Rozdział 1
Elizabeth wpatrywała się w stojącego przed nią człowieka. Czy to tylko sen? Jakiś
okropny koszmar, w którym Steffen, przyrodni brat Kristiana, stoi przed nią i oświadcza, że
wrócił na dobre. I to właśnie tutaj, przed kościołem, w dzień jej własnego ślubu! To nie może
być prawda. Świat nie może być aż tak zły. Steffen spojrzał na nią z zaciekawieniem, unosząc
brwi.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Czyżbyś nie była szczęśliwa? - spytał ze
złośliwym uśmieszkiem.
A więc nie śniła. W gardle jej zaschło, aż musiała zakasłać. Szybko rozejrzała się
dookoła. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Ludzie stali w grupkach i rozmawiali, wielu
zgromadziło się wokół Jensa. On również nie patrzył w jej stronę. Ponownie przeniosła wzrok
na Steffena.
- Czego chcesz? - zapytała. Jej głos był ostry i jakiś inny. Pełen nienawiści.
Mężczyzna nadal się uśmiechał.
- Chcę moją część spadku. - Powiedział to tak lekko, jakby była to najbardziej
naturalna rzecz na świecie.
- Nic ci się nie należy - odrzekła, słysząc, że jej głos odzyskuje zwykłe brzmienie.
- Czy teraz znasz się także na prawie?
- Tak - skłamała. Prawda była taka, że zajrzała parę razy do kodeksu, który znalazła w
bibliotece. Z tego, co zrozumiała, nieślubne dziecko nie miało żadnych praw, chyba że ujęto
je w testamencie. - Rozmawiałam z adwokatem - prostując się, dodała. Musiała się skupić, by
oddychać spokojnie i nie zdradzić się z tym, jak bardzo to spotkanie ją wzburzyło. Kłamiąc,
patrzyła bratu Kristiana prosto w oczy.
- To bez znaczenia - zaśmiał się złowrogo.
- Co w takim razie tutaj robisz?
- Tego dowiesz się później.
- Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, zrób to
teraz. Wziąłeś Linę siłą i przez ciebie utonęła w fiordzie. Nie chcę mieć do czynienia z takimi
przestępcami jak ty.
- Ciszej! - syknął i rozejrzał się wokół.
- Dlaczego? Boisz się, że ludzie usłyszą, co zrobiłeś?
- Nie, chodzi mi o ciebie. Ja jestem niewinny.
- Ty niewinny? - prychnęła i nagle poczuła, że najchętniej wbiłaby paznokcie w tę
pewną siebie twarz. Wtedy prawdopodobnie Steffen przestałby się tak uśmiechać.
- Jak myślisz, dlaczego mnie wypuścili? - zapytał.
- Mało mnie to obchodzi.
- A jednak ci powiem. Właśnie dlatego, że jestem niewinny. Dowody okazały się za
słabe. Elizabeth spojrzała mu w oczy.
- Nie wierzę ci.
- A powinnaś, bo przecież tu stoję.
- Masz pieniądze i wpływy - rzuciła szybko i zmrużyła powieki. - To dlatego
wyszedłeś. Nie miałeś przypadkiem jakichś znajomych wśród wysoko postawionych? Steffen
znowu się zaśmiał.
- Jak możesz wierzyć w takie rzeczy? Z tego, co wiem, nie jest to zgodne z prawem.
- A od kiedy to aż tak bardzo się z nim liczysz?
- Nie mów tak. - Wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po policzku, ale Elizabeth szybko ją
odtrąciła.
- Przestań się tak na mnie gapić!
- Cała ty. - Zachichotał. - Lubię kobiety z temperamentem.
- Nic tu po tobie. Nikt we wsi nie chce cię widzieć, więc radzę, abyś zniknął tak
szybko, jak się pojawiłeś.
- O nie, jeszcze nie teraz. - Nagle Steffen spoważniał i postąpił krok do przodu. - Na
razie zamieszkam u przyjaciela, ale niedługo zjawię się u was w Dalsrud.
- Tylko spróbuj!
- Przyjdę. I radzę wam, abyście dobrze mnie przyjęli.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ... - Zamilkł i rozejrzał się wokół. - W przeciwnym razie mógłbym zrobić
to i owo. - Lekko się pochylił i dodał zniżonym głosem: -Takim jak ja nie wolno ufać. - Jego
oczy wwiercały się w twarz Elizabeth. Gdy się cofnęła, mężczyzna wyprostował się i znowu
uśmiechnął. Skinął głową w kierunku grupy osób, które zaczęły się im przyglądać, a potem
pożegnał się i odszedł.
Elizabeth odprowadzała go wzrokiem. Skąd wziął te piękne ubrania? Na pewno nie z
więzienia, pomyślała. Ale tacy jak on wiedzieli, jak wyjść na prostą. Aż podskoczyła, gdy
Jens nagle złapał ją za ramię.
- Z kim rozmawiałaś? - zapytał, spoglądając na nią z uśmiechem.
- Nie widziałeś? Spoważniał i potrząsnął przecząco głową.
- To był Steffen. Mąż wpatrywał się w nią przez klika sekund.
- Przyrodni brat Kristiana? - zdołał w końcu wyjąkać. -Tak. Twarz Jensa zrobiła się
czerwona, a oczy się zwęziły.
- Czego on tu, do diabła, szukał?
- Ciszej, stoisz przed domem Boga - upomniała go Elizabeth i szybko odciągnęła na
bok. - Powiedział, że został wypuszczony, bo był niewinny.
- To niemożliwe!
- A jednak...
- Jak mógłby być niewinny, skoro wziął Linę siłą?
- Wiem - przerwała mu Elizabeth. - Sama się o to pytam. Prosiłam go, by odszedł,
ale... Teraz to już bez znaczenia.,
- Mów! - zażądał Jens.
Elizabeth przełknęła ślinę. Najchętniej zapomniałaby o wszystkim i pojechała do
domu bawić się na weselu, ale wiedziała, że i tak wkrótce wszyscy by się dowiedzieli.
- Powiedział, że przyjedzie do Dalsrud.
- Jeśli jego stopa tam postanie, to przysięgam, że nie ręczę za siebie... -Jens zacisnął
pięści.
- Powiedział, że tak będzie dla nas najlepiej. Że nie powinnam ufać takim jak on, bo
jest w stanie zrobić wszystko.
Jens popatrzył z wściekłością przed siebie. - W to mogę uwierzyć, bo już wcześniej
pokazał, na co go stać. Elizabeth objęła go ramionami.
- Nie pozwól, by Steffen zepsuł nam dzień naszego ślubu - wyszeptała błagalnie. Mąż
spojrzał na nią i jego twarz nieco złagodniała.
- Nic nie może zepsuć nam tego dnia. A już na pewno nie on. - Znowu popatrzył przed
siebie. - Na pewno nie zrobimy mu tej przyjemności.
- Dlaczego wyglądacie tak ponuro? - Obok nich pojawiła się Ane z Alexandrą na
rękach. Czując, że się zaczerwieniła, Elizabeth odwróciła twarz.
- Wyglądamy ponuro? - udała zdziwienie. - No, musimy jechać do domu, zanim
jedzenie wystygnie. -Chciała odejść, ale Ane złapała ją za ramię.
- Co się stało?
- Nic.
- Widzę to po tobie. Jensie, o co chodzi? Małżonkowie wymienili krótkie spojrzenia,
po czym Elizabeth oznajmiła:
- Steffen wrócił. Ane zbladła.
- O czym ty mówisz? Jest tutaj?!
Gdy matka opowiedziała jej w skrócie, co się wydarzyło, oczy Ane pociemniały.
- On nie może tak po prostu spacerować sobie po Dalsrud po tym, co zrobił - rzuciła,
zaciskając ze złości zęby.
- Nie, nie może. Na pewno nie według prawa - zgodziła się Elizabeth. -Ale kto wie, na
co może się zdobyć, jeśli mu tego zabronimy. Alexandra zaczęła popłakiwać i Ane poprawiła
ją wyżej na ramieniu. Pomogło to ledwie na chwilę i dziecko znowu się rozpłakało. Ane
włożyła jej koniuszek małego palca do ust i dziewczynka ochoczo zaczęła go ssać.
- Jest głodna. Muszę z nią jechać do domu, przewinąć i nakarmić.
- Musimy porozmawiać z lensmanem i posłuchać, co on ma na ten temat do
powiedzenia - stwierdził Jens. Elizabeth skinęła głową.
- Jednak dobrze się stało, że zaprosiliśmy go na wesele. - Próbowała się uśmiechnąć,
ale wyszedł z tego jedynie grymas.
- Myślisz, że możemy porozmawiać o tym z lensmanem jeszcze dzisiaj? -spytał Jens,
gdy wracali do domu.
Weselny orszak podążał za nimi. Konie w połyskujących uprzężach ciągnęły świeżo
pomalowane wozy, na których siedzieli weselni goście w swych najpiękniejszych strojach.
Nie zabrakło także skrzypka, który przygrywał podczas jazdy.
To miał być dzień szczęścia, dzień bez najmniejszej chmurki na niebie, pomyślała
Elizabeth i spojrzała na piekące słońce. Pojawienie się Steffena zgasiło jej radość.
- Nie wiem. Zobaczymy, czy pojawi się ku temu okazja - odparła. - W każdym razie
poczekamy, aż obiad i przemowy się skończą. Nie chciałabym psuć dnia także i jemu.
- Także? - powtórzył Jens. - Czy dla ciebie ten dzień jest zepsuty?
- Nie, nie. - Pokręciła przecząco głową. - Nie to miałam na myśli. Przepraszam. Ale
wydaje mi się, że Ane ta wiadomość przygasiła - dodała szybko i poczuła wyrzuty sumienia.
- Biedna Ane - wymamrotał Jens.
- Czy to nie dziwne? On, który doprowadził do śmierci twej poprzedniej żony, zjawia
się nagle w dzień twego ślubu.
- Tak. - Przez chwilę Jens wpatrywał się w swe dłonie, a potem objął żonę w pasie i
mocno przycisnął do siebie. - To jest dziwne. Ale może chował się gdzieś w pobliżu już od
dłuższego czasu i tylko czekał na odpowiedni moment?
- Naprawdę myślisz, że jest aż tak przebiegły? - Elizabeth zadrżała.
- Nie bądź dzieckiem. Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego. Nie zapominaj, że już
to kiedyś udowodnił.
Elizabeth zamknęła na chwilę oczy. Jens miał rację, tylko ona nie chciała tego
zauważyć.
- Boję się, co się może stać, jeśli nie wpuścimy go do Dalsrud - wyznała cicho. Mąż
spojrzał na nią.
- Nie wejdzie tam - oświadczył zdecydowanie. - Ale i tak najpierw musimy
porozmawiać z lensmanem.
- Myślisz, że uda nam się to zachować w tajemnicy przed Marią i innymi?
Przynajmniej dzisiaj?
- Nie jestem pewien. - Jens westchnął ciężko. - Ane wie i jest tak zła, że, na ile ją
znam, pewnie już wszystkim rozpowiedziała. Elizabeth położyła głowę na ramieniu męża.
- Ja i tak jestem szczęśliwa - zapewniła. - Szczęśliwa, że mam ciebie. -Wyciągnęła
prawą dłoń i pozwoliła, by promienie słońca trafiły w pierścionek na serdecznym palcu. -
Spójrz, jaki on piękny. Symbol tego, że znów jesteś moim Jensem. Nawet w środku jest to
napisane: Twój Jens.
Jej mąż roześmiał się wesoło.
- A w moim jest napisane: Twoja Elizabeth. Dokładnie tak, jak powinno być.
Elizabeth przytuliła się do jego ramienia. Nieważne, jaki będzie ten dzień i kolejne.
Ważne, że przeżyją je razem.
I tu właśnie Steffen się przeliczył. Było ich bowiem wielu przeciwko niemu jednemu.
Rozdział 2
Gdy zatrzymali się przed domem, Jens pomógł żonie wysiąść z powozu. W tym
momencie skrzypek zrobił sobie przerwę. Elizabeth rozejrzała się wokół. Przybywało coraz
więcej ludzi i wkrótce podwórze było pełne.
- Wejdźmy - powiedziała i wzięła Jensa za rękę. Biegnący im na spotkanie William,
napotkał w korytarzu Kristine.
- Chodź obejrzeć izbę, którą dostaliśmy razem z Signe - rzekł i wciągnął dziewczynkę
do kuchni.
Smakowity zapach obiadu wypełnił nozdrza Elizabeth i sprawił, że poczuła się głodna.
Dzieci były zajęte oglądaniem nowej sypialni, którą ostatnio dostały. Kathinka była na
początku trochę zazdrosna i też chciała tam spać, ale na szczęście Helene udało się jej to
wyperswadować.
Elizabeth myślała o tym, jak dziwnie będzie znowu dzielić łoże z Jensem, szczególnie
tu w Dalsrud. Jednocześnie cieszyła się, że będzie go miała przy sobie wieczorami. Zwierzać
się ze swych myśli w ciemności i ciszy było o wiele lepiej niż za dnia, gdy inni byli w
pobliżu.
Podczas składania życzeń wynajęte specjalnie na tę okazję służące kłaniały się
nowożeńcom tak nisko, że ich spódnice leżały płasko na podłogowych deskach. Policzki
dziewcząt pałały. Elizabeth nie wiedziała, czy to z powodu gorąca bijącego od kuchni, czy też
wskutek podekscytowania weselem.
- Jak tylko usiądziemy, wejdziecie z jedzeniem -szepnęła do dziewczyny, która
kierowała pozostałymi.
Służąca skinęła szybko głową i jeszcze raz się ukłoniła. Korytarz wypełnił się ludźmi i
niektórzy musieli stać na schodach. Wkrótce podwójne drzwi otwarto na oścież.
Ane zeszła z poddasza. Przypatrując się gościom, przystanęła na najniższym schodku i
nie zauważyła, jak podszedł do niej Torstein.
- Alexandra zasnęła? - zapytał. Obróciła się tak gwałtownie, że lekarz szybko odsunął
się do tyłu.
- Przepraszam, myślałam, że to ktoś inny - wyrzekła zawstydzona.
- Żal mi osoby, za którą mnie wzięłaś - zaśmiał się Torstein. -Wyglądałaś, jakbyś
chciała kogoś zamordować. Mogę wiedzieć, kogo się spodziewałaś? Ane machnęła ręką,
jakby chciała coś odpędzić muchę.
- Nikogo szczególnego. Po prostu się zamyśliłam. Nie zabraliście bliźniaków? -
zmieniła temat i ponownie zaczęła się rozglądać.
- Nie, to nie jest towarzystwo dla nich, więc grzecznie musiały zostać w domu.
- Wejdźmy dalej - powiedział Jens i pociągnął żonę za sobą do jadalni. Wewnątrz
wszystko było tak, jak zostawili, z wyjątkiem świec, które dopiero co zapalono. Dało się to
zauważyć po wosku, który jeszcze nie zdążył się stopić. Nowożeńcy znaleźli swoje miejsca i
stanęli za krzesłami.
Czy Ane powiedziała coś o Steffenie? - zastanawiała się Elizabeth. Miała nadzieję, że
córka ma dość rozumu, by zachować wszystko dla siebie. Porozmawia z nią, gdy tylko
nadarzy się ku temu okazja. Goście weszli do jadalni i poczekali, aż gospodarz da znak, że
mogą usiąść. Po chwili pojawiły się służące, niosąc półmiski pełne jagnięciny i duże misy z
ziemniakami, warzywami i brązowym sosem. Zapachy wypełniły wnętrze. Wielu gości ze
zdumieniem patrzyło na podawane potrawy.
Elizabeth zerknęła na zebranych przy stole. Niedaleko od niej siedziała lensmanowa.
Była zajęta rozmową z mężem, ale kiwnęła jej głową. W kieliszki nalano czerwonego wina.
- Za młodą parę! - Jakob wzniósł toast.
- Za młodą parę! - powtórzyli chórem goście. Dzieci także dostały kieliszki i bardzo
starały się, by nic z nich nie wylać.
Gdy wszystkie potrawy znalazły się już na stole, Jens postukał w kieliszek.
- Pozwólcie, że wam trochę przeszkodzę - zwrócił się do gości. Oczy zebranych
skierowały się w jego stronę. Zanim jednak wyrzekł następne słowa, ze zdenerwowania
musiał poluźnić kołnierzyk. - Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się tu dziś, by świętować
wspólnie z nami ten dzień. To bardzo miłe z waszej strony. Jak wszyscy wiecie, Elizabeth i ja
nie jesteśmy młodzi i świeżo zakochani. Chociaż w sumie jesteśmy.
Wiele osób zaśmiało się, ale zaraz znowu zrobiło się cicho. Elizabeth wiedziała, że
Jens się nie przygotował, że mówił z pamięci. Podziwiała go za to, bo wiedziała, jak nie lubił
publicznych wystąpień.
- Myślę jednak - kontynuował - że będzie nam razem dobrze. Trochę już w życiu
przeżyliśmy, i radości, i smutków. Każde z nas ma dzieci, które, jak same mówią, czują się
jak rodzeństwo. Cóż to ja chciałem jeszcze powiedzieć... - Pochylił się w stronę żony. - To by
było na tyle. Z tak niezwykle porządną babą jak Elizabeth...
Goście zaśmiali się głośno z jego żartu, a Elizabeth poczuła, że się czerwieni ze
wstydu. Jens położył jej dłoń na ramieniu.
- Myślę, że wszyscy powinniśmy wznieść toast za Elizabeth, najlepszą żonę na
świecie. Na zdrowie!
Służące, które z pewnością stały pod drzwiami i podsłuchiwały, weszły z nowymi
tacami, które aż uginały się pod ciężarem jedzenia. Wkrótce wśród biesiadujących dało się
słyszeć zachwyty nad smakiem potraw. Gdy wszyscy się już najedli, Elizabeth postukała w
swój kieliszek i wstała.
- Chciałam tylko powiedzieć, że to Helene przyrządziła dla nas ten dobry obiad. A
tym, którzy się zastanawiają, co jedli, wyjaśniam, że był to comber jagnięcy. Helene
decydowała także o tym, co wam podać. Również na deser.
Służąca zaczerwieniła się z radości i próbowała schować za swym kieliszkiem, gdy
wiele osób zwróciło się do niej z pochwałami.
Nieoczekiwanie William uszczypnął Elizabeth w ramię.
- Mamo, wiesz co powiedziała Arnolda?
- Nie. - Elizabeth odłożyła nóż i widelec.
- Powiedziała, że kiedyś był człowiek, który miał tak mało zboża, że prawie umarł z
głodu. Postanowił więc napisać do króla i poprosić go o dwa worki zboża. Ale on nie umiał
dobrze pisać i zamiast: Umiłowany królu naszego kraju wyszło mu: Umiłowany królu
prostaku. Elizabeth zaśmiała się, lecz William jeszcze nie skończył.
- Jego dzieci tak hałasowały, że w końcu wyszło mu tak: Czy mogę być tak miły i
dostać dwa worki cholernego hałasu i zamieszania!
Wciąż śmiejąc się, Elizabeth pogłaskała synka po karku.
- Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówi Arnolda.
- To, co opowiedziałem, to prawda - oświadczył poważnie William. Wiele osób
wygłaszało przemówienia, a kieliszki wznoszono dwa, a nawet trzy razy. Wreszcie nadeszła
pora deseru.
Elizabeth wyprostowała się i pożałowała, że włożyła gorset, który Bertine przysłała jej
z Bergen. Przyszedł wraz z listem, w którym kuzynka Kristiana dziękowała za zaproszenie na
wesele, na które, niestety, nie mogła przyjechać. Simon spodziewał się w tym czasie gości i
musieli zostać w domu. To ona podarowała Elizabeth ten przepiękny gorset. Bertine pisała, że
kupiła w bardzo eleganckim sklepie i że obecnie wszystkie zamożne kobiety takie noszą, a w
każdym razie, gdy chcą dobrze wyglądać. Przypuszczała, że skoro Elizabeth ma być panną
młodą, jej również będzie zależało na wyglądzie. Elizabeth musiała przyznać, że dobrze
wyglądała w gorsecie.
- Jesteś smukła jak trzcina - powiedział Jens i spojrzał na nią z zachwytem. - Ale
cieszę się, że nie chodzisz w tym na co dzień - dodał. - Najbardziej lubię, jak mam za co
złapać. Elizabeth zadrżała, gdy ręka Jensa znalazła się pod stołem. Ostrożnie położył ją na jej
udzie. Zerknęła na męża z uśmiechem.
- Kocham cię - wyszeptała.
- A ja ciebie - odszepnął.
Świeżo zakochani, pomyślała. Oczywiście, że była zakochana. To uczucie było teraz o
wiele silniejsze, niż gdy się pobierali za pierwszym razem.
Kiedy deser został zjedzony, cała trójka dzieci miała poplamione ubranka. Siedziały i
klepały się zadowolone po brzuszkach, mówiąc, że zaraz pękną z przejedzenia. Ten stan nie
trwał jednak długo, gdyż wkrótce wybiegły z domu.
Część gości także wyszła na dwór, by cieszyć się słońcem, inni przenieśli się do
salonu. W pomieszczeniu słychać było szelest sztywnych halek, wokół pachniało mydłem i
wodą różaną. Niektórzy z mężczyzn mieli wypomadowane włosy i błyszczące wąsy. Inni do
przygładzenia fryzury użyli wody, ale ponieważ dawno już wyschła, ich włosy wróciły do
naturalnego ułożenia.
Elizabeth zaczęła szukać Ane. Musiała porozmawiać z córką na temat Steffena. Może
znowu poszła na poddasze zajrzeć do Alexandry?
- Skąpa to ty nie jesteś - nagle usłyszała za sobą. Elizabeth obróciła się i spojrzała
pytająco na lensmanową.
- Słucham?
- Dziewka służebna siedzi przy stole na twym własnym weselu! -I...? - Elizabeth
popatrzyła na sąsiadkę wyczekująco. Lensmanowa odchyliła głowę i zacisnęła z
niezadowoleniem usta.
- Mówię o Arnoldzie - dodała.
- Nie rozumiem, do czego pani zmierza.
Brwi kobiety uniosły się do góry, a na jej krągłych policzkach wystąpiły czerwone
plamy.
- No tak. - Uśmiechnęła się niewyraźnie i szybko odeszła. Elizabeth stała i patrzyła w
ślad za nią.
- Wstrętna baba - wyszeptała. Dobrze wiedziała, o co lensmanowej chodziło, ale lepiej
było nie odpowiadać jej złym słowem i udawać, że się nie rozumie jej złośliwości. W tej
samej chwili zauważyła córkę i pospieszyła w jej kierunku.
- Czy powiedziałaś komukolwiek o tym, co się stało przed kościołem? Rozejrzawszy
się szybko wokół, Ane odsunęła się trochę na bok.
- Nie, ale boję się, że inni i tak go widzieli. Nie tak trudno było go zauważyć. Co
powiesz ludziom, jak o niego spytają?
- Nie wiem. Najpierw muszę porozmawiać z lensmanem, zapytać go, czy wie, co się
dzieje. I jakie mamy prawa.
- Steffen nie ma prawa tu wejść. To pewne - zasyczała Ane. - Ten człowiek to zły
duch w przebraniu. Nie zapominaj, co uczynił Linie.
- Jak mogłabym zapomnieć coś takiego? Jednak myślę, że musimy być ostrożni.
Rozzłoszczenie kogoś takiego jak on, może być niebezpieczne.
- Niech tylko spróbuje! Wtedy ja... - Ane nagle urwała i uśmiechnęła się do kogoś, kto
się pojawił za plecami matki.
- O czym rozmawiacie? - zapytała Maria, z zaciekawieniem przyglądając się siostrze i
siostrzenicy.
- O niczym szczególnym - odparła Elizabeth.
- Lepiej powiedz, zamiast kłamać mi prosto w oczy. Ane i Elizabeth wymieniły
spojrzenia.
- Mama spotkała dziś Steffena przed kościołem.
- Co? - Maria wybałuszyła oczy.
Elizabeth znowu musiała opowiedzieć, co się wydarzyło i co postanowili. -Ale nie
wspominaj o tym na razie nikomu - zakończyła. - Niech goście dobrze się dziś bawią.
- A co z tobą i Jensem? - zapytała siostra. - To przecież wasze wesele, a on je zepsuł.
- Nie pozwolę mu czegokolwiek zepsuć - oświadczyła Elizabeth stanowczo. - To
zależy ode mnie i zamierzam cieszyć się tym dniem. A kłopotami zajmiemy się, jak zaczną
się pojawiać. Maria uśmiechnęła się słabo i pogłaskała ją po ramieniu.
- Masz na sobie ten jedwabny szal, który dostałaś od Jensa - zauważyła. -Nie nosiłaś
go od tylu lat.
- Nie, należał do przeszłości - powiedziała cicho Elizabeth, bawiąc się cienkimi
frędzlami. - Dopiero dzisiaj nadszedł odpowiedni moment, by znowu go wyjąć. Jens bardzo
się z tego ucieszył. Teraz będę okrywać się nim zawsze, gdy będę chciała się wystroić.
Dzieci wbiegły do domu z zaczerwienionymi policzkami i błyszczącymi oczami.
- Jest tak wspaniale, jak ty i Jens wyprawiacie wesele - wyrzuciła z siebie Kathinka. -
Nie moglibyście robić tego częściej?
Świeżo zastawiony, długi stół uginał się pod ciężarem ciast i innych smakołyków.
Elizabeth nie pamiętała, że przygotowano ich tak wiele. Obok dwóch migdałowych wieńców
ustawiono ciasta z białym i czekoladowym kremem, plastry wędzonego łososia, jajka i mięso,
ułożone na pięknych paterach ciasteczka i wiele innych pyszności. Arnolda dużo pomogła
Helene. Ona sama także pomagała w zmywaniu i innych czynnościach. Wygląda na to, że
goście dobrze się bawią, pomyślała, i odwróciła się w stronę stołu z prezentami. Wiele osób
tłumaczyło się, że nie mieli pojęcia, co mogliby podarować. Przecież nowożeńcy mieli
wszystko! Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Mieli dużo, ale na pewno nie wszystko.
Najważniejsze jednak było to, że ludzie chcieli przyjść i świętować ten dzień razem z nimi.
Dostali kieliszki, srebro, zdjęcia oprawione w ramki, wazy na kwiaty i wiele innych
pięknych podarków, które stały na stole. Później będzie mogła na nie patrzeć i wspominać, że
otrzymali je z Jensem w dzień swego wesela. Drugiego wesela!
Ane rozmawiała z ciotką, gdy Olav do nich podszedł.
- Czy mogę z tobą chwilę pomówić? Maria rozejrzała się wokół.. Wyglądała na
spłoszoną.
- Nie, wiesz, jestem teraz trochę zajęta - odpowiedziała chłodno.
- Mogę odejść - wtrąciła Ane i wmieszała się w tłum gości.
- Mario, muszę...
- Powiedziałam, że to może poczekać - przerwała mu ze zniecierpliwieniem i odeszła.
Olav pozostał na miejscu, bezradnie odprowadzając ją wzrokiem. Wolnym krokiem
podeszła do niego Elizabeth.
- Pokłóciliście się? Mężczyzna podrapał się po głowie.
- Nie wiem, co złego zrobiłem. Nie, no wiem. Wypiłem trochę za dużo na świętego
Jana i zasnąłem w stodole. Nie pamiętam nic więcej oprócz tego, że przyszedł ojciec i zabrał
mnie do domu.
- I dlatego Maria jest na ciebie zła? - zdziwiła się Elizabeth. Przytaknął.
- Kiedyś mogłem z nią chociaż zatańczyć, ale dziś chyba nic z tego nie będzie.
Elizabeth przyjrzała się Olavowi uważnie. Nie mogła uwierzyć, że siostra była na
niego zła tylko za to, że zasnął w stodole. Albo coś ukrywał, albo... Nie, nie miała pojęcia* o
co mogło chodzić. Nie było też sensu pytać o to Marię. Nie powie niczego, dopóki sama nie
będzie chciała. Nagle Jakob stanął w drzwiach.
- Zaczynają się tańce - oznajmił głośno. - A pierwszy taniec tańczy młoda para. No
dalej! Gdzie jesteście? Jens, chodźże tutaj! - Prawą ręką skinął na gospodarza, który siedział
w rogu i rozmawiał z kilkoma sąsiadami. Elizabeth podeszła do męża, ujęła go pod ramię i
razem wyszli na podwórze.
Skrzypek już stał na małym podwyższeniu, które specjalnie dla niego przygotowano.
Na próbę przejechał smyczkiem po strunach. Jens objął żonę w pasie i za chwilę wirowali w
walcu. Elizabeth wydawało się, że unosi się nad ziemią. Niebo było niebieskie, słońce grzało
przyjemnie i byli tylko oni dwoje. Wrażenie, że są sami na świecie, nie opuszczało jej, dopóki
muzyka nie ucichła. Wówczas zobaczyła, że dołączyły do nich inne pary. - Nie zapomniałeś
dawnych umiejętności -pochwaliła Jensa. - Nadal znasz kroki walca nowożeńców. - Nagle
zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Kiedy pobierali się pierwszy raz, nie było ani
miejsca na tańce, ani pieniędzy na skrzypka. Weselnego walca Jens tańczył z Liną. Na pewno
o tym pamiętał, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Ciężko ćwiczyłem z Helene w kuchni - odparł. Elizabeth zaśmiała się i zgodziła się
na jeszcze jeden taniec.
Kiedy wreszcie przystanęli, była tak zgrzana i spocona, że postanowiła pójść na
poddasze przemyć twarz. Przy okazji poprawiła parę spinek, które powysuwały jej się z
włosów. Kwiatki, które zerwała Helene, zwiędły już dawno temu, ale zostawiła je na głowie.
Przyjaciółka tak się natrudziła, by je wpiąć, że
Elizabeth nie miała serca ich wyrzucić. Z drugiego pokoju usłyszała, jak Ane próbuje
uśpić Alexandrę. Dziecko było zmęczone i nie mogło się uspokoić, słysząc tyle obcych
głosów wokół siebie. Zaśnie, gdy wrócą do domu w Dalen. Ane uprzedziła, że nie będą
mogły zostać na noc, gdyż nie znalazła nikogo, kto mógłby zająć się zwierzętami. Na
szczęście Maria mogła zostać.
Elizabeth zeszła powoli na dół. Zamieniła parę słów z gośćmi, po czym przystanęła
przy schodach. Zastanawiała się, czy nie poszukać Jensa, by towarzyszył jej podczas
rozmowy z lensmanem, ostatecznie jednak zrezygnowała. Mogła pójść sama i oszczędzić mu
tego spotkania. Miała wrażenie, że Jens na chwilę zapomniał o Steffenie, i cieszyło ją to
bardzo.
Lensman stał w salonie i rozmawiał z Jakobem, Larsem i Torsteinem.
Wszyscy sączyli koniak.
- Dobrze się bawicie? - zapytała i uśmiechnęła się do nich.
- Bawimy się świetnie - odpowiedział Lars. - Nie mogłoby być lepiej.
- Cieszę się. Częstujcie się zarówno jedzeniem, jak i piciem. Helene przygotowała
tyle, że starczyłoby dla całego wojska i jeszcze trochę by zostało.
- Dziękujemy, ale po tak obfitym obiedzie nie jesteśmy na razie głodni -rzekł Torstein.
- Czy mogę zamienić z panem parę słów? - zapytała Elizabeth cicho, patrząc na
lensmana.
- Oczywiście.
- Chodźmy do gabinetu. To chyba jedyne miejsce w całym domu, gdzie nie ma ludzi -
dodała ze śmiechem. W gabinecie poprosiła lensmana, by usiadł, po czym sama zajęła
miejsce za biurkiem. Mężczyzna nadal trzymał w ręku kieliszek z koniakiem.
- Spotkałam dziś Steffena na wzgórzu przed kościołem - oznajmiła.
- Wiem.
- Rozmawiałeś z nim?
- Nie, poznałem go i widziałem, że rozmawiał z tobą.
- Był w kościele? Lensman pokręcił przecząco głową.
- Ja go przynajmniej nie widziałem. - Umilkł. - Przypuszczam, że nie było to zbyt miłe
spotkanie.
- Nie. On... można powiedzieć, że mi groził.
- Co powiedział?
- Ze został wypuszczony, bo jest niewinny. I że chce swoją część spadku.
- Elizabeth zaśmiała się krótko. -Teraz to nie jest takie ważne, ale boję się, że wkrótce
tu przyjdzie. Wspomniał o tym i że powinnam pozwolić mu na to, bo inaczej... -Tak?
- Powiedział, że nie wie, co może się wówczas stać.
- W to akurat jestem w stanie uwierzyć. - Kieliszek lensmana zakołysał się tak mocno,
że brązowy płyn prawie wylał się na podłogę. Mężczyzna wypił łyk i zapatrzył się przed
siebie, nic nie mówiąc.
- Czy to prawda, że wypuścili go, bo jest niewinny? - zapytała Elizabeth.
- I tak, i nie. - Lensman spojrzał na nią szybko, po czym ponownie skupił uwagę na
kieliszku. - To, czy naprawdę jest niewinny, to inna kwestia. Myślę, że to raczej pieniądze
umożliwiły mu wyjście z więzienia. Znam tego człowieka i wiem, że z nim nie ma żartów.
Jednak z drugiej strony...
- Elizabeth wydawało się, że lensman pożałował nagle swej szczerości. -On może
mówić prawdę. Dowody były dość słabe.
- Czy mogę coś zrobić?
- Cóż... Możesz mu zabronić wejścia do Dalsrud. To twój dom, nie jego. Pewnie nie
odmówi także pieniędzy... Ale coś mi podpowiada, że nie pozbędziesz się go tak szybko.
- Co ma pan na myśli?
- Steffen ma plamę na honorze. I to go irytuje. Elizabeth ukryła twarz w dłoniach, po
chwili jednak podniosła wzrok.
- Czy nie ma niczego, co pan mógłby zrobić? Lensman spojrzał na nią.
- Niestety. Dopóki Steffen nie dopuści się karalnego czynu, nie mogę nic. Ale
uważam, że najrozsądniejsze, co ty, a dokładniej mówiąc wy możecie zrobić, to być dla niego
tak przyjaznymi, jak to tylko możliwe.
- Przyjaznymi? - powtórzyła zdumiona Elizabeth. -Nie mówi pan poważnie?
- Źle się wyraziłem. Bądźcie w każdym razie ostrożni. Odmówcie mu w łagodny
sposób. Jeśli jest winny tego, co się stało z Liną, stać go na to, by zrobić coś jeszcze gorszego.
- W to akurat nie wątpię. - Wzrok Elizabeth zdradzał przygnębienie. Lensman
popatrzył na nią z powagą, ale nic nie odrzekł.
Maria stała na schodach i szukała wzrokiem Kristine. Nie minęło wiele czasu, a
znalazła dziewczynkę. Kręciła się na środku podwórza tak szybko, że jej, długie do kolan,
uniesione spódnice przypominały wielką chmurę. Maria pokręciła głową i podeszła do córki
akurat w tym momencie, gdy ta przewróciła się na ziemię.
- Aua! Uderzyłam się w kolano - płakała Kristine, pokazując nogę.
- Chodź, podmucham. - Maria wzięła ją na ręce. -Czyżbym widziała zmęczenie w
twych oczkach?
- Nie! Nie chcę iść jeszcze spać. William i Kathinka są na dworze i mówili, że będą
przez całą noc.
- Bzdury. Helene poszła ich właśnie szukać.
- Oni też pójdą spać? - Dziewczynka zapomniała na chwilę o bolącym kolanie.
- Oczywiście, że tak. Będziecie spać razem w jednym łóżku. Dokładnie tak, jak ci
obiecałam. Kristine obdarowała ją mokrym całusem.
- Kochana mamusia.
Na poddaszu Maria opatrzyła córce kolano. Było to tylko małe obtarcie, więc po
ostrożnym przemyciu wodą sprawa była załatwiona.
- Czy inni zaraz przyjdą? - dopytywała się Kristine, leżąc już pod kołdrą.
- Tak, słyszę ich na schodach. Połóż się wyżej, to zrobisz miejsce dla Kathinki obok
siebie, a dla Williama w nogach łóżka.
- Kiedy ty i Olav się pobierzecie? - zapytała nagle dziewczynka. Maria odwróciła się,
by strzepnąć poduszkę, na której miał spać William.
- Za jakiś czas - odparła w końcu.
- To znaczy?
- Za wiele dni.
- Na zimę?
Maria najchętniej zmieniłaby temat. Czy chciała odłożyć ślub? Czy to dlatego nie
chciała odpowiedzieć? Czy to dziecinny upór powodował, że unikała Olava? Sama nie
wiedziała. Udało jej się jednak uniknąć wyjaśnień, bo za drzwiami rozległy się głosy.
- Oto i oni - poinformowała z uśmiechem Kristine. Dzieci wbiegły do izby z tupotem,
a za nimi pojawiła się Helene.
- Położyłaś się już? - krzyknął William. - Gdzie będę spał? - Tutaj? -Wskazał na
poduszkę w nogach łóżka.
- Teraz już ja się nimi zajmę - oznajmiła Helene. -Ty idź na dół. Maria pocałowała
córkę na dobranoc, po czym opuściła izbę. Jednak pytanie Kristine nadal dźwięczało jej w
uszach: kiedy ty i Olav się pobierzecie? Musi z nim porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego
jej to zrobił. Gdyby osoba, z którą ją zdradził, była kimś, kogo w ogóle nie znała. Jakąś obcą
kobietą. Ale z Elen... To wszystko pogarszało. Zobaczyła go od razu, jak tylko wyszła na
zewnątrz. Siedział całkiem sam na mostku do stodoły i patrzył na tańczących. Ucieszyła się,
że jej nie zauważył. Miała więcej czasu, żeby zebrać się w sobie. Przysunęła się do drzwi i go
obserwowała. Chyba nie pił, ale nie wyglądał na zadowolonego. Jego spojrzenie było
nieobecne, wydawał się pogrążony w myślach.
Musiała mieć pewność. Dopiero potem postanowi. Wyprostowała się i zdecydowanym
krokiem podeszła do niego.
- Olav!
Drgnął, słysząc jej głos, a przez jego twarz przemknął uśmiech. Może to była
nadzieja?
- Czy możemy gdzieś pójść i porozmawiać? - zapytała. Wstał szybko.
- Gdzie chcesz iść? Do domu?
- Nie, pójdziemy tędy. - Wyprzedziła go i ruszyła w stronę świątyni dumania
Elizabeth, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Nie musi wiedzieć, że to ulubione miejsce jej
siostry.
Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa, dopóki Maria nie usiadła na wrzosowisku.
Olav poszedł za jej przykładem.
- Chcę wiedzieć, dlaczego spałeś z Elen w stodole w noc świętojańską.
- Słucham?
- Pytam, dlaczego...
- Tak, słyszałem, co powiedziałaś. Ale... - Olav wzruszył ramionami. -Nie spałem z
Elen.
- Owszem, spałeś. Szukałam cię i jakiś mężczyzna powiedział mi, że poszliście razem
w stronę zagrody. Znalazłam was w sianie, a Elen nie pozostawiła mi wątpliwości, co tam
robiliście. Olav wbił łokcie w kolana i niespiesznie przeczesał palcami włosy.
- Gdybym spał z Elen, pamiętałbym o tym. -Jesteś pewien? - Maria starała się
wychwycić najmniejsze drgnienie w jego twarzy. Ale wydawał się szczery.
- Czy byłem nagi?
- Nie, byłeś ubrany. Za to ona miała odpięty górny guzik u bluzki. Olav spojrzał na
nią.
- Gdybyśmy to zrobili, wówczas Elen musiałaby mnie z powrotem ubrać. Czy
myślisz, że to zrobiła? Że jej się chciało?
Maria wzruszyła ramionami, chociaż w jej sercu powstała pewna wątpliwość.
- Mogłeś ubrać się sam.
- Czy miałem na sobie kompletne ubranie? Próbowała sobie przypomnieć.
- Tak myślę. Olav pokręcił wolno głową i próbował się uśmiechnąć.
- Byłem tak pijany, że nie byłbym w stanie ani się rozebrać, ani przespać z Elen. A już
na pewno nie byłbym w stanie ubrać się z powrotem. Mario, musisz mi uwierzyć. Elen
chciała, żebyś myślała, że znowu jesteśmy razem.
- Dlaczego poszedłeś z nią do stodoły? Olav popatrzył w stronę morza przez zmrużone
powieki.
- Elen powiedziała... Co ona, do cholery, powiedziała? - Zastanawiał się przez dłuższą
chwilę. Nagle jego twarz pojaśniała. - Wiem, powiedziała, że poszłaś położyć spać Kristine i
że pytałaś o mnie. Maria uniosła brew.
- I wtedy poszliście do stodoły?
- Nie, Elen powiedziała, że ty będziesz czekać na mnie w stodole, bo chcesz
porozmawiać ze mną całkiem sama. Chodziło o coś poważnego. A więc poszedłem tam i
położyłem się w sianie.
- I nic więcej nie pamiętasz? Pokręcił przecząco głową.
- Położyłem się, bo byłem strasznie zmęczony. Maria zerwała gałązkę wrzosu. Drobne
liliowe kwiatki wydawały się szorstkie, gdy przesuwała je między palcami.
- Wierzysz mi? - spytał Olav niepewnym głosem. Spojrzała na niego.
- Kiedy pewnego dnia stanę przed księdzem, by przysiąc, że będę kochać mego męża
na dobre i na złe, muszę wiedzieć, że mogę na tobie polegać. A jeśli to się znowu zdarzy? Czy
będę mogła dochować tej przysięgi? Olav milczał dłuższy czas.
- Nie umiem przewidzieć przyszłości, ale wiem, że nigdy nie zdradziłem i nigdy cię
nie zdradzę. Więc zależy tylko od ciebie, w co chcesz wierzyć. Maria odczekała chwilę,
zanim odpowiedziała:
- Wierzę ci. Uśmiechnął się smutno i to ją zdziwiło.
- Nie cieszysz się?
- Cieszę, ale przykro mi, że podejrzewałaś mnie zdradę.
- Nie mogłam postąpić inaczej.
- Może i nie. Ja też nie powinienem wierzyć w to, co mówiła. Czy możemy to
wszystko zostawić już za sobą i od teraz patrzeć w przyszłość?
Kiwnęła głową na znak, że się zgadza, i pomyślała, że zrobiła kolejny krok naprzód.
Rozdział 3
Stojąc na dziedzińcu, Elizabeth odprowadzała wzrokiem służące i dzieci. W pewnej
chwili William odwrócił się i pomachał jej. Posłała mu całusa i zaśmiała się na myśl, jak
bardzo musiał być teraz zirytowany. Całowanie i przytulanie odbywało się podczas układania
dzieci do snu i najlepiej, gdy nie widziała tego Signe.
Helene i Arnolda, maszerujące raźnym krokiem, niosły duże wiadra, a każde z dzieci
po cynowym kubku.
Elizabeth uśmiechnęła się i weszła do domu. Zatrzymała się na chwilę w korytarzu,
zastanawiając się, od czego powinna zacząć. Od szorowania podłogi w kuchni czy od
sprzątnięcia izb na poddaszu? Zdecydowała się na to drugie i wzięła z kuchni przygotowane
wiadro z gorącą wodą. Gdy wspinała się po schodach, przypomniała sobie, co jej powiedziała
Maria - że na Babią Wyspę doprowadzono wodę. Pokręciła głową, nie mogąc sobie tego
wyobrazić.
W sypialni na poddaszu otworzyła okno i cienkie firanki zaczęły fruwać na wietrze.
Oparła się o parapet i przez chwilę pozwoliła oczom napawać się widokiem nagich pól. Było
już po sianokosach, wkrótce lato stanie się wspomnieniem. Dobrym wspomnieniem,
pomyślała. Tego lata wyszła za mąż. Wciąż jeszcze przejmował ją dreszcz, gdy przypominała
sobie o: weselu, strojeniu się, kwiatach we włosach, zapachu kościelnego kadzidła, tańcach i
gościach.
Odwróciła się od okna i popatrzyła na wielki obraz, który wisiał na ścianie. Był to
portret Rebekki, matki Kristiana. Przypomniała sobie, jak go pierwszy raz zobaczyła i
uświadomiła sobie, że przedstawiał kobietę, którą widziała w oknie poddasza, gdy
przyjechała do Dalsrud jako młoda służąca. Wziąwszy suchą ściereczkę, przetarła ramy.
Rebekka była piękną kobietą, na szczęście Kristian odziedziczył po niej zarówno wygląd, jak
i charakter.
- Nieprawdaż, że była bardzo piękna? Elizabeth odwróciła się błyskawicznie.
- Co ty tutaj robisz?! - wykrzyknęła, z przestrachem spoglądając na Steffena. Cała się
trzęsła i musiała oprzeć się o komodę, aby nie upaść.
- To i owo - odparł beznamiętnym tonem i wszedł do sypialni. - Jak się czujesz, jako
świeżo upieczona żona? Słyszałem, że urządziliście wspaniałe wesele.
- Wyjdź stąd! - Drżącym palcem Elizabeth wskazała na drzwi.
- Nie bądź taka w gorącej wodzie kąpana - zaśmiał się i rozsiadł na łóżku. Elizabeth
poczuła, że robi jej słabo się ze zdenerwowania. Musiała się skupić na tym, by oddychać
spokojnie.
- Nie będę tego powtarzać, Steffenie. Masz natychmiast stąd zniknąć! Nic tu po tobie.
- A jak nie wyjdę?
- Zacznę wołać o pomoc.
- Jens i Lars są na morzu i łowią.
Zrozumiała, że był dobrze poinformowany. Czy tylko czekał na dogodny moment?
Stał w pobliżu i widział, że wszyscy z domu wyszli i że została sama? Ta myśl ją przeraziła.
Chwyciła nóż do otwierania listów leżący na komodzie. Był cienki i ostry. Srebro chłodziło
jej dłoń.
- Będzie najrozsądniej, jak stąd wyjdziesz - powiedziała powoli.
Steffen posłał jej obojętny uśmiech.
- Nie odważysz się go użyć. A jeśli nawet, to za karę zostaniesz stąd odesłana. Daleko
od dzieci, wnuków, pewnie nie zobaczysz ich do końca życia.
Wiedziała, że miał rację we wszystkim, co mówił, ale nie zamierzała się z tym
zdradzać.
- Jesteś tego pewien? - spytała i postąpiła krok w jego stronę. Steffen podniósł się z
łóżka i od razu stało się jasne, do kogo należy przewaga. Był wyższy od Elizabeth o głowę i
sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Wpatrując się w nią lodowatym wzrokiem, złapał ją za
przegub.
- Wezmę go sobie - powiedział i wyjął jej nóż z ręki. Nawet nie próbowała stawiać
oporu. Czuła się coraz bardziej niepewnie.
- Nie masz żadnego prawa, żeby tu przychodzić. Więc albo wyjdziesz stąd zaraz, albo
zgłoszę to lensmanowi.
- Boisz się. Boisz się i jednocześnie jesteś wściekła. Elizabeth nie odpowiedziała, ale
odsunęła się tak, żeby Steffen mógł przejść.
- Wiesz tak samo jak ja, że nic by to nie dało. Powiedziałbym, że przyszedłem z
wizytą. Prawda? Z tego, co wiem, to odwiedzanie ludzi nie jest karalne. Czy się mylę?
Powiedz to ty, która tak dobrze znasz się na prawie...
- Prawda? - powtórzyła z przekąsem. - Nie, to nie jest takie proste. Poza tym za dużo
już czasu z tobą straciłam. Mam inne rzeczy do roboty, niż stać tu i gadać o bzdurach.
Steffen zaśmiał się cicho i ruszył do wyjścia, w drzwiach jednak jeszcze się zatrzymał.
- Mogę ci obiecać jedno, Elizabeth. Spojrzała na niego.
- Ja wrócę.
- Tylko spróbuj!
- Jest więcej spraw, o których chcę z tobą porozmawiać. O wiele więcej. Ponownie się
zaśmiał i wyszedł.
Elizabeth stała i wsłuchiwała się w kroki na schodkach, a następnie na korytarzu.
Dopiero gdy drzwi się zamknęły, odetchnęła. Zaczerpnęła powietrza i położyła rękę na piersi.
- Miej nas wszystkich w swojej opiece - wyszeptała, wznosząc oczy ku górze.
Usiadła na brzegu łóżka, jak lunatyk patrząc tępo przed siebie. Wszystko wydawało
się takie dziwne. Czego on chciał? Może zemsty za to, że został złapany i uwięziony? Sama
sobie przytaknęła. Tak właśnie musiało być.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie opowiedzieć domownikom o całym zajściu, ale
zrezygnowała. Może Steffen już tu nie wróci. Może była to tylko pusta groźba, żeby ją
przestraszyć. Wiedziała, co by się działo, gdyby im wszystko powiedziała. Bardzo by się
rozzłościli i jednocześnie przerazili. A przecież nic nie mogli zrobić. Nie, najlepiej będzie
milczeć.
Powoli, mając wrażenie, jakby jej ciało odlane było z ołowiu, wstała i kopnęła kurz,
który zebrał się na podłodze. Zrezygnowała ze zmieniania pościeli. Musi skończyć sprzątać,
zanim wszyscy wrócą, inaczej będą się zastanawiać, co robiła przez cały dzień.
Kiedy wykręcała ścierkę, poczuła, że woda w wiadrze zrobiła się zimna. Mało ją to
jednak obchodziło. Jej myśli zaprzątało bowiem zupełnie co innego.
Zdążyła wyszorować podłogę w kuchni, zanim wróciły służące z dziećmi. W domu
pachniało mydłem, a na sznurkach suszyły się szmatki.
- Matko, jak tu wysprzątałaś - wysapała Helene, odstawiając na stół pełne wiadro.
- Zobacz, co zebrałem - powiedział William i pokazał kubek z dziesięcioma jagodami.
- Wydaje mi się, że zjadłeś też parę jagód podczas zrywania - odrzekła Elizabeth.
- Nie, dlaczego tak myślisz? Signe zaczęła się śmiać.
- Całą twarz masz niebieską i zęby.
Dobrze, że dom znowu jest pełen ludzi, pomyślała Elizabeth, gdy siedzieli potem w
kuchni i przebierali owoce. Dzieci pomagały trochę, ale szybko im się znudziło.
- Posiedźcie jeszcze chwilę - zatrzymała je Elizabeth. -To dla was żaden wysiłek, a
musicie się nauczyć pracować.
Dzieci przebierały więc jeszcze jakiś czas, dopóki podejrzanie dużo owoców nie
zaczęło trafiać do ich ust zamiast do miski.
- Możecie już iść - Elizabeth w końcu odesłała je na dwór.
- W tym roku owoce obrodziły - odezwała się Arnolda. - Pewnie dlatego, że mieliśmy
tak piękne lato, z odpowiednią ilością deszczu i słońca. Jeśli się nam poszczęści, to jesienią
będzie dużo czerwonych borówek i moroszek. Prawda, Elizabeth?
- Słucham? - Gospodyni musiała oderwać wzrok od okna.
- Jesteś dziś bardzo zamyślona - zauważyła Helene. - Boisz się, że dzieci coś zbroją?
- Nie, one... - Elizabeth zmusiła się, by patrzeć na jagody. Jej palce pracowały szybko,
oddzielając szypułki od owoców.
- O co chodzi? Może o Jensa? - spytała Arnolda. -Biedna, jesteś tak zakochana, że nie
potrafisz przebierać jagód bez myślenia o nim. Elizabeth śmiała się razem ze służącą,
pozwalając jej wierzyć, że trafiła w sedno. Unikała tylko wzroku Helene. Przyjaciółka mogła
bowiem ją przejrzeć i domyślić się, że chodziło o coś więcej.
Tej nocy Elizabeth długo nie mogła zasnąć. Leżała, patrząc w sufit. Okna były
zasłonięte grubymi zasłonami, przez co w izbie było całkiem ciemno. Zza pleców dobiegał ją
spokojny oddech Jensa. Nie śmiała się poruszyć, by go nie obudzić.
- O czym tak rozmyślasz?
Zaskoczona drgnęła i odwróciła się do niego.
- O niczym - szepnęła. - Spij dalej. Jens położył rękę na jej ramieniu i przyciągnął ją
bliżej do siebie.
- Wiem, że coś się stało. Widziałem to po tobie w dzień.
- W takim razie widziałeś duchy. - Ujęła jego dłoń i mocno ją ścisnęła. -Poza tym
przez większość dnia byłeś na morzu, a ja w domu.
- Jednak często potrafię zobaczyć różne rzeczy. - Jego usta musnęły jej szyję.
Przechyliła głowę, poddając się pieszczocie. - Myślisz o tym, że Steffen jest we wsi.
Poczuła nagłe uderzenie gorąca. Pewnie poczerwieniała. Cieszyła się, że mąż nie mógł
tego zobaczyć.
- Tak - przyznała. - Męczy mnie świadomość, że on jest gdzieś w pobliżu.
- Dziwne, że się tu jeszcze nie pojawił - kontynuował Jens.
Elizabeth przełknęła ślinę i przesunęła jego dłoń. Nie mógł zauważyć, że serce zaczęło
jej bić szybciej.
- Słyszałeś coś o nim? Czy ludzie coś mówili?
- Większość wie, oczywiście, że on tu jest, ale nikt mi nic na ten temat nie mówi. Nie
wiedzą, jak mają to powiedzieć.
- Co masz na myśli?
- Chodzi mi o to, że nie wiedzą, jak mają o nim mówić. No wiesz, skoro zrobił to, co
zrobił Linie.
- No tak, masz rację. Może niedługo wyjedzie - dodała i poczuła, że zaschło jej w
gardle. Na stole w głębi pokoju stała karafka i parę kubków. Chętnie napiłaby się wody, ale
wówczas musiałaby zapalić światło. Trudno, jakoś wytrzyma bez picia.
- Tak myślisz?
- Co? - Już zapomniała, co mówiła wcześniej.
- Ze może on już wyjechał. Myślisz, że byśmy o tym nie usłyszeli?
- Sam powiedziałeś, że ludzie nie mówią zbyt wiele. I nie jest pewne, czy Steffenowi
aż tak bardzo zależy na pieniądzach. Sam mówił, że ma wystarczająco dużo. - Nienawidziła
siebie za te kłamstwa. Skurczyła się pod kołdrą, czując wyrzuty sumienia. Dlaczego nie
mogła mu powiedzieć prawdy? Przyjąłby ją tak, jakby chciał.
- Jensie, ja...
- Tak czy siak, tu nie wejdzie - zapewnił ją mąż i pogłaskał ją po włosach.
- Jeśli byłby tak nierozsądny i postawił tu nogę, byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobiłby
w życiu.
Elizabeth wstrzymała oddech. Czy kiedykolwiek odważy się Jensowi wyznać prawdę?
- Po tym, co zrobił, nie zasługuje na nic innego. Nie sądzisz?
- Tak. - Aż musiała odchrząknąć, by dobyć głosu.
- Ale teraz nie myśl już o tym. Połóż się i śpij, przed nami nowy dzień. A jak znam
dzieci, przyjdą do nas, zanim otworzymy oczy. - Jens ziewnął przeciągle. -Nie potrafię
zrozumieć, skąd biorą tyle energii, skoro śpią tak krótko.
- Byłeś taki sam, jak byłeś mały - powiedziała miękko Elizabeth.
- Pewnie tak.
Objął ją ramieniem i znowu przycisnął do siebie. Chwilę potem usłyszała, że zasnął.
Jej samej jeszcze długo się to nie udawało. Oczy piekły ją ze zmęczenia, gdy w końcu zapadła
w sen.
Po sianokosach nadszedł wreszcie czas na wielkie pranie. Cała pościel została zdjęta,
pozbierano też brudne ubrania. Elizabeth przejrzała wszystkie szafki i szuflady w domu, z
wyjątkiem sypialni dzieci. Oznajmiła Williamowi i Signe, że są już na tyle duzi, że sami
mogą utrzymywać porządek w swoich ubraniach. Sami mieli też ścielić łóżka. Gdy jednak
poszła sprawdzić pokój, w kącie odkryła parę spodni, a za krzesłem sukienkę. Brudna
pończocha natomiast chowała się pod poduszką. Zebrawszy ubrania, postanowiła, że obojgu
dzieciom natrze uszu, jak tylko je zobaczy.
Obie służące pracowały w pralni. Wokół nich kłębiła się para. Pełnym gardłem
Arnolda śpiewała jeden z psalmów:
- Noś cicho swój smutek i ukryj go w sercu. Noś dumnie swój ból i pokaż go światu.
Noś go cierpliwie w ciszy i spokoju...
- Bądź tak dobra i oszczędź mi tego - jęknęła Helene. Arnolda umilkła natychmiast i
odwróciła głowę, czując się obrażona. Helene jednak nawet nie spojrzała w jej stronę.
- Jakiś czas temu pożyczyłam ze sklepu książkę - powiedziała do Elizabeth. -
Właściwie to Lars ją dla mnie pożyczył. Maria bardzo ją polecała. Też możesz ją przeczytać.
- Nie mam na to czasu. Lepiej opowiedz, o czym ona jest. Służąca przycisnęła ubranie
do tarki.
- Nazywa się: pani Inez.
- Co to jest: Inez? - zapytała Arnolda.
- To pani z książki, która się tak nazywa, ty głupia.
- Przecież nie mogłam tego wiedzieć. - Arnolda sięgnęła po mydło i prała dalej.
- A więc ta pani, o której jest książka - kontynuowała Helene - ma za męża starego
człowieka, ale zakochuje się w młodym, pięknym panu. - Umilkła na chwilę. - Książka jest
właściwie o tym, ale że ta pani jest mężatką i w końcu ten młody pan umiera.
- Jak on umarł? - spytała Arnolda, wpatrując się w Helene wielkimi oczami.
- Połknął krople opiumowe. To silny lek przeciwbólowy. I wiecie co? Pani Inez
spodziewała się dziecka, ale umarła zaraz po swym ukochanym z powodu krwotoku. Czy to
nie jest smutne?
- Jest. - Elizabeth wykręciła ubranie. - Kto napisał tę książkę?
- Amalie Skram. Była mężatką dwa razy. Najpierw nazywała się Amalie Alver Muller.
Ładnie, prawda? Pomyślcie, gdybym ja się tak nazywała? Helene Muller.
- Myślę, że jeszcze długo będziesz się nazywać tak jak teraz - odrzekła Elizabeth. - Idę
teraz nad rzekę, żeby wszystko wypłukać. Będąc już na dziedzińcu, zauważyła Williama.
Mówiąc do siebie, przystanął i zaczął oglądać coś, co trzymał w dłoni.
- Co tam masz? - zapytała.
- Pieniążek. - Między kciukiem a palcem wskazującym trzymał błyszczącą monetę.
Elizabeth odstawiła wiadra i podeszła do syna.
- Skąd ją masz? Chłopiec zacisnął usta i wbił wzrok w ziemię.
- Od jednego pana.
- Wiesz, że brzydko jest kłamać. - Elizabeth ukucnęła. - I że brzydko jest kraść.
- Tak, wiem.
- Wtedy Pan Bóg i aniołki są smutni i płaczą.
- Wiem, ale ja jej nie ukradłem. I nie skłamałem. - William popatrzył na matkę. -
Dostałem ją od jednego pana. Teraz będę ją trzymał do czasu, aż pojadę do sklepu cioci
Marii.
- Nie tak prędko - przerwała mu Elizabeth surowym tonem. - Najpierw mi powiesz,
gdzie spotkałeś tego pana i jak on się nazywał.
- Spotkałem go tam, na drodze.
- Co tam robiłeś?
- Poszedłem się przejść, a on przejeżdżał konno i zawołał mnie.
- Opowiedz dokładnie. Gdzie jest Signe i Kathinka?
- Jesteś zła.
- Nie. - Elizabeth postarała się, żeby jej głos zabrzmiał jak najłagodniej: -Nie jestem
zła, Williamie, ale jak opowiesz mi wszystko, to będziesz dużym i grzecznym chłopcem.
- One są nad wodą i zbierają muszle i kamyki. Pan, którego spotkałem na drodze,
powiedział, że jest moim krewnym.
Choć już wcześniej nabrała podejrzeń, Elizabeth zdecydowała się ostatecznie upewnić.
- Czy nazywał się Steffen? William przytaknął energicznie. W pierwszym odruchu
chciała go przed Steffenem przestrzec, ale poniechała tego. Mógłby się przestraszyć i nie
chcieć nic powiedzieć. Zrobi to następnym razem. Pewnie nie pamiętał, że Steffen był w
Dalsrud już wcześniej. Na szczęście dzieci szybko zapominają.
- Czego on od ciebie chciał?
- Zapytał, co robicie. I czy zacząłem już chodzić do szkoły. I... - William zastanowił
się. - Takie tam różne. Że uważa, że jestem już duży i zdolny. Czy mogę iść teraz do domu,
żeby schować pieniążek?
- Tak, możesz iść. Nie, zaczekaj. - Złapała go za ramię. - Nie wolno ci więcej
wychodzić na drogę. Masz być tutaj. Rozumiesz?
- Dlaczego nie mogę tam chodzić?
- Bo mogą tamtędy przechodzić włóczędzy i inni tego typu ludzie. Masz być tutaj, tak
żebym cię widziała.
- Czy myślisz, że chochliki i huldry też mogą tam być?
- Możliwe. A teraz idź.
Chłopiec pobiegł szybko przez dziedziniec z monetą zaciśniętą w małej opalonej
piąstce. Elizabeth zauważyła, że jedna z podkolanówek zsunęła mu się z nogi, i ten widok
mocno ją rozczulił. Przez chwilę miała ochotę pobiec za synkiem i powiedzieć mu, żeby nie
wspominał o ich rozmowie Jensowi. Zmieniła jednak zdanie. Nakazywanie Williamowi, by
milczał, było równoznaczne z błaganiem go, by wszystko rozpowiedział. Tuż przy schodach
wejściowych William zatrzymał się i podrapał po ramieniu.
TRINE ANGELSEN OSZUKANY
Rozdział 1 Elizabeth wpatrywała się w stojącego przed nią człowieka. Czy to tylko sen? Jakiś okropny koszmar, w którym Steffen, przyrodni brat Kristiana, stoi przed nią i oświadcza, że wrócił na dobre. I to właśnie tutaj, przed kościołem, w dzień jej własnego ślubu! To nie może być prawda. Świat nie może być aż tak zły. Steffen spojrzał na nią z zaciekawieniem, unosząc brwi. - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Czyżbyś nie była szczęśliwa? - spytał ze złośliwym uśmieszkiem. A więc nie śniła. W gardle jej zaschło, aż musiała zakasłać. Szybko rozejrzała się dookoła. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Ludzie stali w grupkach i rozmawiali, wielu zgromadziło się wokół Jensa. On również nie patrzył w jej stronę. Ponownie przeniosła wzrok na Steffena. - Czego chcesz? - zapytała. Jej głos był ostry i jakiś inny. Pełen nienawiści. Mężczyzna nadal się uśmiechał. - Chcę moją część spadku. - Powiedział to tak lekko, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. - Nic ci się nie należy - odrzekła, słysząc, że jej głos odzyskuje zwykłe brzmienie. - Czy teraz znasz się także na prawie? - Tak - skłamała. Prawda była taka, że zajrzała parę razy do kodeksu, który znalazła w bibliotece. Z tego, co zrozumiała, nieślubne dziecko nie miało żadnych praw, chyba że ujęto je w testamencie. - Rozmawiałam z adwokatem - prostując się, dodała. Musiała się skupić, by oddychać spokojnie i nie zdradzić się z tym, jak bardzo to spotkanie ją wzburzyło. Kłamiąc, patrzyła bratu Kristiana prosto w oczy. - To bez znaczenia - zaśmiał się złowrogo. - Co w takim razie tutaj robisz? - Tego dowiesz się później. - Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, zrób to teraz. Wziąłeś Linę siłą i przez ciebie utonęła w fiordzie. Nie chcę mieć do czynienia z takimi przestępcami jak ty. - Ciszej! - syknął i rozejrzał się wokół. - Dlaczego? Boisz się, że ludzie usłyszą, co zrobiłeś? - Nie, chodzi mi o ciebie. Ja jestem niewinny. - Ty niewinny? - prychnęła i nagle poczuła, że najchętniej wbiłaby paznokcie w tę
pewną siebie twarz. Wtedy prawdopodobnie Steffen przestałby się tak uśmiechać. - Jak myślisz, dlaczego mnie wypuścili? - zapytał. - Mało mnie to obchodzi. - A jednak ci powiem. Właśnie dlatego, że jestem niewinny. Dowody okazały się za słabe. Elizabeth spojrzała mu w oczy. - Nie wierzę ci. - A powinnaś, bo przecież tu stoję. - Masz pieniądze i wpływy - rzuciła szybko i zmrużyła powieki. - To dlatego wyszedłeś. Nie miałeś przypadkiem jakichś znajomych wśród wysoko postawionych? Steffen znowu się zaśmiał. - Jak możesz wierzyć w takie rzeczy? Z tego, co wiem, nie jest to zgodne z prawem. - A od kiedy to aż tak bardzo się z nim liczysz? - Nie mów tak. - Wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po policzku, ale Elizabeth szybko ją odtrąciła. - Przestań się tak na mnie gapić! - Cała ty. - Zachichotał. - Lubię kobiety z temperamentem. - Nic tu po tobie. Nikt we wsi nie chce cię widzieć, więc radzę, abyś zniknął tak szybko, jak się pojawiłeś. - O nie, jeszcze nie teraz. - Nagle Steffen spoważniał i postąpił krok do przodu. - Na razie zamieszkam u przyjaciela, ale niedługo zjawię się u was w Dalsrud. - Tylko spróbuj! - Przyjdę. I radzę wam, abyście dobrze mnie przyjęli. - Niby dlaczego? - Ponieważ... - Zamilkł i rozejrzał się wokół. - W przeciwnym razie mógłbym zrobić to i owo. - Lekko się pochylił i dodał zniżonym głosem: -Takim jak ja nie wolno ufać. - Jego oczy wwiercały się w twarz Elizabeth. Gdy się cofnęła, mężczyzna wyprostował się i znowu uśmiechnął. Skinął głową w kierunku grupy osób, które zaczęły się im przyglądać, a potem pożegnał się i odszedł. Elizabeth odprowadzała go wzrokiem. Skąd wziął te piękne ubrania? Na pewno nie z więzienia, pomyślała. Ale tacy jak on wiedzieli, jak wyjść na prostą. Aż podskoczyła, gdy Jens nagle złapał ją za ramię. - Z kim rozmawiałaś? - zapytał, spoglądając na nią z uśmiechem. - Nie widziałeś? Spoważniał i potrząsnął przecząco głową. - To był Steffen. Mąż wpatrywał się w nią przez klika sekund.
- Przyrodni brat Kristiana? - zdołał w końcu wyjąkać. -Tak. Twarz Jensa zrobiła się czerwona, a oczy się zwęziły. - Czego on tu, do diabła, szukał? - Ciszej, stoisz przed domem Boga - upomniała go Elizabeth i szybko odciągnęła na bok. - Powiedział, że został wypuszczony, bo był niewinny. - To niemożliwe! - A jednak... - Jak mógłby być niewinny, skoro wziął Linę siłą? - Wiem - przerwała mu Elizabeth. - Sama się o to pytam. Prosiłam go, by odszedł, ale... Teraz to już bez znaczenia., - Mów! - zażądał Jens. Elizabeth przełknęła ślinę. Najchętniej zapomniałaby o wszystkim i pojechała do domu bawić się na weselu, ale wiedziała, że i tak wkrótce wszyscy by się dowiedzieli. - Powiedział, że przyjedzie do Dalsrud. - Jeśli jego stopa tam postanie, to przysięgam, że nie ręczę za siebie... -Jens zacisnął pięści. - Powiedział, że tak będzie dla nas najlepiej. Że nie powinnam ufać takim jak on, bo jest w stanie zrobić wszystko. Jens popatrzył z wściekłością przed siebie. - W to mogę uwierzyć, bo już wcześniej pokazał, na co go stać. Elizabeth objęła go ramionami. - Nie pozwól, by Steffen zepsuł nam dzień naszego ślubu - wyszeptała błagalnie. Mąż spojrzał na nią i jego twarz nieco złagodniała. - Nic nie może zepsuć nam tego dnia. A już na pewno nie on. - Znowu popatrzył przed siebie. - Na pewno nie zrobimy mu tej przyjemności. - Dlaczego wyglądacie tak ponuro? - Obok nich pojawiła się Ane z Alexandrą na rękach. Czując, że się zaczerwieniła, Elizabeth odwróciła twarz. - Wyglądamy ponuro? - udała zdziwienie. - No, musimy jechać do domu, zanim jedzenie wystygnie. -Chciała odejść, ale Ane złapała ją za ramię. - Co się stało? - Nic. - Widzę to po tobie. Jensie, o co chodzi? Małżonkowie wymienili krótkie spojrzenia, po czym Elizabeth oznajmiła: - Steffen wrócił. Ane zbladła. - O czym ty mówisz? Jest tutaj?!
Gdy matka opowiedziała jej w skrócie, co się wydarzyło, oczy Ane pociemniały. - On nie może tak po prostu spacerować sobie po Dalsrud po tym, co zrobił - rzuciła, zaciskając ze złości zęby. - Nie, nie może. Na pewno nie według prawa - zgodziła się Elizabeth. -Ale kto wie, na co może się zdobyć, jeśli mu tego zabronimy. Alexandra zaczęła popłakiwać i Ane poprawiła ją wyżej na ramieniu. Pomogło to ledwie na chwilę i dziecko znowu się rozpłakało. Ane włożyła jej koniuszek małego palca do ust i dziewczynka ochoczo zaczęła go ssać. - Jest głodna. Muszę z nią jechać do domu, przewinąć i nakarmić. - Musimy porozmawiać z lensmanem i posłuchać, co on ma na ten temat do powiedzenia - stwierdził Jens. Elizabeth skinęła głową. - Jednak dobrze się stało, że zaprosiliśmy go na wesele. - Próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie grymas. - Myślisz, że możemy porozmawiać o tym z lensmanem jeszcze dzisiaj? -spytał Jens, gdy wracali do domu. Weselny orszak podążał za nimi. Konie w połyskujących uprzężach ciągnęły świeżo pomalowane wozy, na których siedzieli weselni goście w swych najpiękniejszych strojach. Nie zabrakło także skrzypka, który przygrywał podczas jazdy. To miał być dzień szczęścia, dzień bez najmniejszej chmurki na niebie, pomyślała Elizabeth i spojrzała na piekące słońce. Pojawienie się Steffena zgasiło jej radość. - Nie wiem. Zobaczymy, czy pojawi się ku temu okazja - odparła. - W każdym razie poczekamy, aż obiad i przemowy się skończą. Nie chciałabym psuć dnia także i jemu. - Także? - powtórzył Jens. - Czy dla ciebie ten dzień jest zepsuty? - Nie, nie. - Pokręciła przecząco głową. - Nie to miałam na myśli. Przepraszam. Ale wydaje mi się, że Ane ta wiadomość przygasiła - dodała szybko i poczuła wyrzuty sumienia. - Biedna Ane - wymamrotał Jens. - Czy to nie dziwne? On, który doprowadził do śmierci twej poprzedniej żony, zjawia się nagle w dzień twego ślubu. - Tak. - Przez chwilę Jens wpatrywał się w swe dłonie, a potem objął żonę w pasie i mocno przycisnął do siebie. - To jest dziwne. Ale może chował się gdzieś w pobliżu już od dłuższego czasu i tylko czekał na odpowiedni moment? - Naprawdę myślisz, że jest aż tak przebiegły? - Elizabeth zadrżała. - Nie bądź dzieckiem. Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego. Nie zapominaj, że już to kiedyś udowodnił. Elizabeth zamknęła na chwilę oczy. Jens miał rację, tylko ona nie chciała tego
zauważyć. - Boję się, co się może stać, jeśli nie wpuścimy go do Dalsrud - wyznała cicho. Mąż spojrzał na nią. - Nie wejdzie tam - oświadczył zdecydowanie. - Ale i tak najpierw musimy porozmawiać z lensmanem. - Myślisz, że uda nam się to zachować w tajemnicy przed Marią i innymi? Przynajmniej dzisiaj? - Nie jestem pewien. - Jens westchnął ciężko. - Ane wie i jest tak zła, że, na ile ją znam, pewnie już wszystkim rozpowiedziała. Elizabeth położyła głowę na ramieniu męża. - Ja i tak jestem szczęśliwa - zapewniła. - Szczęśliwa, że mam ciebie. -Wyciągnęła prawą dłoń i pozwoliła, by promienie słońca trafiły w pierścionek na serdecznym palcu. - Spójrz, jaki on piękny. Symbol tego, że znów jesteś moim Jensem. Nawet w środku jest to napisane: Twój Jens. Jej mąż roześmiał się wesoło. - A w moim jest napisane: Twoja Elizabeth. Dokładnie tak, jak powinno być. Elizabeth przytuliła się do jego ramienia. Nieważne, jaki będzie ten dzień i kolejne. Ważne, że przeżyją je razem. I tu właśnie Steffen się przeliczył. Było ich bowiem wielu przeciwko niemu jednemu.
Rozdział 2 Gdy zatrzymali się przed domem, Jens pomógł żonie wysiąść z powozu. W tym momencie skrzypek zrobił sobie przerwę. Elizabeth rozejrzała się wokół. Przybywało coraz więcej ludzi i wkrótce podwórze było pełne. - Wejdźmy - powiedziała i wzięła Jensa za rękę. Biegnący im na spotkanie William, napotkał w korytarzu Kristine. - Chodź obejrzeć izbę, którą dostaliśmy razem z Signe - rzekł i wciągnął dziewczynkę do kuchni. Smakowity zapach obiadu wypełnił nozdrza Elizabeth i sprawił, że poczuła się głodna. Dzieci były zajęte oglądaniem nowej sypialni, którą ostatnio dostały. Kathinka była na początku trochę zazdrosna i też chciała tam spać, ale na szczęście Helene udało się jej to wyperswadować. Elizabeth myślała o tym, jak dziwnie będzie znowu dzielić łoże z Jensem, szczególnie tu w Dalsrud. Jednocześnie cieszyła się, że będzie go miała przy sobie wieczorami. Zwierzać się ze swych myśli w ciemności i ciszy było o wiele lepiej niż za dnia, gdy inni byli w pobliżu. Podczas składania życzeń wynajęte specjalnie na tę okazję służące kłaniały się nowożeńcom tak nisko, że ich spódnice leżały płasko na podłogowych deskach. Policzki dziewcząt pałały. Elizabeth nie wiedziała, czy to z powodu gorąca bijącego od kuchni, czy też wskutek podekscytowania weselem. - Jak tylko usiądziemy, wejdziecie z jedzeniem -szepnęła do dziewczyny, która kierowała pozostałymi. Służąca skinęła szybko głową i jeszcze raz się ukłoniła. Korytarz wypełnił się ludźmi i niektórzy musieli stać na schodach. Wkrótce podwójne drzwi otwarto na oścież. Ane zeszła z poddasza. Przypatrując się gościom, przystanęła na najniższym schodku i nie zauważyła, jak podszedł do niej Torstein. - Alexandra zasnęła? - zapytał. Obróciła się tak gwałtownie, że lekarz szybko odsunął się do tyłu. - Przepraszam, myślałam, że to ktoś inny - wyrzekła zawstydzona. - Żal mi osoby, za którą mnie wzięłaś - zaśmiał się Torstein. -Wyglądałaś, jakbyś chciała kogoś zamordować. Mogę wiedzieć, kogo się spodziewałaś? Ane machnęła ręką, jakby chciała coś odpędzić muchę. - Nikogo szczególnego. Po prostu się zamyśliłam. Nie zabraliście bliźniaków? -
zmieniła temat i ponownie zaczęła się rozglądać. - Nie, to nie jest towarzystwo dla nich, więc grzecznie musiały zostać w domu. - Wejdźmy dalej - powiedział Jens i pociągnął żonę za sobą do jadalni. Wewnątrz wszystko było tak, jak zostawili, z wyjątkiem świec, które dopiero co zapalono. Dało się to zauważyć po wosku, który jeszcze nie zdążył się stopić. Nowożeńcy znaleźli swoje miejsca i stanęli za krzesłami. Czy Ane powiedziała coś o Steffenie? - zastanawiała się Elizabeth. Miała nadzieję, że córka ma dość rozumu, by zachować wszystko dla siebie. Porozmawia z nią, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Goście weszli do jadalni i poczekali, aż gospodarz da znak, że mogą usiąść. Po chwili pojawiły się służące, niosąc półmiski pełne jagnięciny i duże misy z ziemniakami, warzywami i brązowym sosem. Zapachy wypełniły wnętrze. Wielu gości ze zdumieniem patrzyło na podawane potrawy. Elizabeth zerknęła na zebranych przy stole. Niedaleko od niej siedziała lensmanowa. Była zajęta rozmową z mężem, ale kiwnęła jej głową. W kieliszki nalano czerwonego wina. - Za młodą parę! - Jakob wzniósł toast. - Za młodą parę! - powtórzyli chórem goście. Dzieci także dostały kieliszki i bardzo starały się, by nic z nich nie wylać. Gdy wszystkie potrawy znalazły się już na stole, Jens postukał w kieliszek. - Pozwólcie, że wam trochę przeszkodzę - zwrócił się do gości. Oczy zebranych skierowały się w jego stronę. Zanim jednak wyrzekł następne słowa, ze zdenerwowania musiał poluźnić kołnierzyk. - Dziękuję wszystkim, którzy zjawili się tu dziś, by świętować wspólnie z nami ten dzień. To bardzo miłe z waszej strony. Jak wszyscy wiecie, Elizabeth i ja nie jesteśmy młodzi i świeżo zakochani. Chociaż w sumie jesteśmy. Wiele osób zaśmiało się, ale zaraz znowu zrobiło się cicho. Elizabeth wiedziała, że Jens się nie przygotował, że mówił z pamięci. Podziwiała go za to, bo wiedziała, jak nie lubił publicznych wystąpień. - Myślę jednak - kontynuował - że będzie nam razem dobrze. Trochę już w życiu przeżyliśmy, i radości, i smutków. Każde z nas ma dzieci, które, jak same mówią, czują się jak rodzeństwo. Cóż to ja chciałem jeszcze powiedzieć... - Pochylił się w stronę żony. - To by było na tyle. Z tak niezwykle porządną babą jak Elizabeth... Goście zaśmiali się głośno z jego żartu, a Elizabeth poczuła, że się czerwieni ze wstydu. Jens położył jej dłoń na ramieniu. - Myślę, że wszyscy powinniśmy wznieść toast za Elizabeth, najlepszą żonę na świecie. Na zdrowie!
Służące, które z pewnością stały pod drzwiami i podsłuchiwały, weszły z nowymi tacami, które aż uginały się pod ciężarem jedzenia. Wkrótce wśród biesiadujących dało się słyszeć zachwyty nad smakiem potraw. Gdy wszyscy się już najedli, Elizabeth postukała w swój kieliszek i wstała. - Chciałam tylko powiedzieć, że to Helene przyrządziła dla nas ten dobry obiad. A tym, którzy się zastanawiają, co jedli, wyjaśniam, że był to comber jagnięcy. Helene decydowała także o tym, co wam podać. Również na deser. Służąca zaczerwieniła się z radości i próbowała schować za swym kieliszkiem, gdy wiele osób zwróciło się do niej z pochwałami. Nieoczekiwanie William uszczypnął Elizabeth w ramię. - Mamo, wiesz co powiedziała Arnolda? - Nie. - Elizabeth odłożyła nóż i widelec. - Powiedziała, że kiedyś był człowiek, który miał tak mało zboża, że prawie umarł z głodu. Postanowił więc napisać do króla i poprosić go o dwa worki zboża. Ale on nie umiał dobrze pisać i zamiast: Umiłowany królu naszego kraju wyszło mu: Umiłowany królu prostaku. Elizabeth zaśmiała się, lecz William jeszcze nie skończył. - Jego dzieci tak hałasowały, że w końcu wyszło mu tak: Czy mogę być tak miły i dostać dwa worki cholernego hałasu i zamieszania! Wciąż śmiejąc się, Elizabeth pogłaskała synka po karku. - Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówi Arnolda. - To, co opowiedziałem, to prawda - oświadczył poważnie William. Wiele osób wygłaszało przemówienia, a kieliszki wznoszono dwa, a nawet trzy razy. Wreszcie nadeszła pora deseru. Elizabeth wyprostowała się i pożałowała, że włożyła gorset, który Bertine przysłała jej z Bergen. Przyszedł wraz z listem, w którym kuzynka Kristiana dziękowała za zaproszenie na wesele, na które, niestety, nie mogła przyjechać. Simon spodziewał się w tym czasie gości i musieli zostać w domu. To ona podarowała Elizabeth ten przepiękny gorset. Bertine pisała, że kupiła w bardzo eleganckim sklepie i że obecnie wszystkie zamożne kobiety takie noszą, a w każdym razie, gdy chcą dobrze wyglądać. Przypuszczała, że skoro Elizabeth ma być panną młodą, jej również będzie zależało na wyglądzie. Elizabeth musiała przyznać, że dobrze wyglądała w gorsecie. - Jesteś smukła jak trzcina - powiedział Jens i spojrzał na nią z zachwytem. - Ale cieszę się, że nie chodzisz w tym na co dzień - dodał. - Najbardziej lubię, jak mam za co złapać. Elizabeth zadrżała, gdy ręka Jensa znalazła się pod stołem. Ostrożnie położył ją na jej
udzie. Zerknęła na męża z uśmiechem. - Kocham cię - wyszeptała. - A ja ciebie - odszepnął. Świeżo zakochani, pomyślała. Oczywiście, że była zakochana. To uczucie było teraz o wiele silniejsze, niż gdy się pobierali za pierwszym razem. Kiedy deser został zjedzony, cała trójka dzieci miała poplamione ubranka. Siedziały i klepały się zadowolone po brzuszkach, mówiąc, że zaraz pękną z przejedzenia. Ten stan nie trwał jednak długo, gdyż wkrótce wybiegły z domu. Część gości także wyszła na dwór, by cieszyć się słońcem, inni przenieśli się do salonu. W pomieszczeniu słychać było szelest sztywnych halek, wokół pachniało mydłem i wodą różaną. Niektórzy z mężczyzn mieli wypomadowane włosy i błyszczące wąsy. Inni do przygładzenia fryzury użyli wody, ale ponieważ dawno już wyschła, ich włosy wróciły do naturalnego ułożenia. Elizabeth zaczęła szukać Ane. Musiała porozmawiać z córką na temat Steffena. Może znowu poszła na poddasze zajrzeć do Alexandry? - Skąpa to ty nie jesteś - nagle usłyszała za sobą. Elizabeth obróciła się i spojrzała pytająco na lensmanową. - Słucham? - Dziewka służebna siedzi przy stole na twym własnym weselu! -I...? - Elizabeth popatrzyła na sąsiadkę wyczekująco. Lensmanowa odchyliła głowę i zacisnęła z niezadowoleniem usta. - Mówię o Arnoldzie - dodała. - Nie rozumiem, do czego pani zmierza. Brwi kobiety uniosły się do góry, a na jej krągłych policzkach wystąpiły czerwone plamy. - No tak. - Uśmiechnęła się niewyraźnie i szybko odeszła. Elizabeth stała i patrzyła w ślad za nią. - Wstrętna baba - wyszeptała. Dobrze wiedziała, o co lensmanowej chodziło, ale lepiej było nie odpowiadać jej złym słowem i udawać, że się nie rozumie jej złośliwości. W tej samej chwili zauważyła córkę i pospieszyła w jej kierunku. - Czy powiedziałaś komukolwiek o tym, co się stało przed kościołem? Rozejrzawszy się szybko wokół, Ane odsunęła się trochę na bok. - Nie, ale boję się, że inni i tak go widzieli. Nie tak trudno było go zauważyć. Co powiesz ludziom, jak o niego spytają?
- Nie wiem. Najpierw muszę porozmawiać z lensmanem, zapytać go, czy wie, co się dzieje. I jakie mamy prawa. - Steffen nie ma prawa tu wejść. To pewne - zasyczała Ane. - Ten człowiek to zły duch w przebraniu. Nie zapominaj, co uczynił Linie. - Jak mogłabym zapomnieć coś takiego? Jednak myślę, że musimy być ostrożni. Rozzłoszczenie kogoś takiego jak on, może być niebezpieczne. - Niech tylko spróbuje! Wtedy ja... - Ane nagle urwała i uśmiechnęła się do kogoś, kto się pojawił za plecami matki. - O czym rozmawiacie? - zapytała Maria, z zaciekawieniem przyglądając się siostrze i siostrzenicy. - O niczym szczególnym - odparła Elizabeth. - Lepiej powiedz, zamiast kłamać mi prosto w oczy. Ane i Elizabeth wymieniły spojrzenia. - Mama spotkała dziś Steffena przed kościołem. - Co? - Maria wybałuszyła oczy. Elizabeth znowu musiała opowiedzieć, co się wydarzyło i co postanowili. -Ale nie wspominaj o tym na razie nikomu - zakończyła. - Niech goście dobrze się dziś bawią. - A co z tobą i Jensem? - zapytała siostra. - To przecież wasze wesele, a on je zepsuł. - Nie pozwolę mu czegokolwiek zepsuć - oświadczyła Elizabeth stanowczo. - To zależy ode mnie i zamierzam cieszyć się tym dniem. A kłopotami zajmiemy się, jak zaczną się pojawiać. Maria uśmiechnęła się słabo i pogłaskała ją po ramieniu. - Masz na sobie ten jedwabny szal, który dostałaś od Jensa - zauważyła. -Nie nosiłaś go od tylu lat. - Nie, należał do przeszłości - powiedziała cicho Elizabeth, bawiąc się cienkimi frędzlami. - Dopiero dzisiaj nadszedł odpowiedni moment, by znowu go wyjąć. Jens bardzo się z tego ucieszył. Teraz będę okrywać się nim zawsze, gdy będę chciała się wystroić. Dzieci wbiegły do domu z zaczerwienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. - Jest tak wspaniale, jak ty i Jens wyprawiacie wesele - wyrzuciła z siebie Kathinka. - Nie moglibyście robić tego częściej? Świeżo zastawiony, długi stół uginał się pod ciężarem ciast i innych smakołyków. Elizabeth nie pamiętała, że przygotowano ich tak wiele. Obok dwóch migdałowych wieńców ustawiono ciasta z białym i czekoladowym kremem, plastry wędzonego łososia, jajka i mięso, ułożone na pięknych paterach ciasteczka i wiele innych pyszności. Arnolda dużo pomogła Helene. Ona sama także pomagała w zmywaniu i innych czynnościach. Wygląda na to, że
goście dobrze się bawią, pomyślała, i odwróciła się w stronę stołu z prezentami. Wiele osób tłumaczyło się, że nie mieli pojęcia, co mogliby podarować. Przecież nowożeńcy mieli wszystko! Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Mieli dużo, ale na pewno nie wszystko. Najważniejsze jednak było to, że ludzie chcieli przyjść i świętować ten dzień razem z nimi. Dostali kieliszki, srebro, zdjęcia oprawione w ramki, wazy na kwiaty i wiele innych pięknych podarków, które stały na stole. Później będzie mogła na nie patrzeć i wspominać, że otrzymali je z Jensem w dzień swego wesela. Drugiego wesela! Ane rozmawiała z ciotką, gdy Olav do nich podszedł. - Czy mogę z tobą chwilę pomówić? Maria rozejrzała się wokół.. Wyglądała na spłoszoną. - Nie, wiesz, jestem teraz trochę zajęta - odpowiedziała chłodno. - Mogę odejść - wtrąciła Ane i wmieszała się w tłum gości. - Mario, muszę... - Powiedziałam, że to może poczekać - przerwała mu ze zniecierpliwieniem i odeszła. Olav pozostał na miejscu, bezradnie odprowadzając ją wzrokiem. Wolnym krokiem podeszła do niego Elizabeth. - Pokłóciliście się? Mężczyzna podrapał się po głowie. - Nie wiem, co złego zrobiłem. Nie, no wiem. Wypiłem trochę za dużo na świętego Jana i zasnąłem w stodole. Nie pamiętam nic więcej oprócz tego, że przyszedł ojciec i zabrał mnie do domu. - I dlatego Maria jest na ciebie zła? - zdziwiła się Elizabeth. Przytaknął. - Kiedyś mogłem z nią chociaż zatańczyć, ale dziś chyba nic z tego nie będzie. Elizabeth przyjrzała się Olavowi uważnie. Nie mogła uwierzyć, że siostra była na niego zła tylko za to, że zasnął w stodole. Albo coś ukrywał, albo... Nie, nie miała pojęcia* o co mogło chodzić. Nie było też sensu pytać o to Marię. Nie powie niczego, dopóki sama nie będzie chciała. Nagle Jakob stanął w drzwiach. - Zaczynają się tańce - oznajmił głośno. - A pierwszy taniec tańczy młoda para. No dalej! Gdzie jesteście? Jens, chodźże tutaj! - Prawą ręką skinął na gospodarza, który siedział w rogu i rozmawiał z kilkoma sąsiadami. Elizabeth podeszła do męża, ujęła go pod ramię i razem wyszli na podwórze. Skrzypek już stał na małym podwyższeniu, które specjalnie dla niego przygotowano. Na próbę przejechał smyczkiem po strunach. Jens objął żonę w pasie i za chwilę wirowali w walcu. Elizabeth wydawało się, że unosi się nad ziemią. Niebo było niebieskie, słońce grzało przyjemnie i byli tylko oni dwoje. Wrażenie, że są sami na świecie, nie opuszczało jej, dopóki
muzyka nie ucichła. Wówczas zobaczyła, że dołączyły do nich inne pary. - Nie zapomniałeś dawnych umiejętności -pochwaliła Jensa. - Nadal znasz kroki walca nowożeńców. - Nagle zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Kiedy pobierali się pierwszy raz, nie było ani miejsca na tańce, ani pieniędzy na skrzypka. Weselnego walca Jens tańczył z Liną. Na pewno o tym pamiętał, ale nie dał tego po sobie poznać. - Ciężko ćwiczyłem z Helene w kuchni - odparł. Elizabeth zaśmiała się i zgodziła się na jeszcze jeden taniec. Kiedy wreszcie przystanęli, była tak zgrzana i spocona, że postanowiła pójść na poddasze przemyć twarz. Przy okazji poprawiła parę spinek, które powysuwały jej się z włosów. Kwiatki, które zerwała Helene, zwiędły już dawno temu, ale zostawiła je na głowie. Przyjaciółka tak się natrudziła, by je wpiąć, że Elizabeth nie miała serca ich wyrzucić. Z drugiego pokoju usłyszała, jak Ane próbuje uśpić Alexandrę. Dziecko było zmęczone i nie mogło się uspokoić, słysząc tyle obcych głosów wokół siebie. Zaśnie, gdy wrócą do domu w Dalen. Ane uprzedziła, że nie będą mogły zostać na noc, gdyż nie znalazła nikogo, kto mógłby zająć się zwierzętami. Na szczęście Maria mogła zostać. Elizabeth zeszła powoli na dół. Zamieniła parę słów z gośćmi, po czym przystanęła przy schodach. Zastanawiała się, czy nie poszukać Jensa, by towarzyszył jej podczas rozmowy z lensmanem, ostatecznie jednak zrezygnowała. Mogła pójść sama i oszczędzić mu tego spotkania. Miała wrażenie, że Jens na chwilę zapomniał o Steffenie, i cieszyło ją to bardzo. Lensman stał w salonie i rozmawiał z Jakobem, Larsem i Torsteinem. Wszyscy sączyli koniak. - Dobrze się bawicie? - zapytała i uśmiechnęła się do nich. - Bawimy się świetnie - odpowiedział Lars. - Nie mogłoby być lepiej. - Cieszę się. Częstujcie się zarówno jedzeniem, jak i piciem. Helene przygotowała tyle, że starczyłoby dla całego wojska i jeszcze trochę by zostało. - Dziękujemy, ale po tak obfitym obiedzie nie jesteśmy na razie głodni -rzekł Torstein. - Czy mogę zamienić z panem parę słów? - zapytała Elizabeth cicho, patrząc na lensmana. - Oczywiście. - Chodźmy do gabinetu. To chyba jedyne miejsce w całym domu, gdzie nie ma ludzi - dodała ze śmiechem. W gabinecie poprosiła lensmana, by usiadł, po czym sama zajęła miejsce za biurkiem. Mężczyzna nadal trzymał w ręku kieliszek z koniakiem.
- Spotkałam dziś Steffena na wzgórzu przed kościołem - oznajmiła. - Wiem. - Rozmawiałeś z nim? - Nie, poznałem go i widziałem, że rozmawiał z tobą. - Był w kościele? Lensman pokręcił przecząco głową. - Ja go przynajmniej nie widziałem. - Umilkł. - Przypuszczam, że nie było to zbyt miłe spotkanie. - Nie. On... można powiedzieć, że mi groził. - Co powiedział? - Ze został wypuszczony, bo jest niewinny. I że chce swoją część spadku. - Elizabeth zaśmiała się krótko. -Teraz to nie jest takie ważne, ale boję się, że wkrótce tu przyjdzie. Wspomniał o tym i że powinnam pozwolić mu na to, bo inaczej... -Tak? - Powiedział, że nie wie, co może się wówczas stać. - W to akurat jestem w stanie uwierzyć. - Kieliszek lensmana zakołysał się tak mocno, że brązowy płyn prawie wylał się na podłogę. Mężczyzna wypił łyk i zapatrzył się przed siebie, nic nie mówiąc. - Czy to prawda, że wypuścili go, bo jest niewinny? - zapytała Elizabeth. - I tak, i nie. - Lensman spojrzał na nią szybko, po czym ponownie skupił uwagę na kieliszku. - To, czy naprawdę jest niewinny, to inna kwestia. Myślę, że to raczej pieniądze umożliwiły mu wyjście z więzienia. Znam tego człowieka i wiem, że z nim nie ma żartów. Jednak z drugiej strony... - Elizabeth wydawało się, że lensman pożałował nagle swej szczerości. -On może mówić prawdę. Dowody były dość słabe. - Czy mogę coś zrobić? - Cóż... Możesz mu zabronić wejścia do Dalsrud. To twój dom, nie jego. Pewnie nie odmówi także pieniędzy... Ale coś mi podpowiada, że nie pozbędziesz się go tak szybko. - Co ma pan na myśli? - Steffen ma plamę na honorze. I to go irytuje. Elizabeth ukryła twarz w dłoniach, po chwili jednak podniosła wzrok. - Czy nie ma niczego, co pan mógłby zrobić? Lensman spojrzał na nią. - Niestety. Dopóki Steffen nie dopuści się karalnego czynu, nie mogę nic. Ale uważam, że najrozsądniejsze, co ty, a dokładniej mówiąc wy możecie zrobić, to być dla niego tak przyjaznymi, jak to tylko możliwe. - Przyjaznymi? - powtórzyła zdumiona Elizabeth. -Nie mówi pan poważnie?
- Źle się wyraziłem. Bądźcie w każdym razie ostrożni. Odmówcie mu w łagodny sposób. Jeśli jest winny tego, co się stało z Liną, stać go na to, by zrobić coś jeszcze gorszego. - W to akurat nie wątpię. - Wzrok Elizabeth zdradzał przygnębienie. Lensman popatrzył na nią z powagą, ale nic nie odrzekł. Maria stała na schodach i szukała wzrokiem Kristine. Nie minęło wiele czasu, a znalazła dziewczynkę. Kręciła się na środku podwórza tak szybko, że jej, długie do kolan, uniesione spódnice przypominały wielką chmurę. Maria pokręciła głową i podeszła do córki akurat w tym momencie, gdy ta przewróciła się na ziemię. - Aua! Uderzyłam się w kolano - płakała Kristine, pokazując nogę. - Chodź, podmucham. - Maria wzięła ją na ręce. -Czyżbym widziała zmęczenie w twych oczkach? - Nie! Nie chcę iść jeszcze spać. William i Kathinka są na dworze i mówili, że będą przez całą noc. - Bzdury. Helene poszła ich właśnie szukać. - Oni też pójdą spać? - Dziewczynka zapomniała na chwilę o bolącym kolanie. - Oczywiście, że tak. Będziecie spać razem w jednym łóżku. Dokładnie tak, jak ci obiecałam. Kristine obdarowała ją mokrym całusem. - Kochana mamusia. Na poddaszu Maria opatrzyła córce kolano. Było to tylko małe obtarcie, więc po ostrożnym przemyciu wodą sprawa była załatwiona. - Czy inni zaraz przyjdą? - dopytywała się Kristine, leżąc już pod kołdrą. - Tak, słyszę ich na schodach. Połóż się wyżej, to zrobisz miejsce dla Kathinki obok siebie, a dla Williama w nogach łóżka. - Kiedy ty i Olav się pobierzecie? - zapytała nagle dziewczynka. Maria odwróciła się, by strzepnąć poduszkę, na której miał spać William. - Za jakiś czas - odparła w końcu. - To znaczy? - Za wiele dni. - Na zimę? Maria najchętniej zmieniłaby temat. Czy chciała odłożyć ślub? Czy to dlatego nie chciała odpowiedzieć? Czy to dziecinny upór powodował, że unikała Olava? Sama nie wiedziała. Udało jej się jednak uniknąć wyjaśnień, bo za drzwiami rozległy się głosy. - Oto i oni - poinformowała z uśmiechem Kristine. Dzieci wbiegły do izby z tupotem, a za nimi pojawiła się Helene.
- Położyłaś się już? - krzyknął William. - Gdzie będę spał? - Tutaj? -Wskazał na poduszkę w nogach łóżka. - Teraz już ja się nimi zajmę - oznajmiła Helene. -Ty idź na dół. Maria pocałowała córkę na dobranoc, po czym opuściła izbę. Jednak pytanie Kristine nadal dźwięczało jej w uszach: kiedy ty i Olav się pobierzecie? Musi z nim porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego jej to zrobił. Gdyby osoba, z którą ją zdradził, była kimś, kogo w ogóle nie znała. Jakąś obcą kobietą. Ale z Elen... To wszystko pogarszało. Zobaczyła go od razu, jak tylko wyszła na zewnątrz. Siedział całkiem sam na mostku do stodoły i patrzył na tańczących. Ucieszyła się, że jej nie zauważył. Miała więcej czasu, żeby zebrać się w sobie. Przysunęła się do drzwi i go obserwowała. Chyba nie pił, ale nie wyglądał na zadowolonego. Jego spojrzenie było nieobecne, wydawał się pogrążony w myślach. Musiała mieć pewność. Dopiero potem postanowi. Wyprostowała się i zdecydowanym krokiem podeszła do niego. - Olav! Drgnął, słysząc jej głos, a przez jego twarz przemknął uśmiech. Może to była nadzieja? - Czy możemy gdzieś pójść i porozmawiać? - zapytała. Wstał szybko. - Gdzie chcesz iść? Do domu? - Nie, pójdziemy tędy. - Wyprzedziła go i ruszyła w stronę świątyni dumania Elizabeth, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Nie musi wiedzieć, że to ulubione miejsce jej siostry. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa, dopóki Maria nie usiadła na wrzosowisku. Olav poszedł za jej przykładem. - Chcę wiedzieć, dlaczego spałeś z Elen w stodole w noc świętojańską. - Słucham? - Pytam, dlaczego... - Tak, słyszałem, co powiedziałaś. Ale... - Olav wzruszył ramionami. -Nie spałem z Elen. - Owszem, spałeś. Szukałam cię i jakiś mężczyzna powiedział mi, że poszliście razem w stronę zagrody. Znalazłam was w sianie, a Elen nie pozostawiła mi wątpliwości, co tam robiliście. Olav wbił łokcie w kolana i niespiesznie przeczesał palcami włosy. - Gdybym spał z Elen, pamiętałbym o tym. -Jesteś pewien? - Maria starała się wychwycić najmniejsze drgnienie w jego twarzy. Ale wydawał się szczery. - Czy byłem nagi?
- Nie, byłeś ubrany. Za to ona miała odpięty górny guzik u bluzki. Olav spojrzał na nią. - Gdybyśmy to zrobili, wówczas Elen musiałaby mnie z powrotem ubrać. Czy myślisz, że to zrobiła? Że jej się chciało? Maria wzruszyła ramionami, chociaż w jej sercu powstała pewna wątpliwość. - Mogłeś ubrać się sam. - Czy miałem na sobie kompletne ubranie? Próbowała sobie przypomnieć. - Tak myślę. Olav pokręcił wolno głową i próbował się uśmiechnąć. - Byłem tak pijany, że nie byłbym w stanie ani się rozebrać, ani przespać z Elen. A już na pewno nie byłbym w stanie ubrać się z powrotem. Mario, musisz mi uwierzyć. Elen chciała, żebyś myślała, że znowu jesteśmy razem. - Dlaczego poszedłeś z nią do stodoły? Olav popatrzył w stronę morza przez zmrużone powieki. - Elen powiedziała... Co ona, do cholery, powiedziała? - Zastanawiał się przez dłuższą chwilę. Nagle jego twarz pojaśniała. - Wiem, powiedziała, że poszłaś położyć spać Kristine i że pytałaś o mnie. Maria uniosła brew. - I wtedy poszliście do stodoły? - Nie, Elen powiedziała, że ty będziesz czekać na mnie w stodole, bo chcesz porozmawiać ze mną całkiem sama. Chodziło o coś poważnego. A więc poszedłem tam i położyłem się w sianie. - I nic więcej nie pamiętasz? Pokręcił przecząco głową. - Położyłem się, bo byłem strasznie zmęczony. Maria zerwała gałązkę wrzosu. Drobne liliowe kwiatki wydawały się szorstkie, gdy przesuwała je między palcami. - Wierzysz mi? - spytał Olav niepewnym głosem. Spojrzała na niego. - Kiedy pewnego dnia stanę przed księdzem, by przysiąc, że będę kochać mego męża na dobre i na złe, muszę wiedzieć, że mogę na tobie polegać. A jeśli to się znowu zdarzy? Czy będę mogła dochować tej przysięgi? Olav milczał dłuższy czas. - Nie umiem przewidzieć przyszłości, ale wiem, że nigdy nie zdradziłem i nigdy cię nie zdradzę. Więc zależy tylko od ciebie, w co chcesz wierzyć. Maria odczekała chwilę, zanim odpowiedziała: - Wierzę ci. Uśmiechnął się smutno i to ją zdziwiło. - Nie cieszysz się? - Cieszę, ale przykro mi, że podejrzewałaś mnie zdradę. - Nie mogłam postąpić inaczej.
- Może i nie. Ja też nie powinienem wierzyć w to, co mówiła. Czy możemy to wszystko zostawić już za sobą i od teraz patrzeć w przyszłość? Kiwnęła głową na znak, że się zgadza, i pomyślała, że zrobiła kolejny krok naprzód.
Rozdział 3 Stojąc na dziedzińcu, Elizabeth odprowadzała wzrokiem służące i dzieci. W pewnej chwili William odwrócił się i pomachał jej. Posłała mu całusa i zaśmiała się na myśl, jak bardzo musiał być teraz zirytowany. Całowanie i przytulanie odbywało się podczas układania dzieci do snu i najlepiej, gdy nie widziała tego Signe. Helene i Arnolda, maszerujące raźnym krokiem, niosły duże wiadra, a każde z dzieci po cynowym kubku. Elizabeth uśmiechnęła się i weszła do domu. Zatrzymała się na chwilę w korytarzu, zastanawiając się, od czego powinna zacząć. Od szorowania podłogi w kuchni czy od sprzątnięcia izb na poddaszu? Zdecydowała się na to drugie i wzięła z kuchni przygotowane wiadro z gorącą wodą. Gdy wspinała się po schodach, przypomniała sobie, co jej powiedziała Maria - że na Babią Wyspę doprowadzono wodę. Pokręciła głową, nie mogąc sobie tego wyobrazić. W sypialni na poddaszu otworzyła okno i cienkie firanki zaczęły fruwać na wietrze. Oparła się o parapet i przez chwilę pozwoliła oczom napawać się widokiem nagich pól. Było już po sianokosach, wkrótce lato stanie się wspomnieniem. Dobrym wspomnieniem, pomyślała. Tego lata wyszła za mąż. Wciąż jeszcze przejmował ją dreszcz, gdy przypominała sobie o: weselu, strojeniu się, kwiatach we włosach, zapachu kościelnego kadzidła, tańcach i gościach. Odwróciła się od okna i popatrzyła na wielki obraz, który wisiał na ścianie. Był to portret Rebekki, matki Kristiana. Przypomniała sobie, jak go pierwszy raz zobaczyła i uświadomiła sobie, że przedstawiał kobietę, którą widziała w oknie poddasza, gdy przyjechała do Dalsrud jako młoda służąca. Wziąwszy suchą ściereczkę, przetarła ramy. Rebekka była piękną kobietą, na szczęście Kristian odziedziczył po niej zarówno wygląd, jak i charakter. - Nieprawdaż, że była bardzo piękna? Elizabeth odwróciła się błyskawicznie. - Co ty tutaj robisz?! - wykrzyknęła, z przestrachem spoglądając na Steffena. Cała się trzęsła i musiała oprzeć się o komodę, aby nie upaść. - To i owo - odparł beznamiętnym tonem i wszedł do sypialni. - Jak się czujesz, jako świeżo upieczona żona? Słyszałem, że urządziliście wspaniałe wesele. - Wyjdź stąd! - Drżącym palcem Elizabeth wskazała na drzwi. - Nie bądź taka w gorącej wodzie kąpana - zaśmiał się i rozsiadł na łóżku. Elizabeth poczuła, że robi jej słabo się ze zdenerwowania. Musiała się skupić na tym, by oddychać
spokojnie. - Nie będę tego powtarzać, Steffenie. Masz natychmiast stąd zniknąć! Nic tu po tobie. - A jak nie wyjdę? - Zacznę wołać o pomoc. - Jens i Lars są na morzu i łowią. Zrozumiała, że był dobrze poinformowany. Czy tylko czekał na dogodny moment? Stał w pobliżu i widział, że wszyscy z domu wyszli i że została sama? Ta myśl ją przeraziła. Chwyciła nóż do otwierania listów leżący na komodzie. Był cienki i ostry. Srebro chłodziło jej dłoń. - Będzie najrozsądniej, jak stąd wyjdziesz - powiedziała powoli. Steffen posłał jej obojętny uśmiech. - Nie odważysz się go użyć. A jeśli nawet, to za karę zostaniesz stąd odesłana. Daleko od dzieci, wnuków, pewnie nie zobaczysz ich do końca życia. Wiedziała, że miał rację we wszystkim, co mówił, ale nie zamierzała się z tym zdradzać. - Jesteś tego pewien? - spytała i postąpiła krok w jego stronę. Steffen podniósł się z łóżka i od razu stało się jasne, do kogo należy przewaga. Był wyższy od Elizabeth o głowę i sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Wpatrując się w nią lodowatym wzrokiem, złapał ją za przegub. - Wezmę go sobie - powiedział i wyjął jej nóż z ręki. Nawet nie próbowała stawiać oporu. Czuła się coraz bardziej niepewnie. - Nie masz żadnego prawa, żeby tu przychodzić. Więc albo wyjdziesz stąd zaraz, albo zgłoszę to lensmanowi. - Boisz się. Boisz się i jednocześnie jesteś wściekła. Elizabeth nie odpowiedziała, ale odsunęła się tak, żeby Steffen mógł przejść. - Wiesz tak samo jak ja, że nic by to nie dało. Powiedziałbym, że przyszedłem z wizytą. Prawda? Z tego, co wiem, to odwiedzanie ludzi nie jest karalne. Czy się mylę? Powiedz to ty, która tak dobrze znasz się na prawie... - Prawda? - powtórzyła z przekąsem. - Nie, to nie jest takie proste. Poza tym za dużo już czasu z tobą straciłam. Mam inne rzeczy do roboty, niż stać tu i gadać o bzdurach. Steffen zaśmiał się cicho i ruszył do wyjścia, w drzwiach jednak jeszcze się zatrzymał. - Mogę ci obiecać jedno, Elizabeth. Spojrzała na niego. - Ja wrócę. - Tylko spróbuj!
- Jest więcej spraw, o których chcę z tobą porozmawiać. O wiele więcej. Ponownie się zaśmiał i wyszedł. Elizabeth stała i wsłuchiwała się w kroki na schodkach, a następnie na korytarzu. Dopiero gdy drzwi się zamknęły, odetchnęła. Zaczerpnęła powietrza i położyła rękę na piersi. - Miej nas wszystkich w swojej opiece - wyszeptała, wznosząc oczy ku górze. Usiadła na brzegu łóżka, jak lunatyk patrząc tępo przed siebie. Wszystko wydawało się takie dziwne. Czego on chciał? Może zemsty za to, że został złapany i uwięziony? Sama sobie przytaknęła. Tak właśnie musiało być. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie opowiedzieć domownikom o całym zajściu, ale zrezygnowała. Może Steffen już tu nie wróci. Może była to tylko pusta groźba, żeby ją przestraszyć. Wiedziała, co by się działo, gdyby im wszystko powiedziała. Bardzo by się rozzłościli i jednocześnie przerazili. A przecież nic nie mogli zrobić. Nie, najlepiej będzie milczeć. Powoli, mając wrażenie, jakby jej ciało odlane było z ołowiu, wstała i kopnęła kurz, który zebrał się na podłodze. Zrezygnowała ze zmieniania pościeli. Musi skończyć sprzątać, zanim wszyscy wrócą, inaczej będą się zastanawiać, co robiła przez cały dzień. Kiedy wykręcała ścierkę, poczuła, że woda w wiadrze zrobiła się zimna. Mało ją to jednak obchodziło. Jej myśli zaprzątało bowiem zupełnie co innego. Zdążyła wyszorować podłogę w kuchni, zanim wróciły służące z dziećmi. W domu pachniało mydłem, a na sznurkach suszyły się szmatki. - Matko, jak tu wysprzątałaś - wysapała Helene, odstawiając na stół pełne wiadro. - Zobacz, co zebrałem - powiedział William i pokazał kubek z dziesięcioma jagodami. - Wydaje mi się, że zjadłeś też parę jagód podczas zrywania - odrzekła Elizabeth. - Nie, dlaczego tak myślisz? Signe zaczęła się śmiać. - Całą twarz masz niebieską i zęby. Dobrze, że dom znowu jest pełen ludzi, pomyślała Elizabeth, gdy siedzieli potem w kuchni i przebierali owoce. Dzieci pomagały trochę, ale szybko im się znudziło. - Posiedźcie jeszcze chwilę - zatrzymała je Elizabeth. -To dla was żaden wysiłek, a musicie się nauczyć pracować. Dzieci przebierały więc jeszcze jakiś czas, dopóki podejrzanie dużo owoców nie zaczęło trafiać do ich ust zamiast do miski. - Możecie już iść - Elizabeth w końcu odesłała je na dwór. - W tym roku owoce obrodziły - odezwała się Arnolda. - Pewnie dlatego, że mieliśmy tak piękne lato, z odpowiednią ilością deszczu i słońca. Jeśli się nam poszczęści, to jesienią
będzie dużo czerwonych borówek i moroszek. Prawda, Elizabeth? - Słucham? - Gospodyni musiała oderwać wzrok od okna. - Jesteś dziś bardzo zamyślona - zauważyła Helene. - Boisz się, że dzieci coś zbroją? - Nie, one... - Elizabeth zmusiła się, by patrzeć na jagody. Jej palce pracowały szybko, oddzielając szypułki od owoców. - O co chodzi? Może o Jensa? - spytała Arnolda. -Biedna, jesteś tak zakochana, że nie potrafisz przebierać jagód bez myślenia o nim. Elizabeth śmiała się razem ze służącą, pozwalając jej wierzyć, że trafiła w sedno. Unikała tylko wzroku Helene. Przyjaciółka mogła bowiem ją przejrzeć i domyślić się, że chodziło o coś więcej. Tej nocy Elizabeth długo nie mogła zasnąć. Leżała, patrząc w sufit. Okna były zasłonięte grubymi zasłonami, przez co w izbie było całkiem ciemno. Zza pleców dobiegał ją spokojny oddech Jensa. Nie śmiała się poruszyć, by go nie obudzić. - O czym tak rozmyślasz? Zaskoczona drgnęła i odwróciła się do niego. - O niczym - szepnęła. - Spij dalej. Jens położył rękę na jej ramieniu i przyciągnął ją bliżej do siebie. - Wiem, że coś się stało. Widziałem to po tobie w dzień. - W takim razie widziałeś duchy. - Ujęła jego dłoń i mocno ją ścisnęła. -Poza tym przez większość dnia byłeś na morzu, a ja w domu. - Jednak często potrafię zobaczyć różne rzeczy. - Jego usta musnęły jej szyję. Przechyliła głowę, poddając się pieszczocie. - Myślisz o tym, że Steffen jest we wsi. Poczuła nagłe uderzenie gorąca. Pewnie poczerwieniała. Cieszyła się, że mąż nie mógł tego zobaczyć. - Tak - przyznała. - Męczy mnie świadomość, że on jest gdzieś w pobliżu. - Dziwne, że się tu jeszcze nie pojawił - kontynuował Jens. Elizabeth przełknęła ślinę i przesunęła jego dłoń. Nie mógł zauważyć, że serce zaczęło jej bić szybciej. - Słyszałeś coś o nim? Czy ludzie coś mówili? - Większość wie, oczywiście, że on tu jest, ale nikt mi nic na ten temat nie mówi. Nie wiedzą, jak mają to powiedzieć. - Co masz na myśli? - Chodzi mi o to, że nie wiedzą, jak mają o nim mówić. No wiesz, skoro zrobił to, co zrobił Linie. - No tak, masz rację. Może niedługo wyjedzie - dodała i poczuła, że zaschło jej w
gardle. Na stole w głębi pokoju stała karafka i parę kubków. Chętnie napiłaby się wody, ale wówczas musiałaby zapalić światło. Trudno, jakoś wytrzyma bez picia. - Tak myślisz? - Co? - Już zapomniała, co mówiła wcześniej. - Ze może on już wyjechał. Myślisz, że byśmy o tym nie usłyszeli? - Sam powiedziałeś, że ludzie nie mówią zbyt wiele. I nie jest pewne, czy Steffenowi aż tak bardzo zależy na pieniądzach. Sam mówił, że ma wystarczająco dużo. - Nienawidziła siebie za te kłamstwa. Skurczyła się pod kołdrą, czując wyrzuty sumienia. Dlaczego nie mogła mu powiedzieć prawdy? Przyjąłby ją tak, jakby chciał. - Jensie, ja... - Tak czy siak, tu nie wejdzie - zapewnił ją mąż i pogłaskał ją po włosach. - Jeśli byłby tak nierozsądny i postawił tu nogę, byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobiłby w życiu. Elizabeth wstrzymała oddech. Czy kiedykolwiek odważy się Jensowi wyznać prawdę? - Po tym, co zrobił, nie zasługuje na nic innego. Nie sądzisz? - Tak. - Aż musiała odchrząknąć, by dobyć głosu. - Ale teraz nie myśl już o tym. Połóż się i śpij, przed nami nowy dzień. A jak znam dzieci, przyjdą do nas, zanim otworzymy oczy. - Jens ziewnął przeciągle. -Nie potrafię zrozumieć, skąd biorą tyle energii, skoro śpią tak krótko. - Byłeś taki sam, jak byłeś mały - powiedziała miękko Elizabeth. - Pewnie tak. Objął ją ramieniem i znowu przycisnął do siebie. Chwilę potem usłyszała, że zasnął. Jej samej jeszcze długo się to nie udawało. Oczy piekły ją ze zmęczenia, gdy w końcu zapadła w sen. Po sianokosach nadszedł wreszcie czas na wielkie pranie. Cała pościel została zdjęta, pozbierano też brudne ubrania. Elizabeth przejrzała wszystkie szafki i szuflady w domu, z wyjątkiem sypialni dzieci. Oznajmiła Williamowi i Signe, że są już na tyle duzi, że sami mogą utrzymywać porządek w swoich ubraniach. Sami mieli też ścielić łóżka. Gdy jednak poszła sprawdzić pokój, w kącie odkryła parę spodni, a za krzesłem sukienkę. Brudna pończocha natomiast chowała się pod poduszką. Zebrawszy ubrania, postanowiła, że obojgu dzieciom natrze uszu, jak tylko je zobaczy. Obie służące pracowały w pralni. Wokół nich kłębiła się para. Pełnym gardłem Arnolda śpiewała jeden z psalmów: - Noś cicho swój smutek i ukryj go w sercu. Noś dumnie swój ból i pokaż go światu.
Noś go cierpliwie w ciszy i spokoju... - Bądź tak dobra i oszczędź mi tego - jęknęła Helene. Arnolda umilkła natychmiast i odwróciła głowę, czując się obrażona. Helene jednak nawet nie spojrzała w jej stronę. - Jakiś czas temu pożyczyłam ze sklepu książkę - powiedziała do Elizabeth. - Właściwie to Lars ją dla mnie pożyczył. Maria bardzo ją polecała. Też możesz ją przeczytać. - Nie mam na to czasu. Lepiej opowiedz, o czym ona jest. Służąca przycisnęła ubranie do tarki. - Nazywa się: pani Inez. - Co to jest: Inez? - zapytała Arnolda. - To pani z książki, która się tak nazywa, ty głupia. - Przecież nie mogłam tego wiedzieć. - Arnolda sięgnęła po mydło i prała dalej. - A więc ta pani, o której jest książka - kontynuowała Helene - ma za męża starego człowieka, ale zakochuje się w młodym, pięknym panu. - Umilkła na chwilę. - Książka jest właściwie o tym, ale że ta pani jest mężatką i w końcu ten młody pan umiera. - Jak on umarł? - spytała Arnolda, wpatrując się w Helene wielkimi oczami. - Połknął krople opiumowe. To silny lek przeciwbólowy. I wiecie co? Pani Inez spodziewała się dziecka, ale umarła zaraz po swym ukochanym z powodu krwotoku. Czy to nie jest smutne? - Jest. - Elizabeth wykręciła ubranie. - Kto napisał tę książkę? - Amalie Skram. Była mężatką dwa razy. Najpierw nazywała się Amalie Alver Muller. Ładnie, prawda? Pomyślcie, gdybym ja się tak nazywała? Helene Muller. - Myślę, że jeszcze długo będziesz się nazywać tak jak teraz - odrzekła Elizabeth. - Idę teraz nad rzekę, żeby wszystko wypłukać. Będąc już na dziedzińcu, zauważyła Williama. Mówiąc do siebie, przystanął i zaczął oglądać coś, co trzymał w dłoni. - Co tam masz? - zapytała. - Pieniążek. - Między kciukiem a palcem wskazującym trzymał błyszczącą monetę. Elizabeth odstawiła wiadra i podeszła do syna. - Skąd ją masz? Chłopiec zacisnął usta i wbił wzrok w ziemię. - Od jednego pana. - Wiesz, że brzydko jest kłamać. - Elizabeth ukucnęła. - I że brzydko jest kraść. - Tak, wiem. - Wtedy Pan Bóg i aniołki są smutni i płaczą. - Wiem, ale ja jej nie ukradłem. I nie skłamałem. - William popatrzył na matkę. - Dostałem ją od jednego pana. Teraz będę ją trzymał do czasu, aż pojadę do sklepu cioci
Marii. - Nie tak prędko - przerwała mu Elizabeth surowym tonem. - Najpierw mi powiesz, gdzie spotkałeś tego pana i jak on się nazywał. - Spotkałem go tam, na drodze. - Co tam robiłeś? - Poszedłem się przejść, a on przejeżdżał konno i zawołał mnie. - Opowiedz dokładnie. Gdzie jest Signe i Kathinka? - Jesteś zła. - Nie. - Elizabeth postarała się, żeby jej głos zabrzmiał jak najłagodniej: -Nie jestem zła, Williamie, ale jak opowiesz mi wszystko, to będziesz dużym i grzecznym chłopcem. - One są nad wodą i zbierają muszle i kamyki. Pan, którego spotkałem na drodze, powiedział, że jest moim krewnym. Choć już wcześniej nabrała podejrzeń, Elizabeth zdecydowała się ostatecznie upewnić. - Czy nazywał się Steffen? William przytaknął energicznie. W pierwszym odruchu chciała go przed Steffenem przestrzec, ale poniechała tego. Mógłby się przestraszyć i nie chcieć nic powiedzieć. Zrobi to następnym razem. Pewnie nie pamiętał, że Steffen był w Dalsrud już wcześniej. Na szczęście dzieci szybko zapominają. - Czego on od ciebie chciał? - Zapytał, co robicie. I czy zacząłem już chodzić do szkoły. I... - William zastanowił się. - Takie tam różne. Że uważa, że jestem już duży i zdolny. Czy mogę iść teraz do domu, żeby schować pieniążek? - Tak, możesz iść. Nie, zaczekaj. - Złapała go za ramię. - Nie wolno ci więcej wychodzić na drogę. Masz być tutaj. Rozumiesz? - Dlaczego nie mogę tam chodzić? - Bo mogą tamtędy przechodzić włóczędzy i inni tego typu ludzie. Masz być tutaj, tak żebym cię widziała. - Czy myślisz, że chochliki i huldry też mogą tam być? - Możliwe. A teraz idź. Chłopiec pobiegł szybko przez dziedziniec z monetą zaciśniętą w małej opalonej piąstce. Elizabeth zauważyła, że jedna z podkolanówek zsunęła mu się z nogi, i ten widok mocno ją rozczulił. Przez chwilę miała ochotę pobiec za synkiem i powiedzieć mu, żeby nie wspominał o ich rozmowie Jensowi. Zmieniła jednak zdanie. Nakazywanie Williamowi, by milczał, było równoznaczne z błaganiem go, by wszystko rozpowiedział. Tuż przy schodach wejściowych William zatrzymał się i podrapał po ramieniu.