ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 382
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 309

Troskliwa mamusia - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :422.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Troskliwa mamusia - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 837 osób, 384 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 106 stron)

Troskliwa mamusia Przełożyła Justyna Kubicka-Daab

/ Rozdział pierwszy Plaża była zatłoczona. Grupa studentów college'u ze­ brała się wokół przenośnego radia. Byli tak rozbawieni, że nie dostrzegali wściekłych spojrzeń innych plażowi­ czów. - Wyłącz to - zaproponowała z uśmiechem Shelly Astor, wskazując na pełne złości twarze sąsiadów. - Przy­ sparzasz nam wrogów. - Nie pękaj - wyśmiał ją kolega. - Jesteśmy młodzi, mamy przerwę wiosenną, przez cały cudowny tydzień żadnej biologii, angielskiego ani algebry! - Tak, to prawda - mruknął inny student. - Właści­ wie to powinienem się utopić. Oblałem pierwszy egzamin ze wstępu do algebry! - Mniej rozrywek, więcej skrobania zadań na papie­ rze - poradził ktoś. - Słusznie, panie Jajogłowy. - Odpowiedzi towarzy­ szyło wrogie spojrzenie. - Ten oto Edwin popsuł staty­ stykę na biologii. - Wskazał rudowłosego, patykowatego chłopaka. - Zdobył sto punktów.

Troskliwa mamusia 7 - Flannery mówi, że jestem najlepszym studentem, jakiego kiedykolwiek miał. Co ja poradzę, że jestem taki zdolny? - westchnął Edwin. - Nie jesteś taki genialny w trygonometrii - mruknął do niego Pete, po czym poinformował pozostałych: - Mu­ siałem dawać mu korepetycje, bo inaczej nie zdałby egza­ minu u Bragga. - Czy możecie wyłączyć to przekleństwo? - donośny głos przerwał ciszę. - Jest pan bez serca! -jęknął chłopak, zwracając się do prześladowcy. - Przeżyliśmy właśnie osiem tygodni piekła, nie wspominając już o trygonometrii! - A jeden z nas ją oblał! - krzyknął Edwin, wska­ zując na Marka. - Wszyscy jesteśmy u kresu - dodał Pete, potrząsając głową ze smutkiem. - Jeśli pozbawi się nas muzyki, Bóg jeden wie, co moglibyśmy uczynić całemu światu! Mężczyzna zaczął się śmiać, po czym bezradnie roz­ łożył ręce i położył się, zamykając oczy. Shelly uśmiechnęła się do przyjaciół. - Pete studiuje socjologię - szepnęła do Nan, swej najbliższej przyjaciółki. - Dodatkowo wziął sobie psy­ chologię. Czyż nie jest wspaniały? - Wyrazy szacunku dla jego uczelni - zgodziła się dziewczyna. Obie wstały i poszły nurkować w falach. - Czy nie cudownie? - westchnęła Nan. - A ty o mały włos nie pojechałabyś. - Musiałam stoczyć walkę, by w ogóle pójść do col­ lege'u a co dopiero mówić o wakacjach na Florydzie - powiedziała cicho Shelly. Odgarnęła rozwiane jasne włosy, a na jej pełnych ustach pojawił się figlarny

uśmiech. - Moi rodzice chcieli, żebym poszła do szkoły pomaturalnej, a następnie została członkinią klubu kobiet z towarzystwa w Waszyngtonie. Wyobrażasz sobie? - Domyślam się, że nie powiedziałaś im o swoim za­ miarze zostania pracownikiem socjalnym, zajmującym się sprawami dzieci i rodziny? - podpuszczała przyjaciółka. - Ojciec przypłaciłby to załamaniem nerwowym - od­ parła. - Rodzice są kochani, ale chcieliby zapewnić mi ży­ cie w luksusie i bezpieczeństwie, a ja chciałabym zmieniać świat. - Spojrzała na ciemnooką Nan z przewrotnym uśmieszkiem. - Uważają, że jestem jakaś dziwna. Wybrali już dla mnie uroczego męża: uczelnia Ivy League, stare dobre nazwisko, mnóstwo pieniędzy. - Wzruszyła ramio­ nami. - To nie to, czego pragnę, ale do nich nic nie dociera. Musiałam zagrozić, że znajdę sobie pracę i pójdę na studia wieczorowe, dopiero wtedy ojciec zgodził się zapłacić za mój college. - Ciekawe, czy wszyscy rodzice chcą żyć poprzez swoje dzieci? - zastanowiła się Nan. - Moja matka już w szkole podstawowej popychała mnie w kierunku pie­ lęgniarstwa, tylko dlatego że ona sama wyszła za mąż i nie skończyła szkoły pielęgniarskiej. A mnie się robi słabo na widok krwi, na miłość Pete'a! - Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał chłopak, wyłaniając się z wody obok dziewcząt-. Nan ochlapała go wodą i już po chwili poważna dys­ kusja przerodziła się w dziecinną zabawę. Później jednak, kiedy wróciły do motelu, Shelly za­ stanawiała się, czy nie jest niewdzięczna. Jej ojciec, za­ możny doradca inwestycyjny, zapewnił jej wspaniałą, do-

Troskliwa mamusia 9 statnią młodość. Matka była osobą z towarzystwa, a brat wybitnym naukowcem. Miała doskonałe pochodzenie. Nie chciała jednak spędzać życia pomiędzy lunchami a koktajlami, ani nawet brać udziału w pozornych dzia­ łaniach dobroczynnych. Chciała naprawdę pomagać lu­ dziom w ich problemach. Pragnęła żyć w prawdziwym świecie, a nie w swoim odizolowanym środowisku. Jej rodzice nie mogli, bądź nie chcieli, zrozumieć, że pragnie czuć się potrzebna, wiedzieć, że jej życie ma jakiś cel, głębszy niż nauka właściwych manier. Lubiła studia. Chodziła do Thorn College, małej uczelni w Waszyngtonie, gdzie, mimo swego pochodze­ nia, była po prostu zwyczajną studentką, akceptowaną bez zastrzeżeń. Panowała tam ciepła i przyjazna atmo­ sfera, którą Shelly uwielbiała. Mieszkanie poza kampusem ograniczało nieco jej ży­ cie towarzyskie, ale nie ubolewała nad tym. Zawsze uwa­ żała siebie za kobietę raczej zimną - przynajmniej jeśli chodzi o mężczyzn. Umawiała się na randki i chłopcy całowali ją od czasu do czasu, ale nie czuła nic poza powierzchowną przyjemnością. Nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować bliższego związku tylko dla zaspo­ kojenia ciekawości lub z obawy przed ośmieszeniem. By­ ła wystarczająco silna, by znosić kpiące uwagi bardziej swobodnych dziewczyn. Uważała, że pewnego dnia bę­ dzie zadowolona, iż nie uległa presji otoczenia. Uśmie­ chnęła się do tej myśli. — Ty uparta oślico - powiedziała sama do siebie. Energiczne pukanie do drzwi poprzedziło wejście Nan. - Nie jesteś jeszcze gotowa? - skarciła ją. Popatrzyła

10 DLA CIEBIE, MAMO na tradycyjnie skrojoną, czarno-żółtą sukienkę Shelly, sandały i upięte w kok włosy. - Chyba nie pójdziesz w tym stroju? - dodała załamanym głosem. - Czy ty nie masz najmniejszego pojęcia o modzie? - Oczywiście, że mam. Spódnice i spodnie ze span- deksu oraz jaskrawe bluzki. Ale to nie mój styl. - Nie zobaczyłabyś mnie w czymś takim nawet mar­ twej - westchnęła Nan. Jej kręcone włosy przytrzymy­ wała biało-żółta opaska, dopasowana do białych rajstop i pstrokatej krótkiej sukienki. - Wyglądasz naprawdę wspaniale - powiedziała Shelly z uznaniem. Przyjaciółka przybrała pozę zawodowej modelki. - Zadzwoń do redakcji „Ebony" i powiedz im, że je­ stem gotowa na okładkę - zaśmiała się. - Naprawdę mogłabyś pozować do zdjęć - odparła poważnie Shelly. Nan rzeczywiście była śliczna. Jej skóra miała ciepłą barwę kawy z mlekiem, co w połączeniu z błyszczącymi czarnymi oczami, takimiż włosami i harmonijnymi rysa­ mi twarzy stanowiło prawdziwą rewelację. Wyglądała jak egipskie malowidło ścienne. - Widziałam gwiazdy filmowe, które były zdecydo­ wanie brzydsze od ciebie - dodała. - Ty diablico! - roześmiała się Nan. - Naprawdę. Dlaczego nigdy nie chciałaś zostać mo­ delką? Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Mam rozum - powiedziała skromnie. - Nie zamie­ rzam go tracić, paradując na wybiegach. Zostanę archeo­ logiem.

Troskliwa mamusia 11 Shelly uśmiechnęła się. - Nie przypominaj mi, że mam jeszcze dwa egzaminy ze wstępu do antropologii, bo zacznę krzyczeć. - Pomogę ci. Dasz sobie radę. - Nie dam. Ledwo zdałam biologię. - Drobiazg - rzuciła lekceważąco Nan. - Ale czy nie rozumiesz, że antropologia jest częścią socjologii? Jak możesz pojąć naszą współczesną kulturę bez uprzedniego zrozumienia, w jaki sposób stawaliśmy się cywilizacją? - Znowu zaczynasz. - Uwielbiam to. Gdybyś zechciała, też byś polubiła. Byłam na wszystkich zajęciach z antropologii, jakie ofe­ ruje Thorn College. Były wspaniałe. - To taki ciężki temat. - Życie jest ciężkie - przypomniała jej Nan. - Nie możesz dostać dobrego stopnia z antropologii, jeśli się go nie dokopiesz... -Urwała, zdziwiona. - Ale mi się powiedzonko udało! - I z tym powiedzonkiem na ustach wychodzimy - wymamrotała Shelly, ciągnąc przyjaciółkę w stronę drzwi. Każdego wieczora jadały w tej samej restauracji. Była to ich jedyna ekstrawagancja, spowodowana głównie tym, że Nan miała oko na jednego z gości, pewnego stu­ denta z Kenii, którego spotkała na plaży. Shelly natomiast z przyjemnością oczekiwała pory kolacyjnej z powodu innego pana, który często odwiedzał tę restaurację. Ciągle wpadała na niego przypadkowo. Kłaniał się uprzejmie i nigdy nie zagaił rozmowy, ona zaś - ku rozbawieniu przyjaciół - wpatrywała się w nie­ go z nie skrywaną fascynacją. Tak naprawdę, to urze-

12 DLA CIEBIE, MAMO czenie było pretekstem, mającym odwieść przyjaciół od swatania jej z Pete'em. Lubiła Pete'a, ale za bardzo róż­ nili się poglądami. Udając zauroczenie obcym mężczyzną wywoływała, co prawda, współczucie z powodu swej nie odwzajemnionej miłości, ale także unikała natrętnego ko­ jarzenia jej z kolegą. Obiekt jej uczuć zaczynał zauważać awanse Shelly i w dodatku, irytować się. Powoli stało się dla niej wy­ zwaniem sprawdzenie, jak daleko może się posunąć, nim wywoła jego wybuch. Ta myśl była dziwnie podniecająca dla kobiety, która niemal nigdy nie ryzykowała. Tak na­ prawdę, w całym jej dwudziestoczteroletnim życiu, nigdy nikogo nie uwodziła, nawet dla zabawy. Nie było to w jej stylu, ale on przecież nigdy się o tym nie dowie. Jej uwo­ dzicielskie zachowanie zdawało się go drażnić i irytować. Dodatkowo komplikował sprawę fakt, że mężczyzna miał syna, mniej więcej dwunastoletniego, który to syn spędzał większość czasu wpatrując się w Shelly. Obawia­ ła się, że chłopiec zaczyna się w niej podkochiwać i za­ stanawiała się, jak z tego wybrnąć, nie rezygnując jednak z pozorów fascynacji ojcem. Codzienne jadanie w tej sa­ mej restauracji wcale nie ułatwiało sprawy, choć jedno­ cześnie wspaniale służyło celom Nan, a Shelly dawało okazję do powłóczystych spojrzeń w kierunku mężczy­ zny, którego postanowiła publicznie 'adorować. Najwyraźniej przyciągnęła go swymi myślami, bo właśnie kątem oka dostrzegła obiekt swych starań. Był wysokim, eleganckim i efektownym mężczyzną, dobrze po trzydziestce. Miał gęste czarne włosy i błyszczące sta- lowoszare oczy. Szedł z synem. Chłopiec był jego młod­ szą i znacznie sympatyczniejszą kopią, Shelly zaczęła się

Troskliwa mamusia 13 zastanawiać, czym zajmuje się ten człowiek. Był bardzo przystojny, ale nie w typie męskiego modela. Pomyślała, że raczej pasuje do niego broń. Może agent specjalny lub płatny morderca. Zanim udało się jej ukryć uśmiech, mężczyzna odwrócił głowę i dostrzegł go. Jego spojrze­ nie było piorunujące. Jak ktoś tak przystojny może wyglądać tak wrogo i nieprzystępnie? - dziwiła się. Te szare oczy, w pozba­ wionej uśmiechu twarzy, wyglądały jak zimna stal. Brzydki mężczyzna miałby może powody, by nosić tak nieprzystępną maskę, ale ten wyglądał jak bohaterowie jej marzeń. Podparła brodę rękoma i wpatrywała się w niego z pełnym żalu uśmiechem. Była zawsze wszy­ stkim przyjazna i z trudem przychodziło jej pogodzić się z faktem, że ktoś nienawidzi jej od pierwszego wejrzenia i bez wyraźnej przyczyny. Wyglądał na zaskoczonego tym, że nie dała się zbić z tropu. Jego twarz złagodniała, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Zwrócił się w kierunku przechodzącej za jego plecami postaci w białej jedwabnej sukni i wstał sztyw­ no, by podsunąć krzesło szczupłej brunetce. Chłopiec po­ patrzył na nią wrogo i zrobił jakąś uwagę, która wywołała wściekłe spojrzenie ojca. Jakieś niesnaski, pomyślała Shelly. Poczuła falę smutku. Poprzedniego wieczora przy­ padkiem usłyszała o nim plotkę, że jest wdowcem. Przy­ puszczała, że tak przystojny mężczyzna musi mieć koło siebie masę kobiet, ale miała nadzieję, że nie był z nikim związany. Widocznie już zawsze będzie się interesowała niewłaściwymi mężczyznami. Westchnęła ciężko. - Przestań się na niego gapić - skarciła ją Nan, znacząco dotykając ramienia przyjaciółki. - Zepsujesz go.

14 DLA CIEBIE, MAMO - Przepraszam. On mnie fascynuje. Czyż nie jest cu­ downy? - Jest dla ciebie o wiele za stary - powiedziała Nan z przekonaniem. - A to pewnie jego narzeczona. Pasują do siebie. Ma dorastającego syna, a ty jesteś uroczą stu­ dentką college'u, nie mówiąc już o twoim wieku. Dla niego to tak, jakbyś dopiero przestała ssać z butelki. Nie jesteś nawet na drugim roku. - Ale będę po wakacjach. - Nudzisz. Jedz sałatę. - Tak, mamusiu - mruknęła, patrząc na roześmianą młodszą przyjaciółkę. Następny dzień przekonał Shelly, że przeznaczenie po­ stanowiło skierować ją na drogę pełną problemów. Wsta­ wała zawsze rankiem, dużo wcześniej niż Nan, i scho­ dziła na plażę, by nacieszyć się jej pustką, zanim nad­ ciągną turyści. Włożyła żółty jednoczęściowy kostium ką­ pielowy, na który narzuciła wzorzystą szyfonową koszulę. Jasne włosy miała tym razem rozpuszczone. Lubiła, jak rozwiewał je wiatr. Tego ranka plaża nie była pusta. Samotny mężczyzna stał wpatrując się w morze. Był wysoki i miał gęste ciem­ ne włosy. Białe szorty odsłaniały mocno opalone nogi, a niebiesko-biała koszula w romby rozchylała się na sze­ rokiej owłosionej piersi. Nie widzącymi oczyma wpatry­ wał się w ocean, a jego przystojna twarz miała posępny wyraz. Shelly spojrzała na niego z żalem i ruszyła plażą w przeciwnym kierunku. Nie chciała przeszkadzać mu w chwili samotności. Skoro był już ewidentnie z kimś związany, nawet pozorne uwodzenie go nie miało żad-

Troskliwa mamusia 15 nego sensu. W przypływie szlachetności postanowiła z niego zrezygnować dla jego własnego dobra. Uznawszy to za jedyne rozsądne wyjście, zaczęła iść brzegiem oce­ anu, upajając się morskim powietrzem. Spokój panujący na plaży urzekał. Słychać było je­ dynie świergot mew i uderzenia fał o brzeg. Spienione, rozbijały się o mokry piach, a wyrzucane na brzeg ma­ lutkie kraby pospiesznie szukały schronienia. Rozbawiły ją i roześmiała się na głos. - Co może być takiego śmiesznego o tej porze dnia? - odezwał się zza jej ramion szorstki, nieco zirytowany głos. - Nawet ta cholerna kafejka nie jest jeszcze otwarta. Jakim prawem żądają od ludzi, by rozpoczęli dzień bez dawki kofeiny? Shelly odwróciła się, a jej twarz nadal była pełna roz­ bawienia. A więc to on, zabójczo przystojny, z rękoma w kieszeniach białych szortów. Oszałamiał nawet z odległości. Teraz, z bliska, był jak dynamit. Z trudem odzyskiwała oddech. Dolatywał do niej jakiś zmysłowy, korzenny zapach. Pachniał czysto­ ścią i wyrafinowaniem, tak że musiała się zmusić, by nie wpatrywać się w jego idealnie zbudowane ciało. Mógłby zrobić karierę w Hollywood. - Ja też lubię kawę - wymamrotała nieśmiało. Uśmie­ chnęła się do niego, odgarniając swe jasne, rozwiane wia­ trem włosy. - Ale morskie powietrze jest niemal równie skuteczne. - Z czego się śmiałaś? - nalegał. - Z nich. - Wskazała na kraby, z których jeden pra­ cowicie kopał sobie dziurkę w piasku, po czym pospie­ sznie schował się do niej. - Czy nie przypominają ci ludzi

16 DLA CIEBIE, MAMO śpieszących siędo metra? Popatrzyła na niego prze- kornie. - Albo zirytowanych tym, że nie dostają kawy na czas? Nieoczekiwanieuśmiechnął się, a ona poczuła, jak to­ pnieje jej serce. Nigdy nie widziała czegoś równie po­ ciągającego, jak ta przystojna twarz z uśmiechem na wyraźnie zarysowanych ustach i z szarymi, błyszczący­ mi oczami. - Twoi przyjaciele jeszcze w łóżkach? Przytaknęła. - W czasie roku większość z nas zaczyna zajęcia o ósmej i nie można się wyspać. Jest to więc miła od­ miana, choć tylko przez tydzień. Ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Był bardzo wysoki. Czubek jej głowy sięgał mu do ramienia. - Co studiujesz? - Socjologię - odparła i zaczerwieniła się trochę. - Przepraszam, że tak ci się przyglądałam wczoraj wie­ czorem. Mam skłonność do nieopanowanego gapienia się na ludzi. - Starała się wyjaśnić swoje natręctwo. Spojrzał na nią cynicznie i nie odwzajemnił uśmiechu. - Mój syn uważa, że jesteś fascynująca. - Tak - przyznała. - Obawiałam się tego. - Ma już prawie trzynaście lat i wolno dojrzewa. Do­ tąd nie zwracał większej uwagi na dziewczęta. Roześmiała się. - Jestem trochę za stara, żeby nazywać mnie dziew­ częciem. - Jesteś jeszcze w college'u, prawda? - mruknął. Sta­ ło się oczywiste, że bierze ją za kogoś niewiele starszego od swego syna.

Troskliwa mamusia 17 - Tak, to prawda. - Nie dodała, że zaczęła college dopiero w zeszłym roku, ale nie wyjaśniła też, że zaczęła go później, bo w wieku dwudziestu trzech lat. Zawsze wyglądała na młodszą, niż była w rzeczywistości i ba­ wiło ją udawanie nastolatki. Zatrzymała się, podniosła muszelkę i zaczęła się jej przyglądać. - Kocham muszle. Nan kpi z tego, że je zbieram. Ale gdybyś przeszedł się z nią kiedyś po zaoranej ziemi, zo­ baczyłbyś, że porusza się wtedy wyłącznie na czwora­ kach. Kiedyś wlazła do studzienki kanalizacyjnej. Do­ brze, że robotnicy mieli poczucie humoru. - Studiuje archeologię? - To mało powiedziane. Nan chorobliwie studiuje ar­ cheologię! Roześmiał się. - No cóż, to się nazywa zaangażowanie. Popatrzyła na ocean. - Podobno są tutaj osady Indian paleolitycznych. Za­ lane przez przypływ oceanu zmieszanego z lodowcem w późnym plejstocenie. - Myślałem, że to twoja przyjaciółka studiuje archeo­ logię. - Kiedy spędzasz z kimś dużo czasu, udziela ci się jego zapał - wytłumaczyła. - Wiem więcej o kamien­ nych narzędziach, niżbym chciała. - Nigdy nie miałem kontaktu z prehistorią. Skończy­ łem biznes i dodatkowo ekonomię. Spojrzała na niego. - A więc pracujesz w biznesie? Przytaknął.

18 DLA CIEBIE, MAMO - Jestem bankierem. - Czy twój syn zamierza podążyć w twoje ślady? Jego wąskie usta zacisnęły się jeszcze bardziej. - Nie chce. Myśli, że biznes jest odpowiedzialny za całe ekologiczne zniszczenie naszej planety. Chce być artystą. - Musisz być z niego dumny. - Dumny? Jestem absolwentem szkoły biznesu na Har- vardzie - powiedział, spoglądając ha nią. - Co było dobre dla mnie, jest dobre i dla niego. Został właśnie zapisany do prywatnej szkoły z internatem dla oficerów rezerwy. Kiedy ją skończy, pójdzie do Harvardu, jak ja i mój ojciec. Zatrzymała się. Oto kolejna osoba, usiłująca zorgani­ zować dziecku życie. - Czy decyzja nie powinna należeć do niego? - spy­ tała z ciekawością. Nawet nie drgnął. - Czy nie jesteś zbyt młoda, by oceniać decyzje star­ szych? - powiedział z ironią. - Posłuchaj, myślisz, że jak masz te parę lat więcej ode mnie... - Więcej niż piętnaście, sądząc po twoim wyglądzie. Przyjrzała się uważnie jego twarzy. Miał kilka głębo­ kich zmarszczek, przy czym najmniej ich było wokół ust. Nie uśmiechał się często. Może faktycznie nie był tak młody, jak myślała. Uświadomiła sobie jednak, że prze­ cież uważał ją za młodszą, niż była w rzeczywistości. - Mam trzydzieści cztery lata. W porównaniu z tobą jestem starcem - mruknął. - Nie wyglądasz na wiele starszą od Bena. Serce podeszło jej do gardła. Był jej bliższy wiekowo, niż sądziła i o wiele bliższy, niż sam przypuszczał.

Troskliwa mamusia 19 - Wyglądasz bardzo dojrzale. - Naprawdę? - Przyglądał się jej rozjarzonymi oczy­ ma. - Jesteś piękna - powiedział nieoczekiwanie, wo­ dząc wzrokiem po jej nieskazitelnej cerze, dużych bla- doniebieskich oczach i długich jasnych włosach. - Spo­ dobałaś mi się od pierwszego wejrzenia. Ale - dodał cy­ nicznie - byłem zmęczony kupowaniem seksu za drogie prezenty. Poczuła, jak jej twarz płonie. Wyrobił sobie zupełnie błędne przekonanie. - Ja... - zaczęła, pragnąc wytłumaczyć. Wyciągnął z kieszeni szczupłą dłoń. - Nadal zresztą jestem - dodał. Przyglądał się jej bez uśmiechu, a spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, że, mimo całej jego arogancji, ugięły się pod nią kolana. - Czy twoi rodzice wiedzą, że jawnie prowokujesz ob­ cych mężczyzn? Czy sądzisz, że byliby zadowoleni z twojego zachowania? Z trudem łapała powietrze. - Nie twoja sprawa, co myślą moi rodzice! - Oczywiście, że moja, bo to mnie chcesz uwieść. - Nie odrywał od niej wzroku. - Postawmy sprawę jasno. Nie sypiam z dziewczętami z college'u i nie życzę sobie zakusów z ich strony. Od tej pory baw się z rówieśni­ kami. Po tym stwierdzeniu nie mogła powstrzymać okrzyku. - Mój Boże, tylko dlatego, że raz czy dwa uśmiech­ nęłam się do ciebie! - Uśmiech to mało powiedziane. Patrzyłaś na mnie pożądliwym wzrokiem - sprostował. - Przestań! - krzyknęła. - Na miłość boską, przyglą-

20 DLA CIEBIE, MAMO dałam ci się po prostu. A gdyby nawet chodziło mi... o te sprawy, dlaczego miałabym sobie wybrać mężczyznę z synem? Co z ciebie za ojciec? Czy twój syn wie, że wałęsasz się po plaży i oskarżasz ludzi o podrywanie cię? A poza tym, jesteś chyba z kimś związany... Patrzył na nią jakoś dziwnie i, co jeszcze dziwniejsze, nie okazywał złości. Obserwował jej twarz ze szczerym, nieco rozbawionym zainteresowaniem. - No proszę, a wcale nie jesteś ruda - mruknął, pa­ trząc jak Shelly blednie i czerwieni się na przemian. - Mój syn jest w tobie tak zakochany, że zakłada, iż się mną interesujesz. Poza tym nie mam żony. Umarła parę lat temu. Mam narzeczoną - no, powiedzmy, prawie na­ rzeczoną - dodał cicho. •- Biedna kobieta! - Tak naprawdę to całkiem bogata - sprostował, udając, że nie zrozumiał..- Tak jak i ja. To kolejny powód, by uni­ kać studentek, które zwykle są bez środków do życia. Miała ochotę powiedzieć mu, jakimi środkami dys­ ponuje, ale była zbyt wściekła, by wydusić z siebie sło­ wo. Obrażona i pokrzywdzona, zaczerwieniła się ze zło­ ści. Właśnie w tym momencie postanowiła nie mówić mu o swoim pochodzeniu. Będzie musiał poznać ją jako ją, nie zaś poprzez jej „środki". - Myślisz nad właściwą odpowiedzią? - spytał życz­ liwie. - Coś w rodzaju „niech cię rekiny zjedzą"? - Powinny chyba ciągnąć losy, który biedak będzie musiał mieć z tobą do czynienia - odparowała. Odwróciła się i powędrowała dalej, jeszcze czerwona od niedawnego wybuchu złości. Zaczęła biec, by znaleźć się jak najdalej od niego.

Troskliwa mamusia 21 Głupio się bawiła. Nie zdawała sobie sprawy, że wziął jej udawane zainteresowanie za poważny flirt. W przy­ szłości będzie musiała bardziej uważać. Nigdy więcej na­ wet nie spojrzy na tego mężczyznę! Szkoda, że się nie odwróciła. Stał tam, gdzie go zo­ stawiła, z łobuzerskim wyrazem szarych oczu i śmiał się. Resztę dnia Shelly i Nan spędziły na plaży i chodząc po sklepach, a wieczorem Shelly nakłoniła przyjaciółkę do zjedzenia kolacji w barze szybkiej obsługi w to­ warzystwie kolegów, nie zaś w ich zwykłej restauracji. Nie chciała jej tłumaczyć, dlaczego ma taki pomysł ani przyznać się do własnej głupoty. Jeśli nawet Nan coś po­ dejrzewała, była na tyle uprzejma, że się z tym nie zdra­ dziła. Shelly spacerowała sobie po plaży i myślała, że całe to doświadczenie przyniosło jej przynajmniej dwie dobre rzeczy. Minęły już dwa dni od spotkania. Od tej pory udawało jej się unikać zachwyconego wzroku syna pana Seksownego, a poza tym dostała bolesną lekcję skutków nachalnego flirtu. Był bankierem. Czy to nie oczywiste, że taki człowiek musi być dostojny, nieco małomówny i powściągliwy? Jej ojciec, doradca inwestycyjny, był właśnie taki. Oczywiście, on także odziedziczył fortunę, co czyniło go nieco aroganckim. Ale pan Seksowny po prostu osiągał szczyty arogancji i zarozumialstwa. My­ ślał, że ona tylko czeka, by wskoczyć mu do łóżka! Powinnam była wiedzieć, mówiła sama do siebie, że mężczyzna o tak cudownym wyglądzie musi mieć ukryte jakieś brzydkie cechy. Pycha, głupota, arogancja... Rozmyślając, doszła aż do pomostu, który ciągnął się

22 DLA CIEBIE, MAMO w stronę motelu. Zwykle było tu dużo rybaków. Jednak tego dnia był pusty, tylko z jego końca docierał jakiś dźwięk. Seria krótkich ostrych krzyków. Zaintrygowana Shelly weszła na pomost i spojrzała na zatokę. Dźwięki stawały się głośniejsze. Kiedy przy­ śpieszyła kroku, by szybko znaleźć się na końcu pomostu, usłyszała plusk wody. Zatrzymała się i spojrzała w dół. - Pomocy! - Krzyczał rozpaczliwie młody głos, a długie, szczupłe ramię chlapało rozpaczliwie. Znała ten głos i tę twarz. To był nastoletni syn pana Seksownego, którego unikała od dwóch dni. I jak tu nie mówić o prze­ znaczeniu! Nie namyślała się. Zrzuciła sandały i wskoczyła do wo­ dy. Miała za sobą kurs ratownictwa i wiedziała, co robić. - Nie panikuj - ostrzegła, podpływając do niego i ujmując go pod brodę. Tonący pływacy często pociągają za sobą ratownika, powodując zatonięcie obojga. - Prze­ stań się miotać i słuchaj mnie! - krzyknęła, ruszając no­ gami, by utrzymać się na powierzchni. - Tak lepiej. Przy­ ciągnę cię do brzegu. Staraj się odprężyć. Rozluźnij mięś­ nie. - Utonę! - padła zdławiona odpowiedź. - Nie utoniesz. Zaufaj mi. Nastąpiła cisza, a po niej odgłos łapczywego łapania powietrza. - Dobrze. - Dzielny chłopak. Ruszamy. Zaczęła płynąć w kierunku brzegu, ciągnąc za sobą niedoszłego topielca. Nie było to bardzo daleko, ale nie ćwiczyła ostatnio

Troskliwa mamusia 23 holowania tonącej osoby. Zanim dotarli do brzegu, wal­ czyła o oddech nie mniej rozpaczliwie niż chłopak. Rzucili się na piasek i chłopiec przez dłuższą chwilę wykasływał wodę. - Myślałem, że już po mnie - wykrztusił. - Gdybyś się nie pojawiła, utonąłbym! - Spojrzał na nią i uśmie­ chnął się. - Na pewno słyszałaś stare przysłowie na temat ratowania życia. Zmarszczyła się. Nic nie przychodziło jej do głowy. - Jakie przysłowie? Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - No takie, że jeśli uratowałaś komuś życie, to jesteś za nie odpowiedzialna już do końca. - Szeroko otworzył ramiona. - Jestem twój!

Rozdział drugi - Dziękuję - odparła. - Możesz zatrzymać sobie swo­ je życie. - Przykro mi, ale nie da rady. Jesteś ze mną związana. Gdzie będziemy mieszkali? Wiedziała, że ma zaskoczenie wypisane na twarzy. - Posłuchaj, jesteś takim miłym chłopcem... - Mam dwanaście i pół roku - przerwał. - Mam wszystkie zęby stałe, dobre zdrowie, umiem zmywać na­ czynia i słać łóżka. Nie mam nic przeciwko gotowaniu od czasu do czasu. Możesz mi zaufać, jeśli chodzi o kar­ mienie dowolnych zwierząt, jakie zechcesz posiadać - dodał. - A poza tym jestem harcerzem. Podniósł trzy palce. Spojrzała na niego z oburzeniem. - Dwa palce, nie trzy! Trzy to harcerki! Pstryknął palcami. - O cholera! - Spojrzał na nią. - Czy to znaczy, że muszę oddać mundur? Wybuchnęła śmiechem. Po szoku wywołanym wido-

Troskliwa mamusia 25 kiem tonącego i wysiłku związanym z jego ratowaniem, wróciło jej znowu poczucie humoru. Opadła na piasek i śmiała się, aż rozbolał ją brzuch. - Nie wytrzymam - krztusiła się. Uśmiechnął się do niej. - Wspaniale. Chodźmy mnie nakarmić. Jem bardzo dużo, ale mogę zacząć pracować, żeby pomóc nas utrzy­ mać. - Twój ojciec nie odda mi ciebie - powiedziała ze smutkiem i zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co jego ojciec powiedział do niej dwa dni temu i co ona na to odparła. Miała szczęście, bo od tego czasu udało jej się go nie spotkać. - Czemu nie? On mnie nie chce. Usiłuje wepchnąć mnie do szkoły z internatem, a potem zamierza sprzedać moją duszę do Harvardu. - Nie odrzucaj pieniędzy na college - powiedziała zdecydowanie. - Ja musiałam nieźle walczyć o moje. - Tak, tata i ja widzieliśmy cię z innymi studentami - przyznał. - Tata miał rację. Ty naprawdę jesteś śliczna - dodał, widząc jej zdziwienie. - Lubisz szachy i gry komputerowe? Aha, i musisz lubić psy, bo ja mam psa. Rozejrzała się, jakby chcąc się upewnić, czy do niej skierowane są te słowa. - No więc? - nalegał. - Umiem grać w szachy - odparła. - Lubię koty, ale mój ojciec ma dwa posokowce i jakoś je toleruję. Nic nie wiem o grach komputerowych. - Nie szkodzi. Nauczę cię. - Na jaki etat jestem przyjmowana? - Mojej matki, oczywiście - odparł. - Wspólnik ojca

26 DLA CIEBIE, MAMO ma córkę, która zrobiła już wszystko, oprócz wprowa­ dzenia się do nas, żeby tylko ojciec zechciał się z nią ożenić. Wygląda jak dwudniowa flądra, je marchewkę i zdrową żywność oraz uprawia aerobik. Nienawidzi mnie - dodał uprzejmie. - To ona uważa, że należy mnie wysłać do szkoły. Do odległej szkoły. - A ty nie chcesz. - Nienawidzę broni i tego typu świństw - powiedział poważnie. Ich ubrania zaczęły wysychać na słońcu. Włosy chło­ pca były ciemnobrązowe, nieco jaśniejsze niż ojca. Miał za to takie same srebrzystoszare oczy. - Rozumiem cię. Moi rodzice nie chcieli, żebym szła do college'u. - Pochyliła się w jego stronę. - Ojciec jest doradcą inwestycyjnym. Nic nie widzi poza liczbami i księgowością. - To coś jak mój - jęknął. - Ale nie miej mu tego za złe. To naprawdę przystojny facet i ma takie dobre maniery. Jest tylko nieco wybuchowy - wyznał - i roz­ rzuca ubranie po całej sypialni, co denerwuje naszą słu­ żącą Jennie. Ale w ogóle ma dobre serce. - To wiele wynagradza - powiedziała, w duchu my­ śląc, że jej tego dobrego serca specjalnie nie okazał. - Poza tym lubi zwierzęta. - To bardzo miło z twojej strony, że dajesz mi swoje życie i twojego ojca w rozliczeniu - powiedziała uprzej­ mie - ale mam przed sobą co najmniej trzy lata college'u i jeszcze długo nie będę mogła myśleć o rodzinie. Chcę zostać pracownikiem socjalnym. - Mój ojciec to prawdziwy problem społeczny. Mo­ głabyś nad nim popracować.

Troskliwa mamusia 27 - Nie daj Boże - mruknęła do siebie. - Utrzyma cię - nalegał chłopiec. - On jest bogaty. Wiedziała coś o tym. Pochodziła z rodziny władającej starą fortuną. Jego ojciec najwyraźniej uważał, że chodzi jej o pieniądze. Niezły ubaw. - Nie wszystko można kupić — przypomniała mu. - Wymień trzy takie rzeczy. - Miłość. Szczęście. Spokój. Rozrzucił ręce. - Poddaję się! - Staraj się unikać samotnego pływania - poradziła mu. - To niebezpieczne. •- Tak naprawdę - wyznał - to nie znalazłem się w tej wodzie świadomie. Po prostu przechyliłem się przez ba­ rierkę i wpadłem. I pewnie bym już nie żył. - Pewnie tak. Myśl o tym, co robisz - poradziła znowu. - Roger, wykonać! - zasalutował żartobliwie. - Może polubiłbyś ten wojskowy internat - powie­ działa. Wzdrygnął się. - Chciałbym malować ptaki. - O Boże... - Rozumiesz mnie? Ojciec poluje na kaczki. Chce, żebym ja robił to samo. A ja tego nienawidzę. Ten chłopak miał prawdziwy problem. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Ojciec był najwyraźniej uparty jak osioł i niereformowalny. - Jak długo jesteś już bez matki? - spytała delikatnie. - Całe życie. Umarła wkrótce po moich narodzinach. Nieźle mi z ojcem, ale nie jesteśmy ze sobą blisko. Spę­ dza tyle czasu w pracy i za granicą, że prawie nigdy go

26 DLA CIEBIE, MAMO nie ma. Większość czasu jestem z Jennie i panią Brady. Są dla mnie dobre. Razem spędziliśmy cudowną Gwiazd­ kę... - Gdzie był wtedy twój ojciec? - Musiał polecieć do Paryża. Ona dowiedziała się o tym i niepostrzeżenie wsiadła do samolotu. Nie mógł jej wyrzucić, więc poleciała z nim. - Ona? - Marie Dumaris - wyjaśnił uprzejmie. - Może on ją kocha? - Akurat! Ona pochodzi z wpływowej rodziny i oj­ ciec poznał ją po śmierci matki. Była jakąś kuzynką, czy kimś w tym rodzaju. Zawsze jest w pobliżu. Myślę, że on jest zbyt zajęty, by dostrzegać inne kobiety i ona po­ stanowiła go zdobyć. Z tego jak się ostatnio zachowuje wnoszę, że już jej się udało. Shelly mogłaby się spierać o to, czy jego ojciec rze­ czywiście był zbyt zajęty, żeby zauważać inne kobiety. Z opowieści chłopca wywnioskowała, iż krótkotrwałe związki nie były mu obce. Myślał przecież, że jej też chodzi o krótki romans. Stanęła jej przed oczyma cie­ mnowłosa, wychudzona postać kobiety, o której rozma­ wiali, i odruchowo zaczęła się zastanawiać, jaką przyje­ mność może odczuwać mężczyzna pieszczący skórę i ko­ ści. - Jeśli on się z nią ożeni, ucieknę - powiedział cicho chłopak. - Wystarczy już, że nie mam nic do powiedzenia na temat tego, co chcę robić w życiu ani do jakiej szkoły chcę iść. Nie mógłbym znieść jej jako mojej macochy. - Spojrzał na Shelly. - Musimy się pospieszyć, bo przy­ jechałaś tu tylko na tydzień.

Troskliwa mamusia 29 - Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale naprawdę nie chcę twojego ojca - przypomniała mu. - Zostaję jeszcze ja - powiedział zmartwiony. - Po­ słuchaj, mam tylko dwanaście lat. Jeszcze przez parę lat nie będę mógł się ożenić, a poza tym jestem dla ciebie za niski. Mój ojciec to o wiele lepsza partia. - Nie chcę wychodzić za mąż. Nie mógłbyś poprze­ stać na tym, byśmy zostali przyjaciółmi? - To mnie nie uratuje - jęknął. - Co mam robić? Mo­ je życie, to jedno wielkie pasmo nieszczęść! Wiedziała co to znaczy być młodym i bezrad­ nym. Wciąż musiała walczyć ze swoim pełnym dobrej woli ojcem, by móc przeżyć własne życie po swojemu. - Czy rozmawiałeś z ojcem? To znaczy, czy naprawdę z nim rozmawiałeś, powiedziałeś mu, jak się czujesz? - On uważa, że jestem tylko dzieckiem. - Wzruszył ramionami. - Nie rozmawia ze mną, rozkazuje mi. Mówi, co mam zrobić, po czym odchodzi. - To tak jak mój - wyrwało się jej. - Czy ci ojcowie nie są żałośni? Roześmiała się. - No tak, od czasu do czasu są. - Popatrzyła na jego profil. - Na pewno nic ci się nie stało? - Mnie nic. A jak ty się czujesz? - Jestem tylko mokra. Chyba powinniśmy iść, żeby porządnie się wysuszyć. - Dobrze. Postaram się znów z tobą zobaczyć - obiecał. - Jestem Ben. Ben Scott. Mój ojciec ma na imię Faulkner. - Jestem Shelly Astor, - Uścisnęła mu rękę. - Miło cię poznać. Shelly Scott będzie brzmiało nie­ źle, nie sądzisz?