Agnieszka1301

  • Dokumenty420
  • Odsłony84 353
  • Obserwuję136
  • Rozmiar dokumentów914.6 MB
  • Ilość pobrań42 878

Kocham Rzym

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Kocham Rzym.pdf

Agnieszka1301 Dokumenty
Użytkownik Agnieszka1301 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 260 stron)

= Copyright © 2016 by Isabelle Laflèche All rights reserved © Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2016 PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Urszula Gireń, fotografie na okładce © Alamy/BE&W, © Coffee Anel Milk/E+/Getty Images REDAKTOR PROWADZĄCY: Katarzyna Krzyżan-Perek REDAKCJA: Anna Rudnicka KOREKTA: Paulina Orłowska-Bańdo, Lidia Timofiejczyk Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 619 27 70 ISBN: 978-83-08-05878-7 Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

Spis treści MOTTO ROZDZIAŁ PIERWSZY ROZDZIAŁ DRUGI ROZDZIAŁ TRZECI ROZDZIAŁ CZWARTY ROZDZIAŁ PIĄTY ROZDZIAŁ SZÓSTY ROZDZIAŁ SIÓDMY ROZDZIAŁ ÓSMY ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ DZIESIĄTY ROZDZIAŁ JEDENASTY ROZDZIAŁ DWUNASTY ROZDZIAŁ TRZYNASTY ROZDZIAŁ CZTERNASTY ROZDZIAŁ PIĘTNASTY ROZDZIAŁ SZESNASTY ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY ROZDZIAŁ OSIEMNASTY ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Otwórz me serce, tam znajdziesz wyryte słowo „Italia” Robert Browning

ROZDZIAŁ PIERWSZY — Co powiesz na romantyczny weekend we dwoje, ma chérie? — pyta Antoine, spoglądając na mnie znad stolika w Les Deux Magots, jednej z moich ulubionych kafejek na lewym brzegu Sekwany. Rozsiadłam się wygodnie na krześle z widokiem na bulwar Saint-Germain i czytam weekendowe wydanie „Madame Figaro”, skubiąc tartę tatin. Coniedzielne wizyty w kawiarni stały się elementem naszego weekendowego rytuału i stanowią miłą odmianę po pracowitym tygodniu. Patrzę na Antoine’a i ujmuję jego dłoń. Zaczyna bawić się moim pierścionkiem od Diora, tym z napisem „oui”, który dał mi w prezencie, kiedy przeprowadziłam się z powrotem do Francji. — Brzmi bosko, mon amour. Jakieś pomysły? — Rzym. — Unosi ray-bany i puszcza do mnie oko. Natychmiast się ożywiam. Przypominają mi się słowa Iris Apfel, bliskiej memu sercu amerykańskiej ikony stylu: „W chwili, gdy postawiłam stopę na włoskiej ziemi, poczułam się, jakbym wróciła do domu. Moim zdaniem Włosi są bardziej stylowi niż Francuzi… Italia to bardzo podniecające miejsce”. Podróż do zmysłowego, kolorowego kraju — oto, czego pragnie moja dusza i potrzebuje nasz związek. Mamy za sobą z Antoine’em okres wzlotów i upadków podczas mojego niedawnego śledztwa w sprawie podróbek. Kosztowało mnie ono mnóstwo czasu i energii, że nie wspomnę już o grożącym mi niebezpieczeństwie. Weekendowy wypad we dwoje dobrze nam zrobi. Poza tym Antoine jest mistrzem, jeśli chodzi o tego typu eskapady. Wciąż z rozmarzeniem wspominam podróż do Granville w Normandii, którą zorganizował na zakończenie mojego pierwszego tygodnia pracy u Diora, żebym mogła odwiedzić dom rodzinny projektanta. Na myśl o tym wyjeździe, a zwłaszcza jego bardziej pikantnych momentach, rumieniec wypełza mi na policzki. — Słyszałem w kancelarii o nowym hotelu w Rzymie. Podobno jest tam jakiś supermodny klub i fantastyczne pokoje. Z wielką chęcią cię tam zabiorę. Zaskoczona odkładam magazyn. Modny hotel? Klub? Przecież Antoine nie przepada za tego typu miejscami. Ma dość osobliwe

upodobania — woli hotele, które tchną szczególnym urokiem albo mogą się poszczycić bogatą historią. Nie zależy mu na tym, żeby się popisywać i bywać w modnych lokalach. To jedna z rzeczy, które tak w nim lubię. Jeśli któreś z nas jest zwierzęciem klubowym, to raczej ja — dzięki mojemu zawsze trzymającemu rękę na pulsie asystentowi Rikashowi, który rozkwita, gdy może wręczyć kluczyki do samochodu boyowi i usiąść w sektorze dla VIP-ów. Zaczyna kiełkować we mnie podejrzenie, że propozycja Antoine’a to objaw kryzysu wieku średniego, szybko jednak odpycham od siebie tę myśl. Przecież gdyby tak było, nie zabierałby mnie ze sobą, prawda? Ponieważ milczę i patrzę na niego ze zdziwieniem, odgaduje, że nie jestem przekonana. — O co chodzi, Catou? Nie lubisz Rzymu? Możemy się wybrać gdzie indziej. — Sprawia wrażenie rozczarowanego i odrobinę urażonego. Spuszczam głowę, zawstydzona, że tak go zgasiłam i storpedowałam spontaniczną inicjatywę. Czuję się stara niczym rzymskie katakumby. — Non! Nie zrozum mnie źle, z rozkoszą polecę z tobą do Rzymu! Zdziwiło mnie tylko, że wybrałeś taki hotel, to wszystko. Zwykle wolisz mniej rozrywkowe miejsca. Nie miałam pojęcia, że lubisz nocne życie. — Doszedłem do wniosku, że odrobina różnorodności dobrze nam zrobi. Poza tym w kancelarii wszyscy się tym hotelem zachwycają. — Składa gazetę i upija łyk czerwonego wina. Choć zgadzam się, że podróż do Włoch podniosłaby nieco temperaturę w naszym związku, fakt, że rekomendacje pochodzą od moich byłych kolegów z Edwards & White, międzynarodowej firmy prawniczej, w której rozpoczynałam karierę (to w jej nowojorskim oddziale poznałam Antoine’a), sprawia, że spoglądam na pomysł raczej obojętnie. Robię głęboki wdech i gryzę się w język, żeby uniknąć kłótni o drobiazgi. — Sam jesteś świetnym organizatorem. Naprawdę potrzebujesz, żeby ktoś ci doradzał? Uwielbiam twoje pomysły. — Możemy się wybrać, dokąd tylko chcesz, ma chérie. — Bierze moją dłoń i całuje czubki palców, co sprawia, że natychmiast mięknę.

Zmieniam zdanie. Skoro Antoine ma ochotę na clubbing, to pourquoi pas? Ostatni raz widziałam, jak podryguje na parkiecie na weselu mojej przyjaciółki Lisy na południu Francji. I mogę stwierdzić jedno: na pewno przydałoby mu się nieco praktyki. — Wybacz, mon ange — grucham czule. — Rzym brzmi cudownie. Będę mogła podpatrzeć najnowsze trendy w modzie. — Pochylam się nad stolikiem, żeby go pocałować. — Nie mogę się doczekać. Kiedy lecimy? Cieszę się zwłaszcza z tego, że udało mu się znaleźć czas na ten wypad właśnie teraz, bo wiem, że ma w kancelarii mnóstwo pracy w związku z pewną dużą transakcją. — Zadzwonię do biura podróży i sprawdzę, jak szybko możemy zarezerwować miejsca. Wstaje od stolika i wybierając numer w komórce, wychodzi na gwarną ulicę. Jedną rękę trzyma nonszalancko w kieszeni spodni. Wygląda jak chłopiec z dobrego domu, nic więc dziwnego, że przyciąga wzrok kilku ślicznych paryżanek siedzących nieopodal. Jednak gdy tylko napotykają moje spojrzenie, od razu wracają do swoich limonades. Kilka minut później Antoine zjawia się z szerokim uśmiechem, całuje mnie w czoło i odkłada telefon na stolik. — Wszystko załatwione, wylatujemy w przyszły piątek. Tylko ty, ja, trzy dni laby i włoski skwar. — Patrzy na mnie tak, że aż czuję ciarki na plecach. Przytulam policzek do jego policzka. Wyczuwam odurzający zapach wody kolońskiej Musc Ravageur. Rozmarzona zaczynam planować, co spakuję. Na pewno bieliznę od Chantal Thomass, jakieś zmysłowe perfumy i nową jedwabną halkę Sabbia Rosa, tę pistacjową. Antoine czyta w moich myślach. — Tylko nie zaprzątaj sobie głowy tym, co zabrać, ma chérie. Jedzenie będziemy raczej zamawiać do pokoju. Nie zamierzam go za często opuszczać. — Całuje mnie namiętnie, a ja czuję się jak Anita Ekberg w objęciach Marcella Mastroianniego w filmie Słodkie życie. Oddycham z ulgą. Wygląda na to, że nocne klubowe życie nie będzie głównym punktem naszego programu. Będziemy się oddawać także innym ziemskim rozkoszom. Bardzo mi to odpowiada, grazie

molte. Pałaszujemy na spółkę talerzyk miniaturowych makaroników i pianek guimauve w kolorze mięty, a gdy wychodzimy na bulwar Saint-Germain, Antoine zarzuca mi płaszcz na ramiona. W kawiarniach panuje tłok, pełno w nich zatopionych w ożywionej rozmowie paryżan i dzieci dopraszających się smakołyków. Z kuchni i okien mieszkań unoszą się kuszące zapachy francuskich potraw. Zamiast iść prosto na najbliższą stację metra, Antoine prowadzi mnie w stronę Sekwany i wskazuje jakiś punkt w oddali. — Chciałbym ci coś pokazać — mówi. Spacerowym krokiem idziemy rue Bonaparte, trzymając się za ręce, a potem wzdłuż rzeki w kierunku katedry Notre Dame. Wreszcie docieramy do Pont de l’Archevêché, popularnego mostu dla pieszych. Paru malarzy rozstawiło sztalugi, by wykorzystać wspaniały widok na katedrę. Jest kilka par, które robią sobie zdjęcia, i grupka nastolatków leniwie przerzucających się uwagami. Stajemy pośrodku, by podziwiać panoramę. — Nigdy nie mam dość tego widoku. Cudowny, prawda? — Tak samo jak ty, ma chérie. Całuję go namiętnie i powoli ruszamy w stronę domu, trzymając się za ręce i śmiejąc się jak para beztroskich nastolatków. Paryż — ten ze zdjęć Doisneau, z Moulin Rouge, Folies-Bergère, niezliczonymi ekskluzywnymi butikami z bielizną i słynnymi kurtyzanami — zawsze uchodził za najbardziej romantyczne miasto świata. Na nasz Paryż składają się natomiast cotygodniowe wizyty w Musée de la Vie Romantique, nieoczekiwany pocałunek, zapach uwodzicielskiej wody kolońskiej Antoine’a, ciepło jego ciała i od czasu do czasu wizyta w Hôtel Amour. A gdy w naszym mieszkaniu przy rue du Bac gasną światła i mój ukochany składa mi na ustach pocałunek strzelisty jak wieża Eiffla, czuję się bezkresna niczym rozległe niebo nad tym miastem światła.

ROZDZIAŁ DRUGI „Mówiłam, że będę gotowa za pięć minut, więc przestań mi zawracać głowę co pół godziny”, zirytowała się kiedyś Marilyn Monroe. To samo czuję na widok Antoine’a, który stoi przy drzwiach ze skórzaną torbą podróżną na ramieniu. W prostym czarnym garniturze, białej koszuli i skórzanych półbutach wygląda bardzo elegancko. — Jesteś gotowa, Catou? Nie chcę się spóźnić na samolot. — Niecierpliwie tupie i ta dodatkowa presja sprawia, że zaczynam się pocić. Wprawdzie radził mi nie brać zbyt wielu rzeczy, ale i tak się napracowałam, żeby wybrać idealną garderobę na nasz wypad do Rzymu. Bo choć można wyrwać dziewczynę z Diora, nie sposób wyrwać Diora z dziewczyny. Wzięłam ze sobą klasyczny trencz, śnieżnobiałą koszulę i długą spódnicę w stylu Audrey Hepburn, kilka vintage’owych sukienek, prostą czarną wieczorową suknię, dżinsy i parę swetrów z kaszmiru. Dorzuciłam do tego czółenka od Diora, seksowne szpilki i francuską bieliznę, bien sûr. Na drogę ubrałam się w zestaw inspirowany gelati, czyli włoskimi lodami: spodnie z jasnoróżowej i kremowej wełny, kremowy jedwabny sweterek i beżowe baleriny. Antoine bierze moją walizkę i idzie do drzwi. — Poczekaj! Muszę jeszcze spakować kosmetyki! — wołam spanikowana. Mimo że my, Francuzki, bardzo się staramy, żeby tego nie było widać, rzadko ruszamy się z domu bez całej baterii czarodziejskich eliksirów i środków do pielęgnacji urody. — Za pięć minut mam telekonferencję. Będzie co najmniej dwadzieścia osób. Nie mogę się spóźnić. Może spotkamy się na lotnisku? W ten sposób zdążysz się spakować. Weź limuzynę, a ja złapię taksówkę. Wobec tak nieromantycznego obrotu rzeczy rzednie mi mina. Tyle w temacie dodawania pikanterii naszemu życiu miłosnemu. Czuję się, jakbym leciała na romantyczny weekend z Warrenem Buffettem. Antoine widzi rozczarowanie malujące się na mojej twarzy.

— Przykro mi, Catou, ale nic na to nie poradzę. Jestem w trakcie ważnych negocjacji i w drodze na lotnisko muszę wyjaśnić kwestie finansowe, które wyskoczyły w ostatniej chwili — mówi zaaferowanym, znanym mi aż za dobrze tonem. — Wiesz, jak to jest. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, ma chérie. — Całuje mnie w czubek głowy. — Do zobaczenia niebawem. — Wybiega na klatkę. Wreszcie oddaję bagaż kierowcy i opadam na miękkie skórzane siedzenie. Mieliśmy razem spędzić spokojny dzień w podróży. Nie po to brałam wolny piątek, żebyśmy po drodze uczestniczyli w telekonferencjach albo jechali na lotnisko dwoma samochodami. Próbuję spojrzeć na sytuację z jaśniejszej strony: kiedy Antoine upora się z problemem, resztę weekendu będziemy mieli tylko dla siebie. Gdy samochód wjeżdża na autostradę, uświadamiam sobie, że praca w branży mody, wśród pełnych pasji artystów, sprawiła, że lata spędzone w Edwards & White wydają mi się dziś bardzo odległe. Już nie muszę starać się upchnąć w grafiku spotkań, które wypadły w ostatniej chwili, ani harować całą dobę, by dotrzymać niemożliwych terminów. Widok Antoine’a w wirze pracy dla wielkiej finansjery sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy przepaść między naszymi światami zbytnio się nie pogłębia. Wyglądam przez okno, żeby otrząsnąć się z czarnych myśli. Postanawiam skupić się na hojnej naturze ukochanego i weekendzie, który nas czeka. Uwielbiam bystry umysł Antoine’a — to właśnie jego intelekt sprawił, że się nim zainteresowałam. Dzięki temu, że pracujemy w różnych branżach, mamy o czym rozmawiać, a to na dłuższą metę pozwala podtrzymać ogień w związku. Samochód skręca i moje myśli powoli odpływają w stronę pracy. Z ulgą przypominam sobie, że większość pilnych spraw udało mi się zamknąć przed wyjazdem. Na szczęście ze względu na to, że ostatnio bardzo dużo pracowałam, mój szef Frédéric Canet wspaniałomyślnie zaoferował, że zajmie się kilkoma drobiazgami. Chyba on też uznał, że weekend w Rzymie dobrze mi zrobi. Frédéric niedawno zaproponował, żebym razem z moim asystentem Rikashem zajęła się rozwijaniem działalności Diora za granicą. Ze względu na uczuciowe zawirowania w moim związku wciąż nie dałam mu odpowiedzi. Nie chcę, żeby odległość i przedłużające się

rozstania naraziły na szwank moją relację z Antoine’em. Myślę, że romantyczny weekend z dala od Paryża pozwoli nam rozważyć wszystkie za i przeciw. Wyciągam z torebki iPoda i włączam Fly Away Lenny’ego Kravitza. Ten kawałek wprawia mnie w odpowiedni nastrój — zapominam o wszystkich dużych transakcjach i propozycjach pracy w egzotycznych krajach. Pozwalam, żeby muzyka ukołysała mnie i wprowadziła w stan odprężenia. Na lotnisku ruszam do stanowiska Air France dla pasażerów klasy biznesowej. Tam szybko przechodzę odprawę i zostaję skierowana do poczekalni, gdzie mam się spotkać z Antoine’em. Francja z całą pewnością opanowała sztukę eleganckiego podróżowania: wszyscy pasażerowie klasy biznes mają do dyspozycji miękkie kaszmirowe koce, zdrowe przekąski i butelki wody Jean-Paul Gaultier. Wystrój wnętrza poczekalni jest minimalistyczny, a oświetlenie sprawia, że człowiek ma wrażenie, jakby otulał go kokon. Biorę kilka magazynów z modą, przepyszne ciasteczka i zamawiam cappuccino, będąc myślami już przy naszej romantycznej eskapadzie. Nie mogę się doczekać spacerów po wspaniałych ogrodach Villa Borghese, niespiesznych lunchów w kawiarnianych ogródkach i pocałunków kradzionych nieopodal Koloseum. Zważywszy na moją namiętność do mody, perspektywa zakupów przy via Condotti i na rozmaitych pchlich targach również przedstawia się obiecująco. W oczekiwaniu na Antoine’a postanawiam przypudrować nos. Mojej zmęczonej twarzy na pewno przyda się pomoc. Spoglądając w lustro, próbuję zamaskować cienie pod oczami za pomocą balsamu cytrusowego firmy Aesop, polecanego przez Inès de La Fressange. Ta wyrocznia mody ponoć nigdy nie wybiera się bez niego w podróż. Nakładam grubą warstwę i moja wycieńczona skóra natychmiast ożywa, zmarszczki znikają, a ja znów przypominam siebie. Cierpki, energetyzujący zapach cytrusów pobudza wszystkie zmysły i sprawia, że jestem gotowa na miłość. Może nawet udałoby mi się skusić Antoine’a na jakieś szaleństwo w samolocie. W końcu życie jest krótkie, więc pourquoi pas? Muskam różem policzki — à la Diana Vreeland, ikona stylu

z dawnych lat i naczelna „Vogue’a” — i to dodaje mi pewności siebie. Jestem gotowa zrealizować swój nieprzyzwoity plan. Dla zwiększenia efektu pociągam usta szkarłatną szminką i w rezultacie uzyskuję wygląd femme fatale z lat czterdziestych. Odrobina Bas de Soie Serge’a Lutensa za uszami i jeśli to nie skusi mężczyzny, którego kocham, to już nic tego nie zrobi. Wychodzę z toalety ożywiona, odświeżona i tryskająca energią. Wracam do poczekalni we frywolnym nastroju i widzę, że Antoine’a wciąż nie ma. Próbuję się nie martwić — pewnie chce skończyć telekonferencję przed wylotem. Ponieważ światło jest przygaszone, siadam i zamykam oczy, obmyślając szczegóły naszej wyprawy i sposób, w jaki zrealizuję swój nieprzyzwoity plan. Kilka minut później czuję, jak ręka, zapewne Antoine’a, uspokajająco dotyka mojego ramienia. Nie odwracając się do niego, zamykam oczy i przybieram figlarny ton, żeby stworzyć odpowiednią atmosferę. — A teraz, mon chéri, spraw, żebym się znalazła w siódmym niebie. Mów do mnie po włosku. I nie bój się świństw. Antoine świetnie zna włoski. W college’u przeszedł rozszerzony kurs i zawsze, kiedy słyszę jego nienaganny akcent, dosłownie miękną mi nogi. Lubię też, jak nosi się w stylu eleganckiego mediolańczyka, uwielbiam jego kolorowe kaszmirowe swetry i ręcznie robione skórzane buty. Przypomina mi się wtedy moja pierwsza podróż do Włoch, kiedy razem z mamą pojechałyśmy kupować tkaniny we Florencji. Ona przeczesywała sklepy w poszukiwaniu kosztownych materiałów, a ja gapiłam się na miejscowych przystojniaków. To był bardzo udany wyjazd. Oczy wciąż mam zamknięte, dlatego tylko wyczuwam, że Antoine przysuwa się bliżej. Na myśl o tym, że moje erotyczne fantazje już niedługo się spełnią, czuję cudowne podniecenie. Kiedy wreszcie przerywa ciszę, moje ciało aż pulsuje. Niestety słowa, które szepcze mi do ucha ktoś mówiący po włosku z nieprzyjemnym angielskim akcentem, wcale nie są romantyczne i nie mają nic wspólnego z seksem ani z miłością. — Giorgio Armani, Dolce & Gabana, Roberto Cavalli…

Natychmiast rozpoznaję ten głos. Otwieram szybko oczy i widzę tuż obok twarz mojego asystenta Rikasha. O nie, au secours! Pomocy! — Co ty, u diabła, tu robisz? — Zrywam się z miejsca. — Buon giorno, principessa! Potrzebuję trochę czasu, żeby oswoić się z tym widokiem. Owszem, jestem przyzwyczajona do obecności Rikasha, ale przecież nie tu. I nie w tej chwili. — Też lecisz do Rzymu? Z nami? Mój mózg pracuje jak oszalały. Czyżby Antoine zaprosił Rikasha, żeby mi zrobić niespodziankę? Jeśli tak, to się boję. Skąd ten pomysł? Zaczynam się martwić, że to może faktycznie kryzys wieku średniego. Niepokoi mnie też kwestia orientacji seksualnej ukochanego. Rikash uśmiecha się i poprawia jedwabną poszetkę. Wstaje i okręca się wokół własnej osi, żeby zademonstrować elegancki zestaw: czerwone spodnie, lniana marynarka — beżowa i bardzo szykowna — musztardowa poszetka oraz dobrane pod kolor jedwabne skarpetki. Jak zwykle odrobił pracę domową i jest świetnie zorientowany w trendach obowiązujących we włoskiej modzie. — Tak, skarbie, lecę! Nie cieszysz się? Szczerze mówiąc, do radości to mi w tej chwili bardzo daleko. Jestem raczej zdezorientowana, zaniepokojona i rozczarowana. Rikash ujmuje mnie za ręce i trzyma przez chwilę, patrząc mi w oczy. Czuję, że kroi się coś niedobrego. — Kochanie, obawiam się, że źle to ujęłaś. Lecę do Rzymu nie z wami, tylko… z tobą. Widzi, że jestem zawiedziona, rozgoryczona i mocno wkurzona. Podejrzewam, że moja twarz przybiera odcień jaśniejszy niż sweter, a z nozdrzy bucha mi para jak u byka szykującego się do ataku. — Pojawił się pewien problem w negocjacjach, więc Antoine trzymał mnie w odwodzie na wypadek, gdyby się okazało, że musi wrócić do biura. — Rikash mówi to tak lekko, jakby informował mnie, że Antoine właśnie poszedł do toalety. — I oto jestem! — Otwiera ramiona i zbliża się, żeby mnie uściskać. Podejrzewam, że taki obrót spraw bardzo go cieszy. Mnie nie.

— Merde! Chyba żartujesz?! Antoine zaplanował zastępstwo na romantyczny wypad we dwoje? Kto w ogóle robi coś takiego? Znów myślę o tym, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Tym razem jednak budzi to we mnie nie smutek, tylko czystą, nieposkromioną wściekłość. Zaglądam do telefonu i widzę mnóstwo przepraszających SMS-ów i nieodebranych połączeń. Próbuję oddzwonić, ale natychmiast włącza się poczta głosowa, co tylko pogarsza sprawę. Rzucam komórkę i torebkę na skórzaną kanapę i pozwalam dojść do głosu swojej wewnętrznej Avie Gardner, która powiedziała kiedyś: „Jak wyjdę z siebie, to możesz mnie już nie znaleźć, skarbie”. Mam ochotę wsiąść do taksówki i popędzić do Antoine’a, żeby mu powiedzieć, że to idiotyczny pomysł. Tak ma wyglądać nasze życie? Z zastępstwem w odwodzie, gdy planujemy romantyczny weekend? — Spokojnie, mon amie, tylko się nie denerwuj. — Rikash łapie mnie za ramię i okrągłymi, szerokimi ruchami ręki pokazuje, że mam oddychać. — Tobie też się to zdarzało, pamiętasz? — Ma na myśli podróż do Szanghaju, która wypadła mi w ostatniej chwili w czasach, kiedy już pracowałam dla Diora, i kilka wcześniejszych wyjazdów służbowych, jeszcze w Edwards & White. Próbuję zastosować się do jego rady, robię głęboki wdech, przez chwilę przytrzymuję powietrze, a potem je wypuszczam. To pozwala mi powstrzymać gonitwę myśli. Pochylam się i opieram dłonie na skórzanym siedzeniu, żeby się uspokoić. — Wiem, że każdemu może coś wypaść w ostatniej chwili. Jestem prawniczką i mnie samej takie rzeczy się zdarzały. Ale nie pojawić się na lotnisku? Tak się nie robi. — Przygryzam wargę. — Rozumiem cię, kochanie, spójrz na to jednak z jaśniejszej strony. Masz mnie i możemy się zabawić na koszt Edwards & White. Antoine planował, że spotka się z jakimiś klientami we Włoszech, dlatego część wydatków pokryje jego firma. — O czym ty mówisz? Teraz czuję się już naprawdę pogubiona. Jak to możliwe, że mój asystent wie więcej o sprawach Antoine’a niż ja? Wciąż mówimy o tym samym troskliwym i uważnym człowieku, w którym się zakochałam?

Wygląda na to, że Antoine jest bardziej zainteresowany potrzebami swoich klientów niż moimi. Spoglądam na Rikasha w osłupieniu. Czyżby Antoine próbował ukryć przede mną fakt, że zamierza pracować cały weekend? To dlatego chciał mnie zabrać do Rzymu? Z poczucia winy? — Wydatki pokrywa firma? Naprawdę? — pytam, sięgając po torebkę. Rikash kiwa głową, łapiąc oznaczoną monogramem torbę podróżną. — W takim razie, mon cher ami, lećmy się zabawić. Zakładam parę zabójczych szpilek Sophii Webster, okręcam szyję apaszką, biorę skórzaną kurtkę i ruszam do wyjścia ze wzrokiem wbitym przed siebie i podniesioną głową, stukając obcasami. — To już bardziej w twoim stylu, skarbie. — Rikash klepie mnie po plecach. — Jeśli chcesz, mogę przez cały weekend zwracać się do ciebie „kiciu” — mówi słodkim głosikiem. — Lepiej nie przeciągaj struny. Idę przed siebie pewnym krokiem, starając się sprawiać wrażenie opanowanej, choć w środku rozpadam się na kawałki. Rikash uśmiecha się, zakłada ogromne okulary przeciwsłoneczne i rusza za mną do wyjścia. Moje nadzieje na weekend w stylu Felliniego legły w gruzach. W tej chwili nastawiam się na podróż pod znakiem Traviaty Verdiego, opery opowiadającej o tragicznych losach nieszczęsnej kurtyzany. Co począć, taki los. ROZDZIAŁ TRZECI Mój nastrój zmienia się jednak jeszcze na pokładzie samolotu dzięki przekomicznym opowieściom o sercowych podbojach Rikasha. Przeglądam jego przewodnik po Rzymie, pełen podkreśleń i przypisów, i mówię: — Cały pomazany. Wygląda na to, że przypuściłeś tu niejeden szturm. — A pewnie. Możesz mnie oficjalnie uznać za swoją rzymską

wtykę. — Trzepocze długimi rzęsami, a ja wybucham śmiechem. Ledwo powstrzymuję okrzyk zachwytu, gdy pojawia się posiłek — wspaniałe dania, które dla Air France przyrządza szef kuchni paryskiego Ritza. Popijam risotto czerwonym winem i wyglądam przez maleńkie okienko, dając się porwać niezrównanej wspaniałości Włoch. Już sam widok cudownych mieszkańców tego kraju na pokładzie samolotu, zapach mocnych perfum i melodia ich języka działają kojąco na moje zszargane nerwy. Poza tym wiem, że jestem w dobrych rękach i mój rezolutny towarzysz już o mnie zadba. Przemyślałam też sprawę i postanowiłam pogodzić się z faktem, że Antoine musiał wracać do pracy, choć niezbyt mi to odpowiada. Mimo że gniew opadł, smutek pozostał. Na szczęście czas spędzony z Rikashem będzie jakąś formą rekompensaty. Sięgam do torby po laptopa i w wewnętrznej kieszonce natykam się na paczuszkę owiniętą jaskrawowiśniowym papierem. Rozdzieram opakowanie i w środku znajduję tomik wierszy miłosnych chilijskiego poety Pabla Nerudy, jednego z moich ulubionych autorów. Antoine dołączył do niego liścik: Moje kochanie, serce mi pęka. Naprawdę robiłem, co w mojej mocy, żeby polecieć z Tobą do Rzymu, ale sama wiesz, że człowiek nie zawsze jest panem swojego czasu. Poprosiłem Rikasha, żeby Ci towarzyszył. Lecz choć to tylko drobny gest, mam nadzieję, że mi wybaczysz, a co więcej, że będziesz się świetnie bawiła. Wynagrodzę Ci to, obiecuję! Je t’aime Ściskam i całuję A. Wprawdzie trudno, żeby taki liścik ukoił zbolałe serce, ale gdy Rikash nachyla się w moją stronę i fałszując, zaczyna nucić O sole mio, na mojej twarzy pojawia się cień uśmiechu. — Och, co za szczęściara! Niespodzianka od zakochanego chłopaka — szczebioce mój asystent, zaglądając mi przez ramię. Uśmiecham się z wyższością. Nie ze mną te numery. Dobrze wiem,

że to on podrzucił mi prezent od Antoine’a. Rikash bierze tomik i zaczyna go przeglądać. — Ostatni raz, kiedy ktoś napisał do mnie liścik, zrobił to po to, żeby poinformować, że w lodówce nie ma mleka. Śmieję się, a mój przyjaciel oddycha z ulgą, widząc, że w końcu się odprężyłam. — No proszę, skarbie, sama widzisz, że nie ma absolutnie żadnego powodu do zmartwień. Zobacz, jak Antoine cię kocha. A poza tym masz szczęście, że lecisz ze mną. Przecież gdybyś musiała siedzieć przez weekend zamknięta w pokoju, umarłabyś z nudów. — Zasłania ręką usta, udając, że ziewa. — Jasne. — Wywracam oczami i sięgam po torbę, bo właśnie wylądowaliśmy. — A teraz wybacz, ale muszę się stąd wydostać i znaleźć sobie jakiegoś ogiera. Odsuwa mnie delikatnie na bok i rzuca się po ozdobioną monogramem torbę podróżną Goyarda, robiąc przy tym przedstawienie i blokując przejście. Potrząsam głową i chowam prezent. Wiersze poczytam później. W tej chwili czekają na mnie Rikash i Rzym, dwa cuda świata, które bez reszty pochłaniają moją uwagę.

ROZDZIAŁ CZWARTY Po pełnej przygód podróży taksówką, podczas której Rikash wdał się w ożywioną dyskusję z kierowcą na temat kierunku jazdy i opłaty za kurs, wreszcie docieramy do hotelu. A kiedy wchodzimy do środka, szczęka opada mi do samej ziemi: oto budynek w historycznym centrum miasta zyskał zupełnie nowe oblicze — miejsce dziewiętnastowiecznego palazzo zajęła discoteca. W wysokim marmurowym holu widać mnóstwo dekadenckich akcentów, takich jak czerwona aksamitna huśtawka zwisająca z ogromnego kryształowego żyrandola czy fotele zdobione czarnymi piórami. To miejsce, gdzie Philippe Starck napotyka Imperium Romanum. — Och, czuję, że czeka nas pyszna zabawa, nie sądzisz, kochanie? — Rikash zdejmuje designerskie okulary przeciwsłoneczne i widzę, że jest pod wrażeniem. Oniemiała rozglądam się wokół i dociera do mnie, że Antoine celowo wybrał takie miejsce. Wiedział, że w ostatniej chwili może mu coś wypaść, zdecydował się więc na najmodniejszy hotel, żeby sprawić przyjemność mnie i Rikashowi. Niestety, pobyt w luksusowym apartamencie nie zrekompensuje zawodu, jaki sprawił mi, nie zjawiwszy się na lotnisku. Rikash od razu dostrzega w odległym końcu holu bar błyszczący niczym dyskotekowa kula. Widzę siedzenia ze skóry węgorza, przyćmione światło i atrakcyjną clientèle. Podejrzewam, że wylądujemy tam raczej wcześniej niż później. W końcu jest piątkowy wieczór, a mnie przydałoby się coś mocniejszego. Mój asystent szybko podchodzi do kontuaru w recepcji, gdzie już czeka na niego wysoki, przystojny, melancholijny typ z przylizanymi czarnymi włosami i śnieżnobiałymi zębami, ubrany w elegancki garnitur. — Ciao bello. Przystojny Włoch odpowiada mrugnięciem, całują się na powitanie i głośno szepcząc, zaczynają flirtować. Najwyraźniej dobrze się znają. Wyczuwam jakiś szwindel. A w każdym razie tajemnicę, do której nie zostałam dopuszczona.

Załatwiam meldunek i z Rikashem spotykamy się przy windach. — O co chodziło? — Przecież mnie znasz. Lubię mieć ustosunkowanych przyjaciół — odpowiada dość mętnie. — Owszem, znam. Kto to był i w jaki sposób może się nam przydać? — Och, to tylko miejscowy, który załatwił nam na dziś rezerwację w jednej z najmodniejszych restauracji w Rzymie, to wszystko. — Jakim cudem ci się to udało?! Uśmiecha się szeroko i wiem, że kosztowało go to znacznie więcej niż wymiana uprzejmości z atrakcyjnym Włochem. Powstrzymuję się od dalszych pytań — niedługo i tak wszystkiego się dowiem. Otwieram drzwi do naszego apartamentu i znów staję oniemiała z wrażenia. Cały jest w czerni i bieli, z lustrami sięgającymi do sufitu, kryształowymi żyrandolami, ogromnym łożem i pluszowym szezlongiem. W jednej chwili rzednie mi mina — wyobrażam sobie, jak cudownie bawilibyśmy się w tym zmysłowym wnętrzu z Antoine’em. Jednak ze względu na przyjaciela staram się nie okazywać rozczarowania i przywołuję na twarz sztuczny uśmiech. — Ja śpię po prawej, jest bardziej feng shui — oznajmia Rikash i rusza do łazienki, zabierając czarną aksamitną kosmetyczkę. — Przykro mi, kochanie, ale zwykle w hotelu biorę jedynkę. Lubię mieć wyłożone wszystkie kosmetyki. No wiesz, żeby były łatwo dostępne. Wystawia swoje niezliczone kremy i flakonik Le Male Jean-Paula Gaultiera. Perfumy w buteleczce przypominającej kształtem męski tors w obcisłej marynarskiej koszulce są wręcz stworzone dla mojego przyjaciela. Wygląda na to, że Rikash ma więcej kosmetyków niż ja. Bardzo mnie to bawi i wprawia w dobry nastrój. — Co ja bym bez ciebie zrobiła? — Z czułością ściskam go za ramię. — Rzecz w tym, że nic. Traktuję to jako zaproszenie. — No dobra, jest piątek wieczór, idziemy na miasto. Gotowy? — Ja tak, ale ty nie. — Obrzuca mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

— Tak? A to dlaczego? — Bo jesteśmy w Rzymie, skarbie, a nie na Coney Island. Twoja garderoba wymaga przeglądu. Wyglądasz jak wielka porcja waty cukrowej. Zobaczmy, co tam masz. Wyciąga vintage’owe sukienki z mojej walizki i z pogardą rzuca na łóżko. — Kto cię pakował? Babcia? Przerzuca rzeczy i w końcu znajduje skórzaną kopertówkę Diora wykończoną złotą lamówką. Jego aprobatę zyskuje też kosmetyczka z czerwoną szminką i zmysłowymi perfumami. — Dobra, mamy coś na początek — mówi. — Wzięłaś jakieś ciuchy, które odsłaniałyby choć trochę ciała? — dopytuje się, wciąż grzebiąc w mojej walizce. — Dziś wieczorem powinnaś pokazać to i owo. Zamierzałam włożyć żółto-złotą vintage’ową sukienkę, którą wypatrzyłam podczas podróży do Kalifornii, niechętnie jednak zgadzam się na czarną wieczorową z głębokim dekoltem. Rikash zatrzymuje wzrok na moich nogach i kręci głową. — Wygląda na to, że mamy problemino. — Wyciąga z mojej walizki parę pomiętych czarnych pończoch i trzyma w dwóch palcach, jakby to była zdechła ryba. — Prawdziwe Włoszki noszą wyłącznie nieskazitelne designerskie pończochy. A cokolwiek to jest, na pewno do tej kategorii nie należy. — Ale one są nowe. Miałam je na sobie tylko raz! — protestuję. — Nie o to chodzi. W porównaniu z pończochami, które noszą Włoszki, to po prostu drugi sort. A poza tym nie wiesz, że nie powinno być widać szwu? Trudno o większe faux pas. To tak, jakbyś pokazała majtki. Orientacja mojego asystenta w kwestiach mody zawsze robi na mnie wielkie wrażenie. Problem pończoch jakoś mi umknął, bo zwykle wolę chodzić bez nich. — Nie miałam pojęcia. Dzięki, że mnie oświeciłeś. — Lepiej weź to sobie do serca. Włosi potrafią być pod tym względem naprawdę bezwzględni — mówi, jakby mi robił przysługę, i staje obok, podpierając się pod boki.

— Dobra, skoro tak twierdzisz, jutro coś kupię. A dziś wieczorem wyjdę bez pończoch, w samych czółenkach. Nikt nie zauważy. Co ty na to? — Hm, nie. — Łapie mnie za ramię. Ledwie zdążę chwycić w biegu torebkę, a już jesteśmy przy drzwiach. — Niccolo dwoił się i troił, żeby zarezerwować dla nas stolik. Musisz mieć pończochy idealne. I żadnych wymówek. Pędzimy na Plac Hiszpański u podnóża Schodów Hiszpańskich. To jeden z najsłynniejszych placów w Rzymie, przy którym ulokowało się wiele sklepów. Plac swoją nazwę zawdzięcza Palazzo di Spagna, siedzibie ambasady Hiszpanii. Po prawej stronie schodów znajduje się dom, w którym ponoć mieszkał angielski poeta John Keates, próbuję więc przekonać Rikasha, żebyśmy zajrzeli przez okno do środka. Bezskutecznie. Naszym celem jest znalezienie designerskich pończoch i nic innego się nie liczy. Mijamy rozliczne butiki, których wystawy zapierają dech w piersi. Trudno przejść obok i się nie obejrzeć. Na widok butów co chwila wykręcam głowę. Przyciągają mój wzrok tak samo jak torebki z miękkiej skóry. Włoscy projektanci są bardzo dumni z ręcznie robionych dodatków, a ja postanawiam, że wrócę tu, gdy tylko załatwimy najpilniejszą potrzebę. Nagle Rikash zatrzymuje się przed wystawą sklepu Roberta Cavallego. — Coś takiego powinnaś założyć na wieczór! Manekin jest ubrany w czarny skórzany top z ramiączkami wiązanymi na szyi i spodnie typu palazzo z satyny w ogromne czerwone róże i błękitne ptaki. Zestaw uzupełniają niebotycznie wysokie szpilki z noskiem w szpic i cienkimi metalowymi obcasami. Rikash patrzy na mnie, szukając aprobaty, ale moja twarz pozostaje bez wyrazu. Pod tym względem nigdy nie dojdziemy do porozumienia, ruszamy więc przed siebie. Kawałek dalej dostrzegam sklep Diora przy via Condotti. Mieści się w budynku w kolorze ochry i wygląda zupełnie inaczej niż ten przy avenue Montaigne w Paryżu. Sprawia wrażenie odważniejszego, bardziej egzotycznego i barwnego.

— Rikash, spójrz, butik Diora. Może powinniśmy zajrzeć i się przywitać? Wypadałoby, non? — Czy moglibyśmy choć na chwilę zapomnieć o pracy? Poczuć się jak Włosi? Nie zatrzymuje się, a ja nie zamierzam się z nim spierać. Znajdę sposób, żeby wpaść do sklepu Diora przed wylotem. W ogromnym domu towarowym Rikash rusza do działu z dodatkami krokiem gotującego się do boju żołnierza. I podczas gdy ja oglądam luksusowe dodatki, on wybiera dla mnie parę pończoch Fendi z czarnej koronki. Wręcza mi swoje znalezisko, a mnie mina rzednie na widok ceny. Kosztują tyle co skórzany portfel. Może i pracuję dla Diora, ale nie szastam pieniędzmi i zwykle nie kupuję tak drogich designerskich dodatków. Zwłaszcza że założę je pewnie góra dwa razy, bo potem będą do wyrzucenia. — Skarbie, chcesz podbić Rzym czy nie? Jeśli tak, to rób, co mówię. — Zerka na zegarek. — I to szybko, bo spóźnimy się na kolację. Biorę pończochy i idę do kasy. Już to przerabiałam i wiem, że nie ma sensu protestować. Prawdę mówiąc, w tego typu kwestiach Rikash zwykle ma rację. Akurat kiedy sprzedawca wkłada do czytnika moją kartę (a ja wzdrygam się w duchu), do kasy podchodzi kobieta pod sześćdziesiątkę, z blond włosami upiętymi wysoko w kok à la Ivana Trump. To, co ma na sobie, można opisać tylko jako Versace do sześcianu: przyciągające wzrok zielone spodnie z ozdobnej tkaniny we wzór paisley, biała koszula, gruby pasek z lamy i mnóstwo błyszczących dodatków. Kobieta kładzie na ladzie parę drogich czarnych rajstop. Zerkam na metkę i widzę, że to marka domu towarowego. Widzę też, że Rikashowi nie podoba się strój Włoszki — nawet mój asystent sprawia wrażenie oślepionego tym blichtrem. — Dostałam od nich wysypki! — mówi do sprzedawcy kobieta, wskazując na rajstopy. Tak obcesowe, jawne oskarżenie sprawia, że aż podskakuję. — Przykro mi, laleczko — mówi Rikash. — Może jednak zaczekasz z omawianiem swoich problemów zdrowotnych, aż wyjdziemy.

Szturcham go w żebra, kobieta jednak zupełnie ignoruje mojego przyjaciela. — Pan nie rozumie, mam alergię na sztuczne włókna. Na opakowaniu jest napisane, że rajstopy są z bawełny, a to nieprawda. Proszę spojrzeć. — Unosi nogawkę ozdobnych spodni i pokazuje łydkę oszpeconą czerwoną pokrzywką. Zaciekawiona przykucam, żeby przyjrzeć się bliżej, a zdegustowany Rikash odwraca wzrok. — Och, wygląda na bolesną — mówię, starając się okazać współczucie. Sprzedawca i mój przyjaciel patrzą w drugą stronę, ignorując kobietę. — Mam uczulenie na poliester i sztuczne barwniki. Czy inni klienci też się na to skarżyli? — kobieta pyta sprzedawcę. — Na pewno nie ja jedna zwracam na to uwagę, prawda? — dopytuje się, próbując uzyskać informację. — Powinni państwo zmienić metkę i zaproponować mi zwrot pieniędzy. — Ściąga czerwone usta. Kiwam głową. W tych okolicznościach wydaje się to rozsądnym rozwiązaniem, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę cenę rajstop. Tymczasem ku mojemu zdumieniu sprzedawca wręcza kobiecie opakowanie z powrotem. — Przykro mi, ale nic nie możemy zrobić w tej sprawie. Obawiam się, że to nie nasz problem. Rikash spogląda na mnie ze zdziwieniem. Wprawdzie cudze kłopoty ze skórą mogą go nie obchodzić, pracuje jednak w branży odzieżowej i wie, jak ważny jest stosunek do klienta. Oto przykład fatalnej obsługi. — To jest wasz problem! To wasza marka, a opis na metce nie zgadza się ze stanem faktycznym. To oszustwo! — Kobieta podnosi głos. Rikash pochyla się i kładzie na kontuarze obie dłonie, przybierając pozę sprzedawcy używanych samochodów. — Skarbie, to twój szczęśliwy dzień. Masz przed sobą dwa najświetniejsze umysły prawnicze europejskiej branży mody. Walczymy z oszustwami na całym świecie.