ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Zakochany podróżnik - Weston Sophie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :561.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Zakochany podróżnik - Weston Sophie.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Weston Sophie
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 82 osób, 64 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Sophie Weston Zakochany podróżnik

PROLOG - Czegoś nam tu, proszę państwa, brakuje - powiedział szef działu obsługi klientów agencji PR Culp & Christo- pher. - Takich podróżników jest na świecie bez liku. Dominik Templeton-Burke siedział naprzeciw niego, nudząc się niepomiernie. Jednak słysząc te słowa, uniósł głowę i popatrzył na mężczyznę z niedowierzaniem. Gdy­ by nie fakt, że C&C była najbardziej znaną agencją PR w Londynie, parsknąłby śmiechem. - Nic na to nie możemy poradzić. Jednak powinniśmy sobie zadać pytanie, co czyni Dominika Templetona-Bur- ke'a tak wyjątkowym? - ciągnął mężczyzna. Cisza. - Może to, że jest wyjątkowo seksowny - powiedziała z wahaniem Molly di Peretti. Nikt z zebranych nie zwrócił uwagi na jej słowa. Molly zazwyczaj zajmowała się muzykami rockowymi, toteż po­ szukiwacz przygód był dla niej wielkim wyzwaniem. Dyrektor agencji, Christopher, przedstawił go zebra­ nym słowami: „To jest Dom. Chce odbyć wyprawę na biegun południowy, a właśnie stracił dziesięć procent ze­ branych na ten cel funduszy. Musimy mu pomóc". Jednak udzielenie pomocy Dominikowi Templetonowi Burke'owi było trudniejsze niż walka z wiatrakami. - Wszyscy podróżnicy są seksowni - stwierdził głów­ ny księgowy.

6 SOPHIE WESTON Jego podwładni wymienili między sobą porozumie­ wawcze spojrzenia. - Naprawdę. To wynika z tego, że noszą takie ogromne plecaki i mają trzydniowy zarost. Testosteron w czystej postaci. Potrzebujemy czegoś naprawdę ekstra. Z tym akurat wszyscy się zgadzali. Tylko co tu takiego wymyślić? - Może spróbujemy ukazać wrażliwą stronę jego oso­ bowości - zaryzykował Josh, świeżo po szkoleniu. Dominik przestał się uśmiechać. - Nic z tych rzeczy - powiedział twardo. Jego siostra, Abby, spojrzała na niego poprzez stół. To ona namówiła go, żeby tu przyszedł. - Dom, próbuj myśleć konstruktywnie. - Nie za­ brzmiało to tak stanowczo, jak by chciała. Dominik był jej ulubionym bratem, ale nigdy dotąd nie próbowała mieszać się w jego życie zawodowe. Zrobiła to pierwszy raz i już zaczynała żałować. - Jesteśmy tu, by ci pomóc - mówiła zdesperowana. - Przykro mi - powiedział, choć ton jego głosu wska­ zywał na coś dokładnie przeciwnego. - Co konkretnie miałeś na myśli? - zwrócił się do Josha. - Coś zupełnie zaskakującego. Coś, co wszystkim za­ padnie w pamięć. - Coś, co wszystkim uzmysłowi, że chodzi tu nie tylko o siłę mięśni i umiejętność czytania kompasu - dodała Abby. Dominik rzucił w nią zmiętą kulką papieru. - On chciałby pokazać, że pod maską twardziela kryje się mężczyzna pełen tajemnic - pouczył ją. - Mówimy o wirujących sukienkach, martini z bąbelkami, no i jakiejś wspaniałej dziewczynie - dodał złośliwie.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 7 W pokoju zapadła nagła cisza. Pracownicy agencji wy­ mienili między sobą zdziwione spojrzenia. Słyszeli o bracie Abby. W przerwach między kolejny­ mi wyprawami podobno lubił się dobrze bawić. - Cóż... - powiedziała Molly, spoglądając na folder, w którym opisane były wszystkie zalety Dominika. Abby westchnęła rozdzierająco. - Myślę, że powinieneś wytatuować sobie na czole napis: „Nie do wzięcia" - powiedziała złośliwie. - Oczekiwałem porady, a nie analizy mojego charakteru. Czyżby się zirytował? Trudno było odczytać to z wy­ razu jego twarzy. - Jakiś dobry flirt na pewno by nie zaszkodził - po­ wiedziała pospiesznie Molly di Peretti. - Ale... - Popa­ trzyła na Abby, szukając u niej wsparcia. Abby usiłowała sobie przypomnieć ostatnie dziewczy­ ny Doma. Żadna z nich nie była z nim związana na dłużej. O żadnej nie można było napisać nic poważnego. A prze­ cież Dom potrzebował tych funduszy. - Masz kogoś konkretnego na myśli? Dom szeroko otworzył oczy. - Ja? To chyba wasza działka. W końcu za to wam płacą - powiedział niewinnym tonem. Abby doskonale znała ten ton. Wiedziała, że Dom za­ czyna tracić cierpliwość. - Hmm, to zupełnie niezły pomysł - stwierdził szef działu obsługi klienta. Abby postanowiła interweniować. - Chyba jednak nie. Dziewczyna Doma, ktokolwiek nią aktualnie jest, mogłaby mieć nam to za złe. - Chwilowo jestem wolny. - Dom uśmiechnął się. - Otwarty na wszelkie propozycje.

8 SOPHIE WESTON - Podoba mi się ten pomysł - szef był nieustępliwy. - Możemy go wykorzystać. Dom skinął głową. - Co konkretnie macie na myśli? - spytał z niekłama­ nym zainteresowaniem. Abby jęknęła. Dominik zignorował ją. - Czyżby jakąś wspaniałą blondynkę z nogami do sa­ mych brwi? Abby ukryła twarz w dłoniach. - Dom, nie zmarnuj swojej szansy. Doradzamy ci za darmo - przypomniała mu grzecznie. - Przestań żartować, bo nic z tego nie wyjdzie. - Naprawdę? W takim razie wyjaśnijcie mi swój po­ mysł. Naprawdę myślicie, że odpowiednia kobieta u mo­ jego boku doda mi splendoru? A gdzie waszym zdaniem powinienem taką znaleźć? - Może w agencji towarzyskiej? - poddała się Abby. - Zignorujcie ją - zaproponował Dom. - Panie i pano­ wie, nie zapominajcie, że jestem tylko zwykłym wiejskim chłopakiem, który nie wie, jak poruszać się w wielkomiej­ skiej dżungli. - Dom, przestań. Jednak szefowi nie przyszło do głowy, że klient mógłby sobie z niego żartować. - Seks dobrze się sprzedaje - wyjaśnił. - Rozumiem. Może to dla was nowość, ale na biegunie południowym jest niewiele miłości. - Dlatego potrzebujesz naszej pomocy - tłumaczył cierpliwie szef agencji. Dominik wybuchnął niepohamowanym śmiechem i schował twarz w dłoniach.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 9 - Chyba powariowaliście - powiedział, kiedy odzy­ skał głos. - Praca w agencji PR najwyraźniej przytępia zmysły. Wstał i rozejrzał się po pokoju. - Dziękuję za chęć pomocy i poświęcony mi czas. Po­ radzę sobie w inny sposób. Wyszedł, nie przestając chichotać. Po jego wyjściu w pokoju panowała cisza. Po chwili Molly westchnęła i uśmiechnęła się. - Mówiłam wam, że jest zupełnie nieprzewidywalny. - Przykro mi... - Abby przygryzła wargę. - Nie ma sprawy. Powiemy Jayowi, że staraliśmy się ze wszystkich sił, ale Dom okazał się odporny na nasze zabiegi. Nawet Jay nie może zmusić człowieka, by sko­ rzystał z usług agencji PR. Wszyscy zaczęli wstawać od stołu i zbierać notatki. Każdy spieszył się do swojej do roboty. Tylko ich szef miał jeszcze coś do powiedzenia. - To byłaby świetna historia. Pomyślcie o tytułach: „Nieustraszony podróżnik i jego wybranka". Naturalnie, jeśli udałoby nam się znaleźć odpowiednią kobietę. Abby i Molly wymieniły między sobą spojrzenia. - Sądzisz, że istnieje odpowiednia kobieta dla Dominika Templetona-Burke'a? - spytała z powątpiewaniem Molly. Ostatni bastion rodzinnej lojalności padł. - Bardzo w to wątpię - przyznała Abby.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Był jeden z tych lekko przymglonych, pogodnych let­ nich poranków, zwiastujących nadejście jesieni. Isabel Da­ re zrobiła głęboki wdech między jednym a drugim skło­ nem. Spokój, pomyślała, patrząc na wciąż zielone drzewa w parku. Samotność. Przestrzeń. Cisza niezbędna do myślenia, oczywiście, jeśli nie brać pod uwagę śpiewu ptaków. Nie musiała stać w tłoku w metrze z czyimś łokciem wbitym pod pachę ani odczytywać kolejnej wiadomości tekstowej na ekranie komórki. Chyba nie jestem stworzona do życia w mieście, po­ myślała. Wiedziała, że kolejna wiadomość tekstowa, jaką otrzy­ ma, będzie od Adama. „Co powiesz na trzecią randkę?" Problem polegał na tym, że nadal nie wiedziała, co powiedzieć. Ostatniego wieczoru Jemima poruszyła ten temat przed pójściem spać. - Oby Adam miał więcej szczęścia niż jego poprzedni­ cy - powiedziała. - Lubię go. Cóż, Izzy też go lubiła. Nie była tylko pewna, czy chce, aby stał się jej jeszcze bliższy. Trzecia randka oznaczała, że musiałaby się zdecydować. Nazywały tę randkę „randką seksu", ponieważ zazwy-

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 11 czaj na trzecim spotkaniu decydowały, czy chcą się dalej angażować. Większość znajomych przejęła od nich tę no­ menklaturę, łącznie z Adamem Sadlerem. Robił się nieco niecierpliwy i szczerze mówiąc, Izzy nie mogła go za to winić. Problem, polegał na tym, że to nie tylko Londyn ją męczył. Miała dosyć nie tylko miasta, ale również mężczyzn, którzy w nim mieszkali, nie wy­ kluczając Adama. Lubiła chodzić na randki i dobrze się bawić, ale na razie nie miała ochoty się angażować. Zaczęła biec po trawie wzdłuż ścieżki. Była dopiero szósta trzydzieści, ale bezchmurne niebo zapowiadało ko­ lejny upalny dzień. Doskonały na to, by popływać kaja­ kiem, pospacerować po lesie albo po prostu poleżeć w sa­ motności pod jakimś drzewem. - Nie ma takiej możliwości - powiedziała na głos, sta­ rając się stłumić uczucie żalu. Dziś był wielki dzień jej kuzynki Pepper. Miało się odbyć otwarcie jej sklepu z odzieżą. Pepper włożyła w je­ go powstanie całą duszę, a Izzy od miesięcy jej w tym pomagała. Nadszedł wielki dzień premiery, wielkie przy­ jęcie i tłumy gości. Izzy westchnęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Cały problem polegał na tym, że Pepper przepadała za zakupami, podczas gdy ona nie. Na szczęście Pepper za­ trudniła ją w takim momencie, kiedy Izzy myślała, że już do końca swoich dni pozostanie bezrobotna. Oczywiście Pepper o tym nie wiedziała, nikt nie wie­ dział. Izzy bardzo uważała, aby jej osobiste sprawy nie ujrzały światła dziennego. Potrzebowała spokoju. Słońce osuszyło ostatnie krople rosy na liściach drzew. Ptaki śpiewały, a po sadzawce pływała samotna czapla.

12 SOPHIE WESTON Ćwiczenia odniosły pożądany skutek. Krew zaczęła jej żywiej krążyć, a policzki się zaróżowiły. Czuła się dosko­ nale. Dzięki tej porannej dawce energii przeżyje jakoś resztę dnia, podczas którego będzie musiała nieustan­ nie kontrolować swoje słowa, oddychać powietrzem przepełnionym zapachem kobiecych perfum i ciągle się uśmiechać. Kiedy sprowadziła się do Londynu, biegała codziennie. Zawsze wczesnym rankiem, kiedy w parku nikogo jeszcze nie było. - Ależ to musi być ogromnie niebezpieczne - powie­ działa- Pepper, kiedy po raz pierwszy ujrzała ją w holu w szortach i butach do joggingu. - Umiem szybko biegać i mocno kopać - odparła z uśmiechem. - To prawda - przytaknęła Jemima, która najdłużej mieszkała w ich apartamencie. Wówczas jeszcze nie miała pracy, która zmuszała ją do nieustannych podróży i, co więcej, potrafiła słuchać. Jednak Pepper nie sprawiała wrażenia przekonanej. - Co będzie, jak trafisz na jakiegoś szaleńca z bronią? - Jeśli będę mogła, ucieknę. Jeśli nie, spróbuję sztuki negocjacji. Ubrana w jedwabne kimono Jemima potrząsnęła głową. - Zawsze tak mówi. Podróżowała po całym świecie i z każdej wyprawy wracała bez szwanku. Chyba ma rację. - Mimo to uważam, że to bardzo ryzykowne. Izzy, która rozsznurowywała buty, podniosła głowę. - Całe życie jest ryzykowne. Możesz siedzieć zamk­ nięta w pokoju i trząść się ze strachu lub podjąć ryzyko - powiedziała twardym głosem. Pepper, która sama stanęła przed ogromnym życiowym

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 13 wyzwaniem, zamrugała powiekami. A potem roześmiała się i podniosła ręce. - Skoro tak stawiasz sprawę, nie będę się sprzeczać. Tak więc dziś biegała po pustym parku, ciesząc się piękną pogodą, ale nie przestając być czujna. Pepper nie musiała ostrzegać jej przed uzbrojonymi mężczyznami. Już raz zdarzyło jej się stanąć z takim twa­ rzą w twarz, ale nie chciała im o tym opowiadać. Całe wydarzenie wydało jej się teraz bardzo odległe, zupełnie niezwiązane z życiem, jakie wiodła w Londynie. Czasem miała nawet wrażenie, że to wszystko przydarzyło się komuś innemu, jakby przeczytała o tym w niedzielnej gazecie. Wiedziała, że Adam Sadler, ze swoim lotusem, role- ksem i członkostwem ekskluzywnego klubu, nie potrafi jej pomóc w odnalezieniu samej siebie. Nawet gdyby bar­ dzo go o to poprosiła. A dzisiaj zdecydowanie potrzebowała czyjegoś wsparcia. Pepper z przerażenia chodziła niemal po ścianach, Jemima po powrocie z kolejnej podróży nie mogła poradzić sobie ze zmianą czasu i wszystko spoczywało na barkach Izzy. Odrzuciła głowę do tyłu. - A właśnie że sobie dam radę. Sytuacje kryzysowe to moja specjalność. Przyspieszyła tempo, starając się pokonać ból, który rozrywał jej piersi. Kiedy wróciła do mieszkania, Pepper siedziała na ku­ chennym stołku. Wokół niej stały trzy filiżanki z ledwo napoczętą kawą. W zaciśniętej dłoni trzymała kartkę pa­ pieru zapisaną drobnym pismem. Kiedy Izzy weszła do kuchni, podniosła głowę i spojrzała nieprzytomnie.

14 SOPHIE WESTON - Całkiem nowe doświadczenie - powiedziała do sie­ bie pod nosem. - Cześć, Izzy. - Całkiem nowy sposób robienia zakupów. - Przestań. - Izzy wyjęła jej z ręki kartkę. - Już to wczoraj przerabiałyśmy. Do drugiej nad ranem. - Ale w łóżku przyszło mi do głowy coś nowego. - Powinnaś była spać, zamiast kombinować - powie­ działa Izzy, wylewając do zlewu zawartość wszystkich trzech filiżanek. - Posłuchaj tylko. Statystyka mówi... - Chyba nie masz zamiaru cytować dziennikarzom od mody statystyk? - Ale to niepodważalne fakty - upierała się Pepper. - Chyba zaszkodziła ci zbyt duża ilość kawy. Jeśli chcesz zrazić do siebie dziennikarzy, zacznij mówić o da­ nych statystycznych. Masz mówić krótko i intrygująco. - Ale... - Zrobię ci grzanki i jajka. Do tego ciepłe mleko albo czekolada. Albo szampan. Musisz wrzucić w siebie coś, co nie jest czystą kofeiną. I przestań się zamartwiać. Ten sklep to wspaniały pomysł i pokaz wzbudzi powszechny zachwyt. Zrozumiano? - Jesteś dla mnie taka dobra, Izzy. Cieszę się, że mam taką kuzynkę jak ty. - Ja też się cieszę. A teraz idź się wykąp, a ja spróbuję dobudzić Jemimę. Owinięta w koc Jemima była tak przyjazna, jak obu­ dzony z zimowego snu niedźwiedź. - Zostaw mnie. - Nic z tego. - Jesteś jakimś koszmarnym snem.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 15 Izzy odsłoniła zasłony, wpuszczając do pokoju słonecz­ ne światło. - Nienawidzę cię. - Jemima wbrew swojej woli mu­ siała przerwać błogi sen. - Wiem. A teraz wstawaj. Masz dużo do zrobienia. Twoja siostra potrzebuje wsparcia. Jemima otworzyła jedno oko. - Izzy? - Właśnie ta - oznajmiła radośnie Izzy. - Jak teraz wstaniesz, zrobię ci grzankę z jajkiem. Chwila ciszy, po czym Jemima jęknęła, odrzuciła koc i usiadła. - Dobrze, to nie koszmar nocny. Jesteś tu i nie ode­ jdziesz, dopóki nie zrobię tego, co chcesz. Więc powiedz, czego chcesz. Izzy wyjęła z kieszeni spisaną listę spraw i podała jej. - „Punkt pierwszy: makijaż Pepper. Będzie gotowa za jakieś dziesięć minut". - No dobrze, za dziesięć minut przyjdę - jęknęła. - Naturalnie - zgodziła się słodko Izzy. Wyszła, zabie­ rając ze sobą koc Jemimy. Zignorowała jej przeciągły jęk zawodu i poszła do kuchni. Po dziesięciu minutach pojawiła się w niej Jemima z zestawem do makijażu: Z godnością odsunęła od siebie talerz z tostami, za to chętnie wypiła dwie filiżanki kawy, po czym spojrzała na swoje odbicie w lustrze. - Wory pod oczami - stwierdziła jak chirurg stawiają­ cy diagnozę. - Lód. - To stary trik modelek - oznajmiła przyglądającej się jej ze zdziwieniem siostrze. - Wiele się nauczyłam, odkąd zostałam twarzą Belindy. Izzy z uwagą spojrzała na siostrę. Jemima nie tylko przestała słuchać, ale przestała się też zwierzać.

16 SOPHIE WESTON - Wszystko dobrze, Jay Jay? - Doskonale. Mieszkam w pięciogwiazdkowych hote­ lach, a kiedy się budzę rano, zastanawiam się, na jakim kontynencie się znajduję. - To dobrze czy źle? - To jest życie. Izzy zaczynała poważnie się o nią martwić. Kiedy Je­ mima została wybrana nową twarzą koncernu kosmetycz­ nego Belinda, wszyscy uważali, że dzięki temu dostała się do pierwszej ligi. Wiele modelek o tym marzyło. Ona jednak nie sprawiała wrażenia kobiety cieszącej się z osiągniętego sukcesu. Sprawiała wrażenie kobiety, która ma jakiś problem. Teraz jednak nie była odpowiednia pora, by o tym roz­ mawiać. - Może wieczorem, kiedy będzie już po wszystkim, pójdziemy na pizzę? - Chyba żartujesz. Zaraz po uroczystości jadę na lot­ nisko. - Chcesz powiedzieć, że nawet nie wrócisz, żeby za­ brać torbę? Jemima potrząsnęła przecząco głową. - Gdybym wiedziała, nie wyrwałabym cię tak brutalnie z łóżka. - Wtedy spałabym przez tydzień. Moje życie to istny koszmar. W tym momencie w drzwiach pojawiła się Pepper. W rękach miała kolejne zapisane kartki. - Dziewczyny, co o tym myślicie? Mogłabym tylko wspomnieć... - Żadnej statystyki - krzyknęły jednocześnie.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 17 - Jesteś geniuszem - powiedziała kobieta z agencji PR. - Nie sądziłam, że można to zrobić. - Miała włosy o zielonkawym odcieniu, clipboard w dłoni i wyglądała niezwykle profesjonalnie. Izzy była w swoim żywiole. Doskonale radziła sobie w kryzysowych sytuacjach i tego przedpołudnia miała mnóstwo okazji, aby to udowodnić. - Co takiego? - Sprowadzić tu tę Bestię z Belindy o tak wczesnej porze. - Słucham? - Izzy nie kryła oburzenia. Jednak panna „Clipboard" nie raczyła odpowiedzieć, tylko ruszyła w przeciwległy koniec recepcji. Operator kamery spojrzał przez obiektyw na Izzy. - Molly chciała ci podziękować za to, że Jemima była wyjątkowo słodka. Do tej pory nikogo jeszcze nie po­ gryzła. - Bestia z Belindy? Tak ją nazywacie? - Jemima Dare we własnej osobie. Nasza najwspanial­ sza supermodelka. Twarz roku. Wątpię, czy zna to prze­ zwisko. Ładne rzeczy, pomyślała Izzy. W innej sytuacji zaczę­ łaby zaciekle kłócić się z wrogami siostry, teraz jednak nie miała na to czasu. Za dwanaście minut zacznie się pokaz promocyjny sklepu „Prosto z Poddasza". - Znacie Jemimę Dare? - spytała łagodnie. - Pracowaliśmy z nią - odpowiedziała asystentka ope­ ratora. - Strasznie marudne babsko. Izzy z trudem zachowała spokój. - Coś podobnego - rzuciła przez zaciśnięte zęby. Wbiła ostatni gwóźdź w podest, rozwiesiła na całej konstrukcji płachtę i wstała.

18 SOPHIE WESTON - Gotowe? - spytała zielonowłosa, na wszelki wypa­ dek zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Izzy rozejrzała się po przestronnej recepcji. Na razie wyglądało to jak wielki plac budowy, a nie miejsce, w któ­ rym miała się odbyć artystyczna prezentacja. Wszędzie stały drabinki, kubełki z farbą i okryte prześcieradłami meble. Obrazy na ścianach były pozasłaniane, a wielki żyrandol leżał w kącie pomieszczenia. Dywan gdzieś zniknął. Dziennikarze przeżyją szok. - Tak. Zaczynajmy. - Miałam rację, jesteś genialna. Gdyby nasi wszyscy klienci byli tacy jak ty, Culp & Christopher byłaby naj­ szczęśliwszą agencją PR w Londynie. - Staram się - powiedziała krótko Izzy. - To widać. - Kobieta zajrzała do notatek. - Muszę ustawić gdzieś dziewczyny z podarunkami. Na twój znak zaczynamy. Przeszła przez szerokie drzwi do sali konferencyjnej. Izzy skinęła głową i upewniła się, czy ma słuchawki na miejscu. Nacisnęła włącznik i przemówiła do przypiętego do kołnierza mikrofonu. - Próba, próba. Goście są przed drzwiami. Czy ktoś mnie słyszy? Tony? Geoff? Byli na miejscu. Sprawdziła resztę personelu i przeko­ nała się, że wszyscy czekają na znak. Na końcu sprawdziła Pepper. O nią martwiła się najbardziej. - Pepper, jak idzie? - Dobrze - usłyszała jej zduszony głos. Izzy przełączyła na pojedynczy kanał nadawania i ode­ zwała się miękko do kuzynki. - Uspokój się, skarbie. Zobaczysz, że wszystko pój­ dzie dobrze.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 19 - Sama nie wiem... - Pamiętaj, że zdobyłaś na to fundusze. A skoro tak, to znaczy, że poradzisz sobie z całą resztą. - Tak, ale... - Co więcej, przekonałaś do całego projektu mnie i Je- mimę. Ona wie wszystko o ubraniach, a ja nie cierpię ich kupowania. Masz więc za sobą każdy sektor rynku. Tym razem Pepper zaśmiała się. - Dzięki, Izzy. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Przełączyła mikrofon. - No dobrze, proszę państwa, czas na pokaz. Dała znak palcami i drzwi zostały otwarte. Ludzie za­ częli wchodzić do środka i zaraz po wejściu zatrzymywali się skonsternowani tym, co zobaczyli. Izzy była zachwycona. Świetnie! Na pewno tego nie zapomną. - Geoff, odgłosy miasta - powiedziała do mikrofonu. W jednej chwili rozległy się dźwięki samochodów, sy­ ren i ruchu ulicznego. Wszyscy byli wyraźnie zaintrygo­ wani. Zaczęli poruszać się po pokoju, przyglądając się osłoniętym kształtom. - Doskonale - powiedziała Izzy. - Daj im popalić, Pepper. Tony, zacznij zapalać światła. Mrok rozświetliło delikatne światło, a na środku sceny pojawiła się różowa plama. Scena była pusta, choć nie powinna. Serce Izzy niemal przestało bić. Musi zachować spokój. - Pepper - powiedziała do mikrofonu spokojnym głosem. Ku swej ogromnej uldze usłyszała w słuchawce jej głos. - Jesteśmy, Izzy. Już wchodzimy - powiedziała Jemi­ ma. Miała wejść za Pepper na scenę, aby efekt był bardziej spektakularny.

SOPHIE WESTON Miała zaprezentować kilka ubiorów, a potem wmieszać się między gości i rozmawiać z nimi. Takie było jej zada­ nie. Po chwili Izzy ujrzała ją w całej okazałości. Bestia z Belindy, rzeczywiście, pomyślała Izzy z dumą. - Daj im popalić, skarbie. Jemima weszła na platformę jak królowa. No, może królowa, która postanowiła odmalować pokój. Miała na sobie poplamiony farbami kombinezon, a na ramionach i dłoniach ślady po farbie. Swoje słynne już włosy zwią­ zała w koński ogon. Ludzie na widowni zamilkli, wpatru­ jąc się w nią jak zahipnotyzowani. - Życie - zaczęła pełnym dramatyzmu głosem Jemima - jest jednym wielkim bałaganem. Żyjemy zbyt szybko. Zbyt brudno. Spotyka nas zbyt wiele rozczarowań. - Prze­ rwała. - Zawsze - rozległ się łagodny głos niewidocznej osoby. Zza okrytej płachtą konstrukcji wyłoniła się piękna, wysoka kobieta. Miała długie, lśniące rude włosy, ubrana była w jedwabny, bardzo jaskrawy płaszcz i uśmiechała się szeroko. Pepper w niczym nie przypominała ubranej w szlafrok dziewczyny, którą zżera trema. Izzy skrzyżowała palce, na szczęście. Z widowni dał się słyszeć pomruk. Zupełnie nie spo­ dziewali się tego, co zobaczyli. To nie była jakaś modelka, ale Pepper Calhoun we własnej osobie. Autorka, projekto­ dawca i aktorka, prawdziwy geniusz. Światła rozbłysły na złoty kolor. Cała sala została ską­ pana w miękkiej poświacie, przypominającej kolor zacho­ dzącego letniego słońca. Rozległ się szmer, odgłos płyną­ cego strumyka i śpiew ptaków. - Witajcie - odezwała się Pepper ze swoim amerykań­ skim akcentem.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 21 Ku uldze Izzy przyjaciółka zachowywała się tak natu­ ralnie, jakby otworzyła drzwi swoim znajomym. Tak ją właśnie uczyła. Brzmiała tak, jakby nigdy w życiu nie słyszała o żadnej statystyce. - Miło was widzieć. Cieszę się, że możecie tu z nami dzisiaj być. Izzy powoli rozplotła palce. Wszystko idzie dobrze. Jak dotąd... Pepper powoli rozejrzała się po twarzach zebranych, przyglądając się każdemu z osobna. To też był pomysł Izzy. Ćwiczyły to godzinami, a i tak była przekonana, że mc z tego nie będzie. Teraz wstrzymała oddech. Jemima wyciągnęła ramiona przed siebie, jakby chciała przeciągnąć się po ciężkiej pracy. Tylko Izzy dostrzegła, że odwraca je tak, aby przeczytać tekst zapisany we wnę­ trzu dłoni. Nie miała czasu, aby się go nauczyć. - Nie mogłaś zacząć przedstawienia na czas, Pepper? - spytała lekko, jakby to pytanie dopiero co zrodziło się w jej głowie. - Co się stało? Zielono-błękitna postać stojąca za nią uśmiechnęła się. - Czasami - powiedziała - dobrze jest zaufać wy­ obraźni. To był umówiony znak. - Geoff, Tony, drogie panie... - szepnęła Izzy do mi­ krofonu, choć jej aktorzy i tak znali swoje role. - A więc pozwólmy działać wyobraźni - roześmiała się Pepper. Światła zgasły i wentylatory nadmuchały zimnego po­ wietrza. Rozległa się egzotyczna muzyka, a na ciemnym suficie rozjarzyło się tysiące gwiazd. Widownia przywitała te zmiany westchnieniem zachwytu. Tak! - pomyślała Izzy. Znów mogła swobodnie oddychać.

22 SOPHIE WESTON Kolejne westchnienie rozległo się, gdy białe przeście­ radła uniosły się jak wielkie ptaki, po czym opadły na podłogę. Po chwili zniknęły ze sceny, bezszelestnie zebra­ ne przez pomocników. Kiedy światła ponownie się zapaliły, z piersi zgroma­ dzonych ludzi wydobyły się okrzyki zachwytu. Recepcja zmieniła się w jednej chwili w ogromne, roz­ jaśnione słonecznym słońcem poddasze. Drewniane, wy­ pełnione ubraniami skrzynie stały otwarte, zachęcając, by w nich poszperać. Obok poubieranych w różnokolorowe stroje manekinów stały wygodne, plecione krzesła. Było mnóstwo poduszek, książek i starodawnych naczyń, a w powietrzu zapachniało świeżo parzoną kawą i pieczy­ wem. Goście rozejrzeli się dookoła, jakby nie mogli uwie­ rzyć swoim oczom. Izzy zamknęła za sobą wahadłowe drzwi prowadzące do kuchni. Rozejrzała się po niej, jakby nie wiedziała, skąd się tu wzięła. - Udało się nam - powiedziała z głębokim westchnie­ niem. Na jej twarzy widać było ulgę. - Tobie się udało - poprawił ją Geoff. W mikrofonie usłyszeli głos Pepper. - Witamy na otwarciu sklepu „Prosto z Poddasza". Mamy nadzieję, że będzie to dla was zupełnie nowe do­ świadczenie. Zapraszamy. Goście rozeszli się po sali, zaglądając w każdy kąt, jakby odkryli skrzynie ze skarbami. Kobiety okrywały się lśniącymi materiałami, przyglądając się swoim odbiciom w lustrach. Doświadczeni styliści dotykali miękkich we- Iwetów, angory i wzdychali z zachwytem. Izzy poszła do damskiej toalety, żeby się przebrać. Te­ raz, kiedy część teatralną pokazu miały już za sobą, chciała

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 23 na powrót przeobrazić się w asystentkę Pepper i pomóc jej w zabawianiu gości. Weszła do łazienki, zdejmując przez głowę czarną koszulę. Jemima podniosła głowę znad umywalki, w której usi­ łowała domyć z rąk plamy od farby. Spojrzała na siostrę w lustrze. - Wyszło nieźle. Jesteś zadowolona? - Chyba tak - przyznała Izzy. - Chyba? Ależ oni jedzą Pepper z ręki. Izzy zdjęła dżinsy. - Ty też masz w tym swój udział. Co się stało na górze? Pepper się przestraszyła? - Powiedziała, że wszystko zapomniała i że powie­ działaś jej, żeby zbyt wcześnie nie wchodziła w detale. - Potrząsnęła głową. - Może jest genialna, ale nie potrafi przemawiać. - Jeśli się jej odrobinę pomoże, zupełnie nieźle sobie radzi. Świetnie ją poprowadziłaś. Ochlapała ręce i kark zimną wodą. Jemima przyglądała się, jak Izzy wyciera się i zakłada czarne rajstopy. - Zupełnie nie mogłam dojść z nią do ładu. Wróciłam więc do pierwszej wersji, którą napisałaś, i poleciłam jej ją powiedzieć. - W każdym razie udało się wspaniale - przyznała Iz­ zy, wciągając przez głowę szarą sukienkę. - Sprawiała wrażenie bardzo spokojnej i opanowanej. Nie wiem, jak udało ci się to osiągnąć. - Powiedziałam jej, że jest ci to winna. - Jemima wprawnym ruchem poprawiła fryzurę. - Mnie? Przecież to jej projekt, jej pomysł. Gdyby nie jej sklep, nie miałabym nawet pracy. - Albo znalazłabyś inną.

24 SOPHIE WESTON - Może, ale... - Nie ma żadnych „ale". - Jemima posłała Izzy groźne spojrzenie. - Nie pomniejszaj swoich zasług. Wszystko, do czego się zabierzesz, kończy się sukcesem. - Chyba trochę przesadziłaś. Mówisz tak, bo jesteś moją siostrą. - Spojrzała w lustro i zdjęła z głowy chusteczkę. - Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała niecierpliwie Jemima. Posadziła Izzy na jednym z małych krzeseł, sięgnęła po szczotkę i spojrzała krytycznym wzrokiem na nieład pa­ nujący na jej głowic. - Kiedy ostatni raz byłaś porządnie uczesana? - Chyba wtedy, kiedy ostatni raz zrobiłaś mi prezent w salonie. - Nie wiem, jak udało ci się przekonać Pepper, żeby o siebie zadbała. - Ona to co innego. To są interesy. Musi wyglądać ładnie. - Każdy musi wyglądać ładnie. Wbrew pozorom to ma znaczenie. - Dla mnie żadnego. Jemima przerwała czesanie i spojrzała na odbicie twa­ rzy siostry w lustrze. - Chcesz powiedzieć, że kiedy podróżujesz po świecie, masz ważniejsze problemy niż rozdwojone końcówki włosów? - Jestem aż tak zaniedbana? - Powiedziałabym, że miewałaś lepsze okresy. A teraz nie przeszkadzaj mi, muszę się skupić. Warkocz. Tylko to wchodzi w grę. - Nie zgadzam się z tobą - Izzy obraziła się. - Nie wyglądam źle.

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 25 - Wyglądasz. I nie gadaj mi tych głupot o ubraniach. Wiem, że je kochasz. Wolisz jednak zajmować się innymi zamiast sobą. Kiedyś myślałam, że dbasz tak tylko o mnie, ale od kiedy pojawiła się Pepper, zmieniłam zdanie. - Cóż, wy obie jesteście wystawione na widok publicz­ ny. Ja chowam się w waszym cieniu. Jemima cierpliwie splatała rude pasma w gładki war­ kocz. Nie było to łatwe, gdyż kosmyki nieustannie się z niego uwalniały. - Bez żelu sobie nie poradzę. Poczekaj tu. - Zajrzała do swojej przepastnej torby. - Chodzisz przecież na przy­ jęcia. Ludzie zazwyczaj lubią ładnie wyglądać, gdy idą na przyjęcie. - Chodzę na nie, aby poznawać ludzi, a nie żeby na mnie patrzono. - Dziękuję - powiedziała sucho Jemima. - Nie miałam na myśli... - Nie ruszaj się! - Jemima znalazła żel. - Właśnie że miałaś. Kiedyś uznałaś, że to jestem ta ładna i zaintereso­ wałaś mnie ubraniami, makijażem i całą resztą. - Ja... Jednak Jemima nie pozwoliła sobie przerwać. - Nie jesteś w jakimś zatłoczonym autobusie w Ame­ ryce Łacińskiej, ale w Londynie. Masz pracę. „Prosto z Poddasza" sprzedaje ubrania. Obudź się i spójrz do lu­ stra. Jesteś piękna. - Gotowe! Trochę ciemniejszy niż na początku, ale przynajmniej się trzyma. Całkiem nieźle wyszło. Izzy spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała zwyk­ łe, marchewkowe włosy, w niczym nieprzypominające loków Pepper. Jednak nowa fryzura całkiem jej się spodo­ bała. Uśmiechnęła się.

26 SOPHIE WESTON - Dobra robota. - Jeszcze nie skończyłam. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Jemima rozłożyła swój warsztat. Izzy westchnęła zrezygnowana. Siostra spojrzała na nią groźnie i wzięła do ręki konturówkę do ust. Malo­ wanie Izzy zajęło jej zaledwie kilka minut. Kiedy skoń­ czyła, Izzy spojrzała na swoje odbicie. To, co zobaczyła, trochę ją rozbawiło, a trochę wprawiło w zakłopotanie. - Dziękuję - powiedziała, próbując wykrzesać z siebie więcej zadowolenia i wdzięczności. - Zabierasz Adama na przyjęcie? - spytała z udaną obojętnością Jemima. - Nie. Jemima nie sprawiała wrażenia zdziwionej. - Kolejny facet do odstrzału. Może to z tobą jest coś nie tak? Izzy wiedziała, jak sobie poradzie z młodszą siostrą. - Idę na przyjęcie w celach zawodowych, a wiesz, że nie mieszam spraw profesjonalnych z zabawą. - Spotykanie się z Adamem nazywasz zabawą? - Nie twój interes! - Powinnaś wziąć nie tylko lekcje makijażu, ale rów­ nież kilka godzin ogłady towarzyskiej. Izzy wstała i uściskała siostrę. - Nie martw się, skarbie. Dam sobie radę. Jemima przygryzła wargę. - Jak mam się nie martwić? Nie dbasz o siebie, a żaden facet nie dotrwał do trzeciej randki. - Nie zapominaj, że to nie ja jestem ta ładna. Musisz stosować wobec mnie inną miarę. - Chyba oszalałaś. Jesteś znacznie bardziej atrakcyjna ode mnie. Faceci padają ci do nóg, ale ty połowy z nich

ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 27 nawet nie dostrzegasz. Wyglądasz tak, jakbyś nie miała w domu lustra. A ja - Jemima nagle straciła rezon - czuję się, jakby to była moja wina. - Daj spokój - Izzy była zakłopotana i lekko ziryto­ wana. - Jeśli nawet wyglądam jak szara mysz, nie ma to nic wspólnego z tobą. - Właśnie że ma. T obie o tym doskonale wiemy. Ich spojrzenia spotkały się. Przez moment milczały, po czym Jemima wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać swo­ je rzec/y do torby. - Zresztą teraz i tak tego nie rozstrzygniemy. Chodź, musimy pomóc naszej kuzynce w promocji jej sklepu. Wzięła do ręki torbę i nie oglądając się za siebie, wyszła z toalety. Izzy niechętnie podążyła za nią. Zachowanie siostry wzbudziło jej niepokój. Może te nieustanne zmiany stref czasowych dały o sobie znać. - Będziemy musiały odbyć ze sobą dłuższą rozmowę - mruknęła. - I to wkrótce. Jednak Jemima jej nie słyszała. Albo nie chciała usły­ szeć. Kiedy znalazła się w sali konferencyjnej, natych­ miast przeobraziła się w gwiazdę, pozując fotografom I odpowiadając na pytania dziennikarzy. Przebrała się w kreację, która miała być znakiem fir­ mowym „Prosto z Poddasza": miękkie spodnie i koszula z rękawami, za które pojedynkujący się dżentelmeni z osiemnastego wieku daliby się zabić. Kolory czekolady i bursztynu podkreślały odcień jej włosów, błyszczących w świetle lamp. Nawet Izzy nie mogła oderwać od niej zachwyconego wzroku. - Naprawdę jest wspaniała - powiedziała do siebie.

28 SOPHIE WESTON - Rzeczywiście - przyznała obojętnym tonem mijają­ ca ich dziewczyna z agencji reklamowej. - Molly di Pe- retti z Culp & Christopher. Nie miałam okazji przedstawić się wcześniej. Chciałam powiedzieć, jak bardzo zaimpo­ nowało mi to, co pani tu przygotowała. Kawał dobrej roboty. - Dziękuję - Izzy nadal patrzyła na siostrę. Jej wybuch dał jej wiele do myślenia. Jednak Molly di Peretti nie dawała za wygraną. - Ten pokaz był niezwykle oryginalny. Kiedy Pepper opowiedziała mi o tych planach, uznałam je za nieco dziwne. - Doprawdy? - Widziała, że Jemima jest zdenerwowa­ na. Jej ręce nieustannie dotykały twarzy, włosów, jakby nie mogła nad nimi zapanować. - Pomysł z szampanem też był pani? Doskonały, kawa na pewno nie wystarczyłaby tym harpiom. - Mój - odparła, cały czas myśląc o czymś innym. Jemima nie była szczęśliwa. Inni mogli tego nie zauwa­ żać, ale Izzy znała ją od dziecka. - Cóż, nie miałam racji - przyznała z roztargnieniem Molly. - Ten pokaz był wspaniały. Myślę, że wszystkim zapadnie w pamięć. Izzy wzięła się w garść. - I właśnie o to chodziło. - Nie każdy tak świetnie by sobie poradził. - Molly di Peretti zastanowiła się. - Jesteś asystentką Pepper Cal­ houn, prawda? Nie zajmujesz się organizowaniem takich przedsięwzięć zawodowo? - Skąd. Jestem tylko amatorką. - Hmm. A jak poznałaś Pepper? - Jesteśmy kuzynkami. Molly uniosła brwi. Popatrzyła w kierunku stojącej