ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 149 506
  • Obserwuję931
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 240 307

Tolkien J.R.R. - Władca Pierścieni T 2 - Dwie Wieże

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Tolkien J.R.R. - Władca Pierścieni T 2 - Dwie Wieże.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK T Tolkien J.R.R
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 6,528 osób, 2654 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (2)

Gość • 3 lata temu

dziadowskie

Gość • 5 lata temu

Dziękuję bardzo za plik :)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 339 stron)

J. R. R. TOLKIEN DWIE WIEŻE DRUGI TOM WŁADCY PIERŚCIENI Przekład: Maria Skibniewska

Tytuł oryginału: The Two Towers: being the second part of The Lord of the Rings. Data wydania polskiego: 1990 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1954 r.

Trzy pier´scienie dla królów elfów pod otwartym niebem, Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach, Dziewi˛e´c dla ´smiertelników, ludzi ´smierci podległych, Jeden dla Władcy Ciemno´sci na czarnym tronie W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie, Jeden, by wszystkimi rz ˛adzi´c, Jeden, by wszystkie odnale´z´c, Jeden, by wszystkie zgromadzi´c i w ciemno´sci zwi ˛aza´c W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie.

Synopis Oto druga cz˛e´s´c trylogii „Władca Pier´scieni”. Cz˛e´s´c pierwsza — zatytułowana „Wyprawa” — opowiada, jak Gandalf Szary odkrył, ˙ze Pier´scie´n, znajduj ˛acy si˛e w posiadaniu hobbita Froda, jest tym Jedy- nym, którzy rz ˛adzi wszystkimi Pier´scieniami Władzy; jak Frodo i jego przyja- ciele uciekli z rodzinnego, cichego Shire’u, ´scigani przez straszliwych Czarnych Je´zd´zców Mordoru, a˙z w ko´ncu, dzi˛eki pomocy Aragorna, Stra˙znika z Eriadoru, przezwyci˛e˙zyli ´smiertelne niebezpiecze´nstwo i dotarli do domu Elronda w dolinie Rivendell. W Rivendell odbyła si˛e Wielka Narada, na której postanowiono, ˙ze trzeba zniszczy´c Pier´scie´n, Froda za´s mianowano powiernikiem Pier´scienia. Wybrano te˙z wówczas o´smiu towarzyszy, którzy mieli Frodowi pomóc w jego misji, miał bowiem podj ˛a´c prób˛e przedarcia si˛e do Mordoru w gł ˛ab nieprzyjacielskiego kraju i odnale´z´c Gór˛e Przeznaczenia, poniewa˙z tylko tam mo˙zna było zniszczy´c Pier- ´scie´n. Do dru˙zyny nale˙zał Aragorn i Boromir, syn władcy Gondoru — dwaj przed- stawiciele ludzi; Legolas, syn króla le´snych elfów z Mrocznej Puszczy; Gimli, syn Gloina spod Samotnej Góry — krasnolud; Frodo za swym sług ˛a Samem oraz dwoma młodymi krewniakami, Peregrinem i Meriadokiem — hobbici, wreszcie — Gandalf Szary, czarodziej. Dru˙zyna wyruszyła tajemnie z Rivendell, dotarła stamt ˛ad daleko na północ, musiała jednak zawróci´c z wysokiej przeł˛eczy Karadhrasu, niemo˙zliwej zim ˛a do przebycia; Gandalf, szukaj ˛ac drogi pod górami, poprowadził o´smiu przyjaciół przez ukryt ˛a w skale bram˛e do olbrzymich kopal´n Morii, lecz w walce z potworem podziemi run ˛ał w czarn ˛a otchła´n. Przewodnictwo obj ˛ał wówczas Aragorn, któ- ry okazał si˛e potomkiem dawnych królów zachodu, i wywiódłszy dru˙zyn ˛a przez Wschodni ˛a Bram˛e Morii skierował j ˛a do krainy elfów Lorien, a potem w łodziach z biegiem Wielkiej Rzeki Anduiny a˙z do wodogrzmotów Rauros. W˛edrowcy ju˙z spostrzegli wtedy, ˙ze s ˛a ´sledzeni przez szpiegów Nieprzyjaciela i ˙ze tropi ich Gol- lum — stwór, który ongi posiadał Pier´scie´n i nie przestał go po˙z ˛ada´c. Dru˙zyna nie mogła dłu˙zej odwleka´c decyzji, czy i´s´c na wschód, do Mordoru, czy te˙z wraz z Boromirem na odsiecz stolicy Gondoru, Minas Tirith, zagro˙zonej wojn ˛a, czy te˙z rozdzieli´c si˛e na dwie grupy. Kiedy stało si˛e jasne, ˙ze powiernik 5

Pier´scienia nie odst ˛api od swego beznadziejnego przedsi˛ewzi˛ecia i pójdzie dalej, a˙z do nieprzyjacielskiego kraju, Boromis spróbował wydrze´c Frodowi Pier´scie´n przemoc ˛a. Pierwsza cz˛e´s´c trylogii ko´nczy si˛e wła´snie tym upadkiem Boromira, skuszonego przez zły czar Pier´scienia, ucieczk ˛a i znikni˛eciem Froda oraz Sa- ma, rozbiciem dru˙zyny, napadni˛etej znienacka przez orków, w´sród których prócz ˙zołnierzy Czarnego Władcy Mordoru byli równie˙z podwładni zdrajcy Saruma- na z Isengardu. Zdawa´c by si˛e mogło, ˙ze sprawa powiernika Pier´scienia jest ju˙z ostatecznie przegrana. Z drugiej cz˛e´sci pod tytułem „Dwie Wie˙ze” dowiemy si˛e o losach poszcze- gólnych członków dru˙zyny od chwili jej rozproszenia a˙z do nadej´scia wielkich Ciemno´sci i wybuchu Wojny o Pier´scie´n — o której opowie cz˛e´s´c trzecia i ostat- nia.

KSI ˛EGA III

ROZDZIAŁ I Po˙zegnanie Boromira Aragorn spiesznie wspinał si˛e na wzgórze. Od czasu do czasu schylał si˛e badaj ˛ac grunt. Hobbici maj ˛a lekki chód i niełatwo nawet Stra˙znikowi odszuka´c ich trop, lecz nie opodal szczytu potok przecinał ´scie˙zk˛e i na wilgotnej ziemi Aragorn wypatrzył to, czego szukał. — A wi˛ec dobrze odczytałem ´slady — rzekł sobie. — Frodo wspi ˛ał si˛e na szczyt wzgórza. Ciekawe, co stamt ˛ad zobaczył? Wrócił jednak t ˛a sam ˛a drog ˛a i zszedł na dół. Aragorn zawahał si˛e: miał ochot˛e tak˙ze doj´s´c na szczyt, spodziewaj ˛ac si˛e, ˙ze dostrze˙ze z góry co´s, co mu ułatwi trudny wybór dalszej drogi, ale czas naglił. Decyduj ˛ac si˛e błyskawicznie, skoczył naprzód, wbiegł na szczyt po ogromnych kamiennych płytach i schodami na stra˙znic˛e. Siadł w niej i z wysoka spojrzał na ´swiat. Lecz sło´nce zdawało si˛e przy´cmione, ziemia daleka i osnuta mgł ˛a. Powiódł wzrokiem wkoło — od północy do północy — nie zobaczył jednak nic prócz odle- głych gór i gdzie´s, w dali, ogromnego ptaka, jak gdyby orła, z wolna zataczaj ˛acego w powietrzu szerokie kr˛egi i zni˙zaj ˛acego si˛e ku ziemi. Kiedy tak patrzał, czujny jego słuch złowił jaki´s gwar dochodz ˛acy z lasów po- ło˙zonych w dole, na zachodnim brzegu rzeki. Aragorn spr˛e˙zył si˛e cały: dosłyszał krzyki i ze zgroz ˛a rozró˙znił mi˛edzy nimi ochrypłe głosy orków. Nagle gł˛ebokim tonem zagrał róg, a jego wołanie odbite od gór rozniosło si˛e echem po zapadlinach tak pot˛e˙znie, ˙ze zagłuszyło grzmot wodospadu. — Róg Boromira! — krzykn ˛ał Aragorn. — Wzywa na pomoc! — Zeskoczył ze stra˙znicy i p˛edem pu´scił si˛e ´scie˙zk ˛a w dół. — Biada! Zły los prze´sladuje mnie dzisiaj, cokolwiek podejmuj˛e — zawodzi. Gdzie jest Sam? Im ni˙zej zbiegał, tym wyra´zniej słyszał wrzaw˛e, lecz głos rogu z ka˙zd ˛a chwil ˛a słabł i zdawał si˛e coraz bardziej rozpaczliwy. naraz wrzask orków buchn ˛ał prze- ra´zliwie i dziko, a róg umilkł. Aragorn był ju˙z na ostatnim tarasie zbocza, nim jednak znalazł si˛e u stóp wzgórza, wszystko przycichło, a gdy Stra˙znik skr˛eciw- szy w lewo p˛edził w stron˛e, sk ˛ad dobiegały głosy — zgiełk ju˙z si˛e cofał i oddalał, a˙z w ko´ncu Aragorn nic ju˙z nie mógł dosłysze´c. Dobył miecza i z okrzykiem: 8

„Elendil! Elendil!” p˛edem pomkn ˛ał przez las. O jak ˛a´s mil˛e od Parth Galen, na po- lance nie opodal jeziora znalazł Boromira. Rycerz siedział oparty plecami o pie´n olbrzymiego drzewa, jakby odpoczywaj ˛ac. Lecz Aragorn dostrzegł kilka czarno- piórych strzał tkwi ˛acych w jego piersi; Boromir nie wypu´scił z r˛eki miecza, ostrze było jednak strzaskane tu˙z pod r˛ekoje´sci ˛a, a róg, p˛ekni˛ety na dwoje, le˙zał obok na ziemi. Dokoła i u stóp rycerza pi˛etrzyły si˛e trupy orków. Aragorn przykl ˛akł. Boromir odemkn ˛ał oczy. Zmagał si˛e z sob ˛a chwil˛e, nim w ko´ncu zdołał szepn ˛a´c: — Próbowałem odebra´c Frodowi Pier´scie´n. ˙Załuj˛e... Spłaciłem dług. — Po- wiódł wzrokiem po trupach nieprzyjaciół: padło ich co najmniej dwudziestu z jego r˛eki. — Zabrali ich... niziołków. Orkowie porwali. My´sl˛e, ˙ze jednak ˙zyj ˛a. Zwi ˛a- zali ich... — Umilkł i zm˛eczone powieki opadły mu na oczy. Przemówił jednak znowu: — ˙Zegnaj, Aragornie. Id´z do Minas Tirith, ocal mój kraj. Ja przegrałem... — Nie! — rzekł Aragorn ujmuj ˛ac go za r˛ek˛e i całuj ˛ac w czoło. — Zwyci˛e- ˙zyłe´s, Boromirze. mało kto odniósł równie wielkie zwyci˛estwo. B ˛ad´z spokojny. Minas Tirith nie zginie. Boromir u´smiechn ˛ał si˛e słabo. — Któr˛edy tamci poszli? Czy Frodo był z nimi? — spytał Aragorn. Lecz Boromir nie powiedział ju˙z nic wi˛ecej. — Biada! — zawołał Aragorn. — Tak poległ spadkobierca Denethora, włada- j ˛acego Wie˙z ˛a Czat. Jak˙ze gorzki koniec! Nasza dru˙zyna rozbita. To ja przegrałem. Zawiodłem ufno´s´c, któr ˛a we mnie pokładał Gandalf. Có˙z poczn˛e teraz? Boromir zobowi ˛azał mnie, ˙zebym poszedł do Minas Tirith, a moje serce tego samego pra- gnie. Ale gdzie jest Pier´scie´n, gdzie jego powiernik? Jak˙ze mam go odnale´z´c, jak ocali´c nasz ˛a spraw˛e od kl˛eski? Kl˛eczał czas jaki´s i pochylony płakał, wci ˛a˙z jeszcze ´sciskaj ˛ac r˛ek˛e Boromira. Tak go zastali Legolas i Gimli. Zeszli cichcem z zachodnich stoków wzgórza, czaj ˛ac si˛e w´sród drzew jak na łowach. Gimli trzymał w pogotowiu topór, Legolas — długi sztylet, bo strzał ju˙z zabrakło w kołczanie. Kiedy wychyn˛eli na polan˛e, zatrzymali si˛e zdumieni; stali chwil˛e skłaniaj ˛ac w bólu głowy, od razu bowiem zrozumieli, co si˛e tutaj rozegrało. — Niestety! — powiedział Legolas zbli˙zaj ˛ac si˛e do Aragorna. — ´Scigali´smy po lesie orków i niejednego ubili´smy, lecz widz˛e, ˙ze tu byliby´smy potrzebniejsi. Zawrócili´smy, kiedy nas doszedł głos rogu, za pó´zno jednak! Obawiam si˛e, ˙ze jeste´s ranny ´smiertelnie. — Boromir poległ — rzekł Aragorn. — Ja jestem nietkni˛ety, bo mnie tutaj nie było przy nim. Padł w obronie hobbitów, kiedy ja byłem daleko, na szczycie wzgórza. — W obronie hobbitów? — krzykn ˛ał Gimli. — Gdzie˙z tedy s ˛a? Gdzie Frodo? — Nie wiem — odparł ze znu˙zeniem Aragorn. — Boromir przed ´smierci ˛a po- wiedział mi, ˙ze ich orkowie pojmali. Przypuszczał, ˙ze s ˛a jeszcze ˙zywi. Wysłałem 9

go za Meriadokiem i Pippinem. Nie zapytałem zrazu, czy Frodo i Sam byli tutaj równie˙z, za pó´zno o tym pomy´slałem. Wszystko, cokolwiek dzisiaj podejmowa- łem, obracało si˛e na złe. Có˙z teraz zrobimy? — Przede wszystkim przystoi nam pogrzeba´c towarzysza — rzekł Legolas. — Nie godzi si˛e zostawia´c go jak padlin˛e mi˛edzy ´scierwem orków. — Musimy si˛e jednak pospieszy´c — zauwa˙zył Gimli. — Boromir nie chciałby nas zatrzyma´c. Trzeba ´sciga´c orków, je˙zeli została nadzieja, ˙ze który´s z naszych druhów ˙zyje, chocia˙z w niewoli. — Ale nie wiemy, czy powiernik Pier´scienia jest z nimi, czy nie — odezwał si˛e Aragorn. — Mamy wi˛ec go opu´sci´c? Czy raczej jego najpierw szuka´c? Ci˛e˙zki to wybór. — Zacznijmy od pierwszego obowi ˛azku — powiedział Legolas. — nie ma czasu ani narz˛edzi, by pogrzeba´c przyjaciela jak nale˙zy i usypa´c mu mogił˛e. Mo- gliby´smy jednak zbudowa´c kamienny kurhan. — Długa i ci˛e˙zka praca! kamienie trzeba by nosi´c a˙z znad rzeki — stwierdził Gimli. — Złó˙zmy go wi˛ec w łodzi wraz z jego or˛e˙zem i broni ˛a pobitych przez niego wrogów — rzekł Aragorn. — Zepchniemy łód´z w wodogrzmoty Rauros, powie- rzymy Boromira Anduinie. Rzeka Gondoru ustrze˙ze przynajmniej jego ko´sci od sponiewierania przez nikczemne stwory. Spiesznie przeszukali trupy orków zgarniaj ˛ac szable, połupane hełmy i tarcze na stos. — Spójrzcie! — zawołał Aragorn. — Oto mamy znamienne dowody! — Ze stosu morderczych narz˛edzi wyci ˛agn ˛ał dwa no˙ze, o klingach wyci˛etych w kształt li´scia, dziwerowanych w złote i czerwone wzory; szukał jeszcze chwil˛e, a˙z do- brał do nich pochwy, czarne, wysadzane drobymi szkarłatnymi kamieniami. — Nie jest to bro´n orków — powiedział. — musieli j ˛a nosi´c hobbici. Z pewno´sci ˛a orkowie ograbili je´nców, lecz nie o´smielili si˛e zatrzyma´c tych sztyletów, bo si˛e poznali, ˙ze to robota Numenorejczyków, a na ostrzach wyryte s ˛a zakl˛ecia zgubne dla Mordoru. A wi˛ec nasi przyjaciele, je˙zeli nawet ˙zyj ˛a, s ˛a bezbronni. Wezm˛e te bro´n, ufaj ˛ac przeciw nadziei, ˙ze b˛ed˛e mógł j ˛a kiedy´s zwróci´c prawym wła´scicie- lom. — A ja — rzekł Legolas — pozbieram jak najwi˛ecej strzał, bo kołczan mam pusty. Znalazł w stosie or˛e˙za i dokoła na ziemi sporo strzał nie uszkodzonych, o drzewcu dłu˙zszym ni˙z miewaj ˛a strzały, którymi zazwyczaj posługuj ˛a si˛e or- kowie. Przyjrzał im si˛e uwa˙znie. Aragorn tymczasem, patrz ˛ac na pobitych nie- przyjaciół, rzekł: — Nie wszyscy z tych, co tutaj padli, pochodz ˛a z Mordoru. Znam na tyle orków i rozmaite ich szczepy, by odró˙zni´c przybyszy z północy i z Gór Mglistych. Ale widz˛e prócz tego innych, nieznanych. Rynsztunek maj ˛a te˙z zgoła niepodobny 10

do u˙zywanego przez orków. Le˙zeli rzeczywi´scie w´sród zabitych czterej goblini wi˛ekszego ni˙z przeci˛etni orkowie wzrostu, smagłej cery, kosoocy, o t˛egich łydach i grubych łapach. Uzbro- jeni byli w krótkie, szerokie miecze, nie w krzywe szable, których orkowie po- wszechnie u˙zywaj ˛a, łuki za´s mieli z cisowego drzewa, długo´sci ˛a i kształtem zbli- ˙zone do ludzkich. Na tarczach widniało niezwykłe godło: drobna, biała dło´n na czarnym polu; ˙zelazne hełmy zdobił nad czołem runiczny znak S, wykuty z jakie- go´s białego metalu. — Nigdy jeszcze takich odznak nie spotkałem — powiedział Aragorn. — Co te˙z one mog ˛a znaczy´c? — S to inicjał Saurona — rzekł Gimli. — Nietrudno zgadn ˛a´c. — Nie! — odparł Legolas. — Sauron nie u˙zywa alfabetu runicznego elfów. — Nie u˙zywa te˙z swego prawdziwego imienia i nie pozwala go wypisywa´c ani wymawia´c — potwierdził Aragorn. — Biel zreszt ˛a nie jest jego barw ˛a. Or- kowie na słu˙zbie w Barad-Dur maj ˛a za godło Czerwone Oko. — Chwil˛e milczał w zadumie, potem rzekł wreszcie: — Zgaduj˛e, ˙ze to S jest liter ˛a Sarumana. Co´s złego knuje si˛e w Isengardzie, zachodnie kraje nie s ˛a ju˙z bezpieczne. Sprawdziły si˛e obawy Gandalfa: zdrajca Saruman jakim´s sposobem dowiedział si˛e o naszej wyprawie. Zapewne wie tak˙ze o nieszcz˛e´sciu Gandalfa. Mo˙ze ´scigaj ˛acy nas wro- gowie z Morii wymkn˛eli si˛e stra˙zom elfów z Lorien albo te˙z omin˛eli te krain˛e i dotarli do Isengardu inn ˛a drog ˛a. Orkowie umiej ˛a szybko maszerowa´c. Zreszt ˛a Saruman ma rozmaite sposoby zdobywania wiadomo´sci. Czy pamietacie tamte ptaki? — teraz nie ma czasu na rozwi ˛azywanie zagadek — powiedział Gimli. — Zabierzmy st ˛ad Boromira. — Potem jednak musimy rozwi ˛aza´c zagadk˛e, je˙zeli mamy wybra´c wła´sciw ˛a drog˛e — odparł Aragorn. — Kto wie, mo˙ze wła´sciwej drogi w ogóle dla nas nie ma — rzekł Gimli. Krasnolud swoim toporkiem naci ˛ał gał˛ezi. Powi ˛azali je ci˛eciwami i na tych prymitywnych noszach rozpostarli własne płaszcze. Tak przenie´sli nad rzek˛e zwłoki przyjaciela wraz ze zdobycznym or˛e˙zem zabranym z pola jego ostatniej bitwy. Droga była niedaleka, okazała si˛e jednak uci ˛a˙zliwa: Boromir był przecie˙z rosłym, pot˛e˙znym rycerzem. Aragorn został nad wod ˛a strzeg ˛ac zwłok, podczas gdy Legolas i Gimli pobie- gli brzegiem w gór˛e rzeki. Do Parth Galen była st ˛ad mila z okładem, sporo wi˛ec czasu trwało, nim zjawili si˛e z powrotem, spływaj ˛ac w dwóch łodziach, ostro˙znie trzymaj ˛ac si˛e przy samym brzegu. — Przynosimy dziwn ˛a nowin˛e — rzekł Legolas. — Zastali´smy tylko dwie łodzie na ł ˛aczce. Po trzeciej ani znaku. — Czy˙zby orkowie tam doszli? — spytał Aragorn. 11

— Nie zauwa˙zyli´smy ˙zadnych ´sladów — odparł Gimli. — Orkowie zreszt ˛a zabraliby albo zniszczyli wszystkie łodzie, nie szcz˛edz ˛ac te˙z baga˙zy. — Zbadam grunt, gdy tam wrócimy — rzekł Aragorn. Zło˙zyli Boromira na dnie łodzi, która go miała ponie´s´c w dal. Pod głow˛e pod- ´scielili szary kaptur i płaszcz elfów. Długie, czarne włosy sczesali rycerzowi na ramiona. Złoty pas — dar z Lorien — błyszczał jasno. Hełm umie´scili u boku, p˛ekni˛ety róg a tak˙ze r˛ekoje´s´c i szcz ˛atki strzaskanego miecza na piersi, or˛e˙z za´s zdobyty na wrogu — u stóp zmarłego. Zwi ˛azali dwie łodzie — jedna za drug ˛a — siedli do pierwszej i wypłyn˛eli na rzek˛e. Najpierw wiosłowali w milczeniu wzdłu˙z brzegu, potem trafili na rw ˛acy ostro nurt i wkrótce min˛eli zielon ˛a ł ˛ak˛e Parth Galen. Strome zbocza Tol Brandir stały w blasku: sło´nce odbyło ju˙z pół drogi od zenitu ku zachodowi. Płyn˛eli na południe, wi˛ec wprost przed nimi wzbijał si˛e i migotał w złocistej mgle obłok piany wodogrzmotów Rauros. p˛ed i huk wody wstrz ˛asał powietrzem. Ze smutkiem odczepili ˙załobn ˛a łód´z: Boromir le˙zał w niej cichy, spokojny, ukołysany do snu na łonie ˙zywej wody. Pr ˛ad porwał go, podczas gdy przyjaciele wiosłami wstrzymali własn ˛a łódk˛e. Przepłyn ˛a obok nich i z wolna oddalał si˛e, ma- lał, a˙z wreszcie widzieli tylko czarny punkt w´sród złotego blasku; nagle znikł im z oczu. Wodospad huczał wci ˛a˙z jednostajnie. Rzeka zabrała Boromira, syna De- nethora, i nikt ju˙z odt ˛ad nie ujrzał go w Minas Tirith stoj ˛acego na Białej Wie˙zy, na któr ˛a zwykł był wchodzi´c co rano. Lecz przez długie lata pó´zniej opowiada- no w Gondorze o łodzi elfów, co przepłyn˛eła wodogrzmoty i spienione pod nimi jezioro, nios ˛ac zwłoki rycerza przez Osgiliath i dalej, rozgał˛ezionym uj´sciem An- duiny ku wielkiemu morzu, pod niebo iskrz ˛ace si˛e noc ˛a od gwiazd. Trzej przyjaciele milczeli dług ˛a chwil˛e goni ˛ac wzrokiem łód´z Boromira. Wreszcie odezwał si˛e Aragorn. — B˛ed ˛a go wypatrywali z Białej Wie˙zy — powiedział — ale nie wróci ju˙z ani od gór, ani od morza. I z wolna zacz ˛ał ´spiewa´c: W krainie Rohan po´sród pól, W´sród traw zielonoburych Zachodni z szumem wieje wiatr I w kr ˛ag owiewa mury. „O, jak ˛a˙z, wietrze, niesiesz wie´s´c, Gdy dzie´n dobiega ko´nca? Czy´s Boromira widział cie´n W po´swiacie l´snie´n miesi ˛aca?” „Widziałem – siedem mijał rzek, Dalekie mijał bory, A˙z wszedł w krain˛e Pustych Ziem, 12

A˙z krokiem dotarł skorym Tam, k˛edy północ rzuca cie´n... Nie dojrz ˛a go ju˙z oczy – A mo˙ze słyszał jego głos daleki wiatr północy”. „O, Boromirze, z blanków wie˙z Patrzyłem w mroczne dale – Lecz nie wróciłe´s z Pustych Ziem, Gdzie ludzi nie ma wcale”. Z kolei podj ˛ał pie´s´n Legolas: Od morza dmie południa wiatr, Od wydm i skalnej pla˙zy, Kwilenie szarych niesie mew I szumem swym si˛e skar˙zy. „O, jak ˛a˙z, wietrze, niesiesz wie´s´c, O, ul˙zyj mej rozterce: Czy´s Boromira widział – mów, Bo ˙zal mi ´sciska serce”. „Nie pytaj mnie o jego los – Odpowiem ci najpro´sciej: Pod czarnym niebem w piasku pla˙z Tak wiele le˙zy ko´sci, Tyle ich płynie nurtem rzek I ginie w morskiej fali! Niech ci północny powie wiatr, Jak ˛a si˛e wie´sci ˛a chwali”. „O, Boromirze, tyle dróg Ku południowi goni. A ty nie wracasz z krzykiem mew Od szarej morskiej toni!” I znowu za´spiewał Aragorn: Od wód królewskich wieje wiatr I mija wodospady – Z północy słycha´c jego róg – Czy przybył tu na zwiady? „O, jak ˛a˙z mi przynosisz wie´s´c, O, powiedz, wietrze, szczerze: 13

Czy´s Boromira widział ´slad Na le´snej gdzie kwaterze?” „Gdzie Amon Hen – słyszałem krzyk, Tam walczył ´smiałek młody; P˛ekni˛eta tarcza oraz miecz U brzegów wielkiej wody. Ach, dumn ˛a głow˛e, pi˛ekn ˛a twarz W młodzie´nczych dniu urodzie Raurosu ju˙z unosi nurt Po złoto l´sni ˛acej wodzie”. „O, Boromirze, odt ˛ad z wie˙z Spogl ˛ada´c b˛ed ˛a oczy Ku wodospadom grzmi ˛acych wód Raurosu na północy”. Na tym sko´nczyli. Zawrócili i popłyn˛eli, jak zdołali najspieszniej, pod pr ˛ad z powrotem do Parth Galen. — Zostawili´scie Wschodni Wiatr dla mnie — rzekł Gimli — lecz ja nic o nim nie powiem. — Tak by´c powinno — odparł Aragorn. — Ludzie z Minas Tirith cierpi ˛a wiatr od wschodu, ale nie prosz ˛a go o wie´sci. Teraz jednak, gdy Boromir odszedł w swo- j ˛a drog˛e, musimy pospieszy´c si˛e z wyborem własnej. — Rozejrzał si˛e szybko, lecz uwa˙znie po zielonej ł ˛ace, schylaj ˛ac si˛e, ˙zeby zbada´c grunt. — Nie było tutaj or- ków — rzekł. — Nic wi˛ecej nie mog˛e na pewno stwierdzi´c. ´Slady wszystkich członków dru˙zyny krzy˙zuj ˛a si˛e w ró˙zne strony. Nie potrafi˛e orzec, czy który´s z hobbitów wrócił do obozu, odk ˛ad rozbiegli´smy si˛e na poszukiwanie Froda. — Zszedł na sam brzeg opodal miejsca, gdzie struga ´sciekała ze ´zródła do rzeki. — Tu widz˛e wyra´zny trop — powiedział. — Hobbit zbiegł t˛edy do wody i wrócił na ł ˛ak˛e; nie wiem jednak, jak dawno to mogło by´c. — Co zatem my´slisz o tej zagadce? — spytał Gimli. Aragorn zrazu nie odpowiedział, lecz zawrócił do obozowiska i przepatrzył baga˙ze. — Dwóch worków brak — rzekł. — Na pewno nie ma worka Sama: był wi˛ek- szy od innych i ci˛e˙zki. Mamy wi˛ec odpowied´z: Frodo odpłyn ˛ał łódk ˛a, a z nim razem jego wierny giermek. Frodo widocznie wrócił tu, gdy ˙zadnego z nas nie było w obozie. Spotkałem Sama na stoku wzgórza i poleciłem mu, ˙zeby szedł za mn ˛a, ale jest oczywiste, ˙ze tego nie zrobił. Odgadł zamiary swojego pana i zd ˛a˙zył przybiec nad rzek˛e, nim Frodo odpłyn ˛ał. Frodo zobaczył, ˙ze nie tak łatwo pozby´c si˛e Sama! — Ale dlaczego nas si˛e chciał pozby´c i to bez słowa? — spytał Gimli. — Post ˛apił bardzo dziwnie. 14

— I bardzo dzielnie — rzekł Aragorn. — Zdaje si˛e, ˙ze Sam miał racj˛e. Frodo nie chciał ˙zadnego z przyjaciół poci ˛agn ˛a´c za sob ˛a w ´smier´c, do Mordoru. Wiedział jednak, ˙ze i´s´c tam musi. Gdy si˛e z nami rozstał, prze˙zył co´s, co przemogło w nim strach i wszelkie wahania. — Mo˙ze spotkał grasuj ˛acych orków i uciekł przed nimi? — powiedział Lego- las. — To pewne, ˙ze uciekł — odparł Aragorn — nie s ˛adz˛e jednak, by uciekł przed orkami. Nie zdradził si˛e z tym, co wiedział o prawdziwej przyczynie nagłej decyzji i ucieczki Froda. Długo zachowywał w tajemnicy ostatnie wyznanie Boromira. — No, w ka˙zdym razie co´s nieco´s si˛e wyja´sniło — rzekł Legolas. — Wiemy, ˙ze Froda nie ma ju˙z na tym brzegu rzeki: tylko on mógł zabra´c łódk˛e. sam jest z nim: tylko on mógł zabra´c swój worek. — Mamy zatem do wyboru — powiedział Gimli — albo si ˛a´s´c w ostatni ˛a łód´z i ´sciga´c Froda, albo pieszo ´sciga´c orków. Obie drogi niewiele daj ˛a nadziei. Stracili´smy ju˙z kilka bezcennych godzin. — Pozwólcie mi si˛e namy´sli´c — rzekł Aragorn. — Obym wybrał trafnie i przełamał nie sprzyjaj ˛acy nam dzisiaj los! — Chwile stał, milcz ˛ac w zadumie. — Pójd˛e za orkami — oznajmił wreszcie. — Zamierzałem prowadzi´c Froda do Mordoru i wytrwa´c przy nim do ko´nca; lecz gdybym teraz chciał go szuka´c na pustkowiach, musiałbym porzuci´c wzi˛etych do niewoli hobbitów na pastw˛e tortur i ´smierci. Nareszcie serce przemówiło we mnie wyra´znie: los powiernika Pier- ´scienia ju˙z nie jest w moich r˛ekach. Dru˙zyna wypełniła swoje zadanie. Lecz nam, którzy´smy ocaleli, nie wolno opu´sci´c towarzyszy niedoli, póki nam sił starczy. W drog˛e! Ruszajmy. Zostawcie tu wszystko prócz rzeczy najniezb˛edniejszych. Trzeba b˛edzie pospiesza´c dniem i noc ˛a. Wyci ˛agn˛eli ostatni ˛a łód´z na brzeg i zanie´sli j ˛a mi˛edzy drzewa. Zło˙zyli pod ni ˛a sprz˛et, którego nie mogli ud´zwign ˛a´c i bez którego mo˙zna si˛e było obej´s´c. Potem ruszyli z Parth Galen. Zmierzch ju˙z zapadał, kiedy znale´zli si˛e z powrotem na polanie, gdzie zgin ˛ał Boromir. St ˛ad mieli i´s´c dalej tropem orków, łatwym zreszt ˛a do wy´sledzenia. — ˙Zadne inne plemi˛e tak nie tratuje ziemi — zauwa˙zył Legolas. — Orkowie znajduj ˛a jak gdyby rozkosz w deptaniu i t˛epieniu ˙zywej ro´slinno´sci, cho´cby im nie zagradzało drogi. — Mimo to maszeruj ˛a bardzo szybko — rzekł Aragorn — i s ˛a niezmordowani. Mo˙ze te˙z b˛edziemy musieli pó´zniej szuka´c ´scie˙zek przez nagie, trudne tereny. — A wi˛ec spieszmy za nimi! — powiedział Gimli. — Krasnoludy tak˙ze umie- j ˛a ˙zwawo maszerowa´c i nie s ˛a mniej ni˙z orkowie wytrwali. Ale niepr˛edko ich dogonimy, wyprzedzili nas znacznie. — Tak — odparł Aragorn — wszyscy musimy zdoby´c si˛e na wytrwało´s´c kra- snoludów. W drog˛e! Z nadziej ˛a czy te˙z bez nadziei, pójdziemy tropem nieprzyja- 15

ciela. Biada mu, je˙zeli oka˙zemy si˛e od niego szybsi! Ten po´scig zasłynie w´sród trzech plemion: elfów, krasnoludów i ludzi. W drog˛e, trzej łowcy! I r ˛aczo jak jele´n skoczył naprzód. Biegli w´sród drzew; Aragorn, odk ˛ad wyzbył si˛e rozterki, przodował nieznu˙zenie i p˛edził jak wiatr. Wkrótce zostawili daleko za sob ˛a las nad jeziorem i wspi˛eli si˛e długim ramieniem zbocza na ciemny, ostro od- ci˛ety od tła nieba grzbiet górski, purpurowy ju˙z w blasku zachodu. Zapadł zmrok. Trzy szare cienie wsi ˛akły w kamienny krajobraz.

ROZDZIAŁ II Je´zd´zcy Rohanu Mrok g˛estniał. W dole po´sród drzew zalegała mgła snuj ˛aca si˛e po bladych brzegach Anduiny, lecz niebo było czyste. Wzeszły gwiazdy. Malej ˛acy ju˙z ksi˛e˙zyc ˙zeglował od zachodu, pod skałami kładły si˛e czarne cienie. W˛edrowcy dotarli do podnó˙zy skalistych gór i posuwali si˛e teraz wolniej, bo ´slad ju˙z nie tak łatwo było wytropi´c. Góry Emyn Muil ci ˛agn˛eły si˛e z północy na południe podwójnym spi˛etrzonym wałem. Zachodnie stoki obu ła´ncuchów były strome i niedost˛epne, wschodnie za to opadały łagodniej, poci˛ete mnóstwem jarów i w ˛askich ˙zlebów. Cał ˛a noc trzej przyjaciele przedzierali si˛e przez ten kamienny kraj, wspinali si˛e pierwszy, najwy˙zszy grzbiet, a potem w ciemno´sciach schodzili ku ukrytej za nim gł˛ebokiej kr˛etej dolinie. Tu zatrzymali si˛e o zimnej godzinie przed´switu na krótki popas. Ksi˛e˙zyc daw- no ju˙z zaszedł, niebo iskrzyło si˛e od gwiazd, pierwszy brzask nowego dnia jeszcze si˛e nie pokazał zza czarnych wzgórz. Aragorn znów si˛e wahał: ´slady orków pro- wadziły w dolin˛e, lecz gin˛eły tutaj. — Jak my´slisz, w któr ˛a stron˛e st ˛ad skr˛ecili? — spytał Legolas. — Ku pół- nocy, najkrótsz ˛a drog ˛a do Isengardu lub Fangornu, je´sli tam zd ˛a˙zaj ˛a? Czy te˙z na południe, ku Rzece Entów? — Dok ˛adkolwiek zd ˛a˙zaj ˛a, na pewno nie poszli ku rzece — odparł Aragorn. — My´sl˛e, ˙ze staraj ˛a si˛e przeci ˛a´c pola Rohirrimów mo˙zliwie najkrótsz ˛a drog ˛a, chyba ˙ze w Rohanie dzieje si˛e co´s niedobrego, a pot˛ega Sarumana bardzo wzrosła. Chod´zmy na północ! Dolina wrzynała si˛e kamiennym korytem mi˛edzy poszarpane wzgórza, a w´sród głazów na jej dnie s ˛aczył si˛e strumie´n. Z prawej strony pi˛etrzyło si˛e po- nure urwisko, z lewej majaczyło łagodniejsze zbocze, szare ju˙z i zatarte w cieniu wieczoru. uszli co najmniej mil˛e w kierunku północnym. Aragorn przygi˛ety do ziemi badał grunt zapadlisk i parowów u podnó˙zy zachodniego stoku. Legolas wyprzedzał towarzyszy o par˛e kroków. nagle elf krzykn ˛ał i wszyscy spiesznie podbiegli do niego. — Patrzcie! — rzekł. — Dogonili´smy ju˙z kilku z tych, których ´scigamy. — 17

Wskazał u stóp wzgórza szarzej ˛ace kształty, które na pierwszy rzut oka wzi˛eli za głazy, a które były skulonymi trupami orków. Pi˛eciu z nich le˙zało tam martwych, rozsiekanych okrutnie; dwóch miało głowy odr ˛abane od tułowia. Ziemia wkoło nasi ˛akła ciemn ˛a krwi ˛a. — Oto nowa zagadka — rzekł Gimli. — ˙Zeby j ˛a rozja´sni´c, trzeba by dzienne- go ´swiatła, a nie mo˙zemy tu czeka´c do ´switu. — Jakkolwiek odczytamy ten znak, zwiastuje nam on pewn ˛a nadziej˛e — po- wiedział Legolas. — Wrogowie orków powinni okaza´c si˛e naszymi przyjaciółmi. Czy te góry s ˛a zamieszkane? — Nie — odparł Aragorn. — Rohirrimowie rzadko tu si˛e zapuszczaj ˛a, a do Minas Tirith jest st ˛ad daleko. Mogło si˛e zdarzy´c, ˙ze jacy´s ludzie wybrali si˛e w te strony z niewiadomych nam powodów. Ale nie przypuszczam, by tak było. — Có˙z zatem s ˛adzisz? — spytał Gimli. — My´sl˛e, ˙ze nasi nieprzyjaciele przyprowadzili z sob ˛a własnych nieprzyjaciół — odrzekł Aragorn. — Ci tutaj to orkowie z dalekiej północy. Nie ma w´sród za- bitych ani jednego olbrzymiego orka z niezwykłym godłem białej r˛eki i runiczn ˛a liter ˛a S. Zgaduj˛e, ˙ze wybuchła jaka´s kłótnia, rzecz mi˛edzy dzikusami do´s´c pospo- lita. Mo˙ze posprzeczali si˛e o wybór drogi? — A mo˙ze o je´nców? — powiedział Gimli. — Miejmy nadziej˛e, ˙ze nasi przy- jaciele nie ponie´sli równie˙z ´smierci przy tej sposobno´sci. Aragorn przeszukał teren w szerokim promieniu wokół tego miejsca, lecz nie znalazł ˙zadnych wi˛ecej ´sladów walki. Dru˙zyna ruszyła znów naprzód. Niebo ju˙z bladło na wschodzie, gwiazdy przygasły, a znad widnokr˛egu podnosił si˛e szary brzask. Nieco dalej na pólnocy trafili na parów, w którym kr˛ety, bystry potoczek ˙złobił kamienist ˛a ´scie˙zk˛e w gł ˛ab doliny. na jego brzegach zieleniły si˛e k˛epy zaro´sli i spłachetki trawy. — Nareszcie! — rzekł Aragorn. — Tutaj mamy poszukiwany trop. Wiedzie w gór˛e strumienia. T˛edy szli orkowie po załatwieniu mi˛edzy sob ˛a krwawych po- rachunków. Zawrócili wi˛ec i ruszyli now ˛a ´scie˙zk ˛a, skacz ˛ac z kamienia na kamie´n tak lek- ko, jakby zaczynali dzie´n po dobrze przespanej nocy. Kiedy w ko´ncu dotarli na gra´n szarego wzgórza, nagły powiew rozburzył im włosy i załopotał połami płasz- czy. ´Swit dmuchn ˛ał im chłodem w twarze. Obejrzeli si˛e i zobaczyli za sob ˛a na drugim brzegu rzeki odległe szczyty ju˙z rozjarzone pierwszym blaskiem. Wstawał dzie´n. Czerwony r ˛abek sło´nca ukazał si˛e znad ciemnego grzbietu gór. Ale przed oczami w˛edrowców, na zachodzie, ´swiat wci ˛a˙z jeszcze le˙zał cichy, bezkształtny i szary; w miar˛e jednak jak patrzy- li, cienie nocy rozwiewały si˛e stopniowo, ziemia budziła si˛e odzyskuj ˛ac barwy: ziele´n rozlała si˛e po szerokich ł ˛akach Rohanu, białe opary roziskrzyły si˛e nad wo- dami, a gdzie´s daleko po lewej stronie, o trzydzie´sci albo i wi˛ecej staj, Białe Góry zabłysły bł˛ekitem i purpur ˛a, wystrzelaj ˛ac w niebo ostrymi szczytami, na których 18

ol´sniewaj ˛aca biel wiecznych ´sniegów zabarwiła si˛e teraz rumie´ncem jutrzenki. — Gondor! Gondor! — zawołał Aragorn. — Obym ci˛e ujrzał znowu w szcz˛e- ´sliwszej godzinie! Dzi´s jeszcze moja droga nie prowadzi na południe, ku twoim ´swietlistym strumieniom. Gondor mi˛edzy górami a morzem. Tu wiewem D ˛ał kiedy´s wiatr zachodni. . . Tu nad Srebrnym Drzewem W dawnych królów ogrodach deszcz ´swiatła trzepotał. Mury, wie˙ze, korono, o, tronie ze złota! Czy˙z ludzie Drzewo Srebrne ujrz ˛a, o, Gondorze, I wiatr mi˛edzy górami d ˛a´c b˛edzie a morzem? — Chod´zmy ju˙z! — rzekł, odrywaj ˛ac wreszcie oczy od południa i zwracaj ˛ac je na zachód i północ, gdzie wzywał go obowi ˛azek. Gra´n, na której stali, opadała stromo spod ich nóg. O kilkadziesi ˛at stóp ni˙zej szeroka, poszarpana półka skalna urywała si˛e ostr ˛a kraw˛edzi ˛a nad przepa´scist ˛a, prostopadł ˛a ´scian ˛a: to był Wschodni Mur Rohanu. Tu ko´nczyły si˛e wzgórza Emyn Muil, a dalej, jak okiem siegn ˛a´c, rozpo´scierały si˛e ju˙z tylko zielone równiny Ro- hirrimów. — Patrzcie! — krzykn ˛ał Legolas wskazuj ˛ac blade niebo ponad ich głowami. — Znowu orzeł. Wzbił si˛e bardzo wysoko. Wygl ˛ada mi na to, ˙ze odlatuje z po- wrotem na północ. Mknie jak strzała. Patrzcie! — Nie, nawet moje oczy go nie dostrzeg ˛a, Legolasie — odrzekł Aragorn. — Musi lecie´c rzeczywi´scie na wielkiej wysoko´sci. Ciekawe, z jakim poselstwem tak spieszy, je´sli to ten sam ptak, którego przedtem zauwa˙zyłem. Ale spójrzcie! Tu bli˙zej widz˛e co´s bardziej niepokoj ˛acego. Jaki´s ruch na równinie. — Masz słuszno´s´c — odparł Legolas. — Pot˛e˙zny oddział w marszu. Nic wi˛e- cej jednak nie mog˛e o nim powiedzie´c ani rozró˙zni´c, co to za plemi˛e. Dzieli nas od nich wiele staj, na oko wydaje si˛e, ˙ze co najmniej dwana´scie. W tym płaskim krajobrazie trudno oceni´c odległo´s´c. — My´sl˛e, ˙ze b ˛ad´z co b ˛ad´z nie potrzebujemy ju˙z teraz wypatrywa´c ´sladów, ˙zeby wiedzie´c, dok ˛ad si˛e skierowa´c — rzekł Gimli. — Szukajmy tylko ´scie˙zki w dół na równin˛e, i to jak najkrótszej. — W˛atpi˛e, czy znajdziesz ´scie˙zk˛e krótsz ˛a od tej, któr ˛a wybrali orkowie — powiedział Aragorn. Teraz ju˙z ´scigali nieprzyjaciół w pełnym ´swietle dziennym. Wszystko wska- zywało, ˙ze orkowie posuwali si˛e w wielkim po´spiechu, bo dru˙zyna znajdowała co chwila jakie´s pogubione lub odrzucone przedmioty: worki po prowiancie, krom- ki twardego, ciemnego chleba, łachman czarnego płaszcza, ci˛e˙zki podkuty but, zdarty na kamieniach. Trop wiódł na północ skrajem urwiska, a˙z w ko´ncu zatrzy- mywał si˛e nad gł˛ebok ˛a rys ˛a, wy˙złobion ˛a w ´scianie skalnej przez potok, spływaj ˛a- 19

cy z gło´snym pluskiem w dół. Brzegiem rysy w ˛aska, stroma jak drabina ´scie˙zka prowadziła a˙z na równin˛e. U stóp tej drabiny znale´zli si˛e nagle na ł ˛akach Rohanu. Jak zielone morze fa- lowały one u samych podnó˙zy Emyn Muil. Potok górski gin ˛ał w bujnych k˛epach rze˙zuchy i wszelkiego ziela, tylko cichy plusk zdradzał jego drog˛e w szmarag- dowym tunelu; po łagodnej pochyło´sci spływał ku moczarom doliny Rzeki En- tów. W˛edrowcy mieli wra˙zenie, ˙ze zima została za nimi, lgn ˛ac do wzgórz. Tu bowiem mi˛ekkie powietrze tchn˛eło ciepłem i delikatnym zapachem i zdawało si˛e, ˙ze wiosna jest ju˙z blisko, a soki w trawach i li´sciach zaczynaj ˛a wzbiera´c. Legolas odetchn ˛ał gł˛eboko, jakby po długiej w˛edrówce przez jałow ˛a pustyni˛e pił chciwie o˙zywcz ˛a wod˛e. — Ach, zapach zieleni! — rzekł. — Lepsze to ni˙z długi sen. Biegnijmy teraz! — Lekkie stopy mog ˛a tutaj biec chy˙zo — powiedział Aragorn. — Szybciej pewnie ni˙z obci ˛a˙zone ˙zelazem nogi orków. teraz mo˙ze uda si˛e nam dop˛edzi´c nie- przyjaciół. Pobiegli g˛esiego, mkn ˛ac jak go´ncze psy za ´swie˙zym tropem; oczy im rozbłysły nowym zapałem. Szpetny ´slad wydeptany przez orków wskazywał niemal wprost na zachód; gdziekolwiek przeszła banda, słodka trawa Rohanu była stratowana i sczerniała. Nagle Aragorn krzykn ˛ał i zatrzymał si˛e w miejscu. — Stójcie! — zawołał. — na razie nie id´zcie za mn ˛a. Szybko skr˛ecił w prawo od głównego szlaku. Dostrzegł bowiem odgał˛eziaj ˛acy si˛e trop: odciski drobnych, nie obutych stóp. Niestety o kilka zaledwie kroków dalej trop gubił si˛e w´sród innych, znacznie wi˛ekszych, które równie˙z odbiegały od szlaku, potem za´s znowu ku niemu powracały i gin˛eły w stratowanej zieleni. Tam, gdzie ów nowy trop si˛e ko´nczył, Aragorn schylił si˛e i podniósł co´s z trawy. Potem wrócił do przyjaciół. — Tak jest — rzekł. — To niew ˛atpliwie ´slady stóp hobbita. Zapewne Pippina, mniejszego od Meriadoka. Spójrzcie! Na wyci ˛agni˛etej dłoni pokazał im znaleziony przedmiot, który błyszczał w sło´ncu. Podobny był do ledwie rozwini˛etego brzozowego li´scia, a wydał si˛e pi˛ekny i niespodziewany na tej bezdrzewnej równinie. — Klamra od płaszcza elfów! — wykrzykn˛eli Legolas i Gimli jednocze´snie. — Li´scie z drzew Lorien nie opadaj ˛a na pró˙zno — rzekł Aragorn. — Ten nie został zgubiony przypadkiem. Pippin upu´scił go umy´slnie, ˙zeby zostawi´c znak dla tych, którzy b˛ed ˛a szukali porwanych hobbitów. My´sl˛e, ˙ze po to wła´snie Pippin odł ˛aczył si˛e na chwil˛e od gromady. — A wi˛ec o nim przynajmniej wiemy, ˙ze wzi˛eto go ˙zywcem — stwierdził Gimli. — I ˙ze nie stracił przytomno´sci umysłu ani władzy w nogach. B ˛ad´z co b ˛ad´z jest to pewna pociecha. Nie ´scigamy bandy daremnie. — Miejmy nadziej˛e, ˙ze nie przypłacił zbyt drogo swej odwagi — rzekł Le- golas. — Dalej! Naprzód! Serce mi si˛e ´sciska na my´sl o tych młodych, wesołych 20

hobbitach, p˛edzonych jak ciel˛eta za stadem. Sło´nce podniosło si˛e do zenitu, a potem z wolna osun˛eło si˛e po niebie. Znad odległego morza, od południa, nadci ˛agn˛eły lekkie obłoki i odpłyn˛eły z łagodnym podmuchem wiatru. Sło´nce zaszło. Za plecami w˛edrowców wyrosły cienie i coraz dłu˙zszymi ramionami si˛egały na wschód. Oni jednak wytrwale szli naprzód. Od ´smierci Boromira min˛eła doba, lecz orkowie wci ˛a˙z byli daleko przed nimi. Nie mogli ich nawet wzrokiem dosi˛egn ˛a´c na rozległej, płaskiej równinie. Kiedy zapadły ciemno´sci, Aragorn wstrzymał pochód. W ci ˛agu całego dnia ledwie dwa razy popasali, i to na krótko; od wschodniej ´sciany gór, na której stali o ´swicie, dzieliło ich teraz dwana´scie staj. — Pora dokona´c trudnego wyboru — rzekł Aragorn. — Czy odpocz ˛a´c przez noc, czy te˙z i´s´c dalej, póki nam sił starczy? — Je˙zeli my b˛edziemy cał ˛a noc odpoczywa´c, a nieprzyjaciel nie przerwie marszu, wyprzedzi nas znacznie — powiedział Legolas. — Chyba nawet orkowie nie mog ˛a maszerowa´c bez wytchnienia — powie- dział Gimli. — Orkowie rzadko puszczaj ˛a si˛e w biały dzie´n przez otwarte przestrzenie, a jednak tym razem wa˙zyli si˛e na to — odparł Legolas. — Tym bardziej nie spo- czn ˛a w nocy. — Ale noc ˛a nie mo˙zemy pilnowa´c ´sladu — rzekł Gimli. — Jak si˛egn˛e wzrokiem, ´slad wiedzie prosto, nie skr˛eca ani w lewo, ani w pra- wo — stwierdził Legolas. — Przypuszczam, ˙ze zdołałbym was poprowadzi´c po ciemku nie zbaczaj ˛ac z wła´sciwego kierunku — rzekł Aragorn. — Je´sliby´smy wszak˙ze zbł ˛adzili lub gdyby tamci zboczyli ze szlaku, straciliby´smy jutro du˙zo czasu, nimby si˛e udało odnale´z´c znowu trop. — W dodatku — powiedział Gimli — tylko za dnia mo˙zemy dostrzec, czy jakie´s pojedyncze ´slady nie odł ˛aczaj ˛a si˛e od gromady. gdyby który´s z je´nców zbiegł z niewoli albo gdyby którego´s uprowadzono w bok, na wschód na przy- kład, w stron˛e Wielkiej rzeki, w stron˛e Mordoru, mogliby´smy min ˛a´c ten ´slad nie domy´slaj ˛ac si˛e niczego. — To prawda — przyznał Aragorn. — Lecz je´sli dobrze odczytałem poprzed- nie ´slady, orkowie spod godła Białej R˛eki wzi˛eli nad innymi gór˛e i cała banda zmierza teraz do Isengardu. Dotychczas wszystko potwierdza moje przypuszcze- nie. — A jednak byłoby nieroztropnie polega´c na tym — rzekł Gimli. — Pami˛e- tajmy te˙z o mo˙zliwo´sci ucieczki je´nców. Czy zauwa˙zyliby´smy tamten trop, który nas doprowadził do klamry w trawie, gdyby´smy przechodzili po ciemku? — Orkowie z pewno´sci ˛a odt ˛ad zdwoili czujno´s´c, a je´ncy s ˛a ju˙z bardzo zm˛e- czeni — powiedział Legolas. — Nie b˛ed ˛a próbowali ucieczki, chyba z nasz ˛a po- moc ˛a. Jak im pomo˙zemy, nie sposób przewidzie´c, w ka˙zdym razie trzeba przede 21

wszystkim do´scign ˛a´c band˛e. — A jednak nawet ja, krasnolud, zaprawiony w w˛edrówkach i nie najsłabszy w swoim rodzie, nie zdołam przebiec całej drogi do Isengardu bez wypoczynku — rzekł Gimli. — Mnie te˙z serce boli na my´sl o losie pojmanych przyjaciół i gdyby to ode mnie tylko zale˙zało, ruszyłbym wcze´sniej w pogo´n; lecz teraz musz˛e wy- tchn ˛a´c, aby jutro biec tym szybciej. A je´sli mamy odpoczywa´c, ciemna noc jest po temu najsposobniejsz ˛a por ˛a. — Powiedziałem na pocz ˛atku, ˙ze wybór jest trudny — rzekł Aragorn. — Na czym wi˛ec zako´nczymy t˛e narad˛e? — Ty nam przewodzisz — odparł Gimli — i jeste´s najbardziej do´swiadczo- nym łowc ˛a. Sam wi˛ec rozstrzygnij. — Serce pcha mnie naprzód — powiedział Legolas. — Musimy jednak trzy- ma´c si˛e w gromadzie. Zastosuj˛e si˛e do decyzji Aragorna. — Szukacie rady u złego doradcy — rzekł Aragorn. — Od chwili gdy przepły- n˛eli´smy mi˛edzy słupami Argonath, ka˙zdy wybór, którego dokonałem, okazywał si˛e bł˛edny. Umilkł i długo patrzał na północ i na zachód, w g˛estniej ˛ace ciemno´sci. — Nie b˛edziemy szli noc ˛a — powiedział wreszcie. — Z dwóch niebezpie- cze´nstw gro´zniejsze wydaje si˛e prze´slepienie jakiego´s wa˙znego tropu czy zna- ku. Gdyby ksi˛e˙zyc lepiej ´swiecił, mogliby´smy skorzysta´c z jego blasku. Niestety, wschodzi teraz pó´zno, jest w nowiu i blady. — Dzi´s na dobitk˛e zasłoni ˛a go chmury — szepn ˛ał Gimli. — Szkoda, ˙ze pani z Lorien nie dała nam w podarunku ´swiatła, jak Frodowi. — Temu, kto go otrzymał, dar ten bardziej si˛e przyda — rzekł Aragorn. — W jego r˛eku los wyprawy. Nam przypadł tylko male´nki udział w wielkim dziele naszej epoki. Kto wie, czy od pocz ˛atku cały zamiar nie jest skazany na niepo- wodzenie, a mój wybór, dobry czy zły, niewiele mo˙ze tu pomóc lub zaszkodzi´c. W ka˙zdym razie — postanowiłem. Teraz wi˛ec skorzystajmy z wypoczynku jak si˛e da najlepiej. Rzucił si˛e na ziemi˛e i usn ˛ał natychmiast, bo od nocy sp˛edzonej w cieniu Tol Brandir nie zmru˙zył oka. Przed ´switem jednak ockn ˛ał si˛e i wstał. Gimli le˙zał jesz- cze pogr ˛a˙zony w gł˛ebokim ´snie, ale Legolas czuwał wyprostowany i wpatrzony w ciemno´s´c, zamy´slony i cichy jak młode drzewo w bezwietrzn ˛a noc. — S ˛a ju˙z bardzo daleko — powiedział ze smutkiem zwracaj ˛ac si˛e do Aragor- na. — Dobrze przeczuwałem, ˙ze nie spoczn ˛a na noc. Teraz tylko orzeł zdołałby ich dogoni´c. — Mimo to b˛edziemy ich ´scigali w miar˛e naszych sił — odparł Aragorn. Schylił si˛e i dotkn ˛ał ramienia krasnoluda. — Wstawaj, Gimli. Ruszamy dalej — rzekł. — ´Slad stygnie. — Ciemno jeszcze — powiedział Gimli. — Nawet Legolas i nawet ze szczytu wzgórza nie dostrzegłby ich, póki sło´nce nie wzejdzie. 22

— Obawiam si˛e, ˙ze za daleko odeszli, abym ich mógł dostrzec ze wzgórza czy z równiny, przy ksi˛e˙zycu czy w sło´ncu — odparł Legolas. — Kiedy oczy zawodz ˛a, ziemia mo˙ze co´s powie uszom — rzekł Aragorn — bo z pewno´sci ˛a j˛eczy pod ich nienawistnymi stopami. Wyci ˛agn ˛ał si˛e na trawie, przytkn ˛ał ucho do ziemi. Le˙zał bez ruchu tak długo, ˙ze Gimli ju˙z zacz ˛ał podejrzewa´c, i˙z Aragorn omdlał albo usn ˛ał znowu. Niebo na wschodzie poja´sniało, siwy brzask z wolna rozpraszał mrok. Kiedy wreszcie Aragorn wstał, przyjaciele zobaczyli jego twarz pobladł ˛a i zapadni˛et ˛a, w oczach wyczytali trosk˛e. — Ziemia dr˙zy od niewyra´znych, niezrozumiałych odgłosów — rzekł. — Na wiele mil wkoło nie ma ˙zadnego oddziału w marszu. Tupot nóg naszych nieprzy- jaciół ledwie słycha´c z wielkiej dali. Natomiast gło´sno t˛etni ˛a kopyta ko´nskie. Wy- daje mi si˛e, ˙ze słyszałem je wcze´sniej ju˙z, gdy spałem tej nocy na ziemi, i ˙ze t˛etent koni galopuj ˛acych na zachód m ˛acił moje sny. teraz jednak oddalaj ˛a si˛e od nas, p˛edz ˛a na północ. Chciałbym wiedzie´c, co te˙z si˛e dzieje w tamtych krajach. — Ruszajmy! — rzekł Legolas. Tak zacz ˛ał si˛e trzeci dzie´n po´scigu. Od rana do zmroku, to pod chmurami, to pod ˙zarem sło´nca, to wyci ˛agni˛etym krokiem, to biegiem parli naprzód, jakby go- r ˛aczka trawi ˛aca ich serca silniejsza była od zm˛eczenia. Mało ze sob ˛a rozmawiali. Sun˛eli przez rozległe pustkowia, a płaszcze elfów wtapiały si˛e w tło szarozielo- nych pól tak, ˙ze nikt prócz bystrookiego elfa nie dostrzegłby ich z oddali nawet w pełnym blasku południa. Cz˛esto te˙z w gł˛ebi serca dzi˛ekowali pani z Lorien za lembasy, bo ˙zywi ˛ac si˛e nimi w biegu, odzyskiwali nowe, niespo˙zyte siły. Przez cały dzie´n trop wskazywał prosto na północo-zachód, nie zbaczaj ˛ac ani nie skr˛ecaj ˛ac nigdzie. Wreszcie, kiedy południe chyliło si˛e ju˙z ku wieczorowi, w˛e- drowcy znale´zli si˛e na długim, bezdrzewnym zboczu; teren przed nimi wznosił si˛e fali´scie i łagodnie ku majacz ˛acym na widnokr˛egu kopulastym pagórkom. ´Slad or- ków prowadził te˙z ku nim, skr˛ecaj ˛ac nieco bardziej na północ i znacz ˛ac si˛e mniej ni˙z dotychczas wyra´znie, bo grunt był tutaj twardszy a trawa mniej bujna. daleko po lewej r˛ece błyszczała po´sród zieleni kr˛eta, srebrna nitka Rzeki Entów. Nigdzie nie było wida´c ˙zywej duszy. Aragorn dziwił si˛e, ˙ze nie spotykaj ˛a ´sladów zwie- rz ˛at ani ludzi. Siedziby Rohirrimów skupiały si˛e co prawda o wiele mil dalej na południe, pod le´snym stropem Białych Gór, ukrytych teraz we mgle i chmurach, lecz hodowcy koni trzymali dawniej ogromne stada we Wschodnim Emnecie, kre- sowej prowincji swojego królestwa, i pasterze koczowali w tych stronach nawet zim ˛a, mieszkaj ˛ac w szałasach lub namiotach. Teraz jednak cała ta kraina opusto- szała, a cisza, jaka nad ni ˛a panowała, nie zdawała si˛e wcale błoga ani spokojna. O zmroku przyjaciele zatrzymali si˛e znowu. Przeszli równin ˛a Rohanu dwa- kro´c po dwana´scie staj i ´sciana Emyn Muil znikn˛eła im z oczu w cieniach wscho- du. W˛aski sierp ksi˛e˙zyca wypłyn ˛ał na przymglone niebo, lecz ´swiecił blado, a gwiazdy kryły si˛e w´sród chmur. 23

— Teraz bardziej jeszcze ˙załuj˛e ka˙zdej godziny, któr ˛a stracili´smy na odpoczy- nek i popasy w tym marszu — rzekł Legolas. — Orkowie gnaj ˛a, jakby ich Sauron osobi´scie biczem pop˛edzał. Boje si˛e, ˙ze zd ˛a˙zyli dotrze´c do lasu i stoków górskich; mo˙ze w tej chwili wła´snie wchodz ˛a w cie´n drzew. Gimli zgrzytn ˛ał z˛ebami. — Oto gorzki koniec naszych nadziei i trudów — powiedział. — Koniec nadziei — mo˙ze, ale trudów z pewno´sci ˛a nie — rzekł Aragorn. — Nie zawrócimy z drogi. Chocia˙z bardzo jestem znu˙zony. — Obejrzał si˛e na szmat ziemi, który przemierzyli, popatrzał w mrok g˛estniej ˛acy na wschodzie. — Co´s dziwnego dzieje si˛e w tym kraju. nie ufam tej ciszy. Nie ufam nawet blademu ksi˛e˙zycowi. Gwiazdy ´swiec ˛a mdłym blaskiem, a mnie ogarn˛eło takie znu˙zenie, jakiego nie powinien zna´c Stra˙znik na wytyczonym tropie. Jaka´s pot˛e˙zna wola dodaje w biegu sił naszym wrogom, a nam rzuca pod stopy niewidzialne zapory, obezwładnia zm˛eczeniem serca bardziej ni˙z nogi. — Prawd˛e mówisz — rzekł Legolas. — Czułem to od chwili, gdy zeszli´smy z grani Emyn Muil. Ta pot˛e˙zna wola jest bowiem przed nami, nie za nami. I gestem wskazał krain˛e Rohanu ledwie roz´swietlon ˛a nikł ˛a ksi˛e˙zycow ˛a po- ´swiat ˛a i ton ˛ac ˛a w mroku na zachodzie. — Saruman! — mrukn ˛ał Aragorn. — Nawet on nie zdoła nas zawróci´c z drogi. na razie jednak musimy si˛e zatrzyma´c. Spójrzcie, ju˙z i ksi˛e˙zyc znika za chmurami. Lecz jutro skoro ´swit ruszymy na północ, szlakiem mi˛edzy bagniskiem a wzgó- rzami. Nazajutrz tak samo jak w poprzednich dniach Legolas pierwszy zerwał si˛e ze snu — je˙zeli w ogóle spał tej nocy. — Wstawa´c! Wstawa´c! — wołał. — Wschód ju˙z si˛e rumieni. Dziwy czekaj ˛a nas w cieniu lasu. Dobre czy złe, nie wiem, ale wzywaj ˛a w drog˛e. Wstawa´c! Tamci obaj zerwali si˛e na równe nogi i nie trac ˛ac ani chwili trzej przyjaciele znów pomaszerowali przed siebie. Ka˙zdy krok przybli˙zał ich stopniowo ku wzgó- rzom i na godzin˛e przed południem stan˛eli pod zielonymi stokami, które pi˛etrzy- ły si˛e wy˙zej w łyse kopuły wyci ˛agni˛ete równym ła´ncuchem prosto na północ. U ich stóp grunt był suchy, poro´sni˛ety nisk ˛a traw ˛a, lecz mi˛edzy pasmem wzgórz a rzek ˛a, przedzieraj ˛ac ˛a si˛e przez g ˛aszcz trzcin i sitowia, ci ˛agn˛eło si˛e szerokie na dziesi˛e´c mil zapadlisko. Pod najdalej na południe wysuni˛etym wzgórzem, u jego zachodnich podnó˙zy spostrzegli w trawie szeroki kr ˛ag jakby wydeptany przez ty- si ˛ac ci˛e˙zkich nóg. St ˛ad ´slad orków prowadził dalej ku północy skrawkami suchego terenu pod wzgórzami. Aragorn zatrzymał si˛e i zbadał uwa˙znie tropy. — Popasali tu czas krótki — rzekł — i nawet ´slad wymarszu po odpoczynku jest ju˙z do´s´c dawny. Niestety, przeczucie nie zawiodło ci˛e, Legolasie, upłyn˛eło trzykro´c dwana´scie godzin od chwili, gdy orkowie przebywali na tym miejscu, do którego my doszli´smy dopiero teraz. Je˙zeli potem nie zwolnili marszu, wczoraj o zachodzie sło´nca osi ˛agn˛eli skraj Fangornu. 24