ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Wakacje w Meksyku - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :548.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Wakacje w Meksyku - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

DIANA PALMER Wakacje w Meksyku

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Była ciemna, bezksiężycowa noc. Wiał silny wiatr i nad horyzontem zbierały się ciężkie burzowe chmury... - prze­ czytał przez ramię piszącej na komputerze dziewczyny rudo­ włosy, dwunastoletni chłopiec. Skrzywił się nieznacznie. - Tak się zaczyna większość kryminałów, Janie! - Spojrzał wielkimi, niebieskimi oczyma na siostrę. Janine przeczesała dłonią krótkie, czarne włosy, dopisała jeszcze parę słów i odwróciła wzrok od ekranu komputera. - Być może - odpowiedziała spokojnie. - Ale pewnie dla­ tego moje książki tak dobrze się sprzedają. Ludzie znajdują w nich to właśnie, czego zazwyczaj szukają w powieściach kryminalnych. - Diane Woody... - Chłopiec obracał w dłoniach ostatnio wydaną książkę siostry. - Dlaczego nazwisko głównej boha­ terki jest zarazem twoim pseudonimem literackim? - To był pomysł wydawcy - mruknęła Janine. - Czy mó­ głbyś przez chwilę nie zadawać mi żadnych pytań? Muszę przynajmniej skończyć tę scenę. - No przecież już kilka razy podrzuciłem ci dobre rozwią­ zanie, nie udawaj, że ci tylko przeszkadzam - obruszył się. Janine opiekowała się młodszym bratem, bo ich rodzice, Joan i Dan Curtisowie, wykładowcy archeologii na Uniwer­ sytecie w Indianie, pojechali na dwa miesiące na wykopaliska

6 WAKACJE W MEKSYKU do Meksyku. Rodzice w zamian za opiekę nad bratem zafun­ dowali Janie wakacje, również w Meksyku, w tym samym regionie, w którym oni prowadzili wykopaliska. Wynajęli dla nich niewielką willę tuż przy plaży, gdzie Janine mogła pisać i mieć oko na brata, a sami w tym czasie zajmowali się po­ szukiwaniem śladów cywilizacji Majów. Mieszkali wraz z ca­ łą ekspedycją w obozie w środku dżungli, ale swobodnie mo­ gli się kontaktować ze swoimi dziećmi pocztą komputerową. Było to możliwe dzięki specjalnej antenie satelitarnej usta­ wionej w ich obozie. Janine była z tego bardzo zadowolona, bo wiedziała, że rodzice nie zaginęli gdzieś w dżungli, a i w razie jakichkolwiek problemów mogli kontaktować się z całym światem. Listy pocztą komputerową dostawała od nich mniej więcej dwa razy w tygodniu. Szum oceanu za oknem był odpowiednim tłem do pisania nowej powieści, może tylko z wyjątkiem tych chwil, gdy Kurt starał się jej „pomagać". Willa była położona na przedmie­ ściach Cancun, niewielkiego, spokojnego miasteczka. - Widziałaś już ludzi, którzy wprowadzili się do sąsiedniej willi? Obok tego nie naruszonego jeszcze stanowiska archeo­ logicznego? - zagadnął Kurt. Chwilę czekał na odpowiedź, ale gdy siostra milczała, sam opowiedział o wszystkim, czego dowiedział się o nowych sąsiadach. - Mieszkają tu już kil­ ka dni, taki wysoki, czarnowłosy mężczyzna z dziewczynką mniej więcej w moim wieku. Jego ciągle nie ma, a ona bawi się sama koło domu. - Przecież wiesz, że nie jestem zbyt towarzyska, nie lubię nowych ludzi - odparła Janie, wyraźnie bardziej zaintereso­ wana wymyślaną przez siebie akcją niż sąsiadami. - Podejrzewam, że ty już nie pamiętasz jak pachną róże

WAKACJE W MEKSYKU 7 - mruknął z dezaprobatą Kurt. - Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat będziesz zupełną dziwaczką. - Może będę dziwaczką, ale przynajmniej bogatą. - Janie nie wyglądała na przestraszoną prognozą brata. - Poza tym mam przecież Quentina, po co mi nowe znajomości? - No tak! Quentin Hobard, wykładowca historii starożyt­ nej! - zawołał ze zgrozą Kurt. - Nie tylko starożytnej, ale też średniowiecznej i renesan­ sowej - poprawiła brata. - Nie widzę w tym nic strasznego, a gdybyś go choć raz uważnie posłuchał, to mógłbyś się do­ wiedzieć wielu ciekawych rzeczy o tych okresach. - On wygląda jak współczesne wcielenie hiszpańskiego inkwizytora! - Przesadzasz. - Nie lubię z nim rozmawiać, bo on w ogóle nie ma po­ czucia humoru. Czy ty sobie wyobrażasz, że on filmy Monty Phytona uważa za absurdalnie głupie? Dla Kurta było to ostateczne kryterium. Jeśli ktoś nie lubił „Latającego cyrku Monty Phytona" czy innych ich produkcji był określany jako ponurak i nudziarz. - Ale od Monty Phytonów nie nauczysz się historii - upo­ mniała go dydaktycznie Janie. - Ale za to świetnie się bawię! Przecież życie nie składa się z samych obowiązków, jak to sobie wyobraża Quentin... - Skończmy tę bezproduktywną dyskusję. - Janie dała za wygraną. - Chciałabym w końcu trochę popracować, a do te­ go niezbędne mi są spokój i cisza. - Dobra, jak chcesz. Pójdę na plażę łowić węże morskie. Albo może wzorem rodziców także rozpocznę prace archeo­ logiczne.

8 WAKACJE W MEKSYKU - Nie wygłupiaj się, dobrze wiesz, że nie wolno kopać na własną rękę, można narobić ogromnych szkód. - Spojrzała groźnie na brata. - Lepiej już idź łowić te węże, a jak złowisz jakiegoś, to zawołaj, zrobię ci zdjęcie. - Janie wiedziała, że wśród występujących tu gatunków węży nie ma jadowitych. - Co prawda, znając twoje szczęście, to zaraz podpłynie tu jakiś zagubiony rekin ludojad i połknie cię, zanim zdążysz mrugnąć, a ja spędzę resztę życia, wałęsając się po tej plaży, zupełnie jak Heathcliff z „Wichrowych Wzgórz" po wrzosowisku. - Zmieniasz fabułę, Heathcliff stracił ukochaną, a ty co najwyżej brata. - Nie mądrz się tak - uśmiechnęła się do chłopca. - Muszę od czasu do czasu, w końcu jestem młodszym dzieckiem naukowców. - Czasem mam wrażenie, że jesteś młodszym dzieckiem neandertalczyków. Kurt pozostawił słowa siostry bez komentarza i wyszedł. W domu zapanowała w końcu błoga cisza. Chłopiec bez chwili namysłu ruszył w stronę sąsiedniego domu, gdzie na tarasie bawiła się samotnie dziewczynka. - Cześć! - zawołał do niej z daleka. Dziewczynka spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Chcesz pójść ze mną łowić węże morskie? - zapytał Kurt, gdy podszedł trochę bliżej. Zdziwiona uniosła brwi, ale zaraz rozpromieniła się. Ze­ szła z tarasu i podbiegła do Kurta. Miała jasnoblond włosy związane w kucyki i niebieskie oczy. - Żartujesz, prawda? - spytała z niedowierzaniem. - No, co ty! Nigdy nie widziałaś w okolicy ludzi z kosza­ mi pełnymi węży?

WAKACJE W MEKSYKU 9 - Nie. - To świetnie! W takim razie ciągle są w wodzie - bez trudu wybrnął Kurt. - No to chodźmy! - zawołała z zapałem. - A w ogóle to mam na imię Karie. - A ja Kurt. - Uścisnęli sobie ręce. - Musimy najpierw poszukać jakiejś przynęty... żab czy niedużych rybek wyrzu­ conych na brzeg. - Dobra - zgodziła się Karie. Chwilę potem ruszyli razem wzdłuż plaży. Janie zapomniała o upływie czasu, tak głęboko pogrążyła się w pracy. Udało jej się, choć w bardzo ogólnym zarysie, wymyślić intrygę, wokół której miała się rozegrać cała akcja powieści. Niektóre jej książki pisały się jak gdyby same, ale były też takie, które pisała mozolnie, rozdział po rozdziale. Niestety ta, nad którą teraz pracowała, należała do tej drugiej kategorii. W głowie miała pustkę, brakowało jej natchnienia. Gdyby zdarzyło się coś, co dałoby mi inspirację, na przy­ kład przypłynęli piraci lub pojawił się pojazd z pozaziemski­ mi istotami, pomyślała i ciężko westchnęła. Może wtedy otworzyłaby mi się jakaś klapka w mózgu i książka ułożyłaby się sama w intrygującą całość. Włączyła telewizor, ale większość programów była po hi­ szpańsku, a Janie znała w tym języku zaledwie parę słów. Brakowało jej ulubionego serialu science fiction. Ten serial często dawał jej natchnienie. Jej ulubionym bohaterem był przybysz z innej planety, obcy, który dokonywał różnych fan­ tastycznych czynów na Ziemi.

10 WAKACJE W MEKSYKU Usiadła z powrotem przy komputerze, dopisała parę zdań. Nagle zdała sobie sprawę, że jest już późno, słońce chyli się ku zachodowi, a jej braciszka nie ma w domu. Gdy coś ją niepokoiło, nie potrafiła pracować. Wyłączyła komputer. Kurt jest bardzo zaradny i samodzielny, pocieszała się. Ale prze­ cież mógł się zgubić, podobnie jak ona nie znał hiszpańskiego, a tu, prócz obsługi hoteli i turystów, prawie nikt nie mówił po angielsku. Wyszła na plażę, żeby poszukać brata. Rzadko ktoś tu przychodził, więc bez trudu odnalazła ślady sandałów Kurta. Ruszyła tym tropem. Słońce prawie już schowało się za ho­ ryzontem, zerwał się wiatr. Pomyślała o niebezpieczeństwie, jakie stanowiły w tym rejonie huragany. Wprawdzie koniec września nie był okresem ich najczęstszego występowania, ale takie zagrożenie zawsze istniało. W pewnym momencie do śladów Kurta dołączyły trochę mniejsze odciski sandałków. Janine parę lat pracowała jako prywatny detektyw, od razu przyszło jej do głowy, że Kurt poszedł gdzieś z dziewczynką z sąsiedztwa, o której opowia­ dał jej przed wyjściem. Trochę się uspokoiła, bo wiedziała, że zajęte zabawą dzieci są w stanie zapomnieć o całym świecie. Rozejrzała się. Ślady drugiego dziecka dołączyły właśnie w pobliżu sąsiedniej willi, przed którą zatrzymała się teraz. Usłyszała warkot silnika, a potem spostrzegła światła zbli­ żającego się terenowego samochodu. Zatrzymał się przed do­ mem i wyszedł z niego wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Natychmiast ruszył w jej stronę. Gdy był już na tyle blisko, że mogła rozpoznać rysy twarzy, dostrzegła groźnie zmarsz­ czone brwi i niezbyt przyjazne niebieskie oczy. - Czy mógłbym się dowiedzieć, co pani robi na mojej

WAKACJE W MEKSYKU 11 plaży? - spytał głębokim, niskim głosem o bardzo miłym brzmieniu. Wyraźnie było widać, że nie jest zadowolony, iż ktoś śmiał wtargnąć na jego teren. Janie z niewiadomych powodów poczuła się jakoś nie­ swojo. - Szukam mojego... - zająknęła się. - Szuka pani? - powtórzył drwiąco, jakby nie mając wąt­ pliwości, że ona kłamie. Przyjrzał jej się tak obojętnie, jakby patrzył na jakiś przedmiot. Janie pomyślała, że ten mężczyzna pewnie nigdy się nie uśmiecha, przypominał raczej pomnik niż człowieka z krwi i kości. - Szukam dwunastoletniego chłopca... ma rude włosy, niebieskie oczy i mniej więcej metr pięćdziesiąt wzrostu -po­ wiedziała Janie najspokojniej jak potrafiła. - A tak, widziałem go tu w okolicy parę razy. Ale zaraz, gdzie jest moja córka? - Ma pan córkę? To dziwne, chyba że też jest z kamienia - mruknęła z przekąsem. Nieznajomy spojrzał na nią groźnie, zupełnie nie wyglądał na skorego do żartów, a już najmniej do żartów na swój włas­ ny temat. - Nie ma jej, a prosiłem, żeby nie oddalała się od domu... - Jeżeli jest z Kurtem, to zapewniam pana, że nic jej się nie stanie - starała się go uspokoić Janie. Przypomniało jej się, jak ich roztargnieni rodzice rok wcześniej zgubili Kurta w środku Paryża, a dzielny chłopiec sam dojechał metrem do hotelu, bo miał za mało pieniędzy na taksówkę. - Czy pani wie, gdzie oni mogą być? - Mężczyzna pod­ szedł do niej bliżej. - Nie, ale zapewniam...

12 WAKACJE W MEKSYKU - Być może pani pozwala swojemu synowi włóczyć się nie wiadomo gdzie, ale ja nie - powiedział z nie ukrywaną niechęcią. Potem bezceremonialnie obejrzał ją od stóp do głów niczym towar w sklepie. Janie zacisnęła dłonie w pięści. Nie znosiła być traktowana z góry. Pożałowała, że jest ubrana w stary podkoszulek i zno­ szone spodnie. Włosy miała rozczochrane przez wiatr i nie miała makijażu. To wszystko nie dodawało jej pewności siebie. Ale zaraz... on uważa, że Kurt jest moim synem, uświa­ domiła sobie. - Gdzie jest pani mąż? - spytał szorstko mężczyzna. - Nie jestem mężatką - odpowiedziała coraz bardziej roz­ złoszczona jego aroganckim zachowaniem. Nagle wpadł jej do głowy szatański pomysł, postanowiła zażartować sobie z tego nadętego i pewnego siebie typa. - Ale jeśli pana tak interesuje moje życie prywatne, to mogę pana poinformować, że mój syn urodził się w komunie i nawet nie wiem dokładnie, kto jest jego ojcem. Mam oczywiście pewne podejrzenia... Wyraz twarzy nieznajomego wart był tego żartu. Przera­ żenie i niedowierzanie mieszało się z kompletnym zasko­ czeniem. - Mieszkała pani... w komunie? - wykrztusił po chwili. - Tak, na północy Kanady. Polowaliśmy, uprawialiśmy warzywa i mało kontaktowaliśmy się z tak zwaną cywilizacją. - Janie ubarwiła jeszcze swą opowieść. - Ściemnia się, a dzieci wciąż nie ma. - Znów zaniepokoił się nieznajomy. Od strony jego domu szedł w ich kierunku jakiś niewysoki mężczyzna wyglądający na miejscowego. - Sabe donde estan ? - zapytał płynnym hiszpańskim.

WAKACJE W MEKSYKU 13 - No, lo siento, senor - odparł miejscowy. - Llame a la policia. - Si, senor! - Chce pan zawiadomić policję? - spytała Janie. - Zna pani hiszpański? - odpowiedział pytaniem. - Nie, ale słowo „policja" brzmi podobnie w kilku ję­ zykach. - Ma pani lepszy pomysł? - Nie, choć myślę, że na razie... Jej słowa przerwało głośne wołanie: - Tato! Karie i Kurt biegli w ich stronę brzegiem plaży, na głowie mieli ogromne sombrera. - Tato! Przepraszam, zupełnie zapomnieliśmy, która go­ dzina! - wołała trochę zdyszana Karie, uśmiechając się przy­ milnie do ojca. - Byliśmy na targu i tam właśnie kupiliśmy te wspaniałe sombrera. - Synu! - Janie dobitnie zaakcentowała to słowo. - Jak możesz traktować swoją biedną matkę w taki sposób! Bardzo się o ciebie denerwowałam! - skarciła „syna". Kurt był zaintrygowany. Nie miał pojęcia, dlaczego siostra chce, żeby ojciec Karie był przekonany, że on jest jej synem... Ale widocznie miała jakieś swoje tajemnicze powody. Gdy dorośli na moment odwrócili od nich wzrok, szepnął Karie, żeby nie mówiła ojcu, że Janie jest jego siostrą. - Przepraszam... mamo. - Kurt błyskawicznie wcielił się w nową rolę. Spojrzał ze skruszoną miną na Janie. - Ale tak fajnie bawiliśmy się z Karie, że zapomnieliśmy o całym świe­ cie. Poza tym, nie mogliśmy znaleźć taksówkarza, który by mówił po angielsku. W końcu udało nam się znaleźć człowie-

14 WAKACJE W MEKSYKU ka, który władał i angielskim, i hiszpańskim i poprosiliśmy go, żeby powiedział taksówkarzowi, dokąd ma nas zawieźć. - Wszyscy taksówkarze na tyle dobrze mówią po angiel­ sku, żeby zrozumieć, o co chodzi - przerwał chłodno ojciec Karie. - Naprawdę się staraliśmy, tato. Nie byliśmy pewni, czy oni nas rozumieją, więc woleliśmy nie ryzykować - broniła się dziewczynka. Ojciec Karie zdawał się nie podzielać zachwytu córki dla nowego towarzysza zabaw. - Muszę odnaleźć Miguela, zanim zawiadomi policję o waszym zaginięciu. - Mężczyzna spojrzał z wyrzutem na córkę. - A poza tym nie wiem, czy pamiętasz, ale dziś wie­ czorem wychodzimy, jesteśmy umówieni na kolację z Elli- gerami i ich córką. - Znowu z nimi? - jęknęła Karie. - Missy myśli tylko o tym, jak by cię omotać, żebyś się z nią ożenił. - Karie! Nie posuwaj się za daleko! - upomniał dziew­ czynkę. - Dobra, już idę. Do zobaczenia jutro, Kurt! Było świet­ nie! - Karie pożegnała nowego przyjaciela. - Na pewno! Przyjdę po ciebie rano! - zawołał Kurt. - Może uda nam się w końcu złowić te węże! - odkrzyk­ nęła Karie. - Świetnie! - ucieszył się Kurt. Janine chłodno skinęła głową na pożegnanie, po czym pociągnęła brata w stronę domu. - O czym ty, do diabła, mówisz?! Jakie węże? - Usłyszeli jeszcze z pewnej odległości zaniepokojony głos ojca Karie. - O rany! On się naprawdę wystraszył - zachichotał Kurt.

WAKACJE W MEKSYKU 15 - Nie sądzę - mruknęła Janie. - Jest po prostu pompaty­ cznym snobem, wydaje mu się, że jest udzielnym księciem albo kimś w tym rodzaju. Powiedziałam mu, że mieszkaliśmy w komunie, a ty jesteś moim synem i nie wiem, kto jest twoim ojcem. Nie wyprowadzaj go z błędu, dobrze? - Jesteś szalona i chyba nawet na chwilę nie jesteś w sta­ nie się powstrzymać przed wymyślaniem najbardziej niepra­ wdopodobnych historii - zachichotał Kurt. - Czy on ci niko­ go nie przypomina? - Chyba diabła - mruknęła Janie. - On ponoć też ma nie­ bieskie oczy... - Dobrze się zastanów... - Kurt uśmiechał się tajemniczo. - Właściwie masz rację... - odparła Janie po namyśle. - Ale przecież nigdy go nie spotkałam... tego jestem absolut­ nie pewna. - Żartujesz, czy naprawdę go nie rozpoznałaś? Wyobraź go sobie ze srebrnym pudrem na twarzy... - Nie męcz mnie, mam ciekawsze rzeczy do roboty. - Ja­ nie nie miała ochoty bawić się w rozwiązywanie zagadek. - Nazywają go Mister Software... Czy ty nie czytasz ga­ zet? Nie oglądasz telewizji? - Nie, bo tylko mnie przygnębiają. - Mister Software, kiedyś bogaty jak szejk arabski, był jednym z największych w całych Stanach producentów opro­ gramowania do komputerów, ale stracił wszystko. Nie zała­ mał się jednak i postanowił odbudować swoje imperium. Przyrzekł to akcjonariuszom, którzy mieli udziały w jego fir­ mie i też bardzo dużo stracili. Jestem pewien, że mu się uda, to prawdziwy tygrys. - Jak on się nazywa?

16 WAKACJE W MEKSYKU - Canton Rourke. Jego dziadek przyjechał tu z Irlandii, a matka była Hiszpanką. On naprawdę był multimilionerem! Karie mówiła, że jej ojciec chce się teraz zająć produkcją programów, bardzo łatwych w użyciu, do których nie potrze­ ba byłoby żadnych grubych książek, żeby móc się nimi po­ sługiwać. Opowieść Kurta zrobiła na Janie wrażenie. Oczywiście słyszała o tym człowieku, używała nawet stworzonego przez jego firmę programu do edycji tekstów. - To jest Canton Rourke? Myślałam, że on jest o wiele starszy... - Nie jest taki młody, ma prawie czterdzieści lat. - Kur- towi wydawało się to prawie starością. - Jest rozwiedziony. Karie powiedziała, że jej matka uwielbia pieniądze i wielki świat. Gdy zawaliło się imperium męża, błyskawicznie zna­ lazła sobie nowego, równie bogatego jak wcześniej jej tata. Wyszła za niego zaledwie miesiąc po rozwodzie. Teraz mie­ szka w Grecji. Ale Karie mówiła, że jej rodzice zawsze żyli w dwóch różnych światach, on pracował od świtu do nocy, a ona chodziła na bale i przyjęcia. - Z tego, co mówisz, wynika, że on jest pracoholikiem i sądzę, że ma duże szanse na odbudowanie swojego impe­ rium. Tacy ludzie nie potrafią myśleć o niczym innym jak tylko o pracy - powiedziała Janie. - Ale ciągle nie odgadłaś, kogo ci przypomina... - Kurt figlarnie przymrużył oczy. - Mówiłeś coś o srebrnym pudrze - zamyśliła się Janie. - Właściwy trop... pomyśl, niebieskie oczy, ten głęboki, niski głos... czy nie widujesz go co pewien czas w telewizji? - W wiadomościach? - spytała niepewnie Janie.

WAKACJE W MEKSYKU 17 - Chyba że pokazywaliby w nich przybyszy z innej pla­ nety - zachichotał chłopiec. Teraz wszystko stało się jasne. W jej ulubionym serialu science fiction co pewien czas występował gościnnie w roli obcego niezwykle podobny do niego mężczyzna... Serce jej uciekło do gardła. Ten przybysz z obcej planety ze srebrzy­ stym pudrem na twarzy robił na niej duże wrażenie. Czasem nawet wydawało jej się, że za bardzo czeka na jego pojawienie się, wyrzucała sobie, że zachowuje się jak nastolatka podko- chująca się w aktorze." - O, nie! To nie może być on! - Janie pokręciła głową. - Tamten jest zupełnie... inny. - Oczywiście, że to on! Ten sam wzrost, ta sama budowa ciała, niebieskie oczy, no i głos! - Kurt spojrzał na siostrę z dezaprobatą. - Ale niesamowity przypadek, no nie? Musie­ liśmy przyjechać aż do maleńkiej wioski w Meksyku, żeby spotkać twoją ulubioną postać z tego serialu. Zawsze mówi­ łaś, że daje ci natchnienie, a teraz masz go na żywo! Może książka napisze się sama?

ROZDZIAŁ DRUGI - Nie podoba mi się, że bawisz się z tym chłopcem z są­ siedztwa, jego matka jest... dziwna - powiedział Canton do córki, gdy znaleźli się w domu. Karie zagryzła wargi. Wiedziała, że dotrzymanie tajemnicy nie będzie łatwe, ale postanowiła za wszelką cenę spełnić prośbę przyjaciela. Z pewnością ojciec byłby spokojniejszy, gdyby wiedział, że Janie nie jest ekscentryczną młodą matką, lecz siostrą Kurta. Wzrok Karie padł na książkę, która leżała na stole. „Kata­ kumby" - najnowsza powieść Diane Woody. Na okładce było zdjęcie Janie, ale miała na nim długie włosy, ciemne okulary, a na dodatek twarz była przysłonięta kapeluszem z dużym rondem. Trzeba przyznać, że zupełnie nie przypominała ko­ biety z sąsiedztwa. Karie też nie rozpoznałaby w Janie autorki poczytnych powieści kryminalnych, gdyby Kurt, dumny z po­ siadania tak sławnej siostry, nie powiedział jej o tym. Ojciec Karie bardzo lubił powieści Diane Woody, można nawet po­ wiedzieć, że był ich fanem. Karie zdawała sobie sprawę, że nie dostrzegł nawet najmniejszego podobieństwa między Ja­ nie a kobietą na okładce. - Kurt jest bardzo miły i odpowiedzialny, ma tak jak ja dwanaście lat, nie jest żadnym łobuzem, jest naprawdę dobrze wychowany - broniła przyjaciela Karie. - Janine też jest miła.

WAKACJE W MEKSYKU 19 - Janine? - Canton spojrzał przez ramię na córkę. - Jego... matka. - Tyle zdążyłaś się o nim dowiedzieć w ciągu jednego dnia? - Sam mi zawsze mówiłeś, że wspólne działanie znaczy więcej niż słowa. - Karie podniosła na ojca niewinne oczy. - No dobrze, ale nie chodź do niego do domu, podejrze­ wam, że jego matka mogłaby mieć na ciebie zły wpływ. - Dobrze - potulnie zgodziła się Karie. - A teraz idź i się przebierz, musimy zaraz wychodzić. Karie zawsze zgadzała się z tym, co mówił jej ojciec, a po­ tem robiła to, na co miała ochotę, na szczęście była bar­ dzo rozsądną dziewczynką. Od tego dnia cały czas spędzała z Kurtem. Poza tym Canton był tak zapracowany, że nawet nie miał czasu sprawdzić, czy jego zakazy są respektowane. Karie i Kurt przez większość czasu bezpiecznie bawili się na plaży przed jednym bądź drugim domem. Spokojnie ob­ serwowali rozgrywającą się między dorosłymi lokalną wojnę. Pierwsze starcie zdarzyło się zupełnie niespodziewanie. Karie postanowiła nauczyć Kurta grać w baseball. Kurt nigdy w to jeszcze nie grał, bo rodzice, a także Janie, byli typami moli książkowych nie uprawiających sportu. Chłopiec miał zajęcia sportowe jedynie w szkole, ale tam unikał gier zespo­ łowych, bo wszyscy koledzy byli od niego lepsi. Kurt tak niefortunnie odbił piłkę, że poleciała prosto w ok­ no salonu i rozbiła szybę. Canton Rourke wszedł na ganek domku Janine i bez pu­ kania otworzył drzwi na patio. Janie była całkowicie pogrą­ żona w pracy. Gdy usłyszała trzask zamykanych drzwi, spo-

20 WAKACJE W MEKSYKU jrzała nieprzytomnie w tamtą stronę. Zobaczywszy w swoim domu Cantona, myślała, że ma przywidzenia. Na dodatek wyglądał tak, jakby był o coś wściekły. Bez słowa podsunął jej pod nos piłkę. - To piłka - powiedziała nieco bezmyślnie Janie. - Wiem - syknął. - Znalazłem ją na podłodze w moim salonie! - Patrzył na Janie oskarżycielsko. - Nie powinien pan pozwalać dzieciom grać w domu w piłkę - odparła Janie, która ciągle jeszcze nie rozumiała, co się stało. - Nie grali w domu. Pani syn wrzucił ją przez okno! Janie uniosła ze zdziwienia brwi. Powoli docierało do niej, że znajduje się w realnym świecie. Podniosła się i stanęła naprzeciwko swego rozwścieczonego sąsiada. - To niemożliwe - powiedziała spokojnie. - Kurt nie po­ trafi grać w baseball. Canton stał i patrzył na nią z kamienną twarzą. - Czego pan ode mnie oczekuje? - spytała po chwili za­ stanowienia Janie. - Oczekuję, że nauczy pani swojego syna tak rzucać piłką, żeby szyby sąsiadów były bezpieczne - wycedził przez zaciś­ nięte zęby. - Czy wyobraża sobie pani, że łatwo będzie zna­ leźć tutaj szklarza, który szybko wstawi szybę? Mam nadzieję, że pani się tym zaraz zajmie! - Ja? - Tak, pani! - Canton położył na jej biurku piłkę. W tym momencie jego świadomość zarejestrowała stojący obok kom­ puter. - Czym się pani właściwie zajmuje? - Piszę powieść - odpowiedziała uczciwie Janie. - Oczywiście, właśnie takiej odpowiedzi się spodziewa-

WAKACJE W MEKSYKU 21 łem. - Canton uśmiechnął się lekceważąco. Potraktował od­ powiedź Janie jako kiepski dowcip. - Myślę, że będzie dobra. - Janie rozzłościło jego aro­ ganckie zachowanie. - Będzie o... - Niech mi pani oszczędzi szczegółów. Nie wątpię, że przez lata życia w komunie nagromadziła pani całą masę do­ świadczeń. - O tak, niemało! Ale ta książka będzie o nadętym biznes­ menie - rzuciła uszczypliwie. - Jak mi miło! - Canton wetknął ręce do kieszeni i postą­ pił krok w jej stronę. W tym momencie Janie zdała sobie sprawę, że jest niezwy­ kle przystojnym mężczyzną. Był świetnie zbudowany, ale przy tym smukły i wysoki. Poza tym niezwykle męski... choć nie potrafiła określić, na czym to polegało. Poczuła, że miękną jej kolana. Dostrzegła, że Canton wpatruje się w jej komputer. Wyga- szacz ekranu, który pojawił się na jej komputerze, przedsta­ wiał... przybysza z innej planety. - To postać z mojego ulubionego serialu - powiedziała Janie nieco drżącym głosem. Czuła się tak, jakby przyłapał ją na czymś bardzo wstydliwym. Nie chciała się przyznać, że wie, iż to on gościnnie gra w tym serialu. - Ogląda pani ten serial? To dziwne, ja też go bardzo lubię. - Canton patrzył na nią z uwagą. - Ale to nie jest naj- pozytywniejsza postać w tym filmie... - Podszedł zupełnie blisko. - No to co? - Janie dołożyła wszelkich starań, żeby jej głos brzmiał obojętnie. - Czy on pani kogoś nie przypomina? - spytał sztywno.

22 WAKACJE W MEKSYKU - Nie ma pan przypadkiem do odbudowania jakiegoś im­ perium finansowego albo innego zajęcia? - zaatakowała ziry­ towana, a zarazem speszona jego zachowaniem. - Mam i zaraz się tym zajmę, a pani, mam nadzieję, zacz­ nie zaraz szukać szklarza. - Oczywiście - odparła chłodno. W tej chwili była goto­ wa zgodzić się na wszystko, byle tylko się go pozbyć. - Jednak najpierw muszę coś sprawdzić - powiedział pra­ wie szeptem. Postąpił jeszcze krok w jej stronę i zajrzał jej głęboko w oczy. Janie wydawało się, że ją zahipnotyzował, nie potrafiła odwrócić od niego oczu. Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała, zapach wody po goleniu... Była jak w transie, on przy­ ciągał ją jak magnes. - Ile masz lat? - Nagle zaczął do niej mówić na ty. - Dwadzieścia cztery. - I miałaś tylu kochanków, że nawet nie potrafisz ich zliczyć? Zatkało ją. Otworzyła usta, ale żadna odpowiedź nie prze­ szła jej przez gardło. W tej chwili myślała tylko, a w zasadzie czuła, jak bardzo pociągający i seksowny jest ten mężczyzna. Pragnęła, żeby ją pocałował, dotknął, żeby... - Janie... - miękko wyszeptał jej imię. - Kaktus mi tu wyrośnie, jeżeli zostałaś matką w wieku lat dwunastu. - Po­ kazał otwartą dłoń, odsunął się, uśmiechnął łobuzersko, od­ wrócił i bez słowa wyszedł. Kompletnie zaskoczona patrzyła na drzwi, za którymi zniknął. Ale najbardziej zaskakujące było nie to, co powie­ dział, lecz jej dziwna reakcja na jego bliskość.

WAKACJE W MEKSYKU 23 Janie załatwiła wstawienie szyby jeszcze tego samego dnia. Nie było to proste, ale udało się. Zabroniła Kurtowi grać w piłkę w pobliżu domów, jak i we wszelkie inne gry, mogące doprowadzić do podobnych skutków. - Nie bardzo lubisz ojca Karie? - spytał ją Kurt. - Cieka­ wy jestem dlaczego? Jest dobry dla Karie i wcale nie jest taki nieprzyjemny... - Kurt, staram się pracować. - Janie wolała nie rozmawiać na temat sąsiada. Od razu przypominała się jej ta przedziwna reakcja na niego. Przed samą sobą było jej za to wstyd. - Pojechał do Kalifornii na rozmowy z ludźmi z Silicon Valley - ciągnął niezrażony Kurt. - Jak odzyska cały majątek, to jego była żona będzie niepocieszona, że od niego uciekła. - Być może - mruknęła Janie. Z westchnieniem zasejfowała stronę tekstu, nad którą aku­ rat pracowała, i wyłączyła komputer. Spojrzała przez okno i zaniepokoiła się. Na sąsiedniej plaży na ręczniku siedziała Karie, a opodal stał mężczyzna w ciemnych okularach i przy­ glądał się dziewczynce. Janie wydało się to bardzo podejrzane. - Kto to jest? Widziałeś już tego faceta? - spytała Kurta, wskazując podbródkiem nieznajomego. Kurt spojrzał we wskazanym kierunku. - Tak, wczoraj też tu był - odpowiedział. - Po co on tak bacznie przygląda się Karie? - zastanawiała się głośno Janine. - A najbardziej niepokojące wydaje mi się, że robi to wtedy, gdy jej ojca nie ma w domu... - Może pracuje dla ojca Karie i dlatego jest w pobliżu? - podrzucił optymistyczne rozwiązanie Kurt. - Nigdy go tu wcześniej nie widziałam.... Hm... samotnie bawiące się dziecko może być łatwym łupem dla kidnapera.

24 WAKACJE W MEKSYKU - Janie! Ty życie traktujesz tak jak powieści, które piszesz. Zawsze najbardziej prawdopodobny wydaje ci się najczarniej­ szy scenariusz. - Kurt starał się zbagatelizować sprawę. - Możesz mówić, co ci się podoba, ale nie pozwolę, żeby ten typ zrobił Karie krzywdę! - Janine poderwała się i ruszyła przez patio w stronę mężczyzny. Gdy nieznajomy spostrzegł idącą w jego stronę kobietę, cofnął się, jakby nie wiedział, co robić. - Jest pan na moim terenie, czy mogę się dowiedzieć, co pan tu robi? - spytała ostro Janie, gdy podeszła bliżej. Mężczyzna był bardzo wysoki i potężnie zbudowany. - No hablo ingles - odpowiedział, rozkładając ręce. - A ja nie mówię po hiszpańsku - odparła Janie. Miała wrażenie, że ten mężczyzna tylko udaje, że nie zna angielskie­ go. - Proszę stąd iść! - zażądała. - A... Vaya - odpowiedział posłusznie. - Tak, vaya! - Janie znała to słowo. Mężczyzna spojrzał na nią dość ponuro i ruszył wzdłuż plaży. Janie podeszła do Karie, która z dużym zainteresowa­ niem przyglądała się rozgrywającej się na jej oczach scenie. - Karie, chciałabym, żebyś przyszła do nas i została do­ póki nie wróci twój tata. Nie podobało mi się to, jak ten mężczyzna na ciebie patrzył. - Mnie też nie - przyznała się Karie. - W Chicago tata ma ochroniarza, ale nie zabrał go ze sobą, bo wydawało mu się, że tu będziemy całkowicie bezpieczni. Poza tym, tata teraz nie jest już tak bardzo bogaty, żeby komuś opłacało się na nas napadać. - Na razie ja będę twoim ochroniarzem - uśmiechnęła się Janie.

WAKACJE W MEKSYKU 25 - Byłaś świetna, w ogóle się go nie bałaś. - Karie spojrzała na nią z podziwem. - Przez kilka lat uprawiałam różne sporty, uczące walki - powiedziała poważnie Janie. - Nie pozwoliłabym, żeby cię skrzywdził. - Nie przyznała się natomiast, że ma również licencję prywatnego detektywa. - Nauczysz mnie? - zapaliła się Karie. - To może nie byłby taki zły pomysł. Kurt już dwa lata uprawia judo, więc możemy kiedyś razem poćwiczyć. A wła­ ściwie, dlaczego nikogo nie ma u was w domu, przecież twój ojciec zatrudnia jakichś pracowników? - Juana poszła zrobić zakupy, jestem sama zaledwie godzinę, ale ten mężczyzna pojawił się natychmiast po jej wyjściu. - Dziewczynka spojrzała na Janie z podziwem. - Ale ty jesteś niesamowita! Nie bałaś się takiego wielkiego faceta, a on chyba się ciebie przestraszył, gdy zobaczył, że idziesz w jego stronę! Janie uśmiechnęła się, miło jej było słyszeć takie komple­ menty. Czasem tęskniła do emocjonującej pracy prywatnego detektywa. Kurt bardzo się ucieszył, że Karie spędzi u nich cały dzień. Janie dała dzieciom na lunch tutejszy przysmak, kokosowe ciasto, a potem zabrała się do pracy. Miała zupełny spokój, gdy była u nich Karie, bo Kurt, całkowicie pochłonięty zaba­ wą ze swoją koleżanką, nie przybiegał do niej z coraz to nowym mądrym pytaniem. - Czy ty postanowiłaś się wyprowadzić? - Na patio za­ brzmiał zirytowany głos Cantona. - Juany nie było w domu, a ja trochę zgłodniałam - od­ powiedziała rezolutnie dziewczynka.

26 WAKACJE W MEKSYKU - Jak to jej nie było? Przecież poleciłem jej siedzieć w domu! - Poszła po zakupy. - Karie spojrzała na ojca niewinnie. - Kiedy Karie była na plaży, przyglądał się jej jakiś mocno podejrzany typ - wyjaśniła bez owijania w bawełnę Janie. - Janie go wystraszyła - szybko dopowiedziała Karie. - Poza tym, zna karate i judo! - Karate i judo? - Canton spojrzał na Janie z niedowie­ rzaniem. Oczywiście pomyślał sobie, że to kolejna fantasty­ czna historyjka, którą chce mu wmówić sąsiadka. - Tak, znam trochę - potwierdziła poważnym głosem. - Janie podeszła do tego typa i kazała mu się stąd wynieść, a potem zabrała mnie do siebie do domu - opowiedziała ojcu Karie. - Mogłam zostać porwana! Canton natychmiast spoważniał, spojrzał zatroskany na córkę. - Kochanie, przecież prosiłem cię, żebyś nie oddalała się sama od domu. - Ja się wcale nie oddaliłam, leżałam przed domem na ręczniku, przecież nie mogę cały dzień siedzieć w środku! - Od tej pory, gdy mnie nie będzie w domu, powinnaś chyba bawić się na tarasie - powiedział Canton niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że trudno zakazać dziecku wychodzenia z domu, szczególnie gdy jest taka ładna pogoda. - Może chce pan ciasta kokosowego? - zaproponował Cantonowi Kurt, żeby rozchmurzyć go trochę. - Mogę poczęstować cię kawą, ale podejrzewam, że jak zwykle bardzo się spieszysz - powiedziała niezbyt zachęca­ jąco Janie. - Nie, dziękuję, muszę wracać do pracy. Chodź, Karie.

WAKACJE W MEKSYKU 27 Canton spojrzał na Janie, jego wzrok prześlizgnął się po długich nogach i smukłych biodrach w dopasowanych dżin­ sach i zatrzymał się na moment na jej bosych stopach. - Nie lubisz chodzić w butach? - Nie, szczególnie w lecie, gdy można chodzić boso po trawie czy piasku. To takie miłe czuć pod stopami coś natu­ ralnego. - Więc macie coś wspólnego z Einsteinem... Przeczyta­ łem w jakimś artykule o jego życiu prywatnym, że podobno nigdy nie nosił skarpetek. - Gdy Janie pracuje, zawsze jest na bosaka - wtrącił się Kurt. - Siada po turecku albo podciąga nogi pod brodę. A gdy pracuje nad jakąś sceną.... - W ostatniej chwili ugryzł się w język, ale i tak powiedział za dużo. - Nad czym ty właściwie pracujesz? - zainteresował się Canton. - Janie jest sekretarką - starał się naprawić swój błąd Kurt. - Jej szef traktuje pracowników niczym niewolników, nawet w czasie wakacji musi mieć ze sobą komputer i konta­ ktować się z nim przez modem. - Ale za to dobrze płaci - wczuła się w rolę Janie. - Po życiu w komunie trudno mi było znaleźć pracę. - Jeszcze raz wróciła do dawnej bajeczki. Canton spojrzał na nią tak, że nie miała żadnych wątpli­ wości, że nie wierzy w jej opowieść o życiu w komunie. Wi­ docznie jednak nie interesowało go zbytnio jej życie prywat­ ne, bo o nic więcej nie zapytał. Jego interesowały tylko kom­ putery i to, do czego używają ich ludzie. Włożył ręce do kieszeni, jego twarz znów przypominała kamienną maskę, skinął głową na pożegnanie i wyszedł.

28 WAKACJE W MEKSYKU - A może temu człowiekowi w ciemnych okularach wca­ le nie chodziło o Karie... Może to łowca skarbów? Może obserwował stanowisko archeologiczne położone obok ich plaży... - przyszło jej do głowy nowe rozwiązanie porannego incydentu. - Rodzice opowiadali mi, że bardzo często wokół wyko­ palisk kręcą się typki spod ciemnej gwiazdy, kradną różne przedmioty, a potem sprzedają je na czarnym rynku. Ale tu jeszcze nikt nie zaczął kopać - odparł Kurt. - Majowie robili niezwykłe przedmioty ze złota i kamieni szlachetnych - powiedziała zamyślona Janie. - Może jest tu ukryty jakiś królewski skarb i ktoś się o tym dowiedział? - To się może zdarzyć. Tak było na przykład na wykopa­ lisku w Chichen Itza, ale tam pilnowała wszystkiego policja i rabusie zostali złapani. Tata zawsze ma ze sobą pistolet, choć na szczęście, jak dotąd, nie musiał go jeszcze użyć. - Nie brzmi to pocieszająco. - Janie potarła skroń ręką. - Mam przeczucie, że jeszcze tego człowieka zobaczymy i że nie przychodzi on na plażę po to, żeby się opalać. - Nie pozostaje nam nic innego, jak mieć się na baczności. - Najgorsze, że nie mam pojęcia, o co temu człowiekowi może chodzić... Czy o Karie, czy o to stanowisko archeologi­ czne... czy może o nas? Jest przecież prawdopodobne, że chcą nas porwać i zażądać cennych znalezisk od naszych rodziców. Jednym słowem muszę znów zacząć pracę dete­ ktywistyczną. - Jaka szkoda, że nie może przyjść ci z odsieczą przybysz z innej planety. - Kurt nawiązał do jej ulubionego serialu i... Cantona. - On z pewnością potrafiłby dać sobie radę z kimś takim.