Podziękowania
Otrzymałam tak wiele wsparcia i rad podczas zbierania materiałów do
tej książki, że trudno wskazać, komu należą się podziękowania w
pierwszej kolejności, jako że wkład wszystkich osób był tak samo
entuzjastyczny i nieoceniony. Aczkolwiek, moje najgłębsze wyrazy
wdzięczności składam łanowi Kelcey'emu z kancelarii Kelcey and
Hall, który nie tylko dostarczył mi inspiracji do stworzenia postaci
Jolyona Crane'a, ale również, wykazując się wielką cierpliwością,
przeprowadził mnie przez proces wnoszenia sprawy o gwałt do sądu.
Jeśli popełniłam jakieś błędy, idą one wyłącznie na moje konto.
Posterunkowy Carl Gadd z policji okręgowej Avon oraz Somerset jest
moim bohaterem - bardzo Ci dziękuję, Carl, za Twoje niewiarygodne
wsparcie oraz wszystkie ważne informacje dotyczące procedur
aresztowania. Chciałabym również złożyć podziękowania policjantce
Lizie Cole, pracującej w tym samym okręgu, w Wydziale do Walki z
Przestępczością Seksualną za tak szczegółowe informacje o roli oficera
pełniącego służbę we wspomnianym wydziale. Pragnę podziękować
Markowi
Bartonowi z Koronnej Służby Prokuratorskiej za to, że pomógł mi
zrozumieć sposób działania prokuratury w początkowej fazie
wniesienia oskarżenia. Wreszcie wielkie podziękowania dla Melissy
Cullum z Corporate Communications policji okręgowej Avon oraz
Somerset.
Swoją miłość i podziękowania składam mojej drogiej przyjaciółce
Lesley Gittings, która nie szczędziła dla mnie czasu i podzieliła się
wiedzą o Somerset, aby pomóc mi osadzić książkę w okolicznych
realiach. Moja wdzięczność i podziękowania należą się również
wybitnie utalentowanemu rzeźbiarzowi Clare'owi Tupmanowi - jego
niezwykle piękne prace stały się inspiracją dla rzeźb Alicii. Proszę,
zajrzyjcie na stronę www.claretupmansculpture.co.uk, aby zapoznać
się z pracami artysty. Dziękuję również Jake'owi Tupmanowi za
bardzo interesującą i przesyconą energią wyprawę po Bruton oraz
bezcenne wskazówki dotyczące zachowania młodych mężczyzn.
Wielkie podziękowania dla Lisy Trowbridge, wspaniałej przyjaciółki i
cudownej pani weterynarz, która dała mi wiele istotnych rad. I dla
Davida Andersona za jego ekspercką wiedzę na temat wyjątkowego
mostu The Clifton Suspension Bridge.
Jeszcze raz pragnę podziękować mojej wspaniałej wydawczyni Susan
Sandon za ogromne wsparcie oraz cenne rady. Dziękuję również
Georgine Hawtrey-Woore, Kate Elton, Robowi Waddingtonowi,
Trishy Slattery, Louisowi Gibbsowi, Louise Campbell, Davidowi
Parrishowi oraz wszystkim pozostałym z zespołu Arrow. I oczywiście
mojemu drogiemu przyjacielowi, a także agentowi Toby'emu
Eady'owi.
Składam też podziękowania Rachel Herrington, której hojne wsparcie
na rzecz organizacji Autism Speaks zaowocowało nadaniem jej
imienia najlepszej przyjaciółce Alicii w tej książce.
Rozdział 1
W Holly Wood nigdy nie zdarzyło się nic ciekawego. Zagubione jak
igła w stogu siana, położone w sercu hrabstwa Somerset, było
prowincjonalnym, nudnym miasteczkiem z trzech stron otoczonym
krętą rzeką i oddzielonym od sąsiadujących z nim wiosek rozległymi,
trawiastymi polanami oraz splotem wiejskich dróżek pomiędzy
żywopłotami niczym plątanina żył. Całe miasteczko obejmowało
raptem kilkaset domów, część z nich powstała w XVI wieku, niektóre
w czasach wiktoriańskich, a pozostałe, jak na przykład aleja domków
parterowych zakręcona jak wesoło merdający ogon wokół
południowych przedmieść miasteczka, zostały wybudowane w latach
sześćdziesiątych. Na dawnym obszarze Bluebell Field, położonym
zaraz obok Bruton Road, wyrósł kompleks ujednoliconych budynków
mieszkalnych. Rezydencje stały ścieśnione obok siebie niczym grupka
nowych chłopców przed bramą szkoły, zbyt nieokrzesanych, by mogli
zostać przyjęci do paczki, ale gorliwie i nieśmiało czekających na
swoją kolej.
Główna ulica Holly Wood, zarazem oryginalna i banalna, po jednej
stronie zaczynała się od rzędu czterech wyjętych jak z obrazka
wiejskich domków, za którymi znajdowały się warsztat samochodowy
Toma Sebastiana i postój taksówek. Potem dochodziło się do klasztoru
z fasadą w stylu dynastii Tudorów, a tuż za nim był bar The Friary z
kołyszącym się neonem, gdzie wyświetlały się litery O, P i N, kiedy
serwowano rybę z frytkami. Obok mieścił się od dawna już zamknięty
Midland Bank, a za nim lokalny sklepik spożywczy pani Neeve, w
którym niegdyś działała poczta, ale w ramach redukcji kosztów
zrezygnowano z tych usług. Tak więc mieszkańcy musieli jeździć
sześć kilometrów do Bruton, żeby kupić znaczki, odebrać emeryturę i
przesyłki. Niezmotoryzowani korzystali z uprzejmości innych
kierowców lub wybierali autobus linii 85 i podróżowali okrężną,
bardzo malowniczą trasą, jaka prowadziła do średniowiecznego miasta
Wells. Za sklepem był zakręt do Holly Way, tam znajdowały się
najbardziej ekskluzywne rezydencje położone nad brzegiem rzeki, a za
nimi stary zrujnowany kościół normandzki pod wezwaniem św.
Grzegorza, bezpiecznie osadzony w bałaganie poprzewracanych i
wypłowiałych nagrobków przypominał skostniałego dziadka
czuwającego nad spokojnym snem gromadki pociech. Przez środek
głównej ulicy przebiegał wąski pas zieleni, na którym stał pomnik
poświęcony pamięci wydarzeń z czasów I wojny światowej, a kilka
ławek z przymocowanymi doń lśniącymi mosiężnymi tablicami ku
pamięci było niczym strażnicy przy przepięknym łożu niecierpków,
nagietków albo fiołków, w zależności od pory roku
- i od tego, jakie kwiaty Mimi miała akurat w swojej kwiaciarni.
Naprzeciw kościoła znajdował się rozległy ogród, własność pubu
Traveller's Rest. Pub, którego przytulne wnętrze zostało zdominowane
przez ogromny kamienny kominek i drewniany strop z powykrzywia-
nych czarnych belek, był usytuowany na rogu The Close. Ta wąska,
obsadzona zielenią uliczka biegła w dół ku brzegowi rzeki, a
zakręcając, ukazywała alternatywną drogę wyjścia z miasteczka. Po
drugiej stronie ulicy wysoka ściana z cegieł okalała nieużytki, a obok
niej znajdował się zamknięty i zabity deskami sklep organizacji
charytatywnej, zza którego wyłaniała się niczym ogromny
czarodziejski kapelusz strzelista iglica dawnej wieży zegarowej. Dalej
rozprzestrzeniało się emporium kwiatowe Mimi, z kolorowymi
wiszącymi koszami, nad którymi górowało logo firmy Interflora,
znanej i cenionej sieci kwiaciarni. Za kwiaciarnią stało parę
jednopiętrowych domków i rząd kilku pustych lokali, gdzie niegdyś
mieściły się sklep mięsny Staną, warzywniak Goldie oraz usługi
krawieckie Felicity. Obecnie Felicity projektowała oryginalne suknie
ślubne w zaciszu swojego domu, Stan był kierownikiem działu
mięsnego w lokalnym supermarkecie Tesco, natomiast Goldie
zatrudniła się u ogrodnika.
Pomimo że Holly Wood było urokliwym miasteczkiem z
atrakcyjnymi, wybrukowanymi enklawami i podobno niegdyś schronił
się tutaj sam król Charles - miejsce kryjówki pozostało sekretne, nawet
lokalni mieszkańcy nie wiedzieli, gdzie dokładnie się ukrywał - to
jednak nie potrafiło przyciągnąć
turystów z odległych hrabstw, jak Glastonbury, Wells czy Cheddar.
Aczkolwiek sama tablica z nazwą miasteczka - znajdowała się około
półtora kilometra przed nim - stała się atrakcją fotograficzną i wielu
śmiałych turystów i wycieczkowiczów robiło sobie zdjęcia pod
oryginalnym, niewielkim drogowskazem kierującym ku wyniosłej i
pretensjonalnej miejscowości położonej w samym sercu angielskiej
wsi.
Mieszkańcy Holly Wood, choć przyjaźnie nastawieni do świata
woleli jednak, żeby turyści szybko zrobili zdjęcia i dalej ruszyli w
drogę, ponieważ nie lubili, gdy ich obserwowano i zarzucano
pytaniami, w jakich filmach brali udział albo gdzie mieszkał George
Clooney, a po tych pytaniach niezmiennie wybuchały salwy śmiechu,
jak z dobrego żartu. Tak naprawdę z obojętnością traktowali turystów,
zwłaszcza jeśli ci chcieli wprowadzać jakieś zmiany lub mówić im, jak
mają żyć. Jednak niektórych ludzi nie dało się ignorować, na przykład
apodyktycznych członków rady okręgowej - ci ustanawiali zupełnie
dezorientujące zasady recyklingu lub wpadali na jeszcze bardziej
dziwaczne pomysły jak pojemniki z żółtą farbą, które miały zapobiec
parkowaniu na głównej ulicy - ten zakaz powszechnie i regularnie
łamano. Mieszkańcy Holly Wood byli bardzo dumni, że stanowią
dobrze zorganizowaną społeczność, że sami opracowali system
monitorowania okolicy i mają sprawnie działające usługi transportu dla
osób starszych i niedołężnych - finansowane z cotygodniowych
zbiórek pieniężnych organizowanych przez państwa Guides i
Brownies, a także szczycili się wysoką świadomością ochrony
środowiska (uporali się z kwestią koszy na śmieci), co nawet
zaowocowało
ukazaniem się artykułów w „Fosse Way Magazine" i „Buzz",
lokalnych dziennikarskich wyroczniach.
Tego dnia, kiedy Alicia jechała w stronę miasteczka, samotnie
przemierzając drogę pośród bujnych zielonych wiejskich krajobrazów,
z małą walizką i laptopem na tylnym siedzeniu swojego używanego
renault i wciąż żywą raną w sercu, nic nie zapowiadało tego, co
wkrótce miało się wydarzyć. Wokół panował letni bezruch, spokojny i
niewzruszony niczym tafla jeziora, a ona koncentrowała się wyłącznie
na tym, żeby wyrzucić z głowy wszystkie przeszłe zdarzenia. Ale to, z
czym dopiero miała się zmierzyć, po długotrwałym okresie
nieobecności - bynajmniej nie z jej własnej woli - mogło być jeszcze
gorsze, jednak o tym też nie chciała myśleć. Po prostu patrzyła na
drogę i myślała o różnych zwykłych rzeczach, na przykład, że musi
kupić mleko, gdy tylko dojedzie do miasteczka, i o tym, jak wszystko
wokół wygląda cudownie znajomo i pięknie w intensywnych
promieniach słońca.
Alicia była wysoką, bardzo szczupłą kobietą, a jej długie, kręcone
jasne włosy opadały na plecy w plątaninie sprężystych loków. Oczy
miały kolor jasnoniebieski - tak przejrzysty i zachęcający, zwykł
mówić Craig, jak toń tropikalnego morza przed dotarciem fal do
brzegu. - Aż mam ochotę się w nich zanurzyć, żeby móc być jeszcze
bliżej ciebie, a może nawet odkryć to, co skrywa się w
najciemniejszych zakamarkach. - Uśmiechnęła się, przypomniawszy
sobie te słowa, ale chwilę potem usta jej zadrżały i zacisnęły się, kiedy
smutek okrył czarnym płaszczem wspomnienia. Wtedy nie miała przed
Craigiem żadnych sekretów, i o ile wiedziała, on przed nią również.
Duże ciemnoczerwone usta Alicii dodawały uroku jej pięknemu
uśmiechowi, a zarażał tak samo jak brzmienie jej dziewczęcego
chichotu. Mimo że tydzień temu skończyła trzydzieści dziewięć lat,
wydarzenia z ubiegłych dwóch lat - a w szczególności ostatnich
sześciu miesięcy - sprawiły, że czuła się, jakby dobiegała
pięćdziesiątki. W ciągu ostatnich tygodni przybyło jej zmarszczek i
mnóstwo cieni, zarówno na twarzy, jak i w duszy. Dzisiaj była ubrana
w swoje codzienne przylegające do ciała dżinsy z rozpruciami na
kolanach, długą białą koszulę przewiązaną nisko zawieszonym
paskiem, i ręcznie haftowaną kamizelkę, a całość stroju uzupełniała
markowa męska czapka - taki image bez wątpienia pochwaliłaby
Darcie, jej dwunastoletnia córka, a ta miała fioła na punkcie mody.
Alicia dorastała w Holly Wood. Później wyjechała do Oxford Brooks,
żeby studiować historię sztuki, ale zawsze regularnie przyjeżdżała do
domu na długie weekendy, które spędzała z mamą, oraz na letnie wa-
kacje i na każde święta Bożego Narodzenia. To się nie zmieniło, kiedy
poznała Craiga i wzięli ślub. Nie było ich tylko na jednych świętach
Bożego Narodzenia, wtedy, kiedy urodziła się Darcie i Monica musiała
przyjechać do Londynu, aby pomóc im w opiece nad pięcioletnim
Nathanem.
Alicia nie przetrzymałaby tych pierwszych osiemnastu miesięcy
życia Darcie, gdyby nie wsparcie mamy, zresztą Craig też by sobie nie
poradził. Przytłaczało ich potworne zagrożenie, że w każdej chwili
mogą stracić ukochaną córeczkę, nie byli w stanie funkcjonować jak
normalna rodzina, dopóki lekarze
nie zdiagnozują tajemniczego wirusa, który zaatakował małe
serduszko. Monica była przy nich przez cały ten czas, wnosiła do domu
spokój i równowagę, starała się okiełznać ich ogromny lęk i
podtrzymywać na duchu w najgorszych chwilach. Wspaniale
opiekowała się Natem, potrafiła sprawić, że czuł się wyjątkowy i
ważny wtedy, kiedy mama i tata jeździli do szpitala, pragnęli, by jego
mała siostrzyczka wróciła z nimi do domu.
Lekarzom nie udało się zidentyfikować tajemniczego wirusa, ale
dzisiaj nikt by nie pomyślał, że Darcie miała tak trudny start w życiu.
Była okazem zdrowia, żywa i kontaktowa, jak każda dziewczynka w
jej wieku, z prawidłowo funkcjonującym sercem i wysoce rozwiniętym
poczuciem własnej wartości. Już samo myślenie o niej wystarczyło,
żeby Alicię ogarnęła fala ciepła, a kiedy do tego obrazu dorzuciła
swojego przystojnego syna, teraz już siedemnastolatka, wiedziała, że
ma za co dziękować losowi.
Zjechawszy z głównej drogi A37, pozostawiła za sobą majaczący w
oddali Glastonbury Tor, skręciła w kierunku Holly Wood. Czuła
ogromne napięcie. Zastanawiała się, jakie zmiany zaszły w miasteczku
od czasu ostatniego jej pobytu, chociaż miała prawie pewność, że nic
się nie zmieniło, ponieważ tam nigdy nic się nie zmieniało. To jedna z
tych rzeczy, które kochała w tym miejscu, i której jednocześnie bardzo
się obawiała.
Przyjeżdżałaby częściej, gdyby tylko mama tego chciała. Znalazłaby
w sobie odwagę, by stawić czoło chaosowi, w jakim żyła rodzina.
Monica nie mogła pogodzić się z tym, że między Alicią a jej starszym
bratem doszło do konfliktu. Robert nadal mieszkał w miasteczku
razem ze swoją żoną Sabriną i jej trzpiotowatą, niezwykle uroczą
córką, Annabelle. Chociaż ani Robert, ani Alicia nie byli winni temu,
że ich rodzina się rozpadła, to jednak za każdym razem, kiedy Alicia
przyjeżdżała do domu, Monica czuła się zmuszona, żeby opowiedzieć
się po którejś ze stron, niemniej jednak nigdy tego nie zrobiła. Kiedy
zachorowała na raka, Alicia odrzuciła w kąt wszelkie kłótnie. Stres
pogorszyłby tylko stan zdrowia mamy, a ponieważ bardzo ją kochała,
chciała, by żyła jeszcze przez wiele, wiele lat, nawet jeśli nie mogłaby
jej odwiedzać.
Monica zmarła rok temu, w ostatnim okresie swojego życia
przebywała w hospicjum, szesnaście kilometrów od Holly Wood, więc
Alicia mogła przyjeżdżać do domu, nie narażając mamy na
zdenerwowanie. Była przy niej do samego końca, trzymała za ręce,
delikatnie gładziła dłonią jej twarz i przysięgając na życie swoich
dzieci, zapewniała, iż wybaczyła matce, że ta kiedyś ją odepchnęła.
- Nie chciałam wykluczyć cię z rodziny - powiedziała przez łzy
zachrypniętym głosem Monica. - Wiesz, że kocham cię z całego serca,
prawda?
- Oczywiście, że wiem. Wytworzyła się niemożliwa do zniesienia
sytuacja. Znalazłaś się w samym środku...
- Nie było twojej winy. Powinnam stać wtedy przy tobie.
- To nie ma teraz znaczenia, mamo. Jakoś dałam sobie radę, a
najważniejsze, żebyś mogła spokojnie żyć w swoim domu.
Monica nie zaprzeczyła. Nie mogła, ponieważ Holly Wood to jej
jedyny dom, jaki znała przez ostatnie czterdzieści dwa lata - przez
pierwsze dziewiętnaście mieszkała w sąsiednim miasteczku.
W trakcie ostatnich dni, na życzenie mamy, Alicia przyprowadziła do
niej Nata i Darcie, żeby mogli się pożegnać. To było wzruszające,
kiedy Darcie, wtedy miała jedenaście lat, szlochała, trzymając
kurczowo kościstą dłoń babci i błagała, żeby nie odchodziła.
Piętnastoletni Nat, który zawsze uwielbiał babcię, nie chciał podejść
bliżej niż na odległość łóżka. Na jego ładnej pobladłej twarzy rysował
się smutek, ale tego, że Monica nie chciała, by jego ojciec przyjechał i
pożegnał się z nią, nie potrafił wybaczyć.
Na pogrzeb Craig też nie przyjechał. Wspólnie uzgodnili, że lepiej
będzie, jeśli się tam nie pojawi. Alicia wiedziała, że Nat czuł się
zdezorientowany decyzją rodziców, ale poczułby się jeszcze bardziej
zmieszany i zraniony, gdyby próbowali mu to wyjaśnić, a żadne z nich,
a już na pewno Alicia, nie chciało tego.
To pierwszy raz od pogrzebu mamy, kiedy Alicia przyjechała do
miasteczka, gdzie ona i Robert dorastali; mama organizowała akcje
charytatywne, natomiast tata, a przed nim dziadek, prowadził swoją
praktykę jako lekarz pierwszego kontaktu. W dzieciństwie łączyła ich
bardzo silna więź z ojcem, zawsze potrafił znaleźć wyjście nawet z
najtrudniejszych sytuacji, miał poczucie humoru i nie szczędził
pochwał, a małe osiągnięcia potrafił zamieniać w wielkie triumfy. Stra-
cili ojca, kiedy byli nastolatkami, i to uzmysłowiło im, jak okrutne i
nieprzewidywalne może być życie. Dla
Roberta strata była szczególnie bolesna, ojciec utonął, ratując go
przed wartkim prądem odpływowym, gdy spędzali wakacje w
Hiszpanii. Mimo że od tragicznego wypadku minęło już ponad
dwadzieścia lat, nie było dnia, by Alicia nie myślała o swoim ojcu, i
wiedziała, że Robert przeżywa to tak samo. Przez ostatnie lata często
się zastanawiała, jak ojciec zareagowałby na wydarzenia, które
doprowadziły do rozpadu rodziny. I jak mógłby wyglądać ich świat,
gdyby on wciąż z nimi był.
Poczuła się obco, gdy przed sobą ujrzała zarys ospałego i chaotycznie
zabudowanego miasteczka. Widok był bolesny, ale jednocześnie
cudowny. Nowe rezydencje wygrzewały się w słońcu, wyglądały nieco
paradnie i krzykliwie przy tym skupisku starych rozwalających się
budynków. Jakby dziwka stała na progu okazałego gmachu, tak to
określił niegdyś Craig.
Kiedy wjechała do miasteczka, na ulicy wiało pustką. Nigdzie ani
żywej duszy, nawet w ogródku pubu, co wcale nie znaczyło, że wieści
o powrocie Alicii się nie rozeszły. To, że po drodze wstąpiła do
lokalnego sklepiku po mleko, bo zapomniała kupić w Sainsbury, było
wystarczającym powodem, by przyspieszyć bieg wydarzeń.
Mały osobliwy sklepik niewiele się zmienił - wciąż tak samo
brzmiący dzwonek nad drzwiami, dobrze znany zapach lukrecji i
tytoniu, półki zapchane słoikami, pudełkami i puszkami jeszcze z lat
siedemdziesiątych. Lada chłodnicza stała na starym miejscu,
wypełniona szynkami z Wiltshire, kawałkami lokalnie wędzonego
boczku, swojskiej peklowanej wołowiny i grubymi krążkami sera z
Cheddar. Kasę sklepową
wymieniono na nową, ale gazety nadal leżały na regale obok
zamrażarki z lodami, a na okrągłej wyspie na środku sklepu można
było znaleźć dosłownie wszystko, począwszy od herbaty Tetley,
kremów marki Germolene, a skończywszy na potrawach z rusztu poda-
wanych na aluminiowych tackach. Przestrzeń, która niegdyś pełniła
funkcję poczty, przypominała teraz ogromną chłodnię oferującą
wypiekane na miejscu pieczywo, pierogi kornwalijskie, tarty, jajka po
szkocku oraz imponujący wybór napojów gazowanych. Alicia
zauważyła, że pojawiła się nawet oddzielna lodówka do
przechowywania wina i dwa niewielkie stoliki barowe, gdzie było
menu z herbatami napisane kredą na małych czarnych tabliczkach
pomiędzy cukierniczką a pojemnikami z przyprawami - odpowiedź
Holly Wood na kawiarniany styl życia.
Kiedy z zaplecza wyłoniła się pani Neeve, Alicia właśnie chwyciła
półlitrowy karton mleka i wyjęła portfel z torby, żeby zapłacić za
zakupy.
- Sześćdziesiąt pensów - powiedziała pani Neeve; z całą pewnością
nie rozpoznała Alicii.
Ale kiedy ta podała pieniądze i uśmiechnęła się, na łagodnej twarzy
pani Neeve pojawiło się zaciekawienie stopniowo przechodzące w
zdumienie i radość.
- Alicia? - Przechyliła głowę na bok. - A niech mnie diabli. Co za
niespodzianka. Nie myślałam, że przyjedziesz. Co u ciebie słychać,
moja droga?
- Wszystko w porządku. A jak się pani miewa?
- Och, wiesz, nie powinnam narzekać, ale przez te kilka dni było tak
upalnie... Przyjechałaś z wizytą, lak? Jak długo planujesz zostać? - Jej
głos nabrał głębokiego tonu. - Ogromnie mi przykro z powodu twojej
mamy. Wiem, że byłyście bardzo zżyte, musiało być ci strasznie
ciężko przez te ostatnie...
- Dziękuję - odpowiedziała łagodnie Alicia. - Widzę, że poczty już nie
ma. Pewnie pani za tym tęskni.
- Och, brakuje mi tego, ale już nic nie dało się zrobić. Próbowaliśmy
oczywiście walczyć. Być może nawet widziałaś nas w telewizyjnych
wiadomościach. Wiesz, jaka potrafi być Sabrina, kiedy zaangażuje się
w jakąś swoją kampanię. Prawie zawsze wygrywa, niech Bóg ją
błogosławi, nieważne, czy sprawa dotyczy osób starszych, ochrony
dzikiej przyrody, czy też naszej małej starej poczty. Dzięki Sabrinie nie
poddaliśmy się tak łatwo, a była to już nasza druga bitwa. Może
pamiętasz, jak przed laty protestowaliśmy przeciwko zamknięciu
poczty. Cóż, tym razem się nie udało. Decyzja została podjęta, musieli
zmniejszyć koszty, dlatego nasza poczta do likwidacji. Dla Sabriny to
był ogromny cios. Nie lubi przegrywać i kompletnie się pogubiła... Na
szczęście teraz czuje się już lepiej. Przynajmniej takie wrażenie
sprawiała, kiedy niedawno ją widziałam, ale wiesz, jakie jest życie,
jednego dnia jest dobrze, a następnego źle. Lekarze chyba nie do końca
wiedzieli, co jej jest. Powiedziałam nawet Mimi, że ona za dużo bierze
na swoje barki i na tym polega problem. Powinna zwolnić tempo. Ale
gdyby nie ona, nie wiem, gdzie byśmy teraz byli. Napytaliśmy sobie
biedy, kiedy musieliśmy sami wziąć się do zorganizowania letniego
festynu charytatywnego i żniw, potem były święta Bożego Narodzenia,
a ona wciąż nie doszła do siebie.
Alicia uprzejmie się uśmiechała, wiedząc, że jeszcze nieraz usłyszy o
Sabrinie, i myślała tylko, jak
wymknąć się ze sklepu, nie sprawiając wrażenia niegrzecznej.
- Ja się tutaj rozwodzę - gderała pani Neeve - a nie zapytałam o dzieci.
Przyjechały z tobą, tak? Chętnie bym je zobaczyła. Pewnie bardzo
urosły od czasu, kiedy widziałam je ostatnim razem.
- Prawdopodobnie nawet za bardzo - odparła żartobliwie Alicia. -
Powiem, żeby wpadły do pani, gdy przyjadą. Muszę już iść, dziękuję
za mleko - i zanim stara plotkara zdołała wziąć oddech, by dalej
opowiadać o biednej Sabrinie albo pytać, jak długo Alicia pozostanie,
odwróciła się na pięcie i wyszła. Dobrze wiedziała, że nim zdąży
dotrzeć do domu mamy, wieści o jej przybyciu rozejdą się po liniach
telefonicznych Holly Wood lotem błyskawicy, budząc ogólne
zainteresowanie. Pewnie każdemu się wydawało, że zna powód jej
przyjazdu, a niektórzy być może z dumą sugerowali, że mają na ten
temat poufne informacje, ale nikt nie mógł nic wiedzieć, ponieważ z
nikim wcześniej się nie kontaktowała. Rozważała, czy nie odezwać się
do swojej najstarszej i najbliższej przyjaciółki, Rachel Herrington, ale
postanowiła z tym zaczekać, dopóki nie będzie na miejscu. Rachel
czułaby się zobligowana, żeby ją powitać, a ponieważ była jedynym
weterynarzem w promieniu sześciu kilometrów, nie mogła sobie na lo
pozwolić.
Alicia objechała zielone miasteczko, jak nazywali je mieszkańcy,
mimo że pas zieleni był bardzo wąski, i poczuła, że w gardle robi jej się
wielka gula. Czy będzie w stanie dotrzeć do The Close, a potem wejść
do domu mamy, wiedząc, że jej tam nie zastanie? Już
to zrobiła, zaraz po pogrzebie, ale wtedy przyszło sporo żałobników i
nie odczuła tej dogłębnej pustki.
Nie była tutaj przez rok i obawiała się, co może zastać na miejscu;
wybite szyby, myszy, pleśń i beznadziejnie zarośnięty ogród? Jak
mogła dopuścić, żeby duma i radość jej matki popadła w taką ruinę.
Tak bardzo się zawstydziła, że była gotowa zawrócić.
Kilka minut później wciąż siedziała w samochodzie przed Old Coach
House i patrzyła na dopiero co skoszony trawnik i kosze ze świeżymi
kwiatami wiszące po obu stronach drzwi frontowych. W dawnych
czasach dom był wynajmowany przyjeżdżającym podróżnym, a jego
zamożni właściciele przenosili się do miejscowej oberży. Od czasu,
kiedy zamieszkali tutaj jej pradziadkowie, wnętrze domu przeszło
kilka generalnych remontów, ale zewnętrzna konstrukcja nigdy nie
uległa zmianie, została jedynie odnowiona. Ściany wykonano z
miodowego kamienia typu Hamstone, okna były wygięte w łuk, a
czarne dachówki z płytki łupkowej lśniły skąpane letnim deszczem,
który przed chwilą spadł. Dzięki temu dom wyglądał schludnie, jak
nowy. Ozdobne koło od wozu umieszczone obok drzwi wyglądało na
wypolerowane niczym mosiężna kołatka, a żółte powojniki pnące się w
górę po kracie kwitły bujnie jak za życia jej mamy.
Wszystko sprawiało wrażenie, jakby w domu ktoś mieszkał lub
oczekiwał jej przyjazdu, ale to nie mogła być prawda. Pomyślała o
Robercie, być może on zaopiekował się tym miejscem lub komuś za to
zapłacił.
Czuła narastające w niej napięcie, ale sięgnęła po torbę i wysiadła z
samochodu. Powietrze przepełniał zapach wilgotnej ziemi zmieszany z
wonią
róż. Pochodził i z hybrydowych krzewów różanych wyznaczających
ogrodową ścieżkę, i z sąsiedniego ogrodu pana Jerry'ego Brighta, gdzie
cenne kwiaty dorównywały pięknem najbardziej wykwintnym różom.
Alicia zauważyła, że wybudował nową pergo-lę przed głównym
wejściem, która była porośnięta jaskraworóżowym pnączem, a obok
stała fantazyjna mała skrzynka pocztowa. Pewnie wybrała ją siostra
Jerry'ego, Emily; mieszkała w jednym z nadbrzeżnych
jednopiętrowych domów i prawdopodobnie przychodziła codziennie,
żeby ją pucować.
Alicia otworzyła bramę. Zawiasy nieco skrzypiały, ale farba dobrze
się trzymała, nie było też żadnych chwastów przy kamiennej ścieżce.
Rzuciła okiem na stare drzewo cedrowe - zdominowało jedną stronę
ogrodu - i od razu pojawiły się wspomnienia pikników spędzanych w
cieniu tego olbrzyma i śmiałych wspinaczek po wysokich gałęziach.
Dochodząc do drzwi frontowych, niemalże słyszała, jak razem z
Robertem śmieją się, a tata woła, żeby uważali na siebie.
Szukała w torbie klucza. Oczywiście nie wierzyła, że mama jest w
domu, ale serce jej waliło i ręce drżały. Nie była do końca pewna, czy
ma na tyle odwagi, żeby wejść do środka.
- Alicia! Czy to ty?
Odwróciła się zaskoczona. Po drugiej stronie ulicy, gdzie niegdyś
znajdowały się stajnie, teraz stały barwnie pomalowane domki w stylu
wiktoriańskim. Jeden różowy, drugi w kolorze spienionej morskiej
zieleni, za nim był niebieski i na końcu pierwiosnkowy żółty, a dalej
wzdłuż rzeki stały garaże i każdy kolorem
odpowiadał kolorowi domu, do którego przynależał. Z różowego
domu wyłoniła się puszysta kobieta z kręconymi włosami, w wieku
Alicii, uśmiechała się, ale było widać, że coś ściska jej gardło.
- To naprawdę ty - płakała ze wzruszenia. - Jak się cieszę, że cię
widzę.
Alicia ruszyła w jej stronę, żeby się przywitać.
- Cathy - powiedziała z czułością. - Też się bardzo cieszę, że cię
widzę.
- Zastanawiałam się, czy przyjedziesz. - Cathy chwyciła Alicię za
rękę i patrzyła jej prosto w oczy.
- Kiedy dowiedziałam się o Craigu... Tak mi przykro.
- Dziękuję - wyszeptała Alicia. Minęło już sześć miesięcy, a wszystko
było tak świeże, jakby stało się wczoraj. Przełknęła ślinę i starając się,
by jej głos brzmiał pogodnie, spytała: - A co u ciebie?
Ciemne oczy Cathy przepełniało współczucie.
- Skupmy się raczej na tobie, jak się miewasz? To musiał być dla
ciebie szok. Nie wiem, co bym zrobiła na twoim miejscu.
Alicia pokiwała głową.
- A jak dzieci to zniosły?
- Ciężko, ale jakoś sobie radzimy.
- Przyjechały z tobą? Na jak długo zostajesz? Jeśli jest coś, co mogę
dla ciebie zrobić... Tata jest teraz w domu przez cały czas, a ja
mieszkam tylko parę kilometrów stąd.
- Dziękuję - odpowiedziała Alicia.
- Alicia! - Tymrazem głos dobiegał z góry ulicy. Tobyła Maggie Cox,
właścicielka Traveller's Rest i jedna z najstarszych przyjaciółek mamy.
- Gdy tylko usłyszałam, że przyjechałaś - Maggie czule ją objęła
- powiedziałam do Andy'ego, że koniecznie muszę się z tobą
zobaczyć i dowiedzieć, co u ciebie. Kochanie, tutaj wszyscy służymy
ci pomocą. Tego chciałaby twoja mama, i tak właśnie będzie.
Mur obronny Alicii powoli zaczął się walić. Oni nie znali prawdy, nie
mogli jej znać, a ponieważ byli tacy mili i lojalni, wolałaby nie musieć
ich okłamywać.
- Co u Andy'ego? - spytała. - Podobno mieliście otworzyć bar w
Hiszpanii.
- Och, niebawem go otworzymy - zapewniła Maggie - gdy tylko
znajdziemy czas, żeby się tym zająć. Cathy, czy to nie twój Matthew
płacze?
Cathy nastawiła ucho.
- O kurczę, to on. Robię się tak samo głucha jak ojciec. - Uścisnęła
pospiesznie dłoń Alicii, przypominając, gdzie można ją znaleźć, i
szybkim krokiem podążyła do różowego domu.
- Dobra z niej dziewczyna. - Maggie się roześmiała. - Ma o połowę za
dużo dzieci, ale serce wspaniałe.
- Ile ich teraz ma? - spytała Alicia.
- Mały Matthew ma cztery lata. Ale co z twoją dwójką? Jak się
miewają? Założę się, że Nathan wyrósł na przystojnego młodzieńca. W
jakim jest wieku?
- Ma siedemnaście lat. - Rozmowa na temat syna zmniejszyła jej
napięcie.
- To musiało być dla ciebie okropne przeżycie, dowiedzieć się tak
nagle. - Maggie pogładziła Alicię po policzku. - Kiedy o tym
usłyszałam, powiedziałam do Andy'ego, że zastanawiam się, czy
jeszcze tutaj wrócisz. I dobrze, że się zdecydowałaś, kochanie. Zaj-
miemy się tobą tak, jak chciałaby tego twoja mama. Wiesz, co drugą
niedzielę przynoszę na jej grób świeże
kwiaty. Robert też przychodzi, kiedy tutaj jest, ale domyślam się, że o
tym wiesz. Powiedziałam Andy'emu, że kwiaty są pewnie od was
obojga, a że Robert przyjeżdża częściej, oczywiście składa je również
w twoim imieniu.
Uświadamiając sobie, iż Maggie próbuje ją wytłumaczyć, Alicię
zapiekły policzki.
- Pójdę tam w najbliższych dniach - zapewniła ją.
- Oczywiście, że pójdziesz. Jeśli będziesz chciała, mogę ci
towarzyszyć.
- Dziękuję. - Zastanowiła się, ile już razy wypowiedziała to słowo od
chwili przyjazdu.
Na odgłos samochodu skręcającego w ulicę odwróciły się i kiedy
Alicia się zorientowała, kto nadjeżdża, jej serce wypełniła czysta
radość.
W oczach Maggie pojawił się figlarny błysk.
- Mogłam się domyślić, że zjawi się tutaj lada chwila - skomentowała.
- Papużki nierozłączki. Gdzie pojawiła się jedna, tam i drugą można
było znaleźć.
Alicia niemalże eksplodowała z nadmiaru emocji, gdy sportowa
honda zaparkowała za jej podniszczonym renault.
- Co u diabła tutaj robisz? - spytała strofująco, kiedy Rachel podeszła,
żeby ją przytulić. Miała zarumienione policzki, ciemne lśniące włosy
ścięte na pazia i krystalicznie zielone oczy. - Skąd wiedziałaś, że...?
- Wiem wszystko - odparła tajemniczo Rachel - i to nie od ciebie.
Byłabym nawet wcześniej, ale reanimowałam chomika.
- Wcześniej? - Alicia się zaśmiała. - Twoja przychodnia jest oddalona
o co najmniej dwadzieścia minut drogi stąd, a ja jestem tutaj nie dłużej
niż dziesięć.
Nawet poczta pantoflowa Holly Wood nie działa tak szybko.
- Nie bądź taka pewna. Po drodze zadzwoniło do mnie co najmniej
pięć osób z informacją, że przyjechałaś do miasta, ale żadna nie dorasta
do pięt komuś, kto zadzwonił do mnie godzinę temu z wiadomością, że
jesteś w drodze.
Po wyrazie twarzy Alicii można było wywnioskować, że wie, kim jest
ta osoba.
- Jeśli Holly Wood nie postawiło własnej wieży obserwacyjnej -
powiedziała - prawdopodobnie któreś /. moich dzieci dało ci cynk.
- Zgadza się. - Rachel uśmiechnęła się szeroko. Cześć Mags,
przepraszam, że cię nie zauważyłam...
- Och, nie przejmujcie się mną. Już sobie idę. Wpadnę do was później,
ptaszki. Wypijcie moje zdrowie.
- Dlaczego nie pisnęłaś ani słowem, że przyjeżdżasz? - spytała ostro
Rachel, zmuszając Alicię do szczerej odpowiedzi, kiedy Maggie
oddaliła się już w stronę pubu. - Schudłaś - zauważyła - i w ogóle
wyglądasz jakoś mizernie, ale w zasadzie nie ma się czemu dziwić.
Przykro mi, że nie mogłam przyjechać do Londynu, kiedy...
- W porządku. Wiem, że masz dużo pracy, a ja dałam sobie radę.
Rachel patrzyła na nią z troską.
- Taak, jak zawsze, ale tym razem...
- Było trudniej, to prawda. Nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego.
Dom... - Gdy głos zaczął jej się łamać, zakryła ręką usta, a Rachel
objęła ją ramieniem.
- Chodź, wejdźmy do środka - zachęciła delikatnie. - Pewnie masz
jeszcze klucze.
LEWIS SUSAN STRACONA NIEWINNOŚĆ
Dla Jamesa, z miłością
Podziękowania Otrzymałam tak wiele wsparcia i rad podczas zbierania materiałów do tej książki, że trudno wskazać, komu należą się podziękowania w pierwszej kolejności, jako że wkład wszystkich osób był tak samo entuzjastyczny i nieoceniony. Aczkolwiek, moje najgłębsze wyrazy wdzięczności składam łanowi Kelcey'emu z kancelarii Kelcey and Hall, który nie tylko dostarczył mi inspiracji do stworzenia postaci Jolyona Crane'a, ale również, wykazując się wielką cierpliwością, przeprowadził mnie przez proces wnoszenia sprawy o gwałt do sądu. Jeśli popełniłam jakieś błędy, idą one wyłącznie na moje konto. Posterunkowy Carl Gadd z policji okręgowej Avon oraz Somerset jest moim bohaterem - bardzo Ci dziękuję, Carl, za Twoje niewiarygodne wsparcie oraz wszystkie ważne informacje dotyczące procedur aresztowania. Chciałabym również złożyć podziękowania policjantce Lizie Cole, pracującej w tym samym okręgu, w Wydziale do Walki z Przestępczością Seksualną za tak szczegółowe informacje o roli oficera pełniącego służbę we wspomnianym wydziale. Pragnę podziękować Markowi
Bartonowi z Koronnej Służby Prokuratorskiej za to, że pomógł mi zrozumieć sposób działania prokuratury w początkowej fazie wniesienia oskarżenia. Wreszcie wielkie podziękowania dla Melissy Cullum z Corporate Communications policji okręgowej Avon oraz Somerset. Swoją miłość i podziękowania składam mojej drogiej przyjaciółce Lesley Gittings, która nie szczędziła dla mnie czasu i podzieliła się wiedzą o Somerset, aby pomóc mi osadzić książkę w okolicznych realiach. Moja wdzięczność i podziękowania należą się również wybitnie utalentowanemu rzeźbiarzowi Clare'owi Tupmanowi - jego niezwykle piękne prace stały się inspiracją dla rzeźb Alicii. Proszę, zajrzyjcie na stronę www.claretupmansculpture.co.uk, aby zapoznać się z pracami artysty. Dziękuję również Jake'owi Tupmanowi za bardzo interesującą i przesyconą energią wyprawę po Bruton oraz bezcenne wskazówki dotyczące zachowania młodych mężczyzn. Wielkie podziękowania dla Lisy Trowbridge, wspaniałej przyjaciółki i cudownej pani weterynarz, która dała mi wiele istotnych rad. I dla Davida Andersona za jego ekspercką wiedzę na temat wyjątkowego mostu The Clifton Suspension Bridge. Jeszcze raz pragnę podziękować mojej wspaniałej wydawczyni Susan Sandon za ogromne wsparcie oraz cenne rady. Dziękuję również Georgine Hawtrey-Woore, Kate Elton, Robowi Waddingtonowi, Trishy Slattery, Louisowi Gibbsowi, Louise Campbell, Davidowi Parrishowi oraz wszystkim pozostałym z zespołu Arrow. I oczywiście mojemu drogiemu przyjacielowi, a także agentowi Toby'emu Eady'owi.
Składam też podziękowania Rachel Herrington, której hojne wsparcie na rzecz organizacji Autism Speaks zaowocowało nadaniem jej imienia najlepszej przyjaciółce Alicii w tej książce.
Rozdział 1 W Holly Wood nigdy nie zdarzyło się nic ciekawego. Zagubione jak igła w stogu siana, położone w sercu hrabstwa Somerset, było prowincjonalnym, nudnym miasteczkiem z trzech stron otoczonym krętą rzeką i oddzielonym od sąsiadujących z nim wiosek rozległymi, trawiastymi polanami oraz splotem wiejskich dróżek pomiędzy żywopłotami niczym plątanina żył. Całe miasteczko obejmowało raptem kilkaset domów, część z nich powstała w XVI wieku, niektóre w czasach wiktoriańskich, a pozostałe, jak na przykład aleja domków parterowych zakręcona jak wesoło merdający ogon wokół południowych przedmieść miasteczka, zostały wybudowane w latach sześćdziesiątych. Na dawnym obszarze Bluebell Field, położonym zaraz obok Bruton Road, wyrósł kompleks ujednoliconych budynków mieszkalnych. Rezydencje stały ścieśnione obok siebie niczym grupka nowych chłopców przed bramą szkoły, zbyt nieokrzesanych, by mogli zostać przyjęci do paczki, ale gorliwie i nieśmiało czekających na swoją kolej.
Główna ulica Holly Wood, zarazem oryginalna i banalna, po jednej stronie zaczynała się od rzędu czterech wyjętych jak z obrazka wiejskich domków, za którymi znajdowały się warsztat samochodowy Toma Sebastiana i postój taksówek. Potem dochodziło się do klasztoru z fasadą w stylu dynastii Tudorów, a tuż za nim był bar The Friary z kołyszącym się neonem, gdzie wyświetlały się litery O, P i N, kiedy serwowano rybę z frytkami. Obok mieścił się od dawna już zamknięty Midland Bank, a za nim lokalny sklepik spożywczy pani Neeve, w którym niegdyś działała poczta, ale w ramach redukcji kosztów zrezygnowano z tych usług. Tak więc mieszkańcy musieli jeździć sześć kilometrów do Bruton, żeby kupić znaczki, odebrać emeryturę i przesyłki. Niezmotoryzowani korzystali z uprzejmości innych kierowców lub wybierali autobus linii 85 i podróżowali okrężną, bardzo malowniczą trasą, jaka prowadziła do średniowiecznego miasta Wells. Za sklepem był zakręt do Holly Way, tam znajdowały się najbardziej ekskluzywne rezydencje położone nad brzegiem rzeki, a za nimi stary zrujnowany kościół normandzki pod wezwaniem św. Grzegorza, bezpiecznie osadzony w bałaganie poprzewracanych i wypłowiałych nagrobków przypominał skostniałego dziadka czuwającego nad spokojnym snem gromadki pociech. Przez środek głównej ulicy przebiegał wąski pas zieleni, na którym stał pomnik poświęcony pamięci wydarzeń z czasów I wojny światowej, a kilka ławek z przymocowanymi doń lśniącymi mosiężnymi tablicami ku pamięci było niczym strażnicy przy przepięknym łożu niecierpków, nagietków albo fiołków, w zależności od pory roku
- i od tego, jakie kwiaty Mimi miała akurat w swojej kwiaciarni. Naprzeciw kościoła znajdował się rozległy ogród, własność pubu Traveller's Rest. Pub, którego przytulne wnętrze zostało zdominowane przez ogromny kamienny kominek i drewniany strop z powykrzywia- nych czarnych belek, był usytuowany na rogu The Close. Ta wąska, obsadzona zielenią uliczka biegła w dół ku brzegowi rzeki, a zakręcając, ukazywała alternatywną drogę wyjścia z miasteczka. Po drugiej stronie ulicy wysoka ściana z cegieł okalała nieużytki, a obok niej znajdował się zamknięty i zabity deskami sklep organizacji charytatywnej, zza którego wyłaniała się niczym ogromny czarodziejski kapelusz strzelista iglica dawnej wieży zegarowej. Dalej rozprzestrzeniało się emporium kwiatowe Mimi, z kolorowymi wiszącymi koszami, nad którymi górowało logo firmy Interflora, znanej i cenionej sieci kwiaciarni. Za kwiaciarnią stało parę jednopiętrowych domków i rząd kilku pustych lokali, gdzie niegdyś mieściły się sklep mięsny Staną, warzywniak Goldie oraz usługi krawieckie Felicity. Obecnie Felicity projektowała oryginalne suknie ślubne w zaciszu swojego domu, Stan był kierownikiem działu mięsnego w lokalnym supermarkecie Tesco, natomiast Goldie zatrudniła się u ogrodnika. Pomimo że Holly Wood było urokliwym miasteczkiem z atrakcyjnymi, wybrukowanymi enklawami i podobno niegdyś schronił się tutaj sam król Charles - miejsce kryjówki pozostało sekretne, nawet lokalni mieszkańcy nie wiedzieli, gdzie dokładnie się ukrywał - to jednak nie potrafiło przyciągnąć
turystów z odległych hrabstw, jak Glastonbury, Wells czy Cheddar. Aczkolwiek sama tablica z nazwą miasteczka - znajdowała się około półtora kilometra przed nim - stała się atrakcją fotograficzną i wielu śmiałych turystów i wycieczkowiczów robiło sobie zdjęcia pod oryginalnym, niewielkim drogowskazem kierującym ku wyniosłej i pretensjonalnej miejscowości położonej w samym sercu angielskiej wsi. Mieszkańcy Holly Wood, choć przyjaźnie nastawieni do świata woleli jednak, żeby turyści szybko zrobili zdjęcia i dalej ruszyli w drogę, ponieważ nie lubili, gdy ich obserwowano i zarzucano pytaniami, w jakich filmach brali udział albo gdzie mieszkał George Clooney, a po tych pytaniach niezmiennie wybuchały salwy śmiechu, jak z dobrego żartu. Tak naprawdę z obojętnością traktowali turystów, zwłaszcza jeśli ci chcieli wprowadzać jakieś zmiany lub mówić im, jak mają żyć. Jednak niektórych ludzi nie dało się ignorować, na przykład apodyktycznych członków rady okręgowej - ci ustanawiali zupełnie dezorientujące zasady recyklingu lub wpadali na jeszcze bardziej dziwaczne pomysły jak pojemniki z żółtą farbą, które miały zapobiec parkowaniu na głównej ulicy - ten zakaz powszechnie i regularnie łamano. Mieszkańcy Holly Wood byli bardzo dumni, że stanowią dobrze zorganizowaną społeczność, że sami opracowali system monitorowania okolicy i mają sprawnie działające usługi transportu dla osób starszych i niedołężnych - finansowane z cotygodniowych zbiórek pieniężnych organizowanych przez państwa Guides i Brownies, a także szczycili się wysoką świadomością ochrony środowiska (uporali się z kwestią koszy na śmieci), co nawet zaowocowało
ukazaniem się artykułów w „Fosse Way Magazine" i „Buzz", lokalnych dziennikarskich wyroczniach. Tego dnia, kiedy Alicia jechała w stronę miasteczka, samotnie przemierzając drogę pośród bujnych zielonych wiejskich krajobrazów, z małą walizką i laptopem na tylnym siedzeniu swojego używanego renault i wciąż żywą raną w sercu, nic nie zapowiadało tego, co wkrótce miało się wydarzyć. Wokół panował letni bezruch, spokojny i niewzruszony niczym tafla jeziora, a ona koncentrowała się wyłącznie na tym, żeby wyrzucić z głowy wszystkie przeszłe zdarzenia. Ale to, z czym dopiero miała się zmierzyć, po długotrwałym okresie nieobecności - bynajmniej nie z jej własnej woli - mogło być jeszcze gorsze, jednak o tym też nie chciała myśleć. Po prostu patrzyła na drogę i myślała o różnych zwykłych rzeczach, na przykład, że musi kupić mleko, gdy tylko dojedzie do miasteczka, i o tym, jak wszystko wokół wygląda cudownie znajomo i pięknie w intensywnych promieniach słońca. Alicia była wysoką, bardzo szczupłą kobietą, a jej długie, kręcone jasne włosy opadały na plecy w plątaninie sprężystych loków. Oczy miały kolor jasnoniebieski - tak przejrzysty i zachęcający, zwykł mówić Craig, jak toń tropikalnego morza przed dotarciem fal do brzegu. - Aż mam ochotę się w nich zanurzyć, żeby móc być jeszcze bliżej ciebie, a może nawet odkryć to, co skrywa się w najciemniejszych zakamarkach. - Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie te słowa, ale chwilę potem usta jej zadrżały i zacisnęły się, kiedy smutek okrył czarnym płaszczem wspomnienia. Wtedy nie miała przed Craigiem żadnych sekretów, i o ile wiedziała, on przed nią również.
Duże ciemnoczerwone usta Alicii dodawały uroku jej pięknemu uśmiechowi, a zarażał tak samo jak brzmienie jej dziewczęcego chichotu. Mimo że tydzień temu skończyła trzydzieści dziewięć lat, wydarzenia z ubiegłych dwóch lat - a w szczególności ostatnich sześciu miesięcy - sprawiły, że czuła się, jakby dobiegała pięćdziesiątki. W ciągu ostatnich tygodni przybyło jej zmarszczek i mnóstwo cieni, zarówno na twarzy, jak i w duszy. Dzisiaj była ubrana w swoje codzienne przylegające do ciała dżinsy z rozpruciami na kolanach, długą białą koszulę przewiązaną nisko zawieszonym paskiem, i ręcznie haftowaną kamizelkę, a całość stroju uzupełniała markowa męska czapka - taki image bez wątpienia pochwaliłaby Darcie, jej dwunastoletnia córka, a ta miała fioła na punkcie mody. Alicia dorastała w Holly Wood. Później wyjechała do Oxford Brooks, żeby studiować historię sztuki, ale zawsze regularnie przyjeżdżała do domu na długie weekendy, które spędzała z mamą, oraz na letnie wa- kacje i na każde święta Bożego Narodzenia. To się nie zmieniło, kiedy poznała Craiga i wzięli ślub. Nie było ich tylko na jednych świętach Bożego Narodzenia, wtedy, kiedy urodziła się Darcie i Monica musiała przyjechać do Londynu, aby pomóc im w opiece nad pięcioletnim Nathanem. Alicia nie przetrzymałaby tych pierwszych osiemnastu miesięcy życia Darcie, gdyby nie wsparcie mamy, zresztą Craig też by sobie nie poradził. Przytłaczało ich potworne zagrożenie, że w każdej chwili mogą stracić ukochaną córeczkę, nie byli w stanie funkcjonować jak normalna rodzina, dopóki lekarze
nie zdiagnozują tajemniczego wirusa, który zaatakował małe serduszko. Monica była przy nich przez cały ten czas, wnosiła do domu spokój i równowagę, starała się okiełznać ich ogromny lęk i podtrzymywać na duchu w najgorszych chwilach. Wspaniale opiekowała się Natem, potrafiła sprawić, że czuł się wyjątkowy i ważny wtedy, kiedy mama i tata jeździli do szpitala, pragnęli, by jego mała siostrzyczka wróciła z nimi do domu. Lekarzom nie udało się zidentyfikować tajemniczego wirusa, ale dzisiaj nikt by nie pomyślał, że Darcie miała tak trudny start w życiu. Była okazem zdrowia, żywa i kontaktowa, jak każda dziewczynka w jej wieku, z prawidłowo funkcjonującym sercem i wysoce rozwiniętym poczuciem własnej wartości. Już samo myślenie o niej wystarczyło, żeby Alicię ogarnęła fala ciepła, a kiedy do tego obrazu dorzuciła swojego przystojnego syna, teraz już siedemnastolatka, wiedziała, że ma za co dziękować losowi. Zjechawszy z głównej drogi A37, pozostawiła za sobą majaczący w oddali Glastonbury Tor, skręciła w kierunku Holly Wood. Czuła ogromne napięcie. Zastanawiała się, jakie zmiany zaszły w miasteczku od czasu ostatniego jej pobytu, chociaż miała prawie pewność, że nic się nie zmieniło, ponieważ tam nigdy nic się nie zmieniało. To jedna z tych rzeczy, które kochała w tym miejscu, i której jednocześnie bardzo się obawiała. Przyjeżdżałaby częściej, gdyby tylko mama tego chciała. Znalazłaby w sobie odwagę, by stawić czoło chaosowi, w jakim żyła rodzina. Monica nie mogła pogodzić się z tym, że między Alicią a jej starszym
bratem doszło do konfliktu. Robert nadal mieszkał w miasteczku razem ze swoją żoną Sabriną i jej trzpiotowatą, niezwykle uroczą córką, Annabelle. Chociaż ani Robert, ani Alicia nie byli winni temu, że ich rodzina się rozpadła, to jednak za każdym razem, kiedy Alicia przyjeżdżała do domu, Monica czuła się zmuszona, żeby opowiedzieć się po którejś ze stron, niemniej jednak nigdy tego nie zrobiła. Kiedy zachorowała na raka, Alicia odrzuciła w kąt wszelkie kłótnie. Stres pogorszyłby tylko stan zdrowia mamy, a ponieważ bardzo ją kochała, chciała, by żyła jeszcze przez wiele, wiele lat, nawet jeśli nie mogłaby jej odwiedzać. Monica zmarła rok temu, w ostatnim okresie swojego życia przebywała w hospicjum, szesnaście kilometrów od Holly Wood, więc Alicia mogła przyjeżdżać do domu, nie narażając mamy na zdenerwowanie. Była przy niej do samego końca, trzymała za ręce, delikatnie gładziła dłonią jej twarz i przysięgając na życie swoich dzieci, zapewniała, iż wybaczyła matce, że ta kiedyś ją odepchnęła. - Nie chciałam wykluczyć cię z rodziny - powiedziała przez łzy zachrypniętym głosem Monica. - Wiesz, że kocham cię z całego serca, prawda? - Oczywiście, że wiem. Wytworzyła się niemożliwa do zniesienia sytuacja. Znalazłaś się w samym środku... - Nie było twojej winy. Powinnam stać wtedy przy tobie. - To nie ma teraz znaczenia, mamo. Jakoś dałam sobie radę, a najważniejsze, żebyś mogła spokojnie żyć w swoim domu.
Monica nie zaprzeczyła. Nie mogła, ponieważ Holly Wood to jej jedyny dom, jaki znała przez ostatnie czterdzieści dwa lata - przez pierwsze dziewiętnaście mieszkała w sąsiednim miasteczku. W trakcie ostatnich dni, na życzenie mamy, Alicia przyprowadziła do niej Nata i Darcie, żeby mogli się pożegnać. To było wzruszające, kiedy Darcie, wtedy miała jedenaście lat, szlochała, trzymając kurczowo kościstą dłoń babci i błagała, żeby nie odchodziła. Piętnastoletni Nat, który zawsze uwielbiał babcię, nie chciał podejść bliżej niż na odległość łóżka. Na jego ładnej pobladłej twarzy rysował się smutek, ale tego, że Monica nie chciała, by jego ojciec przyjechał i pożegnał się z nią, nie potrafił wybaczyć. Na pogrzeb Craig też nie przyjechał. Wspólnie uzgodnili, że lepiej będzie, jeśli się tam nie pojawi. Alicia wiedziała, że Nat czuł się zdezorientowany decyzją rodziców, ale poczułby się jeszcze bardziej zmieszany i zraniony, gdyby próbowali mu to wyjaśnić, a żadne z nich, a już na pewno Alicia, nie chciało tego. To pierwszy raz od pogrzebu mamy, kiedy Alicia przyjechała do miasteczka, gdzie ona i Robert dorastali; mama organizowała akcje charytatywne, natomiast tata, a przed nim dziadek, prowadził swoją praktykę jako lekarz pierwszego kontaktu. W dzieciństwie łączyła ich bardzo silna więź z ojcem, zawsze potrafił znaleźć wyjście nawet z najtrudniejszych sytuacji, miał poczucie humoru i nie szczędził pochwał, a małe osiągnięcia potrafił zamieniać w wielkie triumfy. Stra- cili ojca, kiedy byli nastolatkami, i to uzmysłowiło im, jak okrutne i nieprzewidywalne może być życie. Dla
Roberta strata była szczególnie bolesna, ojciec utonął, ratując go przed wartkim prądem odpływowym, gdy spędzali wakacje w Hiszpanii. Mimo że od tragicznego wypadku minęło już ponad dwadzieścia lat, nie było dnia, by Alicia nie myślała o swoim ojcu, i wiedziała, że Robert przeżywa to tak samo. Przez ostatnie lata często się zastanawiała, jak ojciec zareagowałby na wydarzenia, które doprowadziły do rozpadu rodziny. I jak mógłby wyglądać ich świat, gdyby on wciąż z nimi był. Poczuła się obco, gdy przed sobą ujrzała zarys ospałego i chaotycznie zabudowanego miasteczka. Widok był bolesny, ale jednocześnie cudowny. Nowe rezydencje wygrzewały się w słońcu, wyglądały nieco paradnie i krzykliwie przy tym skupisku starych rozwalających się budynków. Jakby dziwka stała na progu okazałego gmachu, tak to określił niegdyś Craig. Kiedy wjechała do miasteczka, na ulicy wiało pustką. Nigdzie ani żywej duszy, nawet w ogródku pubu, co wcale nie znaczyło, że wieści o powrocie Alicii się nie rozeszły. To, że po drodze wstąpiła do lokalnego sklepiku po mleko, bo zapomniała kupić w Sainsbury, było wystarczającym powodem, by przyspieszyć bieg wydarzeń. Mały osobliwy sklepik niewiele się zmienił - wciąż tak samo brzmiący dzwonek nad drzwiami, dobrze znany zapach lukrecji i tytoniu, półki zapchane słoikami, pudełkami i puszkami jeszcze z lat siedemdziesiątych. Lada chłodnicza stała na starym miejscu, wypełniona szynkami z Wiltshire, kawałkami lokalnie wędzonego boczku, swojskiej peklowanej wołowiny i grubymi krążkami sera z Cheddar. Kasę sklepową
wymieniono na nową, ale gazety nadal leżały na regale obok zamrażarki z lodami, a na okrągłej wyspie na środku sklepu można było znaleźć dosłownie wszystko, począwszy od herbaty Tetley, kremów marki Germolene, a skończywszy na potrawach z rusztu poda- wanych na aluminiowych tackach. Przestrzeń, która niegdyś pełniła funkcję poczty, przypominała teraz ogromną chłodnię oferującą wypiekane na miejscu pieczywo, pierogi kornwalijskie, tarty, jajka po szkocku oraz imponujący wybór napojów gazowanych. Alicia zauważyła, że pojawiła się nawet oddzielna lodówka do przechowywania wina i dwa niewielkie stoliki barowe, gdzie było menu z herbatami napisane kredą na małych czarnych tabliczkach pomiędzy cukierniczką a pojemnikami z przyprawami - odpowiedź Holly Wood na kawiarniany styl życia. Kiedy z zaplecza wyłoniła się pani Neeve, Alicia właśnie chwyciła półlitrowy karton mleka i wyjęła portfel z torby, żeby zapłacić za zakupy. - Sześćdziesiąt pensów - powiedziała pani Neeve; z całą pewnością nie rozpoznała Alicii. Ale kiedy ta podała pieniądze i uśmiechnęła się, na łagodnej twarzy pani Neeve pojawiło się zaciekawienie stopniowo przechodzące w zdumienie i radość. - Alicia? - Przechyliła głowę na bok. - A niech mnie diabli. Co za niespodzianka. Nie myślałam, że przyjedziesz. Co u ciebie słychać, moja droga? - Wszystko w porządku. A jak się pani miewa? - Och, wiesz, nie powinnam narzekać, ale przez te kilka dni było tak upalnie... Przyjechałaś z wizytą, lak? Jak długo planujesz zostać? - Jej głos nabrał głębokiego tonu. - Ogromnie mi przykro z powodu twojej
mamy. Wiem, że byłyście bardzo zżyte, musiało być ci strasznie ciężko przez te ostatnie... - Dziękuję - odpowiedziała łagodnie Alicia. - Widzę, że poczty już nie ma. Pewnie pani za tym tęskni. - Och, brakuje mi tego, ale już nic nie dało się zrobić. Próbowaliśmy oczywiście walczyć. Być może nawet widziałaś nas w telewizyjnych wiadomościach. Wiesz, jaka potrafi być Sabrina, kiedy zaangażuje się w jakąś swoją kampanię. Prawie zawsze wygrywa, niech Bóg ją błogosławi, nieważne, czy sprawa dotyczy osób starszych, ochrony dzikiej przyrody, czy też naszej małej starej poczty. Dzięki Sabrinie nie poddaliśmy się tak łatwo, a była to już nasza druga bitwa. Może pamiętasz, jak przed laty protestowaliśmy przeciwko zamknięciu poczty. Cóż, tym razem się nie udało. Decyzja została podjęta, musieli zmniejszyć koszty, dlatego nasza poczta do likwidacji. Dla Sabriny to był ogromny cios. Nie lubi przegrywać i kompletnie się pogubiła... Na szczęście teraz czuje się już lepiej. Przynajmniej takie wrażenie sprawiała, kiedy niedawno ją widziałam, ale wiesz, jakie jest życie, jednego dnia jest dobrze, a następnego źle. Lekarze chyba nie do końca wiedzieli, co jej jest. Powiedziałam nawet Mimi, że ona za dużo bierze na swoje barki i na tym polega problem. Powinna zwolnić tempo. Ale gdyby nie ona, nie wiem, gdzie byśmy teraz byli. Napytaliśmy sobie biedy, kiedy musieliśmy sami wziąć się do zorganizowania letniego festynu charytatywnego i żniw, potem były święta Bożego Narodzenia, a ona wciąż nie doszła do siebie. Alicia uprzejmie się uśmiechała, wiedząc, że jeszcze nieraz usłyszy o Sabrinie, i myślała tylko, jak
wymknąć się ze sklepu, nie sprawiając wrażenia niegrzecznej. - Ja się tutaj rozwodzę - gderała pani Neeve - a nie zapytałam o dzieci. Przyjechały z tobą, tak? Chętnie bym je zobaczyła. Pewnie bardzo urosły od czasu, kiedy widziałam je ostatnim razem. - Prawdopodobnie nawet za bardzo - odparła żartobliwie Alicia. - Powiem, żeby wpadły do pani, gdy przyjadą. Muszę już iść, dziękuję za mleko - i zanim stara plotkara zdołała wziąć oddech, by dalej opowiadać o biednej Sabrinie albo pytać, jak długo Alicia pozostanie, odwróciła się na pięcie i wyszła. Dobrze wiedziała, że nim zdąży dotrzeć do domu mamy, wieści o jej przybyciu rozejdą się po liniach telefonicznych Holly Wood lotem błyskawicy, budząc ogólne zainteresowanie. Pewnie każdemu się wydawało, że zna powód jej przyjazdu, a niektórzy być może z dumą sugerowali, że mają na ten temat poufne informacje, ale nikt nie mógł nic wiedzieć, ponieważ z nikim wcześniej się nie kontaktowała. Rozważała, czy nie odezwać się do swojej najstarszej i najbliższej przyjaciółki, Rachel Herrington, ale postanowiła z tym zaczekać, dopóki nie będzie na miejscu. Rachel czułaby się zobligowana, żeby ją powitać, a ponieważ była jedynym weterynarzem w promieniu sześciu kilometrów, nie mogła sobie na lo pozwolić. Alicia objechała zielone miasteczko, jak nazywali je mieszkańcy, mimo że pas zieleni był bardzo wąski, i poczuła, że w gardle robi jej się wielka gula. Czy będzie w stanie dotrzeć do The Close, a potem wejść do domu mamy, wiedząc, że jej tam nie zastanie? Już
to zrobiła, zaraz po pogrzebie, ale wtedy przyszło sporo żałobników i nie odczuła tej dogłębnej pustki. Nie była tutaj przez rok i obawiała się, co może zastać na miejscu; wybite szyby, myszy, pleśń i beznadziejnie zarośnięty ogród? Jak mogła dopuścić, żeby duma i radość jej matki popadła w taką ruinę. Tak bardzo się zawstydziła, że była gotowa zawrócić. Kilka minut później wciąż siedziała w samochodzie przed Old Coach House i patrzyła na dopiero co skoszony trawnik i kosze ze świeżymi kwiatami wiszące po obu stronach drzwi frontowych. W dawnych czasach dom był wynajmowany przyjeżdżającym podróżnym, a jego zamożni właściciele przenosili się do miejscowej oberży. Od czasu, kiedy zamieszkali tutaj jej pradziadkowie, wnętrze domu przeszło kilka generalnych remontów, ale zewnętrzna konstrukcja nigdy nie uległa zmianie, została jedynie odnowiona. Ściany wykonano z miodowego kamienia typu Hamstone, okna były wygięte w łuk, a czarne dachówki z płytki łupkowej lśniły skąpane letnim deszczem, który przed chwilą spadł. Dzięki temu dom wyglądał schludnie, jak nowy. Ozdobne koło od wozu umieszczone obok drzwi wyglądało na wypolerowane niczym mosiężna kołatka, a żółte powojniki pnące się w górę po kracie kwitły bujnie jak za życia jej mamy. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby w domu ktoś mieszkał lub oczekiwał jej przyjazdu, ale to nie mogła być prawda. Pomyślała o Robercie, być może on zaopiekował się tym miejscem lub komuś za to zapłacił. Czuła narastające w niej napięcie, ale sięgnęła po torbę i wysiadła z samochodu. Powietrze przepełniał zapach wilgotnej ziemi zmieszany z wonią
róż. Pochodził i z hybrydowych krzewów różanych wyznaczających ogrodową ścieżkę, i z sąsiedniego ogrodu pana Jerry'ego Brighta, gdzie cenne kwiaty dorównywały pięknem najbardziej wykwintnym różom. Alicia zauważyła, że wybudował nową pergo-lę przed głównym wejściem, która była porośnięta jaskraworóżowym pnączem, a obok stała fantazyjna mała skrzynka pocztowa. Pewnie wybrała ją siostra Jerry'ego, Emily; mieszkała w jednym z nadbrzeżnych jednopiętrowych domów i prawdopodobnie przychodziła codziennie, żeby ją pucować. Alicia otworzyła bramę. Zawiasy nieco skrzypiały, ale farba dobrze się trzymała, nie było też żadnych chwastów przy kamiennej ścieżce. Rzuciła okiem na stare drzewo cedrowe - zdominowało jedną stronę ogrodu - i od razu pojawiły się wspomnienia pikników spędzanych w cieniu tego olbrzyma i śmiałych wspinaczek po wysokich gałęziach. Dochodząc do drzwi frontowych, niemalże słyszała, jak razem z Robertem śmieją się, a tata woła, żeby uważali na siebie. Szukała w torbie klucza. Oczywiście nie wierzyła, że mama jest w domu, ale serce jej waliło i ręce drżały. Nie była do końca pewna, czy ma na tyle odwagi, żeby wejść do środka. - Alicia! Czy to ty? Odwróciła się zaskoczona. Po drugiej stronie ulicy, gdzie niegdyś znajdowały się stajnie, teraz stały barwnie pomalowane domki w stylu wiktoriańskim. Jeden różowy, drugi w kolorze spienionej morskiej zieleni, za nim był niebieski i na końcu pierwiosnkowy żółty, a dalej wzdłuż rzeki stały garaże i każdy kolorem
odpowiadał kolorowi domu, do którego przynależał. Z różowego domu wyłoniła się puszysta kobieta z kręconymi włosami, w wieku Alicii, uśmiechała się, ale było widać, że coś ściska jej gardło. - To naprawdę ty - płakała ze wzruszenia. - Jak się cieszę, że cię widzę. Alicia ruszyła w jej stronę, żeby się przywitać. - Cathy - powiedziała z czułością. - Też się bardzo cieszę, że cię widzę. - Zastanawiałam się, czy przyjedziesz. - Cathy chwyciła Alicię za rękę i patrzyła jej prosto w oczy. - Kiedy dowiedziałam się o Craigu... Tak mi przykro. - Dziękuję - wyszeptała Alicia. Minęło już sześć miesięcy, a wszystko było tak świeże, jakby stało się wczoraj. Przełknęła ślinę i starając się, by jej głos brzmiał pogodnie, spytała: - A co u ciebie? Ciemne oczy Cathy przepełniało współczucie. - Skupmy się raczej na tobie, jak się miewasz? To musiał być dla ciebie szok. Nie wiem, co bym zrobiła na twoim miejscu. Alicia pokiwała głową. - A jak dzieci to zniosły? - Ciężko, ale jakoś sobie radzimy. - Przyjechały z tobą? Na jak długo zostajesz? Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić... Tata jest teraz w domu przez cały czas, a ja mieszkam tylko parę kilometrów stąd. - Dziękuję - odpowiedziała Alicia. - Alicia! - Tymrazem głos dobiegał z góry ulicy. Tobyła Maggie Cox, właścicielka Traveller's Rest i jedna z najstarszych przyjaciółek mamy. - Gdy tylko usłyszałam, że przyjechałaś - Maggie czule ją objęła
- powiedziałam do Andy'ego, że koniecznie muszę się z tobą zobaczyć i dowiedzieć, co u ciebie. Kochanie, tutaj wszyscy służymy ci pomocą. Tego chciałaby twoja mama, i tak właśnie będzie. Mur obronny Alicii powoli zaczął się walić. Oni nie znali prawdy, nie mogli jej znać, a ponieważ byli tacy mili i lojalni, wolałaby nie musieć ich okłamywać. - Co u Andy'ego? - spytała. - Podobno mieliście otworzyć bar w Hiszpanii. - Och, niebawem go otworzymy - zapewniła Maggie - gdy tylko znajdziemy czas, żeby się tym zająć. Cathy, czy to nie twój Matthew płacze? Cathy nastawiła ucho. - O kurczę, to on. Robię się tak samo głucha jak ojciec. - Uścisnęła pospiesznie dłoń Alicii, przypominając, gdzie można ją znaleźć, i szybkim krokiem podążyła do różowego domu. - Dobra z niej dziewczyna. - Maggie się roześmiała. - Ma o połowę za dużo dzieci, ale serce wspaniałe. - Ile ich teraz ma? - spytała Alicia. - Mały Matthew ma cztery lata. Ale co z twoją dwójką? Jak się miewają? Założę się, że Nathan wyrósł na przystojnego młodzieńca. W jakim jest wieku? - Ma siedemnaście lat. - Rozmowa na temat syna zmniejszyła jej napięcie. - To musiało być dla ciebie okropne przeżycie, dowiedzieć się tak nagle. - Maggie pogładziła Alicię po policzku. - Kiedy o tym usłyszałam, powiedziałam do Andy'ego, że zastanawiam się, czy jeszcze tutaj wrócisz. I dobrze, że się zdecydowałaś, kochanie. Zaj- miemy się tobą tak, jak chciałaby tego twoja mama. Wiesz, co drugą niedzielę przynoszę na jej grób świeże
kwiaty. Robert też przychodzi, kiedy tutaj jest, ale domyślam się, że o tym wiesz. Powiedziałam Andy'emu, że kwiaty są pewnie od was obojga, a że Robert przyjeżdża częściej, oczywiście składa je również w twoim imieniu. Uświadamiając sobie, iż Maggie próbuje ją wytłumaczyć, Alicię zapiekły policzki. - Pójdę tam w najbliższych dniach - zapewniła ją. - Oczywiście, że pójdziesz. Jeśli będziesz chciała, mogę ci towarzyszyć. - Dziękuję. - Zastanowiła się, ile już razy wypowiedziała to słowo od chwili przyjazdu. Na odgłos samochodu skręcającego w ulicę odwróciły się i kiedy Alicia się zorientowała, kto nadjeżdża, jej serce wypełniła czysta radość. W oczach Maggie pojawił się figlarny błysk. - Mogłam się domyślić, że zjawi się tutaj lada chwila - skomentowała. - Papużki nierozłączki. Gdzie pojawiła się jedna, tam i drugą można było znaleźć. Alicia niemalże eksplodowała z nadmiaru emocji, gdy sportowa honda zaparkowała za jej podniszczonym renault. - Co u diabła tutaj robisz? - spytała strofująco, kiedy Rachel podeszła, żeby ją przytulić. Miała zarumienione policzki, ciemne lśniące włosy ścięte na pazia i krystalicznie zielone oczy. - Skąd wiedziałaś, że...? - Wiem wszystko - odparła tajemniczo Rachel - i to nie od ciebie. Byłabym nawet wcześniej, ale reanimowałam chomika. - Wcześniej? - Alicia się zaśmiała. - Twoja przychodnia jest oddalona o co najmniej dwadzieścia minut drogi stąd, a ja jestem tutaj nie dłużej niż dziesięć.
Nawet poczta pantoflowa Holly Wood nie działa tak szybko. - Nie bądź taka pewna. Po drodze zadzwoniło do mnie co najmniej pięć osób z informacją, że przyjechałaś do miasta, ale żadna nie dorasta do pięt komuś, kto zadzwonił do mnie godzinę temu z wiadomością, że jesteś w drodze. Po wyrazie twarzy Alicii można było wywnioskować, że wie, kim jest ta osoba. - Jeśli Holly Wood nie postawiło własnej wieży obserwacyjnej - powiedziała - prawdopodobnie któreś /. moich dzieci dało ci cynk. - Zgadza się. - Rachel uśmiechnęła się szeroko. Cześć Mags, przepraszam, że cię nie zauważyłam... - Och, nie przejmujcie się mną. Już sobie idę. Wpadnę do was później, ptaszki. Wypijcie moje zdrowie. - Dlaczego nie pisnęłaś ani słowem, że przyjeżdżasz? - spytała ostro Rachel, zmuszając Alicię do szczerej odpowiedzi, kiedy Maggie oddaliła się już w stronę pubu. - Schudłaś - zauważyła - i w ogóle wyglądasz jakoś mizernie, ale w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Przykro mi, że nie mogłam przyjechać do Londynu, kiedy... - W porządku. Wiem, że masz dużo pracy, a ja dałam sobie radę. Rachel patrzyła na nią z troską. - Taak, jak zawsze, ale tym razem... - Było trudniej, to prawda. Nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego. Dom... - Gdy głos zaczął jej się łamać, zakryła ręką usta, a Rachel objęła ją ramieniem. - Chodź, wejdźmy do środka - zachęciła delikatnie. - Pewnie masz jeszcze klucze.