S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 1 |
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 2 |
CHAPTER 1 3 LATA – 43 TYGODNIE – 2 DNI 3
CHAPTER 2 JACK POV 13
CHAPTER 3 3 LATA – 44 TYGODNIE – 2 DNI 22
CHAPTER 4 3 LATA – 44 TYGODNIE – 6 DNI 28
CHAPTER 5 3 LATA – 45 TYGODNIE – 0 DNI 38
CHAPTER 6 3 LATA – 47 TYGODNIE – 1 DNI 49
CHAPTER 7 3 LATA – 47 TYGODNIE – 2 DNI 58
CHAPTER 8 3 LATA – 48 TYGODNIE – 4 DNI 71
CHAPTER 9 3 LATA – 50 TYGODNIE – 0 DNI 84
CHAPTER 10 3 LATA – 51 TYGODNIE – 6 DNI 107
CHAPTER 11 4 LATA – 0 TYGODNIE – 0 DNI 119
CHAPTER 12 0 LAT – 0 TYGODNIE – 1 DNI 141
CHAPTER 13 O LAT – 1 TYGODNIE – 5 DNI 155
CHAPTER 14 2 LAT – 29 TYGODNIE – 3 DNI 169
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 3 |
Kiedy miałam dziewięć lat, tata spakował się i odszedł. Była wtedy ładna, słoneczna
pogoda. Miałam na sobie ogrodniczki, a powietrze pachniało jeżynami, gdy obserwowałam jak
wsiadł do taksówki, która po chwili odjechała. Próbowałam pobiec za nim, ale moje nogi były
zbyt małe.
Tamtego dnia nauczył mnie czegoś naprawdę ważnego.
Gdy zaczyna robić się ciężko, ludzie odchodzą. Nie, żebym go obwiniała. Z ciężkimi
rzeczami naprawdę trudno sobie poradzić, gdyż wymagają czasu, energii i uwagi. Więc ludzie
odchodzą, ponieważ tak jest łatwiej i mogą użyć tego czasu i energii na coś innego, na coś, co
nie będzie takie ciężkie. Tata odszedł, ponieważ mama za dużo zrzędziła, gdyż była
zestresowana wychowywaniem mnie i ciągle brakowało im pieniędzy, ponieważ mieli na
wychowaniu dziecko. To było stresujące i dla niego i dla niej. Ale było przeze mnie. To była
w większości moja wina. Byliby szczęśliwi, gdyby mnie nie mieli. Nigdy jednak się nie
zebrałam, aby każdego z nich przeprosić.
Teraz jednak wyjeżdżam do collegu. Jestem starsza. Nie potrzebuję ich już tak bardzo.
Jestem inna, niż ta mała dziewczynka, która próbowała biec za taksówką.
Słońce próbuje wypalić mi oczy. Budzenie się każdego dnia o czternastej oznacza, że
jestem gwiazdą rocka. Lub zombie. Prawdopodobnie oboma. Gwiazdy rocka wciągają kokę, a
koka jest praktycznie prochami zombie, prawda? Prawda. Wiele wiem o narkotykach. Idę do
collegu i dużo wiem o narkotykach. Wszystko ze mną będzie w porządku.
– Isis? – Pojawiło się pukanie do moich drzwi i rozbrzmiał przez nie głos taty. –Dlaczego
mamroczesz o narkotykach? Popalasz trawkę, młoda damo?
Wyskoczyłam z łóżka, założyłam na siebie krótkie dżinsowe spodenki i wygładziłam
swoją pogiętą od snu koszulkę. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam niezadowoloną twarz taty,
okalaną ciemnymi włosami z siwymi pasmami i jego oczy o barwie ciepłego brązu, takie same
jak moje, wpatrujące się we mnie.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 4 |
– Och, yeah, wypaliłam trzy całe skręty marihuany – oznajmiłam. – O czwartej
dwadzieścia1
. To był dopiero buszek. Coś bardzo w stylu Boba Marleya.
Wyraz twarzy taty pozostał niewzruszony. Przytuliłam go i pobiegłam na dół, mijając
tuziny portretów rodzinnych. Ściany były czyste i białe, a dywany pluszowe. Balustrady
zrobione były z lśniącego drewna, zaś bieg schodów na dole był tak szeroki, że przypominał
schody z sali balowej Kopciuszka.
– Tu jesteś, Isis! Dzień dobry.
– A oto zła macocha – wymamrotałam.
Nie była tak naprawdę zła. Na skali od Anielskiej do Diabelskiej zdobywała pewne cztery
punkty, co oznaczało Nieobecnie Samolubną lub coś takiego. Był to ten sam poziom, na którym
znajdowali się nauczyciele i chłopaki, którzy za bardzo podkręcali bas w swoich samochodach,
kiedy próbujesz spać. Nazywałam ją złą, ponieważ to sprawiało, że dobrze się czułam.
Nikczemnie dobrze.
Kelly spojrzała na mnie z korytarza z tymi swoimi blond włosami i niebieskimi oczami
oraz zmarszczkami, jak krzak cierniowy i wystarczającą ilością makijażu, żeby zawstydzić drag
queen. Nigdy nie widziałam jej niechlujnej i w nieładzie, nawet w nocy, czy w niedzielę. Była
w prawie siódmym miesiącu ciąży, ale nadal wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z katalogu
Sears. Miałam wewnętrzne podejrzenie, że była robotem, ale jeszcze nie przyłapałam jej na
ładowaniu baterii.
– Masz na śniadanie croissanty i zrobiłam ci twoje ulubione naleśniki z bitą śmietaną! To
twoje ulubione, prawda? Twój ojciec tak mi powiedział.
– Tak. Kochałam je. Kiedy miałam, uch, jakieś cztery lata. – Wyszczerzyłam się, zanim
zrobiło się niezręcznie. Tata w ogóle już nie wiedział, jaka jestem. – Spójrz, wielkie dzięki za
wykazanie całego tego wysiłku godnego Marthy Stewart! Ale mam inne plany, co do śniadania.
– Nie, nie masz – powiedziała lekko.
– Uch, tak, mam. Z przyjaciółmi.
– Jakimi przyjaciółmi? Nie masz przyjaciół tutaj w Georgii.
– Musisz wiedzieć, że mam przyjaciół dookoła całej czasoprzestrzeni. I niektórzy z nich
uprawiają telepatię. I mają moce tworzenia kuli ognia. Lubisz kule ognia? Mam taką nadzieję.
Ponieważ niespecjalnie przepadają za ludźmi, którzy twierdzą, że nie mam przyjaciół.
Idealnie porcelanowa twarz Kelly stwardniała. Był to znajomy widok, odkąd byłam tu od
dwóch tygodni i robiła tę minę za każdym cholernym razem, gdy coś wychodziło z moich ust.
Nienawidziła tego, co mówiłam i kim byłam. Widziałam to. Nie pasowałam do jej idealnego
wyobrażenia, jaka powinna być nastoletnia dziewczyna. Chciałaby mi powiedzieć, że jestem
żałosna, to przynajmniej, ale przede wszystkim chciała, abym ją lubiła. Przeszłam obok niej,
po czym złapałam torebkę i kluczyki ze stołu w korytarzu.
1
Mówi się, że godzina ta symbolizuje palenie marihuany ☺
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 5 |
– A co powiesz na jakieś zakupy? – zaoferowała, gdy byłam w połowie drzwi. –
Mogłybyśmy pojechać gdziekolwiek byś chciała! Jest takie wspaniałe miejsce na obrzeżach
miasta…
– A co powiesz na nie? – powiedziałam. – Z dodatkiem nie dzięki?
– Szkoda. – Kelly wymusiła uśmiech. – Naprawdę chciałabym cię poznać.
– Naprawdę chciałabyś mnie poznać? Co chciałabyś wiedzieć, że w trzeciej klasie
zesrałam się w gacie? Że lubię złą popową muzykę, karuzele i kolor pomarańczowy?
– To świetny początek! – powiedziała.
– Chcesz, abym cię lubiła. Nie dbasz o to, kim jestem, chcesz tylko, żebym cię polubiła.
Ale to tak nie działa. To się nie stanie w ciągu jednego dnia.
– Co tu się dzieje? – zapytał tata, pokazując się na schodach. – I dlaczego używasz takiego
tonu głosu wobec Kelly, Isis?
– Jakiego tonu? – W połowie zaśmiałam się, w połowie zadrwiłam.
– I znowu to samo. Nie używaj tego tonu wobec mnie, jestem twoim ojcem.
W moim gardle zapalił się gorący płomień.
– Przepraszam. W pewnym sensie ciężko o tym pamiętać, gdy nie było cię przy mnie
przez ostatnich osiem lat.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Żwir chrzęścił pod moimi wściekłymi krokami. Kelly
niemądrze dała mi do mojego użytku swoje ‘stare’ czarne BMW, które było praktycznie
nieskazitelne. Miała ich pięć, wszystkie w innych kolorach, z innymi opuszczanymi dachami i
wypasionymi felgami. Wsiadłam i zamknęłam drzwi, odpalając silnik i odjeżdżając z
zadbanego podjazdu, który otaczały drzewa palmowe. Nawet dziecięcy plac zabaw z tyłu
zrobiony był z marmuru ze swoimi własnymi małymi fontannami.
Wszystko tu opływało w dostatek, a ja siedziałam w tym jak narzekające, pierdzące
dziecko w supermarkecie.
Dopiero, gdy dojechałam na plażę, moje nerwy się uspokoiły. Zgodziłam się na przyjazd
tutaj na wakacje, ponieważ tata brzmiał, jakby naprawdę za mną tęsknił i chciał mnie zobaczyć
przed wyjazdem do collegu. Gdzieś w rozległym i wspaniałym labiryncie, który znajduje się w
mojej głowie wyłączył się wtedy brzęczyk podejrzliwości. Bzzzt. To był błąd. Tata chciał mnie
tu, ponieważ czuł się winny i próbował zrekompensować mi tą wielką ilość straconego czasu.
Ale nie mógł. Niepodobnie do mamy, nigdy po mnie nie wrócił. Kelly się nie zmieniła – to
byłam ja. Nie mogłam już jej znieść. Teraz byłam inną osobą. Dwa lata temu, podczas mojej
ostatniej wizyty, byłam cicho. Byłam smutna. Nie walczyłam i nie kłóciłam się. Byłam w
trakcie radzenia sobie z Bezimiennym. Kiedy byłam tu ostatnio, było to zaraz przed…
Pokręciłam głową.
Ostatnim razem, kiedy tu przyjechałam byłam czysta. I nieskomplikowana. I prawdziwa.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 6 |
Tata nadal sądzi, że jestem tą małą dziewczynką sprzed dwóch lat, więc tak też mnie
traktuje. Jakbym musiała go szanować. Jakbym musiała poważać to, co mówił.
Ale nie musiałam.
Ponieważ mnie opuścił. Dwa razy.
Nigdy jednak nie potrafiłam mu tego powiedzieć w twarz. To namieszałoby w jego małej
rodzinie. Zarzucenie go wiadomością, że nie wybierałam się do Standford także nie
polepszyłoby jego postrzegania mojej osoby. Już kupił sobie głupią koszulkę z nadrukiem
‘MOJE DZIECKO IDZIE DO STANDFORD’ i takie tam. Kto w ogóle kupuje coś takiego?
Turyści i ludzie bez poczucia stylu. Tata nie wiedziałby, czym jest moda, gdyby nawet ugryzła
go w jego stary, profesorski tyłek i zdecydowanie był turystą – pozostając w moim życiu
jedynie przez kilka tygodni od czasu do czasu, narzekając, kiedykolwiek coś nie tworzyło mu
idealnego obrazka, jak w gazetkach Macy’s.
Westchnęłam i zaparkowałam. Plaża Goldfield była mała, wydmy kołysały się delikatnie
między pasmami szarego piasku. Woda była dzisiaj wzburzona i ciemna, jakby była naprawdę
wkurwiona i chciała zabić trochę ludzi.
To był Atlantyk – Atlantyk, przy którym dorastałam. Zapach soli i spalonych słońcem
kamieni wypełnił moje nozdrza. Mewy grzecznie krzyczały na siebie nad kawałkami kraba.
Ocean jest wielki i nie dba o to, jakiego tonu używam, czy pójdę na zakupy lub czy wybiorę
Uniwersytet Stanu Ohio, zamiast Stanfordu.
Skopałam z siebie buty i pobiegłam. Bieganie i ja wzięliśmy rozwód po tym, jak
wystarczająco schudłam. Ale teraz bieganie było najlepsze. Nawet BMW całe emanowało
smrodem Kelly. Bieganie było jedynym sposobem, aby naprawdę zostawić za sobą całe te
gówno.
To było zabawne i wyjątkowe doświadczenie. Było tu mnóstwo piasku. Poślizgnęłam się
na kamieniu, uderzając w niego palcem tak mocno, że prawdopodobnie będę miała dziwnie
zdeformowaną stopę hobbita. Chciało mi się wymiotować. Mewa prawie nasrała mi na ramię.
– Wszystko w porządku, kolego! – Zasłoniłam oczy i spojrzałam w niebo. – Na szczęście
dla ciebie jestem zarówno oszałamiająco piękna, jak i łaskawa. Wybaczam ci!
Z wdzięczności upuścił dużą kupę na moje ramię.
Westchnęłam. Mogło być gorzej. Mogłam być otoczona ludźmi. Na księżycu. A jednym
z tych ludzi byłby Jack Hunter.
Mój żołądek przekręcił się, jakby był na zawodach jogi. Lodowe oczy wypełniły mój
umysł i wezwałam to, co zostało z mojego ognia, aby je roztopić. Nie teraz.
Nigdy więcej.
Byłam daleko od samochodu. Te modne, niemieckie reflektory nie mogły mnie
obserwować, gdy kontemplowałam życie w ten niewiarygodnie zadumany–jednak–także–w–
pewien–sposób–seksowny sposób, z jakiego byłam znana. Lub niesławna. Czy w ogóle nadal
będę owiana złą sławą? W East Summit zostawiłam po sobie ślad, ale w Ohio State będę nikim.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 7 |
Będę gumą na bucie spieszącej się kobiety. Mniej, niż to! Będę tym kawałkiem chleba, którego
nikt nie je, ponieważ ma tylko jedną otwartą twarz i zawsze czerstwieje, nie ważne, kiedy
kupisz pieczywo!
Nie dałam sobie czasu, aby martwić się nową szkołą. Ale teraz, gdy został mniej, niż
tydzień, zaczęłam świrować. Byłam prawie cholernym studentem pierwszego roku! Będę
mieszkać w akademiku, będę mieć współlokatorkę i zajęcia, na których oceny naprawdę będą
się liczyły! To one wyznaczą resztę mojej kariery/życia/przyszłych perspektyw z Johnnym
Depp’em. Muszę zacząć brać te rzeczy na średnio poważnie! Ugh! Samo słowo wysłało ciarki
wzdłuż mojego kręgosłupa. Poważnie. Pooooważnie. Płatkowo. Chociaż płatki śniadaniowe są
dla dzieci. College zaś nie jest dla dzieci. College jest dla dorosłych.
Nie czułam się, jak dorosła.
Bardziej, niż o cokolwiek innego, martwiłam się o mamę, ale zaplanowałyśmy wizyty
weekendowe i zamierzałam jeździć do niej co środę. Nawet jej terapeutka powiedziała, że
radziła sobie coraz lepiej, zwłaszcza od aresztowania Leo. Gdy odprowadzała mnie na lotnisko
Kolumba, jej policzki były zaróżowione, a podczas całego poprzedzającego mój wylot tygodnia
uśmiechała się więcej, niż widziałam przez całe moje życie.
Lub może po prostu dużo bardziej się dla mnie starała.
Podniosłam płaski, gładki kamyk i próbowałam puścić nim kaczkę. Zamiast tego jednak
utonął.
Liceum East Summit w pewnym sensie uschło po śmierci Sophii.
Nikt nie wyszedłby i tego nie powiedział, oczywiście poza mną. Avery przychodziła do
szkoły coraz rzadziej, aż w końcu całkowicie przestała. Dowiedzieliśmy się w przed dzień
graduacji, że była w szpitalu psychiatrycznym i przechodziła intensywną terapię. Bal kończący
szkołę był dla wszystkich nie do przyjęcia.
Hierarchia społeczna szkoły została wrzucona do blendera i wymieszana na wysokich
obrotach – dziewczyny grały w scrabble, aby wypełnić pustkę i zdobyć koronę królowej balu.
Avery pojawiła się jednak na graduacji i weszła na podium, gdy wyczytano jej nazwisko, aby
odebrać swój dyplom. Wyglądała blado i wynędzniale. Jej rodzice posyłali jej cienkie uśmiechy
suchej zachęty.
Miałam wrażenie, że oddali ją do wariatkowa na pokaz, aby szybko jej się ‘polepszyło’,
ale bez prawdziwego dbania o jej dobry stan. Zanim ktokolwiek z nas mógł mrugnąć, została
wysłana do prywatnego college w Connecticut, zamiast do UCLA, jak planowała. Nawet, jeśli
była suką, cały czas miałam nadzieję, że wszystko w końcu dobrze jej się ułoży. Albo, chociaż
szczęśliwiej.
Ale Sophia była jej odkupieniem, jej idolką, jej przyjaciółką. Gdybym to ja straciła
wszystkie te trzy rzeczy, też bym się załamała.
Wren, jako pierwszy rozpłakał się na pogrzebie i ostatni skończył. Kayla pomogła mu
przejść przez najgorsze chwile, odwiedzając go każdego dnia w domu i zostając z nim w
gabinecie pielęgniarki w szkole, gdy się rozpadał. To łamało jej i moje serce, widzieć Wrena
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 8 |
tak okropnie, przeraźliwie smutnego. Przypominałam mu, że musiał jeść – przynosiłam mu
burrito i zapiekanki warzywne, a kiedy nie mógł jeść, pisałam do niego z przypomnieniem, że
musi iść spać.
Prawdopodobnie nie za wiele mu pomogłam. Prawdopodobnie mogłam zrobić więcej.
Dzień balu nadszedł i minął, ale żadne z nas na niego nie poszło. Zamiast tego
spędziliśmy go przy grobie Sophii.
Do czasu graduacji, Wren zaczął od nowa uczyć się uśmiechać. MIT nadal było w jego
zasięgu, więc na początku lata wyjechał, aby zdobyć jakieś ekstra punkty, albo, aby uciec od
śmierci Sophii. Prawdopodobnie z obu tych powodów.
Kayla była przez to rozdarta, ale odkąd i tak wybierała się od września do szkoły w
Bostonie, cierpiała trochę mniej. Po śmierci Sophii zrobili się sobie bliżsi. Nie wiem, czy doszło
między nimi do czegoś poważnego – Kayla przeważnie tylko go przytulała. Nie było
pocałunków, jakie bym widziała, a Kayla odmówiła podzieleniem się tym, co robili, bardziej
ze względu na szacunek, niż zażenowanie.
Tak bardzo dorosła przez pomaganie mu. Od tamtej pory mówiła o Vogue tylko raz w
tygodniu.
Puściłam kolejną kaczkę. Kamień odbił się tym razem dwa razy od wody, zanim utonął.
Będę tęsknić za Kaylą. Już tęskniłam.
Lato spędziłyśmy praktycznie razem, odbywając ze sobą ostatnie nocowania i pijąc
ostatnie przemycone butelki wina na krowich pastwiskach, podczas gdy leżałyśmy i
patrzyłyśmy w gwiazdy. Nie chodziłyśmy na imprezy. Nie czułam tego. Kayla nie przyjaźniła
się z Sophią, ale to nadal była śmierć, która wpłynęła na jej najbliższych przyjaciół.
Obiecałyśmy sobie, że codziennie będziemy do siebie pisać smsy. I na instagramie. I tweetterze.
I na facebooku. Po prostu obiecałyśmy sobie, że będziemy rozmawiać. Dużo. Możemy nie za
często się widywać, ale ciepły koc pocieszenia okrył moje serce, gdy o niej pomyślałam. Miała
moje plecy. A ja miałam jej nieskazitelny tył.
Jack Hunter nie płakał na pogrzebie.
Powinien był, ale tego nie zrobił. Stał w kącie obok swojej matki, która płakała
wystarczająco za ich dwoje. Jej czarna sukienka i jego czarny garnitur wymieszały się, gdy
osunęła się na niego, aby móc ustać na nogach. Jego włosy były idealnie wyżelowane, a jego
twarz przybrała nieprzejrzystą maskę najciemniejszego lodu, jaki kiedykolwiek widziałam.
Skóra pod jego oczami była sina od wyczerpania, a jego kości policzkowe wydawały się być
bardziej widoczne.
Zadrżałam od patrzenia na niego.
Nie grał już tak, jakby był bez życia i bez emocji. On był bez życia. Był pusty. Z jego
oczu zniknęła iskra, zostawiając jedynie puste skorupy. Całe jego ciało, cała jego fizyczna
prezencja wyglądała jak skorupa – iluzja stworzona z luster i kruchego mrozu, która
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 9 |
roztrzaskałaby się od najmniejszego dotyku. Patrzenie na niego przyprawiało o dreszcze; jakby
był kimś, kto nie powinien już żyć lub się ruszać. Jak manekin. Jak marionetka zombie.
Próbowałam raz. Przywrócić go. Na stypie w śmierdzącym pleśnią domu pogrzebowym
z ciasteczkami żalu i ciastami smutku powiedziałam coś o Sophii, że ksiądz, który powiedział,
iż była bezinteresowną i piękną dziewczyną w ogóle jej nie znał. Jack trzymał szklankę wody
i wpatrywał się w nią, gdy tak stał w rogu, z dala od hałasu i płaczu ludzi. Spojrzał na mnie,
przyjrzał się mojej twarzy – czerwonej od mojego płaczu – po czym zamknął oczy.
– To koniec.
– Czego? – zapytałam, a mój żołądek przekręcił się. Odsunął się od ściany i odszedł,
mówiąc do mnie ostatnie słowo.
– Wszystkiego.
Po tym przestał przychodzić do szkoły. Rozmawiałam o tym z Dyrektorem Evansem,
który powiedział, że Jack wycofał się. Harvard nie odwołał jego wcześniejszego przyjęcia, więc
teoretycznie nadal mógł do niego pójść, nawet z samymi jedynkami za ostatni okres szkoły.
Ale oboje wiedzieliśmy, że się tam nie wybierał. Nie dbał o to, już nie.
Gdy nadszedł kwiecień, po prawie dwóch miesiącach jego nieobecności, poszłam go
szukać. Chciałam to zrobić wcześniej. Kurwa, naprawdę chciałam. Walczyłam ze sobą, by tego
jednak nie robić. Myślałam, że potrzebował przestrzeni, myślałam, że to mu pomoże. A ostatnia
rzeczą, jaka mogłaby mu pomóc, było ujrzenie mnie. Śledzenie przez zwariowaną dziewczynę,
która kiedyś była twoją nemezis mogłoby być stresujące nawet dla najbardziej aktywnego
wulkanu. Poza tym nie wiedziałabym, jak mu pomóc. Tylko bym jeszcze bardziej namieszała.
Powiedziała coś nie tak. Zrobiła coś nie tak.
Ale kiedy pewnego popołudnia pani Hanter przyszła do moich drzwi, płacząc i błagając
mnie, abym go znalazła, wiedziałam, że musiałam zacząć go szukać.
Poczekałam do przerwy wiosennej. I wtedy zaczęłam ścigać ducha.
Pani Hunter dała mi notatkę, jaką zostawił jej Jack – była prosta i napisana na zwykłej,
białej kartce. Mówiła, że odchodzi, aby nie powiadamiać policji i że ją kochał. Pani Hunter w
swojej desperacji poszła do banku i poprosiła o historię konta swojego syna. Pieniądze na
operację Sophii zostały mu zwrócone, ale większość z nich komuś podarował, zostawiając
sobie zaledwie cztery tysiące dolarów. Cztery tysiące były wystarczające, aby gdzieś przez
chwilę pomieszkać, to na pewno. Ale prawie trzy miesiące raczej nadwyrężyły ten budżet.
Zostawił także wszystkie swoje rzeczy w pokoju. Jedyną rzeczą, jaką zabrał ze sobą było
pudełko po cygarach jego ojca, w których trzymał listy od Sophii. Sprawdziłam, czy nie było
po nim jakiegoś śladu przy grobie Tallie. Nic. Na grobie Sophii leżała zwiędnięta róża. Musiała
mieć kilka tygodni. Gdyby tutaj wrócił, położyłby świeży kwiat.
Odwiedziłam szpital. Mira i James powiedzieli, że Jack przyszedł ich odwiedzić drugiego
marca – to było dzień po pogrzebie Sophii. Powiedział im także, że ma zamiar na długi czas
wyjechać i dał im po nowym, olbrzymim pluszowym misiu, jako prezent pożegnalny. Byli
przyjaciółmi Sophii, ale także kimś więcej. Sophia ich kochała. Byli dla niej jak Tallie –
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 10 |
dzieckiem, które mogła, ale którego nigdy nie będzie miała, i Jack o tym wiedział. Jack też ich
tak traktował.
W ostatniej zdesperowanej próbie zadzwoniłam do Klubu Róży. Operator utrzymywał,
że Jaden odszedł miesiące temu.
I to było na tyle. Wszystkie moje tropy nagle umarły. Jack przemykał mi się między
palcami, jak nocny piasek.
Nagle wtedy zadzwoniła do mnie jakaś Lily. Podsłuchała rozmowę operatora Klubu Róży
ze mną. Była przyjaciółką ‘Jadena’, w co natychmiast zwątpiłam, gdyż jedynym przyjacielem,
jakiego Jack pozwolił sobie mieć, było jego odbicie w lustrze i/lub jego własny olbrzymi mózg.
Pozwoliłam jej mówić i zgodziłam spotkać się z nią w kawiarni.
Lily była piękną blondynką, mającą prawie 183 centymetry wzrostu. Po jej drogiej
torebce i perfumach od razu uznałam, że była towarzyszką. Nie zaprzeczyła, co sprawiło, że od
razu bardziej ją polubiłam. Nie marnowała mojego cennego czasu, gdy próbowałam ocalić
Jack’a.
Ocalić?
Pokręciłam głową, obserwując, jak słona fala oceanu uderzyła o skałę. Ocalić było
nieodpowiednim słowem. Nie mogłam myśleć w ten sposób. Nie potrafiłam ocalić sama siebie,
więc tym bardziej kogoś innego. Ale chciałam. Naprawdę chciałam. Jack, ze wszystkich ludzi,
najbardziej zasługiwał na pomoc. Pomyślałam, że mogłabym mu trochę pomóc. Pomyślałam,
że chociaż tyle mogłabym dla niego zrobić.
Zaśmiałam się i rzuciłam kamieniem, nie kłopocząc się puszczaniem kaczek.
Byłam idiotką.
Stara Isis nie poddałaby się, kiedy Lily powiedziała, że Jack przyszedł do niej zanim
opuścił miasto. Nie powiedział jej dokąd wyjeżdża, ale dał jej jakiś folder i poprosił, jeśli
dziewczyna o imieniu Isis zaczęłaby węszyć wokół Klubu, aby jej to dała. Więc to zrobiła.
– On naprawdę musi cię lubić – powiedziała Lily, oglądając swoje paznokcie, gdy
wkładałam folder do torebki.
– Tak, cóż. Kobry także lubią mangusty. Z daleka. Znajdując się po dwóch stronach
ogrodzenia pod napięciem.
– Nie, posłuchaj. – Lily pochyliła się do przodu i położyła jedną swoją chłodną dłoń na
mojej. – Widziałam mnóstwo mężczyzn, okay? Widziałam także wszystkie typy ludzi. Jack –
Jack jest kimś wyjątkowym. Zaprzeczy temu, ale albo zależy mu na kimś z całego serca, albo
wcale. Nie działa na pół gwizdka. Ludzie, którym zadał sobie trud, żeby zostawić jakieś rzeczy
na pożegnanie – to są ludzie, którzy najbardziej liczą się w jego życiu. Jesteś jedną z nich.
Moje serce poczuło się, jakby zostało rozpłaszczone przez zawodnika sumo. Próbowałam
oddychać, aby coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Nie chciałam jej wierzyć. Jak mogłam jej
uwierzyć, skoro tak po prostu odszedł?
Lily niedługo po tym wyszła, zostawiając mnie wpatrującą się w folder.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 3 |
Kiedy miałam dziewięć lat, tata spakował się i odszedł. Była wtedy ładna, słoneczna
pogoda. Miałam na sobie ogrodniczki, a powietrze pachniało jeżynami, gdy obserwowałam jak
wsiadł do taksówki, która po chwili odjechała. Próbowałam pobiec za nim, ale moje nogi były
zbyt małe.
Tamtego dnia nauczył mnie czegoś naprawdę ważnego.
Gdy zaczyna robić się ciężko, ludzie odchodzą. Nie, żebym go obwiniała. Z ciężkimi
rzeczami naprawdę trudno sobie poradzić, gdyż wymagają czasu, energii i uwagi. Więc ludzie
odchodzą, ponieważ tak jest łatwiej i mogą użyć tego czasu i energii na coś innego, na coś, co
nie będzie takie ciężkie. Tata odszedł, ponieważ mama za dużo zrzędziła, gdyż była
zestresowana wychowywaniem mnie i ciągle brakowało im pieniędzy, ponieważ mieli na
wychowaniu dziecko. To było stresujące i dla niego i dla niej. Ale było przeze mnie. To była
w większości moja wina. Byliby szczęśliwi, gdyby mnie nie mieli. Nigdy jednak się nie
zebrałam, aby każdego z nich przeprosić.
Teraz jednak wyjeżdżam do collegu. Jestem starsza. Nie potrzebuję ich już tak bardzo.
Jestem inna, niż ta mała dziewczynka, która próbowała biec za taksówką.
Słońce próbuje wypalić mi oczy. Budzenie się każdego dnia o czternastej oznacza, że
jestem gwiazdą rocka. Lub zombie. Prawdopodobnie oboma. Gwiazdy rocka wciągają kokę, a
koka jest praktycznie prochami zombie, prawda? Prawda. Wiele wiem o narkotykach. Idę do
collegu i dużo wiem o narkotykach. Wszystko ze mną będzie w porządku.
– Isis? – Pojawiło się pukanie do moich drzwi i rozbrzmiał przez nie głos taty. –Dlaczego
mamroczesz o narkotykach? Popalasz trawkę, młoda damo?
Wyskoczyłam z łóżka, założyłam na siebie krótkie dżinsowe spodenki i wygładziłam
swoją pogiętą od snu koszulkę. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam niezadowoloną twarz taty,
okalaną ciemnymi włosami z siwymi pasmami i jego oczy o barwie ciepłego brązu, takie same
jak moje, wpatrujące się we mnie.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 12 |
walka była zabawna i dzięki niej dużo się nauczyłam i wydoroślałam. Chodzi tylko o walkę.
Tylko za tym tęsknię. Tylko za tym.
Moje serce lekko się zacisnęło. Zaczęłam płakać. Aby temu zaradzić, zdjęłam koszulkę i
wytarłam mewią kupę o składany dach BMW Kelly. Zaczęłam się śmiać.
I było świetnie, poza tą częścią, w której zaczęłam płakać jeszcze mocniej.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 13 |
To był specjalny krzywy uśmiech, który posłał chłopiec.
Uśmiechnął się w ten szczególny sposób, w jaki uśmiechają się młodzi chłopcy, kiedy
rozważają zgorszenie. Prawdopodobnie brutalnie i boleśnie. Również prawdopodobnie
nielegalnie i definitywnie możliwe, że zabawnie dla nich. Nie tak zabawnie dla ludzi, o których
to rozważają.
Dlatego go śledziłem. Ponieważ znałem ten uśmiech. Znałem go tak, jak znałem fragment
mojej własnej duszy. Uśmiechnąłem się tak raz czy dwa w moim życiu, kiedy byłem głupszym,
bardziej złym chłopcem, który stracił swojego ojca i musiał wziąć na siebie świat.
Uśmiechnąłem się tak zanim podniosłem kij na Leo. Ten sam uśmiech miałem, kiedy kobieta,
której byłem towarzyszem odkryła scenariusz gwałtu, który był straszliwie sexy.
Wymiotowałem godzinę po tamtej sesji i starałem się zszorować ją, zszorować zło ode
mnie, z dala od człowieczeństwa.
To nigdy nie działało.
Śledziłem chłopaka, który poprowadził mnie do kolejnych dwóch. Świeżaki z liceum,
prawdopodobnie. Chodzi, w obcisłych jeansach i słuchawkami wiszącymi z ich kieszeni.
Żadnych mięśni. Żadnego doświadczenia. Żadnej odwagi. To dlatego zapędzili w róg
bezdomnego, między śmietnik i ścianę z nabazgranymi cukierkowymi kolorami graffiti,
brązowiejącymi na rogach. Zgniłe. Śmiali się i popychali go. Nosił flanelową koszulę i brudne
spodnie, w trzęsących się rękach trzymał pół banana, który wyłowił ze śmieci. Jego szara broda
była związana w dół klatki piersiowej, a twarz opalona. Gaworzył pod nosem, tak cicho i
szybko, że brzmiało to jak śpiew albo przekleństwo. Nie chce umrzeć. Spędza każdy dzień
próbując nie umrzeć.
– Co to, szalony skurwielu? – Chłopak pochyla się, przyciskając ręce do ucha w
przesadnym geście. – Mów, nie możemy usłyszeć gówna, jeśli gówna nie powiesz.
Drugi chłopak wyciągnął telefon i trzymał go w górze.
– Mam to. Nagrywam, więc zrób to.
Trzeci chłopak zmarszczył brwi.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 14 |
– Nie ma szans, koleś, ktoś zobaczy.
– Nikt nie zobaczy. – Drugi koleś urwał. – Jesteśmy jego wsparciem. – Odwrócił się do
pierwszego chłopaka. – Osłaniamy twoje tyły. No dalej!
Pierwszy chłopak się wacha i wtedy już wiem. Pierwszy chłopak nie jest prawdziwym
zagrożeniem. Ani trzeci, który wygląda nieswojo, jakby miał uciec w każdej chwili. To drugi
chłopak, ten z kamerą, który jest prawdziwym tchórzem. Chowa się za kamerą, tak jak Wren
tamten nocy. Ale w przeciwieństwie do Wrena, ten się uśmiecha. Wren nigdy się nie uśmiechał.
Wren spoglądał jak w śpiączce, śmierci mózgowej. Wren patrzył jakby odłożył duszę gdzieś z
boku, uciekając daleko od przemocy. Camera boy, z drugiej strony, nakłaniał go, zachęcał do
zrobienia czegoś niebezpiecznego, prowokował go z całą małą, oślizgłą mocą, którą miał w
swoim niezdarnym, nastoletnim ciele.
Zanim wytrąciłem kamerę z jego rąk, krótko podziękowałem jakiemukolwiek bogowi,
który słuchał. Żyłem wystarczająco długo, żeby nauczyć się różnicy między po prostu złymi
ludźmi i prawdziwie okropnymi ludźmi. Niektórzy ludzie nigdy się tego nie nauczą i zostaną
skrzywdzeni.
Jak Isis.
Jak Sophia.
Moje serce skurczyło się boleśnie i uderzyłem ponownie, tym razem w twarz. Camera
boy, zatoczył się, krwawiąc z nosa przez palce przyciśnięte do twarzy. Jego przyjaciele
skoczyli, cofając się szybko. Bezdomny skrzeknął i ukrył się w kącie, zasłaniając głowę swoimi
chudymi ramionami.
– Kim, do kurwy, jesteś? – Drugi chłopak krzyknął.
– Nikt nie bije Reggie’go! – Pierwszy chłopak skulił się w pozycji bojowej.
– Wynoś się stąd – mówię. – Albo będziesz następny.
– Pieprz się. – Pierwszy rzucił się i zrobiłem unik w bok, pociągając jego ramię za jego
plecy w jednym płynnym ruchu. Walczył, próbując kopnąć i uderzyć mnie głową, ale mój
uchwyt był stalowy.
– Hej ty – powiedziałem do trzeciego. – Pomóż koledze i idźcie. Kiedy będziecie za
rogiem, puszczę twojego przyjaciela.
Trzeci poci się obficie, oczy migają między zakrwawionym przyjacielem a
unieruchomionym. W końcu dokonał właściwej decyzji i podniósł Camera boy. Camera boy
złapał telefon. Kulał za róg z kolegą, krzykliwie klnąc. Odczekałem sto sekund i pchnąłem
pierwszego chłopaka do przodu. Wycofał się, wskazując mnie ze wściekłym, skrzywionym
wyrazem twarzy.
– Dorwę cię za to, ty kupo gówna!
– Nie – powiedziałem zimno. – Nie dorwiesz.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 15 |
To sprawiło, że coś w nim się przerwało – jego duma, może. Biegł do mnie ponownie, a
ja tym razem jestem zmuszony, żeby nie okazać litości. Sprawiam, że traci przytomność i kiedy
przestaje upadać, układam go delikatnie na ziemi. Wyciągam rękę do bezdomnego.
– Powinniśmy iść. Jego przyjaciele wrócą.
Bezdomny podnosi wzrok, jego wodniście niebieskie oczy spotykają moje. Kiwa, powoli
i używa mojej ręki, żeby pomóc sobie wstać. Sprawiam, że idzie przede mną, ochraniając tyły,
przez całą drogę do wyjścia z alejki i aż do wejścia do centrum handlowego, gdzie są
samochody i zbyt wielu światków, żeby chłopcy próbowali zrobić cokolwiek więcej. Chód
bezdomnego mężczyzny jest mocny i prawdziwy, ale kulenie, hamuje go. Jest weteranem,
prawdopodobnie, który przeżył trudne czasy.
– Dziękuję. – Mężczyzna skrzeczy. Potrząsam głową i otwieram portfel, wyławiając dwie
dwudziestki.
– Zdobądź jakieś prawdziwe jedzenie.
– Niech cię błogosławi. Niech bóg cię błogosławi – mówi, biorąc pieniądze i idzie w dół
na bulwar.
Zrobił to. Bóg pobłogosławił mnie, myślę, że jak oglądałem go. A wtedy zabrał to z
powrotem.
Wzruszam ramionami nie myśląc o tym. Mam lepiej niż większość ludzi. Ale ten sam
przywilej mnie mierzi. Mam osiemnaście lat. Jestem, pod każdym względem narodowości rasy
kaukaskiej. Jest we mnie trochę Włocha, ze strony mamy i Rosjanina z taty. Ale jestem
zdecydowanie biały. I mężczyzną. Nie jestem ohydny z wyglądu, ani mój mózg nie jest
konkretnie zidiociały. Mama i ja nigdy nie potrzebowaliśmy pieniędzy. Jestem szczęściarzem.
Jestem uprzywilejowany.
Bezdomny kuśtykający w dół bulwaru jest tym, kto potrzebuje pomocy boga bardziej niż
ja.
Sophia potrzebowała pomocy bardziej niż ktokolwiek.
A ja ją zawiodłem.
Nie udało mi się.
Ruch uliczny był białym szumem w moich uszach, rozlewający się na mnie i dookoła
mnie. Ludzie przemijają, ich twarze są rozmyte. Uczucia nie są prawdziwe – to świat zamknięty
w szklanej kuli. Kolory centrum handlowego są spłowiałe, a nie jasne. Zapachy to styropian i
drewno zamiast słońca i kurzu, i tłustych fast–foodów. Nic nie jest jak trzeba. Ja nie jestem jak
trzeba.
Ale wiem to już od długiego czasu. Nie jestem w porządku. Stało się zbyt wiele. Jestem
zbyt zimny. Nie jestem jak reszta twarzy w tłumie. Nie czuję tak mocno jak oni. Nie wibruję
emocjami tak jak oni.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 16 |
Jeśli byłbym bardziej jak oni, cieplejszy, byłbym w stanie powiedzieć Sophii, co powinna
zrobić? Czy byłbym wstanie zrozumieć ją lepiej? Czy byłbym w stanie zauważyć jej rozpacz i
zatrzymać ją?
Jeśli byłbym bardziej jak Isis, czy byłbym w stanie ją uratować?
To jest to co robisz, jej głos był echem. Chronisz ludzi.
Moje palce drżą, kostki są zakrwawione. Odwracam się i wsiadam do auta.
Przyszedłem na spotkanie z moim nowym pracodawcą, Gregory Callan z Vortex
Enterprises. To mniejsza strona centrum handlowego, gdzie był bankomat, z którego mogłem
wyciągnąć pieniądze. Zszedłem z toru przez bezdomnego.
Wrześniowe powietrze, praży wokół mnie, świerszcze wypłakują samotne piosenki w
wysokiej, złotej trawie z boku autostrady. Ostatnia fala upałów umiera, wydając ostatnie
tchnienie, jedno–takie–na–wiek lato w Ohio. Miasto Columbus nigdy nie wyglądało na tak
osuszone czy duże. Niebo jest biało–niebieskie i jest takie od zawsze. Moja biała koszula
przykleja się do każdej szczeliny spoconego ciała, a ciemny garnitur sprawia, że jest
nieprzyjemnie gorąco.
Nie powinienem tu być.
Powinienem być w Cambrige w Massechusetts.
Powinienem być na Harvardzie, osiedlając się w moim pokoju w akademiku i uczyć się
tolerować idiotę, który byłby moim współlokatorem na rok. Powinienem teraz brać zajęcia,
robić notatki na laptopie, który kupiła mi mama. Ale oddałem laptop, oddałem akademik.
Oddałem to wszystko. Wydałem moje czesne i zamknąłem konto w banku, spakowałem
pojedynczy, czarny plecak i zostawiłem notatkę w kuchni, która mówiła mamie, żeby się nie
martwiła.
I wtedy odszedłem.
Świat, małe niewinne akwarium, młody dorosły przeciwko ludziom lubiącym fikuśne
uczelnie, nie jest mi pisany. Jestem starszy niż oni. Zawsze byłem. Jestem mądrzejszy niż oni.
Zawsze taki byłem.
‘Jestem zdumiona jak udaje ci się podnieść głowę z poduszki rano.’
Głos dzwonił wyraźnie i jasno w moich uszach. Ale teraz byłem lepszy w ignorowaniu
go. Jest coraz słabszy. Nie widziałem jej przez pół roku, a jej głos wciąż jest w moim mózgu.
To niesamowite. Niesamowicie irytujące. To świadectwo jej irytująco uporczywej osobowości,
albo świadectwo mojej niechęci, aby opuścić ostatnie momenty mojego życia, kiedy byłem
naprawdę szczęśliwy. Szczęśliwy? Nie jestem pewien czy byłem kiedyś szczęśliwy, nawet z
nią. To miszmasz rozmytych wspomnień i skradzionych chwil czułości, wszystko splecione z
piekącą krawędzią winy, którą była twarz Sophii.
Może byłem szczęśliwy. Ale to bez sensu. Nie ma realnej wartości w byciu szczęśliwym.
Nie ma prawdziwej wartości w czymś, co nie trwa.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 17 |
Skręcam w lewo na drogi żeglugi Columbus, gdzie gromadzą się osiemnastokołowce i
przyczepy Matson duszące się, ogrodzone wielkim kurzem. Dwa ogromne dźwigi, hałaśliwie
zmieniają kolejność kontenerów, ładując i rozładowując ze skrzypieniem i posłuszną
powolnością. Mężczyźni ubrani w pomarańczowe kamizelki i kaski, kluczą między
pojemnikami, sprawdzając zawartość, zapisując rzeczy w notatnikach i krzycząc przekleństwa
na innych ponad panującym chaosem. Gregory – wysoki, barczysty mężczyzna z
imponującymi, białymi wąsami i tweedowym garniturze – stoi w pobliżu pustej parceli. Niższy,
ale w jakiś sposób mocniejszy, młodszy mężczyzna stoi obok niego, ubrany w ciemny garnitur
jak ja. Jego postura jest napięta, ale spokojna, jego włosy ułożone w kolce, a oczy ciemne.
Tatuaż smoka wspina się po jego szyi. To Charlie Moriyama – prawa ręka Gregorego i
najbardziej zaufany ochroniarz, obok mnie.
Naprzeciwko ich obu, stoi kobieta z czarnymi włosami związanymi w schludny kok. Nosi
biznesową spódnicę, damski garnitur, wyglądając w każdej części profesjonalnie. Ale
profesjonalnie na co, nie potrafię powiedzieć. Nie ma oczywistych odznaczeń broni na niej, ani
biżuterii, która mogłaby ją naznaczyć, jako dealera narkotyków, ani tatuaży, które mogłyby
powiedzieć, że jest członkiem ganku, chyba że są schowane, jeśli w ogóle istnieją. Nie ma
nawet makijażu. Dziwne, biorąc pod uwagę, że większość kobiet, które współpracują z
Gregorym są zazwyczaj bogatymi gospodyniami z chęcią zemsty.
Gregory widzi, że się zbliżam i macha do mnie. Gra wesołego starego mężczyznę, niemal
zbyt dobrze, ale służy to do ukrywania złośliwego biznesmena, pomarszczonego żołnierza i
mistrza czarnego pasa pod spodem.
– Jack! Vanessa i ja właśnie o tobie rozmawialiśmy.
Przemknąłem obok Charliego, który skrzyżował ramiona i mruknął.
– Zajęło ci to zbyt długo.
– Musiałem pojechać objazdem – powiedziałem. – Roboty drogowe.
Charlie prychnął.
–Taa? To te same ‘roboty drogowe’, które sprawiły, że byłeś w wiadomościach w
zeszłym tygodniu?
– Charlie, daj spokój. – Gregory się uśmiechnął. – Chociaż spróbuj udawać, że jesteście
przyjaciółmi przed… – Odwrócił się i podniósł brew na kobietę, jakby pytał jej kim jest.
– Nazwij mnie od teraz potencjalnym klientem – powiedziała Vanessa. Jej niebieskie
oczy były ostre i skupione na moich kostkach. Starałem się wytrzeć krew w nogawkę spodni.
– …przed potencjalnym klientem. – Gregory skończył. – Poza tym, Jack ma prawo do
swoich pięciu minut. Jeśli nie wiedziałbym lepiej, powiedziałbym, że jesteś zazdrosny.
Charlie zadrwił.
– Zazdrosny? Taa, szefie, jestem naprawdę zazdrosny o tego samozwańczego Batmana.
Piąłem się w szeregach szybciej niż ktokolwiek w Vortex. Sam Gregory mnie trenował.
Oczywiście, że Charlie był zazdrosny. Był w branży od lat, nawet jeśli nie mógł mieć więcej
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 18 |
niż dwadzieścia dwa lata. Musiał przedrzeć się pazurami przez swoje skórki. Myśli, że jestem
zepsuty i rozpieszczony.
– Nie wiedziałem, że to co robię w swoim wolnym czasie, zasługuje na twoją krytykę –
powiedziałem. Charlie rzucił mi spojrzenie.
– Zasługuje na krytykę, kiedy kurwa decydujesz się używać swojego treningu, żeby
pokonać gównianych kolesi, którzy kradną lody z 7–eleven.2
– Okradli kobietę – rzuciłem spokojnie.
– To byli mali idioci ścigani za małą zbrodnie! – Charlie prychnął. – Ale twój mały
kompleks zbawiciela marnuje czas na ich głupie dupy.
– Mój czas. Nie twój. To nie twoja sprawa.
– Pokazałeś nas w wiadomościach, idioto! Jesteśmy Vortex, a nie cholerny Walmart!
– Nigdy nie mieli jego imienia czy zdjęcia. – Gregory się wtrącił. – Naprawdę, Charlie,
możesz się uspokoić. Nie jesteśmy tu by polować na czarownice, jesteśmy tu dla klienta.
Zajmiemy się tym później.
Charlie robi się czerwony aż do jego kolczastych włosów. Patrzę na Gregorego, i mimo
że się uśmiecha, zwęża lekko swoje oczy. Powinien powiedzieć Charliemu, żeby się zamknął
lata temu. Pozwalając mu paplać przed klientem było sposobem Gregorego, żeby Charlie
zawstydził samego siebie. To subtelna umysłowa pułapka, gra, w którą Gregory uwielbia grać.
Większość młodych mężczyzn, których zatrudnia, jest zbyt głupia by ją ominąć. Na szczęście
nie ja.
– Vanessa. – Zaczął Gregory. – Uczynisz honory?
Skinęła i wyciągnęła identyfikator z kurtki. Poczułem jak mój oddech zwalnia. CIA.
– Jezu, szefie. – Charlie zassał powietrze przez zęby. – Co do cholery robimy,
rozmawiając z federalnymi?
– Jestem Vanessa Redgate – powiedziała kobieta. – Oddział Cyber Bezpieczeństwa.
Zaoferowaliśmy panu Callan kontrakt.
– Zakładam, że poza zgodą CIA? – zapytałem, ruszając się dookoła. – Biorąc pod uwagę
niekonwencjonalny obszar spotkania.
Vanessa skinęła.
– Jesteśmy na tropie małej, elitarnej grupy hakerów, która wyszukuje największy, czarny
rynek w internecie.
– Spice Road – powiedziałem. Vanessa znów skinęła.
– Jestem pod wrażeniem. Nie byłam świadoma, że agenci Vortex rozwijają się gdzieś
oprócz mięśni.
2
7-Eleven – międzynarodowa sieć sklepów typu convenience. Od 2007 roku, po wyprzedzeniu McDonald's Co.,
największa pod względem liczby obiektów handlowych sieć na świecie
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 19 |
Gregory się roześmiał i klepnął mnie w plecy.
– Jack jest specjalnym przypadkiem. Proszę, kontynuuj.
– Bez względu na to, ci hakerzy pracują dla Spice Road. Nazywają się The Gatekeepers.
Komisja CIA jednogłośnie postanowiła użyć najemników, osób trzecich…
– Wykonawców. – Gregory przerwał, błyskając uśmiechem. – Wolimy określenie
‘wykonawcy’.
Vanessa spojrzała na niego ostrożnie, ale poprawiła się.
– …zdecydowali użyć wykonawców, osób trzecich. Ale mój przełożony i wielka liczba
agentów w ramach tego projektu, pracowała lata, namierzając Gatekkepers’ów. Nareszcie
mamy ślad, ale komisja nie chce ryzykować wdrażania ich zespołu na niepewny grunt.
Trenowanie specjalnych agentów dla tego konkretnego zadania, jest po prostu nieopłacalne, a
do czasu, kiedy skończymy ich szkolenie, trop może wyschnąć.
– Więc to tutaj, wchodzimy – powiedziałem. Skinęła.
– Mamy mocne dowody na dwoje ludzi mocno powiązanych z Gatekeepers, niedawno
przeniesionych do Ohio State College, jako studentów drugiego roku. Celem byłoby
utrzymanie nadzoru nad tą dwójką bez żadnych podejrzeń. Ostatecznym celem jest
zgromadzenie dowodów, najlepiej wydruków i dzienników logowań ich hekerskich aktywności
albo ich korespondencji z Gatekeepers.
– Jak długo? – mruknął Charlie. Vanessa podniosła na niego brew.
– Słucham?
– Jak długo będzie trwać kontrakt?
– Na tak długo, ile będzie można utrzymać przykrywkę na uniwersytecie.
– Więc, na czas nieokreślony – powiedziałem.
– Albo do momentu, aż zgromadzicie wystarczająco dużo mocnych dowodów, aby
obciążyć ich obu.
Spojrzałem na Gregorego, który wzruszył ramionami.
– Ty i Charlie jesteście najlepszymi kandydatami do tej roboty. Jesteś wystarczająco
młody żeby być w college. Cholera, możemy sfałszować papiery Charliego i sprawić, że będzie
rok młodszy. Możemy was ulokować w jednym pokoju w akademiku.
– Prosisz nas, żebyśmy siedzieli na swoich dupach i poszli do college z grupą
uprzywilejowanych nerdów na rok? – zapytał Charlie. – Żartujesz sobie szefie? Czy wiesz jak
nudne…
– Zajęcia będą opłacane. Musisz zrobić pokaz udzielania się w klasie i utrzymać
wystarczająco przyzwoite stopnie, aby kontynuować wpis – przerwała Vanessa. – Ale twoim
głównym zadaniem będzie nadzorowanie i utrzymanie tajemnicy. Nikt nie może wiedzieć
dlaczego tam jesteś.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 4 |
– Och, yeah, wypaliłam trzy całe skręty marihuany – oznajmiłam. – O czwartej
dwadzieścia1
. To był dopiero buszek. Coś bardzo w stylu Boba Marleya.
Wyraz twarzy taty pozostał niewzruszony. Przytuliłam go i pobiegłam na dół, mijając
tuziny portretów rodzinnych. Ściany były czyste i białe, a dywany pluszowe. Balustrady
zrobione były z lśniącego drewna, zaś bieg schodów na dole był tak szeroki, że przypominał
schody z sali balowej Kopciuszka.
– Tu jesteś, Isis! Dzień dobry.
– A oto zła macocha – wymamrotałam.
Nie była tak naprawdę zła. Na skali od Anielskiej do Diabelskiej zdobywała pewne cztery
punkty, co oznaczało Nieobecnie Samolubną lub coś takiego. Był to ten sam poziom, na którym
znajdowali się nauczyciele i chłopaki, którzy za bardzo podkręcali bas w swoich samochodach,
kiedy próbujesz spać. Nazywałam ją złą, ponieważ to sprawiało, że dobrze się czułam.
Nikczemnie dobrze.
Kelly spojrzała na mnie z korytarza z tymi swoimi blond włosami i niebieskimi oczami
oraz zmarszczkami, jak krzak cierniowy i wystarczającą ilością makijażu, żeby zawstydzić drag
queen. Nigdy nie widziałam jej niechlujnej i w nieładzie, nawet w nocy, czy w niedzielę. Była
w prawie siódmym miesiącu ciąży, ale nadal wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z katalogu
Sears. Miałam wewnętrzne podejrzenie, że była robotem, ale jeszcze nie przyłapałam jej na
ładowaniu baterii.
– Masz na śniadanie croissanty i zrobiłam ci twoje ulubione naleśniki z bitą śmietaną! To
twoje ulubione, prawda? Twój ojciec tak mi powiedział.
– Tak. Kochałam je. Kiedy miałam, uch, jakieś cztery lata. – Wyszczerzyłam się, zanim
zrobiło się niezręcznie. Tata w ogóle już nie wiedział, jaka jestem. – Spójrz, wielkie dzięki za
wykazanie całego tego wysiłku godnego Marthy Stewart! Ale mam inne plany, co do śniadania.
– Nie, nie masz – powiedziała lekko.
– Uch, tak, mam. Z przyjaciółmi.
– Jakimi przyjaciółmi? Nie masz przyjaciół tutaj w Georgii.
– Musisz wiedzieć, że mam przyjaciół dookoła całej czasoprzestrzeni. I niektórzy z nich
uprawiają telepatię. I mają moce tworzenia kuli ognia. Lubisz kule ognia? Mam taką nadzieję.
Ponieważ niespecjalnie przepadają za ludźmi, którzy twierdzą, że nie mam przyjaciół.
Idealnie porcelanowa twarz Kelly stwardniała. Był to znajomy widok, odkąd byłam tu od
dwóch tygodni i robiła tę minę za każdym cholernym razem, gdy coś wychodziło z moich ust.
Nienawidziła tego, co mówiłam i kim byłam. Widziałam to. Nie pasowałam do jej idealnego
wyobrażenia, jaka powinna być nastoletnia dziewczyna. Chciałaby mi powiedzieć, że jestem
żałosna, to przynajmniej, ale przede wszystkim chciała, abym ją lubiła. Przeszłam obok niej,
po czym złapałam torebkę i kluczyki ze stołu w korytarzu.
1
Mówi się, że godzina ta symbolizuje palenie marihuany ☺
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 21 |
– Oczywiście, że nie wydaje ci się taka zła. Jesteś praktycznie jednym z nich, cały jak
robot i bezlitosny. Założę się, że zabiłbyś swoją dziewczynę, jeśli szef by ci kazał.
Moja ręka wystrzeliwuje do klap jego marynarki zanim mogę się powstrzymać. Świat
staje się okropnie statycznie biały, znowu, zamazując twarz Charliego. Matowy głos Gregorego
stara się mnie przekonać, żebym go puścił. Pcham go wyżej przy kontenerze Matson’a, zapach
kurzu i potu, i popiołu stali osiada w moim nosie. Jest osobą w szklanej kuli. Marionetką.
Mógłbym zmiażdżyć go z taką łatwością, zgasić jego życie jak mężczyzny tamtej nocy nad
jeziorem, jak niemal zrobiłem to Leo, jak zrobiłem to z Sophią.
Bo przecież pozwoliłem jej umrzeć.
Zabiłem ją.
Jest strach w brązowych oczach Charliego, i tylko to utrzymuje ryk z dala od
skonsumowania mojego mózgu. Odrzucam go i kroczę z powrotem do samochodu. Gregory
idzie ze mną, wskazując na mnie, żebym opuścił szybę w aucie. Niechętnie to robię.
– Spójrz na mnie – mówi Gregory, jego głos staje się mroczny i rozkazujący. Niechętnie
spotykam jego wzrok. – Jesteś w stanie to zrobić? Czy potrzebujemy zrewidować nasze
szkolenie?
Moje ciało wzdryga się instynktownie, pamiętając szkolenie z Gregorym. Wspomnienia
krwi sączącej się z moich uszu i wpatrywanie się w złamane drewno zakopane głęboko pod
ziemią, zapach brudu i ciemności w moim nosie. Nie chcę poddać się takiemu szkoleniu
ponownie.
– Utrzymam bestię pod kontrolą, sir – mówię powoli.
Gregory gapi się na mnie, przeze mnie i kiwa, a potem klepie maskę mojego samochodu.
– Więc zacznij się pakować. Będziesz chodzić do college.
Wróciliśmy do motelu, który opłacił dla nas Gregory – dwa podwójne łózka, karaluchy
w mikrofalówce, możliwe, że stare plamy krwi na ścianie, ale lepsze to niż spanie w
samochodach. Lepsze niż żwir, na którym kazał mi spać podczas treningu. Charlie burczy
przekleństwa i natychmiast wskakuje pod prysznic. Zamawiam chińszczyznę i otwieram
laptopa. Gregory zawsze punktualny i chętny żeby zacząć, przesłał nam dokumenty. Dwie
twarze Gatekeepers patrzą na mnie z ich plików FBI. Jeden z nich jest opalony, wysportowany,
z miłą twarzą i ciemnymi oczami jak u kota. Kyle Morris. Drugi – przystojny, brązowo włosy,
z symetryczną twarzą, z oczami jak zamarznięta stal.
Will Cavanaugh.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 22 |
Wygląda na to, że starzy ludzie naprawdę lubią ci mówić, abyś cieszył się życiem, gdy
jesteś jeszcze młody. Wspomniani ludzie mają zwykle po czterysta dziewięćdziesiąt lat i jeżdżą
samochodami marki Volvo. Nie, żeby było cokolwiek złego w Volvo. Ale zdecydowanie jest
coś nie tak z czterysta dziewięćdziesięcioletnimi ludźmi. Głównym tego powodem zaś jest
posiadanie przez nich zbyt dużego doświadczenia, które sprawia, że są nudni i bez wyrazu, jak
otwarty przez tydzień napój gazowany.
Dowód A: Jack Adam Hunter.
Dowód B: Nieśmiertelne wampiry, prawdopodobnie.
Dowód C: Dziadkowie.
Poza moją babcią. Moja babcia jest nadzwyczajna. Wiem o tym, ponieważ kiedy miałam
dwa miesiące, wzięła mnie na przejażdżkę w koszyku przyczepionym do jej Harleya
Davidsona. Jestem całkiem pewna, że te doświadczenie pełne wiatru, spalin i hałasu
uformowało ze mnie tę osobliwą bohaterkę, jaką jestem dzisiaj. Mama i tata wysłali ją do domu
starców, gdyż, jak zgaduję, zabranie swojej niemowlęcej wnuczki na zjazd motocyklowy
twojego gangu jest pierwszą oznaką demencji, czy coś takiego. Ale teraz, gdy jestem w Georgii,
przynajmniej ponownie się połączyłyśmy. Były łzy. I zasmarkane chusteczki. Trwało to dobre
pięć minut. Potem było już mnóstwo szaleństwa.
– Nie jestem odpowiednią osobą, aby kwestionować zasadność robienia świetnych rzeczy
– powiedziałam, wręczając babci kolejną garść fajerwerków. – Ale gdybym była taką osobą,
no wiesz, kimś naprawdę nudnym i ułomnym i zdecydowanie nie–mną, zapytałabym co, do
cholery, robimy o czwartej nad ranem na tym dachu, znak zapytania. A raczej przynajmniej
cztery znaki zapytania. I każda możliwa zmieszana emotikonka.
Babcia cmoknęła i wepchnęła resztę fajerwerków w otwór komina. Było ich tak wiele,
że nie mogłam już dostrzec w jego wnętrzu czarnych cegieł. Godzinę temu zaczęłyśmy
przygotowywać komin, spuszczając z niego lonty, po czym babcia napchała go wielką
kombinacją różnego rodzaju fajerwerków. Gdy skończyła, usiadła na piętach i odgarnęła z oczu
swoje cienkie, pofarbowane na zielono włosy, posyłając mi nikczemny uśmiech.
– Jako Przewodnicząca Komitetu Powitalno–Pożegnalnego Domu Dla Ludzi Starszych
„Srebrne Jezioro”, poczuwam się do obowiązku, aby dać tutejszym dziewczynom i chłopcom
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 23 |
odpowiednią odprawę. Nie będzie to procesja pogrzebowa, ani nonsensy wygłaszane przez
nudnego księdza. Viola była dobrą kobietą i czuła wielką miłość do swojego życia. Nigdy nie
chciała mieć nudnego pożegnania, ale jej dzieci wymusiły to na niej. Nawet po jej śmierci!
– To straszne! – sapnęłam, synchronizując się z jej przemową.
– Dokładnie. – Babcia wskazała na mnie. Jej oczy były w kolorze ciepłego brązu, jak
moje i jak mojego taty. – To straszne. Straszne. Rzeczy, jakie w dzisiejszych czasach robią
ludzie, aby zlekceważyć zmarłych, są po prostu okropne. Dlatego my okażemy mojej zmarłej
przyjaciółce należyty szacunek.
– Poprzez napchanie komina fajerwerkami.
– Poprzez napchanie komina fajerwerkami! – zgodziła się. – Gdy pielęgniarka przyjdzie
nad ranem rozpalić w kominku, podpali tym samym całe te cholerne miejsce! Viola miałaby z
tego kupę śmiechu!
Uśmiechnęłam się i pomogłam babci zejść spod komina. Była wysoka i w formie, jak
na siedemdziesięciolatkę, ale była także chuda i miała bardzo cienkie nadgarstki i palce. Gdy
znalazłyśmy się już na ziemi i szłyśmy przez trawnik do jej budynku, babcia zarzuciła swoje
ramię na moją szyję.
– A co z twoim pogrzebem, eh? – zapytała.
– Masz na myśli ten, który nigdy się nie odbędzie, ponieważ zamierzam zebrać siedem
Dragonballi i życzyć sobie wiecznego życia?
Zaśmiała się. – Yeah, ten. Co byś na nim chciała mieć?
Zastanowiłam się nad tym przez pełne sześć i pół sekundy. – Migdalenie się. Tańczenie
nago. Może ciasto.
Babcia parsknęła na mnie, gdy wchodziłyśmy po wybielonych schodach.
– Co? O co chodzi? Dlaczego posyłasz mi To Spojrzenie?
– Och, to nic takiego. Po prostu tak bardzo wydoroślałaś. Powiedziałaś ‘migdalenie się’
bez przybrania pięciu odcieni fioletu.
– Tak, cóż, teraz jestem niewiarygodnie dojrzałym, odpowiedzialnym dorosłym i mogę
robić takie rzeczy, jak dyskutować o moich przeżyciach i troskach ze spokojem.
– Uch–huh – powiedziała oczekująco babcia.
– Jak na przykład migdalenie się. Tak właściwie to migdaliłam się już z kimś.
Babcia czekała.
– To znaczy, uderzyłam go, zanim się z nim migdaliłam. Ale to był dojrzały cios.
Babcia zaśmiała się głośno i w pełni. Wskazałam na nią, gdy otworzyła drzwi do swojego
pokoju i usiadła na łóżku.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 24 |
– Nawet nie próbuj zaczynać wymieniać rzeczy, które chciałabyś mieć na swoim
pogrzebie. Ponieważ wiem to na pewno, że kiedy starzy ludzie mówią takie rzeczy, to zwykle
staje się prawdą, a jeśli umrzesz, będę wyjątkowo zdenerwowana.
– To staje się prawdą, ponieważ jesteśmy mądrzy, kochanie.
–To staje się prawdą, ponieważ macie jakieś dziwaczne, wspaniałe moce umysłu, które
wydają się robić wszystko, poza zapewnieniem wam nieśmiertelności. I zębów.
Babcia zaśmiała się, zdejmując kapcie i kładąc się do łóżka. – Chodź tu do mnie.
Podeszłam do łóżka i na nim usiadłam. Objęła moją dłoń i zaczęła powoli ją głaskać,
patrząc mi prosto w oczy.
– Mnóstwo ludzi w twoim życiu będzie ci mówić, jak sądzą, że powinnaś żyć. Niektórzy
mogą nie mówić tego wprost. Mogą po prostu przekonać cię bez słów, że musisz żyć w
konkretny sposób.
Wyjrzała przez okno na ciemne niebo upstrzone gwiazdami, uśmiechnęła się i ponownie
spojrzała na mnie.
– Posłuchaj mnie uważnie, słodziaku. – Nie żyj w żaden inny sposób, poza takim, który
cię uszczęśliwi. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, rzuć swojego kochanka. Jeśli nie będziesz
szczęśliwa, rzuć pracę. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, zrób coś więcej, aby się uszczęśliwić.
Ponieważ tylko ty jesteś w stanie sprawić, abyś była szczęśliwa.
Otworzyłam usta, aby się kłócić, ale uciszyła mnie.
– Wiem. Wiem, że inne rzeczy i inni ludzie sprawią, że poczujesz się szczęśliwa. Ale nie
sprawią, że będziesz szczęśliwa. To pochodzi tylko od ciebie. To pochodzi od twojego
własnego serca. Pozwolenie, aby rosło w tobie szczęście – to pochodzi z twojego wnętrza.
Niektórzy ludzie nigdy się tego nie nauczą. Niektórzy nigdy nie wpuszczają szczęścia lub robią
to za późno. Niektórzy nigdy go nie wpuszczają, ponieważ się boją. Ale to najgorsza rzecz, jaką
można sobie zrobić. To karanie siebie. Mnóstwo ludzi nawet nie wie, że to robi. Więc. Chcę,
abyś wiedziała. Chcę, abyś postarała się być szczęśliwa, dla siebie.
Poczułam łzy w oczach, ale spróbowałam je zatrzymać. Jeśli teraz bym się rozpłakała,
nigdy bym nie skończyła.
– Była taka dziewczyna – powiedziałam. – P–przyjaciółka. W pewnym sensie. Ona nigdy
– ona nigdy go nie wpuściła.
– I gdzie jest teraz? – zapytała cierpliwie babcia.
– Ona… – Wzmocniłam uścisk na dłoni babci. – Zabiła się. A ja byłam ostatnią osobą –
b–byłam ostatnią osobą, która z nią rozmawiała, babciu, i ja…
Silne, cienkie ramiona babci otoczyły mnie, zalewając mnie zapachem cynamonu i
zbutwiałego lnu.
– Mogłam – powinnam była to widzieć, powinnam była…
– Nie było nic, co mogłaś zrobić. – Głos babci był stanowczy.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 25 |
– Ale ja – ja z nią byłam, znałam ją i wiedziałam, jaka była smutna…
– Musiała być bardzo nieszczęśliwa.
– Wszyscy o tym wiedzieliśmy! A–ale.. ale myśleliśmy…
– A co z teraz? Sądzisz, że nadal jest nieszczęśliwa?
– Ona jest… martwa.
– Gdziekolwiek teraz się znajduje, jest szczęśliwsza, niż gdy była tutaj.
Odsunęłam się. – Nie prawda! Jest po prostu martwa. Nie może nic czuć. Gdyby… gdyby
nadal żyła, mogłaby mieć szansę, aby znowu być szczęśliwą, tutaj, z każdym…
Oczy babci były posępne, ale był w nich jakiś błysk.
– To brzmi okropnie podobnie do tego, jakby ktoś inny mówił dziewczynie, jak ma
przeżyć swoje życie.
Otworzyłam usta, aby zaprzeczyć, jednakże po chwili je zamknęłam. Babcia ponownie
objęła mnie ramionami i przytuliła, przyciągając moją głowę do swojej klatki piersiowej, na co
jej pozwoliłam. To było jak powrót do domu.
– Płacz za nią, słodziaku, nie za tym co zrobiłaś lub czego nie zrobiłaś. Potem wstań.
Znajdź coś, co sprawi, że będziesz szczęśliwa – wyszeptała. – I bądź szczęśliwa. Życie jest zbyt
długie, aby być tak smutnym. Jestem pewna, że ona chciałaby, abyś była szczęśliwa.
W mojej głowie odtworzyły się wszystkie powykrzywiane, wściekłe miny Sophii.
– Nie sądzę – powiedziałam.
– Ale mówiłaś, że była twoją przyjaciółką.
– Yeah, ale – zraniłam ją. Zrobiłam pewne rzeczy, które ją zraniły.
– Celowo?
Zachłysnęłam się, zanim mogłam odpowiedzieć twierdząco. Pomyślałam o pocałunku z
Jack’iem. O naszej wojnie. O śmiechu, przeraźliwej złości i delikatnych, czułych momentach.
Te wspomnienia piekły, jak sok z cytryny polany na zacięcie papierem.
– N–nie. Próbowałam… pomóc?
Babcia uniosła cienką brew. Pokręciłam na to głową.
– Tak to było na początku. Próbowałam pomóc Kayli. Ale potem… potem zaczęłam
naprawdę go lubić. Krzywdziłam Sophię poprzez lubienie go. Każda sekunda lubienia go była
większą krzywdą dla niej. W–więc. Cofam to. Nie starałam się pomóc. Byłam samolubna.
– Brzmi tak, jakbyś próbowała być szczęśliwa z tym chłopakiem.
Zirytowałam się. – Ale to ją raniło. My bardzo ją raniliśmy. Weszłam pomiędzy nich. Ja.
A ona prawdopodobnie poczuła się tak, jakby nic jej już nie zostało, gdy on ruszył do przodu.
Więc ona… ona…
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 1 |
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 2 | CHAPTER 1 3 LATA – 43 TYGODNIE – 2 DNI 3 CHAPTER 2 JACK POV 13 CHAPTER 3 3 LATA – 44 TYGODNIE – 2 DNI 22 CHAPTER 4 3 LATA – 44 TYGODNIE – 6 DNI 28 CHAPTER 5 3 LATA – 45 TYGODNIE – 0 DNI 38 CHAPTER 6 3 LATA – 47 TYGODNIE – 1 DNI 49 CHAPTER 7 3 LATA – 47 TYGODNIE – 2 DNI 58 CHAPTER 8 3 LATA – 48 TYGODNIE – 4 DNI 71 CHAPTER 9 3 LATA – 50 TYGODNIE – 0 DNI 84 CHAPTER 10 3 LATA – 51 TYGODNIE – 6 DNI 107 CHAPTER 11 4 LATA – 0 TYGODNIE – 0 DNI 119 CHAPTER 12 0 LAT – 0 TYGODNIE – 1 DNI 141 CHAPTER 13 O LAT – 1 TYGODNIE – 5 DNI 155 CHAPTER 14 2 LAT – 29 TYGODNIE – 3 DNI 169
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 3 | Kiedy miałam dziewięć lat, tata spakował się i odszedł. Była wtedy ładna, słoneczna pogoda. Miałam na sobie ogrodniczki, a powietrze pachniało jeżynami, gdy obserwowałam jak wsiadł do taksówki, która po chwili odjechała. Próbowałam pobiec za nim, ale moje nogi były zbyt małe. Tamtego dnia nauczył mnie czegoś naprawdę ważnego. Gdy zaczyna robić się ciężko, ludzie odchodzą. Nie, żebym go obwiniała. Z ciężkimi rzeczami naprawdę trudno sobie poradzić, gdyż wymagają czasu, energii i uwagi. Więc ludzie odchodzą, ponieważ tak jest łatwiej i mogą użyć tego czasu i energii na coś innego, na coś, co nie będzie takie ciężkie. Tata odszedł, ponieważ mama za dużo zrzędziła, gdyż była zestresowana wychowywaniem mnie i ciągle brakowało im pieniędzy, ponieważ mieli na wychowaniu dziecko. To było stresujące i dla niego i dla niej. Ale było przeze mnie. To była w większości moja wina. Byliby szczęśliwi, gdyby mnie nie mieli. Nigdy jednak się nie zebrałam, aby każdego z nich przeprosić. Teraz jednak wyjeżdżam do collegu. Jestem starsza. Nie potrzebuję ich już tak bardzo. Jestem inna, niż ta mała dziewczynka, która próbowała biec za taksówką. Słońce próbuje wypalić mi oczy. Budzenie się każdego dnia o czternastej oznacza, że jestem gwiazdą rocka. Lub zombie. Prawdopodobnie oboma. Gwiazdy rocka wciągają kokę, a koka jest praktycznie prochami zombie, prawda? Prawda. Wiele wiem o narkotykach. Idę do collegu i dużo wiem o narkotykach. Wszystko ze mną będzie w porządku. – Isis? – Pojawiło się pukanie do moich drzwi i rozbrzmiał przez nie głos taty. –Dlaczego mamroczesz o narkotykach? Popalasz trawkę, młoda damo? Wyskoczyłam z łóżka, założyłam na siebie krótkie dżinsowe spodenki i wygładziłam swoją pogiętą od snu koszulkę. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam niezadowoloną twarz taty, okalaną ciemnymi włosami z siwymi pasmami i jego oczy o barwie ciepłego brązu, takie same jak moje, wpatrujące się we mnie.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 4 | – Och, yeah, wypaliłam trzy całe skręty marihuany – oznajmiłam. – O czwartej dwadzieścia1 . To był dopiero buszek. Coś bardzo w stylu Boba Marleya. Wyraz twarzy taty pozostał niewzruszony. Przytuliłam go i pobiegłam na dół, mijając tuziny portretów rodzinnych. Ściany były czyste i białe, a dywany pluszowe. Balustrady zrobione były z lśniącego drewna, zaś bieg schodów na dole był tak szeroki, że przypominał schody z sali balowej Kopciuszka. – Tu jesteś, Isis! Dzień dobry. – A oto zła macocha – wymamrotałam. Nie była tak naprawdę zła. Na skali od Anielskiej do Diabelskiej zdobywała pewne cztery punkty, co oznaczało Nieobecnie Samolubną lub coś takiego. Był to ten sam poziom, na którym znajdowali się nauczyciele i chłopaki, którzy za bardzo podkręcali bas w swoich samochodach, kiedy próbujesz spać. Nazywałam ją złą, ponieważ to sprawiało, że dobrze się czułam. Nikczemnie dobrze. Kelly spojrzała na mnie z korytarza z tymi swoimi blond włosami i niebieskimi oczami oraz zmarszczkami, jak krzak cierniowy i wystarczającą ilością makijażu, żeby zawstydzić drag queen. Nigdy nie widziałam jej niechlujnej i w nieładzie, nawet w nocy, czy w niedzielę. Była w prawie siódmym miesiącu ciąży, ale nadal wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z katalogu Sears. Miałam wewnętrzne podejrzenie, że była robotem, ale jeszcze nie przyłapałam jej na ładowaniu baterii. – Masz na śniadanie croissanty i zrobiłam ci twoje ulubione naleśniki z bitą śmietaną! To twoje ulubione, prawda? Twój ojciec tak mi powiedział. – Tak. Kochałam je. Kiedy miałam, uch, jakieś cztery lata. – Wyszczerzyłam się, zanim zrobiło się niezręcznie. Tata w ogóle już nie wiedział, jaka jestem. – Spójrz, wielkie dzięki za wykazanie całego tego wysiłku godnego Marthy Stewart! Ale mam inne plany, co do śniadania. – Nie, nie masz – powiedziała lekko. – Uch, tak, mam. Z przyjaciółmi. – Jakimi przyjaciółmi? Nie masz przyjaciół tutaj w Georgii. – Musisz wiedzieć, że mam przyjaciół dookoła całej czasoprzestrzeni. I niektórzy z nich uprawiają telepatię. I mają moce tworzenia kuli ognia. Lubisz kule ognia? Mam taką nadzieję. Ponieważ niespecjalnie przepadają za ludźmi, którzy twierdzą, że nie mam przyjaciół. Idealnie porcelanowa twarz Kelly stwardniała. Był to znajomy widok, odkąd byłam tu od dwóch tygodni i robiła tę minę za każdym cholernym razem, gdy coś wychodziło z moich ust. Nienawidziła tego, co mówiłam i kim byłam. Widziałam to. Nie pasowałam do jej idealnego wyobrażenia, jaka powinna być nastoletnia dziewczyna. Chciałaby mi powiedzieć, że jestem żałosna, to przynajmniej, ale przede wszystkim chciała, abym ją lubiła. Przeszłam obok niej, po czym złapałam torebkę i kluczyki ze stołu w korytarzu. 1 Mówi się, że godzina ta symbolizuje palenie marihuany ☺
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 5 | – A co powiesz na jakieś zakupy? – zaoferowała, gdy byłam w połowie drzwi. – Mogłybyśmy pojechać gdziekolwiek byś chciała! Jest takie wspaniałe miejsce na obrzeżach miasta… – A co powiesz na nie? – powiedziałam. – Z dodatkiem nie dzięki? – Szkoda. – Kelly wymusiła uśmiech. – Naprawdę chciałabym cię poznać. – Naprawdę chciałabyś mnie poznać? Co chciałabyś wiedzieć, że w trzeciej klasie zesrałam się w gacie? Że lubię złą popową muzykę, karuzele i kolor pomarańczowy? – To świetny początek! – powiedziała. – Chcesz, abym cię lubiła. Nie dbasz o to, kim jestem, chcesz tylko, żebym cię polubiła. Ale to tak nie działa. To się nie stanie w ciągu jednego dnia. – Co tu się dzieje? – zapytał tata, pokazując się na schodach. – I dlaczego używasz takiego tonu głosu wobec Kelly, Isis? – Jakiego tonu? – W połowie zaśmiałam się, w połowie zadrwiłam. – I znowu to samo. Nie używaj tego tonu wobec mnie, jestem twoim ojcem. W moim gardle zapalił się gorący płomień. – Przepraszam. W pewnym sensie ciężko o tym pamiętać, gdy nie było cię przy mnie przez ostatnich osiem lat. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Żwir chrzęścił pod moimi wściekłymi krokami. Kelly niemądrze dała mi do mojego użytku swoje ‘stare’ czarne BMW, które było praktycznie nieskazitelne. Miała ich pięć, wszystkie w innych kolorach, z innymi opuszczanymi dachami i wypasionymi felgami. Wsiadłam i zamknęłam drzwi, odpalając silnik i odjeżdżając z zadbanego podjazdu, który otaczały drzewa palmowe. Nawet dziecięcy plac zabaw z tyłu zrobiony był z marmuru ze swoimi własnymi małymi fontannami. Wszystko tu opływało w dostatek, a ja siedziałam w tym jak narzekające, pierdzące dziecko w supermarkecie. Dopiero, gdy dojechałam na plażę, moje nerwy się uspokoiły. Zgodziłam się na przyjazd tutaj na wakacje, ponieważ tata brzmiał, jakby naprawdę za mną tęsknił i chciał mnie zobaczyć przed wyjazdem do collegu. Gdzieś w rozległym i wspaniałym labiryncie, który znajduje się w mojej głowie wyłączył się wtedy brzęczyk podejrzliwości. Bzzzt. To był błąd. Tata chciał mnie tu, ponieważ czuł się winny i próbował zrekompensować mi tą wielką ilość straconego czasu. Ale nie mógł. Niepodobnie do mamy, nigdy po mnie nie wrócił. Kelly się nie zmieniła – to byłam ja. Nie mogłam już jej znieść. Teraz byłam inną osobą. Dwa lata temu, podczas mojej ostatniej wizyty, byłam cicho. Byłam smutna. Nie walczyłam i nie kłóciłam się. Byłam w trakcie radzenia sobie z Bezimiennym. Kiedy byłam tu ostatnio, było to zaraz przed… Pokręciłam głową. Ostatnim razem, kiedy tu przyjechałam byłam czysta. I nieskomplikowana. I prawdziwa.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 6 | Tata nadal sądzi, że jestem tą małą dziewczynką sprzed dwóch lat, więc tak też mnie traktuje. Jakbym musiała go szanować. Jakbym musiała poważać to, co mówił. Ale nie musiałam. Ponieważ mnie opuścił. Dwa razy. Nigdy jednak nie potrafiłam mu tego powiedzieć w twarz. To namieszałoby w jego małej rodzinie. Zarzucenie go wiadomością, że nie wybierałam się do Standford także nie polepszyłoby jego postrzegania mojej osoby. Już kupił sobie głupią koszulkę z nadrukiem ‘MOJE DZIECKO IDZIE DO STANDFORD’ i takie tam. Kto w ogóle kupuje coś takiego? Turyści i ludzie bez poczucia stylu. Tata nie wiedziałby, czym jest moda, gdyby nawet ugryzła go w jego stary, profesorski tyłek i zdecydowanie był turystą – pozostając w moim życiu jedynie przez kilka tygodni od czasu do czasu, narzekając, kiedykolwiek coś nie tworzyło mu idealnego obrazka, jak w gazetkach Macy’s. Westchnęłam i zaparkowałam. Plaża Goldfield była mała, wydmy kołysały się delikatnie między pasmami szarego piasku. Woda była dzisiaj wzburzona i ciemna, jakby była naprawdę wkurwiona i chciała zabić trochę ludzi. To był Atlantyk – Atlantyk, przy którym dorastałam. Zapach soli i spalonych słońcem kamieni wypełnił moje nozdrza. Mewy grzecznie krzyczały na siebie nad kawałkami kraba. Ocean jest wielki i nie dba o to, jakiego tonu używam, czy pójdę na zakupy lub czy wybiorę Uniwersytet Stanu Ohio, zamiast Stanfordu. Skopałam z siebie buty i pobiegłam. Bieganie i ja wzięliśmy rozwód po tym, jak wystarczająco schudłam. Ale teraz bieganie było najlepsze. Nawet BMW całe emanowało smrodem Kelly. Bieganie było jedynym sposobem, aby naprawdę zostawić za sobą całe te gówno. To było zabawne i wyjątkowe doświadczenie. Było tu mnóstwo piasku. Poślizgnęłam się na kamieniu, uderzając w niego palcem tak mocno, że prawdopodobnie będę miała dziwnie zdeformowaną stopę hobbita. Chciało mi się wymiotować. Mewa prawie nasrała mi na ramię. – Wszystko w porządku, kolego! – Zasłoniłam oczy i spojrzałam w niebo. – Na szczęście dla ciebie jestem zarówno oszałamiająco piękna, jak i łaskawa. Wybaczam ci! Z wdzięczności upuścił dużą kupę na moje ramię. Westchnęłam. Mogło być gorzej. Mogłam być otoczona ludźmi. Na księżycu. A jednym z tych ludzi byłby Jack Hunter. Mój żołądek przekręcił się, jakby był na zawodach jogi. Lodowe oczy wypełniły mój umysł i wezwałam to, co zostało z mojego ognia, aby je roztopić. Nie teraz. Nigdy więcej. Byłam daleko od samochodu. Te modne, niemieckie reflektory nie mogły mnie obserwować, gdy kontemplowałam życie w ten niewiarygodnie zadumany–jednak–także–w– pewien–sposób–seksowny sposób, z jakiego byłam znana. Lub niesławna. Czy w ogóle nadal będę owiana złą sławą? W East Summit zostawiłam po sobie ślad, ale w Ohio State będę nikim.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 7 | Będę gumą na bucie spieszącej się kobiety. Mniej, niż to! Będę tym kawałkiem chleba, którego nikt nie je, ponieważ ma tylko jedną otwartą twarz i zawsze czerstwieje, nie ważne, kiedy kupisz pieczywo! Nie dałam sobie czasu, aby martwić się nową szkołą. Ale teraz, gdy został mniej, niż tydzień, zaczęłam świrować. Byłam prawie cholernym studentem pierwszego roku! Będę mieszkać w akademiku, będę mieć współlokatorkę i zajęcia, na których oceny naprawdę będą się liczyły! To one wyznaczą resztę mojej kariery/życia/przyszłych perspektyw z Johnnym Depp’em. Muszę zacząć brać te rzeczy na średnio poważnie! Ugh! Samo słowo wysłało ciarki wzdłuż mojego kręgosłupa. Poważnie. Pooooważnie. Płatkowo. Chociaż płatki śniadaniowe są dla dzieci. College zaś nie jest dla dzieci. College jest dla dorosłych. Nie czułam się, jak dorosła. Bardziej, niż o cokolwiek innego, martwiłam się o mamę, ale zaplanowałyśmy wizyty weekendowe i zamierzałam jeździć do niej co środę. Nawet jej terapeutka powiedziała, że radziła sobie coraz lepiej, zwłaszcza od aresztowania Leo. Gdy odprowadzała mnie na lotnisko Kolumba, jej policzki były zaróżowione, a podczas całego poprzedzającego mój wylot tygodnia uśmiechała się więcej, niż widziałam przez całe moje życie. Lub może po prostu dużo bardziej się dla mnie starała. Podniosłam płaski, gładki kamyk i próbowałam puścić nim kaczkę. Zamiast tego jednak utonął. Liceum East Summit w pewnym sensie uschło po śmierci Sophii. Nikt nie wyszedłby i tego nie powiedział, oczywiście poza mną. Avery przychodziła do szkoły coraz rzadziej, aż w końcu całkowicie przestała. Dowiedzieliśmy się w przed dzień graduacji, że była w szpitalu psychiatrycznym i przechodziła intensywną terapię. Bal kończący szkołę był dla wszystkich nie do przyjęcia. Hierarchia społeczna szkoły została wrzucona do blendera i wymieszana na wysokich obrotach – dziewczyny grały w scrabble, aby wypełnić pustkę i zdobyć koronę królowej balu. Avery pojawiła się jednak na graduacji i weszła na podium, gdy wyczytano jej nazwisko, aby odebrać swój dyplom. Wyglądała blado i wynędzniale. Jej rodzice posyłali jej cienkie uśmiechy suchej zachęty. Miałam wrażenie, że oddali ją do wariatkowa na pokaz, aby szybko jej się ‘polepszyło’, ale bez prawdziwego dbania o jej dobry stan. Zanim ktokolwiek z nas mógł mrugnąć, została wysłana do prywatnego college w Connecticut, zamiast do UCLA, jak planowała. Nawet, jeśli była suką, cały czas miałam nadzieję, że wszystko w końcu dobrze jej się ułoży. Albo, chociaż szczęśliwiej. Ale Sophia była jej odkupieniem, jej idolką, jej przyjaciółką. Gdybym to ja straciła wszystkie te trzy rzeczy, też bym się załamała. Wren, jako pierwszy rozpłakał się na pogrzebie i ostatni skończył. Kayla pomogła mu przejść przez najgorsze chwile, odwiedzając go każdego dnia w domu i zostając z nim w gabinecie pielęgniarki w szkole, gdy się rozpadał. To łamało jej i moje serce, widzieć Wrena
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 8 | tak okropnie, przeraźliwie smutnego. Przypominałam mu, że musiał jeść – przynosiłam mu burrito i zapiekanki warzywne, a kiedy nie mógł jeść, pisałam do niego z przypomnieniem, że musi iść spać. Prawdopodobnie nie za wiele mu pomogłam. Prawdopodobnie mogłam zrobić więcej. Dzień balu nadszedł i minął, ale żadne z nas na niego nie poszło. Zamiast tego spędziliśmy go przy grobie Sophii. Do czasu graduacji, Wren zaczął od nowa uczyć się uśmiechać. MIT nadal było w jego zasięgu, więc na początku lata wyjechał, aby zdobyć jakieś ekstra punkty, albo, aby uciec od śmierci Sophii. Prawdopodobnie z obu tych powodów. Kayla była przez to rozdarta, ale odkąd i tak wybierała się od września do szkoły w Bostonie, cierpiała trochę mniej. Po śmierci Sophii zrobili się sobie bliżsi. Nie wiem, czy doszło między nimi do czegoś poważnego – Kayla przeważnie tylko go przytulała. Nie było pocałunków, jakie bym widziała, a Kayla odmówiła podzieleniem się tym, co robili, bardziej ze względu na szacunek, niż zażenowanie. Tak bardzo dorosła przez pomaganie mu. Od tamtej pory mówiła o Vogue tylko raz w tygodniu. Puściłam kolejną kaczkę. Kamień odbił się tym razem dwa razy od wody, zanim utonął. Będę tęsknić za Kaylą. Już tęskniłam. Lato spędziłyśmy praktycznie razem, odbywając ze sobą ostatnie nocowania i pijąc ostatnie przemycone butelki wina na krowich pastwiskach, podczas gdy leżałyśmy i patrzyłyśmy w gwiazdy. Nie chodziłyśmy na imprezy. Nie czułam tego. Kayla nie przyjaźniła się z Sophią, ale to nadal była śmierć, która wpłynęła na jej najbliższych przyjaciół. Obiecałyśmy sobie, że codziennie będziemy do siebie pisać smsy. I na instagramie. I tweetterze. I na facebooku. Po prostu obiecałyśmy sobie, że będziemy rozmawiać. Dużo. Możemy nie za często się widywać, ale ciepły koc pocieszenia okrył moje serce, gdy o niej pomyślałam. Miała moje plecy. A ja miałam jej nieskazitelny tył. Jack Hunter nie płakał na pogrzebie. Powinien był, ale tego nie zrobił. Stał w kącie obok swojej matki, która płakała wystarczająco za ich dwoje. Jej czarna sukienka i jego czarny garnitur wymieszały się, gdy osunęła się na niego, aby móc ustać na nogach. Jego włosy były idealnie wyżelowane, a jego twarz przybrała nieprzejrzystą maskę najciemniejszego lodu, jaki kiedykolwiek widziałam. Skóra pod jego oczami była sina od wyczerpania, a jego kości policzkowe wydawały się być bardziej widoczne. Zadrżałam od patrzenia na niego. Nie grał już tak, jakby był bez życia i bez emocji. On był bez życia. Był pusty. Z jego oczu zniknęła iskra, zostawiając jedynie puste skorupy. Całe jego ciało, cała jego fizyczna prezencja wyglądała jak skorupa – iluzja stworzona z luster i kruchego mrozu, która
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 9 | roztrzaskałaby się od najmniejszego dotyku. Patrzenie na niego przyprawiało o dreszcze; jakby był kimś, kto nie powinien już żyć lub się ruszać. Jak manekin. Jak marionetka zombie. Próbowałam raz. Przywrócić go. Na stypie w śmierdzącym pleśnią domu pogrzebowym z ciasteczkami żalu i ciastami smutku powiedziałam coś o Sophii, że ksiądz, który powiedział, iż była bezinteresowną i piękną dziewczyną w ogóle jej nie znał. Jack trzymał szklankę wody i wpatrywał się w nią, gdy tak stał w rogu, z dala od hałasu i płaczu ludzi. Spojrzał na mnie, przyjrzał się mojej twarzy – czerwonej od mojego płaczu – po czym zamknął oczy. – To koniec. – Czego? – zapytałam, a mój żołądek przekręcił się. Odsunął się od ściany i odszedł, mówiąc do mnie ostatnie słowo. – Wszystkiego. Po tym przestał przychodzić do szkoły. Rozmawiałam o tym z Dyrektorem Evansem, który powiedział, że Jack wycofał się. Harvard nie odwołał jego wcześniejszego przyjęcia, więc teoretycznie nadal mógł do niego pójść, nawet z samymi jedynkami za ostatni okres szkoły. Ale oboje wiedzieliśmy, że się tam nie wybierał. Nie dbał o to, już nie. Gdy nadszedł kwiecień, po prawie dwóch miesiącach jego nieobecności, poszłam go szukać. Chciałam to zrobić wcześniej. Kurwa, naprawdę chciałam. Walczyłam ze sobą, by tego jednak nie robić. Myślałam, że potrzebował przestrzeni, myślałam, że to mu pomoże. A ostatnia rzeczą, jaka mogłaby mu pomóc, było ujrzenie mnie. Śledzenie przez zwariowaną dziewczynę, która kiedyś była twoją nemezis mogłoby być stresujące nawet dla najbardziej aktywnego wulkanu. Poza tym nie wiedziałabym, jak mu pomóc. Tylko bym jeszcze bardziej namieszała. Powiedziała coś nie tak. Zrobiła coś nie tak. Ale kiedy pewnego popołudnia pani Hanter przyszła do moich drzwi, płacząc i błagając mnie, abym go znalazła, wiedziałam, że musiałam zacząć go szukać. Poczekałam do przerwy wiosennej. I wtedy zaczęłam ścigać ducha. Pani Hunter dała mi notatkę, jaką zostawił jej Jack – była prosta i napisana na zwykłej, białej kartce. Mówiła, że odchodzi, aby nie powiadamiać policji i że ją kochał. Pani Hunter w swojej desperacji poszła do banku i poprosiła o historię konta swojego syna. Pieniądze na operację Sophii zostały mu zwrócone, ale większość z nich komuś podarował, zostawiając sobie zaledwie cztery tysiące dolarów. Cztery tysiące były wystarczające, aby gdzieś przez chwilę pomieszkać, to na pewno. Ale prawie trzy miesiące raczej nadwyrężyły ten budżet. Zostawił także wszystkie swoje rzeczy w pokoju. Jedyną rzeczą, jaką zabrał ze sobą było pudełko po cygarach jego ojca, w których trzymał listy od Sophii. Sprawdziłam, czy nie było po nim jakiegoś śladu przy grobie Tallie. Nic. Na grobie Sophii leżała zwiędnięta róża. Musiała mieć kilka tygodni. Gdyby tutaj wrócił, położyłby świeży kwiat. Odwiedziłam szpital. Mira i James powiedzieli, że Jack przyszedł ich odwiedzić drugiego marca – to było dzień po pogrzebie Sophii. Powiedział im także, że ma zamiar na długi czas wyjechać i dał im po nowym, olbrzymim pluszowym misiu, jako prezent pożegnalny. Byli przyjaciółmi Sophii, ale także kimś więcej. Sophia ich kochała. Byli dla niej jak Tallie –
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 10 | dzieckiem, które mogła, ale którego nigdy nie będzie miała, i Jack o tym wiedział. Jack też ich tak traktował. W ostatniej zdesperowanej próbie zadzwoniłam do Klubu Róży. Operator utrzymywał, że Jaden odszedł miesiące temu. I to było na tyle. Wszystkie moje tropy nagle umarły. Jack przemykał mi się między palcami, jak nocny piasek. Nagle wtedy zadzwoniła do mnie jakaś Lily. Podsłuchała rozmowę operatora Klubu Róży ze mną. Była przyjaciółką ‘Jadena’, w co natychmiast zwątpiłam, gdyż jedynym przyjacielem, jakiego Jack pozwolił sobie mieć, było jego odbicie w lustrze i/lub jego własny olbrzymi mózg. Pozwoliłam jej mówić i zgodziłam spotkać się z nią w kawiarni. Lily była piękną blondynką, mającą prawie 183 centymetry wzrostu. Po jej drogiej torebce i perfumach od razu uznałam, że była towarzyszką. Nie zaprzeczyła, co sprawiło, że od razu bardziej ją polubiłam. Nie marnowała mojego cennego czasu, gdy próbowałam ocalić Jack’a. Ocalić? Pokręciłam głową, obserwując, jak słona fala oceanu uderzyła o skałę. Ocalić było nieodpowiednim słowem. Nie mogłam myśleć w ten sposób. Nie potrafiłam ocalić sama siebie, więc tym bardziej kogoś innego. Ale chciałam. Naprawdę chciałam. Jack, ze wszystkich ludzi, najbardziej zasługiwał na pomoc. Pomyślałam, że mogłabym mu trochę pomóc. Pomyślałam, że chociaż tyle mogłabym dla niego zrobić. Zaśmiałam się i rzuciłam kamieniem, nie kłopocząc się puszczaniem kaczek. Byłam idiotką. Stara Isis nie poddałaby się, kiedy Lily powiedziała, że Jack przyszedł do niej zanim opuścił miasto. Nie powiedział jej dokąd wyjeżdża, ale dał jej jakiś folder i poprosił, jeśli dziewczyna o imieniu Isis zaczęłaby węszyć wokół Klubu, aby jej to dała. Więc to zrobiła. – On naprawdę musi cię lubić – powiedziała Lily, oglądając swoje paznokcie, gdy wkładałam folder do torebki. – Tak, cóż. Kobry także lubią mangusty. Z daleka. Znajdując się po dwóch stronach ogrodzenia pod napięciem. – Nie, posłuchaj. – Lily pochyliła się do przodu i położyła jedną swoją chłodną dłoń na mojej. – Widziałam mnóstwo mężczyzn, okay? Widziałam także wszystkie typy ludzi. Jack – Jack jest kimś wyjątkowym. Zaprzeczy temu, ale albo zależy mu na kimś z całego serca, albo wcale. Nie działa na pół gwizdka. Ludzie, którym zadał sobie trud, żeby zostawić jakieś rzeczy na pożegnanie – to są ludzie, którzy najbardziej liczą się w jego życiu. Jesteś jedną z nich. Moje serce poczuło się, jakby zostało rozpłaszczone przez zawodnika sumo. Próbowałam oddychać, aby coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Nie chciałam jej wierzyć. Jak mogłam jej uwierzyć, skoro tak po prostu odszedł? Lily niedługo po tym wyszła, zostawiając mnie wpatrującą się w folder.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 3 | Kiedy miałam dziewięć lat, tata spakował się i odszedł. Była wtedy ładna, słoneczna pogoda. Miałam na sobie ogrodniczki, a powietrze pachniało jeżynami, gdy obserwowałam jak wsiadł do taksówki, która po chwili odjechała. Próbowałam pobiec za nim, ale moje nogi były zbyt małe. Tamtego dnia nauczył mnie czegoś naprawdę ważnego. Gdy zaczyna robić się ciężko, ludzie odchodzą. Nie, żebym go obwiniała. Z ciężkimi rzeczami naprawdę trudno sobie poradzić, gdyż wymagają czasu, energii i uwagi. Więc ludzie odchodzą, ponieważ tak jest łatwiej i mogą użyć tego czasu i energii na coś innego, na coś, co nie będzie takie ciężkie. Tata odszedł, ponieważ mama za dużo zrzędziła, gdyż była zestresowana wychowywaniem mnie i ciągle brakowało im pieniędzy, ponieważ mieli na wychowaniu dziecko. To było stresujące i dla niego i dla niej. Ale było przeze mnie. To była w większości moja wina. Byliby szczęśliwi, gdyby mnie nie mieli. Nigdy jednak się nie zebrałam, aby każdego z nich przeprosić. Teraz jednak wyjeżdżam do collegu. Jestem starsza. Nie potrzebuję ich już tak bardzo. Jestem inna, niż ta mała dziewczynka, która próbowała biec za taksówką. Słońce próbuje wypalić mi oczy. Budzenie się każdego dnia o czternastej oznacza, że jestem gwiazdą rocka. Lub zombie. Prawdopodobnie oboma. Gwiazdy rocka wciągają kokę, a koka jest praktycznie prochami zombie, prawda? Prawda. Wiele wiem o narkotykach. Idę do collegu i dużo wiem o narkotykach. Wszystko ze mną będzie w porządku. – Isis? – Pojawiło się pukanie do moich drzwi i rozbrzmiał przez nie głos taty. –Dlaczego mamroczesz o narkotykach? Popalasz trawkę, młoda damo? Wyskoczyłam z łóżka, założyłam na siebie krótkie dżinsowe spodenki i wygładziłam swoją pogiętą od snu koszulkę. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam niezadowoloną twarz taty, okalaną ciemnymi włosami z siwymi pasmami i jego oczy o barwie ciepłego brązu, takie same jak moje, wpatrujące się we mnie.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 12 | walka była zabawna i dzięki niej dużo się nauczyłam i wydoroślałam. Chodzi tylko o walkę. Tylko za tym tęsknię. Tylko za tym. Moje serce lekko się zacisnęło. Zaczęłam płakać. Aby temu zaradzić, zdjęłam koszulkę i wytarłam mewią kupę o składany dach BMW Kelly. Zaczęłam się śmiać. I było świetnie, poza tą częścią, w której zaczęłam płakać jeszcze mocniej.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 13 | To był specjalny krzywy uśmiech, który posłał chłopiec. Uśmiechnął się w ten szczególny sposób, w jaki uśmiechają się młodzi chłopcy, kiedy rozważają zgorszenie. Prawdopodobnie brutalnie i boleśnie. Również prawdopodobnie nielegalnie i definitywnie możliwe, że zabawnie dla nich. Nie tak zabawnie dla ludzi, o których to rozważają. Dlatego go śledziłem. Ponieważ znałem ten uśmiech. Znałem go tak, jak znałem fragment mojej własnej duszy. Uśmiechnąłem się tak raz czy dwa w moim życiu, kiedy byłem głupszym, bardziej złym chłopcem, który stracił swojego ojca i musiał wziąć na siebie świat. Uśmiechnąłem się tak zanim podniosłem kij na Leo. Ten sam uśmiech miałem, kiedy kobieta, której byłem towarzyszem odkryła scenariusz gwałtu, który był straszliwie sexy. Wymiotowałem godzinę po tamtej sesji i starałem się zszorować ją, zszorować zło ode mnie, z dala od człowieczeństwa. To nigdy nie działało. Śledziłem chłopaka, który poprowadził mnie do kolejnych dwóch. Świeżaki z liceum, prawdopodobnie. Chodzi, w obcisłych jeansach i słuchawkami wiszącymi z ich kieszeni. Żadnych mięśni. Żadnego doświadczenia. Żadnej odwagi. To dlatego zapędzili w róg bezdomnego, między śmietnik i ścianę z nabazgranymi cukierkowymi kolorami graffiti, brązowiejącymi na rogach. Zgniłe. Śmiali się i popychali go. Nosił flanelową koszulę i brudne spodnie, w trzęsących się rękach trzymał pół banana, który wyłowił ze śmieci. Jego szara broda była związana w dół klatki piersiowej, a twarz opalona. Gaworzył pod nosem, tak cicho i szybko, że brzmiało to jak śpiew albo przekleństwo. Nie chce umrzeć. Spędza każdy dzień próbując nie umrzeć. – Co to, szalony skurwielu? – Chłopak pochyla się, przyciskając ręce do ucha w przesadnym geście. – Mów, nie możemy usłyszeć gówna, jeśli gówna nie powiesz. Drugi chłopak wyciągnął telefon i trzymał go w górze. – Mam to. Nagrywam, więc zrób to. Trzeci chłopak zmarszczył brwi.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 14 | – Nie ma szans, koleś, ktoś zobaczy. – Nikt nie zobaczy. – Drugi koleś urwał. – Jesteśmy jego wsparciem. – Odwrócił się do pierwszego chłopaka. – Osłaniamy twoje tyły. No dalej! Pierwszy chłopak się wacha i wtedy już wiem. Pierwszy chłopak nie jest prawdziwym zagrożeniem. Ani trzeci, który wygląda nieswojo, jakby miał uciec w każdej chwili. To drugi chłopak, ten z kamerą, który jest prawdziwym tchórzem. Chowa się za kamerą, tak jak Wren tamten nocy. Ale w przeciwieństwie do Wrena, ten się uśmiecha. Wren nigdy się nie uśmiechał. Wren spoglądał jak w śpiączce, śmierci mózgowej. Wren patrzył jakby odłożył duszę gdzieś z boku, uciekając daleko od przemocy. Camera boy, z drugiej strony, nakłaniał go, zachęcał do zrobienia czegoś niebezpiecznego, prowokował go z całą małą, oślizgłą mocą, którą miał w swoim niezdarnym, nastoletnim ciele. Zanim wytrąciłem kamerę z jego rąk, krótko podziękowałem jakiemukolwiek bogowi, który słuchał. Żyłem wystarczająco długo, żeby nauczyć się różnicy między po prostu złymi ludźmi i prawdziwie okropnymi ludźmi. Niektórzy ludzie nigdy się tego nie nauczą i zostaną skrzywdzeni. Jak Isis. Jak Sophia. Moje serce skurczyło się boleśnie i uderzyłem ponownie, tym razem w twarz. Camera boy, zatoczył się, krwawiąc z nosa przez palce przyciśnięte do twarzy. Jego przyjaciele skoczyli, cofając się szybko. Bezdomny skrzeknął i ukrył się w kącie, zasłaniając głowę swoimi chudymi ramionami. – Kim, do kurwy, jesteś? – Drugi chłopak krzyknął. – Nikt nie bije Reggie’go! – Pierwszy chłopak skulił się w pozycji bojowej. – Wynoś się stąd – mówię. – Albo będziesz następny. – Pieprz się. – Pierwszy rzucił się i zrobiłem unik w bok, pociągając jego ramię za jego plecy w jednym płynnym ruchu. Walczył, próbując kopnąć i uderzyć mnie głową, ale mój uchwyt był stalowy. – Hej ty – powiedziałem do trzeciego. – Pomóż koledze i idźcie. Kiedy będziecie za rogiem, puszczę twojego przyjaciela. Trzeci poci się obficie, oczy migają między zakrwawionym przyjacielem a unieruchomionym. W końcu dokonał właściwej decyzji i podniósł Camera boy. Camera boy złapał telefon. Kulał za róg z kolegą, krzykliwie klnąc. Odczekałem sto sekund i pchnąłem pierwszego chłopaka do przodu. Wycofał się, wskazując mnie ze wściekłym, skrzywionym wyrazem twarzy. – Dorwę cię za to, ty kupo gówna! – Nie – powiedziałem zimno. – Nie dorwiesz.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 15 | To sprawiło, że coś w nim się przerwało – jego duma, może. Biegł do mnie ponownie, a ja tym razem jestem zmuszony, żeby nie okazać litości. Sprawiam, że traci przytomność i kiedy przestaje upadać, układam go delikatnie na ziemi. Wyciągam rękę do bezdomnego. – Powinniśmy iść. Jego przyjaciele wrócą. Bezdomny podnosi wzrok, jego wodniście niebieskie oczy spotykają moje. Kiwa, powoli i używa mojej ręki, żeby pomóc sobie wstać. Sprawiam, że idzie przede mną, ochraniając tyły, przez całą drogę do wyjścia z alejki i aż do wejścia do centrum handlowego, gdzie są samochody i zbyt wielu światków, żeby chłopcy próbowali zrobić cokolwiek więcej. Chód bezdomnego mężczyzny jest mocny i prawdziwy, ale kulenie, hamuje go. Jest weteranem, prawdopodobnie, który przeżył trudne czasy. – Dziękuję. – Mężczyzna skrzeczy. Potrząsam głową i otwieram portfel, wyławiając dwie dwudziestki. – Zdobądź jakieś prawdziwe jedzenie. – Niech cię błogosławi. Niech bóg cię błogosławi – mówi, biorąc pieniądze i idzie w dół na bulwar. Zrobił to. Bóg pobłogosławił mnie, myślę, że jak oglądałem go. A wtedy zabrał to z powrotem. Wzruszam ramionami nie myśląc o tym. Mam lepiej niż większość ludzi. Ale ten sam przywilej mnie mierzi. Mam osiemnaście lat. Jestem, pod każdym względem narodowości rasy kaukaskiej. Jest we mnie trochę Włocha, ze strony mamy i Rosjanina z taty. Ale jestem zdecydowanie biały. I mężczyzną. Nie jestem ohydny z wyglądu, ani mój mózg nie jest konkretnie zidiociały. Mama i ja nigdy nie potrzebowaliśmy pieniędzy. Jestem szczęściarzem. Jestem uprzywilejowany. Bezdomny kuśtykający w dół bulwaru jest tym, kto potrzebuje pomocy boga bardziej niż ja. Sophia potrzebowała pomocy bardziej niż ktokolwiek. A ja ją zawiodłem. Nie udało mi się. Ruch uliczny był białym szumem w moich uszach, rozlewający się na mnie i dookoła mnie. Ludzie przemijają, ich twarze są rozmyte. Uczucia nie są prawdziwe – to świat zamknięty w szklanej kuli. Kolory centrum handlowego są spłowiałe, a nie jasne. Zapachy to styropian i drewno zamiast słońca i kurzu, i tłustych fast–foodów. Nic nie jest jak trzeba. Ja nie jestem jak trzeba. Ale wiem to już od długiego czasu. Nie jestem w porządku. Stało się zbyt wiele. Jestem zbyt zimny. Nie jestem jak reszta twarzy w tłumie. Nie czuję tak mocno jak oni. Nie wibruję emocjami tak jak oni.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 16 | Jeśli byłbym bardziej jak oni, cieplejszy, byłbym w stanie powiedzieć Sophii, co powinna zrobić? Czy byłbym wstanie zrozumieć ją lepiej? Czy byłbym w stanie zauważyć jej rozpacz i zatrzymać ją? Jeśli byłbym bardziej jak Isis, czy byłbym w stanie ją uratować? To jest to co robisz, jej głos był echem. Chronisz ludzi. Moje palce drżą, kostki są zakrwawione. Odwracam się i wsiadam do auta. Przyszedłem na spotkanie z moim nowym pracodawcą, Gregory Callan z Vortex Enterprises. To mniejsza strona centrum handlowego, gdzie był bankomat, z którego mogłem wyciągnąć pieniądze. Zszedłem z toru przez bezdomnego. Wrześniowe powietrze, praży wokół mnie, świerszcze wypłakują samotne piosenki w wysokiej, złotej trawie z boku autostrady. Ostatnia fala upałów umiera, wydając ostatnie tchnienie, jedno–takie–na–wiek lato w Ohio. Miasto Columbus nigdy nie wyglądało na tak osuszone czy duże. Niebo jest biało–niebieskie i jest takie od zawsze. Moja biała koszula przykleja się do każdej szczeliny spoconego ciała, a ciemny garnitur sprawia, że jest nieprzyjemnie gorąco. Nie powinienem tu być. Powinienem być w Cambrige w Massechusetts. Powinienem być na Harvardzie, osiedlając się w moim pokoju w akademiku i uczyć się tolerować idiotę, który byłby moim współlokatorem na rok. Powinienem teraz brać zajęcia, robić notatki na laptopie, który kupiła mi mama. Ale oddałem laptop, oddałem akademik. Oddałem to wszystko. Wydałem moje czesne i zamknąłem konto w banku, spakowałem pojedynczy, czarny plecak i zostawiłem notatkę w kuchni, która mówiła mamie, żeby się nie martwiła. I wtedy odszedłem. Świat, małe niewinne akwarium, młody dorosły przeciwko ludziom lubiącym fikuśne uczelnie, nie jest mi pisany. Jestem starszy niż oni. Zawsze byłem. Jestem mądrzejszy niż oni. Zawsze taki byłem. ‘Jestem zdumiona jak udaje ci się podnieść głowę z poduszki rano.’ Głos dzwonił wyraźnie i jasno w moich uszach. Ale teraz byłem lepszy w ignorowaniu go. Jest coraz słabszy. Nie widziałem jej przez pół roku, a jej głos wciąż jest w moim mózgu. To niesamowite. Niesamowicie irytujące. To świadectwo jej irytująco uporczywej osobowości, albo świadectwo mojej niechęci, aby opuścić ostatnie momenty mojego życia, kiedy byłem naprawdę szczęśliwy. Szczęśliwy? Nie jestem pewien czy byłem kiedyś szczęśliwy, nawet z nią. To miszmasz rozmytych wspomnień i skradzionych chwil czułości, wszystko splecione z piekącą krawędzią winy, którą była twarz Sophii. Może byłem szczęśliwy. Ale to bez sensu. Nie ma realnej wartości w byciu szczęśliwym. Nie ma prawdziwej wartości w czymś, co nie trwa.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 17 | Skręcam w lewo na drogi żeglugi Columbus, gdzie gromadzą się osiemnastokołowce i przyczepy Matson duszące się, ogrodzone wielkim kurzem. Dwa ogromne dźwigi, hałaśliwie zmieniają kolejność kontenerów, ładując i rozładowując ze skrzypieniem i posłuszną powolnością. Mężczyźni ubrani w pomarańczowe kamizelki i kaski, kluczą między pojemnikami, sprawdzając zawartość, zapisując rzeczy w notatnikach i krzycząc przekleństwa na innych ponad panującym chaosem. Gregory – wysoki, barczysty mężczyzna z imponującymi, białymi wąsami i tweedowym garniturze – stoi w pobliżu pustej parceli. Niższy, ale w jakiś sposób mocniejszy, młodszy mężczyzna stoi obok niego, ubrany w ciemny garnitur jak ja. Jego postura jest napięta, ale spokojna, jego włosy ułożone w kolce, a oczy ciemne. Tatuaż smoka wspina się po jego szyi. To Charlie Moriyama – prawa ręka Gregorego i najbardziej zaufany ochroniarz, obok mnie. Naprzeciwko ich obu, stoi kobieta z czarnymi włosami związanymi w schludny kok. Nosi biznesową spódnicę, damski garnitur, wyglądając w każdej części profesjonalnie. Ale profesjonalnie na co, nie potrafię powiedzieć. Nie ma oczywistych odznaczeń broni na niej, ani biżuterii, która mogłaby ją naznaczyć, jako dealera narkotyków, ani tatuaży, które mogłyby powiedzieć, że jest członkiem ganku, chyba że są schowane, jeśli w ogóle istnieją. Nie ma nawet makijażu. Dziwne, biorąc pod uwagę, że większość kobiet, które współpracują z Gregorym są zazwyczaj bogatymi gospodyniami z chęcią zemsty. Gregory widzi, że się zbliżam i macha do mnie. Gra wesołego starego mężczyznę, niemal zbyt dobrze, ale służy to do ukrywania złośliwego biznesmena, pomarszczonego żołnierza i mistrza czarnego pasa pod spodem. – Jack! Vanessa i ja właśnie o tobie rozmawialiśmy. Przemknąłem obok Charliego, który skrzyżował ramiona i mruknął. – Zajęło ci to zbyt długo. – Musiałem pojechać objazdem – powiedziałem. – Roboty drogowe. Charlie prychnął. –Taa? To te same ‘roboty drogowe’, które sprawiły, że byłeś w wiadomościach w zeszłym tygodniu? – Charlie, daj spokój. – Gregory się uśmiechnął. – Chociaż spróbuj udawać, że jesteście przyjaciółmi przed… – Odwrócił się i podniósł brew na kobietę, jakby pytał jej kim jest. – Nazwij mnie od teraz potencjalnym klientem – powiedziała Vanessa. Jej niebieskie oczy były ostre i skupione na moich kostkach. Starałem się wytrzeć krew w nogawkę spodni. – …przed potencjalnym klientem. – Gregory skończył. – Poza tym, Jack ma prawo do swoich pięciu minut. Jeśli nie wiedziałbym lepiej, powiedziałbym, że jesteś zazdrosny. Charlie zadrwił. – Zazdrosny? Taa, szefie, jestem naprawdę zazdrosny o tego samozwańczego Batmana. Piąłem się w szeregach szybciej niż ktokolwiek w Vortex. Sam Gregory mnie trenował. Oczywiście, że Charlie był zazdrosny. Był w branży od lat, nawet jeśli nie mógł mieć więcej
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 18 | niż dwadzieścia dwa lata. Musiał przedrzeć się pazurami przez swoje skórki. Myśli, że jestem zepsuty i rozpieszczony. – Nie wiedziałem, że to co robię w swoim wolnym czasie, zasługuje na twoją krytykę – powiedziałem. Charlie rzucił mi spojrzenie. – Zasługuje na krytykę, kiedy kurwa decydujesz się używać swojego treningu, żeby pokonać gównianych kolesi, którzy kradną lody z 7–eleven.2 – Okradli kobietę – rzuciłem spokojnie. – To byli mali idioci ścigani za małą zbrodnie! – Charlie prychnął. – Ale twój mały kompleks zbawiciela marnuje czas na ich głupie dupy. – Mój czas. Nie twój. To nie twoja sprawa. – Pokazałeś nas w wiadomościach, idioto! Jesteśmy Vortex, a nie cholerny Walmart! – Nigdy nie mieli jego imienia czy zdjęcia. – Gregory się wtrącił. – Naprawdę, Charlie, możesz się uspokoić. Nie jesteśmy tu by polować na czarownice, jesteśmy tu dla klienta. Zajmiemy się tym później. Charlie robi się czerwony aż do jego kolczastych włosów. Patrzę na Gregorego, i mimo że się uśmiecha, zwęża lekko swoje oczy. Powinien powiedzieć Charliemu, żeby się zamknął lata temu. Pozwalając mu paplać przed klientem było sposobem Gregorego, żeby Charlie zawstydził samego siebie. To subtelna umysłowa pułapka, gra, w którą Gregory uwielbia grać. Większość młodych mężczyzn, których zatrudnia, jest zbyt głupia by ją ominąć. Na szczęście nie ja. – Vanessa. – Zaczął Gregory. – Uczynisz honory? Skinęła i wyciągnęła identyfikator z kurtki. Poczułem jak mój oddech zwalnia. CIA. – Jezu, szefie. – Charlie zassał powietrze przez zęby. – Co do cholery robimy, rozmawiając z federalnymi? – Jestem Vanessa Redgate – powiedziała kobieta. – Oddział Cyber Bezpieczeństwa. Zaoferowaliśmy panu Callan kontrakt. – Zakładam, że poza zgodą CIA? – zapytałem, ruszając się dookoła. – Biorąc pod uwagę niekonwencjonalny obszar spotkania. Vanessa skinęła. – Jesteśmy na tropie małej, elitarnej grupy hakerów, która wyszukuje największy, czarny rynek w internecie. – Spice Road – powiedziałem. Vanessa znów skinęła. – Jestem pod wrażeniem. Nie byłam świadoma, że agenci Vortex rozwijają się gdzieś oprócz mięśni. 2 7-Eleven – międzynarodowa sieć sklepów typu convenience. Od 2007 roku, po wyprzedzeniu McDonald's Co., największa pod względem liczby obiektów handlowych sieć na świecie
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 19 | Gregory się roześmiał i klepnął mnie w plecy. – Jack jest specjalnym przypadkiem. Proszę, kontynuuj. – Bez względu na to, ci hakerzy pracują dla Spice Road. Nazywają się The Gatekeepers. Komisja CIA jednogłośnie postanowiła użyć najemników, osób trzecich… – Wykonawców. – Gregory przerwał, błyskając uśmiechem. – Wolimy określenie ‘wykonawcy’. Vanessa spojrzała na niego ostrożnie, ale poprawiła się. – …zdecydowali użyć wykonawców, osób trzecich. Ale mój przełożony i wielka liczba agentów w ramach tego projektu, pracowała lata, namierzając Gatekkepers’ów. Nareszcie mamy ślad, ale komisja nie chce ryzykować wdrażania ich zespołu na niepewny grunt. Trenowanie specjalnych agentów dla tego konkretnego zadania, jest po prostu nieopłacalne, a do czasu, kiedy skończymy ich szkolenie, trop może wyschnąć. – Więc to tutaj, wchodzimy – powiedziałem. Skinęła. – Mamy mocne dowody na dwoje ludzi mocno powiązanych z Gatekeepers, niedawno przeniesionych do Ohio State College, jako studentów drugiego roku. Celem byłoby utrzymanie nadzoru nad tą dwójką bez żadnych podejrzeń. Ostatecznym celem jest zgromadzenie dowodów, najlepiej wydruków i dzienników logowań ich hekerskich aktywności albo ich korespondencji z Gatekeepers. – Jak długo? – mruknął Charlie. Vanessa podniosła na niego brew. – Słucham? – Jak długo będzie trwać kontrakt? – Na tak długo, ile będzie można utrzymać przykrywkę na uniwersytecie. – Więc, na czas nieokreślony – powiedziałem. – Albo do momentu, aż zgromadzicie wystarczająco dużo mocnych dowodów, aby obciążyć ich obu. Spojrzałem na Gregorego, który wzruszył ramionami. – Ty i Charlie jesteście najlepszymi kandydatami do tej roboty. Jesteś wystarczająco młody żeby być w college. Cholera, możemy sfałszować papiery Charliego i sprawić, że będzie rok młodszy. Możemy was ulokować w jednym pokoju w akademiku. – Prosisz nas, żebyśmy siedzieli na swoich dupach i poszli do college z grupą uprzywilejowanych nerdów na rok? – zapytał Charlie. – Żartujesz sobie szefie? Czy wiesz jak nudne… – Zajęcia będą opłacane. Musisz zrobić pokaz udzielania się w klasie i utrzymać wystarczająco przyzwoite stopnie, aby kontynuować wpis – przerwała Vanessa. – Ale twoim głównym zadaniem będzie nadzorowanie i utrzymanie tajemnicy. Nikt nie może wiedzieć dlaczego tam jesteś.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 4 | – Och, yeah, wypaliłam trzy całe skręty marihuany – oznajmiłam. – O czwartej dwadzieścia1 . To był dopiero buszek. Coś bardzo w stylu Boba Marleya. Wyraz twarzy taty pozostał niewzruszony. Przytuliłam go i pobiegłam na dół, mijając tuziny portretów rodzinnych. Ściany były czyste i białe, a dywany pluszowe. Balustrady zrobione były z lśniącego drewna, zaś bieg schodów na dole był tak szeroki, że przypominał schody z sali balowej Kopciuszka. – Tu jesteś, Isis! Dzień dobry. – A oto zła macocha – wymamrotałam. Nie była tak naprawdę zła. Na skali od Anielskiej do Diabelskiej zdobywała pewne cztery punkty, co oznaczało Nieobecnie Samolubną lub coś takiego. Był to ten sam poziom, na którym znajdowali się nauczyciele i chłopaki, którzy za bardzo podkręcali bas w swoich samochodach, kiedy próbujesz spać. Nazywałam ją złą, ponieważ to sprawiało, że dobrze się czułam. Nikczemnie dobrze. Kelly spojrzała na mnie z korytarza z tymi swoimi blond włosami i niebieskimi oczami oraz zmarszczkami, jak krzak cierniowy i wystarczającą ilością makijażu, żeby zawstydzić drag queen. Nigdy nie widziałam jej niechlujnej i w nieładzie, nawet w nocy, czy w niedzielę. Była w prawie siódmym miesiącu ciąży, ale nadal wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z katalogu Sears. Miałam wewnętrzne podejrzenie, że była robotem, ale jeszcze nie przyłapałam jej na ładowaniu baterii. – Masz na śniadanie croissanty i zrobiłam ci twoje ulubione naleśniki z bitą śmietaną! To twoje ulubione, prawda? Twój ojciec tak mi powiedział. – Tak. Kochałam je. Kiedy miałam, uch, jakieś cztery lata. – Wyszczerzyłam się, zanim zrobiło się niezręcznie. Tata w ogóle już nie wiedział, jaka jestem. – Spójrz, wielkie dzięki za wykazanie całego tego wysiłku godnego Marthy Stewart! Ale mam inne plany, co do śniadania. – Nie, nie masz – powiedziała lekko. – Uch, tak, mam. Z przyjaciółmi. – Jakimi przyjaciółmi? Nie masz przyjaciół tutaj w Georgii. – Musisz wiedzieć, że mam przyjaciół dookoła całej czasoprzestrzeni. I niektórzy z nich uprawiają telepatię. I mają moce tworzenia kuli ognia. Lubisz kule ognia? Mam taką nadzieję. Ponieważ niespecjalnie przepadają za ludźmi, którzy twierdzą, że nie mam przyjaciół. Idealnie porcelanowa twarz Kelly stwardniała. Był to znajomy widok, odkąd byłam tu od dwóch tygodni i robiła tę minę za każdym cholernym razem, gdy coś wychodziło z moich ust. Nienawidziła tego, co mówiłam i kim byłam. Widziałam to. Nie pasowałam do jej idealnego wyobrażenia, jaka powinna być nastoletnia dziewczyna. Chciałaby mi powiedzieć, że jestem żałosna, to przynajmniej, ale przede wszystkim chciała, abym ją lubiła. Przeszłam obok niej, po czym złapałam torebkę i kluczyki ze stołu w korytarzu. 1 Mówi się, że godzina ta symbolizuje palenie marihuany ☺
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 21 | – Oczywiście, że nie wydaje ci się taka zła. Jesteś praktycznie jednym z nich, cały jak robot i bezlitosny. Założę się, że zabiłbyś swoją dziewczynę, jeśli szef by ci kazał. Moja ręka wystrzeliwuje do klap jego marynarki zanim mogę się powstrzymać. Świat staje się okropnie statycznie biały, znowu, zamazując twarz Charliego. Matowy głos Gregorego stara się mnie przekonać, żebym go puścił. Pcham go wyżej przy kontenerze Matson’a, zapach kurzu i potu, i popiołu stali osiada w moim nosie. Jest osobą w szklanej kuli. Marionetką. Mógłbym zmiażdżyć go z taką łatwością, zgasić jego życie jak mężczyzny tamtej nocy nad jeziorem, jak niemal zrobiłem to Leo, jak zrobiłem to z Sophią. Bo przecież pozwoliłem jej umrzeć. Zabiłem ją. Jest strach w brązowych oczach Charliego, i tylko to utrzymuje ryk z dala od skonsumowania mojego mózgu. Odrzucam go i kroczę z powrotem do samochodu. Gregory idzie ze mną, wskazując na mnie, żebym opuścił szybę w aucie. Niechętnie to robię. – Spójrz na mnie – mówi Gregory, jego głos staje się mroczny i rozkazujący. Niechętnie spotykam jego wzrok. – Jesteś w stanie to zrobić? Czy potrzebujemy zrewidować nasze szkolenie? Moje ciało wzdryga się instynktownie, pamiętając szkolenie z Gregorym. Wspomnienia krwi sączącej się z moich uszu i wpatrywanie się w złamane drewno zakopane głęboko pod ziemią, zapach brudu i ciemności w moim nosie. Nie chcę poddać się takiemu szkoleniu ponownie. – Utrzymam bestię pod kontrolą, sir – mówię powoli. Gregory gapi się na mnie, przeze mnie i kiwa, a potem klepie maskę mojego samochodu. – Więc zacznij się pakować. Będziesz chodzić do college. Wróciliśmy do motelu, który opłacił dla nas Gregory – dwa podwójne łózka, karaluchy w mikrofalówce, możliwe, że stare plamy krwi na ścianie, ale lepsze to niż spanie w samochodach. Lepsze niż żwir, na którym kazał mi spać podczas treningu. Charlie burczy przekleństwa i natychmiast wskakuje pod prysznic. Zamawiam chińszczyznę i otwieram laptopa. Gregory zawsze punktualny i chętny żeby zacząć, przesłał nam dokumenty. Dwie twarze Gatekeepers patrzą na mnie z ich plików FBI. Jeden z nich jest opalony, wysportowany, z miłą twarzą i ciemnymi oczami jak u kota. Kyle Morris. Drugi – przystojny, brązowo włosy, z symetryczną twarzą, z oczami jak zamarznięta stal. Will Cavanaugh.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 22 | Wygląda na to, że starzy ludzie naprawdę lubią ci mówić, abyś cieszył się życiem, gdy jesteś jeszcze młody. Wspomniani ludzie mają zwykle po czterysta dziewięćdziesiąt lat i jeżdżą samochodami marki Volvo. Nie, żeby było cokolwiek złego w Volvo. Ale zdecydowanie jest coś nie tak z czterysta dziewięćdziesięcioletnimi ludźmi. Głównym tego powodem zaś jest posiadanie przez nich zbyt dużego doświadczenia, które sprawia, że są nudni i bez wyrazu, jak otwarty przez tydzień napój gazowany. Dowód A: Jack Adam Hunter. Dowód B: Nieśmiertelne wampiry, prawdopodobnie. Dowód C: Dziadkowie. Poza moją babcią. Moja babcia jest nadzwyczajna. Wiem o tym, ponieważ kiedy miałam dwa miesiące, wzięła mnie na przejażdżkę w koszyku przyczepionym do jej Harleya Davidsona. Jestem całkiem pewna, że te doświadczenie pełne wiatru, spalin i hałasu uformowało ze mnie tę osobliwą bohaterkę, jaką jestem dzisiaj. Mama i tata wysłali ją do domu starców, gdyż, jak zgaduję, zabranie swojej niemowlęcej wnuczki na zjazd motocyklowy twojego gangu jest pierwszą oznaką demencji, czy coś takiego. Ale teraz, gdy jestem w Georgii, przynajmniej ponownie się połączyłyśmy. Były łzy. I zasmarkane chusteczki. Trwało to dobre pięć minut. Potem było już mnóstwo szaleństwa. – Nie jestem odpowiednią osobą, aby kwestionować zasadność robienia świetnych rzeczy – powiedziałam, wręczając babci kolejną garść fajerwerków. – Ale gdybym była taką osobą, no wiesz, kimś naprawdę nudnym i ułomnym i zdecydowanie nie–mną, zapytałabym co, do cholery, robimy o czwartej nad ranem na tym dachu, znak zapytania. A raczej przynajmniej cztery znaki zapytania. I każda możliwa zmieszana emotikonka. Babcia cmoknęła i wepchnęła resztę fajerwerków w otwór komina. Było ich tak wiele, że nie mogłam już dostrzec w jego wnętrzu czarnych cegieł. Godzinę temu zaczęłyśmy przygotowywać komin, spuszczając z niego lonty, po czym babcia napchała go wielką kombinacją różnego rodzaju fajerwerków. Gdy skończyła, usiadła na piętach i odgarnęła z oczu swoje cienkie, pofarbowane na zielono włosy, posyłając mi nikczemny uśmiech. – Jako Przewodnicząca Komitetu Powitalno–Pożegnalnego Domu Dla Ludzi Starszych „Srebrne Jezioro”, poczuwam się do obowiązku, aby dać tutejszym dziewczynom i chłopcom
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 23 | odpowiednią odprawę. Nie będzie to procesja pogrzebowa, ani nonsensy wygłaszane przez nudnego księdza. Viola była dobrą kobietą i czuła wielką miłość do swojego życia. Nigdy nie chciała mieć nudnego pożegnania, ale jej dzieci wymusiły to na niej. Nawet po jej śmierci! – To straszne! – sapnęłam, synchronizując się z jej przemową. – Dokładnie. – Babcia wskazała na mnie. Jej oczy były w kolorze ciepłego brązu, jak moje i jak mojego taty. – To straszne. Straszne. Rzeczy, jakie w dzisiejszych czasach robią ludzie, aby zlekceważyć zmarłych, są po prostu okropne. Dlatego my okażemy mojej zmarłej przyjaciółce należyty szacunek. – Poprzez napchanie komina fajerwerkami. – Poprzez napchanie komina fajerwerkami! – zgodziła się. – Gdy pielęgniarka przyjdzie nad ranem rozpalić w kominku, podpali tym samym całe te cholerne miejsce! Viola miałaby z tego kupę śmiechu! Uśmiechnęłam się i pomogłam babci zejść spod komina. Była wysoka i w formie, jak na siedemdziesięciolatkę, ale była także chuda i miała bardzo cienkie nadgarstki i palce. Gdy znalazłyśmy się już na ziemi i szłyśmy przez trawnik do jej budynku, babcia zarzuciła swoje ramię na moją szyję. – A co z twoim pogrzebem, eh? – zapytała. – Masz na myśli ten, który nigdy się nie odbędzie, ponieważ zamierzam zebrać siedem Dragonballi i życzyć sobie wiecznego życia? Zaśmiała się. – Yeah, ten. Co byś na nim chciała mieć? Zastanowiłam się nad tym przez pełne sześć i pół sekundy. – Migdalenie się. Tańczenie nago. Może ciasto. Babcia parsknęła na mnie, gdy wchodziłyśmy po wybielonych schodach. – Co? O co chodzi? Dlaczego posyłasz mi To Spojrzenie? – Och, to nic takiego. Po prostu tak bardzo wydoroślałaś. Powiedziałaś ‘migdalenie się’ bez przybrania pięciu odcieni fioletu. – Tak, cóż, teraz jestem niewiarygodnie dojrzałym, odpowiedzialnym dorosłym i mogę robić takie rzeczy, jak dyskutować o moich przeżyciach i troskach ze spokojem. – Uch–huh – powiedziała oczekująco babcia. – Jak na przykład migdalenie się. Tak właściwie to migdaliłam się już z kimś. Babcia czekała. – To znaczy, uderzyłam go, zanim się z nim migdaliłam. Ale to był dojrzały cios. Babcia zaśmiała się głośno i w pełni. Wskazałam na nią, gdy otworzyła drzwi do swojego pokoju i usiadła na łóżku.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 24 | – Nawet nie próbuj zaczynać wymieniać rzeczy, które chciałabyś mieć na swoim pogrzebie. Ponieważ wiem to na pewno, że kiedy starzy ludzie mówią takie rzeczy, to zwykle staje się prawdą, a jeśli umrzesz, będę wyjątkowo zdenerwowana. – To staje się prawdą, ponieważ jesteśmy mądrzy, kochanie. –To staje się prawdą, ponieważ macie jakieś dziwaczne, wspaniałe moce umysłu, które wydają się robić wszystko, poza zapewnieniem wam nieśmiertelności. I zębów. Babcia zaśmiała się, zdejmując kapcie i kładąc się do łóżka. – Chodź tu do mnie. Podeszłam do łóżka i na nim usiadłam. Objęła moją dłoń i zaczęła powoli ją głaskać, patrząc mi prosto w oczy. – Mnóstwo ludzi w twoim życiu będzie ci mówić, jak sądzą, że powinnaś żyć. Niektórzy mogą nie mówić tego wprost. Mogą po prostu przekonać cię bez słów, że musisz żyć w konkretny sposób. Wyjrzała przez okno na ciemne niebo upstrzone gwiazdami, uśmiechnęła się i ponownie spojrzała na mnie. – Posłuchaj mnie uważnie, słodziaku. – Nie żyj w żaden inny sposób, poza takim, który cię uszczęśliwi. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, rzuć swojego kochanka. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, rzuć pracę. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, zrób coś więcej, aby się uszczęśliwić. Ponieważ tylko ty jesteś w stanie sprawić, abyś była szczęśliwa. Otworzyłam usta, aby się kłócić, ale uciszyła mnie. – Wiem. Wiem, że inne rzeczy i inni ludzie sprawią, że poczujesz się szczęśliwa. Ale nie sprawią, że będziesz szczęśliwa. To pochodzi tylko od ciebie. To pochodzi od twojego własnego serca. Pozwolenie, aby rosło w tobie szczęście – to pochodzi z twojego wnętrza. Niektórzy ludzie nigdy się tego nie nauczą. Niektórzy nigdy nie wpuszczają szczęścia lub robią to za późno. Niektórzy nigdy go nie wpuszczają, ponieważ się boją. Ale to najgorsza rzecz, jaką można sobie zrobić. To karanie siebie. Mnóstwo ludzi nawet nie wie, że to robi. Więc. Chcę, abyś wiedziała. Chcę, abyś postarała się być szczęśliwa, dla siebie. Poczułam łzy w oczach, ale spróbowałam je zatrzymać. Jeśli teraz bym się rozpłakała, nigdy bym nie skończyła. – Była taka dziewczyna – powiedziałam. – P–przyjaciółka. W pewnym sensie. Ona nigdy – ona nigdy go nie wpuściła. – I gdzie jest teraz? – zapytała cierpliwie babcia. – Ona… – Wzmocniłam uścisk na dłoni babci. – Zabiła się. A ja byłam ostatnią osobą – b–byłam ostatnią osobą, która z nią rozmawiała, babciu, i ja… Silne, cienkie ramiona babci otoczyły mnie, zalewając mnie zapachem cynamonu i zbutwiałego lnu. – Mogłam – powinnam była to widzieć, powinnam była… – Nie było nic, co mogłaś zrobić. – Głos babci był stanowczy.
S A R A W O L F – L V # 3 – S A V A G E D E L I G H T – T R A N S . D R E A M T E A M 25 | – Ale ja – ja z nią byłam, znałam ją i wiedziałam, jaka była smutna… – Musiała być bardzo nieszczęśliwa. – Wszyscy o tym wiedzieliśmy! A–ale.. ale myśleliśmy… – A co z teraz? Sądzisz, że nadal jest nieszczęśliwa? – Ona jest… martwa. – Gdziekolwiek teraz się znajduje, jest szczęśliwsza, niż gdy była tutaj. Odsunęłam się. – Nie prawda! Jest po prostu martwa. Nie może nic czuć. Gdyby… gdyby nadal żyła, mogłaby mieć szansę, aby znowu być szczęśliwą, tutaj, z każdym… Oczy babci były posępne, ale był w nich jakiś błysk. – To brzmi okropnie podobnie do tego, jakby ktoś inny mówił dziewczynie, jak ma przeżyć swoje życie. Otworzyłam usta, aby zaprzeczyć, jednakże po chwili je zamknęłam. Babcia ponownie objęła mnie ramionami i przytuliła, przyciągając moją głowę do swojej klatki piersiowej, na co jej pozwoliłam. To było jak powrót do domu. – Płacz za nią, słodziaku, nie za tym co zrobiłaś lub czego nie zrobiłaś. Potem wstań. Znajdź coś, co sprawi, że będziesz szczęśliwa – wyszeptała. – I bądź szczęśliwa. Życie jest zbyt długie, aby być tak smutnym. Jestem pewna, że ona chciałaby, abyś była szczęśliwa. W mojej głowie odtworzyły się wszystkie powykrzywiane, wściekłe miny Sophii. – Nie sądzę – powiedziałam. – Ale mówiłaś, że była twoją przyjaciółką. – Yeah, ale – zraniłam ją. Zrobiłam pewne rzeczy, które ją zraniły. – Celowo? Zachłysnęłam się, zanim mogłam odpowiedzieć twierdząco. Pomyślałam o pocałunku z Jack’iem. O naszej wojnie. O śmiechu, przeraźliwej złości i delikatnych, czułych momentach. Te wspomnienia piekły, jak sok z cytryny polany na zacięcie papierem. – N–nie. Próbowałam… pomóc? Babcia uniosła cienką brew. Pokręciłam na to głową. – Tak to było na początku. Próbowałam pomóc Kayli. Ale potem… potem zaczęłam naprawdę go lubić. Krzywdziłam Sophię poprzez lubienie go. Każda sekunda lubienia go była większą krzywdą dla niej. W–więc. Cofam to. Nie starałam się pomóc. Byłam samolubna. – Brzmi tak, jakbyś próbowała być szczęśliwa z tym chłopakiem. Zirytowałam się. – Ale to ją raniło. My bardzo ją raniliśmy. Weszłam pomiędzy nich. Ja. A ona prawdopodobnie poczuła się tak, jakby nic jej już nie zostało, gdy on ruszył do przodu. Więc ona… ona…