Agacia7

  • Dokumenty55
  • Odsłony18 068
  • Obserwuję23
  • Rozmiar dokumentów87.0 MB
  • Ilość pobrań11 826

Jana Oliver -Łowcy Demonów- Tom 1 - Zapomniane

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Jana Oliver -Łowcy Demonów- Tom 1 - Zapomniane.pdf

Agacia7 EBooki Jana Oliver
Użytkownik Agacia7 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 338 osób, 186 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 203 stron)

JANA OLIVER ŁOWCY DEMONÓW TOM I ZAPOMNIANE FORSAKEN  

ROZDZIAŁ 1 2018 Atlanta, Georgia Riley Blackthorne przewróciła oczami. - Biblioteki i demony - mruknęła. - Też mi atrakcja! Na dźwięk jej głosu siedzący na stercie książek demon syknął, starając się ją wystraszyć. Bibliotekarka zachichotała widząc jego wygłupy: - Robi tak, odkąd go znaleźliśmy. Znajdowały się na drugim piętrze biblioteki uniwersyteckiej wydziału prawa, otoczone poważnymi księgami i pogrążonymi w pracy studentami. Cóż... studenci byli zapracowani, dopóki nie pojawiła się Riley. Teraz większość z nich obserwowała każdy jej ruch. Łowienie z publicznością, tak nazywał to jej tata. Była boleśnie świadoma faktu, że jej robocze ciuchy - dżinsowa kurtka, spodnie i jasnoniebieski T- shirt - w porównaniu z ponurym, granatowym spodnium bibliotekarki wyglądały jak ubranie z Trzeciego Świata. Kobieta wymachiwała zalaminowaną kartką papieru. Bibliotekarze katalogowali wszystko, nawet Hellspawna. Przypatrzyła się ponownie demonowi, a następnie przerzuciła wzrok na papier. - Około trzech cali wzrostu, skóra koloru spalonej mokki, spiczaste uszy. Ewidentny Biblio- Demon. Czasem mylę je z Klepto- Demonami. Mieliśmy tu już oba gatunki. Riley kiwnęła głową. - Biblo- Demony uwielbiają książki. Od kradzieży wolą na nie siusiać. To duża różnica. Jakby na dany znak, Obraźliwy Sługus Piekła natychmiast posłał w ich stronę fosforyzujący łuk zielonej uryny. Całe szczęście demony o jego wzroście miały odpowiednio małe wyposażenie, co oznaczało dość niewielki zasięg, lecz obie wolały na wszelki wypadek zrobić krok w tył. Odór starych tenisówek zaczął kwitnąć wokół nich. - Podobno czyni cuda z trądzikiem - zażartowała Riley wymachując ręką, aby odpędzić zapach. Bibliotekarka uśmiechnęła się: - To dlatego twoja twarz jest taka czysta. Zwykle klienci plotkowali o tym, jak bardzo młoda jest Riley i czy faktycznie nadaje się do tej pracy, nawet gdy pokazywała im swoją licencję Praktykantki Łowczyni Demonów. Miała nadzieję, że chociaż część z nich odpuści, gdy skończy siedemnaście lat, lecz' aż tak dużo szczęścia nie miała. Przynajmniej bibliotekarka traktowała ją poważnie. - Jak długo tu jest? - spytała Riley. - Niezbyt. Zadzwoniłam od razu, więc nie zdążył wyrządzić większych szkód - powiedziała. - W przeszłości usuwał je dla nas twój tata. Cieszę się, że idziesz jego śladem. Tak, jasne. Jakby ktoś był w stanie zająć miejsce Paula Blackthorne'a. Riley schowała za ucho zbłąkany kosmyk ciemnych włosów, który prawie natychmiast zza niego uciekł. Odpiąwszy spinkę, spięła jeszcze raz swoje długie włosy, aby mały demon nie powiązał ich w supły. Poza tym potrzebowała czasu do namysłu. To nie było tak, że była kompletnym nowicjuszem. Łapała już Biblio- Demony, tylko nie w bibliotece uniwersyteckiej pełnej wykładowców i studentów, wśród których zauważyła kilku całkiem niezłych facetów. Jeden z nich spojrzał na nią, a ona znów zaczęła żałować, ze miała na sobie ciuchy robocze, a nie badawcze. Nerwowo skręcała pasek dżinsu zwisający z jej kurierskiej torby. Jej oczy przesunęły się w kierunku najbliższych zamkniętych drzwi. Pokój Książek Rzadkich Demon mógłby narobić tam sporo szkód. - Widzisz teraz na czym nam zależy - szepnęła bibliotekarka.

- Oczywiście. - Biblio- Demony nie znosiły książek. Uwielbiały za to demolować ich stosy, siusiać na nie i rozrywać je na strzępy. Najdzikszym marzeniem każdego demona było przerobienie pokoju pełnego bezcennych dzieł i manuskryptów na kompost. Pewnie ten, który by to zrobił, dostałby awans, jeśli w Piekle coś takiego istnieje. Pewność siebie jest wszystkim. Tak przynajmniej zwykł mawiać jej tata. Działało to jednak dużo lepiej, gdy stał obok niej. - Mogę go stąd usunąć, żaden problem - powiedziała. Jej uszu dobiegł kolejny potok przekleństw. Wysoki głos demona naśladował mysz, którą powoli zgniata kowadło. Zawsze bolały ją od tego uszy. Nie zwracając na niego uwagi, Riley odchrząknęła i zaczęła wymieniać ewentualne konsekwencje swych czynów. Była to zwyczajowa umowa łowców demonów. Zaczynała się od oświadczeń wymaganych przed podjęciem się usunięcia Sługusa Piekła z miejsca publicznego, a dalej zawierała klauzule mówiące o nieprzewidzianych uszkodzeniach konstrukcyjnych i ostrzegające przed opętaniem przez demona. Bibliotekarka nawet jej słuchała, w przeciwieństwie do większości klientów. - Czy to opętanie naprawdę się zdarza? - spytała z szeroko otwartymi oczami. - Nie, nie, na pewno nie w przypadku małych demonów. Lecz większe, owszem, robią to. To był jeden z powodów, dla których Riley wolała chwytać te mniejsze. Mogły ją podrapać, ugryźć i obsiusiać, ale nie potrafiły wysysać duszy i przez całą wieczność używać jej jako hokejowego krążka. Gdyby wszystkie demony były jak ten tutaj, nie byłoby problemu. Ale nie były. Gildia Łowców Demonów podzieliła Diabelskie Na- sienie przez wzgląd na ich spryt i śmiercionośność. Ten demon należał do Klasy Pierwszej: był wstrętny, ale niezbyt groźny. Istniały jednak demony Trzeciej Klasy, mięsożerne maszyny do zabijania ze strasznymi kłami i pazurami. Najbardziej niebezpieczne były te z Klasy Piątej - Geo-Demony, które potrafiły wywołać szaleńcze trąby powietrzne na środku galerii handlowej, czy jednym ruchem nadgarstka spowodować trzęsienie ziemi. Do tej Klasy nie należały Arcydemony, przy których najgorsze koszmary stawały się nudną bajeczką. Riley zwróciła swe myśli w stronę aktualnej sytuacji. Najlepszym sposobem na wywabienie Biblio- Demona było czytanie mu książki. Im starsza i poważniejsza była lektura, tym lepiej. Romanse były w stanie zrobić im niewielką krzywdę, więc należało wybrać coś naprawdę nudnego. Zanurzyła się w swojej kurierskiej torbie i wyjęła z niej swoją ostateczną broń: „Moby Dicka". Książka otworzyła się na zabarwionej na zielono stronie. Bibliotekarka zerknęła na tekst i spytała: - Melville? - Tak. Tata woli Dickensa lub Chaucera. Ja preferuję Hermana Melville'a. Nudził mnie najbardziej spośród wszystkich nudnych pisarzy na lekcjach literatury. Usypiał mnie za każdym razem. - Wskazała palcem na demona. - To samo uczyni z nim. - Córko Blackthorne'a, miej dla mnie łaskę! - nakłaniał ją demon, jednocześnie szukając oczami schronienia. Riley wiedziała, jak to działa. Jeśli zgodziłaby się ocalić demona, byłaby zobligowana do uwolnienia go. Robienie przysług demonom było wbrew zasadom. To tak jak z chipsami ziemniaczanymi, nie można poprzestać na jednym demonie, a niedługo później stajesz przed bramami Piekła, starając wytłumaczyć się, dlaczego twoja dusza ma na sobie duży szyld „Własność Lucyfera". - Nie ma mowy - wymamrotała Riley. Odchrząknąwszy, zaczęła czytać: - Imię moje: Izmael. - Usłyszała wyraźny jęk. - Przed kilku laty - mniejsza o ścisłość jak dawno temu - mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, żę pożęgluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata .

Starając się nie parsknąć śmiechem, kontynuowała tortury. Po chwili demon jęknął ponownie, a następnie wydał z siebie pełen bólu okrzyk. Jeśli miałby jakieś włosy, właśnie w tym momencie zacząłby je sobie wyrywać. - Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzi, Żf usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej Zawita wilgotny, dżdżysty listopad... Rozległ się wyraźny łomot, to demon wywrócił się do góry brzuchem na metalowej półce. - Łowca punktuje! - zatriumfowała Riley. Rzuciwszy okiem na przystojnego faceta siedzącego przy pobliskim stole, Riley odłożyła książkę i wyjęła ze swojej torby kubek. - Czy to kubek dla dzieci? - zapytała bibliotekarka. - Tak, są do tego idealne. Mają dziurki na górze, aby demony miały czym oddychać, a jednocześnie ciężko jest im odkręcić wieko. - Uśmiechnęła się. - Krótko mówiąc, nie znoszą ich. Riley podeszła na palcach do demona i ostrożnie chwyciła go za najeżoną pazurami stopę. Czasem tylko udają uśpione, aby znienacka rzucić się do ucieczki. Ten był już zimny. - Dobra robota. Pójdę i podpiszę zamówienie - powiedziała bibliotekarka i skierowała się do swojego biurka. Riley pozwoliła sobie na mały uśmiech samozadowolenia. Poszło całkiem nieźle. Tata byłby z niej dumny. Ustawiwszy demona nad kubkiem, usłyszała niski, odrażający śmiech. Sekundę później mały obłoczek zakrył jej twarz i oślepił ją. Dokumenty na stołach zaczęły latać. Pamiętając o ojcowskiej radzie, Riley skupiła całą uwagę na demonie. Bardzo szybko odzyskałby świadomość, a wtedy wpadłby w szał. Gdy umieściła go w końcu wewnątrz pojemnika, zaczął drżeć. - O nie, nie pozwolę ci - powiedziała. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Papiery wirowały po pokoju jak białe, prostokątne liście. - Hej, co się dzieje? - zainteresował się jeden ze studentów. Wtem rozległ się dźwięk o zmiennej częstotliwości. Riley spojrzała w górę i zobaczyła, jak książki jedna po drugiej zaczęły spadać z półek. Zatrzymywały się w powietrzu jak helikoptery, po czym obracały się w przeciwnym kierunku. Jedna z nich śmignęła nad głową studenta który, robiąc przed nią unik, walnął podbródkiem w stół. Wichura wzmagała się, wirując między stosami książek niczym nocny wiatr w lesie. Riley słyszała krzyki i stłumione odgłosy stóp biegnących po dywanie. To studenci mknęli ku wyjściom. Biblio- Demon ocknął się, bluzgając i wymachując rękami we wszystkich kierunkach. Riley zaczęła recytować z pamięci kolejny fragment powieści Mellville'a i w tym samym momencie rozległ się alarm przeciwpożarowy, który całkowicie zagłuszył jej głos. Jeden z większych tomów odbił się od jej ramienia i spowodował, że Riley przewróciła się na pokaźną stertę książek. Oszołomiona, potrząsnęła głową, aby odzyskać świadomość. Kubek i wieko leżały na podłodze tuż przy jej stopach. Demon uciekł. - Nie! Nie rób tego! Zaczęła go panicznie szukać. W wirze książek, papierów i latających zeszytów udało jej się zlokalizować demona, który starał się kierować ku zamkniętym drzwiom, tym prowadzącym do Pokoju Książek Rzadkich. Uchylając się przed encyklopediami, atakującymi ją jak stado wściekłych mew, Riley chwyciła plastikowy kubek i schowała go w kieszeni kurtki. Musiała z powrotem zamknąć demona w pojemniku. Ku jej przerażeniu, drzwi Pokoju Książek Rzadkich otworzyły się, a po chwili wyjrzał zza nich zdezorientowany student. Zdawszy sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, demon zaczął biec jeszcze szybciej. Wskoczył na krzesło, które wcześniej zajmował przerażony

student, a z niego przedostał się na biblioteczne biurko referencyjne. Tupiąc niewielkimi stopkami, zanurkował pod stół, przetoczył się pod nim i znalazł się na ostatniej prostej do otwartych drzwi, biegnąc niczym malutki gracz w football z zamiarem zaliczenia przyłożenia. Riley popychała każdego, kto stał na jej drodze, jej oczy skupione były na małej figurce czmychającej po podłodze. Gdy przeskakiwała nad biurkiem referencyjnym, coś uderzyło ją w plecy i wytrąciło z równowagi. Zatopiła się w morzu ołówków, dokumentów i pojemników na długopisy. Jej uszu dobiegł dziwny dźwięk: to jej dżinsy poświęciły się dla dobra sprawy. Gramoląc się na czworaka, gwałtownie rzuciła się do przodu wyciągając się najbardziej, jak tylko mogła. Palcami prawej dłoni złapała demona w pasie i przyciągnęła go do siebie. Ten krzyczał, wił się i sikał, lecz ona nie zwolniła uścisku. Wyciągnęła z kieszeni kubek i wepchnęła demona do środka. Wcisnąwszy wieczko, przewróciła się na plecy i zaczęła wpatrywać się w sufit. Dookoła niej migały światła i ryczał alarm. Oddychała gwałtownie, bolała ją głowa. Paliły ją oba kolana, które obtarła idąc na czworaka. Nagle alarm wyłączył się, a Riley odetchnęła z ulgą. Wtedy usłyszała porcję kolejnego, mrożącego krew w żyłach śmiechu. Rozejrzała się w poszukiwaniu jego źródła, lecz nic nie dostrzegła. Niski jęk dobiegał z ogromnych półek po jej prawej stronie. Riley instynktownie przeturlała się w przeciwnym kierunku i poruszała się w ten sposób, aż nie uderzyła w nogę od stołu. Cały regał z przeszywającym, metalowym jękiem wygiął się w idealny łuk i spadł na podłogę dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się kilka sekund wcześniej, tworząc imponującą falę złożoną z książek, pojedynczych kartek i połamanych prętów. Nagle wszystkie latające po pokoju szczątki książek zaczęły się układać w jednym miejscu, jakby ktoś wyłączył gigantyczną maszynę wytwarzającą wiatr. Ostry ból dłoni zmusił ją do wyprostowania całego ciała i spowodował, że zorientowała się, o co chodziło. - Psiakrew! - zaklęła z grymasem na ustach. Demon ją ugryzł. Potrząsnęła kubkiem, dezorientując tym samym siedzącego w środku potwora i ostrożnie wstała z podłogi. Świat wirował jej przed oczami, więc oparła się o stół, aby zorientować się w sytuacji. Spod biurek i zza stosów książek zaczęły wyglądać twarze zdezorientowanych studentów. Kilka studentek płakało, a jeden z potężniejszych chłopców ukrył głowę w dłoniach i lamentował. Każda para oczu skierowana była na nią. Zdała sobie sprawę, dlaczego tak się jej przyglądali: jej dłonie pokryte były zielonym moczem, podobnie jak jej ulubiony T- shirt. Na jej niebieskich spodniach widać było plamę krwi, a jedna z jej tenisówek gdzieś się zawieruszyła. Splątane włosy zwisały jej nad jednym ramieniem. Fala gorąca zalała policzki Riley. Łowca zawiódł. Gdy demon ponownie chciał ją ugryźć, ze złością potrząsnęła kubkiem, wyładowując na nim frustrację. On tylko się zaśmiał. Bibliotekarka odchrząknęła i odezwała się, podając jej wieko: - Upuściłaś to. Jej włosy wyglądały, jakby wystylizował je tunel aerodynamiczny, a na jej policzku przyklejona była karteczka z napisem „dentysta, 10 rano, poniedziałek". Riley drżącą dłonią wzięła od niej wieko i zatrzasnęła demona w kubku. Ten znów zaczął wykrzykiwać w jej kierunku obraźliwe słowa i obiema rękami próbował utorować sobie drogę ucieczki. Nawzajem, głupku. Bibliotekarka zlustrowała wzrokiem całe zamieszanie i westchnęła: - I pomyśleć, że martwiliśmy się o rybiki. Riley ponuro obserwowała, jak ratownicy medyczni transportowali dwóch studentów na

noszach. Jeden miał założony kołnierz usztywniający, a drugi mamrotał bez ładu i składu o końcu świata. Telefony komórkowe co pewien czas wybuchały chórem zmieszanych ze sobą dzwonków, gdy rodzice uczniów zwietrzyli katastrofę. Część studentów z ożywieniem relacjonowała mamie lub tacie, jak było super, a inni wrzucali nagrane filmy do Internetu. Jeszcze inni byli przerażeni. Zupełnie jak ja. To niesprawiedliwe. Zrobiła wszystko tak, jak powinna. No, może nie wszystko, ale nie wiedziała, że Biblio- Demony miały zdolności psychokinetyczne. Żaden znany demon Pierwszej Klasy nie miał wystarczającej mocy, aby wywołać trąbę powietrzną, a ten jakimś cudem to uczynił. W bibliotece mógł być inny demon, ale one nigdy ze sobą nie współpracowały. Więc kto się mnie śmiał? Powoli przebiegła oczami po pozostałych studentach. Żadnej wskazówki. Jeden z tych przystojniejszych upychał książki do plecaka. Gdy ich oczy się spotkały, potrząsnął tylko głową z dezaprobatą, jakby była niegrzeczną pięciolatką. Bogata menda. Musiał nią być, skoro nadal był na uczelni. Grzebiąc w swojej kurierskiej torbie, wyjęła z niej napój gazowany i wypiła kilka łyków. Nie udało jej się zabić smaku starego papieru, który utkwił jej gdzieś głęboko w gardle. Gdy wrzuciła butelkę z powrotem do torby, ukąszenie demona znów przypomniało o sobie. Wiedziała, że powinna pokropić je Wodą Święconą, ale gliny nie pozwoliły jej opuścić budynku. Biblioteka również nie ucieszyłaby się, gdyby zmoczyło jej się któryś z dywanów. Całe szczęście gliny nie zadawały już więcej pytań. Jeden z nich chciał z nią pograć i wrobić w zeznania, ale to tylko ją rozwścieczyło. Aby zamknąć mu buzię, wspomniała nazwisko swego ojca. Powiedziała mu, że coś poszło źle i wręczyła telefon policjantowi. - Pan Blackthorne? Mamy tu pewien problem - wysapał do słuchawki. Riley zamknęła oczy. Starała się nie przysłuchiwać rozmowie, ale okazało się to niewykonalne. Gdy gliniarz chciał zaprezentować swoją odwagę, jej ojciec użył swojego tonu, który zdawał się niesłyszalnie mówić „nie chcesz, żebym tam przyszedł". Udoskonalił tę technikę będąc nauczycielem w liceum, gdy musiał pracować z pyskatymi nastolatkami. Jak widać, uniwersyteccy gliniarze również byli podatni na ten głos: oficer wymamrotał przeprosiny i oddał jej telefon. - Tato? Strasznie mi przykro... - Łzy zaczęły napływać jej do oczu. O nie, nie będzie płakać przed policjantem. Szybko odwróciła się więc do niego plecami. - Nie wiem, co się stało. Po drugiej stronie panowała całkowita cisza. Dlaczego nic nie mówi? Bożę, ale musi być wściekły. Jestem martwa. - Riley... - Jej ojciec wziął głęboki wdech. - Na pewno nic ci nie jest? - Tak. - Nie było sensu wspominać mu o ugryzieniu, sam prędzej czy później je zauważy. - Tak długo, jak jesteś cała, nic więcej się nie liczy. Riley pomyślała, że uniwersytet nie będzie tak wspaniałomyślny. - Nie mogę się teraz wyrwać, więc wyślę kogoś po ciebie. Nie chcę, żebyś jechała autobusem, nie po tym co się stało. - Okej. Zegar wybijał kolejne sekundy, a obie strony znów milczały. Riley poczuła, jak coś ściska ją za serce. - Riley, niezależnie od tego, co się stanie, kocham cię. Pamiętaj o tym. Mrugając oczami, aby zatrzymać łzy na swoim miejscu, Riley schowała telefon do torby. Wiedziała, o czym myślał jej ojciec: jej licencja praktykantki była już przeszłością. Ale nie robiłam nic złego. Bibliotekarka przykucnęła przy jej krześle. Jej włosy były z powrotem zaczesane do tyłu, a ciuchy doprowadzone do stanu używalności. Riley jej zazdrościła. Świat się skończy, a ona nadal będzie wyglądała schludnie. Może to była jedna z cech bibliotekarek, coś, czego uczą je w szkole.

- Podpiszesz się? - zapytała. Riley spodziewała się długiej listy szkód i płatności za nie. Zamiast tego przedstawiła jej na piśmie zamówienie i kwotę za usunięcie demona. Takie, jakie podpisywał łowca po wykonanej pracy. - Ale... - zaczęła Riley. - Złapałaś go - odparła bibliotekarka, wskazując na stojący na stole kubek. - Poza tym, zerknęłam na ich podział na Klasy Ten tutaj nie był jednym z tych malutkich, nieprawdaż? Riley potrząsnęła głową i odrętwiałymi palcami podpisała dokument. - Dobrze. - Bibliotekarka strząsnęła z ramienia kosmyk poplątanych włosów Riley i obdarzyła ją niepewnym uśmiechem. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - Powiedziawszy to, odeszła. Mama Riley powiedziała dokładnie to samo w chwili śmierci. Podobnie jej tata po tym, jak ich mieszkanie w bloku doszczętnie się spaliło. Dorośli zawsze zachowują się tak, jakby potrafili wszystko naprawić. Ale nie potrafią. I doskonale o tym wiedzą.    

ROZDZIAŁ 2 Zmuszony czekać przed wejściem do biblioteki, Denver Beck westchnął głęboko i przeczesał palcami krótkie blond włosy. Dzieciak jego mentora właśnie wspiął się na szczyt listy na Największą Uczniowską Wpadkę. Zmartwiło go to nie tylko ze względu na dziesięć rodzajów gniewu, który spadnie na nią z rąk Gildii Łowców, lecz także dlatego, że zawsze był to jego obowiązek. Kto by pomyślał, że zdoła ona przebić jego koszmarne łowy na Piro-Demona na stacji MARTA w godzinach szczytu? Katastrofę, którą musiał ratować cały oddział strażaków i drużyna w kombinezonach haz- mat. - Jakoś to zrobiłaś, mała - wymamrotał Beck swym płynnym akcentem z Georgii. Potrząsnął głową z niepokojem. - Cholera, ciężko będzie to naprawić. Zakręcił ramionami w daremnej próbie zrelaksowania się. Był podminowany od momentu, gdy Paul zadzwonił do niego i powiedział, że Riley miała kłopoty. Beck był w drodze do biblioteki jeszcze zanim skończyli rozmawiać. Był to winien Paulowi Blackthorne'owi. Oddzielony przez gliny od budynku biblioteki, czekał bez końca i rozmawiał ze studentami, który byli w środku podczas całego zamieszania. Łatwo uzyskiwał informacje - był mniej więcej w tym samym wieku co większość z nich. Kilku powiedziało mu, że widzieli Riley łapiącą małego demona, lecz żaden nie był pewien, co stało się później. - Coś jest nie tak - Beck wymamrotał do siebie. Biblio- Demon mógł narobić strasznego bałaganu, ale zwykle nie wymagało to interwencji ratowników. Para studentek przeszła obok niego, zerkając w jego kierunku. Najwyraźniej podobało im się to, co zobaczyły. Przejechał dłonią po kilkudniowym zaroście na podbródku i uśmiechnął się, chociaż wiedział, że to nie był czas na planowanie czegoś w tym guście. Przynajmniej do czasu, gdy upewni się, że z Riley wszystko w porządku. - Całkiem nieźle - powiedział niby w powietrze, ale dziewczyny mimowolnie uśmiechnęły się. Jedna z nich nawet mrugnęła do niego. O tak, nawet bardzo nieźle. Uniwersytecki stróż prawa pojawił się w zasięgu jego wzroku, ten sam, który wcześniej powiedział mu, że ma się nie ruszać. Zaczęli się sprzeczać, ale Beck zdecydował, że nie warto brnąć dalej tę wymianę zdań. Nie mógłby zgarnąć córki Paula, gdyby siedział zakuty w kajdanki na tylnym siedzeniu radiowozu. - Czy mogę już wejść? - krzyknął do niego Beck. - Jeszcze nie - policjant odparł szorstko. - A co z łowcą demonów? Wszystko z nią okej? - Tak, wkrótce wyjdzie na zewnątrz. Nie pojmuję, dlaczego wysyłacie dziewczyny na takie akcje. Gliniarz nie był jedynym, który myślał w ten sposób. - Jeśli przepytujecie ją bez obecności łowcy wyższego rangą, to jest to nielegalne - ostrzegł Beck. - Ta, ta. To wasze zasady, nie nasze - rzucił tamten. - Nie dbamy o to. - Dopóki jakiś demon nie dobierze się wam do tyłka. Gliniarz prychnął i położył dłonie na biodrach. - Nie rozumiem dlaczego nie chronicie swoich kolesi tak, jak ci pogromcy demonów. Wyglądacie jak banda cykorów z tymi waszymi małymi kulkami i plastikowymi kubkami. Beck prychnął w odpowiedzi na zarzuty. Ile już razy musiał wyjaśniać różnicę między łowcą a pogromcą? Łowienie demonów wymagało umiejętności. Chłopcy z Watykanu nie martwili się tym, preferowali siłę ognia. Dla pogromców jedynym dobrym demonem był martwy demon. Nie wymagali od kandydatów żadnych konkretnych zdolności. Istniały oczywiście inne różnice, ale ta tworzyła wyraźną linię podziału. Przeciętny Joe tego nie łapał. Beck podsumował: - My posiadamy pewne umiejętności. Oni posługują się bronią. My szukamy utalentowanych

ludzi. Oni nie. - Nie wiem. W telewizji wyglądają całkiem nieźle. Beck wiedział, o czym mówił gliniarz. Program nazywał się Kraina Demonów i ponoć był cały poświęcony pogromcom. - Telewizja wszystko przekręca. Pogromcy nie mają w swoich szeregach ani jednej dziewczyny. Żyją jak mnisi i mają w sobie tyle poczucia humoru, ile pies ze złomowiska. - Zazdrosny? - spytał karcąco gliniarz. Moze faktycznie? - W żadnym wypadku. Gdy kończy się mój dzień w pracy, mogę pójść na piwo lub wyrwać jakąś laskę. Tamci nie. - Żartujesz? Beck potrząsnął głową. - Ani trochę, przeciwnie do tego telewizyjnego show. - Jasna cholera - mruknął pod nosem glina. - Myślałem, że chodzi im tylko o babki i szpanerskie wozy. - Nie, ale teraz przynajmniej wiesz, że jestem łowcą. Kieszeń w kurtce Becka wybuchła piosenką „Georgia on My Mind", która rozniosła się echem po całym pobliskim parkingu. Przykuł przez to uwagę kilku gapiów. - Paul - powiedział Beck, nie zwracając uwagi na przyglądających się ludzi. To musiał być tata dziewczyny. - Co się stało? - spytał mężczyzna po drugiej stronie podenerwowanym głosem. Beck zdał mu sprawozdanie z całej sytuacji. - Daj mi znać, gdy tylko wyjdzie z budynku - nalegał Paul. - Jasne. Złapałeś Piro? - Tak, żałuję, że nie mogę przyjechać, ale muszę najpierw tutaj skończyć. - Nie ma sprawy. Będę miał oko na wszystko. - Dzięki Den. Beck zamknął klapkę telefonu i wcisnął go z powrotem do kieszeni kurtki. W głosie swego przyjaciela słyszał obawę. Paul miał bzika na punkcie bezpieczeństwa swych uczniów, a już kompletnie mu odbijało, gdy chodziło o jego córkę. To dlatego jej trening przybrał w pewnym momencie ślimacze tempo, gdyż Paul miał nadzieję, że Riley zmieni w końcu zdanie i wybierze spokojniejszą profesję. Na przykład chodzenie na linie. To nigdy nie wypali. Mówił to Paulowi już tyle razy, ale tamten nie chciał słuchać. Riley zostanie łowcą, czy jej ojciec to pochwalał, czy nie. Tak jak jej matka, miała w sobie coś z upartego osła. Uwaga Becka przeniosła się na ekipę telewizyjną, która ustawiła się niedaleko wejścia do biblioteki. Znał reportera, George'a jakiegoś tam. Robił reportaż o wpadce Becka. Media kochały wszystko co było związane z łowcami demonów, dopóki były to złe informacje. Ciche łowy w bocznej uliczce nigdy nie ukazałyby się na ekranie. Oszalały demon na stacji kolejowej lub w prawniczej bibliotece ostatecznie mógł przykuć ich uwagę. Samotna figura wyłoniła się spośród kłębiącego się tłumu. Beckowi zajęło chwilę, zanim ją rozpoznał. Riley ściskała swoją kurierską torbę białymi z wysiłku knykciami, jakby dzierżyła Klejnoty Koronne. Jej kasztanowe włosy były strasznie poplątane i wydawało mu się, że lekko kulała. Nawet mimo dżinsowej kurtki mógł zauważyć, że jej ciało nabrało kształtów w miejscach, o których po nocach śnią chłopcy. Zdawała się być wyższa, mogła mieć tylko dziesięć centymetrów mniej niż jego metr osiemdziesiąt wzrostu. Nie była już dzieckiem. Raczej młodą kobietą. Niech ją szlag, będzie łamać serca. Widząc zbliżającego się reportera, Beck miał się na baczności i myślał, czy będzie musiał interweniować. Riley potrząsnęła głową, gdy dziennikarz podsunął jej mikrofon pod same usta i starała się iść dalej. Cwaniara. Zorientował się, kiedy go zauważyła - przybrała kamienny wyraz twarzy. Nie zaskoczyła go. Gdy miała piętnaście lat, sparzyła się na nim, mimo że był pięć lat starszy od niej. On dopiero co zaczynał praktyki u jej ojca i obiecał sobie unikać dziewczyny mając nadzieję, że przyklei się do kogoś innego. Tak się w końcu stało, ale cała historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Riley przeżyła szczenięcą miłość, lecz nie zapomniała o zranionych uczuciach. Nie pomagał jej w tym fakt, że Beck spędzał z jej ojcem więcej czasu, niż ona. Jednym ruchem otworzył telefon i zadzwonił do Paula.

- Z nią wszystko w porządku. - Dzięki Bogu. Zwołano natychmiastowe spotkanie Gildii. Ostrzeż ją, co może ją czekać. - Jasne. - Beck wrzucił telefon z powrotem do kieszeni. Riley zatrzymała się parę metrów od niego, coraz bardziej mrużąc oczy na jego widok. Jedna nogawka jej dżinsów była rozerwana, policzek wyróżniał się czerwonym znakiem, a jej twarz, ubranie i dłonie naznaczone były zielenią. Brakowało jej jednego kolczyka. Beck mógł rozegrać to w dwojaki sposób - ze współczuciem lub z sarkazmem. Nie uwierzyłaby w to pierwsze, przynajmniej nie z jego ust, więc postawił na drugie. Jego twarz wykrzywił ironiczny uśmiech. - Jestem pod wrażeniem, dziewczyno. Jeśli możesz narobić tyle syfu chwytając Jedynkę, nie mogę się doczekać co ci przyjdzie do głowy przy Piątce. Jej ciemnobrązowe oczy zapłonęły. - Nie jestem dzieckiem. - Według mojego kalendarza, jesteś - odpowiedział, wskazując na swojego wiekowego forda pickupa. - Wsiadaj. - Nie kumpluję się ze staruchami - odburknęła. Beckowi zajęło chwilę, zanim zrozumiał jej słowa. - Nie jestem stary. - Więc przestań się tak zachowywać. Gdy zorientował się, że dziewczyna nie ulegnie nawet na sekundę, powiedział wyjaśniająco: - Zwołano nadzwyczajne zebranie Gildii. - Dlaczego cię jeszcze tam nie ma? - Oboje tam będziemy, ale dopiero, gdy wsiądziesz do tego cholernego wozu. Dopiero wtedy zrozumiała, o co chodziło. - To zebranie zwołano przeze mnie? - Hym? A przez kogóż by innego? - Och... Zawahała się, gdy sięgała po klamkę. Beck zauważył, w jaki sposób trzymała dłoń. - Demon cię ugryzł? - Kiwnęła niechętnie głową. - Uleczyłaś? - Nie. I nie wkurzaj się na mnie. Nie jest mi to teraz potrzebne. Mamrocząc coś pod nosem, Beck zaczął grzebać w swej leżącej na przednim siedzeniu torbie. Po chwili wyciągnął z niej półlitrową butelkę z Wodą Święconą i bandaż, po czym skierował kroki ku dziewczynie. Riley oparła się o drzwi, jej zmęczone oczy nie potrafiły się już na niczym skupić. Zaczęła się trząść, bardziej z powodu tego, co przeżyła, niż z zimna. - Trochę zaboli. - Obrócił głowę w stronę samochodu, którym przyjechali dziennikarze. - Najlepiej by było, gdybyś nie narobiła zbyt dużego hałasu. Nie chcemy ich do siebie zwabić. Kiwnęła głową i zamknęła oczy, aby przygotować się na zabieg. Beck delikatnie obrócił jej dłoń, opatrując ranę. Głęboka, ale nie będzie trzeba szyć. Demon nie wyrwał na szczęście skóry razem z mięśniem. Woda Święcona zrobi swoje i zaraz się zagoi. Riley skrzywiła się i zacisnęła szczęki, gdy poświęcona ciecz zetknęła się z raną. Woda spieniła się i zaczęła parować niczym nadprzyrodzona woda utleniona, która usuwa demoniczne piętno. Gdy Woda całkowicie wyparowała, Beck rzucił okiem na jej twarz. Oczy miała otwarte, zeszklone, ale nawet nie pisnęła. Twarda, spełnię jak jej tatuś. Kilka szybkich owinięć bandażem, kawałek plastra i zrobione. - To powinno wystarczyć - powiedział. - Wskakuj. Zdawało mu się, że usłyszał niechętne „dziękuję", gdy wspinała się do kabiny pickupa, wciąż ściskając swoją kurierską torbę Beck wskoczył do środka zaraz po niej, łokciem wcisnął zamek w drzwiach i odpalił silnik. Podkręcił ogrzewanie do maksimum. On usmażył się żywcem, ale dziewczyna potrzebowała ciepła. - Naprawdę tego używasz? - zapytała, wskazując zielonym palcem na stalową rurę, która wystawała z marynarskiego worka na siedzeniu pomiędzy nimi. - Jasne. Przydaje się na Trójki, gdy robią się niegrzeczne. Całkiem dobre, gdy zatopią w tobie

pazur. - Jak to? - spytała, marszcząc brwi. - Pozwala ci lepiej użyć siły, aby odepchnąć demona. Oczywiście pazur odrywa się wtedy od jego ciała i zostaje w twoim, ale to lepsze niż co innego. W najgorszym wypadku złamie się pod skórą, a wtedy twoje ciało zaczyna gnić. - Zamilkł na chwilę, aby zwiększyć efekt swoich słów. - Człowiek wygląda wtedy jak okropne, brązowe coś. Celowo był tak drastyczny, testował ją. Gdyby była delikatna mogłaby dać sobie spokój z tym wszystkim. Czekał na jej reakcję, ale nie doczekał się żadnej. - Więc co tam się wydarzyło? - zapytał. Riley odwróciła się do okna i ostrożnie położyła przy nim swoją ranną dłoń. - Dobra, nie mów. Pomyślałem, że moglibyśmy to omówić, przeanalizować, gdzie zrobiłaś błąd. I tak Gildia zmiesza mnie z błotem, więc chciałem dać ci parę wskazówek. Jej ramiona zadrżały, przez moment wydawało mu się, że zacznie płakać. - Zrobiłam wszystko tak, jak powinnam - wyszeptała ochrypłym głosem. - Opowiedz mi wszystko. Słuchał uważnie jej opowieści o łowach na Biblio- Demona. Faktycznie wszystko dobrze zrobiła. - Mówisz, że książki latały po całym pomieszczeniu? - zapytał. - Tak, a jeden regał wyrwało ze ściany. Myślałam, że mnie zgniecie. Becka aż coś ścisnęło w środku. Nie powinno. Aby się uspokoić, starał się przypomnieć sobie, jak Paul opiekował się nim po wypadku na stacji, gdy myślał, że jego kariera już się skończyła. - Co zrobiłabyś inaczej następnym razem? Riley spojrzała na niego zamglonymi oczami. - Następnym razem? Oprzytomniej. Wyrzucą mnie z Gildii i będą się ze mnie naśmiewać przez całe lata. Tata będzie taki zawiedziony. Kompletnie to schrzaniłam. Nie będziemy w stanie spłacić... - Odwróciła głowę, ale Beck zdążył zauważyć spływającą po jej gładkim policzku łzę. Rachunków za lekarzy. Tych, które pozostały jeszcze po śmierci mamy Riley. Z tego co mówił mu Paul, ledwo wiązali koniec z końcem. To dlatego mieszkali w byle jakim domu, który kiedyś był pokojem hotelowym, i dlatego Riley tak strasznie chciała nauczyć się tego fachu. Gdy Paulowi udawało się zdobyć jakąś pracę i zarobić pieniądze, tracił czas, który mógł spędzić ze swoim jedynym dzieckiem. Beck postanowił skoncentrować się na ruchu ulicznym i rozmyślaniu, co jeszcze mógł przynieść nadchodzący wieczór. Zaległa między nimi kłopotliwa cisza. Łowcy nie przepadali za zmianami, więc wkurzali się, gdy ich towarzyszką okazywała się być dziewczyna. Riley chciała o tym z kimś pogadać, przezwyciężyć poczucie winy przed spotkaniem z Gildią, bo w przeciwnym wypadku zjedliby ją żywcem. Po otrąbieniu zardzewiałego mini coopera, który zajechał mu drogę, Beck skręcił do centrum miasta. Skrzyżowanie przed nimi było wypełnione motocyklami i skuterami. Ktoś pchał wózek sklepowy wypełniony starymi oponami, ktoś inny mknął na łyżworolkach z włosami rozwianymi na wszystkie strony niczym łyżwiarz szybki. Ludzie jeździli po mieście na czym popadnie. Biorąc pod uwagę absurdalne ceny benzyny, nawet konie były lepsze od aut. Największym problemem była pusta przestrzeń nad skrzyżowaniem - nie działały światła. - Niech robią tak dalej, a już żadne cholerne światło nie będzie działać w tym mieście - narzekał Beck. Większość z nich została skradziona i sprzedana na złom przez złodziei metalu. Trzeba było mieć nie lada odwagę, żeby wspiąć się na te konstrukcje w środku nocy i je rozmontować. Od czasu do czasu któryś z nich się poślizgnął i kończył jako mokra plama na drodze przygnieciona mnóstwem metalowych elementów. Jak na wiele innych spraw, miasto przymykało oko na kradzieże i wmawiało swoim mieszkańcom, że nie stać go na wymianę każdego brakującego światła. W tej upadłej stolicy, będącej domem dla pięciu milionów dusz, było wiele ważniejszych problemów. Beck prawie potrącił jakiegoś idiotę na motorowerze i przejechał przez skrzyżowanie. Ściskał

dłońmi kierownicę dużo mocniej niż musiał. Dziewczyno, mów do mnie. Sama nie dasz rady. Riley odsunęła osłonkę i spojrzała w pęknięte lusterko. - Jejciu - jęknęła. Kątem oka dostrzegł, jak ostrożnie dotyka miejsc na swoim ciele, które zostały odbarwione przez zielone, demoniczne siki. - Znikną za parę dni - rzucił Beck, starając się być uprzejmym. - Muszą zniknąć do jutrzejszego wieczoru. Mam szkołę. - Powiedz im, że jesteś łowczynią. To powinno zrobić na nich wrażenie. - Nie! Trzeba wtapiać się w tło, Beck, a nie świecić jak radioaktywna żaba. Wzruszył ramionami. Nigdy nie wtapiał się w tło i nie wiedział, dlaczego to takie ważne. Może dla tej dziewczyny było. Ponownie zwróciwszy się w stronę lusterka, Riley zaczęła rozplątywać włosy Łzy napłynęły jej do oczu, gdy pociągnęła grzebieniem po całej długości włosów. Aby wyglądać przyzwoicie, trzeba było poświęcić trochę czasu. Użyła błyszczyku, ale pomyślała, że nie będzie współgrał z plamami zieleni i wytarła usta chusteczką. Wtedy właśnie spojrzała na niego i wzięła głęboki wdech. - Powinnam była... użyć Wody Święconej na drzwiach do Pokoju Książek Rzadkich. Gdyby demon chciał tamtędy przejść, nie byłby w stanie. - Masz rację. Brak ochrony tamtego pomieszczenia był jedynym błędem, który jestem w stanie dostrzec. Bycie dobrym łowcą oznacza uczenie się na własnych błędach. - Ale ty nigdy się nie uczysz - odburknęła. - Możliwe, ale to nie ja zostanę dziś przewiercony na wylot przez Gildię. - Dzięki, prawie o tym zapomniałam - odparła. - Dlaczego książki latały po całym pomieszczeniu? - Sądzę, że Biblio miał wsparcie. Potrząsnęła głową. - Tata mawia, że demony nie pracują razem, a te z wyższych Klas myślą o tych z Klas niższych jak o karaluchach. - Fakt, ale założę się, że gdzieś w bibliotece ukrywał się inny demon. Czułaś siarkę? - Riley wzruszyła ramionami. - Widziałaś, by ktoś cię obserwował? Wybuchła gorzkim śmiechem. - Wszyscy, Beck. Każdy student. Wyglądałam jak kompletna kretynka. Znajdował się w takich sytuacjach wystarczająco często, żeby wiedzieć, co czuła, ale nie o to w tym momencie chodziło. Dlaczego jakiś wyższy rangą demon miałby pogrywać sobie z praktykującym łowcą? Jaki miałby w tym cel? Pod żadnym pozorem nie była dla Piekła zagrożeniem. Przynajmniej na razie. Riley zamilkła, wpatrywała się przez okno po swojej stronie pojazdu i bawiła się paskiem od torby. Beck chciał powiedzieć wiele - na przykład jak bardzo był dumny z jej zachowania podczas akcji. Paul zawsze powtarzał, że oznaką dobrego łowcy jest to, jak zachowuje się w obliczu błędów, ale na Riley te słowa nie zrobiłyby wrażenia. Uwierzyłaby w nie tylko wtedy, gdyby usłyszała je od własnego ojca a nie od kogoś, kogo uważała za wroga. Minęli długi sznur ludzi w poszarpanych ubraniach, czekających na swoją kolej przy kuchni niedaleko Biblioteki Jimmy'ego Cartera. Długość korowodu nie zmniejszała się od zeszłego miesiąca co oznaczało, że gospodarka od tamtego czasu ani drgnęła. Niektórzy winili demony i ich chytrego przywódcę za problemy finansowe miasta. Beck winił polityków, że byli zbyt zajęci braniem łapówek i przez to nie zależało im na ich własnej pracy. Pod wieloma względami Adanta powoli staczała się do Piekła. Nie zauważył, aby Lucyfer się temu sprzeciwiał. Kilka minut później zaparkował na zagraconym placu po przeciwnej stronie Tabernakulum i

wyłączył silnik. Był już przyzwyczajony do dostawania po tyłku, ale dziewczyna nie. Jeśli istniałby sposób, aby tego wieczoru mógł zająć jej miejsce, zrobiłby to bez namysłu. Będąc łowcą, musiała jednak radzić sobie sama. - Zostaw tu demona - poradził jej. - Włóż go pod siedzenie. - Dlaczego? Nie chcę go zgubić - odparła, marszcząc brwi. - Spotkanie będzie chronione Wodą Święconą. Rozpadnie się na pół, jeśli przekroczysz próg z nim w torbie. - Och, no tak. Przed każdym zebraniem Gildii uczeń tworzył Wodą Święconą rozległy krąg, tak zwane zabezpieczenie, które miało być świętą barierą chroniącą przed wszystkim pochodzącym od demonów. Łowcy zbierali się wewnątrz takiego kręgu. Beck miał rację, żaden Biblio- Demon nie przeszedłby przez zabezpieczenie. Wzięła do ręki kubek, domknęła wieko i zrobiła, jak zasugerował. - Jedna rada: nie wkurz ich. Riley rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Ty zawsze to robisz. - Mnie obowiązują inne reguły. - A ja jestem dziewczyną, o to chodzi? - Gdy nie usłyszała odpowiedzi, zażądała poirytowana: - CZY O TO CHODZI? - Tak - przyznał. - Przynajmniej jesteś tego świadoma. Wyskoczyła z auta i trzasnęła z hukiem drzwiami tak, że zadrżały wszystkie szyby. Wymierzyła w niego zielony palec, gdy on również wyszedł z samochodu. - Nie poddam się. Jestem córką Paula BIackthorne'a. Nawet demony wiedzą, kim jestem. Kiedyś będę tak dobra, jak mój tata, a łowcy będą musieli się z tym pogodzić. Łącznie z tobą, kolego. - Demony znają twoje imię? - Beck spytał, kompletnie zbity z tropu. - Halo! To właśnie powiedziałam. - Wyrównała ramiona do jednego poziomu. - Miejmy to już za sobą. Mam jeszcze pracę domową.  

ROZDZIAŁ 3 Riley przystanęła na chodniku, wszystkie wnętrzności jej drżały. Ten wybuch emocji kosztował ją utratę resztki pozostałej energii. Potrzebowała jedzenia i długiej drzemki, ale najpierw czekała na nią Gildia. Prawie wyobrażała sobie ich drwiące uśmieszki, słyszała śmiech starych kumpli. Później będą leciały w jej kierunku ordynarne żarty. W tym akurat byli dobrzy. Nie posługuję na to. Inni uczniowie popełniali błędy, ale nigdy nie zwoływano z ich powodu nadzwyczajnego spotkania Gildii. Słońce zaczęło już zachodzić, a ona na moment uwierzyła, że w tym starym budynku nie czeka na nią zawiedziony ojciec. Jej nos wyłapał kuszący zapach pieczonego mięsa. Dojrzała dym unoszący się wąskimi kolumnami z ognisk w Centennial Park. Całe pole najeżone było wielokolorowymi namiotami, jak na nowoczesnym festiwalu renesansowym. Wędrowały między nimi tłumy ludzi, kuszone przez sprzedawców stojących za uginającymi się stołami. Właśnie usłyszała czyjś baryton ogłaszający, że sprzedaje świeży chleb. Miejsce to nazywano Terminus Market, od pierwotnej nazwy miasta. Na początku otwierano je tylko na weekendy, ale teraz ludzie przychodzili tu już codziennie. Gdy gospodarka podupadała, rynek kwitł i zapychał dziury po zamykających się różnego rodzaju firmach. Można było tam kupić lub wymienić praktycznie wszystko, od żywych kurcząt do magicznych rekwizytów, jak używane przez łowców sfery Jeśli sprzedawca nie miał tego, co ktoś potrzebował, następnego dnia to zdobywał, nie pytając o nic. - Znak czasów - mruknął Beck. - Nie żeby mi się podobało. Zobaczywszy jego zadumaną twarz, wzrokiem podążyła za jego oczami. Na chodniku stał martwy mężczyzna obładowany torbami z rynku. Miał na sobie czyste ubrania, włosy miał uczesane, ale na pewno nie żył. Ziemista cera i nieobecny wyraz twarzy wszystko wyjaśniał. Stał kilka kroków za swoim „właścicielem", kobietą po trzydziestce o jasnorudych włosach i markowych dżinsach z wyszywanym cekinami napisem „Cwana Suka" na tyłku. Wszystko wokół niej emanowało pieniędzmi, łącznie z jej samochodem. Nie miał na dachu panelu słonecznego, więc pewnie nie obchodziło jej, ile kosztował litr benzyny. Żadnych wgnieceń, żadnej rdzy, sama nowość. Pewnie zmusiła Umarlaka do umycia samochodu. Z tego co słyszała Riley, Umarlacy nie byli podobni do filmowych zombie, byli czymś w rodzaju smutnych, chodzących wspomnień dawnego życia. Byli idealnymi służącymi dla bogaczy. Nigdy nie prosili o urlop i nie domagali się wypłat. Gdy nekromanta wyciągał ciało z grobu, było ono zdatne do użytku przez mniej więcej rok. To był minus coraz lepszych technik balsamowania zwłok. Gdy Umarlak przestawał być zdatny do pracy, ponownie go grzebano, jeśli oczywiście jego właściciel okazał mu współczucie. Jeśli nie, przeważnie wrzucał go do śmietnika. - Są niewolnikami - powiedziała. - Po śmierci powinno się człowieka zostawiać w spokoju. - Amen - Beck odchrząknął. - Nie musisz się obawiać. Gdy ugryzie cię demon, nekromanci cię nie wykopią. Doprawdy wspaniała nowina. Riley patrzyła, jak Umarlak ładuje torby do bagażnika. Gdy skończył, usiadł na tylnym siedzeniu. Byli przydatni do prostych czynności, lecz z pewnością prowadzenie samochodu nie było jedną z nich. Riley ponownie skierowała się w stronę budynku. Zbudowany z czerwonej cegły, służył swoim lokatorom już od ponad wieku. Najpierw był tam kościół baptystów, później sala koncertowa. Przyjechała tu kiedyś na koncert zespołu Alter Bridge, aby uczcić trzydzieste piąte urodziny jej taty. Mieszkali wtedy w Buckhead, a jej mama jeszcze żyła. Rodzice pracowali jako

nauczyciele w prawdziwej szkole i wszystko dobrze się układało. Beck zatrzymał się przed wejściem i oparł się o linę, która miała imitować balustradę. Te metalowe już dawno skradziono. Trzymając w dłoni worek marynarski, zwrócił się w jej stronę z niecodziennie uroczystym wyrazem twarzy. - To nie tylko dlatego, że jesteś dziewczyną - powiedział ściszonym głosem, wciąż myśląc o wcześniejszej rozmowie. - Wielu spośród tych kolesi szybko się starzeje i nie' są zbyt szczęśliwi, że muszą rywalizować z młodszymi łowcami. - Takimi jak ty? Kiwnął głową. - Nie oczekuj miłego przyjęcia, dobra? Ale nie pozwól sobą pomiatać. To były dobre łowy, które źle się skończyły, każdemu z nas takie się przydarzyły. Nie daj im sobie wmówić czegoś innego. Szybko oddalił się od niej, jakby nie chciał, aby zobaczono go w jej towarzystwie. Menda. Tata czekał na nią w środku. Co chciał jej powiedzieć? Czy miał wyznać Gildii, że popełnił błąd i że jego córka nie jest dobrym materiałem na łowcę? A może miał ją obronić? Jeśli tak, zjadą go równo. Ta myśl popchnęła ją do przodu. Nie mogła pozwolić, aby jej ojciec był sam. To była jej pomyłka, nie jego. Riley wczłapała się po schodach, weszła do budynku i zamknęła za sobą drzwi prowadzące na ulicę. Niewiele się zmieniło od ostatniego spotkania - pajęczyny nadal zwisały z sufitu, a podłogi pokryte były kurzem i pozgniatanymi jednorazowymi kubeczkami. Kichnęła, po chwili ponownie. Idąc ku dużej sali konferencyjnej, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nos. Pomieszczenie było ogromne, wypełnione niewygodnymi drewnianymi ławkami podzielonymi na trzy rzędy, które sięgały pod samą ścianę. Większość z nich znajdowała się w cieniu. Kiedyś stały tam organy, ale to było dawno temu. Metal był zbyt cenny. Na podłodze przed sobą zauważyła wśród kurzu mokrą linię, otaczającą miejsce spotkania. Riley nie widziała głębszego sensu w tym, dlaczego łowcy tak się kłopotali, aby tworzyć zabezpieczenia. Żaden demon nie wszedłby do pokoju pełnego łowców. To by było bezmyślne. Taka była jednak tradycja, że uczeń zapewniał bezpieczeństwo każdego zebrania. Któregoś dnia przyjdzie i jej kolej. Dopiero drugi raz miała spotkać się z Gildią. Pierwszy raz nie był zabawny, kłócono się między sobą o to, czy przyznać jej licencję praktykantki. Większości z nich nie zależało na spotkaniu, ale byli tacy, którzy szczerze jej nie znosili. Nie z powodu jej taty, tylko dlatego, że nie była facetem. Tego wieczoru mieli być jej wrogami. A. ja dałam im tyle amunicji, ile tylko chcieli. Jedynie znajdujący się na poziomie podłogi Główny Dział Rekrutacji był oświetlony. W jasnych strugach światła, wylewającego się z reflektorów nad jej głową, unosił się kurz. Oświetlone place były cieplejsze niż pozostająca w cieniu część pomieszczenia. Spotkanie już się zaczęło, a jej tata siedział ze skrzyżowanymi ramionami przy jednym z okrągłym stołów bankietowych. To była jego postawa pod tytułem: „Uważajcie, jestem na granicy wytrzymałości". Miał na sobie kurtkę z logo instytutu Georgii, sportową bluzę i znoszone niebieskie dżinsy. Jego brązowe włosy domagały się fryzjera. Wyglądał zupełnie jak przeciętny tata - poza tym, że zarabiał na życie łapaniem demonów. - Jak takie proste zadanie mogło tak zboczyć z trasy, Blackthorne? - zapytał go starszy mężczyzna. Jego skronie były już całe siwe, a jedną stronę twarzy zdobiła głęboka blizna w kształcie półksiężyca. Kiedyś musiał mieć złamany nos, który źle się zrósł. Wyglądał jak skrzyżowanie pirata i więźnia. Harper. Najwyższy rangą łowca spośród trójki rządzących Gildią w Adancie. - Zebraliśmy się chyba po to, żeby to wyjaśnić - odparł zdawkowo jej tata. - Riley zaraz

powinna tu być, a wtedy wysłuchamy jej wersji wydarzeń. - Nie dbam o to, czy ona tu jest czy nie. Jeśli o mnie chodzi, jest skończona - rzucił Harper. Szyderczy uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej wykrzywił bliznę. - Wszyscy popełnialiśmy błędy - jej tata wskazał muskularnego mężczyznę przy sąsiednim stole. - Morton zniszczył salę sądową, próbując złapać Czwórkę zaraz po staniu się profesjonalnym łowcą. Takie rzeczy się zdarzają. - Skąd mogłem wiedzieć? - zapytał Morton, rozkładając ręce. Będąc jednym z niewielu Afroamerykanów w Gildii, wyglądał raczej jak sprzedawca nieruchomości niż łowca demonów. - Obrońca zachowywał się jak demon. Wciąż mnie pozywają. Rozległ się stłumiony śmiech. Jej tata kiwnął głową. - Chodzi mi o to, że Riley jest sprytna i słucha, co się do niej mówi. Wyciągnie z tej sytuacji wnioski i jej kolejne łowy będą modelowe. - To i tak jest lepsza niż twój poprzedni uczeń - ktoś zażartował. - Tamten nigdy nikogo nie słuchał. Beck zrobił krok do przodu i pojawił się w świetlnym okręgu. - Dobry wieczór wszystkim. - O wilku mowa - odezwał się ten sam łowca. - Co powiesz o tym, panie Latawiec ? Widząc, jak Beck się spiął, Riley mogła powiedzieć z przekonaniem, że nie przepadał za tym przezwiskiem. Wzruszył tylko ramionami, usiadł przy stole jej ojca, po czym wyciągnął ze swojej torby dwie butelki piwa i postawił je przed sobą. Otworzył jedną z nich, pociągnął duży łyk i usadowił się w krześle tak, jakby zaraz miało zacząć się przedstawienie. Ty samolubny draniu. Wcale nie zamierzał za nią stanąć. Ile razy jej ojciec uratował mu tyłek? Tak się teraz odwdzięczasz? Gryząc wargę od wewnątrz dotąd, aż poczuła krew, Riley zrobiła krok do przodu i znalazła się w oświetlonej części pomieszczenia. Zamrugała, żeby przyzwyczaić wzrok do światła. Gdy ją dostrzegli, niektórzy łowcy zarżeli ze śmiechu. Ona trzymała się twardo, stojąc ze splecionymi dłońmi. - A oto i Mała Panna Burdel - odezwał się Harper. Ojciec Riley rzucił mu wściekłe spojrzenie. - Tylko bez takich, Harper. - Jeśli nie jest w stanie tego znieść, nie powinno jej tu być. - Nie musisz być taki prostacki - powiedział inny łowca. To był Jackson, skarbnik Gildii. Był wysokim, szczupłym mężczyzną z kozią bródką i włosami związanymi w koński ogon. Pracował dla miasta przed pierwszą falą zwolnień kilka lat temu. Zamiast odpowiedzieć, Harper splunął na podłogę i wyjął kolejną kulkę gumy do żucia. Mimo, że Riley pragnęła pobiec i wpaść w ramiona ojca, podeszła do niego powoli. Nie chciała zachowywać się przed tymi palantami jak przestraszona, mała dziewczynka, choć w środku faktycznie była przerażona. Jej tata stał nieruchomo i, patrząc jej głęboko w oczy, położył swe dłonie na jej ramionach. Gdy dostrzegł jej obrażenia, wzdrygnął się. - Wszystko w porządku? - Pokiwała głową. Ścisnął jej ramiona w geście wsparcia. - Powiedz im, co się wydarzyło. Traktował ją jak dorosłą kobietę, nie jak wystraszone dziecko. Ten jeden, prosty ruch dodał jej pewności siebie. Zlustrowała wzrokiem wszystkich siedzących dookoła niej mężczyzn. Było ich około trzydziestu. Większość była w średnim wieku, jak jej tata. Stali się łowcami po zakończeniu karier zawodowych, po zniszczeniu przez gospodarkę, która nigdy nie dostrzegała ludzi z nizin społecznych. Gorycz wisiała nad nimi niczym ciężki, zimowy płaszcz. Riley odchrząknęła przygotowawczo. Harper niecierpliwie pstryknął palcami. - No już, wyjaw tę historię. Nie mamy całej cholernej nocy. - Nie daj się sprowokować - wymamrotał jej ojciec. Mając nadzieję, że głos jej nie zadrży, zdała raport. Jej słowa brzmiały niepoważnie w tym

olbrzymim budynku, była myszką piszczącą w samym środku stada lwów. Gdy skończyła, Harper naburmuszył się, skrzyżował ręce na piersi, odsłaniając tym samym krwistoczerwony tatuaż na przedramieniu - czaszkę, w zębach której wił się demon. - Demony nie pracują razem - powiedział. - Każdy uczeń o tym wie. Może poza tobą. Chciał, żeby to zabrzmiało, jakby kłamała. - Jak inaczej wyjaśnisz wyrządzone szkody? - zapytał Morton. - Nie wiem, nie obchodzi mnie to - odparł Harper. - Liczy się tylko to, że jesteśmy pośmiewiskiem całego miasta i wiemy, kogo możemy za to winić. Mężczyźni zaczęli szeptać między sobą. - To nie takie proste - zaczął jej tata. - Jeśli naprawdę demony działają w grupach, musimy się dowiedzieć, dlaczego zmieniły taktykę. - Chcesz tylko ochronić tyłek swojego smarkacza, Blackthorne. Nigdy nie dostałaby licencji jako pierwsza, gdyby nie była twoją córką. Beck zastygł w bezruchu i z brzękiem postawił butelkę na stole. - Dlaczego nie? Spełniała wszelkie wymagania. Harper skierował na niego swoje ponure spojrzenie. - Co ty pieprzysz? Chcesz ją mieć, nie? Ojciec Riley poruszył się na swoim krześle, jego twarz z wściekłości zrobiła się purpurowa. Beck z kolei był opanowany. Nie tego się po nim spodziewała. Otworzył z trzaskiem drugą butelkę, pociągnął z niej i cmoknął. - Nie, jest za młoda. Nie mogłaby kupować mi piwa. - Jak cholera - zawołał ktoś inny. - To tylko nieletnia. Twarz jej ojca jeszcze bardziej się zmarszczyła. - Przejrzyjmy nagrania z bibliotecznej ochrony - rzucił Beck z jeszcze wyraźniejszym akcentem niż zwykle. - Może one nam powiedzą, czy był drugi demon. - Za długo zajmie ich załatwienie. Musimy zagłosować - sprzeciwił się Harper. - Nie potrzebujemy nagrań, Mistrzu. To był głos Simona Adlera, ucznia Harpera. Był wysoki, miał niebieskie oczy i falowane blond włosy. Gdy Riley była małą dziewczynką, mama kupiła jej aniołka, aby mogła go powiesić na czubku świątecznej choinki. Włosy Simona miały identyczny kolor, jak ten właśnie aniołek. Był starszy od niej o parę lat, miał na sobie spodnie i koszulkę Blessid Union of Souls. Z szyi zwisał mu drewniany krzyż zawieszony na grubym, skórzanym sznurku. - Film jest już w Internecie - dodał, pokazując na stojący przed nim laptop. Zaskoczyło ją, że przyniósł go na takie pustkowie. Harper obdarzył go spojrzeniem godnym szaleńca. - Ktoś cię pytał, do cholery? - Przepraszam - odparł Simon - ale pomyślałem, że chcemy dowiedzieć się prawdy. - Lepiej trzymaj swoją przeklętą buzię na kłódkę, chyba że pozwolę ci ją otworzyć, zrozumiano? Uczeń skrzywił się na dźwięk przekleństwa. Beck wciął się w rozmowę. - Daj spokój, Simon robi to, co powinien każdy dobry łowca - ma oko na demony. Chyba tego go uczysz, czy się mylę? Twarz Harpera zrobiła się prawie czarna ze złości, tylko blizna się na niej wyróżniała. - Obejrzyjmy go - wtrącił się Jackson. - Może łatwiej nam będzie napisać raport do Kościoła. Kościół. Łowcy tylko łapali demony, Kościół był za nie odpowiedzialny po ich działaniach. Było to niezwykle skomplikowane, ale cała struktura współpracy pozostawała niezmienna od wieków. Gildia zawsze schodziła z drogi, aby nie wkurzyć Kościoła. Simon kliknął coś na klawiaturze, gdy mężczyźni zebrali się wokół jego laptopa. Było ich zbyt wielu, wyglądało na to, że wszyscy razem nie daliby rady obejrzeć filmu. Komentarze rozpoczęły się na wraz z jego startem. - Niech to diabli, spójrzcie na tę szarżę - powiedział

Morton. - To musiało boleć. Bolało. - Złapała go! - krzyknął ktoś inny. - Boże, patrzcie na... Regał. Niesamowity huk rozległ się z głośników. Wyczerpana i roztrzęsiona, Riley wsiąkła w najbliższe krzesło. Tata podsunął jej butelkę wody. Odkręciła plastikową nakrętkę i wypiła zimny płyn, łyk po łyku. Zaburczało jej w brzuchu. Przypomniała sobie, że nie jadła nic od śniadania. Jej tata nie spieszył się do obejrzenia nagrania. Mógł być tylko jeden powód takiego postępowania. Myśli, żf zwaliłam. To bolało ją bardziej, niż palące ugryzienie demona. W końcu Simon ustawił komputer przed jej ojcem. - Naciśnij tylko tutaj i się zacznie - poradził. Rzucił Riley szybki uśmiech i odszedł. Cały czas rozmawiając między sobą, łowcy przemieścili się za jej plecy. Jednym z nich był Beck. Zacisnęła zęby na myśl, co miało ją za chwilę czekać. - Gotowa? - spytał jej tata. Kiwnęła potakująco. Za drugim razem wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Zupełnie jakby oglądała odcinek Krainy Demonów w telewizji, tylko tym razem ona była aktorką i nie zastępował jej kaskader. Ktokolwiek nakręcił ten film, odwalił kawał dobrej roboty, chociaż od czasu do czasu obraz wirował we wszystkie strony. Teraz wszyscy mogli obejrzeć w Internecie. Ludzie za granicą będą to oglądać i śmiać się z niej. Nie ukryje się przed nikim. - Spójrzcie na to - ktoś wykrzyknął. Beck wciągnął powietrze, gdy regał popełnił samobójstwo. Ostatni fragment filmu pokazywał Riley kulejącą już poza budynkiem biblioteki, całą zakrwawioną i poobijaną. - Boże - szepnął jej ojciec, przytulając ją tak mocno, że nie mogła oddychać. Nie był na nią zły ani nie był zawiedziony. Przytulał ją tak tylko wtedy, gdy się bał. Gdy uwolniła się z uścisku zobaczyła to na jego twarzy, mimo że chciał to ukryć. Nagle uśmiechnął się, a w kącikach jego brązowych oczu pojawiły się zmarszczki. - Poradziłaś sobie bardzo dobrze, Riley. Jestem z ciebie dumny. Opadła jej szczęka i powróciło zagrożenie łzami. - Ja też - rzucił Beck, powróciwszy do swojego piwa. Gdy spojrzała w górę, poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych. Paru łowców pokiwało głowami z podziwu. Jackson spojrzał na Harpera, później na nią. - To jasne jak słońce, że to nie był zwykły demon Pierwszej Klasy - powiedział. - Zgadzam się. Według mnie to Geo-Demon - odezwał się inny łowca. Harper wyprostował się. - To nie ma znaczenia. Nie możemy tego tak zostawić. Nasz wizerunek na tym cierpi. - Chrzań się, Harper - warknął Jackson. - Nienawidziłeś każdego ucznia po kolei. Tych, których ty trenujesz, traktujesz jak śmieci. Wiem coś o tym. . - Gdybyś nie był takim palantem, Jackson... - zaczął mistrz. Jej tata pociągnął ją dyskretnie za rękaw. - Może wyjdziesz na zewnątrz? Zaczyna się robić nieprzyjemnie i wolałbym, żebyś tego nie słyszała. - A co z moją licencją? - Zapytała. - Właśnie dlatego robi się nieprzyjemnie. Och, no tak. Beck rzucił na stół kluczyki od samochodu. - Dotrzymaj demonowi towarzystwa, dobra? Pewnie już za tobą tęskni.

Spojrzała na niego spode łba. Jej ojciec wtrącił: - Zaczekaj w wozie i pozamykaj zamki. Niedługo przyjdę. No, już, wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. Zabrzmiało to jak klątwa.  

ROZDZIAŁ 4 Gdy Riley znalazła się przy aucie, kopnęła najbliższą oponę, wyobrażając sobie, że była to głowa Becka. Nie było to zbyt mądre, ponieważ teraz stopa bolała ją tak samo, jak reszta ciała. Jej złość niczego nie zmieni. Jeśli Harper będzie naciskał innych łowców dostatecznie długo, prawdopodobnie jej licencja zostanie cofnięta. Gdy raz ją przegłosują, będzie skończona. Nie będzie już powrotu. A co potem} Znajdzie pracę jako kelnerka albo jakąś podobną. To nie w moim stylu. Szczebiotliwy dźwięk przykuł jej uwagę. Nad głową dostrzegła grupę nietoperzy, która wystrzeliła skądś spod dachu Tabernakulum. Obserwowała, jak mknęły ku ciemności, napawając się wolnością. Na którejś z odległych ulic rozległ się chór skowytów. Kojoty. Wymykały się grupami na łowy każdej nocy, prześlizgując się w ciemnościach w poszukiwaniu posiłku. Miastem powoli zaczynały rządzić prawa natury. Przyjrzała się samochodowi Becka. Był w jego stylu. Kto inny jeździłby rozklekotanym, czerwonym od rdzy fordem, na którego tylnej Szybie naklejono flagę stanową Georgii? Obok niej zauważyła oficjalny emblemat Gildii Łowców, a pod nim jej nieoficjalny slogan: „Skopiemy Piekłu Tyłek, Każdemu Demonowi z Osobna". Masa butelek po piwie niczym kręgle turlała się po niewielkim łóżku w kabinie za każdym razem, gdy Beck brał ostrzejszy zakręt. Pewnie niedługo dorzuci coś do kolekcji. Otworzyła drzwi i szybko weszła do środka, aby się rozgrzać. Wnętrze miało zapach podobny do skórzanej kurtki właściciela wozu. Zanurkowała pod siedzenie, wygrzebała spod niego demona i wepchnęła go do swojej torby. Zignorowała jego prośbę o uwolnienie z kubka oraz późniejszy gest wyprostowanego środkowego palca. Czasami przezroczyste ścianki kubeczków dla dzieci nie były błogosławieństwem. Jak długo będę na niego czekać} „Po prostu mnie przegłosujcie i wracajmy" - psioczyła w myślach. Jeśli będzie tu siedzieć przez dłuższy czas, będzie musiała włączyć silnik, żeby się ogrzać, ale zmarnuje wtedy benzynę. Starając się zaprzątnąć głowę czymś innym niż rozgrywającym się w budynku dramatem, Riley zaczęła przetrząsać schowek. Było to podobne do zaglądania do czyichś szafek z lekami - w ten sposób można było dowiedzieć się wiele o drugim człowieku. Pierwszą rzeczą, jaką znalazła, była broń. Nie zaskoczyło jej to. Łowcy często przechadzali się po niebezpiecznych okolicach. Ostrożnie odłożyła ją z powrotem. Wzięła do ręki latarkę. Włączyła ją i z zakątka wyszperała prezerwatywy. W sumie były trzy i wszystkie miały nalepkę „rozmiar XL". Riley prychnęła: - Chyba w twoich snach. Następnie wyciągnęła ze schowka skarb tego napaleńca - Podręcznik Łowcy. Uczniowie otrzymywali swoje podręczniki stopniowo, zależnie od robionych postępów, aby nie przychodziło im do głowy zabieranie się za potężniejsze od nich demony. Wszystko co miała, było rozdziałem o Jedynkach, w tym o Biblio- Demonach. Denver Beck był profesjonalnym łowcą, od mistrza dzielił go tylko jeden poziom. Znaleziony podręcznik zawierał prawie wyłącznie dobre informacje, może poza fragmentami dotyczącymi demonów z najwyższych Klas i Arcydemonów. Riley zawahała się. Zamierzali ją wylać, więc po co się przejmować? A co jeśli nie zamierzali... Prawdopodobnie już nigdy nie dostanie takiej szansy po raz drugi. Rzuciła monetą w myślach i ciekawość zwyciężyła. Jak zwykle. Riley upewniła się, że drzwi były pozamykane, po czym tak przekrzywiła swoje ciało, żeby na zewnątrz nie było widać światła latarki i zaczęła czytać. Lektura wciągnęła ją tak, jak sprośne

romanse, które kiedyś znalazła w zbiorach swojej mamy. „Demony Klasy Trzeciej występują lokalnie, najbardziej znane są z tego, że potrafią wypatroszyć i zjeść człowieka w niecałe piętnaście minut". Może to był zły pomysł. Właśnie zaczęła czytać rozdział o chwytaniu Trójek, gdy ktoś zapukał w okno. Riley podskoczyła. Gorączkowo wrzuciła książkę i latarkę z powrotem do schowka. Podniosła wzrok. To był Simon, uczeń Harpera. Zawstydzona i zakłopotana wyszła z wozu. - Przepraszam, że cię przestraszyłem - powiedział, oddalając się o kilka kroków, jakby rozumiał, że potrzebowała przestrzeni. Nie wszyscy to potrafili. - Pomyślałem, że sprawdzę, jak się trzymasz. No tak, obok mnie stoi naprawdę przystojny facet, a ja jestem cała w demonicznych siuśkach. Dlaczego wszechświat mnie nienawidzi? Spróbowała przejechać dłonią po włosach, ale bandaż jej to uniemożliwił. Czując, że powinna coś powiedzieć, Riley wyjąkała: - Ja... ja czytałam... Nieśmiały uśmiech wkradł się na twarz Simona. Poprawił torbę na laptopa przewieszoną przez ramię. - .. .podręcznik. Widziałem. Ale nie swój. Był zbyt gruby. Złapana na gorącym uczynku. Oparła się o samochód. - To Becka. Nic mu nie powiesz, prawda? Simon potrząsnął przecząco głową. - Odwaliłem ten sam numer z podręcznikiem Harpera, tylko że to on mnie nakrył. - Twarz spochmurniała mu na samą myśl. - Tata nic mi nie mówi. Nie znoszę tego. - Wyładowawszy złość, zastanowiła się, czy postąpiła słusznie. Czy mogła ufać Simonowi? - Harper robi tak samo, tylko on na mnie wrzeszczy, gdy nie wiem czegoś, co według niego powinienem wiedzieć. - Zmarszczył brwi. - Zostanę profesjonalistą choćby dlatego, żeby udowodnić mu jego błąd. - Ja nie. Chcą mnie wyrzucić. - Nigdy nie wiadomo - odparł. - Niektórzy byli pod wrażeniem. - Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Myślę, że byłaś wspaniała. To ją zaskoczyło. Myśli, byłam wspaniała} - Och... dziękuję! Simon uśmiechnął się, a ona nagle poczuła, że już nie jest jej zimno. Usłyszeli głosy - to Beck i jej tata kierowali się w ich stronę, rozmawiając z ożywieniem. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego. Beck gestykulował, a Riley zdawało się, że dobiegło ją jedno lub dwa przekleństwa. Simon zaczął się oddalać. - Lepiej już pójdę. Miło było cię poznać, Riley - dodał. - Ciebie też, Simon. Przed wejściem na przejście na pieszych jeszcze raz na nią spojrzał. Pomachała mu, dzięki temu jego uśmiech jeszcze się rozszerzył. Jest całkiem miły. Riley wskoczyła do auta i chwyciła Biblio- Demona, który przysporzył jej tyle kłopotów. Latarka wciąż świeciła się wewnątrz schowka, rzucając prostokątne światło na drzwi. Szybko naprawiła ten problem, po czym wzięła do ręki swoją kurierską torbę. - Widzę, że Simon dotrzymał ci towarzystwa - powiedział jej tata. - Cieszę się, że sprawdził, co u ciebie. Dzięki tym słowom poczuła się jeszcze lepiej. Skoro jej tata go lubił, Simon musiał być w porządku. - Więc? Jaki jest werdykt? - zapytała, zaciskając pięści w przygotowaniu na złe wieści. Ranna ręka natychmiast ją zabolała. - Wyrzucili mnie, prawda? - Wciąż jesteś uczennicą, przynajmniej na razie - ogłosił jej tata. - Film przekonał ich, że faktycznie był drugi demon, taki, który prawdopodobnie był dla ciebie zbyt silny. Gdy znów natkniesz się na podobną przeszkodę, wycofasz się. Nie powiedział jej wszystkiego. - I co dalej? - naciskała. Jej tata i Beck wymienili spojrzenia.

- Na mnie nałożyli pewne sankcje - odpowiedział jej ojciec. - Jeśli stracisz licencję, nie będę mógł wziąć pod opiekę innego ucznia przez kolejny rok. - To była właśnie mina pułapka Harpera - mruknął Beck. - Nędzna kanalia. Riley była zszokowana. Tata był urodzonym nauczycielem, czy to historii w szkole średniej, czy też nowego łowcy. Nie tylko straciłby jedyną przyjemność, która mu pozostała, lecz także uposażenie, które otrzymywał za trenowanie nowego członka Gildii. Dzięki tym pieniądzom mogli spokojnie chodzić do sklepów spożywczych. Nie ma uczniów, nie ma jedzenia. Prosta zależność. - Konkludując, nadal jesteś członkiem Gildii. O resztę będziemy martwić się później. - Tata wziął ją w ramiona. - Chodź, pojedźmy do domu. - No, słyszałem, że masz jeszcze pracę domową - pouczył ją Beck. Rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale nawet nie raczył na nie odpowiedzieć. Był najmniejszym z jej kłopotów. Gdy wyjechali już ze sklepu dla zmotoryzowanych w Strefie Zero, Riley popijała gorącą czekoladę, od której zaparowała cała boczna szyba, i po całym dniu w końcu czuła się wspaniale. Musiała przyznać, że to nie tylko dzięki gorącemu napojowi. Była ze swoim tatą, a to zawsze polepszało jej nastrój. Czuła, że ten stan zbyt długo nie potrwa. Odwiezie ją do domu i uda się z Beckiem na kolejną noc łowów. Próbowali złapać demona Trzeciej Klasy w Pięciu Punktach, ale wciąż im uciekał. Dla obydwóch była to już kwestia honoru. Riley wiedziała, że jej niezadowolenie z ciągłej nieobecności taty jest samolubne. Wiedziała, że potrzebowali pieniędzy, ale czasem pragnęła spędzać z nim więcej czasu, nawet na wspólnych łowach. To jednak było nierealne, przynajmniej dopóki nie nauczyłaby się, jak schwytać Trójkę. Wtedy ona i jej tata mogliby pracować razem, a Beck musiałby znaleźć innego partnera. Ciekawiło ją, czy Pan Prowincjusz domyślał się tego. Riley bezmyślnie wetknęła palec w dziurę w dżinsach. Nie chciało jej się tego zaszywać. Porwane spodnie były w porządku, ale zielone siuśki to co innego. Wybarwiły materiał. Raczej nie będzie mogła pozwolić sobie na nową parę. Umieściła kubek z czekoladą w uchwycie niedaleko tablicy rozdzielczej i zauważyła dysk komputerowy leżący obok stosu pustych opakowań po gumach do żucia. Pewnie były na nim badania taty dotyczące wojny secesyjnej. Gdy miał trochę wolnego czasu, co nie zdarzało się zbyt często, szedł do biblioteki i siadał przy jednym z tamtejszych komputerów. Były szybsze niż ten, który mieli w domu. - Co znalazłeś tym razem? - zapytała, wskazując na dysk. - Coś o Antietam czy Kennesaw? Wydawał się być zaskoczony pytaniem i szybko wsunął urządzenie do kieszeni. - Co powiesz na pewien układ? Gdy już zarobię na czynsz, wezmę wolną nockę. Pójdziemy na pizzę, może obejrzymy jakiś film. Pokiwała entuzjastycznie głową. - Brzmi wspaniale! Byłoby super. - Każdej nocy. Nagle coś jej przyszło do głowy. - Tylko my. Bez Becka. - Naprawdę go nie lubisz, co? - Nie lubię. W drodze na spotkanie powiedział, że chce mi pomóc, ale nie zrobił nic. To pajac. Jej tata potrząsnął głową. - Nie dostrzegasz większej całości. - Doprawdy? Siedział i pił piwo, zachowywał się, jakby był na pikniku. Mówiłeś, że jego mama jest pijaczką, a on podąża tą samą drogą. Nie rozumiem, dlaczego się z nim zadajesz. Jej ojciec nie odpowiedział, jedynie jego brew wskazywała na to, że pogrążył się w myślach. Riley przeklinała samą siebie. Dlaczego zawsze kłócą się o niego} Czując się winna, wypaliła: - Co sądzisz o Simonie? Wyglądał na zadowolonego ze zmiany tematu.

- Spokojny chłopak. Za to jego umysł pracuje za dwóch. Jest bardzo metodycznym łowcą. Poradzi sobie w zawodzie, jeśli Harper kiedykolwiek podpisze mu kartę profesjonalisty. - Lubię go. - A ja myślę, że on lubi ciebie. Uważaj na Harpera. Nie traktuje chłopaka zbyt dobrze. Telefon Riley wydał z siebie odgłos podobny do świerszcza. Zerknęła na wyświedacz i uśmiechnęła się. Dzwonił jej najlepszy przyjaciel. - Cześć, Peter. Jak leci? - Cześć, Riley. Widziałem twój film. Wymiatasz! Ilość wyświetleń dawno przekroczyła średnią. Lecisz jak przecinak! Riley jęknęła. To było to, o czym zawsze marzyła - tysiące, miliony śmiejących się z niej ludzi. Słyszała dźwięk stukania na klawiaturze. Peter miał podzielną uwagę, pewnie rozmawiając z nią przez telefon, pisał z paroma kumplami przez sieć. - Osobiście nie bawiło mnie to - przyznała. - Jasne, ale w końcu przygwoździłaś tego karzełka. Wszystkie te latające rzeczy wyglądały jak wyjęte żywcem z Harry'ego Pottera! Peter uwielbiał takie sytuacje. Miał komplet książek i filmów. - Poczekaj chwilę - rzucił. Gdzieś w de usłyszała głos. Pewnie mama Petera pytała, z kim rozmawia. - Okej, jestem - powiedział. - To tylko strażnik upewniający się, czy nie zwiałem. Riley spojrzała na ojca i westchnęła. Lubiła rozmawiać z Peterem, ale jej tata nie będzie z nią przez cały wieczór. - Eee, Peter, mogę zadzwonić później? Jestem teraz z tatą, a on musi niedługo lecieć i... - Zrozumiałem. Zadzwoń, gdy będziesz miała chwilkę, dobra? - zapytał jej przyjaciel. - Nadal wymiatasz. - Rozłączył się. Jej tata zatrzymał auto na znaku stop. Jakiś staruszek człapał przez skrzyżowanie. Do sklepowego wózka przypiął zaniedbanego psa, który trzymał coś w pysku. - Widzisz? - spytał jej tata. - Mówisz o staruszku? - Widzisz białą obwódkę dookoła niego? Jedyne, co widziała, to starszy mężczyzna z psem. - To anioł - wyjaśnił. - Niemożliwe! Riley wpatrzyła się w mężczyznę. Wyglądał tak samo, jak inni bezdomni włóczący się po mieście. - Zawsze myślałam, że aniołowie mają skrzydła i noszą szaty lub coś w tym rodzaju. - I tak jest. Ci opiekuńczy mogą wyglądać zupełnie jak my, chyba, że chcą ujawnić swoją prawdziwą postać. Mężczyzna- anioł dotarł do chodnika, pogłaskał psa i ruszył dalej. - W dzisiejszych czasach jest ich w Adancie znacznie więcej - zauważył jej tata. Coś w tonie jego głosu przykuło uwagę Riley. - Mają oko na demony. To chyba dobrze? - spytała. Wzruszył ramionami. - Nie jestem pewien. - Czy potrafią robić typowo anielskie rzeczy, cuda i tym podobne? - Podobno tak. - Zamilkł na chwilę, koncentrując się na prowadzeniu pojazdu. Nagle ni z tego, ni z owego zapytał: - Czy ty i Peter kiedykolwiek pójdziecie na randkę? W odpowiedzi zamrugała z zaskoczeniem. Skąd mu to przyszło do głowy? - Eee... nie. - Dlaczego? To miły dzieciak. - On... Peter. To znaczy... - Zmagała się ze sobą, chcąc znaleźć najlepsze wytłumaczenie dla oczywistej odpowiedzi. - To tylko przyjaciel. Jej tata uśmiechnął się znacząco. - Przyjąłem. Znałem w liceum dziewczynę podobną do ciebie. Nigdy bym nie pomyślał, że coś do niej poczuję. Tata rzadko wspominał o swojej przeszłości. Riley nie widziała przeszkód w kontynuowaniu

tematu. - Kim ona była? - Twoją mamą. - Zmarszczył brwi, gdy jęknęła. - Dzwoni do mnie, bo jest samotny - wyjaśniła. - Albo dlatego, że bardzo cię lubi. - Jasne, jasne. Próbuj dalej. Na oku ma Simi. - Tę baristkę z kawiarni? - zgadywał jej tata. - Tą z punkowymi, neonowymi włosami? Riley kiwnęła głową. - Trzeba było ją widzieć w zeszłym miesiącu. Miała zrobione czarno- białe pasemka, a końcówki przefarbowała na różowo. Aż zaparło mi dech w piersiach. - Nawet o tym nie myśl - odparł, unosząc ostrzegawczo brew. - A nawet gdyby... - miała wystarczająco dużo problemów związanych z byciem uczennicą, żeby stylizować się na nieudany kostium na Halloween. - Jak tam w szkole? Wciąż każą wam, uczniom przedostatniego roku, siedzieć tuż przy produktach mlecznych? Riley zmarszczyła nos. - W porządku. Sklep śmierdzi jak spleśniały ser, a z sufitu zwisają jakieś stare banery. Tam jest ohydnie. Po podłodze biegają myszy, a wszędzie leżą martwe karaluchy - strzepnęła palcami z obrzydzeniem. Jeszcze przed tym, jak jej ojciec stracił pracę i zaczął łapać demony, ona i Peter chodzili do normalnej szkoły. Teraz, z powodu cięć budżetowych, chodzili trzy razy w tygodniu do szkoły wieczorowej, mieszczącej się w budynku po opuszczonym sklepie spożywczym. Nauczyciele w większości pracowali w innych miejscach, na przykład zbierając złom albo sprzedając hot dogi w sklepach całodobowych. - Niektórzy z zaprzyjaźnionych nauczycieli mówią, że są już plany, aby przeorganizować lekcje - ostrzegł ją tata. - Możesz zmienić szkołę. To nie była dobra wiadomość. - Dopóki Peter będzie ze mną, nie dbam o to, gdzie nas przerzucą. - Teraz masz przynajmniej sklep pod nosem. Mogłaś trafić na starą, meksykańską spelunkę i wracałabyś do domu przesiąknięta stęchłymi burritos. - Fuuuuj... - odparła. - Zawsze wiedziałem, że będę zarabiał na życie jako nauczyciel - przyznał jej tata. - Sądziłem nawet, że miasto zrobiło dobry interes sprzedając szkoły Bartwellowi. Myślano, że w ten sposób uzyska więcej pieniędzy na edukację. - Pokręcił głową. - Tak bardzo się myliłem. Riley doskonale znała tę historię. Firma Bartwell Industries wynajmowała budynki szkolne miastu i nieustannie podnosiła czynsz. W samym środku kryzysu, nie będąc w stanie sprostać oczekiwaniom finansowym, Adanta swoje szkolne klasy pozostawiła puste, mając nadzieję, że ich właściciele obniżą czynsz. Bartwell wkrótce potem zbankrutował. Zostawił po sobie zrujnowane budynki, lekcje odbywające się w dawno niedziałających sklepach i mnóstwo bezrobotnych nauczycieli. - Przynajmniej potrafię łowić - powiedział z żalem. - Obydwoje umiemy. Pokiwał głową, ale widziała, że nie chciał tego przyznać. Jej ojciec zwykle się spieszył, gdy czekał na łowy, ale tym razem szli wolno, pokonując dystans dzielący parking od budynku mieszkalnego. - Nie oczekuję od ciebie, że zostaniesz łowcą, bo ja nim jestem - powiedział melancholijnym tonem. Riley myślała o jego słowach, gdy lawirowali między zardzewiałymi rowerami i skuterami. - Chcę to zrobić, tato. - Chwyciła i mocno ścisnęła jego dłoń. - Nie chcę pracować za ladą. To nie dla mnie. Jego twarz przybrała zrezygnowany wyraz. - Miałem nadzieję, że może zmienisz zdanie, ale po dzisiejszym dniu jestem przekonany, że tak się nie stanie. Stawiłaś czoło Harperowi, a to wymaga odwagi. - Dlaczego jest takim fiutem? - zapytała. - Zachowuje się, jakby wszystkich nienawidził. - Stracił wielu ludzi. Każdy ma jakąś granicę wytrzymałości, Riley. On swoją przekroczył dawno temu.