Agacia7

  • Dokumenty55
  • Odsłony18 527
  • Obserwuję24
  • Rozmiar dokumentów87.0 MB
  • Ilość pobrań12 041

Jana Oliver - Łowcy Demonów- Tom 03- Wybaczone

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Jana Oliver - Łowcy Demonów- Tom 03- Wybaczone.pdf

Agacia7 EBooki Jana Oliver
Użytkownik Agacia7 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 495 stron)

JJJaaannnaaa OOOllliiivvveeerrr--- The Demon Trapper 03 --- FFFooorrrgggiiivvveeennn TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaajjjjjjaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: sssyyylllwwwiiikkkrrr,,, IIIsssiiiooorrreeekkk

„Piekło zaczyna się w dniu, kiedy Bóg obdarza nas darem widzenia tego, co mogliśmy osiągnąć, łask, jakie zmarnowaliśmy, oraz wszystkiego, co mogliśmy uczynić, a czego nie zrobiliśmy”. ~ Gian Carlo Menotti

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 Riley Blackthorne nie miała już więcej łez. Wypłakała z siebie wszystkie słone krople, mimo iż wciąż pozostawała w uścisku ramion zmarłego człowieka. Gdyby dziewczyna otrzymała podobną szansę, trwałaby w tych objęciach przez resztę życia. Kiedy popatrzyła w górę, spotkało ją spojrzenie smutnych brązowych oczu. Mistrz łowców, Paul Blackthorne, był teraz wskrzeszonymi zwłokami, a jego wieczny odpoczynek zakłócił nie kto inny jak Książę Ciemności. Tak jak w dniu swojego pogrzebu, mężczyzna miał na sobie najlepszy garnitur oraz ulubiony czerwony krawat, który córka ofiarowała mu jako prezent. Uciekając przed drużyną myśliwych z Watykanu, Riley ukryła się w domu Alexandra Mortimera, znajomego nekromanty. Nie spodziewała się, że znajdzie tam czekającego na siebie ojca. Teraz, kiedy trwali w objęciach, dziewczyna ułożyła głowę na piersi łowcy, szukając pocieszenia w jego objęciach. – Tęskniłam za tobą – wyszeptała. – Ja również za tobą tęskniłem, Pumpkin.1 To niewłaściwe. Po prostu pożyczamy cudzy czas. Ojciec łowczyni powinien spoczywać w grobie. Wtedy nie dowiedziałby się, że jego ukochana córeczka nie była już taka niewinna i ubiegłej nocy straciła dziewictwo. Byłam kretynką. Czemu pozwoliłam, żeby Ori to zrobił? Riley spędziła tamtą noc w ramionach kogoś, kto powiedział, iż ją ochroni. Kto twierdził, że jest wyjątkowa i że zależy mu na niej, ponieważ 1 Dynia ☺

przypomina mu o Niebie. Poranek przyniósł gorzką prawdę – ochrona dawana przez Oriego wiązała się z wielką ceną. Kochanek dziewczyny, upadły anioł, planował dbać o jej bezpieczeństwo tylko wtedy, jeśli ta obieca swoja duszę Piekłu. Następnie Lucyfer, sam Książę Ciemności, zjawił się na cmentarzu i zamienił swego podwładnego w posąg za niewypełnienie jego poleceń. Łowczyni otarła z czoła pot. Jej ciało przypominało od środka pole bitwy, jako że trawił je jakiś nieznany ogień. A co jeśli jestem w ciąży? Dziewczyna wzdrygnęła się na tę myśl. Ori powiedział, że to niemożliwe, ale mogło to być przecież wierutne kłamstwo. Czy właśnie dlatego ścigali ją myśliwi? Kim stałoby się dziecko śmiertelniczki i Upadłego? Kimś złym? Normalnym? Kimś pomiędzy? Co uczyniłby Kościół ze mną i maleństwem? Kiedy ciałem Riley wstrząsnął dreszcz, jej ojciec wypuścił ją z objęć. – Chodź ze mną – powiedział, ujmując ją za rękę i powoli wstając z miejsca. – Muszę znowu poczuć słońce. – Paul zatrzymał się w kuchni, żeby nalać córce soku jabłkowego, po czym wkroczyli do otoczonego murem ogrodu, gdzie kardynały szkarłatne oraz skrzeczące sójki gromadziły się przy pełnym karmniku. Z palców nagiej kamiennej nimfy, stojącej na środku sporych rozmiarów fontanny, tryskały kaskady wody. Riley i jej tata usadowili się na kamiennej, pokrytej szronem ławce, a łowczyni natychmiast zareagowała na panujący na zewnątrz chłód. Jej ojciec zdawał się go nie zauważać. Mężczyzna podał jej sok.

– Pij. Wyglądasz koszmarnie. To nie był dobry znak, kiedy martwy człowiek mówił ci, że wyglądasz paskudnie. Dziewczyna wzięła pokaźny łyk. Napój był zimny i smakował wybornie. Zaciskając palce na szkle, Riley zaczęła zadawać pytania, które najbardziej ją dręczyły: − Jak to jest być... martwym? – spytała, a jej głos był jedynie nieco głośniejszy od szeptu. − Bardzo specyficznie. − Nie możesz mi powiedzieć, prawda? − Nie. Ale nie jest tak, jak sądziłem – wymamrotał dawny łowca. Następne pytanie okazało się trudniejsze. − Czy widziałeś mamę? Paul zaprzeczył ruchem głowy, a jego oczy zaszły mgłą smutku. − Nie. Serce Riley rozpadło się na maleńkie kawałeczki. − Lucyfer powiedział mi, co zrobiłeś. Że poświęciłeś dla mnie swoją duszę. Oczy ojca łowczyni rozszerzyły się w szoku. − Rozmawiałaś z Księciem? − Pojawił się na cmentarzu dziś rano, po tym jak... – Riley urwała, zagryzając dolną wargę. Nie, nie idź tą drogą. Może kiedyś dziewczyna wykrzesze w sobie dość odwagi, aby przyznać się do tego, co zrobiła, ale na pewno nie nastąpi to dzisiejszego dnia. – Lucyfer

wspominał, że oddałeś mu duszę za to, żeby Arcydemon nie mógł cię zabić. Żebyś mógł się mną dalej opiekować. Paul zdobył się na pełne rezygnacji skinienie głową. − Twoja matka rozumiała moje motywy. − Mama wiedziała? – wypaplała dziewczyna. – Czemu mi o tym nie wspomnieliście? − Byłaś za młoda. − To marna wymówka i świetnie o tym wiesz – odparowała Riley. – Byłam dość dorosła. Czego jeszcze mi nie zdradziłeś, tato? Co jeszcze może zwalić mi się na głowę, gdy nie będę patrzeć? Blackthorne nic nie odpowiedział, unikając jej spojrzenia. Oznaczało to, że było coś jeszcze. To wszystko wydawało się oszustwem. Ojciec łowczyni powinien pozostawać przy życiu, nim ona sama nie zostanie mistrzynią. − Lucyfer nie dotrzymał słowa – poskarżyła się. – Twoja dusza powinna należeć do ciebie, tato. − Książę powiedział mi, że mnie nie wyzwoli, że jestem mu coś winien, nie wspomniał tylko, co dokładnie. − Tkwisz zatem w Piekle, nim nie zdecyduje, że jesteś tam niepotrzebny? Paul skrzywił się. − Nie złość się. Zrobiłem, co musiałem. Moja dusza jest nieistotna. A jednak okazała się na tyle ważna, że Lucyfer nie chciał uwolnić łowcy nawet wtedy, kiedy ten zmarł przed czasem.

− Czy Mort wie, kto cię wskrzesił? – Paul ledwo zauważalnie skinął głową. – I nie ma nic przeciwko temu? – spytała zaskoczona dziewczyna. − Był zdziwiony, ale nie rzucił mnie jeszcze wilkom na pożarcie. − A co z Beckiem? Jej ojciec pokręcił głową. − Nie czekam wcale na nadejście dnia, kiedy Den pozna prawdę. To rozerwie go na pół. Denver Beck, dawny partner Paula Blackthorne'a, uważał starszego kolegę za swojego mentora. Świadomość, że jego opiekun był związany z Piekłem, okazałaby się dla niego tak samo wyniszczająca jak wiadomość, że Riley przespała się z Upadłym. Ojciec dotknął ramienia łowczyni. − Zobaczę, czy nasz gospodarz ma dla ciebie jakieś miejsce do spania. Potrzebujesz odpoczynku. Dziewczyna zamrugała powiekami, aby powstrzymać łzy. − Tylko odrobinkę – powiedziała, nie chcąc opuszczać taty. Przymknąwszy powieki, przytuliła się do Paula, wciągając w nozdrza aromat wymieszanych ze sobą zapachów pomarańczy oraz drzewa cedrowego. Wiedziona desperacką potrzebą znalezienia jakiegoś pozytywnego akcentu w tej katastrofie, Riley ujęła ojca za rękę i uścisnęła ją, przypominając sobie, jak to było, zanim umarł. Kiedy jego dłonie były jeszcze ciepłe, a serce nadal biło. Kiedy istniał tylko on. *****

Gościnna sypialnia w domu Morta była jasnym pomieszczeniem, udekorowanym kremowymi w odcieniu ścianami oraz brzoskwiniowymi akcentami. Wyglądała na dziewczęcy pokój, co kazało Riley snuć przypuszczenia odnośnie tego, czy przyjaciel posiadał siostrę albo siostrzenicę. Łowczyni ziewnęła, zaciągając zasłony, aby zredukować ilość wpadającego do środka światła. Kiedy ściągała z siebie koszulę, jej długie brązowe włosy opadły jej na twarz. Wraz z wywołanym w ten sposób podmuchem pojawił się ostry aromat nocnego powietrza. Zapach Oriego. − Niech cię szlag trafi – przeklęła Blackthorne, rozrzucając odzież we wszystkich możliwych kierunkach, zupełnie jakby miało to pomóc w pozbyciu się wspomnień po dotyku anioła. Pobiegła do kabiny prysznicowej, ustawiając temperaturę wody na najniższą, jaką mogła wytrzymać, aby ugasić szalejące w żyłach inferno. Gdy ciecz zaczęła spływać kaskadami z ciała Riley, dziewczyna szorowała skórę tak mocno, nim ta nie stała się czerwona. Niestety, wspomnienia nie chciały zniknąć. Kiedy Blackthorne wdrapała się w końcu na posłanie, zwinęła się w pozycję embrionalną, czując, jak ogarnia ją znużenie. Nie była pierwszą naiwną, która oddała dziewictwo facetowi, który twierdził, że zawsze będzie się o nią troszczył. Riley słyszała, jak inne dziewczęta wyznają to samo szeptem w trakcie cichych spowiedzi odbywających się w szkolnych toaletach. Od tego momentu łowczyni zawsze będzie dzielić swoje życie na Przed i Po Aniele. Zamieniony w kamień czy nie, Ori zawsze będzie w jej sercu, wpływając na możliwość pokochania innego mężczyzny przez resztę jej dni. Zupełnie jak Beck.

***** Dla Denvera Becka istniało wiele rozmaitych sposobów na przywitanie nowego dnia, ale leżenie na własnym trawniku, twarzą do ziemi, z nadgarstkami spiętymi kajdankami nie stanowiło najprzyjemniejszej z alternatyw. − Co tu się, do licha, dzieje? – warknął pod adresem gleby. Jako odpowiedź posłużył mu dźwięk stukającego we wnętrzu jego domu militarnego obuwia, podczas gdy ich właściciele nawoływali się wzajemnie po włosku. Kiedy rozległ się głuchy odgłos pękającego szkła, chłopak zaklął. Den przymknął powieki, aby chronić oczy przed dostaniem się do nich brudu, po czym zmusił się do zrelaksowania. Jeśli zacznie stawiać im opór, stojący za jego plecami myśliwy może uznać, że przyszła pora na to, aby Beck wybrał się na tamten świat. Jeśli tu umrę, będę przeklęty. Denver nie miał innego wyboru niż pozostać w tej pozycji, zanim chłopcy z Watykanu zakończą swoje poszukiwania. Które, wedle wszelkich sygnałów, uwzględniały zniszczenie jego domu. Kiedy młody łowca wychwycił z plątaniny głosów przywoływane przez nie znajome imię, westchnął w ziemię. Myśliwi szukali Riley Blackthorne, siedemnastoletniej córki starego partnera Becka, Paula. Ten dzień już i tak układał się koszmarnie, zanim wkroczyła do akcji uzbrojona po zęby drużyna. Teraz, o czym Den był praktycznie przekonany, jego sąsiedzi delektowali się poranną kawą. Tuż przed całym zajściem córka jego przyjaciela pojawiła się w progu jego domu, zanosząc się szlochem i nie mogąc otrząsnąć z szoku. Poprzez łzy przyznała się do

najstraszniejszego błędu: przespała się z jednym ze sługów Lucyfera, Upadłym. Beck wiedział, że ten cały Ori wróżył kłopoty od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył go z Riley, nigdy jednak nie domyśliłby się, że ten dupek to upadły anioł. Czemu on? Nawet teraz młody łowca potrafił przywołać w pamięci obraz jej zwiniętej na kanapie sylwetki. Dziewczyna zaniosła się płaczem, gdy zadał jej dokładnie to samo pytanie. Po wszystkim, co Den dla niej zrobił, ona i tak oddała się tej rzeczy. Gdy chłopak wykrzyczał pod adresem córki Paula podłe słowa, ona nie pozostała mu dłużna. Obawiając się, że sprawy między nimi mogą przyjąć bardzo nieprzyjemny obrót, Beck wybiegł z domu. Kiedy wrócił do niego chwilę później, odkrył, że frontowe drzwi do budynku stoją otworem, a wewnątrz grasuje watykańska drużyna. Wokoło Denvera dały się słyszeć strzępy gwałtownej dyskusji. Łowca nie musiał wcale znać włoskiego, aby wyłapać kryjącą się w wypowiedziach myśliwych frustrację. Ponieważ Riley nie leżała obok niego na ziemi, cały ten najazd powodował, że wysłannicy Watykanu wypadali po prostu źle. Ci panowie będą potrzebować kozła ofiarnego, a Beck świetnie nada się do tej roli. Nagle odezwał się ktoś jeszcze. Był to sam kapitan. Najwyraźniej postanowił w końcu dołączyć do zabawy. Bez wcześniejszego ostrzeżenia, ktoś gwałtownie poderwał chłopaka na kolana. Kiedy Den znalazł się w pozycji pionowej, spróbował otrzeć usta ramieniem, co z kajdankami na rękach okazało się niemożliwym wyczynem. Myśliwy z karabinem przemieścił się teraz na bok, celując bronią w klatkę piersiową młodego łowcy.

Kapitan drużyny stanął przed chłopakiem, a w jego oczach płonął ogień. Elias Salvatore liczył sobie trzydzieści dwa lata, będąc o dekadę starszym od Becka. Miał śródziemnomorską karnację, czarne włosy oraz kozią bródkę i atletyczną budowę ciała. Do jego granatowego golfa przyszyto pagony oraz emblemat myśliwych: podobiznę świętego Jerzego zabijającego smoka. Nogawki bojówek mężczyzny spływały gładko do świeżo wypastowanego wojskowego obuwia. − Pan Beck – powiedział. − Kapitan Salvatore. Co tu się, do diabła, dzieje? − Otrzymaliśmy informację, iż przebywała tu Riley Blackthorne. A kto jej wam udzielił? − Była tu jakiś czas temu. Musiała już sobie pójść. Mężczyzna zwęził oczy. − Gdzie ona jest? − Nie mam bladego pojęcia. – Nie było wątpliwości, iż któryś z sąsiadów usłyszał, jak łowcy wrzeszczą na siebie, a zatem chłopak postanowił postawić na prawdę, na wypadek gdyby myśliwi zechcieli to sprawdzić. – Pokłóciliśmy się. − Odnośnie? − To nie twoja sprawa – powiedział Beck. Sekundę później leżał już twarzą w ziemi, a czyjś ciężki but przygniatał jego plecy. Kapitan wykrzyczał jakieś polecenie, a Denver ponownie został dźwignięty na kolana. Młody mężczyzna zerknął przez ramię, odkrywając, że obuwie należy do porucznika Amundsona, drugiego w hierarchii

dowodzenia. Był to wysoki mężczyzna o nordyckiej urodzie, który słynął ze swego zachowania. Beck wypluł ziemię z ust. − Zdejmijcie mi te pieprzone kajdanki. Salvatore uczynił stosowny gest. Ktoś użył noża, a po chwili kajdanki zniknęły. Amundson upewnił się, że zranił przy okazji dłoń łowcy. Den otarł ręce w jeansy, oglądając ranę. Kapitan popatrzył znacząco ponad ramieniem więźnia, dając w ten sposób porucznikowi znać, by sobie poszedł. − Przepraszam. Beck postanowił uspokoić swoją furię. Rzucanie się z pięściami na otoczenie nie stanowiło w tym momencie rozważnego ruchu. Czyżby myśliwi dowiedzieli się o Riley oraz Upadłym? Musieli. Po co mieliby jej bowiem szukać? Chłopak nie odważył się jednak wysnuwać żadnych teorii. − Po co to wszystko? – spytał Beck. Kapitan wyprostował się. − Wejdźmy do środka. Den wstał z gleby, otrzepał jeansy oraz sięgnął po swój łowiecki worek, który leżał niedaleko podjazdu. Wymacał spód płótna, odczuwając ulgę, gdy nie wyczuł żadnej wilgoci, co oznaczało, że żadna ze szklanych sfer nie roztrzaskała się, kiedy zaatakowali go myśliwi. Chłopak potrzebował tych specjalnych, magicznych kul do chwytania piekielnych stworów.

Upewniwszy się, że są sami, Salvatore zamknął frontowe drzwi. Beck sądził, że wnętrze jego domu zostanie wywrócone do góry nogami, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Jedynym zniszczeniem zdawało się być stłuczone szkło, które ktoś strącił z lady. Denver zignorował bałagan i opadł na tę samą kanapę, na której zasiadała Riley, kiedy przekazywała przyjacielowi wyniszczające wiadomości. Gdzie jesteś, dziewczyno? Jeśli mała pognała do swojego mieszkania, znajdą ją tam. Jeśli była mądra, udała się do Angusa Stewarta, jednego z tutejszych mistrzów. On się nią zaopiekuje. Kapitan zasiadł na krześle naprzeciwko Becka. Poruszał się tak, jakby od ładnych paru nocy nie zaznał prawdziwego snu. − Musimy znaleźć Riley Blackthorne tak szybko jak to możliwe. − Czemu? − W Atlancie przebywa upadły anioł. Ma na imię Ori. Wierzymy, że obrał sobie za cel córkę Paula Blackthorne'a. Den upewnił się, by wyglądać na zszokowanego. Nie przyszło mu to ze szczególną trudnością. Młody mężczyzna nadal nie mógł uwierzyć, że Riley przespała się z jednym z wasali Lucyfera. − Czemu któryś z Upadłych miałby jej pragnąć? Salvatore pokręcił głową. − Anioł nazywany Ori to słynny uwodziciel. Szczęka łowcy zacisnęła się, ale on sam nic nie odpowiedział. − Wydarzenia, jakie mają miejsce w tym mieście, podlegają pod dziwny wzór, co zazwyczaj oznacza, że istnieje jakieś epicentrum.

− Jeśli próbujesz mi wmówić, że to Riley nim jest... − Jakie inne wnioski możemy wysnuwać? – odpowiedział Salvatore. – Każde mające coś wspólnego z demonami zdarzenie ogniskuje się na jej osobie. Najpierw Piątka próbuje ją zabić. Ta sama bestia odpowiada za organizację ataku na Świątynie, co kosztowało was utratę jednej trzeciej członków tutejszej Gildii. − Znam liczby, myśliwy – odparł Denver. − Jeśli to twoja mała przyjaciółka stanowi przyczynę tej sytuacji, to musimy ją zlokalizować i wymyślić jakiś sposób na przerwanie jej łączności z Piekłem, zanim zginie więcej ludzi. Beck nie chciał nawet myśleć o tym, co mogło oznaczać określenie „przerwanie łączności”. − Czemu twoja drużyna napadła na mój dom? Mogliście zapukać jak każdy inny. − Nie było cię tutaj – zauważył kapitan. – Czy zawsze zostawiasz budynek otwarty? Den zawahał się. − Nie. Czemu pytasz? − Zarówno frontowe jak i tylne drzwi nie były zamknięte, a alarm nie został uruchomiony. Tylne drzwi pozostawały uchylone, co sugeruje, że ktoś wybiegł przez nie w pośpiechu. – Salvatore wychylił się w przód, układając łokcie na kolanach. – Czy dzwoniłeś do Riley i ostrzegłeś ją, że nadchodzimy? Myśliwi zdołali już zapewne sprawdzić spis połączeń w komórce łowcy i wiedzieli, że telefonował do Blackthorne po tym, jak się pokłócili, w związku z czym postanowił postawić na szczerość.

− Nie wiedziałem, że tu przybędziecie. − Ale z nią rozmawiałeś. − Tak. Posprzeczaliśmy się o tego Oriego. Ten koleś wmówił jej, że jest myśliwym wolnym strzelcem, a ja prosiłem ją, by trzymała się od niego z daleka. Nie usłuchała mnie, więc się pokłóciliśmy. Dzwoniłem do niej, żeby... Czemu do niej telefonował? Na pewno nie po to, by ją przeprosić. Bez dwóch zdań. − Gdzie ona teraz jest? Beck pokręcił głową. − Nie wiem. A teraz koniec naszej pogawędki, nim nie zjawi się prawnik Gildii. Salvatore westchnął. − Posłuchaj, szanuję twoje oddanie względem ojca tej małej. Paul Blackthorne szkolił cię i namówił do wstąpienia w szeregi łowców. Byłeś przy nim, gdy ginął z rąk tego samego demona, jaki próbował uśmiercić jego córkę. Wiemy, co czujesz, ale potrzebujemy twojej pomocy. − Powodzenia. Kapitan zmarszczył czoło. − Niech tak zatem będzie. – Mężczyzna powiedział coś głośno do mikrofonu umocowanego tuż przy ramieniu. Ledwo co skończył wydawać polecenia, kiedy dwóch myśliwych pojawiło się w wejściu do domu. Salvatore wstał z miejsca, poważniejąc.

− Denverze Becku, jako reprezentant Stolicy Apostolskiej aresztuję cię za utrudnianie śledztwa. Kolejne zarzuty zostaną ci postawione w późniejszym terminie. Ostrzegam cie, że jeśli nakryjemy cię na wspieraniu Piekła w jakikolwiek sposób, spotka cie kara śmierci. − Nigdy bym nie zgadł – wymamrotał młody łowca.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Riley stała samotnie na polu chrzęszczącego pod stopami świeżo opadłego śniegu. Wokoło niej nie było zupełnie niczego – żadnych budynków ani ludzi. Wysoko na niebie królował krwiście czerwony księżyc, a tysiące gwiazd składało mu hołd. Wiatr szarpał za włosy dziewczyny, a powietrze pachniało najczarniejszą nocą. Blackthorne wyczuła obecność Oriego, zanim jeszcze jego ramiona przepasały ją w talii, pociągając ją w kierunku Upadłego. Łowczyni zdawała sobie sprawę, że to sen, ale nie chciała się z niego budzić. W nim wszystko mogło być idealne. Nie istniały ani Niebo, ani Piekło i nikt nie mógł mówić Riley, że źle postępuje. Ona i Ori trwaliby wspólnie na wieczność. Odwracając się w jego objęciach, dziewczyna spojrzała do góry, napotykając czarne, bezdenne oczy. Oczy, które widziały powstanie wszechświata. − Przepraszam – wymruczał anioł, a jego głos brzmiał dokładnie tak, jak Blackthorne zapamiętała. – Skrzywdziłem cię i nie tego pragnąłem. − To nie musiało się tak potoczyć – odpowiedziała. Mogło być zupełnie inaczej. − Pozwól, że naprawię nasze relacje. Udziel mi pozwolenia, bym pokazał ci, co może przynieść twoja przyszłość. Ori wykonał ruch ręką, a powietrze poruszyło się na ich oczach, prezentując zmieniające się obrazy. Po chwili pojawiła się postać Riley. Dziewczyna była teraz nieco starsza. Posiadała grację oraz siłę, jakich nigdy by się po sobie nie spodziewała. Uczyła właśnie dwóch praktykantów, jak chwytać demony, a ci z uwagą chłonęli jej słowa. Ta

Riley miała w sobie moc i pewność siebie. Po stale wpadającej w tarapaty nastolatce nie pozostał nawet ślad. − Będziesz wspaniałą mistrzynią, zupełnie jak twój ojciec – tłumaczył Ori. – Inni łowcy będą pod wrażeniem twoich umiejętności. Natomiast moja ochrona będzie trzymać cię z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Dziewczyna mogła polować na demony, odnosić sukcesy, a każdy uważałby ją za najlepszą w swoim fachu. Tak jak mego tatę... Pocałunek Oriego przywołał pożądanie, potrzebę miłości i tego, by ktoś się o nią zatroszczył. Riley pozwoliła się objąć, delektując się dotykiem i zapachem Upadłego. − Jestem twój – powiedział anioł. – Oddaj mi swoją duszę i możemy być ze sobą na zawsze, Riley Anoro Blackthorne. − Kochasz mnie? – spytała łowczyni. To właśnie o tym marzyła, tego pożądała. Żyła pragnieniem bycia kochaną przez kogoś tak wyjątkowego jak Boskie Stworzenie. Jej kochanek nic nie odpowiedział, a na jego obliczu odmalowała się udręka. Zupełnie jakby chciał skłamać, ale nie był w stanie. Ori próbował się uśmiechnąć, co również mu się nie udało. − Chodź ze mną – powiedział, wyciągając do Riley dłoń. – Spędzimy wspólnie wieczność. Czy to nie wystarczy? Dziewczyna zawahała się, a jej serce głucho zadudniło. Jeśli mnie nie kocha... Czyżby łowczyni była tak zdesperowana, aby wypełnić kimś swoje puste życie?

Targnięta wątpliwościami, odwróciła wzrok, odkrywając, że pole, na którym stali, nie jest już kompletnie puste. Jej rodzinne mauzoleum mieściło się niedaleko nich, okryte śniegiem i skąpane w świetle księżyca. Solidne czerwone mury, okna z barwionego szkła – cała spuścizna rodu Blackthorne'ów. Przedstawiające skrzydlate lwy gargulce popatrzyły na Riley z dachu krypty, a z ich paszczy buchały jasnożółte płomienie, całkiem jakby drzemiący we wnętrzu grobowca zmarli krewni wysuwali pod adresem swej potomkini niemą groźbę. Dwuskrzydłowe mosiężne drzwi otworzyły się na oścież i zamiast wyłożonego kamieniem i oświetlonego płomieniami świec wnętrza, w środku panowały połowiczne ciemności. Jakieś postaci poruszyły się w krypcie, prezentując wszem i wobec swoje budzące respekt pazury, zębiska oraz lśniące rubinami ślepia. Emisariusze Piekła czekali na decyzję Riley. Pokusa wydawała się ogromna. Blackthorne spędzi wieczność u boku taty. Demony jej nie skrzywdzą i... Jakiś głos wykrzyczał jej imię. Łowczyni popatrzyła w tamtym kierunku, dostrzegając biegnącego ku niej spiesznie Becka. Chłopak ponownie ją zawołał, a jego głos brzmiał tak szorstko, jakby Denver wrzeszczał od dobrych kilku godzin, a ona go nie słyszała. − Nie słuchaj łowcy – ostrzegł ją Ori. – Jest o nas zazdrosny. O to, co mamy. Dziewczyna zawahała się, skonfundowana. − Riley! – zawołał Ori, używając więcej siły w głosie. – Obiecaj mi swoją duszę. Przysięgam, że od tego momentu nigdy nie zaznasz cierpienia. − I co nas będzie łączyć? – zażądała odpowiedzi. – Kilka

obietnic? Tych, których nie dotrzymasz? – Łowczyni pokręciła głową. – Nigdy mnie nie kochałeś. Pokochałeś wyłącznie moją duszę i to, co mogłeś zyskać dzięki niej w Piekle. − Mylisz się – odparował anioł. – Zawsze chodziło tylko o ciebie. − Stek kłamstw! – krzyknęła dziewczyna. Przenikliwy skurcz targnął wnętrznościami Riley, która skuliła się w wyrazie agonii. Blackthorne zmusiła się do wyprostowania sylwetki, trzymając się za brzuch. Wokoło zaroiło się od czaszek przypominających miny bojowe. Każda z nich należała do jakiegoś demona. Stwory kusiły łowczynię, groziły jej, a każdy z nich obiecywał niekończące się tortury, które czekały na nią w Piekle. Ori nie znajdował się już w pobliżu, a stał na przeciwległym krańcu pola czaszek, przechadzając się w tę i nazad w wyrazie zniecierpliwienia. − Musisz oddać mi swoją duszę. To jedyne wyjście. Riley, proszę! Błagam cię! Otaczający dziewczynę śnieg zrobił się soczyście czerwony i zaczął wrzeć. − Nie – odpowiedziała. – Już zbyt wiele straciłam. Kiedy czaszki przypuściły atak, Beck wbiegł na plac boju, gnając na ratunek córce przyjaciela. Chłopak zdołał postawić tylko jeden krok, raz jeszcze wykrzyczeć imię Riley, po czym umarł, rozdarty na pół przez demony. − Nie!!! Łowczyni poderwała się na posłaniu, a pot spływał z niej strumieniami. Dziewczyna z trudem oddychała, a każdy pojedynczy

oddech wpuszczał do jej płuc jedynie odrobinę powietrza. Blackthorne skuliła się, chwytając za brzuch. Przełykając głośno ślinę, żeby powstrzymać się od wymiotów, walczyła o odzyskanie zmysłów i uwolnienie się od koszmaru. Jęknąwszy, otarła czoło z potu. Okropny ból głowy zogniskował się na środku czoła. W pomieszczeniu, w jakim łowczyni przebywała, było bardzo cicho. Nie znalazła ani demonów, ani Oriego, ani umierającego Becka. Mimo iż koszmar się skończył, wywołane nim przerażenie nadal trwało. Czy Riley powinna traktować ten majak jako zapowiedź przyszłych wydarzeń? Czyżby Upadły planował manipulować jej myślami, żeby błagała o litość? Czy Den poświęciłby swoje życie, aby ratować jej duszę? Jęknąwszy raz jeszcze, Blackthorne zabrała się za grzebanie w swojej łowieckiej torbie, wyciągając stamtąd dwie tabletki Advilu2 oraz butelkę z wodą. Połknęła pigułki, mając nadzieję, że ich nie zwróci, po czym oparła głowę na zagłówku. − To porąbane. Powiedzenie tego na głos sprawiło, że ból jedynie się nasilił. Kiedy dziewczyna wreszcie w pewnym stopniu otrząsnęła się z koszmaru, udała się do łazienki, aby podjąć zupełnie bezużyteczny wysiłek zrobienia czegoś z włosami. Gdy wciągnęła na siebie ubranie, przyjęła z ulgą fakt, iż nie pachniało już tak mocno Orim. Szkoda, że pamięci o jego dotyku nie dało się tak łatwo wykasować. Siłą nawyku Riley sięgnęła po telefon, jednak zaledwie sekundę przed włączeniem go zawahała się. Czy miała w sobie dość odwagi, aby odczytać wiadomości? Czy myśliwi mogli ją w ten sposób namierzyć? 2 Nazwa proszków przeciwbólowych.

− Lepiej nie – powiedziała do siebie, odkładając komórkę. Niemożność nawiązania z kimkolwiek kontaktu wydawała się dziwaczna. Jak teraz Blackthorne powiadomi swoich najbliższych przyjaciół o tym, co się stało? Jej najlepszy kumpel, Peter, świrował, kiedy regularnie się z nim nie kontaktowała. Jej koleżanka, baristka Simi z lokalnej kawiarni, będzie zastanawiać się, co się jej przytrafiło, jako że Riley obiecała jej pojawiać się w lokalu co kilka dni. Zostanie w domu Morta groziło niebezpieczeństwem dla nich wszystkich. Myśliwi i tak mogli tu przybyć. Jedynym wyjściem dla niej i jej taty była ucieczka z miasta i ukrycie się w bezpiecznym azylu, zanim chłopcy z Watykanu wreszcie się nie znudzą i nie wrócą do Rzymu. Będziemy musieli zacząć od nowa. Znaleźć jakieś miejsce do życia. Muszę poszukać innej pracy. Jeśli zniosą to wszystko, być może Riley zdoła przekonać Lucyfera, aby ponownie złożył ciało jej taty w grobie. A wszystko dlatego, że chciałam, żeby ktoś mnie pokochał. ***** Mimo iż niektórzy nie zgodziliby się z teorią, że Westin Peachtree Plaza to więzienie, jeden z wytrawnych myśliwych pilnujących drzwi wiodących do hotelowego pokoju powiedział Beckowi, że nie może samodzielnie opuszczać pomieszczenia i odejść stąd tak, jak pragnął. Ponieważ zapowiadało się na to, iż chłopak pobędzie tu przez dłuższy

czas, udał się do łazienki. Przetarcie włosów mokrym ręcznikiem usunęło większość ziemi z jego jasnych kosmyków. Den upewnił się, że nie namacza bandaża. Egoistyczne poczynania Riley sprawiły, że wysłannicy Watykanu zapukali do jego drzwi. To napełniło Becka złością, nie tylko dlatego, że dziewczyna pozwoliła Upadłemu na zrobienie sobie podobnej krzywdy, ale również dlatego, że obiecał jej ojcu, iż zadba o jej bezpieczeństwo. Zraniona duma młodego łowcy stanowiła najmniejsze z jego zmartwień. O wiele bardziej martwiło go to, co uczynią z małą myśliwi, kiedy już ją złapią? Wytoczą jej proces? Zamkną ją? A może coś gorszego? Zdając sobie sprawę z tego, że odpowiedzi na te pytania nie nadejdą poprzez gapienie się w lustro, Denver wrócił do sypialni. Pilnujący go facet nie spuszczał więźnia z oka, jak zawsze czujny. Otrzepawszy odzież, co zaowocowało upadkiem sporej ilości suszonej trawy na dywan, Beck rozwiązał sznurówki w roboczych butach i opadł plecami na królewskie łoże. Było ono jednym z tych wymyślnych posłań, jakie często można spotkać w drogich hotelach. W czasie swojej służby w armii chłopak nauczył się sypiać na rozmaitych twardych powierzchniach, zatem coś tak miękkiego wydawało mu się po prostu niewygodne. Według jego rachuby, pilnowało go dwóch myśliwych: jeden stał na korytarzu, a drugi przebywał wraz z nim w pokoju. Beck mógł spróbować ucieczki, ale zarobiłby w ten sposób kulkę w plecy. Kapitan Salvatore obiecał zatelefonować do mistrza Stewarta i z pewnego irracjonalnego powodu, Denver ufał w jego prawdomówność. Jeśli łowca wykaże się cierpliwością, Szkot go stąd wyciągnie.