PROLOG
Me˛z˙czyzna na obitej jasna˛ sko´ra˛ sofie wydawał sie˛
znacznie bardziej odpre˛z˙ony niz˙ kamerzys´ci i dzien-
nikarze w tym samym pomieszczeniu. W rzeczywistos´ci
jednak doskwierało mu ostre s´wiatło reflektoro´w i bzy-
cza˛cy jak natre˛tne komary tłum ludzi.
Popatrzył na nich nieche˛tnie, a wo´wczas wizaz˙ystka
z grubym pe˛dzlem znieruchomiała, najwyraz´niej nie-
włas´ciwie zrozumiawszy jego spojrzenie. Jej oczy po-
ciemniały, a usta drgne˛ły.
– Dos´c´ – prychna˛ł. – Nie potrzebuje˛ makijaz˙u.
Inne dziewczyny wycofały sie˛ potulnie. W głe˛bi
duszy marzyły o tym, z˙e me˛z˙czyzna na sofie zmieni
zdanie i przywoła jedna˛ z nich z powrotem.
– Idz´ – dodał niskim, szorstkim głosem Xavier Mar-
tinez Bordiu, odprawiaja˛c ruchem dłoni ostatnia˛ dziew-
czyne˛. – Biegnij do kolez˙anek. Nie jestes´ tu potrzebna.
Nagle oprzytomniała, jej oczy wypełniły sie˛ łzami.
Zdje˛ty wyrzutami sumienia Xavier chciał przeprosic´,
ale wizaz˙ystka juz˙ znikne˛ła za podwo´jnymi drzwiami
apartamentu pałacu prezydenckiego.
Co on wyprawia?
Kiedy wzdychał cie˛z˙ko, czuja˛c znajome ukłucie bo´-
lu, ujrzał ogarnie˛tego panika˛ kierownika planu. Chciał
go uspokoic´, lecz nie zda˛z˙ył.
– Woda dla doktora Martineza Bordiu! – zawołał
me˛z˙czyzna.
Xavier poprawił sie˛ na sofie. Wykwintne wne˛trze nie
robiło na nim wraz˙enia, miał dos´c´ widoku gigantycz-
nych z˙yrandoli, przepierzen´ z misternie rzez´bionej kos´ci
słoniowej, cennych obrazo´w na s´cianach obitych pur-
purowym jedwabiem.
Zatrzymał sie˛ u prezydenta tymczasowo, na jego
osobiste zaproszenie, ale podobny przepych towarzy-
szył mu od dnia narodzin. Te luksusy nie robiły na nim
wraz˙enia, nawet do przepychu moz˙na przywykna˛c´. Mie˛-
dzy innymi dlatego postanowił wyjechac´ do Peru i tam
skupic´ sie˛ na pracy medycznej, kto´ra była dla niego
wszystkim.
Zacisna˛ł ze˛by, lecz po chwili sie˛ rozluz´nił. Oczeki-
wał na pytania kobiety, kto´ra chciała przeprowadzic´
z nim wywiad na temat nowego programu medycznego.
Jego rozmo´wczyni miała s´niada˛ sko´re˛ prawdziwej
południowoamerykan´skiej pie˛knos´ci. Była nieskromna
i prowokuja˛ca, orzechowobra˛zowe włosy spływały ge˛s-
tymi lokami na jej gładkie, opalone ramiona. Gdy skie-
rowała na niego spojrzenie, ujrzał, jak koniuszek jej
je˛zyka sunie po wilgotnych wargach.
Popatrzył na nia˛ spod na wpo´ł przymknie˛tych oczu.
Zauwaz˙ył, z˙e kobieta nieznacznie porusza sie˛ na fotelu,
najwyraz´niej usiłuja˛c rozładowac´ napie˛cie seksualne.
Rzecz jasna, mo´gł ja˛ miec´ po wywiadzie: tam gdzie
siedział lub na twardym krzes´le, na kto´rym poprawiano
jej makijaz˙... albo na dywanie przed przeszklona˛s´ciana˛,
z˙eby mieszkan´cy Limy mieli na czym zawiesic´ wzrok.
Kobiety za nim szalały, do tego stopnia, z˙e w pew-
6 SUSAN STEPHENS
nej chwili ich zdobywanie stało sie˛ dla niego zbyt
proste.
Nigdy nie angaz˙ował sie˛ emocjonalnie. Nie musiał.
Nikogo nie potrzebował. Polubił samotnos´c´. Miłos´c´
i kle˛ska – dla niego były to synonimy.
Wiedział jednak, z˙e takie przekonania nie daja˛ mu
prawa deptac´ cudzych uczuc´. Nagle przypomniał sobie,
jak niemal doprowadził do płaczu pewna˛ kobiete˛,
a wo´wczas poczuł, z˙e naprawde˛ mu na niej zalez˙y...
Wzia˛ł sie˛ w gars´c´, kiedy dziennikarka usiadła przed
nim na drugiej sofie, i przybrał oboje˛tny wyraz twarzy,
goto´w na rozpocze˛cie wywiadu.
7NAJBOGATSZY HISZPAN
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Xavier Martinez Bordiu! Jestes´ pewien, Henry?
Doktor Sophie Ford poczuła, jak jej policzki czer-
wienieja˛ na dz´wie˛k tego nazwiska. Wiedziała, z˙e moz˙e
winic´ wyła˛cznie siebie, kiedy profesor Henry Whitland
uwaz˙nie popatrzył jej w oczy.
– Xavier Martinez Bordiu jest jednym z najwybit-
niejszych lekarzy europejskich. Praca z nim to dla
nas prawdziwe szcze˛s´cie – zauwaz˙ył łagodnie. – Nie
wyobraz˙am sobie odpowiedniejszej osoby do przepro-
wadzenia programu szczepien´ w Peru.
Sophie nie słuchała, przeje˛ta wspomnieniem prze-
nikliwych, ciemnoniebieskich oczu i bra˛zowych wło-
so´w, kto´rych barwa kojarzyła sie˛ z wykwintna˛ bran-
dy...
– Sophie... Sophie?
Dyrektor usiłował zwro´cic´ na siebie uwage˛ dziew-
czyny. Dopiero po dłuz˙szej chwili jej mys´li potoczyły
sie˛ normalnym torem.
– Wybacz, Henry. Co mo´wiłes´?
Zmarszczył czoło.
– Podobno doktor Martinez to oryginał, jest gotowy
zostawic´ luksusy i swoje rozległe posiadłos´ci... połowa
Hiszpanii, prawda? – Pokre˛cił głowa˛ i westchna˛ł na
sama˛ mys´l o maja˛tku Martineza. – Teraz postanowił
zaja˛c´ sie˛ programami medycznymi, wie˛c chyba po-
winnis´my sie˛ cieszyc´. – Zamilkł, a po chwili spojrzał
pytaja˛co na Sophie. – Nic nie mo´wisz. Czy powi-
nienem o czyms´ wiedziec´? – Odłoz˙ył okulary w zło-
tej oprawce i potarł nasade˛ nosa, czekaja˛c na odpo-
wiedz´.
Xavier Martinez Bordiu? Sophie machne˛ła lekcewa-
z˙a˛co re˛ka˛, usiłuja˛c zyskac´ na czasie. Chodziły pogłoski,
z˙e Xavier uosabiał najbardziej skrajny me˛ski szowinizm
w kraju, kto´ry i tak był znany z niespecjalnie uległych
me˛z˙czyzn. Czy zadeklarowałaby che˛c´ wyjazdu w odleg-
łe rejony s´wiata, aby pomagac´ chorym i ubogim lu-
dziom, gdyby zdawała sobie sprawe˛ z tego, kto be˛dzie
jej szefem? Pewnie nie.
– Nie, Henry – zaprzeczyła. – Doktor Martinez Bor-
diu nic specjalnego nie ukrywa, przynajmniej ja nic nie
wiem. – Sophie zaczerwieniła sie˛ jeszcze bardziej,
us´wiadomiwszy sobie, z˙e i to nie jest do kon´ca prawda˛.
– Poczta˛pantoflowa˛dotarła do mnie informacja, z˙e stał
sie˛ s´wietnym lekarzem.
– Mo´wisz tak, jakbys´ go znała.
– Kiedys´, gdy byłam mała, nasze rodziny dobrze sie˛
znały.
– Ach – mrukna˛ł Henry.
Dlaczego przeczuwała, z˙e Henry nie zamierza odpus´-
cic´? W St Agnetha chciał byc´ dla niej kims´ wie˛cej niz˙
tylko przełoz˙onym i trzeba przyznac´, z˙e poła˛czyła ich
nic´ porozumienia. Henry mieszkał w tej samej wsi, co jej
matka, kto´ra niewiele o nim wiedziała, niemniej uwaz˙a-
ła go za przyzwoitego człowieka. Sophie nie mogła
temu zaprzeczyc´. Henry Whitland był miły, solidny
9NAJBOGATSZY HISZPAN
i uwaz˙any za znakomitego specjaliste˛. Wiedziała, z˙e
pewnego dnia be˛dzie zmuszona podja˛c´ decyzje˛ w zwia˛z-
ku ze swoim z˙yciem osobistym...
– Jak dobrze znasz Xaviera? – naciskał.
Zamys´liła sie˛. Kiedy go widziała po raz ostatni, był
buzuja˛cym od hormono´w nastolatkiem.
– Xaviera Martineza Bordiu – powto´rzył Henry,
odrobine˛ zniecierpliwiony. – Przepraszam za ws´cibst-
wo, ale na sama˛ wzmianke˛ o nim dostajesz wypieko´w.
Rzecz jasna, to nie moja sprawa...
– Powinnam była wiedziec´, kto be˛dzie kierował ze-
społem. – Sophie wzruszyła ramionami.
– Az˙ do niedawna Martinez Bordiu nie interesował
sie˛ naszym programem. Nie mogłas´ wiedziec´, jaka˛ po-
dejmie decyzje˛. Czy w zwia˛zku z tym zamierzasz wyco-
fac´ zgłoszenie?
– Pytasz, czy rezygnuje˛? Nie. – Sophie nie miała
z˙adnych wa˛tpliwos´ci. Bez wzgle˛du na to, jakie prob-
lemy wynikna˛ ze wspo´łpracy z Xavierem, potrafiła
stawic´ im czoło. Spojrzała na zegarek i nagle zapragne˛ła
rzucic´ sie˛ w wir pracy na oddziałach.
– Musisz leciec´? – spytał rozczarowany Henry,
kiedy wstała. – Szkoda, mys´lałem, z˙e jeszcze poga-
damy.
– Na mnie juz˙ pora...
– Włas´nie sobie przypomniałem, co cie˛ ła˛czy z Mar-
tinezem Bordiu.
Sophie znieruchomiała w progu.
– W wiosce mo´wiło sie˛ o jakims´ strasznym wypadku
w Hiszpanii... Wybacz, ale czy dobrze mys´le˛, z˙e twoi
rodzice rozstali sie˛ wkro´tce potem...?
10 SUSAN STEPHENS
– Tak, to prawda – potwierdziła zwie˛z´le. – Henry,
jes´li pozwolisz...
– Ja tez˙ nie chce˛ sie˛ naraz˙ac´ na gniew siostry Spencer
– przyznał. – Juz˙ prawie czas na obcho´d. Ide˛ z toba˛.
Zanim rozstali sie˛ przy podwo´jnych drzwiach, pro-
wadza˛cych na pediatrie˛, Henry złapał Sophie za re˛kaw
białego fartucha.
– Doktor Martinez Bordiu z pewnos´cia˛ be˛dzie za-
chwycony spotkaniem z toba˛.
Sophie us´miechne˛ła sie˛ bez przekonania. Wa˛tpiła,
by Xavier przychylnie zareagował na jej widok.
– Miło, z˙e tak mo´wisz – wykrztusiła uprzejmie.
– Powinnis´my omo´wic´ pewne ogo´lne sprawy, zwia˛-
zane z twoja˛ praca˛. Moz˙e w zwia˛zku z tym zjemy dzis´
razem kolacje˛?
Sophie poczuła nieprzyjemny ucisk w z˙oła˛dku.
– Sama nie wiem...
– Daj sie˛ skusic´, przeka˛simy cos´ szybko w twojej
ulubionej brasserie.
– W tej, kto´rej nie cierpisz? – Sophie us´miechne˛ła
sie˛ chytrze i wepchne˛ła re˛ce do kieszeni.
– To nie tak – zaprotestował. – Po prostu puszczaja˛
tam zbyt głos´na˛ muzyke˛.
– Niech be˛dzie – zgodziła sie˛. – Spotkamy sie˛ o o´s-
mej, na miejscu.
Mine˛ła podwo´jne drzwi i pospiesznie doła˛czyła do
grupki staz˙ysto´w przy pokoju piele˛gniarek. Pomys´lała,
z˙e włas´ciwie nawet lubi towarzystwo Henry’ego. Mu-
siała tylko rozwaz˙yc´, jaka˛ role˛ odgrywa w jej z˙yciu ten
me˛z˙czyzna.
*
11NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie wygla˛dała przez iluminator awionetki i usiło-
wała przekonac´ sama˛siebie, z˙e układ zawarty z Henrym
jest dla niej korzystny. Zanim opus´ciła Anglie˛, przyje˛ła
od niego piers´cionek, kto´ry teraz machinalnie obracała
na palcu. Umowa była otwarta: nie ma presji, nie ma
termino´w ostatecznych. Chodziło raczej o zarezerwo-
wanie sobie czasu na przemys´lenia niz˙ o prawdziwe
zare˛czyny. Zaproponował jej przyjaz´n´ i bezpieczen´-
stwo. Jak pragmatycznie zauwaz˙yła jej matka, kobieta
aktywna zawodowo, taka jak Sophie, w kon´cu zapragnie
włas´nie bezpieczen´stwa. W kon´cu.
– Zapamie˛taj moje słowa – mo´wiła. – Pewnego dnia
zechcesz zapus´cic´ korzenie...
Sophie wcale nie była tego taka pewna. Na razie nie
te˛skniła do z˙ycia w domku na przedmies´ciach. Pomys´-
lała, z˙e byc´ moz˙e nigdy o nim nie zamarzy. Ponownie
wyjrzała przez okno. Tak duz˙o pragne˛ła jeszcze zoba-
czyc´, tyle chciała zrobic´. Rozsa˛dek przypominał jej, z˙e
Henry to me˛z˙czyzna po czterdziestce, dos´wiadczony,
rozwaz˙ny... Jak delikatnie zasugerowała jej matka, ktos´
taki jak Henry raczej nie be˛dzie stawiał Sophie zbyt
wygo´rowanych wymagan´.
Zacisne˛ła usta na wspomnienie niepokoju, jaki w jej
matce budzili me˛z˙czyz´ni. Dom powinien byc´ s´wia˛tynia˛
i oaza˛spokoju, lecz matka nigdy tego nie dos´wiadczyła.
Podobnie zreszta˛ jak Sophie, chociaz˙ ona nie doznała
z˙adnych krzywd fizycznych. W dziecin´stwie kuliła sie˛
tylko na schodach, słuchaja˛c ryko´w pijanego ojca, kto´ry
bez powodu dostawał atako´w furii. To cud, z˙e jej matka
przez˙yła. Na szcze˛s´cie nigdy nie straciła wiary w ludzi
i pogody ducha.
12 SUSAN STEPHENS
Sophie poruszyła sie˛ na fotelu i spro´bowała skupic´
uwage˛ na Henrym. Udowodnił, z˙e jest dla niej s´wietnym
nauczycielem i autorytetem, lojalnym kolega˛i oddanym
przyjacielem. Moz˙e, kiedy Sophie dojrzeje do odpowied-
niej decyzji, Henry zostanie jej doskonałym me˛z˙em.
Musiała sobie przypomniec´, z˙e piers´cionek z wielkim
ametystem to tylko oznaka przyjaz´ni... a przeciez˙ mno´st-
wo szcze˛s´liwych małz˙en´stw opierało sie˛ na przyjaz´ni.
Zsune˛ła z palca piers´cionek i włoz˙yła go do go´rnej
kieszonki kurtki.
– Prosze˛ wyjrzec´ przez okno.
Evie, pilotka, przerwała rozmys´lania Sophie i prze-
chyliła samolot, z˙eby pasaz˙erka lepiej widziała kra-
jobraz.
– Zaraz miniemy linie na płaskowyz˙u Nazca.
– Nie przypuszczałam, z˙e sa˛ tak rozległe – wyznała
Sophie. Gigantyczne rysunki, stworzone przed setkami
lat, rozcia˛gały sie˛ az˙ po horyzont.
– Niekto´re wzory maja˛ ponad trzysta metro´w szero-
kos´ci. Przy takich rozmiarach moz˙na je ujrzec´ wyła˛cz-
nie z powietrza – wyjas´niła Evie. – Obro´ce˛ maszyne˛,
z˙eby pani lepiej widziała.
Sophie us´wiadomiła sobie, z˙e pilotka mo´wi powaz˙nie.
Mocno przycisne˛ła stopy do podłogi, maszyna zacze˛ła
pikowac´ w do´ł. Dziewczyna z trudem zapanowała nad
z˙oła˛dkiem, kiedy wykonały pełny obro´t; ciekawos´c´ jed-
nak zwycie˛z˙yła. Otworzyła oczy i dostrzegła rysunki
małpy, ryby, paja˛ka i ptaka; opro´cz nich dawni mieszkan´-
cy tychokolic pracowicie stworzyli wiele figur geometry-
cznych. Po chwili damski odpowiednik Czerwonego
Barona wypoziomował samolot i polecieli dalej.
13NAJBOGATSZY HISZPAN
– Jak oni to zrobili?
– Nie wiadomo – odparła natychmiast Evie, przygo-
towana na to pytanie. – Kiedy? Jak? Po co? Wszystko to
tajemnica. Nawet Xavier...
– Xavier? – przerwała Sophie, uwaz˙nie spogla˛daja˛c
na ładna˛ towarzyszke˛.
– Xavier Martinez. To nie z nim pani wspo´łpracuje?
Tutaj niewiele sie˛ dzieje, jego program medyczny to
wielkie wydarzenie. Jes´li go pani jeszcze nie zna, z pew-
nos´cia˛wkro´tce sie˛ spotkacie. To jego samocho´d, tam na
dole. Kon´czymy podro´z˙.
Sophie instynktownie zaparła sie˛ nogami, kiedy
awionetka z nieprawdopodobna˛ pre˛dkos´cia˛ mkne˛ła
w kierunku ziemi.
– Cholera jasna! – wrzasne˛ła Evie, poziomuja˛c ma-
szyne˛ na kro´tko przed zetknie˛ciem z gruntem. – Jeszcze
doczekam dnia, kiedy ta kwintesencja me˛skiego szowi-
nizmu uskoczy mi z drogi, a moz˙e nawet mnie dostrzez˙e.
Na razie nic z tego – mrukne˛ła.
Skre˛ciła gwałtownie i przyspieszyła, jada˛c po wa˛-
skim, wyboistym pasie la˛dowiska ku me˛z˙czyz´nie, kto´ry
stał obok zakurzonej, bra˛zowej furgonetki.
Evie zatrzymała samolot i wycia˛gne˛ła re˛ke˛.
– Jak rozumiem, maja˛ tu radionadajnik. Jes´li ten
seksistowski brutal zacznie sie˛ pani naprzykrzac´ i ze-
chce pani odleciec´, prosze˛ dac´ mi znac´, dobrze?
– Poradze˛ sobie z Xavierem Martinezem – zapew-
niła ja˛ Sophie i potrza˛sne˛ła wycia˛gnie˛ta˛ dłonia˛ pilotki.
– Znamy sie˛ od lat.
– Ostatnio pewnie pani go nie widziała.
– To fakt – przyznała Sophie. Przypomniała sobie
14 SUSAN STEPHENS
wszystkie zasłyszane pogłoski i postanowiła wybadac´
grunt. – Kiedy go znałam, był niezłym flirciarzem.
– Flirciarzem? – spytała z niedowierzaniem Evie.
– Ludzie sie˛ zmieniaja˛. Daje˛ pani tydzien´ – zakon´-
czyła i samolot stana˛ł metr od nowego szefa jej pa-
saz˙erki.
Naste˛pnie drzwi od strony pilota sie˛ otworzyły i Xa-
vier wetkna˛ł głowe˛ do kabiny. Rzucił Evie uwaz˙ne,
ponure spojrzenie. Do wne˛trza maszyny wdarło sie˛
gora˛ce powietrze i spowiło wszystkich chmura˛ korzen-
nych zapacho´w. Temperatura w kabinie dramatycznie
wzrosła.
– Baba za sterami! – oznajmił Xavier niskim, chrap-
liwym głosem.
Ten głos... Jak mogłaby go zapomniec´? Charakte-
rystyczny tembr, kto´ry sprawiał, z˙e kaz˙da kobieta au-
tomatycznie oblizywała wargi... Kaz˙da z wyja˛tkiem
mnie, powiedziała sobie Sophie, nagle czujna.
– Czy to moja wina, z˙e sie˛ pe˛tasz po pasach star-
towych? – burkne˛ła Evie. – Zejdz´ mi z drogi. Zmierzch
coraz bliz˙ej, musze˛ wracac´.
– A co z pasaz˙erem? – spytał zaciekawiony i sie˛
wyprostował. Sophie ujrzała w drzwiach klatke˛ piersio-
wa˛, przysłonie˛ta˛ robocza˛ koszula˛ w krate˛, spod kto´rej
wyłaniał sie˛ czarny podkoszulek.
– Doktor Sophie Ford, cała i zdrowa – zameldowała
Evie.
– Co, u diabła...? – Xavier ponownie wpakował
głowe˛ do kabiny i wyte˛z˙ył wzrok. – To jakis´ dowcip?
Poczuł sie˛ tak, jakby gigantyczna dłon´ s´cisne˛ła
mu trzewia. Przed oczami ujrzał czerwona˛ mgiełke˛;
15NAJBOGATSZY HISZPAN
usiłował zapanowac´ nad emocjami, lecz niewiele po-
trafił poradzic´ na to, co sie˛ z nim działo. Ponownie miał
przed soba˛ członka rodziny Fordo´w. Wszystko to, co
sobie obiecywał w Limie, legło w gruzach: w takiej
sytuacji nie mo´gł przeciez˙ zwracac´ uwagi na dobre
maniery. Pospiesznie obszedł samolot.
Jego szybkie kroki skłoniły Sophie do natychmias-
towego rozpie˛cia paso´w.
– Ach, wie˛c to ty – warkna˛ł i otworzył drzwi na cała˛
szerokos´c´.
– Xavier. Przeciez˙ musiałes´ wiedziec´... – odparła
Sophie spokojnie, usiłuja˛c zebrac´ mys´li.
– Niby ska˛d? – spytał ostro.
– Henry wysłał wiadomos´c´...
– Henry. – Xavier zrobił ironiczna˛mine˛. – Henry nie
ma poje˛cia, co tu sie˛ dzieje. Nie moz˙e sie˛ ze mna˛
skontaktowac´ przez radio, faks ani nawet nie wys´le do
mnie gołe˛bia, kiedy jestem na wyz˙ynach. Z pewnos´cia˛
s´wietnie o tym wie – dodał głos´no, kiedy Sophie usiło-
wała mu przerwac´. – Poza tym powinien miec´ s´wiado-
mos´c´, z˙e nie zabieram turysto´w.
– Turysto´w? Jestem tu zawodowo – zaoponowała
surowo.
– W tych okolicach nie znajdziesz wygodnych kli-
nik, w kto´rych mogłabys´ sie˛ byczyc´.
Sophie nie zamierzała chwycic´ przyne˛ty i dac´ sie˛
wcia˛gna˛c´ w pysko´wke˛. Po pie˛ciu minutach od spot-
kania z Xavierem wiedziała, z˙e jedynym sposobem
na wspo´łprace˛ z nim be˛dzie całkowite wyeliminowa-
nie emocji. Niespokojny Xavier zachowywał sie˛ jak
pełnokrwisty samiec, a taka postawa zupełnie jej nie
16 SUSAN STEPHENS
interesowała. Rozumiała, dlaczego jej widok tak bar-
dzo go poruszył. Gdyby był czas, uprzedziłaby go.
Stawienie czoła przeszłos´ci to powaz˙ne wyzwanie,
zwłaszcza z˙e miał sie˛ spotkac´ z przedstawicielka˛ znie-
nawidzonej rodziny. Tak czy owak, Xavier sprzed lat
nigdy by sie˛ tak nie zachował, a załoz˙enie, z˙e Sophie
przybyła tu wypoczywac´, było po prostu krzywdza˛ce
i niewybaczalne.
Gdy zbierała sie˛ do wyjs´cia, niespodziewanie przycis-
na˛ł pie˛s´c´ do drzwi i zablokował jej droge˛ re˛ka˛.
– Z drogi! – zaz˙a˛dała Sophie i wbiła w niego lodowa-
te spojrzenie. Evie gwizdne˛ła cicho, na co oboje znieru-
chomieli.
– Z przyjemnos´cia˛ bym została, z˙eby zobaczyc´,
jak sie˛ rozwinie wasza relacja, ale niestety zapada
zmierzch i czas mnie goni. Na mnie pora – obwies´ciła
stanowczo.
– S´wietnie – odparła uprzejmie Sophie i cisne˛ła
plecak na ziemie˛. – Dzie˛ki za przejaz˙dz˙ke˛.
– Drobiazg.
– Zaraz, zaraz – warkna˛ł Xavier wrogo. – Sophie
Ford, nigdzie nie idziesz. Wracaj do kabiny.
Tymczasem Sophie przemkne˛ła pod jego re˛ka˛, pod-
niosła plecak i pospiesznie odbiegła od samolotu.
– Powodzenia, Sophie! – krzykne˛ła Evie, wychyla-
ja˛c sie˛ przez okno i kołuja˛c na pasie startowym. – Prosze˛
pamie˛tac´, co powiedziałam! Jestem tylko o jeden kro´tki
lot sta˛d!
Ryk silnika stawał sie˛ coraz donos´niejszy. Sophie
przystane˛ła, postawiła cie˛z˙ki bagaz˙ na ziemi i uniosła
dłon´. S´migła wzniecały burze˛ drobin piasku ze spie-
17NAJBOGATSZY HISZPAN
czonej ziemi, przez co dziewczyna zmuszona była za-
słonic´ oczy.
– Dzie˛ki, Evie! – zawołała głos´no. – Nie zapomne˛!
– Pewnie mys´lisz, z˙e to inteligentny pomysł?
– Co? Eee... dzie˛kuje˛ – wydukała zaskoczona So-
phie, kiedy Xavier, zamiast prawic´ jej kazania, podnio´sł
plecak.
Przynajmniej jest dz˙entelmenem, pomys´lała, lecz po
chwili sapne˛ła ze zdumienia, kiedy narzucił go na jej
plecy.
– Ciekawe, jak długo tu wytrzymasz! – krzykna˛ł,
ida˛c do furgonetki.
– Zdziwisz sie˛.
– Wa˛tpie˛!
Sophie Ford! Xavier zakla˛ł pod nosem. Ale miał
pecha. Rozpieszczona co´reczka nadopiekun´czych ro-
dzico´w. Pokre˛cił głowa˛ i prychna˛ł z pogarda˛.
– Dzie˛kuje˛ bardzo! – zawołała za nim Sophie i zacis-
ne˛ła usta.
– Nie ma za co – burkna˛ł Xavier, kiedy stane˛li przy
samochodzie. – Za pare˛ dni zaczniesz błagac´, z˙ebym cie˛
odesłał do domu.
– Wykluczone – wymamrotała i potarła łzawia˛ce od
kurzu oczy.
Xavier otworzył drzwi od strony pasaz˙era i wycia˛g-
na˛ł re˛ke˛. Sophie nawet na nia˛ nie spojrzała.
– Nie spodoba ci sie˛ miejsce, do kto´rego jedziemy
– ostrzegł, kiedy siedzieli juz˙ w kabinie.
Pomijaja˛c osobiste animozje, potrzebował silnych
i wytrzymałych wspo´łpracowniko´w, gotowych na trudy
programu medycznego w Peru. Tymczasem przysłano
18 SUSAN STEPHENS
mu delikatna˛ blondynke˛, kto´ra chyba nie wiedziała, co
to cie˛z˙ka praca. Oparł dłonie na kierownicy i zerkna˛ł
z ukosa na dziewczyne˛.
– Nie nada˛z˙ysz za nami – cia˛gna˛ł. – Pracujemy na
pełnych obrotach, panienki z miasta nie maja˛ czego tu
szukac´.
– Przyleciałam tu i zostane˛ – warkne˛ła. – Daj sobie
spoko´j z tymi docinkami. Sam zaznaczyłes´, z˙e potrzebu-
jesz lekarzy. Ukon´czyłam akademie˛ medyczna˛, wie˛c sie˛
nadaje˛.
Xavier wzruszył ramionami.
Miłe powitanie, pomys´lała. Pamie˛tała, z˙e Xavier jest
jej szefem, wie˛c siedziała cicho, choc´ w duchu po-
stanowiła, z˙e zrobi wszystko, by zacza˛ł traktowac´ ja˛jak
ro´wna˛ sobie.
– Odlecisz w przyszłym tygodniu, najbliz˙szym sa-
molotem...
Sophie nie zamierzała dłuz˙ej tego słuchac´.
– Przypominam, z˙e podpisałam kontrakt! – prze-
rwała mu.
– I co z tego? – spytał bun´czucznie. – Zapłace˛ ci
odszkodowanie.
– Nie mys´l sobie, z˙e mnie kupisz, Xavier. – Na-
wet jego niewyobraz˙alne pienia˛dze nie skłoniłyby jej
do rezygnacji i nie zamierzała tego ukrywac´. – Przy-
jechałam tu pracowac´ i nie uciekne˛ z podkulonym
ogonem.
– Tylko tego mi brakowało – westchna˛ł zniecierp-
liwiony. – Uparty babsztyl.
– Boisz sie˛ silnych kobiet? – spytała ironicznie.
Pomys´lał ponuro, z˙e jeszcze nie tak dawno temu mała
19NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie Ford nawet nie mogła marzyc´ o tym, z˙eby stawic´
mu czoło. Jedyne, co mu teraz pozostało, to zastanowic´
sie˛, jak obro´cic´ na swoja˛korzys´c´ zaistniała˛sytuacje˛. Na
pewno mo´gł pozbyc´ sie˛ Sophie przy najbliz˙szej sposob-
nos´ci, wie˛c na razie zamilkł, us´miechna˛ł sie˛ z wyz˙szos´-
cia˛ i przekre˛cił kluczyk w stacyjce, uruchamiaja˛c pod-
rasowany silnik.
Sophie przypomniała sobie, z˙e Xavier zawsze lubił
modyfikowac´ nape˛d swoich pojazdo´w. Zatem pod tym
wzgle˛dem niewiele sie˛ zmieniło. Uwielbiał sportowy
styl jazdy, wie˛c i teraz agresywnie wcisna˛ł pedał gazu
i gwałtownie ruszył. Sophie przyszło jednak do głowy,
z˙e dostrzega w starym znajomym nowe cechy. Co
najbogatszy mieszkaniec Hiszpanii robił na takim od-
ludziu? Dlaczego jego z˙ycie tak bardzo sie˛ zmieniło?
Podejrzewała, z˙e ten człowiek sporo ukrywa, i czuła, iz˙
on ma podobne przemys´lenia na jej temat.
Błyskawicznie przybrała oboje˛tna˛ mine˛ i wyjrzała
przez okno, lecz ka˛tem oka dostrzegła szyderczy us´mie-
szek na ustach Xaviera. Był taki pewny siebie. Ciekawe,
czy inne kobiety traktował tak jak ja˛? Kojarzył sie˛ jej ze
zwierze˛ciem, kto´re dopada samice˛ dla kro´tkiej chwili
rozkoszy, a po wszystkim odwraca sie˛ i znika, unikaja˛c
zbe˛dnych kontakto´w. Poczuła, jak jej serce niespokojnie
tłucze sie˛ w piersi.
Z trudem skierowała mys´li na sprawy zwia˛zane z pra-
ca˛. Chyba Xavier nie wyobraz˙ał sobie, z˙e zmusi ja˛
do rezygnacji tylko dlatego, iz˙ nie chciał jej widziec´
w Peru?
O ile wiedziała, jedyny powo´d jego nieche˛ci do niej
mo´gł miec´ zwia˛zek z przeszłos´cia˛. Sophie ro´wniez˙ nie
20 SUSAN STEPHENS
potrafiła sie˛ pogodzic´ z tamtym wypadkiem. Ponownie
spojrzała na Xaviera. Zacisna˛ł usta, wyczuwszy na sobie
jej wzrok. Be˛dzie musiała przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e
okazywanie mu zrozumienia nie wystarczy. Fakt, z˙e
wiedziała o wypadku, mo´gł tylko sprawic´, z˙e Xavier
tym che˛tniej postara sie˛ jej pozbyc´.
– Mine˛ło sporo czasu, Sophie. Dobrze wygla˛dasz
– zauwaz˙ył. Drgne˛ła zaskoczona i wyprostowała sie˛,
machinalnie zwilz˙aja˛c usta. Dopiero po chwili do-
strzegła cien´ rozbawienia w oczach Xaviera i us´wia-
domiła sobie, z˙e to cze˛s´c´ jego typowo me˛skiej gry.
Z cała˛ pewnos´cia˛ nie leciała az˙ do Peru tylko po to,
by zapewniac´ rozrywke˛ jakiemus´ samczemu drapie-
z˙nikowi.
Kabina furgonetki przypominała szybkowar. Pojazd
był wyposaz˙ony tylko w podstawowe urza˛dzenia, bez
z˙adnych luksuso´w takich jak klimatyzacja. Na fotelu
pomie˛dzy kierowca˛ i pasaz˙erem lez˙ała sterta szmatek;
Sophie z roztargnieniem sie˛gne˛ła po jedna˛ z nich i za-
cze˛ła sie˛ wachlowac´.
– To moje czyste pranie – oznajmił Xavier i wycia˛g-
na˛ł jej z ra˛k prostoka˛t czarnej bawełny.
Boksery! Sophie ujrzała, jak jej towarzysz strzepu-
je majtki jedna˛ re˛ka˛, drugiej nie odrywaja˛c od kierow-
nicy.
– Zło´z˙ je i odło´z˙ na miejsce – przykazał, jakby
codziennie porywała jego majtki i wymachiwała nimi
przed twarza˛.
– Ja wcale... nie...
– Zro´b, co powiedziałem – przerwał jej, jednoczes´-
nie zwie˛kszaja˛c pre˛dkos´c´.
21NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie stłumiła złos´c´ i pospiesznie odłoz˙yła prob-
lematyczny przedmiot. Miała po´ł roku na ujarzmienie
tygrysa. Nie musiała korzystac´ z pierwszej sposobnos´ci
do awantury.
22 SUSAN STEPHENS
ROZDZIAŁ DRUGI
Podro´z˙ zdawała sie˛ nie miec´ kon´ca. Furgonetka pod-
skakiwała, a silnik ryczał, gdy jechali ro´wnina˛o rdzawej
barwie. Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała. Bo´l szyi
zacza˛ł dawac´ sie˛ jej we znaki, gdyz˙ przez cały czas
patrzyła prosto przed siebie. Zacze˛ła kre˛cic´ głowa˛ na
lewo i prawo, przy okazji zerkaja˛c na kierowce˛. Wie-
działa juz˙, z˙e jego charakter zmienił sie˛ na gorsze. Teraz
nadeszła pora, by sprawdzic´, czy czas okazał sie˛ łaskaw-
szy dla jego urody.
– Napatrzyłas´ sie˛, Sophie?
Jego spostrzegawczos´c´ z pewnos´cia˛była bez zarzutu.
– Tak, teraz wiem na pewno, z˙e jestes´ taki jak
dawniej – skłamała z pozornym spokojem. Musiała
przyznac´, z˙e zawsze był atrakcyjny, lecz teraz, z dala od
cywilizacji, sprawiał wraz˙enie o wiele groz´niejszego.
Jakby na potwierdzenie tych przemys´len´ krew zacze˛ła
szybciej kra˛z˙yc´ w jej z˙yłach.
– To dobrze czy z´le? – spytał z kpia˛cym us´miesz-
kiem.
Sophie musiała pomys´lec´. Dobrze, bo lepiej wygla˛-
dał z kro´tkimi włosami, kto´re pociemniały z wiekiem.
Miał zabo´jcze baczki, łagodnie przechodza˛ce w smuge˛
zarostu na mocnej szcze˛ce... Znieruchomiała, zaniepo-
kojona wraz˙eniem, jakie wywarła na niej jego twarz,
lecz zmusiła sie˛ do kontynuowania tych rozwaz˙an´. Jego
opalone oblicze było tak stanowcze i inteligentne, jak je
zapamie˛tała. Zaryzykowałaby opinie˛, z˙e wygla˛dało tak,
jakby je wyrzez´biono z granitu. Odetchne˛ła głe˛boko
i obserwowała go dalej.
– Nie usłyszałem odpowiedzi – zauwaz˙ył, nie od-
rywaja˛c spojrzenia od wyboistej drogi. – Dobrze?
Czy z´le?
– Dobrze, z˙e cie˛ ponownie widze˛, Xavier – przyzna-
ła ostroz˙nie, s´wiadoma, z˙e jej wargi drz˙a˛. – Z´le, bo mnie
tu nie chcesz... – Zamkne˛ła usta, nawet nie pro´buja˛c
wygrzebac´ sie˛ z dołka, kto´ry sama sobie wykopała. Ale
sie˛ wrobiła! Zabrzmiała jak z˙ałosny lizus! Wygłosiła
bezmys´lna˛ uwage˛, pasuja˛ca˛ do osoby, za jaka˛ Xavier ja˛
uwaz˙ał. Jego mina potwierdziła jej najgorsze obawy.
– Co prawda, to prawda – mrukna˛ł zwie˛z´le.
Teraz była bardziej zła na siebie niz˙ na niego. Od-
wro´ciła głowe˛ i wbiła wzrok w przestrzen´.
– Karzesz mnie milczeniem? – spytał, posyłaja˛c jej
przelotne spojrzenie.
Sophie ze złos´cia˛ zastanowiła sie˛, co ona tu robi.
Praktyke˛ medyczna˛ ro´wnie dobrze mogła zdobywac´
w domu. Czy to przeznaczenie? Natychmiast odrzuciła
te˛ moz˙liwos´c´. Henry? To bardziej prawdopodobne.
– Jeszcze nie znalazłas´ me˛z˙a? – zapytał prosto z mo-
stu Xavier. Jego ciekawskie pytanie przerwało jej roz-
mys´lania.
– Rozumiem, z˙e twoim zdaniem nic innego mi nie
brakuje? – mrukne˛ła z napie˛ciem.
– Nie pochlebiaj sobie, kotku. Zadałem ci proste
pytanie.
24 SUSAN STEPHENS
– Nie two´j interes. Musimy cos´ ustalic´. Pracuje˛ dla
ciebie, ale moje osobiste sprawy nie powinny cie˛ ob-
chodzic´. Przyleciałam tu i zostane˛. Lepiej, z˙ebys´ jak
najszybciej przywykł do mojej obecnos´ci.
– Tu be˛dziesz spała. – Xavier pchna˛ł ramieniem
skrzypia˛ce, blaszane drzwi. – Jutro o s´wicie jade˛ w go´ry.
Sophie połoz˙yła plecak na podłodze, a Xavier roze-
jrzał sie˛ po skromnie urza˛dzonym pokoju. Kciuki we-
tkna˛ł w szlufki obcisłych dz˙inso´w i najwyraz´niej czekał,
az˙ Sophie zmieni zdanie i poprosi go o umoz˙liwienie jej
jak najszybszego powrotu do bezpiecznego i wygod-
nego ło´z˙ka w Anglii.
Tymczasem Sophie ucieszyła sie˛, z˙e pomieszczenie
przynajmniej jest czyste. Podłoga było s´wiez˙o zamie-
ciona, szyby w ramach pokrytych z˙o´łta˛, obłaz˙a˛ca˛ farba˛
błyszczały. Dziewczyna skine˛ła głowa˛.
– W porza˛dku – zgodziła sie˛ spokojnie. – Be˛de˛
gotowa z samego rana.
Xavier drgna˛ł niespokojnie.
– Powiedziałem, z˙e jade˛ w go´ry. Sam. Ty zostajesz
tutaj.
– Och, doprawdy? – Sophie była zme˛czona i wcale
nie miała ochoty na kło´tnie˛, ale tez˙ nie zamierzała
uste˛powac´.
Patrzyli sobie w oczy niczym dwa gotowe do walki
tygrysy. Xavier pierwszy przerwał milczenie.
– Posłuchaj, Sophie – zacza˛ł i jeszcze bardziej zmierz-
wił włosy niecierpliwym ruchem opalonej dłoni. – Ktos´
musi sie˛ zaja˛c´ pracami porza˛dkowymi i organizacyj-
nymi, i to od rana. Nadszedł transport lekarstw i s´rod-
25NAJBOGATSZY HISZPAN
ko´w opatrunkowych, kto´re trzeba jakos´ poukładac´. Po-
tem nalez˙y spisac´ dokumentacje˛...
– Jes´li potrzebowałes´ archiwisty, trzeba było to za-
znaczyc´ na lis´cie stanowisk do obsadzenia – zauwaz˙yła.
– Tworzymy zespo´ł. Dzielimy sie˛ obowia˛zkami.
– Wobec tego zostaniesz ze mna˛ w bazie i wspo´lnie
zajmiemy sie˛ papierkowa˛ robota˛ oraz uporza˛dkujemy
magazyn. Potem razem pojedziemy w go´ry.
Kro´tkotrwałe milczenie Xaviera dowiodło, z˙e nie
takiej odpowiedzi oczekiwał.
– Usiłuje˛ ci wyjas´nic´...
– Wiem dobrze, co chcesz powiedziec´ – przerwała
mu.
Popatrzyła mu w oczy i poczuła ukłucie strachu.
Xavier stał sie˛ trudnym, złoz˙onym me˛z˙czyzna˛ i nie
powinna toczyc´ z nim wojny. Ostatecznie jednak praca
zespołowa polegała na dzieleniu sie˛ wszystkimi obowia˛z-
kami.
– Chciałabym sie˛ rozpakowac´... i ods´wiez˙yc´. – Zmie-
niła temat w nadziei, z˙e dzie˛ki temu emocje opadna˛.
– Jasne. – Ukłonił sie˛ kpia˛co. Nie odrywał od niej
wzroku, kiedy rozpaczliwie pro´bowała znalez´c´ klamry
na paskach wypchanego plecaka. Zanim wyszedł, So-
phie postanowiła zadac´ jeszcze jedno pytanie.
– Kto tutaj s´pi? – Wskazała ruchem głowy rza˛d ło´z˙ek
polowych.
– Ja. – Xavier wzruszył ramionami. – I kaz˙dy, kto
przyjedzie.
Sophie odetchne˛ła głe˛boko, usiłuja˛c opanowac´ nara-
staja˛ca˛panike˛. Przybyła tu do pracy. Musiała zapomniec´
o osobistych problemach i robic´ to, co do niej nalez˙y.
26 SUSAN STEPHENS
– To wspaniale – skonstatowała z pozornym spoko-
jem. – Nigdy nie be˛de˛ wiedziała, co mnie spotka w nocy.
Xavier posłał jej rozbawione spojrzenie.
– Nie zabawisz tutaj tak długo, z˙eby sie˛ przekonac´
– zapowiedział.
– Zobaczymy – mrukne˛ła pod nosem i ponownie sie˛
rozejrzała.
– Wybacz. – Nie spuszczał z niej oka. – Nie wiem,
czego oczekiwałas´, ale to nie jest Ritz. Chata jest stara,
musze˛ z niej korzystac´ do czasu wybudowania czegos´
lepszego.
– Nie potrzebuje˛ nic wie˛cej, dzie˛kuje˛ – odparła.
– Nie sa˛dziłam tylko, z˙e przyjdzie mi dzielic´ poko´j
z toba˛. – Dostrzegła błysk w jego oczach. – Łazienka?
– spytała kro´tko, bezskutecznie pro´buja˛c zapanowac´
nad łomotaniem serca.
– Łazienka? – powto´rzył rozbawiony. – Trzeba skre˛-
cic´ w prawo za drzwiami, trzeci krzak na wprost...
– Dos´c´ – przerwała mu bez emocji. – Widze˛, z˙e
uprzejmos´cia˛ nic nie wsko´ram, wie˛c powiem bez ogro´-
dek. Nie trac´ czasu. Nie przestraszysz mnie.
– To dobrze. – Podnio´sł re˛ce, udaja˛c, z˙e sie˛ poddaje.
– Kiedy poznam reszte˛ zespołu? – Postanowiła
przejs´c´ do spraw zawodowych.
– Pozostali sa˛ juz˙ na miejscu – wyjas´nił. – Od
pewnego czasu w ko´łko latam do Hiszpanii i z po-
wrotem. Teraz musze˛ zamkna˛c´ tutaj pewne sprawy
i dopilnowac´, by wszyscy otrzymali to, czego im po-
trzeba.
– A jakie sa˛ moje obowia˛zki?
Xavierpopatrzyłnania˛zzaduma˛.Gdybyodpowiednio
27NAJBOGATSZY HISZPAN
wczes´nie ujrzał jej nazwisko na lis´cie kandydato´w,
z pewnos´cia˛nie trafiłaby tutaj. Nie zamierzał jej mo´wic´,
z˙e stanowisko, kto´re w swoim mniemaniu obje˛ła, było
przeznaczone dla jego bezpos´redniego zaste˛pcy: lekarza
maja˛cego mu towarzyszyc´ wsze˛dzie, doka˛d pojedzie.
– Głodna?
– Nie odpowiedziałes´ na moje pytanie.
– A ty na moje – zauwaz˙ył pogodnie. – Zreszta˛,
niewaz˙ne. Podczas kolacji porozmawiamy o twoich
obowia˛zkach.
Sophie uznała, z˙e powinni cos´ sobie wyjas´nic´.
– Nie wiem, jakiego rodzaju relacje utrzymujesz
z innymi wspo´łpracownicami, ale wiedz, z˙e nigdy nie
mieszam pracy z przyjemnos´cia˛ – os´wiadczyła. – Poza
tym nie jestes´ w moim typie – dodała na widok roz-
bawienia w jego oczach.
– Jestes´ wygłodniała – mrukna˛ł z dwuznacznym
us´miechem.
Sophie miała ochote˛ powiedziec´ mu cos´ do słuchu,
ale przypomniała sobie, jak bardzo zalez˙y jej na tej
pracy.
– Wyobraz´ sobie, z˙e to prawda. Rzeczywis´cie, jes-
tem głodna – potwierdziła chłodno.
– Wobec tego przeło´z˙ rozpakowywanie na po´z´niej.
Sophie nieco sie˛ odpre˛z˙yła.
– A gdzie chcesz spac´? – spytał, poda˛z˙aja˛c wzro-
kiem za jej spojrzeniem.
– Przy oknie? – zaproponowała. Pierwsze trzy ło´z˙ka
były juz˙ zaje˛te; jedno z nich przez Xaviera, jak sie˛
domys´lała. Uznała, z˙e dystans dwo´ch ło´z˙ek to chwilowo
najkorzystniejsze dla niej rozwia˛zanie.
28 SUSAN STEPHENS
Susan Stephens Najbogatszy Hiszpan
PROLOG Me˛z˙czyzna na obitej jasna˛ sko´ra˛ sofie wydawał sie˛ znacznie bardziej odpre˛z˙ony niz˙ kamerzys´ci i dzien- nikarze w tym samym pomieszczeniu. W rzeczywistos´ci jednak doskwierało mu ostre s´wiatło reflektoro´w i bzy- cza˛cy jak natre˛tne komary tłum ludzi. Popatrzył na nich nieche˛tnie, a wo´wczas wizaz˙ystka z grubym pe˛dzlem znieruchomiała, najwyraz´niej nie- włas´ciwie zrozumiawszy jego spojrzenie. Jej oczy po- ciemniały, a usta drgne˛ły. – Dos´c´ – prychna˛ł. – Nie potrzebuje˛ makijaz˙u. Inne dziewczyny wycofały sie˛ potulnie. W głe˛bi duszy marzyły o tym, z˙e me˛z˙czyzna na sofie zmieni zdanie i przywoła jedna˛ z nich z powrotem. – Idz´ – dodał niskim, szorstkim głosem Xavier Mar- tinez Bordiu, odprawiaja˛c ruchem dłoni ostatnia˛ dziew- czyne˛. – Biegnij do kolez˙anek. Nie jestes´ tu potrzebna. Nagle oprzytomniała, jej oczy wypełniły sie˛ łzami. Zdje˛ty wyrzutami sumienia Xavier chciał przeprosic´, ale wizaz˙ystka juz˙ znikne˛ła za podwo´jnymi drzwiami apartamentu pałacu prezydenckiego. Co on wyprawia? Kiedy wzdychał cie˛z˙ko, czuja˛c znajome ukłucie bo´- lu, ujrzał ogarnie˛tego panika˛ kierownika planu. Chciał go uspokoic´, lecz nie zda˛z˙ył.
– Woda dla doktora Martineza Bordiu! – zawołał me˛z˙czyzna. Xavier poprawił sie˛ na sofie. Wykwintne wne˛trze nie robiło na nim wraz˙enia, miał dos´c´ widoku gigantycz- nych z˙yrandoli, przepierzen´ z misternie rzez´bionej kos´ci słoniowej, cennych obrazo´w na s´cianach obitych pur- purowym jedwabiem. Zatrzymał sie˛ u prezydenta tymczasowo, na jego osobiste zaproszenie, ale podobny przepych towarzy- szył mu od dnia narodzin. Te luksusy nie robiły na nim wraz˙enia, nawet do przepychu moz˙na przywykna˛c´. Mie˛- dzy innymi dlatego postanowił wyjechac´ do Peru i tam skupic´ sie˛ na pracy medycznej, kto´ra była dla niego wszystkim. Zacisna˛ł ze˛by, lecz po chwili sie˛ rozluz´nił. Oczeki- wał na pytania kobiety, kto´ra chciała przeprowadzic´ z nim wywiad na temat nowego programu medycznego. Jego rozmo´wczyni miała s´niada˛ sko´re˛ prawdziwej południowoamerykan´skiej pie˛knos´ci. Była nieskromna i prowokuja˛ca, orzechowobra˛zowe włosy spływały ge˛s- tymi lokami na jej gładkie, opalone ramiona. Gdy skie- rowała na niego spojrzenie, ujrzał, jak koniuszek jej je˛zyka sunie po wilgotnych wargach. Popatrzył na nia˛ spod na wpo´ł przymknie˛tych oczu. Zauwaz˙ył, z˙e kobieta nieznacznie porusza sie˛ na fotelu, najwyraz´niej usiłuja˛c rozładowac´ napie˛cie seksualne. Rzecz jasna, mo´gł ja˛ miec´ po wywiadzie: tam gdzie siedział lub na twardym krzes´le, na kto´rym poprawiano jej makijaz˙... albo na dywanie przed przeszklona˛s´ciana˛, z˙eby mieszkan´cy Limy mieli na czym zawiesic´ wzrok. Kobiety za nim szalały, do tego stopnia, z˙e w pew- 6 SUSAN STEPHENS
nej chwili ich zdobywanie stało sie˛ dla niego zbyt proste. Nigdy nie angaz˙ował sie˛ emocjonalnie. Nie musiał. Nikogo nie potrzebował. Polubił samotnos´c´. Miłos´c´ i kle˛ska – dla niego były to synonimy. Wiedział jednak, z˙e takie przekonania nie daja˛ mu prawa deptac´ cudzych uczuc´. Nagle przypomniał sobie, jak niemal doprowadził do płaczu pewna˛ kobiete˛, a wo´wczas poczuł, z˙e naprawde˛ mu na niej zalez˙y... Wzia˛ł sie˛ w gars´c´, kiedy dziennikarka usiadła przed nim na drugiej sofie, i przybrał oboje˛tny wyraz twarzy, goto´w na rozpocze˛cie wywiadu. 7NAJBOGATSZY HISZPAN
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Xavier Martinez Bordiu! Jestes´ pewien, Henry? Doktor Sophie Ford poczuła, jak jej policzki czer- wienieja˛ na dz´wie˛k tego nazwiska. Wiedziała, z˙e moz˙e winic´ wyła˛cznie siebie, kiedy profesor Henry Whitland uwaz˙nie popatrzył jej w oczy. – Xavier Martinez Bordiu jest jednym z najwybit- niejszych lekarzy europejskich. Praca z nim to dla nas prawdziwe szcze˛s´cie – zauwaz˙ył łagodnie. – Nie wyobraz˙am sobie odpowiedniejszej osoby do przepro- wadzenia programu szczepien´ w Peru. Sophie nie słuchała, przeje˛ta wspomnieniem prze- nikliwych, ciemnoniebieskich oczu i bra˛zowych wło- so´w, kto´rych barwa kojarzyła sie˛ z wykwintna˛ bran- dy... – Sophie... Sophie? Dyrektor usiłował zwro´cic´ na siebie uwage˛ dziew- czyny. Dopiero po dłuz˙szej chwili jej mys´li potoczyły sie˛ normalnym torem. – Wybacz, Henry. Co mo´wiłes´? Zmarszczył czoło. – Podobno doktor Martinez to oryginał, jest gotowy zostawic´ luksusy i swoje rozległe posiadłos´ci... połowa Hiszpanii, prawda? – Pokre˛cił głowa˛ i westchna˛ł na sama˛ mys´l o maja˛tku Martineza. – Teraz postanowił
zaja˛c´ sie˛ programami medycznymi, wie˛c chyba po- winnis´my sie˛ cieszyc´. – Zamilkł, a po chwili spojrzał pytaja˛co na Sophie. – Nic nie mo´wisz. Czy powi- nienem o czyms´ wiedziec´? – Odłoz˙ył okulary w zło- tej oprawce i potarł nasade˛ nosa, czekaja˛c na odpo- wiedz´. Xavier Martinez Bordiu? Sophie machne˛ła lekcewa- z˙a˛co re˛ka˛, usiłuja˛c zyskac´ na czasie. Chodziły pogłoski, z˙e Xavier uosabiał najbardziej skrajny me˛ski szowinizm w kraju, kto´ry i tak był znany z niespecjalnie uległych me˛z˙czyzn. Czy zadeklarowałaby che˛c´ wyjazdu w odleg- łe rejony s´wiata, aby pomagac´ chorym i ubogim lu- dziom, gdyby zdawała sobie sprawe˛ z tego, kto be˛dzie jej szefem? Pewnie nie. – Nie, Henry – zaprzeczyła. – Doktor Martinez Bor- diu nic specjalnego nie ukrywa, przynajmniej ja nic nie wiem. – Sophie zaczerwieniła sie˛ jeszcze bardziej, us´wiadomiwszy sobie, z˙e i to nie jest do kon´ca prawda˛. – Poczta˛pantoflowa˛dotarła do mnie informacja, z˙e stał sie˛ s´wietnym lekarzem. – Mo´wisz tak, jakbys´ go znała. – Kiedys´, gdy byłam mała, nasze rodziny dobrze sie˛ znały. – Ach – mrukna˛ł Henry. Dlaczego przeczuwała, z˙e Henry nie zamierza odpus´- cic´? W St Agnetha chciał byc´ dla niej kims´ wie˛cej niz˙ tylko przełoz˙onym i trzeba przyznac´, z˙e poła˛czyła ich nic´ porozumienia. Henry mieszkał w tej samej wsi, co jej matka, kto´ra niewiele o nim wiedziała, niemniej uwaz˙a- ła go za przyzwoitego człowieka. Sophie nie mogła temu zaprzeczyc´. Henry Whitland był miły, solidny 9NAJBOGATSZY HISZPAN
i uwaz˙any za znakomitego specjaliste˛. Wiedziała, z˙e pewnego dnia be˛dzie zmuszona podja˛c´ decyzje˛ w zwia˛z- ku ze swoim z˙yciem osobistym... – Jak dobrze znasz Xaviera? – naciskał. Zamys´liła sie˛. Kiedy go widziała po raz ostatni, był buzuja˛cym od hormono´w nastolatkiem. – Xaviera Martineza Bordiu – powto´rzył Henry, odrobine˛ zniecierpliwiony. – Przepraszam za ws´cibst- wo, ale na sama˛ wzmianke˛ o nim dostajesz wypieko´w. Rzecz jasna, to nie moja sprawa... – Powinnam była wiedziec´, kto be˛dzie kierował ze- społem. – Sophie wzruszyła ramionami. – Az˙ do niedawna Martinez Bordiu nie interesował sie˛ naszym programem. Nie mogłas´ wiedziec´, jaka˛ po- dejmie decyzje˛. Czy w zwia˛zku z tym zamierzasz wyco- fac´ zgłoszenie? – Pytasz, czy rezygnuje˛? Nie. – Sophie nie miała z˙adnych wa˛tpliwos´ci. Bez wzgle˛du na to, jakie prob- lemy wynikna˛ ze wspo´łpracy z Xavierem, potrafiła stawic´ im czoło. Spojrzała na zegarek i nagle zapragne˛ła rzucic´ sie˛ w wir pracy na oddziałach. – Musisz leciec´? – spytał rozczarowany Henry, kiedy wstała. – Szkoda, mys´lałem, z˙e jeszcze poga- damy. – Na mnie juz˙ pora... – Włas´nie sobie przypomniałem, co cie˛ ła˛czy z Mar- tinezem Bordiu. Sophie znieruchomiała w progu. – W wiosce mo´wiło sie˛ o jakims´ strasznym wypadku w Hiszpanii... Wybacz, ale czy dobrze mys´le˛, z˙e twoi rodzice rozstali sie˛ wkro´tce potem...? 10 SUSAN STEPHENS
– Tak, to prawda – potwierdziła zwie˛z´le. – Henry, jes´li pozwolisz... – Ja tez˙ nie chce˛ sie˛ naraz˙ac´ na gniew siostry Spencer – przyznał. – Juz˙ prawie czas na obcho´d. Ide˛ z toba˛. Zanim rozstali sie˛ przy podwo´jnych drzwiach, pro- wadza˛cych na pediatrie˛, Henry złapał Sophie za re˛kaw białego fartucha. – Doktor Martinez Bordiu z pewnos´cia˛ be˛dzie za- chwycony spotkaniem z toba˛. Sophie us´miechne˛ła sie˛ bez przekonania. Wa˛tpiła, by Xavier przychylnie zareagował na jej widok. – Miło, z˙e tak mo´wisz – wykrztusiła uprzejmie. – Powinnis´my omo´wic´ pewne ogo´lne sprawy, zwia˛- zane z twoja˛ praca˛. Moz˙e w zwia˛zku z tym zjemy dzis´ razem kolacje˛? Sophie poczuła nieprzyjemny ucisk w z˙oła˛dku. – Sama nie wiem... – Daj sie˛ skusic´, przeka˛simy cos´ szybko w twojej ulubionej brasserie. – W tej, kto´rej nie cierpisz? – Sophie us´miechne˛ła sie˛ chytrze i wepchne˛ła re˛ce do kieszeni. – To nie tak – zaprotestował. – Po prostu puszczaja˛ tam zbyt głos´na˛ muzyke˛. – Niech be˛dzie – zgodziła sie˛. – Spotkamy sie˛ o o´s- mej, na miejscu. Mine˛ła podwo´jne drzwi i pospiesznie doła˛czyła do grupki staz˙ysto´w przy pokoju piele˛gniarek. Pomys´lała, z˙e włas´ciwie nawet lubi towarzystwo Henry’ego. Mu- siała tylko rozwaz˙yc´, jaka˛ role˛ odgrywa w jej z˙yciu ten me˛z˙czyzna. * 11NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie wygla˛dała przez iluminator awionetki i usiło- wała przekonac´ sama˛siebie, z˙e układ zawarty z Henrym jest dla niej korzystny. Zanim opus´ciła Anglie˛, przyje˛ła od niego piers´cionek, kto´ry teraz machinalnie obracała na palcu. Umowa była otwarta: nie ma presji, nie ma termino´w ostatecznych. Chodziło raczej o zarezerwo- wanie sobie czasu na przemys´lenia niz˙ o prawdziwe zare˛czyny. Zaproponował jej przyjaz´n´ i bezpieczen´- stwo. Jak pragmatycznie zauwaz˙yła jej matka, kobieta aktywna zawodowo, taka jak Sophie, w kon´cu zapragnie włas´nie bezpieczen´stwa. W kon´cu. – Zapamie˛taj moje słowa – mo´wiła. – Pewnego dnia zechcesz zapus´cic´ korzenie... Sophie wcale nie była tego taka pewna. Na razie nie te˛skniła do z˙ycia w domku na przedmies´ciach. Pomys´- lała, z˙e byc´ moz˙e nigdy o nim nie zamarzy. Ponownie wyjrzała przez okno. Tak duz˙o pragne˛ła jeszcze zoba- czyc´, tyle chciała zrobic´. Rozsa˛dek przypominał jej, z˙e Henry to me˛z˙czyzna po czterdziestce, dos´wiadczony, rozwaz˙ny... Jak delikatnie zasugerowała jej matka, ktos´ taki jak Henry raczej nie be˛dzie stawiał Sophie zbyt wygo´rowanych wymagan´. Zacisne˛ła usta na wspomnienie niepokoju, jaki w jej matce budzili me˛z˙czyz´ni. Dom powinien byc´ s´wia˛tynia˛ i oaza˛spokoju, lecz matka nigdy tego nie dos´wiadczyła. Podobnie zreszta˛ jak Sophie, chociaz˙ ona nie doznała z˙adnych krzywd fizycznych. W dziecin´stwie kuliła sie˛ tylko na schodach, słuchaja˛c ryko´w pijanego ojca, kto´ry bez powodu dostawał atako´w furii. To cud, z˙e jej matka przez˙yła. Na szcze˛s´cie nigdy nie straciła wiary w ludzi i pogody ducha. 12 SUSAN STEPHENS
Sophie poruszyła sie˛ na fotelu i spro´bowała skupic´ uwage˛ na Henrym. Udowodnił, z˙e jest dla niej s´wietnym nauczycielem i autorytetem, lojalnym kolega˛i oddanym przyjacielem. Moz˙e, kiedy Sophie dojrzeje do odpowied- niej decyzji, Henry zostanie jej doskonałym me˛z˙em. Musiała sobie przypomniec´, z˙e piers´cionek z wielkim ametystem to tylko oznaka przyjaz´ni... a przeciez˙ mno´st- wo szcze˛s´liwych małz˙en´stw opierało sie˛ na przyjaz´ni. Zsune˛ła z palca piers´cionek i włoz˙yła go do go´rnej kieszonki kurtki. – Prosze˛ wyjrzec´ przez okno. Evie, pilotka, przerwała rozmys´lania Sophie i prze- chyliła samolot, z˙eby pasaz˙erka lepiej widziała kra- jobraz. – Zaraz miniemy linie na płaskowyz˙u Nazca. – Nie przypuszczałam, z˙e sa˛ tak rozległe – wyznała Sophie. Gigantyczne rysunki, stworzone przed setkami lat, rozcia˛gały sie˛ az˙ po horyzont. – Niekto´re wzory maja˛ ponad trzysta metro´w szero- kos´ci. Przy takich rozmiarach moz˙na je ujrzec´ wyła˛cz- nie z powietrza – wyjas´niła Evie. – Obro´ce˛ maszyne˛, z˙eby pani lepiej widziała. Sophie us´wiadomiła sobie, z˙e pilotka mo´wi powaz˙nie. Mocno przycisne˛ła stopy do podłogi, maszyna zacze˛ła pikowac´ w do´ł. Dziewczyna z trudem zapanowała nad z˙oła˛dkiem, kiedy wykonały pełny obro´t; ciekawos´c´ jed- nak zwycie˛z˙yła. Otworzyła oczy i dostrzegła rysunki małpy, ryby, paja˛ka i ptaka; opro´cz nich dawni mieszkan´- cy tychokolic pracowicie stworzyli wiele figur geometry- cznych. Po chwili damski odpowiednik Czerwonego Barona wypoziomował samolot i polecieli dalej. 13NAJBOGATSZY HISZPAN
– Jak oni to zrobili? – Nie wiadomo – odparła natychmiast Evie, przygo- towana na to pytanie. – Kiedy? Jak? Po co? Wszystko to tajemnica. Nawet Xavier... – Xavier? – przerwała Sophie, uwaz˙nie spogla˛daja˛c na ładna˛ towarzyszke˛. – Xavier Martinez. To nie z nim pani wspo´łpracuje? Tutaj niewiele sie˛ dzieje, jego program medyczny to wielkie wydarzenie. Jes´li go pani jeszcze nie zna, z pew- nos´cia˛wkro´tce sie˛ spotkacie. To jego samocho´d, tam na dole. Kon´czymy podro´z˙. Sophie instynktownie zaparła sie˛ nogami, kiedy awionetka z nieprawdopodobna˛ pre˛dkos´cia˛ mkne˛ła w kierunku ziemi. – Cholera jasna! – wrzasne˛ła Evie, poziomuja˛c ma- szyne˛ na kro´tko przed zetknie˛ciem z gruntem. – Jeszcze doczekam dnia, kiedy ta kwintesencja me˛skiego szowi- nizmu uskoczy mi z drogi, a moz˙e nawet mnie dostrzez˙e. Na razie nic z tego – mrukne˛ła. Skre˛ciła gwałtownie i przyspieszyła, jada˛c po wa˛- skim, wyboistym pasie la˛dowiska ku me˛z˙czyz´nie, kto´ry stał obok zakurzonej, bra˛zowej furgonetki. Evie zatrzymała samolot i wycia˛gne˛ła re˛ke˛. – Jak rozumiem, maja˛ tu radionadajnik. Jes´li ten seksistowski brutal zacznie sie˛ pani naprzykrzac´ i ze- chce pani odleciec´, prosze˛ dac´ mi znac´, dobrze? – Poradze˛ sobie z Xavierem Martinezem – zapew- niła ja˛ Sophie i potrza˛sne˛ła wycia˛gnie˛ta˛ dłonia˛ pilotki. – Znamy sie˛ od lat. – Ostatnio pewnie pani go nie widziała. – To fakt – przyznała Sophie. Przypomniała sobie 14 SUSAN STEPHENS
wszystkie zasłyszane pogłoski i postanowiła wybadac´ grunt. – Kiedy go znałam, był niezłym flirciarzem. – Flirciarzem? – spytała z niedowierzaniem Evie. – Ludzie sie˛ zmieniaja˛. Daje˛ pani tydzien´ – zakon´- czyła i samolot stana˛ł metr od nowego szefa jej pa- saz˙erki. Naste˛pnie drzwi od strony pilota sie˛ otworzyły i Xa- vier wetkna˛ł głowe˛ do kabiny. Rzucił Evie uwaz˙ne, ponure spojrzenie. Do wne˛trza maszyny wdarło sie˛ gora˛ce powietrze i spowiło wszystkich chmura˛ korzen- nych zapacho´w. Temperatura w kabinie dramatycznie wzrosła. – Baba za sterami! – oznajmił Xavier niskim, chrap- liwym głosem. Ten głos... Jak mogłaby go zapomniec´? Charakte- rystyczny tembr, kto´ry sprawiał, z˙e kaz˙da kobieta au- tomatycznie oblizywała wargi... Kaz˙da z wyja˛tkiem mnie, powiedziała sobie Sophie, nagle czujna. – Czy to moja wina, z˙e sie˛ pe˛tasz po pasach star- towych? – burkne˛ła Evie. – Zejdz´ mi z drogi. Zmierzch coraz bliz˙ej, musze˛ wracac´. – A co z pasaz˙erem? – spytał zaciekawiony i sie˛ wyprostował. Sophie ujrzała w drzwiach klatke˛ piersio- wa˛, przysłonie˛ta˛ robocza˛ koszula˛ w krate˛, spod kto´rej wyłaniał sie˛ czarny podkoszulek. – Doktor Sophie Ford, cała i zdrowa – zameldowała Evie. – Co, u diabła...? – Xavier ponownie wpakował głowe˛ do kabiny i wyte˛z˙ył wzrok. – To jakis´ dowcip? Poczuł sie˛ tak, jakby gigantyczna dłon´ s´cisne˛ła mu trzewia. Przed oczami ujrzał czerwona˛ mgiełke˛; 15NAJBOGATSZY HISZPAN
usiłował zapanowac´ nad emocjami, lecz niewiele po- trafił poradzic´ na to, co sie˛ z nim działo. Ponownie miał przed soba˛ członka rodziny Fordo´w. Wszystko to, co sobie obiecywał w Limie, legło w gruzach: w takiej sytuacji nie mo´gł przeciez˙ zwracac´ uwagi na dobre maniery. Pospiesznie obszedł samolot. Jego szybkie kroki skłoniły Sophie do natychmias- towego rozpie˛cia paso´w. – Ach, wie˛c to ty – warkna˛ł i otworzył drzwi na cała˛ szerokos´c´. – Xavier. Przeciez˙ musiałes´ wiedziec´... – odparła Sophie spokojnie, usiłuja˛c zebrac´ mys´li. – Niby ska˛d? – spytał ostro. – Henry wysłał wiadomos´c´... – Henry. – Xavier zrobił ironiczna˛mine˛. – Henry nie ma poje˛cia, co tu sie˛ dzieje. Nie moz˙e sie˛ ze mna˛ skontaktowac´ przez radio, faks ani nawet nie wys´le do mnie gołe˛bia, kiedy jestem na wyz˙ynach. Z pewnos´cia˛ s´wietnie o tym wie – dodał głos´no, kiedy Sophie usiło- wała mu przerwac´. – Poza tym powinien miec´ s´wiado- mos´c´, z˙e nie zabieram turysto´w. – Turysto´w? Jestem tu zawodowo – zaoponowała surowo. – W tych okolicach nie znajdziesz wygodnych kli- nik, w kto´rych mogłabys´ sie˛ byczyc´. Sophie nie zamierzała chwycic´ przyne˛ty i dac´ sie˛ wcia˛gna˛c´ w pysko´wke˛. Po pie˛ciu minutach od spot- kania z Xavierem wiedziała, z˙e jedynym sposobem na wspo´łprace˛ z nim be˛dzie całkowite wyeliminowa- nie emocji. Niespokojny Xavier zachowywał sie˛ jak pełnokrwisty samiec, a taka postawa zupełnie jej nie 16 SUSAN STEPHENS
interesowała. Rozumiała, dlaczego jej widok tak bar- dzo go poruszył. Gdyby był czas, uprzedziłaby go. Stawienie czoła przeszłos´ci to powaz˙ne wyzwanie, zwłaszcza z˙e miał sie˛ spotkac´ z przedstawicielka˛ znie- nawidzonej rodziny. Tak czy owak, Xavier sprzed lat nigdy by sie˛ tak nie zachował, a załoz˙enie, z˙e Sophie przybyła tu wypoczywac´, było po prostu krzywdza˛ce i niewybaczalne. Gdy zbierała sie˛ do wyjs´cia, niespodziewanie przycis- na˛ł pie˛s´c´ do drzwi i zablokował jej droge˛ re˛ka˛. – Z drogi! – zaz˙a˛dała Sophie i wbiła w niego lodowa- te spojrzenie. Evie gwizdne˛ła cicho, na co oboje znieru- chomieli. – Z przyjemnos´cia˛ bym została, z˙eby zobaczyc´, jak sie˛ rozwinie wasza relacja, ale niestety zapada zmierzch i czas mnie goni. Na mnie pora – obwies´ciła stanowczo. – S´wietnie – odparła uprzejmie Sophie i cisne˛ła plecak na ziemie˛. – Dzie˛ki za przejaz˙dz˙ke˛. – Drobiazg. – Zaraz, zaraz – warkna˛ł Xavier wrogo. – Sophie Ford, nigdzie nie idziesz. Wracaj do kabiny. Tymczasem Sophie przemkne˛ła pod jego re˛ka˛, pod- niosła plecak i pospiesznie odbiegła od samolotu. – Powodzenia, Sophie! – krzykne˛ła Evie, wychyla- ja˛c sie˛ przez okno i kołuja˛c na pasie startowym. – Prosze˛ pamie˛tac´, co powiedziałam! Jestem tylko o jeden kro´tki lot sta˛d! Ryk silnika stawał sie˛ coraz donos´niejszy. Sophie przystane˛ła, postawiła cie˛z˙ki bagaz˙ na ziemi i uniosła dłon´. S´migła wzniecały burze˛ drobin piasku ze spie- 17NAJBOGATSZY HISZPAN
czonej ziemi, przez co dziewczyna zmuszona była za- słonic´ oczy. – Dzie˛ki, Evie! – zawołała głos´no. – Nie zapomne˛! – Pewnie mys´lisz, z˙e to inteligentny pomysł? – Co? Eee... dzie˛kuje˛ – wydukała zaskoczona So- phie, kiedy Xavier, zamiast prawic´ jej kazania, podnio´sł plecak. Przynajmniej jest dz˙entelmenem, pomys´lała, lecz po chwili sapne˛ła ze zdumienia, kiedy narzucił go na jej plecy. – Ciekawe, jak długo tu wytrzymasz! – krzykna˛ł, ida˛c do furgonetki. – Zdziwisz sie˛. – Wa˛tpie˛! Sophie Ford! Xavier zakla˛ł pod nosem. Ale miał pecha. Rozpieszczona co´reczka nadopiekun´czych ro- dzico´w. Pokre˛cił głowa˛ i prychna˛ł z pogarda˛. – Dzie˛kuje˛ bardzo! – zawołała za nim Sophie i zacis- ne˛ła usta. – Nie ma za co – burkna˛ł Xavier, kiedy stane˛li przy samochodzie. – Za pare˛ dni zaczniesz błagac´, z˙ebym cie˛ odesłał do domu. – Wykluczone – wymamrotała i potarła łzawia˛ce od kurzu oczy. Xavier otworzył drzwi od strony pasaz˙era i wycia˛g- na˛ł re˛ke˛. Sophie nawet na nia˛ nie spojrzała. – Nie spodoba ci sie˛ miejsce, do kto´rego jedziemy – ostrzegł, kiedy siedzieli juz˙ w kabinie. Pomijaja˛c osobiste animozje, potrzebował silnych i wytrzymałych wspo´łpracowniko´w, gotowych na trudy programu medycznego w Peru. Tymczasem przysłano 18 SUSAN STEPHENS
mu delikatna˛ blondynke˛, kto´ra chyba nie wiedziała, co to cie˛z˙ka praca. Oparł dłonie na kierownicy i zerkna˛ł z ukosa na dziewczyne˛. – Nie nada˛z˙ysz za nami – cia˛gna˛ł. – Pracujemy na pełnych obrotach, panienki z miasta nie maja˛ czego tu szukac´. – Przyleciałam tu i zostane˛ – warkne˛ła. – Daj sobie spoko´j z tymi docinkami. Sam zaznaczyłes´, z˙e potrzebu- jesz lekarzy. Ukon´czyłam akademie˛ medyczna˛, wie˛c sie˛ nadaje˛. Xavier wzruszył ramionami. Miłe powitanie, pomys´lała. Pamie˛tała, z˙e Xavier jest jej szefem, wie˛c siedziała cicho, choc´ w duchu po- stanowiła, z˙e zrobi wszystko, by zacza˛ł traktowac´ ja˛jak ro´wna˛ sobie. – Odlecisz w przyszłym tygodniu, najbliz˙szym sa- molotem... Sophie nie zamierzała dłuz˙ej tego słuchac´. – Przypominam, z˙e podpisałam kontrakt! – prze- rwała mu. – I co z tego? – spytał bun´czucznie. – Zapłace˛ ci odszkodowanie. – Nie mys´l sobie, z˙e mnie kupisz, Xavier. – Na- wet jego niewyobraz˙alne pienia˛dze nie skłoniłyby jej do rezygnacji i nie zamierzała tego ukrywac´. – Przy- jechałam tu pracowac´ i nie uciekne˛ z podkulonym ogonem. – Tylko tego mi brakowało – westchna˛ł zniecierp- liwiony. – Uparty babsztyl. – Boisz sie˛ silnych kobiet? – spytała ironicznie. Pomys´lał ponuro, z˙e jeszcze nie tak dawno temu mała 19NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie Ford nawet nie mogła marzyc´ o tym, z˙eby stawic´ mu czoło. Jedyne, co mu teraz pozostało, to zastanowic´ sie˛, jak obro´cic´ na swoja˛korzys´c´ zaistniała˛sytuacje˛. Na pewno mo´gł pozbyc´ sie˛ Sophie przy najbliz˙szej sposob- nos´ci, wie˛c na razie zamilkł, us´miechna˛ł sie˛ z wyz˙szos´- cia˛ i przekre˛cił kluczyk w stacyjce, uruchamiaja˛c pod- rasowany silnik. Sophie przypomniała sobie, z˙e Xavier zawsze lubił modyfikowac´ nape˛d swoich pojazdo´w. Zatem pod tym wzgle˛dem niewiele sie˛ zmieniło. Uwielbiał sportowy styl jazdy, wie˛c i teraz agresywnie wcisna˛ł pedał gazu i gwałtownie ruszył. Sophie przyszło jednak do głowy, z˙e dostrzega w starym znajomym nowe cechy. Co najbogatszy mieszkaniec Hiszpanii robił na takim od- ludziu? Dlaczego jego z˙ycie tak bardzo sie˛ zmieniło? Podejrzewała, z˙e ten człowiek sporo ukrywa, i czuła, iz˙ on ma podobne przemys´lenia na jej temat. Błyskawicznie przybrała oboje˛tna˛ mine˛ i wyjrzała przez okno, lecz ka˛tem oka dostrzegła szyderczy us´mie- szek na ustach Xaviera. Był taki pewny siebie. Ciekawe, czy inne kobiety traktował tak jak ja˛? Kojarzył sie˛ jej ze zwierze˛ciem, kto´re dopada samice˛ dla kro´tkiej chwili rozkoszy, a po wszystkim odwraca sie˛ i znika, unikaja˛c zbe˛dnych kontakto´w. Poczuła, jak jej serce niespokojnie tłucze sie˛ w piersi. Z trudem skierowała mys´li na sprawy zwia˛zane z pra- ca˛. Chyba Xavier nie wyobraz˙ał sobie, z˙e zmusi ja˛ do rezygnacji tylko dlatego, iz˙ nie chciał jej widziec´ w Peru? O ile wiedziała, jedyny powo´d jego nieche˛ci do niej mo´gł miec´ zwia˛zek z przeszłos´cia˛. Sophie ro´wniez˙ nie 20 SUSAN STEPHENS
potrafiła sie˛ pogodzic´ z tamtym wypadkiem. Ponownie spojrzała na Xaviera. Zacisna˛ł usta, wyczuwszy na sobie jej wzrok. Be˛dzie musiała przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e okazywanie mu zrozumienia nie wystarczy. Fakt, z˙e wiedziała o wypadku, mo´gł tylko sprawic´, z˙e Xavier tym che˛tniej postara sie˛ jej pozbyc´. – Mine˛ło sporo czasu, Sophie. Dobrze wygla˛dasz – zauwaz˙ył. Drgne˛ła zaskoczona i wyprostowała sie˛, machinalnie zwilz˙aja˛c usta. Dopiero po chwili do- strzegła cien´ rozbawienia w oczach Xaviera i us´wia- domiła sobie, z˙e to cze˛s´c´ jego typowo me˛skiej gry. Z cała˛ pewnos´cia˛ nie leciała az˙ do Peru tylko po to, by zapewniac´ rozrywke˛ jakiemus´ samczemu drapie- z˙nikowi. Kabina furgonetki przypominała szybkowar. Pojazd był wyposaz˙ony tylko w podstawowe urza˛dzenia, bez z˙adnych luksuso´w takich jak klimatyzacja. Na fotelu pomie˛dzy kierowca˛ i pasaz˙erem lez˙ała sterta szmatek; Sophie z roztargnieniem sie˛gne˛ła po jedna˛ z nich i za- cze˛ła sie˛ wachlowac´. – To moje czyste pranie – oznajmił Xavier i wycia˛g- na˛ł jej z ra˛k prostoka˛t czarnej bawełny. Boksery! Sophie ujrzała, jak jej towarzysz strzepu- je majtki jedna˛ re˛ka˛, drugiej nie odrywaja˛c od kierow- nicy. – Zło´z˙ je i odło´z˙ na miejsce – przykazał, jakby codziennie porywała jego majtki i wymachiwała nimi przed twarza˛. – Ja wcale... nie... – Zro´b, co powiedziałem – przerwał jej, jednoczes´- nie zwie˛kszaja˛c pre˛dkos´c´. 21NAJBOGATSZY HISZPAN
Sophie stłumiła złos´c´ i pospiesznie odłoz˙yła prob- lematyczny przedmiot. Miała po´ł roku na ujarzmienie tygrysa. Nie musiała korzystac´ z pierwszej sposobnos´ci do awantury. 22 SUSAN STEPHENS
ROZDZIAŁ DRUGI Podro´z˙ zdawała sie˛ nie miec´ kon´ca. Furgonetka pod- skakiwała, a silnik ryczał, gdy jechali ro´wnina˛o rdzawej barwie. Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała. Bo´l szyi zacza˛ł dawac´ sie˛ jej we znaki, gdyz˙ przez cały czas patrzyła prosto przed siebie. Zacze˛ła kre˛cic´ głowa˛ na lewo i prawo, przy okazji zerkaja˛c na kierowce˛. Wie- działa juz˙, z˙e jego charakter zmienił sie˛ na gorsze. Teraz nadeszła pora, by sprawdzic´, czy czas okazał sie˛ łaskaw- szy dla jego urody. – Napatrzyłas´ sie˛, Sophie? Jego spostrzegawczos´c´ z pewnos´cia˛była bez zarzutu. – Tak, teraz wiem na pewno, z˙e jestes´ taki jak dawniej – skłamała z pozornym spokojem. Musiała przyznac´, z˙e zawsze był atrakcyjny, lecz teraz, z dala od cywilizacji, sprawiał wraz˙enie o wiele groz´niejszego. Jakby na potwierdzenie tych przemys´len´ krew zacze˛ła szybciej kra˛z˙yc´ w jej z˙yłach. – To dobrze czy z´le? – spytał z kpia˛cym us´miesz- kiem. Sophie musiała pomys´lec´. Dobrze, bo lepiej wygla˛- dał z kro´tkimi włosami, kto´re pociemniały z wiekiem. Miał zabo´jcze baczki, łagodnie przechodza˛ce w smuge˛ zarostu na mocnej szcze˛ce... Znieruchomiała, zaniepo- kojona wraz˙eniem, jakie wywarła na niej jego twarz,
lecz zmusiła sie˛ do kontynuowania tych rozwaz˙an´. Jego opalone oblicze było tak stanowcze i inteligentne, jak je zapamie˛tała. Zaryzykowałaby opinie˛, z˙e wygla˛dało tak, jakby je wyrzez´biono z granitu. Odetchne˛ła głe˛boko i obserwowała go dalej. – Nie usłyszałem odpowiedzi – zauwaz˙ył, nie od- rywaja˛c spojrzenia od wyboistej drogi. – Dobrze? Czy z´le? – Dobrze, z˙e cie˛ ponownie widze˛, Xavier – przyzna- ła ostroz˙nie, s´wiadoma, z˙e jej wargi drz˙a˛. – Z´le, bo mnie tu nie chcesz... – Zamkne˛ła usta, nawet nie pro´buja˛c wygrzebac´ sie˛ z dołka, kto´ry sama sobie wykopała. Ale sie˛ wrobiła! Zabrzmiała jak z˙ałosny lizus! Wygłosiła bezmys´lna˛ uwage˛, pasuja˛ca˛ do osoby, za jaka˛ Xavier ja˛ uwaz˙ał. Jego mina potwierdziła jej najgorsze obawy. – Co prawda, to prawda – mrukna˛ł zwie˛z´le. Teraz była bardziej zła na siebie niz˙ na niego. Od- wro´ciła głowe˛ i wbiła wzrok w przestrzen´. – Karzesz mnie milczeniem? – spytał, posyłaja˛c jej przelotne spojrzenie. Sophie ze złos´cia˛ zastanowiła sie˛, co ona tu robi. Praktyke˛ medyczna˛ ro´wnie dobrze mogła zdobywac´ w domu. Czy to przeznaczenie? Natychmiast odrzuciła te˛ moz˙liwos´c´. Henry? To bardziej prawdopodobne. – Jeszcze nie znalazłas´ me˛z˙a? – zapytał prosto z mo- stu Xavier. Jego ciekawskie pytanie przerwało jej roz- mys´lania. – Rozumiem, z˙e twoim zdaniem nic innego mi nie brakuje? – mrukne˛ła z napie˛ciem. – Nie pochlebiaj sobie, kotku. Zadałem ci proste pytanie. 24 SUSAN STEPHENS
– Nie two´j interes. Musimy cos´ ustalic´. Pracuje˛ dla ciebie, ale moje osobiste sprawy nie powinny cie˛ ob- chodzic´. Przyleciałam tu i zostane˛. Lepiej, z˙ebys´ jak najszybciej przywykł do mojej obecnos´ci. – Tu be˛dziesz spała. – Xavier pchna˛ł ramieniem skrzypia˛ce, blaszane drzwi. – Jutro o s´wicie jade˛ w go´ry. Sophie połoz˙yła plecak na podłodze, a Xavier roze- jrzał sie˛ po skromnie urza˛dzonym pokoju. Kciuki we- tkna˛ł w szlufki obcisłych dz˙inso´w i najwyraz´niej czekał, az˙ Sophie zmieni zdanie i poprosi go o umoz˙liwienie jej jak najszybszego powrotu do bezpiecznego i wygod- nego ło´z˙ka w Anglii. Tymczasem Sophie ucieszyła sie˛, z˙e pomieszczenie przynajmniej jest czyste. Podłoga było s´wiez˙o zamie- ciona, szyby w ramach pokrytych z˙o´łta˛, obłaz˙a˛ca˛ farba˛ błyszczały. Dziewczyna skine˛ła głowa˛. – W porza˛dku – zgodziła sie˛ spokojnie. – Be˛de˛ gotowa z samego rana. Xavier drgna˛ł niespokojnie. – Powiedziałem, z˙e jade˛ w go´ry. Sam. Ty zostajesz tutaj. – Och, doprawdy? – Sophie była zme˛czona i wcale nie miała ochoty na kło´tnie˛, ale tez˙ nie zamierzała uste˛powac´. Patrzyli sobie w oczy niczym dwa gotowe do walki tygrysy. Xavier pierwszy przerwał milczenie. – Posłuchaj, Sophie – zacza˛ł i jeszcze bardziej zmierz- wił włosy niecierpliwym ruchem opalonej dłoni. – Ktos´ musi sie˛ zaja˛c´ pracami porza˛dkowymi i organizacyj- nymi, i to od rana. Nadszedł transport lekarstw i s´rod- 25NAJBOGATSZY HISZPAN
ko´w opatrunkowych, kto´re trzeba jakos´ poukładac´. Po- tem nalez˙y spisac´ dokumentacje˛... – Jes´li potrzebowałes´ archiwisty, trzeba było to za- znaczyc´ na lis´cie stanowisk do obsadzenia – zauwaz˙yła. – Tworzymy zespo´ł. Dzielimy sie˛ obowia˛zkami. – Wobec tego zostaniesz ze mna˛ w bazie i wspo´lnie zajmiemy sie˛ papierkowa˛ robota˛ oraz uporza˛dkujemy magazyn. Potem razem pojedziemy w go´ry. Kro´tkotrwałe milczenie Xaviera dowiodło, z˙e nie takiej odpowiedzi oczekiwał. – Usiłuje˛ ci wyjas´nic´... – Wiem dobrze, co chcesz powiedziec´ – przerwała mu. Popatrzyła mu w oczy i poczuła ukłucie strachu. Xavier stał sie˛ trudnym, złoz˙onym me˛z˙czyzna˛ i nie powinna toczyc´ z nim wojny. Ostatecznie jednak praca zespołowa polegała na dzieleniu sie˛ wszystkimi obowia˛z- kami. – Chciałabym sie˛ rozpakowac´... i ods´wiez˙yc´. – Zmie- niła temat w nadziei, z˙e dzie˛ki temu emocje opadna˛. – Jasne. – Ukłonił sie˛ kpia˛co. Nie odrywał od niej wzroku, kiedy rozpaczliwie pro´bowała znalez´c´ klamry na paskach wypchanego plecaka. Zanim wyszedł, So- phie postanowiła zadac´ jeszcze jedno pytanie. – Kto tutaj s´pi? – Wskazała ruchem głowy rza˛d ło´z˙ek polowych. – Ja. – Xavier wzruszył ramionami. – I kaz˙dy, kto przyjedzie. Sophie odetchne˛ła głe˛boko, usiłuja˛c opanowac´ nara- staja˛ca˛panike˛. Przybyła tu do pracy. Musiała zapomniec´ o osobistych problemach i robic´ to, co do niej nalez˙y. 26 SUSAN STEPHENS
– To wspaniale – skonstatowała z pozornym spoko- jem. – Nigdy nie be˛de˛ wiedziała, co mnie spotka w nocy. Xavier posłał jej rozbawione spojrzenie. – Nie zabawisz tutaj tak długo, z˙eby sie˛ przekonac´ – zapowiedział. – Zobaczymy – mrukne˛ła pod nosem i ponownie sie˛ rozejrzała. – Wybacz. – Nie spuszczał z niej oka. – Nie wiem, czego oczekiwałas´, ale to nie jest Ritz. Chata jest stara, musze˛ z niej korzystac´ do czasu wybudowania czegos´ lepszego. – Nie potrzebuje˛ nic wie˛cej, dzie˛kuje˛ – odparła. – Nie sa˛dziłam tylko, z˙e przyjdzie mi dzielic´ poko´j z toba˛. – Dostrzegła błysk w jego oczach. – Łazienka? – spytała kro´tko, bezskutecznie pro´buja˛c zapanowac´ nad łomotaniem serca. – Łazienka? – powto´rzył rozbawiony. – Trzeba skre˛- cic´ w prawo za drzwiami, trzeci krzak na wprost... – Dos´c´ – przerwała mu bez emocji. – Widze˛, z˙e uprzejmos´cia˛ nic nie wsko´ram, wie˛c powiem bez ogro´- dek. Nie trac´ czasu. Nie przestraszysz mnie. – To dobrze. – Podnio´sł re˛ce, udaja˛c, z˙e sie˛ poddaje. – Kiedy poznam reszte˛ zespołu? – Postanowiła przejs´c´ do spraw zawodowych. – Pozostali sa˛ juz˙ na miejscu – wyjas´nił. – Od pewnego czasu w ko´łko latam do Hiszpanii i z po- wrotem. Teraz musze˛ zamkna˛c´ tutaj pewne sprawy i dopilnowac´, by wszyscy otrzymali to, czego im po- trzeba. – A jakie sa˛ moje obowia˛zki? Xavierpopatrzyłnania˛zzaduma˛.Gdybyodpowiednio 27NAJBOGATSZY HISZPAN
wczes´nie ujrzał jej nazwisko na lis´cie kandydato´w, z pewnos´cia˛nie trafiłaby tutaj. Nie zamierzał jej mo´wic´, z˙e stanowisko, kto´re w swoim mniemaniu obje˛ła, było przeznaczone dla jego bezpos´redniego zaste˛pcy: lekarza maja˛cego mu towarzyszyc´ wsze˛dzie, doka˛d pojedzie. – Głodna? – Nie odpowiedziałes´ na moje pytanie. – A ty na moje – zauwaz˙ył pogodnie. – Zreszta˛, niewaz˙ne. Podczas kolacji porozmawiamy o twoich obowia˛zkach. Sophie uznała, z˙e powinni cos´ sobie wyjas´nic´. – Nie wiem, jakiego rodzaju relacje utrzymujesz z innymi wspo´łpracownicami, ale wiedz, z˙e nigdy nie mieszam pracy z przyjemnos´cia˛ – os´wiadczyła. – Poza tym nie jestes´ w moim typie – dodała na widok roz- bawienia w jego oczach. – Jestes´ wygłodniała – mrukna˛ł z dwuznacznym us´miechem. Sophie miała ochote˛ powiedziec´ mu cos´ do słuchu, ale przypomniała sobie, jak bardzo zalez˙y jej na tej pracy. – Wyobraz´ sobie, z˙e to prawda. Rzeczywis´cie, jes- tem głodna – potwierdziła chłodno. – Wobec tego przeło´z˙ rozpakowywanie na po´z´niej. Sophie nieco sie˛ odpre˛z˙yła. – A gdzie chcesz spac´? – spytał, poda˛z˙aja˛c wzro- kiem za jej spojrzeniem. – Przy oknie? – zaproponowała. Pierwsze trzy ło´z˙ka były juz˙ zaje˛te; jedno z nich przez Xaviera, jak sie˛ domys´lała. Uznała, z˙e dystans dwo´ch ło´z˙ek to chwilowo najkorzystniejsze dla niej rozwia˛zanie. 28 SUSAN STEPHENS