James PattersonJames Patterson
Ratowanie świata i inne sportyRatowanie świata i inne sporty
ekstremalneekstremalne
Maximum Ride Tom III
Prolog
ZERO PORAŻEK!
Centrala Itexicon American
Floryda, Stany Zjednoczone
- Drobiazgowo zaplanowaliśmy konstrukcję naszego nowego świata -
oznajmiła Dyrektor z wielkiego ekranu telewizyjnego w sali konferencyjnej. -
Części tej konstrukcji są rozproszone po całej kuli ziemskiej. Teraz nadeszła
pora, by je scalić! A wówczas rozpoczniemy Re-Ewolucję.
Dyrektor zamilkła, czując wibrację komórki w kieszeni białego fartucha
laboratoryjnego. Zmarszczyła brwi i spojrzała na ekranik. Sytuacja w Budynku
Trzecim stała się krytyczna.
- Już pora - powiedziała, odwracając się do jakiegoś współpracownika,
niewidocznego na wielkim ekranie - Zamknąć Budynek Trzeci i wpuścić do
środka gaz.
Siedzący za stołem konferencyjnym Roland ter Borcht uśmiechnął się
nieznacznie. Jed Batchelder udał, że tego nie zauważa. Dyrektor znowu patrzyła
w kamerę.
- Wszystko jest gotowe. Przystępujemy do planu „Połowa" jutro o siódmej
rano. Jak wiesz, Jed, jedynym niedopasowanym elementem, jedyną kroplą
dziegciu, jedynym niedopiętym guzikiem są te twoje nieznośne, niesforne,
żałosne, bezużyteczne latające porażki.
Ter Borcht pokiwał głową i z powagą spojrzał na Jeda.
- Błagałeś nas, żeby zaczekać, dopóki nie skończy się zaprogramowany czas
ich funkcjonowania - ciągnęła Dyrektor głosem pełnym napięcia - Nie, nie
możemy już sobie pozwolić na luksus czekania, choćby miało nie potrwać to
długo. Proszę natychmiast się pozbyć tych bomb z opóźnionym zapłonem. Czy
wyrażam się jasno?
Jed skinął głową.
- Rozumiem. Zajmiemy się nimi.
To jej nie przekonało.
- Do siódmej rano chcę zobaczyć dowód, że zlikwidowałeś te latające
porażki, albo to ty zginiesz. Czy się zrozumieliśmy?
- Tak. - Jed Batchelder odchrząknął. - Wszystko jest już gotowe. Czekają
tylko na mój sygnał.
- A więc im go daj - warknęła Dyrektor. - Kiedy przybędziecie do Niemiec,
ten idiotyzm ma przestać istnieć. To wielki dzień... Świt nowej ery rodzaju
ludzkiego... i nie ma czasu do stracenia. Czeka nas wiele pracy, jeśli mamy
zredukować populację świata o połowę.
Część pierwsza
W POSZUKIWANIU GORĄCYCH CIASTECZEK
1
- Zostaw wreszcie ten klakson! - wrzasnęłam, pocierając czoło.
Kuks oderwała się od kierownicy, którą trzymał Kieł.
- Przepraszam - powiedziała. - Ale to strasznie fajne, jak na imprezie.
Wyjrzałam przez okno furgonetki i pokręciłam głową, usiłując pohamować
wkurzenie.
Wydawało się, że zaledwie wczoraj dokonaliśmy niemożliwego i uciekliśmy
z ponurej, dołującej siedziby Iteksu na Florydzie.
Tak naprawdę minęły cztery dni. Cztery dni, odkąd Gazik z Iggym wywalili
dziurę w ścianie Iteksu, ratując nas z kolejnego potwornego więzienia.
Ponieważ jesteśmy mało pomysłowi, nie przyszło nam do głowy nic z
wyjątkiem ucieczki.
Jednak, dla odmiany, zamiast podróży powietrznej tym razem wybraliśmy
zwykły ruch kołowy. Po dojrzałym namyśle postanowiliśmy pożyczyć
ośmioosobową furgonetkę, która w latach osiemdziesiątych była najwyraźniej
gniazdkiem miłości: w środku puszysta wykładzina, przyciemniane szyby,
wokół tablicy rejestracyjnej podświetlana ramka, którą natychmiast
rozmontowaliśmy, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy.
Przynajmniej raz miała dość miejsca cała nasza szóstka: ja (Max), Kieł,
który prowadził, Iggy, który usiłował mnie przekonać, żebym pozwoliła mu
prowadzić, choć jest ślepy, Kuks na przednim siedzeniu koło Kła, pchająca się z
łapami do klaksonu, Gazownik (Gazik) i Angela, moje maleństwo. Oraz Total,
który jest gadającym psem Angeli. Długo by opowiadać.
Gazik śpiewał piosenkę „Weirda Ala" Yankovica, dokładnie go naśladując.
Dodam, że piosenka opowiadała, niestety, o zatwardzeniu. Podziwiam
niebywałe zdolności imitacyjne Gazika, ale nienawidzę jego fascynacji
funkcjami fizjologicznymi, którą podziela też Weird Al1
.
- Dość tej stękającej piosenki - jęknęła Kuks, kiedy Gazik rozpoczął drugą
zwrotkę.
- Kiedy się zatrzymamy? - spytał Total. - Mam taki słaby pęcherz...
Nos mu drgał, a lśniące oczka patrzyły na mnie wyczekująco, bo to ja tu
rządziłam i ja podejmowałam decyzje w sprawie postojów. Oraz miliona innych
rzeczy.
Popatrzyłam na mapę na ekranie laptopa i opuściłam szybę, by rozejrzeć się
po tonącej w mroku okolicy.
- Powinnaś wynająć samochód z GPS-em - pouczył mnie Total.
- Tak - warknęłam. - I powinnam mieć psa, który nie gada. - Rzuciłam
Angeli znaczące spojrzenie.
1
„Weird Al.” Yankovic - amerykański muzyk, satyryk, parodysta, akordeonista i producent telewizyjny.
Odpowiedziała anielskim uśmiechem.
Total prychnął z urazą i wgramolił się jej na kolana. Umościł się na nich
wygodnie. Pocałowała go w łebek.
Godzinę temu w końcu przekroczyliśmy granicę Luizjany, starannie
trzymając się genialnego w swojej prostocie planu „podążać na zachód". Byle
dalej od tego cyrku, który zrobiliśmy na Florydzie. No i dalej mieliśmy misję:
przeszkodzić Iteksowi, Szkole, Instytutowi i każdemu, kto ma z nimi związek w
unicestwieniu nas i świata. Ma się ten rozmach.
- Luizjana, stan, który nie zna asfaltu - mruknęłam, gdy podskoczyliśmy na
kolejnym wertepie.
Nie mogłam już wytrzymać w tym samochodzie. Z Everglades aż tutaj
jechaliśmy ze sto lat. Nie to co na skrzydłach.
Ale nawet furgonetka z lat osiemdziesiątych mniej rzuca się w oczy niż
sześcioro latających dzieci plus gadający pies. I kropka.
2
O tym lataniu mówiłam poważnie, i o gadającym psie. Jeśli jesteście na
bieżąco z przygodami Zadziwiającej Max i jej Latającej Gromadki, możecie
opuścić dwie najbliższe strony. Ci, którzy zaczęli czytać od tego tomu, choć
widać wyraźnie, że jest to trzecia część cyklu, niech się orientują! Nie mam
czasu na wprowadzanie was w sytuację! Oto streszczenie.
Grupa szalonych naukowców (autentycznie szalonych, choć w moim
towarzystwie zaczynają szaleć jeszcze bardziej) bawiła się w tworzenie
rekombinantów, co oznacza wszczepianie DNA jednego gatunku drugiemu.
Większość eksperymentów zakończyła się straszliwą klęską. Niektóre
gatunki ginęły po krótkim czasie. Parę przetrwało, na przykład my, latające
dzieci, w zasadzie ludzie, ale z ptasim DNA.
Nasza szóstka jest razem od lat. Kieł, Iggy i ja jesteśmy najstarsi, mamy po
czternaście lat. Kuks, której buzia się nie zamyka - jedenaście, Gazik osiem,
Angela sześć.
Ten drugi gatunek, który funkcjonuje całkiem nieźle i jest zdolny przetrwać
dłużej niż trzy dni, to hybrydy ludzi i wilków. Nazywamy ich Likwidatorami.
Średnio żyją około sześciu lat. Naukowcy (fartuchy) nauczyli ich polować i
zabijać, tworząc z nich swoją prywatną armię. Są oni silni i krwiożerczy, ale
mają problem z panowaniem nad impulsami.
A my przed nimi uciekamy. I usiłujemy utrudnić fartuchom unicestwienie
nas i większej części ludzkości, a to z jakiegoś powodu okropnie się im nie
podoba. Wręcz przeokropnie. Dlatego czasami zaczynają wykonywać nerwowe
ruchy i robią z siebie idiotów, usiłując nas złapać.
I tyle. Oto nasze życie w drastycznym streszczeniu. Ze wskazaniem na
drastyczność.
Ale jeśli to, co powiedziałam, trochę was ruszyło, mam tu coś jeszcze
bardziej poruszającego: Kieł zaczął pisać blog
(http://maximumride.blogspot.com). Nie żeby był zainteresowany lansem czy
czymś takim. To nie on.
Uciekając z Iteksu, „zorganizowaliśmy" supernowoczesny laptop i co
powiecie? Jest na stałe połączony z satelitą, więc mamy ciągły dostęp do
internetu. A ponieważ Itex jest paranoicznym królem postępu technicznego,
łącze ma nieustannie zmieniające się szyfry i hasła, w związku z czym jest
absolutnie niewykrywalne. To nasz sposób dostępu do każdej możliwej
informacji świata.
Nie wspominając już o repertuarze kin i przeglądzie restauracji. Chce mi się
śmiać, ile razy o tym pomyślę.
No więc dzięki naszemu cudownemu laptopowi Kieł umieścił w internecie
wszystkie informacje o naszej przeszłości, jakie zdołaliśmy znaleźć. Kto wie?
Może ktoś się z nami skontaktuje i pomoże nam rozwiązać zagadkę naszego
istnienia.
A tymczasem możemy w pół sekundy zlokalizować najbliższą cukiernię.
3
Ponieważ tłuczenie się po tych wybojach i wykrotach było zbyt
czasochłonne, przekonałam stado, żeby zostawić samochód i resztę drogi
przebyć w sposób bardziej tradycyjny.
Czyli na skrzydłach.
O północy minęliśmy granicę Luizjany z Teksasem i zbliżyliśmy się do
rozległego archipelagu świateł zwanego Dallas. Namierzyliśmy najmniej
oświetlony teren i, zataczając szerokie koła, zeszliśmy w dół.
Wylądowaliśmy w parku, gdzie po chwili znaleźliśmy wygodne drzewo
noclegowe.
Chcę przez to powiedzieć, że spaliśmy na drzewie, nie pod nim. Słowo do
ekologów: dlatego warto chronić przyrodę! Parki są idealną sypialnią.
Przynajmniej dla zmutowanej latającej młodzieży.
- I co, określiłaś ten plan? - zagadnął mnie Kieł, kiedy jak co wieczór
przyklepaliśmy już piramidę z rąk i dzieciaki zasnęły.
Leżałam na szerokim konarze świerku, kołysząc nogą i marząc o gorącym
prysznicu.
- Dodaję dwa do dwóch i ciągle wychodzi mi trzydzieści siedem - odparłam.
- Mamy Szkołę, Instytut, Itex... nas, Likwidatorów, Jeda, Anne Walker, inne
eksperymenty, które widzieliśmy w Nowym Jorku... Ale o co w tym chodzi? Jak
to połączyć? Jak mam uratować ten świat?
Nigdy bym się nie przyznała młodszym, że czegoś nie wiem. Dzieci
potrzebują przywódcy, muszą wiedzieć, że ktoś się nimi opiekuje. To znaczy
mnie to niepotrzebne. Ale innym tak.
- Nie mogę się pozbyć wrażenia, że trzeba zacząć od Szkoły - ciągnęłam,
starając się nie zwracać uwagi na to, że na samą myśl o Szkole poczułam skurcz
żołądka. - Pamiętasz, jak Angela powiedziała, że podsłuchała myśli fartuchów o
strasznej zbliżającej się katastrofie, z której prawie nikt nie ocaleje?
Tak, dobrze usłyszeliście. Angela „podsłuchuje" cudze myśli. Kolejna
wskazówka, że nie jesteśmy zwyczajną gromadką. Angela nie tylko czyta w
myślach. Dobrze by było. Czasami potrafi też kontrolować ludzkie umysły.
Kieł pokiwał głową.
- A my przeżyjemy, bo mamy skrzydła. Pewnie będziemy mogli odfrunąć,
kiedy dojdzie do katastrofy.
Milczałam przez chwilę, myśląc tak intensywnie, że rozbolała mnie głowa.
- Dwa pytania - powiedział Kieł. Jego oczy wyglądały jak wykrojone z
nocnego nieba. - Pierwsze: gdzie jest twój Głos? Drugie: gdzie są Likwidatorzy?
- Sama się zastanawiam - mruknęłam.
Niezorientowani w temacie myślą pewnie w tej chwili: jaki Głos? No jak to:
jaki. Ten, który się rozlega w mojej głowie, oczywiście. Myśleliście, że go nie
mam? Mam.
Co prawda ostatnio się nie odzywa, ale założyłam, że zrobił sobie przerwę
techniczną. Nie nadaje w konkretnych godzinach. Raczej nie mogłam się
spodziewać, że zostawi mnie na zawsze, choć jednocześnie czułam się bez niego
jakoś samotnie.
- Przychodzi mi na myśl tylko to, że może ten Głos jest jakoś przesyłany do
mojej głowy, a teraz znaleźliśmy się poza zasięgiem.
Kieł wzruszył ramionami.
- No właśnie. Kto to może wiedzieć... No i ci Likwidatorzy. Też nie
rozumiem. Jeszcze nigdy nie znikli na tak długo powiedziałam, rozglądając się
po nocnym niebie. W mojej ręce nadal tkwił mikrochip, który na pewno ich na
mnie naprowadzał, ale od czterech dni nie widzieliśmy ani jednego. Na ogół
wyskakują nie wiadomo skąd, gdziekolwiek jesteśmy. Ale ostatnio na froncie
likwidatorskim zapadła niepokojąca cisza. - Aż się boję. Mam wrażenie, że
nadchodzi coś gorszego. Jakby wisiał nad nami dwutonowy sejf, który zaraz
spadnie.
Kieł pokiwał głową.
- Wiesz, z czym mi się to kojarzy? Z nadchodzącą burzą, kiedy zwierzęta
gdzieś znikają. I nagle ptaki przestają śpiewać, zapada kompletna cisza.
Podnosisz głowę i widzisz trąbę powietrzną, która sunie wprost na ciebie.
Zmarszczyłam brwi.
- Myślisz, że Likwidatorów nie ma, bo uciekli przed zbliżającą się
katastrofą?
- No - przyznał zwięźle.
Oparłam się o pień drzewa i znowu spojrzałam na niebo. Od Dallas dzieliło
nas jakieś piętnaście kilometrów, ale łuna świateł bijąca od miasta przyćmiewała
gwiazdy. Nie wiedziałam, co nas czeka. Nagle wydało mi się, że w ogóle nic nie
wiem. Jedynym stałym elementem mojego życia było tych pięcioro dzieci
wokół mnie. Tylko ich mogłam być pewna, tylko im mogłam zaufać.
- Śpij - odezwał się Kieł. - Stanę na warcie. I tak muszę zajrzeć na mój blog.
Kiedy wyjął laptop z torby, powieki same mi się zamknęły.
4
- Fanki nadal czekają na każde twoje słowo? - odezwała się Max zaspanym
głosem.
Kieł podniósł głowę znad laptopa. Nie wiedział, ile minęło czasu. Bledziutki
pasek różu daleko na horyzoncie sprawiał, że świat dokoła wydawał się jeszcze
mroczniejszy. Ale Kieł widział każdy pieg na zmęczonej twarzy Max.
- No - mruknął.
Max pokręciła głową i oparła się o rozwidlenie dużej gałęzi. Znowu
przymknęła oczy, ale Kieł wiedział, że nie śpi - mięśnie wciąż miała napięte,
ciało zesztywniałe.
Trudno było się jej odprężyć, żeby zasnąć. W ogóle trudno było się jej
odprężyć. Na tych swoich genetycznie udoskonalonych ramionach dźwigała
wielki ciężar i w sumie nieźle jej wychodziło.
Ale nikt nie jest doskonały.
Kieł spojrzał na ekran, który gwałtownie wygasił, gdy Max się nad nim
nachyliła. Przesunął palcem po trackballu i ekran znowu rozbłysnął.
Jego blog zaczął się stawać coraz bardziej popularny - robiło się o nim
głośno. Przez trzy dni liczba odwiedzin wzrosła z dwudziestu do ponad tysiąca.
Tysiąc osób przeczytało jego słowa, a do jutra przeczyta pewnie drugie tyle.
Dzięki Bogu za autokorektę.
Ale wiadomość, którą zobaczył na ekranie, była wyjątkowo dziwna. Kieł nie
mógł na nią odpowiedzieć, nie mógł jej namierzyć, nie mógł jej nawet
skasować, bo parę sekund później w tajemniczy sposób znów się pojawiła.
Podobną dostał wczoraj. Teraz przeczytał tę drugą, usiłując znaleźć
nadawcę, zrozumieć jej znaczenie. Uniósł głowę i zerknął na stado śpiące na
pobliskich drzewach. Z każdą chwilą robiło się coraz jaśniej i też zachciało mu
się spać.
Iggy leżał na dwóch konarach; skrzydła miał lekko rozłożone, usta otwarte.
Jedna noga lekko mu drgała.
Kuks i Angela skuliły się blisko siebie w rozgałęzieniach rozłożystego dębu.
Total leżał zwinięty w kłębuszek na kolanach Angeli, która przytrzymywała
go jedną ręką. Kieł pomyślał, że ten futrzak pewnie grzeje jak piecyk.
No i Max. Spała lekkim snem, charakterystycznie marszcząc brwi, jak
zawsze kiedy coś jej się śniło. Powoli zwinęła dłoń w pięść i poruszyła się na
gałęzi.
Kieł znowu spojrzał na ekran, na taką samą wiadomość jak ta, którą dostał
wczoraj.
„Jedno z was zdradzi - przeczytał. - Jedno z was przeszło na drugą stronę".
5
Jeszcze nigdy nie byliśmy w Dallas. Następnego dnia postanowiliśmy
obejrzeć monument ku czci prezydenta Johna F. Kennedy’ego. To tak w ramach
edukacji. Przynajmniej tak zdecydowała reszta, a moja smętna sugestia: „Lepiej
nie rzucać się w oczy" została wzgardliwie zignorowana.
Oglądaliśmy monument i muszę wyznać, że przydałoby mi się parę tabliczek
z wyjaśnieniami.
- Przecież to się za chwilę zawali - oznajmił Total, podejrzliwie łypiąc na
cztery górujące nad nami ściany.
- Tu nic nie ma o prezydencie Kennedym - poskarżył się Gazownik.
- Bo powinieneś o nim wszystko wiedzieć, zanim tu przyjedziesz -
powiedział Iggy.
- Był prezydentem - odezwała się Kuks, przesuwając brązową dłonią po
gładkim cemencie. - I został zabity. Chyba byłby dobrym prezydentem.
- Ja tam uważam, że było dwóch zabójców - prychnął Total, padając na
trawę.
- Możemy już iść? - spytałam. - Zanim przyjedzie jakaś szkolna wycieczka?
- Jasne - zgodził się Iggy. - Tylko co dalej? Zabawmy się jakoś.
Mało im krwiożerczych Likwidatorów i szalonych naukowców. To ich już
nie bawi. Dzisiejsze dzieci są strasznie rozpuszczone.
- Tutaj jest kowbojskie muzeum kobiet Dzikiego Zachodu - wtrąciła Kuks.
Skąd ona wie takie rzeczy? Nie mam pojęcia.
Kieł znalazł internetową stronę turystycznych atrakcji Dallas.
- Jest też wielkie muzeum sztuki - oznajmił bez entuzjazmu. - I akwarium.
Angela siedziała cierpliwie na ziemi, gładząc coraz bardziej zmechacone
futerko swojego misia Celesty.
- Chodźmy do tego dzikiego muzeum - powiedziała.
Zagryzłam wargę. Dlaczego nie możemy uciekać, gdzieś się ukryć,
zastanowić się nad sytuacją? Dlaczego, do cholery, tylko ja odczuwam naglącą
potrzebę zrozumienia, co tu się dzieje?
- Mecz - odezwał się Kieł.
- Co? - podchwycił z zainteresowaniem Iggy.
- Dziś na Texas Stadium jest mecz. - Kieł zatrzasnął laptop i wstał. - Moim
zdaniem powinniśmy tam iść.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Zgłupiałeś? Nie możemy! - palnęłam z charakterystyczną dla mnie
delikatnością i taktem. - Będziemy otoczeni przez dziesiątki tysięcy ludzi,
uwięzieni wśród nich, wszędzie kamery... Boże, to jakiś koszmar!
- Texas Stadium nie jest zadaszony - oznajmił zdecydowanie Kieł. -
Cowboys grają przeciwko Chicago Bears.
- I my to zobaczymy! - ucieszył się Iggy.
- Kieł, możemy zamienić słówko na osobności? - wysyczałam, dając mu
znak głową.
Wyszliśmy z muzeum i oddaliliśmy się parę metrów. Wzięłam się pod boki.
- Od kiedy to decydujesz? - warknęłam. - Nie możemy iść na mecz!
Wszędzie będą kamery. Porąbało cię?
Kieł spojrzał na mnie poważnie. Wzrok miał nieprzenikniony.
- Po pierwsze, mecz będzie ekstra. Po drugie, trzeba korzystać z życia. Po
trzecie, tak, wszędzie będą kamery. Zauważą nas. Szkoła, Instytut i Jed wraz z
resztą fartuchów pewnie mają dostęp do wszystkich publicznych kamer. I
dowiedzą się, gdzie jesteśmy.
Byłam wściekła. Nie miałam pojęcia, o co tu chodzi.
- Zabawne, jak wstałeś rano, nie wyglądałeś na wariata.
- Dowiedzą się, gdzie jesteśmy, i przyjdą po nas - dodał ponuro Kieł. -
Wtedy się zorientujemy, skąd nadciąga trąba powietrzna.
Wreszcie mi zaświtało.
- Chcesz ich wyciągnąć z ukrycia?
- Nie znoszę tej niepewności - powiedział cicho.
Rozsądek Kła przeważył w końcu nad moją determinacją, by pozostać
przywódczynią. Westchnęłam i skinęłam głową.
- Dobra, rozumiem. Ostateczne starcie. Ale zaciągnąłeś u mnie dług, że nie
wiem. Mecz, rany boskie!
6
Może to dziwne, ale Teksańczycy uwielbiają sporty kontaktowe. Widziałam
niejednego niemowlaka w śpioszkach z logo Cowboys.
Byłam rozdygotana jak rottweiler na prochach. Wszystko mnie drażniło.
Stadion był wielkości Teksasu, a otaczało nas ponad sześćdziesiąt tysięcy
opychających się popcornem potencjalnych morderców.
Kuks jadła niebieską watę cukrową. Oczy miała wielkie jak spodki. Gapiła
się na wszystko.
- Chcę taką wielką perukę! - zawołała, ciągnąc mnie za koszulkę.
- To przez ciebie - wysyczałam do Kła, który prawie się uśmiechnął.
Usiedliśmy nisko, w połowie boiska. Dalej od wyjścia już by się nie dało.
Byłabym o wiele szczęśliwsza, a przynajmniej mniej nieszczęśliwa, gdybyśmy
znaleźli się na najwyższych miejscach, blisko nieba. Tutaj, choć stadion był
otwarty, czułam się osaczona jak w pułapce.
- Powiedz mi jeszcze raz, co tu robimy - wymamrotałam, nieustannie
wodząc wzrokiem dokoła.
Kieł wrzucił do ust popcorn w polewie karmelowej.
- Podziwiamy męskich mężczyzn przy męskich zajęciach.
Podążyłam za jego spojrzeniem: przyglądał się cheerleaderkom w trakcie
zajęć, których w żaden sposób nie dawało się nazwać męskimi.
- Co się dzieje? - spytał Iggy.
W przeciwieństwie do innych był tak samo spięty jak ja. W obcym miejscu,
wśród tylu głośnych dźwięków, nie potrafiąc określić, gdzie się znajduje...
Ciekawe, kiedy się załamie.
- Jeśli coś się stanie - powiedziałam - stań na swoim krześle i leć w górę, na
jakieś dziesięć metrów. Jasne?
- Aha - mruknął, nerwowo kręcąc głową. Wytarł ręce o brudne dżinsy.
- Chcę być cheerleaderką - oznajmiła Kuks z tęsknotą.
- Na miłość boską - warknęłam, ale spojrzenie Kła mnie uciszyło.
Mówiło: nie psuj jej zabawy. Choćby ta zabawa była głupia i seksistowska.
W środku aż wrzałam. W życiu bym się na to nie zgodziła. Byłam potwornie
wściekła, że Kieł się uparł, a kiedy zaczął się ślinić na widok tych przerażająco
energicznych cheerleaderek, wściekłam się jeszcze bardziej.
- Są ubrane w takie malutkie szorciki. Jedna ma długie rude włosy -
mamrotał do Iggy’ego, który kiwał głową w uniesieniu.
A wszyscy wiemy, jak lubisz długie rude włosy, dodałam w myślach,
przypominając sobie, co czułam, kiedy Kieł pocałował Rude Cudo w Wirginii.
Kwas zaczął mi wypalać dziurę w żołądku.
- Max? - Angela patrzyła na mnie.
Naprawdę muszę w najbliższym czasie wsadzić te dzieci do wanny,
pomyślałam, patrząc na jej oklapnięte złote kędziorki.
- Tak, skarbie? Głodna? - Podniosłam rękę, żeby zawołać sprzedawcę hot
dogów.
- Nie. To znaczy tak, poproszę dwa hot dogi, a Total dwa, ale chciałam
powiedzieć, że będzie dobrze.
- Co będzie dobrze?
- Wszystko. - Spojrzała na mnie poważnie. - Wszystko będzie dobrze, Max.
Dotarliśmy tak daleko, bo mamy przetrwać. Przetrwamy, a ty uratujesz świat,
tak jak musisz.
Ha. Człowiek czasami naprawdę nie wie, co powiedzieć. Znacie to?
- Nie czuję się tu swobodnie - wyjaśniłam, siląc się na spokój.
- Wiem. I nienawidzisz Kła za to, że gapi się na te dziewczyny. Ale jednak
się dobrze bawimy, Kieł cię kocha, a ty uratujesz świat. W porządku?
Szczęka zjechała mi na asfalt, a mózg gorączkowo próbował rozstrzygnąć,
na które stwierdzenie zareagować najpierw (Kieł mnie kocha?), kiedy nagle
usłyszałam czyjś szept:
- Czy to nie te dzieci-ptaki?
7
Angela i ja spojrzałyśmy na siebie. W jej oczach zobaczyłam tyle
zrozumienia, że ta sześciolatka wydała mi się dużo starsza, niż była.
Po chwili reszta stada także usłyszała szepty i uświadomiła. sobie, że
rozlegają się już zewsząd.
- Mamo! To te dzieci-ptaki z gazety!
- Jason, patrz tam! Czy to nie te dzieci ze zdjęć?
- O rany!
- Rebecca, chodź tutaj!
I tak dalej, i tak dalej. Zdaje się, że jakiś fotograf zrobił nam zdjęcia, kiedy
odlatywaliśmy z Disney Worldu, i sprzedał je wszystkim gazetom. Mielibyśmy
obejrzeć jakiś nędzny mecz, nie wzbudzając powszechnej sensacji? Uchowaj,
Boże.
Kątem oka zauważyłam dwóch ochroniarzy w granatowych uniformach.
Zmierzali ku nam. Rozejrzałam się błyskawicznie. Nikt nie przekształcał się w
Likwidatora, ale wpatrywało się w nas zbyt wiele par oczu, zbyt wiele ust
otworzyło się ze zdumienia.
- Biegniemy? - rzucił nerwowo Gazik, patrząc na tłum i oceniając drogi
ucieczki, tak jak go uczyłam.
- To za wolno - mruknęłam.
- Mecz nawet się nie zaczął - odezwał się z goryczą Total spod siedzenia
Iggy’ego. - Postawiłem na Bearsów!
- Możesz zostać i zobaczyć, kto wygra - zaproponowałam.
Wstałam, chwyciłam plecaki, przeliczyłam stado. Jak zwykle. Rutyna.
Total zgrabnie wskoczył Iggy’emu w ramiona.
Dwa razy dotknęłam dłoni Iggy’ego. W ułamku sekundy stanęliśmy na
siedzeniach. Szmer tłumu narastał i nagle zorientowałam się, że na ogromnych
ekranach na boisku widnieją nasze gigantyczne twarze. Właśnie tak jak życzył
sobie Kieł. Mam nadzieję, że się ucieszył.
- W górę na trzy - zarządziłam.
Z prawej strony zbliżało się ku nam dwóch rosłych ochroniarzy.
Ludzie odsuwali się od nas, a ja podziękowałam losowi, że na stadionie
obowiązuje zakaz wnoszenia broni. Teraz nawet cheerleaderki na nas patrzyły,
choć nie przestały podrygiwać.
- Raz - zaczęłam i wszyscy skoczyliśmy w powietrze, nad głowy tłumu.
Szszszu! Gwałtownie rozłożyłam skrzydła. Mają prawie cztery metry
szerokości. Skrzydła Kła i Iggy’ego są jeszcze większe.
Pewnie wyglądaliśmy jak anioły zemsty, kiedy tak zawiśliśmy nad
zdumionym tłumem. Dość sponiewierane anioły zemsty. Anioły bardzo
potrzebujące kąpieli. - Jazda! - rzuciłam, nadal wodząc wzrokiem po ludziach w
dole.
Szukałam Likwidatorów - ostatnia mutacja umiała latać - ale nikt nie ruszył
za nami w pościg.
Parę mocnych ruchów skrzydłami i dotarliśmy na wysokość otwartego
dachu. Spojrzeliśmy na jasno oświetlone boisko, na malutkie, wpatrzone w nas
twarze. Niektórzy ludzie uśmiechali się i machali do nas. Większość była
wstrząśnięta i przestraszona. Na paru twarzach dostrzegłam gniew.
Ale żadna z tych twarzy się nie wydłużała, nie porastała szczeciną, nie
wyłaniały się z niej wilcze kły. Wszystkie pozostały ludzkie.
Śmignęliśmy w mrok, sunąc w idealnym szyku jak odrzutowce, a ja
myślałam: gdzie się podziali ci cholerni Likwidatorzy?
8
- Było do bani, ale jednocześnie super - oznajmił Gazik. - Jakbyśmy należeli
do Blue Angels!
- Jasne, zwłaszcza że Blue Angels to wyjątkowo dobrze dofinansowana,
wyposażona, wytrenowana, odkarmiona i bez wątpienia wypucowana do
połysku jednostka najlepszych pilotów marynarki wojennej - powiedziałam. - A
my jesteśmy niedofinansowaną, niewyposażoną, niezbyt wytrenowaną i
niedożywioną grupą uświnionych jak nieboskie stworzenia ludzko-ptasich
mieszańców. Poza tym wszystko się zgadza.
Ale wiedziałam, co miał na myśli. Choć byłam wściekła, że w ogóle
znaleźliśmy się w tej sytuacji, i strasznie nie chciało mi się znowu uciekać, a po
ostatnim razie czułam się mocno poturbowana, ten lot w precyzyjnym szyku,
rozłożone szerokie, piękne, niesamowite skrzydła... Był po prostu rewelacyjny.
Gazik uśmiechnął się niepewnie, wyczuwając moje napięcie. Nie wiedział,
czy żartuję. Usiadłam, wbiłam słomkę w kartonik i wypiłam sok, po czym
odrzuciłam kartonik i otworzyłam następny.
Ukrywaliśmy się w górach Teksasu, blisko granicy z Meksykiem.
Znaleźliśmy głęboki, bardzo wąski wąwóz, który chronił nas przed wiatrem, i
teraz siedzieliśmy przy małym ognisku.
Od dawna nie byłam tak wściekła na Kła - właściwie nigdy. Tak, zgodziłam
się na ten jego durny pomysł, ale teraz, kiedy się zastanowiłam, wydał mi się
sześć razy głupszy, niż początkowo myślałam.
- Hmmm - odezwał się wpatrzony w laptop Kieł. - Jesteśmy wszędzie. W
telewizji, w gazetach, w radiu. Mnóstwo osób robiło zdjęcia.
- A to ci niespodzianka - mruknęłam. - To pewnie wyjaśnia, dlaczego
słyszeliśmy helikoptery.
- Max, w porządku? - spytała Kuks przestraszonym głosikiem.
Rzuciłam jej niemal przekonujący uśmiech.
- Jasne, skarbie. Jestem tylko... zmęczona.
Nie mogłam sobie darować, by nie spojrzeć na Kła.
Podniósł głowę.
- Dziś miałem sto dwadzieścia jeden tysięcy odwiedzających.
- Co? Naprawdę?
Czytają go takie tłumy? Przecież on ledwie umie pisać!
- Tak. Ludzie się organizują. Naprawdę chcą się czegoś o nas dowiedzieć.
Iggy zmarszczył brwi.
- A jeśli złapią ich fartuchy?
- O czym piszesz? - spytałam.
Przyznaję, że nie czytałam jego bloga. Za bardzo mnie zajmuje ratowanie
życia i takie tam.
- O nas. Usiłuję pozbierać wszystkie kawałki układanki. Może ktoś nam
powie, o co tu chodzi.
- Dobry pomysł - odezwała się Angela i przytuliła swój psi piecyk do
drugiego boku. - Musimy znaleźć związki.
A to co ma znaczyć?
Związki są ważne, Max.
Głos wrócił.
9
Byłam tak wstrząśnięta pojawieniem się Głosu, że podskoczyłam i walnęłam
głową o skalną ścianę.
Podniosłam odruchowo rękę do skroni, jakbym czuła Głos płynący mi pod
skórą niby rzeka.
- W porządku? - Iggy dotknął moich dżinsów.
Poczuł, że podskoczyłam.
- Aha - mruknęłam i oddaliłam się od nich na parę kroków.
Wiedziałam, że na mnie patrzą, ale nie chciałam się tłumaczyć.
Głos. Dawno mnie już nie wkurzałeś, pomyślałam.
Radziłaś sobie beze mnie, odpowiedział Głos.
Tak jak przedtem, nie potrafiłam stwierdzić, czy należy do kogoś młodego,
czy starego, do kobiety czy mężczyzny, człowieka czy maszyny. Natychmiast
uświadomiłam sobie własną, niewątpliwie wariacką reakcję: byłam wściekła,
oburzona tą ingerencją, podejrzliwa, niechętna - ale też poczułam ulgę. Nie
byłam sama.
Kompletna bzdura. Towarzyszyła mi piątka przyjaciół i pies. To była moja
rodzina, moje życie. Jak mogłam się czuć samotna?
Wszyscy jesteśmy samotni, powiedział Głos, radosny jak zawsze. Dlatego
związki są takie ważne.
Psycholog za trzy centy, pomyślałam. Zbliżyłam się na kraniec wąwozu i
stanęłam ledwie trzy metry od krawędzi, za którą otwierała się przepaść.
Związki, Max. Pamiętasz swój sen?
Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, o czym mówi.
Chodzi ci o ten sen, że zostałam pierwszą miss skrzydlatych Amerykanów? -
pomyślałam jadowicie.
Nie. Ten sen, że ścigają cię Likwidatorzy, a ty biegniesz przez zarośla i
dobiegasz do urwiska, a potem z niego spadasz, ale zaczynasz poruszać
skrzydłami i uciekasz.
Z gardła wydobyło mi się coś w rodzaju rzężenia. Nie miałam tego snu,
odkąd... no, odkąd zastąpiła go o wiele gorsza rzeczywistość. Skąd Głos wie o
moich snach?
- No i co z tego? - spytałam na głos.
Ten wąwóz bardzo przypomina tamten ze snu. Jakbyś zatoczyła koło.
Zgłupiałam. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
Związki. Łączenie wszystkich elementów. Twój sen, laptop Kła, ludzie,
których spotkaliście, miejsca, w których byliście. Itex, Szkoła, Instytut. Czy to
wszystko się ze sobą nie łączy?
Dobrze, ale jak? - prawie wrzasnęłam.
Wydawało mi się, że Głos westchnął, ale pewnie to sobie wyobraziłam.
Zrozum. Domyśl się. Zanim będzie za późno.
A to mnie pocieszyłeś, pomyślałam ze złością. Dzięki.
Potem nawiedziła mnie nowa myśl.
Głosie, gdzie są Likwidatorzy?
Oczywiście Głos nigdy nie odpowiedział mi wprost. To by było przecież za
proste. Szczur nie dostaje sera tak zwyczajnie, musi na niego zapracować, tak?
Wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i pomaszerowałam do pozostałych.
Nie żyją, Max, odezwał się Głos. Wszyscy zostali... wycofani.
Znieruchomiałam, zesztywniała z wrażenia. Głos zawsze skąpił mi
informacji, ale o ile wiem, nigdy mnie nie okłamał. (Co, oczywiście, nie ma
żadnego znaczenia). Ale... żeby nie żyli?
Nie żyją, powtórzył Głos. Zostali wycofani. Każda filia organizacji na całym
świecie usuwa eksperymenty z rekombinowanym DNA. Zostaliście tylko wy. I
już po was idą.
10
Aha, napięcie rośnie, co? „Już po was idą". Aż dreszcz przechodzi. Idą po
nas od czterech lat. Na razie daleko nie zaszli.
Wróciłam do stada.
- Wszystko gra? - spytał Kieł.
Skinęłam głową i przypomniałam sobie, że jestem na niego wściekła.
Odwróciłam się i ostentacyjnie usiadłam obok Kuks pod ścianą wąwozu.
- Głos właśnie się odezwał - oznajmiłam.
- I co mówił? - zainteresowała się Kuks, jedząc zwinięty plasterek mortadeli.
Angela i Total spojrzeli na mnie uważnie, a Kieł przestał pisać.
- Powiedział, że nie widujemy Likwidatorów, bo wszyscy nie żyją -
rąbnęłam prosto z mostu.
Zrobili wielkie oczy. Wielkie jak... hm... talerze.
- Jak to nie żyją? - wykrztusiła Kuks.
Pokręciłam głową.
- A skąd mam wiedzieć? Jeśli Głos nie zrobił sobie świetnego żartu, to chyba
znaczy, że... wszyscy Likwidatorzy wąchają kwiatki od spodu.
Pomyślałam o Arim, synu Jeda, który został przerobiony na Likwidatora, i
coś mnie boleśnie ścisnęło w piersi. Biedny Ari. Miał okropne życie. I krótkie.
- Kto ich zabił? - spytał Kieł, jak zawsze konkretny.
- Głos powiedział, że... wszystkie filie Iteksu, Instytutu i Szkoły na całym
świecie usuwają eksperymenty ze zrekombinowanym DNA. I że zostaliśmy
tylko my.
Zaczęło do mnie docierać, co to znaczy. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
Objęłam kolana rękami.
Wszyscy milczeliśmy przez jakiś czas, przetrawiając wieści.
Pierwszy odezwał się Total:
- Dobra, jeśli ktoś spyta, nie umiem gadać, jasne?
Przewróciłam oczami.
- Jasne, na pewno się nabiorą.
- Co teraz? - spytał Gazik.
Był bardzo zmartwiony. Usiadł bliżej mnie. Wyciągnęłam rękę i
zmierzwiłam mu odrośniętego już irokeza.
- Mamy zadanie... - zaczęłam.
Zamierzałam przygotować ich psychicznie do rozwiązania tej zagadki. I być
może usunięcia paru fartuchów przy okazji.
- Musimy mieć dom - odezwał się Kieł.
- Co? - rzuciłam zaskoczona.
Musimy znaleźć prawdziwy dom - oznajmił poważnie Kieł. - Nie
wytrzymamy długo w ciągłym biegu. Dajmy sobie spokój z misją. Niech świat
wyleci w powietrze. Znajdziemy kryjówkę, w której nikt nas nie znajdzie, i...
zaczniemy żyć.
11
Wszyscy wytrzeszczyliśmy na niego oczy. jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby
Kieł wypowiedział takie długie zdanie.
- Nie możemy zapominać o misji - zaczęłam, a jednocześnie Angela
wrzasnęła:
- Tak! Potrzebujemy domu!
- Dom - powtórzył zachwycony Gazownik.
- Prawdziwy, lepszy od tego ostatniego - zgodziła się radośnie Kuks. - Bez
dorosłych, szkoły i mundurków.
- Dom z podwórkiem i wielkim trawnikiem - dodał Total. - Bez tych głupich
żwirowych podjazdów.
Dlaczego tylko mnie interesowało, co się tu dzieje i z jakiego powodu? Po
tym, co przez ostatnie miesiące przeszliśmy, chcieli ze wszystkiego
zrezygnować? Porwanie Angeli, Nowy Jork, podziemne tunele, plaża,
mieszkanie z Anne Walker, chodzenie do tej szkoły...
Aaaa. No cóż. Możliwe, że trochę się im znudził strach, ból i walka, ale...
- Iggy? - jęknęłam, usiłując pozbyć się rozpaczliwego tonu.
- Niech się zastanowię... - Iggy uniósł ręce jak szalki wagi. - Hm. Z jednej
strony mamy nieustanne desperackie ucieczki, dzień po dniu, wciąż niepewni,
co z nami będzie i czy dożyjemy następnego dnia...
Zmarszczyłam brwi, bo domyśliłam się, do czego zmierza.
- A z drugiej dom: w kryjówce, bezpieczny, to samo łóżko co noc, spokój,
nie trzeba w każdej chwili walczyć o życie...
- Dobra, dobra. Nie znęcaj się.
Wpatrywali się we mnie z napięciem.
Co się działo z Kłem? Dlaczego ciągle mi psuł szyki? Czułam się z nim
kiedyś związana, jakby był moim najlepszym przyjacielem, który zawsze stoi za
mną murem. Teraz patrzyłam na niego, jakbym go widziała po raz pierwszy w
życiu.
Niechętnie wzruszyłam ramionami.
- Jak chcecie. Dom. Proszę bardzo.
Ich radosne wrzaski jeszcze bardziej mnie przygnębiły.
12
- Nie zrezygnuję z misji - oświadczyłam tak głośno, żeby Kieł mnie usłyszał.
Wzbiliśmy się na wysokość zaledwie dwóch i pół kilometra, ale zrobiło się
bardzo zimno, pewnie poniżej zera. Oczy nieustannie łzawiły mi od wiatru.
- Wiem.
- To głupie - dodałam.
Spojrzałam w dół na rzekę Pecos wijącą się przez zachodni Teksas jak
cienki, lśniący wężyk.
- Ich nadzieje i marzenia nie są głupie - powiedział Kieł.
Zrobiło mi się gorąco.
- Nie o to chodzi - wymamrotałam. - Ale... byliśmy na szlaku. Teraz z niego
schodzimy. Jednego dnia mam ratować świat, a następnego zaczynam szukać
nieruchomości. Dziwne to jakieś. Poza tym dzięki twojemu cudownemu
planowi nie możemy nawet kichnąć, żeby nas nie rozpoznano. Gdzie ja miałam
rozum, kiedy się na to zgodziłam?
Kieł otworzył usta, ale nie dopuściłam go do głosu.
- Poza tym przez ciebie zostawiliśmy dzieci pod opieką ślepego chłopca i
gadającego psa. Chyba oszalałam! To znaczy bardziej niż zwykle. Wracam.
Przechyliłam się na jedno skrzydło, gotowa zawrócić, ale Kieł zagrodził mi
drogę. Twarz miał zaciętą.
- Obiecałaś - przypomniał mi. - Powiedziałaś, że zrobimy szybki rekonesans.
Sprawdzimy, czy jest tu jakiś dom.
Łypnęłam na niego z paskudną miną. Dobrze, że przez całe moje życie nikt
nie poczuł się w obowiązku poinformowania mnie, iż od takich grymasów robią
się zmarszczki.
- Niech sobie niszczą świat, doprowadzą do globalnego ocieplenia i skażenia
- powiedział Kieł. - My przetrwamy to w jakimś bezpiecznym miejscu.
Wyjdziemy, kiedy nikogo już nie będzie i skończy się walka o władzę nad
światem.
Ostatnio strasznie się rozgadał!
- Świetny plan. Oczywiście nie będziemy mogli wyjść, bo usmażymy się z
powodu braku powłoki ozonowej - uświadomiłam mu, coraz bardziej wściekła. -
Będziemy wegetować w wilgotnych grotach i jeść robaki, bo wszystko inne
będzie skażone, zanieczyszczone albo radioaktywne!
Kieł zrobił cierpiętniczą minę, co oczywiście wkurzyło mnie jeszcze
bardziej.
- I nie będzie telewizji ani kablówki, bo wszyscy umrą! - rozszalałam się. - A
więc naszą jedyną rozrywką będzie słuchanie, jak Gazik śpiewa o zatwardzeniu!
I koniec wesołych miasteczek, muzeów, zoo, bibliotek i świetnych butów!
Czeka nas życie jaskiniowców, którzy robią sobie ubrania z roślinnych włókien!
Nie będziemy mieć nic. Nic! A wszystko to dlatego, że jaśnie państwo mają
życzenie rozwalić się na szezlongu przed telewizorem w rozstrzygających
chwilach historii!
Prawie toczyłam pianę.
Kieł patrzył na mnie.
- No to może zapisz się na kurs tkactwa. Żeby wiedzieć, co i jak z tymi
włóknami.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Widziałam, że stara się nie śmiać z mojej
wizji apokalipsy.
Coś we mnie trzasnęło. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny cały świat
stanął na głowie. Tamten stary był do luftu. Ten nowy był do luftu jak jasna
cholera.
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam do Kła.
Złożyłam skrzydła i zapikowałam w dół, rozwijając pewnie ze trzysta na
godzinę.
- Niepraaaaaawdaaaa! - Głos Kła spłynął ku mnie z wysoka.
Przez ryk wiatru w uszach usłyszałam karcące cmokanie Głosu.
Jak wy za sobą szalejecie, powiedział.
13
- Ha! Nie trzeba spać! Jak dobrze! - zaśpiewał Gazik, ruszając w pląsy.
- Ej, ty! Max nie ma, ale to nie znaczy, że wszystkie zasady można wyrzucić
przez okno! - oznajmił Iggy, stając przed nim. - Ja tu rządzę i zrobię wszystko,
czego ona by sobie... - Nie wytrzymał i zgiął się wpół ze śmiechu.
Kuks przewróciła oczami. Wymieniła uśmiech z Angelą. Wzięła garść
kamyków i zaczęła je starannie rozmieszczać między innymi małymi
kopczykami.
- Mandala, tak? - odezwał się Total, kładąc się obok nich. - Kiedy znowu
będziemy w sklepie, buchnijcie jakieś karty. Ciachniemy sobie w pokerka.
Puszczę was w skarpetkach. - Jego mały, lśniący nosek zadrgał.
- Dobry pomysł - powiedziała Kuks, gdy tymczasem Angela rozkładała
kamyczki ze swojej sterty.
Kuks nie miała pojęcia, w jaki sposób Total chce utrzymać karty w łapkach.
Chyba że ukrywał w futrze przeciwstawne kciuki. Choć, skoro się nad tym
zastanowić, nie było to niemożliwe. Obejrzała się i stwierdziła, że wystarczy jej
miejsca na rozłożenie skrzydeł, więc to zrobiła.
- Ach - odetchnęła z ulgą.
- Ja też chcę mieć skrzydła - oznajmił Total, nie po raz pierwszy. - Gdybym
mógł latać, nikt nie musiałby mnie nosić. Skoro mogli zaszczepić skrzydła tym
wielkimi niezdarnym Likwidatorom, to czemu nie mnie?
- To by bolało, Total - odparła Angela, wpatrzona w kamyczki.
- Myślicie, że Likwidatorów naprawdę nie ma? - spytała Kuks.
Z oddali dobiegł ją głos Iggy’ego:
- Nie, musi być iskra, żeby zapalić. Trzeba ją skrzesać krzemieniem, jasne?
- No dobrze, a wybielacz? - spytał Gazik i ich głosy znowu przycichły.
Kuks westchnęła. W takich chwilach brakowało jej Max i Kła.
- Ej, wy tam! - zawołał Iggy. Kuks podniosła głowę. - Może mały lot
próbny? Tak jak nas nauczyły myszołowy, dobrze?
- Jasne, pewnie - zgodziła się Angela. Uśmiechnęła się do Kuks. - I tak
miałaś wygrać.
- Wiem.
Kuks wstała, otrzepała dżinsy, złożyła skrzydła i podeszła na skraj małego
wąwozu.
Skakali kolejno w przepaść i przez jakiś czas spadali, zanim rozłożyli
skrzydła - mocne, lekkie, chwytające wiatr w pióra. Kuks uwielbiała to uczucie,
tę siłę i wolność, tę świadomość, że może się wzbić pod niebo jak anioł. Kiedy
tylko zechce.
Uśmiechnęła się do Angeli, która spojrzała na nią, żeby odpowiedzieć tym
samym, i nagle zrobiła wielkie oczy. Zbladła. W tej samej chwili Kuks
zobaczyła wielki cień.
Pędziła na nich ogromna, gęsta chmara Likwidatorów. Wrócili!
14
- Serio. Musimy porozmawiać - oświadczył Kieł. Westchnęłam, spoglądając
w niebo.
- Jakbym słyszała delfina - powiedziałam z żalem.
Głos się rozlega, ale go nie rozumiem. Wzięłam się pod boki i zlustrowałam
ziemię w dole.
- Nie ma źródła wody. Spadamy.
Nie czekając na niego, zeskoczyłam z niskiego urwiska. Mocno
zatrzepotałam skrzydłami, prosto w słońce. Zrobiliśmy już dwa przystanki i
żadne z tych miejsc nie spełniało naszych wymagań: bliskie źródło pożywienia i
wody, bezpieczeństwo.
To kompletnie bezsensowne, w przeciwieństwie do mojego pierwotnego
planu, który był bardzo sensowny.
Nie odwracając głowy, kątem oka zerknęłam na lśniące skrzydła Kła.
Dziwnie się zachowywał. Nie podejrzewałam, żeby Kieł został zastąpiony przez
klona, tak jak kiedyś ja. Tak, tak, w moim życiu to całkiem uzasadniona obawa.
Pomyślcie, jak macie fajnie.
Może on naprawdę chce pogadać, odezwał się Głos.
Jasne, bo Kieł ma fioła na punkcie uzewnętrzniania uczuć, odpowiedziałam
mu w myślach. Coś się dzieje, a Kieł mi nic nie mówi.
Podczas następnego postoju wyciągnę to z niego. Przynajmniej tę tajemnicę
rozwiążę, nawet gdybym miała ją z niego wypruć.
15
- Wiedziałem, że to zbyt piękne! - wrzasnął Gazik. - Że wszyscy
Likwidatorzy nie żyją!
- Nie poczułam ich - odezwała się stropiona Angela.
Kuks łomotało serce. Krew szumiała jej w uszach. Nowi Likwidatorzy
poruszali się w bardziej zsynchronizowany sposób niż poprzednia partia, ale i
tak niezdarnie, zrywami. Kuks rzuciła Angeli ostatnie spojrzenie i uniosła się w
górę w chwili, gdy dotarł do nich pierwszy szereg Likwidatorów.
Skup się. Tak zawsze mówiła Max. Skup się.
Kuks skoncentrowała się i spadła na Likwidatora, uderzywszy go w głowę
stopami w trampkach. Potem obróciła się i walnęła go kantem dłoni w krtań.
Wydał dziwny dźwięk i runął w dół.
- Kuks! Uważaj! - pisnął Gazik.
Łup! Potężne uderzenie w żebra wydusiło jej powietrze z płuc. Odetchnęła
bezgłośnie, starając się nie panikować. Odruchowo poruszała skrzydłami, by
utrzymać się w górze, i usiłowała odzyskać oddech.
Ale nie zdążyła - Likwidator znowu na nią napadł, unosząc pięść do ciosu.
W ostatniej chwili nagle zapikowała w dół, tak że wielka, włochata łapa
świsnęła w powietrzu, nie trafiając jej.
- I co, głupku! - rzuciła.
Wzbiła się wyżej i kopnęła, celując w brzuch Likwidatora. Trafiła go ciut
niżej. Likwidator zgiął się wpół, a Kuks splotła dłonie i ze wszystkich sił
zdzieliła go w kark.
- Au!
Odwróciła się gwałtownie, słysząc bolesny krzyk Angeli, i zobaczyła małą w
ramionach Likwidatora, bezradnie wierzgającą w powietrzu.
Rzuciła się jej na pomoc, ale uprzedził ją Iggy, kierujący się głosem Angeli.
Razem obsypali Likwidatora gradem ciosów. Iggy trafił pięścią w ramię
trzymające Angelę. Likwidator ryknął dziwnie, odwrócił się i cofnął rękę.
Potem wydał osobliwy, zduszony dźwięk.
Kuks spojrzała w dół. Total wgryzł się Likwidatorowi w kostkę, potrząsając
łebkiem. Zawisł wysoko nad ziemią, a przecież nie miał skrzydeł. - Łap go -
szepnęła Kuks do Angeli, która skinęła głową i szybko podleciała do Totala.
Likwidator potrząsnął nogą, ale Total tylko zamknął oczy i jeszcze bardziej
zacisnął szczęki, warcząc krwiożerczo. Sądząc po innych nieartykułowanych
dźwiękach, klął, na czym świat stoi.
- Ej! - wrzasnął Gazownik. - Pożar!
16
Kuks dostała okropnej kolki i nadal z trudem łapała oddech, ale
doświadczenie nauczyło ją, że kiedy Gazik lub Iggy mówią coś takiego, należy
ratować życie. Dlatego złożyła skrzydła i natychmiast runęła w dół jak kamień.
Jakieś dziesięć metrów niżej rozłożyła skrzydła i śmignęła w bok. W tej
samej chwili Gazik zepchnął z siebie Likwidatora. Angela chwyciła Totala, Iggy
chwycił Angelę i wyprysnęli pod niebo jak rakiety.
Zostało pięciu Likwidatorów - Kuks przypuszczała, że z resztą się uporali.
Wydawało jej się, że ma połamane żebra, żałowała, że nie ma tu Max ani Kła.
Poza tym nie wiedziała, co...
BUM!
- Yyyyy! - wrzasnęła, gdy bryznęły na nią kawałki Likwidatora. - Yyyy!
Yyy! Yyy! O Boże, Gazik! Yyyyy!
Załopotała skrzydłami, frunąc do Iggy’ego. Minęła po drodze kadłub
spadającego Likwidatora. Dwaj inni byli ranni - jeden miał prawie zupełnie
oderwane skrzydło, drugiemu brakowało nogi. Ale to dziwne, jak...
- Usunęliście mnie - odezwał się jeden nienaturalnym, martwym głosem. -
Ale jest nas wielu.
- Roboty! - krzyknął Iggy, przejmując Totala od Angeli.
- Nas wielu, nas wielu, nas wielu - zaciął się Likwidator.
Kuks dopiero teraz zobaczyła migające czerwone światełka w jego oczach.
- Dobrze! - wrzasnął Gazik i mocno go kopnął. - Bo lubimy was niszczyć,
niszczyć, niszczyć!
Potem wszyscy ocaleni Likwidatorzy jakby się wyłączyli i spadli. A dużo,
dużo później stado zobaczyło małe kopczyki pyłu i ziemi w miejscu, gdzie
runęli na dno wąwozu.
- No, to coś nowego - odezwał się Iggy.
- I ohydnego! - dodała Kuks z pretensją, nadal odlepiając od siebie kawałki
Likwidatora.
17
- O czym myślisz? Cichy głos Kła był ledwie słyszalny przez trzask ogniska.
Że było o wiele prościej, kiedy robiliście to, co wam kazałam, pomyślałam
kwaśno.
- Zastanawiam się, czy u małych wszystko w porządku - powiedziałam na
głos.
- Miejsce jest na uboczu i łatwe do obrony. A skoro Likwidatorzy nie żyją...
- Kieł wyjął z ognia patyk z nadzianym chrupiącym kawałkiem królika.
Tak, królika. Złapaliśmy go, a teraz był gotowy do zjedzenia. Nie będę się
rozwodzić nad etapami pośrednimi. Jak walczysz o przetrwanie, to walczysz.
Mam nadzieję, że nigdy się nie przekonacie, jak to jest.
Kieł podał mi patyk i zaczęłam szarpać mięso zębami. Rozbawiła mnie myśl,
jak niewiele zasad etykiety ma tu zastosowanie. Wybuchnęłam śmiechem.
Kieł spojrzał na mnie.
- Święto Dziękczynienia u Anne - wyjaśniłam. - Siedzieć prosto, z serwetką
na kolanach, zaczekać, aż wszyscy sobie nabiorą, odmówić modlitwę, nabierać
mało, jeść widelczykiem, nie bekać.
Siedzieliśmy w brudnej jaskini, w kucki, oddzierając zębami kawałki mięsa.
Kieł uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
- Przynajmniej to nie szczur.
Dobra, leszcze, co właśnie powiedzieliście: „Yyy". Zobaczymy, czy
wytrzymacie trzy dni bez jedzenia, zwłaszcza że jesteście biologiczną anomalią,
która potrzebuje minimum trzech tysięcy kalorii, a tu ktoś by wam pokazał
gorący, parujący, przypieczony kawałek szczura. Pożarlibyście go tak szybko,
że nie zdążyłby wam oparzyć języka. I nie upominalibyście się o keczup.
- Wiesz, co mówią szczurach - zaczęłam.
- Udek wystarcza dla wszystkich - zachichotał Kieł, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na Kła, na jego pociągłą twarz o ostrych rysach, rzeźbionych
światłem ognia. Dorastałam z nim, nikomu nie ufałam bardziej, polegałam na
nim. A teraz czuliśmy się trochę jak obcy.
Odsunęłam się od ognia i oparłam o ścianę jaskini. Kieł wytarł ręce w dżinsy
i usiadł obok mnie. Zrobiło się ciemno, gwiazdy znikły za grubymi, kłębiastymi
chmurami. W tym miejscu spadało pewnie parę kropel deszczu rocznie, ale
wyglądało na to, że spadną akurat dziś. Miałam nadzieję, że reszta stada śpi
bezpiecznie.
- Co my tu robimy, Kieł?
- Dzieciaki chciały, żebyśmy znaleźli dom.
- A co ze Szkołą i ratowaniem świata? - rąbnęłam z obezwładniającą
subtelnością.
- Musimy przestać grać w ich grę - powiedział Kieł cicho, wpatrując się w
ogień. - Musimy się wycofać z tego równania.
- Nie mogę - wyznałam szczerze. - Muszę to ciągnąć.
- Max, możesz się rozmyślić. - Jego głos szeleścił jak jesienne liście lekko
spływające na ziemię.
- Nie wiem jak.
Potem gardło mi się zacisnęło i potarłam oczy pięściami. Schowałam twarz
w dłoniach. Do bani! Chciałam wrócić do sta...
Kieł łagodnie odgarnął moje włosy z karku.
Zabrakło mi oddechu. Wyostrzyły mi się wszystkie zmysły.
Kieł znowu pogłaskał mnie po włosach, bardzo delikatnie, przesunął rękę po
moim karku, ramieniu, moich plecach. Przeszedł mnie dreszcz.
Podniosłam głowę.
- Co robisz?
- Pomagam ci się rozmyślić - szepnął, pochylił się ku mnie, wziął mnie pod
brodę i pocałował.
18
W tej chwili w ogóle nie myślałam, więc nie mogłam się rozmyślić. W tym
czasie, gdy Kieł dotknął wargami moich ust, opuściła mnie zdolność myślenia.
Wargi miał ciepłe i suche. Głaskał delikatnie moją szyję.
Już raz go pocałowałam, na plaży, kiedy sądziłam, że umiera. Ale wtedy w
sekundę było po wszystkim. A teraz... trwało i trwało.
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Przypomniałam sobie, że powinnam nabrać
powietrza. Rozdzieliliśmy się jakieś sto lat później. Oboje oddychaliśmy z
trudem, a ja wpatrywałam się w jego oczy, jakbym miała w nich znaleźć
odpowiedź.
Oczywiście nie znalazłam. Zobaczyłam tylko tańczące płomyki naszego
małego ogniska.
Kieł odchrząknął. Był tak samo zaskoczony jak ja.
- Zapomnij o misji - odezwał się ledwie słyszalnym szeptem. -
Zamieszkajmy razem w jakimś bezpiecznym miejscu.
O rany, w tamtej chwili wydawało mi się, że to świetny pomysł.
Moglibyśmy być jak Tarzan i Jane, huśtający się na lianach, zrywający banany
prosto z drzewa, żyjący na łonie natury i tak dalej.
Tarzan i Jane oraz ich banda wesołych mutantów!
Kieł masował mi plecy między skrzydłami, co w połączeniu z tym
hipnotyzującym ogniem i napięciem całego dnia sprawiło, że ogarnęło mnie
zmęczenie. Nie mogłam myśleć trzeźwo.
Czego on ode mnie chce? - pomyślałam. Prawie spodziewałam się, że Głos
mi odpowie. Byłam pewna, że podsłuchuje.
Kieł zajął się moim karkiem. Byłam jednocześnie zmęczona i podkręcona, a
kiedy się do mnie nachylił - żeby znowu pocałować? - zerwałam się na równe
nogi.
Kieł spojrzał na mnie pytająco.
- Nie... nie wiem - wymamrotałam.
Powalająca inteligencja, prawda? Zerwałam się z miejsca i wypadłam na
zewnątrz. Rozłożyłam skrzydła, poczułam wiatr na rozpalonej twarzy,
usłyszałam świst powietrza.
Kieł za mną nie pobiegł. Obejrzałam się i zobaczyłam jego wysoką, szczupłą
postać w wejściu do groty, na tle czerwonej poświaty ogniska.
James PattersonJames Patterson Ratowanie świata i inne sportyRatowanie świata i inne sporty ekstremalneekstremalne Maximum Ride Tom III
Prolog ZERO PORAŻEK!
Centrala Itexicon American Floryda, Stany Zjednoczone - Drobiazgowo zaplanowaliśmy konstrukcję naszego nowego świata - oznajmiła Dyrektor z wielkiego ekranu telewizyjnego w sali konferencyjnej. - Części tej konstrukcji są rozproszone po całej kuli ziemskiej. Teraz nadeszła pora, by je scalić! A wówczas rozpoczniemy Re-Ewolucję. Dyrektor zamilkła, czując wibrację komórki w kieszeni białego fartucha laboratoryjnego. Zmarszczyła brwi i spojrzała na ekranik. Sytuacja w Budynku Trzecim stała się krytyczna. - Już pora - powiedziała, odwracając się do jakiegoś współpracownika, niewidocznego na wielkim ekranie - Zamknąć Budynek Trzeci i wpuścić do środka gaz. Siedzący za stołem konferencyjnym Roland ter Borcht uśmiechnął się nieznacznie. Jed Batchelder udał, że tego nie zauważa. Dyrektor znowu patrzyła w kamerę. - Wszystko jest gotowe. Przystępujemy do planu „Połowa" jutro o siódmej rano. Jak wiesz, Jed, jedynym niedopasowanym elementem, jedyną kroplą dziegciu, jedynym niedopiętym guzikiem są te twoje nieznośne, niesforne, żałosne, bezużyteczne latające porażki. Ter Borcht pokiwał głową i z powagą spojrzał na Jeda. - Błagałeś nas, żeby zaczekać, dopóki nie skończy się zaprogramowany czas ich funkcjonowania - ciągnęła Dyrektor głosem pełnym napięcia - Nie, nie możemy już sobie pozwolić na luksus czekania, choćby miało nie potrwać to długo. Proszę natychmiast się pozbyć tych bomb z opóźnionym zapłonem. Czy wyrażam się jasno? Jed skinął głową. - Rozumiem. Zajmiemy się nimi. To jej nie przekonało. - Do siódmej rano chcę zobaczyć dowód, że zlikwidowałeś te latające porażki, albo to ty zginiesz. Czy się zrozumieliśmy? - Tak. - Jed Batchelder odchrząknął. - Wszystko jest już gotowe. Czekają tylko na mój sygnał. - A więc im go daj - warknęła Dyrektor. - Kiedy przybędziecie do Niemiec, ten idiotyzm ma przestać istnieć. To wielki dzień... Świt nowej ery rodzaju ludzkiego... i nie ma czasu do stracenia. Czeka nas wiele pracy, jeśli mamy zredukować populację świata o połowę.
Część pierwsza W POSZUKIWANIU GORĄCYCH CIASTECZEK
1 - Zostaw wreszcie ten klakson! - wrzasnęłam, pocierając czoło. Kuks oderwała się od kierownicy, którą trzymał Kieł. - Przepraszam - powiedziała. - Ale to strasznie fajne, jak na imprezie. Wyjrzałam przez okno furgonetki i pokręciłam głową, usiłując pohamować wkurzenie. Wydawało się, że zaledwie wczoraj dokonaliśmy niemożliwego i uciekliśmy z ponurej, dołującej siedziby Iteksu na Florydzie. Tak naprawdę minęły cztery dni. Cztery dni, odkąd Gazik z Iggym wywalili dziurę w ścianie Iteksu, ratując nas z kolejnego potwornego więzienia. Ponieważ jesteśmy mało pomysłowi, nie przyszło nam do głowy nic z wyjątkiem ucieczki. Jednak, dla odmiany, zamiast podróży powietrznej tym razem wybraliśmy zwykły ruch kołowy. Po dojrzałym namyśle postanowiliśmy pożyczyć ośmioosobową furgonetkę, która w latach osiemdziesiątych była najwyraźniej gniazdkiem miłości: w środku puszysta wykładzina, przyciemniane szyby, wokół tablicy rejestracyjnej podświetlana ramka, którą natychmiast rozmontowaliśmy, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy. Przynajmniej raz miała dość miejsca cała nasza szóstka: ja (Max), Kieł, który prowadził, Iggy, który usiłował mnie przekonać, żebym pozwoliła mu prowadzić, choć jest ślepy, Kuks na przednim siedzeniu koło Kła, pchająca się z łapami do klaksonu, Gazownik (Gazik) i Angela, moje maleństwo. Oraz Total, który jest gadającym psem Angeli. Długo by opowiadać. Gazik śpiewał piosenkę „Weirda Ala" Yankovica, dokładnie go naśladując. Dodam, że piosenka opowiadała, niestety, o zatwardzeniu. Podziwiam niebywałe zdolności imitacyjne Gazika, ale nienawidzę jego fascynacji funkcjami fizjologicznymi, którą podziela też Weird Al1 . - Dość tej stękającej piosenki - jęknęła Kuks, kiedy Gazik rozpoczął drugą zwrotkę. - Kiedy się zatrzymamy? - spytał Total. - Mam taki słaby pęcherz... Nos mu drgał, a lśniące oczka patrzyły na mnie wyczekująco, bo to ja tu rządziłam i ja podejmowałam decyzje w sprawie postojów. Oraz miliona innych rzeczy. Popatrzyłam na mapę na ekranie laptopa i opuściłam szybę, by rozejrzeć się po tonącej w mroku okolicy. - Powinnaś wynająć samochód z GPS-em - pouczył mnie Total. - Tak - warknęłam. - I powinnam mieć psa, który nie gada. - Rzuciłam Angeli znaczące spojrzenie. 1 „Weird Al.” Yankovic - amerykański muzyk, satyryk, parodysta, akordeonista i producent telewizyjny.
Odpowiedziała anielskim uśmiechem. Total prychnął z urazą i wgramolił się jej na kolana. Umościł się na nich wygodnie. Pocałowała go w łebek. Godzinę temu w końcu przekroczyliśmy granicę Luizjany, starannie trzymając się genialnego w swojej prostocie planu „podążać na zachód". Byle dalej od tego cyrku, który zrobiliśmy na Florydzie. No i dalej mieliśmy misję: przeszkodzić Iteksowi, Szkole, Instytutowi i każdemu, kto ma z nimi związek w unicestwieniu nas i świata. Ma się ten rozmach. - Luizjana, stan, który nie zna asfaltu - mruknęłam, gdy podskoczyliśmy na kolejnym wertepie. Nie mogłam już wytrzymać w tym samochodzie. Z Everglades aż tutaj jechaliśmy ze sto lat. Nie to co na skrzydłach. Ale nawet furgonetka z lat osiemdziesiątych mniej rzuca się w oczy niż sześcioro latających dzieci plus gadający pies. I kropka. 2 O tym lataniu mówiłam poważnie, i o gadającym psie. Jeśli jesteście na bieżąco z przygodami Zadziwiającej Max i jej Latającej Gromadki, możecie opuścić dwie najbliższe strony. Ci, którzy zaczęli czytać od tego tomu, choć widać wyraźnie, że jest to trzecia część cyklu, niech się orientują! Nie mam czasu na wprowadzanie was w sytuację! Oto streszczenie. Grupa szalonych naukowców (autentycznie szalonych, choć w moim towarzystwie zaczynają szaleć jeszcze bardziej) bawiła się w tworzenie rekombinantów, co oznacza wszczepianie DNA jednego gatunku drugiemu. Większość eksperymentów zakończyła się straszliwą klęską. Niektóre gatunki ginęły po krótkim czasie. Parę przetrwało, na przykład my, latające dzieci, w zasadzie ludzie, ale z ptasim DNA. Nasza szóstka jest razem od lat. Kieł, Iggy i ja jesteśmy najstarsi, mamy po czternaście lat. Kuks, której buzia się nie zamyka - jedenaście, Gazik osiem, Angela sześć. Ten drugi gatunek, który funkcjonuje całkiem nieźle i jest zdolny przetrwać dłużej niż trzy dni, to hybrydy ludzi i wilków. Nazywamy ich Likwidatorami. Średnio żyją około sześciu lat. Naukowcy (fartuchy) nauczyli ich polować i zabijać, tworząc z nich swoją prywatną armię. Są oni silni i krwiożerczy, ale mają problem z panowaniem nad impulsami. A my przed nimi uciekamy. I usiłujemy utrudnić fartuchom unicestwienie nas i większej części ludzkości, a to z jakiegoś powodu okropnie się im nie podoba. Wręcz przeokropnie. Dlatego czasami zaczynają wykonywać nerwowe ruchy i robią z siebie idiotów, usiłując nas złapać. I tyle. Oto nasze życie w drastycznym streszczeniu. Ze wskazaniem na
drastyczność. Ale jeśli to, co powiedziałam, trochę was ruszyło, mam tu coś jeszcze bardziej poruszającego: Kieł zaczął pisać blog (http://maximumride.blogspot.com). Nie żeby był zainteresowany lansem czy czymś takim. To nie on. Uciekając z Iteksu, „zorganizowaliśmy" supernowoczesny laptop i co powiecie? Jest na stałe połączony z satelitą, więc mamy ciągły dostęp do internetu. A ponieważ Itex jest paranoicznym królem postępu technicznego, łącze ma nieustannie zmieniające się szyfry i hasła, w związku z czym jest absolutnie niewykrywalne. To nasz sposób dostępu do każdej możliwej informacji świata. Nie wspominając już o repertuarze kin i przeglądzie restauracji. Chce mi się śmiać, ile razy o tym pomyślę. No więc dzięki naszemu cudownemu laptopowi Kieł umieścił w internecie wszystkie informacje o naszej przeszłości, jakie zdołaliśmy znaleźć. Kto wie? Może ktoś się z nami skontaktuje i pomoże nam rozwiązać zagadkę naszego istnienia. A tymczasem możemy w pół sekundy zlokalizować najbliższą cukiernię. 3 Ponieważ tłuczenie się po tych wybojach i wykrotach było zbyt czasochłonne, przekonałam stado, żeby zostawić samochód i resztę drogi przebyć w sposób bardziej tradycyjny. Czyli na skrzydłach. O północy minęliśmy granicę Luizjany z Teksasem i zbliżyliśmy się do rozległego archipelagu świateł zwanego Dallas. Namierzyliśmy najmniej oświetlony teren i, zataczając szerokie koła, zeszliśmy w dół. Wylądowaliśmy w parku, gdzie po chwili znaleźliśmy wygodne drzewo noclegowe. Chcę przez to powiedzieć, że spaliśmy na drzewie, nie pod nim. Słowo do ekologów: dlatego warto chronić przyrodę! Parki są idealną sypialnią. Przynajmniej dla zmutowanej latającej młodzieży. - I co, określiłaś ten plan? - zagadnął mnie Kieł, kiedy jak co wieczór przyklepaliśmy już piramidę z rąk i dzieciaki zasnęły. Leżałam na szerokim konarze świerku, kołysząc nogą i marząc o gorącym prysznicu. - Dodaję dwa do dwóch i ciągle wychodzi mi trzydzieści siedem - odparłam. - Mamy Szkołę, Instytut, Itex... nas, Likwidatorów, Jeda, Anne Walker, inne eksperymenty, które widzieliśmy w Nowym Jorku... Ale o co w tym chodzi? Jak to połączyć? Jak mam uratować ten świat?
Nigdy bym się nie przyznała młodszym, że czegoś nie wiem. Dzieci potrzebują przywódcy, muszą wiedzieć, że ktoś się nimi opiekuje. To znaczy mnie to niepotrzebne. Ale innym tak. - Nie mogę się pozbyć wrażenia, że trzeba zacząć od Szkoły - ciągnęłam, starając się nie zwracać uwagi na to, że na samą myśl o Szkole poczułam skurcz żołądka. - Pamiętasz, jak Angela powiedziała, że podsłuchała myśli fartuchów o strasznej zbliżającej się katastrofie, z której prawie nikt nie ocaleje? Tak, dobrze usłyszeliście. Angela „podsłuchuje" cudze myśli. Kolejna wskazówka, że nie jesteśmy zwyczajną gromadką. Angela nie tylko czyta w myślach. Dobrze by było. Czasami potrafi też kontrolować ludzkie umysły. Kieł pokiwał głową. - A my przeżyjemy, bo mamy skrzydła. Pewnie będziemy mogli odfrunąć, kiedy dojdzie do katastrofy. Milczałam przez chwilę, myśląc tak intensywnie, że rozbolała mnie głowa. - Dwa pytania - powiedział Kieł. Jego oczy wyglądały jak wykrojone z nocnego nieba. - Pierwsze: gdzie jest twój Głos? Drugie: gdzie są Likwidatorzy? - Sama się zastanawiam - mruknęłam. Niezorientowani w temacie myślą pewnie w tej chwili: jaki Głos? No jak to: jaki. Ten, który się rozlega w mojej głowie, oczywiście. Myśleliście, że go nie mam? Mam. Co prawda ostatnio się nie odzywa, ale założyłam, że zrobił sobie przerwę techniczną. Nie nadaje w konkretnych godzinach. Raczej nie mogłam się spodziewać, że zostawi mnie na zawsze, choć jednocześnie czułam się bez niego jakoś samotnie. - Przychodzi mi na myśl tylko to, że może ten Głos jest jakoś przesyłany do mojej głowy, a teraz znaleźliśmy się poza zasięgiem. Kieł wzruszył ramionami. - No właśnie. Kto to może wiedzieć... No i ci Likwidatorzy. Też nie rozumiem. Jeszcze nigdy nie znikli na tak długo powiedziałam, rozglądając się po nocnym niebie. W mojej ręce nadal tkwił mikrochip, który na pewno ich na mnie naprowadzał, ale od czterech dni nie widzieliśmy ani jednego. Na ogół wyskakują nie wiadomo skąd, gdziekolwiek jesteśmy. Ale ostatnio na froncie likwidatorskim zapadła niepokojąca cisza. - Aż się boję. Mam wrażenie, że nadchodzi coś gorszego. Jakby wisiał nad nami dwutonowy sejf, który zaraz spadnie. Kieł pokiwał głową. - Wiesz, z czym mi się to kojarzy? Z nadchodzącą burzą, kiedy zwierzęta gdzieś znikają. I nagle ptaki przestają śpiewać, zapada kompletna cisza. Podnosisz głowę i widzisz trąbę powietrzną, która sunie wprost na ciebie. Zmarszczyłam brwi. - Myślisz, że Likwidatorów nie ma, bo uciekli przed zbliżającą się katastrofą? - No - przyznał zwięźle.
Oparłam się o pień drzewa i znowu spojrzałam na niebo. Od Dallas dzieliło nas jakieś piętnaście kilometrów, ale łuna świateł bijąca od miasta przyćmiewała gwiazdy. Nie wiedziałam, co nas czeka. Nagle wydało mi się, że w ogóle nic nie wiem. Jedynym stałym elementem mojego życia było tych pięcioro dzieci wokół mnie. Tylko ich mogłam być pewna, tylko im mogłam zaufać. - Śpij - odezwał się Kieł. - Stanę na warcie. I tak muszę zajrzeć na mój blog. Kiedy wyjął laptop z torby, powieki same mi się zamknęły. 4 - Fanki nadal czekają na każde twoje słowo? - odezwała się Max zaspanym głosem. Kieł podniósł głowę znad laptopa. Nie wiedział, ile minęło czasu. Bledziutki pasek różu daleko na horyzoncie sprawiał, że świat dokoła wydawał się jeszcze mroczniejszy. Ale Kieł widział każdy pieg na zmęczonej twarzy Max. - No - mruknął. Max pokręciła głową i oparła się o rozwidlenie dużej gałęzi. Znowu przymknęła oczy, ale Kieł wiedział, że nie śpi - mięśnie wciąż miała napięte, ciało zesztywniałe. Trudno było się jej odprężyć, żeby zasnąć. W ogóle trudno było się jej odprężyć. Na tych swoich genetycznie udoskonalonych ramionach dźwigała wielki ciężar i w sumie nieźle jej wychodziło. Ale nikt nie jest doskonały. Kieł spojrzał na ekran, który gwałtownie wygasił, gdy Max się nad nim nachyliła. Przesunął palcem po trackballu i ekran znowu rozbłysnął. Jego blog zaczął się stawać coraz bardziej popularny - robiło się o nim głośno. Przez trzy dni liczba odwiedzin wzrosła z dwudziestu do ponad tysiąca. Tysiąc osób przeczytało jego słowa, a do jutra przeczyta pewnie drugie tyle. Dzięki Bogu za autokorektę. Ale wiadomość, którą zobaczył na ekranie, była wyjątkowo dziwna. Kieł nie mógł na nią odpowiedzieć, nie mógł jej namierzyć, nie mógł jej nawet skasować, bo parę sekund później w tajemniczy sposób znów się pojawiła. Podobną dostał wczoraj. Teraz przeczytał tę drugą, usiłując znaleźć nadawcę, zrozumieć jej znaczenie. Uniósł głowę i zerknął na stado śpiące na pobliskich drzewach. Z każdą chwilą robiło się coraz jaśniej i też zachciało mu się spać. Iggy leżał na dwóch konarach; skrzydła miał lekko rozłożone, usta otwarte. Jedna noga lekko mu drgała. Kuks i Angela skuliły się blisko siebie w rozgałęzieniach rozłożystego dębu. Total leżał zwinięty w kłębuszek na kolanach Angeli, która przytrzymywała go jedną ręką. Kieł pomyślał, że ten futrzak pewnie grzeje jak piecyk.
No i Max. Spała lekkim snem, charakterystycznie marszcząc brwi, jak zawsze kiedy coś jej się śniło. Powoli zwinęła dłoń w pięść i poruszyła się na gałęzi. Kieł znowu spojrzał na ekran, na taką samą wiadomość jak ta, którą dostał wczoraj. „Jedno z was zdradzi - przeczytał. - Jedno z was przeszło na drugą stronę". 5 Jeszcze nigdy nie byliśmy w Dallas. Następnego dnia postanowiliśmy obejrzeć monument ku czci prezydenta Johna F. Kennedy’ego. To tak w ramach edukacji. Przynajmniej tak zdecydowała reszta, a moja smętna sugestia: „Lepiej nie rzucać się w oczy" została wzgardliwie zignorowana. Oglądaliśmy monument i muszę wyznać, że przydałoby mi się parę tabliczek z wyjaśnieniami. - Przecież to się za chwilę zawali - oznajmił Total, podejrzliwie łypiąc na cztery górujące nad nami ściany. - Tu nic nie ma o prezydencie Kennedym - poskarżył się Gazownik. - Bo powinieneś o nim wszystko wiedzieć, zanim tu przyjedziesz - powiedział Iggy. - Był prezydentem - odezwała się Kuks, przesuwając brązową dłonią po gładkim cemencie. - I został zabity. Chyba byłby dobrym prezydentem. - Ja tam uważam, że było dwóch zabójców - prychnął Total, padając na trawę. - Możemy już iść? - spytałam. - Zanim przyjedzie jakaś szkolna wycieczka? - Jasne - zgodził się Iggy. - Tylko co dalej? Zabawmy się jakoś. Mało im krwiożerczych Likwidatorów i szalonych naukowców. To ich już nie bawi. Dzisiejsze dzieci są strasznie rozpuszczone. - Tutaj jest kowbojskie muzeum kobiet Dzikiego Zachodu - wtrąciła Kuks. Skąd ona wie takie rzeczy? Nie mam pojęcia. Kieł znalazł internetową stronę turystycznych atrakcji Dallas. - Jest też wielkie muzeum sztuki - oznajmił bez entuzjazmu. - I akwarium. Angela siedziała cierpliwie na ziemi, gładząc coraz bardziej zmechacone futerko swojego misia Celesty. - Chodźmy do tego dzikiego muzeum - powiedziała. Zagryzłam wargę. Dlaczego nie możemy uciekać, gdzieś się ukryć, zastanowić się nad sytuacją? Dlaczego, do cholery, tylko ja odczuwam naglącą potrzebę zrozumienia, co tu się dzieje? - Mecz - odezwał się Kieł. - Co? - podchwycił z zainteresowaniem Iggy. - Dziś na Texas Stadium jest mecz. - Kieł zatrzasnął laptop i wstał. - Moim
zdaniem powinniśmy tam iść. Wytrzeszczyłam oczy. - Zgłupiałeś? Nie możemy! - palnęłam z charakterystyczną dla mnie delikatnością i taktem. - Będziemy otoczeni przez dziesiątki tysięcy ludzi, uwięzieni wśród nich, wszędzie kamery... Boże, to jakiś koszmar! - Texas Stadium nie jest zadaszony - oznajmił zdecydowanie Kieł. - Cowboys grają przeciwko Chicago Bears. - I my to zobaczymy! - ucieszył się Iggy. - Kieł, możemy zamienić słówko na osobności? - wysyczałam, dając mu znak głową. Wyszliśmy z muzeum i oddaliliśmy się parę metrów. Wzięłam się pod boki. - Od kiedy to decydujesz? - warknęłam. - Nie możemy iść na mecz! Wszędzie będą kamery. Porąbało cię? Kieł spojrzał na mnie poważnie. Wzrok miał nieprzenikniony. - Po pierwsze, mecz będzie ekstra. Po drugie, trzeba korzystać z życia. Po trzecie, tak, wszędzie będą kamery. Zauważą nas. Szkoła, Instytut i Jed wraz z resztą fartuchów pewnie mają dostęp do wszystkich publicznych kamer. I dowiedzą się, gdzie jesteśmy. Byłam wściekła. Nie miałam pojęcia, o co tu chodzi. - Zabawne, jak wstałeś rano, nie wyglądałeś na wariata. - Dowiedzą się, gdzie jesteśmy, i przyjdą po nas - dodał ponuro Kieł. - Wtedy się zorientujemy, skąd nadciąga trąba powietrzna. Wreszcie mi zaświtało. - Chcesz ich wyciągnąć z ukrycia? - Nie znoszę tej niepewności - powiedział cicho. Rozsądek Kła przeważył w końcu nad moją determinacją, by pozostać przywódczynią. Westchnęłam i skinęłam głową. - Dobra, rozumiem. Ostateczne starcie. Ale zaciągnąłeś u mnie dług, że nie wiem. Mecz, rany boskie! 6 Może to dziwne, ale Teksańczycy uwielbiają sporty kontaktowe. Widziałam niejednego niemowlaka w śpioszkach z logo Cowboys. Byłam rozdygotana jak rottweiler na prochach. Wszystko mnie drażniło. Stadion był wielkości Teksasu, a otaczało nas ponad sześćdziesiąt tysięcy opychających się popcornem potencjalnych morderców. Kuks jadła niebieską watę cukrową. Oczy miała wielkie jak spodki. Gapiła się na wszystko. - Chcę taką wielką perukę! - zawołała, ciągnąc mnie za koszulkę. - To przez ciebie - wysyczałam do Kła, który prawie się uśmiechnął.
Usiedliśmy nisko, w połowie boiska. Dalej od wyjścia już by się nie dało. Byłabym o wiele szczęśliwsza, a przynajmniej mniej nieszczęśliwa, gdybyśmy znaleźli się na najwyższych miejscach, blisko nieba. Tutaj, choć stadion był otwarty, czułam się osaczona jak w pułapce. - Powiedz mi jeszcze raz, co tu robimy - wymamrotałam, nieustannie wodząc wzrokiem dokoła. Kieł wrzucił do ust popcorn w polewie karmelowej. - Podziwiamy męskich mężczyzn przy męskich zajęciach. Podążyłam za jego spojrzeniem: przyglądał się cheerleaderkom w trakcie zajęć, których w żaden sposób nie dawało się nazwać męskimi. - Co się dzieje? - spytał Iggy. W przeciwieństwie do innych był tak samo spięty jak ja. W obcym miejscu, wśród tylu głośnych dźwięków, nie potrafiąc określić, gdzie się znajduje... Ciekawe, kiedy się załamie. - Jeśli coś się stanie - powiedziałam - stań na swoim krześle i leć w górę, na jakieś dziesięć metrów. Jasne? - Aha - mruknął, nerwowo kręcąc głową. Wytarł ręce o brudne dżinsy. - Chcę być cheerleaderką - oznajmiła Kuks z tęsknotą. - Na miłość boską - warknęłam, ale spojrzenie Kła mnie uciszyło. Mówiło: nie psuj jej zabawy. Choćby ta zabawa była głupia i seksistowska. W środku aż wrzałam. W życiu bym się na to nie zgodziła. Byłam potwornie wściekła, że Kieł się uparł, a kiedy zaczął się ślinić na widok tych przerażająco energicznych cheerleaderek, wściekłam się jeszcze bardziej. - Są ubrane w takie malutkie szorciki. Jedna ma długie rude włosy - mamrotał do Iggy’ego, który kiwał głową w uniesieniu. A wszyscy wiemy, jak lubisz długie rude włosy, dodałam w myślach, przypominając sobie, co czułam, kiedy Kieł pocałował Rude Cudo w Wirginii. Kwas zaczął mi wypalać dziurę w żołądku. - Max? - Angela patrzyła na mnie. Naprawdę muszę w najbliższym czasie wsadzić te dzieci do wanny, pomyślałam, patrząc na jej oklapnięte złote kędziorki. - Tak, skarbie? Głodna? - Podniosłam rękę, żeby zawołać sprzedawcę hot dogów. - Nie. To znaczy tak, poproszę dwa hot dogi, a Total dwa, ale chciałam powiedzieć, że będzie dobrze. - Co będzie dobrze? - Wszystko. - Spojrzała na mnie poważnie. - Wszystko będzie dobrze, Max. Dotarliśmy tak daleko, bo mamy przetrwać. Przetrwamy, a ty uratujesz świat, tak jak musisz. Ha. Człowiek czasami naprawdę nie wie, co powiedzieć. Znacie to? - Nie czuję się tu swobodnie - wyjaśniłam, siląc się na spokój. - Wiem. I nienawidzisz Kła za to, że gapi się na te dziewczyny. Ale jednak się dobrze bawimy, Kieł cię kocha, a ty uratujesz świat. W porządku?
Szczęka zjechała mi na asfalt, a mózg gorączkowo próbował rozstrzygnąć, na które stwierdzenie zareagować najpierw (Kieł mnie kocha?), kiedy nagle usłyszałam czyjś szept: - Czy to nie te dzieci-ptaki? 7 Angela i ja spojrzałyśmy na siebie. W jej oczach zobaczyłam tyle zrozumienia, że ta sześciolatka wydała mi się dużo starsza, niż była. Po chwili reszta stada także usłyszała szepty i uświadomiła. sobie, że rozlegają się już zewsząd. - Mamo! To te dzieci-ptaki z gazety! - Jason, patrz tam! Czy to nie te dzieci ze zdjęć? - O rany! - Rebecca, chodź tutaj! I tak dalej, i tak dalej. Zdaje się, że jakiś fotograf zrobił nam zdjęcia, kiedy odlatywaliśmy z Disney Worldu, i sprzedał je wszystkim gazetom. Mielibyśmy obejrzeć jakiś nędzny mecz, nie wzbudzając powszechnej sensacji? Uchowaj, Boże. Kątem oka zauważyłam dwóch ochroniarzy w granatowych uniformach. Zmierzali ku nam. Rozejrzałam się błyskawicznie. Nikt nie przekształcał się w Likwidatora, ale wpatrywało się w nas zbyt wiele par oczu, zbyt wiele ust otworzyło się ze zdumienia. - Biegniemy? - rzucił nerwowo Gazik, patrząc na tłum i oceniając drogi ucieczki, tak jak go uczyłam. - To za wolno - mruknęłam. - Mecz nawet się nie zaczął - odezwał się z goryczą Total spod siedzenia Iggy’ego. - Postawiłem na Bearsów! - Możesz zostać i zobaczyć, kto wygra - zaproponowałam. Wstałam, chwyciłam plecaki, przeliczyłam stado. Jak zwykle. Rutyna. Total zgrabnie wskoczył Iggy’emu w ramiona. Dwa razy dotknęłam dłoni Iggy’ego. W ułamku sekundy stanęliśmy na siedzeniach. Szmer tłumu narastał i nagle zorientowałam się, że na ogromnych ekranach na boisku widnieją nasze gigantyczne twarze. Właśnie tak jak życzył sobie Kieł. Mam nadzieję, że się ucieszył. - W górę na trzy - zarządziłam. Z prawej strony zbliżało się ku nam dwóch rosłych ochroniarzy. Ludzie odsuwali się od nas, a ja podziękowałam losowi, że na stadionie obowiązuje zakaz wnoszenia broni. Teraz nawet cheerleaderki na nas patrzyły, choć nie przestały podrygiwać. - Raz - zaczęłam i wszyscy skoczyliśmy w powietrze, nad głowy tłumu.
Szszszu! Gwałtownie rozłożyłam skrzydła. Mają prawie cztery metry szerokości. Skrzydła Kła i Iggy’ego są jeszcze większe. Pewnie wyglądaliśmy jak anioły zemsty, kiedy tak zawiśliśmy nad zdumionym tłumem. Dość sponiewierane anioły zemsty. Anioły bardzo potrzebujące kąpieli. - Jazda! - rzuciłam, nadal wodząc wzrokiem po ludziach w dole. Szukałam Likwidatorów - ostatnia mutacja umiała latać - ale nikt nie ruszył za nami w pościg. Parę mocnych ruchów skrzydłami i dotarliśmy na wysokość otwartego dachu. Spojrzeliśmy na jasno oświetlone boisko, na malutkie, wpatrzone w nas twarze. Niektórzy ludzie uśmiechali się i machali do nas. Większość była wstrząśnięta i przestraszona. Na paru twarzach dostrzegłam gniew. Ale żadna z tych twarzy się nie wydłużała, nie porastała szczeciną, nie wyłaniały się z niej wilcze kły. Wszystkie pozostały ludzkie. Śmignęliśmy w mrok, sunąc w idealnym szyku jak odrzutowce, a ja myślałam: gdzie się podziali ci cholerni Likwidatorzy? 8 - Było do bani, ale jednocześnie super - oznajmił Gazik. - Jakbyśmy należeli do Blue Angels! - Jasne, zwłaszcza że Blue Angels to wyjątkowo dobrze dofinansowana, wyposażona, wytrenowana, odkarmiona i bez wątpienia wypucowana do połysku jednostka najlepszych pilotów marynarki wojennej - powiedziałam. - A my jesteśmy niedofinansowaną, niewyposażoną, niezbyt wytrenowaną i niedożywioną grupą uświnionych jak nieboskie stworzenia ludzko-ptasich mieszańców. Poza tym wszystko się zgadza. Ale wiedziałam, co miał na myśli. Choć byłam wściekła, że w ogóle znaleźliśmy się w tej sytuacji, i strasznie nie chciało mi się znowu uciekać, a po ostatnim razie czułam się mocno poturbowana, ten lot w precyzyjnym szyku, rozłożone szerokie, piękne, niesamowite skrzydła... Był po prostu rewelacyjny. Gazik uśmiechnął się niepewnie, wyczuwając moje napięcie. Nie wiedział, czy żartuję. Usiadłam, wbiłam słomkę w kartonik i wypiłam sok, po czym odrzuciłam kartonik i otworzyłam następny. Ukrywaliśmy się w górach Teksasu, blisko granicy z Meksykiem. Znaleźliśmy głęboki, bardzo wąski wąwóz, który chronił nas przed wiatrem, i teraz siedzieliśmy przy małym ognisku. Od dawna nie byłam tak wściekła na Kła - właściwie nigdy. Tak, zgodziłam się na ten jego durny pomysł, ale teraz, kiedy się zastanowiłam, wydał mi się sześć razy głupszy, niż początkowo myślałam. - Hmmm - odezwał się wpatrzony w laptop Kieł. - Jesteśmy wszędzie. W
telewizji, w gazetach, w radiu. Mnóstwo osób robiło zdjęcia. - A to ci niespodzianka - mruknęłam. - To pewnie wyjaśnia, dlaczego słyszeliśmy helikoptery. - Max, w porządku? - spytała Kuks przestraszonym głosikiem. Rzuciłam jej niemal przekonujący uśmiech. - Jasne, skarbie. Jestem tylko... zmęczona. Nie mogłam sobie darować, by nie spojrzeć na Kła. Podniósł głowę. - Dziś miałem sto dwadzieścia jeden tysięcy odwiedzających. - Co? Naprawdę? Czytają go takie tłumy? Przecież on ledwie umie pisać! - Tak. Ludzie się organizują. Naprawdę chcą się czegoś o nas dowiedzieć. Iggy zmarszczył brwi. - A jeśli złapią ich fartuchy? - O czym piszesz? - spytałam. Przyznaję, że nie czytałam jego bloga. Za bardzo mnie zajmuje ratowanie życia i takie tam. - O nas. Usiłuję pozbierać wszystkie kawałki układanki. Może ktoś nam powie, o co tu chodzi. - Dobry pomysł - odezwała się Angela i przytuliła swój psi piecyk do drugiego boku. - Musimy znaleźć związki. A to co ma znaczyć? Związki są ważne, Max. Głos wrócił. 9 Byłam tak wstrząśnięta pojawieniem się Głosu, że podskoczyłam i walnęłam głową o skalną ścianę. Podniosłam odruchowo rękę do skroni, jakbym czuła Głos płynący mi pod skórą niby rzeka. - W porządku? - Iggy dotknął moich dżinsów. Poczuł, że podskoczyłam. - Aha - mruknęłam i oddaliłam się od nich na parę kroków. Wiedziałam, że na mnie patrzą, ale nie chciałam się tłumaczyć. Głos. Dawno mnie już nie wkurzałeś, pomyślałam. Radziłaś sobie beze mnie, odpowiedział Głos. Tak jak przedtem, nie potrafiłam stwierdzić, czy należy do kogoś młodego, czy starego, do kobiety czy mężczyzny, człowieka czy maszyny. Natychmiast uświadomiłam sobie własną, niewątpliwie wariacką reakcję: byłam wściekła, oburzona tą ingerencją, podejrzliwa, niechętna - ale też poczułam ulgę. Nie
byłam sama. Kompletna bzdura. Towarzyszyła mi piątka przyjaciół i pies. To była moja rodzina, moje życie. Jak mogłam się czuć samotna? Wszyscy jesteśmy samotni, powiedział Głos, radosny jak zawsze. Dlatego związki są takie ważne. Psycholog za trzy centy, pomyślałam. Zbliżyłam się na kraniec wąwozu i stanęłam ledwie trzy metry od krawędzi, za którą otwierała się przepaść. Związki, Max. Pamiętasz swój sen? Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, o czym mówi. Chodzi ci o ten sen, że zostałam pierwszą miss skrzydlatych Amerykanów? - pomyślałam jadowicie. Nie. Ten sen, że ścigają cię Likwidatorzy, a ty biegniesz przez zarośla i dobiegasz do urwiska, a potem z niego spadasz, ale zaczynasz poruszać skrzydłami i uciekasz. Z gardła wydobyło mi się coś w rodzaju rzężenia. Nie miałam tego snu, odkąd... no, odkąd zastąpiła go o wiele gorsza rzeczywistość. Skąd Głos wie o moich snach? - No i co z tego? - spytałam na głos. Ten wąwóz bardzo przypomina tamten ze snu. Jakbyś zatoczyła koło. Zgłupiałam. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Związki. Łączenie wszystkich elementów. Twój sen, laptop Kła, ludzie, których spotkaliście, miejsca, w których byliście. Itex, Szkoła, Instytut. Czy to wszystko się ze sobą nie łączy? Dobrze, ale jak? - prawie wrzasnęłam. Wydawało mi się, że Głos westchnął, ale pewnie to sobie wyobraziłam. Zrozum. Domyśl się. Zanim będzie za późno. A to mnie pocieszyłeś, pomyślałam ze złością. Dzięki. Potem nawiedziła mnie nowa myśl. Głosie, gdzie są Likwidatorzy? Oczywiście Głos nigdy nie odpowiedział mi wprost. To by było przecież za proste. Szczur nie dostaje sera tak zwyczajnie, musi na niego zapracować, tak? Wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i pomaszerowałam do pozostałych. Nie żyją, Max, odezwał się Głos. Wszyscy zostali... wycofani. Znieruchomiałam, zesztywniała z wrażenia. Głos zawsze skąpił mi informacji, ale o ile wiem, nigdy mnie nie okłamał. (Co, oczywiście, nie ma żadnego znaczenia). Ale... żeby nie żyli? Nie żyją, powtórzył Głos. Zostali wycofani. Każda filia organizacji na całym świecie usuwa eksperymenty z rekombinowanym DNA. Zostaliście tylko wy. I już po was idą.
10 Aha, napięcie rośnie, co? „Już po was idą". Aż dreszcz przechodzi. Idą po nas od czterech lat. Na razie daleko nie zaszli. Wróciłam do stada. - Wszystko gra? - spytał Kieł. Skinęłam głową i przypomniałam sobie, że jestem na niego wściekła. Odwróciłam się i ostentacyjnie usiadłam obok Kuks pod ścianą wąwozu. - Głos właśnie się odezwał - oznajmiłam. - I co mówił? - zainteresowała się Kuks, jedząc zwinięty plasterek mortadeli. Angela i Total spojrzeli na mnie uważnie, a Kieł przestał pisać. - Powiedział, że nie widujemy Likwidatorów, bo wszyscy nie żyją - rąbnęłam prosto z mostu. Zrobili wielkie oczy. Wielkie jak... hm... talerze. - Jak to nie żyją? - wykrztusiła Kuks. Pokręciłam głową. - A skąd mam wiedzieć? Jeśli Głos nie zrobił sobie świetnego żartu, to chyba znaczy, że... wszyscy Likwidatorzy wąchają kwiatki od spodu. Pomyślałam o Arim, synu Jeda, który został przerobiony na Likwidatora, i coś mnie boleśnie ścisnęło w piersi. Biedny Ari. Miał okropne życie. I krótkie. - Kto ich zabił? - spytał Kieł, jak zawsze konkretny. - Głos powiedział, że... wszystkie filie Iteksu, Instytutu i Szkoły na całym świecie usuwają eksperymenty ze zrekombinowanym DNA. I że zostaliśmy tylko my. Zaczęło do mnie docierać, co to znaczy. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Objęłam kolana rękami. Wszyscy milczeliśmy przez jakiś czas, przetrawiając wieści. Pierwszy odezwał się Total: - Dobra, jeśli ktoś spyta, nie umiem gadać, jasne? Przewróciłam oczami. - Jasne, na pewno się nabiorą. - Co teraz? - spytał Gazik. Był bardzo zmartwiony. Usiadł bliżej mnie. Wyciągnęłam rękę i zmierzwiłam mu odrośniętego już irokeza. - Mamy zadanie... - zaczęłam. Zamierzałam przygotować ich psychicznie do rozwiązania tej zagadki. I być może usunięcia paru fartuchów przy okazji. - Musimy mieć dom - odezwał się Kieł. - Co? - rzuciłam zaskoczona. Musimy znaleźć prawdziwy dom - oznajmił poważnie Kieł. - Nie wytrzymamy długo w ciągłym biegu. Dajmy sobie spokój z misją. Niech świat wyleci w powietrze. Znajdziemy kryjówkę, w której nikt nas nie znajdzie, i...
zaczniemy żyć. 11 Wszyscy wytrzeszczyliśmy na niego oczy. jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby Kieł wypowiedział takie długie zdanie. - Nie możemy zapominać o misji - zaczęłam, a jednocześnie Angela wrzasnęła: - Tak! Potrzebujemy domu! - Dom - powtórzył zachwycony Gazownik. - Prawdziwy, lepszy od tego ostatniego - zgodziła się radośnie Kuks. - Bez dorosłych, szkoły i mundurków. - Dom z podwórkiem i wielkim trawnikiem - dodał Total. - Bez tych głupich żwirowych podjazdów. Dlaczego tylko mnie interesowało, co się tu dzieje i z jakiego powodu? Po tym, co przez ostatnie miesiące przeszliśmy, chcieli ze wszystkiego zrezygnować? Porwanie Angeli, Nowy Jork, podziemne tunele, plaża, mieszkanie z Anne Walker, chodzenie do tej szkoły... Aaaa. No cóż. Możliwe, że trochę się im znudził strach, ból i walka, ale... - Iggy? - jęknęłam, usiłując pozbyć się rozpaczliwego tonu. - Niech się zastanowię... - Iggy uniósł ręce jak szalki wagi. - Hm. Z jednej strony mamy nieustanne desperackie ucieczki, dzień po dniu, wciąż niepewni, co z nami będzie i czy dożyjemy następnego dnia... Zmarszczyłam brwi, bo domyśliłam się, do czego zmierza. - A z drugiej dom: w kryjówce, bezpieczny, to samo łóżko co noc, spokój, nie trzeba w każdej chwili walczyć o życie... - Dobra, dobra. Nie znęcaj się. Wpatrywali się we mnie z napięciem. Co się działo z Kłem? Dlaczego ciągle mi psuł szyki? Czułam się z nim kiedyś związana, jakby był moim najlepszym przyjacielem, który zawsze stoi za mną murem. Teraz patrzyłam na niego, jakbym go widziała po raz pierwszy w życiu. Niechętnie wzruszyłam ramionami. - Jak chcecie. Dom. Proszę bardzo. Ich radosne wrzaski jeszcze bardziej mnie przygnębiły. 12 - Nie zrezygnuję z misji - oświadczyłam tak głośno, żeby Kieł mnie usłyszał.
Wzbiliśmy się na wysokość zaledwie dwóch i pół kilometra, ale zrobiło się bardzo zimno, pewnie poniżej zera. Oczy nieustannie łzawiły mi od wiatru. - Wiem. - To głupie - dodałam. Spojrzałam w dół na rzekę Pecos wijącą się przez zachodni Teksas jak cienki, lśniący wężyk. - Ich nadzieje i marzenia nie są głupie - powiedział Kieł. Zrobiło mi się gorąco. - Nie o to chodzi - wymamrotałam. - Ale... byliśmy na szlaku. Teraz z niego schodzimy. Jednego dnia mam ratować świat, a następnego zaczynam szukać nieruchomości. Dziwne to jakieś. Poza tym dzięki twojemu cudownemu planowi nie możemy nawet kichnąć, żeby nas nie rozpoznano. Gdzie ja miałam rozum, kiedy się na to zgodziłam? Kieł otworzył usta, ale nie dopuściłam go do głosu. - Poza tym przez ciebie zostawiliśmy dzieci pod opieką ślepego chłopca i gadającego psa. Chyba oszalałam! To znaczy bardziej niż zwykle. Wracam. Przechyliłam się na jedno skrzydło, gotowa zawrócić, ale Kieł zagrodził mi drogę. Twarz miał zaciętą. - Obiecałaś - przypomniał mi. - Powiedziałaś, że zrobimy szybki rekonesans. Sprawdzimy, czy jest tu jakiś dom. Łypnęłam na niego z paskudną miną. Dobrze, że przez całe moje życie nikt nie poczuł się w obowiązku poinformowania mnie, iż od takich grymasów robią się zmarszczki. - Niech sobie niszczą świat, doprowadzą do globalnego ocieplenia i skażenia - powiedział Kieł. - My przetrwamy to w jakimś bezpiecznym miejscu. Wyjdziemy, kiedy nikogo już nie będzie i skończy się walka o władzę nad światem. Ostatnio strasznie się rozgadał! - Świetny plan. Oczywiście nie będziemy mogli wyjść, bo usmażymy się z powodu braku powłoki ozonowej - uświadomiłam mu, coraz bardziej wściekła. - Będziemy wegetować w wilgotnych grotach i jeść robaki, bo wszystko inne będzie skażone, zanieczyszczone albo radioaktywne! Kieł zrobił cierpiętniczą minę, co oczywiście wkurzyło mnie jeszcze bardziej. - I nie będzie telewizji ani kablówki, bo wszyscy umrą! - rozszalałam się. - A więc naszą jedyną rozrywką będzie słuchanie, jak Gazik śpiewa o zatwardzeniu! I koniec wesołych miasteczek, muzeów, zoo, bibliotek i świetnych butów! Czeka nas życie jaskiniowców, którzy robią sobie ubrania z roślinnych włókien! Nie będziemy mieć nic. Nic! A wszystko to dlatego, że jaśnie państwo mają życzenie rozwalić się na szezlongu przed telewizorem w rozstrzygających chwilach historii! Prawie toczyłam pianę. Kieł patrzył na mnie.
- No to może zapisz się na kurs tkactwa. Żeby wiedzieć, co i jak z tymi włóknami. Wytrzeszczyłam na niego oczy. Widziałam, że stara się nie śmiać z mojej wizji apokalipsy. Coś we mnie trzasnęło. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny cały świat stanął na głowie. Tamten stary był do luftu. Ten nowy był do luftu jak jasna cholera. - Nienawidzę cię! - wrzasnęłam do Kła. Złożyłam skrzydła i zapikowałam w dół, rozwijając pewnie ze trzysta na godzinę. - Niepraaaaaawdaaaa! - Głos Kła spłynął ku mnie z wysoka. Przez ryk wiatru w uszach usłyszałam karcące cmokanie Głosu. Jak wy za sobą szalejecie, powiedział. 13 - Ha! Nie trzeba spać! Jak dobrze! - zaśpiewał Gazik, ruszając w pląsy. - Ej, ty! Max nie ma, ale to nie znaczy, że wszystkie zasady można wyrzucić przez okno! - oznajmił Iggy, stając przed nim. - Ja tu rządzę i zrobię wszystko, czego ona by sobie... - Nie wytrzymał i zgiął się wpół ze śmiechu. Kuks przewróciła oczami. Wymieniła uśmiech z Angelą. Wzięła garść kamyków i zaczęła je starannie rozmieszczać między innymi małymi kopczykami. - Mandala, tak? - odezwał się Total, kładąc się obok nich. - Kiedy znowu będziemy w sklepie, buchnijcie jakieś karty. Ciachniemy sobie w pokerka. Puszczę was w skarpetkach. - Jego mały, lśniący nosek zadrgał. - Dobry pomysł - powiedziała Kuks, gdy tymczasem Angela rozkładała kamyczki ze swojej sterty. Kuks nie miała pojęcia, w jaki sposób Total chce utrzymać karty w łapkach. Chyba że ukrywał w futrze przeciwstawne kciuki. Choć, skoro się nad tym zastanowić, nie było to niemożliwe. Obejrzała się i stwierdziła, że wystarczy jej miejsca na rozłożenie skrzydeł, więc to zrobiła. - Ach - odetchnęła z ulgą. - Ja też chcę mieć skrzydła - oznajmił Total, nie po raz pierwszy. - Gdybym mógł latać, nikt nie musiałby mnie nosić. Skoro mogli zaszczepić skrzydła tym wielkimi niezdarnym Likwidatorom, to czemu nie mnie? - To by bolało, Total - odparła Angela, wpatrzona w kamyczki. - Myślicie, że Likwidatorów naprawdę nie ma? - spytała Kuks. Z oddali dobiegł ją głos Iggy’ego: - Nie, musi być iskra, żeby zapalić. Trzeba ją skrzesać krzemieniem, jasne? - No dobrze, a wybielacz? - spytał Gazik i ich głosy znowu przycichły.
Kuks westchnęła. W takich chwilach brakowało jej Max i Kła. - Ej, wy tam! - zawołał Iggy. Kuks podniosła głowę. - Może mały lot próbny? Tak jak nas nauczyły myszołowy, dobrze? - Jasne, pewnie - zgodziła się Angela. Uśmiechnęła się do Kuks. - I tak miałaś wygrać. - Wiem. Kuks wstała, otrzepała dżinsy, złożyła skrzydła i podeszła na skraj małego wąwozu. Skakali kolejno w przepaść i przez jakiś czas spadali, zanim rozłożyli skrzydła - mocne, lekkie, chwytające wiatr w pióra. Kuks uwielbiała to uczucie, tę siłę i wolność, tę świadomość, że może się wzbić pod niebo jak anioł. Kiedy tylko zechce. Uśmiechnęła się do Angeli, która spojrzała na nią, żeby odpowiedzieć tym samym, i nagle zrobiła wielkie oczy. Zbladła. W tej samej chwili Kuks zobaczyła wielki cień. Pędziła na nich ogromna, gęsta chmara Likwidatorów. Wrócili! 14 - Serio. Musimy porozmawiać - oświadczył Kieł. Westchnęłam, spoglądając w niebo. - Jakbym słyszała delfina - powiedziałam z żalem. Głos się rozlega, ale go nie rozumiem. Wzięłam się pod boki i zlustrowałam ziemię w dole. - Nie ma źródła wody. Spadamy. Nie czekając na niego, zeskoczyłam z niskiego urwiska. Mocno zatrzepotałam skrzydłami, prosto w słońce. Zrobiliśmy już dwa przystanki i żadne z tych miejsc nie spełniało naszych wymagań: bliskie źródło pożywienia i wody, bezpieczeństwo. To kompletnie bezsensowne, w przeciwieństwie do mojego pierwotnego planu, który był bardzo sensowny. Nie odwracając głowy, kątem oka zerknęłam na lśniące skrzydła Kła. Dziwnie się zachowywał. Nie podejrzewałam, żeby Kieł został zastąpiony przez klona, tak jak kiedyś ja. Tak, tak, w moim życiu to całkiem uzasadniona obawa. Pomyślcie, jak macie fajnie. Może on naprawdę chce pogadać, odezwał się Głos. Jasne, bo Kieł ma fioła na punkcie uzewnętrzniania uczuć, odpowiedziałam mu w myślach. Coś się dzieje, a Kieł mi nic nie mówi. Podczas następnego postoju wyciągnę to z niego. Przynajmniej tę tajemnicę rozwiążę, nawet gdybym miała ją z niego wypruć.
15 - Wiedziałem, że to zbyt piękne! - wrzasnął Gazik. - Że wszyscy Likwidatorzy nie żyją! - Nie poczułam ich - odezwała się stropiona Angela. Kuks łomotało serce. Krew szumiała jej w uszach. Nowi Likwidatorzy poruszali się w bardziej zsynchronizowany sposób niż poprzednia partia, ale i tak niezdarnie, zrywami. Kuks rzuciła Angeli ostatnie spojrzenie i uniosła się w górę w chwili, gdy dotarł do nich pierwszy szereg Likwidatorów. Skup się. Tak zawsze mówiła Max. Skup się. Kuks skoncentrowała się i spadła na Likwidatora, uderzywszy go w głowę stopami w trampkach. Potem obróciła się i walnęła go kantem dłoni w krtań. Wydał dziwny dźwięk i runął w dół. - Kuks! Uważaj! - pisnął Gazik. Łup! Potężne uderzenie w żebra wydusiło jej powietrze z płuc. Odetchnęła bezgłośnie, starając się nie panikować. Odruchowo poruszała skrzydłami, by utrzymać się w górze, i usiłowała odzyskać oddech. Ale nie zdążyła - Likwidator znowu na nią napadł, unosząc pięść do ciosu. W ostatniej chwili nagle zapikowała w dół, tak że wielka, włochata łapa świsnęła w powietrzu, nie trafiając jej. - I co, głupku! - rzuciła. Wzbiła się wyżej i kopnęła, celując w brzuch Likwidatora. Trafiła go ciut niżej. Likwidator zgiął się wpół, a Kuks splotła dłonie i ze wszystkich sił zdzieliła go w kark. - Au! Odwróciła się gwałtownie, słysząc bolesny krzyk Angeli, i zobaczyła małą w ramionach Likwidatora, bezradnie wierzgającą w powietrzu. Rzuciła się jej na pomoc, ale uprzedził ją Iggy, kierujący się głosem Angeli. Razem obsypali Likwidatora gradem ciosów. Iggy trafił pięścią w ramię trzymające Angelę. Likwidator ryknął dziwnie, odwrócił się i cofnął rękę. Potem wydał osobliwy, zduszony dźwięk. Kuks spojrzała w dół. Total wgryzł się Likwidatorowi w kostkę, potrząsając łebkiem. Zawisł wysoko nad ziemią, a przecież nie miał skrzydeł. - Łap go - szepnęła Kuks do Angeli, która skinęła głową i szybko podleciała do Totala. Likwidator potrząsnął nogą, ale Total tylko zamknął oczy i jeszcze bardziej zacisnął szczęki, warcząc krwiożerczo. Sądząc po innych nieartykułowanych dźwiękach, klął, na czym świat stoi. - Ej! - wrzasnął Gazownik. - Pożar!
16 Kuks dostała okropnej kolki i nadal z trudem łapała oddech, ale doświadczenie nauczyło ją, że kiedy Gazik lub Iggy mówią coś takiego, należy ratować życie. Dlatego złożyła skrzydła i natychmiast runęła w dół jak kamień. Jakieś dziesięć metrów niżej rozłożyła skrzydła i śmignęła w bok. W tej samej chwili Gazik zepchnął z siebie Likwidatora. Angela chwyciła Totala, Iggy chwycił Angelę i wyprysnęli pod niebo jak rakiety. Zostało pięciu Likwidatorów - Kuks przypuszczała, że z resztą się uporali. Wydawało jej się, że ma połamane żebra, żałowała, że nie ma tu Max ani Kła. Poza tym nie wiedziała, co... BUM! - Yyyyy! - wrzasnęła, gdy bryznęły na nią kawałki Likwidatora. - Yyyy! Yyy! Yyy! O Boże, Gazik! Yyyyy! Załopotała skrzydłami, frunąc do Iggy’ego. Minęła po drodze kadłub spadającego Likwidatora. Dwaj inni byli ranni - jeden miał prawie zupełnie oderwane skrzydło, drugiemu brakowało nogi. Ale to dziwne, jak... - Usunęliście mnie - odezwał się jeden nienaturalnym, martwym głosem. - Ale jest nas wielu. - Roboty! - krzyknął Iggy, przejmując Totala od Angeli. - Nas wielu, nas wielu, nas wielu - zaciął się Likwidator. Kuks dopiero teraz zobaczyła migające czerwone światełka w jego oczach. - Dobrze! - wrzasnął Gazik i mocno go kopnął. - Bo lubimy was niszczyć, niszczyć, niszczyć! Potem wszyscy ocaleni Likwidatorzy jakby się wyłączyli i spadli. A dużo, dużo później stado zobaczyło małe kopczyki pyłu i ziemi w miejscu, gdzie runęli na dno wąwozu. - No, to coś nowego - odezwał się Iggy. - I ohydnego! - dodała Kuks z pretensją, nadal odlepiając od siebie kawałki Likwidatora. 17 - O czym myślisz? Cichy głos Kła był ledwie słyszalny przez trzask ogniska. Że było o wiele prościej, kiedy robiliście to, co wam kazałam, pomyślałam kwaśno. - Zastanawiam się, czy u małych wszystko w porządku - powiedziałam na głos. - Miejsce jest na uboczu i łatwe do obrony. A skoro Likwidatorzy nie żyją...
- Kieł wyjął z ognia patyk z nadzianym chrupiącym kawałkiem królika. Tak, królika. Złapaliśmy go, a teraz był gotowy do zjedzenia. Nie będę się rozwodzić nad etapami pośrednimi. Jak walczysz o przetrwanie, to walczysz. Mam nadzieję, że nigdy się nie przekonacie, jak to jest. Kieł podał mi patyk i zaczęłam szarpać mięso zębami. Rozbawiła mnie myśl, jak niewiele zasad etykiety ma tu zastosowanie. Wybuchnęłam śmiechem. Kieł spojrzał na mnie. - Święto Dziękczynienia u Anne - wyjaśniłam. - Siedzieć prosto, z serwetką na kolanach, zaczekać, aż wszyscy sobie nabiorą, odmówić modlitwę, nabierać mało, jeść widelczykiem, nie bekać. Siedzieliśmy w brudnej jaskini, w kucki, oddzierając zębami kawałki mięsa. Kieł uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową. - Przynajmniej to nie szczur. Dobra, leszcze, co właśnie powiedzieliście: „Yyy". Zobaczymy, czy wytrzymacie trzy dni bez jedzenia, zwłaszcza że jesteście biologiczną anomalią, która potrzebuje minimum trzech tysięcy kalorii, a tu ktoś by wam pokazał gorący, parujący, przypieczony kawałek szczura. Pożarlibyście go tak szybko, że nie zdążyłby wam oparzyć języka. I nie upominalibyście się o keczup. - Wiesz, co mówią szczurach - zaczęłam. - Udek wystarcza dla wszystkich - zachichotał Kieł, a ja mu zawtórowałam. Spojrzałam na Kła, na jego pociągłą twarz o ostrych rysach, rzeźbionych światłem ognia. Dorastałam z nim, nikomu nie ufałam bardziej, polegałam na nim. A teraz czuliśmy się trochę jak obcy. Odsunęłam się od ognia i oparłam o ścianę jaskini. Kieł wytarł ręce w dżinsy i usiadł obok mnie. Zrobiło się ciemno, gwiazdy znikły za grubymi, kłębiastymi chmurami. W tym miejscu spadało pewnie parę kropel deszczu rocznie, ale wyglądało na to, że spadną akurat dziś. Miałam nadzieję, że reszta stada śpi bezpiecznie. - Co my tu robimy, Kieł? - Dzieciaki chciały, żebyśmy znaleźli dom. - A co ze Szkołą i ratowaniem świata? - rąbnęłam z obezwładniającą subtelnością. - Musimy przestać grać w ich grę - powiedział Kieł cicho, wpatrując się w ogień. - Musimy się wycofać z tego równania. - Nie mogę - wyznałam szczerze. - Muszę to ciągnąć. - Max, możesz się rozmyślić. - Jego głos szeleścił jak jesienne liście lekko spływające na ziemię. - Nie wiem jak. Potem gardło mi się zacisnęło i potarłam oczy pięściami. Schowałam twarz w dłoniach. Do bani! Chciałam wrócić do sta... Kieł łagodnie odgarnął moje włosy z karku. Zabrakło mi oddechu. Wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. Kieł znowu pogłaskał mnie po włosach, bardzo delikatnie, przesunął rękę po
moim karku, ramieniu, moich plecach. Przeszedł mnie dreszcz. Podniosłam głowę. - Co robisz? - Pomagam ci się rozmyślić - szepnął, pochylił się ku mnie, wziął mnie pod brodę i pocałował. 18 W tej chwili w ogóle nie myślałam, więc nie mogłam się rozmyślić. W tym czasie, gdy Kieł dotknął wargami moich ust, opuściła mnie zdolność myślenia. Wargi miał ciepłe i suche. Głaskał delikatnie moją szyję. Już raz go pocałowałam, na plaży, kiedy sądziłam, że umiera. Ale wtedy w sekundę było po wszystkim. A teraz... trwało i trwało. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Przypomniałam sobie, że powinnam nabrać powietrza. Rozdzieliliśmy się jakieś sto lat później. Oboje oddychaliśmy z trudem, a ja wpatrywałam się w jego oczy, jakbym miała w nich znaleźć odpowiedź. Oczywiście nie znalazłam. Zobaczyłam tylko tańczące płomyki naszego małego ogniska. Kieł odchrząknął. Był tak samo zaskoczony jak ja. - Zapomnij o misji - odezwał się ledwie słyszalnym szeptem. - Zamieszkajmy razem w jakimś bezpiecznym miejscu. O rany, w tamtej chwili wydawało mi się, że to świetny pomysł. Moglibyśmy być jak Tarzan i Jane, huśtający się na lianach, zrywający banany prosto z drzewa, żyjący na łonie natury i tak dalej. Tarzan i Jane oraz ich banda wesołych mutantów! Kieł masował mi plecy między skrzydłami, co w połączeniu z tym hipnotyzującym ogniem i napięciem całego dnia sprawiło, że ogarnęło mnie zmęczenie. Nie mogłam myśleć trzeźwo. Czego on ode mnie chce? - pomyślałam. Prawie spodziewałam się, że Głos mi odpowie. Byłam pewna, że podsłuchuje. Kieł zajął się moim karkiem. Byłam jednocześnie zmęczona i podkręcona, a kiedy się do mnie nachylił - żeby znowu pocałować? - zerwałam się na równe nogi. Kieł spojrzał na mnie pytająco. - Nie... nie wiem - wymamrotałam. Powalająca inteligencja, prawda? Zerwałam się z miejsca i wypadłam na zewnątrz. Rozłożyłam skrzydła, poczułam wiatr na rozpalonej twarzy, usłyszałam świst powietrza. Kieł za mną nie pobiegł. Obejrzałam się i zobaczyłam jego wysoką, szczupłą postać w wejściu do groty, na tle czerwonej poświaty ogniska.