Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony236 603
  • Obserwuję255
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań150 293

Brian_Kate_-_Reed_Brennan_04_-_Kto_sie_przyzna

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :575.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Brian_Kate_-_Reed_Brennan_04_-_Kto_sie_przyzna.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Brian Kate Reed Brennan
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

BRIAN KATE KTO SIĘ PRZYZNA?

SĘPY Kiedy wydarzy się tragedia, gromadzimy wokół siebie jak najwięcej osób. Dalecy znajomi stają się bliskimi przyjaciółmi. Wrogowie zmieniają się w bratnie dusze. Potrzebujemy towarzystwa, by później móc powiedzieć: „Przeszliśmy przez to razem” - by nie zapomnieć, że to, co nas spotkało, czego doświadczyliśmy, było rzeczywiste. Że tam byliśmy. Dlatego tamtego grudniowego dnia, kiedy zamglony szary świt ledwie zaczynał się rozjaśniać, wyrwani z ciepłego snu ruszyliśmy wszyscy na poszukiwanie swoich grup, które dodadzą nam otuchy, sprawią, że poczujemy się odrobinę pewniej, mniej bezbronnie. Mniej zagrożeni wszechogarniającą katastrofą. Moja grupa sama mnie znalazła. Otoczywszy kordonem tuż za progiem bursy Billings, w drodze przez kampus liceum Easton do kaplicy nie odstępowała mnie na krok. Noelle. Ariana. Kiran. Natasza. Dalej Cheyenne, Rose, London, Vienna i reszta dziewczyn, chrzęszczących podeszwami butów na oszronionej trawie. Chciały, żebym była bezpieczna, pod ochroną. W każdym razie tak chyba wyglądało to z zewnątrz. Wewnątrz - we mnie - brakowało jakiejkolwiek pewności. Dokąd policjanci zabrali Josha? Czy się boi? Marznie w areszcie? O czym myśli? Wciąż miałam przed oczami jego twarz w chwili, kiedy wyprowadzano go odrętwiałego z Kolegium Mitchella. Widziałam niemą prośbę w jego spojrzeniu. Słyszałam jego zapewnienia, że nigdy nie skrzywdziłby Thomasa. Czy mu wierzyłam? Czy mogłam jeszcze wierzyć komukolwiek w Easton? „Reed - napisała do mnie Taylor - to nieprawda. Wszystko nieprawda”. Z oddali dobiegł krzyk. Ktoś obok mnie skulił się mimowolnie. Przystanęłyśmy i spojrzałyśmy za siebie, ale nie zobaczyłyśmy tam nic niezwykłego. Dwie wrony, kracząc, przecięły ołowiane niebo nad naszymi głowami. Przez chwilę nikt się nie poruszył. Setki wydychanych obłoczków pary mieszały się w powietrzu wokół nas. Cisza. - Chodźmy - powiedziała Noelle. Po raz pierwszy tego rana popatrzyłam jej w twarz. Policzki zarumieniły jej się z zimna, brązowe oczy błyszczały. Była piękna jak zawsze. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, odgarniając kosmyki gęstych ciemnych włosów. Nie odwzajemniłam uśmiechu. Za naszymi plecami rozległy się pośpieszne kroki. Dołączyli do nas Dash McCafferty i Gage Coolidge. - Cześć - powiedział Dash i pocałował Noelle w policzek. Z potarganymi wiatrem blond włosami, które z jednej strony przylegały mu do czoła,

bardziej niż zwykle przypominał modela od Abercrombiego. - Co się tam działo? - zapytała Noelle, wskazując za siebie. - Zleciały się sępy - warknął Gage. Niedbale owinął szyję pasiastym sportowym szalikiem. Włosy miał wciąż wilgotne od prysznica. Na pewno strasznie marzł, ale nie dawał tego po sobie poznać. - Dziennikarze - uściślił Dash. - Koczują przed bramą kampusu. Dyrektor kazał ją zamknąć wczoraj wieczorem po wyjeździe policji. Przed godziną ojciec dostał przez telefon informację o zaostrzeniu środków bezpieczeństwa. Chyba powiadomiono o tym wszystkich rodziców. - Wspaniale - burknęła Kiran. - Założę się, że moja matka była zachwycona takim porannym budzeniem. - Ale któryś z tych pismaków wspiął się na ogrodzenie. Trey akurat wyszedł pobiegać i widział, jak Scat wyprowadza za bramę gnojka z kamerą - powiedział Gage. Uderzył pięścią w otwartą dłoń w skórzanej rękawiczce. - Cholerne sępy! - Scat to nasz szef ochrony - wyjaśniła mi Natasza, moja współlokatorka, bo zerknęłam na nią pytająco. Rzeczywiście. Zauważyłam go już wcześniej. Potężny facet bez szyi, zawsze z ponurym grymasem. Nie przypuszczałam, że ktoś zna jego nazwisko. - Czyli jesteśmy pod kluczem - stwierdziła Kiran. Podniosła futrzany kołnierz płaszcza tak, że muskał jej idealnie zarysowane policzki. W wielkich okularach przeciwsłonecznych i z twarzą obramowaną rozpuszczonymi ciemnymi włosami wyglądała jak gwiazda filmowa, która próbuje się ukryć przed paparazzi. - Chwilowo - powiedział Dash. - Dopóki szkoła i policja nie wymyślą, co dalej. - A nad czym tu myśleć? - zdziwiła się Noelle. - Przecież morderca siedzi już w areszcie. Trudno byłoby rozstrzygnąć, które z nas bardziej spiorunowało ją wzrokiem: Dash czy ja. Chyba Dash, bo zapewne jeszcze nigdy podczas ich wieloletniej znajomości nie patrzył tak na Noelle. Właśnie dotarliśmy do drzwi kaplicy, przed którymi stali na straży Cross - opiekun bursy Ketlar - i Barber, nauczyciel historii. Dash obrócił się gwałtownie i ruszył do środka, nie odzywając się do swojej ukochanej ani słowem. - Co go ugryzło? - zapytała Noelle. - Widać nie zapomniał, jak niektórzy, o drobnej zasadzie domniemania niewinności - burknęła Natasza. Noelle przewróciła oczami. Przewróciła oczami, słysząc, że Josh Hollis, nasz

przyjaciel, być może nie zamordował Thomasa Pearsona. - Proszę się tu nie zatrzymywać - ponaglił nas Barber, machając ręką. Rozglądał się czujnie, jakby wypatrywał ukrytego niebezpieczeństwa. - Nie zatrzymywać się, drogie panie! Podeszłam do ławek przeznaczonych dla drugoklasistek. Nagle straciłam kordon ochronny dziewczyn z Billings i po plecach przebiegł mi dreszcz, ale zaraz napełniło mnie uczucie swobody. Uświadomiłam sobie, że niecierpliwie czekałam na tę chwilę. Chwilę samotności, chwilę na zebranie myśli. Wtedy na nadgarstku zamknęła mi się czyjaś zimna dłoń. - Gdybyś nas potrzebowała, Reed, będziemy tuż za tobą - szepnęła Ariana, wpatrując się we mnie lodowato niebieskimi oczami. Próbowałam uwolnić się z jej uścisku, ale bezskutecznie. - Wiem - wypowiedziałam swoje pierwsze słowo tego dnia. Cofnęła rękę i uśmiechnęła się do mnie. - To dobrze. „Reed, to nieprawda - napisała Taylor. - Wszystko nieprawda”. Obróciłam się i zajęłam swoje miejsce w ławce.

NOWE REGUŁY Pozostałam w zapiętym płaszczu, żeby ułatwić sobie szybki odwrót po zakończeniu nabożeństwa. W cichych szeptach wokół mnie wyczuwało się popłoch. Było jasne, że siedzący z tylu czwarto i trzecioklasiści wiedzą, co się wydarzyło, ale większość drugoklasistów i wszyscy pierwszoklasiści gubią się w podejrzeniach. Różnicę widać było w ich zachowaniu. Starsi uczniowie łypali spod zmarszczonych brwi. wstrząśnięci i skupieni. Młodsi rozglądali się szeroko otwartymi oczami. Obserwacja otoczenia pozwalała mi na moment zapomnieć o sprawach, o których wolałam nie myśleć. - Wiesz, o co tu chodzi? - zapytała Constance Talbot opadając na miejsce obok mnie Rude włosy splotła w niezbyt porządny warkocz francuski, prawdopodobnie dla ukrycia, że ich nie umyła. Promienie światła wpadające przez witrażowe okna barwiły jej twarz na żółto i różowo. Zsunęła popielaty wełniany płaszcz i pochyliła się naprzód, zerkając na mnie z przejęciem. - Reed? Na pewno wiesz! Nie wątpiła, że jestem świetnie poinformowana, bo mieszkałam w Billings, a dziewczyny z Billings wiedziały wszystko. I może się nie myliła, tyle że wiedzę zdobyłam za późno. Jak zawsze. - Reed? - powtórzyła natarczywiej, z troską. - Reed? Dobrze się czujesz? Zgrzytnęły zamykane drzwi kaplicy. Wszyscy, nawet Constance, umilkli i obrócili się w stronę ołtarza. Nietrudno było uciszyć uczniów Easton, kiedy niecierpliwie wyczekiwali nowin. Zacisnęłam pięści. Dyrektor Marcus, blady i znużony, wszedł na podwyższenie i wsparł się rękami o pulpit. - Proszę o uwagę! Wcale nie musiał o nią prosić. - Dziękuję wam - powiedział głębokim, mocnym głosem, niepasującym do jego wymizerowanej postaci - za szybkie i zdyscyplinowane przybycie. Jak zawsze, uczniowie Easton wykazali godną podziwu dojrzałość. Chciałbym, abyście zachowali się równie dojrzale, kiedy usłyszycie, co mam wam do powiedzenia. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzebna nam jest pewność, że możemy polegać na sobie, że nie sprawimy sobie zawodu. Tak wysokie wymagania stawiam uczniom naszej szkoły. Takie wymagania powinniście stawiać samym sobie. Tu i ówdzie podniosły się szepty, niektórzy poruszyli się nerwowo w ławkach. Kątem oka dostrzegłam, że Constance przygląda mi się badawczo. Marcus zaczerpnął tchu.

- Z przykrością muszę poinformować, że uczeń trzeciej klasy, Joshua Hollis, został aresztowany pod zarzutem zabójstwa. - Co takiego? - O Boże! - Niemożliwe! Josh Hollis to harcerzyk! - Tacy spokojni zawsze są najgorsi... Wrzawa szybko ogarnęła całą kaplicę. Constance złapała mnie za rękę. A raczej za lodowatą pięść. - Proszę o spokój! - zawołał dyrektor. Nikt go nie słuchał. Wokół rozbrzmiewały pełne grozy westchnienia, okrzyki, protesty. Skądś dobiegał szloch. Ktoś płakał. Kto. u diabła? - Nie wierzę w to. Nie wierzę, że ktoś, kogo znamy, jest mordercą... „Bo nie jest. Nie jest mordercą. Przestańcie mówić, że nim jest”. - O Boże, Reed! Wiedziałaś? Nic ci nie jest? - zapytała Constance. obracając się do mnie tak gwałtownie, że zderzyłyśmy się kolanami. - Reed, co z tobą? Odezwij się! Chciałam się odezwać, naprawdę chciałam. Byłam jednak pewna, że jeśli otworzę usta lub choćby popatrzę na nią, załamię się zupełnie. A na to nie mogłam sobie pozwolić. Nie teraz. Jeszcze nie. - Cisza! - huknął Marcus. waląc pięścią w pulpit. - Cisza! Podziałało. W kaplicy zapanowało milczenie. Dyrektor powiódł znużonym spojrzeniem po naszych twarzach. - Rozumiem, że trudno słuchać takich nowin, a jeszcze trudniej przyjąć je do wiadomości. Właśnie dlatego zwołałem to zebranie. Chciałem osobiście przekazać wam informacje, zanim ukażą się w gazetach, zanim zaczną krążyć plotki. Chciałem wam przypomnieć, że tu, w Easton, wspieramy się wzajemnie. Pamiętajmy o jednej z najważniejszych zasad naszego społeczeństwa: każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy. Nie wątpiłam, że gdzieś za moimi plecami Natasza uśmiecha się z satysfakcja. - Jeżeli wina Hollisa zostanie udowodniona, pomyślimy, co dalej. Jednak do tego czasu Joshua Hollis jest członkiem społeczności Easton, a więc należą mu się szacunek i wsparcie. W tym momencie poczułam sympatię do Marcusa. Wielką sympatię. - Nie muszę tłumaczyć, że następne tygodnie będą dla Easton niełatwe. Czekają was nie tylko egzaminy semestralne, ale pojawią się też przedstawiciele prasy, dziennikarze szu- kający sensacji, którzy będą próbowali podkopać pozycję naszego liceum. Wszyscy wiemy,

jak bezwzględne potrafią być media, jak polują na takie skandale. Wiem też, jaką pokusą może być ich zainteresowanie. Dlatego przedsięwziąłem środki, by was przed nią uchronić. Od dzisiaj bramy kampusu są zamknięte dla osób z zewnątrz. Nikt poza waszą najbliższą rodziną - rodzicami, opiekunami - nie zostanie wpuszczony na teren szkoły. Zapadła cisza. Zamarliśmy w bezruchu. - Co ważniejsze, uczniowie będą mogli opuścić kampus jedynie w towarzystwie rodziców lub opiekunów. To wywołało reakcję oburzenia. Jakżeby inaczej? Od tygodni słyszałam rozmowy o planowanych wyjazdach do Nowego Jorku i Bostonu, wyprawach na zakupy, wieczorach spę- dzanych w klubach, wystawnych obiadach w ekskluzywnych restauracjach. I oto dyrektor jednym posunięciem odbierał tym dzieciakom ich uprzywilejowany tryb życia. - Nawet nie próbujcie zlekceważyć tej decyzji. Nie ma mowy o jakichkolwiek ustępstwach - ostrzegł Marcus. - Jeżeli się nie podporządkujecie, konsekwencje będą bardzo poważne. Znowu powiódł po nas spojrzeniem. Stojący pod ścianami nauczyciele poruszyli się groźnie, jakby gotowi pochwycić każdego, kto zerwie się do ucieczki. - Skoncentrujemy się na nauce. Nie zapominajmy, o co chodzi w naszej szkole, i starajmy się żyć tym na co dzień. Tradycja, honor, wybitność. - Tradycja, honor, wybitność - powtórzyli ponuro uczniowie. Jakby właśnie o to chodziło. Jakby najważniejszą informacją było zamknięcie kampusu i nowe ograniczenia. Jakby Josh już poszedł w niepamięć.

MOTYW W stołówce nawet nie podeszłam do kontuaru. Ostatnio w ogóle jadałam niewiele, ale przynajmniej stwarzałam pozory, przynosiłam do stołu tacę z tym czy owym i próbowałam przełknąć parę kęsów. Zmęczyło mnie jednak to udawanie. Bo właściwie dla kogo, do cholery, tak się starałam? Przemknęłam pod ścianą, obok pięknie oprawionych obrazów przedstawiających dawne życie w Nowej Anglii. Gwar rozmów wzbijał się pod kopulaste sklepienie stołówki. Towarzyszyły mi ciekawskie spojrzenia i szepty. Już się do nich przyzwyczaiłam. Usiadłam ze znużeniem przy stole Billings, jeszcze pustym. Po głowie tłukła mi się jedna myśl: kto zabił Thomasa? Nie Josh, byłam pewna. W takim razie kto? Musiałam się tego dowiedzieć. Co ważniejsze, musiała się tego dowiedzieć policja, bo znając prawdziwego zabójcę, nie mogła trzymać Josha w areszcie. Proste. Ale kto byt winny? Kto miał powód, żeby zabić Thomasa? Do stołu podeszły dziewczyny z Billings, z tacami zastawionymi talerzami płatków śniadaniowych na mleku, grzankami i kubkami parującej kawy. Otoczyły mnie kordonem. - Reed, wiem, że jesteś przygnębiona i tak dalej, ale wadliwa postawa nie polepszy ci nastroju - upomniała mnie Kiran. Elegancko skrzyżowała zgrabne nogi i wyjęła z torby perfumowane czasopismo. - Daj jej jeden dzień na nurzanie się w rozpaczy - powiedziała Noelle. Kiran wzruszyła ramionami. - W porządku, ale niech za trzydzieści lat, kiedy wyhoduje sobie garb, nie przychodzi do mnie z pretensjami. Dash opadł na krzesło naprzeciwko Noelle i posępnie dźgał łyżką płatki śniadaniowe. - Jakiś problem? - zapytała, unosząc brwi. Popatrzył na nią krzywo. - Skąd. Wszystko układa się wręcz znakomicie. Jeden kumpel nie żyje, drugi w więzieniu. Po prostu tryskam humorem! - Nie mieści mi się to w głowie - powiedziała Noelle w zadumie. - Grzeczny Josh Hollis mordercą! - Przecież to ty wskazałaś go jako mordercę - wypaliłam. Wszyscy zamarli. Zupełnie jakby ktoś wcisnął klawisz z napisem „Pauza”. - Słucham? - zapytała Noelle. Mogłam się jeszcze wycofać, przewinąć film do tyłu, ale nie chciałam. Przed kilkunastoma godzinami Noelle powtarzała z przekonaniem, że Josh to psychol, że

prawdopodobnie już wcześniej popełnił morderstwo. Nie powinna teraz udawać wstrząśniętej. - Wczoraj sama nasłałaś na niego policję - warknęłam. - Więc czemu się tak dziwisz? Powoli odstawiła szklankę soku. - Wyjaśnijmy coś sobie, Reed. Przedtem nie miałam pewności, tylko podejrzenia. - A teraz masz pewność? - zapytał Dash. - Nie rozumiem na jakiej podstawie. To, że Josha aresztowała policja, jeszcze o niczym nie świadczy. - Słusznie - poparta go Natasza. - Dzięki. Przykro mi, ale nie potrafię uwierzyć, że ktoś z nas jest zdolny do zabójstwa - oświadczył ze wzburzeniem. - A przecież często się to zdarza - odparła Ariana takim tonem, jakby podawała nam prognozę pogody. - Stale ktoś traci panowanie nad sobą. - Owszem, ale nie Josh - upierał się Dash. - Chłopak jakby wyskoczył z filmów familijnych Disneya. - W każdym razie cieszę się, że mamy to już za sobą - wtrąciła Kiran, wertując czasopismo. - Tak mnie to stresowało, że przepuściłam wszystkie zaproszenia na dobre pokazy wiosenne. Jeśli ta zdzira Melenka dostanie pierwsze wyjście u Stelli McCartney, chyba sama popełnię morderstwo. Zacisnęłam palce na nożu leżącym obok talerza Nataszy. Natasza łagodnie położyła rękę na mojej dłoni. - Kiran, wznosisz się na niezdobyte dotąd wyżyny małoduszności - stwierdziła. - Nie można cię jakoś uciszyć? - warknęła Kiran. - Bo mam już serdecznie dosyć tych twoich nadętych komentarzy! - No proszę, nasza jędza w szczytowej formie - zawołał Gage, klepiąc ją po plecach tak mocno, że się skrzywiła. - A już się martwiłem! Rzeczywiście, Kiran szybko odzyskiwała swoją dawną wredność, tę sprzed zniknięcia Thomasa. Ci ludzie naprawdę uważali sprawę za zakończoną: Josh jest winny, przejdźmy do przyjemniejszych tematów. - Dla mnie to bez sensu, i tyle - oznajmił Gage. - Kto popełnia morderstwo bez motywu? A jaki motyw mógł mieć Josh? On i Thomas byli ze sobą tak blisko, że można by ich wziąć za parę gejów! Kilka osób zachichotało. - Ho, ho, czyżby wszyscy łyknęli dzisiaj pigułki niedojrzałości? - zapytała kwaśno Natasza. Sama całkiem niedawno ujawniła przed nami swoją homoseksualną orientację, przez co żart Gage'a wydawał się szczególnie grubiański.

- Nie chciałem nikogo urazić - zapewnił Gage bez cienia szczerości. - Ale kto wie, czy to nie była zbrodnia w afekcie. Ariana zakrztusiła się i zakryła usta serwetką. Noelle spojrzała na nią, jakby sprawdzając, czy przyjaciółka się nie dławi, ale nie pospieszyła jej z pomocą. - Nie byli gejami - powiedziała Ariana, kiedy oddech się jej wyrównał. - Nie. Nie o to mi chodzi. Może Josh zabił Pearsona z powodu nowej. Oblała mnie fala gorąca. Gage uśmiechnął się złośliwie, widząc moje zmieszanie. - Mówisz, że Josh... zabił Thomasa... bo mu zależało na mnie? - zapytałam, starając się zapanować nad drżeniem głosu. - A czemu nie? Zdarzały się już takie wypadki. Wszyscy wiemy, że obaj mieli na ciebie ochotę, chociaż ja sam nigdy nie rozumiałem, skąd to zainteresowanie - obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. - Przynosisz tylko kłopoty, nowa. Od samego początku. - Zamknij się, Coolidge - warknęła Noelle, nie spuszczając ze mnie wzroku. - No co? Nie mam racji? Odkąd nowa przyjechała. Dash walnął pięścią w stół. Zadzwoniły szklanki i sztućce. - Odczep się od niej! Tego tonu nie można było zignorować. Gage, straciwszy dobry humor, opadł na oparcie krzesła nadąsany jak dziecko. Pozostali z wolna wrócili do śniadania. Wpatrywałam się w zegar na ścianie, obserwując, jak minutowa wskazówka pełznie po tarczy i odmierza czas katorgi przy wspólnym stole.

DZIURAWA OCHRONA Sale szkolne wydawały się mniejsze i bardziej szare niż zazwyczaj. Niebo za wysokimi oknami miało barwę ołowiu. Od czasu do czasu gałąź szarpnięta podmuchem wiatru uderzała w zewnętrzny parapet i podskakiwaliśmy na krzesłach, jakby w obawie przed eksplozją. Było to całkiem zrozumiałe: od kilku miesięcy, ilekroć w Easton zapanował względny spokój, nadchodził kolejny wstrząs. I nie zanosiło się na zmianę sytuacji. Wszystkie lekcje tego dnia zaczynały się od wykładu o potrzebie stawienia czoła trudnościom lub od grupowej terapii poświęconej naszym emocjom - wszystkie oprócz lekcji historii. Barber, jak zawsze rzeczowy, bez żadnych wstępów zajął się naszymi pracami domowymi. Czekałam, kiedy mnie wywoła i spróbuje ośmieszyć przed całą klasą. Przygotowałam sobie nawet parę ciętych ripost. Ignorował jednak moją obecność, wykazując rzadkie u niego współczucie. Zaraz po lekcjach pobiegłam przez przywiędłe trawniki do Gwendolyn Hall, zrujnowanego budynku szkolnego o kruszejących murach i zabitych deskami oknach. Weszłam po zniszczonych stopniach na mały wewnętrzny dziedziniec. Starałam się nie myśleć o swojej ostatniej wizycie w tym miejscu, nie przywoływać dawnych cieni, nie wracać pamięcią do chwil, których nie mogłam przeżyć na nowo. Drżącymi rękami wepchnęłam torbę pod jedną z kamiennych ławek. Dziedziniec przypominał jaskinię, ciemną i zimną - co najmniej dziesięć stopni chłodniejszą od powietrza na zewnątrz. Do Gwendolyn Hall przychodziło się tylko na krótkie potajemne randki. Miałam nadzieję, że przy tak niskiej temperaturze nie zajrzą tu chętni na amory. Przystanęłam na moment. Nie mogłam się powstrzymać. Poprzednim razem byłam tu z Thomasem. Właśnie tutaj, na dziedzińcu. Siedzieliśmy obok siebie na tej kamiennej ławce. Wargi Thomasa, jego dłonie, ciepło... Boże, jak cudowne się wtedy wszystko wydawało. Byłam tak naiwna, tak szczęśliwa. Nie miałam pojęcia, co nas czeka. Wyczułam nadciągającą falę beznadziei i czym prędzej wzniosłam w umyśle tamę przeciwko temu zalewowi. Nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Miałam misję do wy- konania. Nasunęłam na głowę kaptur popielatej bluzy, zapięłam płaszcz i pobiegłam. Nagle ogarnęło mnie niemiłe wrażenie, że jestem obserwowana. Szare gmachy Easton napierały na mnie ze wszystkich stron, pełne dezaprobaty. Przyspieszyłam kroku. Za drzewami na północnym krańcu kampusu znajdowało się ogrodzenie, a w nim dziura, wystarczająco duża, żeby się przez nią przecisnęła dziewczyna w balowej sukni. Wie-

dzieli o niej wszyscy w Billings i Ketlar. Tędy wydostaliśmy się z terenu szkoły w noc Dziedzictwa - noc, kiedy zaczęły się te nieszczęścia. Miałam nadzieję, że nikt oprócz nas nie zna tej drogi. Biegnąc do ogrodzenia, przez długie minuty poruszałam się w otwartej przestrzeni, gdzie każdy mógł mnie zobaczyć, schwytać, a potem usunąć z Easton. Patrzyłam prosto przed siebie, ignorując dźwięczące mi w uszach poranne ostrzeżenia dyrektora. Pomyślałam, że jeśli ktoś zechce mnie złapać, nie powinno mu to przyjść bez trudu. Płuca paliły mnie od gwałtownie wciąganego zimnego powietrza. Przedarłam się przez zarośla między drzewami, odgarniając gałęzie chłoszczące mnie po twarzy. Ciężko oparłam się plecami o ogrodzenie, a potem wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam. Żadnych syren alarmowych, krzyków, zajadłego szczekania tropiących mnie psów. Ruszyłam powoli wzdłuż ogrodzenia, aż natknęłam się na dziurę. Od razu zalały mnie wspomnienia powrotu z Dziedzictwa: zmarznięte, mokre nogi, pochlapana błotem suknia, dłoń Josha na moim ramieniu, kiedy pomagał mi przejść przez ogrodzenie. Jego twarz, kiedy mi mówił, że znaleziono Thomasa, że Thomas nie żyje. Gdyby ktoś szukał dowodu niewinności Josha, wystarczyło, żeby znalazł się przy nas w tamtej chwili. Niestety, nie mogłam skopiować swojej pamięci i pokazać jej policji i sądowi. Przecisnęłam się przez dziurę, nie dbając o kosztowny płaszcz podarowany mi przez Kiran, i pobiegłam w stronę szosy. Kiedy stanęłam na asfalcie, poczułam się pewniej, ale wtedy kątem oka dostrzegłam nowe zagrożenie: obozowisko dziennikarzy. Co najmniej cztery wozy transmisyjne z antenami satelitarnymi rysującymi się na tle nieba, dziesiątki re- porterów, kamerzystów i pracowników obsługi. Wszyscy tłoczyli się przed bramą kampusu, jakby ta zaraz miała się otworzyć, odsłaniając przed nimi istny sezam sensacyjnych wia- domości. Ze schyloną głową przemknęłam przez jezdnię i zanurkowałam w gęstwinę drzew po drugiej stronie. Posuwałam się ostrożnie wzdłuż szosy, brodząc w opadłych liściach. Buty i skarpetki szybko przesiąkły mi wilgocią. Kiedy za zasłoną zarośli mijałam tłum dziennikarzy, zobaczyłam faceta w granatowej bluzie, który, stojąc na drabinie, przymocowywał przy bramie kamerę nadzorującą. Dziennikarze zasypywali go pytaniami. - Co czują uczniowie, wiedząc, że dyrekcja szkoły pozwoliła mordercy krążyć między nimi przez całe tygodnie? - Czy na kampusie panuje atmosfera strachu? - Z kim się przyjaźnił ten aresztowany chłopiec? Czy miał jakichś wspólników? Ci ludzie byli naprawdę podli. Łatwo sobie wyobrazić, jak by wokół mnie skakali, gdybym stanęła przed nimi, gotowa podzielić się swoją wersją wydarzeń. Jednak ani mi to

było w głowie. Nie zależało mi na zainteresowaniu mediów. Zależało mi tylko na odzyskaniu swojego chłopaka. Pół mili dalej wróciłam na szosę.

WSPÓLNICZKA Okna domów w miasteczku Easton jarzyły się ciepłym światłem. Na ulicach, pomimo zimna, panował duży ruch. Panie spacerowały po starannie zamiecionych trotuarach, a kiedy wchodziły do sklepów, zza drzwi dobiegał dźwięk dzwonka. Ekspedientka w czarnym kostiumie zdejmowała kosztowną biżuterię z wystawy sklepu jubilera, przygotowując salon do zamknięcia. Kiedy ją mijałam, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, zapewne rozbawiona widokiem nastolatki w wytwornym płaszczu i wystrzępionym kapturze bluzy nasuniętym na czoło. Pochyliłam głowę, wyminęłam jakąś parę zmierzającą do eleganckiej restauracji i ruszyłam w stronę centrum. Miasteczko Easton, rok założenia: 1840 - przeczytałam na tabliczce umieszczonej na ceglanym murze staroświeckiego komisariatu. Weszłam do niedużego, jasno oświetlonego pomieszczenia, w którym kłębili się umundurowani policjanci i detektywi w cywilu. Miałam wrażenie, że to sytuacja wyjątkowa - że na ogół jest tu znacznie spokojniej. W końcu nie zawsze trzyma się w areszcie podejrzanego o zabójstwo. Zapewne nikt nie opuścił posterunku, odkąd wprowadzono tutaj Josha. Szkoda byłoby stracić okazję uczestniczenia w tak interesujących wydarzeniach. Na mój widok dwie osoby poderwały się z krzeseł. Jedna podsunęła mi magnetofon pod nos. - Przepraszam, możesz się przedstawić? Jesteś uczennicą liceum w Easton? Kątem oka dostrzegłam jakieś poruszenie - i detektyw Hauer odepchnął mnie na bok. Popatrzył na mnie z irytacją i obrócił się, skutecznie odgradzając mnie od dziennikarzy. - Słuchajcie, daliśmy wam nasze oficjalne oświadczenie. Nie dostaniecie tu niczego więcej, więc lepiej idźcie grzebać sobie gdzie indziej. Dziennikarze zniknęli za drzwiami. Zsunęłam kaptur i stanęłam wyprostowana. Zanosiło się na ciężką przeprawę. - Co tu robisz, Reed? - zapytał detektyw. Niebieską koszulę miał wygniecioną, rękawy podwinięte. Dostrzegłam tatuaż na jego prawej ręce, ale kiedy Hauer zauważył, że się jej przyglądam, skrzyżował ramiona. - Chcę się widzieć z Joshem - oświadczyłam. - Niestety, to niemożliwe. I wtedy pojawił się Josh. Nagle, po drugiej, zakratowanej, stronie posterunku. Był w kajdankach; policjantka o ostrych rysach, z włosami upiętymi w kok, eskortowała go, trzyma- jąc za łokieć. Pomiędzy nami stało kilkunastu pracowników komisariatu. Nie wierzyłam, że

zdołam się do niego przebić, ale musiałam spróbować. Wysunęłam się zza krępej sylwetki Hauera - i twarz Josha pojaśniała. - Reed! Wszyscy w komisariacie spojrzeli na mnie, potem na niego. - Josh! Wszystko w porządku? - Tak! Posłuchaj... - Wyprowadźcie go stąd! - ryknął Hauer. Policjantka ujęła Josha za ramię. W jego oczach błysnął strach. Chciałam podbiec bliżej, ale drogę zagrodził mi kontuar dla interesantów. Od Josha dzieliło mnie zaledwie kilka metrów, których w żaden sposób nie mogłam pokonać. Myślałam, że oszaleję. - Nie, zaczekajcie! - zawołał Josh. Wyrwał się kobiecie i przysunął do kraty. - Reed, pogadaj z Lewis - Hanneman i Blakiem! Widzieli mnie tamtej nocy! Lewis - Hanneman i Blake. Asystentka Marcusa i brat Thomasa, Blake Pearson. Słyszałam plotki na ich temat. Więc były prawdziwe? Czy tych dwoje nadal łączył romans? - Byłem na cmentarzu sztuki! - krzyczał Josh. Policjantka znowu chwyciła go za ramię. - Reed, proszę! Niech powiedzą prawdę! Wypchnięto go za próg i drzwi się zatrzasnęły. Wtedy coś we mnie pękło. Zalałam się łzami. - Chodź ze mną, Reed - łagodnie powiedział Hauer. - Chodź, chodź. Tutaj. Zakryłam twarz rękami i płakałam, z trudem łapiąc oddech. Czułam na plecach dłoń detektywa, dokądś mnie prowadził. Opadłam na jakieś krzesło, skrzyżowałam ramiona na stole i oparłam na nich czoło. Ktoś mówił coś cicho, drzwi otworzyły się i zamknęły. Po dłuższej chwili uniosłam głowę. Nos miałam tak zatkany, że musiałam oddychać przez usta. Policzki swędziały mnie od łez. - To takie niesprawiedliwe! - jęknęłam. Naprzeciwko mnie siedział Hauer. Pochylił się nad stołem i zetknął dłonie czubkami palców. - Reed... - Nie możecie go tutaj trzymać! Nic nie zrobił! - Reed... - Nie! Musicie mnie do niego dopuścić! Proszę! - Reed! Roztrzęsiona wytarłam nos rękawem, nie patrząc Hauerowi w oczy. Detektyw pchnął w moją stronę kubek wody. Upiłam kilka łyków. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem spragniona.

- Przykro mi, że to wszystko cię spotkało - powiedział Hauer spokojnie. - Ale musisz wrócić na kampus. Wrócić do normalnego życia. Prychnęłam. - Reed, masz przecież szkołę, przyjaciół. Nie powinnaś się uczyć do egzaminów? - A jakie to ma teraz znaczenie? - zapytałam. Przysunął się bliżej. - Musisz nam zaufać, Reed. Nie tkwimy tu bezczynnie. Wykonujemy naszą pracę. Nie powinnaś się w to mieszać - dla własnego dobra. - Ale... Josh mówił... o Blake'u Pearsonie i sekretarce dyrektora. Widzieli go? Ma alibi? - Zajęliśmy się tym - odparł niecierpliwie. - I co? - I nie mogę ujawnić szczegółów śledztwa. - Ale ja muszę wiedzieć! Muszę wiedzieć, co się... - Aresztowaliśmy podejrzanego, Reed - warknął Hauer. - Nie dawaj moim przełożonym powodu do przypuszczeń, że podejrzany nie działał sam. Przebiegł po mnie dreszcz strachu. Hauer nie mówił chyba poważnie. Niemożliwe. - A teraz wyjdziemy stąd i spokojnie opuścimy komisariat. Odwiozę cię na kampus. Zerknął przez okno umieszczone pod sufitem. Na zewnątrz panował zupełny mrok. - Nie potrzebuję eskorty - oświadczyłam, odzyskując w końcu panowanie nad sobą. Wstałam i nasunęłam kaptur na głowę. - Przecież nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Straszliwy zbrodniarz siedzi już u was w areszcie. Westchnął ciężko, jakby nie wiedział, co ze mną zrobić. Ale nie musiał robić nic. Sama potrafiłam o siebie zadbać. Obróciłam się i wyszłam z pokoju, dumna, że kolana nie drżą mi ani odrobinę.

LIKWIDACJA Tego wieczoru wzięłam długi i nadzwyczaj gorący prysznic, a kiedy wynurzyłam się z łazienki, pokój był pusty - na co zresztą liczyłam. O tej porze Natasza na ogół wychodziła na dach bursy, żeby zadzwonić do swojej dziewczyny Leanne Shore. Komórka Nataszy nie działała wewnątrz budynku. Od pół godziny padał śnieg i mocno wiało, nie mogłam więc nie podziwiać zaangażowania mojej współlokatorki. Bez wątpienia kierowała nią prawdziwa miłość. Potrzebowałam trochę czasu dla siebie, żeby się zastanowić nad słowami Josha i zaplanować dalsze kroki. Najpierw jednak zamierzałam załatwić inną pilną sprawę. Rzuciłam ręcznik na łóżko i usiadłam przed komputerem Nataszy. Od poprzedniego wieczoru, od zagadkowego przerwania naszej rozmowy w komunikatorze internetowym, myślałam o skon- taktowaniu się z Taylor Bell. Otworzyłam teraz okno e - maila i wystukałam wiadomość na klawiaturze, ucieszona, że już odzyskałam sprawność palców. Od spotkania z detektywem Hauerem ręce nie przestawały mi się trząść. Do: taylor_bell@gmail.com Od: rbrennan391@aol.com Temat: KI Taylor, nie znikaj tak bez wyjaśnienia. Muszę wiedzieć, co się dzieje. Co to znaczy: „wszystko nieprawda”? Gdzie jesteś? Co nie jest prawdą? Proszę, odpisz jak najszybciej. Reed Wysłałam. Dwie sekundy później pojawiła się na ekranie ikona nowej wiadomości. Taylor nie otrzymała mojego e - maila. Konto: taylor_bell@gmail.com zostało zlikwidowane.

UDOWODNIJ Przepełniało mnie nowe uczucie. Pojawiło się, kiedy w komisariacie zobaczyłam Josha, wystraszonego i skutego kajdankami. Od tamtej pory stawało się coraz silniejsze, a podsyciła je dodatkowo „likwidacja” Taylor. Kiedy się obudziłam następnego ranka, to uczucie stłumiło już wszelkie inne emocje. Było jak wibrowanie, które z głębi mojego jestestwa rozchodziło się po całym organizmie. Pragnienie czynu. Potrzeba zrozumienia, co, u diabła, dzieje się w szacownym liceum Easton. Absolutna konieczność ruszenia tyłka i zara- dzenia sytuacji. Chrzanić Hauera. Ktoś zabił Thomasa, a tym kimś nie był Josh. Może Hauerowi nie przeszkadzało trzymanie niewinnej osoby za kratkami, ale ja nie zamierzałam się z tym godzić. Chciałam działać. Nie byłam już dzieckiem. Najwyższy czas, żeby samodzielnie podejmować decyzje. Kiedy lekcje się skończyły, zerwałam się z krzesła tak szybko, jakby było ono fotelem katapultującym. Popędziłam korytarzem do wyjścia, o mało nie przewracając kilkorga uczniów stojących mi na drodze, i pomknęłam prosto do budynku administracji. W rekordowym tempie pokonałam dwie kondygnacje wyłożonych dywanem schodów - co jednak nie wzbudziło uznania mijanych nauczycieli - i otworzyłam drzwi do sekretariatu zdyszana jak po maratonie. Lewis - Hanneman zerknęła na mnie znad papierów. Niemal niedostrzegalnie zmrużyła oczy, zacisnęła palce na długopisie. Za olbrzymim biurkiem wydawała się drobna, niemal krucha wśród sięgających od podłogi do sufitu regałów pełnych książek w skórzanych oprawach. - Pan dyrektor wyszedł - oznajmiła krótko. - Jeśli chcesz umówić się na rozmowę... Stanęłam przed nią i po raz pierwszy przypatrzyłam jej się uważnie. I wtedy zrozumiałam, o czym Kiran mówiła podczas stypy u Pearsonów. Owszem, Lewis - Hanneman miała nietrakcyjną fryzurę i nosiła okulary, ale ze swoimi blond włosami, twarzą o wielkich błękitnych oczach i wysoko osadzonych kościach policzkowych przypominała uroczą, nieśmiałą bibliotekarkę, o jakiej fantazjuje chyba każdy facet. Nic dziwnego, że spodobała się Blake'owi. Wystarczyło, żeby wyjęła szpilki z ciasno upiętego koka, i już można by puścić zmysłowy podkład muzyczny. - Nie chcę rozmawiać z dyrektorem, tylko z panią. Serce waliło mi jak szalone, ale zdołałam przybrać stanowczy ton. Lewis - Hanneman uniosła brwi. - Jeśli zbierasz fundusze dla naszej drużyny hokeja na trawie, nie jestem

zainteresowana. Zacisnęłam ręce na torbie z książkami. - Przyszłam zapytać, co pani robiła w Kolegium Mitchella tej nocy, kiedy zginął Thomas. Krew odpłynęła jej z twarzy. - Nie wiem, o czym mówisz. „Doprawdy?” Kłamała mi w żywe oczy. Czy nie rozumiała, o jaką stawkę tu chodzi? - Ach. Nie wie pani... - Nie. A teraz, jeśli chciałabyś rozmawiać z panem dyrektorem, poszukam wolnego terminu. Jeśli nie. chciałabym już wrócić do swoich zajęć. Udała, że zapisuje coś w papierach. Długopis drżał jej w dłoni. Wstrząsnęłam nią. Wzbudziłam jej lęk. I czułam się... wszechwładna. Czy właśnie tak zawsze czuła się Noelle? Podeszłam bliżej, ciekawa, ile „zajęć” zdoła wykonać, kiedy będę sterczeć jej nad głową. Po chwili westchnęła i odłożyła długopis. - Zdaje się, że prosiłam cię o opuszczenie sekretariatu? - Wiem, że pani tam była - wycedziłam całkiem w stylu Noelle. - I wiem, z kim. „Co ty na to?” Nie spuszczała ze mnie oczu. - Czy to próba szantażu, panno Brennan? Zamrugałam. Owszem, być może myślałam o szantażowaniu Lewis - Hanneman, ale samo wypowiedzenie przez nią słowa „szantaż” wystarczyło, żebym porzuciła takie plany. To były metody Noelle, nie moje. Nie zamierzałam przejmować jej modus operandi, choćby był nie wiadomo jak skuteczny. Gdzieś trzeba było wyznaczyć granicę. - Nie. Proszę tylko, żeby postąpiła pani jak należy. Jeśli może pani dać alibi Joshowi Hollisowi, musi pani iść na policję. Tu chodzi o jego życie. Przez moment widziałam w jej oczach współczucie. Jakby zrozumiała, z czym się zmagam, jak jestem przerażona. By tam pewna, że przyzna mi rację. Ten moment jednak szybko minął. - Panno Brennan, powiedziałam policji wszystko, co wiem na ten temat, czyli nic - odparła chłodno. - Tamtej nocy byłam sama w domu. Mąż wyjechał w interesach, rozmawialiśmy przez telefon. Nic więcej nie mam do dodania. - Pani kłamie - syknęłam. - Może zabrzmi to dziecinnie, ale... udowodnij.

Z przyjemnością trzasnęłabym ją w twarz. Wytargałabym ją za włosy. Zerwała jej z nosa okulary i cisnęła nimi o ścianę. Ale właśnie wtedy otworzyły się drzwi i do sekretariatu wszedł dyrektor Marcus. Nie miałam więc okazji się przekonać, jak wygląda mój napad furii. - Panna Brennan - zdziwił się dyrektor. Zdjął tweedowy kapelusz i trzymał go przed sobą. - Czy wszystko w porządku? Cofnęłam się od biurka Levis - Hanneman. Potrzebowałam trochę dystansu, żeby opanować chęć wyrządzenia jej krzywdy. - Tak, w porządku - burknęłam. Marcus przypatrywał mi się, jakbym była jakimś niebudzącym zaufania stworem. Stworem, wobec którego należy zachować ostrożność. Powinien podsunąć mi rękę pod nos, żebym mogła ją obwąchać? A może rzucę się na niego z zębami? - Wiem, że... hm... nie jest ci teraz łatwo - zaryzykował. - Gdybyś miała ochotę porozmawiać... Mało brakowało, a parsknęłabym śmiechem. Dyrektor Marcus jako mój powiernik! Ale szybko uświadomiłam sobie, że próbuje okazać mi życzliwość, i ogarnęło mnie poczucie winy. - Dziękuję - powiedziałam. - Jakoś sobie radzę. Spojrzałam na sekretarkę. Dostrzegłam w jej oczach błysk satysfakcji: cieszyło ją moje zakłopotanie. I właśnie wtedy postanowiłam twardo, że znajdę sposób nakłonienia jej do zeznań. Lewis - Hanneman pomoże mi wydostać Josha z więzienia, czy jej się to podoba, czy nie.

MOJE PRZYJACIÓŁKI Potrzebowałam Noelle. Było to oczywiste. Im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej byłam przekonana, że Noelle wydobyłaby prawdę z Lewis - Hanneman. Nie cofnęłaby się, nie odpuściła, dopóki nie uzyskałaby tego, na czym jej zależy. Ja nie byłam do tego zdolna. Może powinnam nad tym ubolewać, może się cieszyć. Jeszcze nie zdecydowałam. Najważ- niejsze, że dziewczyna zdolna do wszystkiego stała po mojej stronie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wracając wieczorem do Billings przez pokryty szronem kampus, myślałam o Noelle. Tak, była dla mnie dobrą przyjaciółką, w każdym razie odkąd skończyła się ta historia z Waltem Whittakerem i podwójnym szantażem. Po prostu starała się mnie chronić. Trudno zaprzeczyć, że posługiwała się kontrowersyjnymi metodami, ale taki już miała charakter. Nad jej taktyką można było dyskutować, motywy natomiast nie budziły wątpliwości. Chciała ustrzec nas przed popełnianiem błędów, dopilnować, żebyśmy szły właściwą drogą. Była gotowa niemal na wszystko, żeby wyciągnąć nas z kłopotów. Pozostawał jednak problem Taylor. Taylor napisała, że nie wolno ufać dziewczynom z Billings, że mnie okłamują. Ale w jakiej sprawie? I dlaczego? Czy chodziło tylko o powody, dla których opuściła Easton, czy o coś poważniejszego? Gdzie się podziewała, czemu rzuciła szkołę? Może najpierw o to powinnam zapytać Noelle. Miałam przecież prawo domagać się prawdy. Taylor była moją przyjaciółką. Podobno wszystkie były moimi przyjaciółkami. Czemu więc zawsze byłam jedyną, która o niczym nie wie? Przystanęłam przed drzwiami Billings. W oddali zawyła syrena - syrena straży pożarnej w miasteczku Easton. Słuchałam, jak jej echo cichnie między bezlistnymi drzewami. Czy rzeczywiście potrzebowałam pomocy Noelle? Wiedziałam, że Lewis - Hanneman kłamie. Może powinnam się z nią uporać samodzielnie? Ale jak? Nie miałam pojęcia. Błagać ją? Wrócić do szantażu? Nie. Widziała, jak wycofuję się z tej drogi. Odgadłaby, że blefuję, że jestem za słaba. A przecież chodziło o życie Josha. Nie mogłam popełnić błędu. Tak, Noelle będzie wiedziała, co robić. Noelle zadziała skutecznie. Nie miałam innego wyboru. Zdecydowana, chwyciłam za klamkę i weszłam do Billings. - Niecałe trzy tygodnie do egzaminów, a on chce nas trzymać w zamknięciu jak zwierzęta? Absurd! Noelle, stanowcza jak zwykle. W hallu nie było nikogo, zebranie musiało więc odbywać się w salonie.

- Słyszałaś, co powiedział - odezwała się Cheyenne Martin. Rozpoznałam ją po tonie pełnym wyższości. - Musimy się teraz trzymać razem. Dla dobra Easton. - Chrzanić Easton - burknęła Noelle. Cheyenne aż się zachłysnęła. Stłumiłam śmiech. - Uważam, że powinnyśmy się zająć tym, czym zawsze się zajmujemy o tej porze roku - oświadczyła Noelle. - Imprezowaniem! - wykrzyknęła jedna z Bliźniaczych Miast, London albo Vienna. Nieważne która: były absolutnie zgodne w poglądach. Kilka dziewczyn zachichotało. Ogarnął mnie gniew. To o tym rozmawiały? O wymknięciu się z kampusu na imprezę? Czy w ogóle ich nie obchodziło, co się wokół dzieje? - Słusznie! Należy nam się trochę wytchnienia po tych wszystkich dołach. Dołach? Tak Noelle określała zniknięcie Thomasa, jego śmierć, aresztowanie Josha? Doły? - Urwijmy się stąd - mówiła dalej, najwyraźniej wyczuwając poparcie współlokatorek. - Zabawmy się nieco. Spróbujmy zapomnieć o tych... nieprzyjemnościach. - Racja. - Brzmi nieźle. - No, bo co nam dyrektor zrobi? Wyrzuci nas z liceum? Dech mi zaparto. To były moje przyjaciółki, osoby, na których towarzystwie tak mi zależało. Czy już całkiem straciłam rozum? - Marcus właśnie to zrobi! - zawołała Cheyenne. - Słuchajcie, dziewczyny. Jasne, że chcecie się oderwać od wszystkiego. Każdy w Easton tego chce. Ale przed bramą kampusu dziennikarze tylko czekają, żeby znowu napisać o hedonistycznych uczniach prywatnej szkoły... - Hedonistyczni, ho - ho - mruknęła Kiran żartobliwie. - Cóż to, Chey? Poszerzasz sobie słownictwo przed testem na studia? - Mówię poważnie, Kir. Chcecie im dostarczyć to, na co polują? Noelle parsknęła śmiechem. - Urodziłaś się o dwa pokolenia za późno, Martin. - A może po prostu nie urodziłam się bez sumienia - warknęła Cheyenne. - Jeśli trzeba nam trochę relaksu, możemy wszystko zorganizować tutaj. Urządźmy sobie miły, elegancki wieczór w Billings. Dyrektor się nie sprzeciwi, będziemy mogły spokojnie się zrelaksować... - Świetnie - stwierdziła Noelle. - Relaksuj się spokojnie w bursie, a my poszukamy sobie prawdziwej zabawy. - Zabawy dla dorosłych - uzupełniła Kiran. - Nielegalne substancje, nieelegancki

język... - Może nawet jakieś podteksty erotyczne... - dodała Noelle. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Coś we mnie pękło. Stanęłam w drzwiach salonu, a ponieważ nie znalazłam innego sposobu na zaznaczenie swojej obecności, z hukiem upuściłam torbę na podłogę. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. - Co z wami jest, do cholery? - krzyknęłam. Noelle wysunęła się naprzód. - Reed... - Rozmawiacie sobie o imprezowaniu? Teraz, kiedy jeden z naszych znajomych nie żyje, a drugiego aresztowano za zabójstwo? Jasne! Świetny powód do imprezy! Jedźmy do miasta i bawmy się na całego! Kiran prychnęła i odwróciła wzrok. Oprócz niej nikt się nie poruszył. - Nie wiem jak u was, dziewczyny, ale w moim środowisku takie... takie potworne rzeczy nie zdarzają się codziennie. - W naszym też nie - odezwała się Ariana cicho. Popatrzyłam na nią ze złością. - Nigdy bym się tego nie domyśliła! - Nic nie zrobiłyśmy, Reed - wypaliła nagle Kiran, wstając. - Spokojnie - powiedziała Ariana ostrzegawczo. - Nie. Mam tego dosyć! Nie my załatwiłyśmy twojego chłoptasia, Reed. Załatwił go Josh, twój ukochany Josh! A ty wiecznie jesteś pełna oskarżeń, pretensji do nas wszystkich. Jakbyśmy zrobiły coś strasznego. No więc przyjmij wreszcie do wiadomości: nie zrobiłyśmy nic! - Możliwe - odparłam. - Ale ktoś to zrobił, a wy zachowujecie się tak, jakby w ogóle was to nie obchodziło. I właśnie tego nie mogę ścierpieć. Tym razem, kiedy obróciłam się do wyjścia, nikt nie próbował mnie zatrzymać.

SAMODZIELNOŚĆ Trzęsącymi się rękami wyjęłam z torby komórkę. Sama nie wierzyłam, że zrobię to, co zamierzałam zrobić, ale jeśli chciałam czegoś dokonać, musiałam się pospieszyć, zanim gwałtowny napływ adrenaliny wyszumi się i opadnie. Przeszukiwałam spis telefonów, aż podświetliło się imię „Thomas”. Poczułam skurcz w gardle. Nawet nie próbowałabym tej strategii, gdyby nie tamten beztroski wieczór, kiedy Thomas zapisał w pamięci mojej komórki numery wszystkich swoich telefonów, żebym w każdej chwili mogła się z nim skontaktować. Jakbyśmy zawsze mieli być razem. Jakby na- prawdę było to możliwe, gdyby nie... Zamknęłam oczy i przełknęłam ślinę. Trzeba się skoncentrować. Zebrać siły. To, co robiłam, robiłam dla Josha oraz dla Thomasa. Wybrałam numer domowy. Wiele razy zastanawiałam się już nad jego skasowaniem, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Tego popołudnia cieszyłam się ze swojego sentymentalizmu. Przycisnęłam telefon do ucha i usiadłam na krawędzi łóżka. - Rezydencja Pearsonów. Głos brzmiał oschle, z lekkim, jakby europejskim akcentem. - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z Blakiem? - wychrypiałam. - Przykro mi, Blake jest na uczelni. - Och... Świetnie, Reed. Więc nie przyszło ci do głowy, że Blake Pearson studiuje? - A czy... mogłabym... dostać jego numer...? - Niestety, nie wolno mi udzielać takich informacji - odpowiedziała wyraźnie rozbawiona kobieta. - No tak. Jasne. Ale czy... - Do widzenia. Połączenie zostało przerwane. Rzuciłam komórkę na łóżko. Po chwili namysłu podeszłam do komputera Nataszy: jeśli się dowiem, gdzie Blake studiuje, może zdołam wydobyć numer jego telefonu z uczelnianej bazy danych? Wpisałam w wyszukiwarkę hasło „Blake Pearson” - i pojawiły się tysiące odpowiedzi. Imię i nazwisko brata Thomasa były bardziej popularne, niż przypuszczałam. Blake Pearson był artystą, przedsiębiorcą, prawnikiem, tancerzem... W Internecie roiło się od Blake'ów Pearsonów. Poziom adrenaliny już się obniżał. Przecież to wszystko nie miało sensu. Czy

naprawdę myślałam, że coś osiągnę? Że spowoduję jakąś zmianę? W poczuciu klęski opadłam na krzesło. Właśnie zaczynałam się garbić przygnębiona, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Noelle. Przynajmniej nie weszła bez uprzedzenia. - Piękne przedstawienie tam w salonie. Nie oglądasz aby za dużo telenowel? - Chciałaś czegoś? - warknęłam. Uniosła brwi. - Nie jestem ci winna żadnych wyjaśnień, ale może cię zainteresuje, że nie starałam się popisać brakiem taktu. Po prostu uważam, że dziewczyny powinny trochę się odprężyć. A sądząc po twoim zachowaniu, takie odprężenie przydałoby się zwłaszcza tobie. Mimowolnie zacisnęłam zęby. - Robię to tylko dla twojego dobra - dorzuciła. Jak zawsze. Moja opiekunka, wybawicielka. Zaczynałam podejrzewać, że z jej strony są to tylko puste słowa, powtarzane dla własnych celów. A jednak nadal się zastanawiałam, czy nie poprosić jej o pomoc. Wystarczyło otworzyć usta i zapytać - powiedziałaby mi od razu, na której uczelni studiuje Blake. Ale wtedy musiałabym wytłumaczyć, dlaczego potrze- buję tej informacji. Noelle włączyłaby się w sprawę, a w tamtej chwili nie czułam do niej sympatii, nie mówiąc już o zaufaniu. W tamtej chwili ufałam tylko sobie. - Wolałabym zostać sama. - Reed, dajże spokój. Po prostu chcę, żeby wszystko wróciło do normy. Co w tym dziwnego? - Może tym się różnimy, Noelle. Bo dopóki Josh siedzi w areszcie za coś, czego nie zrobił, nic dla mnie nie będzie normalne. Patrzyła na mnie przez moment, a potem zaśmiała się cicho i pochyliła głowę, zasłaniając twarz rękami. Speszyła się? Była bezradna? Czy to w ogóle możliwe? Kiedy pod- niosła wzrok, znowu jednak wyglądała na całkowicie opanowaną. - Gratulacje, Reed. Większego zadęcia chyba tu nie widziano. - Spójrz w lustro. Boże! Naprawdę to powiedziałam? Sądząc po minie, Noelle także nie mogła w to uwierzyć. - Nikt się tak do mnie nie odnosi! Serce mi zamierało, ale postanowiłam je zignorować. - Zawsze musi być ten pierwszy raz. Chwila ciszy. - W porządku, Reed. Kiedy uznasz, że pora już wydorośleć, będę u siebie.