Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony236 603
  • Obserwuję255
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań150 293

Brian_Kate_-_Reed_Brennan_02_-_Impreza_zamknieta

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :5.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Brian_Kate_-_Reed_Brennan_02_-_Impreza_zamknieta.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Brian Kate Reed Brennan
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 146 stron)

KATE BRIAN IMPREZA ZAMKNIĘTA Tytuł oryginału Invitation Only

WHITTAKER Noc była zimna. Zimna i ciemna, bez gwiazd, bez księŜyca, z wiatrem, który porywał z drzew tumany liści, wciąŜ mokrych po przedpołudniowej mŜawce. W zetknięciu ze skórą były oślizłe i obrzydliwe, kiedy więc następny podmuch zaświstał nad wzgórzami, wszyscy poszukaliśmy osłony. Zaczynałam mieć dreszcze. - Au! Przykleiło mi się jakieś świństwo! - wrzasnęła Taylor Bell, wciskając głowę w ramiona. W jednej ręce trzymała butelkę wódki, z której popijała juŜ od godziny, a drugą nerwowo klepała się po plecach. DuŜy Ŝółty liść klonu przywarł do jej karku, mierzwiąc jasne loki, które wymknęły jej się z końskiego ogona, - Weźcie to! Taylor na ogół nie zdradzała szczególnego upodobania do alkoholu, ale tej nocy wlewała go w siebie, jakby to był nektar bogów. MoŜe - podobnie jak inni - czuła potrzebę wymazania z pamięci weekendu otwartego, który zaledwie parę godzin wcześniej zakończył się uroczystością w szkolnej kaplicy. Rodzice Taylor wydawali się jednak całkiem sympatyczni, a sama Taylor wyraźnie odpręŜyła się w ich towarzystwie. Zastanawiałam się, czy nie martwi jej coś innego. - Zdejmijcie to ze mnie! - wyjęczała. - Dziewczyny! - Na mnie nie licz - odparta Kiran Hayes. Z gracją pociągnęła łyk ze srebrnej piersiówki i szczelnie okryła kolana długim kaszmirowym płaszczem. - Właśnie miałam depilację woskiem. Kiran - pierwsza prawdziwa modelka, którą spotkałam w Ŝyciu, i jedna z najpiękniejszych znanych mi dziewczyn - nieustannie poddawała się jakimś zabiegom: jasne pasemka, ciemne pasemka, dermabrazja, okłady z wodorostów, arabska regulacja brwi. Sprawiało to wraŜenie wymyślnych tortur, ale najwidoczniej było skuteczne. Noelle Lange prychnęła i zdjęła wilgotny liść z karku Taylor. - Primadonny - powiedziała szyderczo. Rzuciła liść na ziemię. Wylądował dokładnie na wprost podłuŜnego płaskiego głazu, na którym siedziała Ariana Osgood. Ariana przez moment wpatrywała się w liść, jakby chciała odczytać z niego sens Ŝycia. Lekki powiew poruszył jej długimi, jasnymi, prawie białymi włosami. Uniosła głowę i przymknęła oczy z zadowoleniem. Wyjęłam piwo z turystycznej lodówki stojącej po drugiej stronie polany i obserwowałam Taylor, Kiran, Noelle i Arianę, jakbym była antropologiem badającym nieznany nauce podgatunek człowieka. Dziewczyny z Billings fascynowały mnie od

miesiąca, odkąd spostrzegłam je z okna bursy w Easton - naturalnie, fascynowały mnie na odległość, bo nie spodziewałam się, Ŝe kiedykolwiek zyskam do nich bliŜszy dostęp. Sytuacja jednak się zmieniła. Dziewczyny z Billings były teraz moimi przyjaciółkami. Współlokatorkami. Osobami, z którymi regularnie i wbrew regulaminowi szkoły imprezowałam w lesie na obrzeŜach kampusu. Jeśli dwie imprezy moŜna uznać za regularność. Byłam teraz jedną z nich. Wspięłam się na eastońskie wyŜyny. Gdyby jednak ktoś mnie zapytał, jak się tam znalazłam, nie miałabym pojęcia, co odpowiedzieć. Nie nadąŜałam za biegiem wypadków: ostatnio - o ile się orientowałam - dziewczyny wściekły się na mnie, bo nie zerwałam ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem, który zdecydowanie im się nie podobał. Myślałam, Ŝe nieodwołalnie zraziłam je do siebie, kiedy za ich plecami obiecałam Thomasowi pomoc w uporaniu się z problemami osobistymi. A tymczasem najwyraźniej dziewczynom zaimponowałam. Czym konkretnie - nie wiadomo. Całe szczęście jednak, Ŝe tak się stało: z ich poparciem miałam szansę uwolnić się od swojej przeszłości. Miałam szansę nie dołączyć do licznego grona młodych obywateli Croton w Pensylwanii, którzy po dwuletnich kursach policealnych wracają do rodzinnego miasta, Ŝeby pracować jako zastępcy kierownika sieci handlowej. Dzięki dziewczynom z Billings mogłam szukać dla siebie jakiegoś Ŝycia. Mogłam próbować dostać się do świata, o jakim zawsze marzyłam - świata sukcesu. Świata wolności. - Co tam, Reed? - zawołała Noelle. - Jeśli znudziło ci się piwo, zgłoś się do Kiran. Z radością poczęstuje cię koktajlem własnego wyrobu. Patrzyła na mnie kpiąco. Na pewno spostrzegła moje zamyślenie. A przecieŜ chciałam okazać im wdzięczność za to, Ŝe zaprosiły mnie na imprezę. Za wszystko, co dla mnie zro- biły. Za to, Ŝe mogłam teraz sama częstować się piwem, zamiast biegać dla nich na posyłki, czym zajmowałam się niemal bez przerwy od pierwszego tygodnia w Easton. - Nie, dzięki. Piwo jest okej - odpowiedziałam, unosząc butelkę. Zerwałam kapsel zardzewiałym otwieraczem i pociągnęłam spory łyk, wiedząc, Ŝe Noelle nadal mnie obserwuje. Wcześniej tego wieczoru spróbowałam pierwszego piwa w Ŝyciu. Teraz zaczynałam trzecie i wyraźnie nabierałam wprawy. NajwaŜniejsze - jak odkryłam - było picie duŜymi haustami i szybkie przełykanie, tak Ŝeby smak nie zdąŜył zagnieździć się na języku. No, owszem. Całkiem przyjemne. Odetchnęłam i szczelniej otuliłam się swetrem. JuŜ zamierzałam dołączyć do dziewczyn, kiedy doleciał mnie fragment rozmowy przy ognisku. - Coś wam powiem - mówił Dash McCafferty. - Będzie to jedno z najsłynniejszych

zniknięć w historii. - MoŜe pojechał do swojej babki do Bostonu - odparł Josh Hollis. Dash wzruszył ramionami. - E. na pewno juŜ u niej sprawdzali. Thomas. Rozmawiali o Thomasie. Nie mogłam uwierzyć, Ŝe kiedy poprzednio byłam na tej polanie, spotkałam tu takŜe Thomasa. Minęły mniej więcej dwie doby, odkąd widziano go po raz ostatni. Zniknął z Easton, nie zostawiając Ŝadnej wiadomości. I według Josha, jego współlokatora - stojącego teraz z kolegami przy ognisku i wpatrzonego w płomienie - nie wziął ze sobą Ŝadnego ubrania, nawet ulubionego czarnego T - shirtu. W piątek rano wyznał mi miłość, nakłonił mnie do obietnicy, Ŝe nie opuszczę go w potrzebie, po czym ulotnił się jak kamfora. Zastanawiałam się, ile Josh wie - o mnie, o tym, co robiliśmy z Thomasem. Czy Thomas powiedział Joshowi, czym zajmowaliśmy się w ich wspólnym pokoju? Czy miał zwyczaj chwalić się miłosnymi podbojami? Nie byłam pewna. Nie poznałam go tak gruntownie. Ilekroć jednak spotykałam teraz Josha, czułam się bardzo nieswojo. Byłoby niemiło, gdyby połowa szkoły usłyszała, Ŝe straciłam dziewictwo z facetem, który moŜe chciał dobrze, ale wyraźnie nie nadawał się do trwałego związku uczuciowego. Straciłam dziewictwo z facetem, z którym - jak się zorientowałam, jeszcze zanim zniknął - prawdopodobnie nie powinnam była chodzić, ale do którego mimo wszystko czułam przywiązanie. Straciłam dziewictwo z Thomasem Pearsonem, głównym - jak odkryłam niedawno - dilerem narkotyków w Easton. WciąŜ nie mieściło mi się to w głowie. Josh pociągnął łyk piwa. Miał tak dziecinną twarz, Ŝe wyglądał dziwnie z butelką alkoholu przy ustach. Jego blond loki tańczyły na wietrze wraz z długim prąŜkowanym szalikiem, który zamotał sobie na pomiętym rdzawym T - shircie i brązowej sztruksowej marynarce. Josh był sympatycznie artystowski, otwarty, pełen twórczej fantazji. I mówił sympatycznie donośnym głosem - wystarczająco donośnym, Ŝebym mogła podsłuchiwać niezauwaŜona. - Ciekawe, czy sprawdzili teŜ ich posiadłość w Vail - powiedział. - Człowieku, Pearson nie zadekował się w tak oczywistym miejscu - odparł Dash i charknął z namysłem. Jak na tak niesamowicie przystojnego faceta: blondyna o sylwetce modela z domu mody Abercrombiego, wykazywał powaŜne braki w higienie osobistej. Splunął w ogień i sięgnął po piwo. - Czarujące, Dash - zawołała Noelle z drugiej strony polany. - Dzięki, skarbie - rzucił niedbale i wrócił do rozmowy. - Nie mogę uwierzyć, Ŝe

wezwali miejscową policję. Co za głupota. Jeśli Pearson chciał zaszaleć, pojechał do Nowego Jorku. - Tak sądzisz? - zapytał Josh. Nadzieja w jego głosie podsyciła moją nadzieję. - Daj spokój - odezwał się Gage Coolidge, wysoki, chudy, metroseksualny brunet o typowo bojsbandowej urodzie. - Thomas Pearson właśnie wycina numer stulecia. Szuka go całe Wschodnie WybrzeŜe, a on imprezuje sobie gdzieś na całego. - MoŜe i tak - powiedział Josh z wahaniem. - śadne: moŜe - burknął Dash. - Początek listopada za parę tygodni. Wiesz, co to oznacza. - Ach... Dziedzictwo. - Właśnie - Dash wycelował palec w Josha. - Pearson sobie tego nie odpuści. Jeśli się mylę, zrezygnuję ze swojego lotusa. - PowaŜna sprawa, stary - ostrzegł Gage. - Wiem, co mówię. - Racja - przyznał Josh, kiwając głową. - Pearson to stuprocentowy Dziedzic. - Warto by go stamtąd przywlec do Easton i zgłosić się po medale - powiedział Gage. - Zrobione! - zawołał Dash i przybił piątkę z Gage'em nad głową Josha. Dziedzic? Dziedzictwo? O co chodziło, u licha? Odsunęłam się od drzewa, spod którego podsłuchiwałam rozmowę, i ruszyłam ku dziewczynom pewna, Ŝe zaraz wszystko mi wyjaśnią. Zanim jednak dotarłam na środek polany, natknęłam się na Nataszę Crenshaw. - Reed! Dokąd się wybierasz? - zapytała, obejmując mnie ramieniem. Zamarłam ze zdumienia. Natasza Crenshaw była moją nową współlokatorką w Billings. A była nią dlatego, Ŝe jej najlepsza przyjaciółka Leanne Shore wyleciała z Easton za ściąganie, wywołując największy szkolny skandal tej jesieni. Od ubiegłego przedpołudnia, kiedy zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy, Natasza gotowała się ze złości. Uraza z niej emanowała. Stąd moje osłupienie teraz. - Dobrze się czujesz? - zapytałam. - Oczywiście! - odparła, ukazując w uśmiechu śnieŜnobiałe zęby. Natasza miała ciemną skórę, ciemne włosy i zdecydowanie kobiece kształty. Poczułam je wyraźnie, kiedy mnie do siebie przycisnęła. Jako dziewczyna o raczej chłopięcym wyglądzie nie potrafiłam zrozumieć, jak moŜna poruszać się swobodnie z takimi wypukłościami. - Słuchaj, chciałam cię przeprosić. Ostatnio zachowywałam się niezbyt miło. Jeszcze nie doszłam do siebie po tej

historii z Leanne i chyba wyładowywałam się na tobie. A to nie w porządku. Nie gniewasz się? Jej cechą charakterystyczną były właśnie takie szczere, zdroworozsądkowe wypowiedzi. W przeciwieństwie do innych znanych mi nastolatek Natasza najwyraźniej nie miała nic do ukrycia. Budziło to moją głęboką konsternację. - No... jasne... - wybąkałam niepewnie. - Świetnie! Bo chciałabym, Ŝebyśmy zostały przyjaciółkami. Dobrymi przyjaciółkami. Patrzyła na mnie z takim przejęciem, Ŝe musiałam się uśmiechnąć - z rozbawieniem, ale teŜ z radością. - Fajnie. Ja teŜ bym tego chciała. - Wspaniale! - zawołała. Z kieszeni skórzanej kurtki wyjęła malutki aparat cyfrowy i uniosła go w jednej ręce, a drugą przyciągnęła mnie do siebie. - Uśmiech! Błysnął flesz. Przed oczami zawirowały mi fioletowe plamy. - Nic tylko wywołać i oprawić w ramki - stwierdziła wesoło, spoglądając na wyświetlacz. Patrzyłam ponad jej ramieniem na Josha i chłopaków, którzy naradzali się przyciszonymi głosami. Zastanawiałam się, czy nadal rozmawiają o Thomasie i czy byliby skłonni podzielić się ze mną swoją wiedzą. - Zaraz wrócę. Zrobiłam moŜe trzy kroki, kiedy chłopcy spojrzeli na mnie nagle i krzyknęli: - Whittaker! O mało się nie potknęłam. - Co?! - Panowie! Panie! Ach, jakŜe miło ujrzeć was tu zebranych razem, jak za dawnych czasów... Odwróciłam się i zobaczyłam najpotęŜniejszy okaz nastolatka, jaki napotkałam poza szkolnym boiskiem futbolu amerykańskiego. Mierzył zapewne około metra dziewięćdziesięciu, waŜył dobrze ponad sto dwadzieścia kilogramów, ale poruszał się z godnością, prosty jak struna. Miał rumiane policzki, okrągłe okulary i fryzurę znacznie starszego męŜczyzny: zaczesane do tyłu włosy przygładzone Ŝelem, wznoszące się równą falą o jakieś dwa centymetry nad czołem. Kroczył przez polanę, arystokratycznie skłaniając głowę przed dziewczynami z Billings, a następnie z powagą przybił piątkę z Dashem, Gage'em, Joshem i pozostałymi. - Jak się miewamy w ten uroczy wieczór? - zapytał tubalnym głosem. Wyciągnął ręce nad ogniskiem i zatarł dłonie.

Kim był ten facet? I dlaczego wyraŜał się tak, jakby wyszedł prosto z powieści Jane Austen? - Jak tam we wschodniej Azji? Czy chińskie jedzenie jest naprawdę lepsze w Chinach? - zapytał Ŝartobliwie Gage. Znowu zerwał się wiatr i nie dosłyszałam słów Whittakera, w kaŜdym razie chłopcy się roześmiali. Zgromadzili się wokół niego rozbawieni, z roziskrzonym wzrokiem, zupełnie jakby Święty Mikołaj zjawił się nagle wśród przedszkolaków. ' Dołączyłam do dziewczyn. - Reed, juŜ myślałam, Ŝe o nas zapomniałaś - powiedziała Noelle i łyknęła piwa. Była jedyną dziewczyną z Billings, która piła piwo, i właśnie dlatego się na nie zdecydowałam. Reszta wolała drinki sporządzone z róŜnych alkoholi skombinowanych przez Kiran i chłopaków. - Co to, znowu zakochana? - Ja? - Gapisz się na Whittakera jak urzeczona - wtrąciła Kiran, patrząc na mnie zmruŜonymi oczami. - Hm... interesujący wybór. - Gapię się? Daj spokój. Po prostu... Kto to jest? - Whittaker? To... Whittaker. Nie do sklasyfikowania - powiedziała Noelle. Popatrzyła na pozostałe dziewczyny i uśmiechnęła się krzywo. - W zasadzie... powinnaś go poznać. Poderwała się, złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę ogniska. Nie zdąŜyłam nawet zaprotestować. - Whit! Hej, Whit! - zawołała. - To dziewczyna, o której ci mówiłam. Pchnęła mnie w stronę Whittakera. Zaskoczona pośliznęłam się na trawie i oparłam dłonie o jego szeroką pierś. Chłopcy zarechotali. Whittaker delikatnie ujął mnie za łokcie i podtrzymał. - Wszystko w porządku? - zapytał. Miał Ŝyczliwe brązowe oczy. - Tak - odpowiedziałam z zakłopotaniem. Zaraz, zaraz. Czy Noelle przedstawiła mnie jako dziewczynę, o której mu mówiła? Co mówiła? I dlaczego? - Jestem Walt Whittaker - powiedział, wyciągając rękę. - Przyjaciele nazywają mnie Whittaker albo Whit. Wybierz sama. - Reed Brennan. Jego dłoń była niewiarygodnie miękka i ciepła. - A zatem, Reed, jeśli dobrze zrozumiałem, jesteś w Easton od niedawna. Witamy. Barwa jego głosu przyprawiła mnie o łagodny, przyjemny dreszczyk. Była ujmująca. I jakby znajoma.

- Ty teŜ tutaj od niedawna? - zapytałam. Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem, takŜe Whittaker. - Nie, nie. Moja rodzina kształci się tu od pokoleń. Byłem z rodzicami na długich wakacjach. Zwiedziliśmy wschodnią Azję, Chiny, Singapur, Hongkong, Filipiny... DuŜo podróŜujesz, Reed? Nie, jeśli nie liczyć wyprawy do pensylwańskiego parku rozrywki w czasach, kiedy jeszcze nosiłam róŜowe tenisówki. - Raczej mało - przyznałam. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby moje słowa go zdziwiły. Zaczynałam się czuć nieswojo pod jego badawczym wzrokiem. - Szkoda - stwierdził w końcu. - Człowiek nie zna samego siebie, dopóki nie rozejrzy się po świecie, prawda? Próbowałam wymyślić odpowiedź, która nie zabrzmiałaby naiwnie, ale wtrącił się Gage. - Stary, chodź do nas! - zawołał, walnąwszy Whittakera w ramię. - Właśnie rozmawialiśmy o Dziedzictwie. Musisz nam przekazać najświeŜsze informacje. Whittaker uśmiechnął się lekko. - Ach, Dziedzictwo. Istotnie, pora się zbliŜa. O co chodziło z tym Dziedzictwem? Na pewno było to coś, o czym w Easton nie wypadało nie wiedzieć, a gdybym zapytała, stałoby się oczywiste, Ŝe ja nie wiem - i przypomniałabym wszystkim, jaką jestem tu autsajderką. Postanowiłam więc trzymać język za zębami w nadziei, Ŝe z czasem dotrą do mnie potrzebne informacje. - Porozmawiamy później? - powiedział do mnie Whittaker. - Eee... jasne. Gage pociągnął Whittakera pomiędzy chłopców, a przy mnie stanęła Noelle. - I co? JuŜ go zauroczyłaś? - zapytała. - Mówiłaś mu o mnie? - A czemu nie? Pomyślałam, Ŝe powinniście się poznać - powiedziała, wzruszając ramionami. - Whit byłby dla ciebie niezły. Jest bardzo... kulturalny. Postanowiłam zignorować ukryty przytyk. - Noelle, zapomniałaś? Chodzę z Thomasem. Nie przejmowałam się juŜ, czy Noelle ma coś przeciwko Thomasowi. Jego tajemnicze zniknięcie jakby uniewaŜniło wszystkie zastrzeŜenia. Skrzywiła się.

- Doprawdy? A Thomas jest... gdzie? - zapytała i demonstracyjnie rozejrzała się wokół. - Nie wiem - odpowiedziałam cicho. Ariana, Kiran i Taylor zbliŜyły się do nas wyraźnie zainteresowane. - No właśnie. TeŜ mi chłopak, który nie informuje swojej dziewczyny, dokąd się wybiera. Ani nawet Ŝe w ogóle dokądś się wybiera - burknęła Noelle. Zrobiła znaczącą pauzę i łyknęła piwa. - Słuchaj, Whit to świetny facet. Miły. - W przeciwieństwie do niektórych innych facetów - wtrąciła Kiran zjadliwie. Ach. Mimo wszystko nie potrafiły wyzbyć się niechęci. Nigdy nie lubiły Thomasa. I nie zamierzały go polubić. - Whit moŜe ci wiele dać - powiedziała Ariana. - MoŜe dać ci coś, czego sama zapewne byś nie zdobyta. Ciekawe. Patrzyła na Whittakera spokojnymi jasnoniebieskimi oczami. Zastanawiałam się, czy jej spojrzenie przyprawia go o ciarki, podobnie jak mnie. - A niby co takiego moŜe mi dać? - zapytałam. - Choćby jakieś Ŝycie - prychnęła Kiran. - Kiran! - upomniała ją Ariana. - Po prostu z nim porozmawiaj - powiedziała Noelle. - Nikt was nie zmusza do małŜeństwa. Pociągnęłam łyk piwa, spoglądając na Whittakera. Rzeczywiście, wydawał się miły. Cywilizowany. Dojrzały. I chłopcy wyraźnie za nim przepadali. MoŜe powinien nieco schudnąć, ale kim byłam, Ŝeby go osądzać? - Zanieś mu trochę tego - zaproponowała Kiran i wręczyła mi zapasową piersiówkę ze swoim specjałem. - Whittaker uwielbia moje koktajle. Piersiówka była elegancka i lodowato zimna. Trzymałam ją w jednej ręce, butelkę piwa w drugiej. MoŜe warto dać szansę facetowi aprobowanemu przez dziewczyny z Billings? Byłam teraz jedną z nich. NajwyŜszy czas, Ŝeby się zachowywać, jak na dziewczynę z Billings przystało.

NIE BYLE KTO - śycie wśród tubylców otwiera człowiekowi oczy - mówił Whittaker, kiedy odchodziliśmy razem z polany. - Biedacy nie mają niczego oprócz drewnianej miski i garści ryŜu, ale wykazują tyle hartu ducha, wiesz? Tyle hartu! - Więc spaliście w wiosce? - zapytałam, nie odrywając wzroku od ziemi. Przed chwilą napoczęłam czwarte piwo i otaczający mnie świat jakby troszkę tracił ostre kontury. - Nie- samowite! Nie pamiętałam, kto zaproponował ten zapoznawczy spacer we dwoje. Whittaker? Ja? Noelle? - Skąd! Wróciliśmy na noc do hotelu. Zdajesz sobie sprawę, ile chorób moŜna złapać w takim miejscu? Zdziwiona podniosłam na niego wzrok. - Ale przecieŜ mówiłeś o Ŝyciu wśród tubylców... Potknęłam się o wystający kamień i wpadłam na Whittakera. - Oj, przepraszam. - Czy aby dobrze się czujesz? - zapytał, podtrzymując mnie ramieniem. Odchrząknęłam. Drzewa wokół mnie chwiały się zupełnie niezaleŜnie od wiatru. - Tak. Aby dobrze - zapewniłam, próbując dostosować się do stylu jego wypowiedzi. - MoŜe spoczniemy? Ziemia podskoczyła mi pod nogami. Kto, do diabła, twierdził, Ŝe picie alkoholu to fajna zabawa? - Faktycznie. Spocznijmy. Poprowadził mnie do porośniętego mchem pnia i posadził na nim troskliwie. Dla bezpieczeństwa oparłam dłonie na szorstkiej korze. Whittaker usiadł obok mnie i przyglądał mi się z szerokim uśmiechem. - Noelle nie kłamała. Jesteś naprawdę piękna - powiedział. - Masz klasyczną urodę. Jak Grace Kelly. - Kto? Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Grace Kelly. Aktorka. I księŜna. Wiesz, to zupełnie niewiarygodna historia. Grace Kelly była skromną dziewczyną, która zyskała sławę w Hollywood, wyszła za europejskiego księcia...

- Nieźle - wymamrotałam i uniosłam butelkę w toaście. - ...i zginęła w wypadku samochodowym - dokończył Whittaker. - Och. Miło słyszeć. Dzięki. Poczerwieniał nagle i pociągnął łyk z piersiówki. - Poczęstujesz się? - zapytał. W głębi ducha wiedziałam, Ŝe to nie najlepszy pomysł. Wiedziałam teŜ jednak, Ŝe Kiran domieszała do swojego specjału trochę soku owocowego. I niespodziewanie nabrałam przekonania, Ŝe sok świetnie mi zrobi. Zawiera przecieŜ tyle witamin i w ogóle. - Jasne. Czemu nie? Schyliłam się, Ŝeby odstawić prawie pustą butelkę, i o mato nie upadłam na twarz. Podparłam się ręką i podźwignęłam z powrotem do pozycji siedzącej, ale mój zmysł równowagi uległ juŜ znacznemu osłabieniu. Kiedy sięgnęłam po piersiówkę, zatoczyłam się prosto w objęcia Whittakera. Ziemia zdecydowanie nie chciała pozostać na swoim miejscu. - Przepraszam - wybąkałam. - Nic nie szkodzi. Poczekaj, pomogę. Objął mnie ramieniem i natychmiast poczułam się pewniej, mniej chwiejnie. Zdjęłam nakrętkę z piersiówki i pociągnęłam potęŜnego łyka. Mmmmmm. Koktajl Kiran smakował wyśmienicie. A Whittaker był taki ciepły... Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą... Nagle zakręciło mi się w głowie, płyn trafił w niewłaściwy otwór i Zakrztusiłam się. plując wokół koktajlem. - Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker niespokojnie. - Tak... świetnie! - wychrypiałam zgięta wpół. Przejęty podał mi chustkę. Wykaszlałam się i otarłam nią twarz. Była miękka, pachniała piŜmem i miała wyhaftowane inicjały WW. Elegancja w dawnym stylu. Whittaker był pierwszym znanym mi posiadaczem chustki z monogramem, ale jakoś nie czułam zaskoczenia. - Strasznie mi głupio - wybąkałam, kiedy juŜ odzyskałam oddech. Chciałam oddać mu chustkę, ale potrząsnął głową i ujął mnie za rękę. - Zatrzymaj ją. Jest twoja. - Pewnie uwaŜasz mnie za ostatnią ofermę... - Wprost przeciwnie - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. - UwaŜam, Ŝe jesteś nadzwyczajna. I pocałował mnie. Ojoj. Niedobrze, Nie powinnam się całować z Waltem Whittakerem. Powinnam się

całować ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem. Z Thomasem, absolutnie cudownym Thomasem, który pozbawił mnie dziewictwa. Gdyby tylko tu byt. Gdybym tylko wiedziała, gdzie, do cholery, się podziewa. Ogarnęła mnie fala wspomnień. Thomas. Wargi Thomasa, dłonie Thomasa, palce, język... I nagle go całowałam. Jego kochane ciepłe usta. Szczupłe silne ręce. Na przekór wszystkiemu, przez co przeszliśmy w ostatnich dniach, straszliwie tęskniłam za jego dotykiem. W tym jednym Thomas był zawsze, niezawodnie, dobry. Na wpół przytomna zarzuciłam Whittakerowi ręce na szyję. A wtedy coś w niego wstąpiło. Gwałtownie przesuwał wargami wte i wewte po moich wargach, jakby próbował skrzesać ogień. Oj. Zdecydowanie nie jak Thomas. Chwyciłam jego twarz w dłonie, Ŝeby opanować to szaleństwo, ale Whittaker najwidoczniej uznał mój ruch za przejaw entuzjazmu. Zdwoił wy- siłki i nagle poczułam, jak jego język próbuje wcisnąć się pomiędzy moje zęby. Biedny dzieciak. Zupełnie bez pojęcia. Odepchnęłabym go, ale nie chciałam sprawić mu przykrości. Czekałam więc w nadziei, Ŝe zaraz nabierze wprawy albo Ŝe zabraknie mu tchu i będzie musiał przestać. Wtem jego wielka dłoń zamknęła się na mojej piersi. Mocno. Jakby wyciskał sok z pomarańczy. I Thomas powrócił. Widziałam go przed sobą wyraźnie: Thomas ze swoim zmysłowym uśmiechem i delikatnym wprawnym dotykiem, tuŜ przy mnie. Co, u diabła? Kim był ten facet obmacujący mnie, jakbym była modelem do ćwiczeń z pierwszej pomocy? Nagle poczułam skurcz w przełyku. Wstrzymałam oddech. Rany boskie! Zaraz zwymiotuję. Puszczę pawia prosto w twarz Whittakera! Odsunęłam się raptownie. Wymruczał coś ze zdziwieniem. Odwróciłam się szybko, zgięłam nad powalonym pniem i zwymiotowałam w leŜące za nim liście. Piekły mnie oczy, paliło mnie w gardle, Ŝołądek skręcał się z bólu. Whittaker poderwał się, odszedł o parę kroków i stanął tyłem do mnie, Ŝeby zapewnić mi nieco prywatności. Bogu dzięki. Ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie Ŝyczyła, było to, Ŝeby chłopak, z którym właśnie się całowałam, obserwował mój haniebny odjazd do Rygi. Wreszcie skończyło się. - Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker. Tego wieczoru była to najwyraźniej jego ulubiona fraza. Kiwnęłam głową. Ze wstydu nie mogłam wydusić ani słowa.

- Pozwolisz, Ŝe odprowadzę cię do Billings? Znowu kiwnęłam głową. Whittaker pomógł mi wstać i mocno objął mnie ramieniem. Wlokłam się wtulona w niego, na nogach jak z galarety. Na polanie wszyscy wybałuszyli na nas oczy. Przez ułamek sekundy mignęła mi twarz Josha, zacięta i ponura. - Proszę, proszę! Tylko spójrzcie na tę parę gołąbków - zawołała Noelle z uśmieszkiem. Josh poczerwieniał i odwrócił wzrok. Szybko łyknął piwa z butelki. - Odprowadzam Reed do bursy - oznajmił Whittaker z dumą w głosie. - Jak miło - mruknął Dash. - Słusznie. Zaopiekuj się naszą Reed - powiedziała Noelle i poklepała Whittakera po plecach. Z ogromnym wysiłkiem zdobyłam się na cień uśmiechu. Nawet w moim godnym poŜałowania stanie odczuwałam wartość aprobaty Noelle. Dowiodłam, Ŝe nie jestem byle kim. A im wyŜej ceniła mnie Noelle, tym lepiej dla mnie.

KOPCIUSZEK W REALU Pierwszym świadomym doznaniem byt obrzydliwy smak w wyschniętych na wiór ustach. Drugim - potworne łupanie w czaszce. Trzecim - wraŜenie chłodu. Czwartym - łomot. Łomot. Natarczywy, ogłuszający łomot. - Pobudka! JuŜ po szóstej, nowa! Z takim podejściem niczego w Ŝyciu nie osiągniesz! KaŜdy z łomoczących dźwięków odbijał się straszliwym, bolesnym echem w moim mózgu. Z wysiłkiem rozwarłam powieki i zamrugałam, Ŝeby przezwycięŜyć okropną suchość oczu. Przed sobą widziałam kremową ścianę mojego pokoju. Pod sobą czułam materac. Poza tym nic się nie zgadzało. - Tak jest, leniu! Koniec laby! Rusz tyłek z łóŜka! Noelle. Noelle krzyczała mi nad uchem przy akompaniamencie dzikiego łomotu. Z trudem obróciłam się na plecy spojrzałam wokół, gwałtownie przełykając Ŝółć, która nagle wypełniła mi usta. Noelle pochylała się nade mną z jakąś białą falbaniastą szatą przerzuconą przez ramię. Kiran, Taylor, Ariana, Natasza i cztery inne dziewczyny z Billings, których imion za nic nie mogłam sobie przypomnieć, otaczały moje łóŜko ciasnym kręgiem. Kiran waliła noŜyczkami w czerwono - czarny blaszany bęben. Taylor, wyraźnie skacowana, z ponurą determinacją ściskała w ręce kij mopa jak dzidę. Natasza w nogach łóŜka trzymała zdartą ze mnie kołdrę. Ach. Stąd uczucie zimna. - Co wy wyprawiacie? - wychrypiałam, zamykając oczy. Bogu dzięki, łomot ustał. Chwyciłam się obiema dłońmi za głowę, Ŝeby zapobiec eksplozji mózgu. - Czas ruszać do roboty, nowa - powiedziała Noelle. Zaskoczona zmarszczyłam czoło. Ból o mato nie rozsadził mi czaszki. - Co? Noelle złapała mnie za nadgarstki i szarpnięciem podźwignęła do pozycji siedzącej. Potworne pulsowanie w głowie prawie mnie sparaliŜowało. Czułam mdłości. Siedziałam nieruchomo, zlana potem, modląc się w duchu, Ŝeby nie zwymiotować. Noelle tymczasem włoŜyła mi coś przez głowę, a potem zawiązała jakieś tasiemki za moimi plecami. Kiedy wreszcie zdołałam otworzyć oczy, zobaczyłam na sobie biały fartuszek pokojówki narzucony na pidŜamę. Do lewego ramiączka przypięto kartonową plakietkę z napisem „potrzebujesz pomocy? słuŜę! lorneta”. Jęknęłam. Na nic więcej nie wystarczyło mi siły. - Chyba nie sądziłaś, Ŝe będziesz tu leŜała brzuchem do góry? - zapytała Kiran.

Rozjaśnione pasemkami włosy upięta wysoko nad czołem; jej śniada skóra lśniła na tle białego jedwabnego szlafroka jak wypolerowana. Poprzedniego wieczoru Kiran wchłonęła więcej alkoholu niŜ inni uczestnicy zabawy, a po kilku godzinach snu mogłaby bez przygotowań pozować do fotografii. - O nie, nie, nie. Jak myślisz, dlaczego wpuściłyśmy cię do Billings? Mamy teraz dostęp do ciebie przez okrągłą dobę. A to oznacza, Ŝe przez okrągłą dobę jesteś na nasze usługi. Zgadza się, dziewczyny? - Owszem, owszem - odpowiedziała Ariana. Nawet jej delikatny południowy akcent nie mógł złagodzić niegodziwości tych słów. śart. To musiał być Ŝart. Bo czy naprawdę zamierzały wywlec mnie z łóŜka w samym środku straszliwego kaca, pierwszego w moim Ŝyciu, i zaprząc do harówki? Po tym wszyst- kim, czego dokonałam, Ŝeby się dostać do Billings, czekało mnie jeszcze coś gorszego? Wierzyłam, Ŝe okres próbny dobiegł końca, Ŝe stałam się jedną z nich. Jednak najwyraźniej był to dopiero początek mordęgi. Czułam wewnętrzną pustkę, co przy łupaniu w czaszce i szarpiących Ŝołądek mdłościach wcale nie było przyjemne. Ale co miałam zrobić? Powiedzieć dziewczynom: „Spadajcie”? Jasne. Nie zdąŜyłabym nawet mrugnąć, a juŜ wylądowałabym z powrotem w bursie Bradwell jako niegodna uwagi miernota z głuchej prowincji. - Trzymaj - burknęła Taylor i wepchnęła mi w ręce mopa. Kac dodał jej jakieś dziesięć lat. - Nie sprzątałam pod swoim łóŜkiem, odkąd przeniosłam się do Billings. Kurz zaczyna źle działać na moje zatoki. Przycisnęłam mopa do siebie, myśląc ze strachem, co się stanie, jeśli znowu spróbuję się poruszyć. Gwałtowna utrata głowy wydawała mi się całkiem prawdopodobna. - A kiedy juŜ się z tym uporasz, pościel łóŜka - zakomenderowała Noelle. - I odkurz korytarze przed śniadaniem. Odkurzacz jest w schowku na pierwszym piętrze. Wpatrywałam się w nie w nadziei, Ŝe zaraz wybuchną śmiechem i zawołają: „Aleś się dała nabrać!”. Jednak tylko spoglądały na mnie niecierpliwie. - Mówicie serio - wychrypiałam. Noelle zmarszczyła nos i pomachała przed nim dłonią. - Proponuję, Ŝebyś najpierw porządnie wypłukała sobie usta. Nie chcę. Ŝeby twój toksyczny oddech zatruł mi cały pokój. - Lorneta, tak? A moŜe by zmienić jej przydomek? - zapytała jedna z bezimiennych dziewczyn. - Wybierzmy coś bardziej stosownego. Choćby Szczota. - Albo Froterka - powiedziała Taylor. - Prochówa? - podsunęła Natasza. Noelle zmruŜyła oczy w zamyśleniu.

- Nie. Lorneta brzmi wyjątkowo dobrze. I pasuje jak ulał. Poklepała mnie po ramieniu. Mocno. - Chodźmy, drogie panie. Bez pośpiechu opuściły pokój - wszystkie oprócz Nataszy, która rzuciła moją kołdrę na podłogę i przeszła po niej bosymi stopami w drodze do łazienki. Chciałam wstać. Naprawdę chciałam. Jednak przy bólu pulsującym mi w głowie, wściekłym ucisku w Ŝołądku i wyschniętym gardle uznałam to za całkowicie niemoŜliwe. - Aha, jeśli nie załatwisz tego wszystkiego przed śniadaniem - dodała Noelle, zatrzymując się na progu - dzisiaj wieczorem wyczyścisz ubikacje szczoteczką do zębów. Własną szczoteczką. - JuŜ idę... Podniosłam się z łóŜka. Natychmiast natarł na mnie cały pokój, miaŜdŜąc mi czaszkę. Zamknęłam oczy, Ŝeby obronić się przed kolejną falą mdłości. - Grzeczna dziewczynka - pochwaliła Noelle. I wyszła, bezlitośnie trzaskając drzwiami.

WEWNĄTRZ WNĘTRZA - Dobrze przetrzep moje poduszki - poleciła Cheyenne Martin. Właśnie wpinała sobie w uszy diamentowe klipsy, które wybrała z imponującej kolekcji w wykładanej aksamitem szkatułce. Przygładziła proste jasne włosy i z satysfakcją popatrzyła w lustro. Odkąd weszłam do przenikniętego wonią perfum pokoju, który dzieliła z Rose Sakowitz, nie przestawała mnie instruować, ale ani razu na mnie nie spojrzała. - I porządnie wygładź prześcieradło, Ŝebym wieczorem nie znalazła na nim Ŝadnych zmarszczek. Przesunęłam dłonią po kołdrze z surowego jedwabiu, wyrównując fałdki. Marzyłam tylko o tym, Ŝeby zapaść się w tę miękkość i zasnąć. Było to czternaste ścielone przeze mnie łóŜko. ŁóŜko Rose miało być piętnaste. Moje - szesnaste. Po odkurzeniu korytarza. Ogarnęło mnie jednak ponure przeczucie, Ŝe do swojego łóŜka juŜ nie dotrę, bo podczas odkurzania umrę z powodu tętniaka. Śmierć na Posterunku. - Słyszałaś, co mówiłam, Lorneto? - Tak - odpowiedziałam swoim nowym chrypliwym głosem. - Przetrzepać poduszki. śadnych zmarszczek na prześcieradle. Cheyenne odwróciła się i zaczerpnęła powietrza. Nie pojmowałam, jak moŜna głębiej oddychać w tak wyperfumowanym otoczeniu. - Właśnie. Byłam pewna, Ŝe świetnie się do tego nadasz - oznajmiła, poprawiając mankiety bluzki od Ralpha Laurena. - Masz w sobie taką prawdziwą, zdrową robociarskość. Zamarłam z rękami na poduszce. NiemoŜliwe. Po prostu niemoŜliwe, Ŝe powiedziała mi coś takiego. Stałam oszołomiona, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po głowie krąŜyła mi jedna myśl: „Zatłuc. Zatłuc tę cholerną babę”. - Cheyenne - upomniała Rose, drobniutka dziewczyna o półdługich rudych włosach i lekko pomarańczowej opaleniźnie, która zaczynała juŜ blednąc. Dziwiłam się. Ŝe taka chu- dzina moŜe udźwignąć potęŜną skórzaną torbę z ksiąŜkami, która zwisała z jej wątłego ramienia. - Nie słuchaj jej - mruknęła do mnie. Zmusiłam się do uśmiechu, a potem rzuciłam Cheyenne spojrzenie, które powinno stopić cztery warstwy podkładu Estée Lauder na jej twarzy. - O co chodzi, Rose? PrzecieŜ powiedziałam jej komplement. Zgadza się, Lorneto? - Jasne - wycedziłam. - Wolę prawdziwą, zdrową robociarskość od chorej podróbki

elitaryzmu. Cheyenne zerknęła na mnie z ukosa. - Ktoś tu ma niewyparzony język - powiedziała słodziutko. - Trzeba temu komuś pokazać, gdzie jest jego miejsce. Wzięła pudełko z róŜem w kulkach i odwróciła je do góry dnem nad biało - zielonym dywanem. - Oj! A to pech! - Cheyenne! - zawołała Rose karcąco. Cheyenne uniosła stopę w eleganckim pantoflu, zmiaŜdŜyła kuleczki obcasem i starannie wtarła je w gęste włosie dywanu. Miałam ogromną ochotę złapać ją za blond kudły i wepchnąć jej twarz w róŜowy proszek. Na ochocie jednak się skończyło. - MoŜesz to posprzątać, Lorneto, kiedy juŜ zaścielisz mi łóŜko. Chyba Ŝe wolisz, abym poinformowała Noelle o twojej arogancji. Ze złośliwym uśmieszkiem wyszła z pokoju. Rose przystanęła niepewnie na progu. - Nie musisz się tym teraz przejmować - powiedziała. - Masz jeszcze cały dzisiejszy wieczór. I nie zawracaj sobie głowy moim łóŜkiem. Wystarczy, Ŝe połoŜysz na nim narzutę. Na wypadek gdyby Noelle sprawdzała. - A sprawdza? - zapytałam zdumiona. Rose popatrzyła na mnie z politowaniem. Najwyraźniej okazywałam wyjątkową naiwność. - Powodzenia. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Po chwili odgłos jej kroków zamarł na korytarzu. Zerknęłam na zegarek. Pół godziny na odkurzanie, prysznic i sprint do stołówki. Nie Ŝeby śniadanie szczególnie mnie nęciło, ale musiałam pojawić się przy stole, bo w przeciwnym razie Noelle mogłaby wysłać mnie wieczorem do szorowania ubikacji. Wiedziałam, Ŝe z czegoś trzeba będzie zrezygnować. Prawdopodobnie z prysznica. Z cięŜkim westchnieniem podeszłam do łóŜka Rose. Była dla mnie miła, nie zamierzałam więc poprzestać na ułoŜeniu narzuty. Wygładziłam prześcieradło i kołdrę, podniosłam poduszkę i wtedy spostrzegłam coś, co zaklinowało się między brzegiem łóŜka a ścianą. Przyklękłam na materacu i przyjrzałam się bliŜej. Coś grudkowatego, zielonkawego i... - O mój BoŜe. Kawałek ciastka. Niedojedzonego, spleśniałego czekoladowego ciastka z fragmentem opakowania - sądząc z wyglądu, zapewne wciśniętego w tę szczelinę przed paroma tygo- dniami. Nawet wśród elity zdarzają się flejtuchy.

Szybko zakryłam usta dłonią, poderwałam się, wpadłam do łazienki i runęłam na kolana przed muszlą klozetową. Nie ma to jak porządny paw na dobry początek dnia.

GRUZŁO Kiedy wreszcie dotarłam do rozświetlonej słońcem stołówki, dziewczyny, które odwaŜyły się zaryzykować przyswojenie nadprogramowych kalorii, były gotowe na dokładkę śniadania. ChociaŜ nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na jedzenie, musiałam pójść do bufetu i zapełnić dwie tace zamówionymi grzankami, owocami i napojami. - Jajecznicy? - zaproponował męŜczyzna za kontuarem, wskazując na patelnię Ŝółto - białej papki. Wzdrygnęłam się. - Nie, dzięki. Chwyciłam precla i połoŜyłam go na jednej z tac w nadziei, Ŝe jakoś zdołam go w siebie wepchnąć. W kolejce przede mną dwóch pierwszoklasistów zagadywało ładną pierwszoklasistkę o czarnych kręconych włosach, a ona chichotała i rzucała im zalotne spojrzenia. Uśmiechnęłam się z goryczą. Ach, być tak beztroską i pełną energii. I świeŜutką. - Podobno w zeszłym roku wszystkie dziewczyny z pierwszej klasy wróciły stamtąd z tatuaŜem - mówił jeden z chłopców. - Dziewicom wytatuowano zamknięte kłódki, a niedziewicom: odcisk warg. Na lewym policzku. - A myślałam, Ŝe Ŝadna dziewczyna nie wraca z Dziedzictwa jako dziewica - odpowiedział brunetka. Zanurzyła łyŜeczkę w jogurcie i oblizała ją prowokacyjnie. Nadstawiłam uszu. Dziedzictwo? Czy Dash nie rozmawiał wczoraj z kumplami na ten temat': Moje wspomnienia z poprzedniego wieczoru były mgliste, ale pamiętałam, Ŝe chłopcy mówili o Dziedzictwie w związku z Thomasem. Byli pewni, Ŝe Thomas nigdy sobie Dziedzictwa nie odpuści. Jakim cudem te pierwszoroczniaki były tak dobrze zorientowane? - Ale ty chyba masz juŜ tę sprawę z głowy, co, Gwen? - zapytał drugi z chłopców i zerknął znacząco na jej pupę, którą ledwie zakrywała minispódniczka w szkocką kratę. - MoŜe, Peter, moŜe - odparła Gwen. - A moŜe nie. Wzięła tacę z kontuaru i odeszła, kołysząc biodrami. - Stary, na Dziedzictwie pójdę? na całość - oznajmił Peter koledze. - Tylko poczekaj. - Poczekam - burknął tamten. - Och, prawda! PrzecieŜ ciecie tam nie będzie! Biedny Martin - powiedział Peter z drwiną. - Ale nic się nie martw. MoŜe twoje wnuki dostaną zaproszenie.

Wybuchnął śmiechem i pomaszerował z tacą do stołu. Aha. Czyli Dziedzictwo było imprezą dla wybranych. Imprezą otwartą dla Gwen i Petera ale zamkniętą dla Martina. Postanowiłam przechować tę informację w pamięci, dopóki mój mózg nie zacznie znowu funkcjonować normalnie. Nagle poczułam zapach świeŜej farby. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą uśmiechniętego Josha Hollisa w poplamionych farbami dŜinsach. Od razu usztywniałam z napięcia. Nie potrafiłam patrzeć na Josha, nie myśląc o Thomasie - nie zastanawiając się, gdzie jest, czy wszystko z nim w porządku i czy przekazał Joshowi jakieś wiadomości. - Ojoj, Reed. Wyglądasz... jak gruzło. - Jak co? - zapytałam. - Gruzło. Kiedy nie znajduję stówa, które trafnie oddaje stan rzeczy, tworzę nowe - wyjaśnił Josh. - A „gruzło” jest tutaj całkiem na miejscu. - Co za radość być inspiracją dla słowotwórstwa - powiedziałam lekko. Wcale nie byłam radosna, ale nie mogłam za to winić Josha. Nie dziwiłam się teŜ, Ŝe moje nieumyte włosy spięte w tłustawy kucyk i zielonkawa cera nie wprawiają go w zachwyt. - Jak się czujesz? - zapytał, kiedy przesuwaliśmy się do przodu w kolejce. - Wczoraj wieczorem trochę się o ciebie martwiłem. Gdzieś z zakamarków mojej pamięci wynurzył się obraz posępnej twarzy Josha na polanie. O co tam wtedy chodziło? I właściwie dlaczego Josh miałby się o mnie martwić? Ledwie się przecieŜ znaliśmy. Wtem przyszła mi do głowy pokrzepiająca myśl. - Thomas cię prosił, Ŝebyś się mną zaopiekował? Josh zamrugał. - Nie. W zasadzie nic mi nie powiedział. Po prostu był i nagle go nie było. - Och. Więc naprawdę nie wiesz, gdzie się podziewa? - Nie. A ty? - TeŜ nie. Przesunęliśmy się wzdłuŜ kontuaru. Serce tłukło mi się boleśnie. - Typowe - mruknął Josh pod nosem. - Proszę? - Nic. Tylko... moŜna by się spodziewać, Ŝe chociaŜ tobie da znać, dokąd się wybiera. Ach. Josh wiedział zatem o mnie i Thomasie. Albo podejrzewał, co między nami zaszło. A moŜe nie. MoŜe po prostu się zorientował Ŝe wiele znaczę dla Thomasa. O ile rzeczywiście wiele dla niego znaczyłam. Jak to moŜliwe, Ŝe pod jego nieobecność miałam jeszcze więcej wątpliwości niŜ wtedy, kiedy sprzeczałam się z nim i godziłam?

- Ale powinienem był się domyślić - mówił dalej Josh. - Thomas nigdy szczególnie nie przejmował się kimkolwiek poza sobą. Z trudem przełknęłam ślinę. Ten poranek był juŜ wystarczająco koszmarny. Nie chciałam jeszcze go pogarszać krytykowaniem mojego zaginionego chłopaka. - Pogadajmy o czymś innym - zaproponowałam. - Jasne. Przepraszam. Na pewno odezwie się do ciebie. Niedługo. Bezradnie szukałam nowego tematu rozmowy. - A to co? - zapytałam w końcu, wskazując na tacę Josha obładowaną jeszcze bardziej niŜ moje dwie. - Zapasy na zimę? - E tam. Chłopaki zjedliby jeszcze trochę, więc... - wzruszył ramionami. - Nie rozumiem. - Czego? - zapytał, kładąc na tacy czekoladowe ciastko. Odwróciłam wzrok. Czekoladowe ciastka zdecydowanie nie były poŜądanym przeze mnie widokiem. - Czemu ciągle coś dla nich robisz? PrzecieŜ nie musisz. W przeciwieństwie do niektórych osób. - Mam czworo młodszego rodzeństwa i tylko jednego starszego brata, który na prace domowe reaguje alergicznie - wyjaśnił. - Pomaganie chyba weszło mi w krew. Wzięłam z kontuaru miseczkę na płatki śniadaniowe. - Aha. - A ty dlaczego to robisz? - zapytał. - No, bo mi kaŜą - odpowiedziałam odruchowo. Przyjrzał mi się ze zdziwieniem. - Jak to? Zamrugałam oczami. Josh nie wiedział? Nie wiedział, Ŝe jestem na słuŜbie u jaśnie pań z Billings? A wydawało mi się, Ŝe to ogólnie znana informacja! Inni przynajmniej zauwaŜyli, jak ćwiczono mnie przed zmianą bursy. Zwłaszcza Dash nie krył uciechy z mojej męki. Jak to moŜliwe, Ŝe Josh niczego nie spostrzegł? - Chwileczkę. Kto ci kaŜe? - zapytał. Alarm! Alarm! Skoro Josh nie wiedział, moŜe nie miał wiedzieć? Cholera jasna. - NiewaŜne - mruknęłam, machając ręką. Serce podeszło mi do gardła. - Reed... - Josh. W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. - Aha, nie moŜesz mi powiedzieć - stwierdził Ŝartobliwym tonem. - A gdybyś mi powiedziała, musiałabyś mnie zabić. Dotarliśmy do końca kontuaru. OstroŜnie podniosłam obładowane tace i

podtrzymywałam je rozcapierzonymi palcami. - Zapomnij. Chlapnęłam bez sensu - powiedziałam do Josha. - W ostateczności zawsze moŜesz napluć im do kawy. Spojrzałam na parujące kubki ustawione na jednej z tac. Kusząca sugestia. - W kaŜdym razie... nie dawaj się - doradził. - Nie pozwól, Ŝeby zmuszały cię do czegoś, wiesz... Czegoś głupiego? Niebezpiecznego? Ponad siły? Dzięki za troskę, Josh, ale spóźniłeś się odrobinę. Jeden z kubków z kawą zakolebał się niebezpiecznie. - Poczekaj, pomogę - zaproponował Josh i sięgnął po cięŜszą tacę. - Dzięki, ale... Zerknęłam na środek sali i zamarłam. Walt Whittaker. potęŜny jak góra, siedział przy końcu stołu Billings. Wspomnienia eksplodowały mi w czaszce. Moje dłonie na klatce piersiowej Whittakera. śyczliwe brązowe oczy Chustka z monogramem. Grube ramiona. Niewprawne szorstkie wargi. Język. Język... I straszliwy ucisk w moim Ŝołądku. Rany boskie! Czy naprawdę pozwoliłam, Ŝeby ten facet mnie obmacywał?! - Ej, ostroŜnie! W ostatniej sekundzie Josh złapał rozkołysaną tacę. Jeden z pączków stoczył się z niej i plasnął na podłogę lukrem na dół. - Muszę lecieć - wymamrotałam. Z hukiem odłoŜyłam zamówione potrawy na najbliŜszy stół i popędziłam na drugie tego poranka wielkie rzygando.

DZIEŃ SĄDU Na porannym naboŜeństwie zjawiłam się kilka sekund przed zamknięciem kaplicy. Wewnątrz trwały gorączkowe, choć niezbyt głośne rozmowy, w których powtarzało się na- zwisko Pearson. Szłam, a wkoło odwracały się dziesiątki głów, słyszałam za sobą narastające szepty. Zniknięcie Thomasa stało się ogólnoszkolną sensacją, a skoro zabrakło głównego bohatera, najwyraźniej wybrano mnie na jego miejsce. Sympatia. Porzucona dziewczyna. Osoba, którą trzeba mieć na oku. Nagle poczułam zadowolenie, Ŝe porę śniadania spędziłam z muszlą klozetową w objęciach. Gdybym została w stołówce, zapewne padłabym ofiarą zmasowanego ataku. Tutaj byłam bezpieczna, choćby tylko przez kwadrans. Zyskałam czas na zebranie sił. Wśliznęłam się do jednej z ławek przeznaczonych dla drugoklasistek i usiadłam obok Missy Thurber, najmniej lubianej Przeze mnie osoby w szkole. Po wizycie w gabinecie lekar- skim i wypiciu soku jabłkowego zaczynałam powoli wracać do równowagi. A wtedy Missy ostentacyjnie nabrała powietrza w dziurki od nosa przypominające wyloty tuneli, nachyliła się ku mnie, znowu pociągnęła nosem i jęknęła. - Fuj! Gdzieś ty nocowała? - zapytała z grymasem obrzydzenia. - W oborze? Wstała, przestąpiła przez nogi mojej byłej współlokatorki Constance Talbot i zmusiła ją, Ŝeby przesunęła się na ławce w moją stronę. Oblała mnie fala gorąca. - Cześć - szepnęła Constance niepewnie. Od dwóch dni, odkąd porzuciłam ją dla Billings, prawie jej nie widywałam. Zmieniła fryzurę: kręcone rude włosy zaplotła w dwa warkocze. Ze swoimi piegami i okrągławą twarzą zawsze wydawała się młodsza, niŜ była w rzeczywistości. Teraz wyglądała na dwunastolatkę. - Jak leci? - zapytała. - W porządku. Jak, w porządku - poza tym, Ŝe mój chłopak zapadł się pod ziemię, Ŝe po pijanemu pozwoliłam się obmacywać obcemu facetowi, Ŝe mam kaca wielkiego jak stepy Azji i Ŝe za chwilę pusty Ŝołądek zwinie mi się w trąbkę”. - Wszyscy mówią o Thomasie. Odezwał się do ciebie? Patrzyła na mnie z troską, a zarazem z nadzieją, Ŝe zaraz rzucę jakąś świeŜą, soczystą plotkę. - Nie. A co u ciebie? - zapytałam, głównie po to Ŝeby zmienić temat. - No, zrobiło się mnóstwo miejsca w pokoju - odparła ze smutnym uśmiechem. Constance była osobą towarzyską, niestworzoną do mieszkania w pojedynkę, z czego

obie świetnie zdawałyśmy sobie sprawę. Chciałam powiedzieć coś, co poprawiłoby jej na- strój, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie zamierzałam przecieŜ wracać do Bradwell. Nawet gdyby dziewczyny z Billings zmuszały mnie codziennie do katorŜniczej pracy, kwa- tera w najbardziej luksusowej bursie Easton była nie do przecenienia. Lokatorki Billings wiodły cudowne Ŝycie: byty popularne, miały niesamowite osiągnięcia w szkole i czekała je wspaniała przyszłość. A teraz to wszystko stało się dostępne równieŜ dla mnie. Oczywiście, jeśli Noelle i spółka nie zamęczą mnie wcześniej na śmierć. - Dobrze się czujesz? - zapytała Constance, przypatrując mi się uwaŜnie. - Tak. Nieźle. Tylko jestem trochę zmęczona. Dyrektor Marcus stanął przy pulpicie na podwyŜszeniu, wybawiając mnie od dalszych pytań. - Witam - powiedział do mikrofonu. - Dzisiaj obędziemy się bez porannych uprzejmości, bo mamy coś pilnego do omówienia. Jak zapewne wszyscy juŜ wiecie, zaginął jeden z waszych kolegów, Thomas Pearson. Ścisnęło mnie w gardle. Kaplica natychmiast wypełniła się gwarem: oto najwyŜszy szkolny autorytet ostatecznie potwierdził sensacyjną pogłoskę. - Aha, woleli zaczekać z tym obwieszczeniem do czasu, kiedy rodzice wyniosą się z kampusu - mruknął ktoś za moimi plecami. - Proszę o ciszę! - zawołał Marcus. Wszyscy umilkli. - Traktujemy tę sprawę bardzo powaŜnie. PoniewaŜ nie zgłoszono nam Ŝadnych informacji o miejscu pobytu Thomasa Pearsona, poprosiłem komendanta Sheridana, stojącego na czele komendy policji w Easton, aby zabrał głos podczas dzisiejszego naboŜeństwa. Oczekuję, Ŝe wysłuchacie go z naleŜytą uwagą. Panie komendancie? - zwrócił się do siedzącego obok szpakowatego męŜczyzny w granatowym garniturze. W kaplicy zaskrzypiały ławki: wszyscy chcieli zobaczyć dowódcę policji. Sheridan podszedł do mikrofonu. PrzewyŜszał Marcusa niemal o głowę; miał kwadratowe ramiona i równie kwadratową szczękę. - Dziękuję, panie dyrektorze - powiedział. Patrzył na nas stalowoniebieskimi oczami z wyraźnym niezadowoleniem. Zastanawiałam się, czy nie Ŝałuje, Ŝe liceum znajduje się na podległym mu terenie - czy nie uznał zniknięcia Thomasa za kłopot, od którego wolałby trzymać się z daleka. A moŜe dostrzegał w tej sprawie coś interesującego, urozmaicenie codziennej rutyny? Zapewne niewiele się działo w tym sennym, elitarnym miasteczku. MoŜe komendant rwał się do prawdziwego śledztwa?