ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

Trzydziesci sekund nad celem

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Trzydziesci sekund nad celem.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 226 osób, 81 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 71 stron)

WACŁAW KRÓL TRZYDZIEŚCI SEKUND NAD CELEM | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 2 Okładkę projektował Witold Chmielewski Redaktor Elżbieta Skrzyńska Redaktor techniczny Irena Chojdak Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1980 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 ISBN 83-11-06493-8 Printed in Poland Nakład 210 000+333 egz. Objętość 5,02 ark. wyd., 4,25 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 65 g, rola 63 cm z Zakładów Papierniczych w Głuchołazach. Oddano do składania w maju 1980 r. Druk ukończono w październiku 1980 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Zam. 1765. Cena zł 7.- O-122

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 3 SPIS TREŚCI: GOTOWI DO BOJU ..........................................................................................4 TRUDY I ZNOJE NOCNYCH WYPRAW BOMBOWYCH............................9 STATYSTYKA PISANA KRWIĄ ..................................................................16 PIERWSZE MIESIĄCE W LOTNICTWIE INWAZYJNYM.........................24 TRUDNE ZADANIA.......................................................................................33 TRZYDZIEŚCI SEKUND NAD CELEM .......................................................42 SUKCESY I STRATY .....................................................................................51 KOŃCOWY ROZRACHUNEK ......................................................................62

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 4 GOTOWI DO BOJU Była godzina szósta rano, gdy do sali jadalnej kasyna oficerskiego wszedł najpierw jeden, a zaraz za nim drugi oficer. Obaj wyglądali na trzydzieści kilka lat, na rękawach mundurów lotniczych mieli „Polandy”, na piersiach znaki polskich pilotów, obaj byli w stopniach angielskich squadron leaderów (majorów). — Dzień dobry, Szczepan! Ranny z ciebie ptaszek! — powitał majora Ścibiora jego kolega Kazimierz Kielich. — Jak się masz, Kazik? Widzę, że od samego rana jesteś w dobrym humorze. Siadaj koło mnie, proszę bardzo — odpowiedział Ścibior. W kasynie było jeszcze pustawo. Zaczęto się dopiero schodzić na śniadanie. Do stolika zajętego przez majorów zbliżała się uśmiechnięta zgrabna kelnerka w białym fartuszku i takąż opaską na głowie — „waafka”. Przyniosła dzbanek herbaty, a w drugim mleko. — Good morning, Miss Margaret! — pozdrowił ją Szczepan. — Good morning, Margo! — pośpieszył z powitaniem. Kazik. — Good morning, gentlemen! Nice day to day, isn't it? — odpowiedziała i nalała mleko na talerze z przygotowanymi płatkami owsianymi, wciąż mile się uśmiechając. — A na drugie danie są dziś jajka na szynce. Można podać zaraz? — O, tak! Jesteśmy bardzo głodni — odpowiedział Szczepan. — Już przynoszę, a jak będzie mało, dodam repetę — odpowiedziała i pośpieszyła do kuchni. Mjr pil. Szczepan Ścibior i mjr pil. Kazimierz Kielich byli dowódcami eskadr w polskim dywizjonie bombowym 305 Ziemi Wielkopolskiej i od grudnia 1940 r., to jest blisko pięć miesięcy, przebywali na stacji lotniczej w Syerston w hrabstwie Nottingham, gdzie załogi szkoliły się na Wellingtonach. Już wkrótce dywizjon miał stać się operacyjnym i włączyć się do lotów ofensywnych nad Niemcy. — Już mi się znudziły te ciągłe loty treningowe — powiedział Szczepan. — Dziś jest już dwudziesty czwarty kwietnia, a my wciąż się tylko szkolimy! — Mnie też diabli biorą na ten cały plan przeszkoleniowy — przytaknął Kazik. — A wszystko przez naszego angielskiego doradcę wing commandera1 Drysdale. Dla niego plan przeszkolenia to święta rzecz! Aż wstyd, że podczas gdy dywizjony 300 i 301 już od dawna latają nad Niemcy, my bawimy się stale w douczanie. — Załogi dywizjonu 300 bombardowały już Berlin... — O, jest Bohdan Kleczyński! — zawołał Kielich. Pomachał do niego ręką i zaprosił do stolika. Ppłk pil. Bohdan Kleczyński był od .trzech tygodni nowym dowódcą dywizjonu 305. Dowództwo przejął od ppłk. obs. Jana Jankowskiego. 1 Wing commander (w/cdr) – podpułkownik

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 5 — Siadaj przy naszym stoliku, Bohdan. — Ścibior wstał i przywitał się z dowódcą. — Dzień dobry, koledzy. Widzę, że miny macie dziś nieszczególne. — Kleczyński spojrzał na nich uważnie. — My sobie tu tak rozmawiamy i doszliśmy do wniosku, że już najwyższy czas, aby zacząć konkretnie działać, a nie bawić się w dalsze szkolenie — odpowiedział Kielich. — Koledzy, głowy do góry! Rozmawiałem wczoraj z dowódcą 1 Grupy Bombowej, obiecał, że moją propozycję rozpatrzy i zadecyduje, czy uznać oba nasze dywizjony: 304 i 305, za gotowe do działań bojowych — pocieszył ich Kleczyński. — Mam wrażenie, że już niebawem to nastąpi. — To dobrze, że interweniowałeś, bo nas już chandra ogarnia, załogi zaczynają narzekać na bezczynność. Na salę wszedł dyżurny telefonista, rozejrzał się, a zauważywszy w/cdr Kleczyńskiego, podszedł do niego. — Panie pułkowniku, melduję, że jest telefon od adiutanta komendanta stacji. — Już idę! — rzekł podpułkownik i pośpieszył do wyjścia. Kiedy po paru minutach powrócił, miał bardzo zadowoloną minę. — Koledzy — powiedział ściszonym głosem — wzywa mnie komendant stacji. Nadszedł szyfrogram, że od dziś oba dywizjony stają się operacyjne. Nie mówcie o tym nic swoim załogom. Bądźcie w eskadrach i rozpoczynajcie loty według planu. — Tak jest — odpowiedzieli równocześnie. Dowódca 1 Grupy Bombowej, air vice marshal2 R. Oxland, szybko rozpatrzył prośbę w/cdr Kleczyńskiego i zezwolił Połakom na loty operacyjne w nocy. W godzinę potem oficer operacyjny stacji Syerston otrzymał szyfrogram z zadaniem bojowym na najbliższą noc dla bliźniaczych dywizjonów — 304 i 305. Zaraz potem obaj dowódcy dywizjonów i czterej, dowódcy eskadr zjawili się w Intelligence Office stacji. Lotnicy byli zadowoleni, ale gdy usłyszeli, że na pierwszą operację poleci tylko pięć załóg, stracili humor, gdyż dobrze wiedzieli, iż na ten lot będą się rwali wszyscy. Poza tym spodziewano się, że wyprawa uda się nad Niemcy, gdy tymczasem wyznaczone załogi miały polecieć nad Rotterdam i zbombardować magazyny, zbiorników z paliwami płynnymi u wejścia do portu. — Taki jest rozkaz i nic na to nie poradzimy — przerwał dyskusję komendant stacji. — Proszę wyznaczyć dwie załogi z dywizjonu 304 — zwrócił się do w/cdr Dudzińskiego — i trzy załogi z dywizjonu 305 — przy tych słowach wskazał dłonią na w/cdr Kleczyńskiego. — Niechaj wyznaczone załogi zameldują się za godzinę na sali odpraw. — Trudna sprawa! Wszyscy chcieliby polecieć — pokręcił głową Kleczyński. 2 Air vice marshal (a/v/m) – generał brygady

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 6 — Gentlemen — uśmiechnął się komendant stacji —- to dopiero początek waszych operacji. W najbliższych dniach wszyscy będą mieli pełne ręce roboty. Nie rozumiem, czemu wam się tak śpieszy, moi mili Polacy! W obu dywizjonach zawrzało jak w ulach. Każda załoga była gotowa lecieć od zaraz, nawet w dzień, wykorzystując pełne zachmurzenie nieba. Wszyscy byli podnieceni, lotnicy' zapalali papierosy, dyskutowali. Ppłk Kleczyński uspokoił podwładnych i zadecydował: poleci jego załoga, podporucznika pilota Jonikasa i sierżanta pilota Trembaczewskiego. Reszta prowadzić będzie loty treningowe. Na następne wyprawy, chyba już nad Niemcy, polecą inni. Należy wspomnieć, że przepisy RAF, którym podlegały polskie dywizjony lotnicze, postanawiały, iż dowódcą załogi, czyli kapitanem statku powietrznego, był pierwszy pilot. W praktyce nie oznaczało to jednak — szczególnie w polskich załogach — aby decyzje podczas lotu podejmowane były wyłącznie przez pilota. Najbogatsze doświadczenie lotnicze miał nawigator, on też miał najwięcej do powiedzenia i był uznawany za osobę najważniejszą wśród załogi. Z jego poleceniami liczyli się wszyscy. Po odprawie załóg u oficera operacyjnego stacji Syerston i ustaleniu warunków lotu na operację nocną, takich jak godzina startu, wysokość po wyznaczonej trasie lotu, wysokość i kierunek zrzutu bomb na cel, powrót do bazy, wyznaczenie lotnisk zapasowych — członkowie załóg powrócili do swoich eskadr i dalej samodzielnie przygotowywali się do lotu, a następnie udali się,na odpoczynek. Samoloty zostały przeprowadzone na wydzielone miejsca i zabezpieczone, załadowano bomby i uzupełniono amunicję do pełnego stanu na każdy karabin maszynowy. Nastała chłodna bezchmurna noc, rozbłysły gwiazdy, na zachodniej stronie nieba wisiał blady półksiężyc. Było bezwietrznie. Jako pierwsze o godzinie 20.20 wystartowały z małymi przerwami samoloty dywizjonu 304 — Wellington z załogą ppłk. pil. Dudzińskiego i następny por. pil. Czetowicza. W pięć minut potem ruszyły na start w pewnych odstępach Wellingtony dywizjonu 305 — ppłk. pil. Kleczyńskiego, ppor. pil. Jonikasa i sierż. pil. Trembaczewskiego. Kilka minut po godzinie 20.30 na lotnisku Syerston zapanowała cisza. Huk silników oddalił się na wschód. Na ziemi pozostali mechanicy i reszta załóg. Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie: czy koledzy wrócą cało? Czy nic im się nie stanie? Obaj dowódcy eskadr, mjr Ścibior i mjr Kielich, poszli do kasyna na kawę. — Psiakrew! Że też nie udało mi się zabrać tym razem, chciałem na siódmego polecieć z Kleczyńskim, ale mi zabronił — narzekał Szczepan. — A jak miał postąpić nasz dowódca, co? — żachnął się Kazik. — Uważam, że postąpił jak na dowódcę prawdziwego przystało, nic nie można mu zarzucić — odpowiedział Szczepan. — On, jako dowódca dywizjonu, musiał polecieć, aby dać podwładnym przykład. No i po jednej załodze z każdej eskadry: Miecio Jonikas z mojej eskadry 1 i sierżant Trembaczewski z drugiej, od ciebie. W załogach są wszystkie szarże, od podpułkownika po kaprala.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 7 — Cześć mu i chwała, rozsądził jak Salomon. Każdy chciał lecieć. — Zaczekamy chyba na ich powrót, co? — spytał Szczepan. — A pewnie. Powinni przecież powrócić zaraz po pierwszej. — To będzie już jutro, dwudziestego piątego kwietnia. — Ano, jutro. Żeby czas nam się nie dłużył, zagrajmy u mnie w pokoju w brydża — zaproponował Kazik. — Dwóch chętnych na pewno się znajdzie. O, są już Janek Błażejewski i Felek Sobieralski z dywizjonu trzysta cztery. To dobrzy gracze. Przybyli chętnie zgodzili się na partyjkę,, bo też postanowili przywitać po locie swoich kolegów. Czas mijał szybko, ani się obejrzano, jak minęła północ. O pierwszej grę przerwano, wszyscy pojechali do swoich eskadr. Pilnie nasłuchiwano odgłosu silnika pierwszej maszyny. Wkrótce nad lotniskiem pojawił się Wellington, zatoczył krąg i wylądował na pasie oznaczonym rzędami białych lampek. Pokołował na stoiska samolotów dywizjonu 304. W pięć minut potem siadł następny. Przypuszczano, że również był z dywizjonu 304, ale ten skierował się do dispersalu pierwszej eskadry 305. Była to maszyna płk. Kleczyńskiego. Zaraz potem pojawił się samolot ppor. Jonikasa, a za nim sierż. Trembaczewskiego. Są więc wszyscy z 305! A gdzie drugi samolot z 304? Stwierdzono, że brak jest załogi ppłk. Dudzińskiego. Czekano na niego dosyć długo. Wreszcie stanowisko dowodzenia dało znać, że Dudziński wraca. Miał całą godzinę opóźnienia. Okazało się, że warunki pogody nad celem nie były zbyt sprzyjające, przy ziemi płatami zaległa mgła. Załoga Dudzińskiego nie odnalazła od razu celu, ale udało się to załodze por. Czetowicza. Bomby były celne, dwa zbiorniki stanęły w płomieniach. Zaraz potem nadleciały załogi dywizjonu 305. Miały przez to ułatwioną „robotę”, zrzuciły śmiercionośny ładunek w rejonie pożaru. Trafiły, eksplodowały następne zbiorniki! W tym czasie załoga. ppłk. Dudzińskiego, krążąca w rejonie Rotterdamu, zauważyła łunę na południu. Zorientowawszy się, że jest to właśnie szukany przez nią cel, zrzuciła bomby. Ogień rozbłysnął na nowo, kłębiły się słupy ciemnego dymu, języki płomieni biły z wielką siłą w górę. Artyleria niemiecka nie wyrządziła żadnych szkód polskim Wellingtonom, wyprawa była udana, a lotnicy bardzo zadowoleni. Tego samego dnia, 25 kwietnia 1941 r., brytyjski samolot rozpoznawczy wykonał zdjęcia obiektu zbombardowanego przez polskie dywizjony. Wynik był doskonały, dlatego dowódca 1 Grupy Bombowej nadesłał do obu dywizjonów telegramy o jednakowej treści: Congratulations on very successful first operation last night. Air Officer Commanding. No 1 Bomber Group. Air Vice Marshal R. D. Oxland3 3 Gratulacje z okazji osiągnięcia pierwszego dużego sukcesu operacyjnego podczas ostatniej nocy. A/v/m R. D. Oxland, dowódca 1 Grupy Bombowej.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 8 305 Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej został zorganizowany 1 września 1940 r. na lotnisku Bramcote w hrabstwie Warwick w środkowej Anglii. Był bliźniaczym dywizjonem 304 Dywizjonu Bombowego Ziemi Śląskiej, zorganizowanym również na lotnisku w Bramcote 23 sierpnia 1940 r. Personel obu dywizjonów stanowili lotnicy, którzy w końcu czerwca i na początku lipca dotarli po klęsce Francji do Anglii. Przybywali oni do Bramcote z różnych .przejściowych obozów, głównie jednak z Polskiej Bazy Lotniczej w Blackpool. Na dowódcę dywizjonu 305 został wyznaczony ppłk obs. Jan Jankowski, a doradcą z ramienia RAF został squadron leader4 J. K. M. Drysdale. Dowódcy polskiemu przysługiwał stopień brytyjski squadron leadera. Skompletowanie personelu łatającego i technicznego trwało około miesiąca. Od pierwszych dni ujawniły się różne trudności — Polacy nie znali języka angielskiego, potrzebni byli tłumacze, nauczyciele języka angielskiego, instruktorzy personelu łatającego i technicznego. Nowo przybyły personel należało zapoznać z wojskowym drylem angielskim i regulaminami RAF. Nie było natomiast kłopotów z zakwaterowaniem, wyżywieniem i umundurowaniem; bo lotnisko Bramcote było starym garnizonem RAF, wyposażonym w potrzebne urządzenia i budynki. Dywizjon został wyposażony w samoloty typu Fairey „Battle”. Był to jednosilnikowy lekki bombowiec, dolnopłat, trzymiejscowy, konstrukcji metalowej, osiągający prędkość maksymalną 415 km/h, mógł zabrać 750 kg bomb, strzelec miał dwa karabiny maszynowe. Zgodnie z etatem wojennym do przeszkolenia przystąpiły dwadzieścia cztery trzyosobowe załogi latające (pilot, nawigator i strzelec), a personel obsługi samolotów i administracyjny liczył około stu osiemdziesięciu osób. Przeszkolenie kontynuowano według ustalonego planu podobnie jak w jednostkach RAF. Angielscy instruktorzy drobiazgowo kontrolowali przygotowanie załóg do lotów, znajomość eksploatacji sprzętu i warunków utrzymania łączności radiowej w języku angielskim ze stanowiskiem dowodzenia. To wszystko sprawiało, że przygotowanie i zgranie załóg postępowało powoli. Kiedy pod koniec listopada i. na początku grudnia pierwsze załogi osiągały już stopień .przygotowania bojowego, zapadła decyzja o przezbrojeniu obu bliźniaczych dywizjonów — 304 i 305 — w dwusilnikowe samoloty typu Vickers Armstrong „Wellington” Mk-I. Równocześnie oba dywizjony zostały przesunięte na inne większe lotnisko w Syerston w hrabstwie Nottingham. Wellington był dwusilnikowym średniopłatem, jego prędkość maksymalna wynosiła 415 km/h, udźwig bomb 2000 kg, zasięg do 4000 km, uzbrojenie stanowiło 6 karabinów maszynowych. Załoga składała się z sześciu osób: pierwszy i drugi pilot, nawigator, radiotelegrafista, przedni i tylny strzelec. 4 Squadron leader (s/ldr) — major

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 9 W tej sytuacji trzeba było każdą załogę zwiększyć o 3 lotników, a stan personelu technicznego do około 400 osób. Dowódcy dywizjonu przysługiwał teraz brytyjski stopień wing commandera, a dowódcom eskadr squadron leadera. Pozostałemu personelowi latającemu przysługiwały stopnie brytyjskie — w zależności od uzyskanych kwalifikacji — od sierżanta do kapitana. Okres zimowy nie sprzyjał postępowi szkolenia — wszak do opanowania startów i lądowań w dzień i w nocy potrzebna była dobra pogoda. Potem latano na zgranie załóg po dalekich trasach, odnajdywanie celów w dzień i w nocy, ćwiczebne bombardowania celów, powrót do bazy w chmurach i nad chmurami przy wykorzystaniu środków radiotechnicznych, lądowania ba nie znanych lotniskach, strzelania do celów powietrznych. Wyszkolenie takie wymagało dużo czasu, trudu i cierpliwości całego personelu. 4 kwietnia 1941 r. na stanowisku dowódcy dywizjonu nastąpiła zmiana — nowym dowódcą został ppłk dypl. pil. Bohdan Kleczyński. Był on oficerem operacyjnym sztabu lotnictwa armii „Modlin” podczas wojny obronnej Polski w 1939 r. Dowódcą eskadry „A” był mjr pil. Szczepan Ścibior, zaś eskadrą „B” dowodził mjr pił. Kazimierz Kielich. Wszyscy trzej dowódcy byli znanymi lotnikami przedwojennymi, pilno im było do spotkania z wrogiem. Chcieli walczyć jako myśliwcy, ale ponieważ przekroczyli już obowiązującą w lotnictwie myśliwskim granicę wieku, zgłosili się ochotniczo do lotnictwa bombowego. Culy, personel lubił ich i szanował; stworzyli w dywizjonie atmosferę wysokiej bojowości, zdyscyplinowania, a przy tym koleżeństwa. Umieli współpracować z personelem RAF i przyjaźnić się poza służbą z angielskimi towarzyszami broni. Dywizjon miał swoją odznakę. Głównym jej akcentem było husarskie skrzydło, w którego dolną prawą część wkomponowano numer 305, zaś w lewą fragment szachownicy i lotniczego koła trójbarwnego (znak RAF). Na kadłubach samolotów malowano znak rozpoznawczy — litery „SM”. Dywizjon obchodził swoje święto 25 kwietnia dla upamiętnienia wykonanej w tym dniu pierwszej operacji bojowej. TRUDY I ZNOJE NOCNYCH WYPRAW BOMBOWYCH Strony kroniki bojowej dywizjonu 305 szybko zaczęły zapełniać wpisy o wykonanych lotach bojowych: o celach nocnych wypraw, trasach, wysokościach zrzutu bomb, warunkach atmosferycznych w czasie dolotu i nad celem, liczbie samolotów biorących udział w operacjach, natężeniu ognia niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Często trafiały , się wzmianki o postawach członków załóg, o ich odczuciach i przeżyciach. Także o tragicznych wypadkach, i załogach nie powracających z lotu do bazy. Wszystkich cieszyły sukcesy, martwiły bolesne straty, których nie sposób uniknąć w dalekich wyprawach.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 10 Dywizjon 305 latał na te same zadania, co bliźniaczy dywizjon 304 i dwa inne polskie dywizjony bombowe: 300 i 301, bazujące na lotnisku w Swinderby w hrabstwie Lincoln. Cele wyprawy były położone głównie na terenach Niemiec, czasem we Francji i Holandii. Już w następnej wyprawie na zakłady przemysłowe w Emden dywizjon poniósł pierwszą stratę. Oto wpis w kronice bojowej dywizjonu: „Dnia 3 maja 1941 r. Operacja nr 2 w nocy z 2 na 3 maja: siedem Wellingtonów, dowodzonych przez s/ldr K. Kielicha, p/o5 M. Jonikasa, sgt6 Ostrowskiego, sgt Dormana, sgt Trembaczewskiego i p/o Nogala, bombardowało zakłady przemysłu wojennego w Emden. Widoczność nad celem była ograniczona przez chmury, jednak można było zaobserwować liczne pożary spowodowane przez wybuchy bomb, zrzucane z wysokości od 16 do 19 tysięcy stóp. Wellington nr 1214 nie powrócił do bazy. Załogę stanowili; dowódca p/o J. Nogal, drugi pilot sgt T. Kasprzyk, nawigator f/o7 Wacław Malak, radiotelegrafista w/o8 T. Żuk oraz strzelcy f/o Mieczysław Ryszkiewicz i f/o A. Jastrzębski. Słaby sygnał o załodze znajdującej się w niebezpieczeństwie odebrał o godzinie 2.32 posterunek radiowy w Sealand. Dalszych wiadomości nie było”9 W dwa dni potem, w nocy z 4 .na 5 maja, w kolejnej trzeciej wyprawie, sześć załóg bombardowało przy jasnym świetle księżyca doki w Le Havre we Francji z wysokości od 14 do 18 tysięcy stóp. Dowódcami załóg byli: s/ldr S. Ścibior, s/ldr K. Kielich, p/o J. Jonikas, sgt Dorman, sgt Molata i sgt Lewek. Po ataku zaobserwowano wiele pożarów, jeden z nich był szczególnie duży. Wellington p/o Jonikasa był dwa razy atakowany przez niemieckiego myśliwca nocnego, ale strzelcy pokładowi skutecznie je odparli. Samolot nie został uszkodzony, załoga szczęśliwie powróciła do swojej bazy w Syerston. Często odwiedzanymi przez załogi dywizjonu 305 w następnych wyprawach w 1941 r. celami były: Brema, Osnabriick, Duissburg, Kolonia, Emden, Quakenbriick, wyspy Nordeney i Helgoland, Boulogne, Rotterdam, Hamburg, Mannheim, Wilhelmshaven i miejscowości w Zagłębiu Ruhry. Na wyprawy załogi startowały zaraz po zachodzie słońca, a trwały one około sześciu godzin na 5 P/o – pilot oficer (podporucznik) 6 Sgt – sergeant (sierżant) 7 F/o – flying officer (porucznik) 8 W/o – warrant officer (chorąży) 9 Okazało się potem, że samolot został zestrzelony przez artylerię niemiecką nad miejscowością Budel w Holandii. Czterech członków załogi udało się uratować: p/o Nogal, sgt Kasprzyk, w/o Żuk i f/o Jastrzębski dostali się do niewoli, natomiast f/o Malak i f/o Ryszkiewicz zginęli. Zostali pochowani na cmentarzu w Eindhoven- Voensel, działka PF, groby nr 2 i 3.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 11 wysokości od 16 do 20 tysięcy stóp. Lotnicy musieli używać masek tlenowych, a ponieważ pomieszczenia w samolocie nie „były ogrzewane, zaś na zewnątrz panowała ujemna temperatura, nieraz dokuczał im chłód. Cele na terenie Niemiec były silnie bronione przez artylerię i stale zwiększającą się liczbę nocnych myśliwców. Mimo tych oczywistych niebezpieczeństw załogi dywizjonu wprost rwały się do walki. Wszyscy upominali się o nocne loty. Cóż, Polacy mieli swoje porachunki z Niemcami. W nocy z 9 na 10 maja nie powrócił z lotu bojowego Wellington nr R 1322 z załogą: pierwszy pilot sgt Jan Dorman, drugi pilot sgt Zdzisław Gwóźdź, nawigator f/o Maciej Socharski, radiotelegrafista Ludwik Karcz i strzelcy pokładowi sgt Henryk Sikorski oraz sgt. Stanisław Pisarski. Jak potem ustalono, samolot polski został zestrzelony przez niemieckiego myśliwca nocnego w rejonie miejscowości Ijsselmeer i Lemmer nad Holandią. Maszyna eksplodowała w powietrzu i w częściach spadła do morza i na ląd. Znalezione szczątki ciał sgt Gwoździa i sgt Dormana pochowano na cmentarzu New East w Amsterdamie, zaś sgt Karcza na cmentarzu w Amersfoort. Ciał pozostałych lotników — f/o Socharskiego, sgt Sikorskiego i sgt Pisarskiego — nie odnaleziono: spoczęły na zawsze w morzu. Kpt. pil. Kazimierz Konopasek, blondyn słusznej postawy, wysportowany i zawsze pełen humoru, był zapalonym brydżystą. Wieczorami, o ile tylko nie brał udziału w nocnej operacji, chętnie zasiadał za zielonym stolikiem w sali cichych gier w kasynie. Zwykle udawało mu się zwerbować do gry przyjaciela kpt. nawig. Alfonsa Miondlikowskiego, kpt. pil. Tadka Stefanickiego lub majorów Ścibiora i Kielicha. Kibice mówili wtedy, że to brydż „sztabowy”. Pewnego czerwcowego wieczoru zebrała się czwórka, udano się więc do pokoju brydżowego. Kibice nie dopisali, bo obie eskadry poleciały na nocną operację, w kasynie było więc cicho. Grano dla zabawy, między rozdaniami kart rozmawiano o sprawach latania i o wyprawach nad Niemen. — Szczepan, ile odwaliłeś już lotów? — z tym pytaniem Konopasek zwrócił się do Ścibiora. — Chyba nie więcej od ciebie, mam ich dopiero osiem. — Toś mnie wziął na wirażu, bo ja mam siedem. Muszę nadgonić. — Kazik pokręcił głową. — Jesteście rekordzistami, ja mam dopiero cztery na sumieniu — mówiąc to Stefanicki sięgnął po papierosa, którym poczęstował go Alfons. — A ty, Alfons? Jak ci leci? — zapytał Szczepan. — Jak Bóg da, ale gdzie mi tam do was! Dopiero pięć razy zrzuciłem piguły Niemcom na głowy — uśmiechnął się Miondlikowski. — Muszę jednak przyznać, że szwaby walą celnie, o mało nas już dwa razy nie rąbnęli. Mogą, cholery, ustrzelić.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 12 — Odpukać w nie malowane drewno! — Kazik popukał w spód blatu stolika. — Od miesiąca uchodzi nam na sucho. — Lepiej tego tematu nie poruszajmy. — Tadek machnął ręką. — No, to licytuję: trzy bez atu! — Pas! — Szczepan ze smutkiem spojrzał na swojego kontrpartnera. — Kto ma trzy bez atu, to musi mieć i cztery. — Kazik podniósł licytację. — Dla przyzwoitości nie kontruję, pas! — rzekł Alfons. — Kazik, przecież trzy bez atu to kończąca odzywka — przypomniał Tadek. — O cholera! Nie popatrzyłem na zapis — zmitygował się Kazik. Do sali wszedł pierwszy kibic mjr Kielich i uśmiechnął się do grających. — Siadaj tutaj. Może przy tobie lepiej pójdzie mi karta — zaprosił go Szczepan. — Albo wiesz co? Zastąp mnie w rozgrywce, ja skoczę do baru i zamówię coś do picia. — To ja ci pomogę, tylko rozłożę karty — zaofiarował się Kazik. — Czy wszystkim zamówić to samo? — Tak jest! Najlepiej podwójną whisky z kawałkiem lodu i wodą sodową — odpowiedział Tadek. — Chętnie napiłbym się piwa z beczki — podpowiedział Alfons. — Widzę szlemika — powiedział do siebie Tadek. W dniu 12 czerwca było od rana pochmurno. Tu i ówdzie utrzymywały się w powietrzu wielkie płaty mgły, ograniczając znacznie widzialność. Ponieważ pogoda taka miała się utrzymywać prawie przez cały dzień, zdecydowano się na loty treningowe w szykach zwartych w trudnych warunkach atmosferycznych. Uzgodniono co należy ze stanowiskiem dowodzenia i wyznaczono rejon lotów oraz wysokość, do jakiej samoloty mogły się wznosić. Około godziny jedenastej wystartowały z eskadry „B” dwa bombowce ze znakami eskadrowymi SM-K i SM-P. Nad lotniskiem zebrały się do szyku zwartego i skierowały się na zaplanowaną trasę z licznymi zakrętami, wznoszeniem do góry i opadaniem w dół. Lot przebiegał spokojnie. Po półgodzinnym locie piloci zmienili pozycję w szyku, na prowadzenie wysunął się Wellington ze znakami SM-P, zaś SM-K, pilotowany przez kpt. pil. Stefanickiego i sierż. pil. Mruka, utrzymywał się z jego prawej strony. Dowodzący szykiem utrzymywał łączność radiową ze stanowiskiem dowodzenia, które czuwało, aby żaden inny samolot nie zjawił się w wyznaczonej strefie lotów w trudnych warunkach na wysokości od 500 do 1500 stóp. Wykonując zadanie treningowe, oba samoloty to wpadały w chmury, to znów wypadały z nich w zamglone warstwy pod chmurami, gdzie widoczność nie była większa niż 200 m. Nagle, zupełnie niespodziewanie, dosłownie w ułamku sekundy, z przodu, z kursem przeciwnym do polskich Wellingtonów, na tej samej wysokości wyłonił się

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 13 dwusilnikowy samolot typu Oxford i wpadł czołowo na MS-K. Stało się to na wysokości 900 stóp. Kadłuby maszyn z wielką prędkością i siłą uderzyły o siebie i połamały się. Rozbłysły dwa wybuchy; runęły pionowo do ziemi dwa wraki. Nikt z członków załóg nie uratował się, szczątki samolotów spłonęły w odległości 700 m od siebie. Załogę polskiego Wellingtona stanowili: pierwszy pilot f/lt10 Tadeusz Stefanicki, drugi pilot sgt Kazimierz Mruk, nawigator f/o Stanisław Kowalcze, radiotelegrafista sgt Jan Krawczyk, nawigator strzelec f/o Marian Wojtowicz i nawigator strzelec f/o Aleksander Zirkowitz. Zginął też mechanik uzbrojenia, Anglik sgt Brottel. Katastrofa ta była dla personelu wstrząsającym wydarzeniem; miała miejsce wtedy, kiedy nikt się jej nie spodziewał. Ciała poległych, oprócz sgt Brottela, spoczęły na cmentarzu polskich lotników w Newark. Pod datą 13 czerwca 1941 r. znajduje się w kronice dywizjonowej następujący zapis: „Operacja nr 14. Dywizjon wziął udział w operacji skierowanej przeciwko niemieckim okrętom «Gneisenau» i «Scharnhorst», znajdującym się w dokach w porcie francuskim w Brest. Operacja została przeprowadzona w czasie od godziny 22.45 do 4.25. Załoga w/cdr Kleczyńskiego zaatakowała doki z wysokości 7 tysięcy stóp, zrzucając jedną bombę o wadze 2000 lb i trzy bomby o wadze 500 lb. Po wybuchu bomb zaobserwowano dwa pożary. Trzy następne Wellingtony pod dowództwem: f/o Zachy, sgt Siemińskiego i sgt Lewka — zaatakowały cel z wysokości od 14 do 16 tysięcy stóp. Nad portem była wtedy cienka mgiełka 1 zasłona dymna, co przeszkadzało w obserwacji skutków bombardowania. Ustalono jednak, że wybuchy bomb umiejscowiły się blisko doku, gdzie znajdował się «Gneisenau». Jedną dużą eksplozję zaobserwowano w nadmorskim forcie. Trzy następne załogi — s/ldr Ścibiora, s/ldr Kielicha i sgt Naloty — zaatakowały doki z małej wysokości. Przywitał ich silny ogień artylerii przeciwlotniczej we współdziałaniu z reflektorami. Wszystkie samoloty polskie, biorące udział w operacji, powróciły do bazy w Syerston”. W nocy z 18 na 19 czerwca dywizjon bombardował Bremę. Z wyprawy nie powrócił Wellington nr R 1695 z załogą: f/lt K. Jaklewicz, f/o K. Żerebecki, sgt S. Lewek, sgt E. Ołonyn, sgt H. Rogowski i sgt W. Dębowski. Samolot został zestrzelony przez niemieckiego myśliwca nocnego w drodze powrotnej w rejonie miejscowości Aschendorf. Z załogi zginęli — nawigator f/o Kazimierz Żerebecki i strzelec sgt Henryk Rogowski (pochowani na cmentarzu w Grootelroek), natomiast czterej pozostali uratowali się i dostali do niewoli. 10 F/lt – flight lieutenant (kapitan)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 14 W nocy z 25 na 26 czerwca w czasie powrotu z wyprawy nad Francję na Wellingtonie nr W 5723 załoga musiała opuścić ze spadochronami uszkodzony przez artylerię niemiecką samolot. Wypadek miał miejsce nad kanałem La Manche niedaleko od brzegu angielskiego koło Clacton w hrabstwie Essex. Na brzegu wylądował jeden lotnik — strzelec sgt S. Frankowski, pięciu wpadło do morza. Uratowano z nich tylko nawigatora p/o Zbigniewa Idzikowskiego. Kiedy nadeszła pomoc, pierwszy pilot s/ldr Tadeusz Kielich, drugi pilot sgt Wacław Januszkiewicz i radiotełefonista sgt Zbigniew Lewoniec już nie żyli. Zostali pochowani na cmentarzu w Newark. Nie odnaleziono szóstego członka załogi — sgt Stanisława Witczaka. Lipiec również nie był łaskawy dla dywizjonu 305. W miesiącu tym dywizjon stracił trzy załogi. W dniu 10 lipca nie powrócił Wellington nr R 1762, pilotowany przez pierwszego pilota sgt W. Siemińskiego. Załoga uczestniczyła w bombardowaniu celów w Osnabruck i została zestrzelona przez nocnego myśliwca w rejonie Meppen. Z załogi zginął nawigator f/o (miał polski stopień kapitana) Brunon Okoński. Pochowano go na cmentarzu wojskowym w Reichswald Forest. Inni członkowie załogi — pierwszy pilot sgt. W. Siemiński, p/o Mieczysław Marcola, p/o M. Minta, w/o J. Mikszo i w/o J. Dębiec — dostali się do niewoli. W pięć dni później w wyprawie nad Bremę nieprzyjacielska artyleria przeciwlotnicza zestrzeliła nad celem Wellington nr W 5726 z załogą: pierwszy pilot f/o (w polskim stopniu kapitana) Jerzy Janota-Bzowski, drugi pilot sgt Jan Ostrowski, nawigator f/o Antoni Lisiński, radiotelegrafista sgt Stanisław Mitkowski, strzelec sgt Antoni Burak i strzelec sgt Czesław Kaczalski. Samolot spadł na miejskie zabudowania. Cala załoga zginęła, spoczywa na cmentarzu wojskowym Soltav koło Bremy. W dniu 18 lipca, po wykonaniu lotu na bombardowanie celów na terenie Ruhry, wracał do bazy w Syerston Wellington nr N 2840 z załogą: pierwszy pilot f/o Bolesław Kuzian, drugi pilot p/o Janusz Tomaszewski, nawigator f/o Bronisław Klatt, radiotelegrafista sgt Jan Podziemski, strzelec sgt Jan Sylwestrowicz i strzelec sgt Marian Czerniejewski. Już w rejonie macierzystego lotniska samolot został zestrzelony przez niemieckiego myśliwca nad miejscowością Bałderton w pobliżu Newark. Spadł w płomieniach do ziemi, cała załoga zginęła. 20 lipca 1941 r. oba dywizjony bliźniacze — 304 i 305 — zostały przesunięte na lotnisko Lindholm w hrabstwie York. Na skutek przewlekłej choroby musiał opuścić dywizjon w/cdr Kleczyński.11 Od 9 sierpnia nowym dowódcą został w/cdr dypl. pil. Robert Beill. Sierpień był. dla dywizjonu trochę łaskawszy, niemniej jednak w operacjach nocnych stracono dwie załogi. W dniu 6 sierpnia w bombardowaniu celów w Aachen udział Wellington nr 5593. 11 Ppłk. dypl. pil. Bohdan Kleczyński zmarł w Edynburgu 20 marca 1944 r.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 15 Załogą dowodził dowódca pierwszej eskadry s/ldr Szczepan Ścibior. Drugim pilotem był sgt S. Tomicki, nawigatorem f/o Jerzy Sukiennik, radiotelegrafistą sgt Wacław Rybak, strzelcami sgt M. Kowalski i f/o Mieczysław Saferma. W drodze powrotnej do Anglii samolot został zestrzelony w rejonie Charleroi nad Belgią. Ponieśli śmierć f/o Sukiennik, f/o Saferma i sgt Rybak (pochowani na cmentarzu w Charleroi). S/ldr Ścibior dostał się do niewoli, a sgt Tomicki i sgt Kowalski zdołali się ukryć, trafiając do belgijskiego ruchu oporu. Powrócili do Anglii 4 stycznia 1942 r. W dziesięć dni później dywizjon bombardował Kolonię. Nad celem natrafiono na bardzo silną obronę niemiecką. Wellington nr W 5463 został poważnie uszkodzony. W drodze powrotnej do Anglii załoga była zmuszona wylądować przymusowo w morzu przy brzegu belgijsko-holenderskim. Cała załoga zginęła. W jej składzie byli: pierwszy pilot sgt Stanisław Przecławski, drugi pilot sgt Jan Płachta, nawigator f/o Alfons Miondlikowski, radiotelegrafista sgt Feliks Wardecki, strzelec f/sgt12 Edward Majewski i strzelec sgt Stanisław Stankiewicz. Oddane przez morze ciała sgt Płachty i f/sgt Majewskiego pochowano w Holandii, zaś f/o Miondlikowskiego i sgt Stankiewicza na terenie Belgii. Ciał sgt Przecławskiego i sgt Wardeckiego nie odnaleziono, pochłonęła je woda. Kolejną stratę poniósł dywizjon 27 września. Po wykonaniu zadania nocnego na Kolonię powracał Wellington nr W 5557, pilotowany przez sgt Eugeniusza Buszkę. Na skutek bardzo ograniczonej widoczności samolot podczas przymusowego lądowania spadł na zabudowania angielskiej farmy w miejscowości Hatfield Moor, powodując śmierć trzech osób cywilnych. Z załogi wyszło z życiem dwóch rannych — p/o S. Barzdo i sgt Z. Pisarek, natomiast zginęli — sgt E. Buszko, sgt T. Korczyk, sgt I. Leyche i sgt W. Kasilenko. W nocy z 16 na 17 października z wyprawy na Dunkierkę nie powróciła do Lindholm załoga Wellingtona nr 2852. Samolot polski został zestrzelony przez niemieckiego myśliwca nad Kanałem i runął do morza, z załogi nikt się nie uratował. Śmierć ponieśli: pierwszy pilot f/o Marian Kosowski, drugi pilot sgt Stefan Hildebrand, nawigator f/o Antoni Bryk, radiotelegrafista sgt Tadeusz Lang, strzelec sgt Jan Hejnowski i strzelec p/o Jan Łucki. Ostatnią w 1941 r. stratę bojową poniósł dywizjon 23 grudnia, kiedy to Wellington nr W 5374, wracając z wyprawy na Kolonię, prawdopodobnie na skutek uszkodzeń rozbił się koło miejscowości Sibbertoft w hrabstwie Leicester, grzebiąc w swoich szczątkach całą załogę. W jej składzie byli: pierwszy pilot f/o Czesław Gołacki, drugi pilot sgt Henryk Rozpara, nawigator f/o Alfons Nowak, radiotelegrafista sgt Eugeniusz Baracz, strzelec sgt Zdzisław Kurowski i strzelec p/o Jan Siwiec. 12 F/sgt – flying sergeant (starszy sierżant)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 16 W ciągu ośmiomiesięcznego okresu działań bojowych — od 24 kwietnia do 31 grudnia 1941 r. — dywizjon bombowy 305 Ziemi Wielkopolskiej stracił dwanaście Wellingtonów i sześćdziesięciu sześciu członków personelu latającego (poległo pięćdziesięciu, dostało się do niewoli czternastu i dwu było zaginionych). Dodatkowo dywizjon stracił w katastrofie lotniczej sześciu lotników i jednego pasażera oraz jeden Wellington. W przeliczeniu na załogi dywizjon stracił dwanaście pełnych załóg, czyli połowę etatowego stanu. STATYSTYKA PISANA KRWIĄ Rok 1942 był dla dywizjonu 305 Ziemi Wielkopolskiej, podobnie zresztą jak i innych polskich dywizjonów bombowych — 300, 301 i 304, okresem znacznego wysiłku bojowego. Operacje nocne sięgały nad Essen, Kolonię, Lubekę, Hamburg, Osnabriick, Bremę, Berlin, Saarbrucken, Aachen, Rostock, Kilonię, Dortmund, Krefeld, Stuttgart, Mannheim, Turyn, Mediolan. W maju rozpoczęły loty na minowanie wód wokół niemieckich baz morskich w zachodniej Europie: portu St. Nazaire, Wysp Fryzyjskich, Lorientu, Brestu, wybrzeży Holandii i Helgolandu. Dowódca lotnictwa bombowego RAF, marszałek lotnictwa Sir Arthur Harris, twierdził, że kilka tysięcy ciężkich bombowców „może wybombardować Niemcy z wojny”. Rozpoczął się etap rozbudowy lotnictwa bombowego, z miesiąca na miesiąc zwiększało się natężenie nalotów na Niemcy. W okresie tym zastosowano także inną metodę taktyczną — jednej nocy koncentrowano się na jednym celu, skracając jednocześnie czas trwania nalotu. Pozwoliło to zmniejszyć straty. Na Wellingtonach wprowadzono załogę pięcioosobową (bez drugiego pilota). Ale w dalszym ciągu w dywizjonie 305 i innych ginęło wielu lotników, nie nadążano z przeszkoleniem nowych załóg. W kwietniu wycofano z lotnictwa bombowego dywizjon 304, przenosząc go do lotnictwa obrony wybrzeży (Coastal Cqmmand), gdzie straty były mniejsze. W 1942 roku dywizjon 305 wykonał pięćset osiemdziesiąt siedem lotów bojowych w czasie 3273 godziny. Straty bojowe dywizjonu wyniosły piętnaście Wellingtonów, poległo pięćdziesięciu sześciu członków personelu latającego, dziesięciu dostało się do niewoli i jeden był zaginiony; kilkunastu odniosło rany i kontuzje. I tak — 26 lutego z bombardowania Kilonii nie wrócił do bazy Wellington nr W 5423. Zginęła cała załoga: f/o A. Golczewski, f/o J. Orzechowski, p/o S. Żeromski, p/o W. Gidaszewski, f/o M. Gorzeński i sgt E. Cegłowski. W dniu 14 marca po locie bojowym, podczas lądowania na lotnisku w Lindholme, na skutek uszkodzenia przez ogień artylerii samolotu Wellington nr Z 8438 wydarzyła się katastrofa — maszyna wytoczyła się poza lotnisko, zderzyła z

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 17 budynkiem i zapaliła. Zginęli: p/o M. Dranicki, f/o C. Rymkiewicz, f/o S. Ostaszewski, sgt M. Sasin i sgt E. Bala. Ocalał tylko sgt M. Galas. W piętnaście dni później po locie na Lubekę, już w drodze powrotnej, został zestrzelony Wellington nr W 5567. Cała załoga: f/lt K. Pawluk, f/o J. Jungowski, sgt F. Wąsiński, sgt C. Krupa, sgt M. Skubiszewski i sgt J. Krawiec, dostała się do niewoli. Nawigator f/lt Kazimierz Pawluk przebywał w obozie jenieckim w Żaganiu, skąd uciekł podczas słynnej ucieczki dnia 25 kwietnia 1944 r. Został jednak schwytany i 25 maja przez Niemców zamordowany. Pochowany na cmentarzu żołnierzy brytyjskich w Poznaniu. W dniu 15 kwietnia powracał z bombardowania Dortmundu Wellingtona nr Z 8586. Na skutek braku paliwa po długim locie pilot f/lt Kazimierz Konopasek wylądował przymusowo w miejscowości Wroot na południowy wschód od Lindholme. Samolot uległ rozbiciu. Zginęli: p/o S. Szmidel i sgt K. Pasich, wyszli natomiast kontuzjowani — f/lt K. Konopasek, f/o K. Joszt, sgt W. Szmidt i sgt B. Sędzimir. Maj również zaczął się nieszczęśliwie — 4 dnia tego miesiąca nie powrócił z wyprawy na Hamburg Wellington nr Z 8406. Stanowisko dowodzenia nie otrzymało od załogi żadnej wiadomości od chwili startu, nie znane jest też miejsce katastrofy. Zginęli: f/o S. Barzdo, f/sgt T. Zagórski, sgt W. Wieraszka, sgt M. Nowatorski, f/sgt S. Gross i f/o A. Jankowski. W nocy z 30 na 31 maja załogi dywizjonu wzięły udział w nalocie tysiąca bombowców RAF na Kolonię. Bombardowanie trwało 90 minut, na miasto zrzucono 1455 ton bomb burzących i zapalających. Był to odwet za silne naloty na Londyn w pierwszej połowie maja. Wszystkie załogi dywizjonu 305 szczęśliwie powróciły do bazy w Lindholm; kilka samolotów było lekko uszkodzonych przez ogień obrony przeciwlotniczej. Dnia 2 czerwca po wykonaniu lotu na bombardowanie Essen Wellington nr Z 8583 powrócił nad Anglię na uszkodzonym silniku. S/ldr Robert Hirszbandt był zmuszony wylądować w przygodnym terenie w miejscowości Bardeswell koło Swanton Morley w hrabstwie Norfolk. Noc była ciemna, teren lądowania nierówny. Samolot uległ katastrofie — cala załoga zginęła. - Byli to s/ldr R. Hirszbandt, f/o Z. Szela, f/o K. Wieliczko, f/sgt B. Sędzimir, sgt J. Ulicki i sgt J. Zawistowski. Mjr inż. pil. Robert Hirszbandt był przed wojną wybitnym specjalistą uzbrojenia lotniczego. W Anglii, mimo innych propozycji Inspektoratu Lotnictwa, zdecydował się na wykonanie pełnej kolejki wypraw bombowych, to jest trzydziestu lotów. Początkowo latał w dywizjonie RAF. Po wykonaniu dziewiętnastu lotów bojowych w ciężkich warunkach pogody otrzymał wysokie brytyjskie odznaczenie — Distinguished Flying Cross. Potem przybył do dywizjonu 305, aby dokończyć bojowej kolejki i zdobyć Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari. Mówił, śmiejąc się, że robi to dlatego, aby jego dzieci nie

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 18 potrzebowały się wstydzić. Zginął w wieku 43 lat, pośmiertnie został odznaczony Orderem Virtuti Militari piątej klasy. W dniu 20 czerwca w locie nocnym na bombardowanie Eraden i Osnabriiek został zestrzelony Wellington nr 8339 SM-N. Załogę stanowili: pierwszy pilot sgt Antoni Gusowski, drugi pilot i równocześnie bombardier f/o Stefan Madejczyk, nawigator f/o Henryk Jankiewicz, radiotelegrafista sgt Kazimierz Ardelli oraz strzelec tylny sgt Marian Swiderski. Z załogi uratował się tylko f/o Stefan Madejczyk, reszta członków zginęła Po wielu latach pan Madejczyk, mieszkający stale w Anglii, przekazał następującą relację o tym locie: „Rozkaz przyszedł — jak to bywało — nagle: start do lotu operacyjnego o godzinie 23.30 z 19 na 20 czerwca 1942 r. Cel: bombardowanie doków portowych w Emden, a w razie nadmiernego zachmurzenia — Osnabruck — węzły kolejowe, urządzenia i obiekty stacyjne. Dwusilnikowy Wellington nr Z 8339 SM-N, zwany przez nas «Naną», jak zwykle troskliwie przygotowany przez pełną poświęcenia załogę naziemną, stał gotowy do lotu (...) Gdy zbliżaliśmy się do pierwszego celu, rejon Emden spowijały gęste chmury. «Nana», zgodnie z rozkazem, zmieniła kurs na Osnabruck. Po drodze warunki atmosferyczne poprawiły się, zaś w rejonie celu były już zupełnie dobre. Gdy znaleźliśmy się nad Osnabruck, z ładowni poleciały bez mała dwie tony bomb na mocno zabudowane obiekty i urządzenia kolejowe oraz gęstą plątaninę torów. Rozbudzona atakiem artyleria przeciwlotnicza zaczęła strzelać. Pociski, jak złowróżbne ogniki, leciały po omacku, nie sięgając jednak celu. Teraz trzeba było jak najszybciej oddalić się od piekła ognia, dymów i wybuchów, jakie zostawiliśmy po sobie. «Nana» spokojnie ciągnęła na wzmożon5'ch obrotach silników. Zaczęliśmy odczuwać pewne odprężenie i przelecieliśmy niebawem granicę niemiecko-holenderską (...) W momencie gdy miałem od Gusowskiego przejąć stery, zauważyłem rozpryski pocisków pod prawym silnikiem. To nieprzyjacielski myśliwiec zaatakował naszego Wellingtona od spodu, od brzucha, a więc od strony, z której nie mógł być zauważony. Gusowski, wytrawny pilot, znany ze spokoju i opanowania, błyskawicznie ocenił sytuację, wykonał jak mógł najsprawniej i najszybciej manewr na skrzydło, by w pozycji «żyletki» utrudnić ostrzał nieprzyjacielskiemu myśliwcowi. Teraz wszystko rozegrało się w ułamkach sekundy. «Nana» poszła w pikę na nos, ale hitlerowski myśliwiec nie był nowicjuszem w polowaniu na bombowce. Podciągnął maszynę i ze swoich działek dołożył nam celnie w prawy silnik. «Nana», chociaż była już ranna, to jednak z nadzieją na przeżycie i powrót do swojej bazy w Lindholm próbowała jeszcze wymanewrować z opresji. Wyszła z nurkowania i wyrównała lot. Ale jedno błyskawiczne spojrzenie pozwoliło ocenić beznadziejność sytuacji. Płomienie z palącego się silnika ogarnęły już całe prawe skrzydło. Z przeciętych, przepalonych przewodów wylewał się glikol. Padł rozkaz: przygotować

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 19 się do opuszczenia samolotu! Oznaczał koniec wspólnego działania i koniec lotu. Dawał enigmatyczną szansę ratunku — jedyną, bez prawa wyboru.” Kiedy lotnicy szykowali się w pośpiechu do skoku, nastąpił wybuch i samolot wpadł w korkociąg. Wirując wokół osi pionowej walił się do ciemnej ziemi, lotnicy z dużą siłą zostali wciśnięci do środka maszyny. W ułamek sekundy potem nastąpił drugi wybuch — Wellington nie wytrzymał i rozpadł się na części. Gdy Madejczyk odzyskał przytomność, stwierdził, że spada w dół głową. Namacał rączkę linki wyzwalającej spadochron i pociągnął za nią... W ręce poczuł wielki ból, znów stracił na chwilę przytomność. A gdy się ocknął, stwierdził, że ma nogę zaplątaną w linki spadochronu i spada głową w dół, co nie wróżyło zbyt szczęśliwego lądowania. Z wielkim wysiłkiem zgiął trochę nogę i uniósł tułów do pozycji kucznej. Zbliżała się ziemia, było zupełnie ciemno... Lewym obojczykiem rąbnął o twardy grunt, znów poczuł piekielny ból. Prawa dłoń była rozcięta do kości, lała się z niej krew. Uwolnił się z uprzęży spadochronu i wstał. Stwierdził, że z obojczykiem nie jest źle, chyba był cały. Zatamował krew szalikiem. Zmęczony usiadł i zaczął się wsłuchiwać w nocną ciszę. Była trzecia nad ranem. Niebawem zaczęło świtać. Pole, na którym wylądował, otoczone było lasem. Ruszył w stronę zarośli, ale za chwilę przystanął — usłyszał porykiwanie krów. Sycząc z bólu, ruszył w tamtym kierunku. Teren był błotnisty, musiał pokonywać grząskie rowy, nieraz na czworakach. Na butach, rękawach skórzanej kurtki, na twarzy — wszędzie było błoto. Wreszcie wydostał się na polanę, na której pasło się kilkanaście krów. Opadł z sił, więc usiadł i czekał na kogoś, kto przyjdzie do krów po poranny udój. Gdy się rozwidniło, mgła zaczęła ustępować. Na polanę wyszli młoda jeszcze kobieta i starszy mężczyzna. Na jego widok przerazili się nie na żarty. Niebawem zabrali go do domu, gdzie kobieta przygotowała miednicę z ciepłą wodą i opatrzyła mu ranę. Zakrzątnęła się też, by przygotować śniadanie dla gościa z nieba. Ale niebawem zjawili się Niemcy z przygranicznego posterunku. Wtedy właśnie Madejczyk dowiedział się, że reszta załogi nie żyje, a szczątki samolotu rozleciały się wokół na setki metrów. Resztę lat wojny f/o Stefan Madejczyk spędził w oflagu w Żaganiu. W 1976 r. pan Madejczyk opowiedział historię „Nany” i jej załogi spotkanemu przypadkowo na urlopie w Portugalii Holendrowi D. Abersonowi. Ten zainteresował się usłyszaną historią do tego stopnia, że odnalazł groby polskich lotników z załogi „Nany”. Wkrótce zaprosił pana Madejczyka do odwiedzenia miejsc zdarzeń z lat wojny. Wtedy pan Madejczyk dowiedział się, że jego „Nana” została zestrzelona nad miejscowością Raalte, on sam zaś wylądował w pobliskiej Schoonheeten na terenie gospodarstwa rodziny F. Riternik. To tu, rankiem 20 czerwca 1942 r., ich gosposia Hentje Marsham wraz ze swoim stryjem wyszła doić krowy i spotkała rannego polskiego lotnika. Pani Marsham przyjęła dawnego znajomego z wielką

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 20 serdecznością i zwróciła mu czysty szalik, którym kiedyś zawiązał sobie krwawiącą ranę... Na każdym z grobów swoich wojennych towarzyszy pan Stefan Madejczyk w wielkiej zadumie złożył wiązanki biało-czerwonych goździków. Dnia 21 czerwca nowym dowódcą dywizjonu 305 został mjr pil. Kazimierz Śniegula — oficer odważny i śmiały dowódca, lubiany i szanowany przez personel dywizjonu, dbający o podwładnych i wyczulony na bezpieczeństwo lotów. Ceniono go wysoko w Inspektoracie Polskich Sił Powietrznych za ofiarną służbę. We współpracy z dowództwem Bomber Command był zdyscyplinowany, ale też i stanowczy, gdy wymagało tego dobro jego dywizjonu. W garnizonie Lindholm polskim dowódcą był ppłk pil. Stanisław Skarżyński, pilot, który zasłynął samotnym przelotem nad południowym Atlantykiem z Afryki do Brazylii na turystycznym samolocie RWD-5 bis w maju 1933 r. Był bardzo ambitny — postanowił wykonać operacyjną turę lotów bojowych. Dlatego też przeszkolił się na Wellingtonach i rozpoczął loty na bombardowanie celów w Niemczech. W dniu 26 czerwca 1942 r. dywizjon wziął udział w następnym nalocie (uczestniczyło w nim tysiąc maszyn), tym razem na Bremę. Załogę Wellingtona nr Z 8538 stanowili: pierwszy pilot p/o Józef Szybka, drugi pilot g/cpt13 Stanisław Skarżyński oraz f/lt E. Rudowski, f/lt M. Nowak i sgt W. Schmidt. Oprócz pierwszego pilota wszyscy byli starsi wiekiem lotnikami, którzy uważali, że muszą odbyć kolejkę lotów bojowych (w dywizjonie 305 było ich sporo). Bomby na cel zostały zrzucone i załoga powracała przez Holandię i Morze Północne na uszkodzonych przez ogień nieprzyjacielskiej artylerii silnikach. Przed osiągnięciem brzegu angielskiego pilot zmuszony był do wodowania na niezbyt spokojnym morzu w odległości około 25 kilometrów na wschód od miasta Great Yarmouth w hrabstwie Norfolk. Samolot utrzymywał się przez pewien czas na powierzchni, lotnicy zdołali uruchomić gumową łódź ratunkową — dinghy, i ulokowali się w niej. Gdy w ciemnościach policzono się, okazało się, że brak jest drugiego pilota. Mimo natychmiastowych poszukiwań Skarżyńskiego nie odnaleziono. Lotnicy, poza f/lt Rudowskim, byli trochę pokaleczeni i poturbowani; opatrzyli się i czekali na ratunek. tPo ośmiu godzinach zabrał ich na pokład brytyjski okręt wojenny. Ppłk pil. Stanisław Skarżyński zginął mając lat 43. Prądy zachodnie zniosły jego ciało na wschód i oddały na brzegu holenderskiej wyspy Treschelłing, gdzie został pochowany na cmentarzu komunalnym (grób nr 62). Dnia 22 lipca dywizjon 305 został przesunięty na lotnisko Hemswell w hrabstwie Lincoln, gdzie zastano bazujący tam dywizjon bombowy 301 Ziemi 13 G/cpt – group capitan (pułkownik)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 21 Pomorskiej. Na początku sierpnia przydzielono dywizjonowi Wellingtony Mk-IV, dysponujące nowocześniejszym wyposażeniem. Lipiec minął bez wypadków, również i w sierpniu nie ponoszono żadnych strat. Dopiero w ostatnich dniach sierpnia stracono aż trzy załogi. W dniu 28 sierpnia z nocnej operacji na Saarbrucken nie powróciła jedna załoga, a znad Kassel druga. Załogę Wellingtona nr Z 1281 stanowili: pierwszy pilot p/o Stanisław Turski, drugi pilot sgt Jan Korepta, nawigator f/o Jan Klocek oraz sgt Maciej Górny i sgt Czesław Poniatowski. Po zrzuceniu bomb na cel w Saarbrucken załoga skierowała się przez Belgię na kurs powrotny do Anglii. Tam zaatakował Wellingtona niemiecki myśliwiec. Zestrzelony bombowiec spadł w Wihogne, 6 kilometrów na południowy zachód od miasta Tongern. Cała załoga zginęła, spoczywa na cmentarzu w Leuyain w Belgii. Druga załoga na Wellingtonie nr X 1247 zbombardowała cel w Kassel i przez Holandię wracała do Anglii. Koło Eidhoven artyleria ugodziła celnie polską maszynę, padł rozkaz opuszczenia samolotu ze spadochronami. Załogę stanowili: pilot sgt Jan Pytlak, nawigator f/lt Antoni Kiewnarski, radiotelegrafista sgt Feliks Gawlak, sgt Józef Janik i sgt Tomasz Frankowski. Z załogi zginęli: sgt Gawlak, sgt Janik i sgt Pytlak. Kiewnarski dostał się do niewoli; osadzony w obozie w Żaganiu, uciekł stamtąd w 1944 r. (słynna ucieczka 50 lotników alianckich), lecz został schwytany i zamordowany przez hitlerowskich oprawców. Spoczywa na cmentarzu żołnierzy brytyjskich w Poznaniu. Natomiast sgt Frankowski zmylił pogonie, dostał się do ruchu oporu i powrócił do Anglii 25 października 1942 r. Nazajutrz, 29 sierpnia w nocy, bombowce wyruszyły ponownie nad Saarbrucken. Była tam także załoga Wellingtona nr N 1420 w składzie: pierwszy pilot f/lt T. Czołowski, drugi pilot sgt M. Seredyn, nawigator p/o H. Alexandrowicz, radiotelegrafista sgt M. Ćwikliński, strzelec sgt F. Kula i tylny strzelec S. Bueger. Załoga dotarła do .celu i zrzuciła ładunek bomb. W drodze powrotnej jednak przypiął się do Polaków hitlerowski nocny myśliwiec i kilkakrotnie atakował. Na Wellingtonie wybuchł pożar. Dowódca załogi, f/lt Tadeusz Czołowski, wydał rozkaz opuszczenia samolotu ze spadochronami. Rozkaz wykonali sgt Ćwikliński, p/o Alexandrowicz i sgt. Kula. Nie opuścił natomiast maszyny ciężko ranny tylny strzelec sgt Stefan Rueger. Piloci robili wszystko, aby ugasić ogień. Kiedy w końcu im się to udało, na uszkodzonych silnikach skierowali się do Anglii. Po osiągnięciu zbawczego brzegu dowódca załogi wylądował przymusowo na polu koło Manston. Niestety, okazało się, że strzelec sgt Rueger już nie żył. Z trzech lotników, którzy użyli spadochronów, dwóch — sgt Ćwikliński i p/o Alexandrowicz — trafiło do niewoli, a trzeci — sgt Kula — przedostał się do nieokupowanej południowej Francji i szczęśliwie powrócił do Anglii. W ostatnich czterech miesiącach 1942 r. dywizjon 305 brał udział w minowaniu wód wokół portów w północnej Francji. Wykonywał również loty na

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 22 bombardowanie celów w Niemczech. Poniósł także dalsze straty. I tak 23 września nie powrócił do bazy w Hemswell Wellington nr Z 1476 z załogą: pilot sgt Tadeusz Sękowski, nawigator f/o Ryszard Rymkiewicz, bombardier-strzelec f/o Leon Ostaszewski, radiotelegrafista sgt Aleksander Pruchniewicz i strzelec Antoni Ostrowski. Podczas minowania jednego z portów francuskich samolot został prawdopodobnie ostrzelany przez artylerię portową i uszkodzony, pilot wodował. Morze oddało ciało sgt Ostrowskiego, który został pochowany we Francji, ciał reszty członków załogi nie odnaleziono. Ostatniego dnia października podczas minowania wód portu Lorient w zachodniej Francji został zestrzelony przez niemiecką obronę przeciwlotniczą i wpadł do morza Wellington nr Z 1279. Załoga zginęła. Czterech jej członków — pilota f/o Andrzeja Rogowskiego, nawigatora f/o Kazimierza Joszęta, radiotelegrafistę sgt Bronisława Ossowskiego i strzelca sgt Wacława Pilarskiego pochowano na cmentarzu wojskowym w Kerentrech, natomiast ciała strzelca f/o Jerzego Górskiego nie odnaleziono. Dnia 19 listopada w czasie minowania portu St. Nazaire został zestrzelony Wellington nr Z 1496 z załogą: pilot sgt Ludwik Wershner, nawigator p/o Stanisław Lubojewski, radiotelegrafista sgt Eugeniusz Szlenk, strzelec sgt Alfred Psuja i strzelec sgt Jerzy Gross. Samolot runął do morza, ciał lotników nie odnaleziono. W dniu 7 grudnia dywizjon 305 brał udział w bombardowaniu celów w Mannheim. W drodze powrotnej, nad brzegiem francuskim, Wellington nr Z 1278 został trafiony przez ogień niemieckiej obrony. Pocisk uszkodził prawy zbiornik benzynowy. Przy brzegu angielskim samolot zapalił się i runął do morza koło Littelhampton (hrabstwo Sussex). Dwóch lotników — strzelec sgt Władysław Siudak i strzelec sgt Roman Wojda, zginęło i zostało pochowanych na cmentarzu w Newark, reszta załogi — f/o N. Lewicki, sgt W. Moszczyński i sgt Z. Ciperski uratowała się ze spadochronami. Rok 1943 zaznaczył się dalszym wysiłkiem bojowym polskich dywizjonów bombowych. W ślad za tym rosły też straty w personelu latającym. Rezerwy polskiego lotnictwa zaczęły się wyczerpywać. Aby ratować sytuację i zachować w lotnictwie bombowym chociaż dwa dywizjony, zapadła decyzja rozwiązania dywizjonu 301 Ziemi Pomorskiej i stworzenia z niego jednej eskadry przy brytyjskim dywizjonie 138 specjalnego przeznaczenia. Etat tej eskadry ustalono na siedem załóg i siedem samolotów. Rozwiązanie dywizjonu 301 nastąpiło 31 marca i następnego dnia oficjalnie została utworzona polska eskadra „C” przy wspomnianym dywizjonie RAF. Resztę załóg odesłano do pozostałych polskich dywizjonów bombowych 300 i 305. Był to okres tzw. bitwy o Ruhrę, czyli, innymi słowy, niszczenia przez lotnictwo alianckie niemieckiego przemysłu zbrojeniowego w tamtym rejonie. Co noc bombowce alianckie atakowały ośrodki przemysłowe — Duisburg, Kolonię,

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 23 Dortmund, Dusseldorf, Essen, Wuppertal, Krefeld, Stuttgart, Bochum, Aachen, Kilonię i wiele innych. Udoskonalono technikę bombardowań przez zastosowanie pathfinderów, czyli samolotów z wyborowymi załogami, wskazującymi innym bombowcom drogę do celu i sam cel. Załogi te używały kolorowych bomb oświetlających, które zrzucano dokładnie nad wyznaczonym rejonem działania. Czas samej akcji skrócono tym samym do minimum. W połowie stycznia odszedł z dywizjonu na zasłużony; odpoczynek mjr pil. Kazimierz Śniegula. Nowym dowódcą został zasłużony pilot i dowódca eskadry w tym dywizjonie — mjr pil. Tadeusz Czołowski. W kwietniu 1943 r. dywizjon otrzymał nowe samoloty Wellington Mk-III i Mk-X, dysponujące doskonałą aparaturą nawigacyjną. Dywizjon 305 pozostał w lotnictwie bombowym (Bomber Command) do 4 września, kiedy to został włączony do organizującego się Second Tactical Air Force (2 TAF — 2 armia lotnicza), przeznaczonego do wsparcia sił inwazyjnych w planowanej inwazji Francji i utworzeniu drugiego frontu na Zachodzie. Do czasu przejścia do 2 TAF dywizjon 305 w operacjach bombowych poniósł dalsze straty bojowe. W dniu 13 stycznia w drodze powrotnej z udanego minowania uległ katastrofie z niewiadomych powodów Wellington nr Z 1272 w rejonie miejscowości Grantham — Barrowby (Lincolnshire). Wszyscy członkowie załogi zginęli: pilot f/o Kazimierz Krawczyk, nawigator f/o Andrzej Płusa, radiotelegrafista sgt Karol Dutkiewicz, strzelec sgt Stanisław Dorosz i strzelec sgt Jan Laskowski. Zostali pochowani na cmentarzu w Heanor w hrabstwie Nottingham. Dwudziestego dziewiątego stycznia z lotu na minowanie portu Lorient wę Francji nie powrócił — prawdopodobnie zestrzelony — Wellington nr Z 1415. Samolot wpadł do morza, załoga zginęła. Byli to: pilot f/o Adam Pankiewicz, nawigator p/o Tolimir Kozłowski, radiotelegrafista sgt Tadeusz Główczyński, strzelec sgt Wiktor Sroka i strzelec sgt Edmund Malinowski. Ciała p/o Kozłowskiego, f/o Pankiewicza i sgt Malinowskiego oddało morze, pochowane zostały koło Brest. W dniu 3 lutego w wyprawie nocnej na Hamburg został zestrzelony Wellington nr Z 1392 i spadł koło Oosterffaer w Holandii. Z załogi uratował się i dostał do niewoli tylko pilot sgt M. Seredyn. Zginęli i zostali pochowani na cmentarzu w Tietjerksteradeel w Holandii: nawigator f/o Edward Lemiesz, radiotelegrafista sgt Alfons Kowalski i strzelcy sgt Henryk Gzell oraz sgt Bernard Kozłowski. Dnia 26 lutego z nocnej operacji na Kilonię nie wrócił do bazy Wellington nr W 5483. Na skutek uszkodzenia przez ogień artylerii maszyny nad celem załoga była zmuszona w drodze powrotnej do lądowania w ciemnościach w nierównym terenie koło Apenvaide na wschód od Tonden — w Danii. Samolot eksplodował, wszyscy ponieśli śmierć na miejscu: pierwszy pilot f/o Jan Orzechowski, drugi pilot p/o Stanisław Żeromski, nawigator f/o Aleksander Golczewski,

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/22 Bohdan Arct 24 radiotelegrafista p/o Walerian Gidaszewski ł strzelcy sgt Edward Cegłowski oraz f/o Mieczysław Gorzeński. Ciała ich spoczywają na cmentarzu komunalnym w Aabenvaa w Danii. Dwudziestego drugiego czerwca w locie powrotnym z bombardowania Krefeld został zestrzelony koło Antwerpii i spadł w płomieniach Wellington nr HE 347. Zginęli sgt Stanisław Szpaliński i strzelec sgt Leopold Makarski; uratowali się ze spadochronami i dostali się do niewoli w/o R. Raczkowski oraz w/o A. Fried. Natomiast p/o S. Gąsecki, uratowawszy się także ze spadochronem, dostał się w ręce belgijskiego ruchu oporu i 2 września 1943 r. powrócił do Anglii. Polegli zostali pochowani na cmentarzu Schoonselhof koło Antwerpii. Dnia 22 czerwca 1943 r. dywizjon 305 został przesunięty na nowe lotnisko Ingham w tym samym hrabstwie Lincoln. Przybył tam też tego samego dnia drugi polski dywizjon bombowy 300. 28 lipca nowym dowódcą dywizjonu został mjr pil. Kazimierz Konopasek. W dniu 3 sierpnia w drodze powrotnej z bombardowania Hamburga został zestrzelony nad Elskop w Niemczech Wellington nr HZ 467. Nikt z załogi nie uratował się. Śmierć ponieśli: pilot sgt Stefan Grześkowiak, nawigator f/o Marian Runiewicz, radiotelegrafista sgt Paweł Beeger i strzelcy sgt Stanisław Rutkowski oraz sgt Władysław Paluszkiewicz. Spoczywają na cmentarzu brytyjskim w Kilonii. Straty bojowe dywizjonu 305 od stycznia do 4 września 1943 r. wyniosły dwudziestu siedmiu poległych, dostało się do niewoli trzech, a jeden lotnik uznany został za zaginionego. W sprzęcie stracono sześć samolotów. W tym samym okresie wydarzyły się także dwie katastrofy lotnicze — zginęło siedmiu lotników i uległa zniszczeniu jedna maszyna. PIERWSZE MIESIĄCE W LOTNICTWIE INWAZYJNYM W otwartych drzwiach sitting room oficerskiego kasyna RAF na stacji lotniczej Northolt pojawił się oficer z naszywkami wing commandera na rękawach munduru, „Polandami” i rzędem baretek odznaczeń polskich — Virtuti Militari i poczwórnego Krzyża Walecznych. — Kazio Konopasek! — wykrzyknąłem radośnie. Tuż obok siedzący mjr pil. Tadeusz Nowierski przerwał czytanie gazety i spojrzał na mnie. — Co takiego? Co mówisz? — zapytał. Ale ja już zerwałem się z fotela i podążyłem w kierunku uśmiechniętego Kazika, którego nie widziałem chyba cały rok. — Witaj w naszych skromnych progach! — zawołałem, wyciągając dłoń na powitanie.