ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Spróbujmy raz jeszcze - McMahon Barbara

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :426.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Spróbujmy raz jeszcze - McMahon Barbara.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M McMahon Barbara
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 105 osób, 58 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 112 stron)

BARBARA McMAHON

ROZDZIAŁ PIERWSZY Natarczywy dźwięk kołatki spowodował, e Margot przyspieszyła kroku. Po chłodnej, marmurowej posadzce poruszała się niemal bezszelestnie. Jej serce było dziś równie zimne. Ostatnie tygodnie całkowicie ją wyczerpały. A dzisiejszy pogrzeb dopełnił czary goryczy. Z jednej strony przejmujący smutek, z drugiej zaś mordercze, niedające wytchnienia słońce. W lutym... Bardzo dziwne. Ale przecie przez ostatnie kilka tygodni nic nie było jak nale y. Dlaczego więc dzisiaj miałoby być inaczej. Była zmęczona. Zbyt zmęczona, by zajmować się czymkolwiek. Za du o stresów. Powinna dać wytchnienie napiętym do granic mo liwości nerwom. Bardziej ni czegokolwiek pragnęła znaleźć się wreszcie w łó ku i po prostu na moment o tym wszystkim zapomnieć. Kto to mógł być? Przecie ostatni gość wyszedł ju jakiś czas temu. Czy by ktoś czegoś zapomniał? Otwierając drzwi, próbowała uło yć usta w coś na kształt uśmiechu. Lecz ten nieudolny grymas natychmiast zastygł na jej twarzy. Zamarła. To niemo liwe! Raud Marstall! Ostatni człowiek na świecie, którego by się dzisiaj spodziewała. Przez ułamek sekundy fala emocji przeszyła ją boleśnie jak sztylet. Z prawdziwym przera eniem patrzyła na swojego mę a, niezdolna wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczona jest jego wizytą, czy swoją reakcją, tą niepojętą gmatwaniną uczuć, w której niedowierzanie i wściekłość walczyły o miejsce z rozdzierającym serce alem i radością. Czego on jeszcze od niej chciał? I dlaczego właśnie dziś? - Witaj, Margot - powiedział głosem, którego nigdy nie zdołała wymazać z pamięci. Wyglądał jeszcze bardziej pociągająco ni kiedykolwiek. - Wybierasz się gdzieś? - zapytał miękko, bacznie przyglądając się jej czarnej sukience, naszyjnikowi z pereł i gładko ściągniętym do tyłu włosom. W korytarzu panował półmrok. Jednak udało jej się dostrzec, e Raud świetnie wygląda. Jak zwykle krótko przycięte włosy, doskonale skrojony garnitur i niezwykle drogie buty. Mo e trochę się postarzał i... jakby zhardział. Emanowała z niego aura sukcesu. Zawsze o nim marzył. Sukces! To właśnie było dla niego w yciu najwa niejsze. A zatem udało mu się osiągnąć cel. Ale jakim kosztem? Nagły ostry ból przeszył jej ciało. O yły w niej trudne do zniesienia wspomnienia: poczucie zdrady, bezgraniczny smutek i al po niespełnionych marzeniach. To w skrócie historia jej mał eństwa.

Zacisnęła dłoń na klamce tak mocno, a poczuła ból. Jakby od tej chwili miało zale eć całe jej ycie. Wieki minęły od czasu, kiedy ich krótkie, siedmiomiesięczne mał eństwo się rozpadło. Jeszcze wczoraj przysięgłaby, e Raud nic dla niej nie znaczy; e przerobiła ju tę trudną lekcję; e ma to za sobą. Przez cały ten czas łudziła się, i skutecznie wyrzuciła go ze swego ycia. Jednak jej reakcja jednoznacznie temu wszystkiemu zaprzeczała. Jakim prawem Raud przychodzi tu bez uprzedzenia, pomyślała rozgoryczona. Jakby nigdy nic. Po pięciu latach! Miała ochotę zatrzasnąć drzwi tu przed jego nosem. Jednak dobre maniery, wpajane jej od dzieciństwa, nie pozwoliły na tak bezceremonialne zachowanie. Zapytała, więc z jawną niechęcią: - Co ty tu robisz? - Przyszedłem, eby się z tobą zobaczyć. Jego chłodny ton w niczym nie przypominał namiętnego szeptu, jaki słyszała nocami. Ale to było, zanim ją zawiódł. Zanim się od niej odwrócił, by zająć się innymi, wa niejszymi w jego mniemaniu rzeczami. - Nie chcę cię widzieć! - Zabrzmiało to trochę dziecinnie, ale niezbyt się tym przejęła. Chciała, eby sobie poszedł. Wystarczająco długo przez niego cierpiała. - W ciągu ostatnich lat stało się dla mnie jasne... Mam na myśli, e nadszedł czas, aby... - Przerwało mu czyjeś nawoływanie. - Kto tam jest, Margot? - W holu pojawiła się Shelby. Jej obcasy stukały głośno po marmurowej posadzce. - Nie wierzę własnym oczom! Raud! - Zatrzymała się i patrzyła na niego w osłupieniu. - Nie spodziewałyśmy się ciebie. - Shelby... - Skinął głową na znak powitania. I ona była w czerni. Łowił wzrokiem wszelkie ró nice i podobieństwa pomiędzy kobietami. Margot była starsza o półtora roku i kilka centymetrów ni sza od swojej młodszej siostry. Obie miały niebieskie oczy, ale Margot była brunetką, podczas gdy włosy Shelby miały kolor kasztanowy. - Skąd się tu wziąłeś? - Shelby wyczuwała ogromne napięcie, które dosłownie wisiało w powietrzu.

Margot zaczęła ałować, i nie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Powinna była udawać, e go nie zna. Nie potrzebowała tego całego zamieszania, a ju na pewno nie dzisiaj. - Właśnie pytałam go o to samo - powiedziała, odwracając się do siostry. - Twierdzi, e przyszedł spotkać się ze mną. - Była wyraźnie zdenerwowana. ywiła nadzieję, e najgorsze ma ju za sobą. A tu proszę... Czy by ju nigdy nie dane jej było zaznać spokoju? - Nie spodziewałyśmy się ciebie, Raud - rzuciła Shelby z chłodnym uśmiechem. - Jak się dowiedziałeś? Jeszcze raz obrzucił wzrokiem na czarno ubrane siostry i nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Wszystko stało się jasne. Jak mógł się nie domyślić? - Bardzo mi przykro. - Spojrzał ciepło na Margot. -To babcia? Skinęła na potwierdzenie głową. Psiakrew. Gorszego momentu nie mogłem wybrać, pomyślał. Przyszedł, eby porozmawiać o rozwodzie. Ich mał eństwo rozpadło się kilka lat temu, chodziło, zatem jedynie o formalne potwierdzenie istniejącego stanu rzeczy. Wymagane dokumenty, ju przygotowane do podpisu, miał w kieszeni. No có , musiał pogodzić się z tym, e tym razem jego osławiona intuicja zupełnie go zawiodła. - To wyjaśnia, dlaczego ty otworzyłaś drzwi. Gdyby yła Harriet, o przepraszam, twoja babcia, nigdy nie pozwoliłaby na to - powiedział z nutą sarkazmu w głosie.Przechodząc koło Margot, dostrzegł, e jest blada i mizerna. Na moment zrobiło mu się jej al. Lecz ju po chwili otrząsnął się i przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Co robiła przez te pięć długich lat? Oczywiście, poza permanentnym unikaniem go... Wiele razy próbował się z nią skontaktować, lecz ona nigdy nie przejawiała ochoty, by się z nim spotkać. - Kiedy Harriet zmarła? - zapytał po chwili. - W czwartek. Właśnie wróciłyśmy z pogrzebu. -Margot puściła wreszcie klamkę i westchnęła głęboko. Pozwoliła, eby poszedł przodem. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Zdecydowanie nie chciała go tutaj. Jeszcze bardziej od jego obecności dra niły ją emocje, wywołane tym nieoczekiwanym pojawieniem się Rauda. I bez tego miała dość problemów.

- Co to za zamieszanie? - Z rozmyślań wyrwał ją głos Georgii, wynurzającej się z salonu. Zauwa yła Rauda i jej twarz natychmiast się rozświetliła. Podbiegła do niego i zarzuciła ręce na jego szyję. - Raud! Jaka cudowna niespodzianka! Była prawie tak wysoka, jak siostry. Lecz jej wpadające w popielaty blond włosy czyniły ją do nich niepodobną. Choć z drugiej strony miała ten sam ujmujący uśmiech i te same głębokie, niebieskie oczy.Margot przypatrywała się tej scenie z pewnym niesmakiem. Marzyła w tym momencie, by jej młodsza siostra była nieco mniej spontaniczna. Wiedziała jednak, e Georgia zawsze miała słabość do Rauda. Kiedyś, będąc jeszcze nastolatką, kochała się w nim. Zdrajczyni, pomyślała Margot, choć zdawała sobie sprawę, i Georgia nic tu nie zawiniła. Ona nie miała o niczym pojęcia. Nie wiedziała, e Raud złamał Margot serce i zamienił jej ycie w piekło. A potem zupełnie zapomniał o swej onie, nigdy nie próbował się z nią skontaktować... Nie miała jednak siły teraz o tym myśleć. Uprzytomniła sobie ku swojemu przera eniu, e wiele dałaby za to, by móc przytulić się do jego ciepłego, muskularnego ciała. Ten jeden ostatni raz. Czuła się taka zmęczona i osamotniona. - Przyszedłeś, aby nam pomóc w załatwianiu formalności i porządkowaniu wszystkich spraw? - zapytała podekscytowana Georgia. - Brakowało nam ciebie. Prawda, dziewczyny? - Spojrzała na siostry. - Nie! - przerwała szorstko Margot. - Nie potrzebujemy twojej pomocy! Jakoś poradziłyśmy sobie bez ciebie przez te wszystkie lata, to i teraz sobie poradzimy. Georgia zamarła, słysząc te słowa. Shelby zaś, zaskoczona rozwojem sytuacji, zerkała nerwowo to na Margot, to na Rauda. Raud zacisnął mocno zęby, lecz jego oczy nie zdradzały adnych emocji. - Przyszedłem, eby z tobą porozmawiać, Margot. Przyznaję, okoliczności nie są sprzyjające, ale to wa na sprawa. - Od lat rozmyślał nad słowami, które wypowie, kiedy staną ze sobą twarzą w twarz. Lecz teraz, kiedy pochowała właśnie babcię, nie był ju pewny, co właściwie chce jej powiedzieć. Wiedział, e była bardzo z yta z Harriet. Mo e za dzień lub dwa, kiedy emocje nieco opadną, będzie mógł przejść do sedna sprawy. Poczeka. Z pewnością jednak nie wyjdzie stąd, dopóki nie załatwi sprawy. O nie! Podjął decyzję i nie zamierzał się wycofywać w pół drogi. - No có , nie bardzo wiem, jaka wa na sprawa cię tu sprowadza, lecz muszę przyznać, e wybrałeś sobie nie najlepszy moment. - Słowa Margot przywołały go do rzeczywistości. -

Nie bardzo rozumiem, dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej. - Najchętniej wyrzuciłaby go za drzwi. Czuła zamęt w głowie. A do dzisiaj yła w błogim przekonaniu, e uporała się z widmami przeszłości. Dlaczego więc teraz miała ochotę wykrzyczeć mu w oczy cały swój ból i al? - Przyszedłem, bo musimy porozmawiać. Przez telefon nigdy nam się to nie udało. Dlatego te postanowiłem zjawić się tu osobiście. Unikanie mnie niczego nie rozwią e, Margot - dodał cicho. - Mo e Georgia i ja powinnyśmy poczekać w salonie? - zapytała taktownie Shelby. - Nie, nie ma takiej potrzeby. Raud i ja nie mamy sobie ju nic do powiedzenia. Przykro mi, e fatygowałeś się na darmo - powiedziała cierpko Margot. Odwróciła się i niemal wbiegła po schodach na górę, jakby chciała uciec od własnych myśli. I tak te było. W ostatnich tygodniach funkcjonowała na pograniczu wytrzymałości nerwowej. Gdyby teraz nie wyszła, pewnością nie wytrzymałaby tego napięcia i wybuchłaby płaczem. Choroba i śmierć babci bardzo ją podłamały. Nie miała ju sił, by jeszcze zmagać się z Raudem. Dlaczego musiał pojawić się właśnie teraz, po tylu latach milczenia? Poczuła, e cały świat wali się jej na głowę. Raz po raz jej myśli przeszywały bolesne wspomnienia. Oto Raud, mę czyzna, którego kochała bardziej ni samą siebie, zawodzi ją w najtrudniejszym dla niej momencie ycia i zostawia na pastwę losu. Tak, więc najpierw straciła dziecko,a zaraz potem mę a. Przera eniem i niedowierzaniem zarazem napawała ją myśl, e mimo wszystko jej miłość do Rauda nie umarła. Nie, to niemo liwe, to nieprawda, szeptała sama do siebie, le ąc na ogromnym ło u w swojej sypialni. Łzy powoli ściekały jej po policzkach. Nie mo e sobie teraz na to pozwolić. To zbyt bolesne. Jaka byłaby dziś, gdyby nie zaznała tych wszystkich rozkoszy u boku Rauda i... gdyby ich uczucia nie skaziły zdrada i gorzka rozpacz. I jeszcze do tego wyznanie babci uczynione na chwilę przed śmiercią... Czy to mogła być prawda? Czy Harriet Beaufort była przera ającą manipulantką i egocentryczką? Mściwą istotą bez serca? A mo e to tylko zmyślona historyjka starej, umierającej kobiety? Tak, zapewne tak, przekonywała Margot samą siebie. Wtuliła się w miękką kołdrę i zamknęła oczy. Dopadło ją zmęczenie. Marzyła jedynie o tym, eby zasnąć, ale nie mogła przestać myśleć o swym mę u. Po co przyszedł? Raud przyglądał się ze zniecierpliwieniem, jak Margot wbiegała po schodach na górę. Najchętniej ruszyłby za nią. Miał ju szczerze dosyć tych wszystkich wykrętów i uników. O

nie, tym razem nie uda się jej odprawić go z kwitkiem. Mógłby załatwić tę sprawę drogą oficjalną, przez swoich prawników. Jednak gnany ciekawością, zjawił się tu osobiście. Śmierć Harriet była dla niego zaskoczeniem. Zastanawiał się, co zrobi Margot teraz, gdy zabrakło jej powiernicy i opiekunki. - Chodź, Raud, usiądź z nami - poprosiła Shelby, patrząc z niepokojem za znikającą Margot. - Jestem pewna, e zaraz wróci. To były bardzo trudne dni. - Margot jest najbardziej z nas wszystkich zmęczona - odezwała się nagle Georgia. - To ona opiekowała się babcią podczas choroby. - Czy Harriet długo chorowała? - Kilka tygodni. Ale powiedz, co działo się z tobą przez cały ten czas? Od wieków cię nie widziałam. - To prawda, minęło trochę czasu. Weszli do salonu. Nie, w tym domu nic się nie zmieniło od momentu, kiedy był tu po raz ostatni. Zimno i bezosobowo, jak w muzeum. To rzeczywiście wymarzone otoczenie dla Harriet. W Natchez w stanie Missisipi było wiele starych domów podobnych do tego. Część z nich popadała w ruinę. Inne zaś przekazano na rzecz skarbu państwa i uznano za zabytki. Jedynie nieliczne pozostały w rękach prywatnych. Trzeba przyznać, e Harriet dbała o dom, który od pokoleń nale ał do rodziny jej mę a. Nie pozwalała w nim niczego zmienić. Była dumna z ka dego mebla, obrazu, z ka dego bibelotu. Kiedyś i Raud myślał, e taki dom zasługuje na wyjątkowe traktowanie. Po jakimś czasie jednak zaczęła mu cią yć panująca tu atmosfera bezdusznego chłodu. Podczas gdy dom pozostawał taki sam, siostry Margot zmieniły się nie do poznania. Shelby stała się olśniewającą, wysmukłą kobietą. Kiedy widział ją po raz ostatni, miała dziewiętnaście lat i była niezwykle cicha i nieśmiała. Ciekawe, czy wszystkie trzy siostry nadal razem tu mieszkały. A mo e śladem Margot, wyrwały się spod kurateli apodyktycznej babci i rozpoczęły ycie na własny rachunek. Georgia zaproponowała mu szklaneczkę ponczu i usadowiła się obok niego na szerokiej sofie. Ona z nich trzech zmieniła się najbardziej. Była jeszcze w ogólniaku, kiedy rozstali się z Margot. Z cichej i skromnej nastolatki wyrosła na piękną, inteligentną i pewną siebie kobietę.

I bez wątpienia niezwykle gadatliwą. Odkąd usiadła obok Rauda, ani na chwilę nie przestawała mówić. - Oczywiście, musiałam przyjechać, tak jak ty, Raud. Rodziny jednoczą się w cię kich chwilach, nieprawda ? Wcale nie było łatwo dostać kilka wolnych dni. Wiesz, szpitale zawsze mają kłopoty z personelem. A liczba pacjentów rośnie z roku na rok. - Georgio, przestań ju paplać. Pozwól w końcu powiedzieć coś Raudowi - przerwała jej bezpardonowo Shelby. Zdecydowanie nie była tak sympatyczna, jak jej młodsza siostra, skonstatował Raud. Czy by powodowało nią poczucie lojalności w stosunku do Margot? A mo e właśnie tak przejawiała się wrodzona nieśmiałość? - Dlaczego? To naprawdę bardzo interesujące, co Georgia ma do powiedzenia. Lata pracy w biznesie utwierdziły go w przekonaniu, e zdecydowanie opłaca się wiedzieć nieco więcej o ludziach, z którymi będzie się miało do czynienia. Zarówno Georgia, jak i Shelby były blisko związane z Margot. Właśnie od nich mógł się najwięcej dowiedzieć o swojej byłej onie. - Wcią mieszkacie tu razem? - skierował pytanie do Shelby. Potrząsnęła przecząco głową. - Georgia i ja ju od kilku lat mieszkamy w Nowym Orleanie. - Wyprowadziłyśmy się z domu tak prędko, jak to było mo liwe - wyrwało się Georgii. Raud uniósł ze zdziwienia brwi. - Cały ten czas mieszkałyście w Nowym Orleanie? Dlaczego ani razu nie odezwałyście się do mnie? - Sądziłam, e nie chcesz mieć nic wspólnego z Beaufortami. - Shelby spojrzała na niego pytająco. - A poza tym, wiesz przecie , e obracamy się w całkiem innych kręgach towarzyskich.

- Ale w końcu, jak powiedziała Georgia, jesteśmy rodziną. - Przynajmniej tak długo, dopóki Margot nie podpisze papierów, które wcią jeszcze tkwiły w jego kieszeni. No có , kiedy Margot wyprowadziła się od niego, celowo zerwał kontakt z resztą jej rodziny. Chciał udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, e nikogo nie potrzebuje. Georgia umoczyła usta w ponczu i powiedziała po chwili wahania: - Brakowało nam ciebie. Gdyby był szczery, przyznałby, e i jemu ich brakowało. Szczególnie zaś Margot. Był jedynakiem i sprawiało mu przyjemność obcowanie z nimi przez te kilka krótkich miesięcy trwania mał eństwa. Zazdrościł im wzajemnej bliskości, łączących je więzów. - Gdzie mieszkacie? - Ja niedaleko ulicy świętego Karola, w prześlicznym, przytulnym mieszkaniu. Georgia zaś w Metaine, u kolegi. Pracuje w pobliskim szpitalu - odpowiedziała Shelby. - A Margot? - zapytał. Mimo e chciał raz na zawsze wyrzucić ją ze swego ycia, pragnął za wszelką cenę dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Z erała go ciekawość, która była silniejsza od innych uczuć. Zaskoczyło go to. - Ma mieszkanie w Natchez. - Nigdy nie odwiedza nas w Nowym Orleanie - dorzuciła Georgia. Zapanowało krępujące milczenie. Ka de z nich wiedziało, dlaczego Margot nie przyje d a do Nowego Orleanu. Nikt jednak nie podjął tego tematu. Wspomnienia były zbyt bolesne. - Zamierzasz zostać tu jakiś czas, prawda? - zapytała Georgia, przerywając milczenie. - Będzie nam bardzo miło, jeśli zatrzymasz się u nas i pomo esz nam załatwić wszystkie formalności. Nie mo na dopuścić, by Margot borykała się z tym sama. Widziałeś, jaka jest mizerna i zmęczona. A poniewa jest najstarsza, babcia mianowała ją wykonawczynią swojej ostatniej woli. Bardzo się o nią martwię. - Prawdę mówiąc, nie planowałem dłu szego pobytu - przyznał Raud, stawiając szklankę na stoliku. Wokół piętrzyły się brudne naczynia. To mogło oznaczać, e stypa zakończyła się tu przed jego przybyciem. Dzięki Bogu, ominęło go to.

- Bardzo cię proszę! Margot będzie miała z pewnością mnóstwo pytań. Nigdy wcześniej nie zajmowałyśmy się takimi sprawami - nalegała Georgia, patrząc mu prosto w oczy. - Byłoby wspaniale, gdybyś został kilka dni i upewnił się, e Margot radzi sobie jakoś z tym wszystkim. Nie powinna teraz być sama, ale nie mogłam wyprosić więcej wolnych dni Byłabym o wiele spokojniejsza, gdybyś się nią zaopiekował - dodała Shelby. - A ja mam jutro nocny dy ur. Wracamy razem. Zostań, Raud - poprosiła Georgia. - Jakoś nie wydaje mi się, eby Margot spodobał się ten pomysł. - Sam był szczerze zaskoczony swoją odpowiedzią. Kiedy Margot obudziła się, wokół panowała cisza i ciemność. Zapaliła nocną lampkę i spojrzała na zegarek. Było po ósmej. Przeciągnęła się leniwie. Wcią jeszcze była zmęczona. Przed dwoma miesiącami, zanim ju po raz kolejny cały jej świat runął, ycie było o wiele prostsze. Powoli wstała z łó ka, odświe yła się nieco i zmieniła sukienkę. Uzmysłowiła sobie, e jest głodna jak wilk. To nic dziwnego, pomyślała, przecie dzisiaj nic nie miałam jeszcze w ustach. Ciekawe, czy Raud ju poszedł. Schodząc na dół, zastanawiała się, gdzie podziały się Shelby i Georgia. Było cicho, jak makiem zasiał. Czy by poszły bez niej na kolację? Popchnęła kuchenne drzwi i zamarła. Na krześle siedział Raud. Spojrzał na nią badawczo znad gazety. Powoli się wyprostował, a jego oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć. - Nie sądziłam, e cię tu jeszcze zastanę - wykrztusiła ' z trudem. Przez moment ałowała, i nie poprawiła makija u. Lecz natychmiast przegnała tę niemądrą myśl i zaczęła się zastanawiać, dlaczego Raud został. Czuła, jak łomocze jej serce. Próbowała nad sobą zapanować. Powtarzała sobie cały czas w myślach, e ten świetnie zbudowany, pięknie opalony i pociągający mę czyzna boleśnie ją zranił i zawiódł. Nie wolno jej było o tym zapominać. - Niespodzianka. Nie cieszysz się? Twoje siostry się przebierają. Jako e lodówka świeci pustkami, postanowiliśmy pójść na kolację. Gdzie podziewa się kucharka? - Dałam jej tydzień wolnego. Nie mogła się pozbierać po śmierci babci. - Ach tak.., - wymamrotał i oparł się łokciami o blat.

W tej chwili Margot zauwa yła, e Raud ma poluzowany krawat i do połowy rozpiętą koszulę. Podwinięte rękawy ukazywały jego muskularne ramiona. Jak e dobrze je pamiętała. Odwróciła wzrok, chcąc uciec od natrętnych wspomnień. - Niektórzy ludzie lubili moją babcię - powiedziała nieco napastliwie. Wiedziała, e on nigdy do nich nie nale ał. - Głodna? - zapytał, celowo zmieniając temat. Zaskoczona, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Marzyła wprawdzie o jakiejś zupie czy choćby kanapce, ale perspektywa wspólnego posiłku z Raudem przera ała ją Tego byłoby za wiele. Z drugiej strony jednak, jeśli zaprosił na kolację Shelby i Georgię, musiałaby spędzić ten wieczór samotnie. A kiedy znów będzie miała okazję zobaczyć swoje siostry? Tak rzadko się widywały... - Nie rozumiem - powiedział trochę zniecierpliwiony. - Dlaczego wyglądasz, jakbyś roztrząsała najistotniejszą kwestię swego ycia? Jesteś głodna? To przecie bardzo proste pytanie. - Nie wiem, czy mam ochotę, by cokolwiek z tobą... - Urwała raptownie i spojrzała na niego z niechęcią. Raud wziął głęboki oddech. - Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Potrząsnęła nerwowo głową i cofnęła się. - Nie! Nie teraz. Ju za późno na jakiekolwiek zmiany czy rozmowy. Jeśli wszyscy są głodni - zmieniła temat - to przygotuję coś do jedzenia. - Och... - Georgia wpadła niespodziewanie na Margot. Omijając łukiem siostrę, wsunęła się do -kuchni. -O, widzę, e ju wstałaś. Jesteś głodna? Postanowiliśmy wyskoczyć gdzieś na kolację. - To mo e lepiej... coś zamówić - wyjąkała urywanym głosem Margot. - Wspaniały pomysł. Czy ten Chińczyk na Royal Street wcią jeszcze prowadzi interes? - zapytała wesoło Georgia. - Tak, czasami tam jadam.

- Zbyt zajęta, eby krzątać się po kuchni? - rzucił Raud od niechcenia. Potrząsnęła głową. - Nie lubię gotować dla samej siebie. Gdyby na niego nie patrzyła, być mo e potrafiłaby go ignorować. Traktować obojętnie, jak kogoś obcego. Po raz pierwszy błogosławiła gadatliwość Georgii. Próbowała zebrać myśli, gdy nagle usłyszała coś, w co nie mogła wprost uwierzyć. Chyba musiała się przesłyszeć... - Co powiedziałaś? - zapytała z niedowierzaniem. Georgia spojrzała na nią spokojnie i uśmiechnęła się szeroko. - Powiedziałam, e byłybyśmy wdzięczne Raudowi, gdyby zechciał zostać z tobą kilka dni i pomógł ci uporządkować wszystkie najwa niejsze sprawy. Głupio nam zostawiać cię teraz samą. Margot nie potrafiła ukryć swojego przera enia. Odwróciła się powoli i spojrzała na Rauda. Diabelski błysk w jego oczach nie wró ył niczego dobrego. ROZDZIAŁ DRUGI - Zamierzasz tu zostać? - Margot nie mogła tego po prostu pojąć. - On ci pomo e. Zrozum - próbowała łagodnie tłumaczyć Georgia. - Nie potrzebuję adnej pomocy! A ju z całą pewnością nie jego! Raud patrzył na nią z zachwytem. Nawet z potarganymi włosami i podkrą onymi oczami wydała mu się bardzo piękna. Próbował się otrząsnąć. Powinien natychmiast wyjąć z kieszeni papiery i za ądać, by jej podpisała. I tym samym na zawsze zakończyć tę historię. Coś jednak powstrzymywało go przed takim działaniem. Margot wydała mu się zagubiona, bezbronna i kompletnie wyczerpana. A mo e lepiej byłoby zostać i szczerze z nią o wszystkim porozmawiać? Przypomniał sobie, co czuł, gdy się tak nagle wyprowadziła. Jak trudno było mu z tym yć przez wszystkie te lata. Jak bardzo cierpiał na wieść, e go porzuciła. No właśnie, ju wiele lat temu jasno postawiła sprawę. Tak naprawdę nigdy nie wątpił w to, i Margot bez wahania podpisze papiery rozwodowe. Jednak teraz, obserwując jej reakcję, obudziła się w nim iskierka jakiejś niepojętej nadziei. Na co?

- Przecie powiedziałem ci, e mam zamiar zatrzymać się tu kilka dni. Jeśli nie potrzebujesz mojej pomocy w związku z testamentem i spadkiem, w porządku. Wyjadę... - zawiesił głos - gdy tylko uda nam się porozmawiać. - A w myślach dodał: i gdy podpiszesz papiery. Margot patrzyła na niego zdumiona, a jej wzrok przepełniony był wściekłością. Przeczesała nerwowo dłonią włosy. On zaś musiał się powstrzymać, eby ich nie dotknąć. Pamiętał ich zapach i jedwabistą miękkość... Czy nadal pachniały liliami? Aby to sprawdzić, wziął głęboki oddech. Podniosła wzrok. Wcią jeszcze była zirytowana. Wyglądała jak zbuntowana nastolatka. Musiał się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. - Powinniśmy byli porozmawiać pięć lat temu. Teraz nie zostało do powiedzenia ju nic. Marnujesz tylko swój czas! Zresztą, rób, jak uwa asz. - Nie martw się o mój drogocenny czas - odparował natychmiast. - Musimy wyjaśnić do końca nasze sprawy. Oczywiście, po wyjeździe Georgii i Shelby. Nie zamierzam urządzać publicznego prania brudów. - Lepiej będzie pójść gdzieś na kolację. Przebiorę się - powiedziała nagle, zmieniając temat. Wyszła z kuchni, z wysoko uniesioną głową. Po drodze zastanawiała się, czy uda jej się wyciągnąć z Rauda prawdziwy powód, dla którego przyjechał. Czego chciał? Nie da się przecie wymazać przeszłości. I nie ma takich słów, które mogłyby cokolwiek zmienić. Kiedy ponownie weszła do salonu, Shelby i Georgia przyjaźnie gawędziły z Raudem. - Zamówiliśmy jedzenie u Chińczyka - wyjaśniła Shelby. - Zaraz powinni przywieźć. Napijesz się czegoś? - Siedź - powstrzymała siostrę. - Sama sobie wezmę. Nalewając mro oną herbatę, zerknęła ukradkiem na Rauda. Siedział rozluźniony na krześle obok kanapy, popijając coś ze smukłej szklanki. Jego spojrzenie wcią jeszcze onieśmielało ją. Starała się ze wszech miar zapanować nad emocjami. Raud nie był odpowiednim dla niej mę czyzną. Przekonała się o tym ju wiele lat temu. Kiedy się pobrali, oboje byli bardzo młodzi. Ona skończyła zaledwie dwadzieścia lat, a on dwadzieścia pięć. Dziś wyglądał du o powa niej, lecz jakie to miało znaczenie? - Właśnie Raud opowiadał nam o planach rozwoju swojego przedsiębiorstwa frachtowego - powiedziała z o ywieniem Shelby. - To zabawne, ale firma, w której pracuję,

specjalizuje się w ubezpieczeniach dla przewoźników. Mo e w przyszłości Raud zostanie naszym klientem. - Popatrzyła na niego z uśmiechem. Margot opadła cię ko na krzesło naprzeciwko Rauda. - Masz własne przedsiębiorstwo? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia. Skinął głową. - Przejąłem kontrolę nad firmą, w której miałem udziały. Kiedy byli razem, marzył o tym. Nie zdziwiła się, więc zbytnio. Jego słowa stanowiły raczej potwierdzenie jej dotychczasowych przypuszczeń. Z pewnością jednak musiał się nieźle naharować i nieraz postawić wszystko na jedną kartę, by osiągnąć upragniony cel. Wiele dla tego poświęcił, z mał eństwem włącznie, pomyślała z sarkazmem. Nie powiedziała jednak nic. Nie chciała, by jej słowa zostały niewłaściwie odczytane. Przez te długie lata często myślała o nim. Brakowało jej jego mocnych ramion i spokoju. Mo e jednak zmienił się, od kiedy od niego odeszła. Zastanawiała się, czy znalazło się w jego intensywnym yciu miejsce dla innej kobiety, czy te bez reszty pochłonęły go interesy. A mo e przez wszystkie te lata pracował jak automat i skoncentrowany był na robieniu pieniędzy, zapominając o wszystkich i wszystkim? Czy dziś wcią pragnął za wszelką cenę władzy? W końcu udało jej się odepchnąć od siebie te natrętne myśli i zmuszając się do zmiany ich toku, zapytała: - Kiedy wreszcie przywiozą jedzenie? - Bała się. Nie chciała, by znowu nią zawładnął. Raud uśmiechnął się szeroko. - Znowu próbujesz zmienić temat? A mo e chcesz jedynie zignorować moją obecność? - To raczej niewykonalne, skoro rozsiadłeś się tu i zajmujesz pół pokoju - syknęła ze złością., - Ale zająłem tylko jedno małe krzesełko - rzucił niewinnie, szeroko się przy tym uśmiechając.

No właśnie, a miała wra enie, e zdominował cały pokój. Zerknęła spod oka na siostry i nie mogła wyjść ze zdumienia. Czy Raud na nie działał? Czy nie odczuwały tego przedziwnego, emanującego z niego magnetyzmu? Czy by urok Rauda oddziaływał tylko na nią? Nerwowo odliczała ka dą minutę, a kiedy wreszcie przywieźli zamówione potrawy, uparta się, eby zjedli w pokoju stołowym. Nie chciała adnej bliskości z Raudem. Potrzebowała dystansu, za wszelką cenę dystansu, by nie oszaleć. Mimo i stół był bardzo długi, trudno jej było ignorować obecność Rauda. Ka de jego spojrzenie wywoływało przyjemne dreszcze. Kiedy wreszcie skończyli i miała nadzieję, e będzie mogła poplotkować jeszcze chwilę ze swoimi siostrami, one zebrały naczynia i szybko znikły w kuchni. Margot została więc sam na sam z Raudem. Czy cały świat sprzysiągł się przeciwko niej? - Proszę, teraz mo emy porozmawiać - rzuciła zaczepnie. Wiedziała, e nie zmru y oka, jeśli się nie dowie, po co tu przyszedł. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Lepiej odłó my to na później. Odpocznij teraz. Połó się i porządnie wyśpij - powiedział kojącym, nieco zachrypłym półszeptem. Stary manipulant, przemknęło jej przez myśl. I na dodatek zauwa ył, w jakiej kiepskiej była formie, choć ze wszystkich sił starała się robić dobrą minę do złej gry. Do jadalni weszła Georgia, aby wytrzeć stół. - Nie przeszkadzam? - zapytała, nie odwracając się w ich stronę. - Nie, ani trochę - mruknęła Margot, wstając od stołu. Musiała w duchu przyznać Raudowi rację. Nie miałaby siły na tę rozmowę. - Idę spać - szepnęła bezradnie. - Fantastycznie. - Raud ucieszył się, e posłuchała jego rady. - Źle się czujesz? - zaniepokoiła się Georgia. - Poczuję się lepiej, gdy uda mi się wreszcie wyspać. -I kiedy Raud w końcu zniknie, dodała w myślach. Mo e los oka e się łaskawy i sprawy spadkowe nie będą a tak skomplikowane. Wówczas naprawdę nie potrzebowałaby pomocy Rauda i ju jutro mogłaby go odesłać tam, skąd przyjechał. Oczywiście, po odbyciu tej cholernej rozmowy, na której mu jakoby tak bardzo zale ało. I mogłaby zacząć przeglądać stare rzeczy, które zostały po babci. Być mo e uda jej się przy okazji wyjaśnić nagłe zniknięcie ojca...

- W takim razie do jutra - powiedział ciepło Raud. - Spij dobrze. Ju miała na końcu języka ciętą ripostę, ale coś ją powstrzymało. Mo e nie chciała dawać mu satysfakcji? Z pewnością zaś nie chciała sprawiać przykrości Georgii. Wtulając się w miękką pościel, starała się skupić ka dą swoją myśl na ojcu. Próbowała przypomnieć sobie wszystko, co o nim wiedziała. Przez całe ycie wmawiano jej, e o enił się z matką wyłącznie dla pieniędzy. To była wersja oficjalna. Dopiero ostatnie słowa Harriet, wypowiedziane tu przed śmiercią, zdawały się temu przeczyć. Margot dorastała w przekonaniu, i ojciec złamał matce serce i przyczynił się do jej śmierci; e porzucił onę oraz dzieci, wybierając wygodniejsze ycie. Lecz mo e wcale tak nie było? Raud patrzył, jak Margot wychodzi. Rozmyślnie tak pokierował sprawami, by zostać sam i zyskać trochę na czasie. Otworzył drzwi na werandę. Noc była ciepła. To dobrze, pomyślał. Trochę odmiany po tym chłodzie panującym w domu. Jutro rano musi koniecznie zadzwonić do biura i powiadomić sekretarkę, e przez kilka dni nie będzie go w pracy. A kiedy odjadą siostry Margot, będą mogli się wreszcie rozmówić. To irracjonalne, ale stęsknił się za nią, a teraz nagle zapragnął mocno ją przytulić. Wszystko, co ostatnio robił, podporządkowane było wyłącznie logice. adnych uczuć. A teraz przez moment zdawało mu się, e jego pragnienia wymknęły mu się spod kontroli. Przez pięć lat usiłował wyrzucić Margot ze swego serca. Czasami nawet udawało mu się o niej zapomnieć. Lecz na ogół natychmiast spotykał kogoś lub natykał się na coś, co w jakiś sposób przywodziło mu ją na myśl: zapach perfum, jakich u ywała, piosenka, którą lubiła... Zdarzało się nawet, e o niej śnił. Lecz po co to wszystko? Ona nale ała ju do przeszłości. Dobrze o tym wiedział. I przyszedł czas, aby ostatecznie przeciąć te więzy, aby zacząć yć od nowa. Tak zadecydował. Więc dlaczego teraz, kiedy ją zobaczył, miał jeszcze jakieś wątpliwości? Co miała w sobie ta kobieta, e on, bezwzględny, racjonalny człowiek interesu, zrezygnował z przeprowadzenia swojego planu? Margot wstała bardzo późno. Gdy zeszła na dół, obydwie jej siostry były w kuchni i przygotowywały obiad. Czuła się jakoś dziwnie obco w tym domu. Czy to z powodu Rauda? Shelby robiła sałatkę z krewetek. Georgia zaś właśnie skończyła nakrywać do stołu. - Mo emy siadać - zawołała.

Margot nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo mę a. Przywitała się z nim nieznacznym ruchem ręki i siadła do stołu. Zapadła krępująca cisza, którą po chwili przerwała Shelby: - Bardzo cię przepraszam, Margot, e wszystkie te kłopoty spadają na twoje barki. Pomyślałam... jeśli miałoby ci to ułatwić sprawę... to ja z pewnością nigdy nie będę chciała zamieszkać w tym domu. Tak więc wydaje mi się, e powinnyśmy go sprzedać. Najbardziej zaskoczony był Raud. Popatrzył z niedowierzaniem na Margot. - Przecie to wasz rodzinny dom! Od wielu pokoleń! Kiwnęła tylko głową. - Chcesz go sprzedać? Wprawdzie Shelby zaskoczyła ją, ale pomysł ten wydał jej się całkiem sensowny. - Kto wie. Mo e? Z pewnością nie chcę tu mieszkać. Ten dom nie kojarzy mi się z niczym przyjemnym, za czym miałabym tęsknić. Włącznie z Harriet, która była od zawsze chłodną, oschłą staruszką, kochającą władzę, pieniądze i bezwzględne posłuszeństwo. - A i ja o tym nie marzę. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy się wreszcie stąd wyrwę. Sprzedajmy tę cholerną chałupę - dodała Georgia po chwili namysłu. - Podzielimy pieniądze i ka da z nas będzie sobie mogła kupić mieszkanie. - W takim razie musimy przejrzeć wszystkie dokumenty i posortować rzeczy - podsumowała Margot, drętwiejąc z przera enia na samą myśl o czekającej ją pracy. - Dopiero wtedy będzie mo na sprzedać dom. - Chryste! Łatwiej poszłoby ze stajnią Augiasza - rzuciła Shelby. - Będę pomagać ci w weekendy. - Ja te - zaoferowała Georgia. - I tak ju długo nie było mnie w sklepie - mruknęła niechętnie Margot. - Jessie poradzi sobie jakoś. - Mo e ty mógłbyś pomóc? - zapytała Georgia z szelmowskim uśmiechem.

Raud podniósł głowę i spojrzał na Margot. - Zostanę kilka dni, przecie powiedziałem. - Wcale nie musisz - wyrwało jej się. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Bawiło go to jej zmieszanie. Siostry Margot zamierzały wyjechać zaraz po obiedzie. A ona tymczasem siedziała w gabinecie i przeglądała dokumenty le ące na biurku. Tam znalazła ją Shelby. - Dobrze się czujesz? - zapytała i cicho zamknęła za sobą drzwi. Przysiadła na brzegu biurka i obserwowała ją przez chwilę. - Jestem zmęczona, to wszystko. Tych kilka ostatnich tygodni zupełnie mnie wykończyło. No i Raud... Nie spodziewałam się go tutaj. - Raud świetnie wygląda - powiedziała siostra, uśmiechając się znacząco. - Tylko bez adnego swatania! - krzyknęła Margot. Shelby wzruszyła ramionami i rozejrzała się po pokoju. - Ludzie się zmieniają. Mo e wrócił po swoją drugą szansę? - Wątpię - powiedziała Margot z przekąsem, ale w jej sercu zapłonęła na moment iskierka nadziei. - No to niby po co się pojawił? Jak uwa asz? - Nie mam zielonego pojęcia. - Poczekaj, zapewne dowiesz się ju wkrótce. Do tej pory nawet nie miał szansy pogadać z tobą na osobności. - Za dzień lub dwa zniknie i znowu wszystko wróci do normy - podsumowała Margot, nie ukrywając smutku. Czy by rzeczywiście chciał zgody? Nurtowało ją pytanie, dlaczego zjawił się tak niespodziewanie. Zamknęła oczy. O, jak bardzo chciałaby czuć się znowu silna i pełna energii.

- Do normy... Wcią nie mogę uwierzyć, e babcia odeszła. Miała na nas ogromny wpływ i nieustannie ingerowała w nasze ycie. - Shelby popadła w zadumę. - Nie da się ukryć - zgodziła się Margot. - Nie zaznała spokoju, dopóki nie postawiła na swoim. Zmuszała mnie, ebym umawiała się z tym jej znajomym, Philipem Grantem. Był starszy ode mnie chyba o pół wieku! A ona wcią powtarzała, e to byłby cudowny związek. - Czy dlatego nie rozwiodłaś się, aby nie próbowała cię namówić do zawarcia nowego, „wspaniałego" układu? - zapytała niespodziewanie Shelby, patrząc siostrze prosto w oczy. - Układ... właśnie. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Jak sądzisz, czy właśnie na takich zasadach opierało się mał eństwo naszych dziadków? Rozwód nie wchodził przecie w grę - zmieniła temat. Nie była w nastroju do zwierzeń. Nagle olśniło ją. Oczywiście, rozwód. .. To był prawdziwy powód pojawienia się Rauda. Coś boleśnie zakłuło ją w sercu. Nie była przygotowana na takie rozwiązanie. - Nie mam pojęcia. Przecie zawsze otaczała wielką czcią nazwisko Beaufort i wszystko, co się z nim wiązało. Trudno dziś dociec prawdy. - Ona nie była jedną z nich - Margot spojrzała wymownie na siostrę - i my te nie jesteśmy. - Co? A... tak, wiem, o co ci chodzi - powiedziała Shelby, choć nic nie rozumiała. Margot wzruszyła ramionami. Przez moment zastanawiała się, czy powinna powiedzieć siostrze o tym, co wyznała jej Harriet tu przed śmiercią. Ale w jej głowie wcią panował wielki zamęt. Mnóstwo pytań, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi. Co wydarzyło się tak naprawdę dwadzieścia trzy lata temu? Czy rzeczywiście ojciec zostawił je, jak powtarzano im od dzieciństwa? Gdzie był teraz? Shelby i Georgia odjechały. Margot wyszła na zewnątrz, eby im pomachać. Stała na werandzie jeszcze długo po tym, jak znikły z pola widzenia. Popołudnie było niezwykle parne. Zdała sobie nagle sprawę, e od dłu szego ju czasu Raud przypatruje jej się bacznie. Przebiegł ją dreszcz. Jeśli on w tej chwili nie przestanie, oszaleję, pomyślała. Wzięła więc głęboki oddech, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Mo esz iść, jeśli chcesz. - Starała się za wszelką cenę zachować spokój, ale nie potrafiła ukryć dr enia głosu.

Uśmiech zamarł mu na twarzy. - Nie skończyliśmy jeszcze. Teraz jest najlepszy moment, aby wszystko wyjaśnić. Co ty na to? - Przyszedłeś, eby rozmawiać o przeszłości? - Musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić, to wszystko. - To zrobiliśmy ju pięć lat temu. - Czy by? - Podszedł bli ej. - Tyle razy mówiłem ci, e ucieczka niczego nie zmieni ani niczego nie rozwią e. Czy myślałaś o mnie przez te wszystkie lata? Zanim zdołała odpowiedzieć, Raud pochylił się i pocałował ją. Bo e, co za dotyk, smak i zapach! Chłonęła go ka dym nerwem ciała. Na moment cała ta bolesna przeszłość, która zniszczyła ich piękny świat, przestała istnieć. Jakieś niepojęte, radosne ciepło zalało jej duszę i ogrzało serce. Dostrzegła, e Raud przygląda jej się bacznie. Jego twarz wyra ała niepomierne zdziwienie. Powoli zdała sobie sprawę z tego, co przed chwilą zaszło. A najbardziej przeraził ją fakt, e poczuła się na chwilę szczęśliwa. - To nieprawda, e cię opuściłam. Opuściłam tylko mieszkanie, w którym byłam wiecznie sama - usłyszała swój szorstki, obcy głos. Inaczej jednak nie potrafiła. Przeraziło ją, e wystarczył jeden jego dotyk, by kompletnie zapomniała o otaczającym ją świecie. Jak mogła do tego dopuścić? Powinna była mu się wyrwać. Chciała wyjść. Czym prędzej. Nie nara ać się więcej na podobne prze ycia. Lecz Raud zawołał: - Margot, tym razem nie uda ci się uciec. Nie schowasz się ju za spódnicę swojej babci. Jesteśmy tylko my dwoje -ty i ja. - Ale ty ju wkrótce znikniesz. Jakoś nie mam szczęścia do mę czyzn. - Jak to? - spytał Raud. Odwróciła się powoli i spojrzała na niego z jawną wrogością. - Najpierw mój ojciec, a potem ty. Czy to mało?

- Skoro mnie porównujesz ze swoim ojcem, to mo e siebie powinnaś porównać ze swoją matką. Co zrobiła, eby go zatrzymać? - Nie wiem, co masz na myśli. - Margot wbiła wzrok w czubek własnego buta. - Babcia powiedziała mi przed śmiercią coś bardzo dziwnego. Nie wiem, co mam o tym sądzić. Wynikało z tego, e ojciec nie odszedł od nas z własnej woli. Zmusiła go do tego. - Jak to mo liwe? - Sama się zastanawiam. Ale tego właśnie chciałabym się dowiedzieć. Przez całe ycie myślałam, e porzucił nas z mojego powodu. Mo e nie chciał mieć córki albo byłam nieznośna? - Na miłość boską, co ty mówisz? Przecie miałaś wtedy trzy lata! To nie mogło mieć z tobą nic wspólnego. - Tak. - Skinęła głową. - Teraz to chyba zaczynam rozumieć. Przynajmniej tak mi się wydaje. Lecz kiedy byłam dzieckiem... Zresztą, podobno w takich sytuacjach dzieci często obwiniają właśnie siebie. - Nie sądzę, eby przyczyna tkwiła w dzieciach. Wówczas twoi rodzice poprzestaliby na jednym, a stało się inaczej. - Nie wiem, jak było naprawdę, ale zamierzam to zbadać. I jeśli w papierach babci jest cokolwiek na ten temat, na pewno to znajdę. - Oczekujesz, e natkniesz się na jakąś pisemną spowiedź? - zapytał z przekąsem. - Nie, lecz czuję, e gdzieś musi być coś, co wyjaśni tę sprawę. I ja to znajdę. Mo e wcale nie chciał nas zostawić. A to zmieniłoby wszystko. - Co twoje siostry myślą na ten temat? - Jeszcze nie poruszałam z nimi tego tematu. - A mo e Harriet przed śmiercią majaczyła? - Niemo liwe. W pierwszej chwili nie zwróciłam na jej słowa uwagi. Ale ona powtarzała, bez końca: „To ja zmusiłam go do odejścia". - A co będzie, jeśli niczego nie znajdziesz?

- Je eli nie znajdę niczego w domu, będę szukać gdzie indziej. Znajdę kogoś, kto pamięta tamte czasy. - Wynajmij prywatnego detektywa. - O nie, nie chodzi mi wcale o to, by odnaleźć ojca. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego przez te wszystkie lata nigdy nie próbował się z nami skontaktować. Nie mogę tego pojąć. - I co to zmieni? - Dla mnie wiele. Zmieni moje uczucia do niego - powiedziała powoli. - Przez całe ycie czułam się opuszczona. Mo e niepotrzebnie? Raud tego nie rozumiał. Nigdy nie prze ywał podobnych rozterek. Mo e z wyjątkiem tych po odejściu Margot. Prawdę mówiąc, nie miał większej ochoty, by wciągała go w swoje kłopoty. Dobrze pamiętał, po co tu przyjechał. Ale ona wyglądała na taką samotną i zagubioną. Gdyby jej teraz powiedział, w jakim celu się zjawił, musiałby natychmiast odejść. A na to równie nie miał jakoś ochoty. - Zdajesz sobie jednak sprawę, e wszystkie twoje wysiłki mogą pójść na marne? - rzucił w końcu. - Jeśli chcesz, pomogę ci w poszukiwaniach - zaproponował wbrew wszelkiej logice. Zastanawiał się, dlaczego wcią odsuwa od siebie moment przeprowadzenia ostatecznej rozmowy. Nie, nie chodziło wcale o ten pocałunek. Nawet nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego ją pocałował. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Lecz nie zmienił swojej decyzji. Spędzili ze sobą siedem cudownych miesięcy. Potem Margot poroniła i szczęście prysło. Spakowała swoje rzeczy i odeszła. Rozwód to jedyne rozsądne wyjście. Postanowił, e jutro rano ostatecznie wręczy jej wszystkie dokumenty. Choć właściwie... Mógłby zostać na weekend. W biurze spodziewają się go dopiero w poniedziałek. Pomógłby Margot, a przy okazji udowodniłby sobie, e ona nic ju dla niego nie znaczy. Mo e dowiedziałby się te , czy Harriet była rzeczywiście a tak wyrachowaną manipulantką. - Właściwie, po co twoja babcia miałaby coś takiego robić? - zapytał. - Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, e chciała, aby matka wyszła za kogoś zupełnie innego. Mama nie usłuchała jej i uciekła z ojcem. W końcu zamieszkali tutaj, z pewnością na

polecenie babki. - Nie chciała przypominać sobie teraz tego wszystkiego, co babcia opowiadała o jej ojcu. „Nic niewart pró niak", to był chyba najłagodniejszy epitet pod jego adresem. No có , ale Harriet nie była przecie zbyt taktowna. - Bierzmy się zatem do roboty - powiedział Raud, idąc w kierunku drzwi. Margot popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Myślałam, e chcesz ze mną porozmawiać? - Mo e później. - Nie chcę, ebyś tu został! - rzuciła ze złością. - A ja nie chciałem, abyś odeszła pięć łat temu. Gdzie zaczynamy? Dlaczego jest taki uparty? - zastanawiała się, spoglądając na niego niepewnie. - No dobrze, przyjmuję twoją pomoc - starała się mówić bardzo spokojnie - ale to wszystko. adnych dwuznacznych sytuacji. Zaśmiał się głośno. - Tego nie mogę ci obiecać. Twoje usta powiedziały mi coś zupełnie innego. - Nie zamierzam o tym rozmawiać. - Znowu uciekasz - rzucił, ale ju łagodniej. Potrząsnęła nerwowo głową. Skąd wiedział tak dobrze,co się z nią dzieje? Nigdy by się do tego nie przyznała, ale ucieczka wydała jej się najlepszym rozwiązaniem. Dotarli do końca korytarza. Harriet u ywała tego pokoju jako biura. - Nie sądzę, aby zajęło nam to wiele czasu - powiedział Raud, rozglądając się wokół. Znajdowało się tam małe biurko, dębowy sekretarzyk i kilka półek z ksią kami. - Nie wydaje mi się te , abyś miała tutaj znaleźć to, czego szukasz. Czy jest jeszcze jakieś miejsce, w którym Harriet trzymała dokumenty? - Mo e na poddaszu. Nigdy nie pozwalała nam się tam bawić. - Zacznijmy w takim razie tutaj, a potem przekopiemy poddasze. Margot spojrzała na zegarek.

- Właściwie ju czas na kolację. Kucharka wraca dopiero jutro. Mam coś przygotować? Otwierając szufladę, mruknął jakby nigdy nic: - Moglibyśmy zamówić pizzę. Na szczęście nie widział jej twarzy. Miała wra enie, e znów powróciła do przeszłości. Kiedy byli razem, często zamawiali pizzę. Raud chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie wra enie wywarła na niej ta niewinna propozycja. Wyjął z szuflady plik dokumentów i zaczął je sortować. Po chwili podeszła do telefonu i dr ącymi palcami wystukała numer. Jak e bardzo się ró nili. Ka de z nich yło we własnym świecie. Zastanawiała się niejednokrotnie, dlaczego Raud nie wystąpił o rozwód. Chciała go o to zapytać, ale coś ją od tego powstrzymywało. Być mo e, kiedy wreszcie upora się ze wszystkimi kłopotami i odkryje prawdę o ojcu, będzie dość silna, aby na spokojnie dokonać rozrachunku z całą przeszłością. A jeśli Raud nie pragnął rozwodu? Mo e ten pocałunek miał udowodnić, e wcią jeszcze do siebie nale ą? Nonsens! Najwy szy czas skoncentrować się na przyszłości. - Pizza będzie za pół godziny. Co robisz? - zapytała, odkładając słuchawkę. - Próbuję oddzielić dokumenty od prywatnej korespondencji - odparł, nie podnosząc wzroku. Wysunęła więc kolejną szufladę i siadając na krześle, poło yła ją sobie na kolanach. Ju po chwili pokój wypełnił szelest przekładanych kartek. Gdy tylko uporządkuje dokumenty, będzie mogła wystawić dom na sprzeda . Wtedy nie zostanie ju nic, co wiązałoby ją z Natchez. No, mo e z wyjątkiem sklepu. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, czy nie przeprowadzić się do Nowego Orleanu. Byłaby wówczas bli ej Georgii i Shelby. Jednak z tym miejscem wiązało się zbyt wiele bolesnych prze yć i wspomnień: Raud, nieudane mał eństwo, cią a... Nie, nie mogłaby tego znieść. Pizza była doskonała. Zjedli ją ze smakiem. Zupełnie jak przed laty. Raud, wkładając do ust ostatni kawałek, wstał i skierował się do drzwi. Rzucił krótko: - Zaraz wracam.

Ju po chwili usłyszała odgłos uruchamianego silnika, a później nastała cisza. Nie miała pojęcia, dokąd pojechał i po co, a do tego bez słowa wyjaśnienia. Dlaczego zachowywał się tak dziwnie? Zawsze trudno było za nim trafić. ROZDZIAŁ TRZECI Margot zdawało się przez chwilę, e zmęczenie pomieszało jej zmysły. Rozmarzyła się na dobre. Mo e i marzenia są dobre tylko dla głupców, jak zwykła była mówić Harriet, jednak nie była w stanie pozbyć się natrętnych obrazów, które raz po raz nawiedzały jej myśli. Marzyła o tym, e Raud zjawi się z bukietem kwiatów, padnie jej do stóp i będzie ją błagał, by wróciła do niego. Wiedziała dobrze, i ta wizja nie ma najmniejszego sensu, ale nie potrafiła się z nią rozstać. Było ju zupełnie ciemno, kiedy usłyszała podje d ający pod dom samochód. Siedziała na werandzie w bujanym fotelu. Wraz ze zmierzchem temperatura spadła i zrobiło się wreszcie nieco chłodniej. Lekka bryza wiejąca od Missisipi dodawała temu wieczorowi dodatkowego uroku. Margot przejrzała tyle dokumentów, e w którymś momencie litery zaczęły skakać jej przed oczami. Szukając chwili wytchnienia, usiadła w mroku na werandzie, gdzie dochodził ją słodki zapach drzew oliwnych i tajemniczy szum rzeki.Przyglądała się, jak Raud parkuje na podjeździe i wiedziała ju na pewno, e jej marzenia nie mają racji bytu. Raud wyjął z baga nika liczne pakunki i skierował się do drzwi. W końcu ją zauwa ył. - Myślałam, e zniknąłeś na zawsze - wymamrotała z lekkim wyrzutem w głosie. Podszedł do niej i opadł zmęczony na krzesło. Pół werandy zastawił torbami z zakupami. - W samochodzie miałem tylko jedną czystą koszulę. Nie planowałem przecie dłu szego pobytu. Pomyślałem, e do przekopywania tych zakurzonych papierów przyda mi się jakieś sportowe ubranie. To bardziej praktyczne ni garnitur od Armaniego. Kiedy wspominał o garniturze, jego oczy rozbłysły dumą. W końcu osiągnął to, o czym marzył. Ale czy był szczęśliwy? Co zrobiłaby, gdyby zapytał ją, czy o nim myślała? Czy przyznałaby się do tych wszystkich bezsennych nocy, gdy czekała, by pojawił się i błagał o powrót? Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Podejrzewała nawet, e poczuł ulgę, uwalniając się od niej w tak łatwy sposób. Ka dy facet chce mieć syna, a ona zawiodła Rauda... - Wybacz mi - powiedziała głosem przepełnionym bólem.