ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Zacznijmy od nowa - Anderson Caroline

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :561.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Zacznijmy od nowa - Anderson Caroline.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK A Anderson Caroline
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 3 lata temu

dziękuję:)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

CAROLINE ANDERSON Zacznijmy od nowa Harlequin® Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Nick Davidson był samotny. Nie to, że sam. Do tego już przywykł. Był sam od lat, odkąd uznał klęskę swojego fatalnego mał­ żeństwa. Teraz po raz pierwszy czuł się samotnie. I to jeszcze nie wszystko. Jego duma leżała w gruzach. Zawsze był przekonany, że gdyby naprawdę chciał, odzyskałby Jennifer. - Cóż, stary, byłeś w błędzie - mruknął do siebie. Powiódł wokół obojętnym spojrzeniem. Typowy pokój w typowej przyszpitalnej rezyden­ cji - czysty, nieciekawy, nieokreślony. Przypominał pokój w Audley, gdzie spędził ostatnie dwa miesiące, próbując swoich szans u Jennifer. Strata czasu. W Wigilię Bożego Narodzenia wyszła powtórnie za mąż, za człowieka, dla którego Nick, wbrew swoim chęciom, żywił najwyższy sza­ cunek. A Tim, syn Nicka, zamieszkał z nimi. To bolało. Wszystko inne - ona u boku Andrew, miłość w jej oczach, gdy składali sobie przysięgę - wbrew obawom Nicka właściwie nie bolało. Tylko Tim. Zamrugał oczami, próbując skupić się na oględzi­ nach pokoju, który co najmniej na kilka miesięcy miał stać się jego domem. Potem albo dostanie tę pracę na stałe, albo ruszy dalej.

6 ZACZNIJMY OD NOWA Dom. Zbyt szumna nazwa dla tej pustawej ciasnej celi. W dodatku dusznej. Wszystkie one były albo za gorące, albo za zimne. Otworzył okno. Był przenikliwie zimny wieczór sylwestrowy. Na kwadratowym dziedzińcu, wokół zamarzniętej fon­ tanny, śpiewała i tańczyła grupka wczesnych balo­ wiczów. Jak tak dalej pójdzie, pomyślał zgryźliwie, o jede­ nastej będą już nie do użytku i stracą to, co najlepsze. Zamknął okno, żeby nie słyszeć ich śpiewów i rzucił się na łóżko. Sprężyny zaprotestowały głośnym jękiem. O, nie! Jeszcze w dodatku łóżko, które nie da mu zmrużyć oka! W korytarzu usłyszał czyjeś głosy. Ktoś się śmiał, dobiegły go jakieś wesołe słowa o przyjęciu. Cóż, jego nikt nie zaprosi, bo nikt go nie zna. I tak zresztą nie był w nastroju do zabawy. Postanowił pokazać się na ortopedii. Wciągnął sweter, schował portfel i wyszedł na korytarz. Coś miękkiego, delikatnie pachnącego uderzyło go w pierś. Odruchowo wyciągnął ręce. To była smukła dziewczyna, o szczupłych, kru­ chych pod jego dłońmi barkach, promiennych zielo­ nych oczach i twarzy okolonej burzą lśniących złocis­ tych loków. Odchyliła się roześmiana. - O, przepraszam! - Cała przyjemność po mojej stronie - odparł z lekkim uśmiechem. - Och! - Twarz zabarwił delikatny rumieniec, uśmiech przygasł, po czym pojawił się znowu. Robiły jej się od tego dołeczki w policzkach. Trochę zdyszana kontynuowała: - Nazywam się Cassie, Cassie Blake. Jesteś nowy, prawda? Widziałam, jak się wprowa­ dzałeś.

ZACZNIJMY OD NOWA 7 - Starszy asystent na ortopedii, Nick Davidson. - No to pewnie będziemy się często spotykać. Jestem tam instrumentariuszką. Na razie ciao! - Po­ machała mu palcami w geście pożegnania. Nagle się odwróciła. - A tak przy okazji, co dzisiaj po­ rabiasz? - Nic, zupełnie nic. - Potrząsnął głową. - Myś­ lałem, żeby przejść po oddziałach i się przedstawić. - Ależ tam prawie nikogo nie ma! Wszyscy są na przyjęciu. Chodź i ty. Ja mam dyżur, więc będę tylko wpadać i wypadać, ale jeśli chcesz, to poznam cię z kolegami. Nagle perspektywa samotnej wędrówki po szpitalu wydała się Nickowi odstręczająca. Uśmiechnął się szeroko. - Idę. Zaczekaj sekundę, tylko się przebiorę. Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego sweter i dżinsy i potrząsnęła głową. Jasnozłote loki zatańczyły. Sa­ motność cofnęła się o krok przed jej ciepłym, za­ chęcającym uśmiechem. - Chodź, tak jest dobrze. I oto znalazł się w barze. Ściskał czyjeś dłonie, zapominał nazwiska, niemal zanim jeszcze padły, śmiał się i opowiadał dowcipy, przekrzykując naras­ tający harmider, aż za kwadrans dwunasta znów podeszła do niego Cassie. Twarz miała zatroskaną. - Wiesz, który to jest Trevor Armitage? - Nazwisko jakbym tu gdzieś słyszał. - Zmarszczył brwi. - A jak on wygląda? -Niski blondyn z wąsami. Asystent z ortopedii. Mamy cały tłum połamańców z wypadków, a on nie odpowiada na beeper. Typowe! Niech go cholera! - Hmm... zdaje się, że widziałem, jak szedł do w.c. Poczekaj, sprawdzę.

8 ZACZNIJMY OD NOWA Rzeczywiście, w męskiej toalecie rozciągnięty na podłodze leżał głupkowato uśmiechnięty wąsaty blon­ dyn. - Ty jesteś Trevor? - spytał Nick. - Może... A bo csso? - wybełkotał. - Nic, nic, bracie. - Nick wyprostował się. -Ty już nie będziesz dziś potrzebny. Cassie czekała pod drzwiami. - I co? - Nie do użytku. - O, cholera! Wiesz, co będziesz robić przez naj­ bliższych kilka godzin? - Operować? - Uśmiechnął się. -Jesteś trzeźwy? - W każdym razie bardziej niż on. Od dziesiątej piłem tylko wodę mineralną, a przedtem wszystkiego dwa drinki. - Wspaniale. Chodź, zespół czeka. Kiedy oficjalnie zaczynasz pracę? Nick spojrzał na zegarek. - Za jakieś sześć minut. - Doskonale. - O rany... On jest nie-sa-mo-wi-ty. -Hmm? Cassie spróbowała oderwać oczy od lustra i od sylwetki Nicka w zielonym stroju chirurgicznym. Krótkie rękawy odsłaniały szczupłe, umięśnione ręce pokryte ciemnymi włosami. Takie same włosy wyła­ niały się z wycięcia bluzy pod szyją. Wydawały jej się tak jedwabiste. Ciekawe, jakie są w dotyku... - Co? - Drgnęła, jak przyłapana na gorącym uczynku, i spojrzała na koleżankę. - Przepraszam, Mary-Jo, mówiłaś coś?

ZACZNIJMY OD NOWA 9 - Mówiłam, że jest niesamowity. - Mary-Jo za­ chichotała. - Metr osiemdziesiąt prawdziwego męż­ czyzny! - N o , może, jeśli jest w twoim typie... - Cassie pospiesznie upchnęła włosy pod czepkiem, starając się nie słuchać cichego śmiechu Mary-Jo. - O tak, jest... Ciekawe, czy ma kogoś? Muszę się dowiedzieć. - Mary-Jo przećwiczyła przed lustrem uśmiech i mrugnęła do Cassie. - Byłoby zbrodnią zmarnować tyle testosteronu. - Jesteś okropna - roześmiała się Cassie. - Nie, jestem normalna. Tobie też przydałby się od czasu do czasu mały zastrzyk testosteronu. Zresztą, z okazji Nowego Roku będę wspaniałomyślna. Weź go sobie w prezencie. - Dziękuję, nie skorzystam - odparła sucho Cassie. - Nie mów potem, że ci nie proponowałam. - Ma­ ry-Jo wzruszyła ramionami. - Ale moja hojność ma swoje granice, a on jest naprawdę fenomenalny...! Fenomenalny? To za mało, pomyślała Cassie. Przyglądała mu się całe popołudnie, jak wnosił rzeczy do pokoju, a potem to spotkanie - och! Po zderzeniu z jego szeroką piersią niebezpiecznie wzrosło jej ci­ śnienie, ale do tej pory powinno było już wrócić do normy! A teraz ma z nim pracować. Pojęcia nie miała, jak jej się to uda. Ilekroć spojrzała w tamtą stronę, jego postać wypełniała bez reszty jej pole widzenia i wpra­ wiała serce w przyspieszony rytm. Bóg raczy wiedzieć, co w nim jest takiego nad­ zwyczajnego. Niespecjalnie wysoki - jakieś metr osiemdziesiąt z niewielkim kawałkiem. Niezbyt at­ letycznie, chociaż harmonijnie zbudowany. W sumie dość przeciętny, może tylko z wyjątkiem oczu. Tak,

10 ZACZNIJMY OD NOWA to te oczy, ich zadziwiający, zniewalający i czysty błękit. A może to te spadające na czoło jedwabiste ciemne włosy albo ten chłopięcy uśmiech, trochę nadąsany, pełen wdzięku? Potrząsnęła głową, aby otrzeźwieć i aż podskoczyła na dźwięk łagodnego niskiego głosu tuż przy uchu: -OK? Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego piękne oczy w lustrze. Skinęła głową. - Chodźmy więc. Pacjent czeka. Zdążyła już przedstawić go reszcie zespołu. Teraz patrzyła, jak obejmuje dowództwo. Przyjrzał się zdję­ ciom rentgenowskim i potrzaskanej kości piszczelowej w polu operacyjnym. Oczyścił ranę i zbliżył do siebie końce kości. Teraz skupił się na naczyniach krwio­ nośnych. Cassie patrzyła zafascynowana. Pracował szybko i efektywnie, maksymalnie oszczędzając sąsie­ dnie tkanki. Widziała, jak inni chirurdzy czyścili podobne rany, tak że potem trzeba było kłaść przeszczep skóry. Ale nie on. On był spokojny, dokładny i bez reszty skupiony, pochłonięty swoim zadaniem. Cassie uświa­ domiła sobie, że z łatwością przewiduje, jakich narzę­ dzi będzie potrzebował i podaje mu je w tej samej sekundzie. Ich mózgi i ręce zestroiły się, jakby grali w orkiestrze, jakby byli jednością, jakby pracowali razem od lat. Bez komplikacji, bez przestojów, bez słów, poza absolutnym minimum. W porównaniu z tym, jak się pracowało z Trevo- rem, to było coś cudownego. Nick był niebywale logiczny i metodyczny - po prostu bardzo jej od­ powiadał. O tym jednak myśleć nie chciała. Pracowała już kiedyś z chirurgiem, który jej „odpowiadał". Niestety,

ZACZNIJMY OD NOWA 11 okazało się, że odpowiada także komuś innemu, a tym kimś była jego żona. To doświadczenie było bolesne i choć minęły już trzy lata, nieufność pozo­ stała. Och, miewała randki, ale z nikim nie łączyło jej nic poważnego, nic... intymnego. Z nikim, od czasu Simona. Nick przesunął się odrobinę; stali teraz bardzo blisko siebie. Spróbowała się odsunąć, ale nie mogła tego zrobić, nie zmieniając położenia wózka z narzę­ dziami. Zmuszona więc była stać tak dalej, biodro w biodro z nim, rozpaczliwie świadoma ciepła jego ciała i delikatnego ucisku uda. Wyciągnął rękę. Cassie na ślepo chwyciła coś z wózka i wcisnęła mu w dłoń. Mary-Jo syknęła, a Nick westchnął ostentacyjnie. Oczy Cassie powędrowały w kierunku jego twarzy. Ku jej zdumieniu płonęła wściekłością i pogardą. Przerażona spojrzała na przedmiot, który trzymała w ręce. Był to skalpel. - Niby jak mam tym szyć, do jasnej cholery? Na dźwięk jego ostrego głosu fala czerwieni zalała jej dekolt i wypełzła na policzki. - Przepraszam, zamyśliłam się - wymamrotała bezradnie. - T o widać. Chciałem... - Wiem - przerwała, sięgając po zestaw do szycia. Mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała. Z pewnością nie będzie go prosić, żeby powtórzył. Przygryzła wargi. Jego nagana zabolała ją. Jeśli natychmiast się nie skoncentruje, nie będzie miał z niej wielkiego pożytku - ani Nick, ani pacjent! Operacja dłużyła się w nieskończoność, ale wresz­ cie stan naczyń i unerwienia zadowolił Nicka i chory odjechał do sali pooperacyjnej.

12 ZACZNIJMY OD NOWA Gdy Nick rozmawiał z anestezjologiem o następ­ nym zabiegu, sprawdziła narzędzia, odprowadziła wózek i ściągnęła rękawiczki. Ręce jej się trzęsły i sama nie wiedziała, czy to na skutek bliskości jego ciała, czy też jest to reakcja na jego gniew. Czekała ją długa noc. Była rzeczywiście długa, co do minuty wypełniona pracą. Jak słusznie zauważył Nick, najtrudniejsze zadanie miał anestezjolog - pacjenci nie byli na czczo, kilku wchodziło we wstrząs. Ale i tak zamieniłaby się z nim w każdej sekundzie. Wszystko byłoby lepsze, niż stać biodro w biodro z człowiekiem, którego wybuch tak ściął ją z nóg. Fakt, zasłużyła. Choć przewinienie nie było znów aż tak wielkie. Ale wytrąciło go z równowagi. Jej nie. Jej równowaga leżała w gruzach na długo przedtem, inaczej nigdy by się tak nie wygłupiła. Gwałtowny gniew Nicka, nie mówiąc już o wzgardzie, zaskoczył ją. A tak im się dobrze pracowało... Stan kolejnego pacjenta pogarszał się. Ciśnienie spadało. Nick potrząsnął głową. - Nic tu po mnie. Krwawienie z uda jest stosun­ kowo niewielkie. Ktoś musi mu zajrzeć do brzucha. - Śledziona? -mruknął anestezjolog. -Tak sądzę. On prowadził, prawda? Przypusz­ czam, że ma krwotok wewnętrzny. Możemy poprosić kogoś z chirurgii miękkiej? Ted, dyżurny chirurg, pojawił się natychmiast. W ciągu kilku minut umył się i otworzył brzuch. -Ajajaj, splenektomia - mruknął. - Ładny po­ czątek roku! Pospiesznie przetaczano krew. Po podwiązaniu naczyń zaopatrujących śledzionę stan chorego zaczął się szybko poprawiać. Chirurg zerknął na Nicka.

ZACZNIJMY OD NOWA 13 - Co masz zamiar zrobić z tym udem? - Muszę gwoździować. To paskudne złamanie spi­ ralne. Wolałbym zastosować wyciąg, ale końce będą się ześlizgiwać przy każdym jego poruszeniu. -Krążenie wyrównane - zameldował aneste­ zjolog. - Możesz robić swoje - rzekł Ted. - J a już najtrud­ niejszą część skończyłem. Tylko uprzedź mnie, kiedy będziesz chciał stuknąć młotkiem, żebym przy wstrzą­ sie nie wbił gościowi igły w aortę. Pracowali zgodnie, czekając jeden na drugiego. Kiedy wreszcie skończyli i pacjenta zabrano, wyszli z sali operacyjnej do pokoju wypoczynkowego prze­ znaczonego dla personelu bloku. -Jesteś nowy, co? - spytał Ted, mierząc Nicka wzrokiem. -Można tak powiedzieć. - Nick uśmiechnął się szeroko do Cassie. Najwyraźniej zapomniał o przy­ krym incydencie. - Właściwie miałem zacząć we wto­ rek, ale formalnie mój kontrakt wchodzi w życie pierwszego stycznia, czyli należę do zespołu od - ze­ rknął na zegar - jakichś sześciu godzin. - Już szósta? - spytała Cassie z niedowierzaniem. W drzwiach pojawiła się głowa sanitariusza. - To tyle, kochani. Na froncie panuje spokój. - Dzięki Bogu. - Mary-Jo z głębokim westchnie­ niem zrzuciła gumowe buty, skuliła się na krześle i zaczęła rozcierać stopy. Jak ona to robi, że nawet w takiej sytuacji wygląda elegancko, zastanawiała się Cassie. A jeszcze bardziej zdziwiło ją, że Nick zdawał się w ogóle tego nie zauważać. Zamiast podziwiać Mary-Jo, zwrócił się do niej akurat wtedy, gdy jej usta rozdarło szerokie ziewnięcie.

14 ZACZNIJMY OD NOWA On także ziewnął, ukazując komplet równych, lśniących białych zębów, po czym zachichotał. - Ciekawe, dlaczego ziewanie jest takie zaraźliwe - powiedziała wesoło. - Mhm. Masz ochotę na śniadanie? Bo ja konam z głodu. Wczoraj wieczorem nie zdążyłem dorwać się do jedzenia i teraz zjadłbym konia z kopytami. Żołądek Cassie zaburczał wyczekująco. Położyła sobie rękę na brzuchu i zaśmiała się. - Zostałam zdemaskowana! Teraz nie mogę za­ przeczyć. - No proszę, twoje ciało cię zdradza - zauważył leniwie. Zarumieniła się. Co jeszcze może zdradzać jej ciało oprócz wyczerpania i głodu? O Boże, czyżby on wiedział, o czym myślała, kiedy podała mu niewłaś­ ciwe narzędzie? Nick rozprostował nogi i wstał. Wyciągnął do niej rękę. - Chodź, zrzućmy te przebrania i poszukajmy cze­ goś do zjedzenia. Po kilku minutach spotkali się, już odświeżeni. Co prawda Nickowi przydałoby się golenie, a makijażowi Cassie nieco więcej uwagi, ale jak na taką noc i tak wyglądali całkiem przyzwoicie. Jego nie skrywany podziw podczas śniadania w po­ nurej stołówce zaskoczył ją. Napotkawszy jego badaw­ czy wzrok, zastygła z widelcem w powietrzu. -Mam plamę na nosie? - zażartowała, chcąc przełamać napięcie. -Nie przypuszczałem, że wspólny posiłek może mieć w sobie tyle erotyzmu - wyznał. Fala gorąca zalała jej policzki. Odłożyła widelec. - Nie bądź śmieszny.

ZACZNIJMY OD NOWA 15 - A jestem? Jego spojrzenie paliło. Odgryzł kęs grzanki i zlizał okruszyny z warg. Serce Cassie zatrzepotało dziwnie. Próbowała znaleźć ucieczkę w kawie. - Jesteś piękna. Zakrztusiła się. - A ty jesteś stuknięty. Kąciki jego ust uniosły się, jeden nieco wyżej od drugiego, co nadało jego pociągłej twarzy wygląd odrobinę piracki. - Nie sądzę. - Wyglądasz jak pirat - rzuciła odruchowo. Nachylił się do niej. Włosy opadły mu na czoło. Świerzbiły ją palce, żeby je odgarnąć. - T o jest twoje skrywane marzenie? - szepnął. - Dać się porwać i wywieźć na dalekie morza, po­ zwolić skazać na seksualną niewolę w rękach des­ potycznego króla piratów? Prychnęła nieelegancko. -Mam wrażenie, że to raczej twoje skrywane marzenie. - Rozszyfrowałaś mnie. - Jego uśmiech miał od­ cień złośliwości. -Jedz. Obiecuję, że nie będę się gapić. Ale Cassie straciła apetyt. Jego miejsce zajął inny, od dawna tłumiony głód. - Nie mam ochoty. - Odsunęła krzesło i rzuciła okiem na zegarek. - Nie opłaca się już iść do łóżka. - Na widok uniesionych brwi Nicka zapragnęła od­ gryźć sobie język. - No, nie wiem. Przyglądała mu się, usiłując nie zwracać uwagi na łomot serca i opływającą całe ciało gorącą falę krwi. - Odprowadzę cię do pokoju. - Wstał. - Nie ma potrzeby.

16 ZACZNIJMY OD NOWA - Ależ jest. Jeszcze nie wiem, gdzie sypiasz. Jak w takim razie mogę się oddawać swoim skrywanym marzeniom? - Właśnie o to mi chodzi - odparowała, ale serce biło jej coraz szybciej. Czuła, że musi uciekać. - Po prostu pójdę za tobą - przekomarzał się. Zachichotała. - Wierzę, że mógłbyś to zrobić. Dobrze, odpro­ wadź mnie do drzwi, ale uprzedzam, że do środka nie wejdziesz. - Jasne. Gdy przemierzali korytarze, szpital budził się do życia. Nowa zmiana spiesznie podążała na swoje posterunki, sprzątaczki szykowały się do szturmu, który jak zwykle wypadał w porze największego ruchu. W części mieszkalnej zamieszanie było jeszcze większe. Trzaskały drzwi, szumiała woda, dudniło radio, ktoś się śmiał, ktoś skacowany i spragniony kilku godzin zapomnienia błagał o ciszę. - T o już tu - powiedziała Cassie i oparła się plecami o drzwi. - Moje mieszkanie, a raczej miesz­ kanko. Jest naprawdę zbyt małe, żeby można je było nazwać mieszkaniem, ale póki co, to mój dom. Przy­ najmniej jest o niebo czystszy i tańszy niż nora, którą mogłabym wynająć w Londynie. - Boże, co ja plotę, pomyślała gorączkowo. Jak go się teraz pozbędę? Spróbujmy prosto z mostu. Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego leniwe, wszystkowiedzące oczy. - Dzięki za śniadanie. Do widzenia. - Ale jeszcze nie wiadomo, czy jesteś bezpieczna. Może okazać się, że zgubiłaś klucze albo że w środku jest włamywacz... - Niezły chwyt, doktorze Davidson. Do miłego.

ZACZNIJMY OD NOWA 17 - Tylko pół minuty. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć. - Nie możesz mi tego powiedzieć tutaj? - T o trochę drażliwy temat. Chodzi o twoją... hmm... wpadkę w sali operacyjnej. Otworzyła gwałtownie, wciągnęła Nicka do środ­ ka, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. - Przepraszam cię za tamto. Byłam... - Roztargniona? - podsunął uczynnie. - To tak jak ja. Zdaje się, że jestem ci winien przeprosiny. Przykro mi, że straciłem panowanie nad sobą. Za­ chowałem się dość niesympatycznie, a wszystko przez to, że byłem... - Roztargniony? - podpowiedziała. Kąciki jego ust drgnęły. - Strasznie. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o tym, że czuję twoje ciało tuż przy sobie. W dodatku ile razy próbowałem się odsunąć, ty się przysuwałaś... - Nic podobnego! To ja próbowałam się odsunąć, a ty się przysuwałeś! - Fala gorąca zalała jej policzki. - Mogłaś przecież przesunąć wózek. Tak czy owak przepraszam, że napadłem na ciebie przy wszystkich. Zamrugała oczami. Jak to? Spodziewała się jeśli nie porządnej bury, to przynajmniej łagodnej wymówki, w każdym razie nie czegoś, co wyglądało na najzwyk­ lejsze przeprosiny! A przy tym ten głos, miękki, pieszczotliwy, niczym miły aksamit. Nick odwrócił się i zaciekawiony zaczął się roz­ glądać po pokoju, który był zarazem sypialnią i salonem. Ale trafił, pomyślała w przypływie zakłopotania. Kaloryfer zdobiły suszące się majteczki: jedwabie i koronki, jej największa słabość. Z płonącymi

18 ZACZNIJMY OD NOWA policzkami pospiesznie zgarnęła je do szuflady. Nick pilnie oglądał karty świąteczne udając, że nie do­ strzega jej zakłopotania. - Hmm... - odchrząknęła i zamilkła. Jak go spławić, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę? Jakby czytając w jej myślach, wyprostował się. - Już idę. Jeszcze tylko jedno... -Podszedł do niej, wyciągając jedną z kart. - Widzisz? Obrazek przedstawiał gałązkę jemioły. Pojęła, do czego zmierza, ale było już za późno, żeby się wy­ mknąć, a zresztą nie wiedziała, czy na pewno chce. - Szczęśliwego Nowego Roku - zamruczał i trzy­ mając kartę wysoko nad głową w jednej ręce, drugą objął Cassie, przyciągnął do siebie i nachylił się do jej ust. Wrażenie było elektryzujące. Jego wargi, tak mięk­ kie i jędrne zarazem, bicie jego serca tuż przy jej sercu. Wydała cichy okrzyk, a on wpił się w jej usta jeszcze mocniej. Karta opadła na podłogę. Ujął jej twarz obiema dłońmi i nie było już nic prócz jego żaru i jej aż bolesnego pragnienia, by się z nim stopić. Zarzuciła mu ręce na kark i przez sweter poczuła, jak drgają napięte mięśnie. - Cassie - jęknął. Jedna wprawna ręka mocniej przygarnęła jej bio­ dra, a druga objęła pierś. Drżał. Cassie wygięła się w łuk w rozpaczliwym pragnieniu, by nie zostało między nimi nawet najmniejszej szczelinki. Nie mia­ ła siły go odepchnąć. Jej umysł skapitulował bez­ warunkowo przed gwałtownym żądaniem ciała. W tej chwili pragnęła tylko tego mężczyzny ze śmie­ jącymi się oczami i zręcznymi, o, jak zręcznymi ustami.

ZACZNIJMY OD NOWA 19 Nagle te usta oderwały się od jej warg. Oparł policzek na jej głowie, a dłonią czule pogładził potar­ gane loki. - Och, Cassie - powiedział łagodnie i odsunął się. Wargi miał nabrzmiałe, włosy zmierzwione, oczy po­ ciemniałe. - Miałaś rację - głos drżał mu lekko. - Nie powinnaś była mnie wpuszczać. I wyszedł. Drzwi zamknęły się cichutko. Oszoło­ miona, przysiadła na brzegu łóżka. Próbowała zanalizować to, co się stało, ale mózg odmówił jej posłuszeństwa. Tonęła w emocjach, roz­ budzone ciało wibrowało, a do jej świadomości prze­ niknęła jedynie głucha, bolesna tęsknota, która przez cały dzień nie pozwoliła jej zasnąć.

ROZDZIAŁ DRUGI Nick nie mógł ochłonąć ze zdumienia. Fakt, już blisko rok nie był z kobietą. Tak długi post nie zdarzył mu się od czasu college'u. Ale mimo wszystko... Rzucił się na łóżko. Gapiąc się w sufit, odtwarzał w myślach wydarzenia ostatnich godzin. Zaczęło się oczywiście w sali operacyjnej. Ciepło i miękkość jej ciała, nieznaczny ruch biodra, subtelna woń włosów... A może nie? Może to się zaczęło już w chwili zderzenia na korytarzu, gdy przez chwilę czuł delikatny ucisk jej piersi i ten sam zapach opanował jego nozdrza, podrażnił zmysły? Wciąż jeszcze czuł smużkę tego zapachu na swoim swetrze. Zamknął oczy i westchnął. Przepełniał go bolesny ciężar. Nie ma się co oszukiwać. Tylko jedno mogłoby przynieść mu ulgę. Co się z nim dzieje? Nawet w swo­ im najgorszym okresie nie rzucał się ot tak do łóżka z kobietą, którą ledwo znał. Za stary już jest, żeby jak nastolatek przeżywać burze hormonalne i nie móc zapanować nad reakcją ciała, wszechogarniającym pożądaniem. Potrzebował prawdziwego związku, peł­ nego, dojrzałego, zrównoważonego, o podstawach znacznie głębszych niż tylko seks. Przetoczył się na brzuch. Tak, jego rozum to wszystko wie. Gdyby jeszcze tylko wytłumaczyć ciału.

ZACZNIJMY OD NOWA 21 Próbował - przez dwie godziny. Potem poszedł na oddział. W dyżurce pielęgniarek siedział Trevor. Blady, ale nie stropiony, chłeptał czarną kawę. Rzu­ cił Nickowi zbolałe spojrzenie. - Słyszałem, że odwaliłeś kawał znakomitej ro­ boty. - Cóż, ktoś musiał, skoro ciebie nie można było nawet dopuścić w pobliże pacjenta. - No tak, tak. Wiesz, stary, na twoim miejscu zatrzymałbym to dla siebie. Rozumiesz, układy ro­ dzinne... Nie byłoby mądrze ze strony nowicjusza zaczynać od rozsiewania oszczerstw. - Dźwignął się i jęknął mimo woli. - Kiedyś ci się odwdzięczę. - T o nie będzie potrzebne. Lubię być trzeźwy, kiedy mam dyżur. - Zdaje się, że nie słyszałeś, co powiedziałem. - Owszem, słyszałem i bardzo mi się to nie spo­ dobało. Mnie nie nastraszysz. Nie obchodzi mnie, z kim jesteś spokrewniony. Jeśli jeszcze raz nawalisz, złożę raport. Trevor zaśmiał się pogardliwie. - Umieram ze strachu. Przepraszam. Nick odprowadził go wzrokiem. Wstręt i złość walczyły w nim o lepsze z gniewem. Bardziej niż ludzi posługujących się protekcją nienawidził tylko po­ gróżek z ich strony. Zamienił z pielęgniarką kilka słów na temat pac­ jentów, a potem aż do zmroku spacerował po wylud­ nionych ulicach wokół szpitala. Wreszcie wrócił do siebie i wyczerpany rzucił się na łóżko. Może teraz zdoła zasnąć. Ale słaby zapach perfum Cassie wciąż sączył się z jego ubrań i dręczył go wspomnieniem słodyczy i miękkości.

22 ZACZNIJMY OD NOWA Czy nigdy nie znajdzie spokoju? Pozostało mu tylko jedno. Poznać ją bliżej - i to szybko. Cassie zaniechała w końcu wysiłków, żeby zasnąć i robiła sobie właśnie herbatę, gdy rozległo się puka­ nie do drzwi. Otworzyła i cofnęła się zaskoczona. - Nick! Uśmiechnął się z zakłopotaniem i podał jej bukiet kwiatów. - To dla ciebie. Wzięła je zmieszana i podejrzliwie spojrzała na mokre łodygi. - Skąd je wziąłeś? - Z oddziału. - Jego uśmiech był zaraźliwy, ale starała się nie poddawać. - Powinnam ci kazać je odnieść. - Nie ma sensu. Właścicielka została już wypisana i poszła do domu. Mogę wejść? Odsunęła się i spojrzała na kwiaty. Były piękne, mieniły się kolorami jak klejnoty. Pokój aż pojaśniał. No to co, że wziął je z oddziału? Rozbawiła ją jego czelność. -A zatem czemu zawdzięczam te... ? - zrobiła gest w stronę kwiatów. -Jestem ci winien przeprosiny. Rzuciłem się na ciebie jak nadpobudliwy uczniak. Przepraszam. Boże wielki, on się naprawdę zaczerwienił! Cassie ukryła uśmiech. - Nie przejmuj się. Właśnie robiłam herbatę, na­ pijesz się? Sprawiał wrażenie zdziwionego, jakby spodziewał się, że go wyrzuci. Pewnie powinna. Wetknęła kwiaty

ZACZNIJMY OD NOWA 23 do zlewu, opłukała ręce i wytarła w dżinsy. Bóg raczy wiedzieć, gdzie podziała się ściereczka. - Tak czy nie? - Co? - Oderwał zamglony wzrok od jej bioder. - Herbata. - Tak, chętnie. - Znowu się zaczerwienił. - Jaką lubisz? Podniósł na nią zdumione oczy i po chwili je zamknął. - To chyba jednak nie był dobry pomysł - mru­ knął. Odwrócił się, ale zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nick? Dlaczego przyszedłeś? Westchnął i znów zwrócił się do niej. W jego błękitnych, jasnych i przejrzystych oczach malowały się sprzeczne uczucia. - Chciałem cię lepiej poznać. Myślałem o tobie cały dzień. Tak bardzo cię pragnę, że jestem bliski szaleństwa. A przecież mamy razem pracować. Myś­ lałem, że jeśli posiedzimy razem, porozmawiamy, dowiemy się czegoś o sobie, może jakoś ochłonę i będziemy mogli... do diabła, sam już nie wiem. Masz jakiś pomysł? - Nie. -Potrząsnęła głową, podbita jego uczciwo­ ścią. - Ja czuję to samo. Idiotyczne, prawda? Uśmiechnęła się niepewnie, wyczekująco. Nick poczuł, że jego napięcie nieco zelżało. - Absolutnie - przytaknął. - Z mlekiem, bez cukru. - Siadaj. Spojrzał na łóżko, nie posłane, zaledwie trochę przygładzone, bez wątpienia przesiąknięte znajo­ mym zapachem, i wybrał jedyne krzesło.

24 ZACZNIJMY OD NOWA - A więc. - Podała mu kubek i wyciągnęła się na łóżku. - Co chciałbyś wiedzieć? - Wszystko. Cokolwiek. Ile masz lat? - Dwadzieścia osiem. - Naprawdę? - Uniósł brwi. - Nie wyglądasz na tyle. - Nie mów do mnie jak do osiemdziesięcioletniej pacjentki - przycięła żartobliwie. - Trafiony. Co jeszcze? Gdzie się szkoliłaś? - Westminster. A ty? - Barts. Znałaś Simona i Jodie Reeve'ów? To kompletnie nieoczekiwane pytanie przyprawiło ją o gęsią skórkę. Zdołała odpowiedzieć, ale własny głos dziwnie brzmiał w jej uszach. - Przez jakiś czas pracowałam z Simonem. Z Jodie spotkałam się tylko raz. Ten raz, kiedy przyszła błagać, żeby Cassie nie rozbijała ich małżeństwa; małżeństwa, o którego ist­ nieniu nie miała pojęcia. - Rozeszli się trzy lata temu. Simon dostał się w łapy jakiejś pozbawionej skrupułów jędzy. Powstrzymała odruch, żeby mu powiedzieć, że nie była pozbawiona skrupułów, tylko bezgranicznie, śle­ po, głupio zakochana w podstępnym gadzie i notory­ cznym kłamcy. Ale tylko skinęła głową i szybko zmieniła temat. - No a ty? Ile masz lat? - Trzydzieści trzy. Byłaś już kiedyś zamężna? - Nie. A ty? Jesteś żonaty? - Nie. - Potrząsnął głową. Już nie. Ale nie czuł się jeszcze na siłach zagłębiać w szczegóły. Rana była zbyt świeża. Znów skierował rozmowę na jej sprawy. - Kochasz kogoś? Jest ktoś w twoim życiu? Pomyślała o Simonie. Kiedyś go kochała, ale to już minęło. Może zresztą nie było to prawdziwe uczucie?

ZACZNIJMY OD NOWA 25 - Nie, nie ma nikogo poważnego. To znaczy, szczerze mówiąc, w ogóle nikogo. - Za jej smutnym uśmiechem kryła się samotność. - A w twoim? Tylko Tim, pomyślał, ale jej nie o to chodziło, a skoro nie był w stanie mówić o Jennifer, to tym bardziej o synku. - Nie. Jestem, jak to się mówi, wolnym strzelcem. - Zatwardziały kawaler - zażartowała. Uśmiechnął się nieznacznie. - Coś w tym rodzaju. Co robisz wieczorem? - Nic. Czemu pytasz? - Chodź ze mną na kolację. - To nie jest dobry pomysł, Nick. - Nic się za tym nie kryje, przysięgam. - Nie będzie pocałunku na dobranoc? Przez chwilę panowało pełne napięcia milczenie. - Najwyżej jeden maleńki. - A potem następny i następny, i zanim się obe­ jrzę... - Dobrze, więc nie będzie. - Słowo? - Słowo. - W jego spojrzeniu pojawiła się melan­ cholijna wesołość. -Wobec tego o siódmej. Nie chcę wracać zbyt późno. Jutro muszę być w formie; mam rodzinny obiad. - W porządku. Ja też chciałbym się wyspać. Wpad­ nę po ciebie. Wstał. Ona także zeskoczyła z łóżka. -Hmm... mam się bardzo wystroić? Dżinsy czy suknia balowa? - Mam wybierać spośród tych dwóch możliwości? - Może znajdzie się jakieś pośrednie rozwiązanie - odparła ironicznie.

26 ZACZNIJMY OD NOWA Zawahał się, po czym rzucił jej badawcze spo­ jrzenie. - Lubisz tańczyć? - Tańczyć? - Tak. No wiesz, kręcić się przy muzyce. - Uwielbiam tańczyć! - Świetnie. Pójdziemy potańczyć. Włóż coś - za­ toczył rękami szerokie koło - odpowiednio wystrza­ łowego. - Odpowiednio wystrzałowego. Rozumiem. W po­ rządku, zmykaj. Skoro idziemy tańczyć, potrzebuję więcej czasu na przygotowania. Uśmiechnął się i puścił oko. - Nie mogę się wprost doczekać. Serce waliło jej jak młotem, a dłonie miała zimne i wilgotne. Wygarnęła z szafy wszystkie swoje ciuchy i przerzucała je z rosnącą desperacją. Jedyna, ale to jedyna rzecz, w której wyglądałaby tak, jak sugerował Nick, praktycznie nie miała góry i niewiele na dole. Czarna obcisła sukienka, której stanik idealnie obej­ mował jej drobne piersi, żebra i talię, a obficie marszczona na biodrach spódniczka była szokująco krótka. Dotąd nie miała okazji jej nosić. Do tego błyszczące rajstopy i pantofelki na wysokich obca­ sach. Gotowe. Mogła przetańczyć całą noc i to właś­ nie zamierzała zrobić! Gdy po raz ostatni obracała się przed lustrem, usłyszała kroki za drzwiami, a potem energiczne pukanie. Otworzyła i natychmiast zapomniała o zdener­ wowaniu. Wyglądał rewelacyjnie. Nawet zmęczony i rozczo­ chrany po długiej nocy na bloku operacyjnym wyda-

ZACZNIJMY OD NOWA 27 wał jej się pociągający, ale teraz, wykąpany, ogolony, w śnieżnobiałej koszuli, krawacie i wieczorowym gar­ niturze, był wprost oszałamiający. Stał w drzwiach z rozdziawionymi ustami - zupełnie jak ona. Wzięła się w garść. - Wejdź, proszę. -Ach... hmm... - Odchrząknął i pokręcił głową. -Wyglądasz... Jesteś gotowa? Przytaknęła. - Więc chodźmy. Taksówka czeka na dole. Pojechali do klubu, w którym Cassie jeszcze nigdy nie była, ale w którym Nicka najwyraźniej dobrze znali. Pewną ręką poprowadził ją do restauracji. - Nick, miło mi cię widzieć. Jak było w Suffolk? - Świetnie, Carlo. Pozwól, to Cassie Blake. Jest niezwykła. Mam nadzieję, że znajdziesz dla nas jakieś romantyczne miejsce. - Ty jak zwykle romantyczny. - Carlo mrugnął do Cassie. - Dawno znasz tego faceta? - Jakieś dwadzieścia cztery godziny. -Ach, miłość od pierwszego wejrzenia. Mój naj­ lepszy stolik jest do waszej dyspozycji... Jedli i rozmawiali, ale co jedli i o czym mówili, Cassie nie umiałaby powiedzieć. Była całkowicie po­ chłonięta Nickiem. Wszystko inne przestało istnieć. A potem poprowadził ją na parkiet i tańczyli, tańczyli godzinami. Jak niewiarygodnie lekko było z nim tańczyć! Poruszał się płynnie, z wdziękiem, idealnie z nią zestrojony. Zupełnie jak na bloku operacyjnym, po­ myślała. Przewidywali swoje ruchy, jakby tańczyli razem od lat. Narzucał coraz trudniejsze, wymyś- lniejsze kroki, a ona dostosowywała się bez najmniej­ szego potknięcia. Gdy zabrzmiała powolna melodia,

28 ZACZNIJMY OD NOWA wtuleni w siebie kołysali się łagodnie, zaczarowani muzyką i tym, co widzieli w swoich oczach. Wreszcie poprowadził ją z powrotem do stolika i poprosił Carla, żeby sprowadził taksówkę. - Chciałaś się wcześnie położyć - powiedział ze skruchą. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest już trze­ cia nad ranem. Wcale tego nie czuła. - Nie szkodzi - szepnęła. W oczach miała gwiazdy. Nie czuła nawet cienia niepokoju, wątpliwości, wahania. Gdy wysiedli pod bramą szpitala, Nick zwrócił się do niej: - Lepiej, żebym nie szedł z tobą do pokoju. Dałem ci pewną obietnicę, a mam przeczucie, że mógłbym jej nie dotrzymać. Pogłaskała go po ramieniu i przesunęła dłoń tam, gdzie gwałtownym rytmem biło jego serce. Jej serce waliło jeszcze szybciej, jak oszalałe, aż trudno jej było oddychać. Poczuła suchość w gardle, ale zdołała przemówić łagodnie: - A jeśli zwolnię cię z tej obietnicy? - Cassie... - Chodź. Wsunęła dłoń w jego rękę. Silne palce zacisnęły się w opiekuńczym geście. Ogarnęła ją fala szczę­ ścia. Będzie cudownie. On będzie delikatny, czuły. Żar wzajemnej namiętności stopi resztki rezerwy i będzie tylko... - Muszę jeszcze wziąć coś z mojego pokoju - po­ wiedział miękko. Spiesznie szli korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż będą sami.