ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Stephens Susan - Najbogatszy Hiszpan

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :505.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Stephens Susan - Najbogatszy Hiszpan.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Romanse - wlosko-hiszpanskie
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 585 osób, 483 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Susan Stephens Najbogatszy Hiszpan

PROLOG Me˛z˙czyzna na obitej jasna˛ sko´ra˛ sofie wydawał sie˛ znacznie bardziej odpre˛z˙ony niz˙ kamerzys´ci i dzien- nikarze w tym samym pomieszczeniu. W rzeczywistos´ci jednak doskwierało mu ostre s´wiatło reflektoro´w i bzy- cza˛cy jak natre˛tne komary tłum ludzi. Popatrzył na nich nieche˛tnie, a wo´wczas wizaz˙ystka z grubym pe˛dzlem znieruchomiała, najwyraz´niej nie- włas´ciwie zrozumiawszy jego spojrzenie. Jej oczy po- ciemniały, a usta drgne˛ły. – Dos´c´ – prychna˛ł. – Nie potrzebuje˛ makijaz˙u. Inne dziewczyny wycofały sie˛ potulnie. W głe˛bi duszy marzyły o tym, z˙e me˛z˙czyzna na sofie zmieni zdanie i przywoła jedna˛ z nich z powrotem. – Idz´ – dodał niskim, szorstkim głosem Xavier Mar- tinez Bordiu, odprawiaja˛c ruchem dłoni ostatnia˛ dziew- czyne˛. – Biegnij do kolez˙anek. Nie jestes´ tu potrzebna. Nagle oprzytomniała, jej oczy wypełniły sie˛ łzami. Zdje˛ty wyrzutami sumienia Xavier chciał przeprosic´, ale wizaz˙ystka juz˙ znikne˛ła za podwo´jnymi drzwiami apartamentu pałacu prezydenckiego. Co on wyprawia? Kiedy wzdychał cie˛z˙ko, czuja˛c znajome ukłucie bo´- lu, ujrzał ogarnie˛tego panika˛ kierownika planu. Chciał go uspokoic´, lecz nie zda˛z˙ył.

– Woda dla doktora Martineza Bordiu! – zawołał me˛z˙czyzna. Xavier poprawił sie˛ na sofie. Wykwintne wne˛trze nie robiło na nim wraz˙enia, miał dos´c´ widoku gigantycz- nych z˙yrandoli, przepierzen´ z misternie rzez´bionej kos´ci słoniowej, cennych obrazo´w na s´cianach obitych pur- purowym jedwabiem. Zatrzymał sie˛ u prezydenta tymczasowo, na jego osobiste zaproszenie, ale podobny przepych towarzy- szył mu od dnia narodzin. Te luksusy nie robiły na nim wraz˙enia, nawet do przepychu moz˙na przywykna˛c´. Mie˛- dzy innymi dlatego postanowił wyjechac´ do Peru i tam skupic´ sie˛ na pracy medycznej, kto´ra była dla niego wszystkim. Zacisna˛ł ze˛by, lecz po chwili sie˛ rozluz´nił. Oczeki- wał na pytania kobiety, kto´ra chciała przeprowadzic´ z nim wywiad na temat nowego programu medycznego. Jego rozmo´wczyni miała s´niada˛ sko´re˛ prawdziwej południowoamerykan´skiej pie˛knos´ci. Była nieskromna i prowokuja˛ca, orzechowobra˛zowe włosy spływały ge˛s- tymi lokami na jej gładkie, opalone ramiona. Gdy skie- rowała na niego spojrzenie, ujrzał, jak koniuszek jej je˛zyka sunie po wilgotnych wargach. Popatrzył na nia˛ spod na wpo´ł przymknie˛tych oczu. Zauwaz˙ył, z˙e kobieta nieznacznie porusza sie˛ na fotelu, najwyraz´niej usiłuja˛c rozładowac´ napie˛cie seksualne. Rzecz jasna, mo´gł ja˛ miec´ po wywiadzie: tam gdzie siedział lub na twardym krzes´le, na kto´rym poprawiano jej makijaz˙... albo na dywanie przed przeszklona˛s´ciana˛, z˙eby mieszkan´cy Limy mieli na czym zawiesic´ wzrok. Kobiety za nim szalały, do tego stopnia, z˙e w pew- 6 SUSAN STEPHENS

nej chwili ich zdobywanie stało sie˛ dla niego zbyt proste. Nigdy nie angaz˙ował sie˛ emocjonalnie. Nie musiał. Nikogo nie potrzebował. Polubił samotnos´c´. Miłos´c´ i kle˛ska – dla niego były to synonimy. Wiedział jednak, z˙e takie przekonania nie daja˛ mu prawa deptac´ cudzych uczuc´. Nagle przypomniał sobie, jak niemal doprowadził do płaczu pewna˛ kobiete˛, a wo´wczas poczuł, z˙e naprawde˛ mu na niej zalez˙y... Wzia˛ł sie˛ w gars´c´, kiedy dziennikarka usiadła przed nim na drugiej sofie, i przybrał oboje˛tny wyraz twarzy, goto´w na rozpocze˛cie wywiadu. 7NAJBOGATSZY HISZPAN

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Xavier Martinez Bordiu! Jestes´ pewien, Henry? Doktor Sophie Ford poczuła, jak jej policzki czer- wienieja˛ na dz´wie˛k tego nazwiska. Wiedziała, z˙e moz˙e winic´ wyła˛cznie siebie, kiedy profesor Henry Whitland uwaz˙nie popatrzył jej w oczy. – Xavier Martinez Bordiu jest jednym z najwybit- niejszych lekarzy europejskich. Praca z nim to dla nas prawdziwe szcze˛s´cie – zauwaz˙ył łagodnie. – Nie wyobraz˙am sobie odpowiedniejszej osoby do przepro- wadzenia programu szczepien´ w Peru. Sophie nie słuchała, przeje˛ta wspomnieniem prze- nikliwych, ciemnoniebieskich oczu i bra˛zowych wło- so´w, kto´rych barwa kojarzyła sie˛ z wykwintna˛ bran- dy... – Sophie... Sophie? Dyrektor usiłował zwro´cic´ na siebie uwage˛ dziew- czyny. Dopiero po dłuz˙szej chwili jej mys´li potoczyły sie˛ normalnym torem. – Wybacz, Henry. Co mo´wiłes´? Zmarszczył czoło. – Podobno doktor Martinez to oryginał, jest gotowy zostawic´ luksusy i swoje rozległe posiadłos´ci... połowa Hiszpanii, prawda? – Pokre˛cił głowa˛ i westchna˛ł na sama˛ mys´l o maja˛tku Martineza. – Teraz postanowił

zaja˛c´ sie˛ programami medycznymi, wie˛c chyba po- winnis´my sie˛ cieszyc´. – Zamilkł, a po chwili spojrzał pytaja˛co na Sophie. – Nic nie mo´wisz. Czy powi- nienem o czyms´ wiedziec´? – Odłoz˙ył okulary w zło- tej oprawce i potarł nasade˛ nosa, czekaja˛c na odpo- wiedz´. Xavier Martinez Bordiu? Sophie machne˛ła lekcewa- z˙a˛co re˛ka˛, usiłuja˛c zyskac´ na czasie. Chodziły pogłoski, z˙e Xavier uosabiał najbardziej skrajny me˛ski szowinizm w kraju, kto´ry i tak był znany z niespecjalnie uległych me˛z˙czyzn. Czy zadeklarowałaby che˛c´ wyjazdu w odleg- łe rejony s´wiata, aby pomagac´ chorym i ubogim lu- dziom, gdyby zdawała sobie sprawe˛ z tego, kto be˛dzie jej szefem? Pewnie nie. – Nie, Henry – zaprzeczyła. – Doktor Martinez Bor- diu nic specjalnego nie ukrywa, przynajmniej ja nic nie wiem. – Sophie zaczerwieniła sie˛ jeszcze bardziej, us´wiadomiwszy sobie, z˙e i to nie jest do kon´ca prawda˛. – Poczta˛pantoflowa˛dotarła do mnie informacja, z˙e stał sie˛ s´wietnym lekarzem. – Mo´wisz tak, jakbys´ go znała. – Kiedys´, gdy byłam mała, nasze rodziny dobrze sie˛ znały. – Ach – mrukna˛ł Henry. Dlaczego przeczuwała, z˙e Henry nie zamierza odpus´- cic´? W St Agnetha chciał byc´ dla niej kims´ wie˛cej niz˙ tylko przełoz˙onym i trzeba przyznac´, z˙e poła˛czyła ich nic´ porozumienia. Henry mieszkał w tej samej wsi, co jej matka, kto´ra niewiele o nim wiedziała, niemniej uwaz˙a- ła go za przyzwoitego człowieka. Sophie nie mogła temu zaprzeczyc´. Henry Whitland był miły, solidny 9NAJBOGATSZY HISZPAN

i uwaz˙any za znakomitego specjaliste˛. Wiedziała, z˙e pewnego dnia be˛dzie zmuszona podja˛c´ decyzje˛ w zwia˛z- ku ze swoim z˙yciem osobistym... – Jak dobrze znasz Xaviera? – naciskał. Zamys´liła sie˛. Kiedy go widziała po raz ostatni, był buzuja˛cym od hormono´w nastolatkiem. – Xaviera Martineza Bordiu – powto´rzył Henry, odrobine˛ zniecierpliwiony. – Przepraszam za ws´cibst- wo, ale na sama˛ wzmianke˛ o nim dostajesz wypieko´w. Rzecz jasna, to nie moja sprawa... – Powinnam była wiedziec´, kto be˛dzie kierował ze- społem. – Sophie wzruszyła ramionami. – Az˙ do niedawna Martinez Bordiu nie interesował sie˛ naszym programem. Nie mogłas´ wiedziec´, jaka˛ po- dejmie decyzje˛. Czy w zwia˛zku z tym zamierzasz wyco- fac´ zgłoszenie? – Pytasz, czy rezygnuje˛? Nie. – Sophie nie miała z˙adnych wa˛tpliwos´ci. Bez wzgle˛du na to, jakie prob- lemy wynikna˛ ze wspo´łpracy z Xavierem, potrafiła stawic´ im czoło. Spojrzała na zegarek i nagle zapragne˛ła rzucic´ sie˛ w wir pracy na oddziałach. – Musisz leciec´? – spytał rozczarowany Henry, kiedy wstała. – Szkoda, mys´lałem, z˙e jeszcze poga- damy. – Na mnie juz˙ pora... – Włas´nie sobie przypomniałem, co cie˛ ła˛czy z Mar- tinezem Bordiu. Sophie znieruchomiała w progu. – W wiosce mo´wiło sie˛ o jakims´ strasznym wypadku w Hiszpanii... Wybacz, ale czy dobrze mys´le˛, z˙e twoi rodzice rozstali sie˛ wkro´tce potem...? 10 SUSAN STEPHENS

– Tak, to prawda – potwierdziła zwie˛z´le. – Henry, jes´li pozwolisz... – Ja tez˙ nie chce˛ sie˛ naraz˙ac´ na gniew siostry Spencer – przyznał. – Juz˙ prawie czas na obcho´d. Ide˛ z toba˛. Zanim rozstali sie˛ przy podwo´jnych drzwiach, pro- wadza˛cych na pediatrie˛, Henry złapał Sophie za re˛kaw białego fartucha. – Doktor Martinez Bordiu z pewnos´cia˛ be˛dzie za- chwycony spotkaniem z toba˛. Sophie us´miechne˛ła sie˛ bez przekonania. Wa˛tpiła, by Xavier przychylnie zareagował na jej widok. – Miło, z˙e tak mo´wisz – wykrztusiła uprzejmie. – Powinnis´my omo´wic´ pewne ogo´lne sprawy, zwia˛- zane z twoja˛ praca˛. Moz˙e w zwia˛zku z tym zjemy dzis´ razem kolacje˛? Sophie poczuła nieprzyjemny ucisk w z˙oła˛dku. – Sama nie wiem... – Daj sie˛ skusic´, przeka˛simy cos´ szybko w twojej ulubionej brasserie. – W tej, kto´rej nie cierpisz? – Sophie us´miechne˛ła sie˛ chytrze i wepchne˛ła re˛ce do kieszeni. – To nie tak – zaprotestował. – Po prostu puszczaja˛ tam zbyt głos´na˛ muzyke˛. – Niech be˛dzie – zgodziła sie˛. – Spotkamy sie˛ o o´s- mej, na miejscu. Mine˛ła podwo´jne drzwi i pospiesznie doła˛czyła do grupki staz˙ysto´w przy pokoju piele˛gniarek. Pomys´lała, z˙e włas´ciwie nawet lubi towarzystwo Henry’ego. Mu- siała tylko rozwaz˙yc´, jaka˛ role˛ odgrywa w jej z˙yciu ten me˛z˙czyzna. * 11NAJBOGATSZY HISZPAN

Sophie wygla˛dała przez iluminator awionetki i usiło- wała przekonac´ sama˛siebie, z˙e układ zawarty z Henrym jest dla niej korzystny. Zanim opus´ciła Anglie˛, przyje˛ła od niego piers´cionek, kto´ry teraz machinalnie obracała na palcu. Umowa była otwarta: nie ma presji, nie ma termino´w ostatecznych. Chodziło raczej o zarezerwo- wanie sobie czasu na przemys´lenia niz˙ o prawdziwe zare˛czyny. Zaproponował jej przyjaz´n´ i bezpieczen´- stwo. Jak pragmatycznie zauwaz˙yła jej matka, kobieta aktywna zawodowo, taka jak Sophie, w kon´cu zapragnie włas´nie bezpieczen´stwa. W kon´cu. – Zapamie˛taj moje słowa – mo´wiła. – Pewnego dnia zechcesz zapus´cic´ korzenie... Sophie wcale nie była tego taka pewna. Na razie nie te˛skniła do z˙ycia w domku na przedmies´ciach. Pomys´- lała, z˙e byc´ moz˙e nigdy o nim nie zamarzy. Ponownie wyjrzała przez okno. Tak duz˙o pragne˛ła jeszcze zoba- czyc´, tyle chciała zrobic´. Rozsa˛dek przypominał jej, z˙e Henry to me˛z˙czyzna po czterdziestce, dos´wiadczony, rozwaz˙ny... Jak delikatnie zasugerowała jej matka, ktos´ taki jak Henry raczej nie be˛dzie stawiał Sophie zbyt wygo´rowanych wymagan´. Zacisne˛ła usta na wspomnienie niepokoju, jaki w jej matce budzili me˛z˙czyz´ni. Dom powinien byc´ s´wia˛tynia˛ i oaza˛spokoju, lecz matka nigdy tego nie dos´wiadczyła. Podobnie zreszta˛ jak Sophie, chociaz˙ ona nie doznała z˙adnych krzywd fizycznych. W dziecin´stwie kuliła sie˛ tylko na schodach, słuchaja˛c ryko´w pijanego ojca, kto´ry bez powodu dostawał atako´w furii. To cud, z˙e jej matka przez˙yła. Na szcze˛s´cie nigdy nie straciła wiary w ludzi i pogody ducha. 12 SUSAN STEPHENS

Sophie poruszyła sie˛ na fotelu i spro´bowała skupic´ uwage˛ na Henrym. Udowodnił, z˙e jest dla niej s´wietnym nauczycielem i autorytetem, lojalnym kolega˛i oddanym przyjacielem. Moz˙e, kiedy Sophie dojrzeje do odpowied- niej decyzji, Henry zostanie jej doskonałym me˛z˙em. Musiała sobie przypomniec´, z˙e piers´cionek z wielkim ametystem to tylko oznaka przyjaz´ni... a przeciez˙ mno´st- wo szcze˛s´liwych małz˙en´stw opierało sie˛ na przyjaz´ni. Zsune˛ła z palca piers´cionek i włoz˙yła go do go´rnej kieszonki kurtki. – Prosze˛ wyjrzec´ przez okno. Evie, pilotka, przerwała rozmys´lania Sophie i prze- chyliła samolot, z˙eby pasaz˙erka lepiej widziała kra- jobraz. – Zaraz miniemy linie na płaskowyz˙u Nazca. – Nie przypuszczałam, z˙e sa˛ tak rozległe – wyznała Sophie. Gigantyczne rysunki, stworzone przed setkami lat, rozcia˛gały sie˛ az˙ po horyzont. – Niekto´re wzory maja˛ ponad trzysta metro´w szero- kos´ci. Przy takich rozmiarach moz˙na je ujrzec´ wyła˛cz- nie z powietrza – wyjas´niła Evie. – Obro´ce˛ maszyne˛, z˙eby pani lepiej widziała. Sophie us´wiadomiła sobie, z˙e pilotka mo´wi powaz˙nie. Mocno przycisne˛ła stopy do podłogi, maszyna zacze˛ła pikowac´ w do´ł. Dziewczyna z trudem zapanowała nad z˙oła˛dkiem, kiedy wykonały pełny obro´t; ciekawos´c´ jed- nak zwycie˛z˙yła. Otworzyła oczy i dostrzegła rysunki małpy, ryby, paja˛ka i ptaka; opro´cz nich dawni mieszkan´- cy tychokolic pracowicie stworzyli wiele figur geometry- cznych. Po chwili damski odpowiednik Czerwonego Barona wypoziomował samolot i polecieli dalej. 13NAJBOGATSZY HISZPAN

– Jak oni to zrobili? – Nie wiadomo – odparła natychmiast Evie, przygo- towana na to pytanie. – Kiedy? Jak? Po co? Wszystko to tajemnica. Nawet Xavier... – Xavier? – przerwała Sophie, uwaz˙nie spogla˛daja˛c na ładna˛ towarzyszke˛. – Xavier Martinez. To nie z nim pani wspo´łpracuje? Tutaj niewiele sie˛ dzieje, jego program medyczny to wielkie wydarzenie. Jes´li go pani jeszcze nie zna, z pew- nos´cia˛wkro´tce sie˛ spotkacie. To jego samocho´d, tam na dole. Kon´czymy podro´z˙. Sophie instynktownie zaparła sie˛ nogami, kiedy awionetka z nieprawdopodobna˛ pre˛dkos´cia˛ mkne˛ła w kierunku ziemi. – Cholera jasna! – wrzasne˛ła Evie, poziomuja˛c ma- szyne˛ na kro´tko przed zetknie˛ciem z gruntem. – Jeszcze doczekam dnia, kiedy ta kwintesencja me˛skiego szowi- nizmu uskoczy mi z drogi, a moz˙e nawet mnie dostrzez˙e. Na razie nic z tego – mrukne˛ła. Skre˛ciła gwałtownie i przyspieszyła, jada˛c po wa˛- skim, wyboistym pasie la˛dowiska ku me˛z˙czyz´nie, kto´ry stał obok zakurzonej, bra˛zowej furgonetki. Evie zatrzymała samolot i wycia˛gne˛ła re˛ke˛. – Jak rozumiem, maja˛ tu radionadajnik. Jes´li ten seksistowski brutal zacznie sie˛ pani naprzykrzac´ i ze- chce pani odleciec´, prosze˛ dac´ mi znac´, dobrze? – Poradze˛ sobie z Xavierem Martinezem – zapew- niła ja˛ Sophie i potrza˛sne˛ła wycia˛gnie˛ta˛ dłonia˛ pilotki. – Znamy sie˛ od lat. – Ostatnio pewnie pani go nie widziała. – To fakt – przyznała Sophie. Przypomniała sobie 14 SUSAN STEPHENS

wszystkie zasłyszane pogłoski i postanowiła wybadac´ grunt. – Kiedy go znałam, był niezłym flirciarzem. – Flirciarzem? – spytała z niedowierzaniem Evie. – Ludzie sie˛ zmieniaja˛. Daje˛ pani tydzien´ – zakon´- czyła i samolot stana˛ł metr od nowego szefa jej pa- saz˙erki. Naste˛pnie drzwi od strony pilota sie˛ otworzyły i Xa- vier wetkna˛ł głowe˛ do kabiny. Rzucił Evie uwaz˙ne, ponure spojrzenie. Do wne˛trza maszyny wdarło sie˛ gora˛ce powietrze i spowiło wszystkich chmura˛ korzen- nych zapacho´w. Temperatura w kabinie dramatycznie wzrosła. – Baba za sterami! – oznajmił Xavier niskim, chrap- liwym głosem. Ten głos... Jak mogłaby go zapomniec´? Charakte- rystyczny tembr, kto´ry sprawiał, z˙e kaz˙da kobieta au- tomatycznie oblizywała wargi... Kaz˙da z wyja˛tkiem mnie, powiedziała sobie Sophie, nagle czujna. – Czy to moja wina, z˙e sie˛ pe˛tasz po pasach star- towych? – burkne˛ła Evie. – Zejdz´ mi z drogi. Zmierzch coraz bliz˙ej, musze˛ wracac´. – A co z pasaz˙erem? – spytał zaciekawiony i sie˛ wyprostował. Sophie ujrzała w drzwiach klatke˛ piersio- wa˛, przysłonie˛ta˛ robocza˛ koszula˛ w krate˛, spod kto´rej wyłaniał sie˛ czarny podkoszulek. – Doktor Sophie Ford, cała i zdrowa – zameldowała Evie. – Co, u diabła...? – Xavier ponownie wpakował głowe˛ do kabiny i wyte˛z˙ył wzrok. – To jakis´ dowcip? Poczuł sie˛ tak, jakby gigantyczna dłon´ s´cisne˛ła mu trzewia. Przed oczami ujrzał czerwona˛ mgiełke˛; 15NAJBOGATSZY HISZPAN

usiłował zapanowac´ nad emocjami, lecz niewiele po- trafił poradzic´ na to, co sie˛ z nim działo. Ponownie miał przed soba˛ członka rodziny Fordo´w. Wszystko to, co sobie obiecywał w Limie, legło w gruzach: w takiej sytuacji nie mo´gł przeciez˙ zwracac´ uwagi na dobre maniery. Pospiesznie obszedł samolot. Jego szybkie kroki skłoniły Sophie do natychmias- towego rozpie˛cia paso´w. – Ach, wie˛c to ty – warkna˛ł i otworzył drzwi na cała˛ szerokos´c´. – Xavier. Przeciez˙ musiałes´ wiedziec´... – odparła Sophie spokojnie, usiłuja˛c zebrac´ mys´li. – Niby ska˛d? – spytał ostro. – Henry wysłał wiadomos´c´... – Henry. – Xavier zrobił ironiczna˛mine˛. – Henry nie ma poje˛cia, co tu sie˛ dzieje. Nie moz˙e sie˛ ze mna˛ skontaktowac´ przez radio, faks ani nawet nie wys´le do mnie gołe˛bia, kiedy jestem na wyz˙ynach. Z pewnos´cia˛ s´wietnie o tym wie – dodał głos´no, kiedy Sophie usiło- wała mu przerwac´. – Poza tym powinien miec´ s´wiado- mos´c´, z˙e nie zabieram turysto´w. – Turysto´w? Jestem tu zawodowo – zaoponowała surowo. – W tych okolicach nie znajdziesz wygodnych kli- nik, w kto´rych mogłabys´ sie˛ byczyc´. Sophie nie zamierzała chwycic´ przyne˛ty i dac´ sie˛ wcia˛gna˛c´ w pysko´wke˛. Po pie˛ciu minutach od spot- kania z Xavierem wiedziała, z˙e jedynym sposobem na wspo´łprace˛ z nim be˛dzie całkowite wyeliminowa- nie emocji. Niespokojny Xavier zachowywał sie˛ jak pełnokrwisty samiec, a taka postawa zupełnie jej nie 16 SUSAN STEPHENS

interesowała. Rozumiała, dlaczego jej widok tak bar- dzo go poruszył. Gdyby był czas, uprzedziłaby go. Stawienie czoła przeszłos´ci to powaz˙ne wyzwanie, zwłaszcza z˙e miał sie˛ spotkac´ z przedstawicielka˛ znie- nawidzonej rodziny. Tak czy owak, Xavier sprzed lat nigdy by sie˛ tak nie zachował, a załoz˙enie, z˙e Sophie przybyła tu wypoczywac´, było po prostu krzywdza˛ce i niewybaczalne. Gdy zbierała sie˛ do wyjs´cia, niespodziewanie przycis- na˛ł pie˛s´c´ do drzwi i zablokował jej droge˛ re˛ka˛. – Z drogi! – zaz˙a˛dała Sophie i wbiła w niego lodowa- te spojrzenie. Evie gwizdne˛ła cicho, na co oboje znieru- chomieli. – Z przyjemnos´cia˛ bym została, z˙eby zobaczyc´, jak sie˛ rozwinie wasza relacja, ale niestety zapada zmierzch i czas mnie goni. Na mnie pora – obwies´ciła stanowczo. – S´wietnie – odparła uprzejmie Sophie i cisne˛ła plecak na ziemie˛. – Dzie˛ki za przejaz˙dz˙ke˛. – Drobiazg. – Zaraz, zaraz – warkna˛ł Xavier wrogo. – Sophie Ford, nigdzie nie idziesz. Wracaj do kabiny. Tymczasem Sophie przemkne˛ła pod jego re˛ka˛, pod- niosła plecak i pospiesznie odbiegła od samolotu. – Powodzenia, Sophie! – krzykne˛ła Evie, wychyla- ja˛c sie˛ przez okno i kołuja˛c na pasie startowym. – Prosze˛ pamie˛tac´, co powiedziałam! Jestem tylko o jeden kro´tki lot sta˛d! Ryk silnika stawał sie˛ coraz donos´niejszy. Sophie przystane˛ła, postawiła cie˛z˙ki bagaz˙ na ziemi i uniosła dłon´. S´migła wzniecały burze˛ drobin piasku ze spie- 17NAJBOGATSZY HISZPAN

czonej ziemi, przez co dziewczyna zmuszona była za- słonic´ oczy. – Dzie˛ki, Evie! – zawołała głos´no. – Nie zapomne˛! – Pewnie mys´lisz, z˙e to inteligentny pomysł? – Co? Eee... dzie˛kuje˛ – wydukała zaskoczona So- phie, kiedy Xavier, zamiast prawic´ jej kazania, podnio´sł plecak. Przynajmniej jest dz˙entelmenem, pomys´lała, lecz po chwili sapne˛ła ze zdumienia, kiedy narzucił go na jej plecy. – Ciekawe, jak długo tu wytrzymasz! – krzykna˛ł, ida˛c do furgonetki. – Zdziwisz sie˛. – Wa˛tpie˛! Sophie Ford! Xavier zakla˛ł pod nosem. Ale miał pecha. Rozpieszczona co´reczka nadopiekun´czych ro- dzico´w. Pokre˛cił głowa˛ i prychna˛ł z pogarda˛. – Dzie˛kuje˛ bardzo! – zawołała za nim Sophie i zacis- ne˛ła usta. – Nie ma za co – burkna˛ł Xavier, kiedy stane˛li przy samochodzie. – Za pare˛ dni zaczniesz błagac´, z˙ebym cie˛ odesłał do domu. – Wykluczone – wymamrotała i potarła łzawia˛ce od kurzu oczy. Xavier otworzył drzwi od strony pasaz˙era i wycia˛g- na˛ł re˛ke˛. Sophie nawet na nia˛ nie spojrzała. – Nie spodoba ci sie˛ miejsce, do kto´rego jedziemy – ostrzegł, kiedy siedzieli juz˙ w kabinie. Pomijaja˛c osobiste animozje, potrzebował silnych i wytrzymałych wspo´łpracowniko´w, gotowych na trudy programu medycznego w Peru. Tymczasem przysłano 18 SUSAN STEPHENS

mu delikatna˛ blondynke˛, kto´ra chyba nie wiedziała, co to cie˛z˙ka praca. Oparł dłonie na kierownicy i zerkna˛ł z ukosa na dziewczyne˛. – Nie nada˛z˙ysz za nami – cia˛gna˛ł. – Pracujemy na pełnych obrotach, panienki z miasta nie maja˛ czego tu szukac´. – Przyleciałam tu i zostane˛ – warkne˛ła. – Daj sobie spoko´j z tymi docinkami. Sam zaznaczyłes´, z˙e potrzebu- jesz lekarzy. Ukon´czyłam akademie˛ medyczna˛, wie˛c sie˛ nadaje˛. Xavier wzruszył ramionami. Miłe powitanie, pomys´lała. Pamie˛tała, z˙e Xavier jest jej szefem, wie˛c siedziała cicho, choc´ w duchu po- stanowiła, z˙e zrobi wszystko, by zacza˛ł traktowac´ ja˛jak ro´wna˛ sobie. – Odlecisz w przyszłym tygodniu, najbliz˙szym sa- molotem... Sophie nie zamierzała dłuz˙ej tego słuchac´. – Przypominam, z˙e podpisałam kontrakt! – prze- rwała mu. – I co z tego? – spytał bun´czucznie. – Zapłace˛ ci odszkodowanie. – Nie mys´l sobie, z˙e mnie kupisz, Xavier. – Na- wet jego niewyobraz˙alne pienia˛dze nie skłoniłyby jej do rezygnacji i nie zamierzała tego ukrywac´. – Przy- jechałam tu pracowac´ i nie uciekne˛ z podkulonym ogonem. – Tylko tego mi brakowało – westchna˛ł zniecierp- liwiony. – Uparty babsztyl. – Boisz sie˛ silnych kobiet? – spytała ironicznie. Pomys´lał ponuro, z˙e jeszcze nie tak dawno temu mała 19NAJBOGATSZY HISZPAN

Sophie Ford nawet nie mogła marzyc´ o tym, z˙eby stawic´ mu czoło. Jedyne, co mu teraz pozostało, to zastanowic´ sie˛, jak obro´cic´ na swoja˛korzys´c´ zaistniała˛sytuacje˛. Na pewno mo´gł pozbyc´ sie˛ Sophie przy najbliz˙szej sposob- nos´ci, wie˛c na razie zamilkł, us´miechna˛ł sie˛ z wyz˙szos´- cia˛ i przekre˛cił kluczyk w stacyjce, uruchamiaja˛c pod- rasowany silnik. Sophie przypomniała sobie, z˙e Xavier zawsze lubił modyfikowac´ nape˛d swoich pojazdo´w. Zatem pod tym wzgle˛dem niewiele sie˛ zmieniło. Uwielbiał sportowy styl jazdy, wie˛c i teraz agresywnie wcisna˛ł pedał gazu i gwałtownie ruszył. Sophie przyszło jednak do głowy, z˙e dostrzega w starym znajomym nowe cechy. Co najbogatszy mieszkaniec Hiszpanii robił na takim od- ludziu? Dlaczego jego z˙ycie tak bardzo sie˛ zmieniło? Podejrzewała, z˙e ten człowiek sporo ukrywa, i czuła, iz˙ on ma podobne przemys´lenia na jej temat. Błyskawicznie przybrała oboje˛tna˛ mine˛ i wyjrzała przez okno, lecz ka˛tem oka dostrzegła szyderczy us´mie- szek na ustach Xaviera. Był taki pewny siebie. Ciekawe, czy inne kobiety traktował tak jak ja˛? Kojarzył sie˛ jej ze zwierze˛ciem, kto´re dopada samice˛ dla kro´tkiej chwili rozkoszy, a po wszystkim odwraca sie˛ i znika, unikaja˛c zbe˛dnych kontakto´w. Poczuła, jak jej serce niespokojnie tłucze sie˛ w piersi. Z trudem skierowała mys´li na sprawy zwia˛zane z pra- ca˛. Chyba Xavier nie wyobraz˙ał sobie, z˙e zmusi ja˛ do rezygnacji tylko dlatego, iz˙ nie chciał jej widziec´ w Peru? O ile wiedziała, jedyny powo´d jego nieche˛ci do niej mo´gł miec´ zwia˛zek z przeszłos´cia˛. Sophie ro´wniez˙ nie 20 SUSAN STEPHENS

potrafiła sie˛ pogodzic´ z tamtym wypadkiem. Ponownie spojrzała na Xaviera. Zacisna˛ł usta, wyczuwszy na sobie jej wzrok. Be˛dzie musiała przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e okazywanie mu zrozumienia nie wystarczy. Fakt, z˙e wiedziała o wypadku, mo´gł tylko sprawic´, z˙e Xavier tym che˛tniej postara sie˛ jej pozbyc´. – Mine˛ło sporo czasu, Sophie. Dobrze wygla˛dasz – zauwaz˙ył. Drgne˛ła zaskoczona i wyprostowała sie˛, machinalnie zwilz˙aja˛c usta. Dopiero po chwili do- strzegła cien´ rozbawienia w oczach Xaviera i us´wia- domiła sobie, z˙e to cze˛s´c´ jego typowo me˛skiej gry. Z cała˛ pewnos´cia˛ nie leciała az˙ do Peru tylko po to, by zapewniac´ rozrywke˛ jakiemus´ samczemu drapie- z˙nikowi. Kabina furgonetki przypominała szybkowar. Pojazd był wyposaz˙ony tylko w podstawowe urza˛dzenia, bez z˙adnych luksuso´w takich jak klimatyzacja. Na fotelu pomie˛dzy kierowca˛ i pasaz˙erem lez˙ała sterta szmatek; Sophie z roztargnieniem sie˛gne˛ła po jedna˛ z nich i za- cze˛ła sie˛ wachlowac´. – To moje czyste pranie – oznajmił Xavier i wycia˛g- na˛ł jej z ra˛k prostoka˛t czarnej bawełny. Boksery! Sophie ujrzała, jak jej towarzysz strzepu- je majtki jedna˛ re˛ka˛, drugiej nie odrywaja˛c od kierow- nicy. – Zło´z˙ je i odło´z˙ na miejsce – przykazał, jakby codziennie porywała jego majtki i wymachiwała nimi przed twarza˛. – Ja wcale... nie... – Zro´b, co powiedziałem – przerwał jej, jednoczes´- nie zwie˛kszaja˛c pre˛dkos´c´. 21NAJBOGATSZY HISZPAN

Sophie stłumiła złos´c´ i pospiesznie odłoz˙yła prob- lematyczny przedmiot. Miała po´ł roku na ujarzmienie tygrysa. Nie musiała korzystac´ z pierwszej sposobnos´ci do awantury. 22 SUSAN STEPHENS

ROZDZIAŁ DRUGI Podro´z˙ zdawała sie˛ nie miec´ kon´ca. Furgonetka pod- skakiwała, a silnik ryczał, gdy jechali ro´wnina˛o rdzawej barwie. Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała. Bo´l szyi zacza˛ł dawac´ sie˛ jej we znaki, gdyz˙ przez cały czas patrzyła prosto przed siebie. Zacze˛ła kre˛cic´ głowa˛ na lewo i prawo, przy okazji zerkaja˛c na kierowce˛. Wie- działa juz˙, z˙e jego charakter zmienił sie˛ na gorsze. Teraz nadeszła pora, by sprawdzic´, czy czas okazał sie˛ łaskaw- szy dla jego urody. – Napatrzyłas´ sie˛, Sophie? Jego spostrzegawczos´c´ z pewnos´cia˛była bez zarzutu. – Tak, teraz wiem na pewno, z˙e jestes´ taki jak dawniej – skłamała z pozornym spokojem. Musiała przyznac´, z˙e zawsze był atrakcyjny, lecz teraz, z dala od cywilizacji, sprawiał wraz˙enie o wiele groz´niejszego. Jakby na potwierdzenie tych przemys´len´ krew zacze˛ła szybciej kra˛z˙yc´ w jej z˙yłach. – To dobrze czy z´le? – spytał z kpia˛cym us´miesz- kiem. Sophie musiała pomys´lec´. Dobrze, bo lepiej wygla˛- dał z kro´tkimi włosami, kto´re pociemniały z wiekiem. Miał zabo´jcze baczki, łagodnie przechodza˛ce w smuge˛ zarostu na mocnej szcze˛ce... Znieruchomiała, zaniepo- kojona wraz˙eniem, jakie wywarła na niej jego twarz,

lecz zmusiła sie˛ do kontynuowania tych rozwaz˙an´. Jego opalone oblicze było tak stanowcze i inteligentne, jak je zapamie˛tała. Zaryzykowałaby opinie˛, z˙e wygla˛dało tak, jakby je wyrzez´biono z granitu. Odetchne˛ła głe˛boko i obserwowała go dalej. – Nie usłyszałem odpowiedzi – zauwaz˙ył, nie od- rywaja˛c spojrzenia od wyboistej drogi. – Dobrze? Czy z´le? – Dobrze, z˙e cie˛ ponownie widze˛, Xavier – przyzna- ła ostroz˙nie, s´wiadoma, z˙e jej wargi drz˙a˛. – Z´le, bo mnie tu nie chcesz... – Zamkne˛ła usta, nawet nie pro´buja˛c wygrzebac´ sie˛ z dołka, kto´ry sama sobie wykopała. Ale sie˛ wrobiła! Zabrzmiała jak z˙ałosny lizus! Wygłosiła bezmys´lna˛ uwage˛, pasuja˛ca˛ do osoby, za jaka˛ Xavier ja˛ uwaz˙ał. Jego mina potwierdziła jej najgorsze obawy. – Co prawda, to prawda – mrukna˛ł zwie˛z´le. Teraz była bardziej zła na siebie niz˙ na niego. Od- wro´ciła głowe˛ i wbiła wzrok w przestrzen´. – Karzesz mnie milczeniem? – spytał, posyłaja˛c jej przelotne spojrzenie. Sophie ze złos´cia˛ zastanowiła sie˛, co ona tu robi. Praktyke˛ medyczna˛ ro´wnie dobrze mogła zdobywac´ w domu. Czy to przeznaczenie? Natychmiast odrzuciła te˛ moz˙liwos´c´. Henry? To bardziej prawdopodobne. – Jeszcze nie znalazłas´ me˛z˙a? – zapytał prosto z mo- stu Xavier. Jego ciekawskie pytanie przerwało jej roz- mys´lania. – Rozumiem, z˙e twoim zdaniem nic innego mi nie brakuje? – mrukne˛ła z napie˛ciem. – Nie pochlebiaj sobie, kotku. Zadałem ci proste pytanie. 24 SUSAN STEPHENS

– Nie two´j interes. Musimy cos´ ustalic´. Pracuje˛ dla ciebie, ale moje osobiste sprawy nie powinny cie˛ ob- chodzic´. Przyleciałam tu i zostane˛. Lepiej, z˙ebys´ jak najszybciej przywykł do mojej obecnos´ci. – Tu be˛dziesz spała. – Xavier pchna˛ł ramieniem skrzypia˛ce, blaszane drzwi. – Jutro o s´wicie jade˛ w go´ry. Sophie połoz˙yła plecak na podłodze, a Xavier roze- jrzał sie˛ po skromnie urza˛dzonym pokoju. Kciuki we- tkna˛ł w szlufki obcisłych dz˙inso´w i najwyraz´niej czekał, az˙ Sophie zmieni zdanie i poprosi go o umoz˙liwienie jej jak najszybszego powrotu do bezpiecznego i wygod- nego ło´z˙ka w Anglii. Tymczasem Sophie ucieszyła sie˛, z˙e pomieszczenie przynajmniej jest czyste. Podłoga było s´wiez˙o zamie- ciona, szyby w ramach pokrytych z˙o´łta˛, obłaz˙a˛ca˛ farba˛ błyszczały. Dziewczyna skine˛ła głowa˛. – W porza˛dku – zgodziła sie˛ spokojnie. – Be˛de˛ gotowa z samego rana. Xavier drgna˛ł niespokojnie. – Powiedziałem, z˙e jade˛ w go´ry. Sam. Ty zostajesz tutaj. – Och, doprawdy? – Sophie była zme˛czona i wcale nie miała ochoty na kło´tnie˛, ale tez˙ nie zamierzała uste˛powac´. Patrzyli sobie w oczy niczym dwa gotowe do walki tygrysy. Xavier pierwszy przerwał milczenie. – Posłuchaj, Sophie – zacza˛ł i jeszcze bardziej zmierz- wił włosy niecierpliwym ruchem opalonej dłoni. – Ktos´ musi sie˛ zaja˛c´ pracami porza˛dkowymi i organizacyj- nymi, i to od rana. Nadszedł transport lekarstw i s´rod- 25NAJBOGATSZY HISZPAN

ko´w opatrunkowych, kto´re trzeba jakos´ poukładac´. Po- tem nalez˙y spisac´ dokumentacje˛... – Jes´li potrzebowałes´ archiwisty, trzeba było to za- znaczyc´ na lis´cie stanowisk do obsadzenia – zauwaz˙yła. – Tworzymy zespo´ł. Dzielimy sie˛ obowia˛zkami. – Wobec tego zostaniesz ze mna˛ w bazie i wspo´lnie zajmiemy sie˛ papierkowa˛ robota˛ oraz uporza˛dkujemy magazyn. Potem razem pojedziemy w go´ry. Kro´tkotrwałe milczenie Xaviera dowiodło, z˙e nie takiej odpowiedzi oczekiwał. – Usiłuje˛ ci wyjas´nic´... – Wiem dobrze, co chcesz powiedziec´ – przerwała mu. Popatrzyła mu w oczy i poczuła ukłucie strachu. Xavier stał sie˛ trudnym, złoz˙onym me˛z˙czyzna˛ i nie powinna toczyc´ z nim wojny. Ostatecznie jednak praca zespołowa polegała na dzieleniu sie˛ wszystkimi obowia˛z- kami. – Chciałabym sie˛ rozpakowac´... i ods´wiez˙yc´. – Zmie- niła temat w nadziei, z˙e dzie˛ki temu emocje opadna˛. – Jasne. – Ukłonił sie˛ kpia˛co. Nie odrywał od niej wzroku, kiedy rozpaczliwie pro´bowała znalez´c´ klamry na paskach wypchanego plecaka. Zanim wyszedł, So- phie postanowiła zadac´ jeszcze jedno pytanie. – Kto tutaj s´pi? – Wskazała ruchem głowy rza˛d ło´z˙ek polowych. – Ja. – Xavier wzruszył ramionami. – I kaz˙dy, kto przyjedzie. Sophie odetchne˛ła głe˛boko, usiłuja˛c opanowac´ nara- staja˛ca˛panike˛. Przybyła tu do pracy. Musiała zapomniec´ o osobistych problemach i robic´ to, co do niej nalez˙y. 26 SUSAN STEPHENS

– To wspaniale – skonstatowała z pozornym spoko- jem. – Nigdy nie be˛de˛ wiedziała, co mnie spotka w nocy. Xavier posłał jej rozbawione spojrzenie. – Nie zabawisz tutaj tak długo, z˙eby sie˛ przekonac´ – zapowiedział. – Zobaczymy – mrukne˛ła pod nosem i ponownie sie˛ rozejrzała. – Wybacz. – Nie spuszczał z niej oka. – Nie wiem, czego oczekiwałas´, ale to nie jest Ritz. Chata jest stara, musze˛ z niej korzystac´ do czasu wybudowania czegos´ lepszego. – Nie potrzebuje˛ nic wie˛cej, dzie˛kuje˛ – odparła. – Nie sa˛dziłam tylko, z˙e przyjdzie mi dzielic´ poko´j z toba˛. – Dostrzegła błysk w jego oczach. – Łazienka? – spytała kro´tko, bezskutecznie pro´buja˛c zapanowac´ nad łomotaniem serca. – Łazienka? – powto´rzył rozbawiony. – Trzeba skre˛- cic´ w prawo za drzwiami, trzeci krzak na wprost... – Dos´c´ – przerwała mu bez emocji. – Widze˛, z˙e uprzejmos´cia˛ nic nie wsko´ram, wie˛c powiem bez ogro´- dek. Nie trac´ czasu. Nie przestraszysz mnie. – To dobrze. – Podnio´sł re˛ce, udaja˛c, z˙e sie˛ poddaje. – Kiedy poznam reszte˛ zespołu? – Postanowiła przejs´c´ do spraw zawodowych. – Pozostali sa˛ juz˙ na miejscu – wyjas´nił. – Od pewnego czasu w ko´łko latam do Hiszpanii i z po- wrotem. Teraz musze˛ zamkna˛c´ tutaj pewne sprawy i dopilnowac´, by wszyscy otrzymali to, czego im po- trzeba. – A jakie sa˛ moje obowia˛zki? Xavierpopatrzyłnania˛zzaduma˛.Gdybyodpowiednio 27NAJBOGATSZY HISZPAN

wczes´nie ujrzał jej nazwisko na lis´cie kandydato´w, z pewnos´cia˛nie trafiłaby tutaj. Nie zamierzał jej mo´wic´, z˙e stanowisko, kto´re w swoim mniemaniu obje˛ła, było przeznaczone dla jego bezpos´redniego zaste˛pcy: lekarza maja˛cego mu towarzyszyc´ wsze˛dzie, doka˛d pojedzie. – Głodna? – Nie odpowiedziałes´ na moje pytanie. – A ty na moje – zauwaz˙ył pogodnie. – Zreszta˛, niewaz˙ne. Podczas kolacji porozmawiamy o twoich obowia˛zkach. Sophie uznała, z˙e powinni cos´ sobie wyjas´nic´. – Nie wiem, jakiego rodzaju relacje utrzymujesz z innymi wspo´łpracownicami, ale wiedz, z˙e nigdy nie mieszam pracy z przyjemnos´cia˛ – os´wiadczyła. – Poza tym nie jestes´ w moim typie – dodała na widok roz- bawienia w jego oczach. – Jestes´ wygłodniała – mrukna˛ł z dwuznacznym us´miechem. Sophie miała ochote˛ powiedziec´ mu cos´ do słuchu, ale przypomniała sobie, jak bardzo zalez˙y jej na tej pracy. – Wyobraz´ sobie, z˙e to prawda. Rzeczywis´cie, jes- tem głodna – potwierdziła chłodno. – Wobec tego przeło´z˙ rozpakowywanie na po´z´niej. Sophie nieco sie˛ odpre˛z˙yła. – A gdzie chcesz spac´? – spytał, poda˛z˙aja˛c wzro- kiem za jej spojrzeniem. – Przy oknie? – zaproponowała. Pierwsze trzy ło´z˙ka były juz˙ zaje˛te; jedno z nich przez Xaviera, jak sie˛ domys´lała. Uznała, z˙e dystans dwo´ch ło´z˙ek to chwilowo najkorzystniejsze dla niej rozwia˛zanie. 28 SUSAN STEPHENS