Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony227 832
  • Obserwuję249
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 418

Ashdown Isabel - Manipulantka

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Ashdown Isabel - Manipulantka.pdf

Ankiszon EBooki Pojedyńcze pdfy
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 43 osób, 38 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 292 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Prolog CZĘŚĆ PIERWSZA 1. Jess 2. Emily 3. Jess 4. Emily 5. Jess 6. Emily 7. Jess 8. Emily 9. Jess 10. Emily 11. Jess 12. Emily 13. Jess 14. Emily 15. Jess 16. Emily 17. Jess 18. Emily CZĘŚĆ DRUGA 1. Avril 2. Jess 3. Emily 4. Avril

5. Jess 6. Emily 7. Avril 8. Jess 9. Emily 10. Avril 11. Jess 12. Emily 13. Avril 14. Jess 15. Emily 16. Avril 17. Jess 18. Emily 19. Avril 20. Jess 21. Emily 22. Avril 23. Jess 24. Emily Epilog Podziękowania

Tytuł oryginału Little Sister Wydawca Grażyna Woźniak Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Redakcja Anna Landowska Korekta Jadwiga Piller Copyright © Isabel Ashdown, 2017 First published by Trapeze, an imprint oft he Orion Publishing Group, London Copyright © for the Polish translation by Anna Zielińska, 2018 Świat Książki Warszawa 2018 Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Laguna Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-8031-366-8 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com

Dla mojej siostry Bec, z wyrazami miłości

Temu, kto nie dba o prawdę w błahych sprawach, nie można wierzyć w sprawach istotnych. Albert Einstein

Prolog Byłaś ideałem, bez wad. Niewiniątkiem; biło od ciebie słoneczne światło. Nadałaś sens mojemu życiu, z tobą mój świat stał się cieplejszym miejscem. Dopóki tego nie zepsułam. ● W domu cisza; przez jakiś czas byłyśmy same, tylko ja i ty. Nikt i nic nie zakłócało nam spokoju. Byłaś dla mnie kimś wyjątkowym i od chwili, kiedy po raz pierwszy wzięłam cię na ręce, wiedziałam, że łączy nas szczególna więź – niemożliwa do opisania w prostych słowach i niezniszczalna. Wszyscy uważali, że cię rozpieszczam, że zamiast kupować ci te wszystkie drobne prezenty, powinnam więcej pieniędzy wydawać na siebie, ale oni nie rozumieli, że dla mnie liczyło się tylko twoje szczęście i bezpieczeństwo. Tamtego wieczoru całe wieki tkwiłam w salonie, patrząc gdzieś poza sylwetki poruszające się na ekranie telewizora z wyciszoną fonią. Tak bardzo chciałam obudzić cię na chwilę, nasycić oczy twoją miłością, poczuć kojące bicie twojego serduszka na mojej piersi. – Postaraj się jej nie zbudzić – pouczył mnie James, gdy kilka godzin wcześniej ubrani w wieczorowe stroje wychodzili na przyjęcie; wytworna para. – Zajrzyj do niej od czasu do czasu, ale nie wyjmuj jej z łóżeczka, jeśli się obudzi. Zostaw ją w spokoju, po kilku minutach z powrotem zaśnie. Widziałam, jak ona, zapinając przy drzwiach elegancki beżowy płaszcz, szepnęła mu coś na ucho, a wtedy on się cofnął i położył na ławie bombonierkę. – Bonus dla opiekunki – skomentował, przesuwając pudełko w moją

stronę, potem obejrzał się jeszcze w lustrze nad kominkiem, szybkim krokiem wyszedł z pokoju i zniknął w czerni nocy za frontowymi drzwiami. W pewnej chwili ogarnęło mnie dziwnie wrażenie, że chyba musiało już minąć wiele godzin, jednak nie do końca w to wierzyłam, bo zdarza mi się tracić poczucie czasu. Według zegara minęła pierwsza, czy on na pewno dobrze chodził? Chyba niemożliwe, abym przesiedziała samotnie tyle czasu? Zdawało mi się, że słyszę twój płacz. Pamiętałam, co mówił twój tata, wiedziałam, że nie wolno mi do ciebie wchodzić, ale nie potrafiłam się powstrzymać i pobiegłam wyjąć cię z łóżeczka. Bardzo się ucieszyłaś na mój widok, machałaś pulchnymi rączkami, jakbyś chwytała w nie powietrze. Wyjęłam cię z łóżeczka, przeniosłam do kuchni i posadziłam w wysokim krzesełku, żebyś mogła mnie widzieć, gdy będę podgrzewać ci mleko. Na stolik przy krzesełku wysypałam garść słonych paluszków. Machałaś nimi, gaworząc, a mnie ze szczęścia kręciło się w głowie. Sama też zgłodniałam i czekając, aż twoje mleko się zagrzeje, zrobiłam sobie kanapkę. Pokroiłam resztkę indyczej piersi z bożonarodzeniowego obiadu i starannie ułożyłam plasterki na kromce kruszącego się, ekologicznego chleba, przy którym tak upierał się James. Nieraz się zastanawiałam, czy on tak bardzo podobałby się kobietom, gdyby wiedziały, jaki potrafi być uciążliwy. Natychmiast odechciało mi się jeść. Cisnęłam kanapkę do psiej miski. Kromki się rozpadły i wyleciały z miski, przywierając do wypolerowanej podłogi. Wzdrygnęłam się, bo nagle światło pod sufitem rozbłysło jaskrawo. Tłumiąc gniew, chwyciłam za twoją butelkę, przy okazji rozchlapując mleko. Zdenerwowana, rzuciłam się do kontaktu i zaczęłam nim pstrykać, a wtedy przypadkiem zawadziłam ręką o blat. Deska do krojenia i nóż z łoskotem potoczyły się do zlewu. Usłyszałam w ciemnościach twój płacz i zrobiło mi się przykro, strasznie przykro. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam twojego ramionka, żebyś wiedziała, że jestem przy tobie. Z szalejącym pulsem nasłuchiwałam, czy oni przypadkiem nie wracają, bo zupełnie straciłam poczucie czasu. W każdej chwili mogli się zjawić i nakrzyczeć na mnie, że niepotrzebnie cię obudziłam, ale to wiatr szumiał na podjeździe za oknami. Oni nie zrozumieliby, że tylko

chciałam ciebie potrzymać. Roztrzęsiona stałam przy twoim krzesełku i w półmroku widziałam białka twoich oczu, gdy mrugając, wpatrywałaś się we mnie. Podziwiałam twoje porcelanowo gładkie paluszki z dołeczkami i pulchne policzki. Gdy już miałam wyjąć cię z krzesełka, zachrzęściły opony na żwirze. Snop światła z reflektorów prześliznął się po kuchni i wtedy zobaczyłam, że masz zamknięte oczka i krew na śpioszkach – świeżą krew, jasną i wilgotną. Krzyknęłam przeraźliwie i chwiejąc się na nogach, rzuciłam się ciebie ratować. Ale nie mogłam cię ocalić, prawda? ● Znowu otworzyła się tamta ciemna czeluść i pochłaniając mnie, przygniotła swoim ciężarem i pozbawiła oddechu.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1. Jess Widzę Emily w drugim końcu pokoju, jej sylwetkę wydobywa z półmroku mdła poświata z latarni za oknem. Ktoś stoi przy niej z troskliwie przechyloną głową i dłonią na jej ramieniu. Nawet przez mgłę mojego zaćmionego umysłu domyślam się, że ona płacze. Poznaję to po sposobie, w jaki pierś siostry podnosi się i opada w rytm rwącego się oddechu. Ten ledwo dostrzegalny ruch zapamiętałam z dzieciństwa. Miała zwyczaj zamykać się w sobie, tłumić emocje, dusić je w środku. Widzę teraz, jak cztero- czy pięcioletnia odrzuca swoją czerwoną hulajnogę i koniecznie chce moją, fioletową. Patrzyłam zagubiona, jak odwraca się ode mnie, staje przy niskim ogrodzeniu ogrodu i zawzięcie milcząc, oddycha płytko, walcząc ze złością. Jest jak wulkan, mawiał tata. Tylko patrzeć, kiedy wybuchnie. Ratownik medyczny każe mi się nie ruszać, a ja jestem taka znużona, że wcale nie protestuję. Zamykam oczy i odpływam, czekam, aż powiedzą, co mam robić. Kołyszę się, stoję sama na pokładzie promu, pierwszy raz widzę tę wyspę, morze połyskuje złotawo, na wodzie unoszą się radośnie żółte boje i podrygują jachty. Gęsto zalesiony ląd i kamieniste plaże nabierają ostrości, pocztówkowo idylliczne tło dla luksusowych willi i urokliwych wiejskich domów. Za moimi plecami szlak spienionej wody wzburzonej przez prom, a w oddali ponure napoleońskie fortyfikacje. Skąd, zastanawiam się, te dziwne, meandrujące myśli? Czuję pod sobą coś twardego, apatycznie poruszające się palce rozpoznają chropowate fugi kuchennej posadzki. Jestem pijana – śnię – a może umieram? Mam wrażenie, że patrzę na wszystko spod wody, a jednocześnie wyraźnie odbieram wszystkie bodźce. To mnie przeraża. Czuję ucisk czyjejś dłoni na nadgarstku, dotyk palców unoszących powieki, jaskrawe światło atakujące siatkówkę. Łapczywie chwytam powietrze i nagle

porażająca świadomość przedziera się na powierzchnię: pamiętam. ● – Lekarz jest w drodze – informuje policjantka w cywilnym ubraniu, podsuwając mi szklankę z wodą, i daje znak, że mam z nią przejść do salonu. Posadzono mnie na krześle w łukowym wejściu do otwartej kuchni. Z kocem zarzuconym na ramiona wpatruję się w jadalnię, gdzie James i Emily odpowiadają na pytania, zerkając na mnie od czasu do czasu ze zgnębionym wyrazem twarzy. – Na pewno nie chcesz kawy czy herbaty? Kręcę głową, niemal boję się usłyszeć swój głos, kiedy rozumem usiłuję ogarnąć sytuację. Daisy zniknęła. Zniknęła? Chcę poczuć coś więcej, ale nie mogę, bo po upadku moje zmysły są przytępione, a myśli i emocje suną w zwolnionym tempie. Niemożliwe, aby w jednej chwili życie zmieniło się tak gwałtownie, tak radykalnie. Mój umysł w żółwim tempie odtwarza to, co zostało w pamięci i rozpaczliwie stara się wypełnić luki. Modlę się do Boga, aby w tym, co się stało, nie było mojej winy i żeby nie okazało się, że nie zrobiłam czegoś, co mogłam zrobić, aby temu zapobiec. Kiedy z policjantką opuszczamy jasno oświetloną kuchnię i przechodzimy przez jadalnię, oglądam się za Emily i Jamesem. Teraz siedzą przy stole z dwoma mundurowymi, zdjęcie Daisy leży między nimi. Ciemne włosy Emily, uczesane wczoraj przed wyjściem w starannie wymodelowany bob, straciły połysk. Moja siostra wydaje się taka drobna przy Jamesie, który ma posturę wyrośniętego, barczystego chłopaka. Jego nagle poszarzała twarz uderzająco kontrastuje z nastroszonymi po młodzieżowemu włosami. – Co teraz? – zwraca się do siedzącego naprzeciw policjanta. W ochrypłym głosie słychać lekkie ponaglenie. – Co robimy? Ciężko patrzeć na cierpienie malujące się na ich twarzach. Pod jasnymi lampami w jadalni wydają się pozbawione życia, wręcz przezroczyste. Emily na pewno wie, że tu jestem, ale nie podnosi wzroku, nie szuka moich oczu.

Stoimy w salonie, otwarte drzwi dzielą mnie od załamanej siostry. – Wygląda na to, że nie ma pani poważniejszych urazów – mówi policjantka i patrzy na mnie wyczekująco. Wskazuje mi kanapę. Siadam. – Słucham? Pokazuje na moją zakrwawioną koszulę i jednocześnie sięga po notatnik. – Według mnie to wygląda na krwotok z nosa, ale oczywiście dokładnie panią obejrzymy. A więc nazywam się Jacobs, jestem komisarzem – mówi powoli. Już wcześniej się przedstawiła, chyba nie jest pewna, czy to do mnie dotarło. Zdaje się, nie zawsze tak od razu przysyłają policjantów z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Ale co ja o tym wiem? Nie mam pojęcia, co jest normalne, albo kto i w jakiej kolejności zjawił się tutaj w nocy. Pogubiłam się w czasie. Zerkam poza policjantkę, na otwarte drzwi do jadalni, które akurat przecina kolejny policjant. Mnóstwo ludzi kręci się po domu. Czy oni wszyscy przyjechali, kiedy leżałam na podłodze w kuchni? A może nie zauważyłam, jak wchodzili, gdy siedząc na twardym krześle, próbowałam zebrać myśli? – Pani Jessico? – powtarza komisarz, a ja się mobilizuję, muszę jak najszybciej oprzytomnieć. Ona jest starsza ode mnie, może dobiegać pięćdziesiątki. Krótko obcięte, siwe włosy ma założone za uszy. Od razu widać, że nie należy do próżnych kobiet, ale dzięki ciemnym, bystro patrzącym oczom jest na swój sposób atrakcyjna. W tych oczach tlą się żywe iskierki. Wpatruje się we mnie, jakby mnie chciała przejrzeć na wylot. – Usłyszała pani albo zauważyła coś niepokojącego? – przechodzi do zadawania pytań. Czy drzwi od ogrodu były zamknięte? Na pewno? Jak wyglądają pani stosunki z siostrą? A ze szwagrem? Kiedy po raz ostatni widziała pani pasierbicę siostry, Chloe? Ile ona ma lat? Piętnaście? O której wyszła z domu? Kiedy po raz ostatni zajrzała pani do Daisy? O której ostatni raz ją pani widziała? Bardzo się staram odpowiadać na wszystkie pytania, a jednocześnie jestem pewna, że w jej oczach wyglądam na winną w jakimś stopniu tego, co się stało, bo nie ogarniam wszystkich szczegółów, i sama,

mimo odrętwienia, widzę, że luki w mojej pamięci dziwnie się rozkładają. – Czyli nic pani nie pamięta od mniej więcej siódmej wieczorem do powrotu siostry i szwagra o drugiej nad ranem? Rozmawiała pani z kimś przez telefon? A może oglądała telewizję? Spoglądam na telewizor, przymykam powieki i widzę jakiś obraz, zaledwie cień wspomnienia. – Leciało coś ze smokiem – mówię. Kiedy otwieram oczy, ona patrzy na mnie, jakby mi nie wierzyła, albo uważała mnie za niepoczytalną. – Chyba film – brnę dalej. – Animowany. Ale ja go nie oglądałam. Po prostu telewizor był włączony. Pamiętam, jak pomyślałam, że chętnie bym coś zjadła. Możliwe, że poszłam zrobić kanapkę. Jacobs ze ściągniętymi brwiami zapisuje coś w notesie. – Z czym była ta kanapka? Zastanawiam się chwilę. Nie mam pojęcia. Powiedziałam tak, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby przestała patrzeć na mnie w taki sposób. Cholera. Czemu ja to robię? Po co się pogrążam? – Z indykiem? – odpowiadam niepewnie. Jacobs robi kolejną notatkę, wstaje i wraca przez jadalnię do kuchni, a ja drepczę za nią, żałując, że nie umiem się zmniejszyć i czmychnąć w szparę w podłodze. Niepewnie przystaję w wejściu, kiedy ona obchodzi kuchnię, przypatruje się brudnym naczyniom w zlewie, otwiera lodówkę i sprawdza zawartość. Z fotografii na ścianie obok patrzy na mnie Chloe – nie ta zabawna, długonoga dziewczyna, lecz mała Chloe sprzed lat. Wtedy jej nie znałam. Oczy pozostały takie same – intensywnie błękitne jak u jej ojca. Na zdjęciu jest bez makijażu, nie ma czarnych kresek i warstwy cieni, jak ta dobrze mi znana nastolatka. Serce mnie boli na myśl o tym, co ją spotka, o luce, która pojawi się w jej świecie. Ona uwielbia malutką siostrzyczkę, kocha te powroty do własnego dzieciństwa, gdy bawi się z Daisy na rozesłanym na podłodze kocyku. Ustawia drewniane klocki jeden na drugim, do czasu gdy mała nie potrafi już dłużej wytrzymać i pulchną łapką burzy wieżę. – Daisy, ty głupku! – woła wtedy Chloe, udając zaskoczenie. Emily tego nie znosi. – Chloe, nie nazywaj jej głupkiem. To okropne! – Ja się

wtedy odwracam z dłonią przyciśniętą do ust, a Chloe pochwytując mój wzrok, posyła mi porozumiewawczy śmiech, bierze siostrzyczkę na ręce i pozwala jej ciągnąć się za długie, pofarbowane na rudo włosy miękkimi, chwytliwymi rączkami. Ubóstwiam te dziewczynki. Emily i James są nadal przesłuchiwani przy stole w jadalni. – Przepraszam, że przeszkadzam… – Komisarz Jacobs pochyla się nad nimi. – Pani King, czy po Bożym Narodzeniu została jakaś reszta mięsa z indyka? Emily wygląda na zmieszaną, a nawet urażoną. Kręci głową. – Wyrzuciliśmy wszystko kilka dni temu. – Dziękuję – odpowiada policjantka i ruchem głowy nakazuje mi wrócić z nią do salonu. – W takim razie… – zaczyna cichym, kontrolowanym głosem, kiedy już siedzimy. Opiera łokcie na kolanach i pochyla się ku mnie, tak że słyszę i widzę każde słowo padające z jej wąskich ust. – Zacznijmy od początku. Tym razem, jeżeli pani czegoś nie wie, to odpowiada: nie wiem. Rozumiemy się? Zaginęło roczne dziecko, mówię to cicho ze względu na pani siostrę – w przypadku porwań dzieci liczy się czas. Mała jeszcze nie umie chodzić, wiemy więc, że nie mogła sama wywędrować z domu. Została z niego zabrana. – Milknie, wpatrując się we mnie z uwagą, jakby sprawdzała, czy dociera do mnie powaga sytuacji. – Wszystko, co pani powie, zostanie sprawdzone, i oszczędzimy sobie mnóstwo roboty, jeżeli powstrzyma się pani od konfabulacji, gdy czegoś nie jest pewna. Czy to jest jasne? – Przepraszam – bąkam. Mój głos brzmi żałośnie. – Ja… ja spanikowałam. Staram się sobie wszystko przypomnieć. Naprawdę. Musiałam stracić przytomność. Mam coś z sercem, lekarze nazywają to „epizodami”, od lat nic takiego mi się nie przydarzyło, myślałam, że już z tym koniec, ale to spada na mnie jak grom z jasnego nieba, potem mam luki w pamięci, a mój umysł przypomina błoto. Bałam się, że jeżeli nie będę nic mówić, pomyślicie, że coś ukrywam, a Daisy – Boże drogi, Daisy… Dopiero teraz to do mnie dociera. Moja siostrzenica zniknęła. Zniknęła słodka, rozkoszna Daisy.

2. Emily Nie spodziewała się jej na pogrzebie. Po tych wszystkich latach pamięć o Jess przybladła do sepii jak odległe wspomnienie czy dawno oglądany film, gdzie obraz jest mglisty i niekompletny. Nieprawda, że Emily nigdy o niej nie myślała; wiedziała, że siostra jest gdzieś na świecie – ale przynajmniej od ostatnich szesnastu lat to nie był ich wspólny świat. Dlatego kompletnie zaskoczyło ją tamto uczucie dojmującej tęsknoty na widok niemożliwej do pomylenia postaci siedzącej samotnie na skraju pierwszej ławki. Przyglądała jej się w wejściu do kościoła. Chyba w ogóle się nie zmieniła. Ostre, pionowe światło z witrażowych okien wydobywało zarys jej szczuplej sylwetki. Wszędzie by ją rozpoznała; rozjaśnione słońcem, rozpuszczone, wijące się włosy, drobne ramiona widoczne nawet pod tym ciężkim płaszczem o męskim kroju. Jak to jest, gdy przyjeżdża się w rodzinne strony po tylu latach? Emily dziwnie czuje się tutaj podczas dorocznych wizyt, ale powrót po niemal dwudziestoletniej nieobecności? To musi przypominać pobyt pośród duchów. Instynktownie zbliżyła się do Jamesa i biorąc go pod ramię, lustrowała rzędy ławek w małym kościele. Stremowana Chloe szła za nimi i wyraźnie trzęsąc się z zimna w wychłodzonej kamiennej budowli, naciągała mankiety kurtki na zaciśnięte pięści. Emily szukała znajomych twarzy pośród przyjaciół i sąsiadów matki. Na moment jej wzrok zawisł na siedzącej w odległym końcu Sammie Evans, dawnej koleżance ze szkoły. Oprócz niej nikogo więcej nie kojarzyła. Tymczasem wiele osób musiało ją rozpoznawać, bo witano ją skinieniem głowy i uśmiechano się współczująco, gdy w milczeniu szła nawą z Jamesem i Chloe do ławki najbliżej ołtarza, przeznaczonej dla rodziny, dla nich. To Emily, myśleli. Emily ze swoim wdowcem i ich dzieckiem. A ta nastolatka to pasierbica, którą matka osierociła

w niemowlęctwie. Jakie to smutne. Jak ta Emily świetnie się urządziła. Bo wiesz, on ma prywatny biznes. O, tak; wszyscy wiedzą, kim oni są; jej matka z dumą dzieliła się każdą najdrobniejszą wiadomością o nich podczas niedzielnych spotkań przy herbacie i ciastkach w salce przy kościele; te opowieści służyły za mizerny substytut zbyt rzadko przez nich składanych wizyt. Kiedy ci wszyscy ludzie tak się posunęli w latach, zastanawiała się Emily, patrząc na morze siwych włosów i żałobnej szarości. Żadna z tych twarzy nie przypominała swojej młodszej wersji z czasów jej dzieciństwa. Czy tak to już jest, czy tak samo będzie z nami? Daisy zaczęła się wiercić na rękach u Jamesa, który wysunął ramię spod dłoni Emily, żeby ją uspokoić i posadzić w innej pozycji. Nawet to maleństwo zachowywało się cicho, jakby rozumiało powagę uroczystości pogrzebowej i godny charakter Domu Bożego. Tak właśnie mówili tata i mama: Dom Boży, a Emily i jej siostra walczyły z ironicznymi uśmieszkami, starając się nie przewracać oczami oraz unikać wszelkich innych zachowań często demonstrowanych przez nastolatki odkochujące się w religii. Mama nigdy nie pogodziła się z myślą, że żadna z córek nie wytrwała w katolickiej wierze, a tatę, choć tego nie komentował, też smucił ich brak u jego boku podczas niedzielnych mszy. Oczywiście Jess zniknęła z domu na długo przedtem, zanim Emily się odważyła do końca zbuntować. Powoli i ona, i rodzice nauczyli się omijać temat religii i przemilczać towarzyszące mu rozczarowanie. Kiedy Daisy wyciągnęła do niej rączki, Emily zrobiło się przykro, że w ostatnim półroczu nie przyjechała z nią do swojej matki. Po raz ostatni przywiozła ją do niej, gdy córeczka miała trzy, a może cztery miesiące. Mama prawdopodobnie by jej teraz nie poznała; niemowlęcy ciemny meszek zastąpiły miękkie złote loczki. Dzieci tak szybko się zmieniają w pierwszym roku życia. Ludzie zawsze powtarzają: Cieszcie się tym czasem, bo dzieciaki dorastają i zanim się obejrzycie, wyfruną z domu. Kiedy mama ostatni raz ją widziała, Daisy potrafiła jedynie przewrócić się z brzuszka na plecki, a teraz ma już swój własny świat: ulubione zabawki i kreskówki w telewizji, faworyzowane osoby i zabawne nawyki. W zeszłym tygodniu pękali ze śmiechu, kiedy nakryli ją na próbie wciągnięcia przez klapkę dla

kotów zabawki porzuconej na dworze. Mamę zachwyciłaby ta historia. Emily naszła myśl, że o wielu sprawach nigdy ze sobą nie rozmawiały. O zniknięciu Jess. O postępowaniu taty. O swoim desperackim pragnieniu wyrwania się z domu. Czy powinna mieć do siebie pretensje? Że bezpowrotnie straciła okazję, aby lepiej poznać matkę i może bardziej ją pokochać? Kto wie, czy teraz poczucia winy nie obudziła w niej szczególna atmosfera kościoła. A może widok Jess, siedzącej samotnie, bez rodziny, bez przyjaciół. Och, naturalnie, myślała, my, katolicy, jesteśmy niezrównani, jeżeli chodzi o wstyd, strach przed karą, wyrzuty sumienia. Nie należała do osób nękanych takimi obawami, a jednak, kiedy podeszła bliżej do katafalku, zastanowiło ją, czy Bóg widział, jak żachnęła się zdegustowana prośbą matki, zagorzałej katoliczki, o tradycyjny pochówek. Ona podczas spisywania wspólnego testamentu z Jamesem zastrzegła, że oboje mają zostać skremowani (łącznie z rozsypaniem prochów ze wzgórza, konsekwentnie doprowadzając sprawę do końca). Ciekawe, jakie Bóg ma zdanie na ten temat albo co On myśli o braniu tabletek antykoncepcyjnych i prawie kobiet do świadomego macierzyństwa. Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłam, ostatni raz byłam u spowiedzi dwadzieścia jeden lat temu i złamałam wszystkie zasady. Zaczynała się martwić, co pomyślą żałobnicy, kiedy nie przystąpi do Komunii. Czuła, jak w miarę zbliżania się do trumny oddech, który uwiązł jej w piersi, z coraz większą siłą naciskał na żebra. Powoli, bezgłośnie wypuściła powietrze z płuc. Kiedy znaleźli się na wysokości pierwszej ławki, Jess odwróciła się i spojrzała na nią, jakby cały czas była świadoma jej obecności i wyczuwała jej niepokój. Przywitała ją nieśmiałym uśmiechem, a Emily, siadając obok niej, instynktownie wzięła ją za rękę. Tak łatwo odnalazły się z powrotem, wkroczyły wzajemnie w swoje życie: wystarczyła chwila zwykłego zrozumienia, moment łączącego je smutku. ● A teraz, trzy miesiące później, znalazły się w sytuacji, która

przypomina scenę z jakiejś potwornej równoległej rzeczywistości. Grupki ludzi wokół domu w miękkim świetle wschodzącego słońca, zebrane jak w studium do obrazu; zrozpaczeni rodzice pochyleni nad stołem w jadalni z policjantami po bokach; w łukowym wejściu do kuchni intruzi z aparatami fotograficznymi skierowanymi na blat wyspy i zakrwawioną podłogę; oszołomiona siostra z kocem zarzuconym na ramiona w wejściu do salonu. Emily, zanim odpowie na pytanie policjanta, zerka na Jamesa i mówi dokładnie to samo, co wcześniej on. – Do domu wróciliśmy razem. Około drugiej. I wtedy znaleźliśmy Jess na podłodze. Czuje na sobie wzrok siostry; nieme błaganie, aby spojrzała na nią, podtrzymała ją na duchu. Nie zrobi tego, nie przełamie się. Uporczywie wpatruje się w ciemny wzór słojów na blacie, do momentu gdy z sąsiedniego pokoju usłyszy słaby głos Jess i odpowiedzi na pytania policjantki udzielane dziwnie beznamiętnym tonem. Dokładnie w tej chwili dociera do niej, że może winić wyłącznie siebie. To ona przyjęła Jess z powrotem do rodziny, pomimo tego, co wydarzyło się wcześniej. Zaufała jej. Wybaczyła.

3. Jess Siedzę w pokoju przesłuchań na posterunku policji w Newport i cały czas się zastanawiam, czy jestem podejrzana. Czy zostałam aresztowana? Policjantka zapewnia mnie, że nie, a przywieźli mnie tutaj, bo ze względu na szacunek dla uczuć Emily i Jamesa łatwiej prowadzić przesłuchanie w komisariacie. A jednak zabrali moje ubranie do badania, pobrali materiał biologiczny spod paznokci i wzięli odciski palców. – Taka sama procedura będzie obowiązywać pana Jamesa i panią Emily – uspokaja mnie komisarz Jacobs. Prawie nie odstępuje mnie od wyjazdu z domu. Towarzyszyła mi podczas formalności w dyżurce w komisariacie, gdzie mają dzisiaj pełne ręce roboty z podpitymi awanturnikami po sylwestrowej nocy. Poinformowała, że to ona będzie dowodzić tym śledztwem. Śledztwem. – Ich ubrania też zabierzecie? – pytam. – No, nie. Na ich rzeczach nie było krwi. To standardowa procedura. Musimy sprawdzić, czy to pani krew, czy Daisy, czy może kogoś trzeciego. Robi mi się słabo za każdym razem, kiedy wymawia jej imię, gdy pojawia się niewypowiedziana sugestia, że ona może być ranna, albo jeszcze gorzej… Jakiś policjant wchodzi do pokoju i stawia przede mną papierowy kubek z kawą. Upijam łyk i się krzywię; gorzka. Nie przywiązuję większej wagi do jego obecności, skupiam się na komisarz Jacobs. To ją muszę przekonać. Policjant siada obok przełożonej i manipuluje przy dyktafonie, a ona w tym czasie otwiera notes, zapisuje datę i notuje coś, czego nie mogę odczytać z miejsca po drugiej stronie biurka. Przesłuchanie zaczyna się od nowa, padają te same pytania,

a ja za radą Jacobs zastanawiam się przed każdą odpowiedzią, usiłuję odtworzyć, co się działo. Ale trudno mi z tymi wszystkimi lukami w pamięci. – O której pan James i pani Emily wyszli na przyjęcie? – pyta Jacobs, płynnie powracając do początku. Nie potrafię niczego wyczytać z wyrazu jej twarzy, w surowych rysach nie znajduję podpowiedzi, co naprawdę o mnie myśli, co według niej się stało. – Krótko po siódmej – odpowiadam. – Wie pani, gdzie odbywała się ta zabawa? Patrzę na nią tępo. – Nie. Znaczy wiem, że u Marcusa i Jane, ale nie bardzo się orientuję, gdzie jest ich dom na wyspie. Chyba w okolicy Shanklin? Fairbrotherowie. Tak się nazywają. Robi notatki, mimo że wszystko się nagrywa, bo palą się światełka na dyktafonie. – Skąd pani siostra i James znają Marcusa i Jane Fairbrotherów? – On jest długoletnim znajomym Jamesa. I są wspólnikami – zdaje się, parę lat temu połączyli dwie firmy informatyczne. O szczegóły trzeba by wypytać Jamesa. – A więc twierdzi pani, że oni wyszli na przyjęcie o siódmej. Skąd taka pewność? Wyraźnie sprawdza, na ile wiarygodne są moje informację, bo zadaje mnóstwo podobnych pytań. – Musiała dochodzić siódma – wiem, bo Emily powtarzała, że czas na nich, a Daisy jeszcze nie spała. Byłam w kuchni, James nałożył płaszcz i zamknął na klucz drzwi do ogrodu. Emily stała u stóp schodów i narzekała, że Daisy ciągle gaworzy w swoim łóżeczku. Powiedziałam im, żeby spokojnie jechali, że sobie poradzę. Jacobs ruchem głowy zachęca mnie, abym mówiła dalej. – Zajmuję się nią od października, nieraz ją usypiałam. – Trzy miesiące. To wtedy zamieszkała pani u siostry? – Tak. Emily niedawno wróciła do pracy. Jest asystentką nauczyciela, pomaga w prowadzeniu lekcji w szkole podstawowej. Przeprowadziła rozmowy z mnóstwem niań i opiekunek, ale żadna

nie przypadła jej do gustu. Zaproponowała mi, abym pilnowała Daisy, a ja z radością się zgodziłam. – Jest pani wykwalifikowaną opiekunką? Żołądek podchodzi mi do gardła po tym pytaniu; na pewno muszą mnie podejrzewać, skoro zadają takie pytania. – Nie mam kwalifikacji jako takich. Ale podczas moich podróży pracowałam trochę jako niania, no i jestem ciocią Daisy, więc, jak sądzę, Emily uznała, że może mi zaufać. – Ten kawałek o niańczeniu dzieci za granicą to kłamstwo i czuję, jak płoną mi policzki ze strachu, że mnie przejrzą. Nagle wydaje mi się, że tamta bujda, którą wcisnęłam Emily, ma ogromne znaczenie, lecz oczywiście teraz, po trzech miesiącach, jest za późno na sprostowania. Co pomyślałaby moja siostra? – Twierdzi pani, że Emily nie mogła znaleźć odpowiedniej opiekunki – dlaczego? – Co ma pani na myśli? – Co jej w tych kobietach nie odpowiadało? – Oj, nie wiem – ona ma bardzo wysokie wymagania, jeśli chodzi o żywienie, opiekę, o takie sprawy, i chyba niektóre z tych kobiet uznały, że nie sprostają jej oczekiwaniom, a inne zwyczajnie nie przypadły Emily do gustu. Osoba, która ma się zajmować naszym dzieckiem, musi nam odpowiadać, prawda? Trzeba takiego kogoś darzyć zaufaniem. Komisarz Jacobs kiwa potakująco. – Czy pani miała, ma własne dzieci? Zaprzeczam ruchem głowy, z trudem podnosząc na nią wzrok. Nie podoba mi się charakter tych wszystkich pytań. – A Chloe, pasierbica Emily? Ile ona ma lat, piętnaście? Jak rozumiem, spędziła noc poza domem. Jak wam się układa? – Chloe? Wspaniała dziewczyna. Bardzo ją lubię. I doskonale się dogadujemy. Policjantka zagląda do notatek. – Z tego, co widzę, matka Chloe zmarła, kiedy ona była bardzo mała, a Emily i James zeszli się jakiś rok po jej śmierci? – Tak. Miała chyba dwa, a może trzy lata.

– Czy Chloe ma dobry kontakt z pani siostrą – swoją macochą? Czy w tym pytaniu kryje się jakiś podstęp? – Tak – odpowiadam, lecz ona dostrzega moje wahanie. Czuję się tak, jakbym zdradziła Emily. Jestem strasznie wyczerpana, widzę, że robię niekorzystne wrażenie i nawet gdy mówię prawdę, mój głos zdaje się temu przeczyć. Jak powinnam się zachowywać? Jak mam swobodnie trzymać dłonie na stole, patrzeć prosto w oczy, wypowiadać się zdecydowanie, kiedy cały czas czuję, że oni w tym, co mówię, doszukują się oznak zdenerwowania i krętactw. Ogarnia mnie rezygnacja i w efekcie nie mogę sobie przypomnieć ostatniego pytania. – Emily i Chloe? – ponagla mnie Jacobs, unosząc przy tym brwi. – Jak w normalnej rodzinie, czasem się zgadzają, czasem się pokłócą. W wieku Chloe podobnie się zachowywałam. Jest nastolatką. Wiadomo, jak to jest! – A między panią a Chloe układy są dobre? – Tak, naturalnie, ale ja nie jestem jej mamą, prawda? Mnie jest łatwiej. Wymyślam dla niej różne zajęcia w weekendy, żeby Emily miała więcej czasu dla Daisy. Siostra jest zmęczona; trudno godzić pracę z opieką nad małym dzieckiem. – Jak ona się zachowuje, gdy jest zmęczona? Złości się? – Nie! Widzę niedowierzanie na jej twarzy. – Nigdy? Mam ochotę krzyczeć. To łapanie mnie za słowa. – No, oczywiście, czasem zdarza jej się stracić cierpliwość – odpowiadam, nie ukrywając irytacji. – Nie jest robotem! Ale nie przy Daisy, jeśli to pani sugeruje. Ona jest takim słodkim maleństwem. Z jakiego powodu Emily miałaby na nią krzyczeć? Rany boskie, przecież to małe dziecko. Emily czasami złości się na Jamesa czy na Chloe, nawet na mnie, ale nigdy na Daisy. Padają kolejne pytania. – A co Chloe myśli o Daisy? Czy możliwe, aby czuła się zaniedbywana? W odpowiedzi parskam śmiechem. Poznaję po ich minach, że nie podoba im się moja reakcja.

– Nie. Jeżeli sądzicie, że Chloe ma z tym coś wspólnego… – Nie mogę uwierzyć, że w ogóle coś takiego sugerują. – Chloe kocha małą siostrzyczkę! Poza tym ubiegłą noc spędziła u koleżanki. Nie było jej w domu. Została u Beth. Policjantka zapisuje parę linijek. – W takim razie – mówi – wróćmy do zeszłej nocy. Czy po wyjściu Emily i Jamesa zaglądała pani do Daisy? Zanim odpowiem, w skupieniu przebiegam w myślach niewyróżniający się niczym szczególnym wieczór. – Tak. Pamiętam, że Daisy po ich wyjściu jeszcze jakiś czas gaworzyła – miałam w salonie elektroniczną nianię – a mniej więcej po półgodzinie gaworzenie zmieniło się w płacz, wiedziałam więc, że się nie uspokoi, jeśli do niej nie pójdę. W pokoju od razu poczułam, że trzeba jej zmienić pieluszkę. Musiałam też ją wykąpać, bo cała się wybrudziła, zmieniłam prześcieradło, przebrałam ją w świeże śpioszki i potrzymałam na kolanach jakieś pięć, może dziesięć minut, dopóki nie zasnęła. Wtedy położyłam ją do łóżeczka i zeszłam na dół. – Czy ktoś mógł wejść do domu, kiedy pani była na piętrze? – Niee – odpowiadam ostrożnie i milknę, rozważając taką możliwość. – Nie. Sądzę, że bym się zorientowała. Kiedy zeszłam na parter, zdecydowanie nie usłyszałam ani nie zauważyłam niczego, co by mnie zaniepokoiło. Gdyby ktoś wszedł, musiałby gdzieś odczekać te cztery czy więcej godzin, aby zabrać Daisy, prawda? A jeżeli przez ten cały czas jednak ktoś był ze mną w domu, myślę teraz. Obserwował, nasłuchiwał, czekał na odpowiedni moment? – Co robiła pani po zejściu na dół? – Nic, mówiłam już, telewizor był włączony, ale właściwie nie wiem, co leciało. Przerzuciłam parę czasopism, chyba się zdrzemnęłam. Zjadłam kilka czekoladek. – Policjanci wpatrują się we mnie, czekają na więcej. Nie wiem, co chcą usłyszeć; co powinnam powiedzieć. – Bombonierka Quality Street, zdaje się. – Piła pani coś? Myślę o butelce prosecco, którą James otworzył w kuchni przed wyjściem. Ukradkiem nalał mi kieliszek, kiedy Emily uruchamiała