/
Rozdział pierwszy
Plaża była zatłoczona. Grupa studentów college'u ze
brała się wokół przenośnego radia. Byli tak rozbawieni,
że nie dostrzegali wściekłych spojrzeń innych plażowi
czów.
- Wyłącz to - zaproponowała z uśmiechem Shelly
Astor, wskazując na pełne złości twarze sąsiadów. - Przy
sparzasz nam wrogów.
- Nie pękaj - wyśmiał ją kolega. - Jesteśmy młodzi,
mamy przerwę wiosenną, przez cały cudowny tydzień
żadnej biologii, angielskiego ani algebry!
- Tak, to prawda - mruknął inny student. - Właści
wie to powinienem się utopić. Oblałem pierwszy egzamin
ze wstępu do algebry!
- Mniej rozrywek, więcej skrobania zadań na papie
rze - poradził ktoś.
- Słusznie, panie Jajogłowy. - Odpowiedzi towarzy
szyło wrogie spojrzenie. - Ten oto Edwin popsuł staty
stykę na biologii. - Wskazał rudowłosego, patykowatego
chłopaka. - Zdobył sto punktów.
Troskliwa mamusia 7
- Flannery mówi, że jestem najlepszym studentem,
jakiego kiedykolwiek miał. Co ja poradzę, że jestem taki
zdolny? - westchnął Edwin.
- Nie jesteś taki genialny w trygonometrii - mruknął
do niego Pete, po czym poinformował pozostałych: - Mu
siałem dawać mu korepetycje, bo inaczej nie zdałby egza
minu u Bragga.
- Czy możecie wyłączyć to przekleństwo? - donośny
głos przerwał ciszę.
- Jest pan bez serca! -jęknął chłopak, zwracając się
do prześladowcy. - Przeżyliśmy właśnie osiem tygodni
piekła, nie wspominając już o trygonometrii!
- A jeden z nas ją oblał! - krzyknął Edwin, wska
zując na Marka.
- Wszyscy jesteśmy u kresu - dodał Pete, potrząsając
głową ze smutkiem. - Jeśli pozbawi się nas muzyki, Bóg
jeden wie, co moglibyśmy uczynić całemu światu!
Mężczyzna zaczął się śmiać, po czym bezradnie roz
łożył ręce i położył się, zamykając oczy.
Shelly uśmiechnęła się do przyjaciół.
- Pete studiuje socjologię - szepnęła do Nan, swej
najbliższej przyjaciółki. - Dodatkowo wziął sobie psy
chologię. Czyż nie jest wspaniały?
- Wyrazy szacunku dla jego uczelni - zgodziła się
dziewczyna. Obie wstały i poszły nurkować w falach.
- Czy nie cudownie? - westchnęła Nan. - A ty o mały
włos nie pojechałabyś.
- Musiałam stoczyć walkę, by w ogóle pójść do col
lege'u a co dopiero mówić o wakacjach na Florydzie
- powiedziała cicho Shelly. Odgarnęła rozwiane jasne
włosy, a na jej pełnych ustach pojawił się figlarny
uśmiech. - Moi rodzice chcieli, żebym poszła do szkoły
pomaturalnej, a następnie została członkinią klubu kobiet
z towarzystwa w Waszyngtonie. Wyobrażasz sobie?
- Domyślam się, że nie powiedziałaś im o swoim za
miarze zostania pracownikiem socjalnym, zajmującym się
sprawami dzieci i rodziny? - podpuszczała przyjaciółka.
- Ojciec przypłaciłby to załamaniem nerwowym - od
parła. - Rodzice są kochani, ale chcieliby zapewnić mi ży
cie w luksusie i bezpieczeństwie, a ja chciałabym zmieniać
świat. - Spojrzała na ciemnooką Nan z przewrotnym
uśmieszkiem. - Uważają, że jestem jakaś dziwna. Wybrali
już dla mnie uroczego męża: uczelnia Ivy League, stare
dobre nazwisko, mnóstwo pieniędzy. - Wzruszyła ramio
nami. - To nie to, czego pragnę, ale do nich nic nie dociera.
Musiałam zagrozić, że znajdę sobie pracę i pójdę na studia
wieczorowe, dopiero wtedy ojciec zgodził się zapłacić za
mój college.
- Ciekawe, czy wszyscy rodzice chcą żyć poprzez
swoje dzieci? - zastanowiła się Nan. - Moja matka już
w szkole podstawowej popychała mnie w kierunku pie
lęgniarstwa, tylko dlatego że ona sama wyszła za mąż
i nie skończyła szkoły pielęgniarskiej. A mnie się robi
słabo na widok krwi, na miłość Pete'a!
- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał chłopak,
wyłaniając się z wody obok dziewcząt-.
Nan ochlapała go wodą i już po chwili poważna dys
kusja przerodziła się w dziecinną zabawę.
Później jednak, kiedy wróciły do motelu, Shelly za
stanawiała się, czy nie jest niewdzięczna. Jej ojciec, za
możny doradca inwestycyjny, zapewnił jej wspaniałą, do-
Troskliwa mamusia 9
statnią młodość. Matka była osobą z towarzystwa, a brat
wybitnym naukowcem. Miała doskonałe pochodzenie.
Nie chciała jednak spędzać życia pomiędzy lunchami
a koktajlami, ani nawet brać udziału w pozornych dzia
łaniach dobroczynnych. Chciała naprawdę pomagać lu
dziom w ich problemach. Pragnęła żyć w prawdziwym
świecie, a nie w swoim odizolowanym środowisku. Jej
rodzice nie mogli, bądź nie chcieli, zrozumieć, że pragnie
czuć się potrzebna, wiedzieć, że jej życie ma jakiś cel,
głębszy niż nauka właściwych manier.
Lubiła studia. Chodziła do Thorn College, małej
uczelni w Waszyngtonie, gdzie, mimo swego pochodze
nia, była po prostu zwyczajną studentką, akceptowaną
bez zastrzeżeń. Panowała tam ciepła i przyjazna atmo
sfera, którą Shelly uwielbiała.
Mieszkanie poza kampusem ograniczało nieco jej ży
cie towarzyskie, ale nie ubolewała nad tym. Zawsze uwa
żała siebie za kobietę raczej zimną - przynajmniej jeśli
chodzi o mężczyzn. Umawiała się na randki i chłopcy
całowali ją od czasu do czasu, ale nie czuła nic poza
powierzchowną przyjemnością. Nie miała najmniejszego
zamiaru ryzykować bliższego związku tylko dla zaspo
kojenia ciekawości lub z obawy przed ośmieszeniem. By
ła wystarczająco silna, by znosić kpiące uwagi bardziej
swobodnych dziewczyn. Uważała, że pewnego dnia bę
dzie zadowolona, iż nie uległa presji otoczenia. Uśmie
chnęła się do tej myśli.
— Ty uparta oślico - powiedziała sama do siebie.
Energiczne pukanie do drzwi poprzedziło wejście
Nan.
- Nie jesteś jeszcze gotowa? - skarciła ją. Popatrzyła
10 DLA CIEBIE, MAMO
na tradycyjnie skrojoną, czarno-żółtą sukienkę Shelly,
sandały i upięte w kok włosy. - Chyba nie pójdziesz
w tym stroju? - dodała załamanym głosem. - Czy ty nie
masz najmniejszego pojęcia o modzie?
- Oczywiście, że mam. Spódnice i spodnie ze span-
deksu oraz jaskrawe bluzki. Ale to nie mój styl.
- Nie zobaczyłabyś mnie w czymś takim nawet mar
twej - westchnęła Nan. Jej kręcone włosy przytrzymy
wała biało-żółta opaska, dopasowana do białych rajstop
i pstrokatej krótkiej sukienki.
- Wyglądasz naprawdę wspaniale - powiedziała
Shelly z uznaniem.
Przyjaciółka przybrała pozę zawodowej modelki.
- Zadzwoń do redakcji „Ebony" i powiedz im, że je
stem gotowa na okładkę - zaśmiała się.
- Naprawdę mogłabyś pozować do zdjęć - odparła
poważnie Shelly.
Nan rzeczywiście była śliczna. Jej skóra miała ciepłą
barwę kawy z mlekiem, co w połączeniu z błyszczącymi
czarnymi oczami, takimiż włosami i harmonijnymi rysa
mi twarzy stanowiło prawdziwą rewelację. Wyglądała jak
egipskie malowidło ścienne.
- Widziałam gwiazdy filmowe, które były zdecydo
wanie brzydsze od ciebie - dodała.
- Ty diablico! - roześmiała się Nan.
- Naprawdę. Dlaczego nigdy nie chciałaś zostać mo
delką?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Mam rozum - powiedziała skromnie. - Nie zamie
rzam go tracić, paradując na wybiegach. Zostanę archeo
logiem.
Troskliwa mamusia 11
Shelly uśmiechnęła się.
- Nie przypominaj mi, że mam jeszcze dwa egzaminy
ze wstępu do antropologii, bo zacznę krzyczeć.
- Pomogę ci. Dasz sobie radę.
- Nie dam. Ledwo zdałam biologię.
- Drobiazg - rzuciła lekceważąco Nan. - Ale czy nie
rozumiesz, że antropologia jest częścią socjologii? Jak
możesz pojąć naszą współczesną kulturę bez uprzedniego
zrozumienia, w jaki sposób stawaliśmy się cywilizacją?
- Znowu zaczynasz.
- Uwielbiam to. Gdybyś zechciała, też byś polubiła.
Byłam na wszystkich zajęciach z antropologii, jakie ofe
ruje Thorn College. Były wspaniałe.
- To taki ciężki temat.
- Życie jest ciężkie - przypomniała jej Nan. - Nie
możesz dostać dobrego stopnia z antropologii, jeśli się
go nie dokopiesz... -Urwała, zdziwiona. - Ale mi się
powiedzonko udało!
- I z tym powiedzonkiem na ustach wychodzimy
- wymamrotała Shelly, ciągnąc przyjaciółkę w stronę
drzwi.
Każdego wieczora jadały w tej samej restauracji. Była
to ich jedyna ekstrawagancja, spowodowana głównie
tym, że Nan miała oko na jednego z gości, pewnego stu
denta z Kenii, którego spotkała na plaży.
Shelly natomiast z przyjemnością oczekiwała pory
kolacyjnej z powodu innego pana, który często odwiedzał
tę restaurację. Ciągle wpadała na niego przypadkowo.
Kłaniał się uprzejmie i nigdy nie zagaił rozmowy, ona
zaś - ku rozbawieniu przyjaciół - wpatrywała się w nie
go z nie skrywaną fascynacją. Tak naprawdę, to urze-
12 DLA CIEBIE, MAMO
czenie było pretekstem, mającym odwieść przyjaciół od
swatania jej z Pete'em. Lubiła Pete'a, ale za bardzo róż
nili się poglądami. Udając zauroczenie obcym mężczyzną
wywoływała, co prawda, współczucie z powodu swej nie
odwzajemnionej miłości, ale także unikała natrętnego ko
jarzenia jej z kolegą.
Obiekt jej uczuć zaczynał zauważać awanse Shelly
i w dodatku, irytować się. Powoli stało się dla niej wy
zwaniem sprawdzenie, jak daleko może się posunąć, nim
wywoła jego wybuch. Ta myśl była dziwnie podniecająca
dla kobiety, która niemal nigdy nie ryzykowała. Tak na
prawdę, w całym jej dwudziestoczteroletnim życiu, nigdy
nikogo nie uwodziła, nawet dla zabawy. Nie było to w jej
stylu, ale on przecież nigdy się o tym nie dowie. Jej uwo
dzicielskie zachowanie zdawało się go drażnić i irytować.
Dodatkowo komplikował sprawę fakt, że mężczyzna
miał syna, mniej więcej dwunastoletniego, który to syn
spędzał większość czasu wpatrując się w Shelly. Obawia
ła się, że chłopiec zaczyna się w niej podkochiwać i za
stanawiała się, jak z tego wybrnąć, nie rezygnując jednak
z pozorów fascynacji ojcem. Codzienne jadanie w tej sa
mej restauracji wcale nie ułatwiało sprawy, choć jedno
cześnie wspaniale służyło celom Nan, a Shelly dawało
okazję do powłóczystych spojrzeń w kierunku mężczy
zny, którego postanowiła publicznie 'adorować.
Najwyraźniej przyciągnęła go swymi myślami, bo
właśnie kątem oka dostrzegła obiekt swych starań. Był
wysokim, eleganckim i efektownym mężczyzną, dobrze
po trzydziestce. Miał gęste czarne włosy i błyszczące sta-
lowoszare oczy. Szedł z synem. Chłopiec był jego młod
szą i znacznie sympatyczniejszą kopią, Shelly zaczęła się
Troskliwa mamusia 13
zastanawiać, czym zajmuje się ten człowiek. Był bardzo
przystojny, ale nie w typie męskiego modela. Pomyślała,
że raczej pasuje do niego broń. Może agent specjalny
lub płatny morderca. Zanim udało się jej ukryć uśmiech,
mężczyzna odwrócił głowę i dostrzegł go. Jego spojrze
nie było piorunujące.
Jak ktoś tak przystojny może wyglądać tak wrogo
i nieprzystępnie? - dziwiła się. Te szare oczy, w pozba
wionej uśmiechu twarzy, wyglądały jak zimna stal.
Brzydki mężczyzna miałby może powody, by nosić tak
nieprzystępną maskę, ale ten wyglądał jak bohaterowie
jej marzeń. Podparła brodę rękoma i wpatrywała się
w niego z pełnym żalu uśmiechem. Była zawsze wszy
stkim przyjazna i z trudem przychodziło jej pogodzić się
z faktem, że ktoś nienawidzi jej od pierwszego wejrzenia
i bez wyraźnej przyczyny.
Wyglądał na zaskoczonego tym, że nie dała się zbić
z tropu. Jego twarz złagodniała, ale nie odwzajemnił
uśmiechu. Zwrócił się w kierunku przechodzącej za jego
plecami postaci w białej jedwabnej sukni i wstał sztyw
no, by podsunąć krzesło szczupłej brunetce. Chłopiec po
patrzył na nią wrogo i zrobił jakąś uwagę, która wywołała
wściekłe spojrzenie ojca. Jakieś niesnaski, pomyślała
Shelly. Poczuła falę smutku. Poprzedniego wieczora przy
padkiem usłyszała o nim plotkę, że jest wdowcem. Przy
puszczała, że tak przystojny mężczyzna musi mieć koło
siebie masę kobiet, ale miała nadzieję, że nie był z nikim
związany. Widocznie już zawsze będzie się interesowała
niewłaściwymi mężczyznami. Westchnęła ciężko.
- Przestań się na niego gapić - skarciła ją Nan,
znacząco dotykając ramienia przyjaciółki. - Zepsujesz go.
14 DLA CIEBIE, MAMO
- Przepraszam. On mnie fascynuje. Czyż nie jest cu
downy?
- Jest dla ciebie o wiele za stary - powiedziała Nan
z przekonaniem. - A to pewnie jego narzeczona. Pasują
do siebie. Ma dorastającego syna, a ty jesteś uroczą stu
dentką college'u, nie mówiąc już o twoim wieku. Dla
niego to tak, jakbyś dopiero przestała ssać z butelki. Nie
jesteś nawet na drugim roku.
- Ale będę po wakacjach.
- Nudzisz. Jedz sałatę.
- Tak, mamusiu - mruknęła, patrząc na roześmianą
młodszą przyjaciółkę.
Następny dzień przekonał Shelly, że przeznaczenie po
stanowiło skierować ją na drogę pełną problemów. Wsta
wała zawsze rankiem, dużo wcześniej niż Nan, i scho
dziła na plażę, by nacieszyć się jej pustką, zanim nad
ciągną turyści. Włożyła żółty jednoczęściowy kostium ką
pielowy, na który narzuciła wzorzystą szyfonową koszulę.
Jasne włosy miała tym razem rozpuszczone. Lubiła, jak
rozwiewał je wiatr.
Tego ranka plaża nie była pusta. Samotny mężczyzna
stał wpatrując się w morze. Był wysoki i miał gęste ciem
ne włosy. Białe szorty odsłaniały mocno opalone nogi,
a niebiesko-biała koszula w romby rozchylała się na sze
rokiej owłosionej piersi. Nie widzącymi oczyma wpatry
wał się w ocean, a jego przystojna twarz miała posępny
wyraz.
Shelly spojrzała na niego z żalem i ruszyła plażą
w przeciwnym kierunku. Nie chciała przeszkadzać mu
w chwili samotności. Skoro był już ewidentnie z kimś
związany, nawet pozorne uwodzenie go nie miało żad-
Troskliwa mamusia 15
nego sensu. W przypływie szlachetności postanowiła
z niego zrezygnować dla jego własnego dobra. Uznawszy
to za jedyne rozsądne wyjście, zaczęła iść brzegiem oce
anu, upajając się morskim powietrzem.
Spokój panujący na plaży urzekał. Słychać było je
dynie świergot mew i uderzenia fał o brzeg. Spienione,
rozbijały się o mokry piach, a wyrzucane na brzeg ma
lutkie kraby pospiesznie szukały schronienia. Rozbawiły
ją i roześmiała się na głos.
- Co może być takiego śmiesznego o tej porze dnia?
- odezwał się zza jej ramion szorstki, nieco zirytowany
głos. - Nawet ta cholerna kafejka nie jest jeszcze otwarta.
Jakim prawem żądają od ludzi, by rozpoczęli dzień bez
dawki kofeiny?
Shelly odwróciła się, a jej twarz nadal była pełna roz
bawienia. A więc to on, zabójczo przystojny, z rękoma
w kieszeniach białych szortów.
Oszałamiał nawet z odległości. Teraz, z bliska, był jak
dynamit. Z trudem odzyskiwała oddech. Dolatywał do
niej jakiś zmysłowy, korzenny zapach. Pachniał czysto
ścią i wyrafinowaniem, tak że musiała się zmusić, by nie
wpatrywać się w jego idealnie zbudowane ciało. Mógłby
zrobić karierę w Hollywood.
- Ja też lubię kawę - wymamrotała nieśmiało. Uśmie
chnęła się do niego, odgarniając swe jasne, rozwiane wia
trem włosy. - Ale morskie powietrze jest niemal równie
skuteczne.
- Z czego się śmiałaś? - nalegał.
- Z nich. - Wskazała na kraby, z których jeden pra
cowicie kopał sobie dziurkę w piasku, po czym pospie
sznie schował się do niej. - Czy nie przypominają ci ludzi
16 DLA CIEBIE, MAMO
śpieszących siędo metra? Popatrzyła na niego prze-
kornie. - Albo zirytowanych tym, że nie dostają kawy
na czas?
Nieoczekiwanieuśmiechnął się, a ona poczuła, jak to
pnieje jej serce. Nigdy nie widziała czegoś równie po
ciągającego, jak ta przystojna twarz z uśmiechem na
wyraźnie zarysowanych ustach i z szarymi, błyszczący
mi oczami.
- Twoi przyjaciele jeszcze w łóżkach?
Przytaknęła.
- W czasie roku większość z nas zaczyna zajęcia
o ósmej i nie można się wyspać. Jest to więc miła od
miana, choć tylko przez tydzień.
Ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Był
bardzo wysoki. Czubek jej głowy sięgał mu do ramienia.
- Co studiujesz?
- Socjologię - odparła i zaczerwieniła się trochę.
- Przepraszam, że tak ci się przyglądałam wczoraj wie
czorem. Mam skłonność do nieopanowanego gapienia się
na ludzi. - Starała się wyjaśnić swoje natręctwo.
Spojrzał na nią cynicznie i nie odwzajemnił uśmiechu.
- Mój syn uważa, że jesteś fascynująca.
- Tak - przyznała. - Obawiałam się tego.
- Ma już prawie trzynaście lat i wolno dojrzewa. Do
tąd nie zwracał większej uwagi na dziewczęta.
Roześmiała się.
- Jestem trochę za stara, żeby nazywać mnie dziew
częciem.
- Jesteś jeszcze w college'u, prawda? - mruknął. Sta
ło się oczywiste, że bierze ją za kogoś niewiele starszego
od swego syna.
Troskliwa mamusia 17
- Tak, to prawda. - Nie dodała, że zaczęła college
dopiero w zeszłym roku, ale nie wyjaśniła też, że zaczęła
go później, bo w wieku dwudziestu trzech lat. Zawsze
wyglądała na młodszą, niż była w rzeczywistości i ba
wiło ją udawanie nastolatki.
Zatrzymała się, podniosła muszelkę i zaczęła się jej
przyglądać.
- Kocham muszle. Nan kpi z tego, że je zbieram. Ale
gdybyś przeszedł się z nią kiedyś po zaoranej ziemi, zo
baczyłbyś, że porusza się wtedy wyłącznie na czwora
kach. Kiedyś wlazła do studzienki kanalizacyjnej. Do
brze, że robotnicy mieli poczucie humoru.
- Studiuje archeologię?
- To mało powiedziane. Nan chorobliwie studiuje ar
cheologię!
Roześmiał się.
- No cóż, to się nazywa zaangażowanie.
Popatrzyła na ocean.
- Podobno są tutaj osady Indian paleolitycznych. Za
lane przez przypływ oceanu zmieszanego z lodowcem
w późnym plejstocenie.
- Myślałem, że to twoja przyjaciółka studiuje archeo
logię.
- Kiedy spędzasz z kimś dużo czasu, udziela ci się
jego zapał - wytłumaczyła. - Wiem więcej o kamien
nych narzędziach, niżbym chciała.
- Nigdy nie miałem kontaktu z prehistorią. Skończy
łem biznes i dodatkowo ekonomię.
Spojrzała na niego.
- A więc pracujesz w biznesie?
Przytaknął.
18 DLA CIEBIE, MAMO
- Jestem bankierem.
- Czy twój syn zamierza podążyć w twoje ślady?
Jego wąskie usta zacisnęły się jeszcze bardziej.
- Nie chce. Myśli, że biznes jest odpowiedzialny za całe
ekologiczne zniszczenie naszej planety. Chce być artystą.
- Musisz być z niego dumny.
- Dumny? Jestem absolwentem szkoły biznesu na Har-
vardzie - powiedział, spoglądając ha nią. - Co było dobre
dla mnie, jest dobre i dla niego. Został właśnie zapisany
do prywatnej szkoły z internatem dla oficerów rezerwy.
Kiedy ją skończy, pójdzie do Harvardu, jak ja i mój ojciec.
Zatrzymała się. Oto kolejna osoba, usiłująca zorgani
zować dziecku życie.
- Czy decyzja nie powinna należeć do niego? - spy
tała z ciekawością.
Nawet nie drgnął.
- Czy nie jesteś zbyt młoda, by oceniać decyzje star
szych? - powiedział z ironią.
- Posłuchaj, myślisz, że jak masz te parę lat więcej
ode mnie...
- Więcej niż piętnaście, sądząc po twoim wyglądzie.
Przyjrzała się uważnie jego twarzy. Miał kilka głębo
kich zmarszczek, przy czym najmniej ich było wokół ust.
Nie uśmiechał się często. Może faktycznie nie był tak
młody, jak myślała. Uświadomiła sobie jednak, że prze
cież uważał ją za młodszą, niż była w rzeczywistości.
- Mam trzydzieści cztery lata. W porównaniu z tobą
jestem starcem - mruknął. - Nie wyglądasz na wiele
starszą od Bena.
Serce podeszło jej do gardła. Był jej bliższy wiekowo,
niż sądziła i o wiele bliższy, niż sam przypuszczał.
Troskliwa mamusia 19
- Wyglądasz bardzo dojrzale.
- Naprawdę? - Przyglądał się jej rozjarzonymi oczy
ma. - Jesteś piękna - powiedział nieoczekiwanie, wo
dząc wzrokiem po jej nieskazitelnej cerze, dużych bla-
doniebieskich oczach i długich jasnych włosach. - Spo
dobałaś mi się od pierwszego wejrzenia. Ale - dodał cy
nicznie - byłem zmęczony kupowaniem seksu za drogie
prezenty.
Poczuła, jak jej twarz płonie. Wyrobił sobie zupełnie
błędne przekonanie.
- Ja... - zaczęła, pragnąc wytłumaczyć.
Wyciągnął z kieszeni szczupłą dłoń.
- Nadal zresztą jestem - dodał. Przyglądał się jej bez
uśmiechu, a spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, że,
mimo całej jego arogancji, ugięły się pod nią kolana.
- Czy twoi rodzice wiedzą, że jawnie prowokujesz ob
cych mężczyzn? Czy sądzisz, że byliby zadowoleni
z twojego zachowania?
Z trudem łapała powietrze.
- Nie twoja sprawa, co myślą moi rodzice!
- Oczywiście, że moja, bo to mnie chcesz uwieść.
- Nie odrywał od niej wzroku. - Postawmy sprawę jasno.
Nie sypiam z dziewczętami z college'u i nie życzę sobie
zakusów z ich strony. Od tej pory baw się z rówieśni
kami.
Po tym stwierdzeniu nie mogła powstrzymać okrzyku.
- Mój Boże, tylko dlatego, że raz czy dwa uśmiech
nęłam się do ciebie!
- Uśmiech to mało powiedziane. Patrzyłaś na mnie
pożądliwym wzrokiem - sprostował.
- Przestań! - krzyknęła. - Na miłość boską, przyglą-
20 DLA CIEBIE, MAMO
dałam ci się po prostu. A gdyby nawet chodziło mi...
o te sprawy, dlaczego miałabym sobie wybrać mężczyznę
z synem? Co z ciebie za ojciec? Czy twój syn wie, że
wałęsasz się po plaży i oskarżasz ludzi o podrywanie cię?
A poza tym, jesteś chyba z kimś związany...
Patrzył na nią jakoś dziwnie i, co jeszcze dziwniejsze,
nie okazywał złości. Obserwował jej twarz ze szczerym,
nieco rozbawionym zainteresowaniem.
- No proszę, a wcale nie jesteś ruda - mruknął, pa
trząc jak Shelly blednie i czerwieni się na przemian.
- Mój syn jest w tobie tak zakochany, że zakłada, iż się
mną interesujesz. Poza tym nie mam żony. Umarła parę
lat temu. Mam narzeczoną - no, powiedzmy, prawie na
rzeczoną - dodał cicho.
•- Biedna kobieta!
- Tak naprawdę to całkiem bogata - sprostował, udając,
że nie zrozumiał..- Tak jak i ja. To kolejny powód, by uni
kać studentek, które zwykle są bez środków do życia.
Miała ochotę powiedzieć mu, jakimi środkami dys
ponuje, ale była zbyt wściekła, by wydusić z siebie sło
wo. Obrażona i pokrzywdzona, zaczerwieniła się ze zło
ści. Właśnie w tym momencie postanowiła nie mówić mu
o swoim pochodzeniu. Będzie musiał poznać ją jako ją,
nie zaś poprzez jej „środki".
- Myślisz nad właściwą odpowiedzią? - spytał życz
liwie. - Coś w rodzaju „niech cię rekiny zjedzą"?
- Powinny chyba ciągnąć losy, który biedak będzie
musiał mieć z tobą do czynienia - odparowała.
Odwróciła się i powędrowała dalej, jeszcze czerwona
od niedawnego wybuchu złości.
Zaczęła biec, by znaleźć się jak najdalej od niego.
Troskliwa mamusia 21
Głupio się bawiła. Nie zdawała sobie sprawy, że wziął
jej udawane zainteresowanie za poważny flirt. W przy
szłości będzie musiała bardziej uważać. Nigdy więcej na
wet nie spojrzy na tego mężczyznę!
Szkoda, że się nie odwróciła. Stał tam, gdzie go zo
stawiła, z łobuzerskim wyrazem szarych oczu i śmiał się.
Resztę dnia Shelly i Nan spędziły na plaży i chodząc
po sklepach, a wieczorem Shelly nakłoniła przyjaciółkę
do zjedzenia kolacji w barze szybkiej obsługi w to
warzystwie kolegów, nie zaś w ich zwykłej restauracji.
Nie chciała jej tłumaczyć, dlaczego ma taki pomysł ani
przyznać się do własnej głupoty. Jeśli nawet Nan coś po
dejrzewała, była na tyle uprzejma, że się z tym nie zdra
dziła.
Shelly spacerowała sobie po plaży i myślała, że całe
to doświadczenie przyniosło jej przynajmniej dwie dobre
rzeczy. Minęły już dwa dni od spotkania. Od tej pory
udawało jej się unikać zachwyconego wzroku syna pana
Seksownego, a poza tym dostała bolesną lekcję skutków
nachalnego flirtu. Był bankierem. Czy to nie oczywiste,
że taki człowiek musi być dostojny, nieco małomówny
i powściągliwy? Jej ojciec, doradca inwestycyjny, był
właśnie taki. Oczywiście, on także odziedziczył fortunę,
co czyniło go nieco aroganckim. Ale pan Seksowny po
prostu osiągał szczyty arogancji i zarozumialstwa. My
ślał, że ona tylko czeka, by wskoczyć mu do łóżka!
Powinnam była wiedzieć, mówiła sama do siebie, że
mężczyzna o tak cudownym wyglądzie musi mieć ukryte
jakieś brzydkie cechy. Pycha, głupota, arogancja...
Rozmyślając, doszła aż do pomostu, który ciągnął się
22 DLA CIEBIE, MAMO
w stronę motelu. Zwykle było tu dużo rybaków. Jednak
tego dnia był pusty, tylko z jego końca docierał jakiś
dźwięk. Seria krótkich ostrych krzyków.
Zaintrygowana Shelly weszła na pomost i spojrzała
na zatokę. Dźwięki stawały się głośniejsze. Kiedy przy
śpieszyła kroku, by szybko znaleźć się na końcu pomostu,
usłyszała plusk wody.
Zatrzymała się i spojrzała w dół.
- Pomocy! - Krzyczał rozpaczliwie młody głos,
a długie, szczupłe ramię chlapało rozpaczliwie. Znała ten
głos i tę twarz. To był nastoletni syn pana Seksownego,
którego unikała od dwóch dni. I jak tu nie mówić o prze
znaczeniu!
Nie namyślała się. Zrzuciła sandały i wskoczyła do wo
dy. Miała za sobą kurs ratownictwa i wiedziała, co robić.
- Nie panikuj - ostrzegła, podpływając do niego
i ujmując go pod brodę. Tonący pływacy często pociągają
za sobą ratownika, powodując zatonięcie obojga. - Prze
stań się miotać i słuchaj mnie! - krzyknęła, ruszając no
gami, by utrzymać się na powierzchni. - Tak lepiej. Przy
ciągnę cię do brzegu. Staraj się odprężyć. Rozluźnij mięś
nie.
- Utonę! - padła zdławiona odpowiedź.
- Nie utoniesz. Zaufaj mi.
Nastąpiła cisza, a po niej odgłos łapczywego łapania
powietrza.
- Dobrze.
- Dzielny chłopak. Ruszamy.
Zaczęła płynąć w kierunku brzegu, ciągnąc za sobą
niedoszłego topielca.
Nie było to bardzo daleko, ale nie ćwiczyła ostatnio
Troskliwa mamusia 23
holowania tonącej osoby. Zanim dotarli do brzegu, wal
czyła o oddech nie mniej rozpaczliwie niż chłopak.
Rzucili się na piasek i chłopiec przez dłuższą chwilę
wykasływał wodę.
- Myślałem, że już po mnie - wykrztusił. - Gdybyś
się nie pojawiła, utonąłbym! - Spojrzał na nią i uśmie
chnął się. - Na pewno słyszałaś stare przysłowie na temat
ratowania życia.
Zmarszczyła się. Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Jakie przysłowie?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No takie, że jeśli uratowałaś komuś życie, to jesteś
za nie odpowiedzialna już do końca. - Szeroko otworzył
ramiona. - Jestem twój!
Rozdział drugi
- Dziękuję - odparła. - Możesz zatrzymać sobie swo
je życie.
- Przykro mi, ale nie da rady. Jesteś ze mną związana.
Gdzie będziemy mieszkali?
Wiedziała, że ma zaskoczenie wypisane na twarzy.
- Posłuchaj, jesteś takim miłym chłopcem...
- Mam dwanaście i pół roku - przerwał. - Mam
wszystkie zęby stałe, dobre zdrowie, umiem zmywać na
czynia i słać łóżka. Nie mam nic przeciwko gotowaniu
od czasu do czasu. Możesz mi zaufać, jeśli chodzi o kar
mienie dowolnych zwierząt, jakie zechcesz posiadać
- dodał. - A poza tym jestem harcerzem.
Podniósł trzy palce.
Spojrzała na niego z oburzeniem.
- Dwa palce, nie trzy! Trzy to harcerki!
Pstryknął palcami.
- O cholera! - Spojrzał na nią. - Czy to znaczy, że
muszę oddać mundur?
Wybuchnęła śmiechem. Po szoku wywołanym wido-
Troskliwa mamusia 25
kiem tonącego i wysiłku związanym z jego ratowaniem,
wróciło jej znowu poczucie humoru. Opadła na piasek
i śmiała się, aż rozbolał ją brzuch.
- Nie wytrzymam - krztusiła się.
Uśmiechnął się do niej.
- Wspaniale. Chodźmy mnie nakarmić. Jem bardzo
dużo, ale mogę zacząć pracować, żeby pomóc nas utrzy
mać.
- Twój ojciec nie odda mi ciebie - powiedziała ze
smutkiem i zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co
jego ojciec powiedział do niej dwa dni temu i co ona
na to odparła. Miała szczęście, bo od tego czasu udało
jej się go nie spotkać.
- Czemu nie? On mnie nie chce. Usiłuje wepchnąć
mnie do szkoły z internatem, a potem zamierza sprzedać
moją duszę do Harvardu.
- Nie odrzucaj pieniędzy na college - powiedziała
zdecydowanie. - Ja musiałam nieźle walczyć o moje.
- Tak, tata i ja widzieliśmy cię z innymi studentami
- przyznał. - Tata miał rację. Ty naprawdę jesteś śliczna
- dodał, widząc jej zdziwienie. - Lubisz szachy i gry
komputerowe? Aha, i musisz lubić psy, bo ja mam psa.
Rozejrzała się, jakby chcąc się upewnić, czy do niej
skierowane są te słowa.
- No więc? - nalegał.
- Umiem grać w szachy - odparła. - Lubię koty, ale
mój ojciec ma dwa posokowce i jakoś je toleruję. Nic
nie wiem o grach komputerowych.
- Nie szkodzi. Nauczę cię.
- Na jaki etat jestem przyjmowana?
- Mojej matki, oczywiście - odparł. - Wspólnik ojca
26 DLA CIEBIE, MAMO
ma córkę, która zrobiła już wszystko, oprócz wprowa
dzenia się do nas, żeby tylko ojciec zechciał się z nią
ożenić. Wygląda jak dwudniowa flądra, je marchewkę
i zdrową żywność oraz uprawia aerobik. Nienawidzi
mnie - dodał uprzejmie. - To ona uważa, że należy mnie
wysłać do szkoły. Do odległej szkoły.
- A ty nie chcesz.
- Nienawidzę broni i tego typu świństw - powiedział
poważnie.
Ich ubrania zaczęły wysychać na słońcu. Włosy chło
pca były ciemnobrązowe, nieco jaśniejsze niż ojca. Miał
za to takie same srebrzystoszare oczy.
- Rozumiem cię. Moi rodzice nie chcieli, żebym szła
do college'u. - Pochyliła się w jego stronę. - Ojciec jest
doradcą inwestycyjnym. Nic nie widzi poza liczbami
i księgowością.
- To coś jak mój - jęknął. - Ale nie miej mu tego
za złe. To naprawdę przystojny facet i ma takie dobre
maniery. Jest tylko nieco wybuchowy - wyznał - i roz
rzuca ubranie po całej sypialni, co denerwuje naszą słu
żącą Jennie. Ale w ogóle ma dobre serce.
- To wiele wynagradza - powiedziała, w duchu my
śląc, że jej tego dobrego serca specjalnie nie okazał.
- Poza tym lubi zwierzęta.
- To bardzo miło z twojej strony, że dajesz mi swoje
życie i twojego ojca w rozliczeniu - powiedziała uprzej
mie - ale mam przed sobą co najmniej trzy lata college'u
i jeszcze długo nie będę mogła myśleć o rodzinie. Chcę
zostać pracownikiem socjalnym.
- Mój ojciec to prawdziwy problem społeczny. Mo
głabyś nad nim popracować.
Troskliwa mamusia 27
- Nie daj Boże - mruknęła do siebie.
- Utrzyma cię - nalegał chłopiec. - On jest bogaty.
Wiedziała coś o tym. Pochodziła z rodziny władającej
starą fortuną. Jego ojciec najwyraźniej uważał, że chodzi
jej o pieniądze. Niezły ubaw.
- Nie wszystko można kupić — przypomniała mu.
- Wymień trzy takie rzeczy.
- Miłość. Szczęście. Spokój.
Rozrzucił ręce.
- Poddaję się!
- Staraj się unikać samotnego pływania - poradziła
mu. - To niebezpieczne.
•- Tak naprawdę - wyznał - to nie znalazłem się w tej
wodzie świadomie. Po prostu przechyliłem się przez ba
rierkę i wpadłem. I pewnie bym już nie żył.
- Pewnie tak. Myśl o tym, co robisz - poradziła znowu.
- Roger, wykonać! - zasalutował żartobliwie.
- Może polubiłbyś ten wojskowy internat - powie
działa.
Wzdrygnął się.
- Chciałbym malować ptaki.
- O Boże...
- Rozumiesz mnie? Ojciec poluje na kaczki. Chce,
żebym ja robił to samo. A ja tego nienawidzę.
Ten chłopak miał prawdziwy problem. Nie wiedziała,
co mu odpowiedzieć. Ojciec był najwyraźniej uparty jak
osioł i niereformowalny.
- Jak długo jesteś już bez matki? - spytała delikatnie.
- Całe życie. Umarła wkrótce po moich narodzinach.
Nieźle mi z ojcem, ale nie jesteśmy ze sobą blisko. Spę
dza tyle czasu w pracy i za granicą, że prawie nigdy go
26 DLA CIEBIE, MAMO
nie ma. Większość czasu jestem z Jennie i panią Brady.
Są dla mnie dobre. Razem spędziliśmy cudowną Gwiazd
kę...
- Gdzie był wtedy twój ojciec?
- Musiał polecieć do Paryża. Ona dowiedziała się
o tym i niepostrzeżenie wsiadła do samolotu. Nie mógł
jej wyrzucić, więc poleciała z nim.
- Ona?
- Marie Dumaris - wyjaśnił uprzejmie.
- Może on ją kocha?
- Akurat! Ona pochodzi z wpływowej rodziny i oj
ciec poznał ją po śmierci matki. Była jakąś kuzynką, czy
kimś w tym rodzaju. Zawsze jest w pobliżu. Myślę, że
on jest zbyt zajęty, by dostrzegać inne kobiety i ona po
stanowiła go zdobyć. Z tego jak się ostatnio zachowuje
wnoszę, że już jej się udało.
Shelly mogłaby się spierać o to, czy jego ojciec rze
czywiście był zbyt zajęty, żeby zauważać inne kobiety.
Z opowieści chłopca wywnioskowała, iż krótkotrwałe
związki nie były mu obce. Myślał przecież, że jej też
chodzi o krótki romans. Stanęła jej przed oczyma cie
mnowłosa, wychudzona postać kobiety, o której rozma
wiali, i odruchowo zaczęła się zastanawiać, jaką przyje
mność może odczuwać mężczyzna pieszczący skórę i ko
ści.
- Jeśli on się z nią ożeni, ucieknę - powiedział cicho
chłopak. - Wystarczy już, że nie mam nic do powiedzenia
na temat tego, co chcę robić w życiu ani do jakiej szkoły
chcę iść. Nie mógłbym znieść jej jako mojej macochy.
- Spojrzał na Shelly. - Musimy się pospieszyć, bo przy
jechałaś tu tylko na tydzień.
Troskliwa mamusia 29
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale naprawdę
nie chcę twojego ojca - przypomniała mu.
- Zostaję jeszcze ja - powiedział zmartwiony. - Po
słuchaj, mam tylko dwanaście lat. Jeszcze przez parę lat
nie będę mógł się ożenić, a poza tym jestem dla ciebie
za niski. Mój ojciec to o wiele lepsza partia.
- Nie chcę wychodzić za mąż. Nie mógłbyś poprze
stać na tym, byśmy zostali przyjaciółmi?
- To mnie nie uratuje - jęknął. - Co mam robić? Mo
je życie, to jedno wielkie pasmo nieszczęść!
Wiedziała co to znaczy być młodym i bezrad
nym. Wciąż musiała walczyć ze swoim pełnym dobrej woli
ojcem, by móc przeżyć własne życie po swojemu.
- Czy rozmawiałeś z ojcem? To znaczy, czy naprawdę
z nim rozmawiałeś, powiedziałeś mu, jak się czujesz?
- On uważa, że jestem tylko dzieckiem. - Wzruszył
ramionami. - Nie rozmawia ze mną, rozkazuje mi. Mówi,
co mam zrobić, po czym odchodzi.
- To tak jak mój - wyrwało się jej.
- Czy ci ojcowie nie są żałośni?
Roześmiała się.
- No tak, od czasu do czasu są. - Popatrzyła na jego
profil. - Na pewno nic ci się nie stało?
- Mnie nic. A jak ty się czujesz?
- Jestem tylko mokra. Chyba powinniśmy iść, żeby
porządnie się wysuszyć.
- Dobrze. Postaram się znów z tobą zobaczyć - obiecał.
- Jestem Ben. Ben Scott. Mój ojciec ma na imię Faulkner.
- Jestem Shelly Astor, - Uścisnęła mu rękę.
- Miło cię poznać. Shelly Scott będzie brzmiało nie
źle, nie sądzisz?
Troskliwa mamusia Przełożyła Justyna Kubicka-Daab
/ Rozdział pierwszy Plaża była zatłoczona. Grupa studentów college'u ze brała się wokół przenośnego radia. Byli tak rozbawieni, że nie dostrzegali wściekłych spojrzeń innych plażowi czów. - Wyłącz to - zaproponowała z uśmiechem Shelly Astor, wskazując na pełne złości twarze sąsiadów. - Przy sparzasz nam wrogów. - Nie pękaj - wyśmiał ją kolega. - Jesteśmy młodzi, mamy przerwę wiosenną, przez cały cudowny tydzień żadnej biologii, angielskiego ani algebry! - Tak, to prawda - mruknął inny student. - Właści wie to powinienem się utopić. Oblałem pierwszy egzamin ze wstępu do algebry! - Mniej rozrywek, więcej skrobania zadań na papie rze - poradził ktoś. - Słusznie, panie Jajogłowy. - Odpowiedzi towarzy szyło wrogie spojrzenie. - Ten oto Edwin popsuł staty stykę na biologii. - Wskazał rudowłosego, patykowatego chłopaka. - Zdobył sto punktów.
Troskliwa mamusia 7 - Flannery mówi, że jestem najlepszym studentem, jakiego kiedykolwiek miał. Co ja poradzę, że jestem taki zdolny? - westchnął Edwin. - Nie jesteś taki genialny w trygonometrii - mruknął do niego Pete, po czym poinformował pozostałych: - Mu siałem dawać mu korepetycje, bo inaczej nie zdałby egza minu u Bragga. - Czy możecie wyłączyć to przekleństwo? - donośny głos przerwał ciszę. - Jest pan bez serca! -jęknął chłopak, zwracając się do prześladowcy. - Przeżyliśmy właśnie osiem tygodni piekła, nie wspominając już o trygonometrii! - A jeden z nas ją oblał! - krzyknął Edwin, wska zując na Marka. - Wszyscy jesteśmy u kresu - dodał Pete, potrząsając głową ze smutkiem. - Jeśli pozbawi się nas muzyki, Bóg jeden wie, co moglibyśmy uczynić całemu światu! Mężczyzna zaczął się śmiać, po czym bezradnie roz łożył ręce i położył się, zamykając oczy. Shelly uśmiechnęła się do przyjaciół. - Pete studiuje socjologię - szepnęła do Nan, swej najbliższej przyjaciółki. - Dodatkowo wziął sobie psy chologię. Czyż nie jest wspaniały? - Wyrazy szacunku dla jego uczelni - zgodziła się dziewczyna. Obie wstały i poszły nurkować w falach. - Czy nie cudownie? - westchnęła Nan. - A ty o mały włos nie pojechałabyś. - Musiałam stoczyć walkę, by w ogóle pójść do col lege'u a co dopiero mówić o wakacjach na Florydzie - powiedziała cicho Shelly. Odgarnęła rozwiane jasne włosy, a na jej pełnych ustach pojawił się figlarny
uśmiech. - Moi rodzice chcieli, żebym poszła do szkoły pomaturalnej, a następnie została członkinią klubu kobiet z towarzystwa w Waszyngtonie. Wyobrażasz sobie? - Domyślam się, że nie powiedziałaś im o swoim za miarze zostania pracownikiem socjalnym, zajmującym się sprawami dzieci i rodziny? - podpuszczała przyjaciółka. - Ojciec przypłaciłby to załamaniem nerwowym - od parła. - Rodzice są kochani, ale chcieliby zapewnić mi ży cie w luksusie i bezpieczeństwie, a ja chciałabym zmieniać świat. - Spojrzała na ciemnooką Nan z przewrotnym uśmieszkiem. - Uważają, że jestem jakaś dziwna. Wybrali już dla mnie uroczego męża: uczelnia Ivy League, stare dobre nazwisko, mnóstwo pieniędzy. - Wzruszyła ramio nami. - To nie to, czego pragnę, ale do nich nic nie dociera. Musiałam zagrozić, że znajdę sobie pracę i pójdę na studia wieczorowe, dopiero wtedy ojciec zgodził się zapłacić za mój college. - Ciekawe, czy wszyscy rodzice chcą żyć poprzez swoje dzieci? - zastanowiła się Nan. - Moja matka już w szkole podstawowej popychała mnie w kierunku pie lęgniarstwa, tylko dlatego że ona sama wyszła za mąż i nie skończyła szkoły pielęgniarskiej. A mnie się robi słabo na widok krwi, na miłość Pete'a! - Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał chłopak, wyłaniając się z wody obok dziewcząt-. Nan ochlapała go wodą i już po chwili poważna dys kusja przerodziła się w dziecinną zabawę. Później jednak, kiedy wróciły do motelu, Shelly za stanawiała się, czy nie jest niewdzięczna. Jej ojciec, za możny doradca inwestycyjny, zapewnił jej wspaniałą, do-
Troskliwa mamusia 9 statnią młodość. Matka była osobą z towarzystwa, a brat wybitnym naukowcem. Miała doskonałe pochodzenie. Nie chciała jednak spędzać życia pomiędzy lunchami a koktajlami, ani nawet brać udziału w pozornych dzia łaniach dobroczynnych. Chciała naprawdę pomagać lu dziom w ich problemach. Pragnęła żyć w prawdziwym świecie, a nie w swoim odizolowanym środowisku. Jej rodzice nie mogli, bądź nie chcieli, zrozumieć, że pragnie czuć się potrzebna, wiedzieć, że jej życie ma jakiś cel, głębszy niż nauka właściwych manier. Lubiła studia. Chodziła do Thorn College, małej uczelni w Waszyngtonie, gdzie, mimo swego pochodze nia, była po prostu zwyczajną studentką, akceptowaną bez zastrzeżeń. Panowała tam ciepła i przyjazna atmo sfera, którą Shelly uwielbiała. Mieszkanie poza kampusem ograniczało nieco jej ży cie towarzyskie, ale nie ubolewała nad tym. Zawsze uwa żała siebie za kobietę raczej zimną - przynajmniej jeśli chodzi o mężczyzn. Umawiała się na randki i chłopcy całowali ją od czasu do czasu, ale nie czuła nic poza powierzchowną przyjemnością. Nie miała najmniejszego zamiaru ryzykować bliższego związku tylko dla zaspo kojenia ciekawości lub z obawy przed ośmieszeniem. By ła wystarczająco silna, by znosić kpiące uwagi bardziej swobodnych dziewczyn. Uważała, że pewnego dnia bę dzie zadowolona, iż nie uległa presji otoczenia. Uśmie chnęła się do tej myśli. — Ty uparta oślico - powiedziała sama do siebie. Energiczne pukanie do drzwi poprzedziło wejście Nan. - Nie jesteś jeszcze gotowa? - skarciła ją. Popatrzyła
10 DLA CIEBIE, MAMO na tradycyjnie skrojoną, czarno-żółtą sukienkę Shelly, sandały i upięte w kok włosy. - Chyba nie pójdziesz w tym stroju? - dodała załamanym głosem. - Czy ty nie masz najmniejszego pojęcia o modzie? - Oczywiście, że mam. Spódnice i spodnie ze span- deksu oraz jaskrawe bluzki. Ale to nie mój styl. - Nie zobaczyłabyś mnie w czymś takim nawet mar twej - westchnęła Nan. Jej kręcone włosy przytrzymy wała biało-żółta opaska, dopasowana do białych rajstop i pstrokatej krótkiej sukienki. - Wyglądasz naprawdę wspaniale - powiedziała Shelly z uznaniem. Przyjaciółka przybrała pozę zawodowej modelki. - Zadzwoń do redakcji „Ebony" i powiedz im, że je stem gotowa na okładkę - zaśmiała się. - Naprawdę mogłabyś pozować do zdjęć - odparła poważnie Shelly. Nan rzeczywiście była śliczna. Jej skóra miała ciepłą barwę kawy z mlekiem, co w połączeniu z błyszczącymi czarnymi oczami, takimiż włosami i harmonijnymi rysa mi twarzy stanowiło prawdziwą rewelację. Wyglądała jak egipskie malowidło ścienne. - Widziałam gwiazdy filmowe, które były zdecydo wanie brzydsze od ciebie - dodała. - Ty diablico! - roześmiała się Nan. - Naprawdę. Dlaczego nigdy nie chciałaś zostać mo delką? Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Mam rozum - powiedziała skromnie. - Nie zamie rzam go tracić, paradując na wybiegach. Zostanę archeo logiem.
Troskliwa mamusia 11 Shelly uśmiechnęła się. - Nie przypominaj mi, że mam jeszcze dwa egzaminy ze wstępu do antropologii, bo zacznę krzyczeć. - Pomogę ci. Dasz sobie radę. - Nie dam. Ledwo zdałam biologię. - Drobiazg - rzuciła lekceważąco Nan. - Ale czy nie rozumiesz, że antropologia jest częścią socjologii? Jak możesz pojąć naszą współczesną kulturę bez uprzedniego zrozumienia, w jaki sposób stawaliśmy się cywilizacją? - Znowu zaczynasz. - Uwielbiam to. Gdybyś zechciała, też byś polubiła. Byłam na wszystkich zajęciach z antropologii, jakie ofe ruje Thorn College. Były wspaniałe. - To taki ciężki temat. - Życie jest ciężkie - przypomniała jej Nan. - Nie możesz dostać dobrego stopnia z antropologii, jeśli się go nie dokopiesz... -Urwała, zdziwiona. - Ale mi się powiedzonko udało! - I z tym powiedzonkiem na ustach wychodzimy - wymamrotała Shelly, ciągnąc przyjaciółkę w stronę drzwi. Każdego wieczora jadały w tej samej restauracji. Była to ich jedyna ekstrawagancja, spowodowana głównie tym, że Nan miała oko na jednego z gości, pewnego stu denta z Kenii, którego spotkała na plaży. Shelly natomiast z przyjemnością oczekiwała pory kolacyjnej z powodu innego pana, który często odwiedzał tę restaurację. Ciągle wpadała na niego przypadkowo. Kłaniał się uprzejmie i nigdy nie zagaił rozmowy, ona zaś - ku rozbawieniu przyjaciół - wpatrywała się w nie go z nie skrywaną fascynacją. Tak naprawdę, to urze-
12 DLA CIEBIE, MAMO czenie było pretekstem, mającym odwieść przyjaciół od swatania jej z Pete'em. Lubiła Pete'a, ale za bardzo róż nili się poglądami. Udając zauroczenie obcym mężczyzną wywoływała, co prawda, współczucie z powodu swej nie odwzajemnionej miłości, ale także unikała natrętnego ko jarzenia jej z kolegą. Obiekt jej uczuć zaczynał zauważać awanse Shelly i w dodatku, irytować się. Powoli stało się dla niej wy zwaniem sprawdzenie, jak daleko może się posunąć, nim wywoła jego wybuch. Ta myśl była dziwnie podniecająca dla kobiety, która niemal nigdy nie ryzykowała. Tak na prawdę, w całym jej dwudziestoczteroletnim życiu, nigdy nikogo nie uwodziła, nawet dla zabawy. Nie było to w jej stylu, ale on przecież nigdy się o tym nie dowie. Jej uwo dzicielskie zachowanie zdawało się go drażnić i irytować. Dodatkowo komplikował sprawę fakt, że mężczyzna miał syna, mniej więcej dwunastoletniego, który to syn spędzał większość czasu wpatrując się w Shelly. Obawia ła się, że chłopiec zaczyna się w niej podkochiwać i za stanawiała się, jak z tego wybrnąć, nie rezygnując jednak z pozorów fascynacji ojcem. Codzienne jadanie w tej sa mej restauracji wcale nie ułatwiało sprawy, choć jedno cześnie wspaniale służyło celom Nan, a Shelly dawało okazję do powłóczystych spojrzeń w kierunku mężczy zny, którego postanowiła publicznie 'adorować. Najwyraźniej przyciągnęła go swymi myślami, bo właśnie kątem oka dostrzegła obiekt swych starań. Był wysokim, eleganckim i efektownym mężczyzną, dobrze po trzydziestce. Miał gęste czarne włosy i błyszczące sta- lowoszare oczy. Szedł z synem. Chłopiec był jego młod szą i znacznie sympatyczniejszą kopią, Shelly zaczęła się
Troskliwa mamusia 13 zastanawiać, czym zajmuje się ten człowiek. Był bardzo przystojny, ale nie w typie męskiego modela. Pomyślała, że raczej pasuje do niego broń. Może agent specjalny lub płatny morderca. Zanim udało się jej ukryć uśmiech, mężczyzna odwrócił głowę i dostrzegł go. Jego spojrze nie było piorunujące. Jak ktoś tak przystojny może wyglądać tak wrogo i nieprzystępnie? - dziwiła się. Te szare oczy, w pozba wionej uśmiechu twarzy, wyglądały jak zimna stal. Brzydki mężczyzna miałby może powody, by nosić tak nieprzystępną maskę, ale ten wyglądał jak bohaterowie jej marzeń. Podparła brodę rękoma i wpatrywała się w niego z pełnym żalu uśmiechem. Była zawsze wszy stkim przyjazna i z trudem przychodziło jej pogodzić się z faktem, że ktoś nienawidzi jej od pierwszego wejrzenia i bez wyraźnej przyczyny. Wyglądał na zaskoczonego tym, że nie dała się zbić z tropu. Jego twarz złagodniała, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Zwrócił się w kierunku przechodzącej za jego plecami postaci w białej jedwabnej sukni i wstał sztyw no, by podsunąć krzesło szczupłej brunetce. Chłopiec po patrzył na nią wrogo i zrobił jakąś uwagę, która wywołała wściekłe spojrzenie ojca. Jakieś niesnaski, pomyślała Shelly. Poczuła falę smutku. Poprzedniego wieczora przy padkiem usłyszała o nim plotkę, że jest wdowcem. Przy puszczała, że tak przystojny mężczyzna musi mieć koło siebie masę kobiet, ale miała nadzieję, że nie był z nikim związany. Widocznie już zawsze będzie się interesowała niewłaściwymi mężczyznami. Westchnęła ciężko. - Przestań się na niego gapić - skarciła ją Nan, znacząco dotykając ramienia przyjaciółki. - Zepsujesz go.
14 DLA CIEBIE, MAMO - Przepraszam. On mnie fascynuje. Czyż nie jest cu downy? - Jest dla ciebie o wiele za stary - powiedziała Nan z przekonaniem. - A to pewnie jego narzeczona. Pasują do siebie. Ma dorastającego syna, a ty jesteś uroczą stu dentką college'u, nie mówiąc już o twoim wieku. Dla niego to tak, jakbyś dopiero przestała ssać z butelki. Nie jesteś nawet na drugim roku. - Ale będę po wakacjach. - Nudzisz. Jedz sałatę. - Tak, mamusiu - mruknęła, patrząc na roześmianą młodszą przyjaciółkę. Następny dzień przekonał Shelly, że przeznaczenie po stanowiło skierować ją na drogę pełną problemów. Wsta wała zawsze rankiem, dużo wcześniej niż Nan, i scho dziła na plażę, by nacieszyć się jej pustką, zanim nad ciągną turyści. Włożyła żółty jednoczęściowy kostium ką pielowy, na który narzuciła wzorzystą szyfonową koszulę. Jasne włosy miała tym razem rozpuszczone. Lubiła, jak rozwiewał je wiatr. Tego ranka plaża nie była pusta. Samotny mężczyzna stał wpatrując się w morze. Był wysoki i miał gęste ciem ne włosy. Białe szorty odsłaniały mocno opalone nogi, a niebiesko-biała koszula w romby rozchylała się na sze rokiej owłosionej piersi. Nie widzącymi oczyma wpatry wał się w ocean, a jego przystojna twarz miała posępny wyraz. Shelly spojrzała na niego z żalem i ruszyła plażą w przeciwnym kierunku. Nie chciała przeszkadzać mu w chwili samotności. Skoro był już ewidentnie z kimś związany, nawet pozorne uwodzenie go nie miało żad-
Troskliwa mamusia 15 nego sensu. W przypływie szlachetności postanowiła z niego zrezygnować dla jego własnego dobra. Uznawszy to za jedyne rozsądne wyjście, zaczęła iść brzegiem oce anu, upajając się morskim powietrzem. Spokój panujący na plaży urzekał. Słychać było je dynie świergot mew i uderzenia fał o brzeg. Spienione, rozbijały się o mokry piach, a wyrzucane na brzeg ma lutkie kraby pospiesznie szukały schronienia. Rozbawiły ją i roześmiała się na głos. - Co może być takiego śmiesznego o tej porze dnia? - odezwał się zza jej ramion szorstki, nieco zirytowany głos. - Nawet ta cholerna kafejka nie jest jeszcze otwarta. Jakim prawem żądają od ludzi, by rozpoczęli dzień bez dawki kofeiny? Shelly odwróciła się, a jej twarz nadal była pełna roz bawienia. A więc to on, zabójczo przystojny, z rękoma w kieszeniach białych szortów. Oszałamiał nawet z odległości. Teraz, z bliska, był jak dynamit. Z trudem odzyskiwała oddech. Dolatywał do niej jakiś zmysłowy, korzenny zapach. Pachniał czysto ścią i wyrafinowaniem, tak że musiała się zmusić, by nie wpatrywać się w jego idealnie zbudowane ciało. Mógłby zrobić karierę w Hollywood. - Ja też lubię kawę - wymamrotała nieśmiało. Uśmie chnęła się do niego, odgarniając swe jasne, rozwiane wia trem włosy. - Ale morskie powietrze jest niemal równie skuteczne. - Z czego się śmiałaś? - nalegał. - Z nich. - Wskazała na kraby, z których jeden pra cowicie kopał sobie dziurkę w piasku, po czym pospie sznie schował się do niej. - Czy nie przypominają ci ludzi
16 DLA CIEBIE, MAMO śpieszących siędo metra? Popatrzyła na niego prze- kornie. - Albo zirytowanych tym, że nie dostają kawy na czas? Nieoczekiwanieuśmiechnął się, a ona poczuła, jak to pnieje jej serce. Nigdy nie widziała czegoś równie po ciągającego, jak ta przystojna twarz z uśmiechem na wyraźnie zarysowanych ustach i z szarymi, błyszczący mi oczami. - Twoi przyjaciele jeszcze w łóżkach? Przytaknęła. - W czasie roku większość z nas zaczyna zajęcia o ósmej i nie można się wyspać. Jest to więc miła od miana, choć tylko przez tydzień. Ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Był bardzo wysoki. Czubek jej głowy sięgał mu do ramienia. - Co studiujesz? - Socjologię - odparła i zaczerwieniła się trochę. - Przepraszam, że tak ci się przyglądałam wczoraj wie czorem. Mam skłonność do nieopanowanego gapienia się na ludzi. - Starała się wyjaśnić swoje natręctwo. Spojrzał na nią cynicznie i nie odwzajemnił uśmiechu. - Mój syn uważa, że jesteś fascynująca. - Tak - przyznała. - Obawiałam się tego. - Ma już prawie trzynaście lat i wolno dojrzewa. Do tąd nie zwracał większej uwagi na dziewczęta. Roześmiała się. - Jestem trochę za stara, żeby nazywać mnie dziew częciem. - Jesteś jeszcze w college'u, prawda? - mruknął. Sta ło się oczywiste, że bierze ją za kogoś niewiele starszego od swego syna.
Troskliwa mamusia 17 - Tak, to prawda. - Nie dodała, że zaczęła college dopiero w zeszłym roku, ale nie wyjaśniła też, że zaczęła go później, bo w wieku dwudziestu trzech lat. Zawsze wyglądała na młodszą, niż była w rzeczywistości i ba wiło ją udawanie nastolatki. Zatrzymała się, podniosła muszelkę i zaczęła się jej przyglądać. - Kocham muszle. Nan kpi z tego, że je zbieram. Ale gdybyś przeszedł się z nią kiedyś po zaoranej ziemi, zo baczyłbyś, że porusza się wtedy wyłącznie na czwora kach. Kiedyś wlazła do studzienki kanalizacyjnej. Do brze, że robotnicy mieli poczucie humoru. - Studiuje archeologię? - To mało powiedziane. Nan chorobliwie studiuje ar cheologię! Roześmiał się. - No cóż, to się nazywa zaangażowanie. Popatrzyła na ocean. - Podobno są tutaj osady Indian paleolitycznych. Za lane przez przypływ oceanu zmieszanego z lodowcem w późnym plejstocenie. - Myślałem, że to twoja przyjaciółka studiuje archeo logię. - Kiedy spędzasz z kimś dużo czasu, udziela ci się jego zapał - wytłumaczyła. - Wiem więcej o kamien nych narzędziach, niżbym chciała. - Nigdy nie miałem kontaktu z prehistorią. Skończy łem biznes i dodatkowo ekonomię. Spojrzała na niego. - A więc pracujesz w biznesie? Przytaknął.
18 DLA CIEBIE, MAMO - Jestem bankierem. - Czy twój syn zamierza podążyć w twoje ślady? Jego wąskie usta zacisnęły się jeszcze bardziej. - Nie chce. Myśli, że biznes jest odpowiedzialny za całe ekologiczne zniszczenie naszej planety. Chce być artystą. - Musisz być z niego dumny. - Dumny? Jestem absolwentem szkoły biznesu na Har- vardzie - powiedział, spoglądając ha nią. - Co było dobre dla mnie, jest dobre i dla niego. Został właśnie zapisany do prywatnej szkoły z internatem dla oficerów rezerwy. Kiedy ją skończy, pójdzie do Harvardu, jak ja i mój ojciec. Zatrzymała się. Oto kolejna osoba, usiłująca zorgani zować dziecku życie. - Czy decyzja nie powinna należeć do niego? - spy tała z ciekawością. Nawet nie drgnął. - Czy nie jesteś zbyt młoda, by oceniać decyzje star szych? - powiedział z ironią. - Posłuchaj, myślisz, że jak masz te parę lat więcej ode mnie... - Więcej niż piętnaście, sądząc po twoim wyglądzie. Przyjrzała się uważnie jego twarzy. Miał kilka głębo kich zmarszczek, przy czym najmniej ich było wokół ust. Nie uśmiechał się często. Może faktycznie nie był tak młody, jak myślała. Uświadomiła sobie jednak, że prze cież uważał ją za młodszą, niż była w rzeczywistości. - Mam trzydzieści cztery lata. W porównaniu z tobą jestem starcem - mruknął. - Nie wyglądasz na wiele starszą od Bena. Serce podeszło jej do gardła. Był jej bliższy wiekowo, niż sądziła i o wiele bliższy, niż sam przypuszczał.
Troskliwa mamusia 19 - Wyglądasz bardzo dojrzale. - Naprawdę? - Przyglądał się jej rozjarzonymi oczy ma. - Jesteś piękna - powiedział nieoczekiwanie, wo dząc wzrokiem po jej nieskazitelnej cerze, dużych bla- doniebieskich oczach i długich jasnych włosach. - Spo dobałaś mi się od pierwszego wejrzenia. Ale - dodał cy nicznie - byłem zmęczony kupowaniem seksu za drogie prezenty. Poczuła, jak jej twarz płonie. Wyrobił sobie zupełnie błędne przekonanie. - Ja... - zaczęła, pragnąc wytłumaczyć. Wyciągnął z kieszeni szczupłą dłoń. - Nadal zresztą jestem - dodał. Przyglądał się jej bez uśmiechu, a spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, że, mimo całej jego arogancji, ugięły się pod nią kolana. - Czy twoi rodzice wiedzą, że jawnie prowokujesz ob cych mężczyzn? Czy sądzisz, że byliby zadowoleni z twojego zachowania? Z trudem łapała powietrze. - Nie twoja sprawa, co myślą moi rodzice! - Oczywiście, że moja, bo to mnie chcesz uwieść. - Nie odrywał od niej wzroku. - Postawmy sprawę jasno. Nie sypiam z dziewczętami z college'u i nie życzę sobie zakusów z ich strony. Od tej pory baw się z rówieśni kami. Po tym stwierdzeniu nie mogła powstrzymać okrzyku. - Mój Boże, tylko dlatego, że raz czy dwa uśmiech nęłam się do ciebie! - Uśmiech to mało powiedziane. Patrzyłaś na mnie pożądliwym wzrokiem - sprostował. - Przestań! - krzyknęła. - Na miłość boską, przyglą-
20 DLA CIEBIE, MAMO dałam ci się po prostu. A gdyby nawet chodziło mi... o te sprawy, dlaczego miałabym sobie wybrać mężczyznę z synem? Co z ciebie za ojciec? Czy twój syn wie, że wałęsasz się po plaży i oskarżasz ludzi o podrywanie cię? A poza tym, jesteś chyba z kimś związany... Patrzył na nią jakoś dziwnie i, co jeszcze dziwniejsze, nie okazywał złości. Obserwował jej twarz ze szczerym, nieco rozbawionym zainteresowaniem. - No proszę, a wcale nie jesteś ruda - mruknął, pa trząc jak Shelly blednie i czerwieni się na przemian. - Mój syn jest w tobie tak zakochany, że zakłada, iż się mną interesujesz. Poza tym nie mam żony. Umarła parę lat temu. Mam narzeczoną - no, powiedzmy, prawie na rzeczoną - dodał cicho. •- Biedna kobieta! - Tak naprawdę to całkiem bogata - sprostował, udając, że nie zrozumiał..- Tak jak i ja. To kolejny powód, by uni kać studentek, które zwykle są bez środków do życia. Miała ochotę powiedzieć mu, jakimi środkami dys ponuje, ale była zbyt wściekła, by wydusić z siebie sło wo. Obrażona i pokrzywdzona, zaczerwieniła się ze zło ści. Właśnie w tym momencie postanowiła nie mówić mu o swoim pochodzeniu. Będzie musiał poznać ją jako ją, nie zaś poprzez jej „środki". - Myślisz nad właściwą odpowiedzią? - spytał życz liwie. - Coś w rodzaju „niech cię rekiny zjedzą"? - Powinny chyba ciągnąć losy, który biedak będzie musiał mieć z tobą do czynienia - odparowała. Odwróciła się i powędrowała dalej, jeszcze czerwona od niedawnego wybuchu złości. Zaczęła biec, by znaleźć się jak najdalej od niego.
Troskliwa mamusia 21 Głupio się bawiła. Nie zdawała sobie sprawy, że wziął jej udawane zainteresowanie za poważny flirt. W przy szłości będzie musiała bardziej uważać. Nigdy więcej na wet nie spojrzy na tego mężczyznę! Szkoda, że się nie odwróciła. Stał tam, gdzie go zo stawiła, z łobuzerskim wyrazem szarych oczu i śmiał się. Resztę dnia Shelly i Nan spędziły na plaży i chodząc po sklepach, a wieczorem Shelly nakłoniła przyjaciółkę do zjedzenia kolacji w barze szybkiej obsługi w to warzystwie kolegów, nie zaś w ich zwykłej restauracji. Nie chciała jej tłumaczyć, dlaczego ma taki pomysł ani przyznać się do własnej głupoty. Jeśli nawet Nan coś po dejrzewała, była na tyle uprzejma, że się z tym nie zdra dziła. Shelly spacerowała sobie po plaży i myślała, że całe to doświadczenie przyniosło jej przynajmniej dwie dobre rzeczy. Minęły już dwa dni od spotkania. Od tej pory udawało jej się unikać zachwyconego wzroku syna pana Seksownego, a poza tym dostała bolesną lekcję skutków nachalnego flirtu. Był bankierem. Czy to nie oczywiste, że taki człowiek musi być dostojny, nieco małomówny i powściągliwy? Jej ojciec, doradca inwestycyjny, był właśnie taki. Oczywiście, on także odziedziczył fortunę, co czyniło go nieco aroganckim. Ale pan Seksowny po prostu osiągał szczyty arogancji i zarozumialstwa. My ślał, że ona tylko czeka, by wskoczyć mu do łóżka! Powinnam była wiedzieć, mówiła sama do siebie, że mężczyzna o tak cudownym wyglądzie musi mieć ukryte jakieś brzydkie cechy. Pycha, głupota, arogancja... Rozmyślając, doszła aż do pomostu, który ciągnął się
22 DLA CIEBIE, MAMO w stronę motelu. Zwykle było tu dużo rybaków. Jednak tego dnia był pusty, tylko z jego końca docierał jakiś dźwięk. Seria krótkich ostrych krzyków. Zaintrygowana Shelly weszła na pomost i spojrzała na zatokę. Dźwięki stawały się głośniejsze. Kiedy przy śpieszyła kroku, by szybko znaleźć się na końcu pomostu, usłyszała plusk wody. Zatrzymała się i spojrzała w dół. - Pomocy! - Krzyczał rozpaczliwie młody głos, a długie, szczupłe ramię chlapało rozpaczliwie. Znała ten głos i tę twarz. To był nastoletni syn pana Seksownego, którego unikała od dwóch dni. I jak tu nie mówić o prze znaczeniu! Nie namyślała się. Zrzuciła sandały i wskoczyła do wo dy. Miała za sobą kurs ratownictwa i wiedziała, co robić. - Nie panikuj - ostrzegła, podpływając do niego i ujmując go pod brodę. Tonący pływacy często pociągają za sobą ratownika, powodując zatonięcie obojga. - Prze stań się miotać i słuchaj mnie! - krzyknęła, ruszając no gami, by utrzymać się na powierzchni. - Tak lepiej. Przy ciągnę cię do brzegu. Staraj się odprężyć. Rozluźnij mięś nie. - Utonę! - padła zdławiona odpowiedź. - Nie utoniesz. Zaufaj mi. Nastąpiła cisza, a po niej odgłos łapczywego łapania powietrza. - Dobrze. - Dzielny chłopak. Ruszamy. Zaczęła płynąć w kierunku brzegu, ciągnąc za sobą niedoszłego topielca. Nie było to bardzo daleko, ale nie ćwiczyła ostatnio
Troskliwa mamusia 23 holowania tonącej osoby. Zanim dotarli do brzegu, wal czyła o oddech nie mniej rozpaczliwie niż chłopak. Rzucili się na piasek i chłopiec przez dłuższą chwilę wykasływał wodę. - Myślałem, że już po mnie - wykrztusił. - Gdybyś się nie pojawiła, utonąłbym! - Spojrzał na nią i uśmie chnął się. - Na pewno słyszałaś stare przysłowie na temat ratowania życia. Zmarszczyła się. Nic nie przychodziło jej do głowy. - Jakie przysłowie? Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - No takie, że jeśli uratowałaś komuś życie, to jesteś za nie odpowiedzialna już do końca. - Szeroko otworzył ramiona. - Jestem twój!
Rozdział drugi - Dziękuję - odparła. - Możesz zatrzymać sobie swo je życie. - Przykro mi, ale nie da rady. Jesteś ze mną związana. Gdzie będziemy mieszkali? Wiedziała, że ma zaskoczenie wypisane na twarzy. - Posłuchaj, jesteś takim miłym chłopcem... - Mam dwanaście i pół roku - przerwał. - Mam wszystkie zęby stałe, dobre zdrowie, umiem zmywać na czynia i słać łóżka. Nie mam nic przeciwko gotowaniu od czasu do czasu. Możesz mi zaufać, jeśli chodzi o kar mienie dowolnych zwierząt, jakie zechcesz posiadać - dodał. - A poza tym jestem harcerzem. Podniósł trzy palce. Spojrzała na niego z oburzeniem. - Dwa palce, nie trzy! Trzy to harcerki! Pstryknął palcami. - O cholera! - Spojrzał na nią. - Czy to znaczy, że muszę oddać mundur? Wybuchnęła śmiechem. Po szoku wywołanym wido-
Troskliwa mamusia 25 kiem tonącego i wysiłku związanym z jego ratowaniem, wróciło jej znowu poczucie humoru. Opadła na piasek i śmiała się, aż rozbolał ją brzuch. - Nie wytrzymam - krztusiła się. Uśmiechnął się do niej. - Wspaniale. Chodźmy mnie nakarmić. Jem bardzo dużo, ale mogę zacząć pracować, żeby pomóc nas utrzy mać. - Twój ojciec nie odda mi ciebie - powiedziała ze smutkiem i zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co jego ojciec powiedział do niej dwa dni temu i co ona na to odparła. Miała szczęście, bo od tego czasu udało jej się go nie spotkać. - Czemu nie? On mnie nie chce. Usiłuje wepchnąć mnie do szkoły z internatem, a potem zamierza sprzedać moją duszę do Harvardu. - Nie odrzucaj pieniędzy na college - powiedziała zdecydowanie. - Ja musiałam nieźle walczyć o moje. - Tak, tata i ja widzieliśmy cię z innymi studentami - przyznał. - Tata miał rację. Ty naprawdę jesteś śliczna - dodał, widząc jej zdziwienie. - Lubisz szachy i gry komputerowe? Aha, i musisz lubić psy, bo ja mam psa. Rozejrzała się, jakby chcąc się upewnić, czy do niej skierowane są te słowa. - No więc? - nalegał. - Umiem grać w szachy - odparła. - Lubię koty, ale mój ojciec ma dwa posokowce i jakoś je toleruję. Nic nie wiem o grach komputerowych. - Nie szkodzi. Nauczę cię. - Na jaki etat jestem przyjmowana? - Mojej matki, oczywiście - odparł. - Wspólnik ojca
26 DLA CIEBIE, MAMO ma córkę, która zrobiła już wszystko, oprócz wprowa dzenia się do nas, żeby tylko ojciec zechciał się z nią ożenić. Wygląda jak dwudniowa flądra, je marchewkę i zdrową żywność oraz uprawia aerobik. Nienawidzi mnie - dodał uprzejmie. - To ona uważa, że należy mnie wysłać do szkoły. Do odległej szkoły. - A ty nie chcesz. - Nienawidzę broni i tego typu świństw - powiedział poważnie. Ich ubrania zaczęły wysychać na słońcu. Włosy chło pca były ciemnobrązowe, nieco jaśniejsze niż ojca. Miał za to takie same srebrzystoszare oczy. - Rozumiem cię. Moi rodzice nie chcieli, żebym szła do college'u. - Pochyliła się w jego stronę. - Ojciec jest doradcą inwestycyjnym. Nic nie widzi poza liczbami i księgowością. - To coś jak mój - jęknął. - Ale nie miej mu tego za złe. To naprawdę przystojny facet i ma takie dobre maniery. Jest tylko nieco wybuchowy - wyznał - i roz rzuca ubranie po całej sypialni, co denerwuje naszą słu żącą Jennie. Ale w ogóle ma dobre serce. - To wiele wynagradza - powiedziała, w duchu my śląc, że jej tego dobrego serca specjalnie nie okazał. - Poza tym lubi zwierzęta. - To bardzo miło z twojej strony, że dajesz mi swoje życie i twojego ojca w rozliczeniu - powiedziała uprzej mie - ale mam przed sobą co najmniej trzy lata college'u i jeszcze długo nie będę mogła myśleć o rodzinie. Chcę zostać pracownikiem socjalnym. - Mój ojciec to prawdziwy problem społeczny. Mo głabyś nad nim popracować.
Troskliwa mamusia 27 - Nie daj Boże - mruknęła do siebie. - Utrzyma cię - nalegał chłopiec. - On jest bogaty. Wiedziała coś o tym. Pochodziła z rodziny władającej starą fortuną. Jego ojciec najwyraźniej uważał, że chodzi jej o pieniądze. Niezły ubaw. - Nie wszystko można kupić — przypomniała mu. - Wymień trzy takie rzeczy. - Miłość. Szczęście. Spokój. Rozrzucił ręce. - Poddaję się! - Staraj się unikać samotnego pływania - poradziła mu. - To niebezpieczne. •- Tak naprawdę - wyznał - to nie znalazłem się w tej wodzie świadomie. Po prostu przechyliłem się przez ba rierkę i wpadłem. I pewnie bym już nie żył. - Pewnie tak. Myśl o tym, co robisz - poradziła znowu. - Roger, wykonać! - zasalutował żartobliwie. - Może polubiłbyś ten wojskowy internat - powie działa. Wzdrygnął się. - Chciałbym malować ptaki. - O Boże... - Rozumiesz mnie? Ojciec poluje na kaczki. Chce, żebym ja robił to samo. A ja tego nienawidzę. Ten chłopak miał prawdziwy problem. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Ojciec był najwyraźniej uparty jak osioł i niereformowalny. - Jak długo jesteś już bez matki? - spytała delikatnie. - Całe życie. Umarła wkrótce po moich narodzinach. Nieźle mi z ojcem, ale nie jesteśmy ze sobą blisko. Spę dza tyle czasu w pracy i za granicą, że prawie nigdy go
26 DLA CIEBIE, MAMO nie ma. Większość czasu jestem z Jennie i panią Brady. Są dla mnie dobre. Razem spędziliśmy cudowną Gwiazd kę... - Gdzie był wtedy twój ojciec? - Musiał polecieć do Paryża. Ona dowiedziała się o tym i niepostrzeżenie wsiadła do samolotu. Nie mógł jej wyrzucić, więc poleciała z nim. - Ona? - Marie Dumaris - wyjaśnił uprzejmie. - Może on ją kocha? - Akurat! Ona pochodzi z wpływowej rodziny i oj ciec poznał ją po śmierci matki. Była jakąś kuzynką, czy kimś w tym rodzaju. Zawsze jest w pobliżu. Myślę, że on jest zbyt zajęty, by dostrzegać inne kobiety i ona po stanowiła go zdobyć. Z tego jak się ostatnio zachowuje wnoszę, że już jej się udało. Shelly mogłaby się spierać o to, czy jego ojciec rze czywiście był zbyt zajęty, żeby zauważać inne kobiety. Z opowieści chłopca wywnioskowała, iż krótkotrwałe związki nie były mu obce. Myślał przecież, że jej też chodzi o krótki romans. Stanęła jej przed oczyma cie mnowłosa, wychudzona postać kobiety, o której rozma wiali, i odruchowo zaczęła się zastanawiać, jaką przyje mność może odczuwać mężczyzna pieszczący skórę i ko ści. - Jeśli on się z nią ożeni, ucieknę - powiedział cicho chłopak. - Wystarczy już, że nie mam nic do powiedzenia na temat tego, co chcę robić w życiu ani do jakiej szkoły chcę iść. Nie mógłbym znieść jej jako mojej macochy. - Spojrzał na Shelly. - Musimy się pospieszyć, bo przy jechałaś tu tylko na tydzień.
Troskliwa mamusia 29 - Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale naprawdę nie chcę twojego ojca - przypomniała mu. - Zostaję jeszcze ja - powiedział zmartwiony. - Po słuchaj, mam tylko dwanaście lat. Jeszcze przez parę lat nie będę mógł się ożenić, a poza tym jestem dla ciebie za niski. Mój ojciec to o wiele lepsza partia. - Nie chcę wychodzić za mąż. Nie mógłbyś poprze stać na tym, byśmy zostali przyjaciółmi? - To mnie nie uratuje - jęknął. - Co mam robić? Mo je życie, to jedno wielkie pasmo nieszczęść! Wiedziała co to znaczy być młodym i bezrad nym. Wciąż musiała walczyć ze swoim pełnym dobrej woli ojcem, by móc przeżyć własne życie po swojemu. - Czy rozmawiałeś z ojcem? To znaczy, czy naprawdę z nim rozmawiałeś, powiedziałeś mu, jak się czujesz? - On uważa, że jestem tylko dzieckiem. - Wzruszył ramionami. - Nie rozmawia ze mną, rozkazuje mi. Mówi, co mam zrobić, po czym odchodzi. - To tak jak mój - wyrwało się jej. - Czy ci ojcowie nie są żałośni? Roześmiała się. - No tak, od czasu do czasu są. - Popatrzyła na jego profil. - Na pewno nic ci się nie stało? - Mnie nic. A jak ty się czujesz? - Jestem tylko mokra. Chyba powinniśmy iść, żeby porządnie się wysuszyć. - Dobrze. Postaram się znów z tobą zobaczyć - obiecał. - Jestem Ben. Ben Scott. Mój ojciec ma na imię Faulkner. - Jestem Shelly Astor, - Uścisnęła mu rękę. - Miło cię poznać. Shelly Scott będzie brzmiało nie źle, nie sądzisz?