zuza36

  • Dokumenty322
  • Odsłony389 249
  • Obserwuję219
  • Rozmiar dokumentów383.1 MB
  • Ilość pobrań233 771

Ślub na wrzosowisku - Hart Jessica

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :601.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Ślub na wrzosowisku - Hart Jessica.pdf

zuza36 EBooki J Hart
Użytkownik zuza36 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Jessica Hart Slub na wrzosowisku

ROZDZIAŁ PIERWSZY Bram właśnie rozładowywał przyczepę. Sophie postawi­ ła kołnierz kurtki, by choć trochę osłonić się przed przeni­ kliwym wiatrem, który rozwiewał na wszystkie strony jej niesforne loki. Z podziwem przyglądała się harmonijnym, zdecydowanym ruchom mężczyzny. Poczuła napływającą falę spokoju. Po dłuższej chwili skinęła ręką. Dopiero wte­ dy Bram ją zauważył. - Cześć - zawołał, zbliżając się do niej. Tuż za nim bie­ gła wierna Bess, radośnie merdając na powitanie ogonem, w sposób zupełnie nietypowy dla pasterskiego psa. - Nie spodziewałem się twojej wizyty. - Zdecydowałam się nagle, pod wpływem chwili - od­ powiedziała Sophie, prostując się. To była prawda. Sophie postanowiła przyjechać do do­ mu, kiedy dowiedziała się od matki, że Melissa i Nick wy­ jechali na urlop. Teraz żałowała tego kroku. - Zostaję tylko na weekend. - Miło cię widzieć. - Bram przytulił ją mocno na powi­ tanie. Przyjaźnili się od niepamiętnych czasów. Bram zawsze wytwarzał wokół siebie atmosferę bezpieczeństwa i spo-

6 Jessica Hart koju. Kiedy był blisko, niepotrzebne okazywały się słowa pocieszenia. Wystarczyło po prostu przylgnąć do niego całym ciałem i wsłuchać się w bicie jego serca, a wszyst­ kie problemy znikały. Już sama jego obecność działała kojąco. W jego objęciach Sophie poczuła niezmierną ulgę. - Witaj - powiedziała, nie kryjąc radości. Bez zbędnych słów podeszli do bramki wychodzącej na bezbrzeżne wrzosowiska. To właśnie w tym miejscu zawsze, ilekroć się spotykali, prowadzili długie rozmowy, opierając się o płot. Taki mieli swój niepisany zwyczaj. - Jak leci? - spytał Bram. Na ustach Sophie pojawił się mimowolny grymas. - Coś nie tak? - Wszystko - westchnęła. Nie bacząc na warstwę wilgotnego mchu na płocie, oparła się ramionami o górną barierkę i spojrzała na brązowe o tej porze roku wrzosowiska. W chłodne listo­ padowe popołudnie widok był przygnębiający, ale przy­ najmniej powietrze rześkie. Sophie pomyślała o małym mieszkanku, które wynajmowała w Londynie, z oknami wychodzącymi na wybetonowane podwórko i ruchliwą ulicę. Wciągnęła głęboko powietrze. Rozpoznała zapach wrzosów, owiec i ledwo wyczuwalny dym palonego drew­ na dochodzący od strony wioski. Niemal wbrew sobie poczuła, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają i ustępuje wewnętrzne napięcie. Górskie powietrze zawsze tak na nią działało. Haw Gill Farm. Przyjeżdżała tu zestresowana, umęczona problema-

Ślub na wrzosowisku 7 mi, a już chwilę po przyjeździe dochodziła do wniosku, że nie jest tak źle, jak jej się wydawało. - Co się stało? - spytał Bram typowym dla niego, rze­ czowym tonem. W każdej sytuacji potrafił zachować zimną krew. Trud­ no uwieżyć, że przyjaźnili się tak długo mimo różnicy charakterów. Ona była chaotyczna i spontaniczna, on - mistrz po­ wściągliwości. On - roztropny, ona - skłonna do przesady. Czasami denerwowało ją jego opanowanie, ale wiedziała, że zawsze można na nim polegać. Bram był jej opoką, naj- wierniejszym przyjacielem. Przy nim odzyskiwała równo­ wagę. - Nie rozśmieszaj mnie. Chcę wypłakać swoje żale. Mo­ że wtedy mi ulży. - Jasne - Możesz mnie wyśmiać, ale wszystko wali mi się na gło­ wę - mruknęła Sophie. Wiatr wciąż rozwiewał jej włosy, a ona usiłowała przy­ trzymać je jedną ręką. Bram zawsze uważał, że włosy od- zwierciedlają jej osobowość - były kręcone i niesforne. Bezładne, umykające kontroli, jak mawiała jej matka. Większość ludzi dostrzegała tylko ten bezład, nie za­ uważając ich jedwabistej miękkości i niezwykłych barw. Na pierwszy rzut oka były w nijakim kolorze, jednak w pro­ mieniach, słońca mieniły się odcieniami złota i miedzi. Twarz Sophie była odbiciem jej wnętrza. Raczej charak- terystyczna niż piękna, o dużych, błyszczących szarozielo­ nych oczach. Jak zmienny nurt rzeki, uważał Bram. Mocno

8 Jessica Hart zarysowane usta i podbródek świadczyły o uporze, który stał się źródłem jej młodzieńczych konfliktów z konserwa­ tywną matką. - Do niczego się nie nadaję. Skończyłam trzydzieści je­ den lat - zaczęła wyliczać na palcach. - Mieszkam w wy­ najętej norze, ale wkrótce stracę pracę, więc i na to nie bę­ dzie mnie stać. Miłość mojego życia i nadzieje na zrobienie kariery artystycznej legły w gruzach. Właśnie zamknięto jedyną galerię, która zgodziła się wystawić moje prace. Na domiar złego, jestem szantażowana. - Poważna sprawa. - Bram uniósł brwi. Sophie przyglądała się mu z mieszaniną niechęci i sym­ patii. W brudnych spodniach, zabłoconych kaloszach i po­ dartym swetrze wyglądał na tego, kim był. A był dobrze zbudowanym farmerem o spokojnej twarzy, dość przecięt­ nej urody, podsumowała w duchu. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - A czego oczekiwałaś? - spytał z pewnym rozbawie­ niem w błękitnych oczach. - Mógłbyś okazać mi przynajmniej odrobinę współczu­ cia. Reagujesz tak, jakby szantaż był czymś zwyczajnym. Czymś, co w Yorkshire zdarza się codziennie. - Bardzo przepraszam - rzucił z udawaną pokorą. - Od­ niosłem wrażenie, że to znowu ma coś wspólnego z two­ ją matką. - Skąd wiesz? Tego nie było trudno się domyślić. Har­ riet Beckwith doprowadziła do perfekcji sztukę emocjonal­ nego szantażu w kontaktach z dorastającą córką.

Ślub na wrzosowisku 9 - Co wymyśliła tym razem? - Chce, żebym przyjechała do domu na święta - odpo- wiedziała Sophie, trzęsąc się z zimna i zdenerwowania. - Wszystko dokładnie zaplanowała. Boże Narodzenie w ro­ dzinny n gronie. - Ach, tak. - Bram natychmiast zrozumiał, w czym rzecz. -A Melissa...? - Też będzie - wyręczyła go Sophie, odgarniając z twarzy pasmo włosów. - Oczywiście z Nickiem. Starała się zachować spokojny ton głosu, ale Bram wy­ czuwał ile ją kosztowało samo wspomnienie szwagra. - Nie możesz powiedzieć, że wyjeżdżasz na narty z przy- jaciółmi, tak jak w zeszłym roku? - Ch;iałabym wyjechać, ale nie stać mnie na to. Wpraw­ dzie mogłabym udawać, że wyjechałam, ale wtedy musia­ łabym zaszyć się na całe święta w wynajętym mieszkaniu, nie odbierać telefonu, otworzyć puszkę sardynek i zapaść przed telewizorem. Przytłaczająca perspektywa. A i tak bym nie przekonała mamy. Przypomniała mi, że dwudzie­ stego trzeciego grudnia tata obchodzi siedemdziesiąte uro­ dziny i z tej okazji odbędzie się rodzinne przyjęcie. - I tu tkwi emocjonalny szantaż? - Oczywiście. - Sophie naśladowała ton głosu matki. - „Tak dawno nie mieliśmy okazji spotkać się wszyscy razem. Prawie wcale cię ostatnio nie widujemy. Twój ojciec będzie taki szczęśliwy". - Jej pełne wyrazu oczy nagle spoważniały. - Mama wspominała, że tata ostatnio źle się czuje. Wpraw­ dzie or. sam powiedział mi, że ma się świetnie, ale znasz mojego ojca. Mówiłby tak nawet wtedy, gdyby leżał po-

10 Jessica Hart ćwiartowany na kawałki! Z drugiej strony, wszystko może być w porządku. Może mama przesadza. Dała mi nawet do zrozumienia, że coraz ciężej jest im prowadzić farmę i roz­ ważają możliwość sprzedaży, a to by oznaczało, że będzie to nasze ostatnie wspólne Boże Narodzenie w Glebe Farm. - Sophie wtuliła głowę w ramiona. - Nawet nie wspomnia­ ła o tym przy tatusiu! Zawsze powtarzał, że chce umrzeć na farmie. Taki właśnie był Joe Beckwith. Bram doskonale rozu­ miał rozterki Sophie. Zawsze była bardzo związana z oj­ cem, bardziej niż z matką. - Sprytnie obmyślone - podsumował. - Mam wyrzuty sumienia, że się waham - wyznała Sophie. - Tatuś nigdy nie przywiązywał do takich spraw wielkiej wagi, nie obchodził uroczyście urodzin, ale mam wrażenie, że tym razem jest inaczej. Muszę tam być. - Mogłabyś przyjechać tylko na jeden dzień, na urodzi­ ny, a Boże Narodzenie spędzić gdzie indziej. - Próbowałam to zaproponować, ale dopiero wtedy za­ czął się prawdziwy szantaż. Mama zagroziła, że odwoła przyjęcie urodzinowe, jeśli miałabym zaraz potem wyje­ chać. Czy tata nie zasługuje, żeby po obchodach urodzino­ wych spędzić, być może swoje ostatnie, Boże Narodzenie w otoczeniu rodziny? Jak śmiem być na tyle samolubna, że­ by tak ranić rodziców i zepsuć wszystkim święta? - Sophie westchnęła głęboko. - Możesz sobie wyobrazić, w jakiej sy­ tuacji się znalazłam. Bram nie miał najmniejszych wątpliwości. Doskonale znał Harriet Beckwith. Jeśli sobie postanowiła, że zorga-

Ślub na wrzosowisku 11 nizuje rodzinne święta, biedna Sophie nie miała najmniej­ szych szans sprzeciwu. - Będzie aż tak okropnie? - spytał ostrożnie. - Prawdopodobnie nie. Pewnie przesadzam, jak zawsze. - Sophie próbowała się uśmiechnąć. - Chodzi o... - Nicka - skończył za nią Bram, słysząc, jak łamie się jej głos. Sophie skinęła tylko głową. Jej usta drżały tak, że nie mogła wymówić słowa. - Powinnam o nim zapomnieć - wybuchła po chwili, przygryzając wargi. - Wszyscy mi to powtarzają. - Potrzebujesz czasu, Sophie - powiedział Bram. - Twój narzeczony zostawił cię dla twojej siostry. Po takich prze- życiach niełatwo się otrząsnąć. Nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy, kiedy pierw­ szy raz opowiadała mu o Nicku. Nie posiadała się z ra­ dości była tak poruszona, że nie mogła chwili usiedzieć na miejscu. Wymachiwała rękami, śmiała się, promieniała wewnętrznym blaskiem. - Jestem bardzo szczęśliwa - powiedziała, a Bram zdał sobie sprawę, że jego przyjaciółka z dziecinnych lat, ta wiecznie rozczochrana, krnąbrna, uparta Sophie, uległa całkowitej przemianie. Przez ostatnie lata nie myślał o niej zbyt często. Wpraw­ dzie była częścią jego życia, więc gdy wyjechała na studia, trochę tęsknił, ale miał mnóstwo innych spraw na głowie. Poza tym zawsze się spotykali, kiedy przyjeżdżała do domu. I zawsze była taka sama, zbuntowana, wesoła i roztrzepa­ na. Dobry kumpel, typ dziewczyny, z którą dzieli się sekre-

12 Jessica Hart ty i żartuje, ale pod żadnym pozorem nie idzie się do łóżka. Taka myśl nigdy nawet nie powstała w jego głowie. Przyglądał się jej wtedy z pewnym zaskoczeniem. Niby ta sama, a jednak zupełnie inna. A Sophie była zbyt pod­ ekscytowana, żeby zauważyć, że zazwyczaj opanowany Bram był całkowicie zbity z tropu. - Do tej pory nie wiedziałam, co to jest prawdziwe szczęście. Bram, musisz poznać Nicka. On jest niesamo­ wity! Inteligentny, dowcipny, przystojny... po prostu cu­ downy! Nie mogę uwierzyć, że i on mnie kocha. A przecież mógłby mieć każdą inną, której by tylko zapragnął. Ciągle się boję, że to jedynie piękny sen, po którym nastąpi nagłe przebudzenie. Och, nie! Tego bym nie przeżyła! Oto i cała Sophie, pomyślał wtedy Bram. Wszystko by­ ło dla niej białe albo czarne. Powinien się domyślić, że jeśli się zakocha, to na zabój. - Nick już mi się oświadczył - dodała. - Jeszcze nie po­ wiedziałam rodzicom, bo mogliby uznać, że za krótko się znamy. Melissa wkrótce przyjedzie do mnie do Londynu, pozna Nicka, z pewnością go polubi i powoli ich przygotu­ je. W ten sposób staruszkowie nie będą zaskoczeni, kiedy im go przedstawię i oznajmię radosną wiadomość. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Pewnego lipcowego, wyjątkowo dusznego popołudnia Bram wracał do domu traktorem, gdy nagle ujrzał przy­ garbioną postać Sophie mozolnie przedzierającą się przez wrzosowisko. Domyślił się, że musiało się stać coś strasz­ nego. Sophie bez słowa podeszła do niego. Pogładziła Bess,

Ślub na wrzosowisku 13 która jak zwykle radośnie wybiegła jej na powitanie. Roz­ pacz malująca się na twarzy dziewczyny przyprawiła Bra­ ma o skurcz serca. W milczeniu przesunął się, robiąc jej miejsce obok sie­ bie. Przez dłuższą chwilę pozostali w bezruchu na tie za­ chodzą :ego słońca oświetlającego wzgórza złotą poświatą. - Zawsze obawiałam się, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. - Sophie wreszcie przerwała ciszę. Jej głos brzmiał martwo, był pozbawiony wszelkich emocji, jakby była zupełnie pusta w środku. - Chcesz to z siebie wyrzucić? - spytał Bram. - Przyrzekłam sobie, że nikomu o tym nie powiem. - Na vet staremu przyjacielowi? Rzuciła mu pełne cierpienia spojrzenie. - Myślę, że ty jeden mnie zrozumiesz. - Chodzi o Nicka? - Tal:, już mnie nie kocha. - Co się stało? - Wystarczyło, że zobaczył Melissę, i w okamgnie­ niu odkochał się we mnie, a zakochał w niej. Właści­ wie mo głam się tego spodziewać, sam przecież wiesz, jak wygląda Melissa. Bram nigdy w życiu nie widział ładniejszej dziewczyny niż siostra Sophie. Jej olśniewająca uroda nie pasowała do wrzosowisk Yorkshire. Melissa zupełnie nie przypominała Sophie. Krucha, de­ likatna bezbronna, wywierała piorunujące wrażenie na mężczyznach. Bram nie stanowił pod tym względem wy­ jątku. Wydawało mu się, że ich krótkie zaręczyny, do któ-

14 Jessica Hart rych doszło dziesięć lat temu, zdarzyły się tylko w marze­ niach. Jak rozsądny, zwykły facet mógł mieć nadzieję, że uda mu się zatrzymać taki skarb? W głębi duszy Bram nie winił Nicka, że wybrał Melissę, ale miał mu za złe, że zranił Sophie. - A ty jak zareagowałaś? - Co mogłam zrobić? Po co udawać, że nic się nie stało. Tego samego wieczoru zwróciłam mu pierścionek. Prze­ cież nie ma sensu, żebyśmy wszyscy troje byli nieszczęśliwi. - Sophie uśmiechnęła się gorzko. - Pozwoliłam mu odejść, nie mogłabym konkurować z Melissą. - Może zapomniałby o niej - rzucił nieśmiało Bram. Znał to z własnego doświadczenia. Kiedy Melissa by­ ła obok, nie odrywał od niej oczu, ale gdy zostawał sam, nie mógł sobie dokładnie przypomnieć, jak wygląda ani o czym rozmawiali. Pozostawało tylko oszołomienie jej urokiem i niezwykłą urodą. Z Sophie było zupełnie inaczej, uświadomił sobie nie bez zaskoczenia. Wprawdzie nie była tak piękna jak Melis­ sa, ale jej obraz zapadał w pamięć wyraźnie; wszystko, co mówiła i jak się zachowywała. - Może by i zapomniał, a i ja powalczyłabym, gdyby nie chodziło o Melissę. W końcu wielu facetów kochało się w niej bez wzajemności. Niestety, tym razem jednak sta­ ło się inaczej. Nagle Sophie zamilkła. Zbyt późno przypomniała sobie, że i Bram był kiedyś zakochany w Melissie. - Przepraszam - szepnęła po chwili zmieszana. - Nic się nie stało. Rozumiem, co chciałaś powiedzieć.

Ślub na wrzosowisku 15 - Sądzę, że Melissa zakochała się w Nicku od pierwsze­ go wejrzenia. Ze względu na mnie starała się tego nie oka- zywać', ale ja wiedziałam, co ona czuje. Któż mógłby le­ piej zrozumieć? - Sophie uśmiechnęła się cierpko. - Byłam na straconej pozycji. Gdybym udawała, że nic nie zaszło, unieszczęśliwiłabym wszystkich. A tak przynajmniej Me­ lissa i Nick mają szanse być szczęśliwi. - Czy Melissa wie, co dla niej zrobiłaś? - spytał Bram, zastanawiając się, ile kobiet zdobyłoby się na takie poświę­ cenie Sophie skinęła głową. - Rozpłakała się, kiedy jej powiedziałam, że nie zamie­ rzam poślubić Nicka. Mówiła, że nie może mi tego zro­ bić, ale ja odparłam, że to przecież nie jej wina. Trudno. Po postu zakochali się w sobie. To było silniejsze od nich. Tak w życiu bywa. - Więc teraz są razem? - Tak - Sophie wykręcała palce, z trudem cedząc sło­ wa przez ściśnięte gardło. Postanowiła, że nie uroni wię­ cej ani jednej łzy. - Nick się przeprowadził, zamierzają tu wspólnie prowadzić firmę handlową. Ślub odbędzie się we wrześniu. I co najgorsze, ja mam być druhną. - Ty? - zapytał Bram z niedowierzaniem. - Wymagasz od siebie zbyt wiele. - Inaczej wypadłoby niezręcznie - próbowała tłumaczyć Sophie - Rodzice nie wiedzą o moim związku z Nickiem, mogliby się do niego uprzedzić, gdyby znali prawdę. Prze­ konałam Melissę, żeby całą sprawę zachować w tajemni­ cy. Wersja, którą przedstawiłyśmy rodzicom, jest taka, że

16 Jessica Hart Melissa poznała Nicka w Londynie, kiedy przyjechała do mnie w odwiedziny. Mniej więcej w tym samym czasie rzucił mnie narzeczony, który przez przypadek też miał na imię Nick. To tłumaczy, dlaczego nie jestem aktualnie w zbyt dobrej formie. - Sophie zdobyła się na ironiczny uśmiech. - Mama myśli, że zazdroszczę Melissie, a wcale tak nie jest. - To nie w porządku - powiedział Bram, marszcząc czoło. Sophie wzruszyła ramionami. - Szczerze mówiąc, czuję się zupełnie wypalona i na ni­ czym mi już nie zależy. Melissa i Nick planują wspólne ży­ cie. Nie chcę im tego utrudniać ani stwarzać problemów rodzicom. Będzie lepiej, jeśli nikt poza nami nie dowie się o tej historii. Nie powinnam ci tego opowiadać, ale czasem czuję się tak bardzo samotna i nienawidzę siebie, że nie mogę się z tego wszystkiego otrząsnąć. Mama powtarza, że psuję przygotowania do ślubu Melissy. Nie mam nawet komu się wyżalić - ciągnęła łamiącym się głosem. - Z Me­ lissą nie mogę rozmawiać, bo czułaby się winna, a nikt in­ ny o niczym nie wie. Bram objął ją mocno ramieniem i przytulił. Czuł, ile ją kosztuje zachowanie pozornego spokoju. - Dobrze, że mi powiedziałaś. Zawsze, kiedy będziesz miała ochotę, możemy o tym porozmawiać. Sophie dzielnie walczyła z przemożną potrzebą wypła­ kania się na jego silnym ramieniu. Wreszcie wyprostowała się i uśmiechnęła blado. - Dzięki, Bram. Już mi trochę ulżyło.

Ślub na wrzosowisku 17 - Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał. - Mógłbyś przyjść na ślub? - rzuciła po chwili wahania. Wiem, że to będzie dla ciebie trudne i nawet nie powin­ nam prosić, ale w twojej obecności czułabym się znacznie lepiej. Bram spełnił prośbę Sophie. Stał w wiejskim kościółku, podziwiajac Melissę, która wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, zwłaszcza kiedy patrzyła z prawdziwym uwielbie­ niem r a Nicka. O dziwo, obecność na ślubie nie była dla Brama tak bolesna, jak się spodziewał. Mo; e za bardzo martwił się o Sophie, żeby koncentro­ wać się na własnych uczuciach. Z podziwem obserwo­ wał, jak dobrze trzymała się w czasie ceremonii, a potem z uśmiechem na twarzy prowadziła beztroskie rozmowy z gośćmi. Zastanawiał się jedynie, czy poza nim ktoś jesz­ cze do trzegł rozpacz w jej oczach. Po weselu państwo młodzi wyjechali na miesiąc mio­ dowy. Sophie pożegnała siostrę i ukochanego mężczyznę. Zaraz potem wróciła do Londynu. Nie widziała Melissy i Nicka od czasu ślubu. Wpadała do domu na krótko i tyl­ ko wtedy, kiedy miała pewność, że ich tam nie zastanie. Przed rodzicami wykręcała się, tłumaczyła wszystko przy- padkiem, ale Bram dobrze wiedział, że unikała spotkania z Nickiem. Bram wrócił do rzeczywistości chłodnego, listopadowe­ go popołudnia. Sophie wsunęła mu rękę pod ramię i moc­ no się do niego przytuliła. Nigdy dotąd nie zwracał na nią uwagi w taki sposób. Dopiero teraz zauważył, jak miękkie i kruche wydaje się jej

18 Jessica Hart ciało w jego objęciach. Jej włosy delikatnie pachniały koko­ sem i nieco gorzkim aromatem polnych kwiatów. To pewnie szampon z mleczkiem kokosowym, Bram starał się nie myśleć o tym, co czuł. Lubił polne kwiaty i miejscowe wrzosowiska. Nigdy nie imponowały mu egzotyczne plaże porośnięte palma­ mi kokosowymi. A Sophie przypominała mu właśnie pol­ ny kwiat. - Minął już ponad rok - powiedziała zupełnie nieświa­ doma jego myśli. - Powinnam dawno zapomnieć o Nicku, ale nadal go kocham. Do tej pory nikogo tak nie kochałam i nikogo już tak nie pokocham. - Rzeczywiście był taki wspaniały? - spytał Bram. Sam zamienił z Nickiem zaledwie kilka słów po uroczystości ślubnej, ale mąż Melissy nie wywarł na nim zbyt dobrego wrażenia. Był zarozumiały i zapatrzony w siebie. Pewnie tak samo bym się zachowywał, gdyby udało mi się zdobyć Melissę, pomyślał Bram. - Nie, miał swoje wady. Czasami bywał arogancki, ale miał w sobie to coś. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może to chemia. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak zniosła­ bym dotyk innego mężczyzny. Po tych słowach Bramowi zrobiło się nieswojo. Wciąż czuł ciepło ciała Sophie i nagle, całkowicie wbrew sobie, zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby objął ją moc­ niej i przytulił. - Próbowałam spotykać się z innymi facetami - mówiła dalej Sophie - ale wciąż nie mogę zapomnieć Nicka. Wma­ wiam sobie, że to się zmieni, kiedy spotkam się z nim twa-

Ślub na wrzosowisku 19 rzą w t warz, jednak nie mogę się na to zdobyć. A jeśli nic się nie zmieniło? Jeśli nadal go kocham i Melissa dowie się o tym? - Dlatego zostałaś w Londynie? Skinęła głową. - Nie podoba mi się tam i bardzo tęsknię za domem, ale tu ciągle byłabym blisko Nicka, a tego nie zniosę. Melis­ sa fatalnie czuje się w tej sytuacji. Często do mnie dzwo­ ni i prosi, żebym przyjechała, jednak mnie to przerasta. W dodatku mam wyrzuty sumienia, że robię jej przykrość. Pewnie byłoby inaczej, gdybym miała chłopaka. Wtedy Melissa, no i Nick, uznaliby, że mi zupełnie przeszło, ale przecież nie wyciągnę faceta z rękawa! Matka uważa, że to moja wina. Nie może się doczekać, kiedy wyda mnie za mąż - Dlaczego? - spytał zaskoczony Bram. - Oca, była zachwycona ślubem Melissy i chciałaby jak najszybciej móc organizować następny. Wesele Susan Jack­ son zupełnie wytrąciło ją z równowagi zeszłego lata. Wiesz, jak ciągle konkuruje z Maggie Jackson. Była zła, że Maggie wydała za mąż już trzy córki, i do tego w kościele, w dłu­ gich białych sukniach. - Sophie potrząsnęła głową z żalem. - Zawodzę ją. Mama często powtarza, że gdybym trochę schudła i bardziej zadbała o siebie, w jednej chwili znala­ złabym męża. Ciągle pyta, czy spotkałam już kogoś odpo­ wiedniego. - A co ty na to? - Dla świętego spokoju gram na zwłokę - odpowiedziała nieco zażenowana Sophie. - Jeśli już z kimś się spotykam,

20 Jessica Hart opowiadam, że to coś poważniejszego, niż jest w rzeczywi­ stości. Ostatnio spotykałam się z Robem. On jest nauczy­ cielem i mama uważała, że to odpowiednia partia. Kiedy dziś ją poinformowałam, że zerwaliśmy, była bardzo roz­ czarowana. - Sophie odgarnęła włosy opadające na czo­ ło i usiłowała się uśmiechnąć. - Według niej za mało się staram. Bram niemal usłyszał w duchu zrzędliwy głos Harriet Beckwith. - Szczerze mówiąc, Rob był w porządku, ale... - To nie Nick? - Właśnie - przyznała z westchnieniem Sophie. - Prob­ lem polega na tym, że nikt nie dorówna Nickowi, ale ma­ mie nie mogę o tym powiedzieć. Miała nadzieję, że przyja­ dę na święta z Robem, więc teraz drąży, dlaczego wszystko między nami skończone. - Jak jej to wytłumaczyłaś? Sophie się skrzywiła na samo wspomnienie rozmowy z matką. - Powiedziałam, że zakochałam się w kimś innym, ale jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby o tym opowiadać. Nic lep­ szego nie przyszło mi do głowy - dodała, uprzedzając ewentualną krytykę ze strony Brama. - Mama wciąż zada­ je nowe pytania, skarży się, że jestem tajemnicza i trudna, i ciągle porównuje mnie do Melissy. Rozmowa skończyła się wielką awanturą, po której trzasnęłam drzwiami i wy­ szłam. Zupełnie jak za dawnych czasów, kiedy byłam na­ stolatką. I zupełnie jak za dawnych czasów szukała pocieszenia

Ślub na wrzosowisku 21 na farmie Haw Gill. Spojrzała na Brama, zastanawiając się, czy on zdaje sobie sprawę, ile dla niej znaczy sama jego obecność. Był jej przyjacielem, który twardo stąpał po zie­ mi i dodawał otuchy w najtrudniejszych chwilach. Właś­ nie talach jak ta.

ROZDZIAŁ DRUGI Bram miał mieszane uczucia, kiedy Sophie odsunęła się od niego, postawiła kołnierz i włożyła ręce do kieszeni. Mogłaby się znowu przytulić, pomyślał, chociaż dzisiaj jej fizyczna bliskość działała na niego dziwnie niepokojąco. Sophie popatrzyła z poczuciem winy na załadowany traktor. - Przeszkodziłam ci w pracy, a masz jeszcze tyle do zro­ bienia. - Wiesz, że zawsze możesz się wypłakać na moim ramie­ niu - odparł Bram. - Ale rzeczywiście muszę to skończyć - spojrzał na Sophie. - Nie zejdzie mi długo, a ty w między­ czasie nastaw wodę. Pamiętasz, co mawiała moja mama... - Filiżanka gorącej herbaty jest najlepszym lekarstwem na zmartwienia! - wyrecytowała Sophie. Wiele razy słyszała te słowa z ust Molly Thoresby. Ru­ szyła w kierunku domu, wspominając po drodze, jak Mol­ ly wprawnymi ruchami ustawiała czajnik na płycie starego pieca, podczas gdy Sophie, siedząc przy stole, dzieliła się z nią swoimi problemami. Sophie kochała swoją matkę, ale równie gorącą miłoś­ cią darzyła matkę Brama. Harriet Beckwith była inteligen-

Ślub na wrzosowisku 23 tna, elegancka, zawsze starannie ubrana. Molly promie­ niała ciepłem i życiową mądrością. Nie krytykowała, nie nalegali, nie narzekała jak Harriet. Słuchała uważnie i po­ dawała herbatę. Już samo to przynosiło ulgę. Kiedy kilka miesięcy temu nagle zmarła, Sophie opłakiwała ją prawie tak jak Bram. Ogromna kuchnia nie zmieniła się od śmierci Molly, ale bez niej wydawała się zimna i pusta. Solidny, sosno­ wy stół nadal stał przy oknie, a obok niego zagracony kre­ dens i dwa sfatygowane fotele naprzeciw opalanego drew­ nem pieca. Sophie wlała wodę i postawiła czajnik na płycie tak, jak to robiła Molly. Zawsze lubiła przebywać w tym nie­ co zabałaganionym pomieszczeniu. Kuchnia jej matki by­ ła zupełnie inna, nieskazitelna, wyposażona w nowoczes­ ny sprzęt gospodarstwa domowego, z obszernymi blatami. Jednak Sophie nie czuła się tam dobrze. Za oknem szybko się ściemniało. Sophie lubiła krótkie zimowo popołudnia przy zapalonej lampie, której blask podkreślał panujące na zewnątrz ciemności. Włączyła światło myśląc ze współczuciem o Bramie. To straszne, że musiał wracać co wieczór do ciemnego domu, gdzie po śmierci Molly nikt na niego nie czekał. Wyjrzała przez okno na pogrążające się w mroku wrzo­ sowiska. Jak zawsze w chwilach spokoju przypomniała so­ bie Nicka, jego zniewalający uśmiech i dreszcze, o jakie przyprawiało ją nawet najlżejsze muśnięcie jego dłoni. Z Nickiem nigdy nie czuła się zupełnie bezpiecznie, tak jak z B:amem. Cały czas była podszyta strachem, że może

24 Jessica Hart go utracić. Nawet w najszczęśliwszych chwilach towarzy­ szyła jej obawa, że zaraz coś się wydarzy. To było niepoko­ jące, a jednocześnie wspaniałe. Była cała naelektryzowana, czuła, że żyje. Czy dane jej będzie przeżyć jeszcze kiedyś coś podobne­ go? To chyba niemożliwe, pomyślała. Nick był jedyny, a te­ raz należał do jej siostry. Skrzypnięcie drzwi przerwało Sophie rozmyślania. - Bess, do budy - usłyszała głos Brama. Bess nie była typowym psem pasterskim. Sophie przy­ puszczała, że to zwierzę marzy skrycie, by siedzieć z ludźmi przy kominku. Co wieczór, gdy Bram zdejmował robocze buty, suka cierpliwie czekała przy drzwiach, i niezmiennie, co wieczór była odsyłana do ciepłej, czystej budy. - Jesteś psem pracującym, Bess. Będziesz spała w domu, jak przejdziesz na emeryturę - powtarzał uparcie Bram. - Co za beznadziejny pies - powiedział, wchodząc do kuchni w wełnianych, szarych skarpetach. Jego intensyw­ nie błękitne oczy błyszczały, twarz miał ogorzałą, a brązo­ we włosy zwichrzone były przez wiatr. W pierwszej chwili wydał się Sophie kimś obcym. - Daj spokój, to dobre zwierzę - powiedziała, ogrzewa­ jąc czajniczek. - Zupełnie bezużyteczne - narzekał żartobliwie Bram. - Myślę, że z dobrym skutkiem moglibyśmy zamienić się ro­ lami, zamiast niej ja bym zaganiał owce. - Przynajmniej się stara, no i uwielbia cię - roześmiała się Sophie. - Wolałbym, żeby była bardziej posłuszna.

Ślub na wrzosowisku 25 - Coż, uwielbienie nie jest jednoznaczne z posłuszeń­ stwem - odparła Sophie ze smutkiem. - Wiem - powiedział Bram, a w jego głosie słychać było nutkę współczucia. - Bram, czy można o czymś takim zapomnieć? - spyta­ ła, zmieniając temat. - Można. Z czasem. - Nawet nie usiłował udawać, że nie wie, o co jej chodziło. - Tobie się nie udało - zauważyła. - Kiedy byłeś zarę­ czony z Melissą? - Ponad dziesięć lat temu - przyznał. - I jeszcze zupełnie ci nie przeszło, prawda? Bram zwlekał chwilę z odpowiedzią. Grzejąc dłonie przy kominku, przypomniał sobie Melissę, jej złote włosy, fiolkowe oczy i uśmiech, który sprawiał, że słońce wycho­ dziło dla niego zza chmur. - Przeszło mi - odpowiedział, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco nawet dla niego samego. - Nie boli już tak jak dawniej. Czasami o niej myślę i zastanawiam się, jak by wyglądało nasze wspólne życie, gdyby nie zerwała zarę­ czyn. Czy Melissa byłaby odpowiednią żoną dla farmera? Chyrba nie, odpowiedziała w duchu Sophie. Chociaż jej siostra wychowała się na farmie, nigdy nie nadawała się do ciężkiej pracy. Była tak delikatna i krucha, że wszyscy go­ towi byli ją we wszystkim wyręczać. Co innego Sophie. Ona bez słowa wykonywała prace, których Melissa nawet nie tknęłaby małym palcem. Jed­ nak kochała siostrę. Zawsze podziwiała jej urodę, choć w dzieciństwie trochę jej dokuczała, ale tylko na żarty.

26 Jessica Hart - Nadal kocham Melissę. To się nigdy nie zmieni, jednak nie czuję się już tak zraniony jak ty, Sophie. Wiem, że to zabrzmi jak wytarty slogan, ale czas leczy rany. Sophie wrzuciła kilka torebek herbaty do czajniczka i zalała wrzątkiem. - To z powodu Melissy do tej pory się nie ożeniłeś? - spytała. Bram odsunął krzesło i usiadł. - W pewnym sensie, co nie znaczy, że nadał na nią cze­ kam. Jestem gotowy poznać kogoś nowego. - Sądziłam, że Rachel była odpowiednia dla ciebie - wtrąciła Sophie. - Bardzo ją lubiłam. Rachel pracowała jako prawnik w Hełmsley. Była pełną ciepła, inteligentną, dowcipną i twardo stąpającą po ziemi dziewczyną. Bram potrzebował właśnie kogoś takiego. Wydawało się, że Rachel pomoże zapomnieć mu o Melissie. - Ja też bardzo ją lubiłem. Przyznaję, miałem nadzieję, że wszystko nam się dobrze ułoży. Okazało się jednak, że mamy zupełnie inne dążenia. Rachel nie zniosłaby mono­ tonii życia na farmie. Sama szczerze to przyznała. Chcia­ ła przenieść się do Yorku, spotykać wieczorami w barze z przyjaciółmi, chodzić do kina... a ja nie wyobrażam so­ bie życia w mieście. Dlatego postanowiliśmy się rozstać. - Przykro mi - powiedziała Sophie, zastanawiając się, czy Rachel nie domyśliła się, że w głębi serca Bram na­ dal darzy uczuciem Melissę. Ona też nie chciałaby poślubić mężczyzny, który kocha inną. Kierowana siłą przyzwyczajenia podeszła do kreden-

Ślub na wrzosowisku 27 su, gdzie w starej puszce, pamiętającej młodość królowej, Molly trzymała domowej roboty ciasteczka, na widok któ­ rych ślinka sama napływała do ust. Sophie uniosła wieczko. Puszka była oczywiście pusta. Jeszcze raz uświadomiła sobie bolesny fakt, że Molly odeszła na zawsze. - Brakuje mi twojej mamy - powiedziała. - Wiem. Mnie też. - Bram podał jej paczkę herbatników. - Ułóżmy je na jej ulubionym talerzu - dodał. Był to gwiazdkowy prezent od Sophie. Podarowała go Molly tego roku, w którym odkryła przyjemność lepie­ nia z gliny. Sama go wypaliła i ozdobiła szlaczkiem owiec. W porównaniu z jej późniejszymi pracami, talerz był pry­ mitywnie wykonany, ale Molly była zachwycona i zawsze podawała na nim ciasteczka. Bram postawił talerz na stole i przyglądał się, jak Sophie nalewa herbatę do dwóch kubków. - Najbardziej mi jej brak, kiedy wracam wieczorem do pustego, ciemnego domu. Ciągle mi się wydaje, że wyszła tylko nakarmić kury albo przynieść coś ze spiżarki i za chwile wróci. Oczy Sophie napełniły się łzami. - Och Bram, zawracam ci głowę swoimi problemami, a tymczasem ty doświadczyłeś czegoś znacznie gorszego. Jak sobie radzisz po śmierci Molly? - Ne najgorzej - odpowiedział. - Dopiero teraz zrozu­ miałem, ile mama dla mnie robiła. Nie musiałem nawet myślę - o codziennych czynnościach, takich jak gotowanie, zakupy, pranie. Byłem rozpieszczany.

28 Jessica Hart - Jak się odżywiasz? - spytała, wiedząc, że Molly zawsze leżało to na sercu. - Nie gotuję wyszukanych potraw i często zapominam o zakupach, nie chodzę jednak głodny. Doskonale potrafię zatroszczyć się o siebie, ale jest tyle prac domowych, o któ­ rych istnieniu nie miałem pojęcia, dopóki zajmowała się nimi mama. One pochłaniają tak dużo czasu, a ja przeważ­ nie wracam do domu dopiero wieczorem i zwykle jestem bardzo zmęczony. - Witaj w świecie kobiet - powiedziała Sophie z prze­ kąsem. - Przepraszam, zabrzmiało to tak, jakbym szukał służą­ cej, a nie o to chodzi. Chociaż nie wiem, jak sobie sam poradzę. Kiedy owce będą mieć małe, na farmie potrzeb­ ne będą przynajmniej dwie osoby - kontynuował Bram, w roztargnieniu mieszając herbatę. Sophie, wychowana na farmie, zawsze chętnie zajmowała się maleńkimi jagniętami. Z przyjemnością obserwowała, jak dzielnie usiłują stanąć na wiotkich nogach. Ale ona nie mu­ siała tego robić stale, zarywając noce przez kilka tygodni. - Ciężko prowadzić farmę w pojedynkę - westchnął Bram. - Dopiero teraz rozumiem, dlaczego mamie tak za­ leżało, żebym się ożenił. Ostatnio sam coraz częściej o tym myślę. Dopóki mama żyła, nie odczuwałem tak bardzo braku Melissy. - Chcesz powiedzieć, że miałeś doskonały pretekst, by nie próbować ułożyć sobie życia z kimś innym? - W pewnym sensie. Teraz, kiedy mama odeszła na za­ wsze, czuję się bardzo samotny. Siedzę wieczorami i roz-