Agacia7

  • Dokumenty55
  • Odsłony18 447
  • Obserwuję24
  • Rozmiar dokumentów87.0 MB
  • Ilość pobrań12 018

Jana Oliver - Łowcy Demonów- Tom 02 - Zakazane

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Jana Oliver - Łowcy Demonów- Tom 02 - Zakazane.pdf

Agacia7 EBooki Jana Oliver
Użytkownik Agacia7 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 5 lata temu

Dzień dobry, jestem żywo zainteresowany znaleźieniem tej książki, w jakiejkolwiek formie... Chciałbym kupić ją ważnej dla mnie osobie.. Link powyżej nieaktywny... Jeśli ktoś wie gdzie ją znaleźć proszę o kontakt maxymilians12@gmail.com... Może być płatna lub darmowa, mp3, ebook, fizyczna.. Dziękuje i pozdrawiam

Transkrypt ( 25 z dostępnych 491 stron)

JJJaaannnaaa OOOllliiivvveeerrr--- DDDeeemmmooonnn TTTrrraaappppppeeerrr 000222 --- FFFooorrrbbbiiiddddddeeennn TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaajjjjjjaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: IIIsssiiiooorrreeekkk

„Dla tych dwojga istniała tylko samotność, Dla niej na ziemi, a dla niego w niebie. I on zabiegał o nią pieszczotami, Zabiegał o nią słonecznym uśmiechem…” „Pieśń Hiawatha’y” – Henry Wadsworth Longsfellow

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 2018 rok, Atlanta, stan Georgia Kawiarnia „Grounds Zero” przyrządzała najwspanialszą gorącą czekoladę w Atlancie, może nawet na całym świecie. Wyglądało na to, że Riley Blackthorne będzie musiała przebrnąć przez istny Armagedon, żeby się jej napić. – Koniec jest bliski! – Wołał jakiś mężczyzna do mijających go przechodniów. Stał w wejściu do lokalu, trzymając zrobiony w domu afisz, który głosił to samo, co jego twórca. Jednak zamiast postrzępionej brody i czarnej szaty miał na sobie spodnie khaki oraz czerwony T-shirt. – Musisz się na niego przygotować, panienko – powiedział, wciskając Riley broszurę przed nos ze znaczną gorliwością. Wyglądała ona dokładnie tak samo ja ta, którą dziewczyna schowała w kieszeni kurtki. Tak samo jak ta, którą dała jej anielica tuż przed tym, nim Blackthorne zgodziła się pracować dla Nieba, by ocalić życie swojego chłopaka, Simona. – Koniec jest bliski! – Zakrzyknął ponownie facet. – Czy nadal jest trochę czasu na gorącą czekoladę? – Spytała Łowczyni. Specjalista od końca świata zamrugał powiekami. – Och, możliwe, nie mam pojęcia. – O, to świetnie – odparła Riley – nienawidziłabym myśli o walce z siłami Piekła bez małego środka dopingującego.

Podobne stwierdzenie zaowocowało zmarszczką zadumy. Darując sobie tłumaczenia, Łowczyni wcisnęła broszurę do kieszeni, po czym otworzyła drzwi kawiarni, podczas gdy mężczyzna dalej próbował namówić swoje audytorium do przygotowania się na najgorsze. „Grounds Zero” nie wyglądało ani trochę inaczej niż wtedy, kiedy Blackthorne odwiedziła je po raz ostatni. Zapach prażonych ziaren unosił się w powietrzu niczym aromat ciężkich perfum, natomiast maszyna do espresso cicho pomrukiwała. Klienci wystukiwali coś na klawiaturze swoich laptopów, ciesząc się drogą kawą i rozmawiając o wszystkim, co liczyło się w ich życiu. Tak jak każdego innego dnia. Poza tym, że… Wszystko stało się teraz naprawdę dziwaczne. Nawet kupno gorącej czekolady. Podobna czynność nie powinna nastręczać żadnych trudności: złożyć zamówienie, zapłacić za nie, otrzymać gorący napój. Zero kłopotu. Tymczasem dzisiaj sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Barista gapił się na Riley nawet wtedy, kiedy przygotowywał gorącą czekoladę, co okazało się nie mieć dobrych skutków, ponieważ o mały włos się nie oparzył. Być może odpowiadała za to niezliczona ilość wypalonych w jej jeansowej kurtce dziur oraz długie rozcięcie na rękawie, spod którego wystawał podkoszulek. A może wpływał na to fakt, że jej włosy wyglądały, jakby osobiście rozmówiły się z płomieniami, mimo iż Blackthorne dwukrotnie umyła je szamponem i użyła sporej dawki odżywki. Zmieniła przynajmniej jeansy, w przeciwnym wypadku koleś wlepiałby spojrzenie w całą tę zaschniętą na nich krew. Krew, która wcale nie należała do Riley.

– Widziałem cię w telewizji. Jesteś jedną z nich, prawda? – Spytał drżącym głosem, a jego brązowe oczy zrobiły się tak wielkie, że bez trudu przykryłyby większą część twarzy. W telewizji? Riley nie miała innego wyboru, niż potwierdzić. – Tak, jestem łowczynią demonów. I jedną z nielicznych szczęśliwców, którzy przeżyli wczorajszą jatkę. Facet postawił ceramiczny kubek na ladzie, rozlewając trochę brązowej boskości na boki, a także na spodek. Następnie odsunął się, zupełnie jakby jego młoda klientka posiadała wyrastające z czaszki rogi. – Bita śmietana? – Spytała, marszcząc czoło. Nawet, jeśli świat się właśnie kończył, gorąca czekolada powinna zostać przystrojona cudownym białym dressingiem, bo inaczej co w tym za sens? Mężczyzna zaczął ostrożnie dokładać dodatek do napoju, utrzymując spojrzenie bardziej na dziewczynie niż naczyniu. Część bitej śmietany dostała się tymczasem na samo dno. – Wiórki czekoladowe? – Spytała Blackthorne. – Eee… skończyły się – powiedział. To tylko jeden paskudny koleś. Nic wielkiego. Ale nie chodziło tylko o niego. Pozostali klienci nie spuszczali z łowczyni wzroku, podczas gdy ta kroczyła w stronę wolnej loży. Raz za razem zerkali na ulokowany wysoko na ścianie telewizor, po czym znowu gapili się na Riley, by porównać oba obrazy. Och, do licha.

W CNN emitowano właśnie sceny z wczorajszej rzezi w zdumiewająco zachwycających kolorach: dobrze akcentowały płomienie wylewające się przez dach Świątyni i biegające wszędzie demony. I wreszcie pojawiła się ona: podświetlona przez szalejący pożar i klęcząca na chodniku w pobliżu rannego chłopaka. Płakała, trzymając Simona w ramionach. To był ten moment, kiedy odkryła, że jej ukochany umiera. O Boże, dłużej tego nie zniosę. Spodek w dłoniach Riley zaczął się trząść, rozlewając na boki kolejne cenne krople gorącej czekolady. Już i tak ciężko żyło się z tak przerażającymi wspomnieniami, ale teraz znalazły się one również w telewizji, gdzie zaakcentowano wszystkie niezaprzeczalne szczegóły. Dziewczyna przystanęła w pobliżu loży, kiedy na ekranie pojawiło się zdjęcie Simona. Musiała to być fotografia z zakończenia szkoły, ponieważ jasnoblond włosy okazały się krótsze, a mina chłopaka była śmiertelnie poważna. Adler zawsze zachowywał się w podobny sposób, chyba, że przebywali razem: wtedy pozwalał sobie na nieco luzu, zwłaszcza podczas całowania. Riley przymknęła powieki, rozpamiętując czas, który spędzili wspólnie przed spotkaniem rady Gildii. Całowali się, a chłopak przyznał, jak bardzo zależy mu na łowczyni. Potem demon próbował odebrać mu życie. Dziewczyna opadła na fotel stojący w loży i wciągnęła nozdrzami cenny aromat gorącej czekolady, używając go, jako sposobu na odpędzenie złych wspomnień. Podobny wysiłek spełznął na niczym, mimo iż nigdy wcześniej nie wydarzyło się nic podobnego. Zamiast tego umysł Riley podsunął wizerunek jej ukochanego Simona spoczywającego w szpitalnym łóżku. Wszędzie znajdowały się rurki, a jego oblicze było tak samo blade, jak prześcieradła.

Ten chłopak tak wiele dla niej znaczył. Jego cicha, pocieszająca obecność naprawdę pomogła Blackthorne po śmierci jej ojca, Paula. Tak szybka utrata wybranka serca nie mieściła się w pojęciu Riley i Niebo najwyraźniej podzielało tę opinię. Łowczyni nie mogła uczynić nic innego, niż zgodzić się na ich warunek: życie Simona za przysługę oddaną tym na górze. Naprawdę wielką przysługę. Jak na przykład powstrzymanie końca świata. – Czemu ja? – Wymamrotała dziewczyna. – Czemu nie ktoś inny? Czemu nie Simon? Był naprawdę religijny, przestrzegał wszystkich zasad. Stałby się idealną osobą do zażegnania groźby Armagedonu. To z nim mogło ułożyć się Niebo, kiedy został ranny. Zamiast niego wybrali mnie. Ku rozdrażnieniu Riley, gorąca czekolada zdążyła już wystygnąć na tyle, że przekroczyła krytyczną temperaturę oznaczającą zdatność do spożycia, mimo to łowczyni i tak wypiła. Skupiała się na zawartości kubka, uciekając wzrokiem od ekranu telewizora. Ktoś przeciągnął krzesło po podłodze, aby móc usiąść przy którymś stoliku, a Blackthorne zerwała się na ten dźwięk, spodziewając się niejako, że to horda demonów lada moment wpadnie do lokalu. Naczynie zadrżało w jej dłoniach, przypominając, jak blisko krawędzi się znalazła. Tyle niepowodzeń spotkało ją w tak krótkim przedziale czasu. Na tyle dużo, by sobie z nimi nie poradziła. Muszę odszukać tatę. To przynajmniej Riley mogła zrobić. Może. Przynajmniej znalazła coś, na czym mogła skupić uwagę. Było raczej mało prawdopodobne, że ciało legendarnego łowcy zostało przysypane pod gruzami Świątyni. Nie,

gdy jakiś nekromanta włożył tyle wysiłku w jego wskrzeszenie. Tym właśnie zajmowali się ożywiacze zwłok: reanimowali zmarłych i sprzedawali ich bogatym ludziom jako darmowych służących. Właśnie teraz ktoś mógł ustawić się w kolejce do nabycia ciała mistrza łowców Paula Blackthorna, o ile nie został już przez kogoś kupiony. Jak to jest być martwym i przechadzać się po świcie, jakby nadal się żyło? Pomijając cały przerażający aspekt tej sprawy, musiało to być naprawdę dziwaczne. Czy tata łowczyni pamiętał swoją śmierć? Czy dysponował wspomnieniami z pogrzebu oraz chwili, gdy go pochowano? Zimny dreszcz przebiegł w dół kręgosłupa Riley. Dziewczyna musiała utrzymać się w grze. Znajdę go. Zabiorę go z powrotem do domu i wszystko się skończy. Jej spojrzenie powędrowało ponownie w stronę ekranu telewizora. Jakiś inny reporter streszczał właśnie wydarzenia wczorajszej nocy. Nie był daleki od prawdy: lokalni łowcy spotkali się w Świątyni usytuowanej w centrum Atlanty tak jak zawsze. W połowie spotkania zjawiła się horda demonów. I to właśnie wtedy zaczęła się jatka. – Naoczny świadek twierdzi, że w atak zamieszane były przynajmniej dwa rodzaje piekielnych stworów, co sprawiło, że łowcy zostali szybko zdziesiątkowani – powiedział dziennikarz. A może trzy rodzaje? Ale kto by je tam liczył? Riley odczuła przypływ złości. Łowcy nie zostali zdziesiątkowani. No, może nie do końca. Udało im się nawet zabić kilka demonów.

Gdy dziewczyna sięgnęła z powrotem po kubek z gorącą czekoladą, jej dłonie nadal drżały. Działo się tak od wczoraj i nic na to nie pomagało. Łowczyni sączyła napój drobnymi łyczkami, wiedząc, że ludzie się jej przyglądają, rozmawiając na jej temat. Ktoś nawet zrobił jej zdjęcie aparatem w telefonie. O, Jezu. W tle nadal rozgłaszał wieści reporter CNN: – Pewnej części łowców udało się uciec z epicentrum rzezi, a wtedy natychmiast zaatakował ich demon wyższego poziomu. Demon wyższego poziomu okazał się Piątką: tą samą, która potrafiła robić głębokie dziury w ziemi, tworzyć mini tornada oraz sprawiać, że ziemia drżała. A wszystko po to, aby dopaść jednego łowcę. Mnie. Gdyby nie Ori, wolny strzelec, ziemna bestia zabiłaby młodą łowczynię tak samo jak jej ojca. – Przesłuchaliśmy naocznego świadka, który upiera się, że wczorajszej nocy widział na miejscu zdarzenia anioły – kontynuował reporter. – Jest z nami doktor Osbourne, religioznawca z Uniwersytetu Santa Barbara, który będzie komentował nagrania przy pomocy połączenia satelitarnego z naszą ekipą. – Na ekranie pojawił się natychmiast poważny siwowłosy mężczyzna. – Jakie jest pana zdanie na temat tego niesamowitego wydarzenia, doktorze? – Analizowałem nagrania i stwierdzam, że wszystko, co na nim widać, to krąg niewyobrażalnie jasnego światła, który otacza łowców. Mam kolegów w Atlancie, którzy deklarują, że widywali w waszym mieście anioły. Według Biblii ukazywały się one między innymi Abrahamowi czy Jakubowi. Dwa z nich miały związek z wydarzeniami w

Sodomie i Gomorze. W tym wypadku natomiast aktywnie chroniły łowców przed siłami Piekła. Powiedziałbym, że to biblijnie znaczący fakt. Mów mi jeszcze. Riley zatopiła dłoń w swojej kurierskiej torbie, wyławiając stamtąd długopis. Następnie zaczęła sporządzać listę na serwetce: 1. Znaleźć tatę 2. Przyskrzynić winnych zamętu z wodą święconą 3. Ocalić świat 4. Iść na zakupy 5. Zrobić pranie Kiedy łowczyni przyjrzała się bliżej wynikowi swojej pracy, stwierdziła, że pozycja numer trzy niekoniecznie pasuje do reszty, za to dwa ostatnie punkty nie powinny stwarzać żadnych trudności.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Czując łaskotanie w gardle, Denver Beck zakaszlał energicznie, starając się usunąć zalegający w płucach dym. Wysiłek ten nieco mu pomógł. Tymczasem w sporej odległości od chłopaka strażacy przemieszczali się wzdłuż ruin Świątyni, polewając wodą niewygasłe jeszcze zgliszcza oraz poszukując osmalonych zwłok, zakopanych gdzieś pod gruzowiskami utworzonymi ze zniszczonych cegieł oraz spalonego drewna. Ubiegłej nocy, powinienem był umrzeć. W przeszłości fakt ten nie miałby dla Becka żadnego znaczenia. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. To strach o Riley wywiódł go na zewnątrz z kłębów dymu oraz płomieni. Po jego prawicy mistrz łowców – Angus Stewart – opierał się ciężko na swej lasce, wygrzewając się w promieniach późno popołudniowego słońca. Jego zazwyczaj czerwonawa twarz przyjęła odcień białej czupryny mężczyzny, wydając się niesamowicie wręcz blada na tle pokrytego krwią bandaża umieszczonego wzdłuż linii włosów. Wraz z Denverem stali w pobliżu jednej z licznych dziur pokrywających parking, a smród spalonego asfaltu unosił się ciężko w powietrzu. Beck schylił się, gapiąc w paszczę otchłani, którą ozdabiały poplątane kable oraz szczątki organiczne. Szczelina liczyła sobie dobre dziesięć stóp szerokości oraz przynajmniej trzy razy tyle głębokości. Wydobywała się z niej cienka kolumna pary wodnej. – Jakim cudem jakiś demon zdołał dokonać aż takich zniszczeń? – Spytał z łagodnym południowym akcentem. – Demon ziemny jedynie zamachał łapskami, a pojawiła się ta otchłań. Te potwory posiadają jakąś dziwną moc władania żywiołem

ziemi oraz pogodą – odpowiedział Stewart, ujawniając swój rzadko już spotykany szkocki akcent. Nadal dało się go wychwycić, mimo iż mistrz mieszkał w Atlancie od dobrych dziesięciu lat. Gdy Den się prostował, rana, jaką demon zadał mu w udo, skurczyła się na znak protestu. Opatrunek przeciekał, a wydzielina wsiąkała w jego błękitne jeansy. Chłopak potrzebował kolejnej dawki aspiryny: temperatura ciała znacząco mu się podwyższyła i niewiele brakowało, aż młody łowca zacznie szczękać zębami. Przypominało to łagodny przypadek grypy z ranami po szponach, jako bonusem. Wszystko się teraz zmieniło. Beck wiedział, że anioły były prawdziwe, widywał je już przecież w różnych częściach Atlanty. Większość pełniła rolę służących, stając się najbardziej usłużną częścią niebiańskiej społeczności, która przybywała na Ziemię, robiąc to, czegokolwiek oczekiwał po nich Bóg. Den nie spotkał się jednak nigdy wcześniej z taką akurat formą wyższego bytu, która dzierżyłaby w dłoniach płonące miecze, jak miało to miejsce ubiegłej nocy. Chłopak pokręcił głową, nie mogąc pogodzić się z tym, jak straszny obrót obrały teraz sprawy. Anioły liczyły sobie co najmniej siedem stóp wzrostu, ubrane w rażącą oczy biel. Ich promieniujące alabastrem skrzydła otaczała szara poświata, a płomienne ostrza huknęły niczym letni grom, wypełniając nocne powietrze cierpkim smakiem ozonu. – Nigdy nie słyszałem, żeby wysłannicy Nieba przybyli, aby chronić łowców – powiedział Den ściszonym głosem, świadom obecności ekipy telewizyjnej stacjonującej po drugiej stronie parkingu. Dziennikarze kręcili się po całym mieście, starając się wykorzystać najbardziej chwytliwą historię w dziejach Atlanty od czasów Olimpiady w

1996 roku. – Czemu demony współpracują? Wygląda na to, że szykują się do wojny. – Tak właśnie jest. – Stewart przełknął gardłowo ślinę. – Czy to, że zobaczyłeś anioły, sprawiło, że zacząłeś wierzyć? Beck zamrugał powiekami w reakcji na to pytanie. Zacząłem? Chłopak nie myślał zbyt wiele o Bogu i odkrył, że jego rozmówca również. – Może – przyznał. Stewart sapnął na znak zgody. – Miasto będzie oczekiwało działań. – Mistrz Harper zajmie się tą sprawą, prawda? – Spytał Den. Harper był najstarszym mistrzem wśród łowców, a zarazem nauczycielem Riley. Beck zgadzał się z teorią, że starzec zachowywał się jak istny wrzód na tyłku, ale znał się na swojej robocie, gdy za bardzo nie pochłaniał go alkohol. – Nie, nie z takim stanem żeber – odparł Stewart. – Muszę zająć się przywództwem. Po tym jak umarł Ethan, będę potrzebował twojej pomocy. Ethan był jednym z praktykantów Stewarta, ale nie udało mu się ujść z życiem z masakry w Świątyni. – A co z twoim drugim uczniem, Rollinsem? Gdzie się podziewa? – Zrezygnował. Nie umiał podołać takiej dawce dramaturgii. Szanuję jego wybór. – Mistrz zamilkł na moment, po czym dodał: – Cieszę się, że młody Simon przeżyje. To dobre wieści dla Riley.

– Taaa – odpowiedział Beck, nie będąc pewnym, dokąd zmierzają te wywody. – On i Riley mieli się ku sobie, wiedziałeś o tym? Przed spotkaniem rady całowali się i trzymali za ręce. Nie wiedzieli, że ich widziałem. – Całowali? – Den poczuł dziwny ciężar w klatce piersiowej, zupełnie jakby ktoś położył mu głaz na sercu. To musiała być sprawka rany zadanej przez demona: one zawsze czyniły człowieka słabym. Nie byłoby dobrze, gdyby Beck zaczął myśleć o Riley, jako o kimś więcej niż małej córeczce Paula. – Nie wiedziałeś? – Spytał mistrz, zachowując się nad wyraz niewinnie. Den pokręcił głową. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego podopieczna oraz Simon spędzali ze sobą czas: oboje uczyli się u Harpera i widywali się każdego dnia. Nie miał jednak pojęcia, że ich znajomość zaszła tak daleko. Dziewczyna liczyła sobie zaledwie siedemnaście lat, a teraz, po śmierci obojga jej rodziców Beck czuł się za nią odpowiedzialny. Mianował się czymś na kształt starszego brata. Czymś więcej. – Zdenerwowałeś się, młody – zauważył Stewart. Denver zrobił się spięty pod wpływem badawczego spojrzenia starszego kolegi. – Simon jest lepszym wyborem niż paru innych – odpowiedział. – Ale nie o nim powinna myśleć teraz Riley. Kiedy dzieciak lepiej się poczuje, pogadam z nim. Ostrzegę go. Uświadomię mu, że jeśli posunie się z Riley za daleko, odrąbię mu głowę.

Mistrz popatrzył na niego pobłażliwym wzrokiem. – Pozwól im samodzielnie rozwiązać tę sprawę. Nie możesz trzymać małej w bańce mydlanej przez resztę jej życia. Chcesz się założyć? Tego właśnie chciałby Paul Blackthorne i jeśli Den miałby być ze sobą szczery, tylko przy takim obrocie spraw on sam zdołałby w nocy zasnąć. Teraz, gdy chłopak wpatrywał się w emanujący zniszczeniem krajobraz oraz zdewastowane budowle, jego umysł przepełnił się wspomnieniami z ubiegłej nocy. Zaczął myśleć o demonach oraz łowcach, którzy walczyli o przetrwanie. O Riley, która stała w samym środku płomieni, a on sam był bardzo bliski jej utraty. Beck wzdrygnął się, czując, jak lód wypełnia mu żyły. Stewart położył mu ciężką dłoń na ramieniu, płosząc młodego mężczyznę. – Wiem, że znalazłeś się wczoraj w samym środku piekła. Wymagało to jaj z kamienia i jestem z ciebie cholernie dumny. Den unikał spojrzenia mistrza, czując się zakłopotany podobnym wyróżnieniem. Dłoń Szkota wycofała się. – Nie możesz dźwigać tego wszystkiego na swoich barkach. Stewart brzmiał całkiem jak Paul, co miało jednak sens: mistrz szkolił ojca Riley, który z kolei zajął się edukacją Becka. Z tego, co mówił Blackthorne, Stewart był jednym z najlepszych łowców demonów na świecie. I ten właśnie mężczyzna uważał, że Denver świetnie sobie poradził ubiegłej nocy.

Po prostu jest miły. Jakby zdając sobie sprawę z tego, że trzeba zmienić temat, mistrz spytał: – Masz jakiś pomysł, kto wydobył Paula z grobu? Była to kolejna z kwestii, jaka ich przytłoczyła. Mimo iż ojciec Riley nie żył od dobrych dwóch tygodni, pojawił się na wczorajszym spotkaniu rady Gildii, zbudzony z wiecznego odpoczynku przez nekromantę. Blackthorne zmienił się teraz w chodzącego trupa, a wiążące się z jego wskrzeszeniem pieniądze gwarantowały, że wyszedł ze Świątyni w jednym kawałku. – Riley zrobiła wszystko, co mogła, żeby Paul dalej spoczywał pod ziemią – poskarżył się Beck. – Siedziała na czatach przez wszystkie te cholerne noce, upewniając się, że święty krąg otacza jego grób. A wtedy jakiś dupek wykradł go, gdy akurat mała nie mogła tam być. To koszmarne. – Czy Riley domyśla się, kto może za to odpowiadać? – Spytał Stewart. – Nie miałem okazji, by ją spytać. Nie było to do końca prawdą. Przycupnęli wspólnie w rodzinnym mauzoleum dziewczyny, ulokowanym na Cmentarzu Oakland do świtu, korzystając z ochronnej mocy poświęconej ziemi na wypadek, gdyby demony postanowiły ich śledzić. Riley tak bardzo martwiła się stanem Simona oraz innych łowców, że płakała przez sen. W tym momencie nie wydawało się ważne, kto wskrzesił Paula, dlatego też Denver mocno ją do siebie przytulił, dbając o jej bezpieczeństwo i dziękując Bogu za to, że przeżyła. Chłopak próbował zaszufladkować jakoś uczucia, które żywił względem młodej Blackthorne. Kiedy zostawił ją o poranku, dziewczyna

nadal spała z zaschniętymi na policzkach łzami. Beck nie miał serca jej budzić. Stewart ponownie zmienił pozycję. Musiał cierpieć bardziej, niż dawał po sobie poznać. – Mogę pomóc, ale uwierz mi, że istnieje związek między atakiem demonów, a wskrzeszeniem Paula – stwierdził starszy z łowców. – Jak to możliwe? – Ciągle o tym rozmyślam. Czy Paul nie powinien raczej odejść z nekromantą, który wydobył go z grobu, niż składać krótką wizytę swoim starym kumplom? – Nie wiem – odparł Denver, przesuwając z niepokojem dłonią przez swoje blond włosy. – Ale wkrótce się tego dowiem. Odszukam nekromantę, który za to odpowiada, a wtedy wszyscy poznamy prawdę. Paul wróci do grobu albo zrobi to tamten czarodziej. Stewart lekko zesztywniał. – Uważaj. Nekromanci korzystają z czarnej magii i nie lubią, kiedy krzyżuje im się szyki. Beck nic nie odpowiedział. Nie interesowało go, co się z nim stanie. Paul Blackthorne wróci do miejsca swojego spoczynku bez względu na wszystko. Chłopak nie potrafił utrzymać przyjaciela przy życiu, ale mógł zadbać o jego świętą pamięć ze wszystkimi stosownymi honorami. Zrobi to dla córki dawnego towarzysza, choćby tylko po to, żeby jej umysł zaznał ukojenia. – Słyszałem, że Piątka przyszła po Riley – stwierdził mistrz. – Zastanawiam się czemu. Den nie znał odpowiedzi na to pytanie. Ziemne demony piątego poziomu były potężnymi sługusami Piekła, które potrafiły wywoływać

trzęsienia ziemi oraz huragany z taką łatwością, z jaką oddychały. To właśnie Piątka zabiła Paula i młody łowca byłby w stanie założyć się o to, że to ten sam stwór uwziął się na jego córkę w czasie bitwy. Den miał pewność, co do jednej kwestii: demony zdecydowanie za bardzo interesowały się Riley i przyzywały ją po imieniu. Piekielne pomioty rzadko kiedy uciekały się do podobnego rozwiązania. Może powinienem powiedzieć o tym Stewartowi. Może on będzie wiedział, co się tu wyprawia. Jednak gdyby tak się stało, długa lista problemów Riley znacząco by się wydłużyła. Zanim Beck zdołał podjąć jakąkolwiek decyzję, komórka mistrza zaczęła wibrować w kieszeni jego płaszcza. Mężczyzna wyłowił ją stamtąd, marszcząc czoło i przyjmując połączenie. – Stewart. Den skoncentrował zatem uwagę na rozciągającym się przed nim zapadlisku. Jeden z kolegów poinformował go, że demon powietrzny cisnął tam Riley. Nie potrafił jednak powiedzieć, czy dziewczyna zdołała uciec, ponieważ wokoło było za dużo dymu, by dało się dostrzec, co się dzieje. Czemu Piątka cię nie zabiła, dziewczyno? Istniała jedna możliwość, ale Beck nie zamierzał o tym myśleć. Riley nie sprzedałaby swojej duszy Piekłu, żeby przeżyć. A co gdyby wpadła do tej dziury i nigdy już stamtąd nie wyszła?

Nim Denver zdołał przyznać się przed samym sobą do tego, jak bardzo dotknęłaby go owa strata, Stewart zakończył rozmowę. – To był Harper. Reprezentanci Gildii mają spotkać się za dwie godziny z burmistrzem. Musimy być na tym spotkaniu. – My? – Powiedział chłopak, tracąc samokontrolę. – Ja także? – Zdecydowanie. Masz z tym jakiś problem? Słysząc wyzwanie w głosie znajomego, Beck pokręcił głową. – Czy miasto nie może zaczekać, aż pogrzebiemy swoich zmarłych? Stewart parsknął pod nosem. – Oczywiście, że nie. Politycy nie przebierają w środkach, kiedy istnieje możliwość obarczenia winą jakiegoś innego biednego dupka.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 333 Riley wiedziała, że znalezienie miejsca parkingowego w pobliżu targu Terminus nigdy nie należało do rzeczy łatwych, ale dziś sytuacja jeszcze się pogorszyła, jako że plac handlowy ulokowano niedaleko miejsca, w jakim rozegrała się wczorajsza tragedia. Jeżdżąc w tę i z powrotem przez całą wieczność, dziewczyna wreszcie wychwyciła spojrzeniem skuter, który wyjeżdżał z parkingu, pozostawiając za sobą gęstą błękitną chmurę oparów paliwa. Łowczyni poprowadziła swój wóz ku wolnej przestrzeni, obawiając się, że może potrącić stojący naprzeciwko stragan. Namiot wypełniono robionymi na drutach czapkami oraz szalami, z których większość posiadała logo sportowe Politechniki stanu Georgia oraz godło stanu Georgia. Właściciel, starszy, ciemnoskóry mężczyzna, przyglądał się nieufnym okiem poczynaniom Riley. Kiedy dziewczyna wyłączyła wreszcie silnik, koleś odprężył się i uniósł w górę kciuk na znak podziwu. Blackthorne odwzajemniła ten gest. Kiedy miasto dołączyło do stale się wydłużającej listy krajowych bankrutów, władze odpowiedzialne za planowanie przestrzenne wykorzystały każdy możliwy sposób na zarobienie pieniędzy. Sprzedały budynki szkół, opodatkowały papierosy, alkohol, żłobki, wodę święconą, naukę w domu: jednym słowem – prawie wszystko. Gdy parkingi opustoszały w związku z wysoką ceną paliwa, miasto zamieniło je w punkty handlu detalicznego, co oznaczało, że tam, gdzie stały kiedyś auta, powstało teraz wiele maleńkich sklepików. Każdy pojedynczy stragan pozostawał w obrębie poszczególnych miejsc parkingowych, zupełnie jak stoisko faceta z ręcznie robionymi czapkami i szalikami. Niektórzy handlarze dzierżawili więcej niż jedno miejsce i właśnie tak powstał sklep muzyczny przy ulicy Peachtree o nazwie „The Five Motors”.

Riley wygramoliła się ze swojego wozu w dwa razy wolniejszym niż zazwyczaj tempie, dzierżąc w dłoni jeansową kurierską torbę. Dziewczyna czuła się tak, jakby na jej ciele wyżywała się armia sadystycznych mistrzów karate. Gdy łowczyni brała dziś rano prysznic, zaskoczyła ją ilość siniaków. Woda święcona działała jedynie na rany zadane przez demony, a zatem za kilka dni Blackthorne będzie przypominała patchwork1 utworzony z żółtych i brązowych plamek. Na szczęście większość obrażeń dawała się ukryć pod ubraniami. Lewe biodro szczególnie ją bolało dzięki uprzejmości Piątki oraz klamki w drzwiach Volvo. Riley kuśtykała po Parku Centennial, korzystając z szerokiej brukowanej ścieżki, by ochronić choć odrobinę bolące biodro. Kiedy dziewczyna była jeszcze dzieckiem, to miejsce służyło jedynie, jako park i to naprawdę wyjątkowy: z rozległymi, otwartymi zielonymi przestrzeniami. Uważano je za coś szczególnego w sercu wielkiego miasta. Mieściło się tu pięć fontann w kształcie obręczy olimpijskich, w których można było się bawić, a handlarze sprzedawali lody oraz inne wspaniałe żołądkowe rozkosze. Park nadal uznawano za cudowne miejsce, jednak wiele się tu teraz zmieniło. Wraz z upływem czasu sprzedawcy przenieśli się wraz z camperami na targ, odpowiadając za powstanie mniejszego miasta w większym. Targ Terminus, jak go nazywano, funkcjonował obecnie przez cały rok. Tuż przed tym, gdy Riley wkroczyła na jarmark, zatrzymała się na moment na chodniku, pozwalając ożyć wspomnieniom. Przymknąwszy powieki, dziewczyna mogłaby założyć się o to, że słyszy głos swojej matki, która sprzecza się właśnie z tatą o zakup kolejnej książki dotyczącej Wojny Secesyjnej. 1 Patchwork – narzuta uszyta z fragmentów różnokolorowych tkanin.

– Tęsknię za wami – wyszeptała łowczyni. Chciałabym, żebyście tu byli. Pomyślawszy to, Riley ponownie zagłębiła się w chaos panujący na targu. Oryginalnie planowano, by stragany z jedzeniem ulokować w jednej sekcji, te z rękodziełami w drugiej i tak dalej, i tak dalej. Plan zupełnie spalił na panewce, kiedy targowisko rozpełzło się we wszystkie możliwe strony. Plandeki namiotów miały wszystkie możliwe kolory, począwszy od głębokiej czerni, a skończywszy na jaskrawej czerwieni. Część była gładka, druga część upstrzona proporczykami oraz chorągiewkami. Każdy stragan stosownie oświetlono, jako że otwierano je zazwyczaj po północy. Riley zatrzymała się przed kramem, w którym rozwieszono nad ogromnym drewnianym paleniskiem martwe zwierzę. Jakiś chłopak próbował właśnie przekręcić pieczeń, co w opinii dziewczyny wymagało stosownego spożytkowania przez niego całych pokładów energii, a jego mięśnie napinały się wraz z każdym kolejnym obrotem. Znak umieszczony na namiocie sugerował, że to wieprzowina, nigdy jednak nie można było mieć co do tego pewności. Czymkolwiek to było, wspaniale pachniało. Riley zaburczało w brzuchu, przypominając jej o tym, że nie zjadła zbyt wiele w ciągu dnia, pomijając gorącą czekoladę. Później. Nieco dalej jakiś facet sprzedawał używane meble: krzesła, stoły, komody. Część z nich była w gorszym stanie niż graty nabyte z trzeciej ręki, jakie zaśmiecały mieszkanie Blackthornów. – Riley? – Zawołał jakiś głos.

Łowczyni odwróciła się, skądś znając ten głos. I to ciało. Odziany w czarny T-shirt, jeansy oraz stalowo-szary prochowiec, który sięgał do ziemi, mężczyzna liczył sobie ponad sześć stóp wzrostu, miał lśniące hebanowe włosy oraz bezdenne czarne oczy. Był prawdziwym ciachem. Najbardziej podobała się jednak Riley jego poza: mówiła całemu światu, by spytał go o numer telefonu i czekał na jego ruch. Co ja wyprawiam? Łowczyni naprawdę nie powinna oglądać się za innymi facetami, skoro umawiała się z Simonem, zwłaszcza, że ten przebywał aktualnie w szpitalu. Ej, patrzenie przecież nie boli… Nie oznaczało również zdrady. – Ori – zawołała. – Co ty tu robisz? – Nadal próbuję znaleźć odpowiedni miecz – odpowiedział. Riley uśmiechnęła się na ten komentarz. Za pierwszym razem, kiedy go spotkała, mężczyzna stał przed namiotem, w którym sprzedawano wszelkie ostro-zakończone obiekty. Ori dzierżył w dłoni miecz, przypominając bohatera z kart jakiegoś romansu. Nadal go przypomina. – Jak się czujesz po wczorajszym? – Spytał, koncentrując teraz na dziewczynie całą swoją uwagę. – W porządku. – Była to jej standardowa odpowiedź. Błyszczące ciemne oczy Oriego studiowały wyraz twarzy łowczyni. – Spróbuj jeszcze raz – powiedział łagodnie łowca. Riley skuliła ramiona.