AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony118 073
  • Obserwuję108
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań69 177

Angelsen Trine - Córka Morza 12 - Nocne Cienie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :756.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 12 - Nocne Cienie.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 21 osób, 24 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 144 stron)

TRINE ANGELSEN NOCNE CIENIE

Rozdział 1 Elizabeth spojrzała z rozpaczą na bladą twarz Kristiana. Drżącą ręką pogłaskała go delikatnie po policzku. Jego skóra była chłodna. Elizabeth instynktownie cofnęła dłoń. - Musimy wnieść go do domu – powiedział jeden z mężczyzn. Elizabeth ustąpiła im miejsca. Kątem oka obserwowała służące, które wyszły przed dom i stanęły obok Ane i Marii. W tej chwili nie miała siły myśleć o tym, jak wytłumaczyć to wszystko dziewczętom. - Wnieście go na górę – powiedziała łamiącym się głosem. – Pokażę wam, gdzie/ - O Boże, on krwawi! – zawołała Ane, podbiegając do matki. Elizabeth przytuliła ją do siebie. - Zostań teraz z Marią – powiedziała stanowczym tonem i pogłaskała córkę po policzku. Gdy tylko Maria zabrała Ane do kuchni, Elizabeth zwróciła się do Olego. - Myślisz, że on od dawna… nie żyje? Ole spojrzał na nią zaskoczony. - Kto? Kristian? przecież on żyje! A ty myślałaś, że…? - O mój Boże! – wyrwało jej się z piersi. Przez chwilę świat wirował jej przed oczami. - Dobrze się pani czuje? – zaniepokoił się jeden z mężczyzn. - Tak, tak, wszystko w porządku. Wnieście Kristiana na górę! Szybko! – zawołała i zaczęła biec po schodach. Była w takim szoku, że na przemian śmiała się i płakała. - Musisz mi pomóc – zwróciła się do Olego, gdy w końcu położono Kristiana w ich małżeńskim łożu. – Sama nie dam rady go rozebrać – wyjaśniła, a do pozostałych mężczyzn powiedziała: - Idźcie do kuchni i poproście o kawę i coś do jedzenia, a służącej przekażcie, żeby przyniosła torf i dzban ciepłej wody. Potem podziękowała Olemu, który pomógł jej zdjąć ubranie z rannego. - Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś zmęczony, ale musisz sprowadzić doktora. Nie wiem, czy Kristian nie ma jakichś wewnętrznych obrażeń. Ole był już w drodze do drzwi. Doskonale wiedział, co należy zrobić. Elizabeth otarła łzy fartuchem i pochyliła się nad mężem. - Najważniejsze, że żyjesz! – załkała. – To tak, jakbym znowu cię odzyskała… Jakbym… - musiała odchrząknąć żeby oczyścić gardło. – Bogu dzięki! Bogu niech będą dzięki! Już nigdy więcej nie padną między mną a Kristianem złe sowa. Nigdy! Helene nie kazała na siebie długo czekać. - Przyniosłam wodę do mycia – powiedziała, stawiając dzban na stole. – Co z nim?

Elizabeth poczuła, że znowu zbiera jej się na płacz. - Nie wiem… Ma mnóstwo ran i siniaków, a poza tym jest wyziębiony i do tej pory nie odzyskał przytomności. Strasznie się o niego boję. Helene spojrzała na Kristiana. - Zaraz będzie tu doktor. On mu pomoże. Elizabeth odgarnęła czarną grzywkę z czoła męża. Jego włosy były brudne i mokre. - To prawdziwy cud – powiedziała. – W pierwszej chwili pomyślałam, że on nie żyje… ale na szczęście się myliłam! Wiesz, gdzie go znaleźli i czy był wtedy przytomny? – zapytała. - Nie jestem pewna. - Później się tego dowiem. Najważniejsze, że jest już w domu. - Przyniosę więcej torfu – powiedziała Helene i wybiegła z pokoju. Elizabeth namoczyła ściereczkę i delikatnie przetarła mu twarz, szyję i ręce. Dotykała go lekko i ostrożnie, jakby bała się go obudzić, równocześnie miała nadzieję, ze Kristian otworzy oczy. Potem wzięła lniany ręcznik i wytarła go do sucha. Jego ręka była zimna i wiotka. Elizabeth próbowała ogrzać ją swoimi dłońmi. - Aż tak zmarzłeś? – wyszeptała ze ściśniętym gardłem, chuchając na jego rękę. Zwykle robiła tak, gdy Ane od mrozu szczypały palce. Gdy okazało się, że i to nie pomaga, rozpięła bluzkę przy szyi i przyciągnęła jego dłoń do ciepłej skóry. – teraz już będzie dobrze. wszystko się ułoży. Już nigdy nie będziemy siebie nawzajem ranić ani obrażać. Pochyliła się nad mężem, przyłożyła policzek do jego piersi i zaszlochała. Dałaby wszystko, by móc się do niego przytulić, przywrzeć do jego ciała, poczuć ciepło jego silnych ramion. Później to sobie odbijemy, pomyślała. Później, kiedy wszystko się ułoży. Nagle cicho otworzyły się drzwi za jej plecami, potem coś stuknęło lekko o podłogę, a po chwili ktoś na palcach opuścił pokój. Elizabeth nie musiała się odwracać. I bez tego wiedziała, że to Helene postawiła na ziemi koszyk z torfem. Elizabeth podniosła się z wyraźną niechęcią i otarła twarz rękawem. Marzła o tym, żeby się umyć, ale nie miała czystej wody. Trudno. Nawet jeśli ktoś zauważy, że płakałam, nie ma w tym przecież nic złego, pomyślała. Swoją drogą, jakie to dziwne, że człowiek zawsze próbuje ukryć to, co naprawdę czuje. Wiedziała, że dotyczy to szczególnie smutku i łez. Chwilę później usłyszała rozmowę dobiegającą z korytarza. Cienki głos Helene mieszał się z głębokim męskim głosem. Elizabeth domyśliła się, że

to doktor. Szybko pocałowała Kristiana w czoło i wyszeptała: - Nie bój się. Zaraz wracam. Już po chwili była na dole. - Dzień dobry – powiedziała, podając doktorowi dłoń na powitanie. – Dziękuję, że pan przyjechał. - Nie ma za co dziękować. W końcu to mój obowiązek. Pani parobek opowiedział mi, co się stało – odparł doktor i ściągnął płaszcz. Elizabeth powiesiła ubranie na wieszaku i ruszyła schodami na górę. - Proszę za mną. Gdy znaleźli się w sypialni, doktor osłuchał Kristiana, po czym przyłożył dłoń do jego czoła. Otwierając torbę lekarską, zerknął ukradkiem na Elizabeth. - Pani mąż zaczyna się robić cieplejszy. To dobry znak. Elizabeth dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Powoli wypuściła powietrze. Doktor musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się z pobłażaniem i dodał: - Nie musi pani być obecna przy badaniu. Pani mąż jest w dobrych rękach. Elizabeth zawahała się przez moment, ale w końcu posłuchała rady doktora i zeszła na dół do kuchni. Mężczyźni nadal siedzieli przy stole i żywo o czymś dyskutowali, lecz gdy tylko Elizabeth weszła do środka, natychmiast umilkli. Zmęczona opadła na krzesło i wzięła do filiżanki kawy, która podała jej Lina. - Wiadomo już coś? To był głos Olego. Zastanawiając się nad odpowiedzią, Elizabeth wypiła kilka łyków ciepłego napoju. - Musimy zaczekać, aż doktor skończy badanie. Najbardziej martwi mnie jednak to, że Kristian wciąż nie odzyskał przytomności. Niewykluczone, że doszło do urazu wewnętrznego, o którym jeszcze nie wiemy. - Naprawdę myślałaś, że nie żyje? – zapytała Ane. - Tak – Elizabeth pogłaskała córkę po policzku. – Bałam się, że umarł. Gdzie go znaleźliście? – zwróciła się z pytaniem do Olego. - Pod Brattflage. Elizabeth zamarła bez ruchu. - Co on tam robił? - Tam jest taka wąska ścieżka – wyjaśnił Ole. – Kiedyś ludzie chodzili tamtędy na polowanie. – Przypuszczam, że się poślizgnął. Zresztą sam nie wiem… nie mieliśmy czasu, żeby dokładnie się przyjrzeć. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do domu.

- Od razu wiedzieliśmy, że żyje – wtrącił jeden z mężczyzn. – Gdy go znaleźliśmy, był przytomny, ale nic nie mówił. W drodze do domu zaczął tracić przytomność. Skarżył się na ból głowy i dygotał z zimna. - Co ja bym bez was zrobiła – powiedziała Elizabeth, siląc się na uśmiech. – Uratowaliście mu życie. Jeden z mężczyzn zakaszlał, chcąc pokryć zmieszanie, po czym wymamrotał. - Eee, jeszcze nic nie wiadomo… To znaczy, jeszcze nie wiemy, czy jest za co dziękować… - mówiąc to, zrobił się czerwony jak piwonia. Wyglądał tak, jakby ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię. Elizabeth nie mogła powstrzymać od śmiechu. - Wiem, co masz na myśli. Ale i tak zrobiliście coś wspaniałego i będę waz za to wdzięczna do końca życia – dopiła kawę i wstała od stołu. – Najedzcie się do syta. Lina dopilnuje, żeby niczego wam nie zabrakło. Jak tymczasem pójdę na górę i sprawdzę, czy doktor skończył badać Kristiana. Drzwi do sypialni były nadal zamknięte, więc weszła do tkalni i zaczęła krążyć niespokojnie po pokoju. Obrzuciła spojrzeniem wszystkie motki wełny, które wisiały na ścianie: czerwone, żółte, niebieskie i zielone. W koszyku leżało kilka kłębków szarej, białej i czarnej przędzy. Podniosła jeden z nich i ścisnęła w dłoni. Miały z nich powstać rękawice do pracy na morzu i grube skarpety dla Kristiana. Białe rękawice z czarnym kciukiem, które chroniły przed potworem morskim. Miała zamiar obciąć trochę włosów i wpleść je w dzianinę, żeby rękawice były jeszcze mocniejsze. Nagle poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Zrozpaczona usiadła przy krosnach. - Dobry Boże, oszczędź go! – wyszeptała. Głos zaczął jej się łamać, wiec zamilkła. Nieraz słyszała o ludziach, którzy po uderzeniu w głowę zmieniali się nie do poznania. Niektórych zamykano nawet w zakładach psychiatrycznych. Oczy Elizabeth zaszły łzami. Gdyby Kristianowi przydarzyło się coś takiego, nigdy by sobie tego nie wybaczyła! Nie wyobrażała sobie, jak miałaby dalej żyć, gdyby dotknęło ich takie nieszczęście. Dopiero kiedy kłębek wełny zrobił się wilgotny, uświadomiła sobie, że z jej oczu płyną łzy. Szybko otarła twarz i wrzuciła kłębek z powrotem do koszyka. Podeszła do okna i lekko je uchyliła. Wiatr owiał jej twarz i szyje. Zaczęła oddychać gwałtownie, wciągając powietrze głęboko do płuc. Nagle drzwi do sypialni otworzyły się i stanął w nich doktor. Elizabeth pospiesznie wybiegła z tkalni. - Co z nim? – zapytała, wpatrując się w szczupła twarz lekarza. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie.

- Proszę się nie denerwować. Pani mężowi nic nie będzie. Trochę się poobijał i jest nieco wyziębiony. Możliwe, że przez kilka dni będą się utrzymywać kaszel i gorączka, ale to wkrótce minie. Teraz musi przede wszystkim dużo odpoczywać. Elizabeth zamknęła oczy, czując niewysłowioną wdzięczność. Jak tylko zostanę sama, podziękuję Bogu za to, że nad nim czuwał, pomyślała. Gdyby nie Opatrzność nie uszedłby z życiem. - Czy pani się dobrze czuje? Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że doktor położył jej dłoń na ramieniu. Zauważyła, że ma ładne, smukłe palce i czyste paznokcie. Jego zadbane dłonie zupełnie nie przypominały spracowanych, szorstkich rąk jej męża. - Tak, ja… bardzo się bałam, że Kristian doznał urazu głowy… - wydusiła w końcu. Doktor uśmiechnął się. - Nie powinna się pani aż tak denerwować. I nie warto słuchać wszystkiego, co ludzie gadają. - Dobry z pana człowiek – powiedziała szybko Elizabeth. Odwróciła się zawstydzona i zaczęła schodzić w dół. Wzięła z gabinetu pieniądze dla doktora i poprosiła Olego, żeby odwiózł go do domu. Odprowadziła doktora do drzwi, zapłaciła mu za wizytę i pożegnała się. mężczyzna skinął głową, uśmiechnął się, jakby chciał dodać jej otuchy, i pospiesznie się oddalił. Ledwie powóz odjechał, a na korytarzu zrobiło się tłoczno. Wszyscy wylegli z kuchni, żeby posłuchać nowin. - Nie stój tak, bo zmarzniesz – powiedziała Lina, próbując wciągnąć ją do pokoju. Elizabeth odwróciła się do niej z promiennym uśmiechem. Przycisnęła Ane i Marię do siebie i powiedziała: - Wcale nie jest mi zimno. Dopiero teraz czuję, że mogę swobodnie oddychać. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło. Bardziej niż jesteście w stanie to sobie wyobrazić. Maria ścisnęła ją za rękę. Ich spojrzenia spotkały się. może ona wszystko rozumie? – pomyślała Elizabeth. W końcu Maryjka wiele już w życiu przeszła. Przez dwie doby Elizabeth czuwała przy łóżku Kristiana. W tym czasie prawie nie zmrużyła oka, czasem tylko udawało jej się zdrzemnąć w fotelu. Posiłki również jadła w sypialni. - Przez kilka dni będziecie musiały same sobie radzić – zapowiedziała służącym. – A ty, Mario, zajmiesz się Ane. Nie odejdę od łóżka Kristiana, dopóki się nie upewnię, że zaczyna dochodzić do zdrowia.

Kristian kilka razy odzyskiwał przytomność, lecz tylko na krótką chwilę. Za każdym razem, gdy to nastąpiło, Elizabeth starała się go napoić. Jednak przez większość czasu Kristian spał, a nawet wtedy, gdy otwierał oczy, nie wyglądało na to, żeby zdawał sobie sprawę z jej obecności. W pokoju panowała cisza. Elizabeth walczyła ze zmęczeniem. Właśnie zapadała w drzemkę, gdy nagle usłyszała cichy jęk. Szybko się podniosła i pogłaskała go delikatnie po włosach. - Chciałbyś czegoś, najdroższy? Może chce ci się pić? Przez chwilę błądził wzrokiem po pokoju, zanim utkwił spojrzenie w żonie. Przyglądał jej się długo, badawczo i – co najbardziej ją uderzyło – nieprzyjemnie. Elizabeth wzdrygnęła się. serce waliło jej jak oszalałe. Musiała zwilżyć wargi językiem, by móc mówić dalej. - Ole i kilku mężczyzn znaleźli cię pod Brattflage. Doktor już cię badał i jest dobrej myśli. Jego zdaniem szybko wyzdrowiejesz, potrzebujesz tylko… - Wynoś się, dziwko! Elizabeth stanęła jak wryta. Przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała. - Co ty powiedziałeś? – wyszeptała. - Powiedziałem, żebyś stąd wyszła. Nie chcę na ciebie patrzeć. Nagle zakręciło jej się w głowie. Musiała chwycić się oparcia krzesła, żeby nie upaść. - Ależ Kristianie! Nie sądziłam, ze będziesz chciał do tego wracać. Myślałam, że uda nam się zapomnieć… - Miałbym zapomnieć o tym, że puściłaś się z moim ojcem? - zapytał. Elizabeth z wrażenia nie mogła złapać tchu. Czuła, że jej policzki płoną żywym ogniem. - Niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli komuś o tym powiesz – powiedziała chrapliwym szeptem. – Jeśli Ane się o tym dowie… wtedy nie ręczę za siebie… Kristian zamknął oczy. Elizabeth czuła, że uginają się pod nią kolana, jednak zmusiła się, by odejść kilka kroków od łóżka. - Jeszcze przez kilka dni będziesz wymagał opieki. Otworzył oczy i wpatrując się w nią intensywnie, powiedział. - W takim razie przyślij tu jedną ze służących. Elizabeth rzuciła się do drzwi i pobiegła do suszarni, która znajdowała się na samym końcu korytarza. Dopiero kiedy zaszyła się w kącie, pozwoliła łzom płynąć swobodnie po policzkach. Spazmy płaczu wstrząsały jej ciałem jakby leżała w gorączce. Miała wrażenie, że

z bólu zaraz pęknie jej serce. Jak on może tak o mnie myśleć? Jak może sądzić, że zrobiłam t z własnej woli? Przecież zostałam wzięta siła ! – rozpaczała. Nagle otworzyły się drzwi. Elizabeth rozpoznała przyjaciółkę. Najwidoczniej Helene domyśliła się, że tutaj ją znajdzie, bo szła pewnym krokiem, wyciągając do niej ramiona. Elizabeth wpadła w jej objęcia. - Co się stało? – spytała Helene, kołysząc ją delikatnie. - Kristian mnie zwymyślał – załkała Elizabeth. – twierdzi, że oddałam się jego ojcu z własnej chęci. Strasznie się biję, że powie o wszystkim Ane! - Nie zrobi tego – powiedziała Helene zdecydowanym tonem. Elizabeth nie rozumiała, jak przyjaciółka może być tego taka pewna, ale nie miała siły drążyć tego tematu. - Chce, żebym przysłała mu na górę służącą – powiedziała. - Zgłaszam się na ochotnika – odparła Helene bez namysłu. – Dopilnuję, żeby dostał jeść i pić, ale ponieważ ręce ma zdrowe, sam będzie się mył. Elizabeth uśmiechnęła się mimowolnie. - Chodź – zakomenderowała Helene. – Usiądziesz przy krosnach. Tam nikt nie będzie ci przeszkadzał, a ja w tym czasie zajmę się tym głupcem. Tak się nim zaopiekuje, że zaraz ozdrowieje – zażartowała. – Zobaczysz, że wszytko się ułoży. Elizabeth niechętnie dała się poprowadzić do tkalni i usiadła przy krosnach. Nic nie wskazywało jednak na to, żeby miała zamiar zająć się pracą. Helene weszła do kuchni, opadła na krzesło i zaczęła przyglądać się, jak Elizabeth ubija masło. Chociaż Elizabeth bolały ramiona, ale nie użalała się nad sobą. Wręcz przeciwnie: cieszyła się, że może dać upust energii, jaka się w niej nagromadziła. Helene od trzech dni zajmowała się Kristianem, a ona wciąż nie mogła zebrać się na odwagę, żeby zapytać, jak jej idzie. Za bardzo bała się odpowiedzi. Zauważyła, że służące przyglądają jej się z zaciekawieniem. - Helene nosi Kristianowi jedzenie i wodę do mycia, żeby trochę mnie odciążyć – wyjaśniła, żeby uciąć spekulacje na ten temat. Nie była jednak pewna, czy jej wierzą. Chociaż zawsze starała się ostatnia kłaść do łóżka i wstawać pierwsza, Ane i tak zauważyła, że Elizabeth śpi w innym pokoju. - Dlaczego już nie śpisz z tatą? – spytała któregoś dnia. - Ponieważ on teraz potrzebuje ciszy i spokoju – odpowiedziała bez namysłu, zastanawiając się w duchu, skąd jej tak łatwo przychodzą te wszystkie kłamstwa.

Maria przyglądała jej się dłuższą chwilę. W końcu Elizabeth nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Czyżby siostra rozumiała więcej niż jej się zdawało? - Koniec końców Kristian nie jest wcale taki odważny – zauważyła Helene. Elizabeth ledwie podniosła wzrok znad maselnicy. - Doprawdy? – rzuciła od niechcenia. - Zażądał parawanu i za każdym razem, gdy się myje, każe mi wychodzić z pokoju. Elizabeth uśmiechnęła się niewyraźnie. To było do niego nie podobne. Helene poklepała ją po ramieniu. - Pan Bóg daje dzień, daje też i radę. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Elizabeth skinęła głową, siląc się na uśmiech. - Mam nadzieję, że się nie mylisz – odpowiedziała i wróciła do pracy.

Rozdział 2 Elizabeth odsłoniła firankę i wyjrzała przez okno. Od wielu godzin siedziała przy krosnach i postanowiła rozprostować plecy. Zobaczyła przechodzącego właśnie przez podwórze Kristiana. Nagle zatrzymał się, zasłonił ręką usta i zakaszlał. Elizabeth westchnęła zrezygnowana. Nie dość, że nie chciał leżeć w łóżku, to jeszcze wyśmiewał jej ziołową nalewkę. - Zostaw te chwaty dla siebie – powiedział. – Potrzeba czegoś więcej niż zwykłe przeziębienie, żeby mnie pokonać. Najbardziej zabolało ją jednak to, co potem powiedział:. - Sama mówiłaś, że masz nadzieję, że więcej mnie zobaczysz. Przepraszam, że cię rozczarowałam. Ciekawe, czy już wtedy, gdy poszłaś do łóżka z moim ojcem, miałaś nadzieję zostać panią tego domu? Elizabeth była tak zszokowana, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Jak coś takiego mogło mu przejść przez gardło? Przecież był kimś więcej niż mężem – był jej najlepszym przyjacielem, na dobre i na złe. Niespodziewanie jej myśli zaczęły krążyć wokół Jensa. To prawda, że nie zawsze się zgadzali, ale on nigdy nie wyraziłby się o niej w taki sposób. Nigdy by jej tak bardzo nie zranił. Stał po jej stronie nawet wtedy, gdy przyznała mu się do tego, że – jak jej się zdawało – otruła Leonarda. Wybaczył jej i obiecał, że nikomu nie zdradzi jej tajemnicy. Tak bardzo ją kochał, że gotów był nawet wziąć na siebie część jej winy. Gdy zgodziła się wyjść za Kristiana, sądziła, że z nim będzie podobnie. Nie, nie liczyła na to, że Kristian zastąpi Jensa – wiedziała, że to niemożliwe. Zresztą Kristiana darzyła zupełnie inną miłością, ale była pewna, że będą razem szczęśliwi i że mogą na sobie polegać. Zobaczyła, że mąż kieruje się w stronę przystani. Czyżby miał zamiar wypłynąć w morze? Wzdychając, puściła firankę i wolnym krokiem podeszła do krosien. Zasłoniła twarz rękami, starając się powstrzymać płacz, który rozsadzał jej piersi. Gdy zaproponowała, żeby znowu spali w jednym łóżku, wyśmiał ją. Spojrzał na nią złym wzrokiem i śmiejąc się szyderczo, kazał jej się wynosić. - Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wskoczyłaś do łóżka mojemu ojcu. - Proszę cię, nie mów tak – prosiła, starając się zapanować nad głosem. – Może gdybyś spokojnie mnie wysłuchał, uwierzyłbyś, że mówię prawdę? Nie rozumiesz, że

cierpię? Prychnął pogardliwie. - Nawet jeśli nie możesz znieść mojego widoku, postaraj się chociaż zachowywać poprawnie w stosunku do Ane – powiedziała. – Przestań traktować ją jak powietrze. - Chodzi ci o moją przyrodnią siostrę? – zapytał, unosząc brwi. Elizabeth zrozumiała, że nic nie wskóra. Spuściła głowę i wślizgnęła się na palcach do pokoju gościnnego. Tej nocy również nie zmrużyła oka. Leżała i wpatrywała się w ciemność, posyłając w niebo bezgłośnie modlitwy. Chyba Bogu znudziło się moje marudzenie, pomyślała. Była pewna, że nikt nie zawracał Mu głowy tak często jak ona. Może uważał, że Elizabeth nie zasługuje na nic lepszego, skoro tak długo ukrywała prawdę przed Kristianem? Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rekami. Błagam Cię, pomóż przynajmniej małej Ane, modliła się. Najpierw usłyszała stukot drewniaków. Ktoś szedł po schodach prowadzących na poddasze, potem wzdłuż korytarza, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami tkalni. Nie naoliwione zawiasy zaskrzypiały przeciągle. Elizabeth wiedziała, że to Helene na długo zanim usłyszała głos przyjaciółki. Każdą ze służących potrafiła rozpoznać po krokach. - Co u ciebie słychać? – spytała przyjaciółka i usiadła obok niej. Elizabeth zmusiła się do uśmiechu. - Chyba nieźle mi idzie, jak sądzisz? – odpowiedziała wymijająco, głaszcząc tkaninę. Helene nie spuszczała z niej oczu. - Wiesz, że nie to mam na myśli. Pytam, jak się czujesz. Widziałam, że Kristian jest dla ciebie niemiły. Elizabeth wciągnęła powietrze głęboko do płuc, starając się opanować emocje. - trudno oczekiwać, że zawsze będzie świecić słońce. Muszę dać mu czas, żeby wyzdrowiał i otrząsnął się z szoku. Wciąż nie chce mi uwierzyć, że jego ojciec… - pociągnęła nosem i odwróciła twarz, żeby ukryć łzy. Szybkim ruchem wytarła oczy. Helene położyła jej rękę na ramieniu. - Przede mną nie musisz udawać. Widzę przecież, że jest ci ciężko i widzę, jak Kristian cię traktuje. Proszę, pozwól mi z nim porozmawiać! Elizabeth utkwiła w niej wzrok. - Nie, Helene, zabraniam ci! I tak nic nie wskórasz, a możesz pogorszyć sprawę. Skoro nie chce ze mną rozmawiać, nic tego nie zmieni. Uwierz mi- wiem, co mówię. Helene milczała dłuższą chwilę, wpatrując się uparcie w jakiś niewidoczny punkt. - A co z Ane i Marią? – zapytała ochrypłym głosem. – Jak długo masz zamiar to przed

nimi ukrywać? - Co masz na myśli? Helene potrząsnęła głową. - Dobrze wiesz, o co mi chodzi – westchnęła z rezygnacją. – Nie dalej jak dzisiaj słyszała, jak Ane pytała cię, dlaczego nie śpicie w tym samym pokoju. Możesz ją okłamywać i zrzucać winę na chorobę Kristiana – ale jak długo? I co z Marią? Ona nie jest już małym dzieckiem i rozumie więcej niż ci się wydaje. Elizabeth bawiła się nerwowo czółenkiem. Helene miała rację. Dziewczęta czuły, że dzieje się coś złego i nie zasługiwały na to, żeby Kristian z taką pogardą traktował ich siostrę i matkę. Czyżby nie rozumiał, jak wielką wyrządza im krzywdę? Przecież ani Maria, ani Ane nie były niczemu winne. Jeśli chciał kogoś ukarać, tym kiś powinna być tylko ona, Elizabeth. W końcu to ona zataiła przed nim prawdę. - Nie wiem, co robić – powiedziała, puszczając czółenko i kładąc głowę na ramieniu przyjaciółki.- Jeszcze nigdy nie czułam się taka bezradna. Zdusiła w sobie jęk rozpaczy i zamknęła oczy. Helene nie odezwała się ani słowem. Tamtego dnia długo siedziały w milczeniu, wsłuchując się w ciszę. Łyżki dzwoniły o talerze, szczapy drewna trzeszczały wesoło w kominku, a w kuchni unosił się przyjemny zapach kawy, cukru i kaszy. Zwyczajnie, dobrze znane dźwięki i zapachy poranka, pomyślała Elizabeth. A jednak nic nie było takie jak dawniej. Powietrze było ciężkie od niedomówień i niemiłych oskarżeń. Posiłki spożywano w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie zdawkowymi słowa, gdy ktoś prosił o podanie cukru lub mleka. Elizabeth z trudem przełykała kasze. Miała wrażenie, ze jedzenie rośnie jej w ustach. Ole odchrząknął i zerknął ukradkiem na Kristiana. - Wygląda na to, że pogoda się utrzyma. Kristian w odpowiedzi skinął głową. - Posłuchaj, tato – Ane zwróciła się do Kristiana, poczym zrobiła krótka przerwę, żeby wypić łyk mleka. – Kiedy zacznie się ubój, musicie uważać, żeby nie zabić mojej owieczki. Obiecujesz, że nie zrobicie jej krzywdy. Kristian powoli włożył do ust ostatnią łyżkę kaszy, opróżnił kubek z mlekiem, po czym wstał od stołu. - Dziękuję za jedzenie – rzucił ma odchodne i opuścił kuchnię. Elizabeth widziała, jak z Ane ulatuje całe powietrze. W ciągu kilku sekund jakby zapadła się w sobie. Maria objęła ją ramieniem i przytuliła do siebie. - Oczywiście, że nie zabiją twojego jagnięcia. Przypomnij mi, jak mu dałaś na imię? - Kare!

- Obiecuję ci, że nie zjemy Karego. - Ale dlaczego tata nie odpowiedział na moje pytanie? – denerwowała się Ane, nie spuszczając oczu z drzwi do kuchni. W końcu Elizabeth uznała, że potrzebna jest jej interwencja. - Tata ma teraz dużo na głowie. Jestem pewna, że w ogóle ciebie nie usłyszał. Czuła, że wszyscy jej się przyglądają. Widzieli, ze dzieje się coś złego. Na początku próbowali wyciągnąć coś z Helene, ale ona kazała im pilnować własnych spraw. Życie mieszkańców Dalsrud nie powinno być tematem plotek, powiedziała, mrożąc ich wzrokiem. Elizabeth wiedziała, ze służba jest wobec niej lojalna. Na to, co sobie o nich myśleli, nie miała jednak żadnego wpływu. - Mam dla was niespodziankę! – zwróciła się do Ane i Marii, siląc się na uśmiech. – Co wy na to, żebyśmy wybrały się dzisiaj do Dorte i Jakoba? Twarz Ane rozpromieniła się, a na policzkach Marii zakwitły rumieńce. - O tak! Byłoby cudownie! – zaszczebiotała Ane. – Ja będę się bawić z Danielem, a Maria może się spotkać ze swoim chłopakiem. Zeskoczyła z krzesła i z impetem ruszyła w stronę drzwi. - Muszę poszukać jakiejś odpowiedniej sukienki – rzuciła przez ramię. Tymczasem Maria wbiła wzrok w talerz, czerwona jak piwonia, i nie odezwała się ani słowem. Elizabeth chciała zatrzymać Ane. Nikt nie odchodził od stołu, zanim wszyscy nie skończyli jeść i córka doskonale o tym wiedziała. Tym razem postanowiła jednak nie reagować. Dzisiaj Kristian pierwszy odszedł od stołu. Nie obchodziło go, to że inni jeszcze jedzą. - Ty chyba też ubierzesz się w coś ładnego? – uśmiechnęła się do siostry. Maria skinęła głową. - Poradzicie sobie bez nas? – zapytała i spojrzała na Helene, która zaczęła sprzątać ze stołu. - Oczywiście, że tak. Wycieczka dobrze wam zrobi – dodała ściszonym głosem, odwracając się w stronę Elizabeth. – Baw się dobrze i chociaż przez kilka godzin postaraj się o nim nie myśleć. Obiecujesz? Elizabeth uśmiechnęła się. troska, jaką okazywała jej przyjaciółka, sprawiła, że cieplej zrobiło jej się na sercu. - Obiecuję – wyszeptała. Wyprowadziła konia i zaprzęgła go do powozu, gdy nagle zjawił się Kristian. czuła na

sobie jego wzrok. Ich spojrzenia spotkały się. mężczyzna przystanął, popatrzył na nią, po czym ruszył dalej bez słowa. Nigdy nie sądziła, że Kristian może być taki zawzięty i uparty. Była w stanie znieść każdą, nawet gwałtowną kłótnię, ale ta wroga cisza powoli stawała się nie do zniesienia. - Jestem gotowa – powiedziała Maria, stając obok niej. Włosy miała upięte elegancko tuz nad karkiem, a spod płaszcza wystawała granatowa, rozkloszowana sukienka. - Ślicznie wyglądasz! – zachwyciła się Elizabeth. – Jesteś po prostu piękna. Maria zarumieniła się, wbijając wzrok w ziemię. - Jestem za gruba – powiedziała zawstydzona. - Chłopcy nie lubią chudzielców. Nie wiedziałaś o tym? – Elizabeth uśmiechnęła się i poprawiła jej kołnierz płaszcza. – Nie nałożyłaś apaszki, która dostałaś na konfirmację? Maria wyraźnie unikała jej wzroku. - Nie, nie chcę aż tak się stroić. W końcu nie idę na przyjęcie. Elizabeth domyśliła się jednak, co kryje się za tymi słowami. Siostra nie chciała nałożyć apaszki, ponieważ dostała ją od Kristiana. - Możemy ruszać – zawołała Ane, biegnąc truchcikiem przez podwórze. – Wybrałam tę sukienkę – powiedziała i rozpięła płaszcz. – Ciemnozieloną. Do tego czarne pończochy i skórzane buty. Dobrze wyglądam? Maria jeszcze raz zaplotła mi warkocze i wpięła nowe, zielone wstążki. - Jesteś piękna jak anioł – powiedziała Elizabeth i podała im owcze skóry. – Przykryjcie nimi kolana. Jest zimno i wygląda na to, że właśnie zaczął sypać śnieg. Macie rękawiczki? - Tak, tak, mamy! – zaśmiała się Ane i zaczęła machać ręką na pożegnanie. Długo nic nie mówiły, aż w końcu Ane poskarżyła się: - Pokiwałam tacie, ale on mi nie odpowiedział. Elizabeth poczuła, że cała sztywnieje. - Pewnie w ogóle ciebie nie zauważył. - Nieprawda, zauważył. Stał na podwórzu i przyglądał się, jak odjeżdżamy. Elizabeth poczuła nagły gniew. Bez względu na to, jak bardzo czuł się zdradzony i rozgoryczony, nie miał prawa wyżywać się na Bogu ducha winnych dziewczętach. To nie mogło dłużej trwać. Postanowiła, że skończy z tym raz na zawsze: porozmawia z Kristianem, może jeszcze tego wieczoru. A potem niech się dzieje, co chce. Ta myśl napełniła ją dziwnym spokojem. Czuła, że podjęła właściwą decyzję. - Jak myślisz, co Daniel i Fredrik powiedzą, kiedy cię zobaczą? – zapytała, żeby

odwrócić uwagę córki od przykrego incydentu z Kristianem. - Nie wiem. - Może Sofie też tam będzie? – powiedziała, zerkając ukradkiem na córkę. – Będziesz mogła opowiedzieć jej o Pusi. Ciekawe, czy po śmierci Mruczka zdążyli już sobie sprawić nowego kota? Ane skinęła głową i uśmiechnęła się zachwycona. Jak łatwo można wpływać na jej nastrój, pomyślała Elizabeth. Wiedziała jednak, że nie będzie mogła ukrywać przed nią prawdy w nieskończoność. Ane była jeszcze mała, ale nie była głupia. Elizabeth wiedziała z doświadczenia, że dzieci szybciej wyczuwają nastrój niż niejeden dorosły. Była pewna, że Ane i Maria czują chłód bijący od Kristiana. Po kilku minutach ochów i achów Ane znowu zamilkła i wpatrywała się w jakiś niewidoczny punkt na horyzoncie. - Na pewno nie możecie się już doczekać świąt? – zapytała Elizabeth, przerywając milczenie. Ledwie dostrzegła wyraz twarzy Marii, pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język. W oczach siostry zobaczyła bezbrzeżny smutek zmieszany z goryczą. Miała wrażenie, że Maria mówi do niej z wyrzutem: Naprawdę wierzysz, że to będą radosne święta? Z Kristianem traktującym nas jak powietrze? Tymczasem Ane z zapałem wymieniała wszystko, co chciałaby dostać na gwiazdkę i co zamiera sprezentować innym, szczęśliwie nieświadoma tego, co dzieje się między matką a ciotka. Elizabeth odwróciła twarz i skupiła się na powożeniu. O czym też myśli moja siostra? – zastanawiała się. Było jasne, że Maria wyczuwała chłodny, niemal wrogi nastrój, jaki wytworzył się między Elizabeth i Kristianem. Ale dlaczego nie zadawała żadnych pytań? Czyżby uważała, że ta sprawa jej nie dotyczy i że sami powinni ją rozwiązać – jak dwoje dorosłych ludzi? A może wychodziła z założenia, że jeśli Elizabeth będzie chciała porozmawiać, sama się do niej zwróci? Do tej pory to ja zawsze pomagałam Marii, pomyślała Elizabeth. Teraz ona wspiera mnie i robi to najlepiej, jak potrafi. Ta myśl nie przyniosła jej jednak otuchy. Nie tak powinno być. Zajechały do Heimly. Dorte przechodziła właśnie przez podwórze. Ubrana była w lniany fartuch, włosy miała związane kraciastą chustką i w każdej ręce niosła drewniane wiadro. Kiedy zobaczyła zbliżający się powóz, zmrużyła oczy i przysłoniła je ręką, dla ochrony przed późnym, jesiennym słońcem. Na ich widok jej piegowatą twarz rozjaśnił

promienny uśmiech. - A niech mnie! Czyżbyśmy mieli gości? Coś takiego, coś takiego! witajcie, kochane! Dorte obejmowała je po kolei z taką serdecznością, że Marii natychmiast poprawił się humor. Gdy się witały, Elizabeth wyczuła zapach obory zmieszany z naturalnym zapachem Dorte. To cała ona, pomyślała Elizabeth. Zawsze rzuca się ludziom na szyję. Elizabeth lubiła tę wylewność, chociaż sama nie umiała szukać pociechy u innych. Wyjątkiem była Helene – do niej potrafiła zwrócić się o pomoc, gdy życie za bardzo jej dopiekło. Nagle pojawił się Jakob, ubrany w kurtkę z grubej wełny i wysokie, skórzane buty. Pachniało od niego tytoniem. Przy Dorte mógł palić tak często, jak tylko miał ochotę. Ragna nie aprobowała tego – jak go nazywała – brzydkiego nawyku, ale Dorte była zdania, że Jakob ma prawo robić to, co mu się żywnie podoba. Nie miała zamiaru zabraniać mu palenia, widząc, jaką sprawia mu to przyjemność. Nie, Dorte nigdy nie mówiła nikomu złego słowa, pomyślała Elizabeth. Jakob podał jej swoją potężną dłoń, pełną odcisków i zadziorów. - Kristian z wami nie przyjechał? – zapytał. - Nie. Ostatnio ma dużo pracy – odpowiedziała szybko Elizabeth, starając się wymyślić coś, co umożliwiłoby mu zadawanie dalszych pytań. Zerknęła ukradkiem na Ane. Byle tylko ona z czymś nie wyskoczyła, ale zaniepokoiła się. - Cieszę się, że przejechałyście – wtrąciła Dorte. – Dobrze jest mieć solidną służbę, której można ze spokojem powierzyć dom. - To prawda, można na niej polegać – Elizabeth skinęła głową. - Nasza laleczka jest już chyba za duża, żeby podrzucać ją do sufitu? - spytał Jakob i mrugnął porozumiewawczo do Ane. Dziewczynka odpowiedziała zawstydzona: - Nie jestem już żadną laleczką. Jakob wybuchnął takim śmiechem, że aż jego bujna, czarna broda zaczęła się trząść. Pozostali śmiali się razem z nim. Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Nasza laleczka, powtórzyła w myślach. Jakob zawsze tak nazywał Ane, ale wtedy wierzył, że jest córką Jensa. - Nie stój tak i nie trzymaj się ich na mrozie – powiedziała Dorte do Jakoba. – Zajmij się koniem, a ja w tym czasie dokończę pracę w oborze. A wy wchodźcie do środka i czujcie się jak u siebie w domu. Indianne przygotuje wam jedzenie i zaparzy kawy. Ja się szybko uwinę z robotą. Elizabeth zrobiła krok do przodu.

- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chętnie przejdę się do Dalen. Dawno tam nie byłam. Dorte uśmiechnęła się i poklepała ją lekko po ramieniu. - Oczywiście, że możesz iść. Masz klucz, prawda. Elizabeth skinęła głową, nie mówiąc ani słowa. Nagle coś ścisnęło ją za gardło. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem. Czuła, że emocje ją rozsadzają: nie była przygotowana na tyle ciepła i serdeczności. Odwróciła się i pomachała im na pożegnanie. Trawa była mokra, więc zanim ruszyła stromą ścieżką, uniosła lekko spódnice. Przez cały czas musiała ostrożnie stawiać stopy, żeby się nie poślizgnąć. Szła dość długo, ponieważ do czasu do czasu mimowolnie błądziła wzrokiem po okolicy. Przyglądała się stromym zboczom, a zwłaszcza Nonshaugen, które było jej punktem obserwacyjnym. To właśnie tam stawiała owego zimowego wiosennego dnia, w którym Jens nie wrócił z połowów. Tymczasem ona była tak pewna, że go zobaczy, że biegła nad przystań na złamanie karku. Elizabeth westchnęła ciężko, oddalając od siebie bolesne wspomnienia. Jej wzrok zatrzymał się na małej, szarej chatce Dorte, która teraz stała pusta. To tam wszystko się zaczęło. Tamtego ranka, gdy ujrzała Jensa wymykającego się z domu Dorte w Neset, jej spokojne, poukładane życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzenie, że spędził noc z Dorte wzbudziło w niej dziką zazdrość. Elizabeth uśmiechnęła się do własnych myśli. Miała wtedy szesnaście lat i strasznie zazdrościła Dorte kobiecych kształtów. Jens był o rok starszy i w oczach Elizabeth uchodził za dorosłego mężczyznę. Odwróciła się i poszła dalej. Jednak tym razem już nie rozglądała się na boki. Pierwsze, co zobaczyła, to okna zabite deskami. To na pewno Jakob zabezpieczył dom na zimę, pomyślała. Z kieszeni spódnicy wyjęła klucz. Wsadziła go do zamka i przekręciła dwa razy. Drzwi zaskrzypiały przeciągle. Wolnym krokiem weszła do kuchni. W środku było zimno, ciemno i pachniało stęchlizną. Po omacku podeszła do stołu i zapaliła lampkę. Pokój zalazła żółta poświata. - Jak to się dzieje, że za każdym razem, gdy tu jestem, dom wydaje mi się mniejszy niż poprzednio? – spytała samą siebie. Jej głos odbił się echem od pustych ścian. Już tu nie pasuję, przemknęło jej przez myśl. Jeszcze kilka lat temu rozbrzmiewał tu głos Jensa, Marii, jej samej i Ane, która właśnie zaczęła gaworzyć. I głos ojca, który czasem wpadał z wizytą, żeby przekazać najświeższe wiadomości i dowiedzieć się, co u nich słychać. Do tego dochodził głos Ragny, jej złośliwe komentarze i taksujące spojrzenie. A teraz teściowa, ojciec i Jens nie żyli, a Maria i Ane już

dawno przestały być małymi dziećmi. Gdzie się podziały te wszystkie lata? Na podłodze wciąż leżały te same pasiate chodniki, które dostała od Ragny. Miała wtedy jedną izbę i wydziergane chodniki, a czuła się jak królowa. Teraz była właścicielką salonu, jadalni i wełnianych dywanów, które grzały w stopy, a jednak wokół niej panował chłód. Wiedziała, że nawet najgrubszy dywan i największy kominek nie są w stanie przywrócić w Dalsrud ciepłej, serdecznej atmosfery. Elizabeth zatrzęsła się z zimna i wróciła do kuchni. Usiadła na przypiecku i pogrążyła się we wspomnieniach. Często kochała się z Jensem na podłodze. Czule i delikatnie. Potem już nigdy nie doświadczyła takiej bliskości i intensywności uczyć. Zawsze kierowali się zasadą: dużo daję, dużo otrzymuję. Ale były też takie wieczory, gdy nie miała na nic siły. Wtedy Jens przytulał ją, niczego w zamian nie oczekując. Trzymał ją w ramionach, dopóki nie usnęła. Z Kristianem było inaczej. Przy nim szybko się podniecała i osiągała orgazm, ale jego ruchy były ostre i gwałtowne. Kristian wzbudzał w niej emocje, których nie kontrolowała. Czuła się tak, jakby jej ciało żyło własnym życiem. Podniosła się, wzdychając ciężko. Nie potrafiła odtworzyć ciepłej, rodzinnej atmosfery ani wskrzesić miłych wspomnień, które wiązały się z tym miejscem. Może powodem był chłód i zapach stęchlizny? Teraz ten dom kojarzył jej się wyłącznie z okresem, kiedy przymierała głodem. Przypomniało jej się, jak okłamywała dziewczynki, mówiąc, że jest najedzona i oddawała im ostatni kawałek chleba. Wiele razy zasypiała z płaczem, zwijając się z głodu. W końcu nie wytrzymała wybiła wszystkie kury. Potem tego żałowała, ponieważ potrzebowali jajek, ale było już za późno. Elizabeth powoli pokręciła głową. Aż trudno było uwierzyć, że kiedyś walczyła o przeżycie. Zdarzało się, że Ragna przynosiła im trochę jedzenia i ubrania, których już nie potrzebowała, wprawiając Elizabeth w zakłopotanie. Teściowa była bowiem znana z ciętego języka i kiedy przyniosła „dary miłosierdzia” nie potrafiła sobie odmówić złośliwych komentarzy lub chociaż drobnych uszczypliwości. Nad oknem wciąż wisiała ta sama, wąska zasłona, którą Elizabeth uszła z szarego, zniszczonego płaszcza należącego niegdyś do jej matki. gdy po wielu godzinach żmudnej pracy zasłona była w końcu gotowa, Elizabeth wprost nie posiadała się z radości. Do tej pory pamiętała, jaka byłą z siebie dumna. W Dalsrud wisiały aksamitne zasłony sięgające do samej ziem, a niektóre były nawet ozdobione drogą koronką. Elizabeth wzdrygnęła się, czując przeszywający chłód. Zesztywniała z zimna wstała i

skierowała się do wyjścia.

Rozdział 3 Ciepło, którym emanowała kuchnia Dorte, było jak plaster miodu na zbolałe serce Elizabeth. Zapach chleba i świeżo parzonej kawy łaskotał w nozdrza. Już z daleka słychać było wesoły śmiech i ożywioną rozmowę. Gdy weszła do środka, wszyscy siedzieli wokół dużego kuchennego stołu. - No, jesteś nareszcie! – Dorte w jednej chwili była przy niej, żeby odebrać płaszcz. – Biedne dziecko, przecież ty przypominasz sopel lodu! – biadoliła, przykładając drobne, piegowate dłonie do policzków Elizabeth. – Widzę, że nie boisz się przeziębienia. Chodź tutaj i siadaj! Zdecydowanym ruchem ręki podprowadziła ją do stołu i wsadziła w ręce kubek kawy. - Proszę. Dzięki temu zaraz się rozgrzejesz. Mój Boże, jaka ty jesteś chuda! Czy ty czasem coś jadasz? Elizabeth nie odpowiedziała. Zresztą to nie było konieczne, bo Dorte, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w stronę Jakoba. Może rzeczywiście schudłam, pomyślała Elizabeth. Zresztą to nie byłoby wcale dziwne – ostatnio nie miała apetytu. Zawsze kiedy się czymś martwiła, jedzenie rosło jej w ustach, zbierało jej się na wymioty i nie mogła przełknąć nawet kęsa. Dorte pochyliła się i postawiła na stole miseczkę z syropem. Słodka woń mieszała się ze słabym zapachem obory i mydła. Dorte zawsze czymś pachniała: jedzeniem, oborą, wiatrem. Dokładnie tak jak Jens – pomyślała nagle Elizabeth. – On zawsze pachniał wodą, wiatrem wrzosem… Kawa rozgrzała jej gardło i żołądek. Niespodziewanie przypomniał jej się dzień, w którym matka leżała chora, a ona zrobiła sobie wolne i pojechała do domu, nie pytając Leonarda o zgodę. Ojciec był zdania, że w drodze do Heimly powinna odwiedzić Dorte. W Neset Dorte zaprosiła ją na kawę. Dziękuję już piłam, skłamała wtedy, unosząc się dumą. Trudno uwierzyć, że mogłam być aż tak zazdrosna, pomyślała i uśmiechnęła się na tamto wspomnienie. Oczywiście ani Dorte, ani Jens nie zrobili niczego złego, ale młode dziewczyny często doszukują się ukrytych znaczeń i wyciągają pochopne wnioski. Najważniejsze, że w końcu wszystko sobie wyjaśniły. Elizabeth miała wrażenie, że od tamtej pory stały się sobie jeszcze bliższe. - Szkoda, że nie ma z nami Mathilde – powiedział Jakob. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak Dorze radzi sobie w domu twojego ojca – dodał. Odsunął zasłonę i spojrzał na fiord. – Popłynęła do Storvika, żeby odwiedzić rodziców.

Elizabeth zerknęła na Marię i Indianne. Dziewczęta stykały się głowami, szeptały i chichotały, powierzając sobie „dorosłe” sekrety. Elizabeth słyszała, jak Indianne podziwia elegancką fryzurę Marii. Tymczasem Fredrik i Ane siedzieli obok siebie i rozmawiali. - Któregoś dnia wypłynęliśmy z tatą na połów – doleciały do niej słowa Friderila – tata złowił ogromnego zębacza. A on wbił się zębami w ławkę z taką złością, że aż wióry leciały! Żałuj, Ane, że tego nie widziałaś! Kiedy będę duży, na pewno zostanę rybakiem. Dorte porosiła żeby się częstowały. Elizabeth wzięła kawałek chleba. - A ja myślę, że zostanę nauczycielką albo krawcową – powiedziała Ane. - Bardzo rozsądne – przytaknął Fredrik. – Ale chyba planujesz wyjść za mąż i założyć rodzinę? - Możliwe. Elizabeth przyglądała im się bez słowa. Tutaj nie było nieprzyjemnej ciszy, niemiłych oskarżeń i wrogiej atmosfery. Miała wrażenie, że kuchnię Dorte i Jakoba wypełnia… Przez chwilę szukała właściwego słowa, a odpowiedź była taka prosta: miłość! Wyszorowany do białości kuchenny stół przykrywał obrus w biało – niebieską kratę, a lampa zwisająca z sufitu rzucała żółtą poświatę na ludzi siedzących wokół stołu. Oby ta chwila trwała wiecznie, westchnęła w myślach. Ale w końcu trzeba było się pożegnać i wracać do domu. Gdy Elizabeth zaczęła szykować się do drogi, Maria i Ane posmutniały i zamilkły. Różnica w ich zachowaniu była tak widoczna, że Elizabeth serce podeszło do gardła. - Może niedługo znów tu przyjedziemy – powiedziała, ale jej słowa w ogóle do nich nie dotarły. Tego wieczoru nie rozmawiała z mężem. Miała nieodparte wrażenie, że Kristian wiedział, jakie myśli krążą jej po głowie i dlatego jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Tymczasem ona nie potrafiła zdobyć się na odwagę, żeby nawiązać rozmowę. Dni mijały, jeden po drugim. Wypełnione pracą, znojem i smutkiem. Elizabeth wciąż miała kłopoty z zaśnięciem. Przykro jej było leżeć samej ze swoimi myślami i wpatrywać się w ciemny sufit. Pewnej nocy, gdy czuła się wyjątkowo źle, odsunęła kołdrę i udała się do gabinet. W pomieszczeniu panował nieprzyjemny chłód. Elizabeth wzdrygnęła się i szczelniej otuliła szalem. Drżącymi palcami zapaliła lampę stojąca na biurku, po czym wzięła do ręki i podeszła do biblioteczki. Wciąż pamiętała, jaka była zachwycona, gdy pierwszy raz przybyła z ojcem do Dalsrud. Posiadanie tylu książek musiało być czymś najwspanialszym na świecie! Od

tamtego czasu zdążyła wiele z nich przeczytać, ale przynajmniej drugie tyle czekało na swoją kolej. Elizabeth wodziła palcem po eleganckich, skórzanych grzbietach książek. W końcu znalazła to, czego szukała; grubą księgę w brązowej, skórzanej oprawie. Zdjęła ją z półki, usiadła w fotelu i podciągnęła nogi pod siebie. Lampa rzucała słane światło na gotyckie litery. Rok wydania: 1850 – odczytała. – To znaczy, że napisaną ją trzydzieści lat temu…. Ostrożnie przekartkowała książkę aż doszła do właściwego rozdziału. Rozwiązanie związku małżeńskiego. Słowa kłuły ją w oczy, ale wiedziała, że musi przez to przebrnąć. Czytała w myślach: Do przyczyn, na które strony mogą powołać się w pozwie rozwodowym, należą: Brak zgody na zawarcie związku małżeńskiego – w przypadku gdy jedna ze stron została siłą zmuszona do małżeństwa, Pomieszanie zmysłów. Choroba, Pijaństwo. Niedojrzałość, która sprawia, że przysięga małżeńska jest nieważna. Prześliznęła się oczami po stronie aż nagle zastygła z wrażenie. Wprowadzenie w błąd w sprawie istotnej dla małżeństwa. Zdrada i oszustwo, którego dopuściła się jedna ze stron. Zdrada i oszustwo. Elizabeth dokładniej opatuliła się szalem. Jeśli o to chodziło, to stroną, która dopuściła się oszustwa, była ona. A nawet jeśli nie oszukała, to zataiła coś, co powinna była wyznać mężowi dawno temu. Trąd i obłąkanie stanowią powód do natychmiastowego orzeczenia rozwodu, przeczytała. I jeśli jedna ze stron w chwili zawierania związku małżeńskiego była skazana na dożywocie, a druga strona o tym nie wiedziała, małżeństwo można było rozwiązać ze skutkiem natychmiastowym. - Dobry Boże – wymamrotała, czując ucisk w żołądku. – czy to musi być aż tak trudne? Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Kristian. Elizabeth zamknęła książkę z głośnym trzaskiem, ale nie zdążyła jej schować, Długa chwilę przyglądał się jej w milczeniu, aż końcu zapytał: - Dlaczego siedzisz po nocy zamiast kłaść się spać? Już miała odpowiedzieć, że to nie jego sprawa, ale w porę ugryzła się w język. - Czytam – powiedziała, nie robiąc nic, żeby ukryć książkę. - Kodeks prawa? – zdziwił się. - Tak, kodeks prawa – powtórzyła, czując, że zaczyna drżeć na całym ciele. Przerwała na chwilę, żeby przełknąć ślinę i odzyskać kontrolę nad głosem. – Czytam o prawie małżeńskim – wyjaśniła. Kristian nie ruszył się z miejsca, ale zamknął za sobą drzwi. Teraz widziała jedynie zarys jego ciała, a jego twarz jawiła jej się jako niewyraźna plama. Czekała, aż Kristian coś

powie, a ponieważ nadal milczał, postanowiła zaryzykować i powiedziała: - Chcę od ciebie odejść. Nie możemy dłużej tak żyć. Spodziewała się jakiejś reakcji – wybuchu gniewu lub drwiącego śmiechu, ale on stał nieruchomo i milczał. Nie wykonał żadnego gestu i nie wypowiedział ani jednego słowa. - Słyszysz, co powiedziała? – spytała. – Nie mam siły dłużej tak żyć. Chcę się z tobą rozwieść. To jedyne wyjście. - Myślisz, że to takie proste? – jego głos był bezbarwny i matowy. Nie wiedziała, co powiedzieć. To, co wyczytała w książce, nie było zbyt zachęcające i nie dawało odpowiedzi na wiele pytań. Wyglądało na to, aby rozwiązać małżeństwo, trzeba było mieć temu solidne powody. - Może nie jest proste – odpowiedziała po namyśle. – Ale dłużej nie zniosę takiego życia. - Myślisz tylko o sobie. Zastanawiała się, co chciał przez to powiedzieć, ale wolała nie pytać. - Robię to dla mojego dziecka – powiedziała, po czym podniosła się i odłożyła książkę na półkę. – Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że została zgwałcona i pobita. Odrzucasz prawdę, wmawiając sobie, że zrobiła, to z własnej woli! Jak możesz myśleć, że Leonard mnie pociągał? Możesz mi to wytłumaczyć? Zrobiło jej się gorąco. Czuła narastającą złość, a słowa same cisnęły jej się na usta. - Ale najgorsze nie jest nawet to, że odgrywasz się na mnie na każdym kroku, lecz to, w jaki sposób traktujesz dziewczęta. Ane w ogóle już nie dostrzegasz, traktujesz ją jak powietrze, a ona ciągle mnie pyta, czy zrobiła coś złego i dlaczego się na nią gniewasz. I niby co mam jej powiedzieć. Że wolałabyś, żeby się nie urodziła? – zawołała. Łzy napłynęły jej do oczu u zaczęły spływać po policzkach. Miała nadzieję, że w tych ciemnościach Kristian ich nie zauważy. Zresztą nie miała zamiaru dłużej się tym przejmować. – Nie wiedziałam, że potrafisz być taki podły. Bo właśnie taki jesteś – nie tylko w stosunku do mnie, lecz także wobec niewinnego dziecka. Anie jest – tak jak się kiedyś wyraziłeś – twoją przyrodnią siostrą. Jednak dla niej wciąż jesteś tatą. Gdy była młodsza, często mówiła, że ma dwóch tatusiów: Jednego, który żyje. I to ciebie miała na myśli! Dzięki Bogu, że Ane nie wie, jaki jesteś naprawdę! Płacz uczynił jej głos tak niewyraźnym, że nie miała odwag powiedzieć nic więcej. Wyminęła Kristiana i wybiegła na korytarz. Uniosła lekko koszulę nocną, żeby się nie potknąć, zbiegła ze schodów i schowała się w swoim pokoju. Marzyła o tym, żeby położyć się obok Ane, ale bała się, że obudzi córkę, która pomyśli, że stało się coś złego. I miałaby

rację. Elizabeth skuliła się na łóżku i wstrzymała oddech, żeby powstrzymać płacz. Łzy nic nie pomogą. Wiedziała, że jeśli chce dokończyć to, co zaczęła, musi być silna. Silna dla dobra Ane i Marii. Może powinna porozmawiać z pastorem? Nawet jeśli nie wyjawi mu całej prawdy, będzie mogła powiedzieć, że w ich małżeństwie pojawiły się problemy, których nie da się rozwiązać. Może pastor będzie w stanie jej pomóc i uwolni ją od tego związku? Tak, właśnie w ten sposób przedstawi sprawę, ale najpierw musi dokładnie przemyśleć, co powie. Uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. I poczuła ulgę. Odsunęła kołdrę i wytarła łzy. Nagle usłyszała kroki na schodach, od razu wiedziała, że to Kristian. przez 16 chwilę miała nadzieję, że wejdzie do pokoju i zacznie błagać ją o przebaczenie. Ale kiedy zatrzymał się na korytarzu dokładnie naprzeciwko jej drzwi, zmieniła zdanie. postanowiła, że jeśli Kristian wejdzie do pokoju, każe mu się wynosić. Jednak po chwili kroki oddaliły się i nastała cisza. Musiało minąć kilka godzin, bo właśnie zasypiała, gdy poczuła, że materac obok niej ugina się pod czyimś ciężarem. Zaskoczona i odurzona snem, powoli otworzyła oczy. Chociaż w pokoju było ciemno, dostrzegła zarys postaci siedzącej na brzegu łóżka. - Elizabeth. Głos Kristiana zabrzmiał inaczej niż zwykle. Czyżby płakał? – zastanawiała się w duchu. – A może jeszcze nie wyleczył się z przeziębienia? Przesunęła się w głąb łóżka. - Czego chcesz? – zapytała cienkim głosem. - Chcę cię przeprosić za to, w jaki sposób traktowałem Ane. Nie była w stanie nic powiedzieć. Jego słowa całkowicie ją zaskoczyły. Zapadła nieprzyjemna cisza. W końcu Kristian przerwał milczenie. - Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale mam nadzieję i błagam cię, żebyś mnie nie zostawiała. Elizabeth długo milczała. - Wracaj do siebie – powiedziała w końcu. – Jest noc. Musimy się wyspać, żeby mieć siły na kolejny dzień. Gdy opuszczał pokój, jego kroki nie wydawały się już takie ciężkie. Ona sama czuła, że jej serce łopocze jak skrzydło ptaka. Jeszcze była nadzieje.

Rozdział 4 - Andreas, poczekaj na mnie! Słyszysz? Nie mógł dłużej udawać, że nie słyszy głosu Enoka-Dwa Szylingi. Przystanął z wyraźną niechęcią. - Gdybym cię nie znał. Pomyślałbym, że mnie unikasz – dyszał tamten. Spod jego brudnej, dzierganej czapki wystawały długie, siwe włosy. - Właśnie to robię – przyznał Andreas bez mrugnięcia okiem. Mężczyzna przez chwilę stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, potem wytarł nos wierzchem dłoni i zerknął na Andreasa. - No dobrze, przyznaję: trochę przesadziłem, mówiąc, że wiem, gdzie mieszka Lavina. - Trochę? – powtórzył Andreas, wykrzywiając twarz w grymasie. – Słyszałeś o facecie, który zna innego faceta, który być może wie, gdzie leży wyspa. Rzeczywiście, było czym się chwalić. Możesz mnie pocałować! – posłała tamtemu gniewne spojrzenie i szybko się oddalił. - Mam kawę! – Enok dogonił go i wyjął z kieszeni brudną i zmięta torebkę. Andreas przystanął, czując narastającą złość. - Zatrzymaj swoją kawę. Przyjaźni nie da się kupić. - Chciałem się nią z tobą podzielić. Naprawdę nie miałem na myśli nic złego. Andreas poklepał go po ramieniu. - Rozumiem. Chyba zareagowałem zbyt nerwowo – powiedział, patrząc przed siebie. – Byłem w Storvaagen i pytałem o pracę i kowala. - I co? Dostałeś ją? - Nie, bo to był jakiś wariat. Chyba miał nierówno pod sufitem. Zachowywał się tak, że aż się przestraszyłem. Zresztą nie tylko on. Był tam jeszcze jeden dziwny facet – Andreas wzruszył ramionami. – Szkoda gadać! W drodze powrotnej wstąpiłem do sklepu i kupiłem sobie ciastko i kilka ziaren kawy. Ty swoje zatrzymaj na wypadek, gdyby odwiedziła cię jakaś kobieta. Enok zaśmiała się głośno, odsłaniając braki w uzębieniu. Za[pach mówił sam za siebie. - Zabawny z ciebie facet – zarechotał, ale nagle spoważniał. – Wygląda na to, że ty też nie masz pieniędzy. - Na pewno więcej niż ty. Nie zapominaj, że jestem kilka lat młodszy od ciebie i nie mam aż takich problemów ze znalezieniem pracy.