Rozdział 1
Elizabeth musnęła wargami rozpaloną od gorączki twarzyczkę córeczki.
- Nie śpij, Ane – szepnęła, obsypując pocałunkami maleńkie powieki, czółko i
policzek, mokry już od własnych łez. – Dobry Boże, bądź sprawiedliwy i nie zbieraj mi
dziecka! Podobno zawsze wybierasz najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a moja Ane jest jednym
z nich. ale nie zabierak mi jej, błagam!
Przytuliła córeczkę mocno. Była zmęczona lękiem o Ane i zrozpaczona jej
cierpieniem. Wypłakała już wszystkie łzy. Bóg zdecyduje, jaki będzie los jej dziecka.
Podniosła drżącą dłoń do twarzy. Jej spojrzenie padło na Biblię Jensa. Zbliżyła ją do oczu
dziewczynki. Ane patrzyła matowym, niewidzącym wzrokiem.
- Spójrz tylko, moje dziecko! – błagała Elizabeth.
- To Biblia twojego ojca. powiedział kiedyś, że po jego śmierci ta Biblia będzie
należała do ciebie. Posłuchaj mnie teraz. Musisz wyzdrowieć, żeby odziedziczyć tę Biblię i
przekazać ją swoim dzieciom. Wyzdrowiejesz, moja kochana?
Ane zamknęła oczy. Jej główka opadła bezwładnie do tyłu. Elizabeth odłożyła księgę,
żeby podtrzymać córeczkę. Siedziała apatycznie, kołysząc się miarowo i głaszcząc
wychudzony, miękki policzek małej. Tak niedawno podcięła jej włosy; wyrównała fryzurę na
wysokości ucha. Ane wierciła się na krześle, a ona bała się, że ukłuje ja nożycami. W drobną
szyjkę, stworzoną do całowania. W skórę miększą niż jedwab, bielszą niż śnieg. Czy takie
maleństwo nie ma prawa żyć. Dlaczego Bóg nie zabierze raczej jej, Elizabeth? To przecież
ona jest morderczynią!
- Lina! – szepnęła. – Lino, czy możesz mi pomóc?
Jesteś przecież… jesteś po tamtej stronie. Chyba możesz Go poprosić, żeby się nade
mną ulitował. Ten jeden raz. Proszę cię, Lino… - Słowa zamarły jej na wargach, równie
bezsilne jak ona. Spojrzała w okno zamglony, wzrokiem. Jezdna z gwiazd była większa niż
inne. Może to gwiazda betlejemska? Bóg, który mieszka w niebie i nie ma żadnych
zmartwień, chce mi zabrać Ane, pomyślała Elizabeth z goryczą, ale zaraz się zawstydziła.
Przecież Bóg zna wszystkie ludzkie myśli, choć to takie dziwne. – Wybacz mi, Panie, moje
grzeszne myśli. Pewnie jestem egoistką, bo nie chcę, żebyś zabrał Ane do siebie i oszczędził
jej ziemskich cierpień. Ale musisz wiedzieć, że nie oddam swojego dziecka bez walki!
Wzburzona, podniosła się i położyła dziecko do łóżka. Potem zamknęła oczy,
zacisnęła usta u położyła dłonie ba ciałku córeczki. Starała się skoncentrować i przelać siły na
małą. Po chwili jednak się poddała. Ramiona jej opadły. Dlaczego nie mogę uzdrowić
własnego dziecka? Dlaczego mam tę moc tylko od czasu do czasu?
Wzięła mokrą szmatkę, żeby schłodzić rozpalone ciałko. Poświęciłabym dla niej
wszystko, ale moje łzy nie uzdrowią, pomyślała, przecierając oczy. W końcu wstała i
popatrzyła przez okno. Potem znów spojrzała na córeczkę, ważąc wszystkie za i przeciw.
Wezwać doktora? Ile czasu potrzeba, żeby zbiec do Heimly i pożyczyć konia? Nie, lepiej nie
opuszczać dziecka. Doktor zresztą nic tu nie poradzi. Był tutaj już dwa razy – przed śmiercią
matki i wtedy, gdy wyciągnęła Marię z lodowatej wody. Na pewno powie tylko, że trzeba
podawać Ane dużo picia i chłodzić ją mokrymi szmatkami.
Ale Elizabeth wszystko to robiła.
No właśnie… dużo picia. W kuchennej szafce miała gorzałkę i korzeń dzięgla. Czy
można…? Czy się ośmieli…? Zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły jej się boleśnie w
skórę. Czy jest inne wyjście? Położyła dłoń na czole dziewczynki. Skóra małej była coraz
bardziej rozpalona i sucha. Jakiś czas temu Elizabeth podała jej wywar z kory, który powinien
działaś napotnie i przeciwgorączkowo, ale to najwyraźniej nie poskutkowało. Trąciła
córeczkę, wymawiając jej imię, lecz dziecko nie zareagowało.
Nie ma czasu do stracenia. Elizabeth poszła zdecydowanym krokiem do kuchni i
otworzyła szafkę. Drżącymi dłońmi odsunęła słoiczki z korą, z ziołami na zapalenie pęcherza
i na opuchlizn, z nostrzykiem do okładania raz i z kurzym zielem na biegunki. Oznaczała
wszystkie słoiczki w sobie tylko znany sposób, ale zamierzała we przyszłości całą swą wiedzę
przekazać córce.
- Tak – powiedziała na głos. – Ane nauczy się kiedyś, jak przygotować lekarstwa. Ale
najpierw muszę ją wyleczyć.
Na samym końcu stał słoiczek z korzeniem dzięgla i buteleczka gorzałki, którą
Elizabeth dostała od Jakoba. Musiała mu obiecać, że nie piśnie o tym Ragnie, która uważała
gorzałkę za diabelski napój. A przecież Jakob używał go tylko leczniczo, żeby rozgrzać i
wzmocnić ciało na morzu.
Nogi się pod nią uginały, gdy szła po schodach. Wiedziała, że mieszanki dzięgla i
gorzałki używa się do spędzania płodu i że ma ona silne działanie napotne w trakcie gorączki,
ale nie wolno jej podawać dzieciom.
Przeżegnała się i pomyślała z przerażeniem, że jeszcze nigdy w życiu nie ryzykowała.
Ane może od tego umrzeć. Ale bez tego też może umrzeć.
- Jeśli Ane umrze, pójdę na morze – powiedziała stanowczym głosem, wlewając
odrobinę mieszanki do ust dziecka. Dodała wprawdzie trochę wody, żeby złagodzić smak, ale
córeczka i tak się zakrztusiła i wykręciła. Elizabeth z ciężkim sercem podała jej jeszcze parę
kropli. Znów nieco pociekło po buzi. Trzeba się było uzbroić w cierpliwość. W końcu
Elizabeth odstawiła kubek z łyżeczką na podłogę. Teraz pozostawało już tylko czekać.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Młoda matka krążyła po izbie, przystając czasem przy
oknie. Gdzieś w oddali zaszczekał lis. Przypomniała sobie, jak Esaias pytał ją, czy chodzi na
polowania. Nie, ona nie potrafiłaby zabić zwierzęcia, które żyje na wolności. Rozumiała
jednak, że inni muszą to robić, żeby zdobyć jedzenie i skóry. Znów podeszła do łóżka,
schłodziła czoło dziecka, uklękła i zaczęła się modlić. Nigdy nie czuła się tak bezsilna.
Tymczasem mrok ustąpił miejsca szaremu porannemu światłu. Gwiazdy znikły.
Elizabeth szukała wzrokiem tej największej, lecz nie było jej widać. Może to dobry znak?
Nagle zamarła z przerażenia, bo Ane poruszyła się i wydała bełkotliwy krzyk.
- Nie śpisz?!
Elizabeth rzuciła się do łóżka, patrząc z rozpaczą na wijące się z bólu dziecko.
Przyszedł ją zimny dreszcz, a ciało pokryła gęsia skórka.
- Ane? – szepnęła schrypniętym głosem. – Boże, co ja zrobiłam! Teraz ona umrze, co
za… Maleńka moja, co cię boli? – spytała zduszony, głosem, próbując dotknąć małego ciałka,
które miotało się na łóżku.
Elizabeth nie umiałaby powiedzieć, jak długo trwały skurcze. Wydawało jej się, że
całą wieczność, choć zapewnie tylko kilka minut. Gdy Ane się uspokoiła, matka zaczęła
drżącymi palcami szukać pulsu. Rozpłakała się z radości, wyczuwając miarowe bicie
serduszka w małej piersi.
- Wybacz mi, kochanie – powiedziała, głaszcząc małą po główce.
Wycieńczona niepokojem położyła się koło dziecka i mocno je przytuliła. Ogarnęła ją
ulga nie do opisania. Musiała się zdrzemnąć, bo nagle uświadomiła sobie, że córeczka jest
mokra od potu i że zacznie swobodniej oddycha.
- O, dzięki, dzięki… - szlochała Elizabeth.
Myjąc dziecko, śmiała się i płakała na przemian. Nie wiedziała, czy uzdrowienie
zawdzięcza Bogu, Linie czy lekarstwu. Ale jedno był pewne: Ane będzie żyła.
Rozdział 2
Elizabeth biegała między córeczką a piecem, na którym przyrządzała lecznicy napar z
pierwiosnka lekarskiego. Dla większej wygody przeniosła Ane do kuchni i umościła jej
posłanie na ławie. Obchodziła się z nią tak ostrożnie, jakby dziewczynka była z kruchej
porcelany. Przepełniała ją radość z ocalenia Ane. Pierwszym cudem były narodziny córeczki
ponad dwa i pół roku temu, teraz cud zdarzył się po raz drugi. Odzyskała dziecko.
Ane leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczami, lecz Elizabeth wiedziała, że śpi
naturalnym, spokojnym snem. Drobne ciałko potrzebowało odpoczynku po tak gwałtownym
wstrząsie.
- Będę cię strzegła przez cały czas – mruczała Elizabeth, obsypując twarzyczkę
dziecka pocałunkami.
Ane nie była już tak rozpalona, ale oddychała przez usta i pokasływała przez sen.
Temu jednak da się zaradzić. Elizabeth wyprostowała się o odgarnęła włosy za ucho. Była
wyczerpana, powinna się trochę przespać, lecz wiedziała, że nie zaśnie spokojnie. Strach
jeszcze jej nie opuścił. Bo co by było, gdyby…
Drygnęła nerwowo, słysząc niezbyt głośnie pukanie. Spojrzała szybko na drzwi i na
córeczkę.
- Prozę – powiedziała.
- Dzień dobry – przywitała się Dorte, patrząc na przyjaciółkę badawczo. Za jej
plecami stał Daniel i trzymał się matczynej spódnicy.
Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, że jest w koszuli nocnej, na którą
zarzuciła sweter.
- Ane przez całą noc walczyła z chorobą – wyjaśniła bezbarwnym głosem, wskazując
łóżko.
- Z chorobą? – powtórzyła Dorte. – Co jej jest?
Elizabeth poczuła, że znów ogarniają ją wyrzuty sumienia. Gdyby lepiej pilnowała
córeczki!
- Siadaj – zaprosiła. – Napijesz się herbaty? Właśnie zaparzyłam. Dorte skinęła głową
i zdjęła kurtkę Danielowi.
- Ane śpi? – zapytał chłopiec, patrząc na matkę. Dorte z uśmiechem pokiwała głową.
- Płukała wczoraj pranie w rzece – zaczęła Elizabeth, gdy obie trzymały już kubki z
herbatą. – Odwróciła, się tylko na chwilę. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle Ane znalazła
się nad samym brzegiem. – Elizabeth upiła trochę herbaty, żeby zapanować nad głosem. – I
wpadła do wody – dodała szybko żeby mieć to już za sobą.
Spodziewała się wyrzutów, ale Dorte tylko na nią patrzyła. W jej zielonych oczach
widać było cień troski, lecz nic nie powiedziała.
- Rzuciłam się do rzeki – ciągnęła Elizabeth. – Ledwo ją wyciągnęłam. Za długo była
pod wodą.
Myślałam, że jest martwa, gdy wyniosłam ją na brzeg.
Jej głos zadrżał niebezpiecznie. Dorte wstała i usiadła koło niej.
- Ale przecież Ane żyje – rzekła łagodnie, obejmując ją ramieniem. Elizabeth
pokiwała głową, skubiąc fartuszek.
- A potem w nocy się rozchorowała. Bardzo. Znowu myślałam, że to koniec. modliłam
się do Boga i …
- Nie musisz mi wszystkiego opowiadać – przerwała jej Dorte. – To sprawa między
tobą a Panem Bogiem. Najważniejsze, że pozwolił co ją zachować. Nasze dzieci to dar od
Boga. Pamiętaj, że my je tylko pożyczymy – oznajmiła Dorte spokojnie.
Elizabeth nie mogła się z tym zgodzić.
- Ale przecież rodzice nie powinni żyć dłużej niż dzieci!
- Niestety, to się zdarza. – Dorte odgarnęła jej włosy. – Nie byłaś dziś w oborze –
stwierdziła.
- A która to godzina? – zapytała Elizabeth.
- Pora obrządku dawno już minęła – powiedziała Dorte. – Słyszałam po drodze
porykiwanie krów. Chcesz, żebym je dziś za ciebie nakarmiła?
Elizabeth zakryła usta dłonią. Jak mogła zapomnieć o biednych zwierzętach?!
- Zajmij się sobą. Elizabeth. Bardzo tego potrzebujesz. Ja pójdę do obory. Gospodyni
spojrzała na nią tępym wzrokiem. Dorte wyszła, zabierając ze sobą
Daniela. Elizabeth chciała powiedzieć, że chłopiec może zostać, ale nie zdołała
wydobyć z siebie głosu. Z trudem wstała i zaczęła się czesać. Potem się umyła i włożyła
czyste ubranie – niebieską bluzkę i szarą spódnice. Co Dorte sobie pomyślała, widząc ją w
koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami o tej porze? Elizabeth zarumieniła się ze wstydu.
I po co właściwie przyszła tak wcześnie? Dorte rzadko odwiedzała ją bez powodu.
Ane zakasała ochryple i od razu się obudziła. Elizabeth wzięła ją na kolana.
- Jesteś głodna? – zapytała, ale dziewczynka zdecydowanie pokręciła główką.
- Baty? Zażądała.
Matka nalała trochę herbaty do kubka; mała wypiła wszystko łapczywie. Gdy kubek
był już pusty, przytuliła się do matki.
- Zaraz przyjdzie Daniel – powiedziała Elizabeth, wycierając jej nosek chusteczką. –
Pobawisz się z nim?
Dziewczynka znów pokręciła główką.
- Ane Ce lulu – oświadczyła sobie – powiedziała Elizabeth, kołysząc ją do snu. Nic nie
wskazywało na to, żeby małej groziło zapalenie płuc. To raczej zwykłe
przeziębienie, które minie bez śladu. Trzeba tylko dobrze o nią zadbać. W naszej
rodzinie rodzą się silne dziewczynki, pomyślała, dziwiąc się, że sama nie zachorowała po tym
wszystkim.
Przypomniała sobie słowa Dorte i złożyła ręce do modlitwy. Wprawdzie nie była
pewna, kto właściwie jej pomógł, ale podziękować na pewno nie zaszkodzi.
Po chwili wróciła Dorte z Danielem.
- No, wyglądasz już dużo lepiej – pochwaliła przyjaciółkę. – Ane dalej śpi?
- Obudziła się tylko na chwilę. Chyba potrzebuje paru dni spokoju i wszystko będzie
dobrze. – Własne słowa trochę ją pokrzepiły.
- Będzie tak, jak Bóg postanowił – stwierdziła Dorte. – Co jeszcze mam zrobić?
- Kochana, nie przyszłaś tu chyba pracować?
- Nie, szczerze mówiąc, przyszłam z wiadomością od Ragny. Elizabeth poczuła, że
coś ściska ją w dołku.
- Tak? – Czekała na najgorsze.
- Ragna organizuje w piątek spotkanie. I cię zaprasza.
- Co? – Elizabeth spojrzała na nią ze zdumieniem. Dorte wzruszyła ramionami.
- Tak powiedziała. Mówiła, że ci… jak ona ich nazwała? A tak, że ludzie dobrze
sytuowani w większych miastach organizują spotkania.
- Ale przecież my nie mieszkamy w żadnym mieście i nie jesteśmy sytuo… Co
będziemy robić?
- Pić kawę, jeść, śpiewać psalmy. I masz zabrać ze sobą robótkę.
Elizabeth położyła Ane na ławie i starannie przykryła pledem. Co też teściowej
przyszło do głowy? Ragna miała swój krąg znajomych, których chętnie odwiedzała. Były to
przeważnie bardziej zamożne rodziny. Pewnie u nich to usłyszała.
- Kto jeszcze ma przyjść?
Dorte znowu wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Ale mnie też zaprosiła. Chyba dlatego, że Jakob wszystko słyszał i
powiedział, że Indianne może popilnować Daniela. Głupio więc mi było odmówić. Zresztą
pomyślałam, że może być całkiem miło. Ja rzadko gdzieś wychodzę.
- Nie wiem tylko, jak się będzie czuła Ane – zawahała się Elizabeth.
- Mogę powiedzieć o tym Ragnie – zaproponowała Dorte.
- Nie, powiedz, że przyjdę. Zobaczymy. Dziś dopiero niedziela. – I w tej chwili
przypomniała sobie o praniu. – Ojej, zostawiłam pranie nad rzeką! Powinnam je rozwiesić, a
to już niedziela…
- Bóg na pewno wybaczy mi ten grzech – uśmiechnęła się Dorte. – Zajmę się tym. I
znów ruszyła do drzwi. A Daniel za nią. Nie odstępuje jej na krok, pomyślała
Elizabeth, idąc do wygódki. Gdy szła przez podwórze, kątem oka dojrzała coś, co
sprawiło, że serce zamarło jej w piersi. To nie może być pogrzeb! Z przerażeniem zerknęła w
stronę wsi. Ale niestety, nie miała wątpliwości, że to czarny koń Jakoba i że na wozie stoi
trumna udekorowana wrzosem i krepiną. Nie zdołała rozpoznać ludzi, którzy szli w orszaku,
ani mężczyzny siedzącego na koźle. Wszyscy ubrani w czerń, jak każe zwyczaj. Kim oni są?
Kto umarł? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział? Elizabeth rozejrzała się bezradnie,
wypatrując kogoś, kto mógłby jej odpowiedzieć na te pytania. Koń wlókł się powoli,
papierowe wstążki powiewały na wietrze. Rozległy się kościelne dzwony i równie nagle
umilkły.
- Elizabeth!
Dorte stała tuż przed nią z balią pełną mokrych ubrań.
- Mam to rozwiesić w szopie? – zapytała.
Elizabeth była przekonana, że przytaknęła, ale przyjaciółka wciąż patrzyła na nią ze
zdziwieniem.
- Co ci jest? Zobaczyłaś ducha? – A może huldrę?
- Nie. orszak pogrzebowy – szepnęła Elizabeth, wskazując kierunek. I włosy niemal
stanęły jej na głowie. Bo orszak nagle zniknął. To niemożliwe!
- Chyba powinnaś trochę odpocząć – stwierdziła Dorte, popychając Elizabeth w
stronę domu. – Idź na poddasze i prześpij się kilka godzin. Ja zajmę się małą i całą resztą.
Elizabeth poszła za nią jak posłuszne dziecko. Dorte prześcieliła łóżko. Pomogła jej
zdjąć spódnicę i buty, przykryła pledem i futrem.
- Teraz musisz się przespać. Nie chcę cię widzieć przez parę godzin – powiedziała
zdecydowanie.
Elizabeth leżała sztywno na łóżku, wpatrując się w sufit. Zrozumiała, co przed chwilą
widziała. To był zwiastun śmierci. Ktoś ma umrzeć.
Rozdział 3
Elizabeth siedziała w balii. Głowę umyła już wcześniej, żeby włosy zdążyły
wyschnąć. Nieczęsto pozwalała sobie na taki luksus. Trzeba było poświecić sporo czasu na
noszenie wody i zużyć dużo torfu, żeby ją zagrzać. Ale tego dnia uznała, że zasługuje na taki
zbytek, skoro wybiera się do Ragny. Podeszła do niej córeczka.
- Ane kąpie?
- Nie. Ane będzie się kąpać, bo ma katar i jest chora – uśmiechnęła się Elizabeth,
szorując sobie szyje i ramiona.
Nie spuszczała małej z oka. Dziewczynka szybko odzyskiwała zdrowie. Prawie już nie
kaszlała, apetyt jej dopisywał. Z każdym dniem wyglądała coraz lepiej.
Elizabeth wylała wodę z balii i dokładnie obejrzała koszulę, by się upewnić, że nie jest
pognieciona i nigdzie się nie strzępi. Jej suknia była znoszona, ale cała i czysta. To wystarczy.
Wybiera się przecież tylko do Ragny. Była jednak trochę podekscytowana zaproszeniem na
spotkanie.
- Mama ładna – powiedziała Ane, muskając jej sukienkę pulchną łapką.
- Tak, mama jest ładna? – Elizabeth uśmiechnęła się i pocałowała córeczkę w czubek
nosa. – Ale i tak Ane jest najładniejsza na świecie – dodała ciepło, uświadamiając sobie, że
podobną rozmowę przeprowadziły tydzień temu.
W tym momencie do izby wpadła Maria. Zadyszana, lecz uśmiechnięta.
- Szłam pod górę najszybciej, jak mogłam – wyjaśniła. – Zagadałam się z Indianne i
zapomniałam, która godzina. – Zdjęła fartuch i uściskała Ane, która do niej podbiegła. – Ale
ładnie wyglądasz! – zawołała, patrząc na siostrę.
Elizabeth poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu. Od dawna nie ubierała się tak
starannie. Nie potrafiłaby sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz była gdzieś zaproszona.
Zabrała się do czesania. Zajęło jej to dużo czasu, ale warkocz wyszedł równiutki; upięła go w
kok nisko nad karkiem. Na koniec chwyciła jedwabny szal, przewieszony przez parcie
krzesła.
- Nie będę w tym za bardzo wystrojona? – zapytała, zarzucając szal na ramiona. Maria
energicznie pokręciła głową.
- Nie. jesteś piękna jak huldra. Elizabeth uśmiechnęła się trochę krzywo i znów się
odwróciła do lustra. Może jednak
za bardzo się wystroiła? Ciekawe, jak się ubiorą inne kobiety. Co, na przykład, będzie
miała na sobie Dorte? Nie, lepiej zostawić ten szal w domu. Nadaje się raczej do kościoła.
- mam włożyć drewniaki czy skórzane sandały? – zapytała płócienną torbę, do której
włożyła robótkę i Księgę Psalmów. Zaczęła właśnie dziergać wełniane skarpety dla ojca.
duże, grube i ciepłe.
- Na dworze jest dość mokro, więc lepiej nie niszcz nowych butów.
- Dobrze.
Elizabeth szła w dół lekkim krokiem, wesoło wymachując płócienną torbą. Uniosła
spódnice, żeby jej nie zamoczyć.
Ciekawe, co będziemy jeść? – zastanawiała się. chleb z solonym mięsem? A może
ciastka?! Ślinka napłynęła jej do ust na samą myśl o smakołykach. No i o czym będą
rozmawiać? Zaczęła sobie wyobrażać to spotkanie. Ragna, Dorte, ona sama i kilka kobiet ze
Storvika, każda z robótką w rękach, gawędząc o podbijaniu zelówek, zbliżającej się zimie i o
świętach.
Niemal wszystkie wieszaki w sieni były już zajęte. Z izby dobiegał śmiech i szmer
rozmów, ale Elizabeth nie potrafiła rozpoznać żadnego głosu. Ogarnęło ja nieprzyjemne
przeczucie, że to jednak nie będzie miła spotkanie. – Zawróć, póki możesz – szeptał w niej
jakiś głos, ale nie mogła się ruszyć z miejsca, jakby miała nogi z ołowiu. Usłyszała tętent
końskich kopyt na podwórzu i w tej samej chwili otworzyły się kuchenne drzwi.
- Czemu stoisz w sieni? – spytał Jakob. – Zaraz dam znać Ragnie, że jesteś.
- Nie, nie trzeba, poradzę sobie – powiedziała pospiesznie.
- Jak chcesz. Widzę, że ktoś jeszcze przyjechał muszę zając się końmi. My,
mężczyźni, nie jesteśmy mile widziani w takim gronie, więc raczej zabiorę się do roboty –
mruknął. – Może zajrzę do twojego ojca, pogadamy sobie jak chłop z chłopem.
Elizabeth skinęła tylko głową, choć miała wielką ochotę zapytać, czy mogłaby mu
towarzyszyć. Wzięła się jednak w garść. Zaczerpnęła powietrza i z uśmiechem odparła:
- Tak, tak, to dobry pomysł.
Otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich Ragna w nowej czarnej sukni z białą
koronką wokół szyi. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte tuż nad karkiem. Zawsze
twierdziła, że próżność, ale widać nie było to zbyt głębokie przekonane.
- A ty co tu robisz, Jakob? – warknęła, machając niecierpliwie dłonią.
Zerknęła przelotnie na Elizabeth, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo do sieni weszli
już nowi goście. Dwie kobiety, których Elizabeth nigdy dotąd nie spotkała. Widac było od
razu, że nie pochodzą ze Storvika. Tak elegancko ubrane damy mogły przyjechać tylko z
jakiegoś wielkiego dworu. Ragna popchnęła synową rak gwałtownie, że Elizabeth musiała się
oprzeć o ścianę, żeby się nie przewrócić. Ragna udała, że tego ni widzi, lecz Elizabeth była
pewna, że teściowa zrobiła to celowo. Smak upokorzenia był gorzki.
- Dzień dobry, dzień dobry, witam serdecznie.
Po wymianie uścisków dłoni kolejne ubrania trafiły na wieszaki w sieni.
- Dzień dobry – powiedziała Elizabeth, podając dłoń młodszej z kobiet. Pomyślała, że
to z pewnością matka i córka. Obie miały brązowe włosy, ale u starszej były one już lekko
przyprószone siwizną. Rysy szczupłych, bladych twarzy o wielkich oczach były uderzająco
podobne. – Jestem Elizabeth, synowa Ragny.
- Naprawdę? Cieszę się, że cię widzę. Tak, tak, wiele o tobie słyszałam – odparła
młodsza z kobiet.
- Mam nadzieję, że nic złego – uśmiechnęła się Elizabeth i uścisnęła jej dłoń, nieco
zakłopotana szorstkością własnej, spracowanej ręki.
- O, przepraszam – ciągnęła młoda kobieta. – Zapomniała się przedstawić. Jestem
Bergette, a to moja matka.
Elizabeth przeszył chłodny dreszcz. To kobieta, której mąż jest kochankiem, Nikoline,
pomyślała. Tylko się nie zarumień, napomniała siebie w duchu. Przecież nie była niczemu
winna, wiedziała po prostu, co robiła Nikoline z mężem poznanej właśnie kobiety. Bergette
była rzeczywiście dość blada, tak jak pisała Helene. Elizabeth od razu ją polubiła. Chociaż
zapewne nie będą miały wielu wspólnych tematów, bo tamta pochodziła przecież z innej
sfery. Elizabeth stała niepewnie, manipulując przy swojej chustce. Nie takich gości się
spodziewała.
- Długo zamierzasz tak tu stać? – zapytała teściowa, mierząc ja nieprzyjaznym
spojrzeniem.
Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w sercu. Dlaczego Ragna ją zaprosiła? Żeby jej
powiedzieć parę przykrych słów?
- Nie – odparła spokojnie. – Rozbiorę się tylko.
I postawiła swoje zabłocone drewniaki w ciemnym kącie. Zauważyła, że tamte kobiety
nie zdjęły skórzanych butów.
W izbie było już sporo gości, między innymi Dorte, która też wyglądała na speszoną.
Siedziała na kanapie, obok jakiejś otyłej damy. Spojrzała na wchodzącą przyjaciółkę i obie
wymieniły uśmiechy. Elizabeth usadzono koło Bergette. Jej spódnica uniosła się nieco,
odsłaniając wełniane czarne skarpety, więc Elizabeth szybko wsunęła stopy pod krzesło.
Szkoda, że nie wzięłam jedwabnego szala, pomyślała, rozglądając się niepewnie. Pozostałe
panie miały jedwabne szale, koronki, broszki i wyszukane fryzury. I wiele tematów do
rozmowy.
Elizabeth zerknęła na Dorte. Korpulentna dama z zainteresowaniem słuchała tego, co
mówiła jej sąsiadka. Elizabeth poczuła ukłucie zazdrości. Dorte nie krępowały rozmowy z
obcymi.
Bergette tymczasem wymieniła jakieś uwagi z żoną lensamna, siedzącą po drugiej
stronie stołu. Może wyjąć robótkę. Nie, na razie nikt się nie zajmuje dzierganiem, lepiej
poczekać. Elizabeth skubała nerwowo paznokieć, myśląc, że Ragna musi być z tego spotkania
bardzo zadowolona. Może wymówić się bólem głowy i pójść do domu? Nie, to by było
niegrzeczne. Tymczasem teściowa podniosła się i oznajmiła:
- Zaraz podam kawę i coś do jedzenia.
Po chwili wrócił z kuchni z tacą pełną kanapek i placów oraz z porcelanowym
talerzem pełnym drobnych ciasteczek. Elizabeth odsunęła nieco świecę, żeby zrobić więcej
miejsca na stole, ale Ragna natychmiast postawiła świecę z powrotem. Nie musiała tego
robić. Pomyślała Elizabeth, ale ona lubi mnie poprawiać. Poczuła, że coś ściska ją za gardło.
Ragna tymczasem nalewała kawę do filiżanek z cieniutkiej porcelany w kwiatki.
Zapach kawy i ciastek przyjemnie drażnił nozdrza. Odmówiono modlitwę i Ragna zaprosiła
wszystkich do jedzenia. Elizabeth spostrzegła, że inne kobiety trzymają kanapki w soch
palcach, odchylając przy tym zręcznie mały palec. Próbowała je naśladować, ale bez
powodzenia. Nie będę się przejmowała tym, jak jedzą. Obym, tylko się nie pobrudziła. Niech
sobie myślą co chcą, będę jadła tak samo jak zawsze!
- Co jest z Ane-Elise? – zwróciła się do niej Ragna.
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Elizabeth poplamiła suknię kawą. Udała
wprawdzie, że nic się nie stało, ale czuła na sobie krępujące spojrzenie żony lensmana.
- Wszystko w porządku – wykrztusiła wreszcie, odstawiając filiżankę na talerzyk.
Zaraz jednak tego pożałowała i znów ją uniosła. Lepiej mieć ręce czymś zajęte.
- Nie masz wyrzutów sumienia, że zostawiłaś chore dziecko? – zapytała Ragna
złośliwie, mrużąc oczy.
Czekała z tym pytaniem na najlepszy moment, pomyślała Elizabeth, czując, że ogarnia
ją złość.
- Zwykłe przeziębienie to nic poważnego – odparła spokojnie, patrząc teściowej prosto
w oczy. – Kobiety w naszej rodzinie są w stanie znieść o wiele więcej.
Przy stole zapadła cisza. Nikt się nie ruszył, wszyscy śledzili pojedynek teściowej z
synową.
- Może i tak, ale wrzucenie dziecka do rzeki to już stanowczo za wiele! – oznajmiła
Ragna stalowym głosem.
- Co ty mówisz?! – Elizabeth nie dowierzała własnym uszom. – mała wpadła do wody,
gdy płukałam pranie, i się zaziębiła. To wszystko. potrzeba tylko naparu z ziół i trochę czasu,
a całkiem wyzdrowieje.
Kobiety siedzące wokół stołu zaczęły coś szeptać miedzy sobą i pobrzękiwać
filiżankami. Ale żadna nie odezwała się ani do Elizabeth, ani do Ragny. Niech sobie myślą,
co chcą, pomyślała Elizabeth, zmęczona kłamstwami, przemilczeniami i przeinaczeniami.
- Potrafisz robić lekarstwa z roślin? – zapytała Bergette.
- Tak – przyznała Elizabeth szczerze.
- Może więc słyszałaś o Pernille Bergitcie Andersdatter z Solvaer w gminie Luroy?
Noszę takie samo nazwisko, pomyślała Elizabeth.
- Masz na myśli znachorkę z Solvaer?
- Niewykluczone, że tak właśnie ją nazywają.
Kątem oka Elizabeth dostrzegła, że Ragna jest czerwona ze złości. Najwyraźniej nie
przewidziała, że synowa będzie tak długo rozmawiała z Bergette, budząc jej zainteresowanie
znajomością roślin.
- Tak, słyszałam, że używa roślin do leczenia – potwierdziła Elizabeth.
- Nauczyła się tego za młodu, gdy służyła u pastora w Hemnes – kontynuowała
Bergette. – W tym czasie proboszczem był tam Iber Anker Helzen, który bardzo
interesował się naukowymi przyrodniczymi i medycyną. Wydał nawet niewielką książeczkę.
Może o niej słyszałaś?
Elizabeth pokręciła głową.
- No tak, niewiele osób ją zna. Została wydana w tysiąc osiemset trzydziestym
pierwszym roku i nosi tytuł Jak zbierać, użyteczne medyczne rośliny. Krótkie wprowadzenie
dla mieszkańców Północy. Mam ją w domu, mogę ci pożyczyć, jeśli zechcesz.
Elizabeth miała wielką ochotę uścisnąć tę kobietę. Pomyśleć tylko, że taka elegancka
dama zaproponowała, że pożyczy jej książkę! Uśmiechnęła się i podziękowała uprzejmie.
- Wiele osób lekceważy naturalne lekarstwa – ciągnęła Bergette – ale moim zdaniem
należy je docenić.
- Sądzę, że pora zaśpiewać jakiś psalm – przerwała im Ragna.
Kobiety otworzyły swoje zbiorki psalmów i ustaliły, od którego rozpoczną. Zaczęły
nieśmiało, ale już po chwili nabrały odwagi. Elizabeth zauważyła, że Bergette ma piękny
głos. Sama tylko udawała, że śpiewa. Zastanawiała się, czy Bergette wie, co robi jej mąż z
Nikoline. I jak może im to wybaczyć. Sprawiała wrażenie życzliwej i dobrej osoby, która ma
jednak własne zdanie. Elizabeth nie mogła pojąć, dlaczego ludzie uważają, że to słaba
kobieta. Chyba nie znają jej najlepiej. Gdy skończyły śpiewać, Ragna zaproponowała, by
wszystkie wyjęły swoje robótki.
Tylko Elizabeth Dorte przyniosły je w zwykłych płóciennych torbach. Po chwili
okazało się też, że tylko one będą robić na drutach. Przed wyjściem z domu Elizabeth była
dumna z dużych, grubych ciepłych skarpet, które dziergała dla ojca. teraz jednak skarpeta
wydała jej się nieforemna i okropna, jak nigdy dotąd. Nie musiała nawet patrzeć na Ragnę,
żeby widzieć, że teściowa trzyma w rekach śliczny haft obrusowy. Elizabeth wyprostowała
się i spojrzała na Dorte, która tymczasem zrobiła się czerwona. Gdy jednak napotkała ostre
spojrzenie przyjaciółki, także się wyprostowała i uśmiechnęła.
- A, więc jednak przyniosłaś robótkę na drutach – odezwała się Bergette. – Ragna
powiedziała, że mamy zabrać ze sobą hafty. Gdybym wiedziała, też wzięłabym parę
rękawiczek, które właśnie kończę.
- No, proszę, a mnie teściowa powiedziała coś całkiem innego – stwierdziła Elizabeth,
patrząc wymownie na Ragnę. – Ciekawe, dlaczego?
- Może to jakieś nieporozumienie? – Bergette także zerknęła na Ragnę. Elizabeth nic
nie odparła, ale piorunowała teściową wzrokiem tak długo, aż ta się
zaczerwieniła.
Dorte tymczasem podjęła na nowo rozmowę z otyłą damą. Żona pastora rozmawiała z
żoną lensmana. Elizabeth starała się nie patrzeć w kierunku Ragny. Odłożyła robótkę na
kolana, by dokończyć kawę.
- Słyszałam, że pracowałaś w Dalsrud. Dawno przestałaś? – zainteresowała się
Bergette.
- Trzy lata temu.
- Leczyłaś Leonarda?
Elizabeth zamarła ze strachu. Kto jej o tym powiedział? Filiżanka zadzwoniła o
talerzyk, gdy odstawiła ją drżącą dłonią. Palce tak jej zwilgotniały, że bała się, by nie upuścić
porcelany. Serce w piersiach waliło jak młotem. Napotkała spojrzenie lensmanowej;
niebieskie oczy wpatrywały się w nią lodowato. Czy coś w nich zabłysło, czy to tylko
złudzenie? Czyżby dowiedziała się czegoś od swojego męża i teraz czekała na jej wyznanie?
Nagle zrobiło jej się słabo. Stół zawirował przed oczami, pot oblała całe ciało. Poczuła
Ra ramieniu czyjąś dłoń.
- Źle się czujesz, Elizabeth? – Dotarł do niej głos Bergette. Nie zdołała wykrztusić
słowa, pokręciła tylko głową.
- Podajcie trochę Wdy – poprosiła Bergette.
- Mój mąż twierdzi, że w takiej sytuacji najlepiej położyć się z nogami w górze –
rzuciła jednak z kobiet.
Elizabeth wzięła szklankę z wodą i upiła trochę. Poczuła się lepiej, więc gdy Dorte
zaproponowała, że odprowadzi ją do domu, odmówiła. Musze temu sprostać, postanowiła.
Gdybym teraz wyszła, tym samym przyznałabym się do winy wobec Leonarda.
- To na pewno tylko przeziębienie – powiedziała, uśmiechając się słabo.
- Może ty też wpadłaś do rzeki? – zapytała Ragna złośliwie.
Elizabeth wzięła głęboki wdech, spojrzała na teściową i odparła spokojnie.
- Oczywiście, że tak. Czy miałam pozwolić, żeby moje dziecko leżało w zimnej
wodzie?
Zapadła cisza. Na szyi Ragny pojawiły się czerwone plamy.
- Bardzo proszę, może jeszcze kawy – zaproponowała, jakby nigdy nic. Goście powoli
wracali do rozmów. Filiżanki dzwoniły o talerzyki. Elizabeth
wiedziała, że kobiety tylko z uprzejmości udawały, że nic się nie stało, ale będą na ten
temat plotkować, hdy tylko stąd wyjdą.
- O czym to rozmawiałyśmy? – zwróciła się do niej Bergette. – Już wiem,
zastanawiałam się, czy wypróbowywałaś swoje lekarstwa na Leonardzie, kiedy był chory.
A więc tylko o to jej chodziło. Elizabeth odetchnęła z ulgą.
- Nie, nie wiedziałam, co mu jest. Zresztą wiesz przecież, że nie wszyscy są
zwolennikami ziół. Posłano więc po doktora… Ale nic się nie dało już zrobić – zakończyła.
Niełatwo jej było powiedzieć to wszystko zwyczajnym tonem.
Bergette rozejrzała się i pochyliła w jej stronę.
- Nie należy źle mówić o zmarłych, ale ja nigdy nie lubiłam tego człowieka –
szepnęła.
Elizabeth znów poczuła zimny dreszcz na plecach. Dlaczego ona to mówi? Czyżby
chciała ja sprowokować? Nie. to by nie było w stylu Bergette. Elizabeth rzadko się myliła w
ocenie ludzie. Ale nie przestała być czujna.
- Rozumiem. Mało z nim miałam do czynienia. Bergette uśmiechnęła się
przepraszająco.
- Nie zrozum mnie źle. Wcale nie życzyłam mu śmierci. Mówię tylko, co myślę. I
sądzę, że wielu ludzi tak uważa, ale nie ma odwagi tego powiedzieć.
- Całkiem możliwe – odparła Elizabeth.
Bergette zauważyła chyba, że jej sąsiadka nie czuje się najlepiej, zaczęła więc
rozmawiać z kimś innym. Czas mijaj coraz szybciej. Pastorowa pierwsza podziękowała za
wizytę. Za nią zaczęły wstawiać inne kobiety. Jak stado owiec, pomyślała Elizabeth, chociaż
zrobiła to samo.
W sieni okazało się, że następne spotkanie ma się odbyć u żony lensmana, która
uścisnęła wszystkim dłonie, z każdą zamieniła parę słów, podając dzień i godzinę spotkania.
Nie zaprosiła tylko Elizabeth i Dorte.
Elizabeth pożegnała się, podziękowała i czym prędzej wyszła.
- Jedzenie było bardzo dobre – zauważyła Dorte, gdy oddaliły się od domu Ragny.
Elizabeth pokiwała głową.
- Nie jesteśmy dość eleganckie, aby żona lensmana mgła nas zaprosić – powiedziała,
zerkając na przyjaciółkę.
Dorte nic nie odrzekła.
Rozdział 4
Okres przedświąteczny był bardzo trudny dla Elizabeth. Wszyscy zajmowali się
przygotowaniami do świąt. Wszyscy oprócz niej. Dobrze pamiętała, jak oboje z Jensem starali
się w tajemnicy przed sobą zapakować gwiazdkowe prezenty. Jens przynosił choinkę, ona
sprzątała i przygotowywała jedzenie.
W tym roku wszystko było inaczej. Baranina, którą dostała od ojca, dawno się
skończyła, brakowało też mąki. Zostało jej jeszcze tylko trochę marnych ziemniaków. Nie
miała odwagi zabić jednej kozy czy też jedynej owcy. Potrzebowały przecież wełny i mleka,
żeby przetrwać zimę. Wprawdzie ryb w morzu było pod dostatkiem, ale żołądek źle znosił
monotonne jedzenie, które nie dawało dość energii do ciężkiej pracy.
Jakon zapytał, czy przygotowała już świąteczne potrawy. Elizabeth uśmiechnęła się z
trudem i powiedziała:
- Tak, tak, wszystko w porządku. Tylko smutno nam będzie bez Jensa.
- Może przyjdziecie do nas?
Ale Elizabeth wolała zostać sama z Ane. Do ojca też nie mogła pójść. Wiedziała, że i
tam się nie przelewa; jedzenia starczy ledwo dla niego i Marii. Nie mogła pozwolić, by przez
nią odejmowali sobie od ust. Nawet w święta.
Na szczęście Ane była na tyle mała, że niewiele rozumiała. I w wigilijny wieczór
wcale nie brakowało jej choinki, prezentów i świątecznych potraw. Elizabeth jednak
odetchnęła z ulgą, gdy zagasiła już wszystkie świece i wreszcie mogła się położyć. Potem
postanowiła, że nie będzie płakać, ale złamała obietnice, gdy tylko skuliła się pod pledem.
Przyjęła zaproszenie Ragny i Jakoba, by odwiedziły ich w okresie poświątecznym, nie
chciała bowiem urazić teściów. Ale ani wędzone mięso, ani rolada nie cieszyły jej tak jak
kiedyś. Dla niej mały posmak jałmużny.
Poczuła wielką ulgę, gdy zaczął się rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty czwarty.
Nowy rok. I choć kłopotów nie brakowało, starała się o nich nie myśleć. Patrzyła śmiało w
przyszłość. Postanowiła przełknąć dumę i wziąć trochę towarów na kredyt u Pedera Binasena.
Elizabeth zacumowała łódź i pobiegła do składu, trzymając córeczkę na rekach. Pod
sklepem stały dwie mniej więcej piętnastoletnie dziewczyny, które chichotały i rzucały długie
spojrzenia w stronę chłopców. Czy ja byłam taka sama w ich wieku? – zastanowiła się
Elizabeth, czując się tak, jakby myślała o poprzednim życiu. Rozpoznała jedną z dziewcząt i
skinęła jej głową.
- dzień dobry. Nie zimno wam tutaj? Dziewczyna dygnęła, przywitała się i
powiedziała:
- Nie, jesteśmy ciepło ubrane.
- jaka ładna spódnica – pochwaliła Elizabeth, a dziewczyna zarumieniła się z
zadowolenia.
- Prawie nowa – wyjaśniła, obracając się lekko.
- Od razu widać. No, ale musze już iść. – Uśmiechnęła się i weszła do sklepu. Przed
ladą stała kolejka. Peder Binasen sprowadził jeszcze więcej towarów. Pod
sufitem dyndały rybackie kalosze i szklane spławiki. Na ścianie wisiały sieci rybackie,
a obok kontuaru rozpierały się beczki z syropem. O tej porze roku, przed połowami
zimowymi, sprzedaż zawsze rosła, więc Peder był w dobrym humorze. Na jego błyszczącej
łysinie perlił się pot, brzuch wystawał spod kamizelki. Elizabeth przyglądała mu się spod
pieca, przy którym grzała sobie dłonie.
- Szczęśliwego nowego roku. – Jakiś kobiecy głos rozległ się tuż obok.
Elizabeth skinęła głową z uśmiechem.
- Dziękuję i nawzajem. Jak to dobrze, że będzie coraz jaśniej – zagaiła uprzejmie.
Kobieta jednak nie odpowiedziała, tylko patrzyła nieprzychylnym wzrokiem na
dziewczęta stojące przed sklepem.
- Nie powinny się tak zachowywać – oświadczyła.
Elizabeth podążyła za jej spojrzeniem. Dziewiny przysiadły na ławce i coś do siebie
szeptały, ciągle się śmiejąc.
- Myślę, że po prostu dobrze się bawią – odparła szczerz Elizabeth. – My też
miałyśmy swoje tajemnice za młodu.
- Mów za siebie.
Elizabeth nie wierzyła własnym uszom.
- Co powiedziałaś?
- Że nigdy nie zachowywałam się tak nieprzyzwoicie.
- Dużo straciłaś, jeśli nigdy się nie śmiałaś – stwierdziła Elizabeth i podeszła do lady.
– Dzień dobry – rzekła z uśmiechem, ale sprzedawca patrzył na nią ponuro. Elizabeth
zaniepokoiła się i musiała odchrząknąć, żeby wymienić rzeczy, których potrzebowała. – I
proszę to wszystko zapisać – dodała.
Peder wziął zeszyt, zwilżył palce śliną i przewrócił kilka kartek.
- Już kupowałaś na kredyt – oznajmił, pokazując jej kolumnę cyfr.
Nie było tego dużo, ale Elizabeth zabolały jego słowa. Jakby była jedyną osobą
kupującą na kredyt.
- Ojciec zapłaci, gdy zaczną się połowy. Na wiosnę wszystko ureguluje.
- Jeśli ryba dopisze. A poza tym ma swój własny dług – odparł Peder, postukując
palcem w zeszyt.
Elizabeth spojrzała na kartkę. Nazwisko ojca widniało obok jej nazwiska. A pod nim
ciągnęła się przeraźliwie długa kolumna cyfr. Elizabeth poczuła skurcz w brzuchu. Nie miała
pojęcia, że ojciec ma taki wielki dług.
- Zapłacę jajkami, pieprzem, jagodami, a jesienią przyniosę trochę mięsa.
- Nie sądzę. Mięso, które ostatnio przyniosłaś, było łykowate jak podeszwa. Bez
żywiciela trudno sobie poradzić…
Elizabeth cofnęła się o krok, jakby jego słowa trafił ją prosto w twarz. Miała zostać
ukarana za to, że Jens nie żyje? Chrząknęła i spytała łamiącym się głosem:
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że muszę czekać do lata, żeby wymienić swoje
towary?
- Właśnie to chce powiedzieć – odparł, zatrzaskując zeszyt.
Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Zaraz powie, że to był żart, pomyślała. Ale
Peder patrzył na nią w milczeniu.
- Muszę mieć pieniądze, żeby prowadzić sklep – dodał nieco łagodniej.
- To ma być pocieszne? Mam to powiedzieć głodnemu dziecku? – Elizabeth uniosła
wyżej Ane.
- Morzu ryb nie brakuje – oświadczył Peder i zamierzał odejść.
- Zaczekaj – poprosiła Elizabeth, nienawidząc siebie za to, że musi się tak upokorzyć.
Spojrzał na nią, unosząc brwi. Wtedy otworzyły się drzwi. Elizabeth się odwróciła i
krew odpłynęła jej z twarzy, bo stanęła oko w oko z nauczycielem. Tego tylko
brakowało, pomyślała, obracając się ponownie w stronę Pedera.
- Bardzo cię proszę – odezwała się cicho, ale on pokręcił głową.
- Żadnego kredytu, dopóki stary dług nie zostanie spłacony.
Elizabeth najchętniej zapadłaby się pod ziemię, bo tuż obok niej stanął Henning.
- Jakieś problemy? – zapytał.
- Nic takiego – odparła, siląc się na spokój, i chciała odejść. On jednak domyślił się, c
co chodzi.
- Proszę się tak nie spieszyć – powiedział, chwytając ją za ramię. – Rozumiem, że ma
pani kłopoty ze spłaceniem długu, to się każdemu może zdarzyć, prawda?
Peder niechętnie skinął głową i odwrócił wzrok. Nauczyciel wyjął skórzany portfel.
- Spłacę ten dług o zapłacę za dzisiejsze zakupy.
- O, nie! – zawołała Elizabeth, po czym ściszyła głos, żeby nie zwracać na siebie
uwagi. – Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia.
Nie wiedziała, jak się wydostała ze sklepu, jak dotarła na nadbrzeże. Miała łzy w
oczach, huczało jej w głowie. Chciała krzyczeć z rozpaczy i bólu, ale tylko zagryzła mocno
zęby i mrugając rzęsami, strząsnęła upartą łzę.
Dlaczego ojciec nic jej nie powiedział o swoim długu? Miała do niego o to żal, choć w
istocie wiedziała, dlaczego tak postąpił. To po nim odziedziczyła dumę. Tylko w jaki sposób
kupi on teraz wyposażenie na zimowe połowy?
Kiszki grały jej marsza z głodu, gdy cumowała łódź.
- Ane Ce jeść – marudziła mała.
Elizabeth pochyliła się i pogłaskała córeczkę po policzku.
- Zaraz coś zjesz – obiecała.
W tej samej chwili usłyszała głos Jakoba.
- Elizabeth! Chodź! – zawołał, zwinąwszy dłonie w trąbkę.
Nie wahała się ani chwili. Teściowie na pewno czymś ją poczęstują. Nie stać jej na
odrzucenie takiego zaproszenia.
- Byłaś u ojca? – zapytał Jakob, gdy weszła do sienie.
- Nie, w sklepie.
Od razu pożałowała słów, bo a nuż Jakob zapyta, gdzie ma zakupy, ale on nie zwrócił
na to uwagi.
- Więc ojciec ci jeszcze nie powiedział? – zapytał teść, podekscytowany jak
młodzieniaszek,
- Czego?
- Że kupiłem sobie łódź. Prawdziwy kuter. Będę teraz kapitanem na własnym
pokładzie. I najmę twojego ojca.
- No, no – pochwaliła Elizabeth, ciesząc się ze względu na ojca.
- Wchodźcie śmiało. Ubrania weźcie ze sobą, żeby wyschły koło ognia. no, teraz twój
ojciec będzie miał pracę także na wiosnę.
- Jaką pracę?
- Muszę zbudować nową szopę na łodzie. I dobrze za to zapłacę twojemu ojcu.
Elizabeth nie posiadała się z radości. Wszystko się jakoś ułoży. Może ojciec zarobi
tyle, że spłaci chociaż część długu?
- Wchodźcie już, wchodźcie. Mamy dzisiaj gościa. Kristian Dalsrud przyjechał –
powiedział Jakob.
Elizabeth pobladła.
Rozdział 5
Zerwał się z miejsca, gdy tylko Elizabeth weszła do kuchni. Wyciągnął rękę na
powitanie.
- Dzień dobry, Elizabeth. Dawnośmy się nie widzieli.
Uścisk jego dłoni był mocny i serdeczny, a dłoń stwardniała od pracy. Spodobało jej
się to. I te oczy… Czarne i bezdenne jak górski staw… Można w nich zatonąć. Jak mogła
zapomnieć, że to taki wspaniały mężczyzna? Serce zabiło jej mocniej. Znów była zakłopotana
jak nastolatka. Przypomniała sobie ten jego krzywy przedni ząb, który spostrzegła przy
pierwszym spotkaniu. I ciemną grzywkę, która ciągle opadała mu na oczy. Miała wielką
ochotę odgarnąć ją delikatnie.
- Słyszałem, że zostałaś sama – powiedział.
- Tak – odparła krótko.
- Siadaj zaproponowała Ragna, podsuwając jej krzesło po drugiej stronie stołu,
naprzeciwko Kristiana.
Elizabeth usiadła z pewnym ociąganiem. Nie spuszczała wzroku z córeczki, żeby nie
patrzeć na Kristiana. Ragna zdjęła małej mokre ubranie i dała jej ciastko. Powiedzże coś,
napomniała siebie Elizabeth w duchu. Nie zachowuj się, jakbyś była niedorozwinięta. Ale on
ją uprzedził.
- Helene prosiła, żebym cię pozdrowił, jak się spotkamy.
- Dziękuję. I pozdrów ją ode mnie. Wszystko u niej w porządku?
- O tak, tryska energią.
Elizabeth się uśmiechnęła. To było trafne określenie przyjaciółki, która potrafiła wiele
znieść. Była jak skała. Ane pociągnęła matkę za spódnicę, więc Elizabeth wzięła ją na kolana.
- ładna z ciebie dziewczynka – pochwalił Kristian, a mała się zawstydziła. Elizabeth
zarumieniła się z radości. Kristian bardzo się zmienił od czasu, gdy
pracowała w Dalsrud. Jakoś wydoroślał. Ile może mieć lat? – zastanawiała się, licząc
w pamięci. Chyba tego lata skończył dwadzieścia cztery.
Ragna postawiła przed nią kubek z kawą. Elizabeth odsunęła go trochę, żeby Ane się
nie oparzyła. Dawno już nie piła kawy… Znowu zaburczało jej w brzuchu. Ścisnęła mięśnie
brzucha, lecz to niewiele pomogło. Zerknęła nerwowo na Kristiana, ale on niczego nie
zauważył. Albo po prostu nie okazywał tego z grzeczności. Elizabeth pokruszyła trochę
chleba z masłem dla Ane. Musiała mocno nad sobą panować, żeby nic nie uszczknąć. Nie
mogę im pokazać, że jestem taka głodna, pomyślała.
- Czy ojciec z tobą popłynie – zapytała Jakoba.
- Tak. I Kristian, i ktoś ze Storvika. Łatwo znaleźć ludzi do roboty. A wiosną, no,
najdalej jesienią, będziemy mieć nową szopę na łodzie. Ale tym razem zbuduję ją z
kamienia.
Jakob i Kristian zaczęli wymieniać uwagi na temat różnych metod budowlanych i
Elizabeth przestała ich słuchać. Odniosła wrażenie, że Ragnie coś dolega. Teściowa prawie
się nie odzywała i już to było wystarczającym powodem do niepokoju. Kręciła się po kuchni,
jakby nie bardzo wiedziała, czym się zająć.
- Może usiądziesz z nami, Ragno? – zaproponowała Elizabeth.
- Usiądę, tylko jeszcze…
- To na pewno może poczekać – przerwała jej synowa.
Ragna usiadła, wypiła łyk kawy i odsunęła od siebie kubek. Chyba nawet nie
spróbowała. Elizabeth chciała ją zapytać, czy dobrze się czuje, ale w tym momencie Ane
ześlizgnęła się jej z kolan i znikła pod stołem.
- Ane, co ty robisz? – spytała córeczkę.
Po chwili dziewczynka wynurzyła się spod stołu po drugiej stronie i wdrapała na
kolana Kristianowi.
- Ane na kolanka – poinformowała matkę. – Jak się nazywas? – zapytała mężczyznę,
patrząc mu prosto w oczy.
Kristian zaśmiał się pod nosem.
- Nazywam się Kristian. Potrafisz to powtórzyć?
- Tak.
- Postaw ją – poprosiła Elizabeth, trochę zakłopotana.
- Nie, dlaczego?
Jakob szturchnął go lekko w ramię i powiedział z uśmiechem, że nie wie, czy może
przyjąć do załogi kogoś, kto się bawi z dziećmi. Elizabeth poruszyła się niespokojnie.
Dziwnie się czuła, siedząc przy tym stole. Wciąż była głodna, więc pochyliła się, by sięgnąć
po kromkę chleba. I wtedy dotknęła przypadkiem ręki Kristiana. Przeszedł ją dreszcz i
natychmiast cofnęła dłoń. Gdy ich spojrzenia spotkały się ponad stołem, zrobiło jej się
gorąco. Spuściła wzrok, udając, że musi zawiązać jakąś prującą się nitkę u spódnicy. Co się
ze mną dzieje? – pomyślała. Kristian szepnął coś Ane na ucho i dziewczynka się zaśmiała.
- Kogoś mi przypomina, kiedy się uśmiecha – stwierdził, patrząc na Elizabeth. Zrobiło
jej się na przemian gorąco i zimno. Przypomina ciebie, pomyślała. Bo
jesteście przyrodnim rodzeństwem, ale tego nigdy nie możesz się dowiedzieć! Starała
się zmienić temat, żeby odwrócić uwagę od córeczki.
- Ane-Elise, chodź tutaj, przestań męczyć Kristiana – nakazała głośno i zdecydowanie.
- Rodzinne imiona?
- Tak. Ane po mojej matce, Elsie po mnie.
- Ładnie.
Elizabeth poczuła ukłucie w piersi i odwróciła wzrok. W tej samej chwili Ragna
wstała. Elizabeth przygotowała się na złośliwy komentarz, że przecież nigdy nie używają
podwójnego imienia małej. Ale teściowa stała tylko z dziwną miną, trzymając się kurczowo
krawędzi stołu. Jej twarz najpierw poszarzała, potem pobladła, po czym Ragna bezwładnie
osunęła się na podłogę. Elizabeth pierwsza zareagowała.
- Co się stało? – zapytała, klękając. Jakob pomógł żonie usiąść na krześle.
- Uderzyłaś się? – spytał, ale Ragna pokręciła głową. Elizabeth podała jej szklankę
wody.
- W głowie mi się zakręciło – wyjaśniła Ragna, i upiła łyk wody.
- Może powinnaś poradzić się doktora? – zaryzykowała Elizabeth.
- Doktora?! – prychnęła Ragna. – Przecież nie będę mu zawracać głowy takim
głupstwem. Każdemu może czasami zakręcić się w głowie. Pewnie za szybko wstałam.
Elizabeth przyjrzała się jej uważnie. Dobrze pamiętała, że Ragna podnosiła się bardzo
wolno. I nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Może miała wizję pogrzebu Ragny? Z
przerażenia cofnęła się o dwa kroki i wpadła na Kristiana.
- No, żebyś i ty się nie przewróciła – szepnął jej do ucha. Elizabeth podniosła wzroki
chwyciła go za ramię drżącymi palcami.
- Usiądź – powiedział, objął ją ramieniem w talii i podprowadził do krzesła.
- Dziękuję, nic mi nie jest. Może po prostu i ja za szybko wstałam – zaśmiała się.
Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. I ciepło jego dłoni.
Ragna szybko doszła do siebie. Kristian tymczasem zaczął się zbierać do wyjścia. -
No, muszę już iść – powiedział, i zaczął powoli wstawać od stołu.
- Podwiozę cię – zaproponował Jakob. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest, Ragno? Może
zawołać Doktora? Albo Elizabeth trochę z tobą posiedzi?
Elizabeth nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo Ragna pociągnęła nosem hak
rozsierdzony byk.
- Też coś! Przecież nic mi nie jest. – Podniosła się demonstracyjnie i zaczęła sprzątać
ze stołu.
- Dziękuję za poczęstunek – rzekła Elizabeth i wzięła córeczkę za rękę.
Ale na podwórzu zwolniła kroku, udając, że musi poprawić małej ubranie. Czekała, aż
Kristian wyjdzie z siebie.
- Bardzo się cieszę, że cię spotkałem – powiedział, kucając przed małą, która
uśmiechała się nieśmiało i schowała buzie w fałdy maminej spódnicy.
- Nie jest podobna do matki – stwierdził. Elizabeth zamarła.
- Co masz na myśli? – spytała schrypniętym głosem, lękając się tego, co może
usłyszeć.
- Ty przecież wcale nie jesteś nieśmiała – odparł. Elizabeth odetchnęła z ulgą.
- Szkoda, że nie widziałeś, jaka potrafi być uparta – zaśmiała się. – Ale przeważnie
jest miła i grzeczna.
- Jak mama? – zapytał, podchodząc bliżej. Elizabeth obawiała się, zdradzi ją
przyspieszony oddech. – Zajrzyj któregoś dnia do Dalsrud – zaproponował, muskając lekko
jej twarz.
Jego ciepła dłoń była bardzo delikatna. Elizabeth poczuła, że oblewa ja fala gorąca.
Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo właśnie podeszła do nich Indianne.
- Dzień dobry – odezwała się, dygając.
- Skąd wracasz? – zapytała Elizabeth.
- Od Marii – odparła Indianne i kucnęła koło Ane.
Elizabeth grzebała stopą w śniegu i patrzyła na fiord, przecięty błękitnym pasem lodu.
Nie miała żadnego powodu, żeby tu stać. Powinna iść do domu, ale pragnęła jak najdłużej być
blisko niego. Słyszeć jego głos, patrzeć na niego. Wielki Boże, dlaczego ten mężczyzna tak
na nią działa? Zachowuje się przy nim jak głupia gęś. Niczym przez mgłę słyszała jego
pogawędkę z Ane i Indianne, ale nic do niej nie docierało. Nie spuszczała wzroku z jego ust.
Jak on całuje? Ma takie białe, czyste zęby. I taką mocną dłoń, o długich palcach.
Nagle uzmysłowiła sobie, że wszyscy na nią patrzą. Kristian się uśmiechnął i mrugnął
porozumiewawczo do Indianne. Pewne jakoś z niej zażartował.
- Nie słyszałaś, o co pytała? – zdziwił się.
- Przepraszam, zamyśliłam się – wyjaśniła zmieszana.
- Oj tak, tak.
Spojrzał jej w oczy tak głęboko, że z trudem odwróciła wzrok, by spojrzeć na
Indianne.
- Pytałam, czy mogę zabrać Ane. Maria zaraz przyjdzie – powtórzyła dziewczynka.
- Proszę bardzo, jeśli tylko chcesz.
Elizabeth śledziła je wzrokiem, gdy szły przez podwórze. Wzięła głęboki wdech,
TRINE ANGELSEN NIEPOKÓJ SERCA
Rozdział 1 Elizabeth musnęła wargami rozpaloną od gorączki twarzyczkę córeczki. - Nie śpij, Ane – szepnęła, obsypując pocałunkami maleńkie powieki, czółko i policzek, mokry już od własnych łez. – Dobry Boże, bądź sprawiedliwy i nie zbieraj mi dziecka! Podobno zawsze wybierasz najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a moja Ane jest jednym z nich. ale nie zabierak mi jej, błagam! Przytuliła córeczkę mocno. Była zmęczona lękiem o Ane i zrozpaczona jej cierpieniem. Wypłakała już wszystkie łzy. Bóg zdecyduje, jaki będzie los jej dziecka. Podniosła drżącą dłoń do twarzy. Jej spojrzenie padło na Biblię Jensa. Zbliżyła ją do oczu dziewczynki. Ane patrzyła matowym, niewidzącym wzrokiem. - Spójrz tylko, moje dziecko! – błagała Elizabeth. - To Biblia twojego ojca. powiedział kiedyś, że po jego śmierci ta Biblia będzie należała do ciebie. Posłuchaj mnie teraz. Musisz wyzdrowieć, żeby odziedziczyć tę Biblię i przekazać ją swoim dzieciom. Wyzdrowiejesz, moja kochana? Ane zamknęła oczy. Jej główka opadła bezwładnie do tyłu. Elizabeth odłożyła księgę, żeby podtrzymać córeczkę. Siedziała apatycznie, kołysząc się miarowo i głaszcząc wychudzony, miękki policzek małej. Tak niedawno podcięła jej włosy; wyrównała fryzurę na wysokości ucha. Ane wierciła się na krześle, a ona bała się, że ukłuje ja nożycami. W drobną szyjkę, stworzoną do całowania. W skórę miększą niż jedwab, bielszą niż śnieg. Czy takie maleństwo nie ma prawa żyć. Dlaczego Bóg nie zabierze raczej jej, Elizabeth? To przecież ona jest morderczynią! - Lina! – szepnęła. – Lino, czy możesz mi pomóc? Jesteś przecież… jesteś po tamtej stronie. Chyba możesz Go poprosić, żeby się nade mną ulitował. Ten jeden raz. Proszę cię, Lino… - Słowa zamarły jej na wargach, równie bezsilne jak ona. Spojrzała w okno zamglony, wzrokiem. Jezdna z gwiazd była większa niż inne. Może to gwiazda betlejemska? Bóg, który mieszka w niebie i nie ma żadnych zmartwień, chce mi zabrać Ane, pomyślała Elizabeth z goryczą, ale zaraz się zawstydziła. Przecież Bóg zna wszystkie ludzkie myśli, choć to takie dziwne. – Wybacz mi, Panie, moje grzeszne myśli. Pewnie jestem egoistką, bo nie chcę, żebyś zabrał Ane do siebie i oszczędził jej ziemskich cierpień. Ale musisz wiedzieć, że nie oddam swojego dziecka bez walki! Wzburzona, podniosła się i położyła dziecko do łóżka. Potem zamknęła oczy, zacisnęła usta u położyła dłonie ba ciałku córeczki. Starała się skoncentrować i przelać siły na małą. Po chwili jednak się poddała. Ramiona jej opadły. Dlaczego nie mogę uzdrowić
własnego dziecka? Dlaczego mam tę moc tylko od czasu do czasu? Wzięła mokrą szmatkę, żeby schłodzić rozpalone ciałko. Poświęciłabym dla niej wszystko, ale moje łzy nie uzdrowią, pomyślała, przecierając oczy. W końcu wstała i popatrzyła przez okno. Potem znów spojrzała na córeczkę, ważąc wszystkie za i przeciw. Wezwać doktora? Ile czasu potrzeba, żeby zbiec do Heimly i pożyczyć konia? Nie, lepiej nie opuszczać dziecka. Doktor zresztą nic tu nie poradzi. Był tutaj już dwa razy – przed śmiercią matki i wtedy, gdy wyciągnęła Marię z lodowatej wody. Na pewno powie tylko, że trzeba podawać Ane dużo picia i chłodzić ją mokrymi szmatkami. Ale Elizabeth wszystko to robiła. No właśnie… dużo picia. W kuchennej szafce miała gorzałkę i korzeń dzięgla. Czy można…? Czy się ośmieli…? Zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły jej się boleśnie w skórę. Czy jest inne wyjście? Położyła dłoń na czole dziewczynki. Skóra małej była coraz bardziej rozpalona i sucha. Jakiś czas temu Elizabeth podała jej wywar z kory, który powinien działaś napotnie i przeciwgorączkowo, ale to najwyraźniej nie poskutkowało. Trąciła córeczkę, wymawiając jej imię, lecz dziecko nie zareagowało. Nie ma czasu do stracenia. Elizabeth poszła zdecydowanym krokiem do kuchni i otworzyła szafkę. Drżącymi dłońmi odsunęła słoiczki z korą, z ziołami na zapalenie pęcherza i na opuchlizn, z nostrzykiem do okładania raz i z kurzym zielem na biegunki. Oznaczała wszystkie słoiczki w sobie tylko znany sposób, ale zamierzała we przyszłości całą swą wiedzę przekazać córce. - Tak – powiedziała na głos. – Ane nauczy się kiedyś, jak przygotować lekarstwa. Ale najpierw muszę ją wyleczyć. Na samym końcu stał słoiczek z korzeniem dzięgla i buteleczka gorzałki, którą Elizabeth dostała od Jakoba. Musiała mu obiecać, że nie piśnie o tym Ragnie, która uważała gorzałkę za diabelski napój. A przecież Jakob używał go tylko leczniczo, żeby rozgrzać i wzmocnić ciało na morzu. Nogi się pod nią uginały, gdy szła po schodach. Wiedziała, że mieszanki dzięgla i gorzałki używa się do spędzania płodu i że ma ona silne działanie napotne w trakcie gorączki, ale nie wolno jej podawać dzieciom. Przeżegnała się i pomyślała z przerażeniem, że jeszcze nigdy w życiu nie ryzykowała. Ane może od tego umrzeć. Ale bez tego też może umrzeć. - Jeśli Ane umrze, pójdę na morze – powiedziała stanowczym głosem, wlewając odrobinę mieszanki do ust dziecka. Dodała wprawdzie trochę wody, żeby złagodzić smak, ale córeczka i tak się zakrztusiła i wykręciła. Elizabeth z ciężkim sercem podała jej jeszcze parę
kropli. Znów nieco pociekło po buzi. Trzeba się było uzbroić w cierpliwość. W końcu Elizabeth odstawiła kubek z łyżeczką na podłogę. Teraz pozostawało już tylko czekać. Czas dłużył się niemiłosiernie. Młoda matka krążyła po izbie, przystając czasem przy oknie. Gdzieś w oddali zaszczekał lis. Przypomniała sobie, jak Esaias pytał ją, czy chodzi na polowania. Nie, ona nie potrafiłaby zabić zwierzęcia, które żyje na wolności. Rozumiała jednak, że inni muszą to robić, żeby zdobyć jedzenie i skóry. Znów podeszła do łóżka, schłodziła czoło dziecka, uklękła i zaczęła się modlić. Nigdy nie czuła się tak bezsilna. Tymczasem mrok ustąpił miejsca szaremu porannemu światłu. Gwiazdy znikły. Elizabeth szukała wzrokiem tej największej, lecz nie było jej widać. Może to dobry znak? Nagle zamarła z przerażenia, bo Ane poruszyła się i wydała bełkotliwy krzyk. - Nie śpisz?! Elizabeth rzuciła się do łóżka, patrząc z rozpaczą na wijące się z bólu dziecko. Przyszedł ją zimny dreszcz, a ciało pokryła gęsia skórka. - Ane? – szepnęła schrypniętym głosem. – Boże, co ja zrobiłam! Teraz ona umrze, co za… Maleńka moja, co cię boli? – spytała zduszony, głosem, próbując dotknąć małego ciałka, które miotało się na łóżku. Elizabeth nie umiałaby powiedzieć, jak długo trwały skurcze. Wydawało jej się, że całą wieczność, choć zapewnie tylko kilka minut. Gdy Ane się uspokoiła, matka zaczęła drżącymi palcami szukać pulsu. Rozpłakała się z radości, wyczuwając miarowe bicie serduszka w małej piersi. - Wybacz mi, kochanie – powiedziała, głaszcząc małą po główce. Wycieńczona niepokojem położyła się koło dziecka i mocno je przytuliła. Ogarnęła ją ulga nie do opisania. Musiała się zdrzemnąć, bo nagle uświadomiła sobie, że córeczka jest mokra od potu i że zacznie swobodniej oddycha. - O, dzięki, dzięki… - szlochała Elizabeth. Myjąc dziecko, śmiała się i płakała na przemian. Nie wiedziała, czy uzdrowienie zawdzięcza Bogu, Linie czy lekarstwu. Ale jedno był pewne: Ane będzie żyła.
Rozdział 2 Elizabeth biegała między córeczką a piecem, na którym przyrządzała lecznicy napar z pierwiosnka lekarskiego. Dla większej wygody przeniosła Ane do kuchni i umościła jej posłanie na ławie. Obchodziła się z nią tak ostrożnie, jakby dziewczynka była z kruchej porcelany. Przepełniała ją radość z ocalenia Ane. Pierwszym cudem były narodziny córeczki ponad dwa i pół roku temu, teraz cud zdarzył się po raz drugi. Odzyskała dziecko. Ane leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczami, lecz Elizabeth wiedziała, że śpi naturalnym, spokojnym snem. Drobne ciałko potrzebowało odpoczynku po tak gwałtownym wstrząsie. - Będę cię strzegła przez cały czas – mruczała Elizabeth, obsypując twarzyczkę dziecka pocałunkami. Ane nie była już tak rozpalona, ale oddychała przez usta i pokasływała przez sen. Temu jednak da się zaradzić. Elizabeth wyprostowała się o odgarnęła włosy za ucho. Była wyczerpana, powinna się trochę przespać, lecz wiedziała, że nie zaśnie spokojnie. Strach jeszcze jej nie opuścił. Bo co by było, gdyby… Drygnęła nerwowo, słysząc niezbyt głośnie pukanie. Spojrzała szybko na drzwi i na córeczkę. - Prozę – powiedziała. - Dzień dobry – przywitała się Dorte, patrząc na przyjaciółkę badawczo. Za jej plecami stał Daniel i trzymał się matczynej spódnicy. Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, że jest w koszuli nocnej, na którą zarzuciła sweter. - Ane przez całą noc walczyła z chorobą – wyjaśniła bezbarwnym głosem, wskazując łóżko. - Z chorobą? – powtórzyła Dorte. – Co jej jest? Elizabeth poczuła, że znów ogarniają ją wyrzuty sumienia. Gdyby lepiej pilnowała córeczki! - Siadaj – zaprosiła. – Napijesz się herbaty? Właśnie zaparzyłam. Dorte skinęła głową i zdjęła kurtkę Danielowi. - Ane śpi? – zapytał chłopiec, patrząc na matkę. Dorte z uśmiechem pokiwała głową. - Płukała wczoraj pranie w rzece – zaczęła Elizabeth, gdy obie trzymały już kubki z herbatą. – Odwróciła, się tylko na chwilę. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle Ane znalazła się nad samym brzegiem. – Elizabeth upiła trochę herbaty, żeby zapanować nad głosem. – I
wpadła do wody – dodała szybko żeby mieć to już za sobą. Spodziewała się wyrzutów, ale Dorte tylko na nią patrzyła. W jej zielonych oczach widać było cień troski, lecz nic nie powiedziała. - Rzuciłam się do rzeki – ciągnęła Elizabeth. – Ledwo ją wyciągnęłam. Za długo była pod wodą. Myślałam, że jest martwa, gdy wyniosłam ją na brzeg. Jej głos zadrżał niebezpiecznie. Dorte wstała i usiadła koło niej. - Ale przecież Ane żyje – rzekła łagodnie, obejmując ją ramieniem. Elizabeth pokiwała głową, skubiąc fartuszek. - A potem w nocy się rozchorowała. Bardzo. Znowu myślałam, że to koniec. modliłam się do Boga i … - Nie musisz mi wszystkiego opowiadać – przerwała jej Dorte. – To sprawa między tobą a Panem Bogiem. Najważniejsze, że pozwolił co ją zachować. Nasze dzieci to dar od Boga. Pamiętaj, że my je tylko pożyczymy – oznajmiła Dorte spokojnie. Elizabeth nie mogła się z tym zgodzić. - Ale przecież rodzice nie powinni żyć dłużej niż dzieci! - Niestety, to się zdarza. – Dorte odgarnęła jej włosy. – Nie byłaś dziś w oborze – stwierdziła. - A która to godzina? – zapytała Elizabeth. - Pora obrządku dawno już minęła – powiedziała Dorte. – Słyszałam po drodze porykiwanie krów. Chcesz, żebym je dziś za ciebie nakarmiła? Elizabeth zakryła usta dłonią. Jak mogła zapomnieć o biednych zwierzętach?! - Zajmij się sobą. Elizabeth. Bardzo tego potrzebujesz. Ja pójdę do obory. Gospodyni spojrzała na nią tępym wzrokiem. Dorte wyszła, zabierając ze sobą Daniela. Elizabeth chciała powiedzieć, że chłopiec może zostać, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu. Z trudem wstała i zaczęła się czesać. Potem się umyła i włożyła czyste ubranie – niebieską bluzkę i szarą spódnice. Co Dorte sobie pomyślała, widząc ją w koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami o tej porze? Elizabeth zarumieniła się ze wstydu. I po co właściwie przyszła tak wcześnie? Dorte rzadko odwiedzała ją bez powodu. Ane zakasała ochryple i od razu się obudziła. Elizabeth wzięła ją na kolana. - Jesteś głodna? – zapytała, ale dziewczynka zdecydowanie pokręciła główką. - Baty? Zażądała. Matka nalała trochę herbaty do kubka; mała wypiła wszystko łapczywie. Gdy kubek był już pusty, przytuliła się do matki.
- Zaraz przyjdzie Daniel – powiedziała Elizabeth, wycierając jej nosek chusteczką. – Pobawisz się z nim? Dziewczynka znów pokręciła główką. - Ane Ce lulu – oświadczyła sobie – powiedziała Elizabeth, kołysząc ją do snu. Nic nie wskazywało na to, żeby małej groziło zapalenie płuc. To raczej zwykłe przeziębienie, które minie bez śladu. Trzeba tylko dobrze o nią zadbać. W naszej rodzinie rodzą się silne dziewczynki, pomyślała, dziwiąc się, że sama nie zachorowała po tym wszystkim. Przypomniała sobie słowa Dorte i złożyła ręce do modlitwy. Wprawdzie nie była pewna, kto właściwie jej pomógł, ale podziękować na pewno nie zaszkodzi. Po chwili wróciła Dorte z Danielem. - No, wyglądasz już dużo lepiej – pochwaliła przyjaciółkę. – Ane dalej śpi? - Obudziła się tylko na chwilę. Chyba potrzebuje paru dni spokoju i wszystko będzie dobrze. – Własne słowa trochę ją pokrzepiły. - Będzie tak, jak Bóg postanowił – stwierdziła Dorte. – Co jeszcze mam zrobić? - Kochana, nie przyszłaś tu chyba pracować? - Nie, szczerze mówiąc, przyszłam z wiadomością od Ragny. Elizabeth poczuła, że coś ściska ją w dołku. - Tak? – Czekała na najgorsze. - Ragna organizuje w piątek spotkanie. I cię zaprasza. - Co? – Elizabeth spojrzała na nią ze zdumieniem. Dorte wzruszyła ramionami. - Tak powiedziała. Mówiła, że ci… jak ona ich nazwała? A tak, że ludzie dobrze sytuowani w większych miastach organizują spotkania. - Ale przecież my nie mieszkamy w żadnym mieście i nie jesteśmy sytuo… Co będziemy robić? - Pić kawę, jeść, śpiewać psalmy. I masz zabrać ze sobą robótkę. Elizabeth położyła Ane na ławie i starannie przykryła pledem. Co też teściowej przyszło do głowy? Ragna miała swój krąg znajomych, których chętnie odwiedzała. Były to przeważnie bardziej zamożne rodziny. Pewnie u nich to usłyszała. - Kto jeszcze ma przyjść? Dorte znowu wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Ale mnie też zaprosiła. Chyba dlatego, że Jakob wszystko słyszał i powiedział, że Indianne może popilnować Daniela. Głupio więc mi było odmówić. Zresztą pomyślałam, że może być całkiem miło. Ja rzadko gdzieś wychodzę.
- Nie wiem tylko, jak się będzie czuła Ane – zawahała się Elizabeth. - Mogę powiedzieć o tym Ragnie – zaproponowała Dorte. - Nie, powiedz, że przyjdę. Zobaczymy. Dziś dopiero niedziela. – I w tej chwili przypomniała sobie o praniu. – Ojej, zostawiłam pranie nad rzeką! Powinnam je rozwiesić, a to już niedziela… - Bóg na pewno wybaczy mi ten grzech – uśmiechnęła się Dorte. – Zajmę się tym. I znów ruszyła do drzwi. A Daniel za nią. Nie odstępuje jej na krok, pomyślała Elizabeth, idąc do wygódki. Gdy szła przez podwórze, kątem oka dojrzała coś, co sprawiło, że serce zamarło jej w piersi. To nie może być pogrzeb! Z przerażeniem zerknęła w stronę wsi. Ale niestety, nie miała wątpliwości, że to czarny koń Jakoba i że na wozie stoi trumna udekorowana wrzosem i krepiną. Nie zdołała rozpoznać ludzi, którzy szli w orszaku, ani mężczyzny siedzącego na koźle. Wszyscy ubrani w czerń, jak każe zwyczaj. Kim oni są? Kto umarł? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział? Elizabeth rozejrzała się bezradnie, wypatrując kogoś, kto mógłby jej odpowiedzieć na te pytania. Koń wlókł się powoli, papierowe wstążki powiewały na wietrze. Rozległy się kościelne dzwony i równie nagle umilkły. - Elizabeth! Dorte stała tuż przed nią z balią pełną mokrych ubrań. - Mam to rozwiesić w szopie? – zapytała. Elizabeth była przekonana, że przytaknęła, ale przyjaciółka wciąż patrzyła na nią ze zdziwieniem. - Co ci jest? Zobaczyłaś ducha? – A może huldrę? - Nie. orszak pogrzebowy – szepnęła Elizabeth, wskazując kierunek. I włosy niemal stanęły jej na głowie. Bo orszak nagle zniknął. To niemożliwe! - Chyba powinnaś trochę odpocząć – stwierdziła Dorte, popychając Elizabeth w stronę domu. – Idź na poddasze i prześpij się kilka godzin. Ja zajmę się małą i całą resztą. Elizabeth poszła za nią jak posłuszne dziecko. Dorte prześcieliła łóżko. Pomogła jej zdjąć spódnicę i buty, przykryła pledem i futrem. - Teraz musisz się przespać. Nie chcę cię widzieć przez parę godzin – powiedziała zdecydowanie. Elizabeth leżała sztywno na łóżku, wpatrując się w sufit. Zrozumiała, co przed chwilą widziała. To był zwiastun śmierci. Ktoś ma umrzeć.
Rozdział 3 Elizabeth siedziała w balii. Głowę umyła już wcześniej, żeby włosy zdążyły wyschnąć. Nieczęsto pozwalała sobie na taki luksus. Trzeba było poświecić sporo czasu na noszenie wody i zużyć dużo torfu, żeby ją zagrzać. Ale tego dnia uznała, że zasługuje na taki zbytek, skoro wybiera się do Ragny. Podeszła do niej córeczka. - Ane kąpie? - Nie. Ane będzie się kąpać, bo ma katar i jest chora – uśmiechnęła się Elizabeth, szorując sobie szyje i ramiona. Nie spuszczała małej z oka. Dziewczynka szybko odzyskiwała zdrowie. Prawie już nie kaszlała, apetyt jej dopisywał. Z każdym dniem wyglądała coraz lepiej. Elizabeth wylała wodę z balii i dokładnie obejrzała koszulę, by się upewnić, że nie jest pognieciona i nigdzie się nie strzępi. Jej suknia była znoszona, ale cała i czysta. To wystarczy. Wybiera się przecież tylko do Ragny. Była jednak trochę podekscytowana zaproszeniem na spotkanie. - Mama ładna – powiedziała Ane, muskając jej sukienkę pulchną łapką. - Tak, mama jest ładna? – Elizabeth uśmiechnęła się i pocałowała córeczkę w czubek nosa. – Ale i tak Ane jest najładniejsza na świecie – dodała ciepło, uświadamiając sobie, że podobną rozmowę przeprowadziły tydzień temu. W tym momencie do izby wpadła Maria. Zadyszana, lecz uśmiechnięta. - Szłam pod górę najszybciej, jak mogłam – wyjaśniła. – Zagadałam się z Indianne i zapomniałam, która godzina. – Zdjęła fartuch i uściskała Ane, która do niej podbiegła. – Ale ładnie wyglądasz! – zawołała, patrząc na siostrę. Elizabeth poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu. Od dawna nie ubierała się tak starannie. Nie potrafiłaby sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz była gdzieś zaproszona. Zabrała się do czesania. Zajęło jej to dużo czasu, ale warkocz wyszedł równiutki; upięła go w kok nisko nad karkiem. Na koniec chwyciła jedwabny szal, przewieszony przez parcie krzesła. - Nie będę w tym za bardzo wystrojona? – zapytała, zarzucając szal na ramiona. Maria energicznie pokręciła głową. - Nie. jesteś piękna jak huldra. Elizabeth uśmiechnęła się trochę krzywo i znów się odwróciła do lustra. Może jednak za bardzo się wystroiła? Ciekawe, jak się ubiorą inne kobiety. Co, na przykład, będzie miała na sobie Dorte? Nie, lepiej zostawić ten szal w domu. Nadaje się raczej do kościoła.
- mam włożyć drewniaki czy skórzane sandały? – zapytała płócienną torbę, do której włożyła robótkę i Księgę Psalmów. Zaczęła właśnie dziergać wełniane skarpety dla ojca. duże, grube i ciepłe. - Na dworze jest dość mokro, więc lepiej nie niszcz nowych butów. - Dobrze. Elizabeth szła w dół lekkim krokiem, wesoło wymachując płócienną torbą. Uniosła spódnice, żeby jej nie zamoczyć. Ciekawe, co będziemy jeść? – zastanawiała się. chleb z solonym mięsem? A może ciastka?! Ślinka napłynęła jej do ust na samą myśl o smakołykach. No i o czym będą rozmawiać? Zaczęła sobie wyobrażać to spotkanie. Ragna, Dorte, ona sama i kilka kobiet ze Storvika, każda z robótką w rękach, gawędząc o podbijaniu zelówek, zbliżającej się zimie i o świętach. Niemal wszystkie wieszaki w sieni były już zajęte. Z izby dobiegał śmiech i szmer rozmów, ale Elizabeth nie potrafiła rozpoznać żadnego głosu. Ogarnęło ja nieprzyjemne przeczucie, że to jednak nie będzie miła spotkanie. – Zawróć, póki możesz – szeptał w niej jakiś głos, ale nie mogła się ruszyć z miejsca, jakby miała nogi z ołowiu. Usłyszała tętent końskich kopyt na podwórzu i w tej samej chwili otworzyły się kuchenne drzwi. - Czemu stoisz w sieni? – spytał Jakob. – Zaraz dam znać Ragnie, że jesteś. - Nie, nie trzeba, poradzę sobie – powiedziała pospiesznie. - Jak chcesz. Widzę, że ktoś jeszcze przyjechał muszę zając się końmi. My, mężczyźni, nie jesteśmy mile widziani w takim gronie, więc raczej zabiorę się do roboty – mruknął. – Może zajrzę do twojego ojca, pogadamy sobie jak chłop z chłopem. Elizabeth skinęła tylko głową, choć miała wielką ochotę zapytać, czy mogłaby mu towarzyszyć. Wzięła się jednak w garść. Zaczerpnęła powietrza i z uśmiechem odparła: - Tak, tak, to dobry pomysł. Otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich Ragna w nowej czarnej sukni z białą koronką wokół szyi. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte tuż nad karkiem. Zawsze twierdziła, że próżność, ale widać nie było to zbyt głębokie przekonane. - A ty co tu robisz, Jakob? – warknęła, machając niecierpliwie dłonią. Zerknęła przelotnie na Elizabeth, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo do sieni weszli już nowi goście. Dwie kobiety, których Elizabeth nigdy dotąd nie spotkała. Widac było od razu, że nie pochodzą ze Storvika. Tak elegancko ubrane damy mogły przyjechać tylko z jakiegoś wielkiego dworu. Ragna popchnęła synową rak gwałtownie, że Elizabeth musiała się oprzeć o ścianę, żeby się nie przewrócić. Ragna udała, że tego ni widzi, lecz Elizabeth była
pewna, że teściowa zrobiła to celowo. Smak upokorzenia był gorzki. - Dzień dobry, dzień dobry, witam serdecznie. Po wymianie uścisków dłoni kolejne ubrania trafiły na wieszaki w sieni. - Dzień dobry – powiedziała Elizabeth, podając dłoń młodszej z kobiet. Pomyślała, że to z pewnością matka i córka. Obie miały brązowe włosy, ale u starszej były one już lekko przyprószone siwizną. Rysy szczupłych, bladych twarzy o wielkich oczach były uderzająco podobne. – Jestem Elizabeth, synowa Ragny. - Naprawdę? Cieszę się, że cię widzę. Tak, tak, wiele o tobie słyszałam – odparła młodsza z kobiet. - Mam nadzieję, że nic złego – uśmiechnęła się Elizabeth i uścisnęła jej dłoń, nieco zakłopotana szorstkością własnej, spracowanej ręki. - O, przepraszam – ciągnęła młoda kobieta. – Zapomniała się przedstawić. Jestem Bergette, a to moja matka. Elizabeth przeszył chłodny dreszcz. To kobieta, której mąż jest kochankiem, Nikoline, pomyślała. Tylko się nie zarumień, napomniała siebie w duchu. Przecież nie była niczemu winna, wiedziała po prostu, co robiła Nikoline z mężem poznanej właśnie kobiety. Bergette była rzeczywiście dość blada, tak jak pisała Helene. Elizabeth od razu ją polubiła. Chociaż zapewne nie będą miały wielu wspólnych tematów, bo tamta pochodziła przecież z innej sfery. Elizabeth stała niepewnie, manipulując przy swojej chustce. Nie takich gości się spodziewała. - Długo zamierzasz tak tu stać? – zapytała teściowa, mierząc ja nieprzyjaznym spojrzeniem. Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w sercu. Dlaczego Ragna ją zaprosiła? Żeby jej powiedzieć parę przykrych słów? - Nie – odparła spokojnie. – Rozbiorę się tylko. I postawiła swoje zabłocone drewniaki w ciemnym kącie. Zauważyła, że tamte kobiety nie zdjęły skórzanych butów. W izbie było już sporo gości, między innymi Dorte, która też wyglądała na speszoną. Siedziała na kanapie, obok jakiejś otyłej damy. Spojrzała na wchodzącą przyjaciółkę i obie wymieniły uśmiechy. Elizabeth usadzono koło Bergette. Jej spódnica uniosła się nieco, odsłaniając wełniane czarne skarpety, więc Elizabeth szybko wsunęła stopy pod krzesło. Szkoda, że nie wzięłam jedwabnego szala, pomyślała, rozglądając się niepewnie. Pozostałe panie miały jedwabne szale, koronki, broszki i wyszukane fryzury. I wiele tematów do rozmowy.
Elizabeth zerknęła na Dorte. Korpulentna dama z zainteresowaniem słuchała tego, co mówiła jej sąsiadka. Elizabeth poczuła ukłucie zazdrości. Dorte nie krępowały rozmowy z obcymi. Bergette tymczasem wymieniła jakieś uwagi z żoną lensamna, siedzącą po drugiej stronie stołu. Może wyjąć robótkę. Nie, na razie nikt się nie zajmuje dzierganiem, lepiej poczekać. Elizabeth skubała nerwowo paznokieć, myśląc, że Ragna musi być z tego spotkania bardzo zadowolona. Może wymówić się bólem głowy i pójść do domu? Nie, to by było niegrzeczne. Tymczasem teściowa podniosła się i oznajmiła: - Zaraz podam kawę i coś do jedzenia. Po chwili wrócił z kuchni z tacą pełną kanapek i placów oraz z porcelanowym talerzem pełnym drobnych ciasteczek. Elizabeth odsunęła nieco świecę, żeby zrobić więcej miejsca na stole, ale Ragna natychmiast postawiła świecę z powrotem. Nie musiała tego robić. Pomyślała Elizabeth, ale ona lubi mnie poprawiać. Poczuła, że coś ściska ją za gardło. Ragna tymczasem nalewała kawę do filiżanek z cieniutkiej porcelany w kwiatki. Zapach kawy i ciastek przyjemnie drażnił nozdrza. Odmówiono modlitwę i Ragna zaprosiła wszystkich do jedzenia. Elizabeth spostrzegła, że inne kobiety trzymają kanapki w soch palcach, odchylając przy tym zręcznie mały palec. Próbowała je naśladować, ale bez powodzenia. Nie będę się przejmowała tym, jak jedzą. Obym, tylko się nie pobrudziła. Niech sobie myślą co chcą, będę jadła tak samo jak zawsze! - Co jest z Ane-Elise? – zwróciła się do niej Ragna. Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Elizabeth poplamiła suknię kawą. Udała wprawdzie, że nic się nie stało, ale czuła na sobie krępujące spojrzenie żony lensmana. - Wszystko w porządku – wykrztusiła wreszcie, odstawiając filiżankę na talerzyk. Zaraz jednak tego pożałowała i znów ją uniosła. Lepiej mieć ręce czymś zajęte. - Nie masz wyrzutów sumienia, że zostawiłaś chore dziecko? – zapytała Ragna złośliwie, mrużąc oczy. Czekała z tym pytaniem na najlepszy moment, pomyślała Elizabeth, czując, że ogarnia ją złość. - Zwykłe przeziębienie to nic poważnego – odparła spokojnie, patrząc teściowej prosto w oczy. – Kobiety w naszej rodzinie są w stanie znieść o wiele więcej. Przy stole zapadła cisza. Nikt się nie ruszył, wszyscy śledzili pojedynek teściowej z synową. - Może i tak, ale wrzucenie dziecka do rzeki to już stanowczo za wiele! – oznajmiła Ragna stalowym głosem.
- Co ty mówisz?! – Elizabeth nie dowierzała własnym uszom. – mała wpadła do wody, gdy płukałam pranie, i się zaziębiła. To wszystko. potrzeba tylko naparu z ziół i trochę czasu, a całkiem wyzdrowieje. Kobiety siedzące wokół stołu zaczęły coś szeptać miedzy sobą i pobrzękiwać filiżankami. Ale żadna nie odezwała się ani do Elizabeth, ani do Ragny. Niech sobie myślą, co chcą, pomyślała Elizabeth, zmęczona kłamstwami, przemilczeniami i przeinaczeniami. - Potrafisz robić lekarstwa z roślin? – zapytała Bergette. - Tak – przyznała Elizabeth szczerze. - Może więc słyszałaś o Pernille Bergitcie Andersdatter z Solvaer w gminie Luroy? Noszę takie samo nazwisko, pomyślała Elizabeth. - Masz na myśli znachorkę z Solvaer? - Niewykluczone, że tak właśnie ją nazywają. Kątem oka Elizabeth dostrzegła, że Ragna jest czerwona ze złości. Najwyraźniej nie przewidziała, że synowa będzie tak długo rozmawiała z Bergette, budząc jej zainteresowanie znajomością roślin. - Tak, słyszałam, że używa roślin do leczenia – potwierdziła Elizabeth. - Nauczyła się tego za młodu, gdy służyła u pastora w Hemnes – kontynuowała Bergette. – W tym czasie proboszczem był tam Iber Anker Helzen, który bardzo interesował się naukowymi przyrodniczymi i medycyną. Wydał nawet niewielką książeczkę. Może o niej słyszałaś? Elizabeth pokręciła głową. - No tak, niewiele osób ją zna. Została wydana w tysiąc osiemset trzydziestym pierwszym roku i nosi tytuł Jak zbierać, użyteczne medyczne rośliny. Krótkie wprowadzenie dla mieszkańców Północy. Mam ją w domu, mogę ci pożyczyć, jeśli zechcesz. Elizabeth miała wielką ochotę uścisnąć tę kobietę. Pomyśleć tylko, że taka elegancka dama zaproponowała, że pożyczy jej książkę! Uśmiechnęła się i podziękowała uprzejmie. - Wiele osób lekceważy naturalne lekarstwa – ciągnęła Bergette – ale moim zdaniem należy je docenić. - Sądzę, że pora zaśpiewać jakiś psalm – przerwała im Ragna. Kobiety otworzyły swoje zbiorki psalmów i ustaliły, od którego rozpoczną. Zaczęły nieśmiało, ale już po chwili nabrały odwagi. Elizabeth zauważyła, że Bergette ma piękny głos. Sama tylko udawała, że śpiewa. Zastanawiała się, czy Bergette wie, co robi jej mąż z Nikoline. I jak może im to wybaczyć. Sprawiała wrażenie życzliwej i dobrej osoby, która ma jednak własne zdanie. Elizabeth nie mogła pojąć, dlaczego ludzie uważają, że to słaba
kobieta. Chyba nie znają jej najlepiej. Gdy skończyły śpiewać, Ragna zaproponowała, by wszystkie wyjęły swoje robótki. Tylko Elizabeth Dorte przyniosły je w zwykłych płóciennych torbach. Po chwili okazało się też, że tylko one będą robić na drutach. Przed wyjściem z domu Elizabeth była dumna z dużych, grubych ciepłych skarpet, które dziergała dla ojca. teraz jednak skarpeta wydała jej się nieforemna i okropna, jak nigdy dotąd. Nie musiała nawet patrzeć na Ragnę, żeby widzieć, że teściowa trzyma w rekach śliczny haft obrusowy. Elizabeth wyprostowała się i spojrzała na Dorte, która tymczasem zrobiła się czerwona. Gdy jednak napotkała ostre spojrzenie przyjaciółki, także się wyprostowała i uśmiechnęła. - A, więc jednak przyniosłaś robótkę na drutach – odezwała się Bergette. – Ragna powiedziała, że mamy zabrać ze sobą hafty. Gdybym wiedziała, też wzięłabym parę rękawiczek, które właśnie kończę. - No, proszę, a mnie teściowa powiedziała coś całkiem innego – stwierdziła Elizabeth, patrząc wymownie na Ragnę. – Ciekawe, dlaczego? - Może to jakieś nieporozumienie? – Bergette także zerknęła na Ragnę. Elizabeth nic nie odparła, ale piorunowała teściową wzrokiem tak długo, aż ta się zaczerwieniła. Dorte tymczasem podjęła na nowo rozmowę z otyłą damą. Żona pastora rozmawiała z żoną lensmana. Elizabeth starała się nie patrzeć w kierunku Ragny. Odłożyła robótkę na kolana, by dokończyć kawę. - Słyszałam, że pracowałaś w Dalsrud. Dawno przestałaś? – zainteresowała się Bergette. - Trzy lata temu. - Leczyłaś Leonarda? Elizabeth zamarła ze strachu. Kto jej o tym powiedział? Filiżanka zadzwoniła o talerzyk, gdy odstawiła ją drżącą dłonią. Palce tak jej zwilgotniały, że bała się, by nie upuścić porcelany. Serce w piersiach waliło jak młotem. Napotkała spojrzenie lensmanowej; niebieskie oczy wpatrywały się w nią lodowato. Czy coś w nich zabłysło, czy to tylko złudzenie? Czyżby dowiedziała się czegoś od swojego męża i teraz czekała na jej wyznanie? Nagle zrobiło jej się słabo. Stół zawirował przed oczami, pot oblała całe ciało. Poczuła Ra ramieniu czyjąś dłoń. - Źle się czujesz, Elizabeth? – Dotarł do niej głos Bergette. Nie zdołała wykrztusić słowa, pokręciła tylko głową. - Podajcie trochę Wdy – poprosiła Bergette.
- Mój mąż twierdzi, że w takiej sytuacji najlepiej położyć się z nogami w górze – rzuciła jednak z kobiet. Elizabeth wzięła szklankę z wodą i upiła trochę. Poczuła się lepiej, więc gdy Dorte zaproponowała, że odprowadzi ją do domu, odmówiła. Musze temu sprostać, postanowiła. Gdybym teraz wyszła, tym samym przyznałabym się do winy wobec Leonarda. - To na pewno tylko przeziębienie – powiedziała, uśmiechając się słabo. - Może ty też wpadłaś do rzeki? – zapytała Ragna złośliwie. Elizabeth wzięła głęboki wdech, spojrzała na teściową i odparła spokojnie. - Oczywiście, że tak. Czy miałam pozwolić, żeby moje dziecko leżało w zimnej wodzie? Zapadła cisza. Na szyi Ragny pojawiły się czerwone plamy. - Bardzo proszę, może jeszcze kawy – zaproponowała, jakby nigdy nic. Goście powoli wracali do rozmów. Filiżanki dzwoniły o talerzyki. Elizabeth wiedziała, że kobiety tylko z uprzejmości udawały, że nic się nie stało, ale będą na ten temat plotkować, hdy tylko stąd wyjdą. - O czym to rozmawiałyśmy? – zwróciła się do niej Bergette. – Już wiem, zastanawiałam się, czy wypróbowywałaś swoje lekarstwa na Leonardzie, kiedy był chory. A więc tylko o to jej chodziło. Elizabeth odetchnęła z ulgą. - Nie, nie wiedziałam, co mu jest. Zresztą wiesz przecież, że nie wszyscy są zwolennikami ziół. Posłano więc po doktora… Ale nic się nie dało już zrobić – zakończyła. Niełatwo jej było powiedzieć to wszystko zwyczajnym tonem. Bergette rozejrzała się i pochyliła w jej stronę. - Nie należy źle mówić o zmarłych, ale ja nigdy nie lubiłam tego człowieka – szepnęła. Elizabeth znów poczuła zimny dreszcz na plecach. Dlaczego ona to mówi? Czyżby chciała ja sprowokować? Nie. to by nie było w stylu Bergette. Elizabeth rzadko się myliła w ocenie ludzie. Ale nie przestała być czujna. - Rozumiem. Mało z nim miałam do czynienia. Bergette uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie zrozum mnie źle. Wcale nie życzyłam mu śmierci. Mówię tylko, co myślę. I sądzę, że wielu ludzi tak uważa, ale nie ma odwagi tego powiedzieć. - Całkiem możliwe – odparła Elizabeth. Bergette zauważyła chyba, że jej sąsiadka nie czuje się najlepiej, zaczęła więc rozmawiać z kimś innym. Czas mijaj coraz szybciej. Pastorowa pierwsza podziękowała za
wizytę. Za nią zaczęły wstawiać inne kobiety. Jak stado owiec, pomyślała Elizabeth, chociaż zrobiła to samo. W sieni okazało się, że następne spotkanie ma się odbyć u żony lensmana, która uścisnęła wszystkim dłonie, z każdą zamieniła parę słów, podając dzień i godzinę spotkania. Nie zaprosiła tylko Elizabeth i Dorte. Elizabeth pożegnała się, podziękowała i czym prędzej wyszła. - Jedzenie było bardzo dobre – zauważyła Dorte, gdy oddaliły się od domu Ragny. Elizabeth pokiwała głową. - Nie jesteśmy dość eleganckie, aby żona lensmana mgła nas zaprosić – powiedziała, zerkając na przyjaciółkę. Dorte nic nie odrzekła.
Rozdział 4 Okres przedświąteczny był bardzo trudny dla Elizabeth. Wszyscy zajmowali się przygotowaniami do świąt. Wszyscy oprócz niej. Dobrze pamiętała, jak oboje z Jensem starali się w tajemnicy przed sobą zapakować gwiazdkowe prezenty. Jens przynosił choinkę, ona sprzątała i przygotowywała jedzenie. W tym roku wszystko było inaczej. Baranina, którą dostała od ojca, dawno się skończyła, brakowało też mąki. Zostało jej jeszcze tylko trochę marnych ziemniaków. Nie miała odwagi zabić jednej kozy czy też jedynej owcy. Potrzebowały przecież wełny i mleka, żeby przetrwać zimę. Wprawdzie ryb w morzu było pod dostatkiem, ale żołądek źle znosił monotonne jedzenie, które nie dawało dość energii do ciężkiej pracy. Jakon zapytał, czy przygotowała już świąteczne potrawy. Elizabeth uśmiechnęła się z trudem i powiedziała: - Tak, tak, wszystko w porządku. Tylko smutno nam będzie bez Jensa. - Może przyjdziecie do nas? Ale Elizabeth wolała zostać sama z Ane. Do ojca też nie mogła pójść. Wiedziała, że i tam się nie przelewa; jedzenia starczy ledwo dla niego i Marii. Nie mogła pozwolić, by przez nią odejmowali sobie od ust. Nawet w święta. Na szczęście Ane była na tyle mała, że niewiele rozumiała. I w wigilijny wieczór wcale nie brakowało jej choinki, prezentów i świątecznych potraw. Elizabeth jednak odetchnęła z ulgą, gdy zagasiła już wszystkie świece i wreszcie mogła się położyć. Potem postanowiła, że nie będzie płakać, ale złamała obietnice, gdy tylko skuliła się pod pledem. Przyjęła zaproszenie Ragny i Jakoba, by odwiedziły ich w okresie poświątecznym, nie chciała bowiem urazić teściów. Ale ani wędzone mięso, ani rolada nie cieszyły jej tak jak kiedyś. Dla niej mały posmak jałmużny. Poczuła wielką ulgę, gdy zaczął się rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty czwarty. Nowy rok. I choć kłopotów nie brakowało, starała się o nich nie myśleć. Patrzyła śmiało w przyszłość. Postanowiła przełknąć dumę i wziąć trochę towarów na kredyt u Pedera Binasena. Elizabeth zacumowała łódź i pobiegła do składu, trzymając córeczkę na rekach. Pod sklepem stały dwie mniej więcej piętnastoletnie dziewczyny, które chichotały i rzucały długie spojrzenia w stronę chłopców. Czy ja byłam taka sama w ich wieku? – zastanowiła się Elizabeth, czując się tak, jakby myślała o poprzednim życiu. Rozpoznała jedną z dziewcząt i skinęła jej głową. - dzień dobry. Nie zimno wam tutaj? Dziewczyna dygnęła, przywitała się i
powiedziała: - Nie, jesteśmy ciepło ubrane. - jaka ładna spódnica – pochwaliła Elizabeth, a dziewczyna zarumieniła się z zadowolenia. - Prawie nowa – wyjaśniła, obracając się lekko. - Od razu widać. No, ale musze już iść. – Uśmiechnęła się i weszła do sklepu. Przed ladą stała kolejka. Peder Binasen sprowadził jeszcze więcej towarów. Pod sufitem dyndały rybackie kalosze i szklane spławiki. Na ścianie wisiały sieci rybackie, a obok kontuaru rozpierały się beczki z syropem. O tej porze roku, przed połowami zimowymi, sprzedaż zawsze rosła, więc Peder był w dobrym humorze. Na jego błyszczącej łysinie perlił się pot, brzuch wystawał spod kamizelki. Elizabeth przyglądała mu się spod pieca, przy którym grzała sobie dłonie. - Szczęśliwego nowego roku. – Jakiś kobiecy głos rozległ się tuż obok. Elizabeth skinęła głową z uśmiechem. - Dziękuję i nawzajem. Jak to dobrze, że będzie coraz jaśniej – zagaiła uprzejmie. Kobieta jednak nie odpowiedziała, tylko patrzyła nieprzychylnym wzrokiem na dziewczęta stojące przed sklepem. - Nie powinny się tak zachowywać – oświadczyła. Elizabeth podążyła za jej spojrzeniem. Dziewiny przysiadły na ławce i coś do siebie szeptały, ciągle się śmiejąc. - Myślę, że po prostu dobrze się bawią – odparła szczerz Elizabeth. – My też miałyśmy swoje tajemnice za młodu. - Mów za siebie. Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. - Co powiedziałaś? - Że nigdy nie zachowywałam się tak nieprzyzwoicie. - Dużo straciłaś, jeśli nigdy się nie śmiałaś – stwierdziła Elizabeth i podeszła do lady. – Dzień dobry – rzekła z uśmiechem, ale sprzedawca patrzył na nią ponuro. Elizabeth zaniepokoiła się i musiała odchrząknąć, żeby wymienić rzeczy, których potrzebowała. – I proszę to wszystko zapisać – dodała. Peder wziął zeszyt, zwilżył palce śliną i przewrócił kilka kartek. - Już kupowałaś na kredyt – oznajmił, pokazując jej kolumnę cyfr. Nie było tego dużo, ale Elizabeth zabolały jego słowa. Jakby była jedyną osobą kupującą na kredyt.
- Ojciec zapłaci, gdy zaczną się połowy. Na wiosnę wszystko ureguluje. - Jeśli ryba dopisze. A poza tym ma swój własny dług – odparł Peder, postukując palcem w zeszyt. Elizabeth spojrzała na kartkę. Nazwisko ojca widniało obok jej nazwiska. A pod nim ciągnęła się przeraźliwie długa kolumna cyfr. Elizabeth poczuła skurcz w brzuchu. Nie miała pojęcia, że ojciec ma taki wielki dług. - Zapłacę jajkami, pieprzem, jagodami, a jesienią przyniosę trochę mięsa. - Nie sądzę. Mięso, które ostatnio przyniosłaś, było łykowate jak podeszwa. Bez żywiciela trudno sobie poradzić… Elizabeth cofnęła się o krok, jakby jego słowa trafił ją prosto w twarz. Miała zostać ukarana za to, że Jens nie żyje? Chrząknęła i spytała łamiącym się głosem: - Nie chcesz chyba powiedzieć, że muszę czekać do lata, żeby wymienić swoje towary? - Właśnie to chce powiedzieć – odparł, zatrzaskując zeszyt. Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Zaraz powie, że to był żart, pomyślała. Ale Peder patrzył na nią w milczeniu. - Muszę mieć pieniądze, żeby prowadzić sklep – dodał nieco łagodniej. - To ma być pocieszne? Mam to powiedzieć głodnemu dziecku? – Elizabeth uniosła wyżej Ane. - Morzu ryb nie brakuje – oświadczył Peder i zamierzał odejść. - Zaczekaj – poprosiła Elizabeth, nienawidząc siebie za to, że musi się tak upokorzyć. Spojrzał na nią, unosząc brwi. Wtedy otworzyły się drzwi. Elizabeth się odwróciła i krew odpłynęła jej z twarzy, bo stanęła oko w oko z nauczycielem. Tego tylko brakowało, pomyślała, obracając się ponownie w stronę Pedera. - Bardzo cię proszę – odezwała się cicho, ale on pokręcił głową. - Żadnego kredytu, dopóki stary dług nie zostanie spłacony. Elizabeth najchętniej zapadłaby się pod ziemię, bo tuż obok niej stanął Henning. - Jakieś problemy? – zapytał. - Nic takiego – odparła, siląc się na spokój, i chciała odejść. On jednak domyślił się, c co chodzi. - Proszę się tak nie spieszyć – powiedział, chwytając ją za ramię. – Rozumiem, że ma pani kłopoty ze spłaceniem długu, to się każdemu może zdarzyć, prawda? Peder niechętnie skinął głową i odwrócił wzrok. Nauczyciel wyjął skórzany portfel. - Spłacę ten dług o zapłacę za dzisiejsze zakupy.
- O, nie! – zawołała Elizabeth, po czym ściszyła głos, żeby nie zwracać na siebie uwagi. – Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia. Nie wiedziała, jak się wydostała ze sklepu, jak dotarła na nadbrzeże. Miała łzy w oczach, huczało jej w głowie. Chciała krzyczeć z rozpaczy i bólu, ale tylko zagryzła mocno zęby i mrugając rzęsami, strząsnęła upartą łzę. Dlaczego ojciec nic jej nie powiedział o swoim długu? Miała do niego o to żal, choć w istocie wiedziała, dlaczego tak postąpił. To po nim odziedziczyła dumę. Tylko w jaki sposób kupi on teraz wyposażenie na zimowe połowy? Kiszki grały jej marsza z głodu, gdy cumowała łódź. - Ane Ce jeść – marudziła mała. Elizabeth pochyliła się i pogłaskała córeczkę po policzku. - Zaraz coś zjesz – obiecała. W tej samej chwili usłyszała głos Jakoba. - Elizabeth! Chodź! – zawołał, zwinąwszy dłonie w trąbkę. Nie wahała się ani chwili. Teściowie na pewno czymś ją poczęstują. Nie stać jej na odrzucenie takiego zaproszenia. - Byłaś u ojca? – zapytał Jakob, gdy weszła do sienie. - Nie, w sklepie. Od razu pożałowała słów, bo a nuż Jakob zapyta, gdzie ma zakupy, ale on nie zwrócił na to uwagi. - Więc ojciec ci jeszcze nie powiedział? – zapytał teść, podekscytowany jak młodzieniaszek, - Czego? - Że kupiłem sobie łódź. Prawdziwy kuter. Będę teraz kapitanem na własnym pokładzie. I najmę twojego ojca. - No, no – pochwaliła Elizabeth, ciesząc się ze względu na ojca. - Wchodźcie śmiało. Ubrania weźcie ze sobą, żeby wyschły koło ognia. no, teraz twój ojciec będzie miał pracę także na wiosnę. - Jaką pracę? - Muszę zbudować nową szopę na łodzie. I dobrze za to zapłacę twojemu ojcu. Elizabeth nie posiadała się z radości. Wszystko się jakoś ułoży. Może ojciec zarobi tyle, że spłaci chociaż część długu? - Wchodźcie już, wchodźcie. Mamy dzisiaj gościa. Kristian Dalsrud przyjechał – powiedział Jakob.
Elizabeth pobladła.
Rozdział 5 Zerwał się z miejsca, gdy tylko Elizabeth weszła do kuchni. Wyciągnął rękę na powitanie. - Dzień dobry, Elizabeth. Dawnośmy się nie widzieli. Uścisk jego dłoni był mocny i serdeczny, a dłoń stwardniała od pracy. Spodobało jej się to. I te oczy… Czarne i bezdenne jak górski staw… Można w nich zatonąć. Jak mogła zapomnieć, że to taki wspaniały mężczyzna? Serce zabiło jej mocniej. Znów była zakłopotana jak nastolatka. Przypomniała sobie ten jego krzywy przedni ząb, który spostrzegła przy pierwszym spotkaniu. I ciemną grzywkę, która ciągle opadała mu na oczy. Miała wielką ochotę odgarnąć ją delikatnie. - Słyszałem, że zostałaś sama – powiedział. - Tak – odparła krótko. - Siadaj zaproponowała Ragna, podsuwając jej krzesło po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Kristiana. Elizabeth usiadła z pewnym ociąganiem. Nie spuszczała wzroku z córeczki, żeby nie patrzeć na Kristiana. Ragna zdjęła małej mokre ubranie i dała jej ciastko. Powiedzże coś, napomniała siebie Elizabeth w duchu. Nie zachowuj się, jakbyś była niedorozwinięta. Ale on ją uprzedził. - Helene prosiła, żebym cię pozdrowił, jak się spotkamy. - Dziękuję. I pozdrów ją ode mnie. Wszystko u niej w porządku? - O tak, tryska energią. Elizabeth się uśmiechnęła. To było trafne określenie przyjaciółki, która potrafiła wiele znieść. Była jak skała. Ane pociągnęła matkę za spódnicę, więc Elizabeth wzięła ją na kolana. - ładna z ciebie dziewczynka – pochwalił Kristian, a mała się zawstydziła. Elizabeth zarumieniła się z radości. Kristian bardzo się zmienił od czasu, gdy pracowała w Dalsrud. Jakoś wydoroślał. Ile może mieć lat? – zastanawiała się, licząc w pamięci. Chyba tego lata skończył dwadzieścia cztery. Ragna postawiła przed nią kubek z kawą. Elizabeth odsunęła go trochę, żeby Ane się nie oparzyła. Dawno już nie piła kawy… Znowu zaburczało jej w brzuchu. Ścisnęła mięśnie brzucha, lecz to niewiele pomogło. Zerknęła nerwowo na Kristiana, ale on niczego nie zauważył. Albo po prostu nie okazywał tego z grzeczności. Elizabeth pokruszyła trochę chleba z masłem dla Ane. Musiała mocno nad sobą panować, żeby nic nie uszczknąć. Nie mogę im pokazać, że jestem taka głodna, pomyślała.
- Czy ojciec z tobą popłynie – zapytała Jakoba. - Tak. I Kristian, i ktoś ze Storvika. Łatwo znaleźć ludzi do roboty. A wiosną, no, najdalej jesienią, będziemy mieć nową szopę na łodzie. Ale tym razem zbuduję ją z kamienia. Jakob i Kristian zaczęli wymieniać uwagi na temat różnych metod budowlanych i Elizabeth przestała ich słuchać. Odniosła wrażenie, że Ragnie coś dolega. Teściowa prawie się nie odzywała i już to było wystarczającym powodem do niepokoju. Kręciła się po kuchni, jakby nie bardzo wiedziała, czym się zająć. - Może usiądziesz z nami, Ragno? – zaproponowała Elizabeth. - Usiądę, tylko jeszcze… - To na pewno może poczekać – przerwała jej synowa. Ragna usiadła, wypiła łyk kawy i odsunęła od siebie kubek. Chyba nawet nie spróbowała. Elizabeth chciała ją zapytać, czy dobrze się czuje, ale w tym momencie Ane ześlizgnęła się jej z kolan i znikła pod stołem. - Ane, co ty robisz? – spytała córeczkę. Po chwili dziewczynka wynurzyła się spod stołu po drugiej stronie i wdrapała na kolana Kristianowi. - Ane na kolanka – poinformowała matkę. – Jak się nazywas? – zapytała mężczyznę, patrząc mu prosto w oczy. Kristian zaśmiał się pod nosem. - Nazywam się Kristian. Potrafisz to powtórzyć? - Tak. - Postaw ją – poprosiła Elizabeth, trochę zakłopotana. - Nie, dlaczego? Jakob szturchnął go lekko w ramię i powiedział z uśmiechem, że nie wie, czy może przyjąć do załogi kogoś, kto się bawi z dziećmi. Elizabeth poruszyła się niespokojnie. Dziwnie się czuła, siedząc przy tym stole. Wciąż była głodna, więc pochyliła się, by sięgnąć po kromkę chleba. I wtedy dotknęła przypadkiem ręki Kristiana. Przeszedł ją dreszcz i natychmiast cofnęła dłoń. Gdy ich spojrzenia spotkały się ponad stołem, zrobiło jej się gorąco. Spuściła wzrok, udając, że musi zawiązać jakąś prującą się nitkę u spódnicy. Co się ze mną dzieje? – pomyślała. Kristian szepnął coś Ane na ucho i dziewczynka się zaśmiała. - Kogoś mi przypomina, kiedy się uśmiecha – stwierdził, patrząc na Elizabeth. Zrobiło jej się na przemian gorąco i zimno. Przypomina ciebie, pomyślała. Bo jesteście przyrodnim rodzeństwem, ale tego nigdy nie możesz się dowiedzieć! Starała
się zmienić temat, żeby odwrócić uwagę od córeczki. - Ane-Elise, chodź tutaj, przestań męczyć Kristiana – nakazała głośno i zdecydowanie. - Rodzinne imiona? - Tak. Ane po mojej matce, Elsie po mnie. - Ładnie. Elizabeth poczuła ukłucie w piersi i odwróciła wzrok. W tej samej chwili Ragna wstała. Elizabeth przygotowała się na złośliwy komentarz, że przecież nigdy nie używają podwójnego imienia małej. Ale teściowa stała tylko z dziwną miną, trzymając się kurczowo krawędzi stołu. Jej twarz najpierw poszarzała, potem pobladła, po czym Ragna bezwładnie osunęła się na podłogę. Elizabeth pierwsza zareagowała. - Co się stało? – zapytała, klękając. Jakob pomógł żonie usiąść na krześle. - Uderzyłaś się? – spytał, ale Ragna pokręciła głową. Elizabeth podała jej szklankę wody. - W głowie mi się zakręciło – wyjaśniła Ragna, i upiła łyk wody. - Może powinnaś poradzić się doktora? – zaryzykowała Elizabeth. - Doktora?! – prychnęła Ragna. – Przecież nie będę mu zawracać głowy takim głupstwem. Każdemu może czasami zakręcić się w głowie. Pewnie za szybko wstałam. Elizabeth przyjrzała się jej uważnie. Dobrze pamiętała, że Ragna podnosiła się bardzo wolno. I nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Może miała wizję pogrzebu Ragny? Z przerażenia cofnęła się o dwa kroki i wpadła na Kristiana. - No, żebyś i ty się nie przewróciła – szepnął jej do ucha. Elizabeth podniosła wzroki chwyciła go za ramię drżącymi palcami. - Usiądź – powiedział, objął ją ramieniem w talii i podprowadził do krzesła. - Dziękuję, nic mi nie jest. Może po prostu i ja za szybko wstałam – zaśmiała się. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. I ciepło jego dłoni. Ragna szybko doszła do siebie. Kristian tymczasem zaczął się zbierać do wyjścia. - No, muszę już iść – powiedział, i zaczął powoli wstawać od stołu. - Podwiozę cię – zaproponował Jakob. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest, Ragno? Może zawołać Doktora? Albo Elizabeth trochę z tobą posiedzi? Elizabeth nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo Ragna pociągnęła nosem hak rozsierdzony byk. - Też coś! Przecież nic mi nie jest. – Podniosła się demonstracyjnie i zaczęła sprzątać ze stołu. - Dziękuję za poczęstunek – rzekła Elizabeth i wzięła córeczkę za rękę.
Ale na podwórzu zwolniła kroku, udając, że musi poprawić małej ubranie. Czekała, aż Kristian wyjdzie z siebie. - Bardzo się cieszę, że cię spotkałem – powiedział, kucając przed małą, która uśmiechała się nieśmiało i schowała buzie w fałdy maminej spódnicy. - Nie jest podobna do matki – stwierdził. Elizabeth zamarła. - Co masz na myśli? – spytała schrypniętym głosem, lękając się tego, co może usłyszeć. - Ty przecież wcale nie jesteś nieśmiała – odparł. Elizabeth odetchnęła z ulgą. - Szkoda, że nie widziałeś, jaka potrafi być uparta – zaśmiała się. – Ale przeważnie jest miła i grzeczna. - Jak mama? – zapytał, podchodząc bliżej. Elizabeth obawiała się, zdradzi ją przyspieszony oddech. – Zajrzyj któregoś dnia do Dalsrud – zaproponował, muskając lekko jej twarz. Jego ciepła dłoń była bardzo delikatna. Elizabeth poczuła, że oblewa ja fala gorąca. Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo właśnie podeszła do nich Indianne. - Dzień dobry – odezwała się, dygając. - Skąd wracasz? – zapytała Elizabeth. - Od Marii – odparła Indianne i kucnęła koło Ane. Elizabeth grzebała stopą w śniegu i patrzyła na fiord, przecięty błękitnym pasem lodu. Nie miała żadnego powodu, żeby tu stać. Powinna iść do domu, ale pragnęła jak najdłużej być blisko niego. Słyszeć jego głos, patrzeć na niego. Wielki Boże, dlaczego ten mężczyzna tak na nią działa? Zachowuje się przy nim jak głupia gęś. Niczym przez mgłę słyszała jego pogawędkę z Ane i Indianne, ale nic do niej nie docierało. Nie spuszczała wzroku z jego ust. Jak on całuje? Ma takie białe, czyste zęby. I taką mocną dłoń, o długich palcach. Nagle uzmysłowiła sobie, że wszyscy na nią patrzą. Kristian się uśmiechnął i mrugnął porozumiewawczo do Indianne. Pewne jakoś z niej zażartował. - Nie słyszałaś, o co pytała? – zdziwił się. - Przepraszam, zamyśliłam się – wyjaśniła zmieszana. - Oj tak, tak. Spojrzał jej w oczy tak głęboko, że z trudem odwróciła wzrok, by spojrzeć na Indianne. - Pytałam, czy mogę zabrać Ane. Maria zaraz przyjdzie – powtórzyła dziewczynka. - Proszę bardzo, jeśli tylko chcesz. Elizabeth śledziła je wzrokiem, gdy szły przez podwórze. Wzięła głęboki wdech,