ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję983
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Testament Neda Parkera - Moreland Peggy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :663.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Testament Neda Parkera - Moreland Peggy.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Moreland Peggy
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Pogoda była paskudna. Czarne, ciężkie chmury wisiały tuż nad ziemią, odarte z liści gałęzie drzew tańczyły w podmu­ chach lodowatego wiatru makabryczny taniec szkieletów. Brett Sinclair uważał, że jak na ten pogrzeb pogoda i tak jest stanowczo za dobra. Sknerus o nieczułym sercu, który nie umiał przebaczać, zasługiwał na coś znacznie gorszego. Furgonetka Bretta stała na samym końcu żałobnego orsza­ ku samochodów. Brett nie miał ochoty opuszczać zacisznego wnętrza. Nikt go tutaj nie znał, więc nikt nie zwróci uwagi na to, że nie odprowadzi trumny do grobu. Poza tym miał już dość pogrzebów. Najpierw ojciec, wkrótce potem matka, a te­ raz jeszcze i to. A jednak wysiadł z samochodu. Chciał na własne oczy zobaczyć, jak składają starego do ziemi. Na dworze było bardzo zimno. Brett zapiął kurtkę, wtulił głowę w ramiona i podążył w kierunku czarnych parasoli, zgromadzonych wokół równie czarnego baldachimu. Zatrzy­ mał się na tyle blisko, żeby móc słyszeć każde słowo, a jed­ nocześnie na tyle daleko, aby nikt nie posądził go o to, że bierze udział w ceremonii. Słuchał beznamiętnie tego, co o zmarłym miał do powiedzenia pastor. Nie przeszkadzało mu nawet, że każde słowo duchownego było ordynarnym kłam­ stwem. scandalous czytelniczka Moreland Peggy Testament Neda Parkera

6 TESTAMENT NEDA PARKERA Słuchanie wkrótce go znużyło, zaczął się więc rozglądać dookoła. Pod baldachimem, na podwyższeniu, stała trumna, cała pokryta żółtymi różami. Wokół pyszniły się kolorowe bukiety gladioli i goździków, ostro kontrastujące z ponurym krajobrazem zimowego dnia. Brett spodziewał się, że poczuje jakiś żal lub choćby odrobinę smutku, ale nic takiego się nie stało. A przecież zmarły był jego rodzonym dziadkiem. Brett zauważył, że tylko kilku żałobników siedziało na krzesełkach pod baldachimem. Każdy z nich miał co najmniej siedemdziesiąt lat, Z jednym wyjątkiem. Tuż obok trumny, tam gdzie zazwyczaj przebywa najbliższa rodzina zmarłego, siedziała młoda kobieta. Chociaż zmoknięci i przemarznięci do szpiku kości ludzie tłoczyli się wokół baldachimu, to jed­ nak stojące obok tej kobiety krzesła pozostały puste. Kobieta była ubrana na czarno. Jej złote włosy odbijały się jasną plamą od morza czerni. Nawet z daleka dało się zauwa­ żyć, że oczy ma zapuchnięte i czerwone od płaczu. Wpatry­ wała się w pastora, ale kiedy bezwiednie spoglądała na tru­ mnę, jej oczy znów napełniały się łzami. Wtedy szybko zwra­ cała spojrzenie na duchownego. Najwyraźniej nie chciała, aby ludzie widzieli, jak bardzo cierpi. Było w tej kobiecie coś tak pociągającego, że Brett nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie chodziło wcale o to, że płakała. Dawno przyzwyczaił się do kobiecego płaczu i łzy nie robiły na nim najmniejszego nawet wrażenia. To, że siedziała zupełnie sama pośród tłumu żałobników, sprawiało, że Brettowi wydała się jeszcze bardziej interesują­ ca. Gdyby spotkał tę kobietę na przyjęciu, a nie na pogrzebie, już dawno by do niej podszedł. Ciekawe, kto to taki, pomyślał Brett. O ile mi wiadomo, scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 7 to oprócz mnie Ned Parker nie miał żadnych krewnych, niko­ go, kto mógłby po nim płakać. Chociaż ja, oczywiście, wcale za jego krewnego się nie uważam. Do tego, żeby stanowić rodzinę, same więzy krwi nie wystarczą. A więzy krwi to jedyne, co mnie z nim łączyło. Stary miał jakieś osiemdziesiąt trzy lata, a ta kobieta nie może mieć więcej niż dwadzieścia pięć, więc chyba raczej nie była jego przyjaciółką... Chociaż, kto wie... Może była jego utrzymanką. Sądząc z tego, co mi o nim matka opowiadała, to stary cap mógł wziąć sobie jakąś panienkę. A ona teraz w obecności całego miasteczka opłaku­ je starca, który równie dobrze mógłby być jej dziadkiem. Może w ogóle tylko dlatego płacze, że jego śmierć oznacza dla niej koniec życia w luksusie? Matka mówiła, że dziadek był bardzo bogaty. I skąpy. Może ona ma nadzieję, że jak tak sobie publicznie popłacze, to ludzie zaczną jej współczuć i pozwolą położyć łapę na forsie, jeśli prawowici spadkobier­ cy się nie zgłoszą. Jeśli o mnie chodzi, to może sobie to wszystko zabrać. Brett ze wstrętem odwrócił się od tajemniczej kobiety. Msza dobiegła końca. Gayla podeszła do pastora Browna. - Bardzo dziękuję - powiedziała. - Ned byłby zadowolo­ ny z tego, co pan dziś powiedział. - Szczerze w to wątpię - szepnął pastor tak cicho, żeby tylko Gayla mogła go usłyszeć. Gayla nie mogła się nie uśmiechnąć. Ona najlepiej wie­ działa, jak prawdziwa była ta uwaga pastora. Neda Parkera na pewno nie ucieszyłyby miłe słowa wypowiedziane nad jego trumną. Gdyby to od niego zależało, kazałby się pochować w sosnowej skrzynce i zabronił przyjść na pogrzeb komukol- scandalous czytelniczka

8 TESTAMENT NEDA PARKERA wiek poza grabarzami. Jednak Gayla uparła się, żeby go po chrześcijańsku pochować, a wielebny Mark Brown uszano­ wał jej życzenie. Pastor uścisnął dłoń Gayli, po czym zrobił miejsce tym, którzy chcieli podejść do trumny, żeby po raz ostatni spojrzeć na zmarłego. Kilka osób także podało Gayli rękę, ale wię­ kszość żałobników udała, że w ogóle jej nie widzi. Ostatni podszedł John Thomas, adwokat Neda. Prowadził jego sprawy od ponad dwunastu lat, to jest od czasu śmierci swego ojca, po którym przejął kancelarię adwokacką wraz ze wszystkimi klientami. John uścisnął dłoń Gayli, ale potem przytulił dziewczynę. Dopiero teraz z takim trudem wstrzymywane podczas mszy łzy popłynęły po policzkach. Odsunęła się od Johna i gwał­ townie ocierała twarz i oczy. - Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że on nie żyje - łkała. - Ani ja - westchnął prawnik. - Stary dziwak nigdy się nie poddawał. Gayla znów się rozpłakała. - Niebo nigdy już nie będzie takie samo. - John pokręcił głową. - Pewnie usiadł już do pokera. Pali te swoje cuchnące cygara i ogrywa anioły do ostatniej koszuli. Gayla się roześmiała, chociaż wcale nie było jej do śmie­ chu. Spojrzała na niego z wdzięcznością. Tylko John po­ trafił ją rozśmieszyć, choć cały świat Gayli właśnie legł w gruzach. - Dziękuję ci, John - westchnęła. - Byłeś dobrym przyja­ cielem. I Neda, i moim. - Zawsze możesz na mnie liczyć. Proszę, żebyś o tym nie zapominała. - Żartobliwie pogroził jej palcem. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 9 - Na pewno nie zapomnę. - Odwróciła się, a John bez słowa wziął ją pod rękę i wyprowadził z cmentarza. - Czy córka Neda się do ciebie odezwała? - zapytała Gay¬ la, kiedy podeszli do samochodu. Chciała, aby to pytanie zabrzmiało obojętnie, żeby nawet John nie domyślił się, jak bardzo przeraża ją przyszłość. - Nie. - John pokręcił głową. - Miałem nadzieję, że bę­ dzie miała choć odrobinę przyzwoitości i pojawi się na po­ grzebie. - Ned zawsze mi powtarzał, że ona nigdy nie przyjedzie. Nawet na pogrzeb. Okazuje się, że miał rację - westchnęła Gayla. Wahała się przez chwilę, ale w końcu postanowiła zadać to pytanie, które w tej chwili było dla niej najważniej­ sze. - Kiedy mam się wyprowadzić? - Teraz się tym nie przejmuj - powiedział stanowczo John. - Nie będziemy niczego zmieniać. Przynajmniej dopóki córka Neda nie zgłosi się po spadek. Możesz nadal przyjmo­ wać gości w Parker House, jeśli zechcesz. Resztą zajmiemy się wtedy, kiedy zajdzie taka potrzeba. Ale na razie powinnaś pojechać do domu. Ogrzejesz się, odpoczniesz i od razu lepiej się poczujesz. Brett nie wiedział właściwie, dlaczego poszedł na cmen­ tarz. Widać taki miał kaprys. Stary zupełnie nic go nie obcho­ dził. A jednak, nie wiadomo dlaczego, nabożeństwo żałobne wzbudziło w nim jakiś niepokój. Poza tym zgłodniał tak bar­ dzo, że musiał natychmiast wejść do pierwszej lepszej restau­ racji, żeby coś przekąsić. Pod ścianą stał stojak z gazetami i Brett wziął sobie jedną, żeby zająć się czymś przy stole. Wszystkie ważne wiadomości scandalous czytelniczka

10 TESTAMENT NEDA PARKERA z pierwszej strony gazety dotyczyły spraw lokalnych. Ale na drugiej stronie znalazło się coś, co go zainteresowało. Był to artykuł poświęcony zmarłemu obywatelowi Braesburga. Za­ mieszczono nawet fotografię Neda Parkera. Jeśli rzeczywiście tak wyglądał, to Brett widział go po raz pierwszy w życiu. Matka prawdopodobnie nie miała żadnego zdjęcia swego oj­ ca, bo nigdy go synowi nie pokazała. Brett przeczytał cały artykuł, choć zrobił to bardziej z nu­ dów, aniżeli z ciekawości. Wynikało z niego, że stary był członkiem Izby Handlowej i Stowarzyszenia Uczciwych Ku­ pców. Okazało się więc, że choć rodzina niewiele go obcho­ dziła, to przynajmniej udzielał się społecznie. W tekście wspomniano także o Marjorie Holmes Parker, żonie Neda, która zmarła wiele lat wcześniej. O córce nie było nawet najmniejszej wzmianki. W gazecie podano także adres ro­ dzinnej rezydencji Parkerów: Dębowe Wzgórze 1. Brettowi nazwa ta wydała się bardzo pretensjonalna i nic dziwnego. Matka często opowiadała mu o tym, jak bardzo dumny był jej ojciec z tej posiadłości. Teraz Brett wszedł w posiadanie wszystkiego, co zostawił po sobie Ned Parker. Z jego prze­ klętą posiadłością na czele. Brett pomyślał sobie, że odda to wszystko na jakiś cel dobroczynny. W ten sposób dokona wyrafinowanej zemsty na człowieku, który swój dom cenił bardziej niż miłość własnej córki. Stary na pewno w grobie się przewróci! pomyślał z sa­ tysfakcją Brett. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy od chwili, w której zawiadomiono go o śmierci dziadka. Postanowił, że z samego rana odwiedzi kancelarię adwo­ kacką i załatwi wszystkie formalności prawne związane z przejęciem, a potem przekazaniem na cele dobroczynne ma- scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 11 jątku Neda Parkera. Musiał jeszcze tylko zdecydować, jaki ma to być cel. I znów z pomocą przyszła mu gazeta, bo jedna z informacji głosiła, że nazajutrz odbędzie się posiedzenie rady miejskiej. Oddam wszystko miastu, pomyślał Brett. Niech sobie z tym robią, co chcą. Stary się wścieknie. Ani posiadłość, ani reszta majątku Neda Parkera nie miały dla Bretta żadnej wartości. Chciał się tego jak najprędzej pozbyć i wrócić do domu. Wyszedł z restauracji bardzo z sie­ bie zadowolony. Był pewien, że tej nocy wreszcie zaśnie. A nie spał od czterdziestu godzin, to jest od chwili, kiedy adwokat matki zawiadomił go o śmierci Neda Parkera. Brett jechał powoli główną ulicą miasteczka, szukając ja­ kiegoś noclegu. Kiedy zauważył drogowskaz prowadzący na Dębowe Wzgórze, skręcił w tę właśnie uliczkę. Z czystej cie­ kawości. Okazało się, że ulicę nazwano tak z racji dębów, które rosły po obu jej stronach. Były potężne i ich konary tworzyły nad jezdnią rodzaj gęstego baldachimu. Przez nagie o tej porze roku gałęzie drzew przeświecały światła odległych domów. Dojechał do końca uliczki. Na kamiennej kolumnie wisiała tabliczka z numerem: Dębowe Wzgórze 1, pensjonat Parker House. Chyba pomyliłem adres, pomyślał Brett. Niemożliwe, żeby stary dzielił z obcymi dom, w którym nie chciał widzieć na­ wet rodzonej córki. Na wszelki wypadek zajrzał do leżącej na siedzeniu samo­ chodu gazety. Wcale się nie pomylił. Nie namyślając się wiele, wjechał na podjazd. Potrzebował miejsca do spania, a los przyprowadził go prosto do pensjonatu, więc nie było sensu scandalous czytelniczka

12 TESTAMENT NEDA PARKERA dalej się błąkać. Piętrowy dom był dobrze oświetlony i pomi­ mo mgły oraz siąpiącego deszczu nieźle widoczny. Brett wielokrotnie wyobrażał sobie dom, o którym opo­ wiadała mu matka. Wszystkie jego wyobrażenia w jednej chwili legły w gruzach. Spodziewał się ponurego, mrocznego domiszcza, jakby żywcem przeniesionego ze stron angielskiej powieści gotyckiej. Tymczasem, nawet mimo paskudnej po­ gody, zbudowany z surowego kamienia dom wyglądał przy­ tulnie, swojsko, wręcz uroczo. Na dużej werandzie stały wi­ klinowe meble. Wielkie okna, albo raczej oszklone ściany werandy, przysłonięte były teraz zielonymi żaluzjami. Prze­ świecało przez nie palące się gdzieś w głębi domu światło. Brett miał zamiar tylko podjechać pod dom, obejrzeć go sobie z bliska i zaraz odjechać. Gdyby go o to zapytano, nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego właściwie wysiadł z furgo­ netki. Zadzwonił do drzwi i kuląc się, zastanawiał się, czy ktoś mu w ogóle otworzy, a jeśli tak, to co on, Brett, temu komuś powie. Zapaliły się umieszczone po obu stronach drzwi lampy, a zaraz potem drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich kobieta. Choć nie miała na twarzy makijażu, a włosy związała z tyłu głowy w ciasny węzeł, Brett natychmiast rozpoznał tajemni­ czą piękność, która tak bardzo płakała na pogrzebie Neda , Parkera. - Czym mogę panu służyć? - zapytała, podkurczając pal­ ce bosych stóp. - Chciałbym wynająć pokój. Na jedną noc. - Przykro mi, ale pensjonat jest nieczynny. - Kobieta wy­ dawała się zaskoczona tą zwyczajną przecież prośbą. - Pan Parker nie żyje. Dziś go pochowaliśmy. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 13 - Bardzo mi przykro. - Brett zrobił smutną minę. - 0 ni­ czym nie wiedziałem. A tak mi zależało na tym, żeby tu zamieszkać. - Skulił się jeszcze bardziej, chroniąc się przed lodowatym podmuchem. - Zupełnie nie znam tego miasta, więc może byłaby pani tak miła i wskazała mi drogę do ja- kiegoś hotelu. Kobieta tylko chwilę się wahała. Otworzyła Szeroko drzwi, gestem zapraszając Bretta do środka. - Nie będę pana trzymać na dworze w taką paskudną po­ godę - powiedziała, zamykając za nim drzwi. - Tak, proszę pani, jest okropnie zimno. - Brett natych­ miast skorzystał z okazji, żeby się trochę rozejrzeć. Hol był przestronny i miły. Pod jedną jego ścianą stała długa, wyściełana ława, a pod przeciwną - duży stół. Naprze­ ciw drzwi widniały prowadzące w ciemność schody. Brett szukał jakiegoś śladu swojej matki. Spodziewał się fotografii albo czegoś w tym rodzaju, ale niczego nie znalazł. - Poza Parker House w Braesburgu jest tylko jeden motel, ale teraz jest tam remont - powiedziała kobieta, podchodząc do stołu. Otworzyła szufladę i wyjęła z niej książkę telefoni­ czną. - W tej sytuacji najbliższy hotel znajdzie pan dopiero w Austin, ale to co najmniej godzina drogi stąd. - Zamyśliła się. - Tyle że dziś będzie panu trudno tam dojechać. Dopiero co w wiadomościach ostrzegali, że nadchodzi burza śnieżna. W Teksasie to raczej rzadkie zjawisko, ale jednak się zdarza. - No to co ja mam zrobić? - zapytał Brett, starając się przy tym wyglądać na kompletnie załamanego. - Naprawdę nie wiem. - Kobieta przygryzła dolną wargę. Spojrzała na niego i pewnie zauważyła, że jest bardzo zmę­ czony, bo zdecydowanym ruchem zamknęła książkę telefoni- scandalous czytelniczka

14 TESTAMENT NEDA PARKERA czną. - Nie mam sumienia nigdzie pana wysyłać w taką po­ godę. Może pan u nas zostać. - Nie chciałbym się narzucać... - Wcale się pan nie narzuca. - Cień uśmiechu przemknął po jej twarzy. - Szczerze mówiąc, ja także rada jestem, że nie będę dziś w domu sama. - Całkiem już zdecydowana, schowała książkę telefoniczną do szuflady i zamiast niej podsunęła Bret¬ towi książkę meldunkową. - Proszę się tu wpisać, panie... - Sinclair - powiedział bez namysłu. - Brett Sinclair. Popatrzył na nią, sądząc, że teraz już na pewno go rozpo­ zna. Ale wyraz twarzy tej kobiety nie zmienił się ani na jotę. - Gayla Matthews - uśmiechnęła się, podając mu rękę. - Miło mi pana poznać. Z tyłu domu jest podjazd. Proszę tam zaparkować samochód i przynieść swoje rzeczy, a ja przez ten czas przygotuję panu pokój. Drzwi z ganku prowadzą wprost do kuchni. Znajdzie pan tam dzbanek gorącej kawy. Proszę się poczęstować. Odwróciła się na pięcie, uniosła nieco rąbek swej długiej, workowatej sukni dżinsowej i weszła na schody. Brett stał w holu i patrzył na jej, z każdym krokiem lepiej widoczne, gołe nogi. Bez trudu mógł sobie wyobrazić, jak te długie i bardzo zgrabne nogi oplatają się wokół niego w miłosnym uniesieniu. Potrząsnął głową, jakby to był najlepszy sposób na odpędzenie tego rodzaju myśli. Co się ze mną, u diabła, dzieje, pomyślał wściekły na sie­ bie. Przecież ta kobieta była kochanką mego dziadka! A jednak przyglądał się jej, dopóki nie weszła na podest i nie zniknęła w głębi ciemnego korytarza. Poważnie się za­ stanawiał, czy przypadkiem nie postradał zmysłów. Z własnej i nieprzymuszonej woli miał spędzić noc w domu dziadka, scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 15 w towarzystwie jego kochanki. Nie rozumiał, co go opętało i dlaczego właściwie zadzwonił do drzwi, a potem jeszcze, na domiar złego, poprosił tę kobietę o nocleg. Nalał sobie kawy i, rozgrzewając dłonie o ciepły kubek, wpatrywał się w okno. Na dworze padał mokry śnieg. Widać go było na tle palącej się nad garażem lampy. Przynajmniej tym razem prognoza pogody się sprawdziła, pomyślał Brett. Zaraz będzie burza, a za kilka minut drogi w tym rejonie staną się nieprzejezdne. Tylko dzięki wspa­ niałomyślności Gayli nie utkwiłem teraz w zaspie. O mało nie zakrztusił się kawą, tak go wzburzyła myśl o tym, że kochanka jego dziadka może być wspaniałomyślna. A jednak musiał przyznać, że przynajmniej w tym wypadku rzeczywiście taka właśnie była. Być może gdyby wiedziała, kim jest i co ma zamiar zrobić z Parker House, okazałaby się mniej gościnna. Brett nie bardzo wiedział, co ma o tej kobiecie myśleć. Właściwie to wcale nie wierzył, że naprawdę była kochanką jego dziadka, choć, z drugiej strony, trudno mu było znaleźć jakieś inne, rozsądne wytłumaczenie jej obecności w tym do­ mu oraz nie skrywanej rozpaczy, jaką zademonstrowała na pogrzebie. Chociaż nie miał ochoty chwalić swego dziadka, z całą pewnością musiał schylić czoło przed jego znawstwem kobiet. Nawet workowata suknia nie zdołała ukryć zgrabnej figury Gayli. - Widzę, że znalazł pan dzbanek. Brett drgnął na dźwięk jej głosu. Nie wiadomo dlaczego przestraszył się, że w jakiś cudowny sposób odgadła jego myśli. scandalous czytelniczka

16 TESTAMENT NEDA PARKERA - Znalazłem. Bardzo dziękuję. - Uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał szalejącą za oknem zamieć. - Tym razem pro­ gnoza się sprawdziła. Tylko dzięki pani nie utknąłem w za­ spach. Mogłem na śmierć zamarznąć. - Nigdy nie odprawiaj gościa z kwitkiem - powiedziała Gayla takim tonem, jakby recytowała fragment jakiegoś prze­ pisu prawnego. A widząc zdziwione spojrzenie Bretta, wyjaś­ niła: - To pierwsza zasada przetrwania wszystkich hotelarzy. Czy jadł pan już kolację? Mogę podać... - Dziękuję, przegryzłem coś w restauracji w centrum miasta. - Więc może ma pan ochotę na coś słodkiego? Upiekłam ciasto na wypadek... - w porę ugryzła się w język. Mało brakowało, a wygadałaby się przed tym obcym człowiekiem, że upiekła ciasto w nadziei, że córka Neda jednak na jego pogrzeb przyjedzie. Ale Brett wciąż na nią patrzył tak, jakby czekał na dokończenie zdania. Gayla zaczerwieniła się i od­ wróciła do niego plecami. - Na wypadek czego? - dopytywał się Brett. - Gdyby któryś z żałobników chciał po pogrzebie przyjść do domu - mruknęła. - No i co? Przyszli? - Brett był tego naprawdę ciekaw. - Nie. To pewnie przez tę pogodę - odrzekła z nutą nie­ zadowolenia w głosie. Potem odwróciła się do Bretta i obda­ rzyła go uprzejmym uśmiechem. - Ale na szczęście pan przy­ jechał i ciasto się nie zmarnuje. Oczywiście, jeśli zechce się pan poczęstować. - Jasne. - Brett nie miał serca jej odmówić. Widać było, że za nic na świecie nie chciała zostać sama. - Nie można pozwolić, żeby się takie dobre ciasto zmarnowało. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 17 Usiadł przy kuchennym stole i patrzył, jak Gayla kroi cia­ sto, nakłada na talerzyk, a potem dekoruje je bitą śmietaną i truskawkami. Wcale nie był głodny, a mimo to ślinka napły­ nęła mu do ust. - Czy jeszcze na coś miałby pan ochotę? - zapytała. - Proszę usiąść ze mną. Nienawidzę jeść sam. Gayla usiadła i zaczęła miąć w palcach papierową serwet­ kę, którą wzięła ze stołu. Brett czuł, że wolałaby się kręcić po kuchni, zamiast tak siedzieć bez żadnego zajęcia. Pomału jadł ciasto i zastanawiał się, co by tu powiedzieć. Panująca w ku¬ chni cisza nawet jemu przeszkadzała. - Doskonałe ciasto - powiedział w końcu. - Czy to pani gotuje dla gości pensjonatu? - Tak, jestem tu kucharką - roześmiała się. - A także po­ kojową, sprzątaczką, recepcjonistką i ogrodnikiem. - Naprawdę wszystko robi pani sama? - Brett nie potrafił ukryć zdumienia. - Nie ma tu żadnego personelu? - Oprócz mnie nie ma nikogo. Zresztą, nie ma takiej po­ trzeby. W zimie rzadko ktoś do nas przyjeżdża. W lecie, kiedy mamy dużo gości, wynajmuję kogoś do pomocy w sprzątaniu, ale poza tym sama sobie ze wszystkim radzę - opowiadała z przejęciem. - Pewnie dlatego ludzie tak bardzo lubią ma­ łe pensjonaty. Czują się tak, jakby mieszkali w domu, a nie w hotelu. Bretta zaskoczyła zarówno jej szczerość, jak i nie ukrywa­ ne oddanie dla Parker House i wykonywanej w nim pracy. Nie rozumiał, jak ona to robi, że ma i czas i energię na pro­ wadzenie tak dużego domu i na to, aby być kochanką starca. - Ilu gości może tu mieszkać naraz? - Mamy sześć pokoi gościnnych. A w zeszłym roku wyre- scandalous czytelniczka

18 TESTAMENT NEDA PARKERA montowaliśmy wozownię i przerobiliśmy ją na apartament dla nowożeńców. Na tyłach wozowni urządziliśmy niewielki ogródek z wielką wanną. W letnie noce jest tam naprawdę romantycznie. Brett słuchał tego wszystkiego i zastanawiał się, jak by tu ustalić, co łączyło tę kobietę z Nedem Parkerem. Doszedł do wniosku, że musiałby chyba zapytać ją o to wprost. - Od jak dawna ten dom jest w posiadaniu pani rodziny? - zapytał podstępnie. - Dom nie jest mój. Ja tu tylko pracuję. Należy... - urwała i po chwili sama siebie poprawiła. - Należał do pana Parkera. - Do tego człowieka, którego dziś pochowano? - Tak. - Wstała i zaniosła wciąż jeszcze pełen kawy ku­ bek do zlewu. - A co się stanie z domem? - To zależy od spadkobierców. - Odwrócona do niego plecami Gayla tylko wzruszyła ramionami. - Nie mieszkają w Braesburgu? - dopytywał się Brett, ciekaw, ile ona wie o rodzinie Parkera. - Nie. Nie wiem, gdzie mieszkają. Pan Parker nigdy mi o nich nie opowiadał. Wszystkimi sprawami majątkowymi zajmuje się jego adwokat. Gayla odstawiła kubek po kawie na suszarkę i zapatrzyła się w wirujące za oknem płatki śniegu. Przygarbiła się, jakby nagle nałożono na jej barki zbyt wielki ciężar. Po chwili jednak otrząsnęła się z nurtujących ją myśli. Wzięła ręcznik i wycierając ręce, powoli odwróciła się do Bretta. - Czy chciałby pan obejrzeć dom? - zapytała bez cienia poprzedniej melancholii w głosie. - Oprowadzę pana, a po­ tem pokażę pański pokój. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 19 - Bardzo bym chciał - ucieszył się Brett. Naprawdę nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy dom, w którym jego matka spędziła dzieciństwo. Podniósł z podłogi swoją torbę podróżną, zarzucił ją sobie na ramię i poszedł za Gaylą. - Rodzina pani Parker wybudowała ten dom w 1830 roku - powiedziała Gayla, kiedy znów znaleźli się przy drzwiach frontowych. - Przyjechali z Niemiec. Zresztą tak samo jak większość ówczesnych mieszkańców miasteczka. Gayla zatrzymała się w progu salonu i zapaliła światło. W jednym jego rogu pysznił się fortepian. Resztę przestrzeni zaaranżowano tak, aby urządzić kilka osobnych kącików wy­ poczynkowych. Każdy z nich wyposażono w sofę oraz dwa ogromne fotele. - Większość mebli to prawdziwe antyki. Niektóre z nich rodzina pani Parker przywiozła ze sobą z Niemiec. Nasi go­ ście mogą sobie tutaj odpocząć. Zgasiła światło i przeszła do znajdującej się po przeciwnej stronie wielkiego holu jadalni. Znów zapaliła światło. Nad wielkim mahoniowym stołem rozjarzył się kryształowy ży­ randol. - Większość posiłków jadamy tutaj, ale kiedy pogoda do­ pisuje, lubię podawać śniadania na werandzie. - Wyłączyła światło i skinęła na Bretta, żeby jej towarzyszył. - To moje ulubione miejsce. Jest mniejsza od jadalni i bardziej przytul­ na. Kiedy postanowiliśmy otworzyć w Parker House pensjo­ nat, zagospodarowałam także werandę z tyłu domu. Gayla otworzyła niewielkie drzwi. Kiedy zrobiło się jasno, Brett pomyślał sobie, że znalazł się w kwitnącym ogrodzie. Tyle tu było kwiatów i kolorowych ozdób. scandalous czytelniczka

20 TESTAMENT NEDA PARKERA - Pewnie i to pani sama zrobiła? - zapytał Brett, dojrza­ wszy na twarzy Gayli wyraz dumy. - Nie dałabym rady. - Z powagą pokręciła głową. - Nie znam się na stolarce. Ja tylko pomalowałam ściany, uszyłam draperie i obrusy. No i wyhodowałam rośliny. Całą resztę zro­ bił jeden z miejscowych fachowców. Powiedziała to takim tonem, jakby jej wkład pracy był minimalny, ale Brett i tak się domyślił, że to jej smakowi, jej wyobraźni i jej złotym rękom zawdzięczała weranda swój wygląd i nastrój. - Może miałby pan ochotę obejrzeć teraz pokoje na pię­ trze? - zapytała uprzejmie. - Nawet bardzo - odrzekł Brett, przerzucając torbę po­ dróżną na drugie ramię. - Jeśli, oczywiście, nie ma pani nic przeciwko temu. Poszli na górę. Gayla zatrzymała się u szczytu schodów. - Ten pokój przygotowałam dla pana, ale obejrzymy go sobie na końcu - powiedziała, wskazując najbliższe drzwi. - W tej części domu są trzy pokoje, a w tamtej - cztery. Pomię­ dzy nimi jest ten pokój, w którym pan dzisiaj zamieszka. Stanęła przy drzwiach następnego pokoju i ze śmie­ chem pokazała palcem przytwierdzoną do drzwi mosiężną tabliczkę. - Ned wpadł na pomysł, żeby nazwać poszczególne po­ koje nazwiskami teksańskich polityków. Postarał się przy tym, żeby demokraci byli po lewej stronie, a republikanie po pra­ wej. Twierdził, że to konieczne, bo inaczej by się pobili. A więc stary miał także poczucie humoru, pomyślał Brett, całkiem niewzruszony tą nową wiedzą. Szedł za Gaylą i tylko jednym uchem słuchał opowiadanej przez nią historii Parker scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 21 House. Na końcu korytarza były drzwi pozbawione jakiejkol­ wiek tabliczki. Gayla nacisnęła klamkę, ale zaraz cofnęła rękę. W jej oczach zabłysły łzy. - To był pokój pana Parkera - powiedziała. Odwróciła się na pięcie i poprowadziła go do tego pokoju u szczytu schodów, który na tę noc przeznaczyła dla niego. Rola przewodnika przestała ją już bawić. - Ten pokój nosi imię pani Parker - powiedziała Gayla. - Ned mówił, że Marjorie była urodzonym rozjemcą. To dla­ tego umieścił ją pomiędzy dwoma partiami. Z tego, co o niej wiem od Neda i od innych, wynika, że była cichą, niepozorną kobietą, ale potrafiła trzymać żelazną ręką nawet najbardziej upartego osobnika. Na pewno bardzo jej się ta umiejętność przydała, skoro była żoną Neda. Bardzo ją kochał. Kochający mąż, pomyślał z ironią Brett. Mama zupełnie co innego mi mówiła. - Mam nadzieję, że będzie tu panu wygodnie - powie­ działa Gayla. Weszła do pokoju i zapaliła nocną lampkę. - Ma pan tu osobną łazienkę. Ręczniki są w bieliźniarce za drzwia­ mi. Brett pomyślał, że Gayla prawdopodobnie ma już dosyć jego obecności i chciałaby jak najprędzej zostać sama. - Proszę mi wybaczyć - powiedziała, splatając i rozplata­ jąc dłonie. - Jestem już trochę zmęczona. Wie pan, gdzie jest kawa, więc proszę się nie krępować. Telewizor stoi w gabine­ cie. W ogóle proszę się czuć jak u siebie w domu. - Jak w domu? - mruknął Brett po jej wyjściu. - Nie ma mowy. Na pewno nie tutaj. scandalous czytelniczka

ROZDZIAŁ DRUGI Wprawdzie Brett obiecywał sobie, że kiedy tylko znajdzie się w łóżku, zaśnie kamiennym snem, ale sen nie przychodził. Podłożył więc ręce pod głowę i wpatrywał się w sufit. Właśnie wrócił z wyczerpującej inspekcji sieci domów to­ warowych Sinclaira (musiał objechać aż trzy stany), kiedy dostał wiadomość, że ma się natychmiast skontaktować z ad­ wokatem swojej matki. W pierwszym odruchu chciał zigno­ rować tę wiadomość albo chociaż najpierw odpocząć, a po­ tem zadzwonić do adwokata. Teraz żałował, że postąpił inaczej. To właśnie adwokat matki przekazał Brettowi wiadomość o śmierci dziadka. Podobno otrzymał telegram z Braesburga, w którym adwokat starego Parkera prosił, aby Christine, mat­ ka Bretta, przyjechała na pogrzeb. Brett pomyślał z goryczą, że stary jednak chciał, żeby córka wróciła do domu. Niestety, trochę się spóźnił. Christine Sinclair nie mogła już nigdzie wrócić, bo nie żyła od sześciu miesięcy. Adwokat przypomniał mu, że jako jedyny spadkobierca Christine, Brett odziedziczy cały majątek swego dziadka. Ale Brett niczego od starego nie chciał. A już najmniej jego prze­ klętych pieniędzy. Za to bardzo chciał skończyć tamtą bez­ sensowną rozmowę i iść spać, ale adwokat twierdził, że, przez wzgląd na matkę, powinien pojechać na pogrzeb. Brett wcale scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 23 tak nie uważał, ale żeby się pozbyć natrętnego prawnika, obiecał mu, że jak tylko trochę odpocznie, natychmiast za­ dzwoni do tego adwokata z Braesburga. A jednak, nie wiadomo dlaczego, zupełnie nie mógł za­ snąć. W końcu wstał, spakował torbę i znów wsiadł do furgo­ netki. Jechał całą noc i pół dnia i przyjechał do Braesburga akurat wtedy, kiedy kondukt wchodził na cmentarz. A teraz leżał w łóżku w domu swego dziadka i wciąż nie mógł zasnąć. Na domiar złego zaczął mu dokuczać wrzód żołądka. Brett westchnął, zapalił nocną lampkę i podłożył sobie pod głowę jeszcze jedną poduszkę. Rozejrzał się po pokoju. Wszędzie widać było ślady troskliwej ręki Gayli. Na nocnym stoliku stał koszyczek z owocami i talerzyk z herbat­ nikami, mała porcelanowa miseczka pełna różnokolorowych cukierków oraz dzbanek z wodą i kryształowa szklaneczka. Brett wychylił się z łóżka i dotknął palcem dzbanka. Zaraz jednak wrócił do poprzedniej pozycji, odruchowo przyciska­ jąc dłonią bolący żołądek. Nie wody mu było trzeba, ale mleka, które zawsze łagodziło przeraźliwe pieczenie. Przypomniał sobie, jak Gayla na pożegnanie powiedziała, żeby się czuł jak u siebie w domu. Miał nadzieję, że nie będzie mu miała za złe, jeśli zajrzy do lodówki. W samych tylko dżinsach, boso, wyszedł z pokoju. Po cichutku zszedł na dół. Zanim jednak doszedł do kuchni, usłyszał jakiś dźwięk. Zatrzymał się i chwilę nasłuchiwał. Coś działo się w gabinecie. Brett pomyślał, że pewnie zapomniał wyłączyć telewizor. Wszedł do pokoju i zamarł. Przy komin­ ku, w starym skórzanym fotelu siedziała Gayla. Płakała. Brett po cichutku wycofał się z pokoju. Nie chciał jej przeszkadzać. Ale po chwili wrócił. Serce mu się ściskało scandalous czytelniczka

24 TESTAMENT NEDA PARKERA z żalu na wspomnienie wstrząsanych tłumionym szlochem ramion Gayli. Pomyślał, że nie powinna być teraz sama. - Czy coś się stało, proszę pani? - zapytał. Usłyszawszy jego głos, odwróciła się gwałtownie, po czym szybko wstała z fotela. - Nic się nie stało - chlipnęła. - Nie mogłam zasnąć, więc... - Przycisnęła dłoń do ust, chcąc powstrzymać płacz. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć, - Proszę usiąść i odpocząć - powiedział Brett, niemal siłą wciskając ją z powrotem w fotel. - Przyniosę pani coś do picia. Szklankę ciepłego mleka albo odrobinę whisky. - Nie, nie... Naprawdę nie trzeba - wyjąkała, okrywając kolana połami szlafroka. - Przepraszam, że pana obudziłam. - Wcale mnie pani nie obudziła. Ja także nie mogłem spać. - Brett usiadł na podłodze obok fotela. Podciągnął kolana pod brodę i zastanawiał się, co właściwie powinien teraz zrobić. - Może zadzwonić po któregoś z pani krewnych? - Nie. - Gayla pokręciła głową. Nie patrzyła mu w oczy. - Ja nie mam nikogo. - Trochę tu zimno - powiedział Brett. Nie chciał, żeby się domyśliła, że zimny dreszcz, który nim wstrząsnął, spowodo­ wany był beznadziejnym smutkiem jej zapłakanych oczu. - Bardzo przepraszam. Zmniejszyłam ogrzewanie na par­ terze, zanim się położyłam. Ale jeśli panu zimno - znów wstała z fotela - to zaraz je włączę. Brett wziął ją za rękę i na powrót usadził w fotelu. Po raz pierwszy w życiu na własne oczy widział tak usłużną kobietę. - Wolałbym rozpalić ogień na kominku - powiedział. - To powinno rozwiązać problem chłodu. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 25 - Zaraz to zrobię. - Ja to zrobię. - Brett położył rękę na jej ramieniu, zanim Gayla zdołała się podnieść. Usłuchała, choć widać było, że robi to niechętnie. Brett ułożył polana w kominku. Ogień zaczął lizać suche drewno. Płomienie rzucały żywy blask na nagi tors Bretta, odbijały się w wiszącym na jego szyi złotym łańcuszku, na którym koły­ sała się obrączka. Gayla nigdy dotąd nawet nie pomyślała o tym, że może jej brakować seksu, w tej chwili jednak nie potrafiła ode­ rwać oczu od tego mężczyzny. Jej gość miał szerokie, pięk­ nie uformowane i zwężające się ku pośladkom plecy. Gay­ la miała niezdrową ochotę dotknąć tych jego pośladków i poczuć, jak pracują mięśnie. Na szczęście Brett w tej właś­ nie chwili odłożył pogrzebacz i usiadł na podłodze obok fo­ tela. - Dlaczego pani tu przyszła? - zapytał po chwili. - Sama nie wiem - powiedziała cicho. Bała się, że znów wybuchnie płaczem. Pytanie Bretta przywróciło ją ponurej rzeczywistości. - Chyba poczułam się samotna. Ned całymi dniami przesiadywał w tym pokoju. Pomyślałam, że jak tu sobie posiedzę, to znajdę się trochę bliżej niego. - Ja też czasami tak robiłem - powiedział Brett, wpatrując się w ogień. - Po śmierci mamy wchodziłem do jej sypialni tylko po to, żeby pooddychać jej zapachem. Dzięki temu czułem się trochę mniej samotny. - Ned palił najbardziej śmierdzące cygara na świecie. Oczywiście były to bardzo dobre cygara. Przynajmniej on tak twierdził. Po pierwszym zawale lekarz zabronił mu pa­ lenia, ale Ned i tak czasami sobie podpalał. - Gayla uśmiech- scandalous czytelniczka

26 TESTAMENT NEDA PARKERA nęła się lekko. - Naprawdę nie wiem, jak mógł przypusz­ czać, że tego nie zauważę. Te jego cygara czuć było w całym domu. W tej chwili znów łzy nabiegły jej do oczu. Wytarła je wierzchem dłoni. - Przepraszam - powiedziała. - Chyba nie potrafię prze­ stać płakać. - Kiedy się straci kogoś bliskiego, to zawsze jest ciężko. Czasami rozmowa o nim może przynieść ulgę - powiedział z namysłem Brett. Miał nadzieję, że może wreszcie dowie się, co łączyło tę kobietę z jego dziadkiem. Gayla podniosła głowę. Spojrzała na niego zaskoczona. Miał takie uczciwe, niebieskie oczy. I biło od niego jakieś dziwne ciepło, obiecujące ulgę, której ona tak bardzo potrze­ bowała. Zapragnęła wypłakać na jego ramieniu wszystkie swoje żale. Ale przecież ten mężczyzna był gościem pensjo­ natu i zupełnie obcym człowiekiem. - Dziękuję, ale jakoś sobie poradzę - mruknęła, unikając jego spojrzenia. Wstała z fotela i wierzchem dłoni starła re­ sztę łez z policzków. - Może ma pan ochotę na kawę? Dopiero co zaparzyłam świeżą. Brett nie miał ochoty na kawę, ale pełne nadziei spojrzenie tej kobiety upewniło go, że nie chciała być sama. - Za kawę dziękuję - powiedział, wstając z dywanu - ale bardzo chętnie napiłbym się mleka. - Wobec tego przyniosę panu mleko. - Gayla zrobiła krok w stronę drzwi. - Mam na imię Brett. - Położył jej rękę na ramieniu i za­ prowadził z powrotem do fotela. - Ty sobie posiedzisz przy kominku, a ja przyniosę nam coś do picia. scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 27 - Ale ty jesteś gościem. - Gayla omal nie wpadła w pani­ kę. - Nie mam prawa wymagać, żebyś mi usługiwał. - Niczego ode mnie nie wymagasz. Ja sam to zapropono­ wałem. Nie ruszaj się stąd. Zaraz wrócę. Zgodnie z zapowiedzią Gayli, na kuchni stał dzbanek świe­ żo zaparzonej kawy. Brett nalał pełen kubek, potem napełnił szklankę mlekiem i wrócił do gabinetu. Gayla siedziała tam, gdzie ją zostawił. Jak urzeczona wpatrywała się w płonący na kominku ogień. Brett podał jej kubek z kawą. Przestraszyła się. Uniosła głowę. Policzki znów miała mo­ kre, a oczy opuchnięte od płaczu. Brett ostrożnie umieścił kubek z kawą w dłoniach Gayli. Otuliła go dłońmi, jakby koniecznie musiała je o coś ogrzać. - Dziękuję - powiedziała cichutko. - Bardzo proszę. - Brett zajął swoje miejsce na podłodze. Szybko wypił mleko i odstawił szklankę. Odchylił się do tyłu, oparł na łokciach i wyciągnął swoje długie nogi w stronę kominka. Przyglądał się Gayli kątem oka. Siedziała wpatrzona w ogień. Brett mógłby przysiąc, że oprócz smutku, który tak wyraźnie malował się na jej twarzy, dostrzega tam jeszcze coś. Jakby strach. Nie wiedział jednak, czego właściwie miałaby się bać. Czyżby samotności? A mo­ że utraty domu i pracy? Zmarszczył czoło, chcąc odsunąć od siebie narastające poczucie winy. Nie jestem za nią odpowiedzialny, myślał. Ona sama, ż własnej i nieprzymuszonej woli, podjęła decyzję, która do­ prowadziła ją do takiego stanu. Ja nie miałem z tym nic wspólnego. Przekażę Parker House miastu. I nic mnie nie obchodzi, że Gayla Matthews straci w ten sposób i dom, i pracę. scandalous czytelniczka

28 TESTAMENT NEDA PARKERA Ale ani te przekonywające myśli, ani masaż, ani nawet i mleko nie zmniejszyły nieprzyjemnego pieczenia w żołądku Bretta. Gayla przycisnęła pusty już kubek do czoła. Widocznie tym razem potraktowała go jak lek na ból głowy. - Przynieść ci jeszcze kawy? - zapytał Brett. Wzdrygnęła się, jakby zapomniała, że oprócz niej jest w pokoju ktoś jeszcze. - Nie, dziękuję - pokręciła głową. - A może dać ci aspirynę? - Brett wyjął kubek z jej drżą­ cej dłoni. Gayla znów pokręciła głową. Oparła się plecami o podu­ szki fotela, zamknęła oczy i palcami gładziła wytartą skórę na poręczach. Czuła na sobie spojrzenie Bretta. Mimo że był obcym człowiekiem, wdzięczna mu była za to, że dotrzymy­ wał jej towarzystwa. - Mów do mnie - poprosiła. - O czym mam mówić? - Brett spojrzał na nią zasko­ czony. - O czymkolwiek. Opowiedz mi, gdzie mieszkasz, co ro­ bisz, po co przyjechałeś do Braesburga. Cokolwiek. - Przyjechałem tu w interesach - powiedział po chwili namysłu. Był prawie pewien, że nie skłamał. W końcu rze­ czywiście przyjechał do Braesburga po to, żeby załatwić pew­ ną sprawę. - Na stałe mieszkam w Kansas City. - Masz rodzinę? - zapytała Gayla. - Nie. Moi rodzice nie żyją. - A rodzeństwo? - Jestem jedynakiem. - Ja mam dziewięcioro rodzeństwa. Czterech braci i pięć scandalous czytelniczka

TESTAMENT NEDA PARKERA 29 sióstr - powiedziała Gayla. Oczy wciąż miała zamknięte, ale na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Od lat ich nie widziałam. Porozjeżdżali się po całych Stanach. Tylko ja jed­ na zostałam w Teksasie. - Dziewięcioro - powtórzył Brett, wpatrując się w ogień na kominku. Jak każdy jedynak, bardzo chciał mieć rodzeństwo. - Czym się zajmujesz w Kansas City? - Jestem prezesem Sinclair Corporation - powiedział wy­ rwany z zamyślenia Brett. - To sieć domów towarowych, któ- rej właścicielem był mój ojciec. - To jesteś ważną osobą. - Jestem prezesem wyłącznie z nazwy. Rada dyrektorów korporacji czuwa nad tym, żebym, broń Boże, nie miał nic do powiedzenia. - Gdybym miała zgadywać, to powiedziałabym, że jesteś farmerem. - Gayla nie chciała drążyć tematu. - Farmerem? - zdziwił się Brett. - Nosisz dżinsy i kowbojskie buty, jeździsz furgonetką... To bardziej pasuje do farmera niż do prezesa korporacji. - Moja rada dyrektorów pewnie by się z tobą zgodziła - roześmiał się Brett. - W kółko mi powtarzają, że powinie­ nem poprawić swój image. Woleliby, żebym nosił garnitury z kamizelką. Ale ja najlepiej się czuję w dżinsach. - Ned też był taki - westchnęła Gayla. - Miał w nosie konwenanse. Brettowi to porównanie nie przypadło do gustu, ale Gayla nawet tego nie zauważyła. - Ludzie z miasta nie szczędzili mu cierpkich uwag, kiedy mnie tu przywiózł - ciągnęła. - Okropnie plotkowali. Trudno się temu dziwić, pomyślał Brett. Staruch, który scandalous czytelniczka