AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony118 073
  • Obserwuję108
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań69 177

Angelsen Trine - Córka Morza 09 - Niebezpieczne Uczucia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :641.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 09 - Niebezpieczne Uczucia.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 25 osób, 31 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 124 stron)

TRINE ANGELSEN NIEBEZPIECZNE UCZUCIA

Rozdział 1 - Chcecie zobaczyć, jak wygląda mój ukochany? – powtarzała Lina, wymachując obrazkiem, który trzymała w ręce. - No pewnie – uśmiechnęła się Elizabeth. Wytarła dłonie w fartuch, by na pewno mieć czyste i suche palce. Ostrożnie ujęła czarno – biały obrazek i przyglądała się mężczyźnie. Stał obok jakiejś beczki i patrzył w dal, przed siebie. Fotografia była mała i niewyraźna, nie dało się rozróżnić rysów, poza tym mężczyzna nosił bujną brodę. - Wędrowny fotograf je zrobił – wyjaśniła Lina. – I właściwie to się nie nazywa obrazek, tylko fotografia. On tak mi pisze w liście. Dałabyś wiarę, że można zrobić coś takiego? Elizabeth musiała się z nią zgodzić – rzeczywiście trudno uwierzyć. Spojrzała na Kristiana, który wciąż stał w tym samym miejscu. - A ty nie przyjedziesz zobaczyć? – spytała zdziwiona. – Widziałeś już przedtem taką fotografię! - E tam, nie ma za bardzo czego oglądać – uciął krótko. Elizabeth znowu spojrzała na obrazek, Helene pochylała się nad nią. - No nie, przestańcie się już gapić na tego człowieka. Nie możemy tu sterczeć przez cały dzień! – krzyknął Kristian. - Co ci się tak nagle zaczęło spieszyć? – zdumiała się Elizabeth, najwyraźniej nie mając zamiaru wypuścić fotografii z ręki. – Jak to mówiłaś, Lina, jak się ten twój ukochany nazywa? - Andreas Sandberg. - A, no tak – przypomniała sobie Elizabeth, oddając kartonik. - No, Kristian, ty też chodź zobaczyć – powtórzyła Helene. Wzięła fotografię od Liny i podsunęła ją Krystianowi. – Może go znasz. Przecież co roku jeździsz do Kabelvaag na zimowe połowy. - Nie, nigdy go nie widziałem – odparł pospiesznie. - A może ty, Ole, wiesz, kto to taki? – dowiadywała się Elizabeth. Parobek studiował podobiznę ze zmarszczonymi brwiami. - Nie, nie wydaje mi się. - On nie pochodzi z Kabelvaag – wtrąciła Lina. – On… W tej samej chwili Amanda wypuściła z rąk talerz, który roztrzaskał się na tysiące

drobnych kawałków. - Przepraszam, przepraszam – powtarzała przerażona. Ja nie chciałam. – Pospiesznie przyniosła szczotkę i zaczęła zmiatać skorupy. – Ja oczywiście zapłacę, potrąćcie mi z pensji. - Głupie gadanie – zaprotestowała Elizabeth. – Nie będziemy robić sprawy z powodu jakiegoś talerza. Poza tym był stary, z tego kompletu zostały nam tylko dwie sztuki, po prosto sprzątnij to i już. Lina podbiegła, żeby pomóc Amandzie, a kiedy skończyły Kristian wyją z kuchennej szuflady nóż i kamienną osełkę. - Mam zajęcia w obejściu – oznajmił. - Przepraszam, że zapyta – zwróciła się do niego Lina niepewnie. – Ale czy Andreas, mój ukochany, mógłby przyjechać do mnie z wizytą, może na początku jesieni? On, oczywiście, nie chce być ciężarem, będzie pracował we dworze na swoje utrzymanie. Elizabeth uśmiechnęła się. - No coś ty! Nie będziemy gościa zmuszać do pracy za łóżko i trochę jedzenia. - Nie będzie tu odwiedzin żadnych ukochanych – uciął Kristian tak gwałtownie, że Elizabeth podskoczyła. - Co masz na myśli? - To, co powiedziałem. Służące nie będą tu przyjmować swoich kawalerów. A poza tym jedna robota goni drugą, to nie jest czas na wizyty. Z tymi słowami wybiegł, zatrzaskując za sobą drzwi. Helene i Amanda spojrzały po sobie spłoszone. Ole chrząknął. - Chyba ja też wrócę do swoich zajęć – mruknął, po czym i on zniknął. - Cóż to za dziwne zachowani, pomyślała Elizabeth. - On nie miał nic złego na myśli, Lina – powiedziała. – Jest po prostu zmęczonym a zresztą rzeczywiście, tyle tu roboty, że trudno zapraszać gości na dłuższe pobyty. Może innym razem. Lina skinęła głową, wpatrując się znowu w fotografię, - To głupie z mojej strony, że spytałam o coś takiego – szepnęła. – Niedługo zaczną się wykopki, potem strzyżenie owiec i uboje, i nie wiadomo co jeszcze. - Może innym razem – powtórzyła Elizabeth i więcej nie poruszały już tego tematu. Nadszedł październik. Trudna pora roku, kiedy to bóstwa pogody nie mogą się zdecydować, czy ma być śnieg, czy deszcz. Tego dnia deszcz nieustannie zacinał w szyby, a drzewa w gwałtownych podmuchach wiatru zgniły się aż do ziemi. Elizabeth biegła właśnie na strych, gdy na schodach zderzyła się z Ane.

- Bądź ostrożniejsza – krzyknęła na córkę, ale złapała ją za rękę, zanim mała zdążyła spaść. – Nie widziałaś czasem Kristiana? - Maria jest strasznie głupia – poskarżyła Ane, nie zwracając uwagi na pytanie matki. – Ona mówi, że ja wyglądam jak królik! - Nie, w żadnym razie nie wyglądasz jak królik, i nie mów o ludziach, że są głupi – odparła Elizabeth, zaglądając do kantoru Kristiana. - Ona mówi, że mam za duże zęby. – Ane pokazała swoje dwa nowe siekacze. W porównaniu z maleńkimi mlecznymi ząbkami, były rzeczywiście duże. Ale nie na to Elizabeth zwróciła uwagę przede wszystkim. Jeden z przednich zębów zachodził na drugi, dokładnie tak samo jak u Kristiana. Poczuła, że przenika ją zimny dreszcz. Zauważyła to już wcześniej, ale ostatnio skrzywienie stało się wyraźnie większe. Nigdy przedtem nie przemknęło jej nawet przez myśl, że Ane mogłaby odziedziczyć jakieś charakterystyczne cechy swojego przyrodniego brata. Fakt, że oboje są bardzo opiekuńczy wobec zwierząt, to nic szczególnego, ale to tutaj…! - Nakrzyczysz na Marię? – spytała Ane. Elizabeth nie mogła wydobyć z siebie słowa, stała tylko i patrzyła na córkę. Może to się z wiekiem zmieni, myślała z nadzieją, wiedziała jednak, że chyba nie powinna za bardzo na to liczyć. Mogła tylko oczekiwać, że nikt nie zauważy rodzinnego podobieństwa. -Mamo – denerwowała się Ane, tupiąc ze złością nogą. – Tylko patrzysz, a nic nie mówisz! Masz zamiar nakrzyczeć na Marię, czy nie? Elizabeth opanowała się i skinęła głową. - Oczywiście, że z nią porozmawiam. Szukała jakiejś wymówki, żeby zakończyć tę rozmowę. - Teraz muszę znaleźć Kristiana – rzekła pospiesznie. – Zanosi się na wichurę, musimy sprzątnąć to, co jest na dworze. Ane marudziła coś za jej plecami, ale Elizabeth nie usłyszała, co dziecko mówi. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła, na progu stał Sigvard, mąż Bergette. - Dzień dobry i szczęść Boże – przywitał się. - Ach, to ty? Chyba z Bergette nie dzieje się nic niedobrego? – spytała Elizabeth pośpiesznie, zaniepokojona o ciężarną przyjaciółkę. Do porodu zostały jeszcze cztery miesiące. Dziecko będzie chyba bardzo duże, zgadywała Elizabeth, bo Bergette już teraz zrobiła się gruba.

- Nie, Bergette ma się świetnie. A gdyby coś szło nie tak, to przecież mamy doktora. Powiedział to z mdłym uśmiechem, który jednak nie obejmował oczu. W jego głosie też brzmiała nuta niechęci. Elizabeth przypomniała sobie tamten dzień, kiedy Bergette zwierzyła jej się, że jest brzemienna. Sigvard stał wtedy za firanką i przysłuchiwał się ich rozmowie. Co jest w tym mężczyźnie? I czego chce ode mnie? Nagle zdała sobie sprawę, że Sigvard o coś ją pyta. Opanowała się więc i poprosiła, by powtórzył. - Pytałem o Kristiana. Potrzebuję pomocy, by umieścić łódź w szopie, zanim wichura rozpęta się na dobre. Nie wiesz, gdzie go mogę znaleźć? - Jest w szopie na łodzie – odparła Ane rezolutnie. – Maria mówi, że jestem podobna do królika – mówiła na tym samym oddechu. – Popatrz tu! – Uśmiechnęła się tak, żeby zobaczył jej zęby. - Ja myślę, że Maria jest zazdrosna – rzekł Sigvard spokojnie i potargał jasne włosy dziewczynki. - Jak kto? – spytała Ane, przechylając głowę na bok. - Bo ty masz takie same zęby jak Kristian. – Wbił spojrzenie w Elizabeth. A ona zesztywniała. Nagle zaschło jej w gardle. Właśnie o to się przed chwilą tak martwiła. - No to mamy z Kristianem już dwa podobieństwa – szczebiotała Ane. – Kochamy zwierzęta i mamy takie same zęby. Och, jak się cieszę, muszę mu o tym powiedzieć! Tylko ty mu czasem nic nie mów. Sigvard nie odpowiedział, ale uśmiech, który posłał Elizabeth, sprawił, że dostała gęsiej skórki. - To Kristian tego nie wie? – spytał zanim zamknął za sobą drzwi. - Myślisz, że on nie powie Krystianowi? – zastanawiała się Ane zaniepokojona. - Nie, oczywiście, że nie – zapewniła Elizabeth w nadziei, że słowa, które wypowiada brzmią przekonująco. Ale głos jej lekko drżał i dłonie zrobiły się lepkie. Musiała je więc wytrzeć o spódnicę. - Chyba poszukam Marii – oznajmiła Ane. – Poproszę, żeby mi pomogła w pisaniu liter. Wyglądało na to, że już wybaczyła ciotce tego królika, bo, podskakując radośnie, pobiegła do salonu. Elizabeth wypuściła powietrze z płuc i skuliła się. Co powinna powiedzieć, gdy Kristian wspomniał o podobieństwie jego zębów z zębami Ane? Kurczowo skrzyżowała ręce na piersi, miała wrażenie, że jeśli je puści, to straci równowagę. Mózg

wydawał się pusty, żadnej odpowiedzi. Został tylko strach o to, co mogłoby się stać, gdyby cała sprawa wyszła na jaw. Powinna była wyznać mu wszystko na samym początku, jeszcze przed ślubem. Fakt, że tak długo skrywała przed nim tę tajemnice, jeszcze pogarszał sytuację. Jeśli on któregoś dnia dowie się prawdy, będzie musiała jeszcze bardziej się tłumaczyć. Przez trzy lata małżeństwa zdołała to przed nim zataić. Tylko Helene wie, jak było naprawdę, ale ona nigdy jej nie zdradzi. Nikomu nie powie, tego Elizabeth może być pewna. W tej samej chwili z kuchni wybiegła właśnie Helene. - Och, moja droga, jakżeś ty mnie przeraziła! – krzyknęła, przyciskając rękę do serca. – Dlaczego tu stoisz? – spytała, przyglądając się z zaciekawieniem Elizabeth, - Dlaczego, że… nie, to nic, szłam po prostu do kuchni. Później porozmawia z Helene, kiedy nie będzie taka wzburzona. Helene tymczasem wzruszyła ramionami. - Muszę pozbierać pranie, które wisi na sznurze. Pójdziesz ze mną, czy masz inne zajęcia? Elizabeth ruszyła za przyjaciółką, wdzięczna, że ma coś do zrobienia. Szły pochylone, pod wiatr. Krople rozbryzgiwanej przez wichurę morskiej wody docierały aż do samego domu. Elizabeth spojrzała pośpiesznie w stronę kamienistego wybrzeża, ale nie zauważyła ni Kristiana, ani Sigvarda. Może są w szopie na łodzie, albo przesłania ich jakaś skała. O czym rozmawiają? Czy Sigvard powiedział Krystianowi o swoich podejrzeniach? Nie może przecież wiedzieć, że Leonard był biologicznym ojcem Ane. Może sądzi, że Kristian i ona sypiali ze sobą przed ślubem, jeszcze w czasach, kiedy ona była służącą w Dalsrud, ale z jakiegoś powodu Elizabeth nie powiedziała o ciąży? Sigvard pewnie wierzy, że Elizabeth przyznała się Krystianowi, iż to Jens jej ojcem jej dziecka, a teraz on wyjawi mu prawdę! Co też Kristian pomyśli? Przecież dobrze wie, że on ojcem Ane nie jest. Wiatr szarpał rozwieszonymi na sznurach ubraniami, spódnice plątały nogi kobiet, ich włosy wysuwały się spod chusteczek i powiewały na wietrze. - Wiatr porwał moje majtki! – zawołała Helene przekrzykując huk wiatru. – A miała tylko dwie pary! Elizabeth widziała, jaka zmartwiona jest przyjaciółka. - Dostaniesz ode mnie nowe – krzyknęła w odpowiedzi. – Takie z koronkami! – Zdjęła resztę prania i podbiegła z powrotem do domu. - Naprawdę? – spytała Helene, kiedy znalazły się na ganku. Elizabeth przytaknęła. - Oczywiście! Zaraz pójdę po nie na strych. A ty możesz zacząć prasować – rzekła i

podała jej naręcze ubrań. W pokoju na strych stała długo przy oknie i wyglądała na dwór. Morze przypomniało kocioł gotującej się wody, skaliste wysepki i szkiery zniknęły pod falami. Nagle przyszła jej na myśl Lavina z Wyspy Topielca. Jak ona sobie tam radzi? Dom musi być bardzo narażony na ataki wichury. Elizabeth wspomniała kiedyś o tym Krystianowi, ale on odpowiedział, że wyspa jest duża, można się tam czuć niemal jak na stałym lądzie, a mała zagroda Laviny stoi od wielu pokoleń i przetrwała różne pogody. Kiedy Elizabeth była mała, ojciec opowiadał jej, że jeśli morze jest takie wzburzone, jak teraz, to znaczy, że upiory urządzają sobie bal. Wszyscy ci mężczyźni, którzy zginęli na morzu i nie zostali pochowani w poświęconej ziemi, zmieniają się w upiory. Czy z Jensem też się tak stało? Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie chciała znowu wywołać bolesnych obrazów jego śmierci w spienionej, lodowatej wodzie. Nie chciała myśleć, że znalazł mokry grób. Chciała go zapamiętać takim, jak był w czasach ich małżeństwa. Kiedy śmiał się do niej i kiedy nazywał Ane swoją małą Elizabeth. Kiedy brał żonę na kolana i mówił, że wygląda niczym anioł i że zawsze będzie ją kochał. Ja kocham Kristiana, myślała Elizabeth, ale tego, co było między Jensem a mną, nic nie zastąpi. Dzieliliśmy wszystko. Również tajemnice. Próbowała odsunąć od siebie wspomnienia. Jens jest przeszłością – nie żyje. Przez jakiś czas wierzyła, że nie utonął, ale najwyraźniej się myliła. Teraz jest pewna, że Jens zniknął na zawsze, a ona powinna patrzeć w przyszłość. Kiedy wróciła do kuchni, Kristian już tam był. Stał i rozmawiał z Olem. Opowiadał mu, że wprowadzili łódź do szopy. Próbowała zorientować się po brzmieniu głosu męża, w jakim jest humorze, ale jej się to nie udało. A może Sivgard, mimo wszystko, nic nie powiedział? Nie znalazła jeszcze odpowiedniego wytłumaczenia na wypadek, gdyby Kristian zaczął pytać. Zwilżyła wargi i stanęła obok. - Z łodzią wszystko poszło dobrze? – zagadnęła. On spojrzał na nią i skinął głową. Czy pojawiło się coś w jego wzroku? Czy oczy są ciemniejsze niż zwykle? - Musimy się przygotować na prawdziwy jesienny sztorm – rzekł, ogarniając wzrokiem kuchnię. Lina otarła ręce w fartuch. Były mokre po zmywaniu. - Co mamy robić? – spytała Amanda. - Ja i Ole pozbieramy wszystkie najdrobniejsze przedmioty, które znajdują się na dworze. Potem pojedziemy do Sigvarda, żeby tam też pomóc. Obiecałem mu to. Obaj mężczyźni naciągnęli czapki na uszy i wyszli na dwór. - Nagrzeje wody, a potem trzeba wygasić ogień w piecu – powiedziała Elizabeth. – Wichura mogłaby wynieść ogień na dach.

- Biedne zwierzęta, które stoją w oborze – westchnęła Ane. - Radzą tam sobie bardzo dobrze – pocieszała ją Maria. – Są przecież pod dachem. - Tak, ale jak one się boją. Popatrz tylko na Pusi, jak on jest przerażony! Cały się trzęsie, biedaczek. Maria zaczęła się śmiać. - Trzęsie się, co coś ty! On przecież śpi, a jest taki gruby, że nie może się trząść, choćby chciał. - Ech, jesteś głupia – prychnęła Ane. – Nie widzisz, jak się skulił ze strachu? Elizabeth nie słuchała sprzeczki dziewczynek. Ane ma już sześć lat, za rok rozpocznie szkołę, w tym wieku to chyba nic dziwnego, że wciąż się przekomarza z Marią. - Musimy iść do obory – zwróciła się Elizabeth do Amandy, wyjmując robocze ubranie. Krowy niespokojnie przestępowały z nogi na nogę. Najwyraźniej boją się wichury, pomyślała Elizabeth. Kristian napełnił wodą wiele beczek stojących tuż przy drzwiach, oszczędzając kobietom najcięższej roboty. Elizabeth tymczasem wkładała siano do żłobów, a Amanda czyściła zagrody. Ściany skrzypiały i trzeszczały, zwłaszcza w tej części obory, w której stoją krowy. Tutaj też dwie ściany były najbardziej zniszczone i dziurawe tak, że wiatr wył i zawodził w szczelinach między deskami. - Mam wrażenie, jakby ktoś wołał – powiedziała Amanda ponuro, rzucając płochliwe spojrzenie wokół siebie. Jakby jakiś upiór wrzeszczał znad brzegu – dodała, przysuwając się bliżej Elizabeth. - Nie ma się czego bać – powiedziała Elizabeth cierpko. – Każdy głupi wie, że upiór nie wyjdzie na brzeg przy takiej pogodzie. A jeśli ktoś myśli inaczej, to już jego sprawa. Amanda uśmiechnęła się niepewnie, wzięła swoje wiadro i usiadła przy pierwszej krowie. Elizabeth zajmowała się dalej swoją pracą, gdy nagle usłyszała, że Amanda przeklina. - Piekielna krowa, nie kop w wiadro! – A w chwilę potem: - Czy ty nie wiesz, jakie drogocenne jest mleko, ty głupie bydlę? Elizabeth wstała ze swojego stołka. - Zamieńmy się miejscami. Tamta krowa się boi, moja jest spokojniejsza. W milczeniu zrobiły, co powiedziała. Elizabeth stała, wsłuchując się w dziki łomot wichury. Musiała zgodzić się z Amanda: rzeczywiście wydawało się, jakby jakiś upiór zawodził na brzegu. Podskoczyła, gdy gwałtowny poryw wiatru z wielką siła uderzył w ściany obory.

Amanda zrobiła znak krzyża i otulała się szczelniej chustką. - Boje się – wyszeptała, spoglądając w górę, jakby w obawie, ze powała spadnie im na głowy. - Musimy przeprowadzić krowy do piwnicy – oznajmiła Elizabeth stanowczo. - Co? Do piwnicy w domu? – Amanda podeszła do gospodyni. – To szaleństwo zaczynać teraz coś takiego. Powinniśmy przynajmniej zaczekać, aż Kristian i Ole wrócą. - Nie możemy sobie na to pozwolić – odparła Elizabeth ostrzej, niż zamierzała. – Tę część obory powinno się naprawić latem, ale nie starczyło czasu na wszystko. Boję się, że sztorm to zawali, a wtedy i krowy zginą. Trzeba je przeprowadzić na dół, do piwnicy i to natychmiast. Sprowadź tu Linę i Helene. Elizabeth odwróciła się do Amandy plecami i zaczęła odwiązywać pierwszą krowę. Zauważyła, że dziewczynka nie posłuchała od razu, przez parę chwil stała niezdecydowana. W końcu drzwi obory zatrzasnęły się za nią i Elizabeth słyszała już tylko, jak niespokojne zwierzęta przestoją z nogi na nogę. Z drżeniem złożyła ręce do modlitwy. - Boże drogi, miej nas w swojej opiece. Amen. Była to prawdopodobnie najkrótsza modlitwa, jaką kiedykolwiek odmówiła, ale nie potrzeba tu więcej słów, uznała, wyprowadzając pośpiesznie krowę z zagrody. Przy drzwiach zatrzymała się. Zwierzę rzucało niespokojnie głową i ostre rogi nalazły się tuż przy twarzy gospodyni. Jak krowa zareaguje na wichurę, Elizabeth wolała nie myśleć. Może to ostatnia rzecz, jaką ona zrobi na tej ziemi – z przerażoną krową nie ma żartów. Ciągnęła głęboko powietrze. Poryw wichru szarpnął drzwiami i otworzył je z hałasem. Krowa ryknęła i przewróciła dziko oczami. Elizabeth chciała coś powiedzieć, uspokoić zwierzę, ale wiatr porywał słowa. Dławił je, nim zostały wypowiedziane. Pochyliwszy głowę, Elizabeth wolno posuwała się do przodu i z całej siły ciągnęła za sobą linę. Widziała, że w dole morze wściekle tłucze o brzeg. Niczym białe pieniste ściany, fale rozpryskiwały się dopiero przy szopie na łodzie. Panie, ochroń naszą szopę, modliła się w duchu, nagle jednak została szarpnięta gwałtownie w tył, bo krowa zaparła się nogami i stawiała opór. Elizabeth poczuła przeszywający ból w ramieniu, przez moment myślała, że jest poważnie ranna. Ból był niczym ogień, a zoczy trysnęły jej łzy. Pośpiesznie chwyciła linę lewą ręką. W tej samej chwili poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i usłyszała przy uchu głos Helene. - Ty chyba kompletnie zwariowałaś, Elizabeth! Wracaj do obory i odwiąż następną krowę, tą ja się zajmę. Elizabeth posłuchała natychmiast. Teraz miała wiatr w plecy, który ją z powrotem w stronę drzwi obory. W środku stała chwilę i próbowała odzyskać oddech. Ostrożnie poruszała

ręką, rozmasowała ramię, po czym pośpieszyła do kolejnej krowy. Wkrótce wróciła Helene. - Zakazałam dziewczynom wychodzić z domu – wykrztusiła, wypychając włosy pod chusteczkę. – To, co robisz, jest śmiertelnie niebezpieczne. Wiesz o tym? Elizabeth przytaknęła. - Tak, ale koniecznie. Wracaj do domu, Helene, dam sobie radę sama. - Rzeczywiście wyglądasz, jakbyś miała poradzić sobie sama prychnęła Helene. – Musimy we dwie wyprowadzać każdą krowę, w przeciwnym razie one nie pójdą. - Gdyby był czas, zaczekałabym, aż mężczyźni wrócą – tłumaczyła Elizabeth, jakby była winna przyjaciółce jakieś wyjaśnienia. - Dobrze, dobrze, damy sobie radę tak samo, jak oni – uznała tamta. - No to zrobione, możemy wracać do domu – odetchnęła Elizabeth, kiedy ostatnia krowa znalazła się w piwnicy. – I chyba sztorm przybiera na sile. Ujęły się nawzajem za ręce, kiedy wychodziły na dwór, ale zaraz potem musiały puścić, żeby trzymać się mocno ścian domu. Porywy wichury były tak silne, że kobiety posuwały się do przodu z najwyższym trudem. Gdybyśmy czekały, to nawet mężczyźni nie zdołaliby przeprowadzić krów, pomyślała ze zgrozą Elizabeth. Wiatr szarpał ubraniami i porywał słowa, które kierowała do Helene. W swoim życiu przeżyła już wiele burz i sztormów, ale nigdy takiego jak ten dzisiejszy. Kiedy nareszcie chwyciła się poręczy schodów, poczuła silną rękę obejmującą ją w pasie. Kristian krzyczał jej coś do ucha, ale nie mogła go zrozumieć, zauważyła tylko, że Helene i Ole posuwają się za nimi. W końcu wszyscy znaleźli się na ganku. - Co wy, do jasnej cholery, robicie na dworze? – wrzasnął Kristian., zrywając z wściekłością czapkę. – Jak można wychodzić z domu w taką niepogodę? - Przeprowadzałyśmy krowy do piwnicy – oznajmiła Elizabeth? - Co? – Oczy Kristiana zrobiły się czarne z wściekłości. – Coście robiły? Helene przesunęła się o krok do przodu, ale Elizabeth powstrzymała przyjaciółkę ruchem ręki. - Idź zobacz, czy służące zrobiły, o co je prosiłam, Helene. Ole, ty też idź z nią. Ole zniknął natychmiast, ale Helene wahała się przez moment. - Rób, co mówię – powtórzyła Elizabeth i przyjaciółka poszła do kuchni. - Po pierwsze – zaczęła Elizabeth złowieszczo niskim głosem. – Po pierwsze, nigdy, ale to nigdy, nie mów do mnie w ten sposób przy ludziach. Słyszysz? A po drugie, to trzeba było przed najgorszą wichurą wyprowadzić krowy z obory. - Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, co się mogło stać? – wrzeszczał Kristian, nie

ściszają głosu. – Zwierzęta mogły stać spokojnie tam, gdzie stały, a wy powinniście przynajmniej zaczekać, dopóki mu nie wrócimy, Elizabeth nie przypomniała sobie, że kiedykolwiek przedtem została w ten sposób upokorzona, i to przez mężczyznę, za którego wyszła za mąż. Bała się, że może powiedzieć, coś, czego potem będzie żałować, dlatego milczała. Odwróciła się na pięcie i, zaczerwieniona, wkroczyła do kuchni. Ole i służące niczym ołowiane żołnierzyki i wpatrywali się w nią. Z pewnością słyszeli każde słowo Kristiana. Elizabeth pośpiesznie sprawdziła, czy ogień w piecu został wygaszony i chociaż widziała, że tak, jednak spytała: - Wygasiliście ogień na wszystkich paleniskach? Lina potwierdziła skinieniem głowy. - Dobrze, to teraz chodźmy do salonu. Przypuszczam, że tam jest cieplej, no i można wygodniej usiąść. To chyba będzie bardzo długi wieczór, a kto wie, czy i nie noc. Wątpię, czy ktoś dzisiaj w ogóle zaśnie. Ane i Maria siedziały przytulone do siebie na kanapie. One też z pewnością słyszały wymianę zdań między Elizabeth i Kristianem. Usiadła obok nich, a wtedy Ane spytała szeptem: - Uratowałaś wszystkie krowy, mamo? Matka skinęła bez słowa głową. W tej chwili do salonu wszedł Kristian. Zajął fotel za żoną, ale nic nie powiedział. Milczenie może piec boleśniej niż szorstkie słowa, pomyślała Elizabeth i objęła ramionami dziewczynki. Helene tymczasem przyniosła koce. - Otulcie się – powiedziała, rozdzielając je między zebranych. – Wkrótce zrobi się zimno. Ole usiadł obok Amandy, Helene przy Line. Tylko Kristian siedział sam. Elizabeth musiała się uśmiechnąć. Dorosły mężczyzna, a zachowuje się jak dziecko. Służące robiły na drutach, cicho przy tym rozmawiając. Ane pogadywała coś sama do siebie i od czasu do czasu nuciła dziecinną piosenkę. Na dworze szalał sztorm, wiatr wył wściekle. Za oknem przelatywały jakieś gałązki i śmieci. Stary dom trzeszczał i chwiał się w posadach. Chociaż Elizabeth wiedziała, że stoi tu od pokoleń i przetrwał niejedną zawieruchę, to i tak raz po raz przenikał ją nieprzyjemny dreszcz. To siła natury, jakiej dawno nie widzieli. Deszcz dzwonił o szyby, gwałtowne błyskawice rozdzierały niebo, a po każdej z nich słychać było głuchy, przeciągły grzmot. - Mam wrażenie, jakby jakieś kościste palce stukały w szybę – szepnęła Amanda, patrząc przestraszona przed siebie.

- Przestań, co to za głupie gadanie! – skręciła ją Helene szorstko. – Nie strasz dzieci! - Przepraszam, nie pomyślałam – wymamrotała Amanda i skuliła się jeszcze bardziej, ale zręczne palce dalej przebierały drutami. W pokoju długo panowała zupełna cisza. W końcu Maria szepnęła cichutko: - Elizabeth, ja się boję. Elizabeth przytuliła siostrę mocniej. Rzadko się zdarzało, aby Maria czyniła takie wyznania. Mała Maryjka, nieustraszona, radząca sobie ze wszystkim! Przeżyła katastrofę łodzi rozbitek przez sztorm. To ona była taka dzielna, że opowiedziała o wstrętnym nauczycielu, który zaczepiał małe dziewczynki. Młodsza siostrzyczka zbyt wcześnie została sierotą i musiała pracować niczym dorosły człowiek. I oto teraz Maria się boi, choć trzeba powiedzieć, że ma do tego prawo. - Z mamą jesteśmy bezpieczne – szepnęła Ne. Elizabeth pocałowała głowy obu dziewczynek i poczuła, jak dobrze mieć je przy sobie, i córeczkę, i młodszą siostrę. - O Boże kochany, a co tam u mojej mamy i taty! – Okrzyk Amandy przyszedł tak niespodziewanie, że Elizabeth podskoczyła. - Spokojnie – odezwał się rzeczowo Ole. – Wasz do, jest osłonięty, sztorm nic mu nie zrobi. - Jesteś pewien? - Możesz mi wierzyć. Elizabeth ze zdumieniem stwierdziła, że Amanda natychmiast się uspokoiła. Musi mieć wielkie zaufanie do Olego, pomyślała. Ponownie pokój rozświetliła gwałtowna błyskawica i Ane westchnęła cichutko. - Biedni ci, którzy są teraz w niebie. Nikt nie uznał, że słowa małej są zabawne. - U Boga i Jezusa nie ma ani błyskawic, ani grzmotów – odparła Maria. Co by to było gdyby piorun w coś uderzył, pomyślała Elizabeth przerażona. Wspomnienie tamtego dnia, kiedy Nikoline podpaliła starą szopę na torf, wciąż jeszcze się w niej nie zatarło. Fakt, że nieszczęsna kobieta spłonęła żywcem, potęgował tragedię. Nagle z zamyślenia wyrwali ją jakiś dziwny trzask. Helene zerwała się z miejsca i podbiegła do okna. - Wichura zawaliła oborę! – krzyczała wstrząśnięta, zasłaniając twarz rękami. - Odejdź od okna! – wrzasnął Kristian i dwoma susami dopadł do służącej. W tym samum momencie dziedziniec oświetliła kolejna błyskawica i wszyscy ujrzeli potężną kłodę unoszącą się w powietrzu. Jakby to była niewielka gałązka, sztorm kierował ogromny kawał drewna prosto w okno, przy którym stała Helene.

Elizabeth miała wrażenie, jakby wszystko odbywało się w zwolnionym tempie. Zdążyła zauważyć, że Kristian popchnął Helene na podłogę. Pojawiły się też służące i Ole, a ona sama przycisnęła mocniej do siebie dziewczynki – dla niej najważniejsze buło ochronić je obie. Kłoda z wielką siłą uderzyła w okno. Przez chwilę Elizabeth miała wrażenie, że rozpadła się cała ściana. Huk przetoczył się z wolna, po czym zaległa złowieszcza cisza. Ane zaczęła głośno płakać. Ludzie spoglądali po sobie przerażeni. Kiedy Kristian pomagał Helene wstać z podłogi, jego głos brzmiał dziwnie. - No, mało brakowało. Dopóki sztorm się nie uspokoi, nikomu nie wolno zbliżać się do okna. Bez protestu wszyscy zgromadzili się w odległym kącie pokoju i rozsiedli się ta, na podłodze. Dzieciom podłożono niedźwiedzią skórę i otulono ciepłymi wełnianymi kocami. Powoli wszyscy się uspokajali. Tym razem Kristian usiadł tuż obok Elizabeth i objął ją ramionami. - Wybacz mi – wyszeptał. Wybacz, że zachowałem się jak idiota. To się nigdy więcej nie powtórzy. Ale tak strasznie się o ciebie bałem. - Zapomnijmy o tym – odparła Elizabeth łagodnie i oparła głowę na ramieniu męża. Nad ranem porywy wichru nieco osłabły. W końcu Elizabeth wstała, sztywna i zdrętwiała, po wielu godzinach spędzonych w tej samej pozycji. Podeszła do okna, by obejrzeć zniszczenia. - Tak, sztorm przewrócił oborę – powiedziała właściwie do siebie. Kristian podszedł do niej i znowu objął ją w pasie, krowy będę stać w piwnicy. Uratowaliśmy je dzięki tobie i Helene. Tej nocy między mną a Kristianem też trwał sztorm, myślała Elizabeth. Jakoś przez niego przeszliśmy, ale z pewnością będzie ich więcej. Jak to w życiu.

Rozdział 2 W sąsiednich dworach i zagrodach wichura specjalnych szkód nie wyrządziła. Ole miał rację; rodzice Amandy mieszkają w takiej niszy, że gospodarstwo jest osłonięte od wiatru. Nie ponieśli żadnych strat, wiatr zniszczył tylko parę drobnych przedmiotów, pozostawionych na dworze. W Dalsrud nową oborę postawiono w rekordowym tempie, wielu sąsiadów zgłosiło się ochotniczo do pomocy. - Jeszcze by tego brakowało – mamrotali pod nosem za każdym razem, kiedy Kristian im dziękował. Śnieg prawie całkiem ustał. Jeszcze tylko pojedyncze płatki spadały bezszelestnie na ziemię. Stojąca na kuchennym stole lampa rzucała złocistą poświatę na zeszyt, w którym Elizabeth miała zamiar robić notatki. Postawiła obok siebie kubek z kawą i talerzyk świątecznych ciastek. Zanurzyła pióro w kałamarzu, ale nie zaczęła pisać, siedziała tylko zamyślona i patrzyła przed siebie. Wiedziała, że wielu gospodarzy zapisuje informacje na temat pogody, zbiorów i innych spraw. Kristian prowadzi dokładne rachunki, bo Dalsrud to duży dwór, oba sama natomiast zapisuje, co trzeba, na temat zapasów jedzenia. Dzięki temu z roku na rok ma coraz większą wiedzę i wszystkiego jej w domu starcza, bo zawsze wie, ile czego potrzebuje. Wypiła łyk kawy. Ile trzeba mąki, żeby wyposażyć Kristiana i Olego na zimowe połowy? A co z mięsem i masłem? Do ich wyjazdu nie zostało zbyt wiele. Elizabeth ugryzła kęs kruchego ciasta, cukier, cukier zachrzęścił między zębami. Myślami powracała do świąt Bożego Narodzenia. Gdyby ją zapytano, co w tym uroczystym okresie lubi najbardziej, bez namysłu odpowiedziałaby, że chwilę, które może spędzić tylko z rodziną. Między świętami a Nowym Rokiem nie ma żadnych cięższych prac, robi się tylko to, co absolutnie konieczne, wszyscy odpoczywają… - Zastanawiam się, czym Helene się zajmuje w swoje wolne dni. – Amanda siedziała przy piecu z drutami w ręki. Robiła rybackie rękawice dla Olego. Lina wzruszyła ramionami. - Zapytaj ją, jak wróci. To nieładnie gadać za czyimiś plecami, kiedy zainteresowany nie może ci odpowiedzieć. - Nie miałam na myśli nic złego! – W głosie Amandy słychać było złość. – Chodziło mi tylko o to, że kiedy ja mam wolne, to biegnę do domu, do rodziców. Helene przecież nie ma dokąd chodzić, a we dworze też jej nie ma.

- Jak ja mam wolne, to często wybieram się na spacer. Helene z pewnością robi tak samo – rzekła Lina, odgarniając za ucho kosmyk rudoblond włosów. Elizabeth udawała, że nie słucha ich rozmowy. Nagle do kuchni z hałasem wbiegła Ane. - Mamo, czy mogę o coś zapytać? - No pewnie. Co się dzieje. - Powiedziałaś kiedyś, że koty muszą mieć takie wąsy na swoich pyszczkach po to, żeby umiały trafić z powrotem do domu, jak wyjdą na przykład do lasu. - Wąsy? – powtórzyła Amanda. - No takie włosy nad oczami i przy nosie – tłumaczyła Ane zniecierpliwiona. Elizabeth przytaknęła. - Tak, no i co z tymi wąsami? Ane wierciła się niespokojnie. - Bo ja się zastanawiam, czy jeśli kot tych wąsów nie ma, to on może i tak wrócić do domu? Elizabeth miała jak najgorsze przeczucia. - Ane, co ty tam chowasz za plecami? - Ja? Nic… - córka kręciła głową tak energicznie, że jasne warkocze tańczyły, uderzając w policzki. - Pokaż mi to zaraz – zażądała Elizabeth. Ane bardzo niechętnie wyciągnęła rękę, w której trzymała niewielkie hafciarskie nożyczki i pęczek kocich wąsów. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, do kuchni wszedł Ole, tupiąc głośno, i Ane uciekła. Porozmawiam z nią później, pomyślała Elizabeth z westchnieniem. - Proszę, macie tu obiad – oznajmił Ole, stawiając na kuchennym stole drewniane wiadro pełne ryb. - Oj, jakie piękne karmazyny! – krzyknęła Lina położyła jedną czerwoną rybę na blacie. – Ziemniaki z masłem i świeży karmazyn! Mniam, mniam, już się cieszę. Amanda wstała z miejsca, - A co tutaj masz? – spytała, podnosząc rękę Olego w górę. – Coś ty sobie zrobił? - Nic, to tylko skaleczenie, haczyk na ryby wbił mi się w ciało, szarpnąłem za mocno i patrz! Ale nie ma się czym przejmować. - Ty krwawisz – stwierdziła Amanda. Elizabeth podeszła bliżej. - Niech no zobaczę… - wykrztusiła ochryple. Między palcem wskazującym i kciukiem

chłopaka zobaczyła głębokie rozcięcie, na szczęście ciekłą z niego świeża krew. Elizabeth słyszała, że to dobrze. Mimo wszystko serce ścisnęło jej się boleśnie. Długo oglądała rękę Olego, by mieć pewność, ze rana się nie zaczerwieniła i niej sta zaogniona. - Trzeba założyć opatrunek – rzekła w końcu. – Dzisiaj będę skaleczenie oglądać jeszcze kilka razy. Służący spoglądali po sobie zdumieni. - Przecież mała ranka nie może być aż taka niebezpieczna – protestował Ole. - Mój tata też wbił sobie tylko haczyk pod skórę – odparła Elizabeth, patrząc mu uporczywie w oczy. – Szybko dostał zakażenia krwi i umarł. Ole skinął głową. - Tak, pamiętam mówiłaś o tym. Elizabeth widziała, że grdyka porusza mu się niespokojnie, kiedy przełykał ślinę. - I trzymaj się z daleka od obory, dopóki rana się nie zagoi – poleciła stanowczo. - Ale dlaczego? - Słyszałam, że krowi nawóz i w ogóle gnój jest bardzo niebezpieczny przy skaleczeniach – odparła, wyjmując słoik z maścią i czyste szmatki.- Amanda. Załóż mu opatrunek. Ja idę do obory. Na korytarzu poczuła, że kolana się pod nią uginają i opadła na stołek. Panie Boże, chroń Olego przed chorobą, modliła się w duchu. - Dlaczego ty tu siedzisz? Nieoczekiwanie stanęła przy niej Maria. - Musiałam po prostu odetchnąć – odparła, wstając wolno. A gdzie Ane? - W salonie. Rysuje. - No to ty chodź ze mną do obory. - Pomyśl, że od wiosny będę miała już tylko dwa lata do konfirmacji – powiedziała Maria, kiedy szły przez dziedziniec. – Tak strasznie się cieszę, że aż mam łaskotki w żołądku. Elizabeth mruknęła coś w odpowiedzi. Myślami wciąż jeszcze była przy Olem. Ludzie ciągle się kaleczą, zwłaszcza mężczyźni, a tylko raz się zdarzyło, że ktoś od tego umarł. Mimo wszystko nie mogła się pozbyć bolesnego pieczenia w piersi, choć wiedziała, ż pewnie wszystko dobrze się ułoży. - Wtedy będę mogła w końcu nosić długą suknię i wysoko upięte włosy, a nie te dwa głupie warkoczyki. Elizabeth wpuściła siostrę przed sobą do obory i przyjrzała jej się pospiesznie. Maria zawsze była drobna i chudziutka, ostatnio jednak zaczęła nabrać pełniejszych kształtów. Robi się podobna do mamy, pomyślała starsza siostra. Mama była postawną kobietą. Poza tym

Maria odziedziczyła po niej karnację: ciemne włosy i niebieskie oczy. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? – zdziwiła się Maria, sięgając po wiodły do gnoju. - Zdałam sobie sprawę, że robisz się podobna do mamy. Maria skrzywiła nos i Elizabeth musiała się uśmiechnąć. Żadna dziewczynka w tym wieku nie chce być podobna do matki. Wiedziała o tym od dawna. - Masz jej karnację, moja kochana siostro mówiła dalej z czułością. – Podobno za młodu mama była prawdziwą pięknością, ale ciężka praca wcześnie ją zniszczyła. - Praca nikomu nie szkodzi – odparła Maria zdecydowanie, wzięła wiadro do mleka i usiadła przy pierwszej z brzegu krowie. Rozmowa powoli schodziła na inne tematy. Jedna dziewczyna w szkole jest strasznie ładna, opowiadała Maria, a inna to stale się podlizuje nauczycielowi. Ale jest też kilka koleżanek naprawdę sympatycznych. Elizabeth cieszyła się, że siostra chce jej opowiadać o tym, co ją interesuje. Nie wszystkie starsze siostry i nie wszyscy rodzice mają tyle szczęścia, pomyślała. Jakiś czas potem poszła do rzeki, by przynieść wodę i po drodze zobaczyła wracają do domu Helene. Przyjaciółka biegła lekko, jak uskrzydlona, obracała się raz po raz, niczym w tańcu, o podśpiewywała sobie pod nosem. Elizabeth postawiła wiadra na śniegu i jej pomachała. - Czy zdarzyło się coś wyjątkowego, że jesteś taka zadowolona? - Nie mam tam nikogo? – odpowiedziała Helene pytaniem, wskazując głową oborę, - Tylko Maria, ale zaraz kończymy. - Poznałam mężczyznę – zaczęła Helene w chwile później, kiedy usiadły obie na stołkach pod ścianą obory. Tak blisko sobie, że dotykały się kolanami. - Mężczyznę? No to mów! Jak wygląda? Czy jest dla ciebie dobry? Skąd on…? Helene położyła jej palec na wargach i wybuchnęła śmiechem. - Nie wszystko naraz! Po kolei. Pracuje jako parobek u Ottara w Vika. Mieszka tam od kilku miesięcy, ale pochodzi z innej części Lofotów. Nie pamiętam już skąd, ale to bez znaczenia, spotkało go straszne nieszczęście, wiesz, bo wpadł w takie długi, że w końcu lensman zajął mu gospodarstwo. – Helene uśmiechała się ze smutkiem. – Ale wciąż ma nadzieję, że zdoła odłożyć tyle pieniędzy, żeby kupić nowe. A na imię mu Pål. I ma czterdzieści trzy lata. - Czterdzieści trzy lata? – krzyknęła Elizabeth. – Toż on mógłby być twoim ojcem! Jedna z krów odwróciła głowę i przez chwilę wytrzeszczała czarne oczy, zanim znowu skupiła uwagę na jedzeniu.

- Wiek nie ma żadnego znaczenia, jeśli ludzie się kochają – odparła Helene. - Przepraszam, Helene, byłam po prostu zaskoczona. Oczywiście, lata nie odgrywają żadnej roli. - Pål był już raz żonaty, ale dzieci nie miał. Teraz jest wdowcem – dodała. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy mówiła dalej: - Jest taki opiekuńczy i miły. Mówi mi tyle pięknych rzeczy i… - umilkła zaczerwieniona. - Czujesz łaskotki w żołądku i pulsowanie w koniuszkach palców, kiedy na niego patrzysz? – spytała Elizabeth. Helene podniosła wzrok. - Tak, ale skąd wiesz? - Dwukrotnie wychodziłam za mąż i powiem ci, że jeśli coś takiego czujesz, to na pewno jesteś zakochana. - To jest coś więcej niż tylko zakochanie – rzekła Helene z powagą. – Ja z Pålem chciałabym spędzić resztę życia – umilkła na moment. – Czy to można wiedzieć tak wcześnie? - Myślę, że tak – odparła Elizabeth i poklepała przyjaciółkę po ręce. – Gratuluję ci. Zasługujesz na miłość. - Dziękuję. – Helene przyglądała jej się uważnie. – Czy ciebie coś dręczy? – spytała. - Tak. Niepokoję się o Olego. - A co się stało? - Skaleczył się haczykiem na ryby – odparła Elizabeth zatroskana. – B0ję się, żeby nie wdał się zakażenie krwi. - Jak u twojego ojca? - No właśnie. - Nie martw się na zapas – pocieszała Helene. – Wieczorem sprawdź jeszcze, czy rana nie jest zaogniona. Jak nie, to możesz być spokojna. Ale teraz chodźmy, bo zamarzniemy na śmierć. - Ty idź, ja zaraz skończę z obrządkiem i też przyjdę. Elizabeth uśmiechała się, wracając do Marii ponure myśli się ulotniły. - Chciałabyś, żeby wszyscy domownicy dowiedzieli się o Pålu? - spytała jakiś czas potem przyjaciółkę. Tamta w milczeniu skinęła głową, wobec czego Elizabeth zwróciła się do służących. - Nastawcie wody na kawę, bo będziemy mieć uroczystość. Nasza Helene znalazła

sobie kawalera. Helene uśmiechnęła się niepewnie, zaczerwieniona niczym słoneczko o zachodzie. - Elizabeth, no co ty! - protestowała. - Nie musiałaś mówić tego w ten sposób! Kiedy wszyscy zebrali się przy wielkim kuchennym stole, Elizabeth poczuła, że spokój spływa na nią niczym miękka, wełniana zasłona. Popijała kawę małymi łykami, głosy domowników szumiały jej w uszach. Jaka to uroczysta chwila, pomyślała i zapragnęła, by takich chwil było więcej. Wieczorem Elizabeth zrobiła ostatni obchód wszystkich pomieszczeń, żeby sprawdzić, czy łojowe świece i naftowe lampy zostały pogaszone. Strach przed pożarem nosiła w sobie od dzieciństwa. Wracała już na górę, żeby się położyć, kiedy przypomniała sobie o skaleczeniu Olego. Zbiegła więc na dół, włożyła gruby sweter i wyszła z domu. - Mam nadzieję, że jeszcze nie śpi - mruknęła sama do siebie, kierując się w stronę izby czeladnej. Z daleka zobaczyła światło w oknie. Chciała zapukać w szybę, żeby dać znać, że idzie, i nagle stanęła jak wryta. Najpierw pomyślała, że wzrok ją myli. To przecie nie może być… Ależ tal, to Amanda i Ole, który… Elizabeth zakryła dłonią usta, by stłumić okrzyk. Służąca opierała się plecami o ścianę, a Ole stał przed nią ze spodniami wokół kostek. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, co robią, choć Elizabeth nie mogła pojąć, że to możliwe. Nie w takiej pozycji! Dziewczyna oplatała udami biodra parobka, a on podłożył ręce pod jej pośladki. I to Amanda! Ma przecież dopiero szesnaście lat, jest chudziutką małą dziewczynką, która chyba jeszcze nie bardzo wie, co się dzieje między kobietą i mężczyzną. Zaszokowana gospodyni biegiem wróciła do domu. Na korytarzu opadła na jakiś stołek. Myśli wirowały jej w głowie. Amanda miała rozpiętą bluzkę, widać buło małe, jędrne piersi. Uda nie należały już do dziewczynki, raczej do młodej kobiety, która dobrze wie, czego pragnie. To było oczywiste, sposób w jaki odrzucała w tył głowę, jakby prosiła o więcej. Elizabeth musiała po prostu przyjąć do wiadomości, że Amanda dorosła. Nie umiałaby powiedzieć, jak długo tak siedzi, ale była bardzo zamarznięta, kiedy drzwi się otworzyły i w progu stanęła Amanda. Mrużyła oczy, twarz miała czerwoną, ale opanowała się szybko i spytała: - Dlaczego ty tu tak siedzisz? Pytanie było takie nieoczekiwane, że Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Poczuła

się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku, - Wydawało mi się, że nie zgasiłam jednej świecy – skłamała. – A byłam taka zmęczona, że usiadłam, żeby chwilę odpocząć. Wstała i chciała iść na górę, gdy Amanda zaczęła tłumaczyć: - Byłam w czeladnej, u Olego. Skaleczenie wygląda bardzo dobrze. Chyba zaczęło się już goić, ale na wszelki wypadek zmieniłam mu opatrunek. - Świetnie. Dobranoc, Amando. Wbiegła na schody. Służąca mówi prawdę, poszła pewnie obejrzeć ranę. W takie sprawie by nie zmyślała. Nie ma powodu. A potem jedno pociągnęło za sobą drugie. Kiedy wślizgnęła się pod kołdrę i przytuliła do Kristiana, żeby się rozgrzać, poczuła, że wraca jej spokój. I, dzięki Bogu, z Olem też wszystko dobrze.

Rozdział 3 Nowozakupiony kalendarz pokazuje, że nastał rok 1878. styczeń zaczął się wielkimi opadami śniegu. To trudna pora roku i do wiosny jeszcze daleko. Elizabeth próbowała się pocieszać, że czas mroku wkrótce minie i znów wyjrzy słońce, ale wiedziała, że trzeba będzie długo czekać, zanim zacznie się wznosić wysoko na niebie. Tymczasem mężczyźni szykują się do wyjazdu na zimowe połowy. Elizabeth każdego roku bała się tego tak samo. Nigdy chyba do tego nie przywyknie, zawsze będzie w tym czasie żyć z duszą na ramieniu. To okropne. Kobiety zostają same i nigdy nie wiedzą, czy któryś z bliskich nie zginie na morzu. Wczesnym rankiem Elizabeth szła przez dziedziniec. Jedną ręką podtrzymywała uniesioną spódnicę, w drugiej zaś miała duży ser. Nagle spostrzegła jakiegoś jeźdźca, pędzącego galopem w stronę Dalsrud. Przystanęła i, mrużąc oczy, wypatrywała w szarym świetle poranka. Dreszcz strachu przenikał jej ciało. Kto to może być? – zastanawiała się. Czekała, dopóki koń się przed nią nie zatrzymał. - Bergette rodzi i ty musisz tam natychmiast jechać! – wykrztusił chłopak. Nad koniem unosił się biały obłok pary. Upłynęła chwila, zanim Elizabeth pojęła sens słów posłańca. Bergette ma jeszcze miesiąc do porodu – czyżby więc się pomylili? Nie, kiedy ostatnio odwiedziła przyjaciółkę, ta powiedziała, że dopiero co badał ją doktor i oznajmił, że dziecko przyjdzie na świat w lutym. I wtedy też Bergette potwierdziła raz jeszcze, że to Elizabeth musi być przy porodzie, nikt inny. Bo ona tylko do Elizabeth ma zaufanie. Zwilżyła wargi i długo wpatrywała się w parobka. - Długo jest chora? - Całą noc – chłopak otarł nos rękawem kurtki. - Całą noc? – powtórzyła Elizabeth, zdumiona i rozgniewana zarazem. – To dlaczego nikt mnie wcześnie nie zawiadomił? – Nie czekała odpowiedzi. – Zeskakuj z konia i pomóż mi wsiąść – rozkazała. Chłopak z wahaniem zsunął się z końskiego grzbietu i patrzył na nią pytająco. Elizabeth położyła ser na śniegu. - Długo masz zamiar tak stać i się gapić? – warknęła. – Pomóż mi wsiąść, powiadam! Ugięła kolano i chwyciła się końskiej grzywy. Parobek podparł jej kolano złożonymi rękami i podsadził energicznie. Elizabeth poczuła, że ciało jej wiotczeje ze strachu. Kiedyś, w młodości, oboje z

Jensem sprowadzili konie z pastwiska. Jens przekonał ją, żeby się przejechała, a ona bez wahania na to przystała. Ale teraz jest zupełnie inaczej, nikt jej nie ochrania, a czas nagli. Niewykluczone, że jej lęk udzielił się też koniowi, bo zwierzę nerwowo obróciło się parę razy w koło i niespokojnie potrząsało głową. - Może pani gospodyni powinna wziąć sanie… - Wejdź do domu i powiedz Krystianowi, że pojechałam – przerwała mu, kierując kona ku drodze. – I weź ten ser. Widywała i Kristiana i Olego, jeżdżących na oklep, i wtedy wydawało jej się to bardzo proste. Ale zupełnie inaczej jest, kiedy siedzi się na takim wielkim zwierzęciu. Czując każdy poruszający się pod sobą mięsień. Koń ruszył lekkim kłusem. Przez chwilę Elizabeth podskakiwała, przesuwając się niebezpiecznie to w prawi i w lewo. Była pewna, że skończy tę podróż boleśnie poobijana, albo spadnie, zanim znajdzie się na drodze. Potem jednak przycisnęła uda i łydki do ogromnego zwierzęcia i powoli odnajdywała właściwy rytm. Nabierała odwagi. Dam sobie radę, myślała. Kontrolując sytuację, wkrótce będę przy Bergette. - Teraz spróbuj mnie zrozumieć – przemawiała do konia. – Nie przywykłam do takiego sposobu podróżowania, ale czas nagli. Bergette mnie potrzebuje. Ona i jej dziecko. Koń położył uszy po sobie, jakby słuchał jej słów. Elizabeth cmoknęła, popuściła cugle, piętami lekko szturchnęła koński brzuch. I wkrótce ruszyli galopem. Włosy wysuwały się spod chustki i powiewały na wietrze, śnieg pryskał spod końskich kopyt. Kobieta miała poczucie, jakby byli jednością, ona i zwierzę, kiedy tak mknęli po przysypanej śniegiem drodze. Elizabeth ufała, że wierzchowiec się nie potknie, wczepiła się jeszcze bardziej w jego grzywę, pochyliła ku przodowi i pognała: - Jazda, jazda, szybciej! – krzyczała, mocno obejmując koński brzuch nogami. Musiała przymknąć oczy, bo śnieg spod kopyt ciął ją po twarzy. Żeby tylko Bergette jakoś wytrzymała, myślała zrozpaczona. Dlaczego, na miłość boską, nikt przez całą noc mnie nie wezwał? Chłopak, który został w Dalsrud, zobaczył, że jedna ze służących wyszła na ganek. Jaka ładna, rzekł w duchu; rudoblond włosy, zadarty nosek obsypany piegami. Podszedł z wahaniem, żeby oddać ser. Dziewczyna spoglądała zdziwiona to na niego, to na znikającą na drodze Elizabeth. To ci dopiero baba, ta Elizabeth Dalsrud, pomyślał parobek. Nigdy jeszcze nie widział kobiety jeżdżącej konno, a już na pewno nie w taki sposób. Może Sigvard miał rację, mówiąc,

że tkwią w niej siły, jakichś chrześcijanie przeważnie nie mają. Ze zgrozą przypomniał sobie, co słyszał w nocy, Bergette krzyczała we bólach i błagała męża, by posłał po Elizabeth, ale on protestował. - Nie chcę tu widzieć tej czarownicy – powtarzał. – Parobek pojechał do doktora. Ale niedługo wrócił z wiadomością, że doktora nie ma w domu. Sigvard jednak obstawał przy swoim: w takim razie trzeba wezwać którąś z sąsiadek, bo Elizabeth nigdy nawet nie tknie jego dziecka! Słyszał podobno, że ona zajmuje się czarami, że umie zaglądać w przyszłość i uwalniać ludzi od bólu. Taka poganka nigdy więcej nie przekroczy progu jego domu. Wtedy Bergette zaczęła krzyczeć, że jeśli on natychmiast nie sprowadzi tutaj Elizabeth, to będzie tego żałował do końca życia. - Wejdź do środka i ogrzej się trochę, zanim ruszysz w dalszą drogę – przerwała jego zmyślania służąca. – Jeśli Elizabeth ma tam pomagać przy porodzie, z pewnością zajmie to sporo czasu – dodała, ruszając przodem. Służąca najwyraźniej wcale nie jest zdziwiona tym, że gospodyni jeździ konno niczym chłop, pomyślał i postanowił nie mówić, co słyszał w nocy. Elizabeth trzęsła się cała, kiedy koń wpadł na dziedziniec. Pospiesznie zsunęła się na ziemie, ale musiała przytrzymać się zwierzęcia, żeby nie upaść. Kolana miała jak z waty. Z obory wyszedł młody mężczyzna. Podała mu lejce, mówiąc. - Wasz parobek został w Dalsrud, z pewnością niedługo wróci. Ruszyła ku domowi, ale cały czas czuła na sobie jego wzrok. Ponieważ na ganku nikt na nią nie czekał, otworzyła pierwsze z brzegu drzwi i zajrzała do dużej, bardzo przytulnej kuchni. Stojąca przy piecu służąca mieszała coś w wielkim garnku. - Gdzie jest Bergette? – spytała Elizabeth. - Ona jest… ale ja nie wiem, czy… Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza. - Przysłano po mnie żebym jej pomogła. Więc najlepiej mnie do niej zaprowadź. - Gospodyni leży w pokoju na strychu – szepnęła dziewczyna ledwie dosłyszalnie, nie odrywając oczu od podłogi. Elizabeth pobiegła na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Nagle przystanęła, bo w nią spod przymrużonych powiek. - Bergette czeka na ciebie. Leży tutaj. Elizabeth nie odzywała się ani słowem. Minęła go i weszła do pokoju. Tam, na podwójnym łożu, leżała zapłakana Bergette. Włosy miała potargane, koszulę

mokrą od potu. Elizabeth dotknęła chłodną dłonią jej policzka, a wtedy rodząca chwyciła ją z całej siły. - Boże najukochańszy, dziękuję, dziękuję, że nareszcie jesteś, Elizabeth – szlochała. – Ja się tak strasznie boję, a doktor wyjechał i wszystko idzie nie tak jak trzeba… - Dobrze, już dobrze, pocieszała ją Elizabeth. – Uspokój się, Będzie dobrze, zobaczysz. Nie spieszyła się, spokojnie rozmawiała z chorą, zdając sobie sprawę, że Sigvard wciąż stoi za drzwiami. - Niech któraś ze służących przyniesie tu świeże prześcieradła i czystą koszulę – zwróciła się do niego, - I niech nagrzeją wody. Potrzebny też będzie dzbanek zimnej wody i jakieś szmaty. Sigvard wyszedł bezszelestnie, jego twarz nie wyrażała niczego. Elizabeth przeniknął dreszcz grozy, ale starała się o tym nie myśleć i skupić się wyłącznie na porodzie. - Najpierw muszę sprawdzić, jak duże jest rozwarcie – powiedziała, odsuwając kołdrę. – Trochę jeszcze trzeba będzie poczekać – oznajmiła po krótkim badaniu. - Nie, ja dłużej tego nie wytrzymam – rozpaczała Bergette w panice. - Uspokój się, wszystko będzie dobrze. I powiedz mi, czy wody już odeszły? Bergette pokręciła przecząco głową. - Bardzo dobrze. W takim razie będziesz mogła pospacerować trochę po pokoju. - Czy ty zwariowała? - Nie, ani trochę, ale odebrałam wiele porodów i sama też wydałam dziecko na świat. Po prostu wstań. Chodząc, ułatwiasz dziecku sprawę, rozumiesz? Bergette z wahaniem stawała stopy na podłodze, drżąc, objęła Elizabeth w pasie i rozpoczęła wędrówkę. Weszła służąca z ręcznikami i wodą. Stanęła przy drzwiach i gapiła się na obie kobiety z otwartymi ustami. - Nie stój jak zaczarowana – uśmiechnęła się Elizabeth, tłumiąc zdenerwowanie. – Połóż to wszystko na stole i przynieś jak najwięcej czystych prześcieradeł. Będą też potrzebne nożyczki. I ubranka dla dziecka. Kiedy dziewczyna zniknęła, Bergette roześmiała się cicho. - Wyleciała, jakby ją kto gonił. Albo jakby zobaczyła ducha! Kolejny skurcz sprawił, że skuliła się z jękiem. - Już się chyba położę. Strasznie mnie boli. - Głupstwa! – zaprotestowała Elizabeth, pociągając ją energicznie za sobą. – Jeśli się

położysz, to wszystko będzie dłużej trwało. W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadł Sigvard. - Co tu się dzieje? Chcesz ją pozbawić życia? Oczy miał czarne, krew pulsowała na skroni, nabrzmiała żyłą wyglądała, jakby za chwilę miała pęknąć. Elizabeth poczuła, że wzburzenie ją dławi, - A od kiedy to jesteś doktorem? – spytała głosem drżącym z gniewu. - Nie trzeba mieć papierów, żeby widzieć, że uprawiasz tu jakieś szaleństwo – warknął Sivgard. - Wyjdź stąd! – syknęła w odpowiedzi. Musiała wspierać cierpiąca Bergette, - Czy ty nie widzisz, jak ona się męczy? – krzyczał Sivgard, wskazując na żonę. - Pewnie, że się męczy! A jak, twoim zdaniem, kobieta ma wydać na świat całe dziecko? - Czuła, że jej cierpliwość się wyczerpuje, musiała panować nad sobą ze wszystkich sił. Przyjechała tu, żeby pomagać Bergette, a nie dyskutować z Sivgardem. Służąca przyniosła prześcieradła, nożyczki i dziecięce ubranka, położyła wszystko na stole i pospiesznie wybiegła. - Zrób, jak ona mówi, Sivgard - wyszeptała Bergette. Wahał się jeszcze przez chwilę, w końcu jednak wyszedł.