ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 152 937
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 241 681

Świeca w oknie - Dodd Christina

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Świeca w oknie - Dodd Christina.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK D Dodd Christina
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 288 osób, 166 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 473 stron)

Christina I wieca w oknie

R O Z D Z I A Ł Średniowieczna Anglia, wiosna 1153 roku - Chcesz ją? - Co takiego? - Lord Piotr odwrócił siwą głowę do gospodarza, zaskoczony pytaniem i wytrącony z równowagi. - Zapytałem, czy ją chcesz? Nie spuszczasz z niej oczu. - Theobald wytarł nos ręką, w której trzymał nóż. - Tę dziewkę? Tę, która siedzi na końcu stołu? - drążył ostrożnie lord Piotr, niepewny zamiarów gospodarza ani tego, co oznaczają wrogie błyski, które pojawiły się w jego oczach. - Jest bardzo urodziwa. mocno nóż jednej ręce, drugą podnosząc puchar. - Dalej, przyjrzyj się lepiej. Ma pełne, karminowe usta o najdelikatniejszym rysunku. Włosy, czarne i długie, spływają po plecach i pięknie odcinają się od jasnej nieskazitelnej cery. Ciało Saury, a niech ją zaraza, jest z tych, o jakich śpiewają poeci. Nogi długie do samych bioder, niczego sobie bioder. Smukła talia i te... - Theobald jął gestykulować obiema dłońmi, wylewając sobie piwo na brzuch. Zaklął szpetnie. 1 5

Zrażony tak poufałym opisem wdzięków lord Piotr wyobraził sobie te dłonie na ciele Saury i po­ czął niezręcznie przepraszać. - Wybacz. Nie wiedziałem, że to twoja konkubina. - Konkubina! - prychnął ze wzgardą Theobald i obrzucił dziewczynę spojrzeniem pełnym niena­ wiści. - Za nic nie wziąłbym jej do łoża, ani też nie oddałbym tobie. Jest bezużyteczna, nie widzisz? Ślepa, całkiem ślepa, jak kret. To córka mojej pierwszej żony i Elwina z Roget. Nie mogę jej na­ wet wydać za mąż. Ciąży mi niczym kamień u szyi, bezużyteczna! Bezużyteczna? Lord Piotr wątpił w te słowa. Uwagę jego przyciągnęło to, że zdawała się decy­ dować o kolejności podawania dań na stół. Cały ruch w wielkiej sali odbywał się pod jej kierun­ kiem. Słudzy zwracali się do niej z szacunkiem, kłaniali nisko i wykonywali jej polecenia. Szepnęła coś do służącej i kobieta pobiegła co tchu w stronę kuchni. Po czym wróciła, powiedziała swojej pani coś na ucho i Saura wstała z ławy. Lord Piotr ob­ serwował ją z największą uwagą, oczekując, że się potknie, lecz oddaliła się z wdziękiem, lekko tylko musnąwszy łuk szeregu kolumn oddzielających wielką salę od reszty zamkowych pomieszczeń i zniknęła na schodach. - Interesuje mnie jej służąca - przyznał lord Piotr nie spuszczając wzroku z tego miejsca. - Jak ma na imię? - Piastunka Saury? - gwizdnął Theobald. - Od­ ważny z ciebie człowiek. Możemy dać ci lepszą, niż stara Maud. Lord Piotr odwrócił głowę do swego gospodarza i lekko się uśmiechnął. - Lubię dania dobrze przyprawione. 6

- Pewnie, przyprawy głuszą kiepski zapaszek, czyż nie? - Theobald uraczył uśmiechem swoją młodziutką żonę, która skurczyła się u jego boku. Piotrowi zrobiło się jej żal, że będzie musiała dzi­ siejszej nocy dzielić łoże ze swym panem. - Maud? - Lord Piotr wyszedł z niszy i przyjrzał się dokładniej kobiecie, którą przywiódł jego gier- mek. Siwe warkocze zwisały jej luźno na plecach, a krągłą twarz pokrywały zmarszczki średniego wieku. Wysoka, trzymała się prosto, tak samo jak w czasie wieczerzy, gdy górowała nad swą ociem­ niałą panią. Odprawił gestem giermka. - Ty jesteś Maud? Służąca Saury z Roget? Bystre, błękitne oczy prześwidrowały go na wy­ lot, szukając uwierzytelnienia w jego stroju i kon­ dycji ciała. - Jestem Maud, dawna piastunka Saury. Służy­ łam jej matce, a Saurze będę służyć, póki nie wy­ dam ostatniego tchnienia, a jeśli ten łotr Theobald ci ją dał, to... - Ależ nie! - wrzasnął lord Piotr, rozzłoszczony tak niesmacznym podejrzeniem. Jest tak młoda, że mogłaby być moją wnuczką! Maud, zdumiona okazaną gwałtownością, spo­ glądała na niego kpiąco, aż zakłopotany lord Piotr wyjaśnił ze wzruszeniem ramion. - Moja szlachetna małżonka kazałaby mnie po­ dać w plasterkach na półmisku. - Zacna dama - rzekła Maud - Chodź ze mną, panie. Tu nam grozi, że ktoś podsłucha. Czego chcesz od mojej pani? Lord Piotr podążył za kobietą. 7

- Jej to powiem. - A to dlaczego? - Bo to sprawa tylko dla jej uszu. - Mierzony pełnym wątpliwości spojrzeniem Maud, mówił da­ lej: - Jakąż krzywdę jej mogę wyrządzić, gdy ty przy niej czuwasz? A może jest tak bojaźliwa, że musi kryć się za tarczą? - Bojaźliwa? Broń Boże, nie lady Saura. Bije w niej serce Iwa. - To dobrze, gdyż nie przydałaby mi się na nic, gdyby nie była odważna. Odniosłem wrażenie, że prowadzi tu gospodarstwo. - O, tak. - Maud szła obok z twarzą nieruchomo wpatrzoną przed siebie. Nie doczekawszy się pełnej odpowiedzi, lord Piotr nacisnął: - Mówże, prowadzi gospodarstwo? - Jak ci zapewne wiadomo, panie, lord The- obald ożenił się z młodziutką lady Blanche i to ona jest panią tego zamku. Lord Piotr przyjrzał się Maud uważnie, zdziwio­ ny tak ostrożną odpowiedzią. - Nie obchodzi mnie w ogóle lady Blanche! Nie jestem jej krewnym! Obchodzi mnie za to Saura z Roget. Powiedz mi, czy to ona tutaj zarządza? Maud zatrzymała się i uważnie badała jego uczciwą twarz zdradzającą rozdrażnienie. Pchnęła drzwi, przed którymi stali. - Czemu nie zapytać jej samej? Lord Piotr wszedł do małego pomieszczenia i wystarczyło mu jedno spojrzenie, by ocenić, jak rodzina Saury szacowała jej przydatność. W nie­ wielkiej izbie było dość miejsca tylko na niewielkie łoże z siennikiem i drewnianą skrzynię z żelaznymi okuciami. W palenisku tlił się ogień, a brak dymu świadczył o dobrze wyczyszczonym kominie. 8

Usadowiona na jedynym w izbie krześle, Saura owinęła się szczelnie szorstkim wełnianym ple­ dem. Stopy uniesione znad zimnej podłogi spoczy­ wały na podnóżku. Głowę osłaniał lniany czepek, nieco zniszczony i pożółkły, wyraźnie za ciasny, zu­ pełnie jakby służył jej od dzieciństwa. Jej twarz! Dobry Boże, to, co z większej odle­ głości zdawało się godnym czci wizerunkiem Ma­ donny, z bliska okazało się dziełem artysty zafa­ scynowanego ziemskim pięknem. Była bowiem piękna w najbardziej ziemskim znaczeniu tego słowa -w sposób, który budził męskie żądze. Nie­ skazitelnie białej skóry nigdy nie tknęła ospa, a owal twarzy i kości policzkowe świadczyły o normańskich przodkach. Jej długi, prosty nos drgnął, wyczuwając jego zapach. Usta miała spierzchnięte od chłodu, jak wszyscy, lecz tylko jej usta były tak ponętne. Czarne, długie rzęsy osłaniały wielkie, fiołkowe oczy, które zwróciły się ku niemu pytająco. Nic dziwnego, że Theobald tak burkliwie o niej mówił, że wpatrywał się w nią nienawistnie i pożą­ dliwie. Miał ją w zasięgu ręki, lecz nie mógł jej tknąć, podczas gdy nie pragnąć jej było ponad siły jakiegokolwiek mężczyzny. Saura mogła stać się kością niezgody w niejednym domu. Gdybyż tylko William... Lord Piotr przerwał swe myśli głębokim westchnieniem. - Napatrzyłeś się? - kobieta obok niego odezwa­ ła się z kąśliwym naciskiem. Ku swemu zdumieniu lord Piotr zdał sobie spra­ wę, że obydwie w milczeniu czekały, aż zakończy oględziny. - Zawsze jesteście tak cierpliwe? - uśmiechnął się do Maud, sadowiąc się na zydlu przy ogniu. 9

Saura zatrzymała go gestem. - Chwileczkę - po­ wiedziała i sięgnęła do worka wiszącego za jej ple­ cami, skąd dobyła pachnącą goździkami poduszkę. - Krawędź zydla wpija się w ciało, nie siedzi się na nim wygodnie. - Dziękuję, pani. - Lord Piotr uniósł się i umie­ ścił poduszkę na zydlu, zaskoczony, że ociemniała dziewczyna tak dokładnie potrafi określić jego ru­ chy. - Przyprowadziłam ci, pani, lorda Piotra z Bur­ ke. Życzy sobie z tobą mówić. - Lord Piotr! - Saura wyprostowała się poruszo­ na, wiedząc, że to człowiek o wielkiej zamożności i pozycji. - Dlaczego od razu nie powiedziałaś, Maud! Tak świetnego gościa powinnam posadzić na krześle z oparciem! Lord Piotr położył rękę na ramieniu Saury i przytrzymał na miejscu. - Jest mi zupełnie wygodnie, zapewniam cię, pa­ ni. Przywykłem do chłodu i niewygód. - To mąż wielki i silny - dodała oschle Maud. - Widział niejedno i znosił już gorsze niewygody, jak sądzę. - Maud, jesteś niepoprawna - zaczęła ją besztać Saura,lecz lord Piotr przyszedł jej z pomocą. - Istotnie, znosiłem już gorsze niewygody, choć­ by i dziś, kiedy burza śnieżna zmusiła mnie do sko­ rzystania z gościnności zamku Pertrade. Zapew­ niam cię. lady Sauro, jestem zahartowany, dobrze przygotowany i - jak zauważyła twoja służąca - je­ stem wielki i silny. - Lord Piotr posłał Maud pełen uroku uśmiech, na którego widok starsza kobieta aż się cofnęła. - Zatem czym mogę ci służyć, mój lordzie? - Saura szczelniej otuliła się pledem. 10

- Potrzebuję, byś podzieliła się ze mną swą wie­ dzą - rzekł to z wyraźnym trudem i drżeniem w głosie. Kiedy zamilkł, ponagliła go. - Z przyjemnością odpowiem na twoje pytania. - Zdawało mi się... - Lord Piotr przerwał, nie­ pewny jakimi słowy się posłużyć. Zerknął na Maud i ujrzał iskierki rozbawienia w jej oczach. - Miałem wrażenie, pani, że siedząc na końcu stołu, kierowa­ łaś podawaniem posiłku. Czy tak było? Saura zmarszczyła lekko brwi. - Jak ci wiadomo, panie, mój ojczym ożenił się z lady Blanche i to ona... - Nie! - przerwał jej niecierpliwie. - Nie rozu­ miesz, pani. Nie obchodzi mnie, czy lady Blanche wywiązuje się ze swych powinności, obchodzisz mnie ty, pani. Ty! Czy jesteś niewidoma? Saura dotknęła palcem ucha, jakby nie dowie­ rzając, że padło takie pytanie. Lord Piotr przecze­ sał palcami rzedniejącą czuprynę. - Nie chciałem, by zabrzmiało to w ten sposób. Prawdę mówiąc, znalazłem się w sąsiedztwie ma­ jąc nadzieję na to spotkanie, albowiem Rajmund z Avrache słyszał krążące o tobie opowieści. Wiem, że nie widzisz, pani, lecz radzisz sobie tak świetnie jakby twoja ślepota była mistyfikacją. - Nie śmiałbyś, panie, tak mówić, gdybyś ją wi­ dział w czasie, kiedy wywracała się o pozostawione ławy i nie mogła trafić we drzwi - powiedziała obo­ jętnym tonem Maud. - Albo w czasie, kiedy Maud sprawiła lanie głupcowi, który nie przysunął ławy do ściany - do­ dała ze śmiechem Saura. - Czy jesteś, pani, niewidoma całe swoje życie? - spytał z troską lord Piotr. - Jeszcze nie - obdarzyła go łagodnym uśmiechem. 11

Lord Piotr potarł czoło i zrozumiał niestosow­ ność swojego pytania. Westchnął ciężko. - Tak lekko traktujesz to, że nie widzisz. - Niemal z roz­ paczą dodał: - Jesteś taka młoda. Poruszasz się z wdziękiem, sama jesz, odziewasz się schludnie. Czy prowadzisz tu gospodarstwo? Maud potwierdziła skinieniem głowy. - Czy może twoja służąca robi to wszystko za ciebie? Maud żachnęła się. Przez twarz Saury prze­ mknął lekki uśmiech. - Nie, lordzie Piotrze. Maud jest moją silną prawą ręką i moimi oczami, ale ra­ dzę sobie sama. Matka nauczyła mnie troszczyć się o siebie, o swoje sługi, o rodzinę i o dom. - Jak? - Przepraszam, mój panie? - Jak ciebie tego nauczyła? Czy także była ociem­ niała? Radziła się kogoś, nauczyła od kogoś? Skąd wiedziała, co czynić? - Głos Piotra był nabrzmiały boleścią. Poruszona Saura wyczuła wielkie strapienie, nie mogła jednak odgadnąć jego przyczyny. - Moja matka była surową kobietą i jeśli nawet martwiła się o mnie, nigdy mi tego nie okazywała. Robiłam wszystko, co kazała ponieważ nie przy- szło mi do głowy, że mogłabym okazać nieposłu­ szeństwo. Jeśli nawet poddawałam się czasem roz­ paczy, matka skutecznie potrafiła przywołać mnie do porządku. - Jak przywołać do porządku kogoś, kto stracił wzrok? Uderzyć? Bezbronnego, który nawet nie może uniknąć ciosu? - zapytał lord Piotr z gory­ czą. - Nie mówisz o mnie, panie. Czy ktoś drogi twe­ mu sercu stracił wzrok? 12

- Ktoś bardzo drogi. Tak. Mój jedyny syn, jeden z najsilniejszych i najdorodniejszych synów, jakich nosiła ta ziemia, teraz nie potrafi po tej ziemi się poruszać nie przewracając się i nie klnąc. Potyka się i wpada na przeszkody. - Ukrył twarz w dło­ niach. - Trzeba mu pomóc, a nie jest to w mojej mocy. Izdebkę ogarnęła cisza, mącona tylko trzaskiem płonącego ognia. Dzielny rycerz próbował zapano­ wać nad swymi uczuciami. Saura położyła mu dłoń na łokciu, a kiedy podniósł głowę, wyciągnęła w je­ go stronę kubek jabłecznika, podgrzanego na ogniu. Stała przy niej Maud, uśmiechem doda­ jąc mu odwagi, podczas gdy Saura zachęciła: - Opowiedz tę historię. - Odkąd Stefan z Blois podważył prawo królo­ wej Matyldy do korony, zaczęły się same kłopoty. Same kłopoty. Wraz z Williamem nieustannie uży­ wać musimy swych mieczy, próbując ocalić honor, posiadłości lub dotrzymać złożonych ślubów. A to musimy kłaść kres buntom wzniecanym przez dzierżawców, a to potykać się z tym albo z tamtym baronem, któremu wydaje się, że jest właścicielem ziemi, do której nie ma prawa. - Czy twój syn musiał wa1czyć w którejś z tych niekończących się królewskich wojen? - Nie. Matylda skryła się w Rouen. Czemu mia­ łaby walczyć ze Stefanem, skoro jego baronowie niszczą Anglię sami bez końca walcząc ze sobą? - spytał gorzko. - Siedzi po drugiej stronie Kana­ łu, przygląda się i czeka. Niebawem nadejdzie, by wziąć odwet. Wychowała już syna do walki. - Już raz bez skutku próbował zdobyć Anglię - zauważyła Saura. Lord Piotr zdziwił się. 13

- Ciekawi cię, pani, wielka polityka naszych su- zerenów? Pochyliła głowę niczym skromna służąca, jej głos zabrzmiał jednak głośno i odważnie. - W moim posiadaniu znajdują się ziemie, na które wejść może obca armia. Swym słabym nie­ wieścim umysłem próbuję, na ile mogę, zrozumieć, co się dzieje, lecz my tutaj żyjemy na końcu świata. Wieści docierają skąpo i z dużym opóźnieniem. Lord Piotr odgadł żywą ciekawość kryjącą się za tym skromnym oświadczeniem i pośpieszył z wyjaśnieniami. - Henryk miał podczas ostatniej wyprawy zaled­ wie czternaście lat, powiadają jednak, że wyrósł na dojrzałego i zdolnego dowódcę. Ze swoich po­ siadłości w Normandii stara się sprawiać Stefano­ wi jak najwięcej kłopotów, a są i tacy, co mówią, że już wylądował w Anglii ze swoją armią. - Przyjrzał się badawczo Saurze i dodał: - Dostał księstwo Normandii po pasowaniu go na rycerza przez kró­ la Szkocji. - Został nagrodzony widokiem jej roz­ jaśnionej twarzy. - Król Szkocji jest jego wujem, prawda? Jakby przywołując się do porządku, znów pochy­ liła skromnie głowę i złożyła ręce, lecz nie mogła już oszukać lorda Piotra. Wiedział, że ma przed sobą bystry i ciekawy świata umysł, marnie­ jący bez wykształcenia. Nigdy dotąd nie pozwolił, by taki umysł poszedł na zmarnowanie, jeśli nale­ żał do mężczyzny, zaś jego małżonka nauczyła go, jak niebezpiecznie jest nie dostrzegać przymiotów umysłu w kobiecie. - Tak, to wuj Henryka. Henryk jest, jak się zda­ je, spokrewniony bądź spowinowacony z każdym królem i księciem w Europie. Księstwo Normandii 14

odziedziczył po matce. Po ojcu - prowincje Maine i Anjou. Dobry Boże, ten chłopak odziedziczył ty­ le ziem, tyle tytułów i jeszcze ubiega się o tytuł kró­ la całej Anglii. - Król Stefan nie zrzeknie się tronu na rozkaz Henryka. - Oczywiście że nie, ale nieustanne walki doda­ ły mu lat. A żaden człowiek nie może żyć wiecznie - rzekł głosem, w którym zamiast pewności słychać było nadzieję. - Cóż czeka naszą biedną Anglię? - spytała. - Nie wiem - westchnął. - Nie wiem. Dziewięt­ naście lat temu wszystko zdawało się takie proste. Królowa Matylda była jedynym ocalałym dziec­ kiem dobrego króla Henryka, który kazał baronom złożyć jej przysięgę na wierność, by zapewnić jej prawo do tronu. Ale to kobieta, i to harda kobieta. - To dla hardych mężów gorzka mikstura do przełknięcia - odparła Saura. - Twa wnikliwość jest niebezpieczna, pani - za­ żartował. - Po śmierci Henryka, dziadka obecnego Henryka, Stefan wstąpił na tron w Londynie, a An­ glia go poparła. Zdawało się, że to świetne rozwią­ zanie. Jest wszak wnukiem Wilhelma Zdobywcy, tak samo jak Matylda. Ma charyzmę ,odznacza się szlachetnością i odwagą. Baronowie sądzili, że je­ go panowanie zapewni Anglii powodzenie. Wkrót­ ce jednak przekonaliśmy się, że szlachetność i mę­ stwo są kiepskimi substytutami bezwzględnej sta­ nowczości, jaką okazywać powinien monarcha. - Nie pamiętam nawet czasów świetności - rze­ kła Saura. - Przyszłam na świat w tym samym ro­ ku, w którym umarł król Henryk. - Tak, już całe pokolenie wychowało się w cza­ sie wojny. Nie przestrzegano żadnych praw, a silni 15

stosowali przemoc wobec tych, których powinni bronić. Wspomnienie tamtych lat mrozi mi krew w żyłach. - Rozumiem. Moje własne ziemie, ziemie, które zostawił mi ojciec, są powoli uszczuplane przez życzliwych sąsiadów pragnących się nimi zaopieko­ wać. - Czyż lord Theobald nie staje w ich obronie? Usta Saury skrzywiły się w ironicznym grymasie. - Jest za zimno, by lord Theobald miał chęć opuszczać zamek. - Rozumiem. - Wybacz, panie, że ci przerwałam. Moja nie­ znośna ciekawość nowin ze świata sprawiła, że za­ pomniałam o dobrych manierach. Opowiedz hi­ storię twego syna. - Nie przepraszaj, pani. Twoja ciekawość spraw państwowych pozwoliła mi uspokoić wzburzone serce. Gdy mówię o Williamie, moje serce krwawi. Gniewem napełnia mnie to, że ucierpiał na dar­ mo! Zupełnie na darmo! Stoczyliśmy walkę z są­ siadem, to był zupełnie błahy zatarg. - Syn został ranny? - Tak. Dostał cios w tył głowy. Kołnierz zbroi zostawił krwawy ślad na szyi, a hełm tak się zgniótł, że trzeba go było rozcinać. Uderzenie mo­ gło zabić słabszego mężczyznę, ale nie mojego Williama. Dwa dni leżał jak kłoda, aż się zatrwoży­ liśmy, ja i Kimball. - Lord Piotr poprawił się na siedzeniu, odczuwając niewygodę na wspo­ mnienie tamtego lęku, czując się niezręcznie, że zdradza się z uczuciem miłości. - To moje jedyne ocalałe dziecko i ojciec Kimballa. Leżał bez ruchu, jak wielki dąb powalony na ziemię. Kiedy wreszcie się obudził, krzykiem domagał się śniadania i za- 16

palenia pochodni, podczas gdy w palenisku gorzał ogień, a światło dnia wpadało przez szczeliny w murze. Saura pochyliła głowę i coś ważyła w myślach, po czym spytała: - Jak dawno temu to było? - Dwa miesiące. - Poza tym nic innego mu nie dolega? - Jest zdrów jak koń. Skarży się tylko na ból gło­ wy. Cóż mu jednak po zdrowiu? Jest za stary, by przywyknąć do swego kalectwa. Ma prawie dwa­ dzieścia siedem lat. Pasowany został na rycerza, kie­ dy miał piętnaście lat, za męstwo okazane na polu bitwy. Strzegł dóbr matki przez te wszystkie długie lata ciemności po śmierci króla Henryka. To wielki, krzepki mężczyzna, nogi ma jak pnie drzew i pięk­ nie umięśnione ramiona. To wojownik i człowiek czynu, a teraz nie opuszcza komnaty, wstydząc się pokazać w takim stanie ludziom i lękając się, że zro­ bi z siebie głupca. Zupełnie nic nie robi. - Boi się, że zrobi z siebie głupca? - Saura to ro­ zumiała. Wnętrzności skurczyły się w niej na myśl o chwilach, kiedy swym zachowaniem rozśmiesza­ ła otoczenie, o chwilach wypełnionych bezdusz- nym śmiechem nad jej bólem. - Tak, choć chce wyjść do ludzi. Nie przyjmie jednak żadnej pomocy, a sam sobie nie pomoże. Siedzi tylko, je i tęgo pije. - Użala się nad sobą - wtrąciła Maud. - Zabrnął w pułapkę - pokiwała głową Saura, głęboko przejęta szczerą rozpaczą brzmiącą w gło­ sie lorda Piotra. - Jest na to tylko jedna rada, mój panie: szybki, brutalny kopniak w siedzenie. - Nie mogę! Miłość, jaką go darzę, odejmuje mi wszystkie siły! - Wyprostował się i ciągnął ze wzru- 17

szeniem: - Z tego, co tu dzisiaj ujrzałem, lady Sau- ro, jesteś dobrą kobietą w kiepskim położeniu. Oj­ czym darzy cię niechęcią i jest wobec ciebie bardzo skąpy. To słaby człowiek. - Szybko to spostrzegłeś - zauważyła Maud. - Jestem człowiekiem walki. Były czasy, kiedy mo­ je życie zależało od tego, czy właściwie oceniłem charakter przeciwnika i sytuację. - Popatrzył na Maud. - Mogę ci pomóc, pani. To, co mam do za­ proponowania, może rozwiązać wszystkie nasze kło­ poty. Podziwiam cię, pani. Podziwiam, jak dajesz so­ bie radę, jak żyjesz. Podziwiam twego ducha. Pra­ gnę, byś zgodziła się przeprowadzić do mnie. Maud przerwała mu, rozpoczynając jakąś zrzę­ dliwą przemowę. Wyciągnął rękę. - Uspokój się, kobieto. Nie mam wobec lady Saury żadnych nie­ godziwych zamiarów. Chciałbym tylko, by na czas jakiś zamieszkała u mnie i Williama i poradziła mi, jak mu pomóc, a może i pomogła mu sama. - A jeśli twój William odrzuci jej pomoc, to co się z nami stanie, stary ośle? - wybuchła Maud. - Ten parszywy sukinsyn z dołu nigdy nas nie przyjmie z powrotem. - Co jest gorsze? - Saura wykrzywiła usta w gry- masie pogardy. Umrzeć z głodu w dziczy, czy we- getować pod dachem Theobalda? Lord Piotr potarł podbródek. Zgłosiły słuszną wątpliwość. Jeśli Saura z własnej woli opuści swój dom, a William jej nie przyjmie, cóż wtedy po­ czną? Wtem dowcipna myśl rozjaśniła mu twarz. - Mogę wziąć sobie Maud za kochankę i powie­ dzieć, że nigdy się z nią nie rozstanę. Maud prychnęla z wściekłością. - Czy ona zawsze zachowuje się tak wzgardliwie? - spytał Saurę lord Piotr, dotykając jej ręki palcem. 18

- Zawsze. To właściwy jej sposób wyrażania opi­ nii o świecie - odpowiedziała Saura z uśmiechem wyrażającym rozbawienie i jednocześnie zamyśle­ nie. - Chcę jednak, żebyś dobrze traktował Maud. Nie jest ani taka stara, ani taka szorstka, za jaką chce uchodzić. - Mówiłeś, że twoja szlachetna małżonka kaza­ łaby cię podać w plasterkach na półmisku - parsk­ nęła Maud. - Gdyby mi strzeliło do łba zadawać się z młód­ kami. Lady Saura jest za młoda. Moja małżonka umiała przedstawić bardzo wyraziście obraz takie­ go starego capa jak ja z młodą dziewczyną. Gdyby jednak dziś żyła, pokój jej duszy, na ciebie by się zgodziła. Wierz mi, jesteście do siebie pod wielo­ ma względami bardzo podobne. Maud popatrzyła na niego uważniej. Jego skórę, spaloną przez słońce, pokrywały liczne ślady po stoczonych bitwach. Muskularna sylwetka ryce­ rza była nadal bardzo pociągająca. Włosy, choć nieco przerzedzone, lśniły zdrowo, a w brązowych oczach migotały dziarskie błyski. Miał też więk­ szość zębów, które pokazał, uśmiechając się do niej porozumiewawczo. - Testem wdowcem. Mój syn także, a jego syn jeszcze się nie ożenił, ponieważ ma tylko osiem lat. Prowadzimy kawalerskie gospodarstwo, zatem wszędzie panuje rozgardiasz. Jeśli nie czujesz się dobrze we własnym domu, może zechciałabyś przybyć do zamku Burke jako ochmistrzyni. - Ochmistrzyni? - zawołała Saura. Z radością klepnął się w kolano. - Oto myśl! Boję się, że William odrzuci twoją po­ moc. Jesteś niewidoma, a on może nie chcieć, by uczył go ktoś, kto nie widzi, gdyż nie będzie chciał 19

przyznać się do własnego opłakanego położenia. Co gorsza, jesteś bardzo młoda, a do tego jesteś kobietą. - Tego, że jestem kobietą nie da się ukryć - od­ parła Saura. - Nie ma jednak potrzeby mówić mu, że jestem młoda. - Nie mówić mu? Nigdy go jeszcze nie oszuka­ łem... - zawahał się lord Piotr. - Jeśli jednak bez tego się nie uda? - Taak... - zgodził się z ociąganiem. - Niestety, będzie to konieczne. Najpierw w ogóle nie powie­ my mu, że możesz go czegoś nauczyć. Pozwolimy, żeby przekonał się, jak świetną jesteś gospodynią. Tylko ty możesz zaprowadzić czystość w tym prze­ klętym zamku i porządek w kuchni. Jeśli mu nie powiemy, że jesteś niewidoma, jak się tego dowie? Kiedy już się przyzwyczai do twej obecności i prze­ kona się do ciebie, możemy wspomnieć, że zajmu­ jesz się także ociemniałymi, jako doświadczo­ na kobieta, powiedzmy około lat czterdziestu, któ­ ra miała już kilku uczniów i wiele ich nauczyła. William szanuje wiek i ceni doświadczenie. Do pioruna! Wierzę, że się uda! - A co moja pani będzie z tego miała, stary głup­ cze? Ciężką pracę, nic więcej, i to dla człowieka, którego w ogóle nie zna! - rzekła Maud. Lord Piotr podniósł się. - W moim domu wszystkie rezydentki traktowa­ ne są z szacunkiem. Nie bije się ich bez powodu ani też nie więzi za byle przewinienie. Lord The­ obald ma młodą zonę, która pewnego dnia, czy te­ go chcecie, czy nie, przejmie obowiązki gospodar­ skie, nawet jeśli teraz nie może im jeszcze podołać. A Theobald nie ma dla was serca. Zbyt łatwo jest umrzeć z choroby, albo na skutek wypadku. Pomy­ ślałyście kiedy o tym? 20

Lord Piotr doczekał się wreszcie pierwszej ozna­ ki zapału na niewzruszonej dotąd twarzy Saury. Dziewczyna niecierpliwie klasnęła w dłonie. - Nie jestem aż taka głupia, żeby nie wiedzieć, co może mnie spotkać pewnego dnia na krętych kamiennych schodach. Mam jednak własne, choć wątłe drogi ratunku. Moi przyrodni bracia uczeni byli przez matkę, że mają mnie bronić i jak dotąd wykazywali się w tym względzie czujnością. - Tak, pani, ale Johna odesłano na wychowanie, a Clare ma dopiero siedem lat i niewielka jeszcze z niego pociecha... - zaprotestowała Maud. - Rollo - zaczęła Saura. - Rollo jest spadkobiercą twego ojczyma i do­ brym człowiekiem, który się troszczy o ciebie, lecz właśnie się ożenił i ćwiczy się w rzemiośle rycer­ skim. Zarządza dobrami twej matki. Jest tak zaję­ ty, że gdyby ci się coś stało, dowiedziałby się naj­ wcześniej po miesiącu, albo i później. Unika lorda Theobalda jak tylko może. Dudley studiuje naukę Kościoła. Po Clare jest już tylko Blaise, ale on ma dopiero cztery lata. Trzyma się spódnicy twojej macochy, a z nauk twojej matki nie mógł odnieść jeszcze żadnej korzyści. - Powiedz wreszcie, do czego zmierzasz ,Maud? - oschle wycedziła Saura. - Nie rozumiesz, pani? Kpisz sobie ze mnie? Twoi bracia nie mogą... - rzuciła oskarżycielsko Maud. - Moja droga, powiedz już wszystko. Nie rozma­ wiałyśmy o moim nieuchronnym końcu z oczywi­ stego powodu. Nie miałyśmy wyjścia. Teraz jednak lord Piotr oferuje mi wybawienie od marnej egzy­ stencji. Mam zamiar chwycić tę szansę obiema rę­ kami. Czy wiesz w ogóle, jak dawno nie wychodzi- 21

łam poza ten mały zameczek? Pory roku mijają, a ja tu gniję, płacąc pieniędzmi z własnej ziemi za przywilej prowadzenia domu dla tego opoja. Ciekawe jednak, jak przekonasz mojego ojczyma. - Właśnie - zgodziła się Maud. - Theobald nie pozwoli jej odejść, choćby tylko po to, żeby zrobić na złość. - Pozwólcie mi porozmawiać z ojczymem. - Lord Piotr uśmiechnął się, nie mogąc się doczekać. - Je­ stem bogaty, wpływowy. Tak czy inaczej musi mnie wysłuchać. Jeśli będzie na tyle głupi, żeby nie spo­ strzec, że jego krewna w moim domu to korzyść dla niego, może groźba wojny przywróci mu rozsądek. Maud roześmiała się głośno. - O, niewątpliwie ten żałosny głupiec zobaczy w tym swój interes. - Chciałabym to usłyszeć! - rzekła Saura. - Jeśli ty zdołasz przekonać do tego Theobalda i jeśli trzeźwa, konserwatywna Maud jest zdania, że po­ winnam jechać, to pojadę. Maud odparła dowcipnie: - Nie ma mowy, by wybierać się tam lekkomyśl­ nie na jedno słowo tego szlachetnego pana, nie za­ sięgnąwszy wprzódy języka. Już ja sprawdzę repu­ tację, jaką ciesz}' się wśród swojej służby. Saura wyciągnęła rękę, szukając Maud. Nama- cała jej ramię, po czym powiodła dłonią ku dołowi, ujęła spracowaną dłoń i uniosła do ust, by pocało­ wać. Theobald podziwiał płynność jej ruchów. Te­ go właśnie pragnął dla syna - lekkości i łatwości ruchu, poznania swych ograniczeń i przystosowa­ nia się do nowej sytuacji. Musi koniecznie skłonić Saurę do przyjazdu. William tonął w rozpaczy, brudzie, zagubieniu. Potrzebował przewodnika, a ta skromna surowa dziewczyna miała dość siły, 22

by go poprowadzić. Lord Piotr sięgnął po oręż, który miał skruszyć opór. - Oddam ci, pani, komnatę mojej małżonki, a to piękna komnata, z wielkim paleniskiem, gdzie ogień trzymamy dzień i noc. Burke znajduje się blisko wybrzeża. Mam też wiele sztuk pięknych materii francuskich, kupionych dla zmarłej żony Wiliama, Anny. Będę zaszczycony, jeśli zechcesz zrobić z nich użytek. - Przekupstwo nie jest wcale konieczne, lordzie Piotrze. - Będziemy chciały wziąć ze sobą Aldena, lor­ dzie Piotrze - przerwała stanowczym tonem Maud. - To człowiek Saury, wcześniej służący jej matce. - Wedle życzenia. Mój dom znajduje się o trzy dni konnej jazdy stąd. Jeśli taka będzie wasza wo­ la, mogę wynająć wóz. Saura skrzywiła się lekko. - Umiem jeździć konno, kiedy ktoś prowadzi konia na lonży. Zapewniam cię, panie, że wolę czuć pod sobą konia, niż trząść się na wozie. - Idę załatwić obie te sprawy. - Lord Piotr uniósł się z pośpiechem. - Zaczekaj! - rozkazała Saura przytrzymjiąc go za rękę. - Śnieg jest głęboki. - Ubierz się ciepło i przygotuj wszystkie suknie, lady Sauro. Ruszę, gdy zamieć ucichnie. Burke to mój główny zamek, dość mocny, niemniej lękam się o Williama, samotnego i w wiecznych ciemno­ ściach. Jest bezradny tak bardzo, że nawet sobie tego nie wyobrażasz, nadal obdarzony siłą i wa­ lecznością, lecz nieumiejący znaleźć sposobu, by to wykorzystać. - Chcesz, żebym się nad nim użalała? 23

- Chcę, byś go żałowała. Był zawsze szczery i szlachetny, umiał śmiać się z całego serca i był pe­ łen zapału. Teraz zapał zmienił się w gniew, śmiech gdzieś znikł. Błagam, lady Sauro! - Lord Piotr ujął jej rękę w swoje drżące, stwardniałe dło­ nie. - Zamieszkaj z nami. Wiem, że gdzieś tam, pod pokładami złości i obrzydzenia, jest jeszcze mój William. Mój syn ciągle tam jest, tylko się zgu­ bił. Błagam, pomóż mi go odnaleźć. Wstrząśnięta tym żarliwym wyznaniem, Saura odpędziła wątpliwości. Westchnęła, potarła czoło i kiwnęła głową. - Zastanowię się i spakuję. Twoje zmartwienie nie może być większe, niż moje tutaj, zatem cał­ kiem możliwe, że zdołam pomóc twemu synowi. A już na pewno zaprowadzę porządek w gospodar­ stwie, przy pomocy mojej wiernej Maud. Spróbuj przekonać lorda Theobalda, by dał mi błogosła­ wieństwo na drogę. - Co to za smród, Maud? - Nie jestem pewna, lecz coś podejrzewam. - Maud weszła na pokrywające podłogę maty i ostrożnie uniosła jedną czubkiem buta. - Gnijące maty. Bóg raczy wiedzieć, co jest pod nimi. - Już ja dobrze wiem, co jest pod spodem - marszcząc nos odparła Saura. - Nie potrzebuję Wszechmocnego, by znać odpowiedź na to pyta­ nie. Czy to wielka sala? - Jeśli chcesz tak ją nazwać. Gościnność nie jest najmocniejszą stroną tego zamku. Jakby na przekór tym słowom rzuciły się ku nim dwa wielkie psy, skomląc w radosnym przywi- 24

taniu. Maud powstrzymała je ruchem otwartej dłoni. - Do tyłu, panowie. Jeden z psów się cofnął, drugi zaś stał, obwąchu­ jąc spódnicę Saury, jakby to była dobrze okraszo­ na mięsem kość. - Precz stąd! - Maud klasnęła w dłonie, lecz pies zawarczał groźnie, aż Maud się cofnęła. Saura wyciągnęła spokojnie rękę i pozwoliła, by pies ją obwąchał. - Pani, ta bestia odgryzie ci pałce - zaprotesto­ wała Maud. - Bzdura! - odparła Saura. Pies polizał ją ser­ decznie i nadstawił łeb do pogłaskania. Kiedy po­ drapała go za uszami, zadrżał ze szczęścia. Maud zaśmiała się, mimowolnie rozbawiona. - Żebyś mogła go zobaczyć, pani. Ten wyraz za­ chwytu na jego głupim pysku! Pstrykając palcami, Saura nakazała psu stanąć za sobą. Posłuchał z gorliwością oddanego sługi. Saura położyła rękę na ramieniu Maud i spytała: - Czy to miejsce wygląda tak samo źle, jak brzmi? - Nie zamknę oczu, żeby posłuchać, jak ono brzmi. Myślałam, że Theobald karmi samych trut- ni, ale tutaj nie ma absolutnie żadnej władzy. Przy­ byłyśmy w samą porę. Służba wyzyskuje biednego lorda Piotra. Odgłos ciężkich kroków za nimi przerwał roz­ mowę. - Rozgościłaś się, lady Sauro? - Lord Piotr zwrócił się do niej z całą serdecznością. - Podejdź do ognia. Śnieg na tobie topnieje i drżysz z chłodu. Mam nadzieję, że to ostatnia taka zawierucha przed wiosną. 25

- Gdybym wiedziała, co mnie czeka w podróży, wątpię, czybym zdecydowała się przyjechać. - Straszne, prawda? - zgodził się. - Od kiedy za­ brakło silnej władzy niczego nie zrobiono, by po­ prawić stan dróg, a i wcześniej wiele im brakowa­ ło. Może w powozie było choć trochę wygodniej? - Trzęsło na tych wertepach przez większość drogi! - zabrała głos rozzłoszczona Maud. - Po­ za tym wóz ugrzązł w śniegu i błocie i musiałyśmy wyjść, żeby konie mogły go wyciągnąć. Trzeba być szaleńcem, żeby przeoczyć zwiastuny śnieżycy i wy­ brać się w drogę na taką pogodę. - Powinnaś być wdzięczna, że ruszyłem w drogę. Gdyby nie śnieżyca, niechybnie dopadliby nas zbójcy. To jeszcze jedna cena, którą płacimy za pa­ nujące w kraju bezprawie. - Lordzie Piotrze, przeraziłeś moją panią! - upomniała Maud. - Do licha, to prawda. Nie chcę jednak, żeby te­ raz uciekła, kiedy własnym węchem stwierdziła, ja­ ki tu mamy porządek. Wszystko wygląda jeszcze gorzej, niż kiedy stąd wyjeżdżałem. - Lord Piotr ujął Saurę za łokieć, żeby ją poprowadzić, lecz ona delikatnie go odepchnęła. - Proszę, pozwól mi wziąć cię pod rękę. Tak bę- dzie lepiej. - Dziadku! - rozbrzmiał echem donośny krzyk i wysoki chłopiec wpadł podniecony do sali. - Na­ reszcie wróciłeś, dziadku! Martwiliśmy się o ciebie! - Na pewno nie martwiłeś się o takiego doświad­ czonego rycerza jak ja! -Lord Piotr pochylił się, by przytulić rozradowane dziecko. - Nie było mnie tylko trzy tygodnie. Urosłeś! - Mówisz tak za każdym razem, kiedy wracasz. Nie rosnę przecież cały czas! Zobacz, znowu wy- 26

padł mi ząb! - Kimball szeroko rozwarł buzię, by pokazać dziurę w dziąśle. Dodał półgłosem: - Ja się nie martwiłem. Ale kiedy zaczął padać śnieg, ojciec wpadł w panikę. Zaczął gadać, że od chłodu bolą cię stawy i że to on powinien jeździć po na­ szych ziemiach, a kiedy nie wracałeś... - Tu prze­ rwał i powiódł wzrokiem po dwóch nieznajomych kobietach. - No wiesz... - Wiem! Dziękuję, że zaopiekowałeś się ojcem. - Lord Piotr położył rękę na ramieniu Kimballa. - Witaj dziadku. Kto to jest? - Kimball pokazał palcem siedmioletniego chłopca, który wbiegł do środka wraz z goniącym za nim sługą. Lord Piotr odwrócił się ku grupce przybyszy z Pertrade, którzy stanęli razem, czekając aż za­ prosi ich bliżej ognia. - Dobry Boże, lady Sauro, wybacz mi. Weź mnie pod ramię. Kimball, to jest lady Saura. Przyjecha­ ła, by zostać naszą ochmistrzynią. Jest daleką krewną twojej babki. Ten chłopiec to Clare, przy­ rodni brat Saury. Wziąłem go na wychowanie. Przywitasz się, Kimball? - Naturalnie, panie. To zaszczyt poznać cię, lady Sauro. - Skłonił się w pas. - Mam nadzieję, że bę­ dziesz się u nas dobrze czuła - Potem Kimball po- słusznie podbiegł do Clare'a i Saura usłyszała, że mówi: - Jak dobrze, że przyjechałeś. Dziadek miał zawsze wielu wychowanków, a ja towarzyszy do ćwiczeń. Ale od wypadku ojca nikogo nie ma, wszyscy wyjechali. - Chłopiec zrobił zrozpaczoną minę, po czym dokończył: - Ocaliłeś mnie od nudy! - Wnuk jest niemal tak samo grzeczny jak jego dziadek - zauważyła Saura. - Mam nadzieję, że to komplement - roześmiał się lord Piotr, na co Saura zaśmiała się także. 27

- Taki był mój zamiar. Maud zza ich pleców wtrąciła swoje trzy grosze: - Miły! Lord Piotr jest całkiem miły, jeśli nie li­ czyć szantażu i przekupstwa. Lord Piotr zatrzymał się i Saura poczuła ciepło paleniska po swej lewej stronie - Oto krzesło, lady Sauro! Wyciągnęła rękę do tyłu i dotknęła siedzenia. Zanim zdążyła usadowić się wygodniej, do jej stóp przypadł pies. - Bula! Idź stąd! - zakomenderował lord Piotr. Pies w odpowiedzi sapnął i ułożył się wygodnie u stóp Saury. - Ten pies, lady Sauro, jest podobno psem my­ śliwskim - powiedział cierpko lord Piotr. - Wprawdzie Bóg jeden tylko wie, czy kiedykol­ wiek przyniósł choćby zająca, lecz to nie znaczy, że ma zostać pieskiem dla dam. Nie zachęcaj go, by się tak zachowywał. - Już ona umie dać sobie radę ze zwierzętami! - fuknęła Maud, a lord Piotr zwrócił się ku niej, by podjąć sprzeczkę w miejscu, w którym ją prze­ rwali. - Moje przekupstwa mogą być bardzo przyjemne. - Jak dotąd słyszałam tylko słowa - odparowała. - Obiecałeś mojej pani osobną komnatę, w której będzie ciepło, więc lepiej, żeby już ogień był rozpa­ lony. - Hawisa! - Saura drgnęła na dźwięk krzyku lor­ da Piotra. - Gdzie jest ta przeklęta Hawisa? - Najpewniej chce się dorobić znowu brzucha w stajni na sianie. Głos, który dobiegł z przeciwnej strony paleni­ ska, zaskoczył Saurę. Brzmiał głęboko i aksamit­ nie, należał do gatunku męskich głosów, na dźwięk 28