Adler Elizabeth
Kalifornijska noc
Malibu, raj na kalifornijskim wybrzeżu. Błękitny ocean i złote plaże, wzdłuż których
ciągną się rezydencje najbogatszych i najsławniejszych. Mac Reilly pracuje dla
gwiazd filmowych jako prywatny detektyw. Pewnego wieczora podczas spaceru po
plaży słyszy przerażony kobiecy krzyk. Bez namysłu biegnie na ratunek... i ledwo
uchodzi z życiem, gdy piękna kobieta strzela do niego z pistoletu. Kilka dni później
znajduje w swoim samochodzie tę samą broń. Postanawia dowiedzieć się, kim była
nieznajoma, i trafia w matnię oszustw, fałszywych tropów i nieoczekiwanej
namiętności...
Rozdział 1
W taką noc i w takim miejscu nikt raczej nie spodziewa się usłyszeć krzyku kobiety. Zwyczajna noc w Malibu,
mroczna jak aksamitny całun. Miękkie fale uderzały o wybrzeże, morska bryza była delikatna jak koci oddech.
Prywatny detektyw Mac Reilly spacerował po plaży ze swoim psem. Jego przyjaciółka, Sunny Alvarez, poleciała do
Rzymu po drobnym „nieporozumieniu" co do przyszłości ich związku. Ale to zdarzało im się już nieraz.
Mac mieszkał w słynnej Malibu Colony, w sąsiedztwie gwiazdliM, rekinów show-biznesu i innych grubych ryb,
jedna bogatsza od drugiej, plus minus parę milionów, czasem miliardowi. Ich rezydencje na plaży wcale nie
wyglądały tak elegancko z punktu widzenia Maca. No ale większość ludzi nie mogłaby ich oglądać z tej
perspektywy. Kolonia, zamknięta i strzeżona, miała jedną bramę przy wjeździe, drugą przy wyjeździe. Co prawda
można było wejść na plażę, ale tylko po to, aby spokojnie pospacerować wzdłuż brzegu. Każdego nieznanego
osobnika, który się tam wałęsał o północy, czekało parę ostrych pytań.
Rezydencje kolonii to głównie skromne, drugie albo nawet i trzecie domy bogatych ludzi, dyskretne w swoim
plażowym szyku, z wąziutkimi tarasami wychodzącymi na ocean - ale koszt metra kwadratowego i tak wprawiał
księgowych w osłupienie.
Dom Maca zaliczał się do najskromniejszych - parterowy budynek z lat czterdziestych. Kupił go tanio przed laty w
czasie znacznego, nagłego spadku cen nieruchomości. Podobno należał kiedyś do dawnej gwiazdy kina, Normy
Shearer. A może chodziło o Normę Jean? Norma czy Marylin, wszystko jedno. Chata to chata, z której strony by na
to spojrzeć.
2
Pomijając szykowną lokalizację i widok, dom miał jedną zaletę -wąski drewniany taras, na który wchodziło się
schodkami prosto z plaży. Zdarzało się, że w czasie zimowego sztormu ocean z głuchym odgłosem walił o pale
podtrzymujące taras i przelewał się przez barierkę, a Macowi wydawało się, że jest na łodzi, ale polubił to wrażenie,
a nawet ewentualne niebezpieczeństwo. Był szczęśliwy w Malibu, nie chciałby mieszkać nigdzie indziej, nawet
gdyby mu za to płacono. Może z wyjątkiem Rzymu, przez jakiś tydzień czy dwa, w towarzystwie Sunny.
Mac rzeczywiście wyglądał jak prywatny detektyw. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, przydługie ciemne włosy,
nadal gęste, dzięki Bogu, chociaż stuknęła mu czterdziestka. Ciemnoniebieskie oczy i kurze łapki od zbyt wielu dni
spędzonych na plaży i wieczorów przesiedzianych w młodości w różnych barach. Nie nosił zarostu - Sunny tego nie
lubiła. Zbyt leniwy, żeby ćwiczyć na siłowni, szczupłą, atletyczną sylwetkę zawdzięczał głównie biegom po plaży.
Towarzyszył mu Pirat - kundel, którego kiedyś uratował. Pies miał tylko jedno oko, trzy łapy, ale potrafił biegać
całkiem szybko, kiedy miał wiatr w rufę.
Pirat był najlepszym kumplem Maca i wyjątkowo zuchwałym za-wadiaką. Z długimi, patykowatymi łapami, ze
złachmanioną, szaroburą sierścią i wyraźnym tyłozgryzem, który obnażał dolne zęby w wiecznym uśmiechu, bez
trudu wygrałby konkurs na najbrzydszego psa w Malibu.
Oczywiście, Sunny uwielbiała Pirata, chociaż starała się nie dopuszczać go w pobliże swojej suczki chihuahua.
Tesoro, choć ważyła zaledwie półtora kilo, to zawsze gotowa gryźć i drapać, umiała na każdym kroku dać się
Piratowi we znaki.
Sunny wierzyła, że to właśnie wzajemna niechęć między psami stoi na przeszkodzie małżeństwu jej i Maca, ale Mac
nie był taki pewien, czy rzeczywiście o to chodzi. Po co psuć coś dobrego? Przecież świetnie funkcjonowali w
wolnym związku.
Czasem Macowi wydawało się, że w czwartkowe wieczory na ekranach telewizyjnych występowało jego alter ego.
Puszczano wtedy para-dokumentalny program, w którym od nowa prowadził śledztwa w sprawach starych
hollywoodzkich zbrodni - było ich więcej, niż można by przypuszczać. Program nosił tytuł Tajemnice Malibu Maca
Reilly, a sam Mac prezentował się w nim niezwykle elegancko w czarnej skórzanej kurtce Dolce & Gabbany, którą
kupiła mu Sunny.
Kiedy mu powiedziała, że to Dolce, nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Dla niego brzmiało to jak nazwa marki
włoskich lodów. Później dowiedział się, że to włoski projektant, a kurtka bez wątpienia była najfaj-
3
niejszym ciuchem w jego szafie. Miękka i elastyczna jak wosk, stala sie częścią jego telewizyjnego wizerunku,
chociaż Bóg świadkiem, łatwiej było go spotkać w dresie, kiedy wlókł się wzdłuż Malibu Road do supermarketu
Ralphs po piwo i psie jedzenie, albo kiedy w T-shircie i szortach jadł śniadanie w kawiarni Coogies, niż
wystrojonego w czarną skórę.
W każdym razie, program, w którym starał się wyjaśnić dawne morderstwa, przyniósł mu pewien rodzaj sławy.
Wszystko oczywiście jest kwestią względną, bo, jak wie każdy mieszkaniec Hollywood, kiedy program znika z
anteny, o człowieku zapomina się jak o zeszłotygo-dniowym obiedzie. A teraz wydawało się, że czas Maca minął, a
Tajemnice Malibu prawdopodobnie nie wrócą na antenę w kolejnym sezonie Wielka szkoda, bo dawały mu dochód,
a przy tym me musiał rezygnować ze swojej codziennej pracy detektywa. Mógł nie zajmować się sprawami
wszystkich tych sympatycznych bogaczy. Zadziwiające, większość z nich rzeczywiście była sympatyczna. Poza tym
mieli takie same kłopoty, jak inni. Seks i pieniądze. W tej właśnie kolejności.
Zagwizdał cicho, co oznaczało, że Pirat ma natychmiast zameldować mu się przy nodze. Kundel podbiegł,
porzucając tajemnicze, ekscytujące psie sekrety, jakie da się wywęszyć na najdroższym skrawku wybrzeża w
Malibu.
Razem zawrócili w stronę domu. Szli plażą, każdy zajęty własnymi myślami, słuchając rozbijających się na brzegu
fal, wdychając słoną bryzę oceanu i wypatrując spadających gwiazd. Czysty romantyzm. I nagle usłyszeli krzyk.
Na wysokiej nucie. Drżący. Przerażony.
Nie trzeba być prywatnym detektywem, żeby się zorientować, że krzyczała kobieta. I że coś jej groziło.
Rozdział 2
Mac szybko omiótł wzrokiem domy. Wszystkie były pogrążone w mroku, tylko dwa tarasy dalej migotało światło.
Zaczął brnąć przez miękki piasek w tamtą stronę, Pirat biegł jego śladem.
Przystanął u stóp drewnianych schodków i zaczął nasłuchiwać, ale nie rozległ się już żaden krzyk. Wydawało mu się
jednak, że słyszy jakiś szloch. Stłumiony, ale to był na pewno szloch.
9
Kazał Piratowi warować i pomału wszedł po schodach na taras, który miał zaledwie trzy metry głębokości, zresztą
jak wszystkie inne wKolonii. Dom wznosił się przed nim niczym urwisko z piaskowca i szkła, nowoczesny, a przy
tym bardziej surowy niż dzieła Richarda Meiera, słynnego projektanta Muzeum Getty'ego w Los Angeles. I był
równie mroczny, jak otaczająca go noc.
Nagle zapaliła się lampa. Przez okno Mac zobaczył kobietę. Rudowłosą, w przezroczystej halce i niczym więcej,
jeśli się nie mylił z odległości prawie pięćdziesięciu kroków. Wbrew powszechnym wyobrażeniom, to wcale nie był
normalny nocny strój w Malibu, poza tym tu zwykle nikt nie zbierał się do snu o północy. Niemal wszyscy z przemy-
słu filmowego kładli się do łóżka wcześnie i koło dziewiątej leżeli pod kołdrami we flanelowych piżamach,
wkuwając fragment roli na następny dzień.
Mac zastukał w okno, ale kobieta chyba go nie usłyszała. Wpatrywała się tylko pod nogi, jakby leżało tam coś
fascynującego. Na przykład czyjeś zwłoki, pomyślał Mac.
Młoda, ze dwadzieścia trzy lata, i piękna. Bardzo zgrabna, jak ujawniał ten przezroczysty skrawek czarnego szyfonu
i koronki, który miała na sobie. Twarz nadąsanego anioła. Mac stwierdził, że chętnie udzieli jej pomocy. Przyjrzał się
szklanym drzwiom, zobaczył, że nie są zamknięte, i czując się jak rycerz na białym koniu, wślizgnął się do środka.
Szybko uniosła głowę. Rzucił jej uspokajający uśmiech.
- Witam - powiedział. - Jestem Mac Reilly, pani sąsiad. Wydawało mi się, że słyszę krzyk. Jakieś kłopoty?
Kobieta potrząsnęła długimi, kręconymi włosami, odrzucając je z pełnych łez zielonych oczu. Wyprostowała się na
całą wysokość swojej posągowej figury i wymierzyła do niego z rewolweru.
- Wynoś się - wyszeptała gardłowo.
Mac spojrzał na rewolwer. Takiego Smith & Wesson Sigma 40 zdecydowanie nie należało lekceważyć. Stał jeszcze
przez moment, zastanawiając się, dlaczego ona nie naciśnie guzika przyzywającego ochroniarzy dyżurujących przy
bramie, zamiast straszyć go bronią. A potem rewolwer wystrzelił.
Pocisk rykoszetem odbił się od marmurowej posadzki tuż przy jego stopach, strzaskał kryształowy wazon i utkwił w
oparciu kanapy.
Mac nie czekał na kolejny wystrzał. Zbiegł po schodach i pędził sprintem wzdłuż plaży, o parę kroków za swoim
tchórzliwym psem.
5
- Ojej, przepraszam, pomyliłam się! - zawołała za nim, a jej głos niósł się niesamowitym dźwiękiem wraz z
wieczorną bryzą.
Rozdział 3
Sunny Alvarez leżała na łóżku w swoim pokoju w hotelu d'Inghilterra w Rzymie, dzwoniąc do Los Angeles co pięć
minut i zastanawiając się, gdzie, na litość boską, podział się Mac Reilly. W Rzymie była dziewiąta rano, co znaczyło,
że w Malibu jest północ. Czy to możliwe, że Mac ruszył w miasto, kiedy tylko ona na chwilę zniknęła ze sceny? A,
prawdę mówiąc, przyjechała tu właśnie po to, żeby nim trochę wstrząsnąć. Uznała, że odrobina zazdrości nie
zaszkodzi. Podobno o nieobecnych myśli się cieplej. Teraz miała co do tego wątpliwości.
Wstała i zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju, w zamyśleniu przeczesując palcami długie puszyste włosy, które
opadały jej na ramiona jak płynny czarny atłas. Gęste rzęsy ocieniające oczy w kolorze bursztynowego brązu
sprawiały wrażenie miniaturowych zasłon przesłaniających okna jej duszy. Skórę miała złotą, nogi długie i zwykle
nosiła krótkie spódnice. Była powalająca, jak mawiał Mac między pocałunkami.
- Chociaż umiesz robić z siebie taką słodką idiotkę, że każdy facet dostałby szału - powiedział do niej raz, za co
oberwał poduszką. Pirat natychmiast zaczął szczekać jak opętany, bo nikt, nawet Sunny, którą uwielbiał, nie miał
prawa krzywdzić jego pana.
Teraz dostawała tylko codziennie pocztówki od Maca. A przynajmniej wierzyła, że od niego, bo nie było podpisu.
Tyle że nie znała nikogo innego, kto przesyłałby jej Fedeksem kartki z Surfrider Beach, Zumy i Paradise Cove z
anonimowym dopiskiem: „Całuję z Malibu". Sunny zbierała te pocztówki. Zamierzała wkleić je do albumu z
pamiątkami i oglądać, kiedy będzie już stara i siwa. Oraz, o ile nie zdoła szybko zaciągnąć Maca do ołtarza,
niezamężna.
Pokój wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Rozpakowywała się, wyrzucając wszystko z walizek na
fotele i łóżko, a potem wybierała potrzebne rzeczy z różnych stert. W jej mieszkaniu panował podobny chaos.
Zwyczaj rozkładania rzeczy dookoła został jej z czasów studiów, kiedy uznała, że dzięki temu łatwiej i szybciej
można się ubrać.
11
Niestety, doprowadzała tym Maca do szału. Dla równowagi wskazywała mu wtedy na swoją kuchnię, czystą i
nieskazitelną jak sala operacyjna, gdzie gotowała dla niego pyszne posiłki - a poza tym, sama zawsze po nich
zmywała. Jedzenie było jej podstawową pasją. Drugą były ubrania, czego dowodziły porozstawiane po pokoju torby
z zakupami z rzymskich butików. Uwielbiała też swój motocykl, harleya, ale niestety musiała go zostawić w domu w
Los Angeles. Po Rzymie jeździło mnóstwo skuterów, ale to zdecydowanie nie to samo.
Wzięła telefon i znów połączyła się z pocztą głosową Maca. Położyła się na plecach na łóżku i przyglądając się
koralowym paznokciom u nóg, rozmyślała o swoim życiu.
W rzeczywistości nie miała na imię Sunny. To Mac tak ją nazywał. Naprawdę nazywała się Sonora Sky Coto de
Alvarez. Sporo gadania, więc tym bardziej lubiła, kiedy zwracano się do niej Sunny. Przynajmniej nie musiała
wyjaśniać tych imion nadanych przez matkę hipiskę, która zwykła komunikować się z naturą i duchami pustyni
otaczającej ich rustykalne ranczo w Santa Fe, w stanie Nowy Meksyk.
Matka Sunny nadal bujała w obłokach, była niekonwencjonalnie piękna i przejawiała upodobanie do powłóczystych,
bezkształtnych ubrań i długich sznurów szklanych korali, a w gładkie jasne włosy często wpinała kwiaty. A jednak,
co dziwne, doskonale spisywała się w roli matki, nawet jeśli jej córki musiały spędzać z nią noce pod gołym niebem
na pustyni, jednocząc się z naturą i jednym okiem nerwowo wypatrując grzechotników. Ona sama w ogóle nie
zastanawiała się nad takimi drobiazgami jak grzechotniki. Jej umysł wędrował po wyższych poziomach, których
Sunny i jej siostra, niestety, nigdy nie osiągnęły.
Obie mocniej stały na ziemi. Jako dzieci uwielbiały konną jazdę, ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo
zamieszania. Potem, kiedy podrosły, przesiadły się na motocykle i dalej ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo
zamieszania. I tak to trwało, póki ojciec nie wziął ich w karby. Przywołał córki do porządku i wysłał na uniwersytet,
gdzie, jak miał nadzieję, świat nie wymierzy im śmiertelnego ciosu między oczy po tym łagodnym wychowaniu
rozmarzonej matki.
Tata Sunny to była osobna historia. Przystojny? Człowiek nie ma pojęcia, co to słowo znaczy, dopóki nie zobaczy jej
ojca. Meksykanin z gładką, opaloną skórą, gęstymi srebrnoszarymi włosami i starannie przyciętym wąsem. Coś jak
Howard Keel w Dallas. W siodle na swoim wierzchowcu czystej krwi był uosobieniem meksykańskiego ran-czera.
7
Uznał, że Uniwersytet Browna najlepiej utemperuje jeżdżącą harleyem, zwariowaną na punkcie chłopaków
osiemnastolatkę. I rzeczywiście, uczelnia otworzyła Sunny oczy na styl życia, jakiego nigdy jeszcze nie znała. Ale
tęskniła za rodziną i płakała na myśl o ukochanej abuellta, swojej meksykańskiej babce, i o tamale, które robiła tak,
jak nikt inny na świecie. Na ranczo tamale były podstawą posiłku w czasie każdego Bożego Narodzenia i wszyscy,
począwszy od robotników i kowbojów, a skończywszy na miejscowych rodzinach, zbierali się i z apetytem zajadali
te przepyszne nadziewane placki kukurydziane, zapijając je sporą ilością tequili i piwa Corona w takt meksykańskiej
muzyki.
Oczywiście mama piekła też tradycyjnego indyka, chociaż na swój - jak zwykle - nieprzewidywalny sposób.
Czasami, niedopieczony, musiał wracać do piekarnika na godzinę czy dwie, a innym razem był upieczony za mocno
i tata mawiał, że trzeba by mieć końskie zęby, żeby się uporać z tak twardym mięsem. Ale zawsze panowała
przyjemna atmosfera.
Czarnowłosa Latynoska śmigająca na harleyu w motocyklowych skórach szybko została zauważona na uczelni.
Wkrótce sama gotowała tamale i podawała piwo Corona na własnych imprezach. Kiedy odbierała dyplom z
wyróżnieniem, a dumni rodzice i siostra promienieli na widowni, Sunny czuła się już niemal gotowa stawić czoło
światu. Ale przedtem zapisała się jeszcze do Wharton School i zrobiła magisterium z zarządzania.
Potem znalazła sobie pracę w Paryżu, w wytwórni perfum. Po roku przeniosła się do korporacji Fiata w Bolonii.
Później przeprowadziła się do Kalifornii, gdzie otworzyła własną firmę public relations, która całkiem dobrze
prosperowała.
Maca poznała na imprezie dla prasy, związanej z jego programem telewizyjnym. Powiedział potem, że dostrzegł jąz
drugiego końca sali. Jak mógłbym cię nie zauważyć, w takim stroju? - dokładnie tak to ujął.
Była zima, a Sunny miała wtedy na sobie białą minispódniczkę, motocyklowe buty, bo przyjechała na harleyu, i
czarny golf. Zwracała uwagę długimi złotymi nogami, seksownymi krągłościami i burzą czarnych włosów. Nigdy
nie sięgała po alkohol, gdy prowadziła, więc popijała lemoniadę, kiedy podszedł do niej od tyłu i postukał w ramię.
Spojrzała za siebie i znalazła się oko w oko z facetem o surowej męskiej urodzie, w dżinsach i T-shircie, a jego
niebieskie oczy pochłaniały ją, jakby była najsmaczniejszym kąskiem, jaki mu się trafił tego wieczoru.
13
To on, pomyślała, czując dreszcz. Mężczyzna, na którego czekałam całe życie. Oczywiście była na tyle bystra, żeby
mu tego nie mówić. Poza tym stanowili parę przeciwieństw: Mac do wszystkiego doszedł sam. Z ulic Bostonu i
przestępczego świata Miami wywindował się do pozycji prywatnego detektywa i telewizyjnej osobowości. Ona, roz-
pieszczone dziecko wychowane na ranczo, piękna, bystra i zwariowana, ale uparcie dążąca do tego, by być panią
samej siebie.
W sumie życie uczuciowe zapowiadało się przyjemnie, dopóki nie zaprosiła Maca na obiad do swojego eleganckiego
mieszkania w wieżowcu w Marina del Rey, parę kilometrów od jego domu w Malibu. Nawet jej tantale nie mogły
umilić tego pierwszego, katastrofalnego spotkania Tesoro z Piratem.
Spójrzmy prawdzie w oczy, pomyślała Sunny z westchnieniem. Pirat chciał się zaprzyjaźnić, a Tesoro nie. Mac
wolał uniknąć ataków na swojego pupila, więc wyszedł, zostawiając niezjedzone tantale.
- Następnym razem nie wezmę psa - powiedział, zasłaniając Pirata przed czyhającą na niego Tesoro.
I na tym sprawa stanęła. Od tamtej pory Sunny jeździła do jego domu w Malibu bez Tesoro. On odwiedzał ją w
Marina bez Pirata. Tej pary nie da się pogodzić, tak brzmiało motto Maca. Trwali więc w stanie zawieszenia i
tymczasowości.
Sunny sprawdziła godzinę. W Malibu było po północy, a Mac nadal nie wracał do domu. Powinna natychmiast wstać
z łóżka. Wyjść z hotelu na wibrujące gwarem ulice Rzymu, poderwać jakiegoś czarującego, przystojnego Włocha i
pozwolić mu zawrócić sobie w głowie aż do utraty równowagi na wysokich szpilkach.
Z potężnym westchnieniem z głębi trzewi zdecydowała, że już więcej nie zadzwoni do Maca. I do diabła z dietą.
Kiedy szybko przeczesała palcami swoje długie ciemne włosy, poczuła zapach cukru i cynamonu. Wsunęła stopy w
czarne sandałki z lakierowanej skóry i ruszyła do drzwi.
Zadzwonił telefon. Obróciła się na pięcie i spojrzała na aparat.
Kolejny dzwonek. Oczywiście to nie może być on. Niby jakim cudem? Czy nie wydzwaniała do niego przez całą
ostatnią godzinę, do ciężkiego licha?
Podniosła słuchawkę.
- Prontol - odezwała się naburmuszonym tonem.
14
Rozdział 4
Sunny? - powiedział Mac.
- Tu Sonora Sky Coto de Alvarez.
Mac aż w Malibu odczuł nagły powiew chłodu. A więc przechodziła z nim na tryb pełnego imienia i nazwiska? No to
narobił sobie poważnych kłopotów. Rzecz tylko w tym, że nie wiedział, dlaczego.
- Mówisz jak prawdziwa Włoszka. Może powinienem zwracać się do ciebie: signorina.
- A skąd wiesz, że do tej pory nie zostałam już signorą? Skoro tak mnie zaniedbujesz.
Uśmiechnął się szeroko.
- No dobra, signora, kto ci się oświadczył?
- Na pewno nie ty. I gdzie byłeś, Romeo? Dzwonię do ciebie od godziny.
- Uwierzyłabyś, że na plaży? Tylko ja i Pirat. Gapiliśmy się na gwiazdy i zastanawialiśmy, czy w tym dalekim
Rzymie ty też patrzysz na te same.
- Ha. Niezła bajeczka. Poza tym, tu jest pora śniadania. I nie ma żadnych gwiazd poza tymi z Cinecitta Studios, gdzie
zamierzam spędzić cały dzień w otoczeniu kwiatu rzymskiej płci męskiej.
Mac uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech ci to tylko nie uderzy do głowy, kotku. Trzymaj się mnie, zapoznam cię z przedstawicielami kwiatu płci
męskiej z Malibu.
- Znaczy, takimi jak ty? Dzięki, obejdę się.
- Słuchaj, Sunny, przed chwilą zdarzyło się coś dziwnego...
- Daruj sobie. - Znów rzuciła się na łóżko i skrzyżowała nogi, wpatrując się w sandałek z lakierowanej skóry, którym
kiwała na czubkach palców, jakby to była jedyna ciekawa rzecz.
Jej obojętność przeniknęła przez kilometry telefonicznego kabla i jak zwiastun złego losu przytłoczyła Maca.
- Och, daj spokój, Sunny, kotku...
- Nie jestem twoim kotkiem. Tym razem westchnął ciężko.
- Okay, czyli nie interesuje cię nawet, że ktoś do mnie strzelał. Nie dowierzając mu, wsunęła z powrotem sandał na
stopę i wstała.
Natychmiast wyjdzie z tego pokoju. Espresso i słodkie bułeczki czekają.
10
- Założę się, że chodzi o kobietę - powiedziała. Mac szczerze się zdziwił.
- Skąd wiedziałaś?
- Nazwij to zwyczajną babską intuicją. I nie wątpię, że ci się należało.
- No cóż, dzięki za zaufanie. Serio, Sunny, spodziewałem się po tobie czegoś więcej. No wiesz, odrobiny niepokoju
o moje zdrowie, nieco współczucia, może chociaż ciekawości, czy czasem nie wykrwawiam się tu ze śmiertelnych
ran.
- Zraniła cię? - Pod Sunny nagle ugięły się kolana. Osunęła się z powrotem na łóżko. - Och, Mac, kochanie, nic ci nie
jest?
- No cóż, w sumie, to nie, nie trafiła mnie - odparł ze śmiechem. -Ale powiem ci, że cholernie się starała. I mierzyła
do mnie z sigmy, czterdziestki.
Sunny zazgrzytała zębami.
- Ty draniu - wycedziła drżącym głosem. - Tak mnie podejść.
- Ajak inaczej miałem zwrócić twojąuwagę? Posłuchaj, Sunny, tak naprawdę to nic nie zmyślam. - Szybko jej
opowiedział, co się stało zaledwie kwadrans wcześniej, starannie pomijając wątek rudych włosów, seksownej
czarnej halki, wspaniałego ciała i twarzy nadąsanego anioła. - Nie rozumiem tylko jednego - powiedział na koniec. -
Dlaczego nie wezwała pomocy? To znaczy, dlaczego do mnie strzelała? Do swojego ewentualnego wybawiciela?
- Może to ona kogoś zamordowała.
- Nie widziałem tam żadnych zwłok. Ale założę się, że ta kobieta krzyczała. Poza tym płakała. Widziałem ślady łez
na jej twarzy. Posłuchaj, kotku, nie bardzo wiem, co robić. Już kontaktowałem się ze strażnikiem przy bramie.
Zadzwonił do tamtego domu i rozmawiał z właścicielem, Ronem Perrinem, czyli Ronaldem Perrinem, tym
miliarderem i magnatem rynku inwestycji. Dowiedział się, że nic złego się nie dzieje. Facet powiedział, że pewnie
telewizor grał za głośno. No, to już brednie. Wiem, co widziałem. Więc jak, dzwonić na policję? Czy nie wsadzać
nosa w ich sprawy, bo pewnie to jakaś zwyczajna domowa kłótnia, a babka tylko chciała podkreślić swój punkt
widzenia?
- Za pomocą sigmy czterdziestki? Niezły punkt widzenia! Reilly, na twoim miejscu trzymałabym się z dala od
kłopotów i nie pchała tam, gdzie cię nie proszą. Chyba że ta kobieta chce cię zatrudnić i dać niesamowitą gażę,
zwłaszcza teraz, kiedy twój program telewizyjny może iść w odstawkę. Bo niby dlaczego pracować za darmo?
11
Mac, nadal zaniepokojony, zastanowił się.
- A jeśli naprawdę ma poważny problem?
- A mnie się zdaje, że znakomicie wie, jak o siebie zadbać. Podobnie zresztą jak pan Perrin. No, daj spokój, Mac,
przecież mówimy
0 Kolonii Malibu. Nic tam się nigdy nie dzieje, wszystko jest słodkie
1 urocze. Wyjdziesz na autora całego zamieszania.
Sunny znów siedziała na łóżku. Telefon ściskała między uchem a ramieniem i żałowała, że nie pije teraz kawy, a
Mac nie mówi o czymś innym niż praca. Na przykład, o ich związku.
Jakby w odpowiedzi na jej życzenie, powiedział:
- Tęsknię za tobą, jak wariat. Dziś wałęsałem się po plaży zupełnie sam, tylko z Piratem. Nie mogę tego znieść, że nie
czekasz na mnie, że nie leżysz w moim łóżku, że nie ma cię ze mną... Jesteś tylko w moim sercu.
Serce Sunny wykonało jakiś dziwny, niewiarygodnie żwawy taniec.
- Co mówiłeś?
- Tęsknię za tobą, Sunny. Może złapać następny lot do Rzymu?
- Och, Mackenzie Reilly... - szepnęła drżącym głosem. - Byłoby cudownie. Znam tu kafejkę, gdzie dają najlepsze
espresso...
- Zapomnij o espresso. Zrób rezerwację w swojej ulubionej restauracji. Jutro wieczorem zabieram cię do miasta. Dla
mojej dziewczyny wszystko, co najlepsze.
Sunny westchnęła radośnie. W ich świecie znów wszystko było w porządku. Jeśli chodziło o nią, miliarder Ron
Perrin i kobieta z sigmą kaliber czterdzieści póki co poszli w zapomnienie.
Rozdział 5
Następnego dnia wcześnie rano Mac szedł piechotą ulicą w stronę domu Rona Perrina. Oczywiście wiedział
wszystko o Perrinie. Kto by nie wiedział? To gruba ryba. Swoje pierwsze pieniądze zarobił, sprytnie inwestując na
rynku ubezpieczeń, a potem, dzięki zyskom, niewielką firmę inwestycyjną zmienił w jednego z najważniejszych
graczy na Wall Street. I chociaż teraz facet był uosobieniem władzy i sukcesu, miał przeszłość. Rozwiódł się z
pierwszą żoną w atmosferze ogromnego skandalu
2 - Kalifornijska noc
17
związanego z romansem z inną kobietą, akurat żoną też wpływowego człowieka. Poza tym oskarżono go o
sprzeniewierzenie funduszy, chociaż, przynajmniej według akt sądowych, wyszedł z tego czysty jak zła.
Teraz Perrin zarządzał wieloma znanymi firmami, miał jeszcze więcej władzy i pieniędzy. Był też żonaty ze słynną
aktorką, jasnowłosą, filigranową i piękną Allie Ray.
Poza domem w Malibu, Perrin posiadał rezydencję w Bel Air i dom na pustyni w Palm Springs, ze dwie godziny
samochodem od Los Angeles. Dla Rona Perrina samo najlepsze. Żył jak król, za którego zresztą się uważał.
Od strony ulicy dom Perrina w Kolonii był prostą, jednolitą bryłą piaskowca, pozbawioną okien. Brama - płyta
niewygładzonej stali - wyglądała jak wieko cynowej trumny, nie miała klamki ani uchwytu. Dyskretny guzik
wprawiony w mur obok zachęcał odwiedzającego, żeby „Nacisnąć".
Mac zrobił tak, ale nie usłyszał żadnego odległego elektronicznego kuranta. Nawet dzwonek u drzwi był tu cichy.
Ponad szczytem stalowej płyty widział kępy pierzastych liści paru wysokich palm i trochę gałęzi bambusa. Domyślał
się, że jak w większości domów w Kolonii, brama prowadzi na dziedziniec, za którym dopiero znajduje się wejście
do domu.
Znów nacisnął przycisk i rozejrzał się wkoło, czekając. Wzdłuż żółtej linii przy domu, oznaczającej miejsca do
parkowania dla właściciela, nie stał żaden samochód, a czarne stalowe drzwi garażu były zatrzaśnięte. Zastanawiał
się, jakim samochodem jeździ Ron. Srebrne porsche? Bentley? A może czerwone ferrari? Na pewno czymś drogim i
rzucającym się w oczy, bo taki styl preferował ten człowiek.
Wreszcie odezwał się męski głos:
- Kto tam? - Wydawał się zdyszany.
- Mac Reilly - przedstawił się do mikrofonu. - Pana sąsiad. Chwila przerwy, potem odpowiedź:
- Proszę wejść.
Stalowa płyta przesunęła się w bok i częściowo zniknęła w szczelinie muru z piaskowca. Nie było tu żadnych
szalonych wzorów z płyt chodnikowych. Prosta dróżka z ciemnoniebieskiego granitu prowadziła obok granatowego
basenu, w którym odbijał się dom, i wiodła przez dziedziniec. Liście roślin tropikalnej dżungli czepiały się ubrania,
kiedy Mac przechodził obok.
18
Perrin czekał przy przeszklonym wejściu- niewysoki mężczyźni z szerokimi ramionami i twardym spojrzeniem
agresywnego, dominującego samca. Trochę przygarbiony, jak ktoś, kto ćwiczy podnoszenie ciężarów i zawsze jest
gotów pochylić się i unieść stukilogramową sztangę.
Perrin miał szerokie czoło, lekko falowane ciemne włosy, oczy jas-nobrązowe i gęste brwi, które Dickens określiłby
pewnie jako „krzaczaste". Zbiegały mu się nad nosem, nadając twarzy marsowy wygląd. Nos wydawał się dość
ostry, ale usta były zmysłowe, pełne. Trzymał się nieźle i nawet teraz, w T-shircie z plamami potu i szortach, wyglą-
dał dobrze. Od razu widać, że ten mężczyzna umie odróżnić Dolce od włoskich lodów. Cechowała go swobodna
elegancja. Mac rozumiał, co mogło w nim pociągać taką kobietę jak Allie. Władza połączona z pieniędzmi tworzy
potężną kombinację.
- Znam pana. Widziałem pana w telewizji. Proszę wejść - zagadnął Perrin.
Mac wszedł do środka i szybko rozejrzał się wkoło. Hol o wysokości dziesięciu metrów zwieńczała szklana kopuła.
Sam dom stanowił otwartą, elegancką przestrzeń. Z tyłu kuchnia cała w stali, po lewej schody bez barierki i jakby na
niczym niewsparte, a na wprost szklana ściana, przez którą Mac widział, chociaż nie słyszał, rozbijające się o brzeg
fale oceanu. Wszystkie okna były zamknięte, a klimatyzacja chodziła na cały regulator, podobnie jak nagranie
Avalon Roxy Musie.
Na drogich ścianach domu Perrina w Malibu wisiała kolekcja równie kosztownych dzieł sztuki - ich wartość była
ewidentna nawet dla takiego laika jak Mac. Wyposażenie stanowiły antyki, fotele obite miękką skórą i piękne
jedwabne dywany na ciemnych granitowych posadzkach.
I jeden zaskakujący element - tor miniaturowej kolejki: okrążał pomieszczenia i przejeżdżał ponad szklanymi
drzwiami, wił się pod schodami, biegł wzdłuż listew przypodłogowych i wspinał się po płytach piaskowca.
Spełnione marzenie dziecka - czy, w tym przypadku, dorosłego mężczyzny. Maca natychmiast to zaciekawiło. Ale
pana Perrina zaprzątały inne sprawy niż model kolejki.
- Niech pan siada - powiedział.
Mac przysiadł na skraju fotela obitego zieloną skórą. Spojrzał na miejsce, gdzie stał, kiedy ruda dziewczyna do niego
strzeliła. W gładkiej powierzchni posadzki widać było duży odprysk. Pozostałości kryształowego wazonu
sprzątnięto, ale Mac domyślał się, że pocisk nadal tkwił w oparciu kanapy krytej brązowym aksamitem, na której
właśnie rozparł się naprzeciwko niego Perrin. Wyglądał trochę blado i mizernie i wcale
14
nie jak bogaty, odnoszący sukcesy playboy, jak zwykły go prezentować ilustrowane magazyny z górnej półki.
Mac dostrzegł tanią, zwykłą niszczarkę obok przewróconego kartonowego pudła. Perrin najwyraźniej niedawno ją
kupił, a Mac przerwał mu niszczenie dokumentów, których cały stos czekał obok na podłodze.
- Czy pan wie, dlaczego tu jestem? - zapytał Mac.
Perrin pochylił się naprzód, łokcie splecionych rąk oparł na szeroko rozstawionych kolanach. Pokiwał głową i nadal
przyglądał się Macowi poważnym wzrokiem.
- Proszę pana, patrzy pan na przerażonego człowieka - odezwał się w końcu.
Te słowa całkowicie zaskoczyły Maca. Spodziewał się, że Perrin będzie się wściekał z powodu wczorajszego zajścia
i przekonywał, że Macowi coś się przywidziało. Albo zaproponuje drinka, poklepie po plecach, zaprosi na jakąś
imprezę i poradzi, żeby o wszystkim zapomniał. Tym razem, jak rzadko, Mac zaniemówił.
Perrin przyglądał mu się oczami w kolorze płynnego brązu. Macowi przyszło do głowy, że może facet nie chce, żeby
sprawa się rozniosła, a już zwłaszcza żeby jego żona nie dowiedziała się, że wczorajszej nocy była tu piękna,
roznegliżowana kobieta, na dodatek z bronią.
- Niech pan posłucha - powiedział Perrin. - Ktoś próbuje mnie zabić. Jestem śledzony od paru tygodni. Gdziekolwiek
się ruszę, czuję za plecami czyjeś towarzystwo.
Znów zaskoczył Maca.
- Skąd pan wie, że ten ktoś chce pana zabić?
Po szyi Perrina powoli spływały kropelki potu i Mac zastanowił się, czy to po treningu, który mu prawdopodobnie
przerwał, czy też naprawdę ze strachu.
- Po prostu wiem - odparł Perrin.
- Więc dlaczego nie zawiadomił pan policji? - Mac wiedział, że tak by postąpił człowiek niewinny. A przynajmniej
taki, który nic nie ma do ukrycia.
Perrin wzruszył ramionami, jakby sam się sobie dziwił, i szeroko rozłożył ręce.
- Na pewno słyszał pan, że żona się ze mną rozwodzi? A co, jeśli to ona? Może jej zależy, żebym zginął? Jak
mógłbym powiedzieć coś takiego policji? Prawnicy Allie w sekundę by mnie zamknęli. Twierdziliby, że usiłuję
okantować żonę i pozbawić pieniędzy, które ich zdaniem słusznie jej się należą.
15
- Słyszałem, że chodzi o połowę pana majątku. - Mac starał się IiiÓ« wić lekkim tonem, ale ciągle zastanawiał się, co
Perrin próbuje ukryć.
- Pan zna moją żonę?
- Oglądałem filmy z jej udziałem.
- Ha. Jasne, słynna Allie Ray. Jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie. Ale za fasadą eleganckiej blondynki kryje
się najbardziej chciwa istota na Ziemi. I może na paru sąsiednich planetach też.
Mac przyglądał mu się zdziwiony. Allie Ray, typowa amerykańska dziewczyna, zwykła prezentować zupełnie inny
wizerunek.
Perrin umilkł, najwyraźniej wciąż trawiąc tę myśl. A potem dodał z goryczą:
- Wyszła za mnie dla pieniędzy, a ja, głupi, dałem się na to nabrać. Zanim mnie dopadła, była już w dwóch związkach
z zamożnymi facetami. Jasne, że chciałem mieć żonę na pokaz, taką, której wszyscy inni też pragną. - Obrzucił Maca
gniewnym wzrokiem. - Panie Reilly, ja własnymi siłami wydostałem się ze społecznego rynsztoka, wiedział pan o
tym? - Wstał i zaczął się przechadzać, nerwowo wykręcając dłonie. - Myślałem, że ona mnie kocha - powiedział
głosem, który niemal budził litość, jeśli człowiek o takich wpływach może wywoływać podobne uczucia.
Mac siedział w milczeniu i czekał, aż Perrinowi wymknie się prawda. Wiedział, że to się zwykle zdarza, wystarczy
tylko zachowywać się jak mucha na ścianie i pozwolić ludziom mówić. Perrin miał jakiś problem, to nie ulegało
wątpliwości, ale wciąż jeszcze nie wspomniał ani słowem o Nadąsanym Aniele z rewolwerem w dłoni.
Nadal chodził w tę i z powrotem po pokoju ze zbolałą miną. Martwił się rozstaniem z żoną albo z pieniędzmi.
Podniósł oczy na Maca.
- Wie pan, ile jej proponowałem? Osiemdziesiąt milionów dolców. Osiemdziesiąt milionów, człowieku. Oraz dom w
Bel Air, na który wywaliłem dwadzieścia pięć milionów, a ona lekką ręką wydała do tego kolejną cholerną fortunę
na wystrój. Ale czy to wystarczy Mary Allison Raycheck? Dziewczynie z Teksasu, którą ojciec alkoholik tłukł
pasem co sobota wieczór po powrocie z baru? Zaniedbywanej córce wiecznie pijanej i pogrążonej w depresji matki?
- Perrin gwałtownie potrząsnął głową. - Ze względu na media sam pomogłem wymyślić i rozpowszechnić tę
przesłodzoną historyjkę, jakoby została wychowana jak dama. No i, oczywiście, teraz już jest damą. Stoi na czele
kilku komitetów charytatywnych, chociaż założyłbym się, że nie rozstaje się z ani
21
jednym centem, którego nie da się odpisać od podatku. - Znów rzucił się na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. - Reilly,
ona chce mieć wszystko. I będzie dążyła do celu po trupach. Dlatego musi pan odkryć, czy to ona mnie śledzi.
Mac myślał o blond gwieździe kina, którą widywał na zdjęciach w czasopismach, chociaż tutaj, w domu na plaży, nie
było żadnych jej fotografii. Zawsze uśmiechnięta, a to trzyma za ręce chore dzieci, a to siedzi na szpitalnym łóżku,
wydaje przyjęcia w swojej rezydencji w Bel Air na rzecz ostatniego kandydata na polityka albo patronuje najbardziej
eleganckim restauracjom w mieście, a jednocześnie organizuje zbiórkę resztek z kuchni dla schronisk dla
bezdomnych. I zawsze pod ręką ma fotografa.
Ale można też było patrzeć na Allie Ray z innej strony: oto dziewczyna z ubogiej, patologicznej rodziny, która już
jako dziecko wiedziała, co to znaczy nie mieć pieniędzy na lekarza, nigdy nie móc najeść się do syta ani pozwolić
sobie na ładne ubrania. I cierpieć na brak miłości. Może Allie po prostu starała się oddać ludziom choć trochę tego,
co jakimś trafem udało jej się zdobyć. Może naprawdę przejmowała się bliźnimi, a Perrin szkalował ją po to, żeby się
nie rozstawać z własną fortuną.
Jedno z nich kłamało. Mac naprawdę bardzo chętnie wysłuchałby też Allie.
Ale przecież Perrin nie wzywał tu Maca. Więc dlaczego nagle wy-wnętrza się przed zupełnie obcym człowiekiem?
Poza tym należało jeszcze wyjaśnić sprawę Nadąsanego Anioła.
- Chciałbym pana zatrudnić, żeby dowiedział się pan, kto mnie śledzi - oznajmił Perrin, znów wpatrując się w Maca
oczami smutnego psa. Wyjął z biurka wizytówkę i podał ją Macowi. - Nie chcę wkrótce skończyć jako trup. Ani też,
żeby dowiedziano się, że moja żona to zabójczym.
Usiadł z powrotem i czekał, aż Mac się odezwie i może wyda jakiś wyrok.
Znów zaczął nerwowo wykręcać dłonie. Zapłacę podwójną stawkę, nieważne, ile wynosi. A nawet potrójną, Oczy
mu nieco zmętniały na myśl o tym, co właśnie powiedział. Mo/c jednak podwójną- poprawił się szybko. Ron Perrin
był przede wszystkim biznesmenem.
Mic walał. Podszedł do przewróconych pudeł z dokumentami.
17
- Próbuje pan ukryć dokumenty finansowe przed żoną? - zapytał. -
O to chodzi?
Perrin natychmiast stanął obok niego.
- Tak, tylko o to chodzi - odparł pośpiesznie.
Mac spojrzał na zdecydowanie niższego od siebie Perrina.
- Proszę pana - odezwał się wreszcie. - Kim jest wysoka rudowłosa kobieta, która była tu zeszłej nocy? Ta z
rewolwerem Sigma kaliber czterdzieści?
Twarz gospodarza nagle poczerwieniała, na szyi zaczęła pulsować cienka żyła. Potem Perrin się opanował.
- Reilly, wczoraj wróciłem do domu po pierwszej w nocy. Nikogo tu nie zastałem. Żadnej rudej kobiety z
rewolwerem. Już to mówiłem strażnikowi przy wjeździe.
Odwrócił wzrok. Kłamał i wiedział, że Mac to wychwycił. Podszedł z powrotem do kanapy i usiadł na niej ciężko.
- Ma pan ochotę na drinka? - westchnął. Mac pokręcił głową.
- Nie piję przed południem. - Szybko pomyślał o tej ofercie pracy. Skoro istniało prawdopodobieństwo, że jego
program telewizyjny nie wróci na antenę, zdecydowanie potrzebowałby pieniędzy. Coś jednak nie podobało mu się
w tym obrazku. Perrin okłamywał go odnośnie rudej kobiety i prawdopodobnie kłamał też w sprawie własnej żony,
chociaż Mac gotów był się założyć, że mimo całej fanfaronady, facet nadal jest w niej zakochany. - Dzięki za
propozycję pracy, ale nie mogę się tego podjąć - powiedział w końcu. - Za parę godzin lecę do Rzymu. -Ruszył w
stronę drzwi. - Nie będzie mnie przez tydzień.
Perrin szedł za nim z niespokojną miną, a jego sportowe buty skrzypiały na drogiej, nowoczesnej posadzce.
- Leci pan do Rzymu?! - Głos mu zaskrzypiał prawie jak buty. -Ależ to wykluczone. - Zaczynał niemal krzyczeć. -
Zaproponowałem panu pracę. Chcę, żeby się pan dowiedział, co tu się, do diabła, dzieje.
- Bardzo dziękuję za propozycję. - Mac obrócił się, spojrzał na gospodarza i wręczył mu swoją wizytówkę. - Proszę
do mnie zadzwonić, kiedy wrócę, wtedy będziemy mogli jeszcze o tym porozmawiać. Na razie radzę panu iść na
policję, powiedzieć, że ktoś pana śledzi. Zajmą się wszystkim. Dojdą prawdy.
- Na pewno, tak jak zwykle - mruknął Perrin z goryczą. A potem dodał zdecydowanym tonem: - Żadnej policji.
23
Idąc wzdłuż ciemnoniebieskiej ścieżki, Mac czuł na sobie wzrok Perrina. Stalowa brama nadal była zamknięta, więc
zaczekał, nie oglądając się za siebie. Po chwili rozsunęła się bezszelestnie.
Wyszedł na otwartą, słoneczną przestrzeń. Brama zamknęła w środku przerażonego mężczyznę.
Rozdział 6
Allie Ray Perrin była w drodze do Malibu. W ten szary, mglisty poranek wilgoć osiadała kropelkami na włosach. W
Kalifornii mówiono
0 niej „nadmorski lakier". Allie jechała powoli przez Malibu Canyon. Z doświadczenia wiedziała, że mgła raczej się
nie podniesie przed trzecią po południu, chociaż z tyłu, w Dolinie San Fernando, słońce świeciło jak zwykle. To była
jedna z wad - lub zalet - mieszkania przy plaży.
Jechała mercedesem 600, kabrioletem, z opuszczonym dachem, otulona kaszmirową bluzą z kapturem, i nie
przejmowała się wilgocią. Duże ciemne okulary były w Los Angeles obowiązkowe, chociaż wątpiła, żeby
ktokolwiek rozpoznał w tej nieumalowanej kobiecie fascynującą gwiazdę kina, znaną z ekranu. Oczywiście,
pomijając paparazzich, którzy uganiali się za nią na złamanie karku. Ale dzisiaj im uciekła. Z domu w Bel Air
wyjechała tylną drogą, przecięła Mulholland w kierunku Doliny, a potem ruszyła przez kanion do Malibu.
Ale nie jechała spotkać się z mężem. Oglądała program Maca Reilly'ego w czwartkowe wieczory i pomyślała, że to
chyba uczciwy facet i można mu zaufać. A jeśli ktoś teraz takiego człowieka potrzebował, to właśnie Allie Ray.
Skręciła w lewo na Pacific Coast Highway, w skrócie PCH, i sunęła nieśpiesznie przez mgłę, coraz gęstszą w miarę
zbliżania się do wybrzeża. Strażnik przy bramie Kolonii natychmiast rozpoznał jej samochód
1 uniósł szlaban. Pomachała do niego ręką, a on odwzajemnił ten gest. Tutaj nie było już żadnych potężnych
żelaznych ogrodzeń, wysokich kamiennych murów. Dewizą Kolonii była dyskrecja. Wszyscy ją tu cenili. Życie na
plaży jest przyjemne, pomyślała Allie ze smutkiem.
Na skrzyżowaniu skręciła w prawo, zamiast, jak zwykle kiedy jechała do siebie, w lewo. Kierowała się w stronę
domu Maca Reilly'ego. Sprawdzając numery, odszukała na samym końcu dom przyrośnięty jak
19
zielony rzep do pretensjonalnej fasady Kolonii. Na zewnątrz Stała lśniąca czerwona toyota prius. Allie zaparkowała
za nią i z wahaniem zerknęła na dom. Wyglądał, jakby niedawno go odmalowano, a mimo tO
sprawiał wrażenie zaniedbanego.
Ale nie przyjechała tu, żeby oceniać, jak Mac Reilly troszczy się,
0 swój dom. Pociągnęła za rączkę porysowanego mosiężnego dzwonka, już od dawna pokrytego patyną w odcieniu
zieleni pasującej do reszty domu. Jeszcze raz uderzyła w dzwonek, nagle zaniepokojona. Przecież Reilly musiał być
w domu.
Mac akurat wychodził spod prysznica. Spojrzał na zegarek. Przez Perrina był już spóźniony. Wiedział, że pod
drzwiami nie stoi jego asystent, który lada chwila miał podjechać, żeby go zawieźć na lotnisko, bo Roddy miał
własny klucz.
Zaklął, owijając biodra ręcznikiem, a potem pobiegł otworzyć.
1 spojrzał prosto w oczy jednej z najsłynniejszych i najpiękniejszych kobiet świata.
Miała na sobie szarą kaszmirową bluzę z kapturem, dopasowane do tego spodnie i reeboki tak nieskazitelnie białe,
jakby kupiła je specjalnie na tę okazję. Szybko się jednak zreflektował. Taka kobieta jak Allie Ray pewnie ma z
dziesięć par zupełnie nowych butów sportowych i pewnie nigdy nie zakłada tych samych dwa razy.
Allie też mu się przyglądała i czekała, aż dotrze do niego, że to naprawdę ona stoi w drzwiach jego domu. Potem
obdarzyła Maca uśmiechem, który od ponad dziesięciu lat czarował miłośników kina.
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Chyba złapałam pana pod prysznicem.
Mac odruchowo podciągnął ręcznik. Przeprosił za swój wygląd i wprowadził kobietę do maleńkiego kwadratowego
holu.
Allie przyjrzała się psu, który wykonał kilka koślawych susów w jej stronę. Pirat, jak zwykle, powęszył z
zainteresowaniem, przysiadł, prezentując w całej okazałości swoje jedyne oko i durny uśmiech.
Mac pochwycił zaszokowane spojrzenie gwiazdy kina.
- Wabi się Pirat - wyjaśnił pośpiesznie. - To po Długim Johnie Sil-verze z Wyspy Skarbów. Pamięta pani, drewniana
noga, przepaska na oku? - Zmarszczyła brwi, więc dodał: - Nie miałem wyjścia. Kiedy go znalazłem, ledwie żył.
Allie pochyliła się i poklepała psa po łbie. Zsuwając kaszmirowy kaptur z bladozłotych włosów spiętych w luźny
koński ogon, przeszła do saloniku.
25
Tak uczesana wygląda jak Barbie-studentka, pomyślał Mac. Oczywiście, pomijając te oczy. Miała przejmujące
spojrzenie, zupełnie jakby człowiek nurkował w fale turkusowego tropikalnego morza, gdzie targają nim podwodne
prądy.
Przeprosił i wyszedł wrzucić na siebie szorty i T-shirt.
Kiedy wrócił, rozglądała się po jego wygodnym, jeśli nawet zaniedbanym królestwie. Patrzyła na wysiedziane stare
kanapy, poprzykry-wane różnymi kraciastymi pledami, z których większość Pirat uznawał za własne legowisko, jeśli
akurat nie spał na łóżku swojego pana. Na sfatygowany, kryty czarną skórą fotel, z uchwytem na kubek, gdzie Mac
zwykle stawiał piwo i precle, z podstawką pod pilota do telewizora i sprytnym mechanizmem do podnoszenia
podnóżka. Ten fotel - jeśli akurat mecz Lakersów nie był szczególnie ekscytujący - potrafił tak zrelaksować, że Mac
prawie natychmiast zasypiał.
Allie przesunęła wzrokiem po starej desce do surfingu, którą Mac w napadzie artystycznej weny pomalował za złoto
i przerobił na stolik do kawy. A potem po zbieraninie wiklinowych krzeseł wokół masywnego dębowego stołu
kupionego przez Sunny na targu staroci. Sunny przysięgała, że to cenny antyk, a Mac zapowiedział jej, że zatrzyma
mebel na czarną godzinę i wtedy zainkasuje tę rzekomą fortunę.
Allie obejrzała też eklektyczną kolekcję dzieł sztuki, jeśli można tak nazwać kolorowe płótna zawieszone na
ścianach. Większość z nich Mac wybierał, odwiedzając młodych artystów w pracowniach na Venice Beach, i
kupował po cenach, jakie wprawiały go w niepokój, czy czasem malarze nie będą potem głodowali na tych swoich
poddaszach. Przyjrzała się matom z trawy morskiej na drewnianych parkietach, okiennicom tłukącym się o okna,
sztucznej skórze zebry przed kominkiem z lat pięćdziesiątych z białej cegły, niepasującym do siebie lampom i
zbieraninie świec, które naznosiła Sunny.
Znów rzuciła Macowi to niepokojące turkusowe spojrzenie.
- Zazdroszczę panu - powiedziała niespodziewanie. - Ma pan dokładnie to, czego chce. Szczęśliwy człowiek.
- Zazdrościć, mnie? A już zwłaszcza kobieta taka jak pani... Przysiadła na skraju sofy pokrytej psią sierścią i
podniosła na niego
wzrok.
- Proszę mi powiedzieć, co konkretnie wie pan o takich kobietach jak ja?
Miał szczerze wypalić, co słyszał o jej pochodzeniu, czy raczej improwizować? Taktownie zdecydował się na
pośrednie rozwiązanie.
26
- Wiem, że pochodzi pani z niezamożnej rodziny, ale dobrze wyszła pani za mąż. Kilka razy. Jest pani słynną
aktorką.
Allie przesunęła dłonią po jasnozłotych włosach, potrząsnęła głową i uwolniła koński ogon z fałd kaptura.
- Czy pan ma pojęcie, czym jest rozpacz? - spytała cicho. - Czy pan wie, jak to jest dojść do wniosku, że tylko w
jeden sposób można się wyrwać z dusznego miasteczka, w którym się mieszka, żeby uciec jak najdalej od ojca
alkoholika i zmęczonej życiem, depresyjnej matki? - Jej drobne ramiona zadrżały, zmarszczyła brwi. - Uciec od bru-
talności i skrajnej nędzy, i dusznej szarości życia, bez żadnej nadziei na przyszłość. Jak najdalej od
małomiasteczkowych gwiazdorów drużyny futbolowej, którzy kłamią co do swoich sukcesów pewnej nieśmiałej,
ładnej, jasnowłosej nastolatce tylko po to, żeby uchodzić za macho. I uciec od pastora, co grzmi z ambony o
wiecznym potępieniu czekającym upadłych, a później próbuje obmacywać dziewczyny. - Przerwała i znów rzuciła
Macowi niespokojne spojrzenie. - Wie pan, jak to jest, ocknąć się i zrozumieć, że trzeba zacząć sprzedawać jedyną
rzecz, jaką się da sprzedać, aby się stamtąd wydostać? To znaczy, własną urodę. Bo nie ma się nic więcej. - Jej
westchnienie zabrzmiało jak powiew złego wiatru przeszłości. - A skoro musiałam to zrobić, zdecydowałam sprze-
dać się nabywcy, który oferował najwięcej. Stawiałam tylko jeden warunek. Musiał się ze mną ożenić.
- I trzymała się pani tego planu?
- Wychodziłam za bogatych mężczyzn. I dotrzymywałam swojej części umowy. Przez jakiś czas byłam dobrą żoną.
Ale potem chyba nudziło ich patrzenie na mnie. W każdym razie zawsze chciałam zostać aktorką. A teraz mam
mnóstwo pieniędzy i być może zdobędę jeszcze więcej, kiedy uda się sfinalizować ugodę rozwodową z Perrinem.
Nie żebym ich potrzebowała. Sama odnoszę duże sukcesy. Ale wie pan co? Nadal nie jestem szczęśliwa. - Spojrzała
mu w oczy. - Ocenia mnie pan. A powiedziałam prawdę. - Delikatnie wzruszyła ramieniem. - Najwyraźniej nie wie
pan, jak to jest nie mieć wyboru.
Rzeczywiście nie wiedział. A jednak jąrozumiał. Podniosła się z kanapy i stanęła blisko niego.
- Niech pan popatrzy na moją twarz - powiedziała. - Co pan widzi? Mac nie zauważył nic szczególnego. Chociaż na
pewno dobiegała
czterdziestki, nie miała zmarszczek, żadnych bruzd mimicznych, śladów odciśniętych przez rozgoryczenie. Po
prostu bardzo piękna twarz, która naprawdę świetnie wychodziła na zdjęciach.
22
- Brak zadowolenia, proszę pana - powiedziała cicho. - Właśnie to na niej widać. Jestem kobietą sukcesu. Och,
proszę mi wierzyć, są nas dziesiątki w tym mieście, może nawet setki. I wszystkie mamy ten sam wyraz twarzy.
Jakby życie nas omijało. Prawdziwe życie.
Odsunęła się i przez panoramiczne okno wpatrzyła w ocean bijący
0 brzeg obfitymi, spienionymi falami.
- Ale, pewnego dnia... - dodała cicho - uda mi się odnaleźć to prawdziwe życie. - Obróciła się na pięcie. - Znów będę
sobą, Mary Allison Raycheck.
- Wróci pani do korzeni - podsumował Mac.
- A więc, wie pan o mnie wszystko. Pewnie nie powinnam być zaskoczona, przecież jest pan prywatnym
detektywem.
- Powiedział mi o tym pani mąż. Roześmiała się krótko.
- Oczywiście. No, ale można się było tego po nim spodziewać, nieprawda?
Rzuciła się na fotel i pociągnęła za dźwignię. Oparcie opadło do pozycji leżącej.
- Boże, zawsze uwielbiałam te fotele - mruknęła do siebie. - Kiedyś wydawało mi się, że człowiek jest bogaty, jeśli
ma automatyczny fotel i stolik do kawy ze szklanym blatem i złoconymi nóżkami. No proszę, jak to się wszystko
zmienia. - Po jej ślicznej twarzy spłynęła łza
1 skapnęła na szary kaszmir bluzy. - Teraz mam meble wybrane przez słynnego dekoratora wnętrz, bo są w świetnym
guście. Noszę ubrania od najlepszych projektantów, bo takie powinnam nosić. Odżywiam się odpowiednio we
właściwych restauracjach, chodzę na przyjęcia, na których należy bywać. - Rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w stronę
Maca. -Rozumie pan, na czym polega mój problem? Ja po prostu już sama nie wiem, kim jestem. Liczą się wyłącznie
pozory.
I wtedy Allie Ray, wspaniała gwiazda filmowa, zwinęła się w kłębek na podniszczonym czarnym skórzanym fotelu
i, ku przerażeniu Maca, zalała się łzami. Uderzała pięściami o oparcie i zanosiła się płaczem.
Pirat zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej. Ten pies nienawidził scen, pewnie zbyt wiele ich widział w życiu,
zanim Mac został jego panem. Niespokojnie obwąchiwał Allie, piszczał i trącał ją łapą. A gwiazda filmowa, ku
osłupieniu Maca, pochyliła się i wzięła kalekiego kundla na kolana.
- Kochany piesek - szepnęła, kiedy Pirat zaczął zlizywać jej łzy.
28
- Więc teraz rozumie pan, dlaczego panu zazdroszczę. - Głos lamal się jej od szlochu. - Ja nawet nie mam takiego
Pirata. Tylko odpowiedniego psa, jakiego powinno się mieć w tym roku.
- Oby nie chihuahua! Pokręciła głową.
- Miniaturowego maltańczyka, suczkę. O imieniu Caprice. I proszę mi wierzyć, jest bardzo kapryśna.
Mac podał jej pudełko chusteczek higienicznych. Z żalem pomyślał, że spóźni się na lot do Rzymu. Ale co robić?
Allie Ray potrzebowała jego pomocy.
- Wie pani co? - odezwał się. - Przejdźmy się plażą. Wyjaśni mi pani, czemu konkretnie zawdzięczam tę wizytę. I
dlaczego jest pani taka zrozpaczona.
Rozdział 7
Pirat sadził susami wzdłuż brzegu, a Mac i Allie szli za nim spokojnym krokiem.
Allie zdjęła sportowe buty i strząsała krople wilgoci z włosów.
- Przepraszam. Nie przyszłam wypłakiwać się panu na ramieniu. Chciałam prosić o profesjonalną pomoc. Chętnie
szczodrze zapłacę za pana cenny czas.
Mac uniósł brwi zaskoczony, ale też zadowolony z propozycji.
- Zrobię, co będę mógł - odparł. Przystanęła i obróciła się twarzą do niego.
- Przez cały zeszły tydzień ktoś mnie śledził. Czarny kabriolet, chrysler sebring, z zaciemnionymi szybami, więc nie
widziałam kierowcy. Z przodu nie ma tablicy rejestracyjnej, a zawsze jechał za mną, dlatego nigdy nie udało mi się
sprawdzić numerów. Ale ostatnio zawsze gdzieś jest, siedzi mi na ogonie. Nie wiem, czy to mąż kogoś wynajął, żeby
znaleźć na mnie jakiegoś haka. A może to ten sam wariat, który nęka mnie przez ostatnich parę miesięcy. Wysyła mi
listy. Nazywa je miłosnymi, chociaż to wszystko zwykłe świństwa. Oczywiście, już ich nie czytam, palę je, nie
otwierając kopert. Tak czy siak, można się wystraszyć.
Macowi nie podobała się informacja o listach ani o czarnym sebrin-gu. Dziwne też, że i Perrina, i jego żonę ktoś
śledzi. Zastanowił się, czy
24
czasem nie śledzą się nawzajem, ale kiedy o to zapytał, Allie zaprzeczyła.
- Więc dlaczego nie pójdzie pani na policję?
- Bo jestem Allie Ray - wyjaśniła prosto. - Może pan sobie wyobrazić, co by się działo. I tak mam już dość nerwów.
Czuję na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś mnie obserwował, gdziekolwiek się ruszę. Nie wiem, co robić.
Mac podjął szybką decyzję. Pociągała go nie tylko oferta dobrego zarobku. Allie Ray była bezbronną, zrozpaczoną
kobietą i chodziło
0 coś więcej niż przerażający prześladowca i mąż, który już jej nie doceniał. Miał wrażenie, że Allie jest bardzo
samotna i potrzebuje nie tylko usług detektywa, ale też wsparcia.
- No to może sprawdzę, kim jest ten człowiek.
Posłała mu uśmiech pełen wdzięczności, a potem odwróciła się i ruszyła skrajem plaży. Podniosła kijek i rzuciła go
Piratowi, który pogalopował za nim radośnie. Rozśmieszył ją, swoimi niezgrabnymi ruchami. Położył przed nią
kijek, więc znów go podniosła i rzuciła.
- Po raz pierwszy usłyszałem pani śmiech - zauważył Mac. Rzuciła mu figlarne spojrzenie.
- Chce pan powiedzieć, poza ekranem. W filmach śmieję się bez przerwy.
- Chyba że się pani z kimś całuje. Znów się roześmiała.
- Rzeczywiście, ciągle się z kimś całuję. Rona doprowadzało to kiedyś do szału. Ile razy się kłóciliśmy, mówił:
„Jesteś moją kobietą, a ja wiecznie widzę cię półnagą, w łóżku, z jakimś aktorem ciotą".
Mac mógł sobie wyobrazić, jak Ron Perrin rzuca taką uwagę. Jego ego nie miało granic, nie liczył się nawet fakt, że
żona wykonywała swój zawód.
- Nie powiedziałam panu wszystkiego - dodała. - Nie chodzi tylko o to, że się boję tego prześladowcy. Widzi pan,
mój mąż ma romans.
i sądzę, że tym razem to coś poważnego.
- Czyli to nie pierwszy raz?
Potrząsnęła głową, kucyk zatrzepotał, spadały z niego krople wody.
- Nie pierwszy. Ale, prawdę mówiąc, Ron nadal nie jest mi obojętny. To jedyny mężczyzna, którego interesowałam
taka, jaka naprawdę jestem. - Westchnęła, jeszcze raz rzuciła kijek psu i obróciła się, żeby spojrzeć Macowi w oczy.
- Niech pan na mnie popatrzy - powiedziała
25
Adler Elizabeth Kalifornijska noc Malibu, raj na kalifornijskim wybrzeżu. Błękitny ocean i złote plaże, wzdłuż których ciągną się rezydencje najbogatszych i najsławniejszych. Mac Reilly pracuje dla gwiazd filmowych jako prywatny detektyw. Pewnego wieczora podczas spaceru po plaży słyszy przerażony kobiecy krzyk. Bez namysłu biegnie na ratunek... i ledwo uchodzi z życiem, gdy piękna kobieta strzela do niego z pistoletu. Kilka dni później znajduje w swoim samochodzie tę samą broń. Postanawia dowiedzieć się, kim była nieznajoma, i trafia w matnię oszustw, fałszywych tropów i nieoczekiwanej namiętności...
Rozdział 1 W taką noc i w takim miejscu nikt raczej nie spodziewa się usłyszeć krzyku kobiety. Zwyczajna noc w Malibu, mroczna jak aksamitny całun. Miękkie fale uderzały o wybrzeże, morska bryza była delikatna jak koci oddech. Prywatny detektyw Mac Reilly spacerował po plaży ze swoim psem. Jego przyjaciółka, Sunny Alvarez, poleciała do Rzymu po drobnym „nieporozumieniu" co do przyszłości ich związku. Ale to zdarzało im się już nieraz. Mac mieszkał w słynnej Malibu Colony, w sąsiedztwie gwiazdliM, rekinów show-biznesu i innych grubych ryb, jedna bogatsza od drugiej, plus minus parę milionów, czasem miliardowi. Ich rezydencje na plaży wcale nie wyglądały tak elegancko z punktu widzenia Maca. No ale większość ludzi nie mogłaby ich oglądać z tej perspektywy. Kolonia, zamknięta i strzeżona, miała jedną bramę przy wjeździe, drugą przy wyjeździe. Co prawda można było wejść na plażę, ale tylko po to, aby spokojnie pospacerować wzdłuż brzegu. Każdego nieznanego osobnika, który się tam wałęsał o północy, czekało parę ostrych pytań. Rezydencje kolonii to głównie skromne, drugie albo nawet i trzecie domy bogatych ludzi, dyskretne w swoim plażowym szyku, z wąziutkimi tarasami wychodzącymi na ocean - ale koszt metra kwadratowego i tak wprawiał księgowych w osłupienie. Dom Maca zaliczał się do najskromniejszych - parterowy budynek z lat czterdziestych. Kupił go tanio przed laty w czasie znacznego, nagłego spadku cen nieruchomości. Podobno należał kiedyś do dawnej gwiazdy kina, Normy Shearer. A może chodziło o Normę Jean? Norma czy Marylin, wszystko jedno. Chata to chata, z której strony by na to spojrzeć. 2
Pomijając szykowną lokalizację i widok, dom miał jedną zaletę -wąski drewniany taras, na który wchodziło się schodkami prosto z plaży. Zdarzało się, że w czasie zimowego sztormu ocean z głuchym odgłosem walił o pale podtrzymujące taras i przelewał się przez barierkę, a Macowi wydawało się, że jest na łodzi, ale polubił to wrażenie, a nawet ewentualne niebezpieczeństwo. Był szczęśliwy w Malibu, nie chciałby mieszkać nigdzie indziej, nawet gdyby mu za to płacono. Może z wyjątkiem Rzymu, przez jakiś tydzień czy dwa, w towarzystwie Sunny. Mac rzeczywiście wyglądał jak prywatny detektyw. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, przydługie ciemne włosy, nadal gęste, dzięki Bogu, chociaż stuknęła mu czterdziestka. Ciemnoniebieskie oczy i kurze łapki od zbyt wielu dni spędzonych na plaży i wieczorów przesiedzianych w młodości w różnych barach. Nie nosił zarostu - Sunny tego nie lubiła. Zbyt leniwy, żeby ćwiczyć na siłowni, szczupłą, atletyczną sylwetkę zawdzięczał głównie biegom po plaży. Towarzyszył mu Pirat - kundel, którego kiedyś uratował. Pies miał tylko jedno oko, trzy łapy, ale potrafił biegać całkiem szybko, kiedy miał wiatr w rufę. Pirat był najlepszym kumplem Maca i wyjątkowo zuchwałym za-wadiaką. Z długimi, patykowatymi łapami, ze złachmanioną, szaroburą sierścią i wyraźnym tyłozgryzem, który obnażał dolne zęby w wiecznym uśmiechu, bez trudu wygrałby konkurs na najbrzydszego psa w Malibu. Oczywiście, Sunny uwielbiała Pirata, chociaż starała się nie dopuszczać go w pobliże swojej suczki chihuahua. Tesoro, choć ważyła zaledwie półtora kilo, to zawsze gotowa gryźć i drapać, umiała na każdym kroku dać się Piratowi we znaki. Sunny wierzyła, że to właśnie wzajemna niechęć między psami stoi na przeszkodzie małżeństwu jej i Maca, ale Mac nie był taki pewien, czy rzeczywiście o to chodzi. Po co psuć coś dobrego? Przecież świetnie funkcjonowali w wolnym związku. Czasem Macowi wydawało się, że w czwartkowe wieczory na ekranach telewizyjnych występowało jego alter ego. Puszczano wtedy para-dokumentalny program, w którym od nowa prowadził śledztwa w sprawach starych hollywoodzkich zbrodni - było ich więcej, niż można by przypuszczać. Program nosił tytuł Tajemnice Malibu Maca Reilly, a sam Mac prezentował się w nim niezwykle elegancko w czarnej skórzanej kurtce Dolce & Gabbany, którą kupiła mu Sunny. Kiedy mu powiedziała, że to Dolce, nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Dla niego brzmiało to jak nazwa marki włoskich lodów. Później dowiedział się, że to włoski projektant, a kurtka bez wątpienia była najfaj- 3
niejszym ciuchem w jego szafie. Miękka i elastyczna jak wosk, stala sie częścią jego telewizyjnego wizerunku, chociaż Bóg świadkiem, łatwiej było go spotkać w dresie, kiedy wlókł się wzdłuż Malibu Road do supermarketu Ralphs po piwo i psie jedzenie, albo kiedy w T-shircie i szortach jadł śniadanie w kawiarni Coogies, niż wystrojonego w czarną skórę. W każdym razie, program, w którym starał się wyjaśnić dawne morderstwa, przyniósł mu pewien rodzaj sławy. Wszystko oczywiście jest kwestią względną, bo, jak wie każdy mieszkaniec Hollywood, kiedy program znika z anteny, o człowieku zapomina się jak o zeszłotygo-dniowym obiedzie. A teraz wydawało się, że czas Maca minął, a Tajemnice Malibu prawdopodobnie nie wrócą na antenę w kolejnym sezonie Wielka szkoda, bo dawały mu dochód, a przy tym me musiał rezygnować ze swojej codziennej pracy detektywa. Mógł nie zajmować się sprawami wszystkich tych sympatycznych bogaczy. Zadziwiające, większość z nich rzeczywiście była sympatyczna. Poza tym mieli takie same kłopoty, jak inni. Seks i pieniądze. W tej właśnie kolejności. Zagwizdał cicho, co oznaczało, że Pirat ma natychmiast zameldować mu się przy nodze. Kundel podbiegł, porzucając tajemnicze, ekscytujące psie sekrety, jakie da się wywęszyć na najdroższym skrawku wybrzeża w Malibu. Razem zawrócili w stronę domu. Szli plażą, każdy zajęty własnymi myślami, słuchając rozbijających się na brzegu fal, wdychając słoną bryzę oceanu i wypatrując spadających gwiazd. Czysty romantyzm. I nagle usłyszeli krzyk. Na wysokiej nucie. Drżący. Przerażony. Nie trzeba być prywatnym detektywem, żeby się zorientować, że krzyczała kobieta. I że coś jej groziło. Rozdział 2 Mac szybko omiótł wzrokiem domy. Wszystkie były pogrążone w mroku, tylko dwa tarasy dalej migotało światło. Zaczął brnąć przez miękki piasek w tamtą stronę, Pirat biegł jego śladem. Przystanął u stóp drewnianych schodków i zaczął nasłuchiwać, ale nie rozległ się już żaden krzyk. Wydawało mu się jednak, że słyszy jakiś szloch. Stłumiony, ale to był na pewno szloch. 9
Kazał Piratowi warować i pomału wszedł po schodach na taras, który miał zaledwie trzy metry głębokości, zresztą jak wszystkie inne wKolonii. Dom wznosił się przed nim niczym urwisko z piaskowca i szkła, nowoczesny, a przy tym bardziej surowy niż dzieła Richarda Meiera, słynnego projektanta Muzeum Getty'ego w Los Angeles. I był równie mroczny, jak otaczająca go noc. Nagle zapaliła się lampa. Przez okno Mac zobaczył kobietę. Rudowłosą, w przezroczystej halce i niczym więcej, jeśli się nie mylił z odległości prawie pięćdziesięciu kroków. Wbrew powszechnym wyobrażeniom, to wcale nie był normalny nocny strój w Malibu, poza tym tu zwykle nikt nie zbierał się do snu o północy. Niemal wszyscy z przemy- słu filmowego kładli się do łóżka wcześnie i koło dziewiątej leżeli pod kołdrami we flanelowych piżamach, wkuwając fragment roli na następny dzień. Mac zastukał w okno, ale kobieta chyba go nie usłyszała. Wpatrywała się tylko pod nogi, jakby leżało tam coś fascynującego. Na przykład czyjeś zwłoki, pomyślał Mac. Młoda, ze dwadzieścia trzy lata, i piękna. Bardzo zgrabna, jak ujawniał ten przezroczysty skrawek czarnego szyfonu i koronki, który miała na sobie. Twarz nadąsanego anioła. Mac stwierdził, że chętnie udzieli jej pomocy. Przyjrzał się szklanym drzwiom, zobaczył, że nie są zamknięte, i czując się jak rycerz na białym koniu, wślizgnął się do środka. Szybko uniosła głowę. Rzucił jej uspokajający uśmiech. - Witam - powiedział. - Jestem Mac Reilly, pani sąsiad. Wydawało mi się, że słyszę krzyk. Jakieś kłopoty? Kobieta potrząsnęła długimi, kręconymi włosami, odrzucając je z pełnych łez zielonych oczu. Wyprostowała się na całą wysokość swojej posągowej figury i wymierzyła do niego z rewolweru. - Wynoś się - wyszeptała gardłowo. Mac spojrzał na rewolwer. Takiego Smith & Wesson Sigma 40 zdecydowanie nie należało lekceważyć. Stał jeszcze przez moment, zastanawiając się, dlaczego ona nie naciśnie guzika przyzywającego ochroniarzy dyżurujących przy bramie, zamiast straszyć go bronią. A potem rewolwer wystrzelił. Pocisk rykoszetem odbił się od marmurowej posadzki tuż przy jego stopach, strzaskał kryształowy wazon i utkwił w oparciu kanapy. Mac nie czekał na kolejny wystrzał. Zbiegł po schodach i pędził sprintem wzdłuż plaży, o parę kroków za swoim tchórzliwym psem. 5
- Ojej, przepraszam, pomyliłam się! - zawołała za nim, a jej głos niósł się niesamowitym dźwiękiem wraz z wieczorną bryzą. Rozdział 3 Sunny Alvarez leżała na łóżku w swoim pokoju w hotelu d'Inghilterra w Rzymie, dzwoniąc do Los Angeles co pięć minut i zastanawiając się, gdzie, na litość boską, podział się Mac Reilly. W Rzymie była dziewiąta rano, co znaczyło, że w Malibu jest północ. Czy to możliwe, że Mac ruszył w miasto, kiedy tylko ona na chwilę zniknęła ze sceny? A, prawdę mówiąc, przyjechała tu właśnie po to, żeby nim trochę wstrząsnąć. Uznała, że odrobina zazdrości nie zaszkodzi. Podobno o nieobecnych myśli się cieplej. Teraz miała co do tego wątpliwości. Wstała i zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju, w zamyśleniu przeczesując palcami długie puszyste włosy, które opadały jej na ramiona jak płynny czarny atłas. Gęste rzęsy ocieniające oczy w kolorze bursztynowego brązu sprawiały wrażenie miniaturowych zasłon przesłaniających okna jej duszy. Skórę miała złotą, nogi długie i zwykle nosiła krótkie spódnice. Była powalająca, jak mawiał Mac między pocałunkami. - Chociaż umiesz robić z siebie taką słodką idiotkę, że każdy facet dostałby szału - powiedział do niej raz, za co oberwał poduszką. Pirat natychmiast zaczął szczekać jak opętany, bo nikt, nawet Sunny, którą uwielbiał, nie miał prawa krzywdzić jego pana. Teraz dostawała tylko codziennie pocztówki od Maca. A przynajmniej wierzyła, że od niego, bo nie było podpisu. Tyle że nie znała nikogo innego, kto przesyłałby jej Fedeksem kartki z Surfrider Beach, Zumy i Paradise Cove z anonimowym dopiskiem: „Całuję z Malibu". Sunny zbierała te pocztówki. Zamierzała wkleić je do albumu z pamiątkami i oglądać, kiedy będzie już stara i siwa. Oraz, o ile nie zdoła szybko zaciągnąć Maca do ołtarza, niezamężna. Pokój wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Rozpakowywała się, wyrzucając wszystko z walizek na fotele i łóżko, a potem wybierała potrzebne rzeczy z różnych stert. W jej mieszkaniu panował podobny chaos. Zwyczaj rozkładania rzeczy dookoła został jej z czasów studiów, kiedy uznała, że dzięki temu łatwiej i szybciej można się ubrać. 11
Niestety, doprowadzała tym Maca do szału. Dla równowagi wskazywała mu wtedy na swoją kuchnię, czystą i nieskazitelną jak sala operacyjna, gdzie gotowała dla niego pyszne posiłki - a poza tym, sama zawsze po nich zmywała. Jedzenie było jej podstawową pasją. Drugą były ubrania, czego dowodziły porozstawiane po pokoju torby z zakupami z rzymskich butików. Uwielbiała też swój motocykl, harleya, ale niestety musiała go zostawić w domu w Los Angeles. Po Rzymie jeździło mnóstwo skuterów, ale to zdecydowanie nie to samo. Wzięła telefon i znów połączyła się z pocztą głosową Maca. Położyła się na plecach na łóżku i przyglądając się koralowym paznokciom u nóg, rozmyślała o swoim życiu. W rzeczywistości nie miała na imię Sunny. To Mac tak ją nazywał. Naprawdę nazywała się Sonora Sky Coto de Alvarez. Sporo gadania, więc tym bardziej lubiła, kiedy zwracano się do niej Sunny. Przynajmniej nie musiała wyjaśniać tych imion nadanych przez matkę hipiskę, która zwykła komunikować się z naturą i duchami pustyni otaczającej ich rustykalne ranczo w Santa Fe, w stanie Nowy Meksyk. Matka Sunny nadal bujała w obłokach, była niekonwencjonalnie piękna i przejawiała upodobanie do powłóczystych, bezkształtnych ubrań i długich sznurów szklanych korali, a w gładkie jasne włosy często wpinała kwiaty. A jednak, co dziwne, doskonale spisywała się w roli matki, nawet jeśli jej córki musiały spędzać z nią noce pod gołym niebem na pustyni, jednocząc się z naturą i jednym okiem nerwowo wypatrując grzechotników. Ona sama w ogóle nie zastanawiała się nad takimi drobiazgami jak grzechotniki. Jej umysł wędrował po wyższych poziomach, których Sunny i jej siostra, niestety, nigdy nie osiągnęły. Obie mocniej stały na ziemi. Jako dzieci uwielbiały konną jazdę, ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo zamieszania. Potem, kiedy podrosły, przesiadły się na motocykle i dalej ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo zamieszania. I tak to trwało, póki ojciec nie wziął ich w karby. Przywołał córki do porządku i wysłał na uniwersytet, gdzie, jak miał nadzieję, świat nie wymierzy im śmiertelnego ciosu między oczy po tym łagodnym wychowaniu rozmarzonej matki. Tata Sunny to była osobna historia. Przystojny? Człowiek nie ma pojęcia, co to słowo znaczy, dopóki nie zobaczy jej ojca. Meksykanin z gładką, opaloną skórą, gęstymi srebrnoszarymi włosami i starannie przyciętym wąsem. Coś jak Howard Keel w Dallas. W siodle na swoim wierzchowcu czystej krwi był uosobieniem meksykańskiego ran-czera. 7
Uznał, że Uniwersytet Browna najlepiej utemperuje jeżdżącą harleyem, zwariowaną na punkcie chłopaków osiemnastolatkę. I rzeczywiście, uczelnia otworzyła Sunny oczy na styl życia, jakiego nigdy jeszcze nie znała. Ale tęskniła za rodziną i płakała na myśl o ukochanej abuellta, swojej meksykańskiej babce, i o tamale, które robiła tak, jak nikt inny na świecie. Na ranczo tamale były podstawą posiłku w czasie każdego Bożego Narodzenia i wszyscy, począwszy od robotników i kowbojów, a skończywszy na miejscowych rodzinach, zbierali się i z apetytem zajadali te przepyszne nadziewane placki kukurydziane, zapijając je sporą ilością tequili i piwa Corona w takt meksykańskiej muzyki. Oczywiście mama piekła też tradycyjnego indyka, chociaż na swój - jak zwykle - nieprzewidywalny sposób. Czasami, niedopieczony, musiał wracać do piekarnika na godzinę czy dwie, a innym razem był upieczony za mocno i tata mawiał, że trzeba by mieć końskie zęby, żeby się uporać z tak twardym mięsem. Ale zawsze panowała przyjemna atmosfera. Czarnowłosa Latynoska śmigająca na harleyu w motocyklowych skórach szybko została zauważona na uczelni. Wkrótce sama gotowała tamale i podawała piwo Corona na własnych imprezach. Kiedy odbierała dyplom z wyróżnieniem, a dumni rodzice i siostra promienieli na widowni, Sunny czuła się już niemal gotowa stawić czoło światu. Ale przedtem zapisała się jeszcze do Wharton School i zrobiła magisterium z zarządzania. Potem znalazła sobie pracę w Paryżu, w wytwórni perfum. Po roku przeniosła się do korporacji Fiata w Bolonii. Później przeprowadziła się do Kalifornii, gdzie otworzyła własną firmę public relations, która całkiem dobrze prosperowała. Maca poznała na imprezie dla prasy, związanej z jego programem telewizyjnym. Powiedział potem, że dostrzegł jąz drugiego końca sali. Jak mógłbym cię nie zauważyć, w takim stroju? - dokładnie tak to ujął. Była zima, a Sunny miała wtedy na sobie białą minispódniczkę, motocyklowe buty, bo przyjechała na harleyu, i czarny golf. Zwracała uwagę długimi złotymi nogami, seksownymi krągłościami i burzą czarnych włosów. Nigdy nie sięgała po alkohol, gdy prowadziła, więc popijała lemoniadę, kiedy podszedł do niej od tyłu i postukał w ramię. Spojrzała za siebie i znalazła się oko w oko z facetem o surowej męskiej urodzie, w dżinsach i T-shircie, a jego niebieskie oczy pochłaniały ją, jakby była najsmaczniejszym kąskiem, jaki mu się trafił tego wieczoru. 13
To on, pomyślała, czując dreszcz. Mężczyzna, na którego czekałam całe życie. Oczywiście była na tyle bystra, żeby mu tego nie mówić. Poza tym stanowili parę przeciwieństw: Mac do wszystkiego doszedł sam. Z ulic Bostonu i przestępczego świata Miami wywindował się do pozycji prywatnego detektywa i telewizyjnej osobowości. Ona, roz- pieszczone dziecko wychowane na ranczo, piękna, bystra i zwariowana, ale uparcie dążąca do tego, by być panią samej siebie. W sumie życie uczuciowe zapowiadało się przyjemnie, dopóki nie zaprosiła Maca na obiad do swojego eleganckiego mieszkania w wieżowcu w Marina del Rey, parę kilometrów od jego domu w Malibu. Nawet jej tantale nie mogły umilić tego pierwszego, katastrofalnego spotkania Tesoro z Piratem. Spójrzmy prawdzie w oczy, pomyślała Sunny z westchnieniem. Pirat chciał się zaprzyjaźnić, a Tesoro nie. Mac wolał uniknąć ataków na swojego pupila, więc wyszedł, zostawiając niezjedzone tantale. - Następnym razem nie wezmę psa - powiedział, zasłaniając Pirata przed czyhającą na niego Tesoro. I na tym sprawa stanęła. Od tamtej pory Sunny jeździła do jego domu w Malibu bez Tesoro. On odwiedzał ją w Marina bez Pirata. Tej pary nie da się pogodzić, tak brzmiało motto Maca. Trwali więc w stanie zawieszenia i tymczasowości. Sunny sprawdziła godzinę. W Malibu było po północy, a Mac nadal nie wracał do domu. Powinna natychmiast wstać z łóżka. Wyjść z hotelu na wibrujące gwarem ulice Rzymu, poderwać jakiegoś czarującego, przystojnego Włocha i pozwolić mu zawrócić sobie w głowie aż do utraty równowagi na wysokich szpilkach. Z potężnym westchnieniem z głębi trzewi zdecydowała, że już więcej nie zadzwoni do Maca. I do diabła z dietą. Kiedy szybko przeczesała palcami swoje długie ciemne włosy, poczuła zapach cukru i cynamonu. Wsunęła stopy w czarne sandałki z lakierowanej skóry i ruszyła do drzwi. Zadzwonił telefon. Obróciła się na pięcie i spojrzała na aparat. Kolejny dzwonek. Oczywiście to nie może być on. Niby jakim cudem? Czy nie wydzwaniała do niego przez całą ostatnią godzinę, do ciężkiego licha? Podniosła słuchawkę. - Prontol - odezwała się naburmuszonym tonem. 14
Rozdział 4 Sunny? - powiedział Mac. - Tu Sonora Sky Coto de Alvarez. Mac aż w Malibu odczuł nagły powiew chłodu. A więc przechodziła z nim na tryb pełnego imienia i nazwiska? No to narobił sobie poważnych kłopotów. Rzecz tylko w tym, że nie wiedział, dlaczego. - Mówisz jak prawdziwa Włoszka. Może powinienem zwracać się do ciebie: signorina. - A skąd wiesz, że do tej pory nie zostałam już signorą? Skoro tak mnie zaniedbujesz. Uśmiechnął się szeroko. - No dobra, signora, kto ci się oświadczył? - Na pewno nie ty. I gdzie byłeś, Romeo? Dzwonię do ciebie od godziny. - Uwierzyłabyś, że na plaży? Tylko ja i Pirat. Gapiliśmy się na gwiazdy i zastanawialiśmy, czy w tym dalekim Rzymie ty też patrzysz na te same. - Ha. Niezła bajeczka. Poza tym, tu jest pora śniadania. I nie ma żadnych gwiazd poza tymi z Cinecitta Studios, gdzie zamierzam spędzić cały dzień w otoczeniu kwiatu rzymskiej płci męskiej. Mac uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Niech ci to tylko nie uderzy do głowy, kotku. Trzymaj się mnie, zapoznam cię z przedstawicielami kwiatu płci męskiej z Malibu. - Znaczy, takimi jak ty? Dzięki, obejdę się. - Słuchaj, Sunny, przed chwilą zdarzyło się coś dziwnego... - Daruj sobie. - Znów rzuciła się na łóżko i skrzyżowała nogi, wpatrując się w sandałek z lakierowanej skóry, którym kiwała na czubkach palców, jakby to była jedyna ciekawa rzecz. Jej obojętność przeniknęła przez kilometry telefonicznego kabla i jak zwiastun złego losu przytłoczyła Maca. - Och, daj spokój, Sunny, kotku... - Nie jestem twoim kotkiem. Tym razem westchnął ciężko. - Okay, czyli nie interesuje cię nawet, że ktoś do mnie strzelał. Nie dowierzając mu, wsunęła z powrotem sandał na stopę i wstała. Natychmiast wyjdzie z tego pokoju. Espresso i słodkie bułeczki czekają. 10
- Założę się, że chodzi o kobietę - powiedziała. Mac szczerze się zdziwił. - Skąd wiedziałaś? - Nazwij to zwyczajną babską intuicją. I nie wątpię, że ci się należało. - No cóż, dzięki za zaufanie. Serio, Sunny, spodziewałem się po tobie czegoś więcej. No wiesz, odrobiny niepokoju o moje zdrowie, nieco współczucia, może chociaż ciekawości, czy czasem nie wykrwawiam się tu ze śmiertelnych ran. - Zraniła cię? - Pod Sunny nagle ugięły się kolana. Osunęła się z powrotem na łóżko. - Och, Mac, kochanie, nic ci nie jest? - No cóż, w sumie, to nie, nie trafiła mnie - odparł ze śmiechem. -Ale powiem ci, że cholernie się starała. I mierzyła do mnie z sigmy, czterdziestki. Sunny zazgrzytała zębami. - Ty draniu - wycedziła drżącym głosem. - Tak mnie podejść. - Ajak inaczej miałem zwrócić twojąuwagę? Posłuchaj, Sunny, tak naprawdę to nic nie zmyślam. - Szybko jej opowiedział, co się stało zaledwie kwadrans wcześniej, starannie pomijając wątek rudych włosów, seksownej czarnej halki, wspaniałego ciała i twarzy nadąsanego anioła. - Nie rozumiem tylko jednego - powiedział na koniec. - Dlaczego nie wezwała pomocy? To znaczy, dlaczego do mnie strzelała? Do swojego ewentualnego wybawiciela? - Może to ona kogoś zamordowała. - Nie widziałem tam żadnych zwłok. Ale założę się, że ta kobieta krzyczała. Poza tym płakała. Widziałem ślady łez na jej twarzy. Posłuchaj, kotku, nie bardzo wiem, co robić. Już kontaktowałem się ze strażnikiem przy bramie. Zadzwonił do tamtego domu i rozmawiał z właścicielem, Ronem Perrinem, czyli Ronaldem Perrinem, tym miliarderem i magnatem rynku inwestycji. Dowiedział się, że nic złego się nie dzieje. Facet powiedział, że pewnie telewizor grał za głośno. No, to już brednie. Wiem, co widziałem. Więc jak, dzwonić na policję? Czy nie wsadzać nosa w ich sprawy, bo pewnie to jakaś zwyczajna domowa kłótnia, a babka tylko chciała podkreślić swój punkt widzenia? - Za pomocą sigmy czterdziestki? Niezły punkt widzenia! Reilly, na twoim miejscu trzymałabym się z dala od kłopotów i nie pchała tam, gdzie cię nie proszą. Chyba że ta kobieta chce cię zatrudnić i dać niesamowitą gażę, zwłaszcza teraz, kiedy twój program telewizyjny może iść w odstawkę. Bo niby dlaczego pracować za darmo? 11
Mac, nadal zaniepokojony, zastanowił się. - A jeśli naprawdę ma poważny problem? - A mnie się zdaje, że znakomicie wie, jak o siebie zadbać. Podobnie zresztą jak pan Perrin. No, daj spokój, Mac, przecież mówimy 0 Kolonii Malibu. Nic tam się nigdy nie dzieje, wszystko jest słodkie 1 urocze. Wyjdziesz na autora całego zamieszania. Sunny znów siedziała na łóżku. Telefon ściskała między uchem a ramieniem i żałowała, że nie pije teraz kawy, a Mac nie mówi o czymś innym niż praca. Na przykład, o ich związku. Jakby w odpowiedzi na jej życzenie, powiedział: - Tęsknię za tobą, jak wariat. Dziś wałęsałem się po plaży zupełnie sam, tylko z Piratem. Nie mogę tego znieść, że nie czekasz na mnie, że nie leżysz w moim łóżku, że nie ma cię ze mną... Jesteś tylko w moim sercu. Serce Sunny wykonało jakiś dziwny, niewiarygodnie żwawy taniec. - Co mówiłeś? - Tęsknię za tobą, Sunny. Może złapać następny lot do Rzymu? - Och, Mackenzie Reilly... - szepnęła drżącym głosem. - Byłoby cudownie. Znam tu kafejkę, gdzie dają najlepsze espresso... - Zapomnij o espresso. Zrób rezerwację w swojej ulubionej restauracji. Jutro wieczorem zabieram cię do miasta. Dla mojej dziewczyny wszystko, co najlepsze. Sunny westchnęła radośnie. W ich świecie znów wszystko było w porządku. Jeśli chodziło o nią, miliarder Ron Perrin i kobieta z sigmą kaliber czterdzieści póki co poszli w zapomnienie. Rozdział 5 Następnego dnia wcześnie rano Mac szedł piechotą ulicą w stronę domu Rona Perrina. Oczywiście wiedział wszystko o Perrinie. Kto by nie wiedział? To gruba ryba. Swoje pierwsze pieniądze zarobił, sprytnie inwestując na rynku ubezpieczeń, a potem, dzięki zyskom, niewielką firmę inwestycyjną zmienił w jednego z najważniejszych graczy na Wall Street. I chociaż teraz facet był uosobieniem władzy i sukcesu, miał przeszłość. Rozwiódł się z pierwszą żoną w atmosferze ogromnego skandalu 2 - Kalifornijska noc 17
związanego z romansem z inną kobietą, akurat żoną też wpływowego człowieka. Poza tym oskarżono go o sprzeniewierzenie funduszy, chociaż, przynajmniej według akt sądowych, wyszedł z tego czysty jak zła. Teraz Perrin zarządzał wieloma znanymi firmami, miał jeszcze więcej władzy i pieniędzy. Był też żonaty ze słynną aktorką, jasnowłosą, filigranową i piękną Allie Ray. Poza domem w Malibu, Perrin posiadał rezydencję w Bel Air i dom na pustyni w Palm Springs, ze dwie godziny samochodem od Los Angeles. Dla Rona Perrina samo najlepsze. Żył jak król, za którego zresztą się uważał. Od strony ulicy dom Perrina w Kolonii był prostą, jednolitą bryłą piaskowca, pozbawioną okien. Brama - płyta niewygładzonej stali - wyglądała jak wieko cynowej trumny, nie miała klamki ani uchwytu. Dyskretny guzik wprawiony w mur obok zachęcał odwiedzającego, żeby „Nacisnąć". Mac zrobił tak, ale nie usłyszał żadnego odległego elektronicznego kuranta. Nawet dzwonek u drzwi był tu cichy. Ponad szczytem stalowej płyty widział kępy pierzastych liści paru wysokich palm i trochę gałęzi bambusa. Domyślał się, że jak w większości domów w Kolonii, brama prowadzi na dziedziniec, za którym dopiero znajduje się wejście do domu. Znów nacisnął przycisk i rozejrzał się wkoło, czekając. Wzdłuż żółtej linii przy domu, oznaczającej miejsca do parkowania dla właściciela, nie stał żaden samochód, a czarne stalowe drzwi garażu były zatrzaśnięte. Zastanawiał się, jakim samochodem jeździ Ron. Srebrne porsche? Bentley? A może czerwone ferrari? Na pewno czymś drogim i rzucającym się w oczy, bo taki styl preferował ten człowiek. Wreszcie odezwał się męski głos: - Kto tam? - Wydawał się zdyszany. - Mac Reilly - przedstawił się do mikrofonu. - Pana sąsiad. Chwila przerwy, potem odpowiedź: - Proszę wejść. Stalowa płyta przesunęła się w bok i częściowo zniknęła w szczelinie muru z piaskowca. Nie było tu żadnych szalonych wzorów z płyt chodnikowych. Prosta dróżka z ciemnoniebieskiego granitu prowadziła obok granatowego basenu, w którym odbijał się dom, i wiodła przez dziedziniec. Liście roślin tropikalnej dżungli czepiały się ubrania, kiedy Mac przechodził obok. 18
Perrin czekał przy przeszklonym wejściu- niewysoki mężczyźni z szerokimi ramionami i twardym spojrzeniem agresywnego, dominującego samca. Trochę przygarbiony, jak ktoś, kto ćwiczy podnoszenie ciężarów i zawsze jest gotów pochylić się i unieść stukilogramową sztangę. Perrin miał szerokie czoło, lekko falowane ciemne włosy, oczy jas-nobrązowe i gęste brwi, które Dickens określiłby pewnie jako „krzaczaste". Zbiegały mu się nad nosem, nadając twarzy marsowy wygląd. Nos wydawał się dość ostry, ale usta były zmysłowe, pełne. Trzymał się nieźle i nawet teraz, w T-shircie z plamami potu i szortach, wyglą- dał dobrze. Od razu widać, że ten mężczyzna umie odróżnić Dolce od włoskich lodów. Cechowała go swobodna elegancja. Mac rozumiał, co mogło w nim pociągać taką kobietę jak Allie. Władza połączona z pieniędzmi tworzy potężną kombinację. - Znam pana. Widziałem pana w telewizji. Proszę wejść - zagadnął Perrin. Mac wszedł do środka i szybko rozejrzał się wkoło. Hol o wysokości dziesięciu metrów zwieńczała szklana kopuła. Sam dom stanowił otwartą, elegancką przestrzeń. Z tyłu kuchnia cała w stali, po lewej schody bez barierki i jakby na niczym niewsparte, a na wprost szklana ściana, przez którą Mac widział, chociaż nie słyszał, rozbijające się o brzeg fale oceanu. Wszystkie okna były zamknięte, a klimatyzacja chodziła na cały regulator, podobnie jak nagranie Avalon Roxy Musie. Na drogich ścianach domu Perrina w Malibu wisiała kolekcja równie kosztownych dzieł sztuki - ich wartość była ewidentna nawet dla takiego laika jak Mac. Wyposażenie stanowiły antyki, fotele obite miękką skórą i piękne jedwabne dywany na ciemnych granitowych posadzkach. I jeden zaskakujący element - tor miniaturowej kolejki: okrążał pomieszczenia i przejeżdżał ponad szklanymi drzwiami, wił się pod schodami, biegł wzdłuż listew przypodłogowych i wspinał się po płytach piaskowca. Spełnione marzenie dziecka - czy, w tym przypadku, dorosłego mężczyzny. Maca natychmiast to zaciekawiło. Ale pana Perrina zaprzątały inne sprawy niż model kolejki. - Niech pan siada - powiedział. Mac przysiadł na skraju fotela obitego zieloną skórą. Spojrzał na miejsce, gdzie stał, kiedy ruda dziewczyna do niego strzeliła. W gładkiej powierzchni posadzki widać było duży odprysk. Pozostałości kryształowego wazonu sprzątnięto, ale Mac domyślał się, że pocisk nadal tkwił w oparciu kanapy krytej brązowym aksamitem, na której właśnie rozparł się naprzeciwko niego Perrin. Wyglądał trochę blado i mizernie i wcale 14
nie jak bogaty, odnoszący sukcesy playboy, jak zwykły go prezentować ilustrowane magazyny z górnej półki. Mac dostrzegł tanią, zwykłą niszczarkę obok przewróconego kartonowego pudła. Perrin najwyraźniej niedawno ją kupił, a Mac przerwał mu niszczenie dokumentów, których cały stos czekał obok na podłodze. - Czy pan wie, dlaczego tu jestem? - zapytał Mac. Perrin pochylił się naprzód, łokcie splecionych rąk oparł na szeroko rozstawionych kolanach. Pokiwał głową i nadal przyglądał się Macowi poważnym wzrokiem. - Proszę pana, patrzy pan na przerażonego człowieka - odezwał się w końcu. Te słowa całkowicie zaskoczyły Maca. Spodziewał się, że Perrin będzie się wściekał z powodu wczorajszego zajścia i przekonywał, że Macowi coś się przywidziało. Albo zaproponuje drinka, poklepie po plecach, zaprosi na jakąś imprezę i poradzi, żeby o wszystkim zapomniał. Tym razem, jak rzadko, Mac zaniemówił. Perrin przyglądał mu się oczami w kolorze płynnego brązu. Macowi przyszło do głowy, że może facet nie chce, żeby sprawa się rozniosła, a już zwłaszcza żeby jego żona nie dowiedziała się, że wczorajszej nocy była tu piękna, roznegliżowana kobieta, na dodatek z bronią. - Niech pan posłucha - powiedział Perrin. - Ktoś próbuje mnie zabić. Jestem śledzony od paru tygodni. Gdziekolwiek się ruszę, czuję za plecami czyjeś towarzystwo. Znów zaskoczył Maca. - Skąd pan wie, że ten ktoś chce pana zabić? Po szyi Perrina powoli spływały kropelki potu i Mac zastanowił się, czy to po treningu, który mu prawdopodobnie przerwał, czy też naprawdę ze strachu. - Po prostu wiem - odparł Perrin. - Więc dlaczego nie zawiadomił pan policji? - Mac wiedział, że tak by postąpił człowiek niewinny. A przynajmniej taki, który nic nie ma do ukrycia. Perrin wzruszył ramionami, jakby sam się sobie dziwił, i szeroko rozłożył ręce. - Na pewno słyszał pan, że żona się ze mną rozwodzi? A co, jeśli to ona? Może jej zależy, żebym zginął? Jak mógłbym powiedzieć coś takiego policji? Prawnicy Allie w sekundę by mnie zamknęli. Twierdziliby, że usiłuję okantować żonę i pozbawić pieniędzy, które ich zdaniem słusznie jej się należą. 15
- Słyszałem, że chodzi o połowę pana majątku. - Mac starał się IiiÓ« wić lekkim tonem, ale ciągle zastanawiał się, co Perrin próbuje ukryć. - Pan zna moją żonę? - Oglądałem filmy z jej udziałem. - Ha. Jasne, słynna Allie Ray. Jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie. Ale za fasadą eleganckiej blondynki kryje się najbardziej chciwa istota na Ziemi. I może na paru sąsiednich planetach też. Mac przyglądał mu się zdziwiony. Allie Ray, typowa amerykańska dziewczyna, zwykła prezentować zupełnie inny wizerunek. Perrin umilkł, najwyraźniej wciąż trawiąc tę myśl. A potem dodał z goryczą: - Wyszła za mnie dla pieniędzy, a ja, głupi, dałem się na to nabrać. Zanim mnie dopadła, była już w dwóch związkach z zamożnymi facetami. Jasne, że chciałem mieć żonę na pokaz, taką, której wszyscy inni też pragną. - Obrzucił Maca gniewnym wzrokiem. - Panie Reilly, ja własnymi siłami wydostałem się ze społecznego rynsztoka, wiedział pan o tym? - Wstał i zaczął się przechadzać, nerwowo wykręcając dłonie. - Myślałem, że ona mnie kocha - powiedział głosem, który niemal budził litość, jeśli człowiek o takich wpływach może wywoływać podobne uczucia. Mac siedział w milczeniu i czekał, aż Perrinowi wymknie się prawda. Wiedział, że to się zwykle zdarza, wystarczy tylko zachowywać się jak mucha na ścianie i pozwolić ludziom mówić. Perrin miał jakiś problem, to nie ulegało wątpliwości, ale wciąż jeszcze nie wspomniał ani słowem o Nadąsanym Aniele z rewolwerem w dłoni. Nadal chodził w tę i z powrotem po pokoju ze zbolałą miną. Martwił się rozstaniem z żoną albo z pieniędzmi. Podniósł oczy na Maca. - Wie pan, ile jej proponowałem? Osiemdziesiąt milionów dolców. Osiemdziesiąt milionów, człowieku. Oraz dom w Bel Air, na który wywaliłem dwadzieścia pięć milionów, a ona lekką ręką wydała do tego kolejną cholerną fortunę na wystrój. Ale czy to wystarczy Mary Allison Raycheck? Dziewczynie z Teksasu, którą ojciec alkoholik tłukł pasem co sobota wieczór po powrocie z baru? Zaniedbywanej córce wiecznie pijanej i pogrążonej w depresji matki? - Perrin gwałtownie potrząsnął głową. - Ze względu na media sam pomogłem wymyślić i rozpowszechnić tę przesłodzoną historyjkę, jakoby została wychowana jak dama. No i, oczywiście, teraz już jest damą. Stoi na czele kilku komitetów charytatywnych, chociaż założyłbym się, że nie rozstaje się z ani 21
jednym centem, którego nie da się odpisać od podatku. - Znów rzucił się na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. - Reilly, ona chce mieć wszystko. I będzie dążyła do celu po trupach. Dlatego musi pan odkryć, czy to ona mnie śledzi. Mac myślał o blond gwieździe kina, którą widywał na zdjęciach w czasopismach, chociaż tutaj, w domu na plaży, nie było żadnych jej fotografii. Zawsze uśmiechnięta, a to trzyma za ręce chore dzieci, a to siedzi na szpitalnym łóżku, wydaje przyjęcia w swojej rezydencji w Bel Air na rzecz ostatniego kandydata na polityka albo patronuje najbardziej eleganckim restauracjom w mieście, a jednocześnie organizuje zbiórkę resztek z kuchni dla schronisk dla bezdomnych. I zawsze pod ręką ma fotografa. Ale można też było patrzeć na Allie Ray z innej strony: oto dziewczyna z ubogiej, patologicznej rodziny, która już jako dziecko wiedziała, co to znaczy nie mieć pieniędzy na lekarza, nigdy nie móc najeść się do syta ani pozwolić sobie na ładne ubrania. I cierpieć na brak miłości. Może Allie po prostu starała się oddać ludziom choć trochę tego, co jakimś trafem udało jej się zdobyć. Może naprawdę przejmowała się bliźnimi, a Perrin szkalował ją po to, żeby się nie rozstawać z własną fortuną. Jedno z nich kłamało. Mac naprawdę bardzo chętnie wysłuchałby też Allie. Ale przecież Perrin nie wzywał tu Maca. Więc dlaczego nagle wy-wnętrza się przed zupełnie obcym człowiekiem? Poza tym należało jeszcze wyjaśnić sprawę Nadąsanego Anioła. - Chciałbym pana zatrudnić, żeby dowiedział się pan, kto mnie śledzi - oznajmił Perrin, znów wpatrując się w Maca oczami smutnego psa. Wyjął z biurka wizytówkę i podał ją Macowi. - Nie chcę wkrótce skończyć jako trup. Ani też, żeby dowiedziano się, że moja żona to zabójczym. Usiadł z powrotem i czekał, aż Mac się odezwie i może wyda jakiś wyrok. Znów zaczął nerwowo wykręcać dłonie. Zapłacę podwójną stawkę, nieważne, ile wynosi. A nawet potrójną, Oczy mu nieco zmętniały na myśl o tym, co właśnie powiedział. Mo/c jednak podwójną- poprawił się szybko. Ron Perrin był przede wszystkim biznesmenem. Mic walał. Podszedł do przewróconych pudeł z dokumentami. 17
- Próbuje pan ukryć dokumenty finansowe przed żoną? - zapytał. - O to chodzi? Perrin natychmiast stanął obok niego. - Tak, tylko o to chodzi - odparł pośpiesznie. Mac spojrzał na zdecydowanie niższego od siebie Perrina. - Proszę pana - odezwał się wreszcie. - Kim jest wysoka rudowłosa kobieta, która była tu zeszłej nocy? Ta z rewolwerem Sigma kaliber czterdzieści? Twarz gospodarza nagle poczerwieniała, na szyi zaczęła pulsować cienka żyła. Potem Perrin się opanował. - Reilly, wczoraj wróciłem do domu po pierwszej w nocy. Nikogo tu nie zastałem. Żadnej rudej kobiety z rewolwerem. Już to mówiłem strażnikowi przy wjeździe. Odwrócił wzrok. Kłamał i wiedział, że Mac to wychwycił. Podszedł z powrotem do kanapy i usiadł na niej ciężko. - Ma pan ochotę na drinka? - westchnął. Mac pokręcił głową. - Nie piję przed południem. - Szybko pomyślał o tej ofercie pracy. Skoro istniało prawdopodobieństwo, że jego program telewizyjny nie wróci na antenę, zdecydowanie potrzebowałby pieniędzy. Coś jednak nie podobało mu się w tym obrazku. Perrin okłamywał go odnośnie rudej kobiety i prawdopodobnie kłamał też w sprawie własnej żony, chociaż Mac gotów był się założyć, że mimo całej fanfaronady, facet nadal jest w niej zakochany. - Dzięki za propozycję pracy, ale nie mogę się tego podjąć - powiedział w końcu. - Za parę godzin lecę do Rzymu. -Ruszył w stronę drzwi. - Nie będzie mnie przez tydzień. Perrin szedł za nim z niespokojną miną, a jego sportowe buty skrzypiały na drogiej, nowoczesnej posadzce. - Leci pan do Rzymu?! - Głos mu zaskrzypiał prawie jak buty. -Ależ to wykluczone. - Zaczynał niemal krzyczeć. - Zaproponowałem panu pracę. Chcę, żeby się pan dowiedział, co tu się, do diabła, dzieje. - Bardzo dziękuję za propozycję. - Mac obrócił się, spojrzał na gospodarza i wręczył mu swoją wizytówkę. - Proszę do mnie zadzwonić, kiedy wrócę, wtedy będziemy mogli jeszcze o tym porozmawiać. Na razie radzę panu iść na policję, powiedzieć, że ktoś pana śledzi. Zajmą się wszystkim. Dojdą prawdy. - Na pewno, tak jak zwykle - mruknął Perrin z goryczą. A potem dodał zdecydowanym tonem: - Żadnej policji. 23
Idąc wzdłuż ciemnoniebieskiej ścieżki, Mac czuł na sobie wzrok Perrina. Stalowa brama nadal była zamknięta, więc zaczekał, nie oglądając się za siebie. Po chwili rozsunęła się bezszelestnie. Wyszedł na otwartą, słoneczną przestrzeń. Brama zamknęła w środku przerażonego mężczyznę. Rozdział 6 Allie Ray Perrin była w drodze do Malibu. W ten szary, mglisty poranek wilgoć osiadała kropelkami na włosach. W Kalifornii mówiono 0 niej „nadmorski lakier". Allie jechała powoli przez Malibu Canyon. Z doświadczenia wiedziała, że mgła raczej się nie podniesie przed trzecią po południu, chociaż z tyłu, w Dolinie San Fernando, słońce świeciło jak zwykle. To była jedna z wad - lub zalet - mieszkania przy plaży. Jechała mercedesem 600, kabrioletem, z opuszczonym dachem, otulona kaszmirową bluzą z kapturem, i nie przejmowała się wilgocią. Duże ciemne okulary były w Los Angeles obowiązkowe, chociaż wątpiła, żeby ktokolwiek rozpoznał w tej nieumalowanej kobiecie fascynującą gwiazdę kina, znaną z ekranu. Oczywiście, pomijając paparazzich, którzy uganiali się za nią na złamanie karku. Ale dzisiaj im uciekła. Z domu w Bel Air wyjechała tylną drogą, przecięła Mulholland w kierunku Doliny, a potem ruszyła przez kanion do Malibu. Ale nie jechała spotkać się z mężem. Oglądała program Maca Reilly'ego w czwartkowe wieczory i pomyślała, że to chyba uczciwy facet i można mu zaufać. A jeśli ktoś teraz takiego człowieka potrzebował, to właśnie Allie Ray. Skręciła w lewo na Pacific Coast Highway, w skrócie PCH, i sunęła nieśpiesznie przez mgłę, coraz gęstszą w miarę zbliżania się do wybrzeża. Strażnik przy bramie Kolonii natychmiast rozpoznał jej samochód 1 uniósł szlaban. Pomachała do niego ręką, a on odwzajemnił ten gest. Tutaj nie było już żadnych potężnych żelaznych ogrodzeń, wysokich kamiennych murów. Dewizą Kolonii była dyskrecja. Wszyscy ją tu cenili. Życie na plaży jest przyjemne, pomyślała Allie ze smutkiem. Na skrzyżowaniu skręciła w prawo, zamiast, jak zwykle kiedy jechała do siebie, w lewo. Kierowała się w stronę domu Maca Reilly'ego. Sprawdzając numery, odszukała na samym końcu dom przyrośnięty jak 19
zielony rzep do pretensjonalnej fasady Kolonii. Na zewnątrz Stała lśniąca czerwona toyota prius. Allie zaparkowała za nią i z wahaniem zerknęła na dom. Wyglądał, jakby niedawno go odmalowano, a mimo tO sprawiał wrażenie zaniedbanego. Ale nie przyjechała tu, żeby oceniać, jak Mac Reilly troszczy się, 0 swój dom. Pociągnęła za rączkę porysowanego mosiężnego dzwonka, już od dawna pokrytego patyną w odcieniu zieleni pasującej do reszty domu. Jeszcze raz uderzyła w dzwonek, nagle zaniepokojona. Przecież Reilly musiał być w domu. Mac akurat wychodził spod prysznica. Spojrzał na zegarek. Przez Perrina był już spóźniony. Wiedział, że pod drzwiami nie stoi jego asystent, który lada chwila miał podjechać, żeby go zawieźć na lotnisko, bo Roddy miał własny klucz. Zaklął, owijając biodra ręcznikiem, a potem pobiegł otworzyć. 1 spojrzał prosto w oczy jednej z najsłynniejszych i najpiękniejszych kobiet świata. Miała na sobie szarą kaszmirową bluzę z kapturem, dopasowane do tego spodnie i reeboki tak nieskazitelnie białe, jakby kupiła je specjalnie na tę okazję. Szybko się jednak zreflektował. Taka kobieta jak Allie Ray pewnie ma z dziesięć par zupełnie nowych butów sportowych i pewnie nigdy nie zakłada tych samych dwa razy. Allie też mu się przyglądała i czekała, aż dotrze do niego, że to naprawdę ona stoi w drzwiach jego domu. Potem obdarzyła Maca uśmiechem, który od ponad dziesięciu lat czarował miłośników kina. - Bardzo przepraszam - powiedziała. - Chyba złapałam pana pod prysznicem. Mac odruchowo podciągnął ręcznik. Przeprosił za swój wygląd i wprowadził kobietę do maleńkiego kwadratowego holu. Allie przyjrzała się psu, który wykonał kilka koślawych susów w jej stronę. Pirat, jak zwykle, powęszył z zainteresowaniem, przysiadł, prezentując w całej okazałości swoje jedyne oko i durny uśmiech. Mac pochwycił zaszokowane spojrzenie gwiazdy kina. - Wabi się Pirat - wyjaśnił pośpiesznie. - To po Długim Johnie Sil-verze z Wyspy Skarbów. Pamięta pani, drewniana noga, przepaska na oku? - Zmarszczyła brwi, więc dodał: - Nie miałem wyjścia. Kiedy go znalazłem, ledwie żył. Allie pochyliła się i poklepała psa po łbie. Zsuwając kaszmirowy kaptur z bladozłotych włosów spiętych w luźny koński ogon, przeszła do saloniku. 25
Tak uczesana wygląda jak Barbie-studentka, pomyślał Mac. Oczywiście, pomijając te oczy. Miała przejmujące spojrzenie, zupełnie jakby człowiek nurkował w fale turkusowego tropikalnego morza, gdzie targają nim podwodne prądy. Przeprosił i wyszedł wrzucić na siebie szorty i T-shirt. Kiedy wrócił, rozglądała się po jego wygodnym, jeśli nawet zaniedbanym królestwie. Patrzyła na wysiedziane stare kanapy, poprzykry-wane różnymi kraciastymi pledami, z których większość Pirat uznawał za własne legowisko, jeśli akurat nie spał na łóżku swojego pana. Na sfatygowany, kryty czarną skórą fotel, z uchwytem na kubek, gdzie Mac zwykle stawiał piwo i precle, z podstawką pod pilota do telewizora i sprytnym mechanizmem do podnoszenia podnóżka. Ten fotel - jeśli akurat mecz Lakersów nie był szczególnie ekscytujący - potrafił tak zrelaksować, że Mac prawie natychmiast zasypiał. Allie przesunęła wzrokiem po starej desce do surfingu, którą Mac w napadzie artystycznej weny pomalował za złoto i przerobił na stolik do kawy. A potem po zbieraninie wiklinowych krzeseł wokół masywnego dębowego stołu kupionego przez Sunny na targu staroci. Sunny przysięgała, że to cenny antyk, a Mac zapowiedział jej, że zatrzyma mebel na czarną godzinę i wtedy zainkasuje tę rzekomą fortunę. Allie obejrzała też eklektyczną kolekcję dzieł sztuki, jeśli można tak nazwać kolorowe płótna zawieszone na ścianach. Większość z nich Mac wybierał, odwiedzając młodych artystów w pracowniach na Venice Beach, i kupował po cenach, jakie wprawiały go w niepokój, czy czasem malarze nie będą potem głodowali na tych swoich poddaszach. Przyjrzała się matom z trawy morskiej na drewnianych parkietach, okiennicom tłukącym się o okna, sztucznej skórze zebry przed kominkiem z lat pięćdziesiątych z białej cegły, niepasującym do siebie lampom i zbieraninie świec, które naznosiła Sunny. Znów rzuciła Macowi to niepokojące turkusowe spojrzenie. - Zazdroszczę panu - powiedziała niespodziewanie. - Ma pan dokładnie to, czego chce. Szczęśliwy człowiek. - Zazdrościć, mnie? A już zwłaszcza kobieta taka jak pani... Przysiadła na skraju sofy pokrytej psią sierścią i podniosła na niego wzrok. - Proszę mi powiedzieć, co konkretnie wie pan o takich kobietach jak ja? Miał szczerze wypalić, co słyszał o jej pochodzeniu, czy raczej improwizować? Taktownie zdecydował się na pośrednie rozwiązanie. 26
- Wiem, że pochodzi pani z niezamożnej rodziny, ale dobrze wyszła pani za mąż. Kilka razy. Jest pani słynną aktorką. Allie przesunęła dłonią po jasnozłotych włosach, potrząsnęła głową i uwolniła koński ogon z fałd kaptura. - Czy pan ma pojęcie, czym jest rozpacz? - spytała cicho. - Czy pan wie, jak to jest dojść do wniosku, że tylko w jeden sposób można się wyrwać z dusznego miasteczka, w którym się mieszka, żeby uciec jak najdalej od ojca alkoholika i zmęczonej życiem, depresyjnej matki? - Jej drobne ramiona zadrżały, zmarszczyła brwi. - Uciec od bru- talności i skrajnej nędzy, i dusznej szarości życia, bez żadnej nadziei na przyszłość. Jak najdalej od małomiasteczkowych gwiazdorów drużyny futbolowej, którzy kłamią co do swoich sukcesów pewnej nieśmiałej, ładnej, jasnowłosej nastolatce tylko po to, żeby uchodzić za macho. I uciec od pastora, co grzmi z ambony o wiecznym potępieniu czekającym upadłych, a później próbuje obmacywać dziewczyny. - Przerwała i znów rzuciła Macowi niespokojne spojrzenie. - Wie pan, jak to jest, ocknąć się i zrozumieć, że trzeba zacząć sprzedawać jedyną rzecz, jaką się da sprzedać, aby się stamtąd wydostać? To znaczy, własną urodę. Bo nie ma się nic więcej. - Jej westchnienie zabrzmiało jak powiew złego wiatru przeszłości. - A skoro musiałam to zrobić, zdecydowałam sprze- dać się nabywcy, który oferował najwięcej. Stawiałam tylko jeden warunek. Musiał się ze mną ożenić. - I trzymała się pani tego planu? - Wychodziłam za bogatych mężczyzn. I dotrzymywałam swojej części umowy. Przez jakiś czas byłam dobrą żoną. Ale potem chyba nudziło ich patrzenie na mnie. W każdym razie zawsze chciałam zostać aktorką. A teraz mam mnóstwo pieniędzy i być może zdobędę jeszcze więcej, kiedy uda się sfinalizować ugodę rozwodową z Perrinem. Nie żebym ich potrzebowała. Sama odnoszę duże sukcesy. Ale wie pan co? Nadal nie jestem szczęśliwa. - Spojrzała mu w oczy. - Ocenia mnie pan. A powiedziałam prawdę. - Delikatnie wzruszyła ramieniem. - Najwyraźniej nie wie pan, jak to jest nie mieć wyboru. Rzeczywiście nie wiedział. A jednak jąrozumiał. Podniosła się z kanapy i stanęła blisko niego. - Niech pan popatrzy na moją twarz - powiedziała. - Co pan widzi? Mac nie zauważył nic szczególnego. Chociaż na pewno dobiegała czterdziestki, nie miała zmarszczek, żadnych bruzd mimicznych, śladów odciśniętych przez rozgoryczenie. Po prostu bardzo piękna twarz, która naprawdę świetnie wychodziła na zdjęciach. 22
- Brak zadowolenia, proszę pana - powiedziała cicho. - Właśnie to na niej widać. Jestem kobietą sukcesu. Och, proszę mi wierzyć, są nas dziesiątki w tym mieście, może nawet setki. I wszystkie mamy ten sam wyraz twarzy. Jakby życie nas omijało. Prawdziwe życie. Odsunęła się i przez panoramiczne okno wpatrzyła w ocean bijący 0 brzeg obfitymi, spienionymi falami. - Ale, pewnego dnia... - dodała cicho - uda mi się odnaleźć to prawdziwe życie. - Obróciła się na pięcie. - Znów będę sobą, Mary Allison Raycheck. - Wróci pani do korzeni - podsumował Mac. - A więc, wie pan o mnie wszystko. Pewnie nie powinnam być zaskoczona, przecież jest pan prywatnym detektywem. - Powiedział mi o tym pani mąż. Roześmiała się krótko. - Oczywiście. No, ale można się było tego po nim spodziewać, nieprawda? Rzuciła się na fotel i pociągnęła za dźwignię. Oparcie opadło do pozycji leżącej. - Boże, zawsze uwielbiałam te fotele - mruknęła do siebie. - Kiedyś wydawało mi się, że człowiek jest bogaty, jeśli ma automatyczny fotel i stolik do kawy ze szklanym blatem i złoconymi nóżkami. No proszę, jak to się wszystko zmienia. - Po jej ślicznej twarzy spłynęła łza 1 skapnęła na szary kaszmir bluzy. - Teraz mam meble wybrane przez słynnego dekoratora wnętrz, bo są w świetnym guście. Noszę ubrania od najlepszych projektantów, bo takie powinnam nosić. Odżywiam się odpowiednio we właściwych restauracjach, chodzę na przyjęcia, na których należy bywać. - Rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w stronę Maca. -Rozumie pan, na czym polega mój problem? Ja po prostu już sama nie wiem, kim jestem. Liczą się wyłącznie pozory. I wtedy Allie Ray, wspaniała gwiazda filmowa, zwinęła się w kłębek na podniszczonym czarnym skórzanym fotelu i, ku przerażeniu Maca, zalała się łzami. Uderzała pięściami o oparcie i zanosiła się płaczem. Pirat zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej. Ten pies nienawidził scen, pewnie zbyt wiele ich widział w życiu, zanim Mac został jego panem. Niespokojnie obwąchiwał Allie, piszczał i trącał ją łapą. A gwiazda filmowa, ku osłupieniu Maca, pochyliła się i wzięła kalekiego kundla na kolana. - Kochany piesek - szepnęła, kiedy Pirat zaczął zlizywać jej łzy. 28
- Więc teraz rozumie pan, dlaczego panu zazdroszczę. - Głos lamal się jej od szlochu. - Ja nawet nie mam takiego Pirata. Tylko odpowiedniego psa, jakiego powinno się mieć w tym roku. - Oby nie chihuahua! Pokręciła głową. - Miniaturowego maltańczyka, suczkę. O imieniu Caprice. I proszę mi wierzyć, jest bardzo kapryśna. Mac podał jej pudełko chusteczek higienicznych. Z żalem pomyślał, że spóźni się na lot do Rzymu. Ale co robić? Allie Ray potrzebowała jego pomocy. - Wie pani co? - odezwał się. - Przejdźmy się plażą. Wyjaśni mi pani, czemu konkretnie zawdzięczam tę wizytę. I dlaczego jest pani taka zrozpaczona. Rozdział 7 Pirat sadził susami wzdłuż brzegu, a Mac i Allie szli za nim spokojnym krokiem. Allie zdjęła sportowe buty i strząsała krople wilgoci z włosów. - Przepraszam. Nie przyszłam wypłakiwać się panu na ramieniu. Chciałam prosić o profesjonalną pomoc. Chętnie szczodrze zapłacę za pana cenny czas. Mac uniósł brwi zaskoczony, ale też zadowolony z propozycji. - Zrobię, co będę mógł - odparł. Przystanęła i obróciła się twarzą do niego. - Przez cały zeszły tydzień ktoś mnie śledził. Czarny kabriolet, chrysler sebring, z zaciemnionymi szybami, więc nie widziałam kierowcy. Z przodu nie ma tablicy rejestracyjnej, a zawsze jechał za mną, dlatego nigdy nie udało mi się sprawdzić numerów. Ale ostatnio zawsze gdzieś jest, siedzi mi na ogonie. Nie wiem, czy to mąż kogoś wynajął, żeby znaleźć na mnie jakiegoś haka. A może to ten sam wariat, który nęka mnie przez ostatnich parę miesięcy. Wysyła mi listy. Nazywa je miłosnymi, chociaż to wszystko zwykłe świństwa. Oczywiście, już ich nie czytam, palę je, nie otwierając kopert. Tak czy siak, można się wystraszyć. Macowi nie podobała się informacja o listach ani o czarnym sebrin-gu. Dziwne też, że i Perrina, i jego żonę ktoś śledzi. Zastanowił się, czy 24
czasem nie śledzą się nawzajem, ale kiedy o to zapytał, Allie zaprzeczyła. - Więc dlaczego nie pójdzie pani na policję? - Bo jestem Allie Ray - wyjaśniła prosto. - Może pan sobie wyobrazić, co by się działo. I tak mam już dość nerwów. Czuję na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś mnie obserwował, gdziekolwiek się ruszę. Nie wiem, co robić. Mac podjął szybką decyzję. Pociągała go nie tylko oferta dobrego zarobku. Allie Ray była bezbronną, zrozpaczoną kobietą i chodziło 0 coś więcej niż przerażający prześladowca i mąż, który już jej nie doceniał. Miał wrażenie, że Allie jest bardzo samotna i potrzebuje nie tylko usług detektywa, ale też wsparcia. - No to może sprawdzę, kim jest ten człowiek. Posłała mu uśmiech pełen wdzięczności, a potem odwróciła się i ruszyła skrajem plaży. Podniosła kijek i rzuciła go Piratowi, który pogalopował za nim radośnie. Rozśmieszył ją, swoimi niezgrabnymi ruchami. Położył przed nią kijek, więc znów go podniosła i rzuciła. - Po raz pierwszy usłyszałem pani śmiech - zauważył Mac. Rzuciła mu figlarne spojrzenie. - Chce pan powiedzieć, poza ekranem. W filmach śmieję się bez przerwy. - Chyba że się pani z kimś całuje. Znów się roześmiała. - Rzeczywiście, ciągle się z kimś całuję. Rona doprowadzało to kiedyś do szału. Ile razy się kłóciliśmy, mówił: „Jesteś moją kobietą, a ja wiecznie widzę cię półnagą, w łóżku, z jakimś aktorem ciotą". Mac mógł sobie wyobrazić, jak Ron Perrin rzuca taką uwagę. Jego ego nie miało granic, nie liczył się nawet fakt, że żona wykonywała swój zawód. - Nie powiedziałam panu wszystkiego - dodała. - Nie chodzi tylko o to, że się boję tego prześladowcy. Widzi pan, mój mąż ma romans. i sądzę, że tym razem to coś poważnego. - Czyli to nie pierwszy raz? Potrząsnęła głową, kucyk zatrzepotał, spadały z niego krople wody. - Nie pierwszy. Ale, prawdę mówiąc, Ron nadal nie jest mi obojętny. To jedyny mężczyzna, którego interesowałam taka, jaka naprawdę jestem. - Westchnęła, jeszcze raz rzuciła kijek psu i obróciła się, żeby spojrzeć Macowi w oczy. - Niech pan na mnie popatrzy - powiedziała 25