do swego wieku i choroby, lecz nieco osłabiając efekt przez dodanie zgryźliwej uwagi: - Co żadnego z was niewiele obchodzi! Wicehrabia roześmiał się, lecz była w tym spora doza sym­ patii. - Nic z tego, ojcze! - powiedział. - Nie próbuj ze mną tych sztuczek. Nie urodziłem się wczoraj - znam cię dobrze od dwudziestu dziewięciu lat! - i wiem, kiedy próbuje się mnie podejść. Dobry Boże, sir, trzymasz się bardzo dobrze - poza skłonnościami do podagry, z której mógłbyś się wyleczyć, gdy­ byś nie wypijał dwóch butelek porto za jednym posiedzeniem - i będziesz żył jeszcze długo! Wystarczająco długo, jestem tego pewien, by karcić mojego syna, tak jak karcisz dziś mnie! Hrabia nie mógł oprzeć się uczuciu zadowolenia słysząc, że jego dziedzic znajduje go w bardzo dobrej formie, lecz uznał za stosowne stwierdzić surowo, że nie rozumnie i nie aprobuje tych potocznych wyrażeń, których niestety używają teraz mło­ dzi mężczyźni. Przez chwilę miał chęć poinformować wicehra­ biego, że gdyby zamierzał zasięgnąć jego opinii na temat picia, zapytałby go o to, lecz oddalił tę myśl, wiedząc, iż nie należy liczyć, że Ashley przyjmie reprymendę z synowską pokorą, a ponadto sam nie miał ochoty wdawać się w rozmowę, pod­ czas której poruszałby się po tak niepewnym gruncie. Zamiast tego rzekł więc: - Twój syn? Nie chcę żadnych bękartów, dziękuję za coś takiego, Desford! - Po czym dodał pospiesznie: - Lecz nie sądzę, byś miał ich dużo... czy choćby jednego! - Z tego, co wiem, żadnego, sir - rzekł wicehrabia. - Miło mi to słyszeć! Gdybyś jednak zgodził się na małżeń- 8

SIEROTKA stwo, które dla ciebie aranżowałem, twój syn mógłby teraz siedzieć mi na kolanach. - Nie chciałbym ci się sprzeciwiać, sir, ale trudno mi uwie­ rzyć, by jakikolwiek wnuk, który próbowałby w tej chwili usiąść ci na kolanach, nie został surowo ofuknięty. Parsknąwszy śmiechem hrabia zdradził się, że strzał był celny, lecz mimo to powiedział: - Och, nie musisz moich stów brać tak dosłownie! Prawdą jest, że twoje zachowanie było okropne, gdy nie chciałeś oświadczyć się Henrietcie Silverdale! Nie spodziewałem się po tobie takiej niewdzięczności, Desford! Pomyślałby kto, że wy­ brałem ci żonę, której nie lubisz łub której w ogóle nie znasz - a co, muszę ci powiedzieć, nierzadko zdarzało się za mojej młodości! Zamiast tego wybrałem ci dziewczynę, z którą przyjaźniłeś się od dziecka i którą, jak przypuszczałem, darzyłeś szczerą sympatią. Mogłem znaleźć ci pannę z wyższych sfer, ale miałem na względzie twoje szczęście! I co mnie spotkało w na­ grodę? Niech usłyszę! - Och, na miłość boską, ojcze...! - zawołał wicehrabia, po raz pierwszy okazując zniecierpliwienie. - Musimy wracać do tego, co wydarzyło się dziewięć lat temu? Czyż tak trudno uwierzyć, że Hetta nie bardziej miała ochotę wyjść za mnie niż ja ożenić się z nią? - Nie... i jeśli chcesz mi powiedzieć, że jej nie lubiłeś, to szkoda twojej fatygi! - Oczywiście, że ją lubiłem - tak jak bym lubił siostrę! I nic się pod tym względem nie zmieniło: jesteśmy dobrymi przyja­ ciółmi, ale jakoś nikt nie ma ochoty poślubić swej siostry, choćby nie wiem, jakim darzył ją przywiązaniem! Prawda wygląda tak, że ty, ojcze, i sir John uzgodniliście to między sobą... chociaż po dziś dzień nie mogę się nadziwić, jak mogli­ ście być tak niemądrzy, by sądzić, że przekonacie nas, niemal brata i siostrę, do tego wspaniałego pomysłu! Nie, nie oburzaj się, iż nazwałem cię niemądrym! Zauważ, że powiedziałem, iż nie mogę tego zrozumieć! - Ach, umiesz mówić słodkie słówka i myślisz, że dam się wziąć na ich lep - mruknął jego ojciec. - Ależ dobrze wiem, że nie - odparł wicehrabia ponuro. - 9

GEORGETTE HEYER Ale chciałbym, byś mi wyjaśnił, dlaczego ty, sir, który nie dałeś się złapać na męża, dopóki nie skończyłeś trzydziestu lat, tak bardzo chciałeś mnie widzieć w małżeńskich kajdanach, zanim jeszcze osiągnąłem pełnoletniość? - Żeby ci wybić z głowy głupoty! - odparł hrabia, zanim zdążył pomyśleć. - Aha! - wykrzyknął wicehrabia łypiąc na niego spod oka. - Więc to dlatego. Cóż, już od dawna podejrzewałem, iż w latach swej młodości nie byłeś takim wcieleniem wszelkim cnót, jak chciałbyś nam wmówić! - Wcieleniem cnót! Też coś! Oczywiście, że nie byłem - odparł hrabia, wręcz z niesmakiem odnosząc się do tej sugestii. - Tak też myślałem! - zawołał wicehrabia ze śmiechem. - Musiałem się wyszumieć jak każdy młodzik, nigdy jednak nie zadawałem się z typami spod ciemnej gwiazdy. To oświadczenie sprawiło, iż wicehrabia natychmiast przestał się śmiać. Zmarszczywszy nagłe czoło, skierował badawcze spojrzenie na ojca i zapytał poważnie: - Co chcesz przez to powiedzieć? Jeśli to kamyk do mojego ogródka, pozwól sobie powiedzieć, iż jesteś w błędzie, sir. - Bynajmniej! - odrzekł gniewnie jego lordowska mość. - Myślałem o Simonie, tym zakutym łbie! - O Simonie? Co też on, u czorta, znowu zmalował, że ci się tak naraził? - Tylko mi nie mów, że nie wiedziałeś o jego hulankach w gronie podobnych mu gagatków, którym tylko niegodziwości w głowie i którzy dopuszczają się wszelakich występków, urzą­ dzając awantury i orgie... - Co też ty mówisz, ojcze! - rzekł wicehrabia, bezceremo­ nialnie przerywając ten potok skarg. - Rzadko go widuję, ale możesz być pewny, iż szybko dowiedziałbym się, gdyby rzeczy­ wiście popadł w towarzystwo, o jakim mówisz. Wielkie nieba, gdyby ktoś cię słyszał, pomyślałby, że Simon należy co naj­ mniej do jakiejś bandy łotrzyków i każdej nocy kończy w kar­ czmie pod stołem! Przypuszczam, że rzeczywiście nie byłbyś zachwycony towarzystwem, w jakim się obraca, tak jak ja nie jestem zachwycony - lecz on ma dopiero dwadzieścia trzy lata, a ja dwadzieścia dziewięć i wyrosłem już ze szczenięcych lat. 10

SIEROTKA Ale nie są to żadni niegodziwcy ani łotry. Zbyt surowo ich osądzasz, ojcze, wierz mi. - Szkoda, że tak rzadko go widujesz! - nie dawał za wygraną hrabia. - Sam musiałem zasięgnąć języka w tej spra­ wie, ponieważ nie mogłem się spodziewać, byś ty się tym zainteresował. - I miałeś rację - odparł szczerze wicehrabia. - Przypuszczam - rzekł hrabia czyniąc widoczne wysiłki, by się opanować - że strzępiłbym niepotrzebnie język, gdybym cię poprosił, abyś wziął w karby tego nicponia? - Chyba tak, ojcze. Boże, na jakiej podstawie sądzisz, że Simon w ogóle chciałby mnie słuchać? - No cóż - powiedział jego lordowska mość niechętnie - mimo wszystkich swoich wad obracasz się w dobrym towarzy­ stwie, należysz do Klubu Karety i - dzięki mnie! -jesteś nawet niezłym szermierzem. Powiadają, że młodzi dżentelmeni uznają cię za kogoś w rodzaju arbitra elegantiarum, więc nie ma co mówić: mógłbyś mieć na Simona większy wpływ niż ja. - Gdybyś miał braci, ojcze - rzekł wicehrabia uśmiechając się - wiedziałbyś, że młodsze rodzeństwo zazwyczaj nie chce iść za radą i przykładem starszych braci, choćby nawet byli znacznie lepszymi szermierzami ode mnie. Przykro mi, że cię zawiodę, lecz muszę stanowczo odmówić mieszania się w spra­ wy Simona. Nie sądzę, aby istniała po temu jakakolwiek potrzeba, lecz jeśli ty jesteś przeciwnego zdania, sam musisz ukrócić jego wybryki, nie ja. - Jak, u diabła, mam to zrobić?! - wybuchnął ojciec. - On nie chce nikogo słuchać, a choć uważasz mnie za gderliwego starca, nie jestem aż takim despotą, by pozbawić go apanaży. Toby dopiero było, gdyby popadł w długi, a ja musiałbym go wyciągać z więzienia! Choć prawdę mówiąc, nic lepiej by mu nie zrobiło niż pobyt w lochu! - Moim zdaniem, sir, zbyt czarno widzisz przyszłe losy naszego młodego Simona. Myślę, że nie powinieneś się tak bardzo denerwować z jego powodu - nawet gdyby rzeczywiście były ku temu powody! - W każdym razie mogłem się spodziewać, że ty się nie przyjmiesz! - zawołał hrabia, krzywiąc twarz z powodu kolej- 11

GEORGETTE HEYER nej fali bólu. - Wszyscy jesteście siebie warci! Dlaczego pokarano mnie trójką egoistycznych, niewdzięcznych próżnia­ ków - tego nigdy się nie dowiem! To oczywiście wasza matka całkiem was zepsuła, a ja byłem tak głupi, że jej na to pozwo­ liłem. A co do ciebie - niech mnie kule biją, jeśli nie jesteś z nich najgorszym ziółkiem! Nie mogę na ciebie liczyć, więc im szybciej zejdziesz mi z oczu, tym lepiej! Nie wiem, co cię tu przywiodło, bo jeżeli chęć zobaczenia mnie, to mogłeś sobie oszczędzić fatygi. Nie chcę cię tu więcej widzieć! Wicehrabia wstał, mówiąc niezwykle grzecznie: - Cóż, w takiej sytuacji usunę się sprzed twego oblicza, sir! Nie proszę cię o błogosławieństwo na przyszłość, gdyż znając cię i twoje zasady, wiem, że użyczyłbyś go bez słowa sprzeci­ wu. Nie proszę też, byś podał mi rękę - lecz tylko dlatego, by oszczędzić sobie bolesnego afrontu! - Zuchwalec! - rzekł na to ojciec wyciągając do syna rękę. Wicehrabia ujął dłoń, schylił się i ucałował ją z szacunkiem, mówiąc: - Dbaj o siebie, ojcze. Do widzenia. Hrabia patrzył, jak syn przemierza pokój kierując się do drzwi, i gdy ten je otworzył, rzekł głosem człowieka rozdraż­ nionego do granic możliwości: - Jak mniemam, przyjechałeś do domu, bo czegoś chcesz! - W istocie - odparł wicehrabia posyłając mu przez ramię rozbawione spojrzenie. - Chciałem zobaczyć mamę. Po czym spokojnie wyszedł z pokoju, stanowczo zamykając za sobą drzwi, zanim doszło doń gniewne prychnięcie, które stanowiło reakcję na jego zręczną ripostę. Dotarłszy do hallu, zastał tam lokaja, a napotkawszy pełne sympatii i współczucia spojrzenie starego, dobrego służącego, wybuchnął śmiechem. - Ostatni raz tu jestem, Pedmore! Ojciec wyrzucił mnie z domu! Powiedział, że jestem próżniakiem i lekkoduchem, do tego zuchwalcem, po czym dodał jeszcze kilka określeń, któ­ rych w tej chwili nie pamiętam. Uwierzyłbyś, że ktoś może wykazać taki brak zrozumienia? Lokaj cmoknął z dezaprobatą i potrząsnął $ową. Wzdycha­ jąc głęboko, odrzekł. 12

SIEROTKA - To z powodu podagry, jaśnie paniczu. Zawsze ma przez nią zły humor. - Zły humor! - wykrzyknął wicehrabia. - Chcesz zapewne powiedzieć, ty stary lisie, że jest w stanie zabić spojrzeniem każdego, kto byłby na tyle niemądry, by wejść mu w drogę! - ponieważ nic wypada mi się zgodzić z jaśnie paniczem, nic już nie powiem - rzekł surowo Pedmore. - Lecz jeśli wybaczy mi panicz śmiałość, chciałbym służyć radą - gdyż znam jego czcigodnego rodzica znacznie dłużej - i jednocześnie z całym szacunkiem prosić, by nie przywiązywał panicz zbyt­ niej wagi do tego, co jaśnie pan mówi, gdy dokucza mu podagra, albowiem nie ma nic złego na myśli - przynajmniej jeśli chodzi o panicza. A jeśli miałby się panicz poczuć urażony, jaśnie panu byłoby bardzo przykro - naprawdę, bez względu na to, co dziś powiedział. - Mój poczciwy Pedmore, czy sadzisz, iż o tym nie wiem? - odparł wicehrabia uśmiechając się do niego z sympatią. - Chyba nie masz mnie za jakiegoś półgłówka?! Gdzie mogę znaleźć matkę? - W salonie, jaśnie paniczu. Wicehrabia skinął głową i lekkim krokiem wbiegł na szero­ kie schody. Matka ciepłym uśmiechem powitała go w swoim królestwie i wyciągnęła doń rękę. - Wejdź, mój drogi - powiedziała. - Czy ojciec bardzo ci suszył głowę? Ucałował jej dłoń. - Jeszcze jak! - odrzekł pogodnie. - Zbeształ mnie w swym najlepszym stylu! A nawet stwierdził, "iż nie chce mnie już więcej widzieć. - Och, Boże! Nie mówił tego poważnie, przecież wiesz. Tak, z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę: ty zawsze wszystko rozumiesz, nie trzeba ci niczego tłumaczyć, nieprawdaż? - Czy rzeczywiście? Chyba tak nie jest, skoro oboje z Ped- more'em uznaliście za stosowne upewnić mnie o intencjach ojca. Jestem ich świadom, choć nie wymagajcie ode mnie, że w takiej sytuacji wykażę się wielkim zrozumieniem! Nikt, kto ma dość rozumu w głowie... i zna ojca!... nie może mieć 13

GEORGETTE HEYER wątpliwości, że te napastliwe uwagi wynikają z czegoś innego niż niestrawność czy atak podagry! Gdy wczorajszego wieczora zobaczyłem, jak przy obiedzie raczył się krabami w sosie curry, zacząłem obawiać się najgorszego. I moje obawy się potwier­ dziły, kiedy potem otworzył drugą butelkę porto. Proszę, nie myśl, mamo, że jestem złośliwy, lecz czy to jest mądre, by tak sobie dogadzał? - Oczywiście, że nie - odparła lady Wroxton. - To mu nie służy, nie ma jednak sensu spierać się z nim, gdyż tylko się denerwuje, kiedy podsuwamy mu dania zalecane przez doktora Chettle, gdy tymczasem ma on chętkę na coś ciężko strawnego. A wiesz, jaki potrafi być, gdy ktoś mu się sprzeciwia. I kiedy wpadnie w gniew. - O tak, wiem! - rzekł wicehrabia uśmiechając się. - To mu nawet bardziej szkodzi, gdyż jest potem wyczerpa­ ny, popada w przygnębienie i mówi, że zrobił się z niego wrak i nic mu już nie pozostaje, jak uporządkować swoje sprawy. Odbija się to na wszystkich, gdyż nawet Pedmore, który jest do nas bardzo przywiązany, nie lubi, kiedy czymś się w niego rzuca - zwłaszcza gdy jest to talerz z zupą. - Aż do tego dochodzi? - zapytał wicehrabia dość przestra­ szony. - Och, nie zawsze - zapewniła go matka pocieszającym tonem. - Zwykle potem jest mu przykro z tego powodu i prze­ prasza za swe zbyt porywcze zachowanie. Przypuszczam, że dziś wieczorem też będzie miał wyrzuty sumienia, i mam na­ dzieję, iż jutro zje posłusznie wodziankę albo gotowane kurczę. Nie musisz więc tak bardzo się martwić, mój drogi: najprawdo­ podobniej minie kilka tygodni, zanim znowu pozwoli sobie tknąć swe ulubione potrawy. - Bardziej niepokoję się o ciebie, mamo, niż o niego. Nie mam pojęcia, jak możesz znosić takie życie. Ja bym nie potrafił. - Rzeczywiście, nie sądzę, byś potrafił - odrzekła patrząc na niego jednocześnie z rozbawieniem i wyrozumiałością. - Nie znałeś go, gdy był młody, i naturalnie nie zakochałeś się w nim. A ja pamiętam, jaki był wesoły, przystojny i dziarski i jacy byliśmy szczęśliwi. I nadal się kochamy, Ashley. Syn nieznacznie zmarszczył czoło i nagle zapytał: 14

SIEROTKA - Czy on cię przypadkiem nie tyranizuje, mamo? - Och, nie, nigdy! Wprawdzie czasami mnie łaje, ale jeszcze nigdy niczym we mnie nie rzucił - nawet wtedy, gdy odważy­ łam się powiedzieć, że powinien dodać do swego porto odrobinę rabarbaru, który, jak wiesz, stanowi doskonałe remedium na dolegliwości żołądkowe. Lecz się nie zgodził. Prawdę mówiąc, wpadł w szał z tego powodu. - Wcale mnie to nie dziwi - zauważył wicehrabia ze śmie­ chem. - Według mnie zasłużyłaś, by wylał na ciebie tę miksturę. - Tak właśnie powiedział, lecz niczym we mnie nie rzucił. Wybuchnął śmiechem podobnie jak ty. Ale czymże teraz tak bardzo się zirytował, mój drogi? Powiedziałeś coś, co go rozsierdziło? Bo wiem, że przed przyjazdem nie zrobiłeś nicze­ go, co by mu sprawiło przykrość, gdyż bardzo się cieszył na spotkanie z tobą. Właśnie dlatego mieliśmy na obiad te kraby w sosie, a Pedmore podał najlepsze porto. - Dobry Boże, czyżby na moją cześć? Oczywiście nie śmiałem mu powiedzieć, że nie przepadam za porto, i musiałem wypić piekielne dużo tego trunku. Jeśli zaś chodzi o powód jego zdenerwowania - z pewnością nie było to nic, co powiedziałem, gdyż bardzo zważałem na słowa. Mogę tylko przypuszczać, iż winę za to ponoszą kraby i porto. - Urwał myśląc o tym, co zaszło w bibliotece, a na jego czole ponownie pojawiła się zmarszczka. Zwrócił spojrzenie na matkę i rzekł z wolna: - Chociaż... Mamo, dlaczego po dziewięciu latach wrócił do sprawy owego planowanego małżeństwa między Hettą i mną? - Och, naprawdę przypomniał sobie o tym? To niedobrze! - Ale dlaczego, mamo? Nie mówił o tym od lat. - Tak, i to właśnie u niego lubię. Ma okropnie gwałtowny temperament, nigdy jednak nie boczy się, nie marudzi i nie zachowuje uraz. Obawiam się jednak, że przypomniał sobie o tym, ponieważ doszło do jego uszu, iż Henrietta prawdopo­ dobnie bardzo dobrze wyjdzie za mąż. - Wielkie nieba! - wykrzyknął wicehrabia. - Co też ty mówisz! Któż to stara się o jej rękę? - Nie sądzę, byś go znał, ponieważ dopiero co przybył do Hertfordshire, i jak mi się zdaje, nader rzadko odwiedza Lon­ dyn. To kuzyn starego pana Bourne'a - odziedziczył po nim 15

GEORGETTE HEYER Marley House. Z tego, co mówi lady Draycott, to wspaniały, godny najwyższego szacunku człowiek, o niezliczonych zale­ tach i nieskazitelnych manierach. Nie miałam okazji go poznać, lecz żywię nadzieję, że to nastąpi, gdyż bardzo lubię Henriettę i zawsze życzyłam jej dobrej partii. I jeśli lady Draycott mówi prawdę, tenże pan... pan Nethersole... nie, nie Nethersole, ale coś podobnie brzmiącego... wydaje się odpowiednim człowiek kiem dla tej dziewczyny. - Wszystko, co mówisz, wskazuje, że to jakiś okropny nudziarz - stwierdził wicehrabia. - Owszem, lecz przeważnie wszystkie czcigodne osoby wy­ dają się nieciekawe. Czyż to nie dziwne? Musimy jednak pamiętać, że nie zawsze można polegać na opinii lady Draycott, która według mnie ma skłonności do przesady. Każdy, kogo lubi, jest dla niej niemal świętym, a tych, którzy nie przypadli jej do gustu, nazywa łotrami. - W jej oczach błysnęła iskierka rozbawienia. - O tobie zaś mówi, że masz silny charakter i że jesteś bardzo dobrze ułożony. - Wielkie dzięki - odrzekł wicehrabia. - Kto by pomyślał, że tak dobrze zna się na ludziach! Jego matka się roześmiała. - Tak, rzeczywiście? Na jej przykładzie doskonale widać, ile można zyskać dzięki miłym słówkom. To jednak smutne, że umiejętność zjednywania sobie sympatii tak bardzo przydaje się* w życiu, choć w gruncie rzeczy wcale nie świadczy o wartości człowieka. - Przechyliła się nieco, by uszczypnąć syna w pod­ bródek, a w jej oczach pojawił się pełen czułości, wesoły błysk. - Nie zwiedziesz mnie, ty hultaju! Wciąż skaczesz z kwiatka na kwiatek, co zapewne dosłownie powiedział ci ojciec. Chciała­ bym, abyś poznał jakąś miłą dziewczynę, założył rodzinę i ustatkował się. Ale nie mówmy już o tym. Nie miałam zamia­ ru cię denerwować. Cofnęła rękę, lecz wicehrabia ujął ją i zatrzymał w swej dłoni, przy czym spojrzał na matkę uważnie i rzekł: - Czyżby, mamo? Może dziewięć lat temu chciałaś, bym oświadczył się Henrietcie? Podobałaby ci się jako synowa? - Co też ty sobie o mnie myślisz, mój drogi! Mam nadzieję, że nie jestem aż takim kurzym móżdżkiem, by życzyć sobie, 16

SIEROTKA abyś poślubił dziewczynę, której nie darzysz poważnym uczu­ ciem. Mam wiele sympatii dla Henrietty, lecz sądzę, że nie byłaby dla ciebie odpowiednią żoną. Ale to stare dzieje, nie ma więc sensu wracać do tej sprawy. Obiecuję ci, że przyjmę serdecznie każdą dziewczynę, którą wybierzesz, i sprawi mi to przynajmniej taką samą radość, z jaką pójdę na ślub Henrietty z jej wybrańcem. - Tym ideałem, którego nazwiska nie pamiętasz? Czy Sil- verdale'owie są w Inglehurst? Od tygodni nie widziałem Hetty w Londynie, ale z tego, co mi mówiła, kiedy spotkaliśmy się na balu u Castlereaghów, sądziłem, iż biedaczka musi już być w Worthing! - Lady Silverdale - odparła matka głosem bez wyrazu - stwierdziwszy, że jedyne odpowiednie pokoje w Worthing są już wynajęte na lato, przypomniała sobie, iż morskie powietrze źle działa jej na wątrobę, i postanowiła zostać w Inglehurst, zamiast szukać pensjonatu w innej miejscowości. - Ależ to straszna kobieta! - powiedział wicehrabia wesoło. - No, cóż! Chyba lepiej będzie Hetcie z tym wcieleniem wszelkich cnót. Wpadnę jutro do Inglehurst w drodze powrotnej do Londynu i spróbuję się zorientować, jaki jest naprawdę ten Nether-coś-tam! Lady Wroxton, trochę zaskoczona, rzekła tonem lekkiej wy­ mówki: - Mój drogi, chyba nie będziesz wypytywał Hetty o niego? - Ależ tak, na Boga! Oczywiście! - odparł wicehrabia. - Ja i Hetta nie mamy przed sobą tajemnic. W każdym razie nie więcej niż ja i Griselda. - A zastanowiwszy się przez chwilę na tym stwierdzeniem, dodał: - A nawet znacznie mniej!

2 * * * Następnego ranka wicehrabia Desford opuścił dom rodzin­ ny, nie szukając okazji do powtórnej rozmowy z ojcem. Nie było to trudne, ponieważ hrabia rzadko przed dwunastą wychodził ze swej sypialni. Wicehrabia więc w samotności posilił się znakomitym śniadaniem, pobiegł na górę, by serde­ cznie uściskać matkę na pożegnanie, wydał kilka dyspozycji służącemu, który miał podążyć za nim do Hampshire razem z bagażami, a następnie wsiadł do kanolki w chwili, gdy zegar w stajni zaczął wybijać jedenastą. Zanim jeszcze ucichło echo ostatniego uderzenia, był już dość daleko od domu, a powóz toczył się długą aleją prowadzącą do głównej bramy posia­ dłości. Szybkość, z jaką pędziły jego chyże rumaki, mogłaby prze­ straszyć osoby bardziej nerwowe niż siedzący obok wicehrabie­ go stangret w średnim wieku; Stebbing jednak, który służył swemu panu, odkąd ten wyrósł z łat dziecinnych, odznaczał się usposobieniem harmonizującym z kwadratowym, surowym ob­ liczem i siedział teraz z rękami założonymi na piersi i całkowi­ cie obojętnym wyrazem twarzy. I jak nie zdradzał żadnego zdenerwowania, tak na odwrót - objawiał dumę ze swojego pana, którego wsadził na pierwszego kucyka i który, będąc potem znakomitym szermierzem, stał się również doskonałym woźnicą. Tylko w towarzystwie swych kompanów, mając już mocno w czubie, Stebbing przyznawał, iż nikt nie potrafi tak powozić końmi, jak jego pan, lord Desford. Kariolka, którą kierował teraz Desford, nie była właściwie sportowym powozikiem, lecz skonstruowana została według 18

SIEROTKA jego własnego projektu przez Hatchetta z Longacre i była tak lekka, że konie ciągnęły ją bez wysiłku, w związku z czym mogła przebywać bardzo duże odległości w niewiary­ godnie krótkim czasie (zwłaszcza jeśli zaprzęgano do niej naj­ lepszej krwi rumaki ze stajni jego lordowskiej mości). Zwy­ kle Desford ustawiał przy dyszlu tylko parę koni, jeśli jednak wyruszał w dłuższą podróż, zaprzęgał do powozu czwórkę, co znaczyło - jak mawiali jego nieznośni przyjaciele - że szuka guza. Teraz powoził czwórką wspaniałych siwoszy i jeśli nawet nie przebywały one szesnastu mil na godzinę, jak można było przeczytać w ogłoszeniach o sprzedaży koni w „Morning Post", to w każdym razie dotarły do celu znacznie przed po­ łudniem ani razu nie przechodząc w galop, jedynie biegnąc kłusem. Inglehurst Place było sporą posiadłością, należącą niegdyś do nieżyjącego już od kilku lat starego, serdecznego przyjacie­ la lorda Wroxtona. Obecny właściciel, sir Charles Silverdale, odziedziczył ją po ojcu, jeszcze będąc w Harrow. Nie osiąg­ nął on dotąd pełnoletniości i - jak mówili ci, którzy smutno potrząsając głowami, ubolewali nad jego niefrasobliwością - nie chciał wziąć na siebie wszystkich obowiązków związa­ nych ze spadkiem. Jego majątek znajdował się pod kuratelą powierników, ale ponieważ żaden z tych dwóch uczonych w prawie dżentelmenów nie znał się zbyt dobrze na upra­ wie ziemi, zarządzanie posiadłością spoczywało na barkach siostry sir Charlesa, panny Henrietty Silverdale, oraz jego rządcy. Lokaj, bardzo dostojna figura, powitał wicehrabiego ukło­ nem i powiedział, iż z przykrością musi poinformować gościa, że jaśnie pani po nie przespanej nocy jeszcze nie zeszła na dół i nie może go powitać. - Wobec mnie nie musisz zachowywać się tak sztywno, Grimshaw! - rzekł wicehrabia. - Wiesz dobrze, że nie przyje­ chałem z wizytą do jaśnie pani. Czy jest panna Silverdale? Grimshaw pozwolił sobie na mniej oficjalny ton i rzekł, iż wydaje mu się, że panienkę można znaleźć w ogrodzie, lecz na jego twarzy malował się wyraz ponurej dezaprobaty, gdy pa­ trzył, jak Desford znika za rogiem domu. 19

GEORGETTE HEYER Wicehrabia odnalazł pannę Silverdale w ogrodzie różanym. Towarzystwa dotrzymywało jej dwóch dżentelmenów, z któ­ rych znał tylko jednego. Dziewczyna powitała go z nie udawa­ ną radością. - Des! - wykrzyknęła wyciągając do niego ręce. - Myśla­ łam, że jesteś w Brighton! Co cię sprowadza do Hertfordshire? Wicehrabia ujął jej dłonie, ucałował ją w policzek, po czym rzekł: - Synowskie uczucia, Hetto! Jak się masz, moja droga? Ale niepotrzebnie pytam. Wyglądasz kwitnąco! Skłoniwszy głowę, uśmiechnął się do młodszego z dżentel­ menów, a na drugiego spojrzał badawczo. - Chyba nie znasz jeszcze pana Nethercotta, prawda, Des? - spytała Henrietta. - Panie Nethercott, pozwoli pan, że przed­ stawię mu lorda Desford, który jest dla mnie niemal jak mleczny brat. Panowie podali sobie ręce, a każdy z nich zmierzył uważ­ nym wzrokiem drugiego. Cary Nethercott był raczej starszy od Desforda, lecz brakowało mu swobody wicehrabiego. Przez swój sposób bycia, choć absolutnie bez zarzutu, sprawiał wra­ żenie dość nieśmiałego i pełnego rezerwy. Był wyższy i moc­ niej zbudowany niż Desford. Jego strój odznaczał się staranno­ ścią, lecz nie można było nazwać go modnym; tylko prowin­ cjusz mógłby uznać, iż surdut z bathyjskiego sukna wyszedł spod ręki Westona czy Nugeego. Nethercott był przystojny, miał regularne rysy i choć na jego obliczu zwykle malowała się powaga, miał miłą twarz, a uśmiech, który z rzadka się na niej pojawiał, był bardzo sympatyczny. - Nie, chyba nigdy się nie spotkaliśmy - przyznał Desford. - Pan dopiero od niedawna bawi w tej okolicy, nieprawdaż? Moja matka wczoraj mówiła mi o panu. Powiedziała, że odzie­ dziczył pan posiadłość starego pana Bourne'a. - Tak, rzeczywiście - odparł Cary. - Wciąż wydaje mi się to bardzo dziwne, zważywszy, że prawie go nie znałem. - Tym lepiej dla pana - rzekł Desford. - Większego dziwa­ ka i ekscentryka jeszcze nie spotkałem. Boże, Hetto, pamię­ tasz, jak się zezłościł, gdy złapał nas przechodzących przez jego ziemie? 20

SIEROTKA - O tak, nigdy tego nie zapomnę! - odrzekła śmiejąc się. - A przecież nie robiliśmy nic złego. Mam nadzieję, panie Ne- thercott, że pan nie wpadniesz w podobny szał, jeśli ze- chcę wybrać się na przechadzkę po świętym terenie Marley House? - Możesz być tego pewna, pani! - odpowiedział posyłając jej ciepły uśmiech. W tym momencie jakiś diabeł podkusił młodego pana Bec- kenhama, by zaczął dość pokrętną przemowę: - Jeśli zaś o mnie chodzi, mogę obiecać pannie Silverdale, że gdy tylko zechce przespacerować się po moim majątku, ziemię, której dotkną jej stopy, uznam za świętą. To znaczy - tak bym zrobił, gdyby ta ziemia była moja, ale to wszystko jedno, bo kiedyś, po śmierci mego ojca, będzie należała do mnie... nie żebym życzył mu śmierci! W każdym razie byłby on równie szczęśliwy jak ja, gdyby mógł powitać cię, pani, w Foxshot, gdyż tylko w ten sposób mogłabyś przejść się po naszej posiadłości. Bardzo żałuję, że drogi z Inglehurst do Foxshot nie można przebyć piechotą. Pochwyciwszy rozbawione spojrzenie Cary'ego Nethercotta, młody człowiek zarumienił się i zamilkł. - Dobrze powiedziane! - pochwalił wicehrabia, klepiąc Bec- kenhama w ramię. - Hetto, to miło z pana strony, powinnaś być mu bardzo wdzięczna! - Ależ jestem! - odrzekła Henrietta, uśmiechając się miło do swego młodego wielbiciela. -1 gdyby rzeczywiście Foxshot nie było oddalone o piętnaście mil, na pewno wybrałabym się tam na spacer. - Tymczasem jednak - delikatnie wtrącił Cary Nethercott - chyba już czas, byśmy sobie poszli i umożliwili pannie Silver- dale swobodną pogawędkę z jego lordowską moscią. Pan Beckenham nie mógł nic na to powiedzieć; i chociaż Henrietta odparła wesoło, że oboje z jego lordowską moscią zaczną sobie raczej nawzajem docinać, zamiast prowadzić miłą pogawędkę, to jednak nie starała się ich zatrzymać. Pan Becken­ ham z czcią ucałował jej dłoń, a jego starszy i mniej skłonny do ostentacji rywal jedynie ją uścisnął, prosząc, by panna Silverdale przekazała swej matce wyrazy szacunku. Następnie 21

GEORGETTE HEYER pożegnał się z wicehrabią, konwencjonalnie wyrażając nadzieję, że będzie miał przyjemność jeszcze go spotkać, po czym się oddalił. - Cóż - odezwał się wicehrabia, patrząc za nim krytycznym wzrokiem. - Jest lepszy, niż przypuszczałem! Lecz nie sądzę, by coś z tego wyszło, Hetto, to nie mężczyzna dla ciebie! Panna Silverdale miała piękne oczy. W istocie stanowiły najładniejszy element jej twarzy, gdyż usta dziewczyny były trochę za duże, nos z garbkiem - nazbyt orli, a włosy - nieokre­ ślonego brązowawego koloru. Lecz to właśnie oczy zwracały uwagę wszystkich i dzięki nim panna Silverdale powszechnie uchodziła za ładną. Trudno było określić ich barwę, gdyż były na ogół szare, lecz często zmieniały odcień, co rzadko się zdarza w przypadku zazwyczaj bardziej podziwianych niebieskich czy brązowych tęczówek. Jeśli ich właścicielka była znudzona, traciły niemal cały blask, lecz gdy tylko coś wzbudziło jej zainteresowanie, stawały się ciemniejsze i wprost promieniały; potrafiły miotać iskry, gdy była zagniewana albo - co zdarzało się częściej - rozbawiona. Zawsze jednak doskonale odzwier­ ciedlały jej uczucia. Gdy teraz uniosła wzrok ku wicehrabiemu, jej oczy wyrażały zdziwienie, cień gniewu, lecz przede wszyst­ kim wesołość. - Naprawdę tak sądzisz? - zapytała, - Cóż, jeśli rzeczywi­ ście tak jest, co za szczęśliwa okoliczność, że mi się nie oświadczył! Kto wie, biorąc pod uwagę mój wiek, może bym się zgodziła za niego wyjść? - Nie udawaj niewiniątka, Hetto. To jasne jak słońce, że ci się oświadczy! Powiem nawet, że to wartościowy człowiek, i jak widzę, ma bardzo dobre maniery, ale nie pasuje do ciebie. Możesz mi wierzyć. - Ależ z ciebie prawdziwy pies ogrodnika, Ashley! - zawo­ łała trochę oburzona, a trochę rozbawiona. - Nie chciałeś się ze mną ożenić, lecz nie możesz znieść myśli, że mogłabym poślu­ bić kogoś innego. - Wcale nie o to chodzi - powiedział wicehrabia. - Jeśli nawet nie chciałem się z tobą ożenić, to nie wmówisz mi, że przez te dziewięć lat nosisz po mnie żałobę. Mam dobrą pamięć i przypominam sobie, jakby to było wczoraj, iż błagałaś mnie. 22

SIEROTKA bym nie prosił o twoją rękę, kiedy nasi ojcowie uknuli tę haniebną intrygę. Ale diabelnie cię lubię i byłbym szczęśliwy, widząc cię na ślubnym kobiercu z człowiekiem, który będzie ciebie godny. Nethercottem znudzisz się jeszcze przed końcem miodowego miesiąca, Hetto! - Nie masz pojęcia, Des, jak ci jestem zobowiązana, że tak sobie wziąłeś do serca tę sprawę - odparła z wielką, aczkolwiek udawaną powagą. - Istnieje jednak możliwość - niewielka, ale zawsze - iż wiem lepiej od ciebie, kto do mnie pasuje, a kto nie. A ponieważ masz taką dobrą pamięć, nie muszę ci chyba przypominać, że nie jestem już głupiutką dzierlatką, lecz mam dwadzieścia sześć lat... - Rzeczywiście nie ma takiej potrzeby - przerwał jej z roz­ brajającym uśmiechem. - Skończysz dwadzieścia sześć wio­ sen piętnastego stycznia przyszłego roku i już nawet wiem, co ci podaruję z tej okazji. Jak mogłaś pomyśleć, że zapomnę o twoich urodzinach? Przecież jesteś moim najlepszym przyja­ cielem. - Widzę, że nie wygram z tobą - stwierdziła z rezygnacją w głosie. - Bardzo byłoby mi ciebie brak, gdybyśmy przestali być tak dobrymi przyjaciółmi. Bo muszę przyznać, iż jest dla mnie wielką pociechą to, że mogę zwrócić się do ciebie po radę, gdy wpadnę w tarapaty... i - żeby oddać ci sprawiedliwość - nigdy mnie do tej pory nie zawiodłeś. Błagam więc, zakończmy tę nonsensowną rozmowę o biednym panu Nethercotcie, zanim się pokłócimy. Powiedziałeś, że do domu przywiodła cię syno­ wska troska. Mam nadzieję, iż nie oznacza to choroby lorda Wroxtona? - Nie, dopóki szalony gniew nie spowoduje u niego ataku apopleksji - odrzekł. - Zeszłego wieczora rozstaliśmy się w złości - nawet powiedział, że nie chce mnie już widzieć - lecz mama i Pedmore zapewniają, że nie mówił tego poważnie, a ja im wierzę. Jeśli w najbliższym czasie nie wejdę mu znowu w drogę, sądzę, iż niebawem znowu spojrzy na mnie łaskawie. Oczywiście, było to nierozważne z mojej strony - pokazywać mu się dwukrotnie w ciągu niespełna dwóch miesięcy. Roześmiała się. - Rozumiem z tego, że znowu odezwała się podagra. Biedny 23

GEORGETTE HEYER lord Wroxton! Ale dlaczego tak się na ciebie rozzłościł? Dotarły do niego jakieś plotki? - Ależ skąd! - odparł surowo. - Nie ma żadnych powodów do plotek. - Jak to? Porzuciłeś tę ślicznotkę, z którą widziałam cię miesiąc temu w Vauxhall? - zapytała panna Silverdale, udając zdziwienie. - Nie, to ona mnie rzuciła - odparł. - Przypominała śliczną, kruchutką figurkę z porcelany, prawda. Ale niestety zbyt wiele mnie kosztowała. - To fatalnie - rzekła współczująco. - I nie znalazłeś innej na jej miejsce? Ale na pewno znajdziesz, Des, na pewno! - Któregoś dnia znajdą cię uduszoną... najprawdopodobniej przeze mnie - ostrzegł ją wicehrabia. - Powiedz mi, dlaczego delikatne, wytworne damy interesują się takimi rzeczami? - Ach, to jeden z przywilejów wieku, kiedy wyrosło się już z dziewczęcia - odparła. - I nie trzeba dłużej udawać niewi­ niątka. Wicehrabia siedział obok niej w niedbałej pozie na drewnia­ nej ławeczce, lecz to ostatnie wyznanie sprawiło, że gwałtownie się wyprostował i wykrzyknął: - Na miłość boską, Herto...! Mówisz tak w obecności in­ nych? Jej oczy błysnęły figlarnie. Krztusząc się od śmiechu powie­ działa: - Nie, tylko przy tobie, Des. To też jeden z powodów, dla których tak cię lubię. Oczywiście zachowuję się również dość swobodnie przy Charliem, ale to przecież mój młodszy brat. Czy Griselda nigdy szczerze z tobą nie rozmawia? - Nie pamiętam, żeby tak było, lecz przecież wkrótce po moim powrocie z Oksfordu wydała się za Broxbourne'a i odtąd rzadko ją widuję. - Nagle parsknął śmiechem. - Czy możesz w to uwierzyć, Hetto? Mój ojciec odgrzebał starą historią, o której, jak sądziłem, już dawno zapomniał, i zrugał mnie grzmiącym głosem, że nie namówiłem cię do małżeństwa ze mną. - Och, dobry Boże! - wykrzyknęła. - Po tylu latach? Dlaczego mu nie powiedziałeś, że oboje tego nic chcieliśmy? 24

SIEROTKA - Powiedziałem, ale nie przyjął tego do wiadomości. Wprawdzie nie przyznałem się, że wiedzieliśmy o podstępnej intrydze naszych ojców i zdążyliśmy uzgodnić zasady postępo­ wania. Ale wierz mi, moja droga, to by niczego nie zmieniło. - Chyba nie - zgodziła się. - Podobnie jest z moją mamą. Wyjaśniłam wszystko ojcu i on świetnie zrozumiał nasze uczu­ cia. Nigdy potem nie robił mi żadnych wymówek. Mama jednak wciąż do tego wraca! Naprawdę wołałabym, żebyś zrobił coś takiego, co by cię skompromitowało w jej oczach, zamiast podkreślać jeszcze swoje zalety. Za każdym razem, kiedy cię spotyka, zarzuca mi niewdzięczność, aż mam ochotę krzyczeć, a potem, gdy jestem już na granicy wytrzymałości, prosi, bym nie miała jej tego za złego. Według niej jesteś ucieleśnieniem wszelkich marzeń, a ja musiałam postradać rozum! Co by natomiast powiedziała, gdybyś nie był dziedzi­ cem hrabiowskiego tytułu - o to nie pytałam. - Opanowała ten mały wybuch gniewu, zaśmiała się ponuro i rzekła. - Och, nie godzi się, bym tak o niej mówiła. Zapewniam cię, że tylko wobec ciebie tak się żalę! To okropne, ale rada jestem, że dziś nie najlepiej się czuje i nie zamierza opuszczać swego pokoju. Mam nadzieję, że Grimshaw będzie dyskretny i nie powie jej o twojej wizycie. - Cóż, może to okropne, ale nie waham się wyznać, że byłem jeszcze bardziej zadowolony od ciebie, dowiedziawszy się, że nie przyjmuje gości - powiedział szczerze wicehrabia. - Przy niej zawsze czuję się jak bawidamek. Tak głęboko wzdycha albo uśmiecha się ze smutkiem, kiedy okazuję jej należne względy wynikające z dobrego wychowania. - Wy­ ciągnął zegarek i rzekł: - Muszę już iść, Hetto. Udaję się do Hazelfield i ciotka nie będzie zadowolona, jeśli przyjadę o pół­ nocy. Henrietta wstała i odprowadziła go w stronę domu. - Och, jedziesz w odwiedziny do cioci Emborough? Przekaż jej ode mnie wyrazy uszanowania. - Dobrze - obiecał. - A jeśli Grimshaw wyjawi, że tu byłem, powiedz swojej matce, co uznasz za stosowne. Że ją pozdrawiam i że... żałuję, iż była niedysponowana, kiedy przy­ szedłem z poranną wizytą. - Uścisnął pannę Silverdale po 25

GEORGETTE HEYER bratersku i pocałował ją w policzek. - Żegnaj, moja droga'. Nie zrób jakiegoś głupstwa, dobrze? - Dobrze, i ty też nie zrób! - odpaliła. - Jakżebym mógł? Pod okiem cioci Sophronii? Nie miałbym odwagi! Kierując swe kroki do stajni, obejrzał się jeszcze przez ramię.

3 * * * Lady Emborough, jedyna żyjąca siostra lorda Wroxtona, była do niego bardzo podobna. Osoby trochę lękliwe uważa­ ły wprawdzie, że nie jest to tylko podobieństwo zewnętrz­ ne, jednak myliły się, zwiedzione jej mocnym głosem i bez­ pośrednim zachowaniem. Z całą pewnością lubiła narzucać swoje zdanie, jeśli znalazł się ktoś o dostatecznie słabym charakterze, by ulegać jej autokratycznym zapędom. Lecz robiła to w przekonaniu, że człowiek ten sam nie jest w sta­ nie sobie poradzić, jak również wierząc we własną nieomyl­ ność, w żadnym jednak razie nie obrażała się, gdy napotykała sprzeciw. Uważano ją za nieznośną despotkę, lecz innego zdania byli ci, którym pomogła w trudnych chwilach. Pod szorstkim sposobem bycia kryło się dobre serce i niewyczerpa­ ne pokłady życzliwości. Lord Emborough był cichym, mało­ mównym człowiekiem i przeważnie pozwalał jej rządzić całym domem wedle upodobania, co sprawiało, iż nie wtajemniczeni uważali go za pantoflarza. Ci jednak, którzy lepiej znali Sophronię, wiedzieli, że jedno spojrzenie małżonka czy nieza­ uważalne skinienie głową wystarczało, by przywołać ją do porządku. Przyjmowała taką milczącą przyganę z całkowitym spokojem, często mówiąc z dobrodusznym uśmiechem: „O, Emborough marszczy brwi, więc nic już nie powiem na ten temat". Teraz w zwykły dla siebie sposób powitała bratanka: - Nareszcie jesteś, Desford! Spóźniłeś się... i nie mów mi, że twój koń zgubił podkowę albo że zabłądziłeś, bo i tak nie uwierzę w te bajeczki! 27

GEORCETTE HEYER - Mamo, nie męcz biednego Desa - upomniał ją najstarszy syn, rosły młody człowiek, ziemianin w każdym calu. - On i tak się tym nie przejmuje odparła śmiejąc się serdecznie. - Pewnie, że nie - odrzekł Desford całując ją w rękę. - Myślisz, że mam zajęcze serce, ciociu? Żaden z moich koni nie zgubił podkowy, nie zabłądziłem ani nie przydarzył mi się wypadek. Lecz jeśli chcesz mi powiedzieć, ze czekaliście na mnie z obiadem, nie będę naturalnie tak źle wychowany, by zarzucić ci, że opowiadasz bajki, ale tak właśnie sobie pomyślę. Otóż po drodze wstąpiłem do Inglehurst i zagada­ wszy się z Hettą, wyruszyłem później, niż było to moim zamiarem. Notabene Hetta prosiła, bym przekazał cioci wyrazy szacunku. - Inglehurst! Więc przybywasz z Wolversham?! - wykrzyk­ nęła. - Myślałam, że ciągle jeszcze bawiłeś w Londynie. Jak się czuje twój ociec? - Dokucza mu podagra! Prychnęła. - Ja myślę! Sam jest sobie winien! Dobrze by mu zrobiło, gdybym ja się nim zajęła - twoja matka jest wobec niego zbyt uległa. Gwałtowne sprzeczki, jakie ustawicznie zdarzały się między lordem Wroxton a jego siostrą, gdy ostatnio zjechała do Wol- versham, były jeszcze tak żywe w pamięci wicehrabiego, że teraz omal się nie wzdrygnął na samą myśl o nich. Na szczęście nie musiał nic odpowiadać, gdyż ciotka nagle zmieniła temat i stanowczym tonem zapytała, dlaczego wydał dyspozycje fory- siowi, by zajechał pod „Niebieskiego Dzika". - Przecież wiesz, Desford, że nie należę do tych dzisiejszych gospodyń, które odmawiają dachu nad głową służącym swych gości czy ich lokajom. Nie uznaję takich zwyczajów. Według mnie niewiele mają wspólnego z grzecznością. Twój stajenny i forysie zamieszkają razem z naszymi i nie chcę już słyszeć ani "słowa na ten temat. - Skoro tak sobie życzysz, ciociu - rzekł wicehrabia posłu­ sznie - nie będę się sprzeciwiał. To mi się właśnie w tobie podoba - powiedziała ciotka. 28