AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony125 579
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań72 198

Angelsen Trine - Córka Morza 10 - Kłamstwa

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :549.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 10 - Kłamstwa.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 109 stron)

TRINE ANGELSEN KŁAMSTWA

Rozdział 1 Elizabeth nagle poczuła szum w uszach i musiała chwycić oparcie krzesła, by nie upaść. Czy dobrze usłyszała? Czy rzeczywiście Helene przed chwilą powiedziała, że Pål powrócił i że się pobiorą? Nie, to nie mogła być prawda. Niemożliwe! - Słyszałaś, co powiedziałam? – zapytała Helene. Głos miała dziwnie matowy. - Tak słyszałam, że ty… że Pål wrócił – wyjąkała Elizabeth. Serc waliło jej tak mocno, że najpewniej sukienka nie mogła tego ukryć. A więc to była prawda: on wrócił. Ale jak to możliwe? Gdzie był? Czy wyjaśnił Helene, dlaczego wyjechał? Nie, tego nie mógł zrobić, pomyślała z ulgą, bo przecież by się zdradził. - Zaskoczona? – spytała Helene. Jej niebieskie oczy błyszczały. Elizabeth pomyślała, że musi bardzo uważać na słowa. - Owszem. Gdzie był? – Zmusiła się do podniesienia oczu na Helene. - U krewnego w Helgoland. - A czemu wyjechał? – Elizabeth czuła, że drży, choć głos miała spokojny. - Jeszcze pytasz! – Helene wykrzywiła twarz w ponurym grymasie i podeszła bliżej. – jak możesz tak stać i udawać, że nic nie wiesz, Elizabeth? Czemu nie przyznasz się, że to przez ciebie? Elizabeth spuściła wzrok i głęboko odetchnęła. - Niczego się nie wypiera – powiedziała w końcu i spojrzała na Helene. – To ja zmusiłam go do wyjazdu. Czy Pål powiedział, ci dlaczego? - Oczywiście! Żeby nas rozdzieli. Najpierw próbowałaś go przekupić, chciałaś mu dać pieniądze na podróż. Ale jak nie chciał wziąć, zagroziłaś mu, że… - Co ty wygadujesz?! – wykrzyknęła Elizabeth. – Ja… ja chciałam mu dać pieniądze? Boże mój, w życiu bym… - Tu przerwała, żeby nie powiedzieć za dużo. Zwilżyła językiem wargi. – Więc jaki niby dałam mu wybór? – spytała. - Zagroziłaś mu, że jeżeli się nie wyniesie, rozpowiesz o nim różne straszne rzeczy. Nie chciałaś, żebym się wyprowadziła z Dalsrud, bo potrzebna ci byłam jako służąca. Potrzebowałaś kogoś, kim w tym nowym życiu mogłabyś do woli pomiatać. - Czy ty słyszysz, co wygadujesz? – Elizabeth była zdruzgotana. – Gdybym potrzebowała kogoś do pomiatania, to bym sobie znalazła. Dlaczego miałabym używać do tego ciebie, moją najlepszą przyjaciółkę? Twarz Helene przybrała niepewny wyraz, ale po chwili jej wzrok znów stał się zimny. - Miałaś swoje powody – powiedziała ostro.

- Czy Pål powiedział ci, jakie niby rzeczy miałabym o nim rozpowiadać? – zapytała Elizabeth. Hlene wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersiach. - Pewnie coś tam o jego babie i co tam jeszcze mogłaś wymyślić… - Ale skoro był niewinny, dlaczego miałby się przejmować moim groźbami? – Elizabeth była zaskoczona tym, że potrafi zachować zimną krew, mimo, że wszyscy się w niej burzyło. Miała ochotę potrząsnąć Helene, by przyjaciółka wreszcie pojęła prawdę. - Bo masz pieniądze i władzę, bo masz odpowiednie znajomości. Pål to biedny mężczyzna, nikt by mu nie uwierzył! Elizabeth puściła oparcie krzesła. Czuła, że ma spocone ręce, schowała je więc za plecy. - A dlaczego wrócił? – zapytała wreszcie. - Bo mnie kocha. Tak bardzo, że gotów jest narazić się na wszelką niegodziwość z twojej strony. - Kiedy więc się pobieracie? – Elizabeth starała się nadać głosowi spokojne brzmienie. Helene spuściła wzrok i zagryzła wargę, ale zaraz podniosła wzrok na przyjaciółkę. - Jeszcze mi się nie oświadczył, ale wiem, że niedługo to zrobi. Już rozmawialiśmy o małżeństwie… Elizabeth westchnęła cichuteńko. Musiała wziąć się mocno w garść by nie okazać, jak jej ulżyło. Podeszła do Helene i próbowała ująć ją za rękę, ale ta się cofnęła. - Nie dotykaj mnie – syknęła. Zabolało. Elizabeth cofnęła rękę. - Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, Helene. Tego wieczora, kiedy Pål wyjechał z Dalsrud, była tu jedna z dziewcząt od Bergette, z wełną do farbowania. Ma tyle lat co Maria. Kiedy miała już wracać, Pål zwabił ją do szopki i próbował wziąć siłą. Na szczęście przyszłam ja… - Nie chcę tego słuchać! – krzyknęła Helene, zasłaniając uszy. - Skończ z tą dziecinadą! – wypaliła Elizabeth, chwytając ją za ręce i odsłaniając jej uszy. Mocno trzymając dziewczynę za przeguby, ciągnęła: - Jeśli mi nie wierzysz, wystarczy ją spytać, a jak wytłumaczysz te siniaki na plecach i ręce? - Potknęłam się o próg obory i upadłam – odparła szybko Helene. – Już przecież mówiłam. - Ale wtedy mówiłaś, że to było w środku, w oborze. Ci co kłamią, często sobie przeczą. - A więc nazywasz mnie kłamczuchą? – Helene zamrugała, a potem wybuchnęła

płaczem. Elizabeth poczuła, jak serce jej się kraje. Miała ochotę przycisnąć Helene do piersi, pogłaskać po głowie, otrzeć jej łzy i obiecać, że wszystko dobrze się skończy. A wtedy otwarły się drzwi i ukazała się w nich głowa Liny: - Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym pożyczyć klucz od spichlerza… - Wynoś się! – krzyknęła Helene i drzwi natychmiast się zamknęły. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem po izbie, a po policzkach płynęły jej łzy. Z warkocza wysunęło się pasmo kasztanowych włosów. Elizabeth podała jej chusteczkę, ale Helene nie zwróciła na to uwagi. - Kochanie – zaczęła Elizabeth, ale wtedy Helene obróciła się ku niej i krzyknęła: - Miałam kiedyś przyjaciółkę, byłaś nią ty. A teraz robisz mi coś takiego… Dlaczego, Elizabeth? Możesz mi to wytłumaczyć? - Dlatego, że mi na tobie zależy i że się o ciebie boję. Leonard wziął mnie i ciebie gwałtem, i próbowała tego samego z Amanda. Ale gdybyśmy o tym komuś opowiedziały, nie uwierzono by nam. Teraz ty tak samo patrzysz na Påla. Nie chcesz zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę. – Elizabeth nagle zamilkła. Helene spojrzała na nią ponurym wzrokiem: - Porównujesz mojego ukochanego z tą bestią, twoi teściem? - Helene, posłuchaj mnie – powiedziała Elizabeth, czując, że kończy jej się cierpliwość. – I mów ciszej, bo cały dom słyszy, o czym tu rozmawiamy. - Mam to w nosie – wychlipała Helene. – Ciekawe, co byś powiedziała, gdybym to ja oskarżyła Kristiana o to samo, o co ty oskarżasz Påla? - Żądam, żebyś przeprosiła Påla – już stanowczym głosem ciągnęła Helene. Elizabeth spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Chyba nie mówisz tego serio – powiedziała śmiertelnie poważna. – Nigdy! Możesz sobie żądać, ale ja nigdy nie przeproszę go za tę niegodziwość, którą wyrządził! - Nienawidzę cię, Elizabeth, nienawidzę! – krzyknęła Helene, wybiegając z izby. Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe. Elizabeth opadła na najbliższe krzesło. Siedziała na nim długo, patrząc przed siebie. W końcu uległa emocjom i dała ujście łzom, które w niej wezbrały. Jakaś część rwała się, by pobiec za Helene i prosić ją o wybaczenie, ale inna część mówiła jej, że nie powinna. Nie mogła prosić o przebaczenie, bo ryzykowałaby utratę przyjaciółki na zawsze. Choć może właśnie to już się stało… Jej płacz przeszedł w pochlipywanie, w końcu uspokoiła się. spojrzała na wieli stojący

zegar: była za piętnaście pierwsza. Wkrótce czas na obiad. Z sieni słychać było głosy Marii i Ane, idących na strych. Elizabeth zwilżyła chusteczkę wodą z karafki i przetarła twarz. Na pewno musiała tłumaczyć się niczego służącym, choć w kuchni z pewnością już plotkowano. Pogładziła włosy i spódnicę, wyprostowała plecy i wyszła z salonu. - Co się stało? – zapytała przerażona Amanda, patrząc na Elizabeth. - Nic, tylko dym dostał mi się do oczu, kiedy rozpalała, w piecu – powiedziała szybko Elizabeth; i znowu kłamstwo przyszło jej tak łatwo. - Amando, idź po chleb – poprosiła Lina, wbijając widelec w ziemniaki. – Obiad będzie zaraz gotowy. - Ja tez miałam kłopoty z tym piecem – zauważyła Amanda, idąc do spiżarni. Elizabeth uśmiechnęła się do Liny z wdzięcznością. Dziewczyna nie była z tych, które lubią plotkować. - Ja tam wolę kominek, w nim zawsze się szybko rozpala. – Amanda wróciła z chlebem. – To co, pokój jest pełen dymu? - Nie było tak źle – powiedziała szybko Elizabeth. – Amando, możesz wyjść i zadzwonić na obiad? Nieczęsto używano dzwonu, bo na ogół wszyscy byli w pobliżu. Dziś jednak Ole i Kristian budowali gdzieś w polu kamienne ogrodzenie, gdyż zeszłego lata krowy nieustannie właziły im w szkodę. - Mam nadzieje, że zatrzymasz przy sobie to, co widziałaś i słyszałaś w salonie – zwróciła się Elizabeth do Liny, kiedy zostały same. - Nic nie słyszałam, ani nie widziałam – odparła roztropnie Lina i postawiła na blacie garnek z ziemniakami. Zanim Elizabeth zdążyła jej podziękować, weszły Maria i Ane. - Pusia zniknął – skarżyła się Ane. – Nie widziałam go od trzech dni. Może porwał go lis? – Odgarnęła z twarzy pasemka jasnych włosów. Elizabeth pozwoliła jej zapuścić długą grzywkę, tak, by mogła spleść włosy w dwa warkocze. Miała świadomość, że są bardzo do siebie podobne: takie same jasne włosy i orzechowe oczy. Ale dziewczynka miała też cechy po Kristianie: cechy, które, jak Elizabeth miała nadzieję, tylko ona dostrzegała. - Nie – powiedziała lekkim tonem – Pusia tak łatwo by się nie dał. Koty często znikają, ale zawsze wracają. - Czemu znikają?

- Szukają sobie narzeczonej – wyjaśniła Maria i pomogła Linie nakryć do stołu. - Ty też się o niego martwisz? – nagle spytała Ane, patrząc niespokojnie na matkę. – Masz takie czerwone oczy… - Nie, to tylko dym z pieca. No, siadaj już do stołu. Do kuchni weszła Amanda, a za nią Ole i Kristian. mężczyźni obmyli się przy kuchni, rozmawiając o pracy, którą wykonali i o tym, co jeszcze było do zrobienia, a potem zasiedli na swoich miejscach. Na stole postawiono wielki półmisek z dymiącym karmazynem. Obecni nałożyli sobie dużo ziemniaków, ryb, masła i chrupkiego pieczywa. Elizabeth pomogła Ane wyjąć duże ości i zdjąć różową skórę. - A gdzie Helene? – spytała zaskoczona Lina. Rozmowa ustała i wszyscy rozejrzeli się dokoła siebie. - Ma pewną sprawę do załatwienia – powiedziała Elizabeth i zaczęła obierać córce ziemniaka, mimo że Ane już radziła sobie z tym sama. - Poza domem? – spytał Kristian. – Tak jej się spieszyło, że nie mogła najpierw zjeść? - To babskie sprawy – wtrąciła się Lina. – Dostane jeść, jak wróci. Kristian umilkł, Ole też nic nie powiedział. Tylko Amanda zerkała to na jedną, to na drugą osobę przy stole. Elizabeth musiała się opanować, by nie wybuchnąć śmiechem. Te babskie sprawy, powiedziała do siebie. A co to niby takiego? - Słyszeliście, że lensman będzie sobie budował pawilon w ogrodzie? Przecież ma gdzie mieszkać – zauważyła Amanda. Ole wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To malutki domek, niewiele większy niż wygódka, tyle że ma dużo okien. Amanda spojrzała na niego z ukosa. - Kpisz sobie ze mnie? - Nie, to prawda. Wielkie państwo ma takie domki. Przesiadują w nich, jak jest za zimno, żeby siedzieć na dworze. Elizabeth przestała ich słuchać. Jej myśli pobiegły do Helene. Gdzie ona jest? Czy poszła do Påla, żeby mu się zwierzyć, że ukryła się gdzieś na terenie gospodarstwa, by pobyć sama ze swoimi myślami? Nienawidzę cię, Elizabeth! Te słowa sprawiły jej ból, choć przyjaciółka wypowiedziała je w gniewie. Na pewno nie chciała tego powiedzieć, nie była przecież taka. Przynajmniej taka nie była ta Helene, która Elizabeth znała. Ale Pål całkiem ją odmienił… - Długo tej Helene nie ma – zauważyła nagle Amanda. – Co to niby miała do

załatwienia? By zyskać na czasie, Elizabeth udała, że nie słyszy pytania. - Dokąd ona poszła? – spytała Amanda niecierpliwie. - O, tam jest! – krzyknęła Ane tak niespodziewanie, że wszyscy podskoczyli. - Kto? – Amanda wyciągnęła szyję, by wyjrzeć przez okno. - Pusia. Wrócił! Więc lis go jednak nie pożarł. Pójdę po niego. - Ane, siedź spokojnie, dopóki nie skończysz jeść – oświadczyła Elizabeth zdecydowanym tonem, przytrzymując córkę. - Już się najadłam! Pusia może dostać resztę. - Niech idzie po tego kota – mruknął Kristian, a Elizabeth puściła dziewczynkę. - Rozpuszczasz ją – oświadczyła. – To nieładnie odchodzić od stołu w środku jedzenia. - Wiem, ale ma dopiero siedem lat i bardzo się o tę kocinę martwiła. – Uśmiechnął się krzywo i mrugnął do niej. Elizabeth musiała odwrócić wzrok. Wystarczyło zaledwie jego spojrzenie, a już cała miękła. - Pusia… - zachichotał Ole. Jeszcze mu nie wymyśliła lepszego imienia? Rozmowa potoczyła się dalej i nikt już nie wspomniał o Helene. Wszyscy skończyli jeść, więc Elizabeth wysłała Marię razem z dziewczynkami do obory i wreszcie została w kuchni sama. sprzątając ze stołu, ukradkiem zerkała przez okno. Co będzie, jeśli Helene nie wróci? Na samą myśl o tym ściskał się jej żołądek. Ciężko westchnąwszy, wzięła dwa wiadra i nosidło, po czym poszła nad rzekę po wodę do zmywania. Kiedy wróciła, na środku podwórza zobaczyła Helene. Najpierw wzdrygnęła się, potem zalała ją fala radości przemieszanej z niepokojem. Przez kilkanaście sekund stały naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Helene pierwsza przerwała ciszę. - Wezmę wiadra. Zanim Elizabeth zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odebrała od niej wiadra. W ten sposób przepraszała – gestem, który wskazywał, że jest jej przykro, do duma nie pozwoliła Helene na słowne przeprosiny. Elizabeth odetchnęła z ulgą i czując, jak jej się robi ciepło na sercu, ruszyła za nią do domu. Nie musiała pytać, bo Helene zdradziły źdźbła słomy we włosach. Gdy pozmywały i Helene w oczy i powiedziała dobitnie: - Cofam większość z tego, co powiedziałam, ale nie to, że wyjdę za Påla; zrobię to, jak

tylko i się oświadczy. Elizabeth skinęła głową. Nie chciała pytać, które to słowo Helene cofa. Cieszyła się, że zostało jeszcze trochę z dawnej Helene i dało jej to odrobinę nadziei. Może uda się ją całkiem odzyskać, zanim będzie za późno…

Rozdział 2 Elizabeth leżała, wpatrzona w mrok sypialni. Leżała tak na tyle długo, że zaczynała już widzieć kontury toaletki i stojącego przed nią krzesła. Zastanawiała się, czy Helene śpi. Jeżeli także czuwa, ciekawe, o czym myśli? Czy wspomina czasy, gdy leżały na zimnym stryszku, zwierzające się sobie z najskrytszych tajemnic? Czy pamięta, jak ostrzegała Elizabeth przed Kristianem? Jak jej mówiła, że przyjaciółka w nim się zakocha, a potem będzie cierpieć. Elizabeth wiedziała, że Helene mówi to z dobrego serca. Mieli z Kristianem różne pochodzenie i nic na to nie można poradzić, ale było im razem dobrze, bo Kristian był dobrym człowiekiem. Pål natomiast był zły. Niewykluczone, że był mordercą i że znęcał się nad żoną, co do tego ostatniego nie miała wątpliwości. Na własne oczy też widziała siniaki na plecach i ramionach Helene. Kochana, dobra Helene, dlaczego musiała zadać się z kimś takim? - Nie możesz spać? – zapytał Kristian, przytulając ją do siebie. Jego ciało było ciepłe, silne i emanowało bezpieczeństwem. - Nie, myślę o Helene. - Pokłóciłaś się z nią? Jak on mnie dobrze zna, pomyślała. - Pål wrócił i rozmawiali o małżeństwie. - Coś słyszałem o jego powrocie. Nie chciałabyś utracić Helene, prawda? – Pogłaskał ją delikatnie po włosach. Elizabeth odsunęła się trochę, próbując pochwycić w półmroku jego spojrzenie. - Gdyby to było takie proste – westchnęła. – Pål ją bił, ma siniaki na plecach. Słyszała, jak mąż wstrzymał na chwilę oddech. - Jesteś pewna? - Widziałam je na własne oczy. Nie wspomniała o tłumaczeniu Helene, że upadła w oborze; Kristian mógłby w to uwierzyć. - Pewna jestem, że miał coś wspólnego ze śmiercią swojej baby. Ale nie mogę tego udowodnić – dodała ponuro. – Nie jest dobry dla Helene. Ona ostatnio często płacze. Nie jest sobą. Normalnie jest dzielna i silna, a kiedy są trudności, nigdy się nie poddaje… Teraz jest zupełnie, zupełnie inna. - Kocięta otwierają oczy dopiero po ośmiu dziewięciu dniach, a niektóre kobiety nigdy – powiedział sucho Kristian. – Próbowałaś jej przemówić do rozumu?

- Czy próbowałam? – powtórzyła Elizabeth. – Oczywiście, że tak. Ale ona nie słucha. – Nabrała powietrza w płuca i ciągnęła: - To ja wygnała stąd Påla. - Co? – Kristian zaśmiał się cicho. – To do ciebie podobne. Jak to ci się udało? - Pamiętasz, że był tu zaproszony w czasie pobytu Bertine i Simona? Nakryłam go wtedy w szopce na torf próbował wziąć gwałtem służącą Bergette. -A ona co tu robiła? – Kristian oparł się na łokciu i spojrzał na nią. Twarz miał poważną. - Przyszła z wełną do farbowania. Tak czy owak, udało mi się go wtedy powstrzymać. Postraszyłam go wtedy lensmanem, wyrokiem śmierci i ciężkimi robotami, o ile się jeszcze tej samej nocy nie wyniesie. Kristian roześmiał się tak głośno, że Elizabeth musiała go uspokoić. - Cicho! Dzieci śpią – uciszała go. – Wyjechał, a ja udawałam, że nic nie wiem. A teraz wrócił i naopowiadał jej różnych rzeczy. Mówi, że łżę i tak dalej. Helene wierzy jemu, nie mnie. - Oj, niedobrze. – Kristian położył się z powrotem. – I co teraz? - Skąd mam wiedzieć? Pomóż mi, Kristianie. Przez dłuższą chwilę patrzył w sufit. - Przykro mi, Elizabeth – odezwał się po chwili. – Nic nie możemy zrobić. Helene jest dorosła i sama o sobie decyduje, a poza tym nie wiemy, czy Pål zrobił coś podlegającego karze. Elizabeth wiedziała, że on ma rację, czy jej się o podobało, czy nie. nie mogła jednak dopuścić do tego, żeby Helene spotkał taki sam los, jak żonę Påla. Panie Boże, daj mi jakiś znak, modliła się w duchu. Powiedz, jak mam uratować Helene. Kristian pogłaskał ją po plecach i delikatnie zwichrzył jej włosy. - Możesz tylko czekać i zobaczyć, co się zdarzy – dodał. – Najpewniej Helene pójdzie po rozum do głowy i zrozumie, że Pål nie jest dla niej. - Możesz mu zabronić tu bywać. - To nic nie da. Helene pójdzie do niego i nic na to nie poradzimy. I znowu miał rację. Niewiele można było zrobić, skoro nie udało się jej w żaden sposób przemówić do rozumu. Elizabeth ziewnęła. Nie chciała już o tym wszystkim myśleć. Odwróciła się do Krystiana. Dotyk jego reki przyprawił ją o fale gorąca. Nagle mocnym i zdecydowanym chwytem przyciągnął ją do siebie. - Nie, nie teraz – szepnęła bez przekonania, nie stawiając większego oporu. – Dzieci usłyszą – szepnęła, wyginając ciało ku niemu.

- Dzieci, też mi… - powiedział i spojrzał na nią, a w oczach miał wesołe błyski. – Śpią, wiesz przecież. A drzwi są zamknięte. Zaczęła oddychać szybciej, bo zdjął z niej nocną koszule. Teraz ujął jej piersi w dłonie, a potem zaczął je muskać językiem. Pieścił ją, aż zaczęła mruczeć z rozkoszy. - Weź mnie – poprosiła, podnosząc ku niemu biodra. - Ależ jesteś niecierpliwa – wymruczał ochryple i przejechał palcem po jej udach, a ona westchnęła - Jeszcze raz! Głaskał teraz jej brzuch, uda, piersi, jego ręce i usta były wszędzie naraz. Przechodził przez nią dreszcze błogości, jak ciepłe morskie fale. W końcu opasła go nogami wokół bioder i zmusiła, by się na niej położył. Wiedziała, że jest od niej silniejszy i że może stawić opór, ale nie zrobił tego. Po prostu oparł się na łokciach i powoli w nią wszedł. Elizabeth poczuła, jak ją wypełnia, dotykając ram, gdzie jej ciało lubiło to najbardziej. Kiedy był już w środku, zastygł tam i obsypał pocałunkami jej czoło i policzki. Bawił się płatkami uszu, całował jej szyję tak długo, aż poczuła, jak ogarnia ją wściekłe pożądanie. W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać i, mimo że Kristian nawet się nie poruszył, nagle poddała się wszechogarniającej fali rozkoszy. Poczekał, aż się uspokoiła, po czym zaczął ją znów pieścić. - Nie mam siły na więcej –westchnęła, ale wiedziała, że to nieprawda. Poczuła, że on na nowo zapanował nad jej ciałem i wygięła się w łuk, wychodząc u naprzeciw. Elizabeth przeciągnęła się w pościeli o pomyślała o tym, co Kristian powiedział w nocy. Helene musi sama odkryć, jaki Pål jest naprawdę. Tylko jak miała to zrobić? Tego Elizabeth nie wiedziała, bo przyjaciółka wydawała się ślepa i głucha. Zerwała się z łóżka. Przecież czekał na nią nowy dzień. Nieco później tego ranka Elizabeth postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wpadła do kuchni, a wtedy Amanda, zawstydzona, zeskoczyła z kolan Olego. - Ojejku. Przeszkodziła, w czymś? – Elizabeth ze śmiechem pogłaskała Amandę po pokraśniałym policzku. - Siedzieliśmy sobie i… rozmawialiśmy o imieniu dla maleństwa – wyjąkała Amanda, energicznie jeżdżąc ścierką po kuchennym blacie. - I co ustaliliście? - Trochę o tym gadaliśmy, ale dziecko urodzi się dopiero na zimę, mamy jeszcze dużo czasu – powiedział Ole. Elizabeth znalazła w szufladzie przybory do pisania.

- Czas szybko leci – rzekła w roztargnieniu i siadła przy stole – Potrzebuję paru rzeczy d domu. Ole, przejdziesz się do składu? Chłopak gorliwie przytaknął. - Zrób listę, a ja się tym zajmę. Elizabeth wymieniła kawę i przyprawy. Uznała, że potrzebuje też cukru. Spojrzała z uwagą na Amandę. - Trzeba cię trochę ozdobić, Helene i Linę też – stwierdziła. – Co byś powiedziała na koronkę? Amanda aż klasnęła w ręce. - Cudowna jesteś, Elizabeth. Koronka! Przyszyję ją maleństwu do ubranka. Już je zaczęłam robić. Ale zużyłam tylko tę wełnę, co mi dałaś. - Kochanie, znajdzie się dla ciebie i wełna i płótno – uśmiechnęła się Elizabeth i zanotowała, że trzeba kupić łokieć koronki dla każdej ze służących. Już nie pierwszy raz dostawały od niej takie prezenty. Zawsze im coś dawała po okresach wytężonej pracy. - Znajdź też coś dla siebie – powiedziała do Olego. - Żebyś mi tylko nie wrócił z tytoniem do żucia – rzucił ostrzegawczo Amanda. – Cóż to za paskudne świństwo! - Na coś takiego nie marnuję pieniędzy. Myślałem raczej o nowych haczykach do wędki. Dzięki, Elizabeth – Ole wziął od niej karteluszek i pieniądze, które włożyła do skórzanego woreczka. – Pojadę od razu – oświadczył. - Poczekaj chwilę, podwieziesz mnie kawałek. Muszę lensmanowej podrzucić trochę wełny – powiedziała Elizabeth. Nie była to cała prawda. Swego czasu żona lensmana podziwiała żółtą barwę, która Elizabeth udało się uzyskać a wełnie i gospodyni obiecała jej przy okazji kłębek. Całkiem jednak o tym zapomniała. Do dzisiaj, kiedy nagle pomyślała, że będzie miała okazję porozmawiać z lensmanem. Może on wie coś więcej o Pålu? Na podwórzu podbiegła do niej Ane w towarzystwie drugiej dziewczynek. Elizabeth rozpoznała w niej córkę jednego z parobków. - Wybieram się do lensmanowej z wełną – poinformowała córkę. – Ole jedzie do składu, więc jak będziecie grzeczne, może dostaniecie po kawałku cukru. - Będziemy grzeczne – zapewniła ją Ane. Na podwórzu zjawiła się teraz Lina i Elizabeth powiedziała jej o swoich planach. - Popilnuj dzieci – rzuciła przez ramie, wsiadając na wóz. -A jak chcesz wrócić? – spytał Ole, kiedy stanęli przed domem lensmana.

- To długo nie potrwa, ruszę więc powoli w stronę domu i zabierzesz mnie z drogi, jak będziesz wracał. Spacer dobrze mi zrobi. Kiedy odjechał, Elizabeth stała przez chwilę przyglądając się domostwu lensmana. Było ono pomalowane na biało, a zabudowania wokół niego na żółto. Pomyślała, że tylko bardzo bogaci ludzie mogą sobie pozwolić na taki drogi kolor. Zazwyczaj budynki gospodarcze malowano na ciemnoczerwono, tanią farbą, rozcieńczają bydlęcą krwią. Niektórzy nie mieli nawet takiej i używali smoły, co było najtańsze. Poniżej domostwa było już morze, na falach widziała białe grzywy. Na ciągnących się wzdłuż ścian domu kwiatowych grządkach położono gałązkami jałowca, ścieżki między zabudowaniami wysypane były piaskiem z tłuczonymi muszelkami. Trzeba było przyznać, że obejście było pięknie utrzymane. Zauważyła lensmana. Stał na środku podwórza na szeroko rozstawionych nogach i wydawał się z satysfakcją przyglądać swojemu dostatkowi. Kiedy zobaczył Elizabeth, natychmiast do niej przyszedł. - Witam, witam – pozdrowił ją, wyciągając swoją wielką łapę. - Dzień dobry. Stoicie tak i cieszycie się dobrą pogodą? – zagaiła. - Tak, wcale się nie chce wchodzić do domu. No i trzeba doglądać robót – dodał, gładząc się po wielkiej brodzie. Elizabeth podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła dwóch mężczyzn, którzy budowali coś w ogrodzie. - A co tam stawiacie? Lensman włożył kciuk do kieszeni kamizelki, by lepiej był widoczny zloty łańcuszek. - Pawilon – oznajmił dumnie. Elizabeth przypomniała sobie, że była o tym mowa poprzedniego dnia przy obiedzie. - Aha. Pewnie dobrze cos takiego mieć. - Są ostatnio bardzo modne, takie pawilony – wyjaśnił lensman. – Lato tu na północy jest często chłodne, więc jak się chce korzystać z ogrodu, nie ma się wyboru. Elizabeth nie bardzo pojmowała sens posiadania takiej nowy budowli. Czy naprawdę lepiej było siedzieć w małym domku niż w dużym domu? I tu, i tam jest dach i ściany. Postanowiła jednak trzymać język za zębami i uśmiechała się, gdy lensman opowiadał o swoim nowym osiągnięciu? Na koniec wyciągnął rękę i z uwaga spojrzał na Elizabeth. - Ja tu gadu – gadu, a wy pewnie chcecie rozmawiać z moją zoną? Chyba że macie inną sprawę. - Mam dla niej wełnę – zaczęła Elizabeth nieco niepewnie. – Ale chciałabym też

zamienić parę słów z wami. - Ach tak? Wejdziemy do środka? - Nie, to krótka sprawa, możemy ją załatwić tutaj. Jest tak, że jedna z moich dziewcząt, Helene, właściwie moja przyjaciółka… - Tu zawahała się na chwilę. – Zeszła się z Pålem Persą, a on, jak dobrze wiecie, zamieszany jest w nieciekawą historię… Wiecie, że ja plotek nie słucham. Ale ta sprawa… - Zamilkła. - Wiem, do czego zmierzacie i znam was na tyle długo, że wiem, że nie jesteście plotkarą. - Proszę mi mówić po imieniu – powiedziała Elizabeth. - Taaak… O czym t mówiliśmy? Aha, Pål Persa. Słyszałem, że wyjechał. Czyżby wrócił? - Tak, a Helene mówi, że się pobiorą. Na własne oczy widziałam u niej ślady po biciu… Nie wiem, jak je opisać, ale wyglądały paskudnie. Przypomniałam sobie też, że próbował kiedyś wziąć jedną służącą gwałtem… Lensman uniósł krzaczaste brwi. - Coś podobnego… - Zamknął na chwilę oczy, a potem zapatrzył się w morze. Stał tak długo, aż Elizabeth pomyślała, że całkowicie zapomniał o jej obecności. - Co chcesz, żebym w tej sprawie zrobił? – spytał w końcu. - Nie wiem – wyznała szczerze Elizabeth i poczuła się głupio. Może przybycie tu było pochopne? Ale co innego mogła zrobić? - Niewiele mogę zdziałać – powiedział lensman, westchnąwszy ciężko. – Ktoś musi się do mnie zgłosić, albo Helene, albo tamta służąca. - A to, co zrobił z żoną? – spytała Elizabeth zdesperowana. - Nie mamy żadnych dowodów – odparł spokojnie. – To tylko słowo przeciw słowu. - Rozumiem. – Elizabeth pokiwała głowa, czując, jak uchodzi z niej powietrze. Ostatnia iskierka nadziei zgasła. – Cóż, dziękuje – powiedziała zgnębiona i wyjęła kłębek wełny, który zabrała ze sobą z domu. – Dajcie to żonie, powiedziała kiedyś, że to ładny kolor. Jeśli chce, mogę ufarbować więcej. - Naprawdę nie chcesz wejść do środka? - Dziękuje, ale zaraz po mnie przyjadą. Może innym razem. – Odwróciła się, by odejść. Wtedy powiedział szybko i cicho: - Jeśli zdobędziesz zeznanie tej służącej, będziemy coś na niego mieli wtedy będę mógł coś zdziałać.

Elizabeth spojrzała na niego i skinęła głową. - Jeszcze raz dziękuję, zobaczę, co się da zrobić. – Wskazała ręką na pawilon. – Ładny będzie – rzekła na koniec o zobaczyła, jak twarz lensmana się rozpromienia.

Rozdział 3 Wracała do domu z ciężkim sercem. Nad jej głową przeleciało stado ptaków, kierując się do ciepłych krajów. Elizabeth stanęła i spojrzała w niebo: jakież te małe stworzenia były beztroskie i wolne! Złożyła dłonie w krótkiej bezgłośnej modlitwie. Panie Boże, daj mi siły, bym zdołała pomóc Helene. Amen. Ole nadjechał mniej więcej po godzinie. Palił się, by zrelacjonować, co usłyszał w składzie, ale Elizabeth była zamyślona i nieobecna duchem; wpuszczała więc jego słowo jednym uchem i wypuszczała drugim. Ole opowiadał o ostrej wymianie słów, którą podsłuchał. - I wtedy Merandus z Vagen mówi tak: - Stul pysk, szkielecie. Gdyby nie ten brud, co go masz na sobie, twoje ubranie nie miałoby się na czym trzymać. Nie kąpałeś się chyba od konfirmacji! Śmiał się tak, że omal nie spadł z wozu. Elizabeth uśmiechnęła się w roztargnieniu. Kiedy wróci do domu, mus posiedzieć chwil sama w salonie, żeby zebrać myśli i postanowić co dalej. Kiedy wóz wjechał na podwórze, z domu wyszła Lina. - O, już jesteście z powrotem? – Rozejrzała się po podwórzu. – A gdzie Ane? Znów gdzieś poszła? Poszukam jej, bo zaraz będzie obiad. - Ane została przecież w domu. Elizabeth zobaczyła, jak Lina blednie, cofa się o krok i potrząsa głową. - Myślałam, że pojechała z wami… Nie widziałam jej od waszego wyjazdu. Strach i złość spowodowały, że Elizabeth podniosła głos: - Na miłość boską, kobieto. Wyjeżdżam na pół dnia, a ty nie zauważasz, że nie ma dziecka? A ta dziewczynka, co z nią była? - Nie wiem… Miałyśmy tyle roboty, że… - Lina przerwała, w oczach miała lęk. Elizabeth machnęła na nią ręką, wbiegła do domu i padła do kuchni. - Dzieciaki zginęły. Czy ktoś je widział? – spytała Amandę i Helene. Obie pokręciły głowami i wymieniły znaczące spojrzenia. - Myślałam, że pojechały… - Już to słyszałam. Były tu przez cały czas, a teraz zniknęły. Musimy je znaleźć. – Głos się jej załamał, musiała na chwilę wstrzymać oddech, by się uspokoić. – A gdzie jest Maria? Też zniknęła? – zapytała nagle. - Nie, siedzi na strychu i tka – odpowiedziała szybko Amanda i wybiegła. Do izby

wpadł Kristian, a Elizabeth podbiegła do niego. - Ane i ta dziewczynka, z która była, gdzieś zginęły. Nie ma ich od rana. - Co ty mówisz? – Kristian chwycił ją za ramię i ściągnął ciemne brwi. - Słyszałeś. Nikt ich nie pilnował. Mogą być wszędzie. Muszę znaleźć Marię. - Odnajdę Ane – zapewnił Kristian. – Obiecuję ci to, Elizabeth. Odzyskasz ją. Elizabeth nie odpowiedziała, przez głowę przeleciała jej myśl: Chcę ją odzyskać żywą. Potrafisz to zrobić? Poprzestała na kiwnięciu głową, wyrwała mu się i pobiegła do Marii. Rozpoczęło się wielkie szukanie. Ole zawiadomił sąsiadów, a ci rzucili robotę i zebrali się na podwórzu w Dalsrud. - Czy ktoś w ogóle widział dzisiaj te dzieci? – zapytał Kristian, spoglądając na zgromadzonych. Pokręcili głowami. Niektórzy patrzyli w ziemię, grzebiąc w niej podeszwami zniszczonych butów. Zupełnie jakby się czegoś wstydzili i nie chcieli spojrzeć mu w oczy, pomyślała Elizabeth. Wiedziała, że nie może nikogo obwiniać za to, co się stało, ale w tym momencie lęk wziął w górę nad rozsądkiem. Z całych sił powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem i poddania się panice. - Wy dwaj pójdziecie w tę stronę – ciągnął Kristian, wskazując na torfowiska. Jeżeli dziecinki poszły w tamtym kierunku mogły wpaść w któreś z bagnistych jeziorek. Mimo że Elizabeth wiele razy prosiła córkę, by nigdy, przenigdy tam nie chodziła, mogło się zdarzyć, że to zrobiła. Bagna były bardzo zdradliwe: jeden fałszywy krok i znikało się na zawsze. Czując nagle ostre jesienne powietrze, otuliła się ciaśniej szalem. Dokąd one poszły? Czy nie marzną gdzieś tam? O czym Ane teraz myśli? Może płacze i się boi… A niech sobie płacze, bo to znaczy przynajmniej, że żyje. Elizabeth zerknęła na matkę drugiej dziewczynki. Kobieta płakała cicho, kryjąc twarz w dłoniach. Elizabeth podeszła do niej. - Znajdziemy je – odezwała się pewnym głosem, czując, że głośne wypowiedzenie tych słów dobrze robi jej samej. Kobieta otarła twarz brudnym rękawem i podniosła wzrok. - Wybaczcie, że okazuję słabość. Ale rozumiecie, że choć mam dziewięcioro dzieci, żadne nie jest zbyteczne, wszystkie są mi równie drogie. A co dopiero pani Elizabeth, która ma tylko jedno! – Potrząsnęła głową i wbiła wzrok w ziemię. - Znajdziemy je! – powtórzyła Elizabeth. Kobieta ostrożnie podniosła wzrok. - Słyszałam, że… widzicie różne rzeczy. A jeśli tak, powiedzcie, gdzie one są?

Elizabeth osłupiała. A więc ludzie już gadali o jej zdolnościach. Kto ją wydał? Czy Helene powiedziała coś Pålowi? Ludzie plotkowali i wyrabiali sobie opinie, zwłaszcza o rzeczach, których nie mieli pojęcia – na przykład o tym, że ona potrafi przewidzieć wydarzenia, zanim one w rzeczywistości nastąpią. - Nie słucha tego, co ludzie mówią – próbowała ją zbyć. – Umiem farbować wełnę i robić z roślin lekarstwa; wiele kobiet to potrafi. Ale widzieć zaginionych ludzi? Bez przesady. Tamta nic nie powiedziała, ale pod jej badawczym spojrzeniem Elizabeth czuła się tak, jakby była całkowicie obnażona. Kristian tymczasem podzielił sąsiadów na grupy i kilka z nich już opuściło podwórze. Elizabeth widziała, jak podążają w różnych kierunkach: ku bagnom, w stronę lasu i nad morze. - Wracajcie do swoich zajęć – rzuciła do Amandy. Helene stała i patrzyła na przyjaciółkę w milczeniu. Ciszę przerwała w końcu Elizabeth. - Ty też wracaj do domu. Ja pójdę szukać z nimi. Tak bardzo się martwię. - Teraz wiesz, jak czułam się ja, kiedy zniknął Pål – powiedziała Helene, odwróciła się na pięcie i odeszła. Elizabeth przez chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Zagotowało się w niej, pobiegła za przyjaciółką i mocno chwyciła ją za ramię. - Czy rozumiesz, co mówisz Helene? Zaginęło moje siedmioletnie dziecko, a ty porównujesz ją z tym… tym… - Nie znalazła słowa, które oddałoby to, co myślała o Pålu Persie. – Gdybyś sama była matką, wiedziałabyś, że dla swojego dziecka zrobi się wszystko… Nie istnieje nic cenniejszego. - Jak wiesz, nie mogę zostać matką – warknęła Helene, wyrywając się jej. Szybkim krokiem przemierzyła podwórze i weszła do domu. Elizabeth stała i patrzyła za przyjaciółką. Pokręciła głową i postanowiła rozmówić się z nią później. Teraz chodziło wyłącznie o Ane. Zwinęła dłonie w trąbkę i zaczęła wołać, a jej głos nałożył się na basowe okrzyki dochodzące z lasu. -Ane-Elise! Ane-Elise! – wolała Elizabeth, aż zaschło jej w gardle i zabrakło sił. Kristian kazał jej trzymać się blisko domu, na wypadek, gdyby dziewczynki wróciły. Tak czy owak, ktoś powinien na nie czekać, ale Elizabeth nie mogła ustać spokojnie. O wiele bardziej wolałaby ruszyć na poszukiwanie. - Nie ma małej łódki! – znad wody wrzasnął jeden mężczyzn.

Elizabeth zesztywniała: wróciły dawne wspomnienia. Przypomniała sobie, jak Maria i Indianne wzięły łódkę i wypłynęły ma fiord. Przyszła burza, a one straciły wiosła. Elizabeth nigdy nie zapomniała lodowatej trwogi, którą czuła, kiedy ich szukano. Był środek zimy i we wsi zostały same kobiety, bo mężczyźni łowili na morzu. Jakimś cudem dzieci wydostały się na wystającą z wody skałkę i ukryły się pod odwróconą łódką. Drugim cudem było to, że je znalazła. Ze wspomnień wyrwał ją okrzyk Kristiana: - Są! Widzę je! Gdy pojawił się na podwórzu, Elizabeth pobiegła mu na spotkanie. - Gdzie moje dziecko? – jęknęła, chwytając go za kołnierz kurty. - Na fiordzie, wzięły małą łódkę i znosi je na morze! – Wyszarpnął się, by biec do wody. Elizabeth wczepiła się weń z całych sił. - Płynę z tobą. - Nie, zabiorę ze sobą jakiegoś chłopa. Zostań tu i daj znać ludziom, by przestali szukać. - Spróbuj mnie zatrzymać! – Elizabeth popatrzyła nań twardo. – Ten tu może zostać i przekazać wiadomość dalej. – Wskazała na jedno z sąsiadów, który właśnie nadbiegł. – Ja popłynę po moje dziecko. Mężczyźni wymieniali spojrzenia i Kristian skinął głową. Silnymi ramionami spychając łódź na wodę, rzucił do niej: - No to, w imię Boże, wsiadaj. Ale nie narzekaj, że ci zimno. Ubrałaś się, jakby było lato. – Sam miał na sobie ceratowe rybackie ubranie i gumowce. Ściągnął z siebie kurtkę. - Bierz – nakazał. – I włóż. Chwycili każde za swoje wiosło. Wiatr od morza był lodowato zimny. Elizabeth pożałowała, że nie pobiegła po rękawice, bo jej palce już były czerwone z zimna. Spojrzała przez ramię i upewniła się, że zbliżają się do dziewczynek. Wiatr zmienił kierunek i spychał ich łódkę w stronę lądu. Teraz, kiedy już wiedziała, że dzieci wkrótce będą bezpieczne, strach Elizabeth zmienił się w gniew. Ane nie była małym dzieckiem i powinna już wiedzieć, czym grozi zabawa na wodzie. Naparła mocniej na wiosło, zanurzając je głębiej i wiosłowała jak wściekła, aż poczuła w ustach ołowiany smak. Kristian rzucał jej rozbawione i pełne podziwu spojrzenia. Elizabeth udawała, że tego nie widzi. W momencie, kiedy Kristian chwycił za burtę łódki dziewczynek, dała upust swojej złości:

- Czyś ty zupełnie zwariowała, Ane? Coś ty najlepszego zrobiła? Ile razy ci mówiłam, że nie wolno ruszać łódki? Podczas gdy dziewczynki wdrapywały się do ich łodzi, Elizabeth zasypała je pytaniami i oskarżeniami. Zupełnie nie przejmowała się łzami dzieci. Kristian przywiązał łódkę i znów chwycili za wiosła. Dziewczynki siedziały na ławce, ciasno do siebie przytulone. Elizabeth widziała, że palce mają czerwone z zimna i poczuła wyrzuty sumienia, ale nie dała tego po sobie poznać. - Coście zrobiły z tym starym żaglem? – spytał Kristian. Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że na dnie małej łódki coś leży. - Bawiłyśmy się, że mamy jacht… Taki jak mają Bertine i Simon w Bergen – wymamrotała Ane. – Ale wiatr nas porał, a potem żagiel się przewrócił i… - Głos jej się załamał niezgrabnym ruchem otarła oczy. Jej koleżanka cały czas siedziała ze spuszczonym wzrokiem i Elizabeth widziała, jak jej drży dolna warga. Dno łodzi wreszcie zaszurała o piach i Kristian wyskoczył na brzeg. Silnymi ramionami wystawił dziewczynki na ląd, a Elizabeth ujęła każdą za rękę i poprowadziła w górę. Na podwórzu stali sąsiedzi. Milczeli, a Elizabeth nagle pojęła, że czekają na jej reakcję. - Bardzo wam dziękuję za pomoc – powiedziała głośno, patrząc im po kolei w oczy. – Wielkie dzięki. Zapraszam do kuchni, trzeba się rozgrzać i posilić. Zaczęli chrząkać, tupać zziębniętymi nogami i wymieniać ciche uwagi. Elizabeth nie słyszała słów, ale wiedziała, że komentują jej zachowanie. Klęła jak chłop, wiosłowała jak chłop i w ogóle złamała wszelkie reguły, obowiązujące gospodynie w dużym majątku. - Zajmijcie się nią – zwróciła się do rodziców dziewczynki. – Jest zmarznięta i wystraszona, ale nic jej nie będzie. Matka przycisnęła córkę mocno do siebie. Po dłuższej chwili podniosła oczy na Elizabeth. - Nie wiem, jak wam dziękować – powiedziała wzruszona. - Nic się nie stało. Najważniejsze, że dzieci są uratowane. Elizabeth ścisnęła rękę Ane, szczęśliwa, że odzyskała córkę w dobrym zdrowiu. Będzie musiała z nią poważnie porozmawiać. Teraz jednak trzeba było zapewni jakąś przekąskę wszystkim, którzy brali udział w poszukiwaniach. Szczerze sobie na to zasłużyli.

Rozdział 4 - Nie wierzę własnym oczom, to naprawdę ty?! – wykrzyknęła Bergette, kiedy Elizabeth parę dni później pojawiła się na jej podwórzu. – Nie słyszałam ani konia, ani wozu – ciągnęła, rozglądając się wokół. - Bo przyszłam pieszo – wyjaśniła Elizabeth. – Pogoda taka piękna, że miałam ochotę się przejść. Nie przeszkadzam w pracy? – dodała, wskazując głową na kosz suchej bielizny, który Bergette trzymała w rękach. - Ależ skąd! Wchodź. Jesteś zawsze pożądanym gościem. Elizabeth powiesiła okrycie w sieni i weszła za Bergette do izby. Tapety i meble utrzymane były tutaj w miłych dla oka zielonych odcieniach. - Poproszę służącą, żeby zrobiła nam kawę i coś do przegryzienia – zagadała Bergette, wychodząc do kuchni. Elizabeth usiadła i czekała, mnąc w palcach chustkę. Lensman powiedział, że do wszczęcia postępowania, potrzebuje dowodów albo przynajmniej jednego zeznania. Służąca Bergette była więc jej jedyną szansą. Przyjaciółka wróciła z uśmiechem na twarzy. - Opowiadaj, co nowego, Elizabeth. Ja ostatnio prawie nie wychodzę z domu. - To zupełnie jak ja odparła z uśmiechem Elizabeth. – Teraz jest tak, że ludzie zbierają się na pogaduszki wyłącznie z okazji pogrzebów. Nagle zasłoniła usta, czując jak twarz zalewa jej rumieniec. Miał to być żart, ale tutaj był zupełnie nie na miejscu: niespełna rok wcześniej Bergette straciła syna. – Wybacz, Bergette – powiedziała cicho. - Rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. – Bergette pogłaskała ją po ręce, ale Elizabeth wiedziała, że jej słowa sprawiły jej przykrość. Do izby weszła służąca, niosąc tacę z kawą. Elizabeth poznała ją od razu i serce mocniej jej zabiło: była to ta sama dziewczyna, którą Pål próbował zniewolić. Służąca dygnęła i odezwała się niepewnie: - Chciałam tylko powiedzieć, że Karen –Louise płacze i nie chce przestać. Może by pani do niej poszła? Bergette natychmiast wstała. - Jest przeziębiona i nie może spać – wyjaśniła. – Dolej kawy Elizabeth – rzekła do służącej. – Ja zaraz wrócę. Służąca zrobiła, co jej kazano i już miała wyjść, kiedy Elizabeth schwyciła ją za nadgarstek i spytała cicho: - Opowiedziałaś komuś, co ci zrobił Pål Persa? Dziewczyna

pokręciła głową i próbowała wyszarpnąć rękę. - Czekaj! – poprosiła Elizabeth. – Powinnaś donieść o tym lensmanowi. Powiedz mu, że Pål próbował cię wziąć gwałtem. Opowiedz, co cię wtedy spotkało. Dziewczyna wbiła w podłogę i zagryza wargę. - Co ci jest? – zapytała Elizabeth. – Boisz się? Mogę iść z tobą. Lensmanowi nie wolno o takich rzeczach rozpowiadać, więc nich zostanie to między nami. - Przecież do niczego nie doszło, wic nie rozumiem, na co to komu… Elizabeth nasłuchiwała kroków Bergette. Musiała przekonać służącą, zanim ktoś im przeszkodzi: druga taka sposobność mogła się nie zdarzyć. - Wszystko ci później wytłumaczę, tylko to zrób. Proszę cię – dodała. – Obiecuję, że nie będziesz przez to miała kłopotów. Służąca pokręciła głową, wzrok miała nadal wbity w podłogę. - Kochanie – prosiła Elizabeth. – Jeśli pójdziesz do lensmana, pomożesz innej dziewczynie. Więcej ci teraz nie mogę zdradzić. Nie masz nic do stracenia, naprawdę. - Przepraszam, ale nic nie mogę nikomu powiedzieć, bo nic się nie wydarzyło… - Jak to: nie wydarzyło? – powtórzyła Elizabeth. – Przecież sama widziałam! Nagle coś ją tknęło. - Czy to Pål zabronił ci o tym mówić? Służąca pokręciła głową, ale zawahała się na moment. - Groził ci… - stwierdziła. - Muszę już iść – żachnęła się dziewczyna, wyrwała rękę i wybiegła z izby. Elizabeth osunęła się na krzesło. Nic więcej nie mogła już zrobić. Nawet gdyby dziewka opowiedziała wszystko lensmanowi, nie wystarczyłoby to do ukarania Påla. Poza tym byłoby to słowo przeciwko słowu. Być może lensman dałby więcej wiary Pålowi, dorosłemu mężczyźnie, niż dziewczynie, która nawet jeszcze nie była konfirmowana.. W izbie panowała cisza. Z pięterka dobiegał płacz dziecka i głos Bergette, nucącej starą kołysankę. Mogłabym poprosić służącą, żeby opowiedziała o tym wszystkim Helene, pomyślała, ale porzuciła ten pomysł: przyjaciółka i tak byłej nie uwierzyła. Siedziała pogrążona w myślach i aż podskoczyła, kiedy do izby nagle wszedł Sivgard. - Coś taka nerwowa? – zapytał? Elizabeth pokręciła głową. - Nie, po prostu mnie zaskoczyłeś – powiedziała spokojnie, chociaż dostała gęsiej skórki na jego widok. Sivgard usiadł na krześle Bergette i założył nogę na nogę.

- Gdzie twoje dziecko? – Przez chwilę przyglądał się własnym paznokciom, a potem przeszył ją wzrokiem. - W domu. - Ile ma lat? - Siedem. Kiwnął głową w zamyśleniu. Elizabeth przyglądała mu się ukradkiem. Jasne włosy ułożone miał w piękne fale, do białej koszuli nosił kamizelkę jego spodnie były elegancko odprasowane, a buty wyczyszczone do połysku. - Gdyby nie ty, mój syn Emil w styczniu skończyłby rok – rzekł Sivgard. - Sivgard, wiesz doskonale, że bliźnięta urodziły się o miesiąc za wcześnie, i że Emil był zbyt słaby, by przeżyć. A zadecydował o tym Pan Bóg, nie ja. Jeśli zaś chodzi o Bergette, to myślę, że… - Gówno mnie obchodzi, co myślisz – odparł Sivgard, zrywając się z krzesła. – Obiecałem sobie i tobie, że nie ujdzie ci to na sucho. I mam zamiar dotrzymać tej obietnicy. Elizabeth patrzyła na niego zaskoczona, myśląc, że zwariował. Sivgard mówił dalej, teraz już spokojnie, ale ton miał zjadliwy: - Ane urodziła się w czerwcu, więc zaciążyłaś we wrześniu, tak? - A co to ma do rzeczy? - Mogłaś zajść w ciążę w Dalsrud. To wtedy tam się znalazłaś. Elizabeth wstała i zacisnęła ręce w pieści tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w skórę. - Co sugerujesz? Chcesz przez to powiedzieć, że Kristian jest ojcem mojej córki? Uzębienie Ane odziedziczyła po mojej matce, jakbyś nie wiedział. Sivgard roześmiał się sztucznie. - Myślisz, że ludzie w to wierzą? - Mam tego dosyć. Kristian dowie się, co ty wygadujesz. – Energicznie chwyciła szal i zabrała się do odejścia. - Nie powiesz Kristianowi ani słowa – rzucił kpiąco Sivgard. – Bo się zdradzisz. Żyjesz w kłamstwie, Elizabeth. Kłamstwie, które nie może się wydać. Elizabeth czuła, jak krew gwałtownie odpływa jej z twarzy. - Jak śmiesz coś takiego mówić? Sivgard podniósł jedną brew. - Widzę po tobie, że mam rację. Prawd i tak zawsze wyjdzie na jaw! Elizabeth ciężko oddychała, a po jej ciele rozpełzał się strach. Poczuła, ja miękną jej kolana, a kiedy się odezwała, własny głos zabrzmiał obco w jej uszach:

- Dosyć! Więcej nie udało jej się powiedzieć. W głowie miała chaos. Kiedy wypadła do sieni, z góry schodził Bergette z Karen-Louise na rekach. - Idziesz już? – zapytała, a w głowie miała żal. - Nie chce spać. Przepraszam, że to trwało tak długo. Kiedy Elizabeth głaskała dziecko po okrągłych, miękkich policzkach, czuła, że ręka jej drży. Mała wyglądała już nieco lepiej, przytyła i miała więcej włosków. - To nie dlatego – wyjaśniła Elizabeth. – Musze już iść. Mam pilne zamówienie na farbowanie wełny. Musisz wziąć kiedyś Karen-Lousie i odwiedzić nas w Dalsrud – mówiła szybko, jednocześnie ubierając się. Dziękuję za kawę – dodała pospiesznie. Bergette uśmiechnęła się. - Cała przyjemność po mojej stronie. Zajrzę do was któregoś dnia. Dzięki za odwiedziny, chociaż żeby sobie nie pogadały. - Nadrobimy następnym razem – rzuciła Elizabeth, wychodząc. Szłapak lunatyczka, a w uszach dzwoniły jej ostatnie słowa Sivgarda: Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw. Skąd mu to wszystko przyszło do głowy? Czy to tylko niegodziwość podsunęłam te słowa? Nie mogła pojąć, jak można coś takiego powiedzieć, ale nasłuchała się tylu wiejskich plotek, że nic jej już nie dziwiło. Wzdrygnęła się, kiedy uświadomiła sobie nagle, że nie idzie już sama. obok niej kroczył Pål Persa. - Gadałaś z Sivgardem? – spytał. Elizabeth nie odpowiedziała. W jej umyśle zakiełkowało straszne podejrzenie. - Może wspomniał o pokrewieństwie między Ane i Kristianie? – ciągnął Pål. - To twoja sprawka? – zapytała Elizabeth ochrypłym głosem. Pål się roześmiał. W jego wzroku pojawiło się coś dzikiego, a Elizabeth na ten widok poczuła, że brakuje jej powietrza. - Jak to wymyśliłeś? I czego ode mnie chcesz? - Chcę cię zniszczyć! – wycedził przez zęby, podchodząc bliżej. – Myślałaś, że masz władzę, bo mnie stąd wygnałaś, ale się pomyliłaś. Może Helene wie coś o twojej przeszłości? Jeśli tak, wydobędę to od niej. Nikt bezkarnie nie igra z Pålem Persą, zapamiętaj to sobie! I z tymi słowami zostawił ją na drodze, a Elizabeth poczuła falę mdłości. Zgięła się w pół i zwymiotowała. Może nie doceniła Påla. Może był silniejszy niż myślała. Nie miała już wątpliwości,

że był niebezpieczny.