Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 388
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 432

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 02 - Pod słońcem Saint-Tropez

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 02 - Pod słońcem Saint-Tropez.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Adler Elizabeth
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 333 stron)

Adler Elizabeth Pod słońcem Saint-Tropez Zmienność uczuć, tajemnica i zbrodnia w urzekającej scenerii Lazurowego Wybrzeża w najnowszym bestsellerze mistrzyni literatury kobiecej. „Słoneczne tarasy, wykładany mozaiką basen, dziedziniec z arkadami i drzewkami oliwnymi, ogród z widokiem na morze..." Czy można oprzeć się takiej pokusie? Mac Reilly, prywatny detektyw z Kalifornii, i jego narzeczona Sunny wynajmują uroczą willę na francuskiej Riwierze. Na miejscu okazuje się, że ... nie oni jedni. Autor ogłoszenia wynajął dom kilku osobom jednocześnie i zniknął. Wizja romantycznych wakacji rozpływa się, a Mac i Sunny oddalają się od siebie, gdy każde z nich na własną rękę zaczyna odkrywać sekrety starej willi: te sprzed lat - malownicze i dramatyczne, i te z wczoraj - ponure i niebezpieczne.

SAINT-TROPEZ DO WYNAJĘCIA NA LATO Na miesiąc lub dłużej. Urocza tradycyjna willa na terenie dawnego klasztoru. Słoneczne tarasy i wykładany mozaiką basen, dziedziniec z arkadami i drzewkami oliwnymi, piękny ogród z widokiem na morze. Pięć sypialni, pięć łazienek. Gustowne umeblowanie. Możliwość wynajęcia personelu. Całkowite odosobnienie. Broszura ze zdjęciami i szczegółowe informacje dostępne pod adresem: MadameSuzanneLariotCannes@wanadoo.france

Prolog Pewnego zimnego wiosennego poranka Mac Reilly siedział z nogami wspartymi o barierkę na tarasie swojego małego domku w Malibu, z którego roztaczał się widok na rozmigotany Pacyfik. Na horyzoncie rozwijał się burzowy front i Mac poczuł na twarzy chłodny podmuch wiatru. Otworzył dużą brązową kopertę z francuskim znaczkiem, wyjął jej zawartość i rozłożył przed sobą. Przesyłka od madame Lariot, agentki najmu nieruchomości, była odpowiedzią na zapytanie Maca o reklamówkę willi w Saint-Tropez, którą znalazł w Internecie. Zaintrygowany przestudiował błyszczące kolorowe zdjęcia pięknej willi Chez La Violette z arkadami na dziedzińcu, turkusowym basenem, tarasami z wapienia, na którym stały wiklinowe leżaki, jakby czekały na jakiegoś szczęśliwca. Może wakacyjnego gościa, który zechce na nich spocząć, najlepiej ze schłodzoną butelką wina pod ręką i piękną kobietą u boku. A Mac znał odpowiednią kobietę. Ktoś mógłby odnieść mylne wrażenie o Sonorze Sky Coto de Alvarez (to nieprawdopodobne imię zafundowała jej matka hippiska i ojciec, przystojny meksykański ranczer), gdyby przypadkiem zobaczył ją, jak w czarnej obcisłej skórze śmiga autostradą Pacific Coast na błyszczącym harleyu, pokazując długie nogi i seksowne krągłości. Ale tak naprawdę Sunny - od zawsze tak ją nazywano - ukończyła Szkołę Biznesu w Wharton i prowadziła własną prężną agencję PR. Sunny była dziewczęca i chociaż czasem zgrywała naiwną, to jednak była inteligentna. A przy tym również zabawna, roztrzepana i nieporządna, ale i odważna, czego dowiodła parę razy, pomagając Macowi złapać kilku groźnych morderców. Silna a jednocześnie delikatna i kobieca. Świetnie gotowała i namiętnie kolekcjonowała ciuchy. Była piękna, kiedy wystroiła się na randkę, i przecudna, kiedy leżała nago w łóżku. I niestety, uwielbiała swojego 3

potwornego psa, półtorakilogramowego demona na czterech łapach, chihua-huę o imieniu Tesoro. Mac niedawno oświadczył się Sunny. A przynajmniej ona tak twierdziła, choć Mac niczego nie pamiętał. Tak czy inaczej, na serdecznym palcu lewej ręki nosiła różowy diament w kształcie serca, uśmiechając się szeroko na wspomnienie zaręczyn. Prawda była taka, że Macowi odpowiadał ich obecny związek. Sunny miała mieszkanie przy marinie, które dzieliła z osławioną Tesoro, a on miał swoją chatkę, uczepioną na szarym końcu eleganckiej dzielnicy Malibu, Colony. Był jednak jeszcze inny powód. Tesoro prowadziła nieustanną wojnę z psem Maca, uratowanym od niechybnej śmierci jednookim i trójnogim kundlem, któremu fatalny przodozgryz nadał permanentny uśmiech. Pies miał na imię Pirat, i był chlubą i radością Maca. A nikt nie powinien wchodzić między faceta i jego psa. Nawet Sunny. Ale w tej chwili Chez La Violette była dokładnie tym, czego oboje potrzebowali. Żeby się wyrwać od codzienności i zwolnić tempo życia. Pobyć tylko we dwójkę. Wprawdzie Malibu i mały domek były dla niego wszystkim i całkowicie wystarczały mu do szczęścia, to jednak pracował za dwóch: w telewizji, gdzie w popularnym programie „Mac Reilly i Zagadki Malibu" udawał prywatnego detektywa, i we własnej firmie, w której był nim naprawdę. „Mac Reilly, detektyw gwiazd" - tak nazywały go tabloidy. I z całą pewnością potrzebowali czasu dla siebie. Saint-Tropez wydawało się idealnym rozwiązaniem. Wziął słuchawkę i zadzwonił do madame Lariot w Cannes. Po dziesięciu minutach willa znana jako Chez La Violette była jego na cały czerwiec, i to za pokaźną sumkę. Cóż, nikt nie mówił, że Saint-Tropez jest tanie. Ale za to będą tylko on i Sunny, nareszcie sami. No i psy, oczywiście. Następnego dnia madame Lariot w swoim maleńkim biurze przy jednej z bocznych uliczek w Cannes zakończyła wszystkie transakcje, zamknęła laptop i wsunęła go do torby. Następnie pozbierała umowy najmu do teczki i włożyła je do małej walizki na kółkach. Była niepozorną, nijaką kobietą, uzależnioną od okularów słonecznych, z którymi nigdy się nie rozstawała. Poprawiła ciemne włosy, pomalowała usta różową szminką, pasującą bardziej do młodej dziewczyny niż kobiety w jej wieku, i włożyła niemodny brązowy żakiet. Zamknąwszy drzwi, zjechała na dół skrzypiącą ze starości windą i wrzuciła kluczyk do skrzynki właściciela domu. Wkrótce była już na zewnątrz. 4

Wsiadła do samochodu i pojechała do banku. Tam zamknęła firmowe konto, a wszystkie pieniądze przelała na prywatny rachunek. Kolejnym punktem podróży było lotnisko. Madame Lariot nie należała do osób, które tracą czas na kontakty z ludźmi. Nikt nie mógł jej stanąć na drodze do celu. Zawsze taka była. Bezwzględna.

Rozdział 1 Był początek czerwca, został tylko jeden dzień do utęsknionych wakacji. Sunny pakowała się, co oznaczało, że jej mieszkanie z ogromnymi oknami, które wychodziły na marinę, wyglądało jak po przejściu huraganu. Wprawdzie nigdy nie należało do naj schludniej szych - co doprowadzało Maca do szału - ale za to kuchnia była zawsze nieskazitelna i sterylna jak sala operacyjna. To meksykańska babka nauczyła Sunny gotować. A jej tradycyjne wigilijne tantale stało się już legendą. Sunny kochała kuchnię i uwielbiała gotować dla Maca. Umiała też dobrać wino, które trafiało w jego gust, dzięki temu stał się prawdziwym koneserem. Do tego zawsze starała się włożyć coś ładnego i seksownego. To wszystko radowało jego serce i podniebienie. Pierwszy raz zobaczyła Maca na bankiecie dla dziennikarzy, na którym promował swój program. W pewnej chwili znalazła się twarzą w twarz z nieogolonym facetem w dżinsach i koszulce. Jak się później okazało, był to jego codzienny strój. Wtedy spojrzał na nią przenikliwie swoimi błękitnymi oczami, jakby była największą atrakcją imprezy. Kiedy podawali sobie dłonie, między ich palcami przeskoczyła iskra, zamykając obwód. Poczuła jak przez jej ciało przepłynął ciepły, podniecający prąd. To było dwa lata temu, i od tamtej pory rzadko się rozstawali. Teraz Mac zrobił się sławny; jego program, fabularyzowany dokument Mac Reilly i zagadki Malibu był emitowany na całym świecie. Mac rozwiązał nawet kilka ciągnących się latami hollywoodzkich śledztw, które dotyczyły okrutnych zbrodni popełnianych z miłości i dla pieniędzy. Posiadał również niezwykłą zdolność wczuwania się w umysł mordercy. Przy tym wszystkim jakimś cudem nigdy nie tracił poczucia humoru. A przed kamerami czuł się jak ryba w wodzie, zawsze atrakcyjny i wyluzowany. Sunny po prostu nie mogła mu się oprzeć. 6

Wielokrotnie pomagała mu w różnych śledztwach, zawsze na jego prośbę. Zachowywał się tak, jakby nie potrafił bez niej żyć. Rozśmieszał ją i przynosił kwiaty, a kiedy w pobliżu nie było zazdrosnej Tesoro, kochał się z nią tak namiętnie, że wręcz nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Dla niego życie i miłość to było jedno i to samo, i właśnie za to go Sunny kochała, choć ze względu na psy nie bardzo wierzyła w powodzenie ich małżeństwa. Ona była po trzydziestce, on po czterdziestce. Czas był idealny. Bez zastanowienia zrezygnowałaby ze swojego mieszkania i przeprowadziłaby się do niego, gdyby nie te zwierzaki. I niestety, musiała przyznać, że to Tesoro była główną winowajczynią. Biedny Pirat trzymał się na dystans, kiedy suczka szczerzyła kły w grymasie, którego z pewnością nie można było nazwać uśmiechem. Prawdę mówiąc, Mac też zachowywał wtedy dystans, i nic dziwnego, skoro nawet on miał blizny po jej ząbkach. Sunny westchnęła, przenosząc kolejną stertę ciuchów na łóżko, zarzucone już taką ilością ubrań, że wystarczyłyby na półroczny pobyt i na każdą okazję. Dlaczego nigdy nie potrafiła się zdecydować? Spakować się tylko w jedną walizkę, jak radzili w babskich pismach? Tesoro - zgrabna, kasztanowa suczka rozpieszczona do granic możliwości - siedziała w otwartej walizie, naprężona niczym struna, patrząc żałośnie na Sunny. Bała się, że znów zostanie w psim hotelu przy lotnisku, gdzie oczywiście była traktowana jak księżniczka i ponoć doskonale się bawiła. Oczywiście ona sama nigdy by się do tego nie przyznała. Doskonale wiedziała, jak wzbudzić poczucie winy u swojej pani. - Wszystko dobrze, skarbie, tym razem jedziesz ze mną - obiecała jej Sunny, wsadzając Tesoro do eleganckiej psiej torby od Vuittona, kupionej za ciężkie pieniądze poprzedniego dnia. Ostatecznie, myślała sobie, pies nie może jechać do Saint-Tropez w byle jakim starym kojcu, prawda? Podeszła do okna i zapatrzyła się na las masztów z białymi żaglami powiewającymi na tle błękitnego nieba, wciąż martwiąc się o pakowanie. Nagle zadzwonił telefon. - Cześć, kotku, to ja. Sunny uśmiechnęła się. - A z tej strony dziewczyna z Saint-Tropez, gotowa iść prosto na plażę i pić różowe wino. - No więc, właśnie... Sunny usłyszała wahanie w głosie Maca i zmarszczyła brwi. - Chodzi o to, Sunny, że dzwonię z planu. Mamy tu kilka problemów i będę musiał nakręcić od nowa parę scen. To wymaga zmian w scenariuszu, i nie zdążę na jutrzejszy lot. 12

- Co? - Nie mogę jutro lecieć. Osłupiała Sunny nie odezwała się. - Posłuchaj, kotku, przykro mi, ale wiesz, jak to jest. Nie mam wyjścia. Więc pomyślałem sobie, że może ty wsiądziesz do tego samolotu i polecisz sama. Chez La Violette jest gotowa i czeka, na miejscu będzie gospodyni, żeby się tobą zająć, a ja do ciebie dołączę za dwa dni. - Za dwa dni? Mac westchnął. - Zrobię, co w mojej mocy, kocie, ale nie ma powodu, żebyście z Tesoro nie poleciały jutro. Masz wszystkie papiery dla psa. I pierwsza zaczniesz się opalać. Posłuchaj, podeślę jutro limuzynę po ciebie. Polecisz do Paryża, a potem wsiądziesz do samolotu do Nicei. Kiedy już tam będziesz, wystarczy, że pójdziesz do Hertza, odbierzesz samochód i pojedziesz do Saint-Tropez. Dam ci klucze od domu i umowę najmu, którą przysłała mi madame Lariot. Sunny wciąż milczała, aż w końcu Mac spytał: - Co o tym myślisz? Spojrzała ze złością na słuchawkę. - Zastanawiam się - powiedziała - co zrobić z facetem, który w ostatniej chwili wycofuje się z wakacyjnej wycieczki. - Sun, kotku, ja się nie wycofuję. Będę tam za parę dni. - Za ile? - Za dwa, najdalej trzy. - Okej - odparła niechętnie. - Skończę tutaj około dziewiątej. Mogę potem do ciebie wpaść? - Spotkajmy się u Giorgiego - powiedziała. - Zjemy przynajmniej pożegnalną kolację. Mimo urazy, Sunny zrobiła wszystko, by wyglądać przepięknie i dopięła swego. Biała, lniana bluzka bez rękawów i wąska spódnica, do tego ciężki naszyjnik z turkusów i czerwona szminka, jej znak firmowy, i była gotowa. Chmura czarnych, lekko kręconych włosów lśniła jak onyks, a jej złocista skóra połyskiwała w wieczornym świetle. Dotarła do restauracji punktualnie i nadąsana czekała na Maca. Mac spóźnił się pół godziny i pospiesznie wszedł do zatłoczonej włoskiej restauracji, szukając Sunny. Idąc do niej, zatrzymał się jeszcze, by przywitać się z Tomem Cruise'em, Katie Holmes, i Beckhamami siedzącymi przy jednym stoliku. Nie zapomniał również o Sharon Stone, jak zwykle przepięknej. Wszyscy go znali i wszyscy lubili, bo był otwarty, uczciwy i bardzo dobry w tym, co robił. Sunny uchwyciła jego spojrzenie z drugiego końca sali 8

i mimo że jązawiódł, rozpromieniła się. Nawet zmęczony, w spranej koszulce i dżinsach, z czarną skórzaną kurtką przewieszoną przez ramię, był przystojny i tak swobodny, że nie mogła się oprzeć jego urokowi. Pocałował ją we włosy, po czym usiadł naprzeciwko i wziął ją za ręce. - Wybaczysz mi? - Cóż - rzuciła wesoło. - Dziewczyna nieczęsto ma okazję spędzić wakacje w Saint-Tropez. Nigdy nie wiadomo, w jakie kłopoty może się wpakować. Mac pokręcił głową, ciesząc się, że podeszła do sprawy rozsądnie i pogodziła się z tym, co nieuniknione. - Święta prawda - powiedział, gdy kelner nalewał im chianti antinori, które zamówiła wcześniej Sunny. - Nigdy nic nie wiadomo. A do tego znasz francuski. - Pracowałam w Paryżu, ale to było wiele lat temu. Pewnie zapomniałam większość z tego, co umiałam. - Przypomnisz sobie, kiedy już będziesz we Francji. - Mac ścisnął jej dłonie. - Nie będziesz długo sama, obiecuję. - Ucieszył się, widząc, że twarz Sunny pojaśniała; w jej oczach znów błyszczały dawne iskierki. - Wiem, wiem... Za bardzo mnie kochasz, żeby pozwolić, by zagadywali mnie przystojni Europejczycy. - Co prawda, to prawda, kotku. Ucałował jej dłoń i uśmiechnęli się do siebie. - To nasza ostatnia wspólna noc - powiedziała Surmy, posyłając mu dramatyczne spojrzenie spod rzęs, tak długich i gęstych, że rzucały cień na jej kości policzkowe. Mac wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał jej policzek. - Chyba nie będziesz mi tu płakać, co, kocie? Sunny się obruszyła. - Czy ja kiedykolwiek płaczę? - Cóż, w pewnych okolicznościach... - Wymień je. - Na przykład czasem po seksie... - To zupełnie inna sprawa. Wtedy to... To z... - To jest co? - To z rozkoszy - szepnęła, patrząc tak, jak to potrafią tylko kochankowie. - Mówiłem ci już, że pięknie dziś wyglądasz? Piękniej niż kiedykolwiek? - Mówisz tak tylko dlatego, żebym ci odpuściła. - No więc jak, odpuścisz mi? - Tym razem... Może? Ale tylko ten jeden raz. 14

- Świetnie. A teraz, czy możemy już przejść do rzeczy i zamówić spaghetti z krewetkami? Sunny westchnęła: - Ty naprawdę wiesz, jak sprawić kobiecie przyjemność. - To moja specjalność. - To, i zagadki kryminalne. - No, może to też. - Ale nie w Saint-Tropez. - W tej kwestii była stanowcza. - W Saint--Tropez jesteśmy na wakacjach. - Oczywiście. - Mac znów chwycił jej dłonie. - Ładny pierścionek - powiedział. - Niedługo będzie i obrączka. - Pewnie masz rację - odparł Mac, myśląc w duchu, że przecież to jeszcze nie deklaracja. Choć kochał Sunny do szaleństwa, ta historia ze ślubem wcale go nie zachwycała. Ale najpierw trzeba było się przekonać, co wyniknie z pobytu w Chez La Violette, na romantycznym południu Francji. Po kolacji pojechali do jej mieszkania przy Marina del Rey. Mac prowadził hybrydowego, przerobionego na zamówienie priusa, całą drogę jechał tuż za mini Cooperem Sunny; oboje nie lubili dużych aut. Po czym zaparkował obok niej. Wjechali windą na ósme piętro, namiętnie się całując. - Będę za tobą tęsknił, kotku - mruknął, muskając jej uszy i czując, jak drży od jego pieszczot. Całkiem zapomniał o Tesoro, która dopadła go, ledwie przestąpił próg. - Jak mogłem o tobie zapomnieć, mała wścieklizno? - westchnął, ostrożnie stąpając z Tesoro przy nogach. - Sun, zrób coś z tym psem. Spojrzał na nią tak błagalnie, że aż się roześmiała. - Tesoro jest moją miłością, prawda, maleństwo? - Uklękła, a suczka porzuciła nogawki Maca, by wtulić się w ramiona Sunny i wylizać jej całą twarz. - Będziesz za nią tęsknić, kiedy jej zabraknie - ostrzegła go Sunny. - Chcesz się założyć? A poza tym jeszcze żyje, a ja ciebie potrzebuję. Suczka, jakby zrozumiała, co powiedział, odwróciła się i warknęła. Wciąż tkwiła w ramionach Sunny, czyli dokładnie tam, gdzie on chciał teraz być. Nie przestając się śmiać, Sunny zaniosła psa do kuchni, wyjęła torbę psich ciasteczek i duży gryzak. Suczka radośnie obwąchała prezent i zaczęła zajadać. - Co za szczęście - powiedział Mac, mając na myśli i siebie, i psa. Wziął Sunny za rękę i zaprowadził ją do sypialni. Zamurowało go, kiedy zobaczył stertę ciuchów na łóżku, piętrzącą się obok pustej walizki. - Twój sposób pakowania się? - rzucił osłupiały. 10

- To bardzo osobista sprawa. - Sunny beztrosko zrzuciła rzeczy na podłogę, po czym pozwoliła się wziąć w ramiona i wtuliła twarz w jego szyję. Jej ciemne włosy pachniały świeżym wiatrem i łaskotały go w nos. Mac delikatnie je przygładził, rozkoszując się ich miękkością. Przyciągnął ją bliżej. Stali ciało przy ciele. Sunny odchyliła głowę, zamykając oczy, gdy wsunął dłonie pod jej spódnicę, chwycił opięte w koronkę pośladki i przycisnął ją do siebie. Ostatnio zaczęła nosić szorty zamiast stringów. Kiedy wsunął dłonie pod koronkę, westchnęła z rozkoszy. - Prześliczna - szepnął. - Jesteś śliczna, moja Sunny, moja najpiękniejsza... Odsunęła się odrobinę - tylko tyle, by móc paść na łóżko, pociągając go za sobą. Biała spódnica podjechała wyżej, odsłaniając złociste uda. Abladonie-bieskie koronkowe majteczki aż się prosiły, by zerwał je drżącymi palcami. Nie mógł się już doczekać - musiał natychmiast ją rozebrać. Siebie zresztą też. - Pragniesz mnie? - szepnął, przywierając do jej ciała. - Powiedz, że mnie pragniesz. - Tak, och, tak - westchnęła. - Chociaż każesz mi jechać samej do Saint--Tropez. - Co? Mac uniósł się na kolana. - No co - powiedziała Sunny, patrząc na niego wielkimi piwnymi oczami. W końcu zatrzepotała rzęsami. - Przecież nie będziesz mógł się ze mną kochać, skoro cię tam nie będzie. Zgadza się? - Dwa dni - jęknął Mac. - To tylko dwa dni, Sunny. Jej teatralne westchnienie rozległo się w sypialni. - To jak dwa tygodnie. Przez długą chwilę milczeli. Sunny pękła pierwsza. Uśmiech sprawił, że na jej policzkach pojawiły się dołeczki. - Tylko się z tobą droczę - powiedziała. Mac padł na nią z jękiem, muskając jej szyję, gryząc uszy, całując usta. - Pozwolisz mi się ze sobą kochać, chociaż porzucam cię na całe dwa dni? - Może trzy - przypomniała mu. - Oj, kogo to obchodzi - odparł, szybko pozbywając się ciuchów. Całkiem zapomniał o psie. Oczywiście tylko do chwili, kiedy miniaturowy tajfun wylądował na jego plecach, kłapiąc zębiskami. Mac z krzykiem zerwał się i padł na podłogę, gorączkowo zakrywając wrażliwe okolice. Usłyszał, że Sunny się śmieje, jakby w życiu nie widziała nic bardziej zabawnego. 11

- Zołza! - krzyknął na nią. W końcu i on zaczął się śmiać. Kiedy pozbierał się z podłogi i rozejrzał, okazało się, że Tesoro siedzi na brzuchu Sunny. Mógłby przysiąc, że na pysku chihuahuy maluje się triumfalny uśmiech. - Chyba będziemy musieli poczekać - stwierdził niechętnie. Sunny, wciąż się śmiejąc, odparła: - Pewnie tak. Rozdział 2 Nicea, północ Sunny czekała niecierpliwie w biurze Hertza na lotnisku w Nicei. Lot z Los Angeles do Paryża opóźnił się o pięć godzin i musiała polecieć późniejszym samolotem. Miała wrażenie, że jest w podróży od wieków. Przez okna widziała palmy gnące się na wietrze; nawet drzwi trzeszczały od mocnych podmuchów. Zbierało się na burzę. - Mistral - powiedziała kobieta z biura, kręcąc głową i przewracając oczami. Tesoro piszczała żałośnie w swojej torbie Vuittona, sterczącej na czubku piramidy walizek. Sunny ściskała pod pachą podniszczony koszyk z trawy morskiej, który towarzyszył jej podczas wielu podróży. Susz koszyka przewią- zała jedwabną apaszką, by nie wysypały się z niego rzeczy zgarnięte w ostatniej chwili (w tym komplet czystej bielizny na wypadek zgubienia bagażu). Na górze sterczała zgnieciona bagietka z szynką i serem, zakupiona na lotnisku w Paryżu, tak na wszelki wypadek, gdyby nagle dopadł ją głód. W drugiej ręce miała papierowy kubek z mocnym espresso, a na ramieniu bagaż podręczny - czerwoną torebkę z brązowymi uszami i suwakiem (z tej na pewno nic nie wypadnie). W środku były paszport, pieniądze i inne ważne rzeczy, jak umowa najmu i klucze do Chez La Violette, a do tego paczka M&M-sów i książka Prousta W stronę Swanna, którą wzięła sobie do czytania na plażę. Jej opanowanie i schludny wygląd zniknęły w trakcie tej męczącej podróży, która trwała już ponad dwadzieścia osiem godzin. W dżinsach, koszulce i długim fuksjowym kardiganie, z czarnymi, spiętymi w luźny kok włosami wyglądała jak Cyganka. Obrazu dopełniały dwie torby, sterta bagażu na wózku i Tesoro. I jakoś nie dostrzegała na horyzoncie tych wakacyjnych luksusów, które obiecywał jej Mac. 2 - Pod słońcem Saint-Tropez 17

Na dworze, już z kluczykami w dłoni, odetchnęła głęboko, wdzięczna za świeże powietrze, choć było dosyć zimno. Lodowaty wiatr gwizdał wokół narożników domów, pędząc po ciemnym niebie szare chmury jak wielkie kłębki brudnej waty. Sunny otworzyła samochód, szybko wpakowała walizy do bagażnika, po czym wypuściła psa. Tesoro, skomląc i drżąc, wysiusiała się szybciutko i umknęła z powrotem do torby. Sunny obiecała jej, że niedługo będą w Chez La Violette, gdzie wszystko będzie luksusowe i komfortowe, i gdzie czeka na nie ciepłe, miękkie łóżko, w którym obie wygodnie się wyśpią. Wpisała adres w GPS i wyruszyła w stronę Autoroute du Soleil. W tej samej chwili rozpętała się burza. Deszcz uderzał w szyby, zmuszając kierowców do jazdy w żółwim tempie. Ale na mapie cel nie wydawał się odległy. Ileż czasu mogła zająć podróż? Saint-Tropez, 2.30 Bertrand Olivier szedł wąską, błotnistą drogą. Noc była czarna, z nieba zacinał deszcz, ale Bertrand lubił burze. Lubił noc. Lubił być sam. Miał na sobie nieprzemakalną pelerynę z kapturem w maskujących kolorach. Jego grube okulary nie na wiele się zdały przy takiej pogodzie, ale ciężka staroświecka lornetka zwisająca z jego szyi na skórzanym pasku była wyposażona w dodatkowe metalowe osłonki, które sterczały nad soczewkami jak powieki. To mu wystarczyło, żeby dobrze widzieć. Gdzieś z tyłu rozbłysły światła samochodu. Zaskoczony, zawahał się przez chwilę, po czym zanurkował w krzakach, czekając, aż samochód przejedzie. Sunny brnęła po błotnistej drodze. W Saint-Tropez, najwspanialszym kurorcie świata, miała być piękna pogoda - a lało tak mocno, że nie zdziwiłaby się, gdyby za kolejnym zakrętem czekał na nią Noe ze swoją Arką. - I uwierz mi, Noe - wycedziła przez zęby - ucieszyłabym się na twój widok. Jazda trwała całą wieczność, a przy tym sporą część trasy stanowiły jed-nopasmowe serpentyny ciągnące się na kompletnym odludziu. Wykończona Sunny żałowała, że nie została w Nicei na noc. Z tylnego siedzenia dobiegały płaczliwe piski. Tesoro nie była przyzwyczajona do tak długiego siedzenia w zamknięciu, nawet jeżeli to była luksusowa torba od Vuittona. Na domiar złego Sunny miała katar i była pewna, że przeziębiła się w samolocie. Pociągając nosem do wtóru ze skomlącą Tesoro, jechała dalej. Kobiecy głos z GPS-u znów coś mówił. I to po francusku. 18

- Niech ją szlag. - Sunny w tej chwili nie odróżniała już droit od gauche*. - Ale zaraz! Co to takiego? - Wcisnęła hamulec, wpadając w mały poślizg. - Czy to halucynacja? A może fatamorgana? Czy naprawdę widziała człowieka stojącego na drodze? Serce łomotało jej w piersi, dłonie lepiły się od potu, i nagle dotarło do niej z całą mocą, że jest sama na tej ciemnej, pustej, francuskiej drodze, która zdawała się prowadzić donikąd. Pojechała dalej. Światła omiotły miejsce, w którym, jak jej się zdawało, zobaczyła ludzką postać, ale nikogo tam nie było. Odetchnęła z ulgą i pomyślała tęsknie o wygodach czekających na nią w Chez La Violette. Bertrand Olivier wyszedł z krzaków. Wycelował lornetkę w samochód i obserwował czerwone światła znikające w oddali. Widział, że kierowcą była kobieta, i że była sama. Wiedział też, że tą drogą mogła jechać tylko do Chez La Violette. Bertrand doskonale znał ten dom, i z zewnątrz, i od środka. I wiedział, że jest pusty. Ruszył truchtem za samochodem. Rozdział 3 Los Angeles Było po piątej po południu czasu Los Angeles, a Mac pracował od szóstej rano; ekipa kręciła dziś w wielkim hangarze należącym do studia niedaleko Venice Beach. Miał właśnie przerwę i pił kawę tak gorącą i bez smaku, że trudno było stwierdzić, czy w ogóle zawiera kofeinę. Starał się też nie patrzeć na pączki i ciastka, których zawartość cukru na pewno podniosłaby poziom spadającej energii. Nie on jeden był zmęczony; ekipa zaczynała zwalniać tempo, co bardzo irytowało reżysera. Wszyscy jednak dzielnie pracowali dalej, bo była szansa, że skończą dzisiaj odcinek. Scenarzyści znaleźli kilka fantastycznych rozwiązań, i teraz Mac myślał już tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd wyrwać i wsiąść w najbliższy samolot do Paryża. Szczerze mówiąc, wsiadłby w cokolwiek, aby tylko dostać się do Francji, i być przy Sunny. * (fr.) - prawo, lewo. 14

Mimo zmęczenia, nadal wyglądał dobrze. Był wysoki i preferował luźny styl ubierania się, co dodawało mu uroku. Do tego ciemne włosy opadające na szarobłękitne oczy dopełniały wizerunku amanta. To właśnie moc tych oczu przyciągała przed telewizory rzesze fanów i fanek. Wszyscy uwielbiali słynnego hollywoodzkiego detektywa w dżinsach i czarnej skórzanej kurtce od D&G, którą kupiła mu Sunny, i która stała się jego znakiem firmowym. Ale teraz pragnął tylko zamknąć te „magnetyczne" oczy (jak nazywały je tab-loidy, z czego Sunny śmiała się do rozpuku) i chociaż na chwilkę się zdrzemnąć. Naprawdę chciał już być we Francji. Położył się na kanapie i przymknął powieki, myśląc o Sunny i o następnym ujęciu. - Reilly, tu jesteś, stary draniu. Mac powoli otworzył oczy i spojrzał na mężczyznę stojącego przed nim, niskiego, barczystego i umięśnionego, od razu było widać, że godzinami przesiaduje w siłowni. Miał jasnobrązowe oczy i gęste brwi, które niemal stykały się nad orlim nosem. Mimo niskiego wzrostu, był władczy. Po prostu sprawiał wrażenie człowieka, który potrafi rządzić twardą ręką. - Ron Perrin - westchnął Mac. - Kiedy wyszedłeś? - Parę dni temu. - Perrin wyszczerzył zęby. - Po części dzięki temu, że szepnąłeś o mnie władzom kilka dobrych słów. Mac wstał i uścisnął dłoń gościa. Rok temu wyjaśnił zawiłości finansowych operacji, które wykonał Ron. Rozwiązał też sprawę dwóch morderstw, o które podejrzewano Perrina. Mac znalazł prawdziwego mordercę i dlatego Ron siedział tylko za oszustwo. Choć jak twierdził, nie popełnił go świadomie. Mac to wszystko rozwiązał, przy okazji prostując skomplikowane życie miłosne Rona. Perrin był mężem gwiazdy filmowej, Allie Ray, blondynki w typie dziewczyny z sąsiedztwa. Oboje mieszkali parę kroków od Maca, przy tej samej plaży. Ostatnio jednak Allie porzuciła Hollywood, paparazzich i dom w Malibu Colony, zresztą podobnie jak i willę (a raczej pałac) w Bel Air. Kiedy Ron siedział w więzieniu, kupiła niewielką winnicę we Francji, gdzie zamieszkała w wiejskim domku, uprawiając winogrona. - Wpadłem do twojego asystenta, Roddy'ego - powiedział Perrin. - Kazał szukać cię tutaj i dał mi przepustkę dla gości. Pomyślałem sobie, że zajrzę i się przypomnę. - Zreformowany czarny charakter - odparł Mac. - Może, może. Z całą pewnością miałem dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Straciłem mnóstwo pieniędzy, musiałem się pozbyć wielu rzeczy. Ale za to udało mi się zatrzymać samolot, którym Allie przylatywała do mnie co dwa tygodnie w odwiedziny. Teraz nareszcie jesteśmy szczęśliwi. A na pewno będziemy, kiedy znów zamieszkamy razem. 15

Mac miał nadzieję, że marzenia Rona się spełnią. Perrin mówił dalej: - Wiem, że wkrótce kończysz zdjęcia. Allie kazała was zaprosić do Francji. Co powiesz na małe wakacje w naszej winnicy w Dordogne? To niedaleko Bordeaux i Saint-Emilion. - Ron wiedział o zamiłowaniu Maca do dobrego wina. - Kiedy wylatujesz? - W każdej chwili, jak tylko będziecie gotowi. Możemy wystartować z Santa Monica. Mac wstał i chwycił Rona w objęcia. Patrząc mu głęboko w oczy, powiedział: - Nawet nie wiesz, że w tej chwili spełniają się moje modlitwy. Zażenowany Perrin przestępował z nogi na nogę. - No cóż, ty jakiś czas temu też byłeś odpowiedzią na moje modlitwy. Jeśli mogę się odwdzięczyć, zrobię to, powiedz mi tylko, jak. Mac nie zwlekając, opowiedział mu o wynajętej willi w Saint-Tropez i o tym, że musiał zostać w pracy, a Sunny pojechała tam sama. - Muszę wylecieć dziś wieczorem - dodał. - Jeśli mnie podrzucisz, to będę tam tak szybko, że prawie nie zdąży za mną zatęsknić. Perrin przybił piątkę na zgodę. - Załatwione. Zawiozę cię, dokądkolwiek zechcesz. Podaj mi tylko dokładny czas, żebym mógł ustalić plan lotu. Citation jest do twojej dyspozycji. - Dzisiaj wieczorem - powtórzył Mac. - Jak tylko skończę. Teraz, kiedy wiedział, że niedługo zobaczy Sunny, jego życie znów miało sens. Rozdział 4 Saint-Tropez, 3.00 Sunny wjeżdżała powoli na niewysokie wzgórze. Z góry spływały kaskady wody - czuła się tak, jakby znalazła się na środku wodospadu. Francuzka z GPS-u twierdziła, że są na miejscu, ale choć Sunny wytężała wzrok, niczego nie widziała. Nagle tuż przed nią wyrósł wysoki mur z solidną, drewnianą bramą. Zamkniętą, oczywiście. 21

Przeklinając, wysiadła z samochodu. Po kilku sekundach nie było już na niej suchej nitki; uderzył w nią wiatr z siłą rozpędzonego pociągu. Zgięta wpół starała się dobrnąć do bramy. Ozdobna mozaika ułożona na zmianę z błękitnych i żółtych kafelków, które w ostatniej chwili dostrzegła na murze, informowała, że jest w Chez La Violette. Dziękując Bogu, że trafiła na miejsce, szarpnęła za uchwyty - dwa koła z kutego żelaza, które trzymały w pyskach bliźniacze lwy, i odetchnęła z ulgą, kiedy wrota się otworzyły. Wróciła do samochodu i powoli wjechała na podjazd. Miotane wiatrem drzewa gięły się jak zapałki. Wreszcie zobaczyła kontury domu. Nigdzie ani światełka. Sunny opuściła szybę i wpatrzyła się w ciemny budynek. Owszem, spóźniła się parę godzin, ale czy gospodyni nie powinna zostawić chociaż jednej zapalonej lampy? Zdenerwowana, zastanawiała się przez sekundę, czy nie zawrócić do centrum Saint-Tropez i nie poszukać hotelu, ale był środek nocy, burza wciąż szalała, a ona była wykończona. Wyładowała walizki z bagażnika, przewiesiła przez ramię słomkowy koszyk, i powoli wspięła się po płaskich stopniach. Otworzyła drzwi kluczem i weszła do ciemnego holu. Zanim zdążyła znaleźć włącznik, hol zalało światło. Zamrugała, na wpół oślepiona. Kiedy spojrzała w górę, na szczycie schodów zobaczyła mężczyznę w rozkroku, w wojowniczej pozie, z uniesionymi rękami, w których trzymał miecz. Sunny zrobiła to, co zrobiłaby każda rozsądna kobieta w podobnych okolicznościach. Odwróciła się i zaczęła uciekać. Przerażona, ślizgając się po mokrych od deszczu kamieniach, popędziła pod kolumnowy krużganek. Krew łomotała jej w uszach. Słyszała go, jak z tupotem biegnie za nią, jest coraz bliżej. Znów się poślizgnęła, nie zdążyła chwycić kamiennego filaru i upadła. Mężczyzna był już przy niej; rzucił się na nią i przytrzymał ją twarzą do ziemi, wykręcając boleśnie ręce do tyłu. Wrzeszczała, ale nikt jej nie mógł usłyszeć. - Co, do cholery, robi pani w moim domu i to w środku nocy? - zapytał mężczyzna gniewnym głosem, po angielsku. Zaskoczona Sunny przestała krzyczeć. - Jak to, w pańskim domu? To mój dom. Wynajęłam go. - Co? Przez moment milczał, zastanawiając się nad jej słowami. W końcu rzucił miecz z głośnym brzękiem, puścił jej ręce i pomógł pozbierać się z ziemi. Stanęła, trzęsąc się z zimna i szoku. 22

- Przepraszam za ten miecz - powiedział. - To tylko zabawka, część kostiumu pirata. Tylko to znalazłem do obrony. Myślałem, że to włamywacze. Wciąż roztrzęsiona Sunny przyjrzała mu się. Było zbyt ciemno, żeby mogła dostrzec rysy jego twarzy, ale był wysoki, ubrany w koszulkę i spodnie od dresu. I miał amerykański akcent. Podniósł miecz, wziął jąpod ramię i poprowadził z powrotem do jasnego holu. - Pani jest ranna - krzyknął, widząc krew na jej dłoniach. - Tak mi przykro. Opatrzę je, a potem powie mi pani, co miały znaczyć te słowa, że wynajęła pani dom. Nagle Sunny usłyszała znajome wycie. Całkiem zapomniała o Tesoro. Czym prędzej wybiegła do samochodu i złapała torbę. Po czym wróciła do nieznajomego. 3.30 Ukryty w gęstych krzakach rozmarynu, które rosły pod kuchennym oknem, Bertrand Olivier przyglądał się przez lornetkę scenie w kuchni. Zaskoczył go widok mężczyzny w domu. Dreszcz podniecenia przebiegł mu po plecach, kiedy na stole między nimi zauważył miecz. Czyżby ten obcy więził kobietę? Piła kawę - na stole stała puszka nescafe - i miała minę, jakby napój jej nie smakował. Wyglądała na nieufną ale nie przestraszoną, i była dość spokojna jak na osobę w niewoli. Bertrand aż się zachłysnął, kiedy dostrzegł, że jej dłonie krwawią. Mały piesek, którego trzymała na kolanach, obwąchał krew i zaskowyczał tak głośno, że Bertrand usłyszał go przez zamknięte okna. Jego matka była Angielką i Bertrand doskonale znał ten język, dlatego żałował, że nie może podsłuchać rozmowy. Sunny nie mogła uwierzyć, że pije kawę z tym człowiekiem, choć jeszcze parę minut temu sądziła, że zginie z jego ręki. Siedzieli naprzeciw siebie przy dużym drewnianym stole w wielkiej, zakurzonej kuchni, która wyglądała jak z innej epoki. - Może się przedstawię - powiedział nieznajomy. - Jestem Nate Masterson. Z Nowego Jorku. Sunny nie podobało się, że patrzył na nią, uśmiechając się ironiczne. Wiedziała, że wygląda okropnie, że jest mokra i potargana, ale to była po części jego wina. Nowojorczyk, hm? Mogła się domyślić. Wypiła łyk kawy. Bez mleka i bez cukru. Smakowała ohydnie, ale przynajmniej była gorąca. 18

- Sonora Sky Coto de Alvarez - przedstawiła się. - Ale wołają na mnie Sunny. Jedyną osobą, która używa mojego pełnego imienia, jest moja matka. Nate Masterson wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Niech Bóg jej wybaczy. Sunny zdała sobie nagle sprawę, że patrzy na bardzo atrakcyjnego mężczyznę, na oko przed czterdziestką, z kasztanowymi, krótko ściętymi włosami, z ciemnymi oczami, które patrzyły na nią zza okularów w ciężkich szylkretowych oprawkach. Sprawiał wrażenie osoby obytej w świecie. Był wysoki i muskularny. Na pewno ćwiczył na siłowni. Gdy przypomniała sobie, jak stał u szczytu schodów, taki groźny i potężny, z mieczem w dłoni, zadrżała na samą myśl, co mogło się wydarzyć. Nate zauważył jak drży. - Posłuchaj, jesteś przemarznięta. Może wyskoczysz z tych mokrych ciuchów? Mogę ci pożyczyć szlafrok. Sunny zerknęła na niego nieufnie. Nie miała zamiaru pozbywać się ubrania, choćby miała zamarznąć na śmierć. - Przecież cię nie zgwałcę. Po prostu nie chcę, żebyś dostała zapalenia płuc na mojej wachcie. Sunny mocniej przytuliła Tesoro. Suczka zaskomliła, niezadowolona, że przyciska się ją do zimnego, mokrego biustu. - Cóż, chyba masz rację, nie mogę tak tu siedzieć całą noc, mocząc twoją podłogę. - Naszą podłogę. - Co? - Wygląda na to, że dom jest nasz. - Co masz na myśli? - Założę się, że agentka się pomyliła i wynajęła posiadłość dwóm osobom w tym samym czasie. Sunny pogrzebała w torebce i wyłowiła umowę podpisaną przez Maca. Podała jąNate'owi. - Wynajęliśmy dom na czerwiec. Nate przeczytał umowę, podszedł do kredensu i wyjął własną. - Ja też - stwierdził, podając ją Sunny. Sunny przeczytała dokumenty, po czym, osłupiała, zrobiła to jeszcze raz. Odgarnęła z czoła mokre włosy i spojrzała ze znużeniem na Nate'a. - I co teraz? Nate spojrzał na zegarek. - Rano, czyli już za parę godzin, powinniśmy złożyć wizytę madame Lariot w Cannes i zapytać, co zamierza z tym zrobić. 19

Sunny jęknęła. To Mac powinien tu być i załatwiać to wszystko. A jeśli madame Lariot przyzna, że to Nate pierwszy zarezerwował Chez La Violette? To będzie oznaczało, że ona i Mac - kiedy się pojawi, oczywiście - utkną w Saint-Tropez na cały miesiąc bez willi. A o tej porze roku na Riwierze wszystko już pewnie było zajęte. W końcu wylądują z powrotem w Malibu, bez wakacji, bez letniego romansu i bez ślubu. Nate wolałby, żeby jednak kobieta zrzuciła z siebie te mokre łaszki i wytarła włosy. Z tymi strąkami na głowie wyglądała jak oszalała syrena. Poza tym nie miał najmniejszej ochoty zajmować się nią, jak zachoruje. - A tak w ogóle, dlaczego tak piękna kobieta wybiera się sama na wakacje? - zapytał. Sunny obróciła na palcu pierścionek z różowym diamentem. - Mój narzeczony miał tu ze mną być. Coś mu wypadło, więc przyjechałam sama. Dołączy do mnie za dwa dni. Mam nadzieję - dodała ponuro. W tej chwili z pewnością nie przepadała za Makiem Reillym. - No dobra, Sunny Alvarez - powiedział Nate. - Naprawdę musisz się przebrać. Na litość boską, co mam zrobić, żeby cię przekonać, że nie zrobię ci krzywdy? Spojrzeli na siebie nad stołem i Sunny w końcu wybuchnęła śmiechem. - Trzeba było pokazać mi lustro. Wziął jej dwie walizki i zaniósł przez hol do dużego buduaru, który zajmował całe wschodnie skrzydło. - To apartamenty Violette - powiedział. - Ja wolałem pokój w wieży. Zapalił lampę i podszedł do drzwi wychodzących na taras, żeby zaciągnąć zasłony. Sunny rozejrzała się dokoła. Poczuła się jak na planie filmowym z lat trzydziestych, jakby Busby Berkeley go urządził. Ściany w jasnej boazerii, wszędzie biały jedwab i gołębi aksamit, chromowane stoliki, lustra i srebrzyste kinkiety. Wyobraziła sobie smukłe i eleganckie kobiety w satynowych, wieczorowych sukniach, z długimi fifkami w dłoniach, flirtujące z panami w smokingach. Gigantyczne łoże z baldachimem ozdobione było mozaikami z maleńkich lusterek, jak łoże jakiegoś hinduskiego maharadży, i było tak wysokie, że wchodziło się na nie po drewnianych schodkach. Na wystrzępionej jedwabnej narzucie widniał wielki, fioletowy inicjał - litera „V" jak Violette. Stare biurko w kącie było tutaj jedynym normalnym meblem. Wyglądało, jakby ktoś je wykonał samodzielnie, być może sama Violette, z kilku starych desek, prawdopodobnie wyrzuconych przez morze na brzeg. Woda je obmyła a wiatr wysuszył, aż stały się jasnoszare jak aksamitne sofy. Wciąż leżała 25

na nim suszka z białej skóry i korytko na papeterię, z arkuszami, na których widniał popielaty nadruk: Chez La Violette, Saint-Tropez. Wszystko pokrywała warstwa kurzu, srebra były sczerniałe, eleganckie jedwabne zasłony rozpadały się ze starości, a wnętrze zalatywało pleśnią, jakby od dziesięcioleci nikt nie otwierał okien. Kiedy weszła do łazienki, zobaczyła wnętrze wyłożone różowym marmurem, ale na srebrnoczarnej wannie, wspartej na czterech łapach, widniały plamy rdzy, a gdy odkręciła kurek, chlusnęła zimna, brązowa woda. Załamana Sunny zrozumiała, że to z pewnością nie jest Chez La Violette, jaką oglądała w broszurze. Musiała tu zajść jakaś straszliwa pomyłka. Żegnając się w duchu z gorącym prysznicem, ochlapała twarz rdzawą wodą, wzięła ręcznik ze sterty na półce i strzepnęła z niego kurz. Trzęsąc się z zimna wytarła włosy i rozczesała je palcami. Stała przez chwilę, słuchając deszczu bębniącego o dach i wiatru tłukącego w okna. A jednak w pokoju Violette panował spokój. Jakaś niesamowita cisza. Zaniepokojona Sunny spojrzała na psa, który przysiadł na dywaniku z owczej skóry i wydawał z siebie żałosny skowyt, który brzmiał jak policyjna syrena z tłumikiem. Schyliła się, żeby pogłaskać Tesoro. - No już, już - powiedziała uspokajająco. - Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Nagle poczuła ciepły podmuch, za którym pojawił się słaby zapach kwiatów. Przez chwilę unosił się w powietrzu, by zniknąć na dobre. Sunny stanęły włoski na karku. Czym prędzej zrzuciła z siebie mokre ubranie, włożyła biały frotowy szlafrok i wsunęła stopy w stare, ale wygodne pantofle z różowym futerkiem, bez których nigdy nie wyruszała w podróż. Złapała bagietkę z szynką i serem, wciąż opakowaną w woskowany papier, którą kupiła wieki temu na lotnisku w Paryżu, i zeszła do kuchni, niosąc pod pachą Tesoro. Nate zaparzył już świeżą kawę. Jedno było pewne: za żadne skarby nie będzie spać w pokoju Violette. Bertrand Olivier za oknem poprawił ostrość lornetki. Kobieta wyglądała już lepiej. Miała piękne granatowoczarne włosy i bursztynowe oczy, a jej pies znów warknął na mężczyznę, gdy ten postawił przed nią kolejny kubek parującej kawy. Teraz mężczyzna proponował jej coś mocniejszego. Bertrand przyjrzał się brandy. Domyślił się, że mężczyzna zaproponował jej, żeby dolała kilka kropel trunku do kawy. Czy to nie poprawiało krążenia, przywracało kolor policzkom? Tak przynajmniej mówiła matka Bertranda, kiedy piła alkohol. Ale Ber- trand nie chciał teraz myśleć o matce. 26

Patrzył dalej. Chciał, żeby otworzyli okno; wtedy usłyszałby, co mówią. No i szkoda, że w tej chwili przebywał tam mężczyzna. Gdyby go nie było, Bertrand miałby dużo łatwiejsze zadanie. - Lepiej? - zapytał się z uśmiechem Nate, który, jak sądziła Sunny, zwabił niejedną kobietę do łóżka. Przeszło jej przez myśl, że skoro Mac pokpił sprawę, może powinna się cieszyć, że utknęła w zaniedbanej willi we Francji, w czasie burzy, z facetem tak przystojnym jak Nate Masterson. Uniósł w górę dużą, ale w połowie pustą butlę hiszpańskiej brandy Soberano. - Znalazłem to w kredensie. Smakuje całkiem nieźle. Może doleję ci do kawy? Przestaniesz w końcu się trząść. - To twój najlepszy pomysł jak do tej pory. A ja mam do tego doskonałą przystawkę. - Odwinęła zmaltretowaną kanapkę. - Głodny? - O rany, jeszcze jak! Sunny przekroiła bagietkę na cztery kawałki i położyła je na papierze na środku stołu. No proszę, z kawą brandy i jedzeniem zaczynało się robić przytulnie. - Czym się zajmujesz? - zapytał Nate. - W Los Angeles? - Och, public relations. No wiesz, rozpoznawalność klientów w mediach, promowanie ich produktów, takie tam. - Tak, to w stylu ludzi z Los Angeles. - A ty, co robisz? - Sunny pożałowała, że powiedziała to takim urażonym tonem. Nate rozsiadł się wygodnie i przez chwilę się zastanawiał. - Ja? Nic nie robię. Wszystko rzuciłem. - Ugryzł kęs, przemyślał to, co powiedział, i poprawił się: - Porzuciłem wszystko, czym zdawało mi się, że byłem. Pracowałem jako makler na Wall Street przez okrągłą dobę, a czasem i dłużej, gromadząc łupy jak wiewiórka przygotowująca się do zimowego spoczynku. Tylko że ja nigdy nie odpoczywałem, harowałem czy to lato, czy zima. Nie miałem innego życia, umiałem tylko zarabiać pieniądze. Aż pewnego ranka, który jak zwykle zaczął się o trzeciej nad ranem, kiedy ubierałem się w służbowy mundur, słuchając nowin z azjatyckiego rynku, i myśląc już o Europie... - Wzruszył ramionami i napił się kawy, krzywiąc się, kiedy brandy podrażniła mu przełyk. - No więc, już wiesz. Klasyka: facet widzi swoje całe życie, przemykające przed oczami jak film, i dociera do niego, że wcale nie ma życia, że pieniądze to nie wszystko. Że przyszła pora pożyć naprawdę. - I co teraz? - Teraz? - Nate ugryzł kolejny kęs. - Teraz muszę poszukać tego „prawdziwego życia". Jestem zbyt przyzwyczajony do pracy i samotności, żeby 22

tak po prostu zacząć wszystko od nowa. Potrzebuję czasu, żeby ochłonąć, wymyślić, kim jestem i dokąd podążam. Dlatego wynająłem tę willę. Była lepsza niż hotel; mnóstwo przestrzeni, mogłem być sam ze swoimi myślami, robić, co chcę i kiedy chcę. - Aż zjawiłam się ja. - Aż zjawiłaś się ty. Na długą chwilę zapadło milczenie. Przerwała je Sunny. - Powiedz mi coś więcej o sobie. Nate wzruszył ramionami, jakby uważał, że nie ma o czym mówić. - Och, no wiesz... pomyślałem, że może spróbuję spisać tę powieść, którą podobno każdy nosi w sobie. A przynajmniej tak myśli. - Ty na pewno ją w sobie masz - powiedziała Sunny, ale nagle zorientowała się, że Nate nie słucha. Patrzył w okno, mrużąc oczy. Tesoro też się odwróciła i wydała z siebie głuchy warkot. - Zdaje się, że tam ktoś jest - powiedział Nate. Przestraszona Sunny zerwała się od stołu, ale Nate szedł już do drzwi. Potrzebował paru sekund, żeby obrócić wielki, staroświecki klucz, po czym wybiegł w burzę. Bertrand Olivier zobaczył go i wyskoczył z krzaków, ślizgając się po błotnistym trawniku wzdłuż podjazdu i chowając się za drzewa, aż w końcu zdołał się ukryć we wnęce starego cisowego żywopłotu niedaleko bramy. Kroki ucichły. Bertrand wiedział, że ten człowiek wciąż tam stoi, szukając go w ciemnościach, ale miał przewagę, bo znał teren. Znał ten dom i jego okolicę jak własną kieszeń. Mężczyzna zawrócił w stronę domu, a Bertrand pobiegł na podjazd, zanim ktokolwiek zdążył dostrzec choćby błysk jego maskującej peleryny i nieporęcznej, wielkiej lornetki, podskakującej mu na piersi. Przystanął jeszcze przy bramie; kusiło go, żeby wrócić, choć wiedział, że może zostać przyłapany. Nate zniknął w ciemnościach. Sunny chodziła nerwowo po kuchni. Obejrzała wiekową kuchenkę, czarno-stalową, z wielkim piekarnikiem, w którym pewnie w czasach Violette pieczono łabędzie czy skowronki, czy coś równie ohydnego i egzotycznego. Było oczywiste, że od lat nie było tu żadnej gospodyni. W szafkach stały tylko zakurzone kubki i parę talerzy. Poza tym nie było tu niczego, nawet paczki płatków śniadaniowych czy płynu do naczyń. A mimo to ta kuchnia z belkowanym sufitem miała w sobie dużo uroku. Niskie, szerokie okna, długi stół jak w refektarzu, i postrzępiona zasłonka w niebieską kratkę, zasłaniająca 28

wnękę pod zlewem. Sunny spróbowała sobie wyobrazić, jak musiała wyglądać kiedyś, z ogniem w wielkim wapiennym kominku, buzującym w zimie czy w taką noc jak dzisiejsza, a latem z oknami szeroko otwartymi na słońce i morską bryzę. Może Violette urządzała w kuchni nieformalne przyjątka, na których garść przyjaciół piła wino i śpiewała piosenki, zgromadzona wokół starego pianina, które wciąż stało w kącie koło kominka, ale teraz zamknięte i pokryte dziesięcioletnią warstwą kurzu, jak wszystko w tym domu. Spojrzała na drzwi i dostrzegła Nate'a idącego w jej stronę. Uniósł ręce i pokręcił głową. - Nikogo tam nie ma - zawołał. - Pewnie mi się zdawało. Uśmiechnął się, słysząc jej westchnienie. Przytrzymała mu drzwi, czekając, aż oczyści błoto z butów na żelaznej skrobaczce. Tesoro chowała się za nią, warcząc. Nate przeczesał palcami mokre włosy i usiadł z powrotem przy stole. - Co za noc! - powiedział, patrząc na syrenę, która po osuszeniu włosów zrobiła się o wiele bardziej atrakcyjna. A wręcz piękna. Szkoda, że miała narzeczonego. - Powiedz mi, jak twój facet dogaduje się z Tesoro? - Wcale się nie dogaduje. - Tym razem to Sunny powinna zrobić kawę, stała więc przy kuchence i czekała, aż woda się zagotuje. Nie było nawet czajnika, więc musiała używać małego cynowego rondla, który był chyba jedynym elementem z batterie de cuisine w tej nieskazitelnej francuskiej kuchni jaką obiecywano w broszurze. - Tesoro jest zazdrosna o Maca - wyjaśniła. - A poza tym nie cierpi jego psa. Nie wpuszcza nawet Pirata na łóżko, kiedy jestem z Makiem. - Zalała granulki kawy prawie wrzącą wodą i postawiła kubki na stół. - To dlatego jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Najpierw nasze psy muszą zawrzeć rozejm. - Chyba nie mówisz poważnie? - Oczywiście, że tak. Nate gapił się na nią osłupiały. Dolał im brandy. - Okej - powiedział. - No to słucham, jak to jest. Patrząc na piękną Sunny, po raz pierwszy od lat poczuł, że dobrze się bawi. 4.00 Kolejne światła zamrugały na drodze i Bertrand ponownie schował się za drewnianą bramą. Rozpędzony samochód minął wjazd. Kierowca z głośnym zgrzytem wrzucił wsteczny bieg. Zapiszczały opony, kiedy wielki wóz szarpnął i zaczął 24

się cofać, omal nie zahaczając o słupki bramy. Po czym skręcił i z rykiem pokonał podjazd. Rozpryskując żwir spod kół, zatrzymał się przed domem. Bertrand zobaczył, że to piękny bentley ze składanym dachem, zachlapany błotem i z fatalnie wgniecionym przednim zderzakiem. Wysiadła z niego wysoka kobieta i głośno przeklinając, pobiegła do budynku. 4.00 Trzasnęły frontowe drzwi. W holu rozległy się kroki. Nate i Sunny odwrócili się, żeby zobaczyć, kto idzie. W łukowym wejściu kuchni stał sobowtór Sharon Stone. Kobieta miała na sobie drogi, choć potwornie pognieciony lniany garnitur i czerwone lakierowane szpilki. Jasne i krótko obcięte włosy oraz zaciśnięte usta nadawały jej twarzy surowego wyglądu. Lodowato patrzyła na mężczyznę i kobietę siedzących przy stole przy butelce brandy. - Mogłam się domyślić - powiedziała z brytyjskim akcentem. - Czego innego mogłam się spodziewać, jeśli nie służby chlającej w kuchni, kiedy ja się szarpię z tym cholernym samochodem. Rzuciła kluczyki Nate'owi. - Idź po bagaż. A ty - wskazała na Sunny palcem - nalej mi tego, co tam macie, zaparz kawy, a potem sprawdź, czy mój pokój jest przygotowany. Mówię o głównej sypialni, oczywiście. Osłupiali gapili się na nią w milczeniu. Podeszła do nich, stukając głośno obcasami. Była wściekła. - No? Co tak siedzicie? - krzyknęła. - Nie wiecie, kim jestem? - Nie, nie wiem, kim pani jest - odgryzła się Sunny. - I mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. Blondynka oniemiała. Przez chwilę wbijała wściekły wzrok w Sunny, aż nagle klapnęła na krzesło, jakby uszło z niej powietrze. - A, co mi tam - westchnęła ze znużeniem. - Nalej mi tej cholernej brandy. Zostawiłam męża. Tak, po prostu! Nie mogłam go już znieść, chociaż jest tak bogaty, że mógłby przejąć Microsoft. Jechałam całą drogę z San Remo w tej cholernej burzy, uszkodziłam bentleya i padam z nóg. Nate nalał brandy do kubka i podał kobiecie. Wypiła łyk, sapnęła i powiedziała: - Boże, to nawet nie jest francuska brandy. -1 w końcu przyjrzała im się uważnie. - Pomyliłam się, prawda? - zapytała nagle. - Wy nie jesteście służbą. - Chwyciła kubek w obie dłonie i westchnęła głęboko. - Cała ja. Jasper, mąż, mówi, że wiecznie robię takie rzeczy. Ciągle się za mnie wstydzi. Powie- 25