ROZDZIAŁ 1
- Mężczyźni są plagą wszechświata. Proponuję żeby ułożyć ich wzdłuż
drogi, a następnie spuścić na nich duże ciężarówki. - Chrissy zamilkła, a jej
jasne, niebieskie oczy rozszerzyły się z nową myślą. - Walce! Tak, rozwałkujmy
ich wszystkich aż nie zostaną z nich śliskie, mokre plamy na drodze. -
Marszcząc czoło z uraża. Erin McDaniels spojrzała znad biurka na swoją
współpracowniczkę Chrissy. Phelps gripping the edge of Erin's tan cubicle wall.
Duże oczy brunetki błyszczały szaleństwem, Chrissy wyglądała jak kobieta
stojąca o krok od krawędzi.
- Znowu masz problemy ze swoim chłopkiem, eh, Chrissy?
- Właściwie, to mój młodszy brat, który mnie wkurza, ale jeżeli już
poruszyłaś problem chłopaka, przyjmij moją radę: Bądź czarną wdową. Znajdź
faceta, zabaw się nim, a następnie wypatrosz go rano, zanim będzie mógł się tym
pochwalić przed swoimi przyjaciółmi.
- Okay, - Erin przeciągnęła słowo. - Myślę, że ktoś tu potrzebuje przerwy.
- Ktoś potrzebuje dwóch miesięcy wakacji na Bahamach bez swojego
chłopaka.
Oczy Chrissy pojaśniały. - Ooooh, hej, sex-obóz. To jest myśl. Musimy
zorganizować sex-obóz gdzie kobiety będą mogły wmawiać swoim mężusiom,
że jadą do kliniki odchudzającej, a zamiast obozowej diety z nazistowskimi
dietetykami pójdą na plaże, gdzie gorący mężczyźni będą traktować je jak
boginie.
Erin roześmiała się.
- Nie, mówię poważnie, będziemy bogate.
Erin roześmiała się głośniej. - Lepiej wracaj do pracy, zanim Lord Zły
Nastrój złapie cię tu ponownie.
- Taa, wiem. Widzisz, udowodniłaś mój punkt widzenia. Wszyscy
mężczyźni powinni zostać rozstrzelani.
Erin ciągle się śmiała gdy Chrissy wracała do swojego biurka. Dwie
sekundy później Chrissy wróciła, zerkając zza cube wall ponownie. - Hej, czy
nadal masz te koszmary?
Dobry humor Erin uciekł, kiedy przypomniała sobie przerażające
koszmary które miała ostatniej nocy w których była osaczona, w ciemnej jaskini,
przez niewidzialne siły, które wydawały się karmić jej strachem. Przez ostatnie
trzy tygodnie ledwo zmrużyła oczy. Jej wyczerpanie było tak duże, że miała
nawet zaklęcia cierpiące na zawrót głowy.
- Tak. - Powiedziała Erin.
- Czy lekarstwa który dał ci lekarz, pomogły?
- Nie. Jeżeli cokolwiek dały, to myślę że jeszcze pogorszyły te sny.
- Oh, Man, Przykro mi.
Erin też było przykro. Miała nadzieję na jedną, dobrze przespaną noc.
Jednak nadal nie było to możliwe.
Drzwi do biura ich szefa otworzyły się.
Chrissy wymknęła się kiedy ich okrągły, wojowniczy szef z irytacją
opuścił swoje biuro, zmierzając w kierunku ekspresu z ekstra wielkim kubkiem
do kawy w ręku. O tak, jakby ten facet potrzebował dodać więcej kofeiny do
swojego złego samopoczucia.
Erin westchnęła kiedy John wypełnił swój kubek po brzegi i wróciła
myślami do swoich koszmarów.
Szczerze mówiąc nie wiedziała już co z nimi zrobić. Były po prostu
pokręcone i każdej nocy sny wydała się coraz gorsze. W tym tempie, zostanie
wariatką do końca miesiąca.
Przecierając oczy, skupiła się na ekranie komputera. Musiała zrobić raport
marketingowy do piątku, ale wszystko czego chciała to był sen.
W głębi swojego umysłu ciągle widziała tego ogromnego, warczącego
potwora który przyszedł po nią. Słyszała jak woła jej imię, kiedy wyciągał swoją
szponiastą rękę, starając się ją chwycić. Jak w jakimś kiepskim horrorze, ta
scena ją prześladowała, szepcząc w jej myślach w każdej chwili kiedy się nie
pilnowała.
Potrząsając głową przegoniła obrazy i skupiła się na ekranie swojego
komputera. Jednak kiedy czytała, Erin poczuła jak jej powieki znowu stają się
ciężkie. Zamrugała szybko i otworzyła szeroko oczy starając się nie zasnąć.
Raport marketingowy, raport marketingowy…
O tak, jakby to był dobry sposób żeby pozostać przebudzoną. Dlaczego
nie wziąć kilku pigułek nasennych i wypić szklanki ciepłego mleka kiedy była
na to?
To czego było jej trzeba to więcej kofeiny, a ponieważ nie znosiła kawy,
musiała pójść do maszyny z Colą. Może spacer korytarzem też przywróci ją do
życia.
Odsunęła krzesło do tyłu i otworzyła szufladę w biurku żeby wziąć
drobne, podniosła się na nogi. Kiedy tylko się podniosła, zaczęło jej dziwnie
szumieć w głowie. Świat się przechylił. W ciągu jednego uderzenia serca
wszystko stało się czarne, a jej ciało przeszył chłód...
Erin poczuła jak spada w głęboko, czarną dziurę. Dokoła niej wiatr szalał i
wył w uszach, brzmiąc jak olbrzymie, przerażające bestie które próbują ją
zniszczyć. Były głodne. Były zdesperowane i chciały jej. Szeptały jej imię w
oddechach pełnych ognia. Mówiły, że czekały tylko na nią.
Nie znowu! Nie mogła więcej znieść tego strasznego koszmaru.
Obudź się, obudź się!
Nie mogła.
Erin wyciągnęła rękę żeby chwycić cokolwiek w ciemnościach, aby
przestać spadać. Nie było się czego przytrzymać. Niczego co mogło by ją
uratować.
- Pomocy! - krzyknęła, wiedząc , że to nadaremne, ale musiała spróbować.
Cały czas spadała. Nie przestała spadać dopóki nie dotarła do jaskini którą znała
aż za dobrze. Ciemno i wilgotno, śmierdziało rozkładem. Słyszała posykiwania i
krzyki, bezwzględną agonię duszy w mękach.
Uciekaj!
Jej serce szybciej zabiło, kiedy potknęła się w ciemnościach, na szorstkiej
podłodze, która wydawała się chwytać ją za nogi kamiennymi palcami kiedy
próbowała naleźć wyjście. Próbowała coś zobaczyć, ale ciemność jej nie
pozwalała. Wszystko co robiła o kłuła ją w oczy jak małe igły.
Sięgnęła przed siebie rękoma i dotknęła śliskiej ściany, która
prześlizgiwała się i ruszała pod jej palcami.
Chociaż było to obrzydliwe uczucie, przynajmniej dawał jej trochę
oparcia, czegoś stabilnego, co mogło doprowadzić ją do domu.
Musiała znaleźć drogę do domu. Przerażający głos w jej głowie, mówił
jej, że jeżeli nie wyjdzie z tego natychmiast, nigdy nie będzie w stanie uciec
temu.
Spanikowana, ujrzała przyćmione światło migające przed nią. Pobiegła w
jego stronę tak szybko jak tylko mogły ją nieść nogi.
Światło. Mogło ją uratować. Była tego pewna.
Wbiegła do dużej jaskini gdzie światło świeciło z ponad pożyłkowanych i
popękanych ścian z których sączyła się jakaś galaretowata maż. Zapach siarki
palił w nos, a krzyk brzmiał głośniej.
Erin zatrzymała się z poślizgiem. Jeżeli wcześniej była przerażona, to
nijak się to miało do tego co czuła teraz.
Smokopodobny potwór z krwisto czerwonymi łuskami i połyskującymi
czarno skrzydłami uniósł się przed nią warcząc. Jego długie kły kłapnęły kiedy
przyglądał się jej łapczywie.
Zbliżył się do niej, usypiając ją swoimi niesamowitymi srebrno
niebieskimi oczami. Oczami które wydawały się widzieć coś więcej niż jej
fizyczna część. To było jakby widział drogę do jej umysłu, jej duszy.
Wiedziała, że bestia chce jej. Pragnął ją posiąść w gorącym szaleństwie.
O Boże, to było to. Bestia była tu by ją wziąć. Pożreć ją.
Nie było ucieczki.
Erin cofnęła się w kierunku wyjścia. Nie położy się po prostu i nie umrze.
To nie było w jej stylu. Była wojownicza. Walczyła do ostatniego tchu.
Odwracając się pobiegła do wyjścia, jednak zanim mogła uciec, zamknęło
się, zapieczętowując ją w środku.
- Nie zostawisz mnie tak szybko, Erin. - Wysyczał łuskowaty smok, jego
szpony skrobały podłogę kiedy się zbliżał. - Potrzebuję światła, które jest w
tobie. Twoich myśli. Twoich uczuć. Twojej dobroci. Chodź do mnie i daj mi
poczuć jak twoje ciepło mnie obmywa.
Roześmiał się.
Erin zamknęła oczy i wyobraziła sobie miecz do walki z nim.
Dostała konar drzewa. Nie broń którą wybrała, ale było to lepsze niż nic.
Zamachnęła się na niego, trafiając go mocno w twarz.
Śmiejąc się, potrząsnął swoją łuskowatą głową jakby wcale nie poczuł
uderzenia. - Cóż za duch. Cóż za inteligencja i pomysłowość. A ty zastanawiasz
się czemu tak bardzo cię pragnę. Pokaż m więcej Erin. Pokaż mi z czym więcej
możesz przyjść.
Zmusiła go do cofnięcia się trzymając swój konar drzewa. To była głupia
broń, ale to wszystko co na razie miała.
Jakby coraz bardziej znudzony, smok wyszarpnął jej gałąź z rąk. - Chcę
twojego umysłu Erin. Chcę poczuć twój strach wobec mnie.
Podszedł jeszcze bliżej.
Zanim bestia ją dosięgnęła, jasne światło błysnęło między nimi piekąc ją
mocno w oczy. To wzmagało się, aż okazał się jaśniejsze niż słońce. Kiedy
jasność opadła, odkryła kolejnego potwora.
Erin przełknęła ze strachu. Dlaczego nie mogła kontrolować tego snu?
Nawet kiedy była dzieckiem, mogła zażyczyć sobie wyjścia ze złego snu. Jednak
z jakiegoś powodu, nie miała żadnej kontroli nad tymi koszmarami.
To było jakby coś innego niż ona nimi kierowało. Jakby nie była niczym
więcej niż marionetką, której sznurki były pociągane przez potwora.
Nowy potwór pojawił się w postaci gigantycznego węża. Jednak w
miejscu głowy miała górną część ciała kobiety. Jej łuskowata, zielona cera
wyglądała na pomarszczoną, a jej błękitne oczy świeciły.
Kobieta-wąż prześlizgnęła się do niej, uśmiechając się odsłaniającym kły
grymasem gdy ogarniała swoim niesamowitym spojrzeniem ciało Erin. - Co za
mały, smaczny kąsek.
- Ona jest moja! Zawarczał smok. - Nie będę się nią dzielił.
Kobieta-wąż oblizała wargi kiedy jej długie ciało prześlizgiwało się po
podłodze. - Jest wystarczająco silna dla nas dwojga. - Wtem odwróciła się do
smoka, jej ohydna twarz była maską wściekłości. - Poza tym zobaczyłam ją
pierwsza i dobrze o tym wiesz. Znalazłeś ją przeze mnie, a ja nie pozwolę ci jej
mieć.
Smok zaatakował węża.
Przerażona do granic wytrzymałości, Erin skorzystała z ich walki,
chwyciła kamień i zaczęła walić w wyjście jaskini. - Wypuśćcie mnie - zażądała
przez zaciśnięte zęby.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że ściana się otwiera, a ona wybiega
przez otwór.
Zaprowadził oto ją do nikąd. Dopóki nie ogon smoka chłostający dookoła
próbujący trafić węża. Wąż zrobił unik tak samo jak Erin i w jednym, głośnym
uderzeniu ogon rozbił ścianę.
Erin drżąc, znowu pobiegła w ciemność. Krzyki i wycie wzrosło.
- Proszę, - błagała głośno, - proszę obudź się! Dawaj Erin, dasz radę. -
Spięła się i uderzyła się sama w twarz biegnąc, jedyne o czym mogła myśleć to
jak wydostać się z tego koszmaru.
Nic nie działało. To było jakby potwory nie chciały jej puścić.
Ominęła narożni i nagle znalazła się zjeżdżając po małym stoku. Na
samym końcu był wrzący dół, gdzie czekała na nią kobieta-wąż.
Wąż z uśmiechem uniósł się przed nią. Demoniczne oczy ze źrenicami w
kształcie diamentów przyglądały się jej z zafascynowaniem. - To jest to, mała
nagrodo. Chodź do mnie. Moja kolej, żeby się tobą pożywić.
Erin odwróciła się, żeby znowu uciec, ale jej stopy były zablokowane w
ziemi. Nie mogła się w ogóle ruszyć.
Wąż podpełzał bliżej.
Bliżej.
Tak blisko, że Erin mogła poczuć ruch jego języka. Poczuć zapach tłusty
szlam jej ciała i szuranie jej łusek na kamienistej podłodze.
Bezbronna, Erin zamknęła oczy i zawołała umysłem o pomoc. Próbowała
wezwać opiekuna. Próbowała wyobrazić sobie obrońcę który mógłby przyjść i
pokonać jej potwory.
Właśnie gdy tylko wąż jej dosięgnął, jaskinia zadrżała.
Wąż wycofał się chwilę przed tym jak mężczyzna pojawił się między
Erin, a bestią.
Nie był po prostu mężczyzną. Ubrany w garnitur czarnej zbroi, miał
niezwykle szerokie ramiona i długie, błyszczące włosy. Erin nie mogła dojrzeć
jego twarzy, ale mogła poczuć moc jego obecności. Czuła od niego esencję
wojownika, gdy szykowała się do walki z demonem.
Wąż wrzasnął z oburzeniem, - Ustąp, V’Aidan, albo zginiesz przez swoją
głupotę!
Wezwany przez Erin champion roześmiał się głośno na złość kobiety-
węża. - Zginął bym od twojego oddechu, na długo zanim zabiła by mnie moja
własna głupota, Krysti’Ana.
Wrzeszcząc z oburzeniem, kobieta-wąż powiększyła dziesięciokrotnie
swój rozmiar. Jej masywne żuchwy kłapnęły i syknęła tak, że ściany pieczary
zatrzęsły się jeszcze mocniej niż poprzednio. Zabrzmiał głośny trzask kiedy
kawałki kamieni odpadły od ścian jaskini i uformowały się w kamiennego
mężczyznę.
Zbawiciel Erin odwrócił się do niej, oddech uwiązł jej w gardle na widok
jego twarzy. Był bardziej przystojny niż można sobie wyobrazić, miał oczy tak
czyste i niebieskie, że zdawały się jarzyć. Czupryna czarnych, błyszczących
włosów spadała na czoło i ostro kontrastowała z opalona skórą.
Zanim mogła się ruszyć, owinął swoje szczupłe, muskularne ciało wokół
niej jak ochronny płaszcz, osłaniając ją kiedy potwory zaatakowały.
Erin mogła poczuć uderzenie, które przyjął na siebie poprzez wibracje
które przeszły z jego ciała do jej. Nie wiedziała jak wytrzymał ten ból. Jak
utrzymał ją w objęciach.
Jedyne co wiedziała to to, że jest mu wdzięczna. Wdzięczna za siłę i moc
jego obecności. Wdzięczna, że tuli ją tak delikatnie i że nie była dłużej sama ze
swoimi koszmarami.
Ciepły, korzenny zapach jego skóry uspokajał go. Instynktownie owinęła
ramiona wokół jego szczupłego, opancerzonego pasa i trzymała się go, bojąc się
pozwolić mu odejść. - Dziękuję. - Szepnęła z drżeniem. - Dziękuję ci za
przyjście.
Widziała zmieszanie w jego wzroku, kiedy spojrzał na nią marszcząc
brwi. Wtedy jego twarz stwardniała, jego oczy zamieniły się w lód.
- Mam cię, akribos. - Wyszeptał cicho, jego głęboki, akcentowany głos
owinął się wokół jej zmysłów jak potężna fala przypływu. Kojący,
rozgrzewający. - Nie pozwolę, żeby wąż Skotos cię zabrał.
Wierzyła w to, dopóki nowy potwór nie chwycił jej w pasie kamienną
macką. Krzyknęła, kiedy wyrwał ją z rąk wybawcy.
Mroczny rycerz stworzył z powietrza miecz i ścigał ich przez mroczne
pieczary. Patrzyła jak uchyla się przed innym kamiennym potworem, jak
dosłownie biegał po ścianach żeby do niej dotrzeć. Przeskoczył przez niosącą ją
rzecz, wylądował przed nimi i odciął drogę ucieczki potworowi.
Istota złapała go w pasie i kopniakiem wysłała wysoko na ścianę.
V’Aidan nie wydawał się poczuć w ogóle bólu, kiedy ześlizgiwał się w
dół po ścianie. Zaroiło się nad nim więcej potworów, ale zaczął walczyć. Jego
twarz była maską determinacji dopóki nie stanął nad ich ciałami silny i
zwycięski.
Zmrużył oczy patrząc na istotę która ją trzymała, wyciągnął rękę do
przodu, i czerwony błysk strzelił w potwora roztrzaskując go.
Wtedy rycerz chwycił Erin w ramiona, wziął ją na ręce i pobiegł z nią
przez ciemność.
Erin oplotła swoje ramiona wokół jego szyi i trzymała się ze wszystkich
sił. Wciąż mogła słyszeć krzyk węża.
- Będę ją mieć V’Aidan! Będę mieć was dwoje!
- Nie słuchaj, - powiedział V’Aidan . - Zamknij oczy. Pomyśl o czymś
spokojnym. Myśl o szczęśliwych wspomnieniach.
Tak zrobiła i co dziwne, najbardziej pocieszającym co mogła sobie
wyobrazić były uderzenia jego serca, które czuła na swoim policzku. Głęboki
akcent jego głosu.
- V’Aidan! - głos kobiety-weża odbijał się echem w jaskini. - Zwróć mi ją
albo sprawię, że będziesz marzył o tym żeby nigdy się nie narodzić!
Zaśmiał się gorzko. - Czy kiedykolwiek życzyłem sobie czegoś innego? -
mruknął pod nosem.
Nagle ściana przed nimi pękła, wylewając z siebie więcej potworów.
Oddaj ją nam V’Aidan - zażądał duży, szary jaszczuro-mężczyzna - albo
zobaczymy jak płacisz swoim ciałem.
Ciągle trzymał ją blisko V’Aidan rzucił się do ucieczki, ale nie mógł.
Byli otoczeni.
- Daj nam ją. - Zaskrzeczał stary smok, wyciągając pazury. Ona może
nakarmić nas wszystkich.
Erin wstrzymała oddech kiedy zobaczyła niezdecydowanie w oczach
swojego rycerza.
Drogi Panie, zamierzał ją oddać.
Serce jej waliło, dotknęła jego twarzy, jej palce pogłaskały jego twardą,
wyrzeźbioną szczękę. Erin nie chciała żeby dostały ją potwory, ale w środku
rozumiała jego niechęć do dalszej pomocy. W ogóle jej nie znał. Nie było
powodu dla którego miał by się narażać.
On nie jest prawdziwy.
To sen.
Szeptała te słowa w umyśle. Jednak oprócz tak wielu snów, ten wydawał
się taki prawdziwy. Czuła się tak realnie.
I miała nienaturalne pragnienie aby go chronić.
- Wszystko w porządku. - Wyszeptała. - Nie chcę żebyś został zraniony.
Mogę z nimi walczyć sama.
Jej słowa zdziwiły go i zaskoczyły.
Potwory ruszyły.
- Uwolnij ją V’Aidan albo umrzesz. - Wysyczał człowiek-jaszczurka.
Erin poczuła delikatny dotyk gdy rycerz przesunął palcami po boku jej
szyi, wywołując dreszcze na całym jej ciele.
Jego spojrzenie wyrażało potrzebę i udrękę.
- Nie dostaną cię. - Wyszeptał. - Zabiorę cię tam gdzie cię nie dosięgną. -
Pochylił głowę i zawładnął jej ustami.
Gorąca namiętność jego pocałunku odebrała jej oddech.
Senne potwory rozpływały się w oparach chmur, aż nic wszystko
zniknęło.
Nie było jaskini. Nie było krzyków.
Nic.
Nic z wyjątkiem ich dwojga i nagłej potrzeby którą miała w sobie, żeby
posmakować go więcej.
Zamykając oczy, Erin wdychała ciepły, męski zapach skóry V’Aidana.
Zagarniał jej usta z namiętnością kiedy jego język napotkał jej, a jego zęby
delikatnie skubały jej wargi.
Teraz to był sen.
On był snem.
Doskonały, błogi moment wart delektowania się.
Słyszał, że warczy jak dzika bestia kiedy jego wargi podążały tropem
wzdłuż jej szczęki do szyi. Liżąc. Smakując. Zwiększając jej pożądanie.
Każde zakończenie nerwowe jej ciała paliło pod jego dotykiem. Płonęła
dla niego. Jej piersi nabrzmiały, chcąc poczuć pociągnięcia jego języka przez
naprężone szczyty gdy trzymał ją w ramionach. Jej dusza drżała z bolesnej,
żądającej potrzeby.
Podniósł głowę, aby na nią spojrzeć i wtedy reszta sceny wypełniła się.
Oboje stali na zewnątrz jaskini, na jasnym, rozświetlonym księżycową poświatą
pagórku.
Spokój chwili zrelaksował ją. Poczuła zapach wilgotnej sosny wokół nich,
usłyszała wilgotne bulgotanie pobliskiego wodospadu.
Ubrania spłynęły z ich ciał kiedy kładł ją na dziwnie miękkiej ziemi. Mech
pod nią był miększy niż chmura co mocno kontrastowało z twardością
naciskających na nią mięśni.
Ten sen podobał się jej dużo, dużo bardziej.
- Jesteś wspaniały. - Wyszeptała, patrząc na jego eleganckie, długie,
ciemne włosy opadające wzdłuż jego twarzy. Jego ciało było szczupłe, pięknie
wyrzeźbione i nieskazitelne. Nigdy nie widziała lepiej wyglądającego
mężczyzny.
Sięgnęła i zbadała ostry łuk brwi nad jego srebrno-niebieskimi oczami. Ich
kolor był tak intensywny, że zaparło jej dech.
Potem przeciągnęła palcami po zaroście na jego policzku, aż do twardej,
wyrzeźbionej szczęki. Była mu tak wdzięczna. Tak szczęśliwa, że trzymał ją po
przerażeniu jakiego doznała przez potwory.
Pierwszy raz od tygodni czuła się bezpieczna. Chroniona.
I to wszystko zawdzięczała jemu.
V’Aidan ujął jej dłoń w swoją i przyglądał się jej palcom jakby nigdy nie
widział niczego im podobnego. Było w jego spojrzeniu tyle delikatnego, czułego
światła, nie mogła pojąć co je spowodowało.
Z jękiem tak głębokim, że wibracje poczuła w sobie, przysunął jej rękę do
swoich warg i przesunął językiem po linii jej dłoni. Jego język gładził jej ciało w
subtelnej pieszczocie, gdy zęby delikatnie przygryzały palce i dłoń. Zamknął
oczy, wydawał się smakować samą istotę jej skóry, jej dotyk. Jej smak.
Erin zadrżała widząc gorący wyraz jego twarzy gdy znowu ją pocałował.
Jego ręce wędrowały przez jej ciało, głaszcząc i poznając, ucząc się każdej jej
części, podsycając ogień w jej ciele, aż nie poczuła, że może ją całkowicie
pożreć.
Przesunął ustami z jej ust, w dół jej ciała, aż do piersi. Erin syknęła z
przyjemności. Dłonią delikatnie chwycił jej pierś, tak aby móc posmakować jej
szczyt. Zataczał kręgi językiem kiedy znowu zawarczał. Nigdy nie widziała
mężczyzny, który czuł by tyle przyjemności z prostego smakowania kobiety.
V’Aidan był niebem. Czystym i prostym niebem. Perfekcyjnym,
uważnym kochankiem. To było jakby umiał czytać w jej myślach i wiedział
dokładnie gdzie i jak chce być dotykana.
Jego erekcja naciskała na jej biodro kiedy jego ręka odnalazła ogień
między jej udami. Rozkładając dla niego szerzej nogi, Erin przebiegła dłońmi po
mięśniach jego pleców, mięśni napinających się i rozluźniających z każdym
zmysłowym ruchem jaki robił.
Przesunęła usta do jego gardła, smakowała soli z jego skóry. Dreszcz
przeszedł przez jego ciało wywołując u niej uśmiech, że daje mu przyjemność.
Nigdy przedtem w snach które miała nie była z taką łatwością z
mężczyzną. To był pierwszy raz kiedy kochała się bez zmartwienia czy jej
kochanek nie dopatrzy się niedoskonałości w jej ciele. Jeżeli jakimś sposobem
nie byłaby dla niego wystarczająco dobra.
Jej senny kochanek sprawiał, że czuła się wyjątkowa. Sprawiał, że czuła
się kobieca i seksowna. Gorąca. Godna pożądania.
Wstrzymała oddech kiedy wsunął palce w jej wilgotne loczki w złączeniu
jej ud, rozdzielił obolałe z pożądania fałdy ciała aż mógł wślizgnąć swoje długie,
smukłe palce głęboko w nią. Palący ogień przeszył jej wnętrze.
Jęcząc z rozkoszy jego dotyku, wplotła dłonie w jego jedwabiste włosy i
przyciągnęła go bliżej.
Głaskał i badał jej ciało swoimi palcami, kiedy jego usta magicznie
pieściły jej piersi. Moc jego dotyku, uczucie nacisku doskonałych, muskularnych
mięśni…
To było więcej niż mogła znieść.
Odchylając głowę do tyłu, krzyknęła kiedy przeszły przez nią wstęgi
ekstazy. Ciągle dawał jej przyjemność. Nie zwolnił dopóki nie targnął nią
ostatni, mocny dreszcz.
Zdyszana i słaba, chciała sprawić mu przyjemność którą on zaoferował jej.
Chciała spojrzeć mu w oczy i patrzeć jak on też osiąga szczyt.
Przewracając go na plecy, Erin przebiegła dłońmi w dół jego
perfekcyjnych, opalonych ramion, klatki piersiowej, brzucha, bioder, aż
przeczesała ciemne, kręcone loki między nogami. V’Aidan zassał gwałtownie
powietrze między zębami kiedy przebiegła ustami po jego umięśnionej klatce
piersiowej do twardego jak skała brzucha.
Przesunęła rękoma po jego nagim ciele, ujęła jego twardy trzonek w dłoń.
V’Aidan zadrżał w jej ramionach.
Przyjemność jaką ujrzała na jego twarzy przyprawiła ją o dreszcz emocji,
kiedy powoli zaczął kołysać się między jej dłońmi.
Przykryła go swoimi rękom, delektując się aksamitnym dotykiem
pulsującym między jej dłońmi. Przebiegł palcami po jej włosach. Mięśnie jego
szczęki napięły się kiedy spojrzał jej w oczy w chwili kiedy pieściła jego
członka.
- Kocham twoje dłonie na mnie. - Westchnął głębokim, ochrypłym
głosem. - Kocham twój zapach. Sposób w jaki odczuwasz.
Ujął jej podbródek w dłonie i patrzył na nią jakby chciał jej powiedzieć, że
pragnie jej bardziej niż smok. To było prymitywne i gorące i to ukradło jej serce.
W tym momencie wiedziała, że ją weźmie. Weźmie ją w sposób w jaki
nigdy nikt jej nie wziął.
Przeczesując jego włosy, nie mogła na to czekać. Chciała żeby ją posiadł.
Jego oczy migotały dziko, warknął chwytając jej usta w swoje. Pocałował
ją tak namiętnie, że znowu zwilgotniała. Przeturlał się z nią w ramionach i
ponownie przycisnął jej plecy do miękkiego jak chmura mchu.
Przesunął kolano w górę, między jej uda i rozłożył jej nogi szeroko, kiedy
ułożył swoje ciało na jej ciele. Dygotała w oczekiwaniu.
- Tak, V’Aidan. - Szepnęła, wypychając biodra w oczekiwaniu. - Wypełnij
mnie.
Jego oczy były dzikie i zaborcze. Wszedł w nią.
Erin jęknęła czując jego twardość w sobie. Nigdy nie czuła niczego
lepszego niż cała jego siła i moc które ją otaczały. Wypełnił ją całkowicie. Kiedy
zaczął się w niej poruszać, obawiała się, że zemdleje z rozkoszy.
Dotykał ją w sposób w który żaden mężczyzna wcześniej jej nie dotykał.
Jakby była skarbem. Jakby była jedyną istniejącą dla niego kobietą.
Jego ruchy były dzikie, kiedy naciskał na nią. Powoli, Głęboko. Mocno.
Owinęła nogi wokół jego, przesuwając je w górę i w dół, aby poczuć
pieszczotę włosów na jego nogach.
Pochylił głowę i złapał jej pierś w swoje usta, drażnił ją bezlitośnie w rytm
poruszającego się ciała. Jęknęła z głębi gardła, przyciągając jego głowę do
siebie.
Potem oparł się na nogach, tak aby móc na nią patrzeć. Erin przełknęła
ślinę widząc go nad sobą, gdy spojrzała w jego niesamowite srebrno-niebieskie
oczy. Przytrzymywał jej nogi w rękach kiedy wchodził w nią jeszcze głębiej.
Jego uderzenia były prymitywne, gorące i kuszące. Przedzierał się przez
nią, wybijał przyjemność tak intensywną, że przechodziła przez nią falą od
pleców w dół do palców.
V’Aidan oblizał wargi obserwując ją, kiedy ona patrzyła na niego. Erin nie
mogła się poruszyć. Jego oczy ją paraliżowały. Jedyne co mogła robić, to
patrzyć na niego. Czuć go, głęboko, twardego w jej wnętrzu.
Widziała przyjemność odbijającą się w jego oczach, widziała jak się nią
delektuje. Kiedy spojrzała w dół, w miejsce gdzie byli połączeni, zadrżała.
- Jesteś moja, Erin. - Powiedział przez zaciśnięte zęby, wbijając się
jeszcze mocniej i głębiej w nią, podkreślając te słowa.
Wziął ją w ramiona i tulił ją do piersi jakby była bezcennym skarbem.
Erin przytuliła się do niego w chwili w której poczuła, że jej przyjemność
rośnie jeszcze bardziej. Dookoła rozbłysły rozżarzone do białości iskry kiedy
ponownie doszła w jego ramionach. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i
krzyczał dołączając do niej.
Leżała spokojnie kiedy cały zadrżał. Oddychał ciężko, nie ruszał się przez
kilka minut.
Odsunął się na bok, spojrzał na nią. - Jestem z tobą akribos, - wyszeptał. -
Zawsze będę z tobą.
Dziwna, ciężka fala przebiegła przez nią. Zamknęła oczy. Mimo wszystko,
ciągle mogła czuć i rozumiała co się dzieje.
V’Aidan wciągnął ją na swoją pierś leżąc na plecach. Czuła jak jego ręce
suną po jej ciele, podczas gdy wdychała świeży, męski zapach jego skóry.
Nawet przez sen czuła go blisko siebie i wiedziała, że strzeże jej, broni ją
przed innymi. Pierwszy raz od tygodni odpoczywała w pełnym spokoju i
wygodzie.
- Śpij Erin. - Powiedział cicho. Skot nie mogą cię tu dosięgnąć. Nie
pozwolę im.
Erin uśmiechnęła się przez sen. Jednak kiedy ciemność przyszła po nią
ponownie, dziwny głos rozległ się w jej głowie.
Kto teraz stwarza dla ciebie większe zagrożenie Erin? Krysti’Ana czy
V’Aaiden?
ROZDZIAŁ 2
Erin budziła się powoli. Leżała płasko na plecach poza swoim boksem.
Przez sekundę nie mogła się w ogóle poruszyć, ale powoli jej ciało znowu
zaczynało funkcjonować.
Pierwszą rzecz jaką zobaczyła, była zmartwiona mina Chrrisy.
Drugą, dwóch sanitariuszy siedzących obok niej. Jej szef, wraz z kilkoma
pracownikami, stał na uboczu marszcząc brwi. Mina Johna mówiła, że jedyne o
czym myślał to ile papierkowej roboty go czeka w związku z całą tą sytuacją.
- Co się stało? - Zapytała Erin.
- Zemdlałaś. - Powiedziała Chrissy. - To wyglądało jakbyś zamarzła, albo
coś.
Erin zakryła twarz rękoma czując zawstydzenie. To właśnie było jej
szczęście, mieć najbardziej erotyczny sen w całym swoim życiu, mając za
świadków połowę pracowników biura.
O Boże, zastrzelcie mnie!
- Jak się czujesz? - Zapytał sanitariusz po prawej, pomagając jej usiąść.
- Czuję się… - Zawahała się. Czuła się niesamowicie. Lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej.
- Proszę Pani? - Nalegał sanitariusz. - Wszystko w porządku?
Erin kiwnęła głową, desperacko próbując utrzymać przy sobie obraz
A’idana, ale blakło i pozostawiało dziwne uczucie osamotnienia. - W porządku,
naprawdę.
- No nie wiem. - Powiedziała Chrissy. - Ostatnio często zachowuje się
dziwnie. Nie sypia. Może krótki pobyt w szpitalu, gdzie mogła by pospać…
- Chrissy! - Ucięła Erin. - Co próbujesz zdziałać?
- Pomóc ci. Może mają coś co pozwolić ci przespać całą noc.
- Nie potrzebuje snu. - Powiedziała, zdumiona prawdziwością tych słów. -
Czuję się całkowicie wypoczęta.
Sanitariusz spojrzał na Chrissy. - Jej parametry są w normie. Jeżeli mówi,
że czuje się dobrze, to czuje się dobrze. - Podał Erin formularz zwalniający. -
Podpisz to i jesteś wolna, jednak gdybym był tobą poszedł bym do swojego
doktora, tak na wszelki wypadek.
Chrissy rzuciła jej spojrzenie pełne zwątpienia.
- Czuje się dobrze Chrissy. - Zapewniała Erin, podpisując zwolnienie.
Mimo to John powiedział żeby poszła do domu i wzięła sobie wolne do
końca tygodnia.
Kompletnie zawstydzona Erin nie zaprotestowała kiedy sanitariusze
wyszli. Po prostu zebrała swoje rzeczy i wyszła z budynku na parking.
Chrissy poszła za nią do samochodu. - Posłuchaj, zanim John wyszedł na
kawę, a ty zemdlałaś miałam ci powiedzieć, że mój chłopak jest psychologiem,
specjalizującym się w zaburzeniach snu.
Erin zatrzymała się przy swoim zielonym Escorcie. Dziwne, że Chrissy
nie wspomniała o tym wcześniej, ale to wyjaśniało dlaczego była taka
zainteresowana snami Erin odkąd tylko się zaczęły. - Naprawdę?
- Tak. Nazywa się Rick Sword i opowiadałam mu o tobie. Powiedział, że
myśli że może ci pomóc. - Chrissy podała jej szorstką, ciemno szarą wizytówkę.
- Naprawdę myślę, że powinnaś do niego zadzwonić.
Erin przyjrzała się kartce. W tym momencie czuła się lepiej niż w całym
swoim życiu, ale może powinna do niego zadzwonić, tak na wszelki wypadek,
gdyby koszmary powróciły.
- Dzięki. - Powiedziała Erin wsiadając do samochodu. - Może tak właśnie
zrobię.
Chrissy patrzyła na nią z zewnątrz samochodu i wyartykułowała ustami
zadzwoń do niego.
Erin pomachała do niej, a potem ruszyła do domu. Jednak kiedy jechała
przez centrum wcale nie czuła jakby wracała do swojego apartamentu sama.
Szczerze mówiąc czuła się dość dziwnie. Mogła niemal poczuć obecność
V’Aidana. Mogła by przysiąść, że czuje męski zapach drzewa sandałowego,
który przyległ do jej skóry, poczuć go w myślach.
- To był tylko sen. - Powiedziała na głos.
Mimo to, sen był niesamowity. Tak realistyczny. Tak żywy i erotyczny.
Tak niesamowicie satysfakcjonujący.
Zatrzymała się na czerwonym świetle i zerknęła na wizytówkę leżącą na
siedzeniu pasażera.
Zanim się mogła rozmyślić, chwyciła komórkę i zadzwoniła do dr
Sworda.
Jego recepcjonistka natychmiast przełączyła ją, kiedy skierowała
samochód w kierunku autostrady.
- Panno McDaniels. - Powiedział niecierpliwie. - Chrissy dużo o Pani
opowiadała. Bardzo chciałbym z panią pomówić jeżeli ma pani czas.
Coś ją zmusiło do zaakceptowania tego. - Tak, pewnie. Kiedy?
- Co robisz w porze lunchu?
Erin roześmiała się nerwowo. - Zgaduje, że „spotykam się z tobą” jest
właściwą odpowiedzią.
Odpowiedział jej śmiech. - Wiesz co. Dlaczego nie spotkamy się w
publicznym miejscu za pierwszym razem? To ułatwia ludziom rozmowę. Lubisz
Restaurację Thomsonów przy Pięciu Punktach?
- Okey. O której?
- Co powiesz na teraz? Powinni już otwierać.
- Brzmi jak dobry plan. Będę za pół godziny.
- Dobrze. Będę czekać.
Erin skręciła na autostradę i ruszyła na spotkanie.
Gdy dotarła do centrum handlowego zaparkowała swój samochód przed
uroczą restauracją specjalizująca się w muzyce jazzowej i czeskim jedzeniu i
weszła do środka.
W mrocznym wnętrzu było tylko kilka osób, wszyscy siedzieli przy
stolikach. Dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała zapytać doktora jak
wygląda.
- Eirin?
Odwróciła się, żeby zobaczyć wysokiego, przystojnego mężczyznę około
czterdziestki, który wszedł za nią drzwiami.
- Tak?
- Rick Sword. - Powiedział, wyciągając do niej rękę.
Potrząsnęła nią. - Miło mi cię poznać.
- Tak. - Powiedział ze spokojnym uśmiechem. - Tak. Mi także.
Załatwił im stolik na tyłach restauracji, kiedy siadali i składali
zamówienie, słuchał jak opowiada mu o swoich koszmarach.
Z początku Erin czuła się trochę zdenerwowana, ale kiedy w trakcie
opowieści wydawał się jej nie oceniać, dodała więcej szczegółów.
- Ten koleś, V’Aidan, był tam i nazwał tego potwornego węża Skotos. -
Przerwała mieszając słonką w Coli. - Prawdopodobnie myślisz, że jestem
szalona.
- Prawie. - Powiedział, jego niebieskie oczy były szczere. - Prawdę
mówiąc, jestem zafascynowany. Powiedz mi, słyszałaś o Skotich wcześniej?
- Nie. Nigdy.
- Hmmm, interesujące.
Zmarszczyła brwi gdy zrobił kilka notatek w padzie, który miał ze sobą. -
Dlaczego?
- Cóż, one są częścią historii. Powiedz mi, uczęszczałaś w college na
zajęcia z greckiej cywilizacji i mitologii?
- Nie. Naprawdę nie. Mam na myśli, że przerabialiśmy w liceum grecki
panteon i musiała przeczytać „Odyseje” i „Edypa”, ale to wszystko.
- Hmmm. - Mruknął, jakby to także wydawało mu się interesujące.
- Dlaczego pytasz?
- Zastanawiałem się jak idea Skotich została zaszczepiona w twojej
podświadomości.
Dziwny ton w jego głosie zaniepokoił ją. - Co ty mówisz, oni istnieją?
Roześmiał się. - To zależy czy wierzysz w starożytnych greckich bogów.
Jednak były one częścią tamtej kultury. Były one, z braku lepszego określenia,
demonami koszmarów. Nawiedzały ludzkie sny by móc wysysać z nich uczucia i
twórczy potencjał. To czyniło ich tym silniejszymi im więcej tego w sobie
miałaś.
- Jak wampiry energetyczne?
- Coś w tym rodzaju. W każdym razie, legenda mówi, że nawiedzali dusze
kilka razy w ciągu jej życia, a później przenosili się dalej. Tak starożytni
tłumaczyli sobie koszmary. Podobno, Skotosi od czasu do czasu przyczepiali się
do konkretnej ofiary i nawiedzały ją w kółko i w kółko, aż ta osoba oszalała.
Dreszcz przebiegł jej w dół kręgosłupa. Brzmiało to trochę za bardzo jak
to co przydarzyło się jej. - Więc, jak ten ktoś pozbywał się Skotosów?
- Według legend, nie mógł się ich pozbyć.
- Mogę z nimi walczyć?
Potrząsnął głową. - Nie. Jednak antyczni Grecy wierzyli w idealną
harmonię. Jeżeli masz złego Skotosa, to masz także życzliwego Oneroi, który
walczy z nimi za ciebie.
- Oneroi?
- Wierzyli, że byli dziećmi boga snu, Morfeusza. Byli obrońcami ludzi i
bogów. Niezdolni do odczuwania emocji, spędzali wieczność broniąc ludzi we
śnie. Ilekroć Skotosi przyczepiali się do człowieka, i wysysali z nich zbyt dużo,
pojawiał się Oneroi i ratował człowieka z ich szponów.
- Jak V’Aidan mnie.
- Na to wygląda.
- A Scotosi, skąd pochodzą?
- Byli dziećmi Phobetora, boga zwierzęcych kształtów. Jego imię oznacza
„przerażający”, stąd ich panowanie nad koszmarami.
- Więc Skotos i Oneroi są powiązani?
Kiwnął.
- Fascynujące. - Powiedziała, rozmyślając nad swoją nową wiedzą.
Niejasno przypominała sobie groźby Skotich wobec V’Aidana. Czy to
możliwe, że w jakiś sposób naprawdę przeniknęły do jej snów? Czy V’Aidan i
reszta mogli być prawdziwi?
To było niedorzeczne, ale jednak…
Jej twarz spłonęła rumieńcem. Jeżeli byli prawdziwi to miała jedno nocną
przygodę z idealnym nieznajomym.
- Doktorze Sword - Zapytała poważnie. - pan wierzy, że oni istnieją?
Jego jasne, niebieskie spojrzenie wyrażało znużenie. - Młoda damo,
widziałem takie rzeczy w życiu, że każdy by przedwcześnie posiwiał. Dawno
temu nauczyłem się, żeby nie ignorować żadnej możliwości. Osobiście uważam,
że idea Greckich bogów nawiedzających sny jest wysoce niepokojąca.
Jej twarz zróżowiła się jeszcze bardziej. - Zapewniam cię, nie czujesz się
w połowie tak zaniepokojony jak ja.
Uśmiechnął się. - Przypuszczam, że nie. - Sięgnął do małego, skórzanego
etui przy pasku i wyciągnął Palmtopa. - Powiem ci coś, Dlaczego nie umówimy
się w przyszłym tygodniu, żeby zarejestrować twoje sny? Możemy podłączyć cię
do naszych maszyn, uśpić cię na długo i obserwować twoje fale mózgowe. Może
to nam dać naukową wskazówkę co się dzieje.
Skinęła głową z wdzięcznością. - To brzmi o całe niebo lepiej niż Greccy
bogowie i demony wolno biegający po moich snach.
V’Aidan usiadł wysoko nad oceanem, przysiadł na niewielkiej półce
skalnej która ledwie mieściła jego wysokie ciało. Przychodził w to miejsce
odkąd tylko sięgał pamięcią. Nawet kiedy był dzieckiem, dawno u zarania
dziejów.
To tu przyszedł po przebyciu rytuału, który pozbawił go odczuwania
emocji i współczucia. To tu odpoczywał, czekając aż ból egzystencji zniknie, a
pojawi się odrętwienie w którym przysiągł żyć.
Tutaj, w swoim ulubionym miejscu, mógł słyszeć wycie fal, patrzyć na
bezmiar wody i czuł się dziwnie spokojny.
Tylko, że spokój odszedł. Rozwiał się.
Coś dziwnego się z nim stało, kiedy kochał się z Erin. To było jakby
zostawił część siebie w Erin.
Nawet teraz mógł ją czuć. Jeżeli zamknąłby oczy, mógł by nawet
powiedzieć co ona teraz czuje.
Co gorsza, pragnął ją w niepohamowany sposób. Chciał z nią być znowu,
poczuć jej kojący dotyk na skórze. Nigdy nie czuł tyle łagodności, a teraz kiedy
poczuł…
- Złamałeś zasady, prawda?
Zacisnął zęby słysząc głos Winka ponad sobą. Spoglądając w górę,
napotkał dwoje dużych, dociekliwych oczu, które wpatrywały się w niego z
zainteresowaniem.
Wink był ostatnim bogiem jakiego chciał w tym momencie widzieć. Syn
Nyx, bogini nocy i Erebusa, uosobienia pierwotnej ciemności, Wink technicznie
był stryjecznym dziadkiem V’Aidana i jednym z najstarszych bogów; jednakże
zachowywał się jak człowiek przed okresem dojrzewania. Jego młodzieńcza
twarz zawsze była promienista i jasna, a jego długie, brązowe włosy leżały
splecione na plecach.
Najbardziej irytujące w Winku było to, że kochał psocić i wiecznie robił
sobie żarty z dzieci Mysty.
- Nic nie zrobiłem.
- Oh, daj spokój V. Słyszałem jak twoi bracia rozmawiali o tobie.
Powiedzieli, że zabrałeś im człowieka i zniknąłeś. No, daj mi trochę tego brudu.
- Odejdź.
Wink uśmiechnął się na to. - Więc zrobiłeś coś. Ooooh, i to musi być
dobre jeżeli trzymasz to w sekrecie.
V’aidan wpatrywał się w ocean wirujący poniżej. - Nie masz nic lepszego
do roboty? Jak na przykład zamęczanie bogów, którzy już są tobą podirytowani?
Wink uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Sarkazm. Ktoś tu przebywał z
ludźmi zbyt długi czas.
V’Aidan nie odpowiedział.
Nie musiał. Wink zbliżył się do jego ramienia i zaczął węszyć jak
szczeniak w brudnych skarpetkach. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy się cofnął. -
Jesteś na mnie zirytowany, prawda?
- Nie mogę czuć irytacji i ty dobrze o tym wiesz.
Nie zadziałało. Wink unosił się wokół V’Aidana. Jego czy były większe
niż spodki. Chwycił V’Aidan za podbródek i zajrzał mu w oczy. - Mogę
zobaczyć emocje w tobie, wirujące, mieszające się. Jesteś wystraszony.
V’Aidan wyrwał podbródek z uchwytu Winka i odepchnął go. - Z całą
pewnością nie jestem. Niczego się nie boję. Nigdy się nie bałem i nigdy nie będę
się bał.
Wink uniósł brwi. - Cóż za gwałtowne zaprzeczenie. Twój rodzaj nigdy
nie czuje takiej pasji kiedy mówi, a jednak ty czujesz.
V’Aidan odwrócił wzrok, jego serce waliło. Poczuł dziwny uścisk paniki
w piersi. Przypomniał sobie jeden moment, całe wieki temu, gdy był dzieckiem i
ośmieli się zadać nieodpowiednie pytanie.
- Afrodyto, czemu nie mogę czuć miłości?
Bogini śmiała się z niego. - Jesteś dzieckiem Myst, V’Aidanie. Ona nie
posiada formy, kształtu. Jest pusta. Najlepsze na co możesz liczyć to ulotne
uczucia, stłumione emocje, ale miłość… miłość jest stała, wieczna i poza twoim
zrozumieniem i pojęciem.
- Dlaczego więc mogę czuć taki ból?
- Ponieważ to, jak ty, jest ulotną ułudą. Jak wielki ocean to opada i wznosi
się, wzrastając do tytanicznych proporcji i opadając do nicości. To nigdy nie
trwa długo.
Na przestrzeni wieków dowiedział się, że bogini myli się co do bólu. On
również był wieczny. Nigdy nie odszedł.
Nie zniknął, dopóki pierwszy raz nie trzymał w ramionach Erin.
Zamknął oczy, nie rozumiał tego. Co ona z nim zrobiła?
Wink szturchnął go w ramię. - No weź V, powiedz mi dlaczego jesteś w
takim stanie.
Spojrzał na swojego stryjecznego dziadka. Zaufanie było równie obce
V’Aidanowi jak miłość. Mimo to potrzebował doświadczenia Winka. Wink
istniał dłużej i miał większa wiedzę niż on. Być może Wink mógłby mu dać
jakąś wskazówkę. - Jeżeli powiem ci co się stało musisz przysiąść na Rzekę
Styx, że nie powtórzysz tego nikomu. Nikomu.
Wink przytaknął. - Hades może skuć mnie łańcuchami w Tartarze,
przysięgam na Styx, że nigdy nie wypowiem ani jednego słowa z tego co mi
powiesz.
V’Aidan nabrał powietrza i zebrał się aby wyjawić sekret. - Uprawiałem
seks ze śmiertelniczką.
Wink uniósł brwi i uśmiechnął się. - Miłe, prawda?
- Wink!
- Przecież tak jest. Gorąco to polecam. - Wink przerwał podejrzliwie. - To
była kobieta czy mężczyzna?
- Kobieta oczywiście. Co to za pytanie!
- Bardzo wścibskie i zgodne z moją czarującą osobowością.
V’Aidan przewrócił oczami. Teraz rozumiał co inni bogowie mieli na
myśli mówić, że Wink jest wrzodem na tyłku.
- Więc, - kontynuował Wink - była chociaż dobra?
Przypływ pożądania przeniknął V’Aidana, kłując go w pachwinę gorącem
na samo jej wspomnienie. Nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Było osobiste i
to nie była sprawa Winka.
- Osądzając po wyrazie twojej twarzy, zgaduje że tak.
V’Aidan warknął na swojego stryjecznego dziadka i spróbował zmienić
temat. - W każdym razie, coś się wydarzyło.
- Coś?
- To mnie w jakiś sposób zmieniło.
Wink prychnął. - To głupota. Gdyby sypianie ze śmiertelnikami zmieniało
bogów to lepiej nie mówić czym był bym teraz. A co do Zeusa…
V’Aidan zignorował jego słowa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
nieustannie chciał zobaczyć Erin ponownie. Poczuć jej ręce na sobie.
Łaknął jej czułości.
Pragnął jej ciepła.
Musiał ją mieć.
- V’Aidan!
Wink zbladł słysząc głos Hypnosa. Hypnos był jednym bogiem, który
miał władze nad resztą bożków snu. Prędzej czy później każdy przed nim
odpowiadał.
- Uh-oh. - Wyszeptał Wink. - Wygląda na wkurzonego. - Wink zniknął,
zostawiając V’Aidana samego przed twarzą wkurzonego boga.
V’Aidan spojrzał w gór e, ponad jego głową zobaczył twarz starca
wykrzywioną w grymasie niezadowolenia. Nigdy jednak nie widział u niego
innego wyrazu twarzy. - Dla mnie on wygląda zawsze tak samo.
- V’Aidan. -Zawarczał Hypnos. - Nie zmuszaj mnie żebym zszedł tam po
ciebie.
V’Aidan prychnął w odpowiedzi. Jeżeli Hypnos myślał, że go wystraszy
będzie musiał wymyślić coś innego. V’Aidan już dawno nauczył się obojętności.
Wznosząc się ponad klif wyszedł na spotkaniu bogu, który powodował, że
Skotos i Oneroi drżeli ze strachu. Tylko on jeden mógł sprawić, że czuli
prawdziwe emocje.
V’Aidan nie czuł nic kiedy podszedł do starca.
- Uwiodłeś śmiertelniczkę w jej śnie.
Oskarżenie zawisło między nimi, kiedy V’Aidan wpatrywał się w niego.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Nic nie odpowiedział. Co mógł powiedzieć? Popełnił zakazany czyn. Inni
bogowie mogli brać ludzi kiedy chcieli, jego rodzaj nie mógł.
Nie był pierwszym który łamał to prawo. Jednak, nie był na tyle głupi
żeby myśleć, że Hypnos będzie dla niego łaskawy.
Nie był ulubionym synem.
- Znasz nasze zasady. - Powiedział Hypnos. - Dlaczego je złamałeś?
Ponieważ chciałem być w czyichś ramionach. Ten jeden raz. Jedną chwilę
w wieczności. Chciałem udawać, że komuś na mnie zależy.
Prawda przedarła się przez niego. Niezależnie od tego co Hypnos z nim
zrobi, aby go ukarać, było warto.
Nigdy nie zapomni tego jedynego, bezcennego momentu kiedy trzymał
Erin w swoich ramionach, a ona spokojnie spała przytulona do niego. Jej oddech
łaskotał jego pierś, zrobiła coś czego nikt wcześniej nie zrobił. Zaufała mu.
Jej ciepło wsączyło się w niego i pierwszy raz odkąd się urodził, jeżeli nie
miłość to poznał czułość. I to było na tyle.
Hynos patrzył na niego jakby czuł obrzydzenie. Nikczemny. V’Aidan
przywykł i do tego.
- Zabrać go. - Powiedział stary bóg wpychając go w ręce kata. - Zedrzyjcie
z niego ludzkie piętno i upewnijcie się, że nigdy nie zapomni bólu jaki zazna.
ROZDZIAŁ 3
Było już po północy, kiedy Erin zebrała się na odwagę żeby pójść spać.
Była przerażona co przyniosą jej sny, a jednocześnie ponownie chciała spotkać
V'Aidana. Jak bardzo to było głupie?
Nie był prawdziwy i nie było gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek będzie
miała sen w którym on będzie. Jednak ciągle marzyła o małym cudzie.
Padła w objęcia Morfeusza, pozwalając, aby zmęczenie ją pokonało.
Zamiast uczucia spadania, do którego przyzwyczaiły ją jej sny, czuła
jakby leciała wysoko nad światem.
Nikt jej nie ścigał. Nikt jej nie straszył.
To było niebiańskie, oprócz nieobecności jednego, szczególnego,
fikcyjnego kochanka.
Wzdychając Erin zobaczyła siebie we śnie, ubraną w dżinsy i top, siedzącą
na ganku na bujanej ławce, która zazwyczaj wisiała w patio domu cioci Mae.
Dzień był przepiękny, pogodny i przyjemnie ciepły z powietrzem pachnącym
kapryfolium i sosną. Spędziła tyle młodzieńczych wakacji, tu, na tej farmie w
Californijskich górach.
Bardzo za tym tęskniła.
- Co to za miejsce?
Usłyszała za sobą głęboki, akcentowany głos.
Obracając się, zobaczyła V'Aidana opierającego się o białą poręcz
werandy, jego ręce zwisały po obu jego stronach. Obserwował ją. Jego długie,
czarne włosy były związane w kucyk, a czyste, srebrne oczy wyrażały
zdystansowanie. Czarna, zapinana na guziki koszula tylko podkreślała doskonałe
umięśnienie jego ciała, a dżinsy miały podziurawione nogawki.
Z jakiegoś powodu wyglądał na trochę bladego i zmęczonego, jego twarz
była ściągnięta. Mimo to była zadowolona, że tu był.
Uśmiechnęła się do niego. - To moje ulubione miejsce z czasów
dzieciństwa. - Co tu robisz?
Wstała i podeszła do niego, ale szybko się odsunął. - Czy coś jest nie w
porządku?
V'Aidan potrząsnął głową. Nie powinien tu być. Powinien trzymać się od
niej z daleka, a jednak...
Nie potrafił.
Jak tylko zasnęła, poczuł jej kojącą obecność wokół niego.
Zdeterminowany, walczył tak długo jak mógł. Ale w końcu okazało się to
nadaremne.
Przyszedł tu wbrew swojej woli. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Jego
ciało, mimo że uzdrawiało się sto razy szybciej od ludzkiego, ciągle jeszcze było
pokaleczone i przepełnione bólem po przebytej karze. Przypomniało mu to jak
wysoką karę będzie musiał ponieść, jeżeli ktokolwiek dowie się, że tu był.
Położyła rękę na jego ramieniu. V'Aidan zamknął oczy kiedy przetoczył
się po nim ból. Jego ramiona były tak niesamowicie bolesne, ale nawet agonia
nie mogłaby ukryć gorącego, intensywnego dreszczu który poczuł pod jej
dotykiem.
- Chodź. - Przesunęła rękę w dół i chwyciła go za dłoń. Patrzył z
podziwem na ich palce splecione ze sobą. Starał się nie czuć jak gorący był jej
dotyk. Tak bardzo chciał pozbawić ją ubrania i kochać się z nią przez resztę
wieczności. - Pokarze ci. - Powiedziała.
Pozwolił jej poprowadzić się w dół po schodach werandy i przez
podwórze do starej stodoły. Kiedy szli, ręka w rękę, jej wyobraźnia go
zaskoczyła. Jej marzenia były tak żywe i wyraźne. Nigdy nie odwiedzał nikogo
kto umiał by stworzyć tak wspaniałe detale.
Uwolniła jego dłoń, aby otworzyć dobrze naoliwione drzwi stodoły i
pokazać mu gdzie w boksach wypoczywały trzy konie.
V'Aidan patrzył jak zarzuca czaprak na grzbiet pinto i podprowadziła go
do niego. Zaskoczyło go, że koń nie przestraszył się jego zapachu. Nigdy
przedtem zwierzęta w snach nie tolerowały jego obecności. Jednak brązowo-
biały pinto wydawał się kompletnie zrelaksowany w jego obecności. To
świadczyło o dużej władzy umysłu, jaki Erin ma nad tym miejscem. - Jeździłeś
kiedykolwiek? - Zapytała.
- Nie.
Pokazała mu jak osiodłać konia, a potem usiadła w siodle przed nim.
V'Aidan przytrzymał się jej tali, kiedy pchnęła konia w galop i ruszyli przez
pola.
Czucie zwierzęcia pod nim i jej w jego ramionach podczas galopu,
poruszyło go. Poczuł się wolny i prawie ludzki.
Wjechała do jeziora gdzie zsiedli, a koń zniknął w brązowej chmurze
dymu.
Erin usiadła na trawie i zaczęła zbierać kwiaty, które plotła w wianek.
Oczarowany, patrzył na jej ręce, które wplatały łodygi w skomplikowany wzór,
który zdradzał niewielkie podobieństwo do prostej korony.
Kiedy pracowała, odwrócił ją plecami do swojej piersi tak aby mógł ją
przytulić. Tylko na chwilkę.
- Jesteś niesamowicie kreatywna. - Powiedział. - To miejsce jest takie...
jak ty. - Dokończył. I takie było. Jasne, przyjacielskie, otwarte. Tu wszystko
było dobre. Wszystko było jak Erin.
Roześmiała się radośnie, a dźwięk ten przyniósł obcy komfort jego klatce
piersiowej.
- Nie bardzo.
- Tak, jesteś.
- Dlaczego stłumiłaś swoją kreatywność? - Wzruszyła ramionami.
V'Aidan oparł policzek na jej brązowych włosach i kreślił kółka na jej
brzuchu. - Powiedz mi. - Erin nigdy nie była osobą zwierzającą się innym,
jednak nagle zdała sobie sprawę, że mówi V'Aidanowi rzeczy których nie
powiedziała by nikomu innemu. - Zawsze chciałam być twórcza, ale nigdy nie
byłam w tym dobra.
- Jesteś.
- Nie. Próbowałam grać na flecie jako dziewczynka i pamiętam jak na
castingu organizowanym na przedstawienie w gimnazjum poszłam zagrać
ulubiony utwór, nie mogłam trafić w żaden z niższych tonów.
- Denerwowałaś się.
- Byłam beztalenciem.
Czuła oddech V'Aidana na szyi, kiedy trącał ją delikatnie nosem. Gorąco
przepłynęło przez nią, ściskając jej piersi.
Co takiego było w jego dotyku, że sprowadzał na nią ogień? Im bardziej
czuła jego dotyk, tym bardziej go chciała.
- Założę się, że byłabyś świetną artystką.
Erin uśmiechnęła się do niego i do pewności jaką miał co do jej
umiejętności. To była miła zmiana. - Nie potrafię narysować prostej linii za
pomocą linijki.
Wtedy ją pocałował. Głęboko i namiętnie. Jego język otarł się o jej wargi.
Wysyłając rosnące w niej fale pożądania. Jęknęła w jego usta przyciągając jego
głowę kiedy palące pragnienie przebiegało przez nią.
Przygryzł jej wargi. - Może powinnaś zostać pisarką.
- To jest to czego z pewnością nie powinnam robić.
- Czemu?
- Jestem chora na samo myśl o tym. - Zmarszczył brwi. - Dlaczego?
Erin odwróciła wzrok, kiedy przypomniała sobie ten okropny dzień. -
Byłam w collegu, chciałam zostać pisarką tak bardzo, że nie potrafię tego
wyrazić. Na przedmiocie kierunkowym mieliśmy przedstawić swój najlepszy
kawałek twórczości. Wpadłam na pomysł krótkiej historii, która w moim
mniemaniu była świetna i oryginalna. Pisałam i poprawiałam to dopóki nie
byłam pewna, że wyszło perfekcyjnie. Przedstawiłam cały zbiór dziekanowi i
czekałam na odpowiedź.
Przełknęła, kiedy przypomniała sobie jak dowiedziała się o decyzji
profesora. - Literary Jurnal wyszło parę tygodni później i były tam wszystkie
opowiadania studentów których przyjeli.
- Nie było cię tam?
Poczuła ucisk w żołądku. - Byłam. Wybrał moją historię żeby naświetlić
jak nie powinno się pisać, jeżeli chce się być traktowanym jak poważny pisarz.
Wyśmiewał każdy fragment mojej opowieści. - Jego ramiona zacisnęły się
wokół niej.
- Nie możesz sobie wyobrazić jakie to było upokarzające. Przysięgłam
nigdy więcej nie robić niczego co byłoby kreatywne. Że nigdy więcej nie włożę
całej siebie w coś co może zostać wyśmiane. - Łzy wypełniły jej oczy i zapewne
popłakałaby się gdyby V'Aidan nie odchylił jej głowy i nie przebiegł językiem
po jej policzku aż do gardła. Jego ciało łagodziło ból. Jęknęła. Było jej tak
dobrze. Jak bezpiecznym uczynił jej sny.
- Dlaczego to dla ciebie takie ważne żebym była kreatywna? - Zapytała.
Cofnął się i spojrzał na nią surowo. - Ponieważ to twoja stłumiona
inwencja twórcza przyzywała Skotich. Jeżeli ją uwolnisz, nie będą miały karmy
dla twoich koszmarów. - Brzmiało to wspaniale dopóki nie przemyślała tego.
- A co z tobą?
- Jak to, co ze mną?
- Czy jeżeli Skoti odejdą, ty także odejdziesz?
Odwrócił wzrok, a ona ujrzała prawdę. Jej serce ścisnęło się na samą myśl,
że nigdy więcej do niej nie przyjdzie. Pomimo tego, że dopiero się poznali,
potrzebowała go. Lubiła sposób w jaki się nią opiekował. Dotykał jej.
Jako wstydliwe dziecko żyła mając tylko kilkoro przyjaciół i jeszcze mniej
chłopaków. Nigdy nie była z nikim naprawdę blisko. Teraz czuła się w jakiś
sposób związana z V'Aidanem. Czuła połączenie, potrzebę bycia z nim.
- Nie chcę żebyś mnie opuszczał.
Serce V'Aidana zabolało na te słowa, które nikt nigdy wcześniej do niego
nie wypowiedział. Był jedynie użyteczny dla osób które chciały nim kierować.
Odwróciła się w jego ramionach tak aby móc patrzeć na niego i dotykać
jego twarzy. Była taka piękna.
- Czemu pragniesz mojego towarzystwa?
- Ponieważ jesteś moim obrońcom.
- Nie, nie jestem.
- Tak, jesteś. Uratowałeś mnie przed Skoti.
Przełknął. - Gdybyś zobaczyła prawdziwego mnie, znienawidziła byś
mnie.
- Jakbym mogła.
Zamknął oczy kiedy przeszły przez niego wspomnienia. Sen z nią, to
złudzenie. Nie było w tym prawdy. Co słyszał, co czuli. Wszystko to urojenia.
Chciał żeby to było prawdziwe. Po raz pierwszy w swoim życiu, chciał
czegoś prawdziwego.
- Nie wiesz nawet czym jestem. - Wyszeptał.
- Wiem. Jesteś Orenoi. Bronisz ludzi przed ich koszmarami.
V'Aidan zmarszczył brwi. Minęło dużo czasu odkąd ostatni raz znał to
określenie. - Skąd wiesz o Orenoi?
- Ktoś powiedział o nich dzisiaj i poszukałam trochę zanim wróciłam do
domu. Wiem teraz dużo rzeczy o tobie.
- Na przykład?
- Że nie potraficie odczuwać w ogóle żadnych emocji. Nie wierze w to.
- Nie?
- Nie. Jesteś zbyt delikatny.
V'Aidan był zaskoczony jej słowami. Delikatność to coś czego nigdy nie
spodziewał się usłyszeć o sobie. Hypnos śmiał by się do rozpuku na samą myśl.
- Hej. - Powiedziała nagle. - Zróbmy coś na co zawsze miałam ochotę, a
nigdy nie miałam dość odwagi.
- Co?
Spojrzała na jezioro przed nimi. - Wykąpmy się nago. - Zanim mógł
odpowiedzieć, zerwała się na nogi i ściągnęła top.
Oddech uwiązł mu w gardle kiedy zobaczył jej piersi. Jej sutki były
twarde i mógł przysiądz, że mógłby ich posmakować. Jego ciało stanęło w
ogniu, zrobił krok w jej kierunku, ale zatrzymał się gdy tylko poczuł ból z cięcia
na plecach. Gdyby się rozebrał zobaczyła by jego rany. Zobaczyła by co mu
zrobili. Nie chciał żeby kiedykolwiek się o tym dowiedziała. - Idź. - Powiedział.
- Chcę na ciebie popatrzeć.
Erin nie wiedziała skąd znalazła w sobie tyle odwagi żeby rozebrać się
kiedy na nią patrzył. Nigdy nie była tak śmiała w prawdziwym życiu. Jednak we
śnie nie miała nic przeciwko temu. Po prawdzie lubiła gorący, pożądliwy wyraz
na jego twarzy, kiedy zdejmowała dżinsy i majteczki kierując się do wody.
V'Aidan patrzył jak pływa. Patrzył jak woda opływa jej skórę. Jej piersi
błyszczały kiedy przewróciła się na plecy. I mógł zobaczyć wilgotną plątaninę
loczków między jej nogami.
Gorąco zapragną podejść do niej i rozłożyć jej nogi dopóki nie mógł by.
Odwrócił się.
- V'Aidan?
Troska w jej głosie przedzierała się przez niego. Musiał ją zostawić.
Nie mógł tego znieść, biegł przez las, ignorując agonię własnego ciała. To
było nic w porównaniu do tego co czuł w sercu.
Nagle poczuł, że się zmienia. Zobaczył, że jego dłonie tracą ludzką formę.
Czuł płonące wrażenie, kiedy jego ciało przechodziło transformację.
- V'Aidan?
Jego serce waliło, wiedział, że nie może zostać. Nie bez odkrycia przez nią
prawdy. Zamykając oczy, teleportował się z jej snu.
ROZDZIAŁ 4
Erin obudziła sie na dźwięk dzwoniącego telefonu. Głośno jęcząc,
podniosła się żeby odebrać. To była Chrissy.
- Hejka, kurczaczku. Jak się bawisz w swój wolny poranek?
Bawiła by się o niebo lepiej, gdyby ktoś jej nie przeszkodził w śnieniu,
właśnie wtedy, kiedy próbowała odnaleźć V'Aidana żeby móc zedrzeć z niego
ubranie i przywlec go do wody.
- W porządku. - Powiedziała Erin, tłumiąc swoje podekscytowanie.
- Obudziłam cię?
- Tak, obudziłaś.
- Oh, przepraszam. Miałaś kolejny koszmar? Erin uśmiechnęła się na
wspomnienie snu.
- Nie, nie koszmar.
- Naprawdę? - Chrissy zapytała z niedowierzeniem. - Ani jednej sekundy?
- Nieee. Jeżeli mi wybaczysz, naprawdę chciałabym wrócić do spania.
- Taa, pewnie. - Powiedziała Chrissy z dziwną nutką w głosie. - Tak zrób.
Erin leżała w łóżku dobrą godzinę, próbując zasnąć, żeby odszukać
V'Aidana, ale to nic nie dało. Czuła się tak dobrze, od czasu, kiedy spędzili
chwilkę razem, że nie pozostawało jej nic innego niż wstanie. Zła na siebie za
brak kontroli nad umiejętnością zasypiania, kręciła się po domu.
Późnym rankiem przysiadła przed komputerem nad raportem
marketingowym. W czasie pracy, przez jej umysł przepływały zachęcające
słowa V'Aidana. Zanim zorientowała się, co robi, zamknęła arkusz kalkulacyjny
i otworzyła program tekstowy. Siedziała godzinami, wściekle pisząc. Skończyła
dopiero późnym popołudniem. Całkowicie szczęśliwa pierwszy raz od lat,
patrzyła na swoje dzieło. Dumna z tego, co stworzyła, chciała się z kimś tym
podzielić. Nie, poprawiła się. Chciała się tym podzielić z V'Aidanem.
Wydrukowała to, co napisała i zabrała ze sobą na kanapę. Leżąc,
przycisnęła papiery do piersi i zmusiła się do zaśnięcia w nadziei, że znowu go
ujrzy.
Znalazła go stojącego na łące. Aż po skórzane, motocyklowe buty, cały
ubrany był na czarno. Dżinsy opinały jego twarde uda, a czarny t-shirt wyglądał
przepysznie rozciągając się na jego klatce piersiowej, tak szczupłej i
muskularnej, że mogła być realna tylko w jej śnie. Chłodny wiatr rozwiewał jego
rozpuszczone włosy, a srebrne oczy błyszczały w dziennym świetle.
- Przyszłam cię odszukać. - Powiedziała radośnie. Wydawał się
zaskoczony jej słowami.
- Naprawdę?
- Tak.
Usiadła pośrodku letniej łąki. Dookoła niej fruwały barwne jak klejnoty
motyle. Po dyskusji, którą odbyli poprzedniej nocy, Erin starała się wypuścić z
ROZDZIAŁ 1 - Mężczyźni są plagą wszechświata. Proponuję żeby ułożyć ich wzdłuż drogi, a następnie spuścić na nich duże ciężarówki. - Chrissy zamilkła, a jej jasne, niebieskie oczy rozszerzyły się z nową myślą. - Walce! Tak, rozwałkujmy ich wszystkich aż nie zostaną z nich śliskie, mokre plamy na drodze. - Marszcząc czoło z uraża. Erin McDaniels spojrzała znad biurka na swoją współpracowniczkę Chrissy. Phelps gripping the edge of Erin's tan cubicle wall. Duże oczy brunetki błyszczały szaleństwem, Chrissy wyglądała jak kobieta stojąca o krok od krawędzi. - Znowu masz problemy ze swoim chłopkiem, eh, Chrissy? - Właściwie, to mój młodszy brat, który mnie wkurza, ale jeżeli już poruszyłaś problem chłopaka, przyjmij moją radę: Bądź czarną wdową. Znajdź faceta, zabaw się nim, a następnie wypatrosz go rano, zanim będzie mógł się tym pochwalić przed swoimi przyjaciółmi. - Okay, - Erin przeciągnęła słowo. - Myślę, że ktoś tu potrzebuje przerwy. - Ktoś potrzebuje dwóch miesięcy wakacji na Bahamach bez swojego chłopaka. Oczy Chrissy pojaśniały. - Ooooh, hej, sex-obóz. To jest myśl. Musimy zorganizować sex-obóz gdzie kobiety będą mogły wmawiać swoim mężusiom, że jadą do kliniki odchudzającej, a zamiast obozowej diety z nazistowskimi dietetykami pójdą na plaże, gdzie gorący mężczyźni będą traktować je jak boginie. Erin roześmiała się. - Nie, mówię poważnie, będziemy bogate. Erin roześmiała się głośniej. - Lepiej wracaj do pracy, zanim Lord Zły Nastrój złapie cię tu ponownie. - Taa, wiem. Widzisz, udowodniłaś mój punkt widzenia. Wszyscy mężczyźni powinni zostać rozstrzelani. Erin ciągle się śmiała gdy Chrissy wracała do swojego biurka. Dwie sekundy później Chrissy wróciła, zerkając zza cube wall ponownie. - Hej, czy nadal masz te koszmary? Dobry humor Erin uciekł, kiedy przypomniała sobie przerażające koszmary które miała ostatniej nocy w których była osaczona, w ciemnej jaskini, przez niewidzialne siły, które wydawały się karmić jej strachem. Przez ostatnie trzy tygodnie ledwo zmrużyła oczy. Jej wyczerpanie było tak duże, że miała nawet zaklęcia cierpiące na zawrót głowy. - Tak. - Powiedziała Erin. - Czy lekarstwa który dał ci lekarz, pomogły? - Nie. Jeżeli cokolwiek dały, to myślę że jeszcze pogorszyły te sny. - Oh, Man, Przykro mi.
Erin też było przykro. Miała nadzieję na jedną, dobrze przespaną noc. Jednak nadal nie było to możliwe. Drzwi do biura ich szefa otworzyły się. Chrissy wymknęła się kiedy ich okrągły, wojowniczy szef z irytacją opuścił swoje biuro, zmierzając w kierunku ekspresu z ekstra wielkim kubkiem do kawy w ręku. O tak, jakby ten facet potrzebował dodać więcej kofeiny do swojego złego samopoczucia. Erin westchnęła kiedy John wypełnił swój kubek po brzegi i wróciła myślami do swoich koszmarów. Szczerze mówiąc nie wiedziała już co z nimi zrobić. Były po prostu pokręcone i każdej nocy sny wydała się coraz gorsze. W tym tempie, zostanie wariatką do końca miesiąca. Przecierając oczy, skupiła się na ekranie komputera. Musiała zrobić raport marketingowy do piątku, ale wszystko czego chciała to był sen. W głębi swojego umysłu ciągle widziała tego ogromnego, warczącego potwora który przyszedł po nią. Słyszała jak woła jej imię, kiedy wyciągał swoją szponiastą rękę, starając się ją chwycić. Jak w jakimś kiepskim horrorze, ta scena ją prześladowała, szepcząc w jej myślach w każdej chwili kiedy się nie pilnowała. Potrząsając głową przegoniła obrazy i skupiła się na ekranie swojego komputera. Jednak kiedy czytała, Erin poczuła jak jej powieki znowu stają się ciężkie. Zamrugała szybko i otworzyła szeroko oczy starając się nie zasnąć. Raport marketingowy, raport marketingowy… O tak, jakby to był dobry sposób żeby pozostać przebudzoną. Dlaczego nie wziąć kilku pigułek nasennych i wypić szklanki ciepłego mleka kiedy była na to? To czego było jej trzeba to więcej kofeiny, a ponieważ nie znosiła kawy, musiała pójść do maszyny z Colą. Może spacer korytarzem też przywróci ją do życia. Odsunęła krzesło do tyłu i otworzyła szufladę w biurku żeby wziąć drobne, podniosła się na nogi. Kiedy tylko się podniosła, zaczęło jej dziwnie szumieć w głowie. Świat się przechylił. W ciągu jednego uderzenia serca wszystko stało się czarne, a jej ciało przeszył chłód... Erin poczuła jak spada w głęboko, czarną dziurę. Dokoła niej wiatr szalał i wył w uszach, brzmiąc jak olbrzymie, przerażające bestie które próbują ją zniszczyć. Były głodne. Były zdesperowane i chciały jej. Szeptały jej imię w oddechach pełnych ognia. Mówiły, że czekały tylko na nią. Nie znowu! Nie mogła więcej znieść tego strasznego koszmaru. Obudź się, obudź się! Nie mogła. Erin wyciągnęła rękę żeby chwycić cokolwiek w ciemnościach, aby przestać spadać. Nie było się czego przytrzymać. Niczego co mogło by ją uratować.
- Pomocy! - krzyknęła, wiedząc , że to nadaremne, ale musiała spróbować. Cały czas spadała. Nie przestała spadać dopóki nie dotarła do jaskini którą znała aż za dobrze. Ciemno i wilgotno, śmierdziało rozkładem. Słyszała posykiwania i krzyki, bezwzględną agonię duszy w mękach. Uciekaj! Jej serce szybciej zabiło, kiedy potknęła się w ciemnościach, na szorstkiej podłodze, która wydawała się chwytać ją za nogi kamiennymi palcami kiedy próbowała naleźć wyjście. Próbowała coś zobaczyć, ale ciemność jej nie pozwalała. Wszystko co robiła o kłuła ją w oczy jak małe igły. Sięgnęła przed siebie rękoma i dotknęła śliskiej ściany, która prześlizgiwała się i ruszała pod jej palcami. Chociaż było to obrzydliwe uczucie, przynajmniej dawał jej trochę oparcia, czegoś stabilnego, co mogło doprowadzić ją do domu. Musiała znaleźć drogę do domu. Przerażający głos w jej głowie, mówił jej, że jeżeli nie wyjdzie z tego natychmiast, nigdy nie będzie w stanie uciec temu. Spanikowana, ujrzała przyćmione światło migające przed nią. Pobiegła w jego stronę tak szybko jak tylko mogły ją nieść nogi. Światło. Mogło ją uratować. Była tego pewna. Wbiegła do dużej jaskini gdzie światło świeciło z ponad pożyłkowanych i popękanych ścian z których sączyła się jakaś galaretowata maż. Zapach siarki palił w nos, a krzyk brzmiał głośniej. Erin zatrzymała się z poślizgiem. Jeżeli wcześniej była przerażona, to nijak się to miało do tego co czuła teraz. Smokopodobny potwór z krwisto czerwonymi łuskami i połyskującymi czarno skrzydłami uniósł się przed nią warcząc. Jego długie kły kłapnęły kiedy przyglądał się jej łapczywie. Zbliżył się do niej, usypiając ją swoimi niesamowitymi srebrno niebieskimi oczami. Oczami które wydawały się widzieć coś więcej niż jej fizyczna część. To było jakby widział drogę do jej umysłu, jej duszy. Wiedziała, że bestia chce jej. Pragnął ją posiąść w gorącym szaleństwie. O Boże, to było to. Bestia była tu by ją wziąć. Pożreć ją. Nie było ucieczki. Erin cofnęła się w kierunku wyjścia. Nie położy się po prostu i nie umrze. To nie było w jej stylu. Była wojownicza. Walczyła do ostatniego tchu. Odwracając się pobiegła do wyjścia, jednak zanim mogła uciec, zamknęło się, zapieczętowując ją w środku. - Nie zostawisz mnie tak szybko, Erin. - Wysyczał łuskowaty smok, jego szpony skrobały podłogę kiedy się zbliżał. - Potrzebuję światła, które jest w tobie. Twoich myśli. Twoich uczuć. Twojej dobroci. Chodź do mnie i daj mi poczuć jak twoje ciepło mnie obmywa. Roześmiał się. Erin zamknęła oczy i wyobraziła sobie miecz do walki z nim.
Dostała konar drzewa. Nie broń którą wybrała, ale było to lepsze niż nic. Zamachnęła się na niego, trafiając go mocno w twarz. Śmiejąc się, potrząsnął swoją łuskowatą głową jakby wcale nie poczuł uderzenia. - Cóż za duch. Cóż za inteligencja i pomysłowość. A ty zastanawiasz się czemu tak bardzo cię pragnę. Pokaż m więcej Erin. Pokaż mi z czym więcej możesz przyjść. Zmusiła go do cofnięcia się trzymając swój konar drzewa. To była głupia broń, ale to wszystko co na razie miała. Jakby coraz bardziej znudzony, smok wyszarpnął jej gałąź z rąk. - Chcę twojego umysłu Erin. Chcę poczuć twój strach wobec mnie. Podszedł jeszcze bliżej. Zanim bestia ją dosięgnęła, jasne światło błysnęło między nimi piekąc ją mocno w oczy. To wzmagało się, aż okazał się jaśniejsze niż słońce. Kiedy jasność opadła, odkryła kolejnego potwora. Erin przełknęła ze strachu. Dlaczego nie mogła kontrolować tego snu? Nawet kiedy była dzieckiem, mogła zażyczyć sobie wyjścia ze złego snu. Jednak z jakiegoś powodu, nie miała żadnej kontroli nad tymi koszmarami. To było jakby coś innego niż ona nimi kierowało. Jakby nie była niczym więcej niż marionetką, której sznurki były pociągane przez potwora. Nowy potwór pojawił się w postaci gigantycznego węża. Jednak w miejscu głowy miała górną część ciała kobiety. Jej łuskowata, zielona cera wyglądała na pomarszczoną, a jej błękitne oczy świeciły. Kobieta-wąż prześlizgnęła się do niej, uśmiechając się odsłaniającym kły grymasem gdy ogarniała swoim niesamowitym spojrzeniem ciało Erin. - Co za mały, smaczny kąsek. - Ona jest moja! Zawarczał smok. - Nie będę się nią dzielił. Kobieta-wąż oblizała wargi kiedy jej długie ciało prześlizgiwało się po podłodze. - Jest wystarczająco silna dla nas dwojga. - Wtem odwróciła się do smoka, jej ohydna twarz była maską wściekłości. - Poza tym zobaczyłam ją pierwsza i dobrze o tym wiesz. Znalazłeś ją przeze mnie, a ja nie pozwolę ci jej mieć. Smok zaatakował węża. Przerażona do granic wytrzymałości, Erin skorzystała z ich walki, chwyciła kamień i zaczęła walić w wyjście jaskini. - Wypuśćcie mnie - zażądała przez zaciśnięte zęby. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że ściana się otwiera, a ona wybiega przez otwór. Zaprowadził oto ją do nikąd. Dopóki nie ogon smoka chłostający dookoła próbujący trafić węża. Wąż zrobił unik tak samo jak Erin i w jednym, głośnym uderzeniu ogon rozbił ścianę. Erin drżąc, znowu pobiegła w ciemność. Krzyki i wycie wzrosło.
- Proszę, - błagała głośno, - proszę obudź się! Dawaj Erin, dasz radę. - Spięła się i uderzyła się sama w twarz biegnąc, jedyne o czym mogła myśleć to jak wydostać się z tego koszmaru. Nic nie działało. To było jakby potwory nie chciały jej puścić. Ominęła narożni i nagle znalazła się zjeżdżając po małym stoku. Na samym końcu był wrzący dół, gdzie czekała na nią kobieta-wąż. Wąż z uśmiechem uniósł się przed nią. Demoniczne oczy ze źrenicami w kształcie diamentów przyglądały się jej z zafascynowaniem. - To jest to, mała nagrodo. Chodź do mnie. Moja kolej, żeby się tobą pożywić. Erin odwróciła się, żeby znowu uciec, ale jej stopy były zablokowane w ziemi. Nie mogła się w ogóle ruszyć. Wąż podpełzał bliżej. Bliżej. Tak blisko, że Erin mogła poczuć ruch jego języka. Poczuć zapach tłusty szlam jej ciała i szuranie jej łusek na kamienistej podłodze. Bezbronna, Erin zamknęła oczy i zawołała umysłem o pomoc. Próbowała wezwać opiekuna. Próbowała wyobrazić sobie obrońcę który mógłby przyjść i pokonać jej potwory. Właśnie gdy tylko wąż jej dosięgnął, jaskinia zadrżała. Wąż wycofał się chwilę przed tym jak mężczyzna pojawił się między Erin, a bestią. Nie był po prostu mężczyzną. Ubrany w garnitur czarnej zbroi, miał niezwykle szerokie ramiona i długie, błyszczące włosy. Erin nie mogła dojrzeć jego twarzy, ale mogła poczuć moc jego obecności. Czuła od niego esencję wojownika, gdy szykowała się do walki z demonem. Wąż wrzasnął z oburzeniem, - Ustąp, V’Aidan, albo zginiesz przez swoją głupotę! Wezwany przez Erin champion roześmiał się głośno na złość kobiety- węża. - Zginął bym od twojego oddechu, na długo zanim zabiła by mnie moja własna głupota, Krysti’Ana. Wrzeszcząc z oburzeniem, kobieta-wąż powiększyła dziesięciokrotnie swój rozmiar. Jej masywne żuchwy kłapnęły i syknęła tak, że ściany pieczary zatrzęsły się jeszcze mocniej niż poprzednio. Zabrzmiał głośny trzask kiedy kawałki kamieni odpadły od ścian jaskini i uformowały się w kamiennego mężczyznę. Zbawiciel Erin odwrócił się do niej, oddech uwiązł jej w gardle na widok jego twarzy. Był bardziej przystojny niż można sobie wyobrazić, miał oczy tak czyste i niebieskie, że zdawały się jarzyć. Czupryna czarnych, błyszczących włosów spadała na czoło i ostro kontrastowała z opalona skórą. Zanim mogła się ruszyć, owinął swoje szczupłe, muskularne ciało wokół niej jak ochronny płaszcz, osłaniając ją kiedy potwory zaatakowały.
Erin mogła poczuć uderzenie, które przyjął na siebie poprzez wibracje które przeszły z jego ciała do jej. Nie wiedziała jak wytrzymał ten ból. Jak utrzymał ją w objęciach. Jedyne co wiedziała to to, że jest mu wdzięczna. Wdzięczna za siłę i moc jego obecności. Wdzięczna, że tuli ją tak delikatnie i że nie była dłużej sama ze swoimi koszmarami. Ciepły, korzenny zapach jego skóry uspokajał go. Instynktownie owinęła ramiona wokół jego szczupłego, opancerzonego pasa i trzymała się go, bojąc się pozwolić mu odejść. - Dziękuję. - Szepnęła z drżeniem. - Dziękuję ci za przyjście. Widziała zmieszanie w jego wzroku, kiedy spojrzał na nią marszcząc brwi. Wtedy jego twarz stwardniała, jego oczy zamieniły się w lód. - Mam cię, akribos. - Wyszeptał cicho, jego głęboki, akcentowany głos owinął się wokół jej zmysłów jak potężna fala przypływu. Kojący, rozgrzewający. - Nie pozwolę, żeby wąż Skotos cię zabrał. Wierzyła w to, dopóki nowy potwór nie chwycił jej w pasie kamienną macką. Krzyknęła, kiedy wyrwał ją z rąk wybawcy. Mroczny rycerz stworzył z powietrza miecz i ścigał ich przez mroczne pieczary. Patrzyła jak uchyla się przed innym kamiennym potworem, jak dosłownie biegał po ścianach żeby do niej dotrzeć. Przeskoczył przez niosącą ją rzecz, wylądował przed nimi i odciął drogę ucieczki potworowi. Istota złapała go w pasie i kopniakiem wysłała wysoko na ścianę. V’Aidan nie wydawał się poczuć w ogóle bólu, kiedy ześlizgiwał się w dół po ścianie. Zaroiło się nad nim więcej potworów, ale zaczął walczyć. Jego twarz była maską determinacji dopóki nie stanął nad ich ciałami silny i zwycięski. Zmrużył oczy patrząc na istotę która ją trzymała, wyciągnął rękę do przodu, i czerwony błysk strzelił w potwora roztrzaskując go. Wtedy rycerz chwycił Erin w ramiona, wziął ją na ręce i pobiegł z nią przez ciemność. Erin oplotła swoje ramiona wokół jego szyi i trzymała się ze wszystkich sił. Wciąż mogła słyszeć krzyk węża. - Będę ją mieć V’Aidan! Będę mieć was dwoje! - Nie słuchaj, - powiedział V’Aidan . - Zamknij oczy. Pomyśl o czymś spokojnym. Myśl o szczęśliwych wspomnieniach. Tak zrobiła i co dziwne, najbardziej pocieszającym co mogła sobie wyobrazić były uderzenia jego serca, które czuła na swoim policzku. Głęboki akcent jego głosu. - V’Aidan! - głos kobiety-weża odbijał się echem w jaskini. - Zwróć mi ją albo sprawię, że będziesz marzył o tym żeby nigdy się nie narodzić! Zaśmiał się gorzko. - Czy kiedykolwiek życzyłem sobie czegoś innego? - mruknął pod nosem. Nagle ściana przed nimi pękła, wylewając z siebie więcej potworów.
Oddaj ją nam V’Aidan - zażądał duży, szary jaszczuro-mężczyzna - albo zobaczymy jak płacisz swoim ciałem. Ciągle trzymał ją blisko V’Aidan rzucił się do ucieczki, ale nie mógł. Byli otoczeni. - Daj nam ją. - Zaskrzeczał stary smok, wyciągając pazury. Ona może nakarmić nas wszystkich. Erin wstrzymała oddech kiedy zobaczyła niezdecydowanie w oczach swojego rycerza. Drogi Panie, zamierzał ją oddać. Serce jej waliło, dotknęła jego twarzy, jej palce pogłaskały jego twardą, wyrzeźbioną szczękę. Erin nie chciała żeby dostały ją potwory, ale w środku rozumiała jego niechęć do dalszej pomocy. W ogóle jej nie znał. Nie było powodu dla którego miał by się narażać. On nie jest prawdziwy. To sen. Szeptała te słowa w umyśle. Jednak oprócz tak wielu snów, ten wydawał się taki prawdziwy. Czuła się tak realnie. I miała nienaturalne pragnienie aby go chronić. - Wszystko w porządku. - Wyszeptała. - Nie chcę żebyś został zraniony. Mogę z nimi walczyć sama. Jej słowa zdziwiły go i zaskoczyły. Potwory ruszyły. - Uwolnij ją V’Aidan albo umrzesz. - Wysyczał człowiek-jaszczurka. Erin poczuła delikatny dotyk gdy rycerz przesunął palcami po boku jej szyi, wywołując dreszcze na całym jej ciele. Jego spojrzenie wyrażało potrzebę i udrękę. - Nie dostaną cię. - Wyszeptał. - Zabiorę cię tam gdzie cię nie dosięgną. - Pochylił głowę i zawładnął jej ustami. Gorąca namiętność jego pocałunku odebrała jej oddech. Senne potwory rozpływały się w oparach chmur, aż nic wszystko zniknęło. Nie było jaskini. Nie było krzyków. Nic. Nic z wyjątkiem ich dwojga i nagłej potrzeby którą miała w sobie, żeby posmakować go więcej. Zamykając oczy, Erin wdychała ciepły, męski zapach skóry V’Aidana. Zagarniał jej usta z namiętnością kiedy jego język napotkał jej, a jego zęby delikatnie skubały jej wargi. Teraz to był sen. On był snem. Doskonały, błogi moment wart delektowania się. Słyszał, że warczy jak dzika bestia kiedy jego wargi podążały tropem wzdłuż jej szczęki do szyi. Liżąc. Smakując. Zwiększając jej pożądanie.
Każde zakończenie nerwowe jej ciała paliło pod jego dotykiem. Płonęła dla niego. Jej piersi nabrzmiały, chcąc poczuć pociągnięcia jego języka przez naprężone szczyty gdy trzymał ją w ramionach. Jej dusza drżała z bolesnej, żądającej potrzeby. Podniósł głowę, aby na nią spojrzeć i wtedy reszta sceny wypełniła się. Oboje stali na zewnątrz jaskini, na jasnym, rozświetlonym księżycową poświatą pagórku. Spokój chwili zrelaksował ją. Poczuła zapach wilgotnej sosny wokół nich, usłyszała wilgotne bulgotanie pobliskiego wodospadu. Ubrania spłynęły z ich ciał kiedy kładł ją na dziwnie miękkiej ziemi. Mech pod nią był miększy niż chmura co mocno kontrastowało z twardością naciskających na nią mięśni. Ten sen podobał się jej dużo, dużo bardziej. - Jesteś wspaniały. - Wyszeptała, patrząc na jego eleganckie, długie, ciemne włosy opadające wzdłuż jego twarzy. Jego ciało było szczupłe, pięknie wyrzeźbione i nieskazitelne. Nigdy nie widziała lepiej wyglądającego mężczyzny. Sięgnęła i zbadała ostry łuk brwi nad jego srebrno-niebieskimi oczami. Ich kolor był tak intensywny, że zaparło jej dech. Potem przeciągnęła palcami po zaroście na jego policzku, aż do twardej, wyrzeźbionej szczęki. Była mu tak wdzięczna. Tak szczęśliwa, że trzymał ją po przerażeniu jakiego doznała przez potwory. Pierwszy raz od tygodni czuła się bezpieczna. Chroniona. I to wszystko zawdzięczała jemu. V’Aidan ujął jej dłoń w swoją i przyglądał się jej palcom jakby nigdy nie widział niczego im podobnego. Było w jego spojrzeniu tyle delikatnego, czułego światła, nie mogła pojąć co je spowodowało. Z jękiem tak głębokim, że wibracje poczuła w sobie, przysunął jej rękę do swoich warg i przesunął językiem po linii jej dłoni. Jego język gładził jej ciało w subtelnej pieszczocie, gdy zęby delikatnie przygryzały palce i dłoń. Zamknął oczy, wydawał się smakować samą istotę jej skóry, jej dotyk. Jej smak. Erin zadrżała widząc gorący wyraz jego twarzy gdy znowu ją pocałował. Jego ręce wędrowały przez jej ciało, głaszcząc i poznając, ucząc się każdej jej części, podsycając ogień w jej ciele, aż nie poczuła, że może ją całkowicie pożreć. Przesunął ustami z jej ust, w dół jej ciała, aż do piersi. Erin syknęła z przyjemności. Dłonią delikatnie chwycił jej pierś, tak aby móc posmakować jej szczyt. Zataczał kręgi językiem kiedy znowu zawarczał. Nigdy nie widziała mężczyzny, który czuł by tyle przyjemności z prostego smakowania kobiety. V’Aidan był niebem. Czystym i prostym niebem. Perfekcyjnym, uważnym kochankiem. To było jakby umiał czytać w jej myślach i wiedział dokładnie gdzie i jak chce być dotykana.
Jego erekcja naciskała na jej biodro kiedy jego ręka odnalazła ogień między jej udami. Rozkładając dla niego szerzej nogi, Erin przebiegła dłońmi po mięśniach jego pleców, mięśni napinających się i rozluźniających z każdym zmysłowym ruchem jaki robił. Przesunęła usta do jego gardła, smakowała soli z jego skóry. Dreszcz przeszedł przez jego ciało wywołując u niej uśmiech, że daje mu przyjemność. Nigdy przedtem w snach które miała nie była z taką łatwością z mężczyzną. To był pierwszy raz kiedy kochała się bez zmartwienia czy jej kochanek nie dopatrzy się niedoskonałości w jej ciele. Jeżeli jakimś sposobem nie byłaby dla niego wystarczająco dobra. Jej senny kochanek sprawiał, że czuła się wyjątkowa. Sprawiał, że czuła się kobieca i seksowna. Gorąca. Godna pożądania. Wstrzymała oddech kiedy wsunął palce w jej wilgotne loczki w złączeniu jej ud, rozdzielił obolałe z pożądania fałdy ciała aż mógł wślizgnąć swoje długie, smukłe palce głęboko w nią. Palący ogień przeszył jej wnętrze. Jęcząc z rozkoszy jego dotyku, wplotła dłonie w jego jedwabiste włosy i przyciągnęła go bliżej. Głaskał i badał jej ciało swoimi palcami, kiedy jego usta magicznie pieściły jej piersi. Moc jego dotyku, uczucie nacisku doskonałych, muskularnych mięśni… To było więcej niż mogła znieść. Odchylając głowę do tyłu, krzyknęła kiedy przeszły przez nią wstęgi ekstazy. Ciągle dawał jej przyjemność. Nie zwolnił dopóki nie targnął nią ostatni, mocny dreszcz. Zdyszana i słaba, chciała sprawić mu przyjemność którą on zaoferował jej. Chciała spojrzeć mu w oczy i patrzeć jak on też osiąga szczyt. Przewracając go na plecy, Erin przebiegła dłońmi w dół jego perfekcyjnych, opalonych ramion, klatki piersiowej, brzucha, bioder, aż przeczesała ciemne, kręcone loki między nogami. V’Aidan zassał gwałtownie powietrze między zębami kiedy przebiegła ustami po jego umięśnionej klatce piersiowej do twardego jak skała brzucha. Przesunęła rękoma po jego nagim ciele, ujęła jego twardy trzonek w dłoń. V’Aidan zadrżał w jej ramionach. Przyjemność jaką ujrzała na jego twarzy przyprawiła ją o dreszcz emocji, kiedy powoli zaczął kołysać się między jej dłońmi. Przykryła go swoimi rękom, delektując się aksamitnym dotykiem pulsującym między jej dłońmi. Przebiegł palcami po jej włosach. Mięśnie jego szczęki napięły się kiedy spojrzał jej w oczy w chwili kiedy pieściła jego członka. - Kocham twoje dłonie na mnie. - Westchnął głębokim, ochrypłym głosem. - Kocham twój zapach. Sposób w jaki odczuwasz. Ujął jej podbródek w dłonie i patrzył na nią jakby chciał jej powiedzieć, że pragnie jej bardziej niż smok. To było prymitywne i gorące i to ukradło jej serce.
W tym momencie wiedziała, że ją weźmie. Weźmie ją w sposób w jaki nigdy nikt jej nie wziął. Przeczesując jego włosy, nie mogła na to czekać. Chciała żeby ją posiadł. Jego oczy migotały dziko, warknął chwytając jej usta w swoje. Pocałował ją tak namiętnie, że znowu zwilgotniała. Przeturlał się z nią w ramionach i ponownie przycisnął jej plecy do miękkiego jak chmura mchu. Przesunął kolano w górę, między jej uda i rozłożył jej nogi szeroko, kiedy ułożył swoje ciało na jej ciele. Dygotała w oczekiwaniu. - Tak, V’Aidan. - Szepnęła, wypychając biodra w oczekiwaniu. - Wypełnij mnie. Jego oczy były dzikie i zaborcze. Wszedł w nią. Erin jęknęła czując jego twardość w sobie. Nigdy nie czuła niczego lepszego niż cała jego siła i moc które ją otaczały. Wypełnił ją całkowicie. Kiedy zaczął się w niej poruszać, obawiała się, że zemdleje z rozkoszy. Dotykał ją w sposób w który żaden mężczyzna wcześniej jej nie dotykał. Jakby była skarbem. Jakby była jedyną istniejącą dla niego kobietą. Jego ruchy były dzikie, kiedy naciskał na nią. Powoli, Głęboko. Mocno. Owinęła nogi wokół jego, przesuwając je w górę i w dół, aby poczuć pieszczotę włosów na jego nogach. Pochylił głowę i złapał jej pierś w swoje usta, drażnił ją bezlitośnie w rytm poruszającego się ciała. Jęknęła z głębi gardła, przyciągając jego głowę do siebie. Potem oparł się na nogach, tak aby móc na nią patrzeć. Erin przełknęła ślinę widząc go nad sobą, gdy spojrzała w jego niesamowite srebrno-niebieskie oczy. Przytrzymywał jej nogi w rękach kiedy wchodził w nią jeszcze głębiej. Jego uderzenia były prymitywne, gorące i kuszące. Przedzierał się przez nią, wybijał przyjemność tak intensywną, że przechodziła przez nią falą od pleców w dół do palców. V’Aidan oblizał wargi obserwując ją, kiedy ona patrzyła na niego. Erin nie mogła się poruszyć. Jego oczy ją paraliżowały. Jedyne co mogła robić, to patrzyć na niego. Czuć go, głęboko, twardego w jej wnętrzu. Widziała przyjemność odbijającą się w jego oczach, widziała jak się nią delektuje. Kiedy spojrzała w dół, w miejsce gdzie byli połączeni, zadrżała. - Jesteś moja, Erin. - Powiedział przez zaciśnięte zęby, wbijając się jeszcze mocniej i głębiej w nią, podkreślając te słowa. Wziął ją w ramiona i tulił ją do piersi jakby była bezcennym skarbem. Erin przytuliła się do niego w chwili w której poczuła, że jej przyjemność rośnie jeszcze bardziej. Dookoła rozbłysły rozżarzone do białości iskry kiedy ponownie doszła w jego ramionach. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i krzyczał dołączając do niej. Leżała spokojnie kiedy cały zadrżał. Oddychał ciężko, nie ruszał się przez kilka minut.
Odsunął się na bok, spojrzał na nią. - Jestem z tobą akribos, - wyszeptał. - Zawsze będę z tobą. Dziwna, ciężka fala przebiegła przez nią. Zamknęła oczy. Mimo wszystko, ciągle mogła czuć i rozumiała co się dzieje. V’Aidan wciągnął ją na swoją pierś leżąc na plecach. Czuła jak jego ręce suną po jej ciele, podczas gdy wdychała świeży, męski zapach jego skóry. Nawet przez sen czuła go blisko siebie i wiedziała, że strzeże jej, broni ją przed innymi. Pierwszy raz od tygodni odpoczywała w pełnym spokoju i wygodzie. - Śpij Erin. - Powiedział cicho. Skot nie mogą cię tu dosięgnąć. Nie pozwolę im. Erin uśmiechnęła się przez sen. Jednak kiedy ciemność przyszła po nią ponownie, dziwny głos rozległ się w jej głowie. Kto teraz stwarza dla ciebie większe zagrożenie Erin? Krysti’Ana czy V’Aaiden?
ROZDZIAŁ 2 Erin budziła się powoli. Leżała płasko na plecach poza swoim boksem. Przez sekundę nie mogła się w ogóle poruszyć, ale powoli jej ciało znowu zaczynało funkcjonować. Pierwszą rzecz jaką zobaczyła, była zmartwiona mina Chrrisy. Drugą, dwóch sanitariuszy siedzących obok niej. Jej szef, wraz z kilkoma pracownikami, stał na uboczu marszcząc brwi. Mina Johna mówiła, że jedyne o czym myślał to ile papierkowej roboty go czeka w związku z całą tą sytuacją. - Co się stało? - Zapytała Erin. - Zemdlałaś. - Powiedziała Chrissy. - To wyglądało jakbyś zamarzła, albo coś. Erin zakryła twarz rękoma czując zawstydzenie. To właśnie było jej szczęście, mieć najbardziej erotyczny sen w całym swoim życiu, mając za świadków połowę pracowników biura. O Boże, zastrzelcie mnie! - Jak się czujesz? - Zapytał sanitariusz po prawej, pomagając jej usiąść. - Czuję się… - Zawahała się. Czuła się niesamowicie. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. - Proszę Pani? - Nalegał sanitariusz. - Wszystko w porządku? Erin kiwnęła głową, desperacko próbując utrzymać przy sobie obraz A’idana, ale blakło i pozostawiało dziwne uczucie osamotnienia. - W porządku, naprawdę. - No nie wiem. - Powiedziała Chrissy. - Ostatnio często zachowuje się dziwnie. Nie sypia. Może krótki pobyt w szpitalu, gdzie mogła by pospać… - Chrissy! - Ucięła Erin. - Co próbujesz zdziałać? - Pomóc ci. Może mają coś co pozwolić ci przespać całą noc. - Nie potrzebuje snu. - Powiedziała, zdumiona prawdziwością tych słów. - Czuję się całkowicie wypoczęta. Sanitariusz spojrzał na Chrissy. - Jej parametry są w normie. Jeżeli mówi, że czuje się dobrze, to czuje się dobrze. - Podał Erin formularz zwalniający. - Podpisz to i jesteś wolna, jednak gdybym był tobą poszedł bym do swojego doktora, tak na wszelki wypadek. Chrissy rzuciła jej spojrzenie pełne zwątpienia. - Czuje się dobrze Chrissy. - Zapewniała Erin, podpisując zwolnienie. Mimo to John powiedział żeby poszła do domu i wzięła sobie wolne do końca tygodnia. Kompletnie zawstydzona Erin nie zaprotestowała kiedy sanitariusze wyszli. Po prostu zebrała swoje rzeczy i wyszła z budynku na parking. Chrissy poszła za nią do samochodu. - Posłuchaj, zanim John wyszedł na kawę, a ty zemdlałaś miałam ci powiedzieć, że mój chłopak jest psychologiem, specjalizującym się w zaburzeniach snu.
Erin zatrzymała się przy swoim zielonym Escorcie. Dziwne, że Chrissy nie wspomniała o tym wcześniej, ale to wyjaśniało dlaczego była taka zainteresowana snami Erin odkąd tylko się zaczęły. - Naprawdę? - Tak. Nazywa się Rick Sword i opowiadałam mu o tobie. Powiedział, że myśli że może ci pomóc. - Chrissy podała jej szorstką, ciemno szarą wizytówkę. - Naprawdę myślę, że powinnaś do niego zadzwonić. Erin przyjrzała się kartce. W tym momencie czuła się lepiej niż w całym swoim życiu, ale może powinna do niego zadzwonić, tak na wszelki wypadek, gdyby koszmary powróciły. - Dzięki. - Powiedziała Erin wsiadając do samochodu. - Może tak właśnie zrobię. Chrissy patrzyła na nią z zewnątrz samochodu i wyartykułowała ustami zadzwoń do niego. Erin pomachała do niej, a potem ruszyła do domu. Jednak kiedy jechała przez centrum wcale nie czuła jakby wracała do swojego apartamentu sama. Szczerze mówiąc czuła się dość dziwnie. Mogła niemal poczuć obecność V’Aidana. Mogła by przysiąść, że czuje męski zapach drzewa sandałowego, który przyległ do jej skóry, poczuć go w myślach. - To był tylko sen. - Powiedziała na głos. Mimo to, sen był niesamowity. Tak realistyczny. Tak żywy i erotyczny. Tak niesamowicie satysfakcjonujący. Zatrzymała się na czerwonym świetle i zerknęła na wizytówkę leżącą na siedzeniu pasażera. Zanim się mogła rozmyślić, chwyciła komórkę i zadzwoniła do dr Sworda. Jego recepcjonistka natychmiast przełączyła ją, kiedy skierowała samochód w kierunku autostrady. - Panno McDaniels. - Powiedział niecierpliwie. - Chrissy dużo o Pani opowiadała. Bardzo chciałbym z panią pomówić jeżeli ma pani czas. Coś ją zmusiło do zaakceptowania tego. - Tak, pewnie. Kiedy? - Co robisz w porze lunchu? Erin roześmiała się nerwowo. - Zgaduje, że „spotykam się z tobą” jest właściwą odpowiedzią. Odpowiedział jej śmiech. - Wiesz co. Dlaczego nie spotkamy się w publicznym miejscu za pierwszym razem? To ułatwia ludziom rozmowę. Lubisz Restaurację Thomsonów przy Pięciu Punktach? - Okey. O której? - Co powiesz na teraz? Powinni już otwierać. - Brzmi jak dobry plan. Będę za pół godziny. - Dobrze. Będę czekać. Erin skręciła na autostradę i ruszyła na spotkanie.
Gdy dotarła do centrum handlowego zaparkowała swój samochód przed uroczą restauracją specjalizująca się w muzyce jazzowej i czeskim jedzeniu i weszła do środka. W mrocznym wnętrzu było tylko kilka osób, wszyscy siedzieli przy stolikach. Dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała zapytać doktora jak wygląda. - Eirin? Odwróciła się, żeby zobaczyć wysokiego, przystojnego mężczyznę około czterdziestki, który wszedł za nią drzwiami. - Tak? - Rick Sword. - Powiedział, wyciągając do niej rękę. Potrząsnęła nią. - Miło mi cię poznać. - Tak. - Powiedział ze spokojnym uśmiechem. - Tak. Mi także. Załatwił im stolik na tyłach restauracji, kiedy siadali i składali zamówienie, słuchał jak opowiada mu o swoich koszmarach. Z początku Erin czuła się trochę zdenerwowana, ale kiedy w trakcie opowieści wydawał się jej nie oceniać, dodała więcej szczegółów. - Ten koleś, V’Aidan, był tam i nazwał tego potwornego węża Skotos. - Przerwała mieszając słonką w Coli. - Prawdopodobnie myślisz, że jestem szalona. - Prawie. - Powiedział, jego niebieskie oczy były szczere. - Prawdę mówiąc, jestem zafascynowany. Powiedz mi, słyszałaś o Skotich wcześniej? - Nie. Nigdy. - Hmmm, interesujące. Zmarszczyła brwi gdy zrobił kilka notatek w padzie, który miał ze sobą. - Dlaczego? - Cóż, one są częścią historii. Powiedz mi, uczęszczałaś w college na zajęcia z greckiej cywilizacji i mitologii? - Nie. Naprawdę nie. Mam na myśli, że przerabialiśmy w liceum grecki panteon i musiała przeczytać „Odyseje” i „Edypa”, ale to wszystko. - Hmmm. - Mruknął, jakby to także wydawało mu się interesujące. - Dlaczego pytasz? - Zastanawiałem się jak idea Skotich została zaszczepiona w twojej podświadomości. Dziwny ton w jego głosie zaniepokoił ją. - Co ty mówisz, oni istnieją? Roześmiał się. - To zależy czy wierzysz w starożytnych greckich bogów. Jednak były one częścią tamtej kultury. Były one, z braku lepszego określenia, demonami koszmarów. Nawiedzały ludzkie sny by móc wysysać z nich uczucia i twórczy potencjał. To czyniło ich tym silniejszymi im więcej tego w sobie miałaś. - Jak wampiry energetyczne? - Coś w tym rodzaju. W każdym razie, legenda mówi, że nawiedzali dusze kilka razy w ciągu jej życia, a później przenosili się dalej. Tak starożytni
tłumaczyli sobie koszmary. Podobno, Skotosi od czasu do czasu przyczepiali się do konkretnej ofiary i nawiedzały ją w kółko i w kółko, aż ta osoba oszalała. Dreszcz przebiegł jej w dół kręgosłupa. Brzmiało to trochę za bardzo jak to co przydarzyło się jej. - Więc, jak ten ktoś pozbywał się Skotosów? - Według legend, nie mógł się ich pozbyć. - Mogę z nimi walczyć? Potrząsnął głową. - Nie. Jednak antyczni Grecy wierzyli w idealną harmonię. Jeżeli masz złego Skotosa, to masz także życzliwego Oneroi, który walczy z nimi za ciebie. - Oneroi? - Wierzyli, że byli dziećmi boga snu, Morfeusza. Byli obrońcami ludzi i bogów. Niezdolni do odczuwania emocji, spędzali wieczność broniąc ludzi we śnie. Ilekroć Skotosi przyczepiali się do człowieka, i wysysali z nich zbyt dużo, pojawiał się Oneroi i ratował człowieka z ich szponów. - Jak V’Aidan mnie. - Na to wygląda. - A Scotosi, skąd pochodzą? - Byli dziećmi Phobetora, boga zwierzęcych kształtów. Jego imię oznacza „przerażający”, stąd ich panowanie nad koszmarami. - Więc Skotos i Oneroi są powiązani? Kiwnął. - Fascynujące. - Powiedziała, rozmyślając nad swoją nową wiedzą. Niejasno przypominała sobie groźby Skotich wobec V’Aidana. Czy to możliwe, że w jakiś sposób naprawdę przeniknęły do jej snów? Czy V’Aidan i reszta mogli być prawdziwi? To było niedorzeczne, ale jednak… Jej twarz spłonęła rumieńcem. Jeżeli byli prawdziwi to miała jedno nocną przygodę z idealnym nieznajomym. - Doktorze Sword - Zapytała poważnie. - pan wierzy, że oni istnieją? Jego jasne, niebieskie spojrzenie wyrażało znużenie. - Młoda damo, widziałem takie rzeczy w życiu, że każdy by przedwcześnie posiwiał. Dawno temu nauczyłem się, żeby nie ignorować żadnej możliwości. Osobiście uważam, że idea Greckich bogów nawiedzających sny jest wysoce niepokojąca. Jej twarz zróżowiła się jeszcze bardziej. - Zapewniam cię, nie czujesz się w połowie tak zaniepokojony jak ja. Uśmiechnął się. - Przypuszczam, że nie. - Sięgnął do małego, skórzanego etui przy pasku i wyciągnął Palmtopa. - Powiem ci coś, Dlaczego nie umówimy się w przyszłym tygodniu, żeby zarejestrować twoje sny? Możemy podłączyć cię do naszych maszyn, uśpić cię na długo i obserwować twoje fale mózgowe. Może to nam dać naukową wskazówkę co się dzieje. Skinęła głową z wdzięcznością. - To brzmi o całe niebo lepiej niż Greccy bogowie i demony wolno biegający po moich snach.
V’Aidan usiadł wysoko nad oceanem, przysiadł na niewielkiej półce skalnej która ledwie mieściła jego wysokie ciało. Przychodził w to miejsce odkąd tylko sięgał pamięcią. Nawet kiedy był dzieckiem, dawno u zarania dziejów. To tu przyszedł po przebyciu rytuału, który pozbawił go odczuwania emocji i współczucia. To tu odpoczywał, czekając aż ból egzystencji zniknie, a pojawi się odrętwienie w którym przysiągł żyć. Tutaj, w swoim ulubionym miejscu, mógł słyszeć wycie fal, patrzyć na bezmiar wody i czuł się dziwnie spokojny. Tylko, że spokój odszedł. Rozwiał się. Coś dziwnego się z nim stało, kiedy kochał się z Erin. To było jakby zostawił część siebie w Erin. Nawet teraz mógł ją czuć. Jeżeli zamknąłby oczy, mógł by nawet powiedzieć co ona teraz czuje. Co gorsza, pragnął ją w niepohamowany sposób. Chciał z nią być znowu, poczuć jej kojący dotyk na skórze. Nigdy nie czuł tyle łagodności, a teraz kiedy poczuł… - Złamałeś zasady, prawda? Zacisnął zęby słysząc głos Winka ponad sobą. Spoglądając w górę, napotkał dwoje dużych, dociekliwych oczu, które wpatrywały się w niego z zainteresowaniem. Wink był ostatnim bogiem jakiego chciał w tym momencie widzieć. Syn Nyx, bogini nocy i Erebusa, uosobienia pierwotnej ciemności, Wink technicznie był stryjecznym dziadkiem V’Aidana i jednym z najstarszych bogów; jednakże zachowywał się jak człowiek przed okresem dojrzewania. Jego młodzieńcza twarz zawsze była promienista i jasna, a jego długie, brązowe włosy leżały splecione na plecach. Najbardziej irytujące w Winku było to, że kochał psocić i wiecznie robił sobie żarty z dzieci Mysty. - Nic nie zrobiłem. - Oh, daj spokój V. Słyszałem jak twoi bracia rozmawiali o tobie. Powiedzieli, że zabrałeś im człowieka i zniknąłeś. No, daj mi trochę tego brudu. - Odejdź. Wink uśmiechnął się na to. - Więc zrobiłeś coś. Ooooh, i to musi być dobre jeżeli trzymasz to w sekrecie. V’aidan wpatrywał się w ocean wirujący poniżej. - Nie masz nic lepszego do roboty? Jak na przykład zamęczanie bogów, którzy już są tobą podirytowani? Wink uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Sarkazm. Ktoś tu przebywał z ludźmi zbyt długi czas. V’Aidan nie odpowiedział. Nie musiał. Wink zbliżył się do jego ramienia i zaczął węszyć jak szczeniak w brudnych skarpetkach. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy się cofnął. - Jesteś na mnie zirytowany, prawda?
- Nie mogę czuć irytacji i ty dobrze o tym wiesz. Nie zadziałało. Wink unosił się wokół V’Aidana. Jego czy były większe niż spodki. Chwycił V’Aidan za podbródek i zajrzał mu w oczy. - Mogę zobaczyć emocje w tobie, wirujące, mieszające się. Jesteś wystraszony. V’Aidan wyrwał podbródek z uchwytu Winka i odepchnął go. - Z całą pewnością nie jestem. Niczego się nie boję. Nigdy się nie bałem i nigdy nie będę się bał. Wink uniósł brwi. - Cóż za gwałtowne zaprzeczenie. Twój rodzaj nigdy nie czuje takiej pasji kiedy mówi, a jednak ty czujesz. V’Aidan odwrócił wzrok, jego serce waliło. Poczuł dziwny uścisk paniki w piersi. Przypomniał sobie jeden moment, całe wieki temu, gdy był dzieckiem i ośmieli się zadać nieodpowiednie pytanie. - Afrodyto, czemu nie mogę czuć miłości? Bogini śmiała się z niego. - Jesteś dzieckiem Myst, V’Aidanie. Ona nie posiada formy, kształtu. Jest pusta. Najlepsze na co możesz liczyć to ulotne uczucia, stłumione emocje, ale miłość… miłość jest stała, wieczna i poza twoim zrozumieniem i pojęciem. - Dlaczego więc mogę czuć taki ból? - Ponieważ to, jak ty, jest ulotną ułudą. Jak wielki ocean to opada i wznosi się, wzrastając do tytanicznych proporcji i opadając do nicości. To nigdy nie trwa długo. Na przestrzeni wieków dowiedział się, że bogini myli się co do bólu. On również był wieczny. Nigdy nie odszedł. Nie zniknął, dopóki pierwszy raz nie trzymał w ramionach Erin. Zamknął oczy, nie rozumiał tego. Co ona z nim zrobiła? Wink szturchnął go w ramię. - No weź V, powiedz mi dlaczego jesteś w takim stanie. Spojrzał na swojego stryjecznego dziadka. Zaufanie było równie obce V’Aidanowi jak miłość. Mimo to potrzebował doświadczenia Winka. Wink istniał dłużej i miał większa wiedzę niż on. Być może Wink mógłby mu dać jakąś wskazówkę. - Jeżeli powiem ci co się stało musisz przysiąść na Rzekę Styx, że nie powtórzysz tego nikomu. Nikomu. Wink przytaknął. - Hades może skuć mnie łańcuchami w Tartarze, przysięgam na Styx, że nigdy nie wypowiem ani jednego słowa z tego co mi powiesz. V’Aidan nabrał powietrza i zebrał się aby wyjawić sekret. - Uprawiałem seks ze śmiertelniczką. Wink uniósł brwi i uśmiechnął się. - Miłe, prawda? - Wink! - Przecież tak jest. Gorąco to polecam. - Wink przerwał podejrzliwie. - To była kobieta czy mężczyzna? - Kobieta oczywiście. Co to za pytanie! - Bardzo wścibskie i zgodne z moją czarującą osobowością.
V’Aidan przewrócił oczami. Teraz rozumiał co inni bogowie mieli na myśli mówić, że Wink jest wrzodem na tyłku. - Więc, - kontynuował Wink - była chociaż dobra? Przypływ pożądania przeniknął V’Aidana, kłując go w pachwinę gorącem na samo jej wspomnienie. Nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Było osobiste i to nie była sprawa Winka. - Osądzając po wyrazie twojej twarzy, zgaduje że tak. V’Aidan warknął na swojego stryjecznego dziadka i spróbował zmienić temat. - W każdym razie, coś się wydarzyło. - Coś? - To mnie w jakiś sposób zmieniło. Wink prychnął. - To głupota. Gdyby sypianie ze śmiertelnikami zmieniało bogów to lepiej nie mówić czym był bym teraz. A co do Zeusa… V’Aidan zignorował jego słowa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nieustannie chciał zobaczyć Erin ponownie. Poczuć jej ręce na sobie. Łaknął jej czułości. Pragnął jej ciepła. Musiał ją mieć. - V’Aidan! Wink zbladł słysząc głos Hypnosa. Hypnos był jednym bogiem, który miał władze nad resztą bożków snu. Prędzej czy później każdy przed nim odpowiadał. - Uh-oh. - Wyszeptał Wink. - Wygląda na wkurzonego. - Wink zniknął, zostawiając V’Aidana samego przed twarzą wkurzonego boga. V’Aidan spojrzał w gór e, ponad jego głową zobaczył twarz starca wykrzywioną w grymasie niezadowolenia. Nigdy jednak nie widział u niego innego wyrazu twarzy. - Dla mnie on wygląda zawsze tak samo. - V’Aidan. -Zawarczał Hypnos. - Nie zmuszaj mnie żebym zszedł tam po ciebie. V’Aidan prychnął w odpowiedzi. Jeżeli Hypnos myślał, że go wystraszy będzie musiał wymyślić coś innego. V’Aidan już dawno nauczył się obojętności. Wznosząc się ponad klif wyszedł na spotkaniu bogu, który powodował, że Skotos i Oneroi drżeli ze strachu. Tylko on jeden mógł sprawić, że czuli prawdziwe emocje. V’Aidan nie czuł nic kiedy podszedł do starca. - Uwiodłeś śmiertelniczkę w jej śnie. Oskarżenie zawisło między nimi, kiedy V’Aidan wpatrywał się w niego. - Co masz na swoje usprawiedliwienie? Nic nie odpowiedział. Co mógł powiedzieć? Popełnił zakazany czyn. Inni bogowie mogli brać ludzi kiedy chcieli, jego rodzaj nie mógł. Nie był pierwszym który łamał to prawo. Jednak, nie był na tyle głupi żeby myśleć, że Hypnos będzie dla niego łaskawy. Nie był ulubionym synem.
- Znasz nasze zasady. - Powiedział Hypnos. - Dlaczego je złamałeś? Ponieważ chciałem być w czyichś ramionach. Ten jeden raz. Jedną chwilę w wieczności. Chciałem udawać, że komuś na mnie zależy. Prawda przedarła się przez niego. Niezależnie od tego co Hypnos z nim zrobi, aby go ukarać, było warto. Nigdy nie zapomni tego jedynego, bezcennego momentu kiedy trzymał Erin w swoich ramionach, a ona spokojnie spała przytulona do niego. Jej oddech łaskotał jego pierś, zrobiła coś czego nikt wcześniej nie zrobił. Zaufała mu. Jej ciepło wsączyło się w niego i pierwszy raz odkąd się urodził, jeżeli nie miłość to poznał czułość. I to było na tyle. Hynos patrzył na niego jakby czuł obrzydzenie. Nikczemny. V’Aidan przywykł i do tego. - Zabrać go. - Powiedział stary bóg wpychając go w ręce kata. - Zedrzyjcie z niego ludzkie piętno i upewnijcie się, że nigdy nie zapomni bólu jaki zazna.
ROZDZIAŁ 3 Było już po północy, kiedy Erin zebrała się na odwagę żeby pójść spać. Była przerażona co przyniosą jej sny, a jednocześnie ponownie chciała spotkać V'Aidana. Jak bardzo to było głupie? Nie był prawdziwy i nie było gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek będzie miała sen w którym on będzie. Jednak ciągle marzyła o małym cudzie. Padła w objęcia Morfeusza, pozwalając, aby zmęczenie ją pokonało. Zamiast uczucia spadania, do którego przyzwyczaiły ją jej sny, czuła jakby leciała wysoko nad światem. Nikt jej nie ścigał. Nikt jej nie straszył. To było niebiańskie, oprócz nieobecności jednego, szczególnego, fikcyjnego kochanka. Wzdychając Erin zobaczyła siebie we śnie, ubraną w dżinsy i top, siedzącą na ganku na bujanej ławce, która zazwyczaj wisiała w patio domu cioci Mae. Dzień był przepiękny, pogodny i przyjemnie ciepły z powietrzem pachnącym kapryfolium i sosną. Spędziła tyle młodzieńczych wakacji, tu, na tej farmie w Californijskich górach. Bardzo za tym tęskniła. - Co to za miejsce? Usłyszała za sobą głęboki, akcentowany głos. Obracając się, zobaczyła V'Aidana opierającego się o białą poręcz werandy, jego ręce zwisały po obu jego stronach. Obserwował ją. Jego długie, czarne włosy były związane w kucyk, a czyste, srebrne oczy wyrażały zdystansowanie. Czarna, zapinana na guziki koszula tylko podkreślała doskonałe umięśnienie jego ciała, a dżinsy miały podziurawione nogawki. Z jakiegoś powodu wyglądał na trochę bladego i zmęczonego, jego twarz była ściągnięta. Mimo to była zadowolona, że tu był. Uśmiechnęła się do niego. - To moje ulubione miejsce z czasów dzieciństwa. - Co tu robisz? Wstała i podeszła do niego, ale szybko się odsunął. - Czy coś jest nie w porządku? V'Aidan potrząsnął głową. Nie powinien tu być. Powinien trzymać się od niej z daleka, a jednak... Nie potrafił. Jak tylko zasnęła, poczuł jej kojącą obecność wokół niego. Zdeterminowany, walczył tak długo jak mógł. Ale w końcu okazało się to nadaremne. Przyszedł tu wbrew swojej woli. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Jego ciało, mimo że uzdrawiało się sto razy szybciej od ludzkiego, ciągle jeszcze było pokaleczone i przepełnione bólem po przebytej karze. Przypomniało mu to jak wysoką karę będzie musiał ponieść, jeżeli ktokolwiek dowie się, że tu był.
Położyła rękę na jego ramieniu. V'Aidan zamknął oczy kiedy przetoczył się po nim ból. Jego ramiona były tak niesamowicie bolesne, ale nawet agonia nie mogłaby ukryć gorącego, intensywnego dreszczu który poczuł pod jej dotykiem. - Chodź. - Przesunęła rękę w dół i chwyciła go za dłoń. Patrzył z podziwem na ich palce splecione ze sobą. Starał się nie czuć jak gorący był jej dotyk. Tak bardzo chciał pozbawić ją ubrania i kochać się z nią przez resztę wieczności. - Pokarze ci. - Powiedziała. Pozwolił jej poprowadzić się w dół po schodach werandy i przez podwórze do starej stodoły. Kiedy szli, ręka w rękę, jej wyobraźnia go zaskoczyła. Jej marzenia były tak żywe i wyraźne. Nigdy nie odwiedzał nikogo kto umiał by stworzyć tak wspaniałe detale. Uwolniła jego dłoń, aby otworzyć dobrze naoliwione drzwi stodoły i pokazać mu gdzie w boksach wypoczywały trzy konie. V'Aidan patrzył jak zarzuca czaprak na grzbiet pinto i podprowadziła go do niego. Zaskoczyło go, że koń nie przestraszył się jego zapachu. Nigdy przedtem zwierzęta w snach nie tolerowały jego obecności. Jednak brązowo- biały pinto wydawał się kompletnie zrelaksowany w jego obecności. To świadczyło o dużej władzy umysłu, jaki Erin ma nad tym miejscem. - Jeździłeś kiedykolwiek? - Zapytała. - Nie. Pokazała mu jak osiodłać konia, a potem usiadła w siodle przed nim. V'Aidan przytrzymał się jej tali, kiedy pchnęła konia w galop i ruszyli przez pola. Czucie zwierzęcia pod nim i jej w jego ramionach podczas galopu, poruszyło go. Poczuł się wolny i prawie ludzki. Wjechała do jeziora gdzie zsiedli, a koń zniknął w brązowej chmurze dymu. Erin usiadła na trawie i zaczęła zbierać kwiaty, które plotła w wianek. Oczarowany, patrzył na jej ręce, które wplatały łodygi w skomplikowany wzór, który zdradzał niewielkie podobieństwo do prostej korony. Kiedy pracowała, odwrócił ją plecami do swojej piersi tak aby mógł ją przytulić. Tylko na chwilkę. - Jesteś niesamowicie kreatywna. - Powiedział. - To miejsce jest takie... jak ty. - Dokończył. I takie było. Jasne, przyjacielskie, otwarte. Tu wszystko było dobre. Wszystko było jak Erin. Roześmiała się radośnie, a dźwięk ten przyniósł obcy komfort jego klatce piersiowej. - Nie bardzo. - Tak, jesteś. - Dlaczego stłumiłaś swoją kreatywność? - Wzruszyła ramionami. V'Aidan oparł policzek na jej brązowych włosach i kreślił kółka na jej brzuchu. - Powiedz mi. - Erin nigdy nie była osobą zwierzającą się innym,
jednak nagle zdała sobie sprawę, że mówi V'Aidanowi rzeczy których nie powiedziała by nikomu innemu. - Zawsze chciałam być twórcza, ale nigdy nie byłam w tym dobra. - Jesteś. - Nie. Próbowałam grać na flecie jako dziewczynka i pamiętam jak na castingu organizowanym na przedstawienie w gimnazjum poszłam zagrać ulubiony utwór, nie mogłam trafić w żaden z niższych tonów. - Denerwowałaś się. - Byłam beztalenciem. Czuła oddech V'Aidana na szyi, kiedy trącał ją delikatnie nosem. Gorąco przepłynęło przez nią, ściskając jej piersi. Co takiego było w jego dotyku, że sprowadzał na nią ogień? Im bardziej czuła jego dotyk, tym bardziej go chciała. - Założę się, że byłabyś świetną artystką. Erin uśmiechnęła się do niego i do pewności jaką miał co do jej umiejętności. To była miła zmiana. - Nie potrafię narysować prostej linii za pomocą linijki. Wtedy ją pocałował. Głęboko i namiętnie. Jego język otarł się o jej wargi. Wysyłając rosnące w niej fale pożądania. Jęknęła w jego usta przyciągając jego głowę kiedy palące pragnienie przebiegało przez nią. Przygryzł jej wargi. - Może powinnaś zostać pisarką. - To jest to czego z pewnością nie powinnam robić. - Czemu? - Jestem chora na samo myśl o tym. - Zmarszczył brwi. - Dlaczego? Erin odwróciła wzrok, kiedy przypomniała sobie ten okropny dzień. - Byłam w collegu, chciałam zostać pisarką tak bardzo, że nie potrafię tego wyrazić. Na przedmiocie kierunkowym mieliśmy przedstawić swój najlepszy kawałek twórczości. Wpadłam na pomysł krótkiej historii, która w moim mniemaniu była świetna i oryginalna. Pisałam i poprawiałam to dopóki nie byłam pewna, że wyszło perfekcyjnie. Przedstawiłam cały zbiór dziekanowi i czekałam na odpowiedź. Przełknęła, kiedy przypomniała sobie jak dowiedziała się o decyzji profesora. - Literary Jurnal wyszło parę tygodni później i były tam wszystkie opowiadania studentów których przyjeli. - Nie było cię tam? Poczuła ucisk w żołądku. - Byłam. Wybrał moją historię żeby naświetlić jak nie powinno się pisać, jeżeli chce się być traktowanym jak poważny pisarz. Wyśmiewał każdy fragment mojej opowieści. - Jego ramiona zacisnęły się wokół niej. - Nie możesz sobie wyobrazić jakie to było upokarzające. Przysięgłam nigdy więcej nie robić niczego co byłoby kreatywne. Że nigdy więcej nie włożę całej siebie w coś co może zostać wyśmiane. - Łzy wypełniły jej oczy i zapewne popłakałaby się gdyby V'Aidan nie odchylił jej głowy i nie przebiegł językiem
po jej policzku aż do gardła. Jego ciało łagodziło ból. Jęknęła. Było jej tak dobrze. Jak bezpiecznym uczynił jej sny. - Dlaczego to dla ciebie takie ważne żebym była kreatywna? - Zapytała. Cofnął się i spojrzał na nią surowo. - Ponieważ to twoja stłumiona inwencja twórcza przyzywała Skotich. Jeżeli ją uwolnisz, nie będą miały karmy dla twoich koszmarów. - Brzmiało to wspaniale dopóki nie przemyślała tego. - A co z tobą? - Jak to, co ze mną? - Czy jeżeli Skoti odejdą, ty także odejdziesz? Odwrócił wzrok, a ona ujrzała prawdę. Jej serce ścisnęło się na samą myśl, że nigdy więcej do niej nie przyjdzie. Pomimo tego, że dopiero się poznali, potrzebowała go. Lubiła sposób w jaki się nią opiekował. Dotykał jej. Jako wstydliwe dziecko żyła mając tylko kilkoro przyjaciół i jeszcze mniej chłopaków. Nigdy nie była z nikim naprawdę blisko. Teraz czuła się w jakiś sposób związana z V'Aidanem. Czuła połączenie, potrzebę bycia z nim. - Nie chcę żebyś mnie opuszczał. Serce V'Aidana zabolało na te słowa, które nikt nigdy wcześniej do niego nie wypowiedział. Był jedynie użyteczny dla osób które chciały nim kierować. Odwróciła się w jego ramionach tak aby móc patrzeć na niego i dotykać jego twarzy. Była taka piękna. - Czemu pragniesz mojego towarzystwa? - Ponieważ jesteś moim obrońcom. - Nie, nie jestem. - Tak, jesteś. Uratowałeś mnie przed Skoti. Przełknął. - Gdybyś zobaczyła prawdziwego mnie, znienawidziła byś mnie. - Jakbym mogła. Zamknął oczy kiedy przeszły przez niego wspomnienia. Sen z nią, to złudzenie. Nie było w tym prawdy. Co słyszał, co czuli. Wszystko to urojenia. Chciał żeby to było prawdziwe. Po raz pierwszy w swoim życiu, chciał czegoś prawdziwego. - Nie wiesz nawet czym jestem. - Wyszeptał. - Wiem. Jesteś Orenoi. Bronisz ludzi przed ich koszmarami. V'Aidan zmarszczył brwi. Minęło dużo czasu odkąd ostatni raz znał to określenie. - Skąd wiesz o Orenoi? - Ktoś powiedział o nich dzisiaj i poszukałam trochę zanim wróciłam do domu. Wiem teraz dużo rzeczy o tobie. - Na przykład? - Że nie potraficie odczuwać w ogóle żadnych emocji. Nie wierze w to. - Nie? - Nie. Jesteś zbyt delikatny. V'Aidan był zaskoczony jej słowami. Delikatność to coś czego nigdy nie spodziewał się usłyszeć o sobie. Hypnos śmiał by się do rozpuku na samą myśl.
- Hej. - Powiedziała nagle. - Zróbmy coś na co zawsze miałam ochotę, a nigdy nie miałam dość odwagi. - Co? Spojrzała na jezioro przed nimi. - Wykąpmy się nago. - Zanim mógł odpowiedzieć, zerwała się na nogi i ściągnęła top. Oddech uwiązł mu w gardle kiedy zobaczył jej piersi. Jej sutki były twarde i mógł przysiądz, że mógłby ich posmakować. Jego ciało stanęło w ogniu, zrobił krok w jej kierunku, ale zatrzymał się gdy tylko poczuł ból z cięcia na plecach. Gdyby się rozebrał zobaczyła by jego rany. Zobaczyła by co mu zrobili. Nie chciał żeby kiedykolwiek się o tym dowiedziała. - Idź. - Powiedział. - Chcę na ciebie popatrzeć. Erin nie wiedziała skąd znalazła w sobie tyle odwagi żeby rozebrać się kiedy na nią patrzył. Nigdy nie była tak śmiała w prawdziwym życiu. Jednak we śnie nie miała nic przeciwko temu. Po prawdzie lubiła gorący, pożądliwy wyraz na jego twarzy, kiedy zdejmowała dżinsy i majteczki kierując się do wody. V'Aidan patrzył jak pływa. Patrzył jak woda opływa jej skórę. Jej piersi błyszczały kiedy przewróciła się na plecy. I mógł zobaczyć wilgotną plątaninę loczków między jej nogami. Gorąco zapragną podejść do niej i rozłożyć jej nogi dopóki nie mógł by. Odwrócił się. - V'Aidan? Troska w jej głosie przedzierała się przez niego. Musiał ją zostawić. Nie mógł tego znieść, biegł przez las, ignorując agonię własnego ciała. To było nic w porównaniu do tego co czuł w sercu. Nagle poczuł, że się zmienia. Zobaczył, że jego dłonie tracą ludzką formę. Czuł płonące wrażenie, kiedy jego ciało przechodziło transformację. - V'Aidan? Jego serce waliło, wiedział, że nie może zostać. Nie bez odkrycia przez nią prawdy. Zamykając oczy, teleportował się z jej snu.
ROZDZIAŁ 4 Erin obudziła sie na dźwięk dzwoniącego telefonu. Głośno jęcząc, podniosła się żeby odebrać. To była Chrissy. - Hejka, kurczaczku. Jak się bawisz w swój wolny poranek? Bawiła by się o niebo lepiej, gdyby ktoś jej nie przeszkodził w śnieniu, właśnie wtedy, kiedy próbowała odnaleźć V'Aidana żeby móc zedrzeć z niego ubranie i przywlec go do wody. - W porządku. - Powiedziała Erin, tłumiąc swoje podekscytowanie. - Obudziłam cię? - Tak, obudziłaś. - Oh, przepraszam. Miałaś kolejny koszmar? Erin uśmiechnęła się na wspomnienie snu. - Nie, nie koszmar. - Naprawdę? - Chrissy zapytała z niedowierzeniem. - Ani jednej sekundy? - Nieee. Jeżeli mi wybaczysz, naprawdę chciałabym wrócić do spania. - Taa, pewnie. - Powiedziała Chrissy z dziwną nutką w głosie. - Tak zrób. Erin leżała w łóżku dobrą godzinę, próbując zasnąć, żeby odszukać V'Aidana, ale to nic nie dało. Czuła się tak dobrze, od czasu, kiedy spędzili chwilkę razem, że nie pozostawało jej nic innego niż wstanie. Zła na siebie za brak kontroli nad umiejętnością zasypiania, kręciła się po domu. Późnym rankiem przysiadła przed komputerem nad raportem marketingowym. W czasie pracy, przez jej umysł przepływały zachęcające słowa V'Aidana. Zanim zorientowała się, co robi, zamknęła arkusz kalkulacyjny i otworzyła program tekstowy. Siedziała godzinami, wściekle pisząc. Skończyła dopiero późnym popołudniem. Całkowicie szczęśliwa pierwszy raz od lat, patrzyła na swoje dzieło. Dumna z tego, co stworzyła, chciała się z kimś tym podzielić. Nie, poprawiła się. Chciała się tym podzielić z V'Aidanem. Wydrukowała to, co napisała i zabrała ze sobą na kanapę. Leżąc, przycisnęła papiery do piersi i zmusiła się do zaśnięcia w nadziei, że znowu go ujrzy. Znalazła go stojącego na łące. Aż po skórzane, motocyklowe buty, cały ubrany był na czarno. Dżinsy opinały jego twarde uda, a czarny t-shirt wyglądał przepysznie rozciągając się na jego klatce piersiowej, tak szczupłej i muskularnej, że mogła być realna tylko w jej śnie. Chłodny wiatr rozwiewał jego rozpuszczone włosy, a srebrne oczy błyszczały w dziennym świetle. - Przyszłam cię odszukać. - Powiedziała radośnie. Wydawał się zaskoczony jej słowami. - Naprawdę? - Tak. Usiadła pośrodku letniej łąki. Dookoła niej fruwały barwne jak klejnoty motyle. Po dyskusji, którą odbyli poprzedniej nocy, Erin starała się wypuścić z