Spis treści
Dedykacja
Wstęp
Facet na telefon 2. Grzesznik
Dla tych kilku osób, które znają moje
prawdziwe imię, prawdziwego mnie i
nie mówią o tym nikomu. Dziękuję.
Trzymasz w dłoni „katalog zboczeń”,
„rejestr perwersji”, „niezaprzeczalny
dowód licznych dewiacji” zarówno
moich, jak i osób cieleśnie mi bliskich.
To, o czym piszę, było już określane w
przeróżny sposób. Ale dla mnie jest to
zwykły zapis moich zwykłych dni. Nic
więcej.
To nie jest powieść. Trudnię się
prostytucją, a nie pisarstwem. Jestem,
mówiąc wprost, mę-
ską kurwą, którą czasami nachodzi
ochota na pisanie. I tyle.
Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby
czytać to, co mam do powiedzenia. Nie
wiem, czy
ktokolwiek powinien zapoznawać się z
litanią moich „wynaturzonych
sekretów”. W gruncie rzeczy lepiej
zamknij tę książkę i nigdy więcej jej nie
otwieraj.
No, chyba że naprawdę chcesz mnie
poznać, zobaczyć, co we mnie siedzi i
jak wygląda
moje „lubieżne, rozpustne,
zdemoralizowane życie”. Życie mojego
podbrzusza. Tylko nie jęcz póź-
niej, że nie ostrzegałem.
Pisząc, będę nieraz zmyślał, nie mam
wyboru, lecz będę cię okłamywać po to,
by powie-
dzieć ci prawdę, kłamstwami odrę się z
tajemnic, w kłamstwach wyjawię ci
swoje sekrety.
Nie przedstawię się, nie powiem, kim
jestem, nie będę kokietował cię opisami
siebie samego. Nie będę ściemniał i
wmawiał, że jestem taki, a nie inny, ale
zwyczajnie pokażę, jak wygląda moja
„upadła rzeczywistość”.
Tak, chyba właśnie tak chcę zacząć. Nie
opowiem o mojej przeszłości, jeszcze
nie teraz. Bo teraz chcę wrócić do tego,
co było ledwie chwilę temu, i szybko
dam ci sposobność wyciągnięcia
własnych wniosków na mój temat.
Skoro jednak przewróciłeś(aś) kartkę, a
zrobiłeś(aś) tak, skoro to czytasz, to
mam nadzieję, że natkniesz się na kilka
niespodzianek. I jeszcze jedno, radzę
dozować sobie moje słowa, podobno
łatwo o przedawkowanie.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć.
Nie powinieneś ze mną spać.
Nie wiem, ile razy tuż przed zaśnięciem
słyszałem, jak cicho wymawia te słowa
swoim sze-leszczącym, papierowym
głosem. I nie wiem, czy wymawiała je z
nadzieją, czy z lękiem.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć.
Nie powinieneś ze mną spać.
Słyszę te słowa zawsze, gdy jesteśmy
razem, od ponad roku.
Choroba Ilony wyssała z niej prawie
wszystko, młodość, witalność, to, czym
była. W ciągu zaledwie kilkunastu
miesięcy z pełnej wdzięku kobiety
przekształciła się w kogoś zupełnie nie
do poznania.
Kiedyś była kobietą pełną głodu,
wiecznie spragnioną, dziś niewiele z
tego głodu w niej zostało.
Jej charakter spłowiał, radość z niej
wyparowała. Jasna cera poszarzała i
zżółkła, nawet nie wiedziałem, że taki
kolor istnieje, i mam nadzieję już nigdy
go nie zobaczyć. Skóra stała się cienka
jak kalka, niemal przezroczysta, w
dotyku delikatna i sucha jak jesienne
liście, bez trudu można do-strzec pod nią
wolno pulsujące sine żyły. Z osoby
mocno zbudowanej zaczęła zmieniać się
w osobę szczupłą, potem zbyt szczupłą,
potem przeraźliwie chudą. Każdego
tygodnia, gdy ją widzę, wydaje mi się,
że jest jej mniej i mniej.
Nawet jej zapach się zmienił.
Jedyną żywą częścią jej ciała wydają
się oczy i lśniące włosy, które niemal
się skrzą, odbijając światło. Tyle że te
jednak nie są żywe, należały do kogoś
innego, to peruka. Nigdy mi tego nie
powiedziała, ale myślę, że są one dla
niej potwierdzeniem, iż nadal jest
kobietą.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć.
Nie powinieneś ze mną spać.
Słowa te niosą mi niespokojne sny albo
sprawiają, że chęć snu opuszcza mnie
zupełnie, wtedy godzinami leżę obok
niej, wsłuchując się w rytmiczne tykanie
mijającego czasu, licząc jej urywane
oddechy, czekając na jej śmierć. Nie, nie
czekając, obawiając się jej.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć.
Nie powinieneś ze mną spać.
Już nigdy nie usłyszę jej głosu, już nigdy
nie wypowie tych słów.
Tym razem miała rację, tym razem
umarła.
Nie usłyszałem jej odejścia, nie
poczułem jej śmierci. A byłem pewny,
że będę wiedział.
Byłem pewny, że zdołam ją
powstrzymać.
Budzi mnie zapach – nieprzyjemny,
intensywny, agresywny smród. Przez
moment jestem
zdezorientowany, nie wiem, co się
dzieje. Rzeczywistość jednak dociera do
mnie szybko, wraz z kolejnym wdechem.
Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie
sprawy, że zapach może być
przerażający. Otwieram
oczy. Siadam. Spoglądam na nią i od
razu dostrzegam nieobecność duszy w
jej ciele.
Przez moment nie wiem, co robić, boję
się jej dotknąć, lecz jednocześnie czuję,
że zdradzę ją, że zdradzę siebie, jeśli
dotykiem nie powiem jej „żegnaj”.
Ostra woń ekskrementów drażni mój
nos, staram się to ignorować, nie chcę,
by wiedziała, że to czuję. Nie chcę jej
zawstydzić.
Dotykam jej dłoni, jest zaciśnięta i
chłodna. Najpierw tylko ją głaszczę,
jednak po chwili staram się rozluźnić
zastygłe w śmierci palce. Wracam
wzrokiem do jej twarzy, jest odwrócona
w moją stronę. Usta ma otwarte w
połowie ostatniego oddechu, powieki
uchylone, jakby w osta-tecznym
momencie chciała coś zobaczyć. Choćby
mnie.
Patrzę na nią i czuję się tak, jakbym
patrzył w twarz śmierci.
Patrzę na nią i z całych sił staram się
zobaczyć w niej kobietę, którą była
kiedyś. Zamykam jej powieki. Na
zawsze.
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu,
spływają po policzkach. Jest mi tak
cholernie żal. Nie liczę, ile minut przy
niej klęczę. Gdy wstaję, wiem, co muszę
zrobić.
Otwieram okno na oścież, świeże
powietrze wpada do pokoju.
Włączam muzykę, ostatnio zachwycona
była utworami w wykonaniu chóru
Scala, więc to
dla niej wybieram. Pierwszą piosenką
jest Every breath you take.
Ciche brzmienie pojedynczego
fortepianu, dołączają do niego słodkie,
lecz przeszywające głosy, i czuję, i
jestem pewny, że każde słowo śpiewane
jest tylko dla mnie.
Zaciskam powieki, starając się
powstrzymać kolejne łzy.
Głosy wydają się płakać, błagać,
współczuć, krzyczeć, obiecywać, unoszą
Spis treści Dedykacja Wstęp Facet na telefon 2. Grzesznik Dla tych kilku osób, które znają moje prawdziwe imię, prawdziwego mnie i nie mówią o tym nikomu. Dziękuję. Trzymasz w dłoni „katalog zboczeń”, „rejestr perwersji”, „niezaprzeczalny
dowód licznych dewiacji” zarówno moich, jak i osób cieleśnie mi bliskich. To, o czym piszę, było już określane w przeróżny sposób. Ale dla mnie jest to zwykły zapis moich zwykłych dni. Nic więcej. To nie jest powieść. Trudnię się prostytucją, a nie pisarstwem. Jestem, mówiąc wprost, mę- ską kurwą, którą czasami nachodzi
ochota na pisanie. I tyle. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby czytać to, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy ktokolwiek powinien zapoznawać się z litanią moich „wynaturzonych sekretów”. W gruncie rzeczy lepiej zamknij tę książkę i nigdy więcej jej nie otwieraj. No, chyba że naprawdę chcesz mnie
poznać, zobaczyć, co we mnie siedzi i jak wygląda moje „lubieżne, rozpustne, zdemoralizowane życie”. Życie mojego podbrzusza. Tylko nie jęcz póź- niej, że nie ostrzegałem. Pisząc, będę nieraz zmyślał, nie mam wyboru, lecz będę cię okłamywać po to, by powie- dzieć ci prawdę, kłamstwami odrę się z
tajemnic, w kłamstwach wyjawię ci swoje sekrety. Nie przedstawię się, nie powiem, kim jestem, nie będę kokietował cię opisami siebie samego. Nie będę ściemniał i wmawiał, że jestem taki, a nie inny, ale zwyczajnie pokażę, jak wygląda moja „upadła rzeczywistość”. Tak, chyba właśnie tak chcę zacząć. Nie opowiem o mojej przeszłości, jeszcze
nie teraz. Bo teraz chcę wrócić do tego, co było ledwie chwilę temu, i szybko dam ci sposobność wyciągnięcia własnych wniosków na mój temat. Skoro jednak przewróciłeś(aś) kartkę, a zrobiłeś(aś) tak, skoro to czytasz, to mam nadzieję, że natkniesz się na kilka niespodzianek. I jeszcze jedno, radzę dozować sobie moje słowa, podobno łatwo o przedawkowanie.
– Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Nie wiem, ile razy tuż przed zaśnięciem słyszałem, jak cicho wymawia te słowa swoim sze-leszczącym, papierowym głosem. I nie wiem, czy wymawiała je z nadzieją, czy z lękiem. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Słyszę te słowa zawsze, gdy jesteśmy
razem, od ponad roku. Choroba Ilony wyssała z niej prawie wszystko, młodość, witalność, to, czym była. W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy z pełnej wdzięku kobiety przekształciła się w kogoś zupełnie nie do poznania. Kiedyś była kobietą pełną głodu, wiecznie spragnioną, dziś niewiele z tego głodu w niej zostało.
Jej charakter spłowiał, radość z niej wyparowała. Jasna cera poszarzała i zżółkła, nawet nie wiedziałem, że taki kolor istnieje, i mam nadzieję już nigdy go nie zobaczyć. Skóra stała się cienka jak kalka, niemal przezroczysta, w dotyku delikatna i sucha jak jesienne liście, bez trudu można do-strzec pod nią wolno pulsujące sine żyły. Z osoby mocno zbudowanej zaczęła zmieniać się
w osobę szczupłą, potem zbyt szczupłą, potem przeraźliwie chudą. Każdego tygodnia, gdy ją widzę, wydaje mi się, że jest jej mniej i mniej. Nawet jej zapach się zmienił. Jedyną żywą częścią jej ciała wydają się oczy i lśniące włosy, które niemal się skrzą, odbijając światło. Tyle że te jednak nie są żywe, należały do kogoś innego, to peruka. Nigdy mi tego nie
powiedziała, ale myślę, że są one dla niej potwierdzeniem, iż nadal jest kobietą. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Słowa te niosą mi niespokojne sny albo sprawiają, że chęć snu opuszcza mnie zupełnie, wtedy godzinami leżę obok niej, wsłuchując się w rytmiczne tykanie mijającego czasu, licząc jej urywane
oddechy, czekając na jej śmierć. Nie, nie czekając, obawiając się jej. – Adamie, dzisiaj w nocy mogę umrzeć. Nie powinieneś ze mną spać. Już nigdy nie usłyszę jej głosu, już nigdy nie wypowie tych słów. Tym razem miała rację, tym razem umarła. Nie usłyszałem jej odejścia, nie poczułem jej śmierci. A byłem pewny,
że będę wiedział. Byłem pewny, że zdołam ją powstrzymać. Budzi mnie zapach – nieprzyjemny, intensywny, agresywny smród. Przez moment jestem zdezorientowany, nie wiem, co się dzieje. Rzeczywistość jednak dociera do mnie szybko, wraz z kolejnym wdechem. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie
sprawy, że zapach może być przerażający. Otwieram oczy. Siadam. Spoglądam na nią i od razu dostrzegam nieobecność duszy w jej ciele. Przez moment nie wiem, co robić, boję się jej dotknąć, lecz jednocześnie czuję, że zdradzę ją, że zdradzę siebie, jeśli dotykiem nie powiem jej „żegnaj”. Ostra woń ekskrementów drażni mój
nos, staram się to ignorować, nie chcę, by wiedziała, że to czuję. Nie chcę jej zawstydzić. Dotykam jej dłoni, jest zaciśnięta i chłodna. Najpierw tylko ją głaszczę, jednak po chwili staram się rozluźnić zastygłe w śmierci palce. Wracam wzrokiem do jej twarzy, jest odwrócona w moją stronę. Usta ma otwarte w połowie ostatniego oddechu, powieki
uchylone, jakby w osta-tecznym momencie chciała coś zobaczyć. Choćby mnie. Patrzę na nią i czuję się tak, jakbym patrzył w twarz śmierci. Patrzę na nią i z całych sił staram się zobaczyć w niej kobietę, którą była kiedyś. Zamykam jej powieki. Na zawsze. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu,
spływają po policzkach. Jest mi tak cholernie żal. Nie liczę, ile minut przy niej klęczę. Gdy wstaję, wiem, co muszę zrobić. Otwieram okno na oścież, świeże powietrze wpada do pokoju. Włączam muzykę, ostatnio zachwycona była utworami w wykonaniu chóru Scala, więc to dla niej wybieram. Pierwszą piosenką
jest Every breath you take. Ciche brzmienie pojedynczego fortepianu, dołączają do niego słodkie, lecz przeszywające głosy, i czuję, i jestem pewny, że każde słowo śpiewane jest tylko dla mnie. Zaciskam powieki, starając się powstrzymać kolejne łzy. Głosy wydają się płakać, błagać, współczuć, krzyczeć, obiecywać, unoszą