Anitek13

  • Dokumenty163
  • Odsłony27 843
  • Obserwuję25
  • Rozmiar dokumentów187.6 MB
  • Ilość pobrań16 314

Showalter Gena - Władcy Podziemi 10 - Mroczne Kłamstwa-Gideon-Kłamstwo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :920.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Showalter Gena - Władcy Podziemi 10 - Mroczne Kłamstwa-Gideon-Kłamstwo.pdf

Anitek13 EBooki Władcy Podziemi
Użytkownik Anitek13 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 185 stron)

Gena Showalter Mroczne kłamstwa Tłumaczenie: Jacek Żuławnik

Prolog Gideon przyglądał się śpiącej na łóżku kobiecie przykrytej błękitną, miękką jak chmura bawełną. Moja żona, pomyślał. Być może... Czarne jak atrament włosy splątały się wokół zmysłowej twarzy. Długie rzęsy rzucały cień na śliczne policzki. Dłoń spoczywała na skroni, palce zwinięte, pomalowane na błękit paznokcie błyszczały w złotej poświacie lampy. Nos był doskonały w kształcie, ani za duży, ani zbyt mały, podbródek kojarzył się z uporem, usta wydatne i czerwone. I ciało... Och, bogowie! No i to kuszące imię, Scarlet, które cudownie współgrało z ponętnymi kształtami. Krągłe piersi, szczupła talia, zniewalające usta, smukłe nogi... wszystko to miało wabić, zniewalać, usidłać. Była bez wątpienia najbardziej niesamowitą ze znanych mu kobiet. Jak Śpiąca Królewna. Tyle że gdyby akurat tę królewnę spróbował obudzić pocałunkiem, od razu by mu poderżnęła gardło. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedział, że płonęła w niej pasja, a białą jak śnieg skórę rozpalała nieziemska namiętność. Prawda była taka, że Scarlet opętał demon. Różnica polega na tym, że ja na swojego zasłużyłem, a ona nie, pomyślał. Diabli już tylko wiedzą, jak dawno temu pomógł kumplom ukraść i otworzyć puszkę Pandory, uwalniając zamknięte w niej demony. Co okazało się, delikatnie mówiąc, błędem. Za karę bogowie każdego odpowiedzialnego za ten czyn wojownika przeklęli demonem, na przykład Śmiercią, Katastrofą, Furią, Zarazą i tak dalej. Ponieważ jednak demonów okazało się więcej niż wojowników, pozostałe bestie umieszczono w ciałach nieśmiertelnych więźniów Tartaru, między innymi w Scarlet. Gideonowi trafiło się Kłamstwo, jej natomiast Koszmar. Chyba jednak miał gorzej. Ona po prostu spała jak zabita od wschodu do zachodu słońca i nawiedzała ludzkie sny, on zaś nie był w stanie wypowiedzieć choćby słowa prawdy, by nie cierpieć nieludzkich mąk. Gdyby powiedział pięknej kobiecie, że jest piękna, natychmiast runąłby na ziemię w potwornych mękach, przeżywał agonię niepodobną do żadnej innej, eksplozję bólu, haratanie organów, kwas zamiast krwi, utratę sił, niechęć do życia. – Jesteś paskudna – musiał powiedzieć wybrance, na co kobiety oczywiście wybuchały płaczem i uciekały. Tak więc, cóż, uodpornił się na łzy. Lecz co zrobi Scarlet? – zastanawiał się. Czy wzruszą go jej łzy? Przesunął opuszkiem palca po jej podbródku. Skóra była ciepła i jedwabista. Niespeszona takim grubiaństwem roześmiałaby się? Lub próbowała chlasnąć go po gardle? Czy też mu uwierzyła? Albo nazwała kłamcą? A może wzięłaby nogi za pas, jak wszystkie inne? Poczuł się nieswojo na samą myśl, że mógłby ją zdenerwować, zranić i ostatecznie stracić. Opuścił rękę i zacisnął pięść. Może powie jej prawdę, pochwali urodę? Dobrze wiedział, że tego nie zrobi. Już raz popełnił ten błąd, co okazało się bezgranicznie głupie. Gdyby zrobił to ponownie, dostarczyłby dowód na słuszność teorii Darwina. Nieprzejednani wrogowie Gideona, Łowcy, schwytali go i wmówili mu, że zabili Sabina, strażnika demona Zwątpienia. Gideon kochał tego faceta całym sercem, jak brata, więc wybuchł, wrzeszczał przepojony nienawiścią, groził, że ich pozabija, a wszystko to była prawda, każde słowo. Nieważne, że spełnienie groźby zajęłoby mu lata, wieki całe. Mówił poważnie i poważnie został ukarany, doświadczając potwornej męki.

Potem zwinięty w kłębek, taki jęczący ochłap wojownika, okazał się doskonałym obiektem tortur. Męczyli go długo, bardzo długo. Skatowali go tak strasznie, że nic nie widział przez spuchnięte powieki, wybili zęby, a potem wciskali igły pod paznokcie, potraktowali prądem i wyryli na plecach znak nieskończoności, przeklęte znamię Łowców. A na zwieńczenie udręki obcięli dłonie. Był przekonany, że to już koniec. Jednak odnalazł go cały i zdrowy Sabin, uratował i zaniósł do domu, wprzódy obiwszy ryje pieprzonym Łowcom. Na szczęście dłonie odrosły, na co czekał cierpliwie, żeby się zemścić... och, zemścić! Tylko o tym marzył, lecz oto pojawiła się kobieta, Scarlet. Pojmali ją przyjaciele Gideona, ona zaś oświadczyła, że jest jego żoną. Nastąpiła zmiana priorytetów. Nie pamiętał Scarlet, nie pamiętał ślubu, jednak przez tysiące lat miał w głowie przebłyski jej twarzy, zwykle kiedy opadał po wszystkim na jakąś kobietę, co prawda spocony i zmęczony, ale nie do końca syty, ponieważ wciąż odczuwał nieokreśloną tęsknotę za czymś, za kimś, czego nie potrafił nazwać. Dlatego nie odrzucił z miejsca rewelacji wyjawionej przez Scarlet, choć powinien to zrobić, musiał... Musiał jej udowodnić, że się myliła. W przeciwnym razie przyjdzie mu żyć ze świadomością, że opuścił kobietę, której ślubował opiekę i ochronę. Zadręczać się będzie tym, że podczas gdy jego żona cierpiała, on sypiał beztrosko z innymi. Będzie musiał żyć z okropną wiedzą, że ktoś namieszał mu w pamięci. Zażądał wyjaśnień od Scarlet, ale, uparta oślica, odmówiła. Nie chciała powiedzieć, jak i kiedy się poznali, czy byli w sobie zakochani, czy byli szczęśliwi i jak się rozdzielili. Mówiąc uczciwie, nie mógł jej winić, że szczegóły pragnęła zachować w tajemnicy. W końcu była więźniem, jak on całkiem niedawno u Łowców, więc zrozumiałe, że nie miała ochoty rozmawiać z oprawcą. Zupełnie jak on podczas przemiłej amputacji dłoni. Dlatego obmyślił plan. By Scarlet się przed nim otworzyła, musi ją stąd zabrać. Oczywiście na krótko, dopóki nie wyciągnie z niej odpowiedzi. Zrobił to dzisiaj, o świcie. Kiedy domniemana żona spała, nieświadoma tego, co wokół niej się dzieje, przewiesił ją sobie przez ramię jak strażak ofiarę pożaru i uniósł do hotelu w Budapeszcie. Wreszcie dostanie to, czego chciał. Trzeba tylko zaczekać, aż Scarlet się obudzi...

Rozdział pierwszy Kilka godzin wcześniej... No to zaczynajmy, z determinacją pomyślał Gideon, maszerując korytarzem budapesztańskiej fortecy. Demon Kłamstwa mruczał mu w głowie, całym sercem był ze swoim strażnikiem. Im obu, wprawdzie z różnych powodów, Scarlet, rzekoma żona Gideona, przypadła do gustu. Wojownik zachwycił się jej wyglądem, miał też słabość do ciętych komentarzy Scarlet, natomiast Kłamstwo polubiło... Gideon nie był pewien co. Wiedział tylko, że bestia mruczała z rozkoszą za każdym razem, gdy Scarlet otwierała piękne usta z gatunku: „Mogę ci zrobić to wszystko, o czym nawet nie miałeś odwagi śnić”. Reakcja zarezerwowana dla patologicznych kłamców. Rzecz w tym, że demon tak naprawdę nie umiał powiedzieć, czy Scarlet wciskała kit, czy nie. Pominąwszy wszystkie ciepłe uczucia, jakie do niej żywiło, Kłamstwo było potężnie sfrustrowane i chorobliwie wyczulone na każde słowo Gideona, przez co i on strasznie się irytował. Już nawet nie mógł nazywać przyjaciół prawdziwymi imionami. Była czy nie była paskudną kłamczuchą? Owszem, doskonale wyczuwał ironię. Oto on, mężczyzna niezdolny do wypowiedzenia prawdy, narzeka na kogoś, kto być może robi go w wielkiego, napompowanego jak cycki Lolo Ferrari balona. Tak czy nie? Musi wiedzieć, bo zwariuje. Zastanawiał się nad każdym słowem Scarlet, kwestionował każdy swój czyn i każdą myśl. A to najprostsza droga do szaleństwa. Dość tego. Ostatni raz zignorowała jego prośbę, gdy po raz kolejny nalegał, by wyłożyła karty na stół, wyznała prawdę prosto w oczy. Nadszedł czas, by działać. Miał nadzieję, że zaskarbi sobie ufność Scarlet, niby to ratując ją z opresji, czyli z lochu. Liczył, że wreszcie otworzy się przed nim i w końcu odpowie na przeklęte pytania. Ups. Frustracja znowu dała znać o sobie. – Nie możesz tego zrobić, Gid – powiedział Strider, strażnik Klęski, który wyłonił się nagle i zrównał z nim krok. Ożeż... Tylko nie on! – wściekał się duchu Gideon. Strider nie umiał przegrywać. Mało tego, nie mógł przegrać żadnego wyzwania, to znaczy mógł, ale wtedy cierpiał tak samo jak Gideon po powiedzeniu prawdy. Dotyczyło to nawet gier wideo. Gideon był wnerwiony, bo Strider wyzwał go na pojedynek w Assassin’s Creed, ot tak, żeby się rozerwać i rozprostować palce, i oczywiście wygrał. Nieważne. Mimo wszystko zawsze, ale to zawsze walczyli ramię w ramię i osłaniali się nawzajem, rzecz jasna wyjąwszy gry wideo, dlatego Gideon nie powinien być zdziwiony, że Strider znalazł się tutaj z mocnym postanowieniem uratowania kumpla przed sobą samym, a ściślej mówiąc, przed konsekwencją czynów strażnika Kłamstwa. To jednak jeszcze wcale nie znaczy, że Gideon położy się na plecach i będzie udawał martwego psiaka. – Ona jest niebezpieczna – dodał Strider. – Jak szpila w sercu, stary. Tak, to prawda. Wkradała się w sny, konfrontowała śpiących z ich największym strachem i żerowała na przerażeniu. Kilka tygodni wcześniej zrobiła coś takiego również i jemu. Przeszedł go dreszcz i ścisnęło w żołądku na wspomnienie pełzających włochatych sukinpajączków. Ty cipo, nie wojowniku, weź się w garść. Stawiałeś czoło klingom połyskującym w dłoniach potworów, czym więc jest dla ciebie kilka pająków? – gromił sam siebie. Znów przeszył go dreszcz. Jakie to odrażające! Dobrze wiedział, o czym myślały, przeszywając go wzrokiem: mniam.

Dlaczego Scarlet nie nawiedziła innych wojowników? Zastanawiał się nad tym prawie tak samo często, jak nad ich „małżeństwem”. Zostawiła w spokoju pozostałych wojowników i ich kobiety, choć groziła, że wszystkich powyrzyna. Cóż, mogła to zrobić. – Do diabła! Przestań mnie ignorować – warknął Strider, waląc pięścią w ścianę. – Wiesz, że mój demon tego nie lubi. Posypał się tynk, rozeszło echo kruszonego kamienia. Super. Zaraz przybiegną następni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Albo może nie, bo biorąc pod uwagę temperament mieszkańców fortecy, tej prawdziwej beczki testosteronu, należało przywyknąć do niespodziewanych hałasów. – Słuchaj, nie jest mi przykro. – Gideon rzucił okiem w stronę przyjaciela. Blond włosy, niebieskie oczy i złudnie niewinne rysy, które jakimś cudem idealnie pasowały do postury He- Mana. Kobiety nazywały go „chłopcem jak z obrazka”. Te same kobiety zwykle unikały patrzenia na Gideona, jakby samo spojrzenie na jego tatuaże i kolczyki mogło skazić ich przeczyste dusze. Cóż, trochę było w tym prawdy. – Ale masz rację, nie mogę tego zrobić. Czyli Strider się myli, a Gideon może to zrobić jak cholera. Więc idź się... przejść. Wszyscy mieszkańcy fortecy, a było ich mrowie, w dodatku liczba wciąż rosła, bo co rusz któryś wojownik znajdował tę „jedną jedyną” (tu Gideon parsknął z pełną złości ironią), posługiwali się dość płynnie jego mową i dobrze wiedzieli, że należy ją czytać na opak. – Świetnie – wycedził Strider. – Możesz, ale tego nie zrobisz. Jeśli zabierzesz tę kobietę z fortecy, osiwieję przez ciebie. A chyba lubisz mój kolor włosów, co? – Strider, stary, czy ty do mnie nie uderzasz? Nie chcesz, żebym ci zmierzwił tę wyliniałą czuprynkę? – Dureń – mruknął Strider, ale wyraźnie złagodniał. Gideon zarechotał. – Skarbeńku. – Gdy kąciki ust Stridera powędrowały w górę w namiastce uśmiechu, dodał: – Wiesz, że nie lubię, kiedy się tak roztkliwiasz. – Lubił to, bez dwóch zdań. Skręcili, po drodze mijając jeden z licznych salonów znajdujących się w fortecy. Był pusty, przecież o tej porze większość wojowników leżała jeszcze w łóżkach w objęciach swych pań. Rozejrzał się. Ściany salonu zdobiły portrety nagich mężczyzn. Było to dzieło bogini Anarchii, której zwichrowane poczucie humoru dorównywało poczuciu humoru Gideona. Znajdowały się tu również czerwone skórzane fotele (Reyes, strażnik Bólu, by uciszyć demona, musiał się pociąć od czasu do czasu, więc czerwień pasowała jak ulał), błyszczące złoceniami półki z książkami (Parys, strażnik Rozwiązłości, lubił czytać romansidła) i dziwaczne srebrne lampy, które wyginały się i zwieszały nad fotelami. W wazonach tkwiły świeże kwiaty, wypełniając powietrze słodkim aromatem. Czyje to? A, moje, przypomniał sobie. Zajebiście pachną. Gideon odetchnął głęboko, tyle że razem z aromatem kwiatów wciągnął zapach poczucia winy. Co ostatnio zdarzało się często. Ale cóż, gdy on pławił się w luksusach, jego ponoć żona gniła w lochu. Wcześniej zdążyła spędzić kilka ładnych tysięcy lat w Tartarze, innymi słowy, podwójne ze strony ponoć małżonka okrucieństwo. No nie! Co za facet by na to pozwolił? Dupek, ot taki, w jego typie. Mówiąc uczciwie, gdy uzyska odpowiedzi, ponownie zamknie Scarlet w lochu i zostawi ją tam na zawsze. Nawet jeśli jest, a raczej kiedyś była, jego żoną. Tak. Był zły, oj, jak bardzo zły. Scarlet okazała się zbyt niebezpieczna, a jej zdolność wchodzenia z buciorami w sny zbyt niszczycielska, by mogła przebywać na wolności. Bo jeśli umarłeś w koszmarze Scarlet, umarłeś na amen. Proszę uprzejmie: tak wygląda prawdziwy koniec. A gdyby kiedykolwiek zdecydowała się pomóc Łowcom, co nie było niemożliwe – zraniona kobieta, zemsta i tak dalej – Władcy już nigdy by nie mogli bezpiecznie zasnąć. A przecież potrzebowali choćby drzemki, bo inaczej zamieniliby się w żywe trupy. Weźmy Gideona: nie spał od tygodni. – Powoli – poinstruował go demon. – Idziesz za szybko. Zwykle Kłamstwo sprowadzało się do obecności gdzieś na dnie umysłu, obecności wprawdzie stałej, lecz milczącej. Demon odzywał się tylko wtedy, gdy był w prawdziwej potrzebie.

Ale nawet w takich przypadkach obowiązywała go zasada mówienia na opak. Czyli chciał, żeby Gideon nie szedł, ale pognał do Scarlet. – Nie mam skrzydeł – odparł cierpko i naturalnie przyśpieszył. Zawsze w myślach mówił prawdę. Nigdy nie kłamał demonowi ani sobie. Może dlatego, że o takie chwile musiał zabiegać, wyrywać je siłą. Tuż po opętaniu pogrążyły go mrok i chaos, stał się niewolnikiem towarzysza swojej duszy, demonicznych pragnień Kłamstwa. Torturował ludzi wyłącznie po to, by usłyszeć ich krzyk. Palił wsie, domy wraz z mieszkańcami. Mordował bezlitośnie, nie przebierając w ofiarach, i śmiał się przy tym. Dopiero po kilkuset latach, pokonawszy mrok opętania, odnalazł drogę ku światłu. Teraz kontrolował demona i zmuszał bestię do uległości. No, przeważnie. Strider westchnął, po czym oznajmił: – Stary, wysłuchaj mnie. Już to mówiłem, ale powtórzę. Nie możesz zabrać tej kobiety poza mury fortecy. Ona ci ucieknie, wiesz o tym, do tego Łowcy są w mieście, więc może wpaść w ich łapy. Przekabacą ją, wykorzystają na naszą zgubę, a jeśli mimo wszystko im odmówi, zrobią jej krzywdę, jak tobie. Po pierwsze, Strider mówił tak, jakby Gideon nie mógł raptem przez kilka dni utrzymać przy sobie przebiegłej kusicielki. A przecież mógł, doskonale wiedział, jak skopać dupsko najlepszym. Po drugie zaś, mówił, jakby Gideon nie potrafił jej odnaleźć, gdyby faktycznie się zgubiła. A po trzecie, Strider zapewne miał rację, co jednak wcale nie ukoiło gniewu Gideona. Może gorszy z niego kombinator niż ze Stridera, ale przecież umiał sobie radzić z kobietami, do jasnej anielki. Poza tym Scarlet była wojowniczką, a także nieśmiertelną. Umiała otaczać się nieprzeniknioną czernią, tak głęboką, że żadne światło ani ludzki wzrok nie były w stanie jej przeniknąć. Utrata takiej kobietki to żaden wstyd, całkiem co innego niż, dajmy na to, zgubienie zwykłego śmiertelnika. Do diabła, przecież jej nie zgubię, powtórzył w myśli. Nie ucieknie. Zamierzał uwieść Scarlet, rozkoszą wydrenować ją z energii i sprawić, że zapragnie z nim zostać. Zadanie nie powinno być aż tak trudne. W końcu lubiła go na tyle, że za niego wyszła, prawda? No, być może... Cholera! – Wiem, co myślisz – z westchnieniem powiedział Strider. – Że jak ci ucieknie, to co z tego? Przecież ją odnajdziesz. – Mylisz się. – Pomyślał o tym, i owszem, ale odrzucił pomysł. Bo niby kim jest? Babą? – Jak myślisz, co się z nią stanie, kiedy będziesz jej szukał? Za dnia potrzebuje ochrony, a skoro ciebie przy niej nie będzie, to kto ją obroni? Cholera, słuszna uwaga. Scarlet z powodu swojego demona nie mogła funkcjonować w ciągu dnia, więc od rana do nocy spała jak zabita. Po prostu nikt ani nic nie było w stanie jej zbudzić. Sam się o tym przekonał, kiedy potrząsał nią jak szmacianą lalką, próbując wyrwać z objęć Morfeusza. A kilka godzin później zdumiony patrzył, jak otworzyła oczy i usiadła jak gdyby nigdy nic, można by pomyśleć, że ucięła sobie poobiednią drzemkę. Pojawiły się pytania: dlaczego demon Scarlet śpi w dzień, kiedy inni ludzie są przytomni, funkcjonują na jawie? Czy to nie przeczy idei koszmaru? Co się dzieje, kiedy Scarlet podróżuje i zmienia strefy czasowe? – Mieliśmy szczęście, że ją odnaleźliśmy podczas snu – ciągnął Strider. – Gdyby nie anielica Aerona, wszyscy byśmy zginęli podczas próby pojmania. Uwolnienie jej, niezależnie od pobudek, jest po prostu głupie i niebez... – Nie mówiłeś tego wcześniej. – Oczywiście mówił ze sto razy. – Poza tym Olivia nie gra w naszej drużynie. – Czyli gra. – Nie pomoże nam przy kolejnej okazji. – Znaczy: pomoże. – Słuchaj, stary, nienawidzę cię, ale proszę cię, mów dalej. – Czyli: kocham cię, ale, do cholery, zamknij paszczę. Strider jęknął w duchu. Szli korytarzem prowadzącym do lochu. Okna witrażowe ustąpiły

odrapanym, ociekającym krwią ścianom. Powietrze zrobiło się stęchłe, woniało potem, moczem i krwią. Dzięki bogom, żadna z tych substancji nie należała do Scarlet. Gideon nie zniósłby tego, poczucie winy by go zabiło. Na szczęście – albo niestety, zależy, kogo spytać – Scarlet nie była jedynym więźniem. Kilku Łowców czekało na przesłuchanie, a mówiąc mniej oględnie, na tortury. – A jeśli skłamała? – zapytał Strider, jakby nie wiedział, kiedy przestać. Cóż, naprawdę nie wiedział, z czego Gideon doskonale zdawał sobie sprawę i tylko dlatego nie sprał na kwaśne jabłko kumpla, który dodał jeszcze: – A może wcale nie jest twoją żoną? Gideon prychnął, po czym stwierdził: – Pamiętałem, żeby ci powiedzieć. Odróżnianie prawdy od kłamstwa to dla mnie spory kłopot. – Z wyjątkiem Scarlet, ale nie zamierzał akurat teraz o tym wspominać. – No tak, ale mówiłeś, że przy niej niczego nie jesteś pewien. Ech, jeden z nich ma doskonałą pamięć. Wybornie. – Nie ma opcji, żeby była moją żoną. – Marna szansa, ale zawsze. – Nie muszę tego robić. Kiedy Scarlet po raz pierwszy dostała się do jego snu i zażądała widzenia w lochu, musiał jej posłuchać, bo ogarnęła go przemożna potrzeba, by zobaczyć się z nią, może nawet w podświadomości ją rozpoznał. Kiedy zasugerowała, że się całowali i uprawiali seks, a nawet byli sobie poślubieni, rzeczona podświadomość mruknęła z zadowoleniem. Tyle że on nadal nie pamiętał Scarlet. Dlaczego? – zadał sobie pytanie po raz tysięczny. Brał pod uwagę kilka teorii. Pierwsza głosiła, że bogowie wymazali mu pamięć. Ale znowu: w jakim celu tak postąpili? Dlaczego nie chcieli, by pamiętał własną żonę? Dlaczego jej również nie usunęli wspomnień? Według drugiej teorii sam stłumił w sobie pamięć o żonie. Tylko po co? Przecież wolałby zapomnieć o milionie innych rzeczy. No i jak tego miałby dokonać? Trzecia teoria brzmiała następująco: to jego demon jakimś sposobem wykasował wspomnienie o żonie, i to od razu w chwili, gdy zostali sparowani. Ale jeśli tak, to czemu pamiętał życie w niebie, posługę Zeusowi, ochronę byłego króla bogów? Musiał przerwać te rozważania, bo zatrzymali się przed celą, w której od kilku tygodni siedziała Scarlet. Spała na pryczy, jak Gideon się spodziewał. Nabrał powietrza, jak za każdym razem, gdy ją widział. Cudowna. Lecz... Moja? Czy jej pragnął? Nie, jasne, że nie. To by wszystko skomplikowało. Przyjaciele górą, tak było, jest i zawsze będzie. Przynajmniej była czysta, przecież zapewnił Scarlet dość wody do picia i mycia, a także i syta, bo trzy razy w ciągu nocy dostarczano do celi jedzenie. – Bez pośpiechu! – zawyło Kłamstwo, skacząc w mózgu z kąta w kąt. – Powoli! – Stul się, gościu. Dam sobie radę. – A jednak nie potrafił się zmusić do działania. Dlaczego? Bo czekał na tę chwilę, zupełnie jakby pragnął się nią rozkoszować. Rozkoszować? Rany, naprawdę zaczyna zachowywać się jak baba. Odwróć głowę, zanim ci stanie, napomniał się w duchu. Okej, teraz bardziej męsko. Wreszcie się zmusił, by oderwać od niej spojrzenie. Ściany więzienia wykuto w grubej, twardej skale, a cela była tak usytuowana, że Scarlet nie widziała zamkniętych po sąsiedzku Łowców. Tak naprawdę Gideonowi chodziło raczej o to, żeby to Łowcy nie mogli zobaczyć jej. Tak... moja, przynajmniej na razie. A skoro mowa o Łowcach, to przyciśnięci do krat zobaczyli Władców i momentalnie ukryli się w cieniu. Szepty ucichły jak trzaśnięte tasakiem. Z przerażenia nawet przestali oddychać. To dobrze. Gideon lubił, gdy wróg się go bał. Łowcy mieli powód. Więzili i gwałcili niewinne nieśmiertelne kobiety, mając nadzieję, że wyhodują dzieci, pół ludzi, pół nieśmiertelnych, zaprogramowanych na nienawiść do Władców, zdolnych odnaleźć dla Łowców puszkę Pandory i pomóc swoim „ojcom” oddzielić demony od strażników. Władcy, nierozerwalnie złączeni z demonicznymi bestiami, tego by nie przeżyli. Był to kolejny element kary

za otwarcie przeklętej puszki. Gideon sztywną, drżącą, bo długo nieużywaną dłonią wydobył klucze do celi Scarlet. – Zaczekaj. – Strider powstrzymał go, kładąc ciężką rękę na ramieniu. Gideon mógłby się go łatwo pozbyć, ale po co niszczyć przyjacielowi złudzenie wygranej? – Możesz tutaj z nią porozmawiać – nalegał Strider. – Wypytaj ją o wszystko. Tutaj mieli publiczność, przez kraty głos rozchodził się po więziennym korytarzu, więc Scarlet na pewno się nie rozluźni. A nawet jeśli, to i tak nie pozwoliłaby mu się dotknąć. A przecież, wiedziony swym robaczywym, a w jego przypadku jedynym realnym planem, myślał tylko o tym, jak się do niej dorwać. Przecież w inny sposób nie wyłudzi od niej informacji. Normalna rozmowa nie wchodzi w grę. Miałby wyznać Scarlet, że jest najbrzydszą kobietą na świecie? I uzupełnić opowieściami, czego nie chce z nią robić? – Spręż się, stary. Przecież nie mówiłem ci tysiąc razy, że nie zamierzam jej tutaj przyprowadzić, kiedy z niej wyciągnę, co mnie nie interesuje. Okej? – Jeśli zdołasz ją tu dostarczyć z powrotem. Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz? Trudno zapomnieć. Niestety. – Nie będę ostrożny. Nie obiecuję. Naprawdę nie muszę tego robić. To kompletnie nieważne. – Uwierz, to nie czas na samowolkę. – Ciężka dłoń ani drgnęła. – Mamy trzy artefakty. Galen jest wściekły jak diabli, marzy tylko o tym, by zemścić się za kradzież. Mówił o szefie Łowców, opętanym przez demona wojowniku, śmiertelnym wrogu. Galen wyglądał jak anioł. Sparowany z demonem Nadziei, był tak przekonujący, że dla ludzkich wyznawców w istocie był aniołem wcielonym. Przez niego Łowcy winili Władców za całe zło świata i walczyli do upadłego, by owo zło wyplenić. Kobieta Aerona, Olivia, prawdziwa wierna Bogu Jedynemu anielica, zwinęła Galenowi artefakt, Opończę Niewidkę. Trzeci z zestawu. Do odnalezienia puszki Pandory należało zgromadzić cztery artefakty – Wszystkowidzące Oko (jest), Klatkę Przymusu (jest), Opończę Niewidkę (jest), Kija Samobija (będzie). Galen kombinował, jak odzyskać Opończę i wejść w posiadanie pozostałych. Wojna wkraczała w nową fazę. Ale to nie ma znaczenia. Nic nie odwiedzie Gideona od tego, co zamierza zrobić. Czuł pod skórą, że od tego zależy jego życie. – Gid, no, stary... – perswazyjnie dodał Strider. Na co Gideon rzucił kumplowi spojrzenie spod zmrużonych powiek i wykrzywił usta. – Zaraz cię cmoknę w dupę. – Skopię, znaczy się. Minęła chwila gęstej ciszy. – W porządku – mruknął w końcu Strider i cofnął rękę. – Bierz ją sobie. – Miałem inne plany, ale nie dzięki za pozwolenie. – Czemu Strider jeszcze stoi o własnych siłach? Przecież przegrał, więc powinien zwijać się z bólu. – Kiedy wrócisz? Gideon wzruszył ramionami. – Czy ja nie wiem... tydzień? – Siedem dni to mnóstwo czasu, żeby zmiękczyć Scarlet, zbajerować i skłonić do wyznań o wspólnej przeszłości. Teraz go nienawidziła. Nie wiedział dlaczego, ale zamierzał się dowiedzieć. Najwyraźniej preferowała niebezpiecznych gości, bo inaczej czemu by za niego wyszła? Musiała uznać, że jest dla niej idealnym facetem. – Trzy dni – oznajmił Strider. Aha, czyli negocjujemy. Demon Stridera jeszcze się nie poddał. Nie dał się pokonać, po prostu próbował innej strategii. Gideon, opuszczając kumpli w potrzebie, czuł się równie paskudnie, jak wtedy, gdy zostawił Scarlet w celi. Gdyby coś im się stało podczas jego nieobecności, już całkiem by oszalał. – Wolałbym raczej nie pięć – poszedł na kompromis. – Cztery. – Umowa leży.

Uśmiechając się, Strider skinął głową. – Okej. No dobra, cztery dni, żeby rozpracować Scarlet. Nie pierwszyzna, bywało, że toczył gorsze bitwy w krótszym czasie. Choć swoją drogą ciekawe, że akurat teraz nie umiał sobie żadnej przypomnieć. Do diabła, czyżby dopadła go wybiórcza amnezja? Amnezja, która dotknęła przeszłych potyczek, a także Scarlet, z którą zapewne zmagał się niemało, bo była zadufana w sobie, apodyktyczna i pyskata. Chciałby pamiętać seks z nią. Kosmiczny. Po prostu to wiedział. – Powiem pozostałym – oznajmił Strider. – Ale najpierw zawiozę cię tam, gdzie chcesz ją zabrać. – Jasne. – Gideon wsunął klucz do dziurki i przekręcił. Drzwi ustąpiły z jękiem. – Nie zamierzam sam jej wozić. Niech wszyscy wiedzą, dokąd pojechałem. Strider znowu warknął, tym razem do frustracji dołączyła złość. – Uparty osioł. Muszę wiedzieć, że bezpiecznie dotarłeś na miejsce, albo nie będę mógł myśleć o niczym innym. I jak wtedy pozabijam Łowców? Wiesz, że jestem na ścisłej diecie: przynajmniej jeden Łowca dziennie. – Dlatego do ciebie nie zadzwonię. – Zbliżył się do Scarlet. Gdy spała, brakowało wokół niej nieprzeniknionej, mrocznej aury. Jakby chciała, by Gideon w każdej chwili mógł na nią spojrzeć. Jakby mu ufała. W każdym razie tak sobie wmawiał. – Bogowie! Nie wierzę, żeś mnie na to namówił – lamentował Strider. – Mówiłem ci już, że jesteś kretynem? – Nieee... – Gdy delikatnie wziął Scarlet na ręce, westchnęła i potarła policzkiem o jego pierś. Serce biło mu jak młot pneumatyczny. Widać polubiła ten nierówny rytm, bo wtuliła się mocniej. Miło. Była od niego o kilkanaście centymetrów niższa i szczupła, ale ładnie umięśniona. Odmówiła przyjęcia ubrań, które przyniósł, wciąż miała na sobie koszulkę i dżinsy, w których znalazł ją Aeron. Gideon odetchnął głęboko. Pachniała kwiatowym mydłem, delikatny aromat wypełnił mu nozdrza. Jak pachniała przed laty, kiedy ponoć byli małżeństwem? Również kwiatami? A może inaczej, bardziej egzotycznie? Czymś mrocznym i zmysłowym, bo taka przecież była? Czymś, co chciałby wdychać, przesuwając po niej językiem od stóp po czubek nosa? Otrząśnij się. To nie czas na takie myśli, napomniał się w duchu. Obrócił się, trzymając w ramionach Scarlet, cenny skarb, którego będzie strzegł nawet przed przyjaciółmi. Wiedział, że zaprzecza samemu sobie, myśląc o niej tak intensywnie i romantycznie, mając zarazem niezbyt czyste i niezbyt honorowe intencje, nie umiał się jednak powstrzymać. Ale cóż, głupia żądza. Wciąż nastawiony sceptycznie Strider mimo wszystko przyjął do wiadomości poczynania Gideona, dając do zrozumienia, że nie zamierza go powstrzymywać. – Idź. Bądź ostrożny. Bogowie, jak bardzo Gideon kochał swoich przyjaciół. Wspierali go bez względu na wszystko, wspierali go zawsze. – Wyglądasz jak kot, który dopadł śmietanki. – Strider pokręcił głową. – Nie podoba mi się to. Nie wiesz, w co się pakujesz, prawda? Może i nie, tyle że od dawna niczego tak mocno nie pragnął. Zapewne powinien podejść do sprawy ostrożniej. W końcu kumpel wytknął mu głupotę... – Wcale ci nie pokazuję w myślach środkowego palca. – Wiem, wiem. Pokazujesz mi kciuk i mówisz, że jestem numer jeden. – Gdy Strider ujrzał na twarzy kumpla grymas podobny do uśmiechu, dodał: – Cztery dni. Potem zaczynam cię szukać. Gideon posłał mu buziaka. Strider przewrócił oczami. – Chciałbyś, co? Posłuchaj, będę się modlił, żebyś szczęśliwie do nas wrócił. Z dziewczyną,

z żywą dziewczyną. I żeby powiedziała ci, co chcesz usłyszeć. I żebyś dostał, co chcesz, a potem zapomniał o niej jak o wszystkich innych pannach. Okej. Długa modlitwa, pomyślał Gideon. – Nie dzięki. Naprawdę. Od kiedy to nie jesteś księdzem? I od kiedy to bogowie nie lubią spełniać naszych błagań? – Strider nigdy wcześniej nie tracił czasu na modlitwę, a bogowie wprost przepadali za ignorowaniem próśb. Chociaż nie, poprawił się w duchu. Kronos, nowo koronowany król i Tytan zarazem, uwielbiał niezapowiedziane wizyty w fortecy i wysuwanie porypanych żądań, które Gideon i pozostali musieli spełniać. Choćby zabijanie niewinnych ludzi lub wybór: ocalić przyjaciela czy swoją kobietę. Lubił, gdy go błagano, by wyjawił, dokąd trafił duch wojownika, który stracił głowę. Owszem, to się zdarzyło. Anioł wojownik obciął Aeronowi głowę i Gideon, spełniając życzenie króla bogów, musiał ze łzami w oczach go błagać (rzecz jasna, na swój sposób), by zechciał wyjawić, co się stało z duchem wojownika. Zresztą wszyscy Władcy beczeli jak dzieci. Kronos nie chciał powiedzieć. Bo należała im się lekcja pokory, jak uznał ten zasraniec. Jednak Aeron po jakimś czasie powrócił, oczywiście dzięki pomocy słodkiej Olivii. Zostało mu przywrócone ciało, z pominięciem przebywającego w nim wcześniej demona, i Aeron znów mieszkał z nimi w fortecy. Po tym wszystkim Gideon nigdy już nie zapomni, z jak wielkim lekceważeniem potraktował go Kronos, i daleki był od wznoszenia modłów do króla bogów. – Księdzem... – Strider przekrzywił głowę, powtarzając to słowo, choć oczywiście zignorował złośliwe pytanie Gideona. Wiedział, że przyjaciel już nie chowa urazy. Dodał za to bardzo osobisty komentarz: – Podoba mi się ten pomysł. I wiesz, że to w zasadzie prawda? Dzięki mnie wiele kobiet przekonało się, co to jest niebo. Prawda? Owszem, prawda, pomyślał Gideon, jako że wszyscy wojownicy zapewniali kobietom boskie doznania. Scarlet nie będzie wyjątkiem, dodał w duchu. Wyszczerzywszy się od ucha do ucha, wyniósł swoją kobietę z celi. ===LUIgTCVLIA5tAm9PeE11R3VVMkAhWyJMLQNsH3AHdB9+Pkk5F2cL

Rozdział drugi Jak zawsze gwałtownie została wyrwana ze snu. Gdy tylko dobiegł końca wymagany przez demona czas przebywania poza jawą, świadomość załomotała do bram umysłu, jakby Scarlet podłączono do prądu i przekręcono włącznik. Usiadła, dysząc i pocąc się, potoczyła wokół dzikim wzrokiem, niczego jednak nie rejestrując. Krzyki ofiar demona odpływały w niebyt, zostawiając po sobie tylko obrazy, które Koszmar wyświetlił w mózgach nieszczęśników. Trzeszczące płomienie, rozpuszczające się ciało, czarny pył tańczący na wietrze. Tego dnia tematem przewodnim był ogień. Nie potrafiła we śnie kontrolować demona, który wyruszał na polowanie, siejąc chaos, zbierając żniwo złożone z ofiar. Mogła jednak podsuwać Koszmarowi propozycje, namawiać, by atakował wybrane osoby w określony sposób. A on najczęściej był jej posłuszny. Od kiedy pojmali ją Władcy Podziemia, działała na autopilocie, prawie bez reszty pochłonięta myślami o jednym wojowniku, niebieskowłosym, cudnym, potwornie irytującym Gideonie. Dlaczego jej nie pamiętał? Zacisnęła szczękę, wspomniawszy jego wybiórczą amnezję. Dłonie zwinęły się w pięści, ząb potarł o ząb, aż zabolało. Opanowała ją dzika chęć mordu. Złość niczemu nie służy. Uspokój się. Pomyśl o czym innym, nakazała sobie. Zmusiła umysł, by na powrót zajął się demonem. Cóż, niestety, śmierć i chaos były znacznie bezpieczniejszymi tematami niż małżonek. Nocą, gdy nie spała, a podczas każdej doby trwało to jakieś dwanaście godzin, to ona pociągała za sznurki. Mogła wezwać ciemność i zgromadzić w niej uporczywe krzyki. Demon potrafił zmusić ją do działania, a ona często mu ulegała. Praca na zmiany to układ bardzo fair. Koszmar lubił na nią naciskać: Wystrasz go... ta niech wrzaśnie... I tak dalej. Tym razem jednak, o dziwo, siedział podejrzanie zadowolony. – Opuściliśmy lochy – oświadczył Koszmar, ogarniając wzrokiem otoczenie, zanim Scarlet zrozumiała, gdzie się znajduje. Aha. No to nic dziwnego. Zmarszczyła brwi. Okej... to gdzie, do diabła, jest? Tkwiła zamknięta w lochu od kilku tygodni, w przestrzeni ograniczonej kamiennymi ścianami i żelazną kratą. Z innych cel nieustannie dochodziły jęki bólu. Zdążyła się przyzwyczaić do ostrych, gryzących zapachów. A teraz, proszę, całkowita odmiana: kwiecista tapeta na ścianie, ciemne aksamitne zasłony kryjące wykuszowe okna, nad łóżkiem połyskujący fioletowy żyrandol w kształcie winnego grona. A samo łóżko – objęła je wzrokiem – wielkie, z niebieską pościelą i ręcznie rzeźbionymi tralkami. Co najlepsze, powietrze pachniało słodyczą, jakby winogrona były żywe, a cudny zapach wzbogacono jabłkiem i wanilią. Odetchnęła głęboko. Skąd się tu wzięła? Najwyraźniej ją przeniesiono, gdy spała jak zabita. Nienawidziła tego, ale tym razem musiała być wdzięczna, bo przynajmniej, w każdym razie miała taką nadzieję, znów stała się wolna. Nie miała ochoty przebywać w fortecy, chciała jedynie być przy Gideonie. Gdy zapominała się w snach innych ludzi – nieważne, o której godzinie wymykała się do królestwa mroku i chaosu, zawsze ktoś gdzieś spał, dając pożywkę demonowi – każdy mógł ją zaatakować, a ona nie miała jak się bronić. Mógł z nią zrobić, co mu się podobało, a ona nie potrafiłaby go powstrzymać. Przenoszenie podczas snu wyjątkowo ją drażniło. Zazwyczaj chroniła się przed takimi sytuacjami w mroku. Wystarczyło, że przed zapadnięciem w sen kiwnęła niewidzialnym palcem, a cienie szczelnie ją otulały, czyniąc niewidoczną dla oczu postronnych. Lecz kiedy zrozumiała, że

znajduje się w domu Gideona, przestała przyzywać cienie. Zapewne miała cichą nadzieję, że gdy Gideon zobaczy ją podczas snu, odzyska pamięć. Może chciała, żeby znów jej zapragnął i stał się częścią jej nowego życia. Och, co za głupie mrzonki! Łajdak zostawił ją, by zgniła w Tartarze, więc nie powinna liczyć na jego czułość. I ze wszystkich sił dążyć do jego zguby. – No proszę. Strasznie mnie wnerwia, że się w końcu obudziłaś. Na dźwięk jego głębokiego, dudniącego jak grom głosu Scarlet zesztywniała, a jej serce zamarło. Stał w progu sypialni. Diabelsko kusząca twarz wojownika wodziła na pokuszenie, obiecywała grzeszne przyjemności. Przewiercał ją jasnymi, wyczekującymi oczami, a zawarty w nich ładunek napięcia przeczył luzackiej pozie. Gideon. Niegdyś ukochany mąż, dziś mężczyzna zasługujący jedynie na wzgardę. Serce Scarlet zaskoczyło i podjęło przerwaną pracę, szybko nadrabiając zaległości, tak że krew w niej zawrzała. Tak samo zareagowała przed tysiącami lat, gdy po raz pierwszy ujrzała Gideona. Nie moja wina, usprawiedliwiała się w duchu. Ani teraz, ani wtedy. Nie istniał piękniejszy człowiek, pół anioł, pół demon, nieziemsko męski. Żaden mężczyzna tak nie pociągał, odpychając zarazem. Kobieca intuicja przestrzegała ją przed niebezpieczeństwem poddania się jego urokowi, ale ciągnęło ją do niego tym mocniej. Miał na sobie czarny T-shirt z napisem „Wiesz, że mnie pragniesz”, czarne, odrobinę workowate spodnie i srebrny pasek wyglądający jak łańcuch. Do tego trzy kolczyki w prawej brwi plus jeden w wardze, zwykłe srebrne kółko. Pasuje do paska, pomyślała złośliwie. Zawsze dbał o swój wygląd i nie lubił, gdy ktoś z tego drwił. Kiedyś nawet ją to bawiło, bo pokazywało ludzką stronę Gideona, czy nawet jego słabość. Dziś jednak nie umiała się zdobyć na choćby odrobinę rozbawienia. Podczas gdy on wyglądał jak gotowa do schrupania czekoladowa trufla zanurzona w karmelu, ona przypominała raczej szczura w polewie ze ścieku. W lochu myła się wodą, którą każdego wieczoru przynosili jej Władcy, ale nic ponadto, miała więc pogniecione brudne ubranie i włosy jak kopka siana. – Gadatliwa, co? – mruknął. – To jesteśmy na dobrej drodze. Wiedziała, że potrafił mówić wyłącznie kłamstwami, najczęściej sprowadzającymi się do zaprzeczeń, więc doskonale rozumiała, o co mu chodziło. Chciał, żeby zaczęła mówić, ale nie, nie da mu tej satysfakcji. Nie może się dowiedzieć, jak na nią działa. Uniosła brwi, nadając, jak sądziła, lekceważący wyraz twarzy. – Już mnie sobie przypomniałeś? – Dobrze, ucieszyła się. Ani grama bólu w głosie. Spojrzał na nią oczami wypranymi z uczuć. – Oczywiście, że tak. Czyli: nie. Drań, nie przypomniał sobie. Nie pozwoliła sobie na zmianę wyrazu twarzy, nie chciała zdradzić, jak bardzo ją rozeźlił. – W takim razie po co zabrałeś mnie z fortecy? – Powolutku przejechała palcem po szyi, a potem między piersiami, zastanawiając się, czy... Ależ tak, powiódł wzrokiem za jej palcem. Czy nadal uważa ją za pociągającą? – Jestem wyjątkowo niebezpieczną kobietą. – Nie ostrzegano mnie przed tobą. – Głos mu się załamał, pojawiła się chrypka. – Zabrałem cię nie po to, żeby spokojnie porozmawiać, o to się martw. Czyli jednak nie dlatego, że jej pragnął, lecz by zaspokoić ciekawość. Opuściła rękę. Wcale nie czuła rozczarowania, przecież w porę przywdziała pancerz chroniący przed emocjonalnym cierpieniem. Jak setki razy wcześniej. Jeden więcej, jeden mniej, co za różnica? – Głupi jesteś, jeśli sądziłeś, że zmiana otoczenia rozwiąże mi język. Nie odezwał się, ale za to drgnął mu mięsień szczęki, widoma oznaka irytacji. Posłała mu słodki uśmiech, uznawszy, że warto upajać się chwilą. Było coś głęboko satysfakcjonującego w przyglądaniu się, jak biedak błądzi w ciemności, domyśla się, snuje teorie tak samo jak ona, gdy tysiące spędzonych na zamartwianiu się lat zastanawiała się, gdzie też on się podziewa. Przypomniała sobie o smutku, tym najboleśniejszym, sięgającym samej duszy, wiecznie

obecnym samoumartwianiu, i już nie zdołała odkleić od ust fałszywego uśmiechu. Musiała przycisnąć język do podniebienia, żeby go sobie nie odgryźć ze wściekłości. – Wrócę po ciebie – obiecał pewnej nocy w dalekiej przeszłości. – Uwolnię cię, przyrzekam. – Nie. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie tu. – Bogowie, ależ była wtedy delikatna. Cóż, cierpiała w więzieniu, a on był jej światełkiem w tunelu. – Słodka, kocham cię zbyt mocno, żeby zostawić cię na długo. Wiesz o tym. Ale muszę to zrobić. Dla nas. Naturalnie od tamtej pory się nie odezwał. Odnalazła go, dopiero kiedy Tytani uciekli z Tartaru, więzienia dla nieśmiertelnych, i odbili greckim bogom niebo. Dopiero kiedy zstąpiła na ziemię i zobaczyła, jak Gideon ugania się za tanimi dziwkami w podłej spelunie. Gniew narastał, przesłaniając czerwienią wzrok. Dlatego głęboki wdech, głęboki wydech, i czerwień powoli ustąpiła. – Nie ma o czym gadać. – Uważnie obserwowała reakcje Gideona. – Ode mnie niczego nie usłyszysz. I na pewno mnie tu nie zatrzymasz. – Proszę cię bardzo, nie uciekaj. – Skrzyżował ręce na potężnej piersi. – Nie pożałujesz. Zrozumiała: ucieknij, a popamiętasz. Odparła: – Pozwól, że najpierw rozprostuję kości, a potem z chęcią ucieknę. Dziękuję za podpowiedź. Sama nigdy bym o tym nie pomyślała. Warknął ze złości i frustracji. Zniknęły pozory luzu. – Postąpiłem okrutnie, przyprowadzając cię tutaj. Nie jesteś mi nic winna, więc lepiej się rusz. – I tu się zgadzamy: jesteś okrutny, a ja ci niczego nie zawdzięczam, więc nic mnie tu nie trzyma. Gdy przeklął w nieskrywanej złości, stłumiła śmiech. Niesamowite, jak łatwo go sprowokować. W tym nic się nie zmienił. Niezła zabawa. Zabawa? Mina jej zrzedła. Powinna tego nie znosić, że Gideon potrafi przemawiać wyłącznie kłamstwami, a nie się cieszyć. – Nie dość tego – syknął. – Wow. Jeszcze ci mało. – Kiedyś uważała go za wyjątkowego, jednak dowiódł, że jest taki sam jak pozostali: jak jej matka, król, tak zwani przyjaciele. Powinni o nią dbać, a tymczasem ją zdradzili. Spędziła całe życie zamknięta w Tartarze, bo jej matka, Rea, żona Kronosa, miała romans ze śmiertelnikiem. A ponieważ stało się to na krótko przed uwięzieniem, urodziła Scarlet za kratkami, w celi, którą dzieliła z kilkorgiem bogów i bogiń. Scarlet wychowała się pośród nich. Początkowo zyskała ich sympatię, ale z czasem dała o sobie znać zazdrość. I chuć. Więzienie, nienawiść i gorycz szybko stały się wiernymi towarzyszami Scarlet. Wtedy pojawił się Gideon. Był członkiem elitarnej gwardii Zeusa. Za każdym razem, gdy sprowadzał do lochów nowego więźnia, podchwytywał spojrzenie Scarlet, a ona nie umykała wzrokiem. Wojownik i córka bogini... Czekała na te chwile, tęskniła... aż wreszcie mogła się nimi cieszyć, bo Gideon zaczął regularnie bywać w Tartarze. Nie po to, by zapuszkować kolejnego skazańca, lecz żeby się z nią zobaczyć, porozmawiać. Nie myśl o tym, co wspólnie przeżyliście, nakazała sobie. Bo się rozkleisz, a tego ci nie wolno, kretynko. Po odzyskaniu wolności powinna była zostać na Olimpie przemianowanym przez Kronosa na Tytanię, i związać się z jakimś przystojnym bożkiem. Ale nie, musiała jeszcze raz zobaczyć Gideona. A gdy już się z nim spotkała, musiała się uprzeć, że zostanie blisko niego. Następnie, będąc przy nim, musiała, po prostu musiała przestrzec przed sobą Władców, bo słyszała, że szukają nieśmiertelnych opętanych demonami z puszki Pandory, żeby ich zwerbować albo... zabić. Drań, pomyślała o Gideonie. Świetnie, oby tak dalej! Ohydny kłamca, morderca

pozbawiony skrupułów. Nienawidzisz go. Zamierza cię zabić, kiedy wyjawisz wszystko, na czym mu zależy. Wiesz, że to zrobi. Dlatego nigdy mu nie pomożesz... przez co staniesz się dla niego już tylko zawadą, kulą u nogi. – Wspaniała ta cisza – zauważył. – Jak miło, że ci się podoba. – Coraz lepiej bawiła się jego irytacją, ale wciąż skutecznie tłumiła śmiech. – Dostaniesz więcej, obiecuję. – W odpowiedzi usłyszała coś, co przypominało warknięcie. – Aha, i żebyś się nie martwił, nie zamierzam uciec. – Na razie. Chciała pogadać, ale nie po to, by zaspokoić ciekawość Gideona. Często myślała o tym, czy związał się z inną kobietą, tak na stałe. Oczywiście gdyby spotkała tę sukę, z miejsca by ją zarżnęła. Nie dlatego, że Scarlet wciąż zależało na Gideonie... Nie zależy mi! – musiała się upomnieć. Ale przez to, że ten drań nie zasługiwał na takie szczęście. Nie chodzi o mściwość, tylko o przywilej należny pogardzanej eks. – Nie dziękuję – powiedział, oddychając z ulgą. Czyli dziękował. – Jest za co. – To znaczy: wal się. Zmrużył oczy i stanął jak dziecko, które zamierza tupnąć nóżką ze złości, przejechał językiem po zębach. Innymi słowy, punkt dla Scarlet. – Jak to możliwe, że nie wzięliśmy ślubu, chociaż moi przyjaciele doskonale to pamiętają? – Bo zrobiliśmy to w tajemnicy, tępaku. Tym razem nie zareagował na szyderstwo, tylko spytał po prostu: – Czy się ciebie nie wstydziłem? Och, chętnie by go za to spoliczkowała! Oczywiście uznał, że to on się jej wstydził, a nie na odwrót. W końcu to ona była więźniem, a on wolnym człowiekiem. Zapomniał o wszystkim, a mimo to nadal miał o sobie wysokie mniemanie. Drań to mało powiedziane. – Nie wstydziłeś się mnie, ale byś zginął, gdyby ktokolwiek odkrył, co cię ze mną łączyło – wycedziła przez zęby. Skinął głową, jakby dopiero teraz zrozumiał, że Scarlet nie jest byle kryminalistką, ale Tytanicą zamkniętą przez Greków w Tartarze. Jakby dopiero teraz pojął, że ci sami Grecy, którzy go stworzyli, z całą surowością by go ukarali za spotykanie się i migdalenie z zaciekłym wrogiem. – Aha. Czyli skoro przez cały ten czas nie byliśmy małżeństwem, to jak się nazywałaś? Że co? Czyżby już zapomniał jej przeklęte imię, które przecież mu wyjawiła, gdy po raz pierwszy odwiedził ją w lochu? Minęło zaledwie kilka tygodni. – Nazywam się Scarlet. – I dodała w duchu: skończony dupku. – Już ci mówiłam. – Dupek, dupol. Zacisnęła pięści. Machnął ręką. – Nie wiem o tym. Nie chodzi mi o twoje nazwisko. Nie pomogło. Zmrużyła oczy i wbiła paznokcie w ciało. Najwyraźniej Gideon chciał zdobyć tylko kolejną suchą informację. Nie pytał z troski, choć był przekonany, że jest na tyle głupia, by się nie połapać. Nie wiedział, czy ma do czynienia z boginią, czy też ze zwykłą boską służką. Gdyby była boginią, nie miałaby nazwiska, natomiast jako służąca i owszem, bo nazwisko zaświadcza o niskim statusie społecznym, oznajmia, że nie jesteś wystarczająco rozpoznawalny i poza imieniem potrzebujesz dokładniejszej identyfikacji, jak wśród ludzi. Gideon starał się wyeliminować jedną z możliwości, ale na próżno, bo Scarlet nie była ani boginią, ani służką. Ani człowiekiem, skoro już o tym mowa. Była kimś pomiędzy. – Jak zobaczę jakieś ciacho w kinie, to sobie zmieniam nazwisko – powiedziała słodkim głosem, idealnie pasującym do wystudiowanego uśmiechu. Czym się tak zezłościł? Samą myślą, że jego rzekoma żona pożera innych facetów wzrokiem, hę? – Ciacho? Nie jak w cukierni? – Wyraźnie z niej drwił. – Nie, do diabła. – Przecież wcale tak nie pomyślał. Był rozeźlony, co bardzo ją ucieszyło. Pełna satysfakcja, dwa do zera. – Wiesz, ciacho to taki facet, który cię kręci, ledwie go zobaczysz,

a już chcesz schrupać. To znaczy ja, nie ty. – Oby tylko nie pomyślał, że przez te wszystkie lata usychała z tęsknoty, nie mogła spać po nocach, wciąż o nim myślała. Nieważne, jak dużo w tym prawdy. Jeszcze bardziej zmrużył oczy, tak że przez zasłonę długich rzęs nie sposób było dojrzeć źrenic. – Nie jesteś Władczynią. Nie tak samo jak ja. Nie powinnaś się nazywać Władczyni Scarlet. – A ty się nazywasz Władca Gideon? – Nie. – Czyli tak. – No fajnie, ale nie zamierzam się nazywać Władczyni Scarlet. – Nie tędy droga. Nie obwieści światu, że należy do Gideona. Jeśli cokolwiek miałoby ją łączyć z tym facetem, to jedynie czubek ostrza sztyletu... którym przebije czarne serce Gideona... za to, że o niej zapomniało. Obnażył białe zęby. Rzecz jasna była to groźba. – Nie ostrzegam cię, żebyś uważała. Jestem potulny, kiedy się nie wściekam. – Przerwij mi, jeśli już ci to mówiłam. Uwaga... idź się pierdol, co? Z jakiegoś powodu gniew mu minął, a jego usta wykrzywiła namiastka uśmiechu. – Ależ brak charakterku. Już nie rozumiem, dlaczego cię wybrałem. Tylko... się... nie... rozkleić... Czy była zdolna wysłuchać tej rady? – Nie chcę wiedzieć, po kim nosisz nazwisko. Nie mów mi, proszę, nie mów. Pytanie zadane niby ot tak, swobodnie, a nawet z nutką rozbawienia, jednak błysk w oku wskazywał na coś innego. Jakby Gideon był gotów w każdej chwili doskoczyć do Scarlet i siłą wydusić z niej odpowiedź. Jeśli mnie dotknie, jeśli poczuję na sobie jego dłonie... Nie, nie, nie. Nie może na to pozwolić. Wzruszyła obojętnie ramionami. – Od kilku tygodni nazywam się Scarlet Pattison. Widziałeś Roberta Pattisona? Najseksowniejszy facet pod słońcem. Tak, wiem, bardzo jeszcze młody, ale śpiewa jak anioł. Bogowie, uwielbiam jego cudownie męski głos. Tobie słoń nadepnął na ucho. – Przeszedł ją dreszcz. – Kiedy śpiewasz, to jakby demon szorował szponami po styropianie. – A teraz nie mów mi, kim byłaś wcześniej. Super, zapomniał o „proszę”. Przycisnęła go, ale jak daleko może się posunąć? W którym momencie odezwie się w nim ta idiotyczna męska duma? Kiedy na nią skoczy? Kiedyś znała odpowiedź na te pytania. Wiedziała, że nigdy nie tknąłby jej w gniewie. Ale przecież Gideon nie jest już tym czułym facetem, w którym się zakochała. Tym, który pierwszy okazał jej serce. Scarlet i pozostali więźniowie słyszeli opowieści o Władcach Podziemia i ich uczynkach. O rzeziach, których ofiarą padali niewinni ludzie, o zrównanych z ziemią miastach. Poza tym doskonale wiedziała, jakich spustoszeń dokonywały demony w swoich strażnikach, przecież sama padła ofiarą Koszmaru. Mrok, strach, brak kontroli... To tylko słowa, lecz ile w nich bolesnej treści. Demon pożarł ją, przestała być człowiekiem. To trwało wieki, jak się później dowiedziała. Miała luki w pamięci, stulecia mijały jak dni. No tak, pomyślała Scarlet, też już nie jestem tą samą osobą. – Przez chwilę nazywałam się Pitt – odparła. – Potem Gosling, Jackman, Reynolds. Często wracam do Reynoldsa, to mój ulubieniec. Blond włosy, mięśnie... – Aż zadrżała. – Kto jeszcze? A, tak, Bana, Pine, Efron i DiCaprio też. Tego też lubię. Znowu blondyn, nawiasem mówiąc. Mam do nich słabość. – Po jego reakcji stwierdziła z satysfakcją, że przytyk zadziałał, ale co się dziwić, skoro Gideon pod niebieską czupryną skrywał naturalną czerń. – Wiesz, nie interesują mnie dziewczyny – mówiła dalej – ale Jessica Biel... Widziałeś jej usta? No więc byłam też Scarlet Biel. Znowu opadła mu szczęka. Złość powróciła ze zdwojoną siłą, wymywając resztki rozbawienia. – Skromna paczuszka ciastek – podsumował. Już była pewna, że nieźle go przycisnęła. Wcześniej był zły, tylko zły, ale teraz gotowała się w nim wściekłość. Ale nie sama, bo czymś była doprawiona. Podnieceniem? Owszem, doskonale

znała to uczucie, jak była jednak przekonana, miało nigdy już do niej nie wrócić. Tylko się nie uśmiechaj, nakazała sobie Scarlet. – Co poradzę, że lubię różnorodność? Może któregoś dnia najdzie mnie ochota, żeby ich wszystkich naprawdę zaliczyć. Patrząc na Gideona, wyobraziła sobie te kłęby pary wydobywające się z nozdrzy, bo tylko wtedy obraz furii byłby pełny. Wyprostował się, zrobił krok do przodu, zatrzymał się. – Jeszcze nie skończyliśmy na dziś. – Ruszył do wyjścia. Jednak Scarlet miała odmienne zdanie, bo zawołała: – Zaczekaj! A ty? – skierowała rozmowę na Gideona, odwróciła od siebie uwagę, zalecając przy tym w duchu: tylko ostrożnie. – Jakieś związki, o których powinnam wiedzieć? A może druga żona? Jeśli tak, oskarżę cię o poligamię. – No proszę. Teraz na pewno nie wyczuje jej desperacji, przemożnej chęci, by się dowiedzieć. Powoli odwrócił się do Scarlet. – Tak – wycedził przez zęby. Znaczy się: nie. – Mam dziewczynę i drugą żonę. Scarlet wypuściła powietrze, które nieświadomie zatrzymała w płucach. Singiel. Dziwkarz, który zalicza wszystko, co się rusza, ale nie żyje w stałym związku. Wywołało to w Scarlet silną emocję, lecz nie była to ulga, tylko rozczarowanie. Niestety nie będzie miała okazji zamordować na oczach Gideona tej, którą ukochał. To by było na tyle. Zdobyła informację, której potrzebowała, więc mogła go puścić kantem. Zwiesiła nogi z łóżka i wstała. Nie powaliła Gideona na ziemię i nie dała w długą. Głupia. – Wezmę prysznic. Załatw coś do jedzenia. I bez dyskusji, bo przysięgam, że w następnym koszmarze nie opędzisz się od pająków. Groźba bez pokrycia, bo dziwnym trafem Koszmar nie przepadał za dręczeniem Gideona. Za pierwszym i ostatnim razem musiała demona wręcz błagać, a tępa bestia protestowała i marudziła. Nigdy wcześniej demon tak się nie zachowywał, gnębił każdego po równo. Dlaczego Koszmar polubił akurat Gideona? Przecież nawet go nie znał, skoro opętał Scarlet już po tym, jak drogi małżonek ją opuścił, i znosił wieczne utyskiwania Scarlet na niewiernego drania, więc bardziej byłoby logiczne, gdyby demon wolał widzieć Gideona martwego, bo wtedy wreszcie by się skończyły te narzekania. – No i? – odezwała się. – Czego tak stoisz? Ruchy, ruchy. Usta Gideona znowu się uroczo wykrzywiły. Próbował opanować uśmiech? Dziwny gość. Każdy na jego miejscu zmyłby się poirytowany albo by zagroził, że ją udusi za ten ton. – Cokolwiek sobie zażyczysz, moja słodka. To znaczy, że nie spełni jej zachcianek. Zdążyła się domyślić. Zawsze był uparty i nie lubił słuchać rozkazów, co zresztą w nim lubiła. Ale nie mogła zostawić go z poczuciem satysfakcji. Satysfakcji, która należała się jej. Ruszyła do łazienki, rozbierając się po drodze. Nagle, jakby od niechcenia, rzuciła przez ramię: – Jeszcze jedno, Gid. Skłamałam. Nigdy nie byliśmy małżeństwem. Ożeż ty... Gideon nadal nie potrafił wyczuć, kiedy Scarlet kłamała, co doprowadzało go do białej gorączki. Z jakiegoś powodu każde jej słowo było dla niego jak miód, który najpierw rozlewał się po duszy, a potem po całym ciele. Dlaczego? Na dźwięk prawdy demon syczał, a gdy słyszał kłamstwo, to mruczał. Wszystko jasne, wszystko oczywiste. Jednak gdy chodziło o Scarlet Pattison – w tym momencie Gideon prawie wybił pięścią dziurę w hotelowej ścianie – Kłamstwo wyczuwało jedynie zaprawiony chrypką głos, rozpływało się w rozkoszy i całkiem zapominało o prawdzie czy kłamstwie. Trzeba z tym skończyć, bo nigdy się niczego nie dowie. – Zostaw ją – zażądało Kłamstwo. Wziąć Scarlet? I co do kompletu? – w duchu zadrwił Gideon. Jeszcze mi jaja miłe. Ta

kobietka sprzedałaby plombę każdemu, kto spróbowałby obudzić ją buziakiem, a gdyby się zorientowała, że ktoś podgląda ją pod prysznicem, kopniakiem wbiłaby mu jądra do gardła. Podejrzeć ją... nagą. Oho, pobudka! Wstać! Zamknęła za sobą drzwi łazienki, ucinając wszelkie spekulacje. To źle, znaczy dobrze raczej, bo Scarlet zdążyła się rozebrać do stanika i majteczek – oba czarne, koronkowe. Biustonosz miał z przodu zapięcie, które aż się prosiło, żeby z niego skorzystać. Może warto zaryzykować przemieszczenie jąder, pomyślał Gideon, ruszając w stronę łazienki. Pociekła mu ślinka, krew zaczęła szybciej krążyć. Zatrzymał się przed samymi drzwiami. Opanuj się, na bogów! – nakazał sobie. Tyle że, otchłani piekielna! Scarlet jest taka piękna. Jakby ożył portret, dzieło prawdziwego mistrza. Blada, różowa skóra i wodospad jedwabistych, czarnych włosów... I te niebezpieczne krągłości oraz smukłe silne mięśnie, co tak rzadko idzie w parze, a jednak u Scarlet tworzyły doskonałą kompozycję. Zjawiskowe... Wprost idealne określenie pleców i tatuażu wokół talii, który obok innych elementów miał napis: Rozdzielić się, to umrzeć. Wokół kwiaty, mnóstwo kwiatów w różnym kolorze, kształcie i rodzaju. Pragnął dotknąć każdego płatka językiem. Niżej, na udach, Scarlet miała wytatuowanego motyla obwiedzionego kolorami tęczy, połyskującego, uchwyconego w locie, jakby zmierzającego ku kwiatom. Zjawiskowe... Owszem, taka była prawda, jednak uwagę Gideona zwróciły przede wszystkim słowa: Rozdzielić się, to umrzeć. Miał identyczny tatuaż, również umieszczony na wysokości pasa. Czemu zrobił coś tak ewidentnie babskiego? No, wszystkie te kwiatki i tak dalej. Kumple zrywali boki ze śmiechu. Dlatego Gideon wymyślił całkiem zgrabną odpowiedź, której sens był taki: – Chciałem udowodnić, że nic nie jest w stanie zaszkodzić mojemu wizerunkowi. Oczywiście prawda była inna. Gideon zrobił to, bo w głowie ujrzał słowa i kwiatowy wzór. Widział go nieprzerwanie, motyw uparcie powracał, nie dał się odegnać, przykryć innymi myślami. Dla Gideona stało się jasne, że to coś znaczy, ale co? No i wreszcie rozwiązał zagadkę. Kiedy zobaczył taki tatuaż u Scarlet, zrozumiał, że to dowód tego, iż niegdyś spędzili ze sobą trochę czasu, nieważne, czy byli małżeństwem, czy też nie. Ale dlaczego, kurwa, nic nie pamięta? – Wiem – odparło Kłamstwo, jakby pytanie skierowane było do niego. – Przymknij się. Wolę, kiedy milczysz. Rozległ się szum prysznica. Pewnie jest naga, pomyślał Gideon. Woda spływa po ramionach, a Scarlet mruczy z rozkoszy, gdy oblewają ją ciepłe strumienie. Ciężkim gestem przejechał ręką po twarzy, mając nadzieję, że usunie z myśli nieprzyzwoite obrazy, jednak nie pomogło. Położył dłoń na klamce, w duchu podśpiewując: – Żegnajcie, jajeczka, miło nam było razem. Znów opanował się w ostatniej chwili. Syknął, cofnął się i mocno zaparł. Nie, nie i nie. Przynajmniej nie musi się już martwić, że ucieknie. Gdy spała, porozmieszczał czujniki w całym pokoju i założył podsłuch na telefon. Jeśli Scarlet czegoś spróbuje, natychmiast się o tym dowie. A prędzej czy później spróbuje. Nie powstrzyma się. Walka leżała w jej naturze. I niewymownie go drażniła. Niby jak miał się obchodzić z kobietą, która dobierała sobie nazwisko w zależności od tego, na jakiego faceta aktualnie leciała? Fajnie, że leciała też na babeczki. Hm, seksowne. Ale na facetów? O, nie. Zwłaszcza jeśli istniała opcja, że któryś mógł ją zaliczyć. Nie zgodzi się na to, przynajmniej dopóki nie załatwią swoich spraw. Wiedział, jak chciałby je załatwić. Najlepiej ciało do ciała. Całym sobą pragnął wejść do niej pod prysznic i sprawdzić, jak smakuje – Scarlet, nie prysznic. A potem, o tak, zanurzy się w nią, a ona pociągnie go za włosy i przeora plecy. Oplecie go nogami i mocno przyciśnie. Wyszepce jego imię i poprosi o jeszcze. Gidzio, dyndający między nogami ulubiony wyrostek dużego Gideona, jęknął z tęsknoty,

a jego kumple, krągli bliźniacy, zamyślili się nad straconą okazją, niepomni potencjalnych konsekwencji. Nie ma opcji, panowie, przynajmniej jeszcze nie teraz, mitygował ich Gideon. Scarlet opierała mu się silniej, niż zakładał. Nie to, żeby się aż tak bardzo starał, ale może to i lepiej. Strider słusznie przypomniał, że złaknieni krwi Łowcy są w Budapeszcie. Od kiedy nauczyli się pętać zwykłych ludzi demonami, mogli już zabijać Władców, ścigali więc ich z wyjątkową brutalnością i konsekwencją. Gdyby Gideon uwiódł Scarlet, zapewne nie umiałby jej ochronić. Właściwie to mógł ją przewieźć do innego miasta i dopiero tam się do niej dobrać. Tak byłoby bezpieczniej. Tyle że nie może zostawić przyjaciół, którzy potrzebowali go bardziej niż kiedykolwiek. Myśli Maddoksa zaprzątała jego ciężarna żona, dziewczyna Luciena planowała ślub, żona Sabina przebywała w niebie z wizytą u siostry, więc Sabin niemal wychodził z siebie, a panna Reyesa miała na głowie problemy zupełnie innego rodzaju, będąc bowiem Wszystkowidzącym Okiem, potrafiła zajrzeć do nieba i piekła, a to, co tam widziała, bywało częstokroć znacznie gorsze niż wszystko, co Scarlet mogła sprokurować w swojej fabryce snów. Nie należy zapominać o Aeronie, byłym strażniku Gniewu, który wracał do siebie po epizodzie z własną śmiercią. Pozbawiony demona, po raz pierwszy od wieków miał umysł wyłącznie dla siebie. Jak łatwo się domyślić, nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. Gideon, inaczej niż wielu innych wojowników, nie zazdrościł mu, jako że w zasadzie lubił swoją drugą, mroczną stronę. Razem stanowili siłę. Razem byli mądrzejsi, mocniejsi, u każdego człowieka wyczuwali kłamstwo, no, z wyjątkiem Scarlet. Okej, i jeszcze paru innych, ale tylko wówczas, gdy pozwalali się opanować emocjom. Czyli nieczęsto. A skoro mowa o niemożności oddzielenia prawdy od kłamstwa... – Skłamałam. Nigdy nie byliśmy małżeństwem – powiedziała Scarlet. Do diabła z nią i jej uwodzicielskimi sztuczkami. No to byli czy nie byli małżeństwem? Miał przebłyski, parę przebłysków, że bierze ją do łóżka. Że zna jej smak i wie, jak robić z nią wszystkie te rzeczy, na które miał ochotę. Ale równie dobrze mogły to być projekcje żądzy, fantazje, a nie rzeczywistość. Zgnębiony Gideon podszedł do łóżka, podniósł kołdrę, przytknął do nosa i wciągnął zapach orchidei. Jeszcze przed chwilą leżała tu Scarlet. Czy naprawdę ją rozpoznał? Czy to znajomy zapach? Z ciężkim westchnieniem odłożył kołdrę, a Gidzio dołączył do żałosnej symfonii, nadając taki oto przekaz: – Wynoś się stąd, zanim zapomnisz o dobrych intencjach i wparujesz do łazienki! Demon radośnie podchwycił temat: – Nie wchodź tam! Ani mi się waż pchać pod prysznic! – Głośniej! Żadnej kłódki na gębę! – odparł rozeźlony Gideon. Chociaż na swój pokrętny sposób oznajmił Scarlet, że nie przyniesie jedzenia, wyszedł, zamknął za sobą drzwi na klucz, zjechał windą do recepcji, napisał na kartce zamówienie i wręczył je kobiecie za ladą. Przez cały ten czas Kłamstwo w jego głowie warczało ze wściekłością, poirytowane dystansem dzielącym go od Scarlet. To chyba sen, pomyślał Gideon. Recepcjonistka uśmiechnęła się i wystukała coś na klawiaturze. – Proszę dać nam godzinę, panie Władco. – Chciał poprawić na Pattison lub na cokolwiek innego z listy, byle bliżej Scarlet, ale ugryzł się w język. Wrócił do pokoju. Scarlet była głodna, więc należało ją nakarmić. Żona czy nie, nadal miał do niej mnóstwo pytań, a ona dla niego mnóstwo odpowiedzi. Co będzie później? Zachowa się jak jaskiniowiec czy jak uwodziciel? Nie wiedział, to będzie zależało wyłącznie od Scarlet. ===LUIgTCVLIA5tAm9PeE11R3VVMkAhWyJMLQNsH3AHdB9+Pkk5F2cL

Rozdział trzeci Podczas czesania włosów uznała, że jeszcze nigdy nie czuła się tak czysta. Co za przyjemność, ani grama brudu. Wokół unosił się kwiatowy aromat uzupełniony zapachem jabłek i wanilii. Zawsze się zastanawiała, czy tak dla niej charakterystyczna kwiatowa nutka przypadła jej w spadku po ojcu. Do obolałych mięśni wróciło życie. Scarlet czuła się jak nowo narodzona. Choć nie do końca. Bo co tu właściwie robi? Dlaczego nie ucieka, jak zapowiedziała Gideonowi? Koszmar milczał uśpiony prysznicem. Nieważne. Sama dobrze wiedziała, że Gideon ją zaintrygował. Ile razy trzeba ci powtarzać, że nie możesz sobie pozwolić na słabość do tego drania? – znów się napomniała. Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Gideon zajął się wszystkim: zostawił szczoteczkę do zębów i pastę, a nawet cholerną błękitną kokardę do włosów. Przygotował czyste ubranie, co prawda zupełnie nie w jej stylu, to znaczy powłóczystą cieniutką niebieską sukienkę zamiast koszulki i dżinsów. I wysokie obcasy zamiast ciężkich buciorów. Zapomniał o staniku, ale pamiętał o niebieskich majteczkach. Czyżby miał jakieś skrzywienie na punkcie niebieskiego? Powinna o tym wiedzieć. Od dawna to ma? Nieważne, przekonywała samą siebie. Nie będę wnikała. – Cieszę się, że mogę na ciebie zaczekać – krzyknął zza drzwi. Na dźwięk tubalnego głosu Gideona poczuła na całym ciele gęsią skórkę. Wyobraziła sobie, jak chodzi w tę i we w tę przed drzwiami, i uśmiechnęła się pod nosem. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną. Zwykle to lubiła, bo zazwyczaj nie mógł się doczekać spotkania z nią. Po każdej misji pędził do jej celi i zasypywał pocałunkami, błądząc dłońmi po całym ciele. – Strasznie tęskniłem – powtarzał niezmiennie za każdym razem. – Już mnie nie zostawiaj – odpowiadała bezbłędnie. – Zostałbym z tobą w tej celi, gdybym tylko mógł. – Przelotny, smutny uśmiech. – Może kiedyś... – Nie. – Nie pragnęła dla niego takiego losu, co z tego, jak bardzo chciała z nim być. – Po prostu... spraw, bym zapomniała, że cię nie było. I sprawiał, i to jak sprawiał. Powtarzał, że gdyby tylko zdołał zdjąć obrożę z jej szyi, zrobiłby to i uciekliby razem. Ale niestety, nie miał takiej siły, zarezerwowanej dla nielicznych wybrańców Zeusa. Złota obroża została więc na miejscu, jakby przyklejona do skóry Scarlet, wysysająca energię. Tylko nieliczni nieśmiertelni posiadali zdolność przemieszczania się z miejsca na miejsce siłą woli, również z Tartaru i do niego, lecz niestety, Gideon nie był jednym z nich. Musiałby przemycić Scarlet pod okiem strażników, pokonać dziedziniec, dotrzeć do bramy. Nawet w przypadku jednego człowieka było to zadanie wyjątkowo trudne, a przy dwójce po prostu niemożliwe, nawet bez obroży. Mimo to chciał spróbować. Gdy tak rozmyślała, stwierdziła, że zaczyna się rozklejać. Cholera, dziewczyno! Walcz z tym! – nakazała sobie. Nie stać cię na powtórkę ze złamanego serca, a nic innego z tego nie wyniknie. Wrzuciła szczoteczkę do umywalki. Rozległ się złowieszczy stukot. Włożyła sukienkę przez głowę. Miękki materiał popieścił jej skórę. Hm. Nigdy wcześniej tak się nie ubierała, ale może powinna zacząć? Wciągnęła majtki, równie miękkie, ale darowała sobie szpilki i zamiast nich wzuła stare buciory, zupełnie jak kwiatek do kożucha, ale przynajmniej lepsze do tego, żeby skopać

dupsko pozbawionemu serca facetowi. Ubrała się i stanęła przed drzwiami, cała zwarta i gotowa do konfrontacji z Gideonem. Dość tego, czas na napisy końcowe! Tego potrzebowała, tego jej brakowało. Kiedy to zrobi, wróci do dawnego życia, które pieczołowicie budowała, do życia najemnika, złotej rączki od wszystkiego co diabelskie i złe. – Zrób to, miej to już za sobą – szepnęła, a kiedy wyszła z łazienki owiana obłokami aromatycznej pary, pomachała kokardką i rzuciła napastliwym tonem: – Chyba żartujesz! Co to ma być? Gideon omiótł ją wzrokiem, zatrzymując się dłużej na ulubionych miejscach. – No co? – Przełknął głośno. – Myślałem, że będzie brzydko. – Znaczy się: ładnie. I jeszcze obdarowuje mnie ładnymi pierdółkami! – pomyślała ze złością. Jak słodko. Cholera z nim! Stał przed okrągłym stolikiem na kółkach, którego nie było w pokoju, gdy szła się kąpać. Skrzyżował ramiona na piersi. Żeby jej nie udusić? – Czyli lubisz kobiety, które się ubierają jak uczennice? – Zignorowała serce walące jak młot i żar przewalający się przez żyły. – Nie sądziłam, że miewasz takie niewinne fantazje. – Najchętniej by zaklęła szpetnie, bo mówiła, jakby brakło jej tchu. Może dlatego, że poruszyła dość ważny temat, a mianowicie – po czym fantazjował Gideon... Jaki seks preferował? Delikatny i namiętny jak kiedyś? Jakie lubił kobiety? Słodkie, podobne do niej z dawnych czasów? Najpewniej. Od kiedy spotkali się w lochu, niespecjalnie dawał po sobie poznać, że nadal go pociągała, ale trzeba zaznaczyć, że Scarlet była twarda jak głaz. Musiała. Prowadziła życie, w którym nie było miejsca na takie fatałaszki. Zawsze musiała być gotowa do walki. W końcu jej matką była Rea, królowa bogów, gdyby więc ktoś porwał Scarlet, zyskałby potężną kartę przetargową porywaczy. Nie to, żeby matka zechciała zapłacić okup, o nie. Po prostu Scarlet miała wielu wrogów dybiących na jej życie. Gdyby została zabita, tym samym zniknęłaby półnieśmiertelna pretendentka do boskiego tronu. Poczuła zapach świeżego pieczywa, kurczaka i ryżu. Pociekła jej ślinka. Do diabła z kokardą. Do diabła z ostatecznym zamknięciem kwestii Gideona. Opuściła rękę. – Przyniosłeś jedzenie – stwierdziła zaskoczona kolejnym słodkim gestem tego durnia. – Nie. To wszystko dla mnie. – Usiadł na krześle. Gorące półmiski parowały, otaczając go senną mgiełką. – A tak przy okazji, fatalnie ci w tym kolorze. Oblizała usta. Na widok jedzenia, wyjaśniła sobie w myślach, a nie dlatego, że pochwalił jej wygląd. – Jeszcze się zemszczę. Zrobię tak, że sam będziesz musiał chodzić w tej sukience. Wzruszył ramionami, obrzucił wzrokiem swoje szerokie bary, a potem podał Scarlet talerz z kurczakiem, ryżem i warzywami. Ruszyła po niego z wyciągniętymi rękami, zanim zdążyła się zorientować, co robi. Chwyciła talerz, klapnęła na krzesło obok Gideona i zaczęła pochłaniać jedzenie. Dobre, mniam. – Słuchaj... czemu nie śpisz za dnia? – zapytał. – Kiedy ludzie nie są obudzeni. Akurat to mogła powiedzieć, choć bez trudu rozgryzła jego plan. Zacznie od niewinnego tematu, zmusi ją do mówienia, gdy będzie zajęta jedzeniem, no i przez nieuwagę chlapnie to i owo. – Gdzieś na świecie ludzie śpią w tym samym czasie co ja, a demon ich odnajduje. Poza tym każdego dnia zasypiam trochę później i budzę się odrobinę później. To przesunięcie gwarantuje, że wcześniej czy później dorwiemy każdego. – Innymi słowy: bójcie się. – Niedobrze wiedzieć. – Chwila ciszy. – Nie chciałbym wiedzieć, skąd się u ciebie wzięły tatuaże. Nie interesuje mnie, kto ci je zrobił. A już na pewno nic mnie nie obchodzi, jak się między nami skończyło. No proszę, miała rację. – Powiedziałam ci, że nie byliśmy małżeństwem. – Popiła wyjątkowo smaczną marchewkę z masłem kieliszkiem czerwonego wina. Niebo w gębie!

– A ja ci uwierzyłem. Wzruszyła ramionami, naśladując lekceważący gest Gideona. – Wystarczy pytań na dziś wieczór. Wiem, że dlatego mnie tu przyprowadziłeś. Mam się rozluźnić, opuścić gardę i wyśpiewać wszystko, co wiem. A potem znowu mnie zamkniesz. – Albo jeszcze gorzej. – Nic z tego. – Mylisz się – odparł, kładąc dłoń na jej dłoni. Uniósł ją do ust i ucałował rozpaloną skórę Scarlet. – Chciałem tylko spędzić z tobą trochę czasu, poznać cię, zapomnieć o bogów świecie. Znowu się... rozklejasz... Ta myśl aż w niej załkała. O takich słowach Scarlet marzyła, od tak dawna pragnęła je usłyszeć, pragnienie aż bolało... A teraz, gdy Gideon je wypowiedział... Dodarło do niej, że to przecież kłamstwo. Stężała, teraz pragnęła czegoś całkiem innego. Chciała wyciągnąć niewidzialny nóż, który Gideon wbił jej w plecy, i rozpłatać mu brzuch. Ponieważ drań nie zwijał się z bólu na podłodze, jak działo się zawsze, gdy wypowiedział słowa prawdy, wiedziała, że wcisnął jej kit. Pobawił się nią jak zabawką, a ona mu pozwoliła. Weź się w garść. Nie pękaj, przecież jesteś zimną suką, więc się zachowuj, jak na nią przystało. – Łatwo ci tak, co? Zapomnieć o świecie dokoła. – Słowa ociekały goryczą, której nie próbowała osłodzić. – Ta twoja biedna, smutna pamięć. Zmarszczył czoło i cofnął dłoń. Chciała wrzeszczeć z frustracji. Zażądać, żeby znów jej dotknął, a jednak milczała. Dokończyła posiłek, zjadając każdy, nawet najdrobniejszy okruszek, dopiła wino. – Dlaczego jesteś taka... nieuparta? – zapytał (chyba) szczerze. – Wiesz, wyjawiając mi wszystko. Bo tysiące lat zastanawiała się, gdzie był, co robił i z kim. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek do niej wróci, czy choć czasami o niej myśli. Czy w ogóle żyje. Każdy dzień był gorszy od poprzedniego, przepełniony nieustanną pogonią myśli i kipiącymi emocjami. Ale w głębi bolejącej duszy wiedziała, że ją kocha, więc ostatecznie pogodziła się z myślą, że nie wrócił, bo umarł. Jedynie śmierć mogła go zatrzymać. Przywdziała żałobę, opłakiwała go tak mocno i żałośnie, że roniła krwawe łzy. Aż w końcu odkryła, że Gideon jednak żyje. Och, ten ból! Niezbywalny i wieczysty stale ją prześladował, przesłaniał cieniem serce. On, dla odmiany, myślał o niej ledwie od kilku tygodni. Nie wypłakiwał oczu, nie wymiotował strachem, niepokojem i kawałkami złamanego serca. Zacisnęła dłonie na kieliszku tak mocno, że szkło zatrzeszczało złowieszczo, po czym pękło. Drobiny wbiły się w skórę, ale Scarlet nawet nie mrugnęła okiem. To nic w porównaniu z tym, przez co przeszła. Nic. Skończyły się jej łzy. Gideon westchnął, złapał ją za nadgarstek i obejrzał obrażenia. – Wspaniale, żeś się poraniła. Nie zajmę się tym. – Prawda w stanie czystym. Kiedy zszedł do fortecznego lochu i gdy ujrzała jego piękną twarz, jedyne, co czuła, to podziw: że żyje, że znów jest przy niej. Ale zaraz odezwał się gniew, a potem żal i przemożna chęć zrobienia mu krzywdy. Lecz i tak nie można było tego porównać z uczuciem, które teraz nią zawładnęło. Wściekłość. Nieopanowana wściekłość. Jak śmiał? Jak mógł się przejąć tak powierzchowną raną? Siedział sobie spokojnie i trącał jej emocjonalne struny jak dzieciak wymachujący patykiem tylko dlatego, że mógł to robić. Bo była dla niego zagadką i niczym więcej. Pragnął rozwiązać zagadkę, to wszystko. A mnie w ogóle nie pragnie, pomyślała, ani mojego wybaczenia. Nic go nie obchodzą prawdziwe, głębokie rany, nie zamierza się nimi zajmować. Czy zatem była dla niego niczym? Teraz, jak i przed wiekami? Owszem, wziął z nią ślub, ale wkrótce potem porzucił. Odszedł – teraz już o tym wiedziała – żeby ukraść i otworzyć puszkę Pandory. Wiedziała, że trafił mu się demon, i zaraz potem Gideon został usunięty z nieba. Ją opętało tego samego dnia, ale nadal tkwiła zamknięta w celi. Minęły mroczne wieki – które, co ciekawe, pamięta, jakby były ledwie mrugnięciem okiem

– i kiedy na powrót odzyskała kontrolę nad swoim umysłem, przypomniała sobie o Gideonie. Zrozumiała, że wprawdzie i jemu zesłano demona, ale najpewniej Gideon też już odzyskał panowanie nad sobą. Czekała więc na jego powrót. Cholernie długo czekała! Aż wreszcie zaczęła pytać samą siebie, co tak naprawdę się dzieje. Scarlet najpierw zaczęła się niepokoić, potem uznała, że odpowiedź może być tylko jedna: Gideon nie przeżył. Ogarnął ją pełen bólu i rozpaczy wdowi żal. Powodowana skrajną emocją, dokonywała czynów, które zaszokowały nawet jej demona. Żadna z bogiń i żaden z bogów dzielących z nią celę – tę celę, do której ją przeniesiono, by przebywała z dala od swoiście pojmującej matczyną miłość Rei – nie przeżył ataku Scarlet. Grecy byli bardzo bliscy tego, by skrócić ją o głowę, jednak Zeus zaprowadził Scarlet przed oblicze Kronosa, męża jej matki i zarazem największego wroga. Sprawiło mu to niewysłowioną frajdę, ponieważ Scarlet była żywym dowodem na to, że Rea przyprawiła Kronosowi rogi. Warto trzymać przy życiu to wszystko, co jest solą w oku zdetronizowanego króla Tytanów, uznał grecki suweren. Nieważne, jak bardzo jest to niebezpieczne. Aż wreszcie Tytani wywalczyli wolność. Scarlet doskonale wiedziała, że Kronos i Rea z chęcią zostawiliby ją za kratkami, ale potrzebowali jej zdolności, by ostatecznie pokonać Greków. Gdy ucichły krzyki mordowanych i przestała płynąć krew, Scarlet przejrzała starożytne zwoje w poszukiwaniu informacji o Władcach Podziemia. Miała nadzieję, że natrafi na wzmiankę o śmierci Gideona i dowie się, gdzie spoczywają jego kości. Zamierzała urządzić mu prawdziwy pogrzeb, zmówić wdowią modlitwę nad grobem, pożegnać się. Jednak odkryła, że małżonek nadal żyje. Najpierw poczuła bezgraniczną ulgę, lecz szybko wykluły się pytania: Dlaczego Gideon po nią nie wrócił? Dlaczego nie dał jej znać, że przeżył? Zaczęła go szukać. Żeby się dowiedzieć, żeby rzucić mu się w ramiona, żeby poczuć go w sobie. Żeby spełniło się to, o czym od wieków śniła. Odnalazła go w barze w Budzie. Przeszła obok niego. Nie poznał jej. Owszem, łypnął na nią, lecz zaraz odwrócił wzrok, bo był mocno zajęty obłapianiem jakiejś zdziry, z którą potem uprawiał dziki seks w tym samym klubie. Scarlet wyszła z powtórnie złamanym sercem. Zaszyła się w samotni z mocnym postanowieniem, że nauczy się wszystkiego, co niezbędne, na temat nowoczesnego społeczeństwa, a na belfra wybrała telewizję. To był starannie przemyślany plan. Scarlet miała nadzieję, że gdy już się wyedukuje, Gideon uzna ją za wartą uwagi. Ją, kobietę wychowaną przez kryminalistów, niekochaną i niechcianą przez matkę, nieznającą ojca, opętaną demonem. Nie tylko zdobywała nową wiedzę oraz umiejętności, lecz także uważnie śledziła każdy ruch Gideona. Aż wreszcie pojmali ją Władcy. Choć równie uprawnione jest stwierdzenie, że celowo pozwoliła im się ująć. Być może podświadomie pragnęła przeżyć tę chwilę, podczas której przekona się, jakim gnojem tak naprawdę jest Gideon – i gdy ostatecznie, bogom niech będą dzięki, wymaże go ze pamięci. Owszem, działała wbrew naturze, zdecydowała się na coś, czego przysięgała nigdy nie zrobić, ale cóż... Pogardzała więzieniem, a jednak tkwiła w nim, gniła, nie próbowała uciekać. Dla tego faceta, który jej nie pamiętał, a gdyby uznał to za korzystne, bez skrupułów by ją wykorzystał i zranił. Drań musi cierpieć. Kropka. Scarlet zerwała się na równe nogi i z ogromną siłą cisnęła talerzem w Gideona. Trafił go w twarz, odłamki wbiły się w skórę. Nieźle, ale stanowczo za mało, uznała. Z wściekłym charchotam zerwał się z krzesła. – Dzięki, to było miłe! Scarlet zdążyła już majtnąć drugim talerzem, który tym razem, roztrzaskując się na kawałki, porozcinał koszulkę i poranił tors. – Czego ty nie wyprawiasz? – pieklił się Gideon. – Nie chcę ci skopać tyłka. Uwielbiam cię. Wcale nie myślę, że jesteś największym osłem,

jakiego bogowie stworzyli. Jak to? Czyżbym wreszcie mówiła językiem, który kumasz? – Zabić. Pragnęła go zabić. – Może cię pamiętam, Scarlet! – ryknął, wycofując się, gdy chwyciła widelec i wyciągnęła go przed siebie jak sztylet. Było oczywiste, że jest świetna w te klocki. Słusznie się domyślał, że mordowała ludzi za mniejsze przewinienia, nawet nieśmiertelnych. – Ale twoje wspomnienie mnie nie prześladuje. – Sztywnymi dłońmi podciągnął koszulkę i pokazał jej, ukryte pośród blizn i rozcięć, wytatuowane ciemne oczy, identyczne jak Scarlet. – Nie rozumiesz? Nie prześladuje mnie. Cały on! Jedno wielkie kłamstwo! – myślała z furią. – To niczego nie dowodzi! – wrzasnęła. – Tysiące ludzi mają takie oczy. Gdy przekrzywił głowę i odgarnął włosy z karku, zobaczyła tatuaż krwistoczerwonych ust w kształcie serca. Zupełnie jak jej usta. Potem się odwrócił i znowu podwinął koszulkę. W dolnej części pleców miał rysunek przedstawiający kwiaty, mnóstwo różnych kwiatów, i słowa: Rozdzielić się, to umrzeć. Kopia jej tatuażu. Co prawda zauważyła go już tamtego dnia, gdy po raz pierwszy odwiedził ją w lochu, ale mimo wszystko widok napisu w kwiatowym motywie okazał się niczym cios w pierś. – Po prostu nie chcę tego wszystkiego zrozumieć. – Mówiąc to, odwrócił się do Scarlet. – Nie proszę cię, utrudnij mi to. Jednak tatuaże wcale nie załagodziły furii, tylko wręcz przeciwnie. Czyli co?! – dudniło w głowie Scarlet. Wyobrażał mnie sobie, a mimo to sypiał z tymi wszystkimi dziewczynami? Żył beztrosko, nie szukając źródła tych „wizji”? – Myślisz, że to wystarczy, ty nieczuły barbarzyńco? Kiedy żyłeś w wolnym świecie i puszczałeś się na prawo i lewo, ja, niewolnica Greków, zdychałam w Tartarze. – Okrążyła stół i podeszła do niego, jednak Gideon, twardy wojownik, nie cofnął się choćby na krok. – Robiłam, co mi kazali, podobało mi się czy nie. – Paradowanie nago ku ich uciesze. Walki z innymi więźniami, a Grecy robili zakłady. Szorowanie ich brudów. – Zostawiłeś mnie tam. Nigdy po mnie nie wróciłeś. Obiecałeś, że wrócisz! – Dysząc i gotując się ze wściekłości, wbiła mu widelec w pierś i przekręciła. Nawet nie próbował jej powstrzymać, nie usiłował się bronić. Stał nieruchomo, mrużąc oczy. Z gniewu? Jeśli tak, to na kogo? Na Scarlet? A może na greckich bogów, którzy tak bezceremonialnie ją wykorzystywali? Nieważne. To ledwie początek jego kary. – I wiesz, co jeszcze? – Ścisnęła widelec tak mocno, że aż zbielały kostki. – Kiedy tu przyjechałam i zobaczyłam cię z inną kobietą, przespałam się z facetem. Z własnej woli... dla odmiany. A potem z następnym. – Kłamstwa, to wszystko kłamstwa. Próbowała to zrobić, naprawdę chciała w ten sposób skrzywdzić drania, ale nie dała rady. Jak bardzo znienawidziła siebie za tę porażkę. Nad chęcią wyrządzenia krzywdy wzięła górę potrzeba znalezienia kogoś, kto sprawi, by poczuła się jak niegdyś u boku Gideona: kochana, chroniona, uwielbiana. Prawdziwy skarb. Lecz i to się nie udało. Z obu przygód wyszła przybita i pozbawiona pary. Gideon opuścił ramiona. Raptem jakby uszły z niego mroczne emocje. – Nie jest mi przykro. To wspaniałe, że to zrobiłaś. Nie chcę zabić tych mężczyzn, z którymi byłaś, choć pamiętam tamte czasy, gdy byliśmy razem. Jakimś sposobem nadal na mnie nie działasz. Jest mu przykro, to straszne, że to zrobiła, zabije facetów. Piękne słowa jak na niego, ale dość, wystarczy, już za późno. Gdy z furią wyrwała widelec z piersi Gideona, ząbki spłynęły krwią. A kiedy ponownie dźgnęła, stęknął. – I co? Niby że to wystarczy? Uważasz, że twoja amnezja łagodzi mój ból? – Zamknij się, nie chcesz, żeby wiedział, jak wiele przez niego wycierpiałaś. – Ja nie... – Zmarszczył brwi. Sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. Rzucił okiem na ekranik, a kiedy spojrzał na Scarlet, jego wzrok mógł zabijać. – Nie mamy gości.

– Twoi kumple? – spytała, mając na myśli źródło informacji. – Tak – odparł, myśląc, że chodzi jej o owych gości. – Uwielbiam Łowców. Mogłaby wyłupić mu oczy, żeby ranny i ślepy musiał stawiać czoło intruzom, ale nie odbierze sobie przyjemności zadania kolejnych ciosów. Tyle że nastąpi to później. – Ilu? – Wyciągnęła sztuciec z jego ciała, wysyłając komunikat: Obudź się, Koszmarze, możesz się przydać. Demon przeciągnął się i ziewnął. – Wiem – odparł Gideon. – Którędy weszli? – Nie frontowymi drzwiami. Dokonała szybkiej oceny sytuacji: z sypialni połączonej z kuchnią wychodziły drzwi na hol, który rozgałęział się w trzy korytarze. Którędykolwiek więc weszli intruzi, musieli pokonać hol, żeby dotrzeć do pokoju Scarlet i Gideona. Wybornie. – Jesteś gotowy, kochanie? Mamusia się pomyliła – przekazała demonowi. – Nie tylko możesz się przydać, lecz jesteś niezbędny. Odpowiedział jej pełen zadowolenia pomruk. Czyli będzie się działo. – Pozwól, że to ja postawię kropkę nad i, okej? – Łakomczuszka. Nie da się ukryć, ale cóż, Scarlet musiała znaleźć ujście dla kotłującej się w niej czerni. I działać jak najdalej od Gideona, aby nie zobaczył tego, co Koszmar zgotuje wrogom. Najpierw dotarło do niej warknięcie, a potem pełna fraza demona: – Przecież bym go nie skrzywdził! Nie spodziewała się takiej deklaracji, nawet wziąwszy pod uwagę niechęć demona do nękania wojownika w snach. W innych okolicznościach zaczęłaby drążyć temat, ale nic by to nie dało, skoro Koszmar z natury był tak samo wylewny jak ona. – Na łóżko – rozkazała Gideonowi. – Zajmę się tym. – Mowa! – Wyciągnął ostry połyskujący nóż i niewielki rewolwer. Ciekawe, pomyślała Scarlet. Jest uzbrojony, a jednak nie bronił się, gdy go dziurawiłam widelcem. – Cieszę się, że zamierzasz sama z nimi walczyć. Ech, ci macho... Dla takich facetów, gdy tylko dzieje się coś ciekawego, kobieta od razu staje się piątym kołem u wozu. Jednak Gideon zaraz się przekona, że ta oto kobitka nie jest tą samą osobą, którą poznał w więzieniu. Albo raczej tą właśnie, której nie potrafił sobie przypomnieć. – Tutaj są. Wiem, że tu są – szepnął ktoś, a jednak usłyszała wyraźnie każde słowo, jakby ten człowiek stał tuż obok. Nauczyła się tego za kratkami, ta umiejętność wiele razy ocaliła jej skórę. – Zabierzemy dziewczynę, ona jest najważniejsza – powiedział drugi. – A facet? – Do piachu. Koszmar roześmiał się na cały głos, zwarty i gotowy do działania. Scarlet pchnęła Gideona na krzesło. Gdy upadł z sapnięciem, wypuściła demona. Eksplodowała ciemnością, otoczyły ją tysiące przerażonych głosów wypełniających nieprzenikniony mrok. Nawet Gideon, potężny nieśmiertelny, nie umiałby przeniknąć wzrokiem przez tę czerń. Natomiast Scarlet, przywykła do takich sytuacji i świetnie wytrenowana, poruszała się jak kocica. – Na twoim miejscu zasłoniłabym uszy – poradziła. – Scar... – zaczął w gniewie. Nie dokończył, bo położyła mu palec na ustach, nakazując milczenie. Wróg może usłyszeć. Po chwili wahania, choć sztywność nie ustąpiła, Gideon łaskawie postanowił się wycofać i oddał inicjatywę Scarlet. Co ją zaskoczyło. Dlaczego nie zerwał się na równe nogi, domagając się udziału w akcji? Nie teraz, pomyślę o tym później, uznała, po czym odwróciła się do napastników, konkretnie ku czterem uzbrojonym mężczyznom. Tylko czterech? Pewnie mają się za silniejszych, niż są w rzeczywistości. Albo myślą, że