ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 764
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 480

Splątane losy - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :642.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Splątane losy - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,231 osób, 566 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 110 stron)

DANA PALMER SPLĄTANE LOSY

PROLOG Delikatna twarz na nakrochmalonej białej poduszce była blada i nieruchoma. MęŜczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do ukrycia uczuciem nie znanego sobie niepokoju. Przez lata trzymał swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki Ŝaden najemnik, a juŜ najmniej ktoś z reputacją Diega Laremosa nie mógł sobie pozwolić. Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc na nią, były dość pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień. Powinna mieć dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat czterdzieści. Nie spodziewał się, Ŝe będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła do niego wiadomość ze szpitala, nieomal ją zlekcewaŜył. Melissa Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty na odnawianie przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z ciekawości przyjechał do południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, lecz Ŝyła, choć przez cały ten czas uwaŜał ją za umarłą. Wysoki, ciemny, w nieskazitelnym, ciemnoszarym garniturze, odwrócił się, aby bezmyślnie popatrzeć przez szybę na dobrze utrzymane podłogi przed separatką Melissy Sterling. Nosił wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim dzieliła. Był trochę bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły go dojrzalszym. Prześliznął się spojrzeniem ciemnych oczu w stronę łóŜka, na którym spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej obcej, która schwytała go w pułapkę małŜeństwa, a potem porzuciła. Jak na kobietę Melissa była wysoka, choć on był od niej znacznie wyŜszy. Miała długie, faliste blond włosy, które kiedyś sięgały niŜej talii. Obcięła je. Okalały teraz jej owalną, mizerną twarz. Miała niebieskie cienie pod zamkniętymi oczami i doskonałe w kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; prosty nos marszczył się lekko w proteście przeciwko przymocowanym do niego rurkom, które tłoczyły powietrze. Wokół pełno było sprzętu elektronicznego i przewodów, które prowadziły do róŜnych monitorów. Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz dyŜurny. - Jest gorzej niŜ źle. To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeŜyli ona, pilot i kilku innych pasaŜerów samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na pustyni w pobliŜu Tucson; przywieziono ją tu nieprzytomną. Personel ostrego dyŜuru znalazł w portfelu zniszczony, starannie złoŜony dokument, który zawierał informację o jej stanie cywilnym. Był to akt ślubu napisany po

hiszpańsku; wyblakły atrament zaświadczał, Ŝe jest Ŝoną niejakiego Diega Laremosa z Dos Rios w Gwatemali. Lekarz upierał się, Ŝe Diego jest jej męŜem, a skoro tak, to czy zgadza się na natychmiastową operację dla ratowania jej Ŝycia? Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma innych bliskich, ale lekarz powiedział, Ŝe tych trochę Ŝałosnych resztek bagaŜu nie zawierało Ŝadnej wskazówki. Diego pozostawił więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej, najemnej bandy i udał się samolotem z miasta Gwatemala do Tucson. Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Kobieta w łóŜku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i łagodne, szare oczy były jedynym widocznym znakiem związków krwi z matką Melissy, Gwatemalką, której zdrada ściągnęła cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów. Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i myślał, jak to się stało, Ŝe on i Melissa mogli w ogóle do czegoś takiego doprowadzić...

ROZDZIAŁ PIERWSZY Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie przeszkadzało Melissie Sterling. Zmokniecie nie wydawało się wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z Diegiem Laremosem. Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń fincę, gigantyczną gwatemalską farmę, która graniczyła z ziemią jej ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki dała nieŜyjąca juŜ matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała syna i spadkobiercę Laremosów. Wydawało się, Ŝe ta dziewczęca adoracja jest mu obojętna. Ostatniej nocy szalała burza. Melissa pojechała konno do małego domku mamy Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje się dobrze. I okazało się, Ŝe Diego, zaniepokojony o swoją starą nianię, równieŜ zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony i ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca. Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się chłodne opanowanie, które graniczyło z zarozumiałością. Nigdy nie musiał podnosić głosu na słuŜących; Melissa tylko raz widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, Ŝe nie ma Ŝadnych słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na całe tygodnie i pewnego razu wrócił z bliznami na policzku, utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się stało. Mimo, Ŝe miała juŜ lat dwadzieścia, ciągle jeszcze była nieśmiała w obecności męŜczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie, poszukując ruin z czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie. - Przypuszczam, Ŝe twoja babka i siostra umarłyby, gdyby wiedziały, Ŝe jestem o krok od ciebie - westchnęła. - Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... - zgodził się. - Moi krewni nie mogą zapomnieć, Ŝe Edward Sterling porwał novię memu ojcu w przeddzień ich ślubu i Ŝe z nią uciekł. - Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc się Melissa. - Twój ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią jedynie małŜeństwo aranŜowane, nie z miłości. Był znacznie starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem. - Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. - Nigdy nie rozumiał naszego sposobu Ŝycia. Tu honor jest Ŝyciem sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę zaręczoną z moim ojcem, pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, Ŝe jego ojciec liczył takŜe na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał odbudować fortunę rodową. Diego

uwaŜał, Ŝe postawa ojca miała na względzie raczej interes, ale stary męŜczyzna, na swój chłodny sposób, był przywiązany do Sheili Sterling. Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w Melissie, obejmując spojrzeniem jej wiotkie ciało w dŜinsach i róŜowej koszuli, rozpiętej aŜ po pełne piersi. Nie mógł sobie pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego rodzinę. - Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi - powiedział nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym uśmiechem. - Zaczynają tu działać partyzanci. Jest niebezpiecznie. - Nie myślałam o tym - powiedziała. - Nigdy tak nie rób, chica - szepnął, naciągając kapelusz skosem na czoło. - Twoje fantazje przyniosą ci pewnego dnia zgubę. To groźne czasy. - Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą bezpiecznie. - To najniebezpieczniejsza fantazja ze wszystkich - powiedział z zadumą - ale niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść... - Chwileczkę. - Wyjęła aparat fotograficzny z kieszeni i nastawiając na niego, odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale cóŜ mogę poradzić, jeśli trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym cię maluję? Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję. - Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować. - Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña - powiedział. - Pracujesz nad nim juŜ osiem miesięcy, a ja jeszcze nie mogłem nawet rzucić na niego okiem. - Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia miała być dodana do kolekcji zdjęć, nad którymi siadała, aby powzdychać w zaciszu własnego pokoju. Aby pomarzyć, poniewaŜ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeŜyć z Diegiem. Wiedziała to dobrze. Jego rodzina byłaby przeciwna nawet jakiejkolwiek wzmiance o moŜliwości pobytu Melissy pod ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni. - Kiedy wybierasz się na studia? - Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, Ŝeby pobyć z tatą, ale ten zamęt bardzo go niepokoi. Zamierza mnie stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być tutaj. - Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie chciał myśleć o przejaŜdŜkach po swoich włościach bez szans na spotkanie Melissy. Przyzwyczaił się do niej. Dla męŜczyzny światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez lata, Melissa była

haustem wiosennego powietrza. Bał się, Ŝe gdyby mu dano szansę, mógłby ulec pokusie jej rozkosznego, młodego ciała. Była smukła i wysoka, miała długie, opalone nogi, piersi o właściwym kształcie oraz zgrabnie wciętą talię. Nie była piękna, lecz jej ciemna twarz wspaniale prezentowała się w oprawie długich jasnych włosów. Odpowiednio ubrana i wyszkolona byłaby wyjątkową... gospodynią, Ŝoną, z której męŜczyzna mógłby być dumny. Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek miał się oŜenić, jego Ŝoną byłaby Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz juŜ zhańbił nazwisko Laremosów. - Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, kiedy jechali stępa wzdłuŜ doliny w pobliŜu wulkanu Atitlán, widocznego na tle zielonej dŜungli. Kochała Gwatemalę, lubiła wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała zwłaszcza tajemnicze ruiny Majów, te, których odkrycie było taką sensacją. - Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci ojca - odrzekł. - Ponadto zrobiłem się za stary, aby zajmować się pracą, do której przywykłem. - Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca? - Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się niepewnie. - Jak idzie twojemu ojcu z kompanią bananową? Wyrównali mu straty z powodu burzy? Tropikalna burza zniszczyła plantację bananów, w której ojciec Melissy miał znaczne udziały. Tegoroczne zbiory były bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował takŜe w inne branŜe, na przykład w hodowlę bydła, które pasło się na terenach sąsiadujących z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na owocach zarabiało się najwięcej. - Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o interesach. Sądzę, Ŝe myśli, iŜ jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć. - Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej ksiąŜce, na którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo się zmienił od czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i spokojny. Mama pisała, Ŝe kiedy się pobrali, zawsze znajdował się w samym centrum spraw, był bardzo odwaŜny i lubił ryzyko... - Myślę, Ŝe jej śmierć trochę go zmieniła, maleńka - powiedział Diego, nieobecny duchem. - Być moŜe - odrzekła. - Apollo mówił, Ŝe byłeś najlepszy tam, w tej swojej robocie - dodała szybko. - I Ŝe któregoś dnia moŜe opowiesz mi o tym. Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem: - Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z kimkolwiek rozmawiać. Apollo nie ma prawa mówić ci takich rzeczy. Głos zmroził ją, poniewaŜ zabrzmiał lodowato. Zmieniła nerwowo temat.

- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie spędzić zabłąkane krowy. Musi być dobry w tym, co robi, inaczej nie chciałbyś go trzymać. - Jest dobry - powiedział, notując w pamięci, Ŝe musi powaŜnie porozmawiać z tym czarnym amerykańskim eks-Ŝandarmem, który był jednym z członków jego bandy najemników - ale to nie oznacza, Ŝe moŜe dyskutować z tobą na mój temat. - Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To była moja wina, nie jego. Przepraszam, Ŝe go zapytałam. Wiem, Ŝe jesteś bardzo skryty, jeśli idzie o twoje Ŝycie prywatne, ale chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo poraniony. - Spuściła oczy. - Martwiłam się. Nie mógł jej mówić o swojej przeszłości. Nie mógł jej powiedzieć, Ŝe był najemnikiem, którego praca polegała na niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I Ŝe była to bardzo dobrze płatna praca i Ŝe jedynym, czym się w takiej pracy ryzykuje, jest własne Ŝycie. Jego sekretne operacje okryte były tajemnicą. Wiedzieli o nich jedynie urzędnicy państwowi, którym wyświadczał czasem przysługi. A co się tyczy przyjaciół i znajomych, nie musieli wiedzieć, skąd ma pieniądze na utrzymywanie gospodarstwa... - No importa. Powinnaś wyjść za mąŜ - powiedział niespodziewanie. - JuŜ czas, aby twój ojciec znalazł ci narzeczonego. - Sama sobie znajdę męŜa. Nie chcę, aby mnie obiecano jakiemuś bogatemu staruchowi z myślą o pomnoŜeniu rodzinnej fortuny. Diego uśmiechnął się. - Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój wiek, znikną wszystkie jego ślady. Namiętna miłość nie trwa długo. - Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. - Nie wierzysz w miłość? - Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. - Nie interesuje mnie. Melissa doznała zawrotu głowy i poczuła lęk. Zawsze uwaŜała, Ŝe Diego jest równie romantyczny jak ona. Nie chciała myśleć o tym, Ŝe moŜe poślubić kogoś innego, ale miał juŜ trzydzieści pięć lat i wkrótce powinien zacząć myśleć o spadkobiercy. - To bardzo cyniczna postawa. Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi. - NaleŜymy do dwóch róŜnych światów, wiesz o tym? Mimo twego gwatemalskiego wychowania i świetnej znajomości hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka. - Zapewne odziedziczyłam po matce znacznie więcej, niŜ sądzisz - wyznała z zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła z pierwszym druŜbą z własnego ślubu. - Nie ma z czego Ŝartować.

Odgarnęła do tyłu długie włosy. - Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to miałam na myśli. Ja naprawdę jestem bardzo tradycyjna. - Oczywiście, tego jestem pewien - powiedział. Ich spojrzenia spotkały się; odczekał, aŜ się zarumieni. - Nawet moja prababka aprobuje to, Ŝe ojciec trzyma cię twardą ręką. Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym męŜczyzną poza polem obserwacji taty. Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia. - Nie tak wielu młodych męŜczyzn składa mi wizyty. Nie jestem dziedziczką i nie jestem piękna. - Piękno jest przelotne; charakter trwa. Dla mnie jesteś w porządku, pequeña - powiedział miękko. - W swoim czasie młody człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci małŜeństwo. Nie trzeba się spieszyć. - Więc tak myślisz - powiedziała Ŝałośnie. - Spędzam całe moje Ŝycie samotnie. - Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. - Korzystaj z tego. Da ci to w przyszłości pogodę ducha, którą nauczysz się cenić. Spojrzała na niego pytająco. - ZałoŜę się, Ŝe ty Ŝycia nie spędzasz samotnie? - Nie całkiem, być moŜe. - Wzruszył ramionami. - Ale od czasu do czasu lubię swoje własne towarzystwo. Lubię takŜe zapach kawowych krzewów, wdzięczne ruchy liści palmy bananowej, parny wiatr na twarzy, dumne ruiny Majów i wyniosłe wulkany. Oto moje dziedzictwo. Twoje dziedzictwo - dodał z czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za najszczęśliwszy okres w swoim Ŝyciu. Nie marnuj go. To moŜliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal dreszcz rozkoszy, mając go tak blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas pełni Ŝycia i miłości. Nie Ŝyczyłaby sobie niczego więcej. Zsiadł z konia i zdjął ją z siodła, objąwszy szczupłymi, mocnymi i pewnymi dłońmi w talii. Przez krótką chwilę trzymał ją w taki sposób, Ŝe ich spojrzenia spotkały się i coś mignęło w jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i cofnął się. Odchyliła głowę, broniąc się przed ledwo wyczuwalnym zapachem skóry i tytoniu, którymi przesiąkła jego biała koszula. Tak bardzo chciała wspiąć się i pocałować jego twarde wargi, przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego uczucia. Ale Diego widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę. - Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z gracją na siodło. - Nie odchodź teraz daleko od domu - dodał stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz juŜ ode mnie,

Ŝe samotne przejaŜdŜki nie są teraz bezpieczne. - Jak pan sobie Ŝyczy, señor Laremos - mruknęła i dygnęła prowokująco. Kiedyś zareagowałby śmiechem na taki gest. Ale teraz zaczepka wywołała nagły i nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła mu w skroniach, ciało odmówiło posłuszeństwa. Czarne oczy powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich. - Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia. Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej niewinności rozpoznała w jego oczach błysk gorącego poŜądania. Chciała biec za nim, aby się przekonać, Ŝe właściwie pojęła jego reakcję. Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej chwili kaŜdy dzień miał nieść jeszcze więcej niespodzianek. Estrella, przygotowując kolację, przeszła samą siebie. Przyrządziła stek z pieprzem, serem i ryŜem przyprawionym sosem oraz zimnym melonem jako sałatką. Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw. - Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby. - Stek kładzie się na podbite oko - prychnęła z lekcewaŜeniem Estrella. - Najlepsze jest mięso iguany. - Prędzej zjadłabym węŜa - skrzywiła się Melissa. - Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie. - To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się. Estrella zaprzeczyła ruchem głowy. - WąŜ! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła się na nią. - Nie, nie, nie. Nie moŜesz mnie uderzyć. To był pomysł twojego ojca. - Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała. - Nie znasz ojca - skwitowała ladina z błyskiem w oku. - Poćwicz na pianinie, bo señora Lopez rozzłości się, kiedy w piątek przyjdzie cię posłuchać. Melissa westchnęła. - Myślę, Ŝe ta cierpliwa dama rzeczywiście wpadnie w furię. Nigdy nie daje za wygraną, nawet kiedy wie, Ŝe przelecę kadencję nie dotykając czarnych klawiszy. - Ćwicz! Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat: - Tata nie dzwonił? - spytała. - Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mruŜąc jedno ze swych czarnych oczu. - Nie Ŝyczyłby sobie, abyś jeździła konno z panem Laremosem.

- Skąd wiesz, Ŝe jeździłam? - krzyknęła. - To jest mój sekret - powiedziała Estrella z zadowoloną miną. - No, zwiewaj i pozwól mi zająć się kuchnią. Melissa wstała z nadzieją, Ŝe Estrella nie podzieli się wiadomością z ojcem. I, jak się wydaje, ladina rzeczywiście nie miała takiego zamiaru, ale Edward Sterling dowiedział się o tym tak czy owak. Wrócił ze swojej podróŜy w interesach zaniepokojony. Jego siwiejące blond włosy były wilgotne od deszczu, a elegancki, biały garnitur trochę się wygniótł. - Luis Martinez widział cię na przejaŜdŜce z Laremosem - powiedział szorstko, nie mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, Ŝe rozmawialiśmy juŜ na ten temat? - Nic na to nie poradzę - powiedziała, rezygnując z jakichkolwiek wykrętów. - Myślę, Ŝe w to nie wierzysz. - Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem to. Ale nie rozumiem, dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie zamierza się Ŝenić, Melisso, i wie, co dla mnie znaczyłoby skompromitowanie ciebie. - Jego twarz stęŜała. - To właśnie niepokoi mnie najbardziej. Cała rodzina Laremosa byłaby zachwycona, gdyby mogła nas widzieć upokorzonych. - Nie moŜesz uwierzyć, Ŝe Diego ma dobre intencje, prawda? śe mnie po prostu lubi? - Podniosła ręce. - Przypuszczam, Ŝe lubi pochlebstwa - powiedział sucho. Nalał brandy do kieliszka i usiadł, krzyŜując nogi. - Posłuchaj, kochanie, juŜ pora, abyś poznała prawdę o twoim bohaterze. To długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, Ŝe pójdziesz na studia i Ŝe nie stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos robił jeszcze dwa lata temu, aby się utrzymać? - PodróŜował w interesach. Laremosowie mają pieniądze. - Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego - uciął. - Stary miał nadzieję, Ŝe poślubi Sheilę i połoŜy łapę na domniemanych milionach jej ojca. Ale nie wiedział, Ŝe ojciec Sheili stracił wszystko i Ŝe ma zamiar dobrać się do ich plantacji bananów. To była komedia pomyłek. Wtedy poznałem twoją matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z jej rodziny nie odzywa się do mnie, a Laremosowie robią to tylko przez grzeczność. A wielka ironia całej sprawy polega na tym, Ŝe Ŝaden z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego. Nigdy nie było tam Ŝadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków. - Jeśli Laremosowie nie mieli niczego - wdała się w spekulacje Melissa - to dlaczego dziś mają tak wiele?

- PoniewaŜ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał takŜe kilku takich jak on sam przyjaciół z bronią automatyczną - powiedział bezceremonialnie ojciec. - Diego był najemnym Ŝołnierzem. Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca. - Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi. - Nie bądź dzieckiem - usłyszała w odpowiedzi. - Nie wiedziałaś, Ŝe ludzie, którymi otacza się w Casa de Luz, są jego dawnymi kamratami? Człowiek, którego nazwali Pierwsza Koszula, czarny eks-Ŝołnierz Apollo Blain, Semson i Drago - wszyscy są byłymi najemnikami i Ŝaden z nich nie ma własnego kraju. Melissa poczuła drŜenie rąk. Sceny i epizody z Ŝycia Diega, które oglądała i które ją zaintrygowały, układają się oto w sensowną całość. Straszliwą całość. - Widzę, Ŝe rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. - Nie myślę o nim źle dlatego, Ŝe wiem, co robił. Ale przeszłość tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla kobiety. Jestem pewien, Ŝe nad swoimi uczuciami panuje Ŝelazną wolą. Niewinna, zakochana dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie on nie bierze nawet pod uwagę. OŜeni się z Gwatemalką, jeśli się w ogóle oŜeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz? Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy. - Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się; nie ma przyszłości dla ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz. Melissa musiała się zgodzić. - Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o swojej przeszłości. Teraz rozumiem, co miał na myśli, kiedy mówił, Ŝe nie wie, czym jest miłość. - Chciałbym, Ŝeby twoja matka Ŝyła. Wiedziałaby, co ci doradzić - powiedział ojciec i pogładził jej włosy. - Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając łzy. - Myślę, Ŝe pewnego dnia będzie to dla mnie przeszłość. - Pewnego dnia - zgodził się ojciec. - W najlepszym wypadku, Melly, wasze dwa światy nie dopasują się do siebie. Są zbyt róŜne. - Diego teŜ to powiedział. - Podniosła wzrok. - Zatem Laremos zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze. Nie będzie więc Ŝadnych przeszkód - pokiwał głową Edward. Być moŜe ojciec miał rację. Jeśli Diego coś czuł, było to fizyczne, nie duchowe. PoŜądanie moŜe być czymś wspaniałym, ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega wstrząsnęła nią. Czy męŜczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?

Dzielenie się nimi z ojcem i wprowadzanie go w jeszcze większy niepokój nie miało sensu. - Jak poszło w stolicy? - zapytała, starając się rozluźnić atmosferę. - Nie jest tak źle, jak na początku sądziłem. Zjedzmy coś, wszystko ci wyjaśnię. JeŜeli jesteś wystarczająco dorosła, aby iść na studia, przypuszczam, Ŝe masz takŜe dość lat, aby zapoznać się ze stanem finansów rodziny.

ROZDZIAŁ DRUGI Melissa spała płytkim snem. Śnił jej się Diego w chaosie wystrzałów i ostrych słów i obudziła się z wraŜeniem, Ŝe niemal nie zmruŜyła oka. Zjadła śniadanie w towarzystwie ojca, który jej powiedział, Ŝe musi wracać do miasta, aby sfinalizować kontrakt z firmą skupującą owoce. - Siedź w domu - ostrzegł wychodząc. - śadnych tête à tête z Diegiem Laremosem. - Muszę poćwiczyć na pianinie - rzuciła z daleka, kiedy juŜ wychodził na dwór. - Ty teŜ uwaŜaj na siebie. Ruszył samochodem, a ona usiadła w salonie przy małym pianinie i otworzyła zeszyt z ćwiczeniami. Nie miała do nich serca, dlatego ćwiczyła bardzo uproszczony kawałek Sibeliusa, poddając się bezwolnie jego błogiemu, smutnemu przesłaniu. Miała opuścić Gwatemalę i Diega. Nie było Ŝadnej nadziei. Wiedziała w głębi duszy, Ŝe nigdy go nie zdobędzie, zaczęła sobie uświadamiać, Ŝe jeŜeli nie wyjedzie, przyszłość jej rysuje się dość ponuro. Poznawszy jego przeszłość, doszła do wniosku, Ŝe posiąść go moŜe tylko kobieta znacznie bardziej doświadczona i bardziej skomplikowana. Wstała od pianina, zamknęła wieko i usiadła przy biurku ojca. LeŜały tam porozrzucane pakiety obligacji i ołówek słuŜący do prowadzenia rachunków. Melissa napisała nim kilka linijek namiętnej prozy o nieodwzajemnionej miłości. A potem nagle, pod wpływem impulsu, skreśliła krótki list do Diega, prosząc, aby spotkał się z nią w dŜungli tej nocy, poniewaŜ chciałaby mu pokazać, zanim nastanie świt, jak bardzo go kocha. Przeczytawszy roześmiała się na samą myśl o wysłaniu takiej kartki. Zmięła ją, rzuciła na blat, wstała zza biurka, przeczytała list raz jeszcze i wróciła do pianina. Potem zjadła obiad, który wcale jej nie smakował i w końcu uświadomiła sobie, Ŝe oszaleje, jeśli będzie musiała przesiedzieć tak resztę popołudnia. Osiodłała klacz i machając poirytowanej Estrelli ruszyła ku dolinie. Musiała „wygalopować" z siebie trochę tej nerwowej energii. Pędziła w dół poprzez dolinę, gdy nagle rozległ się wystrzał. Wystraszona klacz na moment stanęła w miejscu i zrzuciła Melissę na twardy grunt. Ramię i kark zetknęły się z ostrymi kamieniami. Skrzywiła się i jęknęła, próbując usiąść. Klacz z rozwianą grzywą pędziła dalej i wtedy właśnie Melissa dostrzegła zbliŜającego się jeźdźca, za którym gnali trzej uzbrojeni męŜczyźni. Diego!

Wystrzał rozległ się raz jeszcze i Melissa uświadomiła sobie, Ŝe męŜczyźni strzelają do Diega. Nie odwracał się. Jego uwaga skupiona była teraz na Melissie. Pędził ku niej galopem, był dzięki temu mniej wyraźnym celem dla ścigających go jeźdźców. Łukiem mijając Melissę wyskoczył z siodła. - Por Dios - rzucił się na kolana i wystrzelił w kierunku zbliŜającego się jeźdźca. Wystrzał ogłuszył ją i wywołał mdłości, kiedy uświadomiła sobie, jak rozpaczliwa była to sytuacja. - Jesteś ranna? - Nie, Diego, upadłam tylko. - Silencio. - Strzelił raz jeszcze do partyzanta, który zatrzymał się nagle w połowie doliny, Ŝeby oddać strzał. Przygiął Melissę ku ziemi delikatnym, lecz zdecydowanym ruchem i wycelował, tym razem dokładniej. Nie chciał, Ŝeby to widziała, ale jej Ŝycie zaleŜało od tego, czy zdoła zatrzymać prześladowców. Ogień z przeciwnej strony zamarł. Melissa zerknęła na Diega. Jego mocno opalona twarz była teraz nieruchoma, a ręce zdecydowanie i pewnie unosiły krótką broń. Odwrócił się nagle. Podniósł ją z trawy szybkim, lekkim ruchem, a jego mięśnie poradziły sobie z cięŜarem, jak gdyby w ogóle go nie czuł. Rzucił się w gęstą dŜunglę, która graniczyła z łąką. Biegł cały czas. Ponad jego ramieniem dostrzegła rozpierzchłe konie i dwu jeźdźców zwijających się w siodłach jak gdyby z bólu, podczas gdy trzeci ciągle jeszcze leŜał na ziemi. Koń Diega dawno juŜ uciekł, podobnie jak koń Melissy. Teraz, kiedy przynajmniej przez chwilę byli poza zasięgiem niebezpieczeństwa, jej ciało stało się wiotkie. Była ranna. Była naprawdę ranna. Wyglądało to na jakiś nieprawdopodobny koszmar. Chwała Bogu, Ŝe Diego... Dreszcz przeniknął ją na myśl o tym, co mogło się zdarzyć, gdyby ci męŜczyźni dopadli ją i gdyby była sama. - Spadłam - wyjąkała, patrząc bezsilnie w jego złą twarz, kiedy pochylił się nad nią. - Diego, ci męŜczyźni... czy jesteśmy wystarczająco daleko...? - W tej chwili tak - powiedział. - Przynajmniej zanim zorganizują posiłki, Melisso. Mówiłem ci, Ŝebyś nie jeździła sama, prawda? Jego oczy świeciły czernią, a ona myślała, Ŝe w gruncie rzeczy widzi go po raz pierwszy. Nie był juŜ tym rozleniwionym i pogodnym męŜczyzną. Był kimś obcym. Najemnikiem, o którym opowiadał jej ojciec. Człowiekiem bez maski. - Gdzie są twoi ludzie? - spytała oschłym tonem. Jej ciało zesztywniało, kiedy męskie, szczupłe palce zaczęły rozpinać bluzkę. - Diego, nie! - krzyknęła.

- Trzeba zatamować krwotok - uciął. - Nie ma czasu na przesadną skromność. LeŜ spokojnie. Unieruchomił jej ręce z rosnącym zniecierpliwieniem i ściągnął bluzkę, pod którą nosiła delikatny biustonosz. Jego czarne oczy przeszyły natychmiast przezroczysty materiał, który skrywał młode, jędrne piersi. Spojrzał teŜ zaraz na jej ramię, które było zranione i krwawiło. - Jesteśmy odcięci - szepnął. - Popełniłem błąd zakładając, Ŝe kilka wystrzałów wystraszy partyzanta, który przeprowadzał zwiad wokół mojego pastwiska. Odjechał, ale tylko po to, Ŝeby wrócić z tuzinem albo i większą jeszcze liczbą swoich przyjaciół. Nigdy nie nauczysz się słuchać? - spytał zimno. Przytknął chusteczkę do zranionych miejsc, tamując krew. Grymas bólu wykrzywił jej twarz. - Trzeba to opatrzyć. To cud, Ŝe nic powaŜniejszego nie stało się twojej piersi, choć jest porządnie posiniaczona. Diego zignorował jej zakłopotanie, rozpościerając chusteczkę na piersiach i poprawiając bluzkę. Nie pokazał po sobie nic z tego, co naprawdę czuł, ale obraz jej nietkniętego, doskonałego młodego ciała wprawił go w stan bolesnego pragnienia. Do tej pory mógł traktować Melissę jak dziecko. Ale po dzisiejszym dniu nie będzie juŜ zdolny myśleć o niej w ten sposób. - Musimy szybko wydostać się z doliny. Rozpędziłem ich, ale właśnie dlatego tu wrócą. - Pomógł jej wstać. - MoŜesz iść? - Oczywiście - powiedziała, patrząc szeroko otwartymi oczami na małą, ale potęŜną broń, którą podniósł z ziemi. - Uzi - powiedział lekcewaŜąc zaciekawienie dziewczyny - broń automatyczna, którą zaprojektowali Izraelczycy. - Bardzo mi przykro, Ŝe musiałaś patrzeć na to, co się działo, maleńka, ale gdybym nie odpowiedział im ogniem... - Wiem - powiedziała. Popatrzyła na niego i odwróciła wzrok, kiedy ruszyli w dŜunglę. - Diego, ojciec powiedział mi, Ŝe robiłeś to zawodowo. Zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo, ale w jej twarzy nie dostrzegł ani pogardy, ani lęku, ani przeraŜenia. - Po to, jak sądzę, Ŝeby zniechęcić cię do jakichkolwiek powaŜniejszych kontaktów ze mną? Zarumieniła się raz jeszcze i opuściła wzrok. - Widzę, Ŝe moje zachowanie było dość czytelne - powiedziała gorzko. - Nie

zdawałam sobie sprawy z tego, Ŝe kaŜdy wokół wie, iŜ robię z siebie idiotkę. - Mam trzydzieści pięć lat - powiedział Diego spokojnie. - A kobiety, wybacz, są dopuszczalnym nałogiem. Masz wyrazistą twarz, Melisso, i twoja niewinność tym bardziej naraŜa cię na niebezpieczeństwo. Ale nigdy nie powiedziałbym o tobie, Ŝe jesteś głupia, bo jesteś wraŜliwa - wahał się, czy uŜyć tego zwrotu - na siłę przyciągania. - Ale to nie pora, Ŝeby o tym rozmawiać. Chodź, musimy znaleźć schronienie. Marsz nie był łatwy. DŜunglę tworzyły rośliny pnące i gęste krzewy, a Diego miał tylko nóŜ. Nie wziął maczety. Starał się nie zostawiać po sobie widocznego śladu, ale goniący ich męŜczyźni byli doświadczonymi tropicielami. Melissa wiedziała, Ŝe naleŜy się bać, ale obecność Diega całkowicie eliminowała lęki. Wiedziała, Ŝe ją ochroni, wszystko jedno, w jaki sposób. I niezaleŜnie od niebezpieczeństwa czuła radość, Ŝe jest z nim. Stanął, Ŝeby popatrzeć na kompas umieszczony na rękojeści noŜa. - Gdzieś tu bardzo blisko są ruiny - powiedział cicho. - Przy odrobinie szczęścia znajdziemy się tam przed zmrokiem. - Popatrzył na niebo, które ciemniało groŜąc ulewą. - Ojca nie ma w domu? - Nie - powiedziała z przygnębieniem - będzie chory ze zmartwienia. I wściekły. - I gotów do zbrodni, jak sądzę - mruknął poirytowany. - Przepraszam - powiedziała delikatnie - naprawdę przepraszam. - Rzeczywiście? Za to, Ŝe jesteś ze mną tak jak teraz? Naprawdę przepraszasz, querida? - zapytał głosem aksamitnym, głębokim, miękkim i czułym. Odwrócił się od niej, lecz jego ciało drŜało z namiętności. Był człowiekiem zbyt gorącej krwi, aby nie czuć niczego, kiedy patrzył na jej smukłe ciało, na słodką jak uwodzicielski klejnot niewinność. Pragnął jej tak, jak nigdy jeszcze nie pragnął Ŝadnej kobiety, ale poddanie się uczuciom oznaczałoby zdanie się na łaskę mściwego ojca. Niepokoił się juŜ, co będzie, jeśli okoliczności zmuszą ich do spędzenia nocy w ruinach. Apollo i reszta pójdą go szukać, ale ulewa zmyje wszelkie ślady i opóźni odsiecz, a partyzanci wsiądą im wkrótce na kark. Melissa czuła, Ŝe jej włosy przylgnęły do czaszki, a ubranie przykleiło się do ciała. DŜinsy i buty nasiąkły wodą, a koszula stała się przezroczysta i ociekała strumieniami. Czarne włosy Diega wyglądały jak mycka, a jego bardzo hiszpańskie rysy ujawniły się jeszcze dobitniej. Oliwkowa karnacja i czarne oczy czyniły zeń niemal typ człowieka pierwotnego. Miał w sobie zarówno krew Majów, jak i Hiszpanów, bo jego pochodzący z Madrytu przodkowie weszli w związki rodzinne z Gwatemalkami. Wystające kości policzkowe wskazywały na indiański rodowód, a prosty nos i delikatne, zmysłowe wargi były

z kolei dowodem pochodzenia hiszpańskiego. - Tam - powiedział nagle i dotarli na polanę, gdzie znajdowała się świątynia Majów, tkwiąca jak szara wartownia w zielonej dŜungli. Zachowała się tylko fragmentarycznie, ale przynajmniej część budowli była pod dachem. Diego poprowadził dziewczynę przez zarośnięte wejście, płosząc wielkiego węŜa. Pokryte pleśnią wnętrze pachniało głazami i kurzem, ale ściany po jednej stronie ruin były niemal nietknięte. Melissę przebiegł dreszcz. - Nabawimy się zapalenia płuc - szepnęła. - Nie jest aŜ tak źle - powiedział z lekkim uśmiechem. Podszedł ku zarośniętemu otworowi. Ściągnął koszulę i powiesił ją na sterczącej belce. Przeciągnął się leniwie. Melissa pieszczotliwym wzrokiem przyglądała się jego ciemnym opalonym mięśniom i niewyraźnemu klinowi ciemnych włosów, które zwęŜały się ku dołowi, w stronę pasa, wokół jego zgrabnej talii. Sam ten obraz przyprawiał ją o drŜenie. Spostrzegł jej reakcję i dobre intencje osłabły. Wyglądała wspaniale w ubraniu przylegającym do świetnej figury. Poprzez wilgotną bluzkę mógł podziwiać kształt piersi, ich fiołkoworóŜowe koniuszki, twarde i pięknie uformowane. - Przyniosę trochę gałęzi - powiedział krótko. Wyszedł, a Melissa ściągnęła bluzkę i wyŜęła ją. Dotknęła włosów i odgarnęła kosmyki z twarzy, zdając sobie sprawę, Ŝe musi wyglądać okropnie. Diego wrócił po kilku minutach z liśćmi dzikiej palmy bananowej, które rozłoŜył na ziemi, aby moŜna było usiąść. Miała juŜ na sobie bluzkę i mimo Ŝe materiał był teraz nieco mniej wilgotny, piersi w dalszym ciągu odznaczały się wyjątkowo wyraźnie. - Przypuszczam, Ŝe rzeczywiście tak postąpią - powiedziała cicho, nawiązując do tego, co rzekł przed chwilą. - Nie krępuje cię, niña, Ŝe tak patrzę na ciebie? - Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - bąknęła czerwieniąc się. Swoboda, na jaką sobie pozwalał, była szaleństwem, ale nic nie mógł na to poradzić. Bardziej niŜ czegokolwiek pragnął jej dotknąć. Pragnął rozbierać ją wolno i delikatnie, chciał pokazać jej całe misterium kochania się. Serce zaczęło mu walić w piersiach, kiedy wyobraził sobie ich dwoje na naprędce skleconym posłaniu z jej ciałem przyzwalającym i otwartym dla niego do końca. Wyraz jego twarzy wprawił Melissę w zakłopotanie.

- Dlaczego zostałeś najemnikiem? - zapytała z nadzieją, Ŝe odwróci od siebie jego uwagę. - To sprawa pieniędzy. Byliśmy w trudnej sytuacji, a ojciec nie mógł się pogodzić z upokarzającym poszukiwaniem pracy, poniewaŜ przez całe swoje Ŝycie miał pieniądze. Ja zaś byłem lekkomyślny i lubiłem niebezpieczeństwo. Po słuŜbie wojskowej dowiedziałem się o istnieniu grupy, która potrzebowała eksperta w zakresie broni krótkiej. Zgłosiłem się. - Uśmiechnął się do wspomnień. - To był pasjonujący okres. Raz czy dwa znalazłem się w powaŜnym niebezpieczeństwie. Pozostali przechodzili z wolna do innych zajęć, a ja trwałem. Nie byłem juŜ tak szybki, a mimo to zostałem - to błąd, który kosztował mnie niemal Ŝycie. Potem, kiedy byłem wystarczająco zamoŜny, aby ustabilizować się, wróciłem do domu. - śałujesz? - Czasami. To był dobry okres. Specjalne poczucie więzi i przyjaźni z tymi, którzy razem ze mną naraŜali się na śmierć. - I kobiety, jak sądzę - powiedziała z niechęcią, a jej twarz wyraŜała więcej, niŜ mogła przypuszczać. - I kobiety - powiedział spokojnie. - Jesteś zaszokowana? Spuściła wzrok. - Nigdy nie sądziłam, Ŝe byłeś mnichem, Diego. Lało coraz mocniej. Drgnęła, kiedy piorun rąbnął w pobliŜu świątyni i przeraŜający grzmot przewalił się po niebie. Objął ją i połoŜył na palmowych liściach, a palce raz jeszcze dotknęły guzików bluzki. Tym razem nie broniła się i nie protestowała. Patrzyła nań po prostu szeroko otwartymi oczami. - Chcę sprawdzić, czy ranka jeszcze krwawi - powiedział łagodnie. Odsunął brzegi bluzki, podniósł chusteczkę, którą wcześniej tamował krwotok, a jego czarne oczy zwęziły się. Na twarzy pojawił się grymas. - Zostanie blizna - powiedział, przesuwając palcem po skaleczeniu. - Szkoda, na tak wspaniałej skórze. Wstrzymała oddech. - Nie mam Ŝadnego kojącego rany balsamu - powiedział miękko, szukając jej spojrzenia. - Ale moŜe będzie lepiej, jeśli pocałuję to miejsce... Kiedy mówił, był nad nią pochylony i Melissa jęknęła, czując wilgotne ciepło jego ust na swoim ciele. Zacisnęła ręce za sobą, wyginając plecy. Zaskoczony namiętną reakcją dziewczyny podniósł głowę, aby na nią popatrzeć. Był zdziwiony, ale i dumny, kiedy spostrzegł, Ŝe rozkosz rozogniła jej policzki, a oczy stały się

lśniące. Jej spragnione usta rozchyliły się. Przestało się liczyć w tej chwili wszystko poza jednym - chciał, Ŝeby jęknęła raz jeszcze, chciał dostrzec w oczach pierwsze błyski pasji niewinnego ciała. Myśl o jej czystości i postanowienie, Ŝe nie tknie Melissy, ulotniły się tak samo, jak poczucie zagroŜenia. Wsunął jedną dłoń pod jej kark i palcami pieścił tył głowy. Ustami dotknął czule jej ciała, a język badał rankę na jedwabnej skórze. Pachniała kwiatami; zanurzył twarz w jej zapachu. Wolna ręka znalazła zapięcie biustonosza. Zsunął ramiączka i zdjął stanik razem z bluzką. Była naga i drŜąca. Nie zamierzał tego robić, ale poŜądanie zerwało wędzidła. Nie mógł się cofnąć. Nie chciał. Była jego. NaleŜała do niego. Powstrzymał jej gwałtowny ruch, kiedy chciała się zakryć. - To będzie nasz sekret, coś, o czym będziemy wiedzieć tylko my dwoje - wyszeptał. Jego oczy powędrowały ku piersiom. - Takie wspaniałe, młode - westchnął, nachylając się ku nim. Takie słodkie, drŜące, tak cudownie kształtne... Usta dotknęły twardego koniuszka. Zesztywniała. Objął ją, a drugą ręką wzbudzał słodkie płomienie, błądząc wzdłuŜ Ŝeber i poniŜej piersi, niŜej i niŜej, aby zapragnęła w bólu pełnej pieszczoty. Padał deszcz i rozlegały się straszliwe gromy. Przemoknięte ubrania nie były Ŝadną przeszkodą, ciała przylgnęły do siebie w dusznym półmroku ruin. Rozkoszował się wstydliwym dotknięciem jej rąk, którymi obejmowała ramiona i plecy. Zachwycał go jej cichy jęk i krzyk, kiedy zbliŜał swoje usta do jej warg, aŜ w końcu rozchylił je pocałunkiem, którego nie moŜna było powstrzymać. Wygięła się, napierając swoim ciałem na jego wilgotną skórę, naga pod jego nagością. Czuła twardość mięśni, które dotykały piersi. Wbiła paznokcie w jego plecy, smakując głodnymi ustami pachnący płomień jego otwartych ust. - Ciiii... - szepnął, kiedy starała się coś powiedzieć. - Powiem ci jak to będzie. Moje ciało i twoje, deszcz wokół nas, dŜungla ponad nami. Słodkie zespolenie kobiety i męŜczyzny tu; w pomniku Majów. Jak pierwsza kobieta i pierwszy męŜczyzna na ziemi. Jedynie las usłyszy twój krzyk bolesnej rozkoszy. Miękka głębia głosu odurzyła ją. Tak, chciała tego. Pragnęła go. Wygięła się, kiedy przesunął dłońmi po jej rozedrganym ciele, dotykając ustami ust w taki sposób, jakiego nigdy nie umiała sobie nawet wymarzyć. Zapach liści palmowych, pleśni i wilgotna woń ruin współgrały z podnieceniem Diega i jego gorączkową potrzebą spełnienia. Patrzyła, jak się rozbiera, ale wstyd spalił się w ogniu poŜądania. Kiedy połoŜył się obok, podziwiała jego zgrabną, smukłą sylwetkę. Pozwolił jej patrzeć na siebie, a nawet był dumny ze swojej męskości. Skłonił ją, aby go dotknęła, aby odkryła twardość i płomień jego

ciała, kiedy szeptał, całował ją i pieścił, przeciągając tę chwilę w nieskończoność, kiedy wszelki rozsądek ustąpił miejsca nienasyconej namiętności. Dała wszystko, o co prosił, ulegając mu zupełnie. Kiedy nie było odwrotu, popatrzyła na niego odwaŜnie i z ufnością, biorąc w siebie nagłe wejście mocnego ciała z jednym tylko, niezbyt mocnym refleksem bólu, który znikł pod jego czułym, dumnym wzrokiem. - Dziewica - wyszeptał, a jego oczy lśniły czernią, kiedy ją wchłaniał w siebie. Delikatnie, powoli kochał Melissę, drŜąc z powstrzymywanego napięcia. - Jesteśmy razem, jesteś cała moja, moja kobieta. Powstrzymywała oddech czując to, co jej dawał. Oczy traciły na chwilę zdolność widzenia, twarz wyraŜała zdziwienie, miłość i poŜądanie, wszystko naraz. - Obejmij mnie - wyszeptał - obejmij mnie mocno, bo za chwilę poczujesz uderzenie namiętności i będziesz potrzebowała mojej siły. Obejmij mocno, querida, obejmij mnie szybko, daj mi wszystko, co masz... adorada - szeptał, gdy jego rytm potęgował się i rósł aŜ do szokującego finału. - Melissa mia! Jej ciało poszybowało na niebotyczną wysokość, mięśnie napięły się do granic moŜliwości. Krzyknęła, lecz on jęknął i zmiaŜdŜył ją uściskiem, zanim dotknęła czegoś, co znikło, choć była bardzo blisko. Zapłakała, czując zawód i ból. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego. Całował czule jej twarz, obejmował ją, łagodne oczy patrzyły na nią pytająco. - Nie czułaś? - wyszeptał, zmuszając ją do spojrzenia na siebie. - Było tak blisko - szepnęła w zapamiętaniu. - Prawie... o! Uśmiechnął się ze smutkiem i czułością, wolno podnosząc głowę, aby móc popatrzeć jej w oczy. - Tak - szepnął. - Tu. I tu... delikatnie, querida. Pocałuj mnie i staraj osiągnąć ten sam rytm, tak, querida, tak, tak, teraz... Zacisnął zęby, czując jej ciało, które dąŜyło do spełnienia. Kiedy krzyknęła, a potem zaczęła szeptać, był gdzieś w swoim piekielnym, czarnym niebycie, a potem całą wieczność spadał na ziemię, w jej ramiona. LeŜeli w lekkim półmroku, zobojętniali na deszcz, nasyceni, cudownie zmęczeni, pod jej bluzką i jego koszulą, jak pod mokrym kocem. Co jakiś czas nachylał się, Ŝeby pocałować ją leniwie. Wargi miał miękkie i powolne, uśmiech subtelny. Przez kilka chwil nie było przeszłości ani przyszłości, nie było niebezpieczeństwa ani konsekwencji. Melissa była poruszona tym, co nastąpiło, tak bardzo w nim zakochana, Ŝe dać się w tej chwili kochać wydawało się jej rzeczą najnaturalniejszą na świecie. Ale kiedy zmysły

ostygły, poczuła przeraŜenie i lęk. O czym myślał, leŜąc tak spokojnie obok niej? Było mu przykro czy przyjemnie? Winił ją? Nagle rzeczywistość uderzyła ich w najokrutniejszy z moŜliwych sposobów. RŜenie koni i donośne głosy przedarły się przez grzmoty i deszcz i grupy męŜczyzn znalazła się nagle w ruinach. Przewodził im ojciec Melissy. Zamarł, widząc ubrania i dwoje ludzi, najwyraźniej kochanków, przykrytych niedbale dwiema koszulami. - Laremos! Niech cię piekło pochłonie! - wybuchnął Edward Sterling. - Niech cię piekło pochłonie! Coś ty zrobił!

ROZDZIAŁ TRZECI Melissa czuła, Ŝe upokorzenie, jakiego doznała tego wieczoru, pozostanie w jej pamięci do końca Ŝycia. Wściekłość ojca, wymuszone poczucie winy Diega, jej wstyd i łzy. MęŜczyźni szybko opuścili ruiny, ponaglani przez Edwarda Sterlinga, ale Melissa wiedziała, Ŝe wystarczyło im parę sekund, aby zorientować się, co się stało. Edward Sterling ruszył ich śladem, dając Melissie i Laremosowi czas na ubranie się. Diego milczał. Melissa rzuciła pełne nadziei spojrzenie ku jego twarzy o ostrych rysach, później ruszyła przodem. Deszcz przestał padać. Ojciec czekał na zewnątrz, jego ludzie z respektem trzymali się z dala. - To nie była wyłącznie wina Diega - zaczęła Melissa. - Tak, wiem o tym - powiedział ojciec lodowatym tonem. - Znalazłem twoje zapiski i list, w którym prosisz Laremosa, Ŝeby się z tobą spotkał. Jak to ujęłaś? - „aby mu dać dowód miłości". Diego obrócił się w stronę Melissy i wyrzucił z siebie z chłodną wściekłością w oczach: - Ukartowałaś to wszystko, a ja jak głupiec dałem się wpędzić w pułapkę. - PrzecieŜ to niemoŜliwe. Jak mogłam to wszystko zaplanować? Pościg guerillas takŜe? - spytała, starając się o rzeczowy ton. - W takich okolicznościach Ŝaden męŜczyzna, który ma choć trochę poczucia honoru, nie odmówiłby małŜeństwa - powiedział lodowatym tonem Sterling. - A co pan wie o honorze? - spytał Diego. - Pan, który uwiódł mojemu ojcu narzeczoną, parę dni przed ich ślubem. Sterling z trudem pohamował wściekłość. - To nie ma nic do rzeczy. Nie będę bronił zachowania mojej córki, ale musi pan przyznać, señor Laremos, Ŝe nie znalazłaby się w tym kłopotliwym połoŜeniu bez pańskiego współudziału. Te słowa wzburzyły krew w Ŝyłach Diega, bo zarzut trudno było odeprzeć. NaleŜało go winić w równym stopniu, co Melissę. Znalazł się w pułapce i sam zatrzasnął zamek. Nie chciał nawet na nią patrzeć. Słodkie interludium, sny o doskonałości, wszystko to zostało zniweczone. Nie był w stanie powiedzieć, czy udźwignie ten cięŜar, ale jakiŜ miał wybór?

Jeszcze jedna plama na honorze rodziny byłaby nie do zniesienia, zwłaszcza dla babki i siostry. - Nie mam zamiaru uchylać się od odpowiedzialności, señor - powiedział Diego tonem lekcewaŜącej pogardy. - Zapewniam pana, Ŝe Melissa znajdzie opiekę. Melissa otworzyła usta, chciała się sprzeciwić, ale ojciec i Diego spojrzeli na nią z tak jadowitą złością, Ŝe nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Uporano się z partyzantami. Apollo Blain - wysoki, uzbrojony po zęby - wraz z niskim Ŝylastym męŜczyzną, którego Laremos nazywał Pierwszą Koszulą, pojawili się na czele jeźdźców u wylotu doliny. - Szefie, wojska rządowe są juŜ w pańskiej posiadłości - powiedział, szczerząc zęby Koszula. Apollo zachichotał, skrzyŜowawszy muskularne ramiona na łęku siodła. - Robią panu porządki, Ŝe tak powiem. Widzę, Ŝe wyszedł pan cało, szefie. I panna Sterling równieŜ. - Dzięki - odpowiedziała z trudem Melissa. - Jeśli pan pozwoli, dołączę do moich ludzi. – Diego zwrócił się do Edwarda w sposób chłodny i formalny. - DołoŜę wszelkich starań, aby ślub mógł się odbyć tak szybko, jak to moŜliwe. - Będziemy czekali na wiadomość od pana, señor - uciął Edward. Ruszył w stronę swoich jeźdźców spinając konia za plecami Melissy. - Chyba Ŝadne wyjaśnienia nie mają juŜ sensu. - Melissa była zbyt słaba i roztrzęsiona, aby podnieść wzrok w stronę Diega i jego ludzi. - Rzeczywiście - powiedział ojciec. - Mam nadzieję, Ŝe kochasz Laremosa. A w kaŜdym razie będziesz musiała, bo to on jest teraz panem sytuacji. Będzie nas nienawidził, ciebie i mnie, ale nie pozwolę, Ŝeby wystawił cię na publiczne poniŜenie. Nawet jeśli to ty nawarzyłaś tego cholernego piwa. Łzy popłynęły jej po policzkach. Modlitwy, jej utęsknione marzenia ziściły się, ale przecieŜ nie chciała usidlić Diega. Pragnęła, aby ją pokochał, by się z nią oŜenił. I teraz przyszło spełnienie, ale ona czuła, Ŝe los zakpił z niej boleśnie. Przypomniała sobie stare powiedzenie: „UwaŜaj, bo marzenia mogą się ziścić". I dopiero teraz zrozumiała jego sens. Mijał tydzień za tygodniem. Melissę fetowano, a i ona wydawała przyjęcie za przyjęciem z nieodłączną, sztywną señorą Laremos i Juana, siostrą Diega, u swego boku. Obydwie Ŝywiły niechęć do Melissy, ale starały się robić dobrą minę do złej gry.

Diego prawie nie odzywał się do Melissy, chyba Ŝe było to zupełnie niezbędne. To, Ŝe jej nienawidził, stawało się coraz bardziej oczywiste. W miarę jak przybliŜał się dzień ślubu, uzmysławiała sobie coraz wyraźniej, jaki fatalny błąd popełniła nie słuchając ojca. Nie powinna była wychodzić z domu tamtego deszczowego dnia. Ślubny strój został juŜ wybrany. Katolicki kościół w Guatemala City zapełnił się po brzegi przyjaciółmi i pociotkami panny młodej i pana młodego. Melissa była spięta, zaś pan młody traktował to wydarzenie z nieukrywaną nonszalancją. Składał słowa przysięgi w obliczu ojca Santiago. Z ledwie ukrytą wyrazem sarkazmu na twarzy włoŜył obrączkę na palec Melissy. Później uniósł welon i spojrzał jej w oczy prawie z pogardą, a kiedy ją całował, czuła, Ŝe robi to raczej z obowiązku, aby tradycji stało się zadość. Jego wargi były zimne jak lód. Potem poprowadził ją od ołtarza, wiódł środkiem kościoła, tak nieczuły i sztywny jak dywan, po którym stąpali. Przyjęcie weselne było jednym wielkim koszmarem, wydawało się, Ŝe muzyka i tańce nigdy się nie skończą. Wreszcie Diego oznajmił gościom, Ŝe juŜ pora na niego i na małŜonkę. Wcześniej zapowiedział Melissie, Ŝe nie będzie miodowego miesiąca, bo ma zbyt wiele pracy. Odjechali do domu, on, Melissa, jego siostra i babka o lodowatym spojrzeniu. Spakował walizki i ruszył w długą podróŜ do Europy. Melissie brakowało ojca i Estrelli. Tęskniła za ciepłem domu. Ale przede wszystkim było jej brak tego, którego niegdyś pokochała, dawnego Diega. Ten Diego, którego poślubiła, wiecznie zły i odpychający, wydawał się jej obcym męŜczyzną. Nie minęło sześć tygodni od wyjazdu Diega, kiedy poczuła, Ŝe dzieje się z nią coś dziwnego, co przerodziło się w przeraŜającą świadomość: była w ciąŜy. Miała mdłości, juŜ nie tylko w porze śniadania, ale przez cały czas. Ukrywała swój stan przed babką i siostrą Diega, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Zabijała czas, chodząc bez celu z pokoju do pokoju, szukała sobie zajęć, aby tylko zapomnieć. Nie pozwalano jej uczestniczyć w pracach domowych ani usiąść z wszystkimi; domownicy opuszczali pokój, kiedy się tam pojawiała. Jadała w samotności, bo señorita, aby jej unikać, zmieniały codziennie pory posiłków. Ledwie ją tolerowano, obie kobiety dawały do zrozumienia, jak bardzo jej nie lubią. A Diego ciągle był daleko. - Czy nie ma sposobu, aby mnie pani polubiła? - spytała któregoś wieczora señora Laremos, kiedy Juana opuściła bawialnię, a sztywna dama szykowała się, aby pójść w jej ślady. Señora przeszyła ją spojrzeniem ciemnych zimnych oczu, tak bardzo przypominających wzrok Diega, Ŝe Melissę przeszły ciarki.

- Nie jesteś tu mile widziana. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? - wycedziła starsza pani. - Mój wnuk cię nie chce, my teŜ. Pozbawiłaś nas honoru, tak jak wcześniej twoja matka. Melissa spuściła głowę. - To nie była moja wina - powiedziała drŜącym głosem. - Nie tylko moja. - Gdyby nie upór twojego ojca, Diego potraktowałby cię tak jak inne kobiety, które okazywały mu względy. Byłabyś sowicie wynagrodzona... - Co pani na ma myśli? - spytała Melissa, czując, jak pryskają złudzenia i jak pęka jej serce na wzmiankę o innych kobietach w Ŝyciu Diega. - Zostałabyś wyposaŜona na całe Ŝycie, dostałabyś samochód, futro z norek - mówiła chłodno señora, dumnie wyciągając szyję. - Proszę, niech pani mówi dalej, niech mnie pani poniŜa. Nic nie jest w stanie zmienić faktu, Ŝe jestem Ŝoną Diega. - Posłuchaj, mój mały kotku z tupetem. - Starszą panią wstrząsnął gniew. - Wystarczająco wiele zgryzot przysporzyła mi wasza rodzina jeszcze przed tobą. Gardzę wami! Melissa przyjęła to ze spokojem. - Tak, wiem - powiedziała z dumą. - BoŜe uchowaj, abym tak traktowała gości pod moim dachem. Nie na próŜno odebrałam staranne wychowanie - syknęła jadowicie. Twarz señory oblał rumieniec. Bez słowa wyszła z pokoju, a potem unikała Melisy jeszcze staranniej. Melissa zaniechała prób zbliŜenia. MoŜe gdyby Diego miał czas przywyknąć do nowej sytuacji, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wierzyła, Ŝe da się ubłagać. I Ŝe uprosi go, aby dał jej szansę stania się jego prawdziwą Ŝoną. Na razie mdłości dokuczały coraz bardziej i wiedziała, Ŝe wkrótce musi pójść do lekarza. Z dnia na dzień stawała się bledsza. Tak blada, Ŝe Juana, ryzykując gniew babki, wślizgnęła się do jej pokoju pewnego wieczoru, pytając, jak się czuje. - Wyglądasz tak źle, Melisso. Tak bym chciała, Ŝeby wszystko ułoŜyło się inaczej. Diego... rozłoŜyła ręce... jest jaki jest. A babce otworzyły się stare rany przez samą twoją obecność tutaj. - Dobrze to rozumiem - powiedziała cicho Melissa, siląc się na uśmiech. - Czy mogę ci w czymś pomóc? - Juana westchnęła. - W kaŜdym razie dziękuję za Ŝyczliwość. - Melissa potrząsnęła głową. Juana otworzyła drzwi, zawahała się przez moment. - Babcia ci tego nie powtórzy, ale dzwonił Diego. Jutro wraca. Myślę, Ŝe chciałabyś o