ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Szczęście raz się uśmiecha - Leabo Karen

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :531.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Szczęście raz się uśmiecha - Leabo Karen.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Leabo Karen
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

KAREN LEABO Szczęście raz się uśmiecha

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Panie Ramsey? Aksamitny głos recepcjonistki wyrwał Holta z zadumy. Podniósł oczy znad strony gazety, w którą bezmyślnie się wpatrywał. - Słucham? - Czy chciałby pan porozmawiać z innym projektantem? - Nie - odpowiedział gorączkowo. - Muszę się spotkać z panią Carlisle. Bardzo mi ją polecano. Ja... naprawdę chcę pracować tylko z nią. Młoda recepcjonistka uśmiechnęła się łagodnie. - Nie ma sensu, by czekał pan całą więczność. Myślałam, że pani Carlisle wróci do biura o wiele wcześniej. Może wolałby pan się z nią spotkać w innym terminie? - Nie, chętnie zaczekam - odpowiedział, chociaż w rze­ czywistości było mu to bardzo nie na rękę. Cóż, sam był sobie winien. Gdy tylko dowiedział się, że Megan Carlisle pracuje w firmie NuWorld Kitchen Design, pod wpływem nagłego impulsu natychmiast tu przyjechał. No i już od godziny bez­ czynnie siedział na potwornie niewygodnym krześle, lecz gotów był tak siedzieć aż do skutku, o ile tylko istniała szan­ sa, że pani Carlisle wreszcie pojawi się w biurze. Niechętnie się do tego przyznawał, lecz powodowała nim przede wszy­ stkim ciekawość. Czy Megan Carlisle jest, jak wynika z raportu prywatnego

detektywa, bogatą snobką? Dziwne, że w ogóle gdzieś pra­ cuje. Być może znudziło ją chodzenie po sklepach i praca charytatywna. Zresztą, najpewniej nie jest to prawdziwa pra­ ca, lecz sposób na miłe spędzanie czasu. Rodzaj przechowal­ ni dla rozwiedzionych paniuś z towarzystwa, które są zbyt dorosłe, by nadal mieszkać z mamusią, ale i zbyt niezaradne, by same się utrzymać. Właściciel NuWorld należał do wpły­ wowych kręgów w Dallas. Być może zatrudnił Megan Carlisle, by wyświadczyć uprzejmość jej matce, być może zrobił to z innych powodów. W tej firmie mogła do woli bawić się kolorowymi farbkami i udawać, że wykonuje sen­ sowną robotę. Widział ją tylko na jednym grupowym zdjęciu, do tego bardzo niewyraźnym. Był ciekaw, czy Megan jest podobna do Briana. Bezlitosne teksańskie słońce prażyło przez szyby i w po­ czekalni było parno, dlatego Holt rozluźnił kołnierzyk. A może zawodziły go nerwy? Nawet przed samym sobą nie chciał się do tego przyznać, chociaż miał powody, by się denerwować. Po miesiącach poszukiwań wreszcie stanie twa­ rzą w twarz z kobietą, która dała życie jego synowi. Nigdy nie myślał o niej jako o matce Briana. Tylko Shelley, jego żona, zasługiwała na to miano. Otworzyły się frontowe drzwi i do poczekalni weszła ko­ bieta. Obładowana była stertą katalogów i folderów, poza tym dźwigała dużą czarną teczkę, a z jej ramion zsuwała się torba. - Co za ranek! - wykrzyknęła, spoglądając znad niebez­ piecznie chwiejącego się stosu papierów. Holt zdołał zauwa­ żyć tylko jej brązowe, aksamitne oczy, zerkające spod cie­ mnej grzywki.

- Najpierw musiałam pojechać aż do Fort Worth, by po­ kazać tej marudnej pani Aylesworth nowe projekty, z których wciąż jest niezadowolona. Później była potworna kraksa na autostradzie. Myślałam, że już nigdy... Recepcjonistka chrząknęła i wskazała na Holta: - Megan, ten pan chciałby się z tobą zobaczyć. Spojrzała w jego stronę, a Holtowi zaschło w gardle. Poczuł narastającą złość, ale uczuciu temu towarzyszyło coś" jeszcze: nagła słabość w kolanach i ucisk w żołądku. Nie, takich emocji się nie spodziewał i bardzo ich sobie nie życzył. Megan, przepraszając za spóźnienie, delikatnie się uśmie­ chnęła i wyciągnęła ku niemu dłoń: - Cześć, jestem Megan Carlisle. Jednak gdy w powitalnym geście poruszyła ręką, misterna równowaga skomplikowanej konstrukcji została zachwiana i spiętrzone papiery z hukiem runęły na podłogę. Holt zdołał pochwycić ostatni folder w chwili, gdy recepcjonistka rzuciła się zza biurka na ratunek, mamrocząc przy tym coś pod nosem. Holt położył folder na szczycie powtórnie skonstruowanej przez Megan piramidy i wreszcie ujął jej delikatną t ciepłą dłoń. - Jestem Holt Ramsey. - Miło mi. Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi? Nie czekając na odpowiedź, Megan podała mu dwa ol­ brzymie katalogi, odsłaniając przy tym twarz, której był tak ciekaw. Uważnie przyjrzał się jej rysom i całej postaci, szu­ kając podobieństwa do Briana. Nie, ta postrzelona kobieta w niczym nie przypominała jego wysokiego i kościstego sy­ na. Miała zaledwie około metra pięćdziesięciu pięciu wzro­ stu oraz figlarną twarz, a jej zgrabny nos usiany był piegami.

Włosy Briana były czarne, natomiast włosy Megan miały odcień czekoladowobrązowy i powiewały we wszystkich kierunkach, gdy prowadziła Holta do swego biura. Usłyszeli głos doganiającej ich recepcjonistki: - Megan, nie zabrałaś jeszcze tego! Położyła plik różowych karteczek na szczycie niesionych przez Holta katalogów i uśmiechając się przepraszająco, wróciła za biurko. - Proszę mi wybaczyć, ale mój pokój jest dość daleko. Tam umieszcza się takich trutni jak ja, którzy nie zdobyli jeszcze odpowiedniej pozycji. Pracuję tu dopiero od kilku miesięcy. A więc, czym mogę panu służyć, panie... Och, zapomniałam pana nazwiska. - Ramsey. Holt odpowiedział w najbardziej banalny sposób, choć tysiące innych możliwości cisnęło mu się na usta. W tej chwili pragnął bowiem tylko jednego, a mianowicie jeszcze raz dotknąć Megan, by przekonać się, czy jej ciało jest na­ prawdę aż tak gładkie i delikatne, jakim się wydawało pod lawendowym, jedwabnym podkoszulkiem i idealnie dopaso­ wanymi spodniami. Ubranie było skromne, lecz w dobrym gatunku i w odpowiedni sposób podkreślało krągłości ciała Megan. Wygląd pani Carlisle kompletnie zaskoczył Holta. Spo­ dziewał się ujrzeć kobietę wysoką i wyniosłą, przywykłą do patrzenia z góry, która na wieść o tym, że jest poszukiwana przez własnego syna, natychmiast skontaktuje się ze swoim prawnikiem - tylko po to, żeby się zabezpieczyć przed wszel­ ką odpowiedzialnością. Teraz jednak gdy Megan Carlisle stała się osobą realną, nie mógł sobie nawet wyobrazić, by w ogóle miała jakiegoś prawnika. Cóż, wygląd może być zwodniczy. Holt nie zamierzał

zdradzać Megan prawdziwego powodu ich spotkania, dopóki dobrze nie pozna jej charakteru. Nie pozwoli jej skontakto­ wać się z Brianem, zanim się upewni, że Megan go nie skrzywdzi. Chłopak wycierpiał już dostatecznie dużo w swym krótkim życiu. Megan, wciąż obładowana folderami, zatrzymała się przed drzwiami do swojego biura. Otworzyła je nogą, a ło­ kciem zapaliła światło. - Proszę to położyć gdziekolwiek - powiedziała i zrzuci­ ła stertę papierów na podłogę. Holt poszedł w jej ślady, ponieważ nie miał innego wy­ boru: każdy kąt małego pomieszczenia, nie wyłączając biur­ ka, deski kreślarskiej, szafki, półek i krzeseł, zasłany był papierzyskami. Ściany i drzwi oblepione były kartkami z różnych katalogów. Ramsey oszczędził tylko karteczki z wiadomościami dla Megan, kładąc je na biurku. Megan beztrosko zdjęła z krzesła pudełko z kolorowymi próbkami i usiadła, oddychając przy tym z ulgą. - Och, proszę wszystko zrzucić na podłogę - powiedziała uprzejmie, gdy zobaczyła, że Holt patrzy z irytacją na drugie krzesło. - Przepraszam za wygląd tego miejsca. Przy takim nawale pracy powinnam mieć trzy razy większe biuro z pół­ kami sięgającymi do sufitu, ale niestety szef ma inne zdanie. Poza tym świetnie się w tym bałaganie orientuję. Holt opróżnił krzesło i usiadł. Poruszał się w zwolnionym tempie, bo jego umysł zaprzątnięty był problemem, jak roz­ począć rozmowę. Jednak nie miał wielkiego wyboru i posta­ nowił udawać, że jest ogromnie zainteresowany nowym wy­ strojem swojej kuchni. - Mówiono mi, że kuchnie urządzone według pani pro­ jektów są naprawdę świetne - powiedział, starając się usilnie, by jego głos nie zdradzał żadnych emocji. - Ponieważ za-

mierzam wyremontować moją kuchnię, chciałbym do tego celu wykorzystać pani talent. Jej promienny uśmiech rozjaśnił całe pomieszczenie: - Jeżeli dobrze rozumiem, ktoś mnie panu polecił? Kto to był? - Usłyszałem o pani na przyjęciu. Powiedziano mi, że pani jest bardzo dobra w swoim fachu. Z trudem opanował grymas podczas wypowiadania tak wierutnego kłamstwa. Bo przecież Megan Carlisle by­ ła tak bardzo zaskoczona faktem, że ktoś ją polecił, iż mogło to oznaczać tylko jedno: w swoim zawodzie była nieudacz­ nikiem. - Och. świetnie się składa, bo nie mam jeszcze zbyt wielu zamówień. Właśnie pracuję nad kilkoma projektami, ale klienci są zadowoleni dopiero po skończeniu prac i po wy­ jściu robotników. Do tej chwili całe to zamieszanie traktują jak kataklizm... O Jezu, mam nadzieję, że właśnie w tej chwili nie straciłam klienta? - Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji. Najpierw chciałbym poznać pani ofertę. - Wspaniale! Mam teraz wolną godzinę, więc bierzmy się do roboty. Ze sterty papierów wyciągnęła oprawiony w skórę notat­ nik, kosztowne pióro i kalkulator. - Nazywa się pan Holt, prawda? - Tak. Nagle zamilkła, a jej pióro zawisło w powietrzu. - Jestem głodna. - Co takiego? - Chce mi się jeść. Nic dziwnego, bo nadeszła pora mo­ jego lunchu. Pan też zapewne jest głodny. Proponuję kanapki. Tuż za rogiem jest świetny barek.

Uniemożliwiając Holtowi jakikolwiek sprzeciw, zerwała się z krzesła, zgarnęła różne drobiazgi do torebki i gestem wskazała na drzwi, co oznaczało, że ma iść za nią. Było mu to bardzo nie na rękę, ponieważ nie chciał, by ich spotkanie nabrało towarzyskiego charakteru, jednak Megan nie pozo­ stawiła mu wyboru. - Co z wiadomościami dla pani? - przypomniał jej. - Słucham? Ach tak, powinnam wreszcie je przejrzeć. Najczęściej większość z nich pochodzi od różnych akwizy­ torów, więc to nic pilnego. Przez chwilę dość obojętnie przeglądała karteczki, gdy jednak dotarła do ostatniej, na jej twarzy zagościł rzewny uśmiech. - Heather. Ciekawe, o co jej chodzi? - wyszeptała Megan. - Kto? - bezwiednie zapytał Holt. - Nikt specjalny, po prostu przyjaciółka z lat szkolnych. Od dawna nie miałam z nią kontaktu. Zadzwonię do niej później. Odłożyła karteczkę i nadal na pozór beztroska, ruszyła w kierunku drzwi. Naprawdę jednak jej nastrój uległ gwał­ townej zmianie. Holt ujrzał nową Megan, niepewną siebie i bezbronną. Megan obserwowała nowego klienta znad szklanki z mro­ żoną herbatą. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, zacze­ sane do tyłu kasztanowe włosy i wysokie czoło. Spojrzenie jego intensywnie ciemnoniebieskich oczu znamionowało in­ teligencję. Nie był przystojny, miał na to zbyt ostre rysy, ale emanował męskością. Pomimo nienagannych manier biła od niego pierwotna siła i nieodparty erotyzm. Ku jej zaskoczeniu, ta mieszanka bardzo ją pociągała.

Ponieważ ani razu nie wspomniał o żonie i nie nosił obrącz­ ki, chyba był samotny. Gdy w biurze siedzieli twarzą w twarz, choć usilnie starała się nie przekroczyć zasad pro­ fesjonalnego zachowania, wyobraźnia spłatała jej figla. Już od tak dawna - od zbyt dawna - nie podniecił jej widok mężczyzny, dźwięk jego głosu, błysk w oczach. Wiedziała jednak, jak bardzo niebezpieczne są takie ma­ rzenia, dlatego zajęła się kanapką i postanowiła skierować swoje myśli na inne tory. Na przykład na tę wiadomość od Heather Shipman. Heather była najlepszą szkolną przyjaciółką i powiernicą Megan. Jej jedynej zwierzyła się, gdy zaszła w ciążę. Nieste­ ty, Heather nie sprostała sytuacji, okazała małe zainteresowa­ nie jej problemami. Również Megan nie była bez winy. Zroz­ paczona i przepełniona żalem, odwróciła się od wszystkich dawnych przyjaciół, uznała bowiem, że nikt z nich nie jest w stanie jej zrozumieć. Megan z nostalgią wpatrywała się w nabazgrane na różo­ wej kartce imię utraconej przyjaciółki. Czego Heather może od niej chcieć po prawie czternastu latach? - Czy nie smakuje pani ta kanapka? Głos Holta sprowadził Megan z obłoków na ziemię. To na pozór niewinne pytanie zdawało się mieć jakiś niepokoją­ cy podtekst. - Kanapka jest wspaniała - odpowiedziała, uświadamia­ jąc sobie, że już od dłuższego czasu przy stole panuje cisza. Wykazała się złymi manierami. Holt był przecież jej klientem i to ona powinna zabawiać go rozmową. - Po prostu się zamyśliłam. Jeśli skończył pan już jeść, proszę przejrzeć te broszury. Może coś pana zainteresuje. Gdy Holt brał do ręki kolorowy folder, Megan przyjrzała się jego dłoniom - silnym, lecz nie pozbawionym wdzięku,

z długimi palcami. Zastanawiała się, kim jest z zawodu. Luźne spodnie khaki i niebieska koszula nie wyglądały na strój odpowiedni do pracy. Być może dzisiaj miał wolny dzień. - Czy chodzi panu o coś tradycyjnego, czy też jest pan zwolennikiem nowoczesnych koncepcji? - Nie wiem - odpowiedział Holt szorstko. Na chybił tra­ fił wskazał jedno ze zdjęć. - Może coś takiego? - Kierowany instynktem, wybrał z katalogu najdroższą kuchnię. Była bar­ dzo nowoczesna, utrzymana w biało-zielonej tonacji. - Ile kosztuje coś takiego? - Około pięćdziesięciu tysięcy dolarów - rzuciła od nie­ chcenia Megan. - To chyba nie jest dobry pomysł, by inwestować aż tyle w mój dom. Te nakłady nigdy mi się nie zwrócą przy jego sprzedaży. - A więc planuje pan sprzedaż domu? - Nie - odburknął Holt. - No cóż, proszę się nie martwić - ciągnęła dalej nie zrażona Megan. Miała już do czynienia z różnymi klientami. - Mogę urządzić panu kuchnię w takim samym stylu, ale za połowę ceny. Jestem w tym naprawdę dobra. Pana kuchnia będzie wyglądała tak, jakby pan na nią wydał majątek. W za­ leżności od powierzchni cena może być jeszcze niższa. - To duża kuchnia - odpowiedział Holt. - Mam jeden z tych starych domów w Lakewood. - Cudownie! Te domy zawsze mi się podobały. Czy ku­ chnia była już kiedyś przerabiana? - Ostatnio w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku. - A więc naprawdę warto nad nią popracować. Kiedy mogę do pana wpaść? - Wpaść?

Dziwne, lecz Megan wydawało się, że w oczach Holta dostrzegła panikę. - Od tego powinniśmy zacząć - powiedziała. - Muszę zrobić pomiary i szkice. Ile pieniędzy przeznaczył pan na ten cel? - Każda kwota poniżej pięćdziesięciu tysięcy dolarów będzie do zaakceptowania - odpowiedział oschle. Megan uśmiechnęła się. - Rozumiem. Więc kiedy mogę przyjść, by zobaczyć ku­ chnię? Ponownie odniosła wrażenie, że Holt nie jest zachwycony perspektywą goszczenia jej pod swoim dachem. Ciekawe, dlaczego? - W środę - odparł tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Pojutrze, o pierwszej. Czuła, że jeśli nie zgodzi się na ten termin, Holt po prostu wstanie od stolika i tyle go będzie widziała. Trudno, przełoży inne spotkania, ale takiego klienta nie wypuści z rąk. Duży kontrakt w Lakewood to było to! Jeżeli jej się poszczęści, takie zamówienie może zadecydować o jej karierze. Holt dał jej swój prywatny adres, ale bez numeru telefonu. - Jeżeli zechce pani odwołać spotkanie, proszę zadzwo­ nić do pracy - powiedział, wręczając jej wizytówkę. - „Hodowla i Sprzedaż Roślin Ram". Wiem, co to za firma. Na wiosnę kupiłam w u was cebulki tulipanów i po­ sadziłam je na patio, ale nigdy nie wzeszły. - Prawdopodobnie nie trzymała ich pani dostatecznie długo w lodówce. - W lodówce? Po co miałabym to robić? - Teksański klimat jest za ciepły dla tulipanów - wyjaśnił takim tonem, jakby ogłaszał oczywistą prawdę. - W ten spo-

sób je oszukujemy, bo wydaje się im, że są owiewane przez północne wiatry. Inaczej nie zakwitną. - Naprawdę? Jak widać, każdego dnia uczymy się czegoś nowego. Ułożyła porządnie broszury i podała je Holtowi. - Proszę je zabrać do domu. Pana żona na pewno będzie miała coś do powiedzenia w sprawie nowej kuchni. Oczekując na odpowiedź, Megan wstrzymała oddech, na­ tomiast twarz Hołta stężała, jakby była wykuta z marmuru. - Shelley zawsze marzyła o dużej, jasnej i nowocześnie urządzonej kuchni. Gdy kupowaliśmy dom, planowaliśmy liczne modernizacje, lecz cóż... nigdy do tego nie doszło. - Więc najwyższy czas na zmiany - powiedziała Megan. Była na siebie zła. Powinna przecież wiedzieć, że taki atrakcyjny i dobrze prosperujący przedsiębiorca jak Holt Ramsey nie może być wolny. To prawda, bardzo się jej spo­ dobał, tak bardzo, że aż krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Lecz było w nim tak mało ciepła. Kiedyś w cyrku podziwiała tygrysa - z pozoru obojętny, oswojony, lecz daj mu tylko pretekst, a zatopi w tobie kły. Holt był do niego podobny. A poza tym wchodzenie w dwuznaczne układy z klientem mogło jej zepsuć opinię w firmie. Zmusiła się do uśmiechu. - Jestem pewna, że pani Ramsey będzie zachwycona fa­ ktem, że zrobił pan pierwszy krok. Holt wstał i taksująco spojrzał na Megan. - Nie chcę wprowadzać pani w błąd. Shelley, moja żona, zmarła dwa lata temu. Długo nie potrafiłem nawet myśleć o realizacji naszych wspólnych planów. Ale ma pani rację, już najwyższy czas. Do zobaczenia w środę. Megan wzrokiem odprowadziła Holta. Była wściekła, że wspomniała o jego żonie. Nie powinna być tak wścibska. To

straszne, gdy mężczyzna traci młodą żonę. Ciekawe, czy Holt ma dzieci? Miała nadzieję, że nowa i kosztowna kuchnia nie służyła uczczeniu pamięci zmarłej Shelley. Nie potrafiłaby pracować w atmosferze pełnej wspomnień. Sama dopiero niedawno zdołała uporządkować swoje emocje, stłumić poczucie winy i zwalczyć kompleks niższości. W przeciwieństwie do tego, co okazywała na zewnątrz, była istotą zbyt kruchą, by brać na swoje barki emocjonalne problemy innych ludzi. Wsiadając do swego porsche Holt w duchu przeklinał za­ równo obezwładniający upał, jak i własne zachowanie. Wprawdzie Megan pierwsza wspomniała o jego żonie, lecz to on pozwolił, by zwyczajna rozmowa zmieniła się w me­ lodramat. Nadal cierpiał po stracie Shelley. Kochał ją od dzieciństwa i jej śmierć w tak młodym wieku uważał za okrutną niesprawiedliwość. Minęły jednak dwa lata. Najwy­ ższy czas, by wszystko wróciło do normy. To, w jaki sposób zareagował na Megan Carlisle, wymow­ nie świadczyło o tym, że jego hormony znów zaczęły praco­ wać normalnie. Nie mógł jednak dopuścić, by ta kobieta zawładnęła jego uczuciami. Przecież porzuciła własne dziec­ ko i nie zrobiła tego z biedy, tylko dla wygody. Oddała je do adopcji, a sama, tak jakby nic się nie stało, nadal kształciła się w drogich szkołach i brylowała w towarzystwie. Lecz z drugiej strony, po powierzchownym poznaniu Me­ gan, Holt mógłby przysiąc, że jest ona pozbawiona choćby krzty egoizmu i złej woli. Przypominała mu słodkie i niewin­ ne kociątko, z jedna tylko różnicą: Megan była nieprawdopo­ dobnie seksowna. Do diabła, naprawdę podziałała na niego! Nie, nie powinien nawet o tym myśleć, nie może nim zawładnąć pożądanie. Musi tylko upewnić się, czy ta kobieta

będzie miała pozytywny wpływ na Briana i czy powinna się z nim spotkać. Nic ponadto. Był zresztą przekonany że Me­ gan, niezależnie od miłej powierzchowności, nie będzie w stanie nawiązać trwałego kontaktu z chłopcem. Gdy wchodził do swojego rozległego, kamiennego domu. poczuł zapach dymu. - Brian? - zawołał ostrym tonem. - Jestem w kuchni, tato. Coś spaliłem. Szczęśliwy, że dom nie stoi w płomieniach, Holt ruszył do kuchni, gdzie zastał swego chudego, czternastoletniego syna podczas zeskrobywania spalenizny z rondla. - Próbowałem zrobić makaron z serem, wiesz, taki jak przyrządzała mama, ale niespecjalnie mi się udało. - Zdarza się. Dziwne, że nie włączył się alarm przeciw­ pożarowy. - Włączył się. Musiałem wyjąć baterie. - Namocz ten garnek - zaproponował Holt. - Chciałem tak zrobić, ale zawsze się wściekasz, kiedy zostawiam naczynia w zlewie. - Tym razem zrobię wyjątek. Wiesz, wolałbym, żebyś nie uczył się gotować, gdy jesteś sam. Holt nie obawiał się zostawiać Briana w domu bez opieki. Już jako dziesięciolatek uchodził za poważnego, odpowie­ dzialnego chłopca, i takim był w istocie. Lecz Holt lubił czasami odgrywać rolę zatroskanego rodzica. - Czy to znaczy, że pomógłbyś mi przy gotowaniu? - za­ pytał Brian, z powątpiewaniem unosząc brew. - Hm, raczej nie. Ale gdyby wybuchł pożar, pomógłbym ci go ugasić. Holt uważnym spojrzeniem ogarnął kuchnię. Rzeczywi­ ście, nie wyglądała najlepiej. Tandetne, wielokrotnie malo­ wane drewniane szafki, obecnie koloru beżowego, stare

i dziurawe niczym pole golfowe blaty, staromodny, obdrapa­ ny i zardzewiały zlew. Lodówka w kolorze awokado pocho­ dziła z nowszych czasów, to znaczy z lat siedemdziesiątych, zaś działający wedle własnego uznania piec gazowy był z ro­ ku czterdziestego piątego. Poddawany był on wprawdzie sta­ łym kontrolom, mimo to istniało realne niebezpieczeństwo, że któregoś dnia wybuchnie i wysadzi w powietrze cały dom. Na koniec Holt spojrzał na podłogę, pokrytą popękanym, szarym linoleum. Jedynymi oznakami nowoczesności były kuchenka mikrofalowa, w której z Brianem gotowali wszy­ stkie posiłki, oraz ekspres do kawy. Tak, najwyższy czas, by to zmienić. - Czy chcesz, bym przygotował ci lunch? - zapytał Briana. - Nie, dziękuję, sam potrafię podgrzać danie ze sklepu. Biedny Brian. Holt rozumiał, jak bardzo brakuje mu wspa­ niałych, południowych potraw jego matki, bo sam za nimi tęsknił. Być może, gdy odnowią i urządzą kuchnię, wreszcie z synem nabiorą ochoty do tego, by nauczyć się gotować. - Tato - odezwał się Brian, gdy wrzucił stek do mikrofa­ lówki - czy coś załatwiłeś? No wiesz, chodzi mi o moją prawdziwą mamę. Holt się obruszył. - Twoją prawdziwą mamą była mama. To ona ciebie pokochała i opiekowała się tobą, a geny i chromo... - Tak, wiem o tym. Ale mnie chodzi o moją biologiczną matkę. Holt dobrze rozumiał Briana. Rozpaczliwie brakowało mu matki i łudził się nadzieją, że jest ktoś, kto choć w nie­ wielkim stopniu będzie mógł mu ją zastąpić. Chłopak czuł się zagubiony, dlatego tak gorączkowo poszukiwał własnych korzeni.

- Nie wiem, czy się nie rozczarujesz - powiedział Holt. - Czy jakoś sobie ją wyobrażasz? Twarz Briana spoważniała: - Tato, nie jestem głupi. Prawdopodobnie była biedną dziewczyną i nie chciała mieć dziecka. Ale mam nadzieję... myślę, że ciężko jej było rozstać się ze mną. Chciałbym jej powiedzieć, że nie mam do niej żalu. 1 że naprawdę ją rozu­ miem. Koleżanka z mojej klasy, Ruthie Dell, jest w ciąży i też zamierza oddać dziecko do adopcji. Chce mu zapewnić lepsze życie. Nie miałbym nic przeciwko temu, by moja matka była do niej podobna. - Być może nie będzie się chciała z tobą zobaczyć. - Wiem. Ale mimo to chcę ją odnaleźć. Myślę, że mama by się temu nie sprzeciwiała. Tak, Shelley na pewno poparłaby Briana w jego poszuki­ waniach. Przecież to, co robił, nie było skierowane przeciwko niej. - Uczyniłem pewne postępy - ostrożnie powiedział Holt. - Prywatny detektyw ma nadzieję, że już niedługo odnajdzie twoją naturalną matkę. Ale niczego nie obiecywał. Brian uśmiechnął się, głęboko poruszony. Holt odpowiedział mu uśmiechem. Od śmierci Shelley jego syn nie był niczym tak mocno przejęty. Boże, jak on kochał tego dzieciaka. Prędzej umrze, niż pozwoli, by kto­ kolwiek ponownie go skrzywdził.

ROZDZIAŁ DRUGI Po odbyciu wszystkich spotkań Megan wróciła do biura i zamknęła za sobą drzwi. Wreszcie mogła pozwolić sobie na luksus i w samotności pomyśleć o swoim kliencie. „Holt Ramsey" - jak zwyczajnie, a zarazem niepokojąco brzmiały jego imię i nazwisko. Pasowały do niego idealnie. W podnie­ ceniu myślała o czekającej ją pracy nad adaptacją kuchni Holta. Jeżeli rzeczywiście była tak duża i stara, jak wynikało to z jego słów, i jeżeli miał odpowiednie środki, Megan po­ każe, co naprawdę potrafi. Ta kuchnia stanie się jej firmowym znakiem. Prawdę mówiąc jednak podniecała ją nie tyle perspektywa ciekawej pracy, ile osoba klienta. Jasne, że nic się nie wyda­ rzy. Nie ma takiej możliwości, bo ona na to nie pozwoli. Jednak sama jego obecność wprawia jej ciało w drżenie... Z dezaprobatą marszcząc nos, Megan rozejrzała się po swoim biurze. Jaki bałagan! Do tej pory nie zwracała na to uwagi, ponieważ z klientami na ogół spotykała się poza biu­ rem. Ale Holt Ramsey tu był i na pewno odniósł jak najgor­ sze wrażenie. Pewnie wydała mu się nieudacznicą, a nie wznoszącą się na fali sukcesów świetną projektantką. Ale przy takim nawale pracy trudno było utrzymać porządek. Jednak musi coś z tym zrobić. Przypomniała sobie o wiadomości od Heather. Ten roz-

dział życia już dawno zamknęła i powrót do niego napawał ją strachem. Ale dlaczego Heather zadzwoniła? Musi mieć jaki.< ważny powód. Wiedząc, że ciekawość i tak zwycięży, wykręciła numer. - Halo? - usłyszała miły głos, w tle którego słychać było płacz dziecka. - Heather? - Megan? O mój Boże, czy to naprawdę ty? - Tak, to ja. Co u ciebie słychać? Wypowiedzenie tych słów przyszło jej z trudem. A prze­ cież kiedyś potrafiły godzinami plotkować przez telefon. - U mnie wszystko w porządku, dziękuję. Megan, wiem, że niespecjalnie masz ochotę na rozmowę ze mną. Rozumiem to i nie mam pretensji, ale sprawa być może jest poważna. Ktoś węszy za tobą. Był u mnie prywatny detektyw i wypy­ tywał o ciebie. Twierdził, że szuka cię stary przyjaciel. - W jakim celu? Serce Megan zaczęło bić jak szalone. - Nie chciał tego powiedzieć. Ale ode mnie niczego się o tobie nie dowiedział. Na usta Megan cisnęło się tysiąc pytań: - Dlaczego... To znaczy, kto chciałby... czy tak trudno mnie znaleźć? - Widocznie tak. W książce telefonicznej nie ma twoich danych. By zdobyć twój numer, musiałam zadzwonić do twojej matki, ale ona na pewno nie podałaby go nikomu obcemu. Skąd matka znała jej numer? Ostatnio prawie się nie kon­ taktowały. - Słuchaj, a teraz najważniejsza sprawa: ten detektyw py­ tał też o Daniela.

Megan nagle zabrakło powietrza. Daniel? Co on ma z tym wspólnego? - Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, gdzie on jest. - Megan, ja naprawdę niczego nie powiedziałam. Ale pomyślałam, że... Wiesz, mam numer telefonu tego detekty­ wa. Może chciałabyś do niego zadzwonić? Nie wiem, jak ty postąpisz, ale gdyby mnie ktoś szukał, chciałabym wiedzieć, kto to taki i o co mu chodzi. - Dobrze, podaj mi ten numer. Megan zapisała numer na kartce i przyczepiła ją do ściany. - Heather... - Megan - jednocześnie powiedziała Heather. Obie za­ milkły. Po chwili Heather znów się odezwała: - Nigdy nie miałam okazji powiedzieć ci, jak bardzo jest mi przykro... - Nigdy nie dałam ci takiej możliwości - odrzekła Megan. - Dlatego teraz chcę ci to powiedzieć. To straszne, że Daniel opuścił cię w chwili, gdy straciłaś dziecko. Jak sobie z tym poradziłaś? - Kiepsko - odpowiedziała Megan i nerwowo się za­ śmiała. - Czy teraz jest już lepiej? Zawsze wierzyłam, że kiedyś wszystko się jakoś ułoży. Co u ciebie? - Nie najgorzej. Megan zdziwiło to, że naprawdę tak uważała. Matka się do niej nie odzywała, ojciec przed śmiercią ją wydziedzi­ czył... Jedyne zadowolenie znalazła w pracy. - Cieszę się. - Płacz dziecka przybierał na sile. - Słuchaj, muszę już kończyć. Odezwij się czasem. Może pójdziemy kiedyś na lunch. Heather powiedziała to tonem, który zdradzał, że sama nie wierzy we własne słowa.

- Odezwę się - odparła szczerze Megan. Dopiero teraz, po latach, zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła samą siebie, zrywając kontakty z Heather. Odłożyła słuchawkę. Po jej twarzy spływały łzy. Prawie oszalała z rozpaczy, gdy po stracie dziecka wróciła do Dallas i dowiedziała się, że Daniel wraz z ojcem wyprowadził się z miasta, nie pozostawiając adresu. Jedynie u Heather mogła znaleźć pomoc w tych tragicznych chwilach, ale zamiast tego zamknęła się w swojej skorupie, niezdolna z nikim dzielić swego bólu. Przywołała się do porządku i wykręciła numer podany jej przez Heather. Czekając na połączenie, myślami znów po­ wróciła do Holta Ramseya. Czy miał coś wspólnego z tą sprawą? Pojawił się tak nagle w jej życiu, ale czy był to przypadek? Twierdził wprawdzie, że ktoś mu o niej wspo­ mniał podczas przyjęcia, ale zabrzmiało to fałszywie. Poza tym tak naprawdę nie wydawał się zbytnio zainteresowany modernizacją swojej kuchni. Wreszcie uzyskała połączenie. - Mówi Megan Carlisle - przedstawiła się energicznym tonem. - Podobno pan mnie poszukuje. Czy mogę wiedzieć, z jakiego powodu? Po drugiej stronie zapanowała długa cisza. - Nie wiem, z jakiego powodu. Wynajęto mnie, bym pa­ nią odnalazł. Za to mi zapłacono, a reszta mnie nie obchodzi. Czy ta odpowiedź panią zadowala? - Kto pana wynajął? - Tego nie mogę powiedzieć. Ochrona praw klienta sama pani rozumie. Rozmowa została przerwana. Megan pogrążyła się w zadumie. Kto jej szukał i po co? W jej życiu był tylko jeden tajemniczy okres, gdy jako cię­ żarna nastolatka została wywieziona do Oklahomy, by uro-

dzić tam dziecko. Nikt ze starych znajomych nie miał powo­ du, by jej szukać. Jej matka z nią nie rozmawiała, ale wie­ działa, gdzie ją znaleźć. Podobnie jej były mąż. Być może chodzi o pieniądze. Jej ojciec, Cramer Carlisle w chwili śmierci był multimilionerem. Być może ktoś fałszy­ wie sądził, że Megan odziedziczyła lwią część rodzinnej fortuny i chciał ją na coś naciągnąć. Ale ten „ktoś" srodze się rozczaruje. Ojciec ją wydziedzi­ czył, a matka prędzej zapisze majątek swoim kotom, niż da jej choćby centa. A wszystko dlatego, że Megan odważyła się rozwieść z notorycznie zdradzającym ją mężem. Lecz tego męża wybrali jej rodzice... Megan postanowiła sprawdzić, czy Holt Ramsey ma coś wspólnego z tą sprawą. Holt przeklinał swego pecha. Ze wszystkich możliwych terminów Brian na chorobę wybrał właśnie środę, czyli dzień odwiedzin Megan. Zamiast więc trenować z drużyną piłkar­ ską, z powodu paskudnego przeziębienia chłopak musiał zo­ stać w domu. Niestety, Megan była nieuchwytna i nie udało mu się prze­ łożyć spotkania. Holt zaniósł więc Brianowi mnóstwo gier komputerowych do jego pokoju na górze, mając nadzieję, że to zniechęci chłopca do schodzenia na parter. Punktualnie o pierwszej Megan zadzwoniła do drzwi. Weszła do środka świeża niczym morski wiatr. Włosy miała związane, ubrana była w białą spódniczkę i kwięcisty płó­ cienny żakiet. Jak zwykle dźwigała katalogi i próbki. Holt zaczął się zastanawiać, czy zawsze chodzi obładowana jak tragarz. - Cześć! - przywitała go energicznie i rozejrzała się do­ okoła. - Wspaniały dom.

- Hm - z zakłopotaniem mruknął Holt. Krępowała go myśl, że Megan spojrzy na jego dom oczami Shelley, która marzyła o przebudowie ich rezydencji. Po śmierci żony te plany upadły, a Holt nie był pewien, czy jest przygotowany na bolesne wspomnienia. - Tędy idzie się do kuchni. - Jaki cudowny żyrandol - powiedziała Megan, gdy przechodzili przez salon. - Wie pan, po kilku przeróbkach to miejsce może wyglądać jak pałac. Moja firma zajmuje się tylko kuchniami, ale jeżeli pana to interesuje, mogę panu doradzić, co można by zmienić w całym domu. - Dorabia sobie pani na boku? - Holt miał nadzieję, że wreszcie odkrył ciemną stronę charakteru Megan. Ona jednak potrząsnęła głową: - Nic podobnego, zrobię to za darmo, a przy okazji może czegoś nowego się nauczę. Wie pan. patrzę na domy jak malarz na czyste płótna. Holt nie zareagował na jej propozycję. Nawet jeśli posta­ nowi odnowić dom, nie zaangażuje Megan Carlisle, bo wtedy mogłaby bezkarnie zaglądać we wszystkie kąty i spotykać się z Brianem bez wiedzy Holta. A przecież tutaj to on dyktuje warunki. Gdy dotarli do kuchni, Megan zaniemówiła. Holt pomy­ ślał, że przeraził ją wygląd pomieszczenia, gdy jednak spo­ jrzał na jej wyrazistą twarz, zrozumiał, że jest zachwycona. - Och, panie Ramsey, to jest po prostu... - Koszmar? - podpowiedział jej. - Ależ skąd! Ta kuchnia stwarza tyle wspaniałych możli­ wości. Takie wielkie okna, wysokie sufity, to istny skarb! Gdy tylko skończę projekt, będą tu mogły pracować jedno­ cześnie trzy ekipy. Czy dużo pan gotuje? Może zatrudnia pan kucharkę?

- W ogóle nie gotuję. Megan spojrzała na niego podejrzliwie. - Czy traktuje mnie pan poważnie? - zapytała ostrym tonem. - Jeżeli nie jest pan zainteresowany moją ofertą, pro­ szę mi to powiedzieć od razu. - Jestem zainteresowany - zapewnił ją Holt. I chyba nie kłamał. Zaczynał pojmować, że tak bardzo przyzwyczaił się do obskurnej kuchni, iż przestał dostrzegać jej brzydotę. Megan uśmiechnęła się: - Więc bierzmy się do roboty. Wyjęła taśmę, papier do szkicowania i kalkulator. Holt śledził każdy jej ruch. Gdy podnosiła ręce, jedwabna bluzka podkreślała kształt jej piersi. Jej nogi... Jak taka filigranowa kobieta może mieć aż tak długie nogi? Holtem zawładnęły niebezpieczne emocje. Ukończywszy pomiary, Megan zabrała się do szkicowania szczegółowego planu. Holt usiadł naprzeciwko niej, przy starym stole z wiśniowego drewna, który niegdyś należał do jego babki. Gdy chodził do szkoły, lubił przy nim odrabiać lekcje, a teraz Megan na pewno zechce go wyrzucić, bo będzie zagracał nowoczesne wnętrze. - Na niektórych folderach napisałam pana nazwisko. Pro­ szę je przejrzeć, może coś się panu spodoba. Holt przejrzał broszury i ze zdziwieniem stwierdził, że Megan Carlisle naprawdę jest dobra w swoim fachu. - Gdzie się pani tego wszystkiego nauczyła? - Mam dyplom projektanta wnętrz, ale tak naprawdę za­ wodu nauczyłam się w NuWorld. Właściciel, pan Nelson, dał mi szansę, a ja nieustannie podnoszę swoje kwalifikacje. Do tej pory dostawałam jednak na ogół niewielkie, niezbyt cie­ kawe zlecenia, na które nikt inny nie miał ochoty. Ale to zamówienie... Wreszcie pokażę, na co mnie naprawdę stać.

Holt przełknął ślinę. Po tym, co Megan teraz powiedziała, będzie mu trudno cofnąć zlecenie. Naprawdę znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji. Dalej więc grał rolę wymaga­ jącego klienta. - Czy przedtem pani nigdzie nie pracowała? - Nie. Oczywiście wiem, że to dziwne, gdy ktoś rozpo­ czyna karierę zawodową w wieku trzydziestu jeden lat, ale podczas studiów wyszłam za mąż, a Darren nie chciał, bym pracowała. Zaraz po rozwodzie wróciłam na studia i doryw­ czo pracowałam, by je opłacić. Ale to się nie liczy. Holt zaniemówił. Przecież rodzina Megan zarobiła milio­ ny na ropie naftowej! Wprawdzie jej ojciec zmarł kilka lat temu, jednak matka nadal często pojawiała się w kronikach towarzyskich. Dlaczego więc Megan musiała pracować, by zarobić na studia? Z trudem się powstrzymał, by jej o to nie zapytać, ale wówczas by się zdradził, że świetnie orientuje się w jej rodzinnych sprawach. A przecież były to poufne informacje, potajemnie uzyskane od detektywa. Ale jedno było pewne: Megan okazała się zupełnie inną osobą, niż to sobie do tej pory wyobrażał. - Muszę jeszcze zmierzyć te szafki. Czy ma pan drabinę? - Zaraz przyniosę ją z garażu. Megan zakończyła szkicowanie planu. Jakie wspaniałe zamówienie! Nie mogła się doczekać chwili, kiedy wreszcie w biurze zasiądzie przy komputerze. - Tato, hej, tato! - Niespodziewany okrzyk przywrócił ją do rzeczywistości. A zatem pan Ramsey ma dzieci. Głos był tak naglący, że Megan postanowiła sprawdzić, skąd dochodzi. Chyba z góry. Weszła na piętro, gdzie było wiele drzwi, ale tylko jedne otwarte. W pokoju, w łóżku, leżał chłopiec. Miał mocno zaczer-

wieniony nos, a na podłodze walały się zużyte chusteczki, widome oznaki ciężkiego przeziębienia. Jaki ładny, pomyśla­ ła Megan. Ale nie tylko uroda chłopca ją zaintrygowała, bowiem w jego rysach dostrzegła coś znajomego. Zdziwiony, wpatrywał się w nią dużymi, orzechowo- brązowymi oczami. - Kim pani jest? Megan uśmiechnęła się. - Jestem projektantką. Przyszłam tu, by obejrzeć waszą kuchnię i zrobić projekt. - Aha. A gdzie jest tata? - Poszedł do garażu po drabinę. Czy czegoś potrze­ bujesz? - Jestem głodny. Tata obiecał, że zamówi mi coś meksy­ kańskiego. - Meksykańskie jedzenie? Przecież jesteś chory. - To tylko przeziębienie. Poza tym nie mam chyba wy­ boru. Tata okropnie gotuje. - A na co miałbyś ochotę, gdybyś spotkał prawdziwą kucharkę? - spontanicznie zapytała Megan. - No... nie wiem. - Co powiesz na rosół i grzanki z serem? Tym karmiła mnie niania, gdy byłam chora. Chłopiec spojrzał na nią ze zdumieniem i opadł na podu­ szkę: - Prawdziwe jedzenie w tym domu? Tak żartować z cho­ rego to okrucieństwo. Roześmiała się. Jaki sympatyczny dzieciak! Miał zbyt kanciaste rysy i zbyt wydatny nos, lecz za kilka lat złamie niejedno kobiece serce. Naprawdę przypomina jej kogoś. Tylko kogo? No jasne, to takie oczywiste! Chłopak jest po­ dobny do Holta.