Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony238 552
  • Obserwuję256
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań151 812

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 03 - Zaczęło się w Monte Carlo

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Adler Elizabeth - Kalifornijska noc 03 - Zaczęło się w Monte Carlo.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Adler Elizabeth
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 336 stron)

Adler Elizabeth Zaczęło się w Monte Carlo Szczęśliwe pary są nudne. Tak mówią, ale Sunny ma już dość atrakcji, jakich dostarcza jej narzeczony Mac Reilly, prywatny detektyw z Kalifornii. Teraz po raz kolejny odłożył ich ślub dla ważnego zlecenia. Sunny postanawia dać mu nauczkę i... leci do Paryża. Jak wiadomo, nie ma nic lepszego na sercowe kłopoty niż to bajkowe miasto. Zwłaszcza jeśli poznasz księcia z bajki i wyruszysz z nim w romantyczną podróż do Monte Carlo. Ale tam bajka się kończy. A Mac będzie musiał nie tylko odnaleźć Sunny i uratować ją przed niebezpieczeństwem, ale i przekonać, że jest dla niego najważniejsza...

Prolog Paryż, dwudziesty czwarty grudnia. Zimna Wigilia Bożego Narodzenia. Lampki migoczą wśród bezlistnych gałęzi drzew, witryny eleganckich butików błyszczą od wystawionych na nich kosztow- ności. Zbliża się pora zamknięcia, kiedy pod modny sklep jubilerski La Fontaine podjeżdża czarny bentley. Wysiadają z niego trzy kobiety. Futra, wysokie buty, długie jasne włosy powiewające na wietrze, ciemne okulary, mimo że zapada zmierzch. Torebki Hermesa, reklamówki znanych firm pełne zakupów. Umundurowany strażnik, który patrzy, jak idą w jego stronę, zauważa, że w bentleyu jest jeszcze wiele takich reklamówek. Kobiety śmieją się, zajęte rozmową, zwrócone do siebie twarzami. Strażnik uśmiecha się i otwiera przed nimi drzwi. Zaraz potem w jego plecy wbija się stalowa lufa rewolweru z tłumikiem. Damski głos każe mu wejść do środka i nie podnosić rąk do góry. Pozostałe kobiety szybko wyjmują broń ze swoich futrzanych płaszczy. Lufa wbija się mocniej w jego plecy. - Idź normalnie - słyszy. Strażnik robi, co mu każą. W sklepie trzy ostatnie ekspedientki właśnie sprzątają i sprawdzają zawartość kaset z brylantami, które lśnią, rzucając tęczowe błyski. Ekspedientki podnoszą głowy na widok strażnika prowadzącego trzy kobiety. Wzdychają - późno już, jest Wigilia, a one chciałyby być wreszcie w domu ze swoimi rodzinami. Ale sprzedaż to sprzedaż, a takim kobietom, bogatym, otulonym 2

w futra, można sprzedać bardzo wiele. Takie kobiety kupują pod wpływem impulsu. Kierownik podnosi głowę i się uśmiecha. Ekspedientki recytują powitalną formułkę: - Bonsoir, mesdames. Bon Noel. Dwie kobiety, które idą tuż za strażnikiem, podnoszą broń. Odrzucają w tył długie jasne włosy, odsłaniając dziwaczne maski, z których każda jest twarzą Marilyn Monroe o czerwonych ustach rozciągniętych w jej słynnym uśmiechu. Jedna strzela do kamery, druga pilnuje strażnika. Ta, która weszła pierwsza, ostro nakazuje kierownikowi otworzyć sejf i kasety z biżuterią. Szybko. Kierownik wyraźnie się waha. Kobieta śmieje się; jej głos tłumi maska. - Nawet nie myśl o alarmie, monsieur. Zginiesz, zanim policja zdąży tu przyjechać. A pewnie chciałbyś zobaczyć swoje dzieci w Wigilię. W końcu Święty Mikołaj powinien wszystkim przynieść prezenty, nam też. Kierownik prędko otwiera szklane gabloty; także tę na sklepowym oknie. Jedna z kobiet go pilnuje. Dwie przerażone ekspedientki kulą się za nim; drżą, blade jak kreda. Starsza porusza wargami w bezgłośnej modlitwie. Młodsza kryje twarz w dłoniach, jakby nie mogła na to wszystko patrzeć. Druga z kobiet zdejmuje biżuterię z witryny, zgarnia pierścionki, kolczyki, bransoletki i naszyjniki do swojej dużej torby Hermesa. Trzecia prowadzi kierownika do sejfu. On go otwiera. Kobieta wyciąga brylanty, nieoprawione jeszcze wielokaratowe kamienie. La Fontaine słynie z wysokiej jakości swoich brylantów. Teraz wszystkie kosztowności są już w torbach i reklamówkach. Dwie zamaskowane kobiety ustawiają ekspedientki i kierownika w rzędzie za ladą, wraz ze strażnikiem. Trzecia, ta, która dowodzi, zbliża się do przerażonego personelu sklepu i przez chwilę do każdej osoby mierzy z rewolweru. 3

- Dajcie mi klucze i wasze telefony komórkowe. Wykonują polecenie. Kobieta zatrzymuje się przed najmłodszą ekspedientką i chwilę mierzy ją wzrokiem. Dziewczyna podnosi głowę i patrzy w oczy spoglądające na nią zza maski. Kobieta błyskawicznie podnosi rękę z rewolwerem, a potem opuszcza ją gwałtownie, łamiąc kość policzkową ekspedientki. - Dziwka - rzuca i odchodzi. Trzy kobiety w maskach i futrach, z torbami wypełnionymi kosztownym łupem, wychodzą. Pierwsza z nich zamyka drzwi sklepu na klucz. Pracownicy stoją bez ruchu, spodziewając się swojego rychłego końca. Pod sklepem nie ma już bentleya. Zamiast niego czeka szara furgonetka. Drzwi odsuwają się, kobiety wskakują do środka i samochód szybko włącza się w uliczny ruch. Napad trwał nie więcej niż pięć minut. Łup jest wart miliony dolarów. To już drugi taki rabunek w tym miesiącu.

Rozdział 1 Los Angeles. Wigilia Bożego Narodzenia Sunny Alvarez wsiadła do samolotu linii Air France lecącego do Paryża. Zapłaciła za tę długą podróż mnóstwo pieniędzy, uznała jednak, że skoro już ma być nieszczęśliwa, będzie nieszczęśliwa w pierwszej klasie. Stylowo. I samotnie. Nie zrobiła makijażu, nie umalowała nawet ust czerwoną szminką, jej znakiem rozpoznawczym. Przyciemnione okulary pomogły jej ukryć zapuchnięte od płaczu oczy. Wysoka, smukła, z grzywą ciemnych włosów opadających na twarz nie wyglądała na trzydzieści sześć lat i sprawiała wrażenie dziwnie kruchej. Miała na sobie wąskie dżinsy wsunięte w wysokie, futrzane czarne botki, czarny kaszmirowy golf i czarną kurtkę. Zdjęła ją, podała stewardowi i potem usiadła na wygodnym, obitym skórą siedzeniu, które można odchylić w tył, żeby wygodnie się wyspać. Jeśli w ogóle jeszcze kiedykolwiek uda jej się zasnąć. Czeka ją długi lot. Jedenaście godzin. Jedenaście godzin bez Maca Reilly'ego. Narzeczony był sławnym detektywem, prowadził własny program telewizyjny Zagadki Malibu Maca Reilly'ego i był na swoj sposób przystojny - pewny siebie, swobodny, trochę zblazowany... Nie, do diabła! Chodziło o coś więcej! Mac był seksowny, postawny i miał przenikliwe niebieskie oczy, które patrzyły na nią z taką namiętnością, kiedy się z nią kochał... Nie! 5

Nie „kiedy się z nią kochał", ale „kiedy się kochali". Kiedy się kochali, jego dotyk, reakcja jej skóry pod jego dłońmi, dreszcze, które wstrząsały całym jej ciałem - wszystko to sprawiało, że myślała tylko o seksie, o seksie z nim... Poznała go na przyjęciu dla prasy, wydanym w ramach promocji jego programu. Powiedział, że zauważył ją z drugiego końca sali. - Jak mogłem zauważyć cię dopiero teraz, w tym stroju? -Tak dokładnie powiedział. Miała na sobie czarny golf, maleńką białą minispódniczkę i wysokie, ciężkie buty motocyklowe, bo przyjechała na przyjęcie swoim harleyem. Mac dotknął jej ramienia, a ona się odwróciła i zobaczyła twardziela w dżinsach i podkoszulku; patrzył na nią niebieskimi oczami tak, jakby tego dnia nie widział nic piękniejszego. Zapytał, jak jej na imię. Ona oznajmiła, że wie, kim on jest. Żadne z nich nie piło, gdyż oboje tego wieczoru prowadzili, a jednak czuli się upojeni, jakby znaleźli się nagle na innej planecie, nawet zgiełk przyjęcia przycichł. Później Mac przyznał się, że w pierwszej chwili zwrócił uwagę na jej buty, a ona że najpierw zauważyła jego silne ramiona i natychmiast zapragnęła się w nie wtulić, nie dbając o to, kto patrzy. Oczywiście pod wieloma względami bardzo się od siebie różnili. Mac zaczynał w policji, szlifując bruki Bostonu i Miami, aż został prywatnym detektywem, a potem też gwiazdą telewizji. Sunny, z rodziny o hiszpańskich korzeniach, była dzieckiem wolności, wychowanym na ranczu. Piękna, dowcipna i inteligentna, zrobiła dyplom z ekonomii w Wharton i ponad wszystko ceniła niezależność. Była to, co często sobie powtarzali, miłość od pierwszego wejrzenia, od pierwszej sekundy - no, może drugiej. I nadal trwała. W każdym razie jeszcze do niedawna. Dość tego! Sunny wyprostowała się w fotelu lotniczym, związała włosy w koński ogon i wzięła lampkę szampana przyniesioną przez stewarda. Patrzyła na kieliszek w swojej dłoni, ale tak naprawdę go nie widziała. Nie była już narzeczoną Maca. Żyli ze 6

sobą od czterech lat i w przyszłym miesiącu mieli się pobrać, on jednak znowu zmienił plany. Mieli się też pobrać w ubiegłym roku i kilka razy jeszcze wcześniej, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Zwykle kolejna zagadka kryminalna, którą Mac po prostu musiał rozwiązać. Nie potrafił odmówić - nikomu, poza nią. Tym razem kropla przepełniła czarę goryczy - przecież Sunny zdążyła nawet kupić sukienkę. Kremową, bo biały nie wygląda dobrze zimą. Koronkową - choć na ogół nie przepadała za koronkami. Suknia była wąska, dopasowana do figury - dobrej figury, bo Sunny miała dobrą figurę i świetnie o tym wiedziała. Mac mawiał, że miała „superfigurę". Wyciągnęła przed siebie długie nogi w wysokich czarnych botkach i patrzyła na nie przez chwilę, ale tak naprawdę ich również nie widziała. Przed oczami miała ciągle pierścionek zaręczynowy z różowym brylantem w kształcie serca, który zostawiła na poduszce Maca wraz z krótkim pożegnalnym listem. „Opuszczam Twoje życie - napisała. - Nie ma w nim miejsca dla mnie, liczy się wyłącznie Twoja praca. Życzę Ci szczęścia". Podpisała się tylko pierwszą literą swojego imienia. Z torby na psa od Vuittona dobiegło ją ciche skomlenie. Spojrzała na torbę i swojego małego pieska rasy chihuahua, który wyglądał z niej żałośnie. Tesoro ważyła jakieś półtora kilo. „Przyjaciółka na czterech łapach", jak nazywał ją Mac; miał rację. Suczka nieraz zatopiła w nim swoje małe ząbki i pazurki, bał się jej też pies Maca, jednooki ragamuffin o trzech łapach. Mac go uwielbiał. Uratował mu życie i nadał mu imię Pirat. Tesoro nie przepadała za Piratem i właśnie dlatego Sunny i Mac nie zamieszkali razem. Teraz Sunny uznała to za sprzyjającą okoliczność. Opuścić dom, w którym by razem mieszkali, przytulną willę na brzegu morza w Malibu, byłoby jej jeszcze trudniej. Przygotowała się do startu. Przypięła Tesoro w torbie pasem do siedzenia, odchyliła się w tył i poczuła, jak samolot odrywa się od ziemi. Już po wszystkim. Już odleciała. Po jej policzku powoli spłynęła łza. Sunny leciała do Paryża. Sama. 13

Rozdział 2 Wesołych Świąt. Mężczyzna siedzący po jej lewej stronie spojrzał na nią i uniósł kieliszek. - Jest Wigilia - powiedział. - Nawet biorąc pod uwagę dziewięć godzin różnicy czasu, w Paryżu nadal jest Wigilia. Sunny z roztargnieniem kiwnęła głową. Zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowy. Nie mogłaby w tej chwili rozmawiać z przyjaciółką, a co dopiero z kimś zupełnie obcym. Wyszła z domu pod wpływem impulsu, przez Internet kupiła bilet na samolot, wrzuciła kilka swoich rzeczy do torby podróżnej, zapakowała Tesoro, zostawiła list do Maca, wsiadła do taksówki i pojechała na lotnisko. Nie myślała, dokąd pójdzie, kiedy już wyląduje w Paryżu. Ogarnęła ją panika. Nagle zapragnęła wysiąść z samolotu i wrócić do Maca. Zupełnie nie wiedziała, jak to jest być sama. Wzięła się w garść. Mężczyzna ciągle na nią patrzył, z pytającym uśmiechem w oczach. - Dziękuję - wydusiła. - Nawzajem. Czuła, że usta jej zdrętwiały, jakby odzwyczaiły się od mówienia. Żeby się trochę rozluźnić, upiła łyk szampana. - Spędzasz święta w Paryżu? Facet nie zamierzał się poddać. - Nie - skłamała. - Ja też nie - rzekł pogodnie i wyciągnął przed siebie długie nogi. Wydawał się taki swobodny i spokojny, taki zadowolony z siebie i swojego życia, że Sunny niemal go znienawidziła. Przyjrzała mu się kątem oka przez lekko przyciemnione szkła okularów bez oprawek. Atrakcyjny. Wysoki, dobrze zbudowany. Włosy w odcieniu ciemny blond opadały mu miękko na ciemne oczy. Niebieskie czy raczej brązowe? A może orzechowe? Nie 8

widziała ich, bo kryły się w cieniu. Wyraźnie zarysowany nos, pełne zmysłowe usta. Sunny nie była aż tak przygnębiona, by tego nie zauważyć. I gdzie on się tak opalił? Na pewno nie tej chłodnej i wilgotnej, zimy w Kalifornii. - W Paryżu jest za zimno - powiedział. - Zapowiadali opady śniegu. - Śnieg? - powtórzyła Sunny zdziwiona. Spodziewała się niskich temperatur, ale nie śniegu. - W porządku, jesteś odpowiednio ubrana. Uśmiechał się, spoglądając na jej buty. Sunny uwielbiała te botki; miękkie jak najwygodniejsze pantofle delikatnie otulały jej odrętwiałe palce. Miała czasami wrażenie, że już nigdy nie włoży żadnych innych butów - nawet tych nowych, które kupiła zaledwie w ubiegłym tygodniu, spodziewając się bożonarodzeniowych przyjęć, choinek, ognia na kominku, może nawet całusów pod jemiołą. Nie zastanawiała się dotąd, co zrobi po przylocie do Paryża. Nie zarezerwowała sobie nawet pokoju w hotelu. Nic jej nie interesowało, po prostu tylko wsiadła do samolotu. Cóż, teraz miała ponad dziesięć godzin, żeby o tym pomyśleć. Mężczyzna przyjął od stewarda kolejny kieliszek szampana wraz z talerzem przystawek; Sunny zrobiła to samo. Po dużym łyku musującego wina nie poczuła się jednak ani trochę lepiej. Kątem oka dostrzegła, że nieznajomy ciągle jej się przygląda z lekkim uśmiechem rozbawienia na ustach. Zmysłowych ustach, znów stwierdziła gorzko. Dlaczego musi mieć takie zmysłowe usta, które przypominają jej o Macu? Dlaczego nie może być zwyczajnym biznesmenem z nosem wetkniętym w jakieś ważne biznesowe dokumenty, spieszącym na biznesową konferencję jutro w Paryżu? lOch. Zapomniała. Jutro Boże Narodzenie. Wszyscy „biznesmeni" są już w domach ze swoimi rodzinami. Więc co on tu robi? - Widzę, że lubisz szampana. - Upił łyk z prawie pełnego kieliszka. Sunny swój opróżniła już do połowy. 15

- Czasami - odparta krótko. Westchnął, a potem uśmiechnął się szerzej. - To chyba ma być świąteczny poczęstunek. Może moglibyśmy uczcić Boże Narodzenie razem? Nie odpowiedziała, a mężczyzna wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła. Poza nimi w pierwszej klasie była jeszcze tylko jakaś para. Siedzieli głowa przy głowie kilka rzędów dalej. Dobiegał stamtąd ich śmiech, choć Sunny bardzo starała się go nie słyszeć. Jakie to niesprawiedliwe, oni są tacy szczęśliwi, podczas gdy jej zdaje się, że zaraz umrze z żalu. - Pewnie lecisz na spotkanie z rodziną - odezwała się i jednym haustem dopiła szampana. Zaraz potem pożałowała, że zadała tak osobiste pytanie. Ale zadała. A zresztą, co w tym złego? - Nie. Spędzam święta samotnie. , Odwróciła się, po raz pierwszy spojrzała wprost na niego i napotkała jego ponury wzrok. - Ja też - powiedziała. Wyczuła, że ten mężczyzna - tak jak ona - ma swoją historię, której jednak jej nie opowie. Ona też nie zamierzała mu się zwierzać. Czekało ich jedenaście godzin lotu, na razie reszta świata przestała dla nich istnieć. Chwilowo Sunny nie była „sama". Tesoro zapiszczała, więc wyjęła ją z torby. Podniosła do góry małe kasztanowobrązowe ciałko, ucałowała czule psi pyszczek i po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnęła. - Nazywa się Tesoro i jest bardzo groźna. - Nie wątpię. - Mężczyzna wyciągnął ręce, a Sunny ostrożnie włożyła w nie suczkę. Zrobiła to z duszą na ramieniu, bo wiedziała, że Tesoro lubi szybkie akcje zaczepne. Nieznajomy podniósł pieska na wysokość swojej twarzy i przez chwilę patrzył mu prosto w oczy. Tesoro nawet nie drgnęła. Nie zaczęła skomleć ani szczekać. Mężczyzna opuścił ją na swoje kolana, a ona zwinęła się w kłębek i spojrzała wymownie na Sunny, jakby chciała powiedzieć: „A czego się spodziewa- 10

łaś? Wsadziłaś mnie na całą wieczność do tej głupiej torby, a tu wreszcie znalazł się ktoś, kto traktuje mnie jak należy". Może mogłabym nauczyć się czegoś od niej, pomyślała Sunny, patrząc na mężczyznę z czymś w rodzaju szacunku. - Przedstawimy się sobie jakoś? - spytała, nie spuszczając z niego wzroku. Uśmiechnął się do niej. - Nazywaj mnie po prostu Księciem z Bajki. Sunny też się uśmiechnęła. Przez łzy, ale jednak. - W taki razie ja będę Księżniczką. Nie pomyślała o Macu ani razu przez trzy ostatnie minuty. Rozdział 3 Malibu. Wigilia Bożego Narodzenia Mac Reilly ciągle siedział w wielkim, przypominającym hangar studiu telewizyjnym w Santa Monica w Kalifornii. Wiedział, że w Wigilię sklepy zamykane są wcześniej, a ciągle jeszcze nie miał prezentu dla Sunny. Czy też raczej całego naręcza prezentów, jak to w jego stylu. Uwielbiał robić jej niespodzianki. Nie przypominał sobie dokładnie, co dał jej w ubiegłym roku, pamiętał za to, że niemal skusiło go piękne syjamskie kocię ze znanej hodowli. Zdjęcie w Internecie ukazywało smukłą piękność w kolorze kremowo-czekoladowym, z wielkimi niebieskimi oczami o tak intensywnej barwie, że nawet on, zatwardziały psiarz, z miejsca się zakochał. W końcu jednak rozsądek zwyciężył. Jego Pirat na pewno by kociaka polubił, ale chifiuahua - wykluczone. Tesoro rzuciłaby się na niedźwiedzia grizzly, gdyby próbował zbliżyć się do Sunny. Prawie tak, jak on, Mac. W końcu kupił jej kolczyki z brylantami, tak małe i delikatne jak uszy, które miały zdobić. 17

Później tego popołudnia, kiedy już upora się zakupami, pojadą razem po choinkę - Sunny, jak zwykle, wybierze zbyt wysoką, by mogła się zmieścić pod sufitem jego domu w Mali-bu. A on, jak zwykle, się zgodzi, a potem będzie musiał obciąć wierzchołek, który Sunny przywiąże do barierki tarasu wycho- dzącego na plażę i ozdobi migoczącymi lampkami w różnych kolorach - nie znosi tych grzecznych, wszystkich białych - a na czubku przymocuje gwiazdę zrobioną naprędce z folii aluminiowej. Potem pojadą do supermarketu, skąd przywiozą indyka i inne frykasy. Mac wrzuci do bagażnika wiązkę drewna do kominka, a w sklepie z alkoholami kupią butelkę porto; otworzą ją po kolacji, bo porto zawsze wydawało mu się bardzo bożonarodzeniowym trunkiem. Potem, owinięci w koce, zasiądą przy butelce szampana na tarasie wraz z psami, które, uradowane, dobiorą się do kości zdobytych przez Sunny od rzeźnika. Powieszą skarpety nad kominkiem - dla siebie i dla psów. A kiedy zegar wybije północ i zacznie się Boże Narodzenie, pocałują się czułym, pełnym miłości pocałunkiem. Bo Bóg przecież wie, że on ją kocha, a ona jego. Pójdą razem do łóżka i zwiną się pod puchową kołdrą, pod którą jej zawsze jest za zimno, a jemu za gorąco, i będą się kochali lub po prostu zasną wtuleni w siebie. Albo i jedno, i drugie. Mac uśmiechnął się na myśl o czekających ich przyjemnościach. Jeszcze tylko kilka ujęć. Nie miał pojęcia, dlaczego nie udało im się skończyć wczoraj, ale jakoś zawsze tak wychodziło. Zajrzał na plan, gdzie ciągle jeszcze przestawiano różne przedmioty, a reżyser i dyskutował z oświetleniowcem. Wszyscy tu byli kumplami Maca od lat i wszyscy, podobnie jak on, mieli już wielką ochotę się stąd urwać. Znudzony, sprawdził mejle. Nic ważnego, to znaczy: nic od Sunny. Mac wiedział, jak niezadowolona była Sunny z powodu przesunięcia terminu ślubu - „kolejny raz", jak powiedziała tonem pełnym smutku i niedowierzania, który boleśnie go ugo- 18

dził. Próbował jej wytłumaczyć, że ma zobowiązania wobec tych ludzi, z którymi wiąże go praca, a także tych, którzy liczą, że pomoże im odnaleźć zaginionych członków rodziny albo rozwiązać zagadkę zabójstwa bliskiej osoby. Ich spokój ducha często zależał tylko od niego. Tyle że tym razem Sunny nie dbała o cudzy spokój ducha, a Mac w głębi serca wiedział, że miała rację. Ale po prostu nie potrafił odmówić komuś, kto akurat był w potrzebie. W nagłówkach wiadomości jego uwagę przykuło nagle słowo „Paryż". Paryż. Tak przecież niedawno, bo w ubiegłym roku, to miejsce oczarowało ich oboje. Przypomniał sobie apartament u Ritza, który Sunny załatwiła jakoś u kierownika hotelu, mimo że w całym mieście nie było już wolnych pokoi. Wspaniałe łoże, wielką wannę dla dwóch osób, piękne ciało Sunny, jej gęste, ciemne włosy, jeszcze mokre, bo wcześniej kochali się pod prysznicem... Ale w wiadomościach nie było nic o tym „ich" Paryżu. Mówiono o zuchwałym napadzie na modny sklep jubilerski - trzy zamaskowane blondynki i brutalny akt przemocy wobec młodej ekspedientki, która miała teraz złamaną kość policzkową. Asystent zawołał Maca na plan. - Jeszcze tylko pół godziny i koniec, chłopie - powiedział z uśmiechem wdzięczności, a Mac zapomniał ó Paryżu i napadzie i wrócił na swoje miejsce. Jeszcze tylko pół godziny i będzie mógł zrobić zakupy, a potem spotkać się z Sunny i spędzić z nią święta. Może dziś po kolacji obejrzą razem powtórkę Białego Bożego Narodzenia? A może Holiday Inn? W każdym razie jeden z tych filmów, w których Bing Crosby mówi coś w rodzaju: „No, dobra, dzieciaki, zaczynamy przedstawienie!", a potem ratuje starą gospodę przed bankructwem. Mac i Sunny uwielbiali ten film, znali na pamięć prawie wszystkie dialogi. Oglądali go razem w każde Boże Narodzenie i Mac wiedział, że nadchodzące święta nie będą wyjątkiem. 13

Rozdział 4 Wigilia Cichy szum silników samolotu utonął po chwili w piosence Leonarda Cohena, sączącej się przez słuchawki z iPoda Sunny. Śpiewna melorecytacja opowiadała o straconej miłości, miłości zachowanej w pamięci, miłości nie do odzyskania. Sunny zaczęła nucić pod nosem. Znała każde słowo każdej z jego piosenek jeszcze z czasów college'u, kiedy Cohen był bratnią duszą jej koleżanek. Wszystkie czuły to, co on, wszystkie miały złamane serce, wszystkie pogrążały się w rozpaczy, a potem znowu w miłosnej ekstazie. Cohen był ich ulubionym piosenkarzem, obok Van Morissona i - w przypadku tych, które uczyły się francuskiego - Serge'a Gainsbourgha. Znał je i rozumiał. Dlaczego, zastanawiały się często, nigdy nie udało im się spotkać kogoś takiego jak on? Piosenka nosiła tytuł Dance Me to the End of Love. Gdy się skończyła, przechodząc miękko w Chelsea Hotel no. 2, Sunny otworzyła oczy i napotkała spojrzenie swojego przystojnego sąsiada, Księcia z Bajki. - Leonard Cohen jest cudowny - powiedział. - Zawsze, kiedy śpiewa, człowiek ma wrażenie, że to stary przyjaciel. - Ty też tak to czujesz? - spytała, zaskoczona. Zaraz potem zdała sobie sprawę, że jeśli słyszał, kto śpiewa, muzyka musiała grać zbyt głośno. Ale on tylko machnął ręką. - Nie ma sprawy. - Uśmiechnął się swobodnie. - Usłyszałem tylko fragment, a poza tym lubię tę piosenkę. Steward zamocował przed nimi stoliki, po czym przykrył je obrusami z jasnego szaroniebieskiego lnu. Młoda stewardesa, bardzo elegancka w swojej szaro-niebieskiej bluzce i wąskiej granatowej spódnicy, z małą wzorzystą apaszką zawiązaną na szyi, zaproponowała szampana, ale tym razem Sunny mia- 14

ła dość rozsądku, by odmówić, przestudiowała za to listę win. Wcześniej wybrali już dania z karty. Sunny była zadowolona, że nie leci liniami Delta, bo na pewno nie potrafiłaby odmówić sobie ich deseru lodowego. Lody, polane obficie sosem czekoladowym, obsypane wiórkami czekolady, tłuczonymi orzechami i wszystkim, o czym można zamarzyć, pewnie zdołałyby rozproszyć jej smutek na krótką chwilę, bo tyle zajęłoby jej ich pochłonięcie. Zamiast nich skosztowała zamówionego białego burgunda. Wino było zaskakująco dobre i Sunny natychmiast pomyślała o Macu - on lubi dobre wina. - Człowiek szybko przyzwyczaja się tu do picia - powiedziała do Księcia z Bajki, który delektował się czerwonym bordeaux; wyglądało tak, jakby powstało w wyniku destylacji najpiękniejszych rubinów. - Chyba nie wyjdę z tego samolotu o własnych siłach. Zaśmiał się i cała jego twarz nagle pojaśniała. Sunny znowu zaczęła się zastanawiać, gdzie się tak opalił. - Nie martw się. Podtrzymam cię. - Rzucił jej przeciągłe spojrzenie. - Z lekkim zawianiem może ci być do twarzy - dodał. - W każdym razie przez jakiś czas. Ale nie dłużej, prawda? Sunny nie była pewna, co właściwie miał na myśli. - Chyba nie - odparła ostrożnie. - Na co dzień mało piję. Naprawdę mało. - Wyprostowała się na swoim fotelu, aby nie pomyślał, że zawsze tak się zachowuje. - Hej, dwa kieliszki szampana, dwa kieliszki wina, jedenaście godzin... - Trzy - poprawiła go. - Trzy kieliszki szampana. Pierwszy wypiłam jeszcze na lotnisku. Uśmiechnął się szeroko. - W porządku, ty liczyłaś. Sunny upiła kolejny łyk wina; coraz bardziej jej smakowało. Książę z Bajki miał rację. Jedenaście godzin to mnóstwo czasu. Jedenaście godzin bez Maca. Jedenaście godzin w samotności... O Boże... 21

- Gdzie się tak opaliłeś? - Słowa znowu wypłynęły z jej ust jakby bez udziału jej woli. Nie powinna mu zadawać tak osobistych pytań. Ten człowiek był zupełnie obcy i najwyraźniej takim chciał pozostać. Wyciągnął rękę i w milczącym toaście dotknął jej kieliszka swoim, a potem upił łyk. - Prawdę mówiąc, na Tahiti. Tydzień na plaży. - Sam? - Cholera, znowu to zrobiła. Ale jego słowa przywiodły jej na myśl długą plażę, biały jak cukier piasek, spokojne błękitne wody zatoki, małe spienione fale, łagodne ciepło słońca, gładkie lśniące od olejku ciała oraz słodki zapach potu i seksu. Nie mogła się powstrzymać. - Księżniczko - odparł. - Przyznam ci się. Byłem tam sam. Sunny dopiero teraz zauważyła, że mówił z lekkim obcym akcentem. Na pewno nie był Amerykaninem. - Z wyboru? - spytała śmielej. - Oczywiście. Milczała. Steward przyniósł pierwsze dania - Czerwone wino nie będzie pasowało do wędzonego łososia - stwierdziła, spoglądając na jego talerz. - Więc będę musiał spróbować twojego białego. Patrzył jej prosto w oczy. A ona odpowiedziała mu śmiałym spojrzeniem. Jezu? Czy coś ją opętało? Co ona wyprawia! Książę z Bajki uśmiechnął się, zawołał stewarda i zamówił białe wino. - Skąd wiesz, że będzie ci odpowiadało? - Jeśli smakowało tobie, posmakuje i mnie. W końcu także Sunny uśmiechnęła się blado. - Wiesz co? - Pochyliła się i dotknęła rękawa jego koszuli z delikatnej błękitnej bawełny, podwiniętego i odsłaniającego opalone przedramię. - Lubię cię. Oboje się roześmiali. - Prawdę mówiąc, mogę przyznać ci się do czegoś jeszcze -odparł Książę z Bajki. 16

Oho, pomyślała, teraz wreszcie puści farbę. Opowie jej wszystko. Zacznie się dostawiać. Odkroiła maleńki kawałek łososia i z trudem go przełknęła. Ale musiała zapytać, nie mogła się powstrzymać. - Do czego? - Co „do czego"? - Do czego jeszcze możesz mi się przyznać? Jesteś seryjnym mordercą? Gwiazdą filmową? Legendą rocka, o której nie słyszałam, bo jestem za młoda? Roześmiał się głośno i para przed nimi odwróciła się w ich stronę. - Mogę ci się przyznać, że jestem zakochany. Sunny spuściła wzrok na swoje niechciane danie. Jakie ma dla niej znaczenie, czy on jest zakochany, czy nie? W końcu to tylko towarzysz podróży, uwięziony obok niej na jedenaście godzin lotu. - W kim? - zapytała. - Raczej w czym. - Książę z Bajki skończył swojego łososia, starannie ułożył nóż i widelec na talerzu, po czym upił łyk białego burgunda. Odrzucił do tyłu jasne, proste włosy i znów spojrzał na nią. Obojętnie wzruszyła ramionami. - W porządku, a więc w czym? - Prawdę mówiąc, jestem zakochany w Paryżu. - Tak? - Zdecydowanie. - Zdecydowanie, prawdę mówiąc. - Co? - Och, nic, tylko dość często powtarzasz „prawdę mówiąc". Kiwnął głową. - Prawdę mówiąc, tak. Taki mam zwyczaj, ale tym razem rzeczywiście mówiłem prawdę. Steward sprzątnął talerze, dolał wina do kieliszków, przyniósł kolejne butelki wody mineralnej Evian i zapytał z uśmiechem, co jeszcze mógłby dla nich zrobić. Kiedy już sobie 23

poszedł, Sunny, która odczuła dziwną ulgę, spytała Księcia z Bajki, dlaczego zakochał się akurat w Paryżu. - Po prostu dlatego, że to najpiękniejsze miasto na świecie. Zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia, kiedy migocze tysiącem świateł w zimnie i ciemności, jak kobieta otulona w czarne futro, lśniąca diamentami. - Więc jesteś romantykiem. - Oczywiście. - Zawsze wydawało mi się, że nic nie może się równać z Nowym Jorkiem w Boże Narodzenie, no ale nigdy nie spędzałam świąt w Paryżu. - Skubnęła trochę sałatki i popiła winem, które spływało w przełyku gładko jak nektar. Jak to możliwe, że w samolocie podają tak doskonałe wino? - Mieszkałam w Paryżu przez kilka miesięcy, kiedy byłam bardzo młoda - dodała. -Wzięłam wtedy urlop dziekański na studiach. Ale potem musiałam wrócić do rzeczywistości i iść do pracy. - Wolno mi spytać, czym się zajmujesz? - Mężczyzna nie ruszył swojej sałatki i cały czas patrzył na Sunny. - Nie, ale i tak ci powiem. Pracuję w branży PR, czyli sprzedaję ludzi szerokiej publiczności. A w każdym razie sprzedaję to, co robią aktorzy, artyści, wszyscy, którzy potrzebują tak zwanego wizerunku i więcej pewności siebie. Prawdę mówiąc - zaakcentowała, uśmiechając się ironicznie - byłam w Paryżu w lecie ubiegłego roku i też uważam, że to najpiękniejsze miasto pod słońcem. - Urwała, zamyśliła się, a potem dorzuciła ze smutkiem: - Jeśli masz obok kogoś, kogo kochasz. Książę z Bajki spojrzał na nią z powagą i ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział. - Tym razem postanowiłam tam pojechać pod wpływem impulsu. - Sunny szybko opanowała emocje. - Po prostu stwierdziłam, że muszę zobaczyć Paryż... więc wrzuciłam kilka rzeczy do torby podróżnej, spakowałam psa, kupiłam bilet przez Internet i pojechałam na lotnisko. - Bez chwili zastanowienia? 24

- Bez chwili zastanowienia. - Cóż, czasem tak jest lepiej. Wiesz już, gdzie się zatrzymasz w Paryżu? Sałatki zastąpiło risotto z leśnymi grzybami. - Nie sądź, że proszę, byś podała mi adres, Księżniczko -dodał szybko. - Masz prawo do pełnej prywatności. Sunny nagle łzy napłynęły do oczu. Przypomniała sobie Maca i widok wyzłoconych słońcem dachów Paryża, widocznych z okna ich pokoju u Ritza. A także wielkie łoże, historię dziwnego kolekcjonera sztuki, o którym rozmawiali, i małą, przytulną restaurację, do której potem poszli. Po doskonałej kolacji wracali do hotelu szerokimi alejami i wąskimi uliczkami, a wszystko spowijała ta cudowna magia, magia Paryża i miłości. A teraz Sunny była sama i zupełnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Książę z Bajki ujął jej dłoń. Nie prosił, by przestała płakać, nie pocieszał jej na siłę, nie przekonywał, że wszystko będzie dobrze. Po prostu czekał. Po chwili otarła twarz chusteczką. - Przepraszam - powiedziała. - Rozumiem. Ale, Księżniczko, pozwól, że zadam ci pytanie. Myślisz, że Paryż to miejsce, które dobrze ci teraz zrobi? Jest zimno, spadnie śnieg, ulice się wyludnią. Będziesz siedziała w hotelu jak schwytana w pułapkę, wszystkie' twoje ulubione bary będą zamknięte, świat się zatrzyma, bo wszyscy zamkną się w domu ze swoimi rodzinami. - O Boże. - To brzmiało tak przygnębiająco. Sunny uśmiechnęła się przez łzy. - Ale zawsze zostaje Monte Carlo. - Ścisnął jej rękę. Nie dostawiał się, raczej starał się dodać jej otuchy. Sunny spojrzała na niego podejrzliwie. Dlaczego właściwie się do niej nie dostawiał? Czy wygląda tak źle, że ani trochę mu się nie spodobała? - Monte Carlo? - powtórzyła. - Prawdę mówiąc, na Riwierze jest cieplej, może nawet zaświeci słońce. Hotele są super, jedzenie wspaniałe i na pewno 19

znajdziesz tam dobre towarzystwo, ludzi, którzy tak jak ty zapragnęli na chwilę uciec od swojego życia. - Monte Carlo - powtórzyła znowu Sunny, wspominając południową Francję. Jak wspaniale było tam w ubiegłym roku z Makiem i międzynarodową grupką narwańców, z którymi się zaprzyjaźnili. Omal nie wyszła wtedy za Maca. No tak, to przecież refren jej życia! Ale wówczas to chyba ona mu odmówiła? Cóż, może Książę z Bajki ma rację, w Paryżu czeka ją tylko zimna pustka. Czyli to, co i tak w sobie czuje. Monte Carlo będzie pełne życia, ludzi i rozrywek, które zdołają oderwać każdą kobietę od jej trosk. - Przemyślę to - powiedziała ostrożnie. - W takim razie pozwól, że pomogę ci zarezerwować pokój w hotelu; dobrze go znam. - Książę włączył swój laptop. - Tyle że muszę poznać twoje nazwisko. Sunny podała mu je, ale nie zapytała o jego. Chciała, by został dla niej po prostu Księciem z Bajki. Zmęczenie, wino i złamane serce dały wreszcie o sobie znać i Sunny poczuła, że oczy same się jej zamykają. Wkrótce zapadła w sen. Chciała tylko zapomnieć. Rozdział 5 Malibu. Wigilia Bożego Narodzenia Nadeszła pora lunchu, a Mac Reilly nadal był sam. W kieszeni miał zmięty list pożegnalny od Sunny, do której bezskutecznie usiłował się dodzwonić. Zostawił kilka wiadomości na jej poczcie głosowej, ale na razie nie doczekał się odpowiedzi. Nie widział się z Sunny od poprzedniego wieczoru, kiedy pokłócili się z powodu przełożenia daty ślubu. „Kolejny raz", jak gorzko zauważyła Sunny. Mac wiedział, że miała rację. Nie chodziło o to, 20

że jej nie kochał, po prostu miał pracę, którą musiał wykonać. Nie mógł zawieść ludzi, którzy na niego liczyli - ludzi często pogrążonych w rozpaczy. Tego nie sposób odłożyć na później. Zdawał sobie, oczywiście, sprawę, że stanowi z Sunny zgrany duet. Byli dla siebie stworzeni. Kochali się głęboko, namiętnie, bezwarunkowo, absolutnie. Dla niego istniała tylko jedna kobieta: Sunny Alvarez. Wyjął pognieciony list z kieszeni, przeczytał go ponownie i pomyślał o pierścionku z różowym brylantem w kształcie serca, który wybrał z taką radością, kiedy postanowił poprosić Sunny o rękę. Czy naprawdę poprosił ją wtedy, by została jego żoną? Czy też miało to być niekończące się narzeczeństwo, związek na wyłączność bez formalnych komplikacji, formuła, jaką wybiera obecnie coraz więcej ludzi? Boże, ale on naprawdę kochał Sunny. Przejdzie jej, powtarzał sobie, szukając miejsca na parkingu pod centrum handlowym Cross Creek. Postanowił, że kupi jej na święta coś, co naprawdę ją zachwyci. A potem pojedzie do niej i ją przeprosi. Pogodzą się i Sunny upiecze indyka w jego domu; później napiją się czegoś na tarasie z widokiem na Pacyfik, otuleni w ciepłe, miękkie swetry - Sunny włoży jak zwykle jego stary kaszmirowy pulower. Mawiała, że lubi go, bo nim pachnie. Obejmą się - jeśli Tesoro im na to pozwoli i nie będzie próbowała gryźć Maca w pięty ani inne, bardziej intymne części ciała. Choć tym razem zniósłby nawet agresję suczki, byle móc znowu zamknąć Sunny w ramionach. Kiedy już zrobi zakupy, pojedzie do niej. Sunny otworzy drzwi i zobaczy go na progu, obładowanego paczkami, wpatrzonego w nią oczami pełnymi miłości. Jego Sunny nigdy go przecież tak naprawdę nie opuści. Błyskawicznie zajął miejsce, z którego właśnie wyjechał jakiś samochód, wyprzedzając bez pardonu kierowcę SUV-a, który je sobie upatrzył. Przed Bożym Narodzeniem na parkingach panuje prawo dżungli. 27

Kudłaty pies Maca, Pirat, siedział na przednim siedzeniu, z łbem wystawionym przez okno, czekając na chwilę, kiedy odzyska wolność. Ten pies naprawdę kochał Maca, a Mac kochał tego psa. Znalazł go na środku drogi pewnej nocy kilka lat temu, gdy jechał przez kanion Malibu. Zatrzymał się przy sponiewieranym, zakrwawionym kształcie i, pewny, że zwierzak nie żyje, chciał odsunąć go na pobocze. Wtedy jednak nieszczęśnik otworzył jedno oko i spojrzał na Maca z wdzięcznością. To przesądziło o wszystkim. Mac zdjął koszulę, owinął nią psa i pognał aż do Santa Monica, do prywatnej kliniki weterynaryjnej. Lekarz amputował psu jedną łapę, uratował jedno oko i ocalił życie. Od tego czasu Pirat był najlepszym kumplem Maca. Mac otworzył drzwi i Pirat wyskoczył z samochodu, kulejąc trochę bez jednej łapy, po czym potrząsnął swoimi szarobrązo-wymi kłakami. Jego jasnobrązowe oko błyszczało radością, kiedy sunął chwiejnie obok Maca, który patrzył na wystawy, choć sam nie bardzo wiedział, czego szuka. Był jednak pewny, że znajdzie coś, co wzbudzi zachwyt Sunny. Zatrzymał się, by spojrzeć na sukienkę na wystawie Madison. Była czerwona, jedwabna, z głębokim dekoltem, dopasowana do figury - i bardzo w stylu Sunny. A tuż obok niej stała para wysokich kozaczków z czarnej miękkiej skóry, na wysokich szpilkach. Bez trudu potrafił wyobrazić sobie Sunny w tym stroju. Wyglądałaby w nim doskonale. Ekspedientka uśmiechnęła się, kiedy wszedł do środka. Poznała go, a poza tym Sunny często robiła tu zakupy. - Przykro mi - powiedziała, kiedy zapytał o sukienkę. -Spóźnił się pan. Narzeczona była u nas w ubiegłym tygodniu. Kupiła już tę sukienkę. I kozaki. Ależ rozczarowanie. Mac był pewny, że znalazł idealny prezent, coś, co sprawi jego wybrance prawdziwą przyjemność -a Bóg jeden wiedział, jak bardzo chciał sprawić jej przyjemność. Ekspedientka pokazała mu inne sukienki, swetry, żakiety, nic jednak nie wydało mu się odpowiednie. 28

Ruszył więc w stronę Tiffany'ego, ostatniej deski ratunku dla każdego mężczyzny szukającego prezentu dla kobiety. Stamtąd zawsze można wyjść z pudełeczkiem w odcieniu błękitu tak de- likatnego jak jajko gila, przewiązanym białą wstążeczką. Rozdział 6 Monte Carlo. Boże Narodzenie Była siódma wieczorem. Sunny siedziała w barze luksusowego hotelu, w którym Książę z Bajki przez Internet zarezerwował dla niej pokój. Cieszył się, że mógł jej pomóc, jak powiedział uprzejmie, kiedy żegnali się na lotnisku Charles'a de Gaulle'a. - Paryż nie jest odpowiednim miejscem dla samotnej kobiety w czasie świąt Bożego Narodzenia - dodał i położył jej dłonie na ramionach. Spojrzeli sobie w oczy. - Masz lot za godzinę. Życzę ci szczęścia, Księżniczko. - Pocałował ją delikatnie, w oba policzki, a potem jeszcze raz, mówiąc, że tak całuje tylko wyjątkowych przyjaciół. Sunny patrzyła za nim, jak odchodził w tłum. Górował wzrostem nad innymi i doskonale wyglądał w czarnym eleganckim płaszczu. Tesoro zaskomlała tęsknie, kiedy Książę z Bajki się oddalił - a on musiał to usłyszeć, bo odwrócił głowę, uśmiechnął się i znikł. A Sunny została sama. Znowu. Nie znała nawet jego imienia, nie miała pojęcia, kim był jej wybawca. Nie, „wybawca" to niewłaściwe określenie. Raczej mentor. Teraz już nigdy nie dowie się, jak się nazywa. Pchając przed sobą wózek z bagażem i ciągle popiskującą smutno Tesoro, ruszyła biegiem przez wielkie lotnisko. Zdążyła na samolot w ostatniej chwili. Lot do Nicei trwał krótko, ale kiedy wystartowali z Paryża, rozpętała się śnieżyca. Ostre podmuchy wiatru, uderzające 23

w samolot, przeraziły suczkę, Sunny zresztą też. Zadała sobie pytanie, po co to wszystko zrobiła. Powinna była po prostu zostać w Paryżu, wskoczyć do hotelu, pójść do łóżka i schować się pod kołdrą. Dała Tesoro trochę suchej karmy, którą suczka natychmiast zwymiotowała. Sunny wyczuła dezaprobatę obsługi samolotu i współtowarzyszy podróży. Naprawdę jej ulżyło, kiedy samolot wreszcie wylądował w Nicei, a ona ruszyła taksówką do Grand Hotelu w Monte Carlo. Myśl o miękkim łóżku i normalnym jedzeniu dla Tesoro sprawiła, że cała ta podróż wydała jej się nagle warta zachodu. Poza tym świeciło słońce, a w każdym razie prawie świeciło - słabe bladozłote światło przypominało raczej baśniowy gwiezdny pył. W tej chwili Sunny oddałaby wiele za odrobinę gwiezdnego pyłu. Hotel okazał się wspaniały - w holu ogromna, pachnąca sosną choinka wznosiła się aż pod sufit, oświetlona miękko i stylowo udekorowana. Znajdowały się tam też obite szarym zamszem kanapy i fotele, a także kwiaty w wielkich wazonach. Pokój również był ładny, niezbyt duży, ale na pewno wystarczający dla „jednej osoby", takiej jak ona teraz. Stały w nim łóżko w stylu empire, szara zamszowa sofa, stolik do kawy, biurko i telewizor plazmowy - właśnie pokazywano francuską transmisję z pasterki w Rzymie. W oknach wisiały zasłony ze złotawego jedwabiu, a łazienka, cała w jasnym marmurze, była piękna jak marzenie. Hotel miał też specjalną obsługę dla psów. Sunny na razie nie chciało się jeść. O siódmej wieczorem, po niespokojnej drzemce, poszła do wspaniałego hotelowego baru, udekorowanego bożonarodzeniowymi girlandami i drobnymi migoczącymi lampkami. Przysiadła na wysokim stołku, z Tesoro na kolanach. Siwowłosy barman - odpowiedni dla stonowanego popielatego wnętrza -mieszał właśnie martini. O Boże, jak bardzo Sunny nie znosiła tych świąt! Starała się wyglądać jak najlepiej, lecz biorąc pod uwagę stres i męczącą podróż, nie było to łatwe. Miała na sobie nową 24

czerwoną sukienkę, ale nie potrafiła zmusić się do włożenia kozaczków na wysokich obcasach - zdecydowała się na swoje wygodne uggsy z płaskimi podeszwami. Nie miała już, oczywiście, swojego zaręczynowego pierścionka z różowym brylantem, nie nosiła więc żadnej biżuterii. Długie czarne włosy opadały jej na twarz, ukrywając ją przed wścibskimi spojrzeniami - a może przed samą sobą? Nie wiedziała. Tak czy inaczej, nie musiała się niczym przejmować, bo poza nią w barze nikogo innego nie było. No dobrze, była jeszcze jedna osoba. Kobieta. Także samotna. - Gdzie są wszyscy? - spytała barmana, kiedy podawał jej martini. - Madame, jest Boże Narodzenie. Wszyscy są w domach, ze swoimi rodzinami. Oczywiście. Wszyscy, poza nią. I tamtą kobietą w kącie, która wyglądała tak zwyczajnie, że gdyby nie płomiennorude włosy, można by jej nie zauważyć. Sunny obrzuciła ją szybkim spojrzeniem znad brzegu swojego kieliszka. Włosy były zdecydowanie zbyt jaskrawe, nasuwał się więc wniosek, że zostały umalowane farbą z taniego supermarketu. Kobieta miała na sobie niebieską szmizjerkę na guziki; dolne, odpięte, ukazywały całkiem spory fragment pulchnego uda każdemu, kto akurat przechodziłby obok. Ale oczywiście nikt nie przechodził, więc Sunny uznała, że to bez znaczenia. Niebieską sukienkę uzu- pełniały czarne szpilki i klasyczna czarna torebka z logo Chanel, wyeksponowana na kolanach właścicielki. Na wiszących kolczykach widniał napis „Dior". Kobieta sprawiała wrażenie kogoś, kto usiłuje wyrwać się ze sfery podmiejskiego pospólstwa. Sunny surowo skarciła się w duchu za takie myśli. Po chwili jednak znowu zerknęła na kobietę. Na jej wypukłe czoło opadała grzywka, spod której dwoje małych, drapieżnych niebieskich oczu spoglądało teraz na Sunny. W tej kobiecie była jakaś śmiałość - która sprawiała, że Sunny czuła się nieswojo - a w jej stroju, w wysokich szpilkach i rozpiętej sukience coś otwarcie wyzywającego. 31