ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję983
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Wells Jaye - Sabina Kane 05 - Błękitnokrwista wampirzyca

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Wells Jaye - Sabina Kane 05 - Błękitnokrwista wampirzyca.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK 1.Różne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 495 stron)

Wells Jaye Sabina Kane 05 Błękitnokrwista wampirzyca Główna bohaterka ogarnięta rządzą zemsty szuka Kaina, który zamordował jej rodzinę i przyjaciół. Tropiąc go uda się w podróż do Włoch wraz z demonem Giguhlem i magiem Adamem Lazarusem, by odszukać Abla, tajemniczego maga, który przebywa w Rzymie i jako jeden z nielicznych wie, jak można pokonać jej największego wroga. Czy mag okaże się sojusznikiem, czy stanie po przeciwnej stronie? Jakie plany wobec Sabiny ma bogini Lilith?

ROZDZIAŁ 1 Jadący w kierunku Garden District tramwaj toczył się po St Charles ospale niczym żałobnik w kondukcie pogrzebowym. Kołyszący ruch powinien był mnie ukoić, ale żywiłam zdecydowane przekonanie, że już nigdy więcej nie będę zrelaksowana. Adam siedział obok mnie. Jego ciepła dłoń na moim udzie pomagała nieco rozproszyć przygnębienie. Mag miał na sobie swoje zwyczajowe bojówki i ciężkie buciory. Kozia bródka i muskularna sylwetka dopełniały ogólnie groźnego wyglądu, ale prawdziwe zagrożenie ze strony nekromanty polega na zdolności posługiwania się magiczną bronią. Poza tym, że był moim partnerem, to był także... chłopakiem? Nie, to szczeniackie. Kochankiem? Hmm. Mężem? Mniejsza z tym. Myślę, że jak o to chodzi, to był po prostu moim ne-kromantą, i tyle. A jego obecność stała się dla mojej równowagi tak samo istotna jak grawitacja lub krew. Kiedy się uparł, by mi towarzyszyć do domu Errona Zorna, nie odmówiłam. Niemniej zdecydowaliśmy o pozostawieniu Giguhla w Voodoo Apothecary madame Zenobii. Niektóre sytuacje wręcz domagają się wyraźnej nieobecności demona intrygi. Poza tym, pozostając na miejscu, mój faworyt miał oka-

zję naprawić stosunki ze swym przyjacielem Brooksem; odmieniec zwiał z Nowego Jorku kilka dni wcześniej po paskudnej awanturze z Giguhlem, dotyczącej życiowych decyzji podrzutka. Powiedzieć, że nie śpieszyło mi się do wypełnienia naszego zadania, byłoby niedomówieniem tysiąclecia. Nie tylko będę musiała przekazać wszystkie gówniane wiadomości z Nowego Jorku, ale wiedziałam także, że gdy Erron usłyszy, o jaką przysługę przychodzę go prosić, może zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Adam ścisnął mi udo, kierując moje myśli ku teraźniejszości. - Cokolwiek Erron powie, staraj się zachować spokój, dobra? Skinęłam głową, ale nie potwierdziłam werbalnie. Rada Adama była rozsądna, ale gdybym musiała, skłoniłabym muzyka do wyjazdu z nami do Włoch, trzymając go na muszce pistoletu. Nasza misja była zbyt istotna, by zważać na konwenanse lub wyrzuty sumienia. Z każdą mijaną przecznicą w drodze do posiadłości Errona w Garden District wspomnienia niedawnych dni ciążyły mi na barkach coraz bardziej, niczym ołowiane jarzmo. Uniosłam noszony na szyi amulet ze skalenia. Dała mi go Maisie, moja siostra, ogłaszając mnie Wysoką Kapłanką Krwawego Księżyca. Chociaż tytuł był głównie symboliczny, wisiorek przypominał lepsze czasy, kiedy moja bliźniaczka jeszcze żyła. Kiedy wielu ludzi żyło, prawdę mówiąc. Ścisnęłam w dłoni okrągły kamień i zamknęłam oczy, czerpiąc z niego siłę. Koła tramwaju zasyczały na szynach, sygnalizując hamowanie. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam przez okno, starając się ocenić, ile drogi nam jeszcze zostało, zanim dotrzemy do Pierwszej. Jednak wagon nie zwolnił na skrzyżowaniu, tylko zatrzymał się z piskiem na środku trawiastego pasa rozdzielającego tory. Rozejrzałam się,

chcąc sprawdzić, czy któryś z pasażerów pociągnął za rączkę hamulca bezpieczeństwa. Znamię na lewym barku nagle mnie zaswędziało i zapiekło niczym ostrzeżenie. Zauważyłam, że współpasażerowie są nienaturalnie nieruchomi. Dwie starsze kobiety na przedzie pojazdu pochylały się ku sobie z otwartymi ustami. Jedna miała rękę wzniesioną w powietrzu dla podkreślenia swoich słów, ale dłoń się nie poruszała. Moje spojrzenie pobiegło ku Adamowi. Głowę pochylał jak człowiek pogrążony w modlitwie. Jego dłoń wciąż spoczywała na moim udzie, ale on także się nie ruszał. Potrząsnęłam go za ramię. - Adamie? - szepnęłam. Nic. Pomachałam dłonią przed jego twarzą. Nic. - Cholera. Obróciłam się i spojrzałam na resztę pasażerów: gostek w średnim wieku z dużo młodszą kochanką, wychudły młodzian ze słuchawkami na uszach, nawet motorniczy - wszyscy znieruchomieli. Przelotne zerknięcie za okna ujawniło, że na ulicy zamarli również wszyscy ludzie i samochody. Wyglądało to, jakby ktoś nacisnął kosmiczny przycisk „pauza". To dlaczego ja się wciąż ruszałam? W uszach ryczała mi złowieszcza cisza. Serce waliło jak spazmatyczny metronom. Wstałam wolno, rozglądając się w poszukiwaniu jakichś śladów życia. Panika wzniosła się w gardle jak pięść. Cokolwiek się działo, było złe. Bardzo złe. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale wiedziałam, że muszę się wydostać z wagonu na otwartą przestrzeń. Jeśli nadciągał atak - a byłam tego całkiem pewna - to nie chciałam być zamknięta w pułapce tramwaju.

Zanim jednak zdołałam wprowadzić ten plan w życie, drzwi wagonu otworzyły się ze złowieszczym szczęknięciem. Na dolnym stopniu pojawiła się obuta w skórzany sandał stopa, a za nią męska dłoń i skrawek białego rękawa. Sięgnęłam za plecy, po broń za paskiem spodni. Jeśli temu bydlakowi się zdawało, że jestem łatwą zdobyczą, to miała go czekać paskudna niespodzianka. Następnie pojawiła się burza siwych włosów, wieńcząca twarz okoloną gęstą białą brodą. Wspierając się na długiej lasce, intruz pokonał resztę stopni. W końcu odwrócił się do mnie i uśmiechnął. W odpowiedzi zmarszczyłam brwi i zapytałam: - Kim ty jesteś, do diabła? Starzec westchnął i machnął lekceważąco ręką. Gnat wyskoczył mi z dłoni i poleciał z poślizgiem przejściem między siedzeniami, po czym wylądował u jego stóp. - Twoja ziemska broń jest tutaj bezużyteczna, mieszańcu. - Głos miał głęboki i donośny, ale także znużony, jakby obcy nie miał wiele cierpliwości dla mojego oporu. - Wy, istoty ze świata śmiertelnych, jesteście bardzo leniwe. I prymitywne. Zamiast odpowiedzieć, zebrałam moce w splocie słonecznym. - No, no, no - powiedział. - Mogłabyś spróbować, ale obawiam się, że skutki cię nie zachwycą. - Machnął groźnie laską. - Poza tym czy tak traktuje się pomocnika? Zirytowana skrzyżowałam ramiona. - A kiedyż to mi pomogłeś? Nie odpowiedział, za to jego twarz poruszyła się i zniekształciła, aż zmieniła się w pysk czarnego psa. Na widok znajomej mordy rozluźniłam się nieznacznie. - Cholera, Asklepios, dlaczego nie powiedziałeś zwyczajnie, że to ty? - Machnęłam wkoło ręką, wskazując otaczające nas zamarłe tableau. -1 po co ta teatralizacja? Mogłeś się po prostu pojawić w moim śnie czy co tam.

- Gdzie w tym zabawa? Ponadto, już bardzo dawno nie byłem w świecie śmiertelników. - Czego więc chcesz? - Nie zgrywaj niewiniątka. - Przyjazna twarz przybrała twardszy wyraz. - Wiesz, dlaczego tutaj jestem. Żołądek mi fiknął koziołka. -Zjawiłeś się, żebym odwzajemniła przysługę, którą jestem ci winna. - Poprawka. Przybyłem, żebyś odwzajemniła przysługi, liczba mnoga. - Uniósł dwa palce. Cholera, zgadza się. W zamian za pomoc złożyłam bogu sztuki lekarskiej dwie ofiary z krwi. Pierwszą, gdy wraz z Reą odprawiałam uzdrawiający rytuał inkubacji snu na mojej bliźniaczej siostrze, Maisie, by jej pomóc odzyskać dar jasnowidzenia, a drugi, kiedy udałam się do Limnalu, by ją ocalić przed Kainem. W każdym razie... próbowałam. - Czy to nie może poczekać? Mam w tej chwili sporo spraw na głowie. - Nie, nie może. Obiecałaś spełnić moje żądanie w wybranym przeze mnie czasie. Nie ma odkładania. -Taaa, ale... Czubkiem laski dźgnął podłogę. - Świetnie wiem, jakie masz... problemy. Po prostu będziesz musiała wymyślić, jak to wszystko ze sobą pogodzić. Uważam jednak, że przekonasz się, iż moje sprawy zazębiają się gładko z twoim dążeniem do zemsty. Zmarszczyłam brwi. - Skąd wiesz? - Bycie bogiem daje pewne przywileje. - Wzruszył ramionami. Jak chodzi o wyjaśnienie, to było całkiem dobre. W końcu bóstwa wiedzą mnóstwo rzeczy. Martwiła mnie jednak wiadomość, że moja wyprawa w celu zabicia Kaina stała się nadprzyrodzoną tajemnicą poliszynela.

- Dobra, jakie są te zadania? - W istocie, dosyć pomyślnie się składa, że to właśnie ty mi coś wisisz. Twoja dawniejsza profesja czyni z ciebie idealne narzędzie dla moich potrzeb. W byłym życiu, które wydawało się odległe o dekady, a nie o zwykłe miesiące, pracowałam jako cyngiel na usługach przywódczyń wampirzej rasy. Nie trzeba było więc geniusza, by zgadnąć, iż chce, żebym kogoś zabiła. Nie było sensu mówić mu, że już nie pracuję w tym biznesie. Zwłaszcza że oboje wiedzieliśmy, iż to kłamstwo. -Kto? - Wampirzyca imieniem Nyx. Nazwiska brak. - Nigdy o niej nie słyszałam. -Nie dziwi mnie to. Ostatnio widziano ją we Włoszech... - Zawiesił głos, żeby słowo zadyndało niczym pinta soczystej krwi na końcu wędki. Zachowałam beznamiętny wyraz twarzy, ale przejrzał mnie. - Jak rozumiem, tam się właśnie wybierasz. - Dlaczego chcesz ją zabić? Asklepios zmarszczył nos i rzucił mi obrażone spojrzenie. - Normalnie poraziłbym cię za twoje zuchwalstwo, ale ponieważ jest to nasz pierwszy wspólny interes, przymknę na to oko. - Urwał, jakby dla zebrania myśli. - Jak ty, Nyx dokonała kiedyś ofiary krwi w zamian za moją pomoc. Nie dorównuje ci jednak mądrością, gdyż zlekcewa- żyła daną obietnicę. Podziwiałam, w jaki sposób wplótł groźbę do swojego wyjaśnienia. - Dlaczego nie załatwisz jej, ciskając po prostu błyskawicę czy coś podobnego? Przechylił głowę i spojrzał na mnie żałośnie. - Jestem bogiem medycyny, Sabino. Bezpośrednio nie mogę nikogo zabić ani zranić. Była w tym chyba odrobina logiki, ale najwyraźniej

jego kodeks etyczny nie zabraniał zmuszania innych do wykonania brudnej roboty. Zacisnęłam wargi i przemyślałam to sobie. - A jaka jest druga przysługa? - Nyx prosiła o przedmiot o potężnej mocy. Magiczną kolczugę chroniącą właściciela przed wszelką bronią, magiczną i konwencjonalną. Kiedy zabijesz Nyx, chcę, żebyś mi to przyniosła. - Nie żebym dzieliła włos na czworo, ale po co jej była ochronna kolczuga? Jako wampirzyca, z natury jest odporna na większość rodzajów broni. - Miała swoje powody. - Jak ona wygląda? - Jest ruda. Przewróciłam oczami. - Opisałeś właśnie sto procent wampirzej populacji. -Ponieważ nasza rasa pochodzi od Kaina, biblijnego kolesia naznaczonego przez bóstwo śmiertelników burzą ryżych włosów, wszystkie wampiry także są rude. - Mówimy o ciemnokasztanowych czy truskawkowo-blond? Asklepios zacisnął wargi i niezdecydowanie kiwnął głową. - Coś pomiędzy. Raczej wiśniowe. To oznaczało, że będę miała do czynienia z młodszą wampirzycą, liczącą sobie wiek lub coś koło tego. Dobrze, łatwiej będzie ją zabić. - Jakieś inne cechy charakterystyczne? - Jest niezłą laską. To znowu pasowało do większości przedstawicielek rasy. Ze względu na swoją drapieżność wampiry były przeważnie nadzwyczaj atrakcyjne, co osłabiało mechanizmy obronne ich śmiertelnych ofiar. Widząc mój podejrzliwy wzrok, Asklepios westchnął. - Wiem, co myślisz, ale ta wampirzyca jest cudowna. Gdybym nie chciał jej zabić, sam próbowałbym ją przelecieć.

Skrzywiłam się i postanowiłam zmienić temat, zanim zupełnie stracę cierpliwość. -Możesz przynajmniej dokładniej określić, gdzie ją znajdę? Włochy nie są takie małe. Wzrok uciekł mu w lewo. -Nie. - Dlaczego? - Śmiesz wypytywać boga? - zagrzmiał. Uniosłam brew, czując, że nie mówi mi wszystkiego. Wytrzymał przez chwilę moje znaczące spojrzenie, po czym ustąpił. - No dobra. W kolczugę została wpisana formuła zabezpieczająca, w związku z czym jej nosicielki nie da się wytropić magicznymi sposobami. Nie zdołałam powstrzymać śmiechu. - Czekaj no! Dałeś jej przedmiot, który nie pozwala ci jej znaleźć, a potem się wkurzyłeś, kiedy cię nie spłaciła? No, to się wpakowałeś, koleś! - Dość! - Zrobił groźnie krok naprzód. Momentalnie otrzeźwiałam. - Przepraszam. - Pora skierować rozmowę z powrotem ku zasadniczej sprawie. - Skoro jednak kolczuga chroni Nyx przed wszelką bronią, to jak właściwie mam ją zabić? Bóg wzruszył ramionami. - To nie moje zmartwienie. Ugryzłam się w język, by powstrzymać cisnące mi się na usta gniewne przekleństwo. - Ile mam czasu, by ją znaleźć? - zapytałam tylko. - Czas to płynne pojęcie, Sabino. - Uniósł dłonie lekceważącym gestem. Sądzę, że może to być prawdą, kiedy jest się starożytnym bóstwem, ale ja żyłam w świecie śmiertelników. W którym czas był zdecydowanie nierozciągliwy. Nie chciałam zostawić tej kwestii otwartej na interpretacje, żeby później nie mógł tego wykorzystać przeciwko mnie.

- Będę potrzebowała czegoś konkretniejszego. Westchnął. - Dobra. Sprawdzę za kilka dni, jak ci idzie. Spodziewam się wtedy usłyszeć, że poważnie się do tego zabrałaś. Innymi słowy, nie mogłam zwyczajnie zapomnieć o tropieniu Nyx i zająć się moimi sprawami. -Jasne. Proszę, żebyś się nie spodziewał natychmiastowego sukcesu. Samo jej znalezienie może potrwać kilka dni. - Akceptuję warunki. - Skinął głową i trzy razy stuknął głucho laską o podłogę. Odniosłam wrażenie, że jest to coś w rodzaju nadprzyrodzonego uścisku dłoni. - A więc załatwione. Powodzenia, Sabino Kane. Oczekiwałam, że bóg zniknie w onieśmielającym pokazie fajerwerków, ale zwyczajnie otworzył drzwi i wysiadł jak zwykły pasażer. Dopiero gdy się znalazł na chodniku, machnął laską i zniknął. Wtedy świat eksplodował w kalejdoskopowym pokazie ruchu, kolorów i dźwięku. Tramwaj szarpnął ruszył ze skrzypnięciem. Impet zrzucił Adama z ławki i mag wylądował u moich stóp. Spojrzał na mnie trzeźwym wzrokiem. - Co się stało, do diabła? Westchnęłam i wyciągnęłam rękę, żeby pomóc mu wstać. - Powiem ci za chwilę. Muszę najpierw coś odzyskać. Kiedy nekromanta się otrzepywał, przepchnęłam się między zdezorientowanymi pasażerami, by podnieść z podłogi pistolet. Stare baby w pobliżu zatchnęło na widok broni. Na szczęście tramwaj znowu zwalniał, gdyż zbliżaliśmy się do przystanku przy Pierwszej. Wsunęłam pistolet za pasek i pchnęłam Adama ku drzwiom. - Rudzielcu? - zapytał, rzucając mi przez ramię pełne napięcia spojrzenie. Pochyliłam się, żeby nikt nas nie słyszał.

- Asklepios włożył właśnie wielki kij w szprychy naszego planu. W końcu drzwi się otworzyły. Adam zeskoczył na ulicę, odwrócił się, by mi pomóc, i powiedział bez wahania: - Święta prawda. Szliśmy Pierwszą w kierunku Garden District. Ze zwisających konarów okazałych dębów deszcz kapał jak łzy. Z kilku okien osadzonych wysoko w ścianach rezydencji mrugały do nas złote światła, ale późna godzina oznaczała, że noc mamy głównie dla siebie. Idąc, zapoznawałam nekromantę z prośbą boga. Kiedy skończyłam, mag okazał zaskakujący spokój. -1 tak będziemy we Włoszech, więc nie sądzę, żeby to nas zbytnio odciągało od głównego zadania - stwierdził rozsądnie. - Poza tym, zakładając, że w ogóle znajdziemy tę Nyx, nie będzie źle mieć po swojej stronie boga uzdrowień, kiedy zacznie się rozpierducha z Kainem. - Pewnie masz rację, ale to niepotrzebna komplikacja. Adam objął mnie ramieniem i pochylił się ku mnie. - Co znaczy jedna więcej? - Głos miał oschły, kpiący. Strzeliłam ku niemu spojrzeniem. - Słuchaj... powiedział, że spodziewa się po tobie, że się trochę wysilisz, zgadza się? Skinęłam głową. -No, to popytamy trochę, kiedy przybędziemy do Rzymu. Dopóki będziesz wykazywała szczere zaangażowanie, nie będzie się wkurzał. Dom Errona stał na rogu Prytanii i Pierwszej. Byliśmy w nim kilka razy podczas naszej ostatniej wizyty w Nowym Orleanie; rezydencja nie zmieniła się zbytnio. Ten sam klasycystyczny styl. Te same okazałe kolumny i głęboki portyk. Ta sama brama z kutego żelaza, broniąca wejścia z trotuaru. Zatrzymałam się przy niej, spocone palce przesunęły

się po zimnym metalu. Obietnica znalezienia tej laski, tej Nyx, okazałaby się nic niewarta, gdybym nie przekonała Errona, żeby pomógł nam w Rzymie. Gdyby odmówił, nie mielibyśmy szans wytropić tajemniczego maga, występującego pod imieniem Abel, i dowiedzieć się o Kainie więcej niż jakakolwiek inna istota na planecie. - Jesteśmy - odezwałam się. - Przypomnij mi, bym nie stosowała siły. - Dasz sobie radę. - Adam uśmiechnął się. - Erron to rozsądny facet. Obrzuciłam maga ironicznym spojrzeniem. Rozsądny nie było pierwszym skojarzeniem, jakie człowiekowi przychodziło do głowy na myśl o Erronie Zornie. Kiedy poznaliśmy lidera i wokalistę Neckrospank 5000, w jego salonie odbywała się orgia z udziałem karlic. - Rozsądny - powtórzyłam. - Jasne. Adam szturchnął mnie. - Po prostu uporaj się z tym. Jak z zerwaniem plastra. Wziąwszy głęboki wdech, pchnęłam bramę. Zaskrzypiała, protestując, jakby mnie zachęcała do odwrotu. Gdybym miała wybór, tak bym właśnie postąpiła. Nie stać mnie było jednak na ten luksus. Zabiwszy moją siostrę, Kain scementował nasz los. Miałam tylko nadzieję, że tym razem przeznaczenie stanie w moim narożniku. Gdyby jednak nie, modliłam się o możliwość zabicia tego drania, zanim dołączę do siostry w Irkalli. Kiedy się zbliżaliśmy do domu, usłyszałam stłumione dźwięki fortepianu. Z początku nie poznałam melodii, póki nie wspięłam się po kilku stopniach i stanęłam na wprost drzwi wejściowych. Beethovenowska Sonata Księżycowa płynęła znad progu i ścisnęła mnie w gardle. Choć tak piękna, każdą nutę czułam jak uderzenie w brzuch. Zerknęłam na Adama, którego twarz spowijał cień werandy.

- Przynajmniej gust muzyczny mu się poprawił. Próbowałam się uśmiechnąć, ale moje usta zastygły w grymasie. - Miałam nadzieję zastać go w dobrym nastroju, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Kiedy rozmawiałam ostatni raz z Erronem, zrobił mi wykład na temat optymizmu. Mówiąc, że Kain to żaden problem i mogę opuścić gardę. Gdy chodzi o słynne ostatnie słowa, te stały na równi z „Hej, tylko na to popatrzcie!". Zastanawiałam się, czy nie powinnam chwilę odczekać. Posiedzieć na frontowych stopniach, póki melodia nie wybrzmi, albo jeszcze lepiej, wrócić następnej nocy. Wiedziałam jednak, że szukam wymówki, by uciec przed muzyką. Przed melodycznym przypomnieniem o rzeczach, o których chciałam zapomnieć. - Zegar tyka, Rudzielcu. - Adam szturchnął mnie łokciem. Moja pięść załomotała w drzwi, zanim do mnie dotarło, że poleciłam jej to zrobić. Wewnątrz domu dysonansowy dźwięk ogłosił koniec grania. Czekałam z bijącym sercem. Otworzy drzwi? Czy też modli się, by stojący na progu intruz poszedł sobie? Zastukałam ponownie, wołając: - Erron! To Sabina i Adam! Drzwi otwarły się z rozmachem. Nikt za nimi nie stał, co oznaczało, że Erron posłużył się magią. Uważając to za zaproszenie, wkroczyłam do holu. W całym domu było ciemno, ale gdzieś wewnątrz czułam bicie innego serca. Serca Errona. Powolne, metodyczne tętno powinno było mnie uspokoić, ale byłam zbyt spięta, by się rozluźnić. - Erron? - szepnęłam. Ciemność sprawiała, że wołanie wydawało się świętokradztwem. - Tutaj. - Głos dobiegł z okolic salonu, w którym z pierwszej wizyty pamiętałam stojący tam fortepian.

Mrok nie stanowił wyzwania dla mojego wampirzego wzroku, ale coś w otaczającej scenerii postawiło moje zmysły w stan czerwonego alarmu. Wymieniliśmy z Adamem nieufne spojrzenia i wyciągnęłam broń zza paska. Dłonie miałam wilgotne i zimne, a puls tętnił mi w uszach. Ostrożnie stawiając kroki, posuwałam się w stronę dzielącego nas od salonu łukowego wejścia. Przykleiłam się plecami do ściany, a Adam postąpił podobnie po drugiej stronie. Zamarliśmy, czekając, na- słuchując. Nic. - Jesteś sam? - zapytałam w końcu cicho. W drugim pokoju rozbłysło światło. Dobiegł mnie cyniczny śmiech. - Zawsze. Zmarszczyłam brwi i zaryzykowałam zerknięcie za róg. Jasne, Erron siedział niedbale na stołku przed swoim steinwayem. Plecami był zwrócony do nas, ale pozycja barków oraz obecność na wpół opróżnionej butelki bursztynowego płynu wskazywały, że nie ma kłopotów ani się nie boi. Erron Zorn, sławny muzyk i odszczepieńczy mag, był zalany w trupa. Wolno weszliśmy do pomieszczenia, przeczesując dokładnie wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu innego lokatora; tak na wszelki wypadek. Ale rzeczywiście, Erron był sam. Rozluźniłam barki i opuściłam broń. Jednak nie schowałam jej; nie ufałam panującej ciszy czy nastrojowi na tyle, by się całkiem wyluzować. Adam odchrząknął. - Nikt ci nigdy nie mówił, że niezdrowo jest pić w samotności? Jako Wyznawca, Adam zawsze był nieco spięty w pobliżu Errona. Odmowa rockmana, by stosować się do praw Rady Hekate, czyniła z niego w oczach Adama swobodnego jeźdźca. Niemniej obaj mężczyźni darzyli się kruchym

szacunkiem - tego rodzaju, jaki w naturalny sposób tworzy się wśród towarzyszy broni. Erron obrócił się wolno na stołku i spojrzał na nas. Kiedy widziałam go ostatni raz, był spocony i wyczerpany po występie w Jupiter Ballroom na Manhattanie. To jednak miało się nijak do siedzącej przede mną wynędzniałej zjawy. Czarne włosy miał dłuższe, a to, w jaki sposób zwisały mu bezładnie wokół twarzy, wskazywało, że porzucił swój normalny zestaw środków pielęgnacyjnych. Szare oczy otaczały ciemne kręgi. Zamiast garderoby w preferowanym przez niego stylu Johny'ego Casha miał na sobie wystrzępione dżinsy oraz wytarty T-shirt reklamujący tournee po Azji, które odbył pięć lat wcześniej. -Gdzie jest Ziggy? - zapytałam o jego najlepszego przyjaciela i perkusistę. Erron wzruszył ramionami i zagrał na klawiaturze trzy nieharmonijne dźwięki. - Odszedł z zespołu. Uciekł z moją stylistką na prywatną plażę na Karaibach. Patrząc na niego, zmarszczyłam brwi. - Czekaj, Ziggy uciekł z Goldie? Golie Schwartz, stylistką Errona, była także pyskatą karlicą ze skłonnością do perwersyjnego seksu. Skinął ponuro głową. - Myślę, że zakochali się w sobie podczas trasy. Zig powiedział, że myślą o ślubie w Vegas. - Ale dlaczego odszedł z zespołu? - zapytał Adam. - Stwierdził, że straciłem jaja. - Erron zaśmiał się gorzko. - Że posiadanie w składzie grupy śmiertelników niszczy nasz pierwotny image. Wyjaśniłem mu, że ze śmiertelnikami jest bezpieczniej, ale nie chciał słuchać. Spojrzeliśmy na siebie z Adamem. Wiele lat temu Kain postanowił zwerbować Errona do swojej tajemnej kasty wichrzycieli mrocznych ras. Kiedy renegat odmówił, Kain

go ukarał, krzywdząc nekromanckich członków jego zespołu. Chociaż kusiło mnie, by pogadać z Zornem o jego dramacie, mieliśmy do omówienia sprawy bardziej niecierpiące zwłoki. Takie, które wiązały się z jego obecnym obstawaniem przy głównie ludzkim składzie zespołu. Podniósł butelkę z alkoholem i pozdrowił nas. - W każdym razie dzięki wam nie piję już sam. -Zmarszczył czoło, jakby miał problemy z przyswajaniem informacji. - Czekajcie. Skąd się tutaj wzięliście? Myślałem, że wciąż jesteście w Nowym Jorku. Zamarłam. - Zen nie dzwoniła do ciebie? - Nie, dlaczego? - Erron spojrzał mi w oczy, a minę miał nagle dużo bardziej trzeźwą. - Co się stało? Pokazałam, by podał mi butelkę. Przekazał ją bardzo niechętnie, jakbym odbierała mu kocyk bezpieczeństwa. Upiłam wielki łyk, delektując się ogniem rozprzestrzeniającym się w głębi gardła i w żołądku. Adam obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem, ale zignorowałam je. - Pamiętasz morderstwa, o których rozmawialiśmy, gdy byłeś w Nowym Jorku? - Nie czekałam na odpowiedź. Jak najszybciej musiałam wyrzucić to z siebie. - Kiedy wyjechałeś, zdarzyły się dwa kolejne: w trakcie podpisywania układu pokojowego zostali otruci Tanith i Orfeusz. W jednej chwili wznosili toast za pokój, a w następnej... - strzeliłam palcami - .. .ugotowani. - Zwłaszcza Tanith - dodał Adam, nawiązując do tego, że wampirzyca eksplodowała na dokumenty traktatowe. Erron sięgnął po flaszkę, z której pociągnął wzmacniający łyk. - Kto ich zabił? Zawahałam się. Ubranie prawdy w słowa okazało się trudniejsze, niż się tego spodziewałam. Na szczęście Adam przyszedł mi z pomocą.

- Maisie. Erron upuścił butelkę, jakby go oparzyła. Szkło roztrzaskało się na parkiecie, a alkohol utworzył na nim kałużę. - Co takiego? -Okazuje się, że kiedy twój przyjaciel Abel uwięził ciało Kaina, to nie przyszło mu do głowy, że ten drań będzie w stanie siać spustoszenie dzięki swojej podświadomości - wyjaśnił Adam. - Kontrolował Maisie przez Liminal. Erron przeciągnął dłonią po twarzy, jakby miał trudności ze zrozumieniem. - Co to jest Liminal? To była moja dziedzina, na dodatek dużo mniej bolesna do wyjaśnienia. - To przestrzeń pomiędzy światem naszej egzystencji a Irkallą. Tam także udaje się nasza podświadomość, gdy śpimy. Zanim zorientowaliśmy się, że Kain manipuluje Maisie za pośrednictwem snów, było już za późno. Zbyt mocno trzymał ją w garści. Zmusił moją siostrę do odprawienia uwalniającego go rytuału. - Przełknęłam dławiące mnie poczucie winy. - A potem... ją zabił. Erron zbladł. - Maisie nie żyje? Skinęłam głową, gdyż nie byłam w stanie mówić. Dłoń Adama spoczęła na moich plecach. Częściowo nie chciałam tego gestu pocieszenia, gdyż obawiałam się, że może otworzyć tamy. Ale po części byłam też wdzięczna, że nie przyszłam na rozmowę z odszczepieńcem sama. Do diabła, czułam ulgę, że Adam jest obok, kropka. W końcu Maisie próbowała zabić także jego. Erron poszedł po następną butelkę. Kiedy ją otwierał, ręka mu drżała. - A więc Kain buja na wolności, a wy przyszliście tutaj w nadziei, że pomogę wam go znaleźć? - Tak - potwierdził Adam. - Uważamy, że najlepiej za-

cząć od Abla. A ponieważ jesteś jedynym, o kim wiemy, że naprawdę gadał z tym facetem... - Wzruszywszy ramionami, zawiesił głos. - Jeśli Kain wyzwolił się spod zaklęcia Abla, to zakrawałoby na cud, żeby ten nadal żył. Zadarłam brodę z zuchwalstwem, które ledwo czułam. - Tak się składa, że właśnie poszukujemy takowego. -Nie zamierzałam uznać, że Abel nie żyje. To zwyczajnie nie wchodziło w grę. - To dobrze, bo będziecie potrzebowali siedmiu cudów, żeby pokonać Kaina i przeżyć. Nie da się go zabić, pamiętacie? Gdy Elohim, bóg śmiertelników, naznaczył Kaina rudymi włosami za grzech zamordowania brata - prawdziwego Abla - oświadczył, iż każdego, kto zabije Kaina, spotka siedmiokrotna kara. Zatem zlikwidowanie Kaina było wyrokiem śmierci na ciebie i na tych, których kochałeś. Kiedy ani Adam, ani ja nie odpowiedzieliśmy, Erron zaczął chodzić, mówiąc dalej. - Wiem, że teraz cierpicie. I wiem, iż uważacie, że jedynie zemsta ukoi ten ból. Ale jako wasz przyjaciel proszę, byście jej zaniechali. Szarpnęłam się, jakby mnie uderzył. -Jak możesz tak mówić? Wiesz, że nie mogę tak po prostu odpuścić. - Sabino... - Dźgnął palcem w moją stronę. - Jeśli pojedziesz do Włoch, przegrasz, a Kain zwycięży. Kropka. -Skrzyżował ramiona. - Chcesz mojej rady? Uciekaj i nie przestawaj biec, póki się nie zaszyjesz w jakiejś odległej od cywilizacji jaskini. Weź ze sobą swojego Wyznawcę i demona, gdyż w następnej kolejności Kain zabierze się do nich. To jedyny sposób, żebyście wszyscy przeżyli. - Wolę umrzeć, niż uciekać. -Łatwo o śmiałe słowa, kiedy jest się bezpiecznym.

Zastanowiłaś się nad tym, czy Kain nie wciąga cię w pułapkę? - Wiem, że tak. Tuż przed zabiciem Maisie powiedział mi, że chce wykorzystać moją chtoniczną magię, by dostać się do Irkalli. Sądzę, że zamierza porwać Lilith. Oprócz tego, że wynalazł morderstwo, Kain był także psychotycznym eks chłopakiem Wielkiej Matki. Razem stworzyli wampirzą rasę, zanim Lilith porzuciła go, by poślubić demona Asmodeusza i zostać królową Irkalli. Kain żywił przekonanie, że on i Lilith należą do siebie, i większość jego spisków oscylowała wokół odzyskania ukochanej. Jednak zgodnie z przepowiedniami z Praescarium Lilitu, gdyby którakolwiek z mrocznych ras zyskała władzę nad innymi, Lilith wróciłaby do świata śmiertelnych i zabiła nas wszystkich - wilkołaki, wróży, wampiry i magów. Obsesja Kaina byłaby smutna i żałosna, gdyby jej realizacja nie oznaczała zniszczenia wszystkich mrocznych ras. - Potrafisz to? - zapytał Erron. - Wejść do Irkalli? Wzruszyłam ramionami. - Rea chyba uważa, że to możliwe. Rea była ciotką Adama i tymczasową przywódczynią rasy nekromantów. A także moją mentorką w dziedzinie magii. -1 nadal zamierzasz go ścigać? On tego właśnie chce! - Dlatego musimy znaleźć Abla - zauważył Adam. -Sam mówiłeś, że zna Kaina lepiej niż ktokolwiek inny. Wymyślił kiedyś, jak schwytać drania. Może mógłby nam podsunąć nowy sposób na powstrzymanie Kaina, zanim ten załatwi nas wszystkich. - A jeśli Abel nie żyje? Co wtedy? - To spróbuję czegoś innego. - Wzruszyłam ramionami. - Jadę jednak do Włoch... z twoją pomocą lub bez niej. Zdawało mi się po prostu, że ty... - Zawiesiłam głos, pozwalając, by słowa unosiły się niczym zanęta na wodzie.

Zgodnie z moim przewidywaniem Erron zaatakował jak głodny rekin. - Myślałaś, że co zrobię? - Sądziłam po prostu, że ty, ze wszystkich istot, chciałbyś pomóc w ostatecznym rozwiązaniu kwestii Kaina. To twoja szansa, by zmusić go do zapłaty za to, co z jego rąk spotkało Ziggy'ego i członków twojego dawnego zespołu. Kilka lat temu Ziggy ogłuchł na skutek wściekłego ataku Kaina. Jednak perkusista wywinął się tanim kosztem. Stracił tylko słuch; reszta towarzyszy Zorna straciła życie. Renegat wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. - Grasz nieczysto. - Nie stać mnie na czystą grę, Erron. Zamierzasz nam pomóc znaleźć Abla czy też patrzeć w dno butelki, póki nie przyjdzie czas pożegnać się z życiem? Muzyk wziął głęboki wdech, jakby mobilizował siły wobec nieuchronnego. - Dobra. Pomogę wam znaleźć Abla. To wszystko, co jestem gotów obiecać w tej chwili. - W porządku. - Skinęłam głową. Wstał wolno jak starzec, a nie jak potężny mag. - Pewnie chcesz wyruszyć dziś w nocy? - Wcześniej muszę się czymś zająć. Wyruszymy jutro. Jaka jest różnica czasu między Nowym Orleanem a Włochami? Zacisnął usta. - Siedem godzin? Adam skinął głową. - Chcemy się tam znaleźć tuż przed zmierzchem, żebyśmy mogli od razu zabrać się do roboty. Erron spojrzał mi w oczy. - Jesteś na to gotowa? Nie rozumiał przez to międzyprzestrzennej podróży do Rzymu. Miał na myśli trudne decyzje, jakie będę musiała

podjąć, żeby zabić niezabijalnego wroga. Chodziło mu o to, czy jestem gotowa zaprzedać duszę dla zemsty. Zacisnęłam szczęki. - Nie, ale i tak to zrobię. To zdawało się go satysfakcjonować. Podniósł butelkę. - Za sprawiedliwość. Chwyciłam flaszkę i pociągnęłam duży, piekący łyk. Kiedy gorąco rozprzestrzeniło się do żołądka, umacniając moje postanowienie, odpowiedziałam na jego toast. - Nie, Erron. Za odwet.

ROZDZIAŁ 2 Kiedy wraz z Adamem dotarłam z powrotem do French Quarter, zbliżała się północ. Wszystkie bary i restauracje w okolicy roiły się od ludzi. Do Mardi Gras było jeszcze dwa tygodnie, ale poprzedzające je zabawy zapełniły ulice hulakami. Pomimo świątecznej atmosfery i pulsujących zgiełkiem ulic drzwi Lagniappe były zamknięte, a wszystkie światła w środku zgaszone. Zniszczona tablica w witrynie reklamowała niesławną Gender Bender Drag Night, która odbywała się co środę. Mieliśmy czwartek, ale lokal i tak powinien być pełny. Czy raczej byłby, gdyby właścicielka baru nie utknęła w Nowym Jorku. Lagniappe należało do naszej wilkołaczej przyjaciółki Mackenzie Romulus. Kiedy ostatni raz widziałam Mac, została zmuszona do ślubu z wilkołakiem, którego wybrał jej wuj, alfa Nowego Jorku. Cała sytuacja była smutna i dosyć wkurzająca, ale kiedy rozmawiałam z Mac, była zdecydowana poddać się woli wuja. - Sądziłem, że wyjeżdżając do Nowego Jorku, Mac zostawi kogoś zarządzającego barem - powiedział Adam. Dłonie stulił przy szybie, usiłując zajrzeć do wnętrza w poszukiwaniu jakichś śladów życia. - Pewnie myślała, że obie z Georgią wrócą po kilku dniach.

Georgia była wampirzą eksdziewczyną Mac. Tą, która została na lodzie, gdy wilkołaczyca okazała się zbyt słaba, by przeciwstawić się swojemu stadu. Kiedy widziałyśmy się ostatni raz, Georgia była na mnie nieźle wkurzona. Wiedziałam, że tak naprawdę nie wini mnie za to, co się stało między nią i Mac, ale z pewnością nie przysłużyłam się sprawom, kiedy publicznie zarzuciłam jej alfie, że jest upartym dupkiem. Konfrontacja doprowadziła do przyśpieszenia terminu zaślubin Mac. Georgia ostro mnie zrugała i wróciła do Nowego Orleanu lizać rany. Adam westchnął i odsunął się od szyby. - Chcesz wrócić do Zen i sprawdzić, czy nie wie, gdzie możemy znaleźć Georgię? Skinęłam głową. - Chyba byłam zbytnią optymistką, spodziewając się, że zastaniemy ją tutaj. Ruszyliśmy z Adamem w stronę jezdni, ale tuż przed zejściem z krawężnika obejrzałam się na budynek. Moją uwagę zwróciło światło na jednym z wyższych pięter. - Czekaj - powiedziałam, wskazując je. - Czy to nie mieszkanie Mac? Adam policzył okna w górę i w bok, wargi miał zaciśnięte. - Tak sądzę. Spojrzałam na niego z zastanowieniem. - Z pewnością Georgia nie jest taką masochistką. -Przebywa w Nowym Orleanie zaledwie kilka dni. Może nie miała czasu znaleźć nowego mieszkania? - zastanawiał się. Odetchnęłam głośno. - Dobra, lepiej zostań tutaj. - Dlaczego? - Mag zmarszczył czoło. - Mam wrażenie, że jakikolwiek by był stan jej umysłu, jedynie się pogorszy, kiedy zobaczy ten list. - Pokaza-

łam kopertę, którą dała mi Mac, wymuszając obietnicę, że osobiście dostarczę ją Georgii. - Prawdopodobnie doceni brak publiczności. - Kapuję. - Położył mi na ramieniu ciężką dłoń. - Tylko postaraj się być delikatna, dobrze? - Co to miało znaczyć? - Rzuciłam mu urażone spojrzenie. - Bez obrazy, Rudzielcu, ale nie czujesz się zbyt swobodnie w obecności kogoś cierpiącego. Masz skłonność do... kostyczności. Już chciałam wdać się w sprzeczkę, jednak Adam miał dużo racji. - Może powinniśmy byli wziąć ze sobą Giguhla. Jest dużo lepszy w takich sytuacjach. Nekromanta ścisnął mi ramię. - Dasz sobie radę. Nie byłam pewna, któremu z nas próbował dodać otuchy. Niemniej wzięłam głęboki wdech i zebrałam siły, by stawić czoło porzuconej wampirzycy. -Jeśli będzie chciała wypłakiwać mi się na ramieniu, zmywam się stamtąd. Wargi mu drgnęły. -Bez obaw. Stoczyłyście walkę i jest dużo bardziej prawdopodobne, że cię rąbnie. Z tym zdecydowanie mogłam sobie poradzić. Zawsze wolałam pięści od łez. Zostawiłam Adama na trotuarze i pofrunęłam ku stalowym drzwiom z boku budynku. Poza mieszkaniem dzielonym z Georgią Mac wynajmowała pokoje kilku zatrudnionym w klubie drag queen. Jeśli się myliłam i Georgii nie było na górze, mogłabym przynajmniej zapytać którąś z najemczyń, czy jej nie widziały. Wspinając się po schodach, starałam się wymyślić, co powiem wampirzycy. Ale jak właściwie składa się kondolencje w takiej sytuacji? „Przykro mi, że twoja wilkołacza