Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Cabot Meg - Pamietnik Ksiezniczki 02 - Ksie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :952.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Cabot Meg - Pamietnik Ksiezniczki 02 - Ksie.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Cabot Meg
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 115 osób, 83 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

MEG CABOT KSIĘŻNICZKA W ŚWIETLE REFLEKTORÓW PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 2 Tytuł oryginału THE PRINCESS DIARIES, VOLUME II, PRINCESS IN THE SPOTLIGHT

Mojemu dziadkowi i babci Bruce'owi i Patsy Mounseyom, którzy w niczym nie przypominają dziadka i babci z tej książki

Kiedy wszystko układa się najgorzej - po prostu okropnie – wytężam wszystkie siły i wyobrażam sobie, że jestem księżniczką. Mówię sobie: „Jestem księżniczką”. Nie masz pojęcia, jak się wówczas zapomina o wszystkich przykrościach. Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka przekład Wacława Komarnicka

Poniedziałek, 20 października, 8.00 No, dobra. Zaczęło się tak: siedziałam właśnie w kuchni i jadłam płatki z mlekiem, jak zwykle w poniedziałek rano, a tu mama wychodzi z łazienki z taką dziwną miną. W dodatku była strasznie blada, włosy miała takie jakieś zmierzwione i włożyła aksamitny szlafrok zamiast kimona, a to zwykle oznacza u niej zespół napięcia przedmiesiączkowego. Powiedziałam więc: - Mamo, chcesz panadol? Bo nie obraź się, ale wyglądasz, jakby ci był potrzebny. Trochę nieostrożnie jest odzywać się w ten sposób do kobiety, której wkrótce ma się zacząć okres, ale wiecie, to w końcu moja mama i tak dalej. Mało prawdopodobne, żeby z miejsca mnie znokautowała ciosem karate, chociaż zrobiłaby to na pewno, gdyby zwrócił się tak do niej ktoś obcy. Ale ona powiedziała tylko: - Nie. Nie, dzięki. - Takim nieprzytomnym tonem. I wtedy zrozumiałam, że musiało stać się coś naprawdę okropnego. No wiecie, na przykład że Gruby Louie zjadł następną skarpetkę albo odetną nam prąd, bo znów zapomniałam na czas wyłowić rachunek z wielkiej miski na sałatę, do której mama stale wrzuca całą pocztę. Złapałam mamę za ramiona i pytam: - Mamo? Mamo, co się stało? O co chodzi? Najpierw pokręciła głową, zupełnie jak w chwili, kiedy nie może się połapać w instrukcji odgrzewania pizzy w mikrofalówce. - Mia... - odezwała się wreszcie zdumionym, ale szczęśliwym głosem. - Mia, jestem w ciąży. O mój Boże! O MÓJ BOŻE! MOJA MAMA BĘDZIE MIAŁA DZIECKO Z MOIM NAUCZYCIELEM ALGEBRY. Poniedziałek, 20 października, godzina wychowawcza Wiecie, ja naprawdę próbuję przyjąć to spokojnie. Bo zupełnie nie ma sensu denerwować się tym wszystkim.

Ale jak ja mam się NIE DENERWOWAĆ?! Moja mama zostanie wkrótce samotną matką. ZNOWU. Można by pomyśleć, że dzięki mnie dostała nauczkę i tak dalej, ale najwyraźniej niczego się nie nauczyła. Jakbym jeszcze miała za mało problemów. Przecież moje życie i tak się praktycznie skończyło. Ja po prostu nie rozumiem, jak można oczekiwać, że wezmę na siebie jeszcze więcej. Bo czy to nie dosyć, że: 1. Jestem najwyższą dziewczyną w pierwszej klasie. 2. Jestem też najsłabiej rozwinięta w okolicach klatki piersiowej. 3. W zeszłym miesiącu odkryłam, że moja matka spotyka się z moim nauczycielem algebry. 4. Również w zeszłym miesiącu dowiedziałam się, że jestem jedyną pretendentką do tronu pewnego niedużego europejskiego księstwa. 5. Muszę pobierać lekcje etykiety dworskiej u mojej babki ze strony ojca. CODZIENNIE. 6. W grudniu mam zostać przedstawiona obywatelom mojego nowego kraju na antenie telewizji publicznej (w Genowii, która ma tylko 50 tysięcy mieszkańców, ale zawsze). 7. Nie mam chłopaka. O, nie. Widzicie, wszystko to jeszcze widocznie niedostateczne brzemię. Teraz moja mama musiała zajść w ciążę bez ślubu. ZNOWU. Dzięki, mamo. Wielkie, serdeczne dzięki. Poniedziałek, 20 października, dalej godzina wychowawcza Nie, nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego ona i pan Gianini nie używali środków antykoncepcyjnych? Czy ktoś mógłby mi to łaskawie wyjaśnić? Co się stało z jej kapturkiemdopochwowym? Wiem, że go używa. Raz kiedyś, kiedy byłam mała, znalazłam go pod prysznicem. Zabrałam go sobie i przez parę tygodni służył jako basenik dla ptaków w ogródku mojego domku dla Barbie, aż mama wreszcie go znalazła i zabrała z powrotem. Albo kondomy??? Czy ludziom w wieku mojej mamy wydaje się, że są odporni na choroby przenoszone drogą płciową? Na zachodzenie w ciążę odporni ewidentnie nie są. Na

co oni liczyli?! To TAKIE zupełnie w stylu mojej mamy. Ona nie umie zapamiętać choćby tego, że trzeba kupić papier toaletowy. Jak niby miałaby pamiętać o zażywaniu środków antykoncepcyjnych? Poniedziałek, 20 października, algebra Niewiarygodne. To jest naprawdę niewiarygodne. Ona mu nic nie powiedziała. Moja matka zaszła w ciążę z moim nauczycielem algebry I NIC MU NAWET NIE POWIEDZIAŁA. Wiem, że mu nic nie powiedziała, bo kiedy weszłam do sali dziś rano, pan Gianini powiedział tylko: - O, cześć Mia. Jak się masz? O, CZEŚĆ MIA. JAK SIĘ MASZ??? Nie tak rozmawia się z osobą, której matka zaszła z tobą w ciążę. Mówi się coś w rodzaju: - Przepraszam, Mia, czy możemy zamienić parę słów? A potem córkę kobiety, z którą popełniło się ten nietakt, zabiera się do holu, gdzie należy paść przed nią na ugięte kolano i pokornie błagać ją o wyrozumiałość i przebaczenie. Tak się wypada zachować. Nie mogę się powstrzymać - gapię się ciągle na pana G. i zastanawiam, jak będzie wyglądać moja młodsza siostra albo brat. Mama jest przecież totalnie atrakcyjna, wygląda zupełnie jak Carmen Sandiego, tyle że nie nosi trencza - kolejny dowód na to, że stanowię biologiczną anomalię, bo nie odziedziczyłam po niej ani grzywy gęstych czarnych włosów, ani miseczki C. No więc, z tej strony nie ma się czego obawiać. Ale pan G.? No, sama nie wiem... Nie żeby pan G. nie był przystojny. To znaczy, jest w końcu wysoki i ma wszystkie włosy (punkt dla niego, ponieważ mój własny ojciec jest łysy jak parkometr). Ale ten jego nos? Totalnie nie umiem wyobrazić sobie dziecka z takim nosem. Jest po prostu za duży. Mam szczerą nadzieję, że dzieciak odziedziczy nos po mojej mamie, a po panu G. weźmie umiejętność dzielenia ułamków w pamięci. Najsmutniejsze jest to, że pan Gianini nie ma zielonego pojęcia, jaki cios wkrótce na niego spadnie. Byłoby mi go żal, gdyby nie to, że koniec końców sam jest sobie winien. Wiem, że do tanga trzeba dwojga, ale na litość boską, moja matka jest malarką. On jest

nauczycielem algebry. A teraz mi powiedzcie, kto z tych dwojga powinien mieć trochę zdrowego rozsądku. Poniedziałek, 20 października, angielski Rewelacja. Po prostu rewelacja. Jakby jeszcze było mało, teraz nasza nauczycielka angielskiego stwierdziła, że w tym semestrze będziemy pisać DZIENNIK. Nie żartuję. DZIENNIK. Przecież ja już prowadzę pa- miętnik. Wyobraźcie sobie: pod koniec każdego tygodnia mamy PRZYNOSIĆ NASZE DZIENNIKI DO SPRAWDZENIA. Pani Spears BĘDZIE JE CZYTAŁA. Bo chce nas lepiej poznać. Mamy zacząć od przedstawienia się i wymienić nasze najważniejsze dane osobiste. Potem mamy przejść do notowania naszych najgłębszych myśli i odczuć. Ona chyba żartuje. Już lecę opowiadać pani Spears o swoich najgłębszych myślach i odczuciach. Nie zwierzam się ze swoich najgłębszych myśli i odczuć nawet własnej MATCE. Miałabym się z nich zwierzać NAUCZYCIELCE ANGIELSKIEGO? No i na pewno nie mogę dać jej do przeczytania TEGO pamiętnika. Jest tu mnóstwo rzeczy, o których nikt nie powinien wiedzieć. Na przykład choćby to, że moja mama zaszła w ciążę z moim nauczycielem algebry. No cóż, będę po prostu musiała zacząć prowadzić nowy dziennik. Dziennik NA NIBY. Zamiast notować w nim swoje najgłębsze przeżycia i odczucia, będę zwyczajnie wypisywać kłamstwa i oddawać je do sprawdzenia zamiast prawdziwego pamiętnika. Jestem kłamczuchą z tak dużym doświadczeniem, że bardzo wątpię, czy pani Spears zrobi to jakąkolwiek różnicę. JĘZYK ANGIELSKI DZIENNIK Mia Thermopolis ŁAPY PRZY SOBIE!!! TAK, TY TEŻ, CHYBA ŻE NAZYWASZ SIĘ PANI SPEARS!!! Wstęp

NAZWISKO: Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, w skrócie zwana Mią Jej Wysokość księżniczka Genowii albo, w niektórych kręgach, po prostu księżniczka Mia WIEK: Czternaście lat UCZĘSZCZA DO KLASY: Pierwszej licealnej PŁEĆ: Jeszcze nieużywana. Cha, cha. Pani Spears, tylko żartowałam! Teoretycznie kobieta, ale brak biustu wprowadza tu ciekawy element androgeniczności. WYGLĄD: Wzrost: metr siedemdziesiąt pięć Włosy: mysiobrązowe (od niedawna pasemka w odcieniu blond) Oczy: szare Rozmiar buta: czterdzieści jeden O reszcie nie warto nawet wspominać RODZICE Matka: Helen Thermopolis Zawód: Malarka Ojciec: Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo Zawód: Książę Genowii ZWIĄZEK ŁĄCZĄCY RODZICÓW: Ponieważ jestem owocem przelotnego romansu mojej matki i ojca w czasie studiów, rodzice nigdy nie zawarli małżeństwa (ze sobą) i obecnie oboje są stanu wolnego. Chyba nawet tak jest lepiej, bo bez przerwy się żrą. To znaczy, ze sobą. ULUBIONE ZWIERZĘTA: Jeden tłusty, pomarańczowo - biały kot, Gruby Louie. Louie waży dwanaście kilo. Ma osiem lat i mniej więcej przez sześć z tych ośmiu lat był na diecie. Czasem Louie obraża się na nas, na przykład kiedy zapomnimy go nakarmić, i wtedy zjada pierwszą lepszą starą skarpetkę, jaka wpadnie mu w łapy. Poza tym ma słabość do małych błyszczących przedmiotów i zgromadził

całkiem sporą kolekcję kapsli od piwa i pęsetek kosmetycznych, które ukrył za muszlą klozetową w mojej łazience. Myśli, że nic o tym nie wiem. NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA: Lilly Moscovitz. Lilly jest moją najlepszą przyjaciółką jeszcze z przedszkola. Strasznie fajnie spędza się z nią czas, bo jest bardzo inteligentna i ma swój własny program w lokalnej kablówce ogólnego dostępu, Lilly mówi prosto z mostu. Zawsze potrafi wymyślić jakiś śmieszny numer, na przykład żeby ukraść styropianową makietę Partenonu, wykonaną na Wieczór dla Rodziców przez klasę Derywatów z Greki i Łaciny, i wyłudzić za nią okup w postaci pięciu kilo starbursts o smaku limonki. CHŁOPAK: Ha! Chciałabym. ADRES: Od urodzenia mieszkam z mamą w Nowym Jorku, poza wakacjami letnimi, które zazwyczaj spędzam z ojcem w zamku jego matki we Francji. Mój ojciec mieszka na stałe w Genowii, niewielkim europejskim księstwie, które leży nad Morzem Śródziemnym na pograniczu Włoch i Francji. Przez długi czas wmawiano mi, że ojciec jest ważnym genowiańskim politykiem, jakimś burmistrzem czy coś takiego. Nikt mi nie wspomniał, że tak naprawdę należy do rodziny książęcej Genowii - że w gruncie rzeczy jest panującym monarchą. Bo Genowia to monarchia. Przypuszczam, że nikt by mi o tym nigdy słowa nie powiedział, gdyby mój ojciec nie zachorował na raka jądra i nie nabawił się bezpłodności. W rezultacie ja, jego nieślubna córka, zostałam jedynym spadkobiercą, jakiego kiedykolwiek będzie miał. Odkąd wreszcie dopuścił mnie do tego MALEŃKIEGO, nieistotnego sekreciku (jakiś miesiąc temu), ojciec mieszka w nowojorskim hotelu Plaza, a jego matka, moja Grandmère, księżna wdowa, daje mi lekcje tego, co powinnam wiedzieć, żeby odziedziczyć po nim tron. Do tego wszystkiego mogę dodać tylko jedno słowo: dziękuję. SERDECZNIE dziękuję. A chcecie wiedzieć, co jest w tym opisie NAPRAWDĘ smutne? Nie ma w nim ani jednego kłamstwa.

Poniedziałek, 20 października, lunch Okay, Lilly wie. No dobra, może nie tyle WIE, co domyśla się, że coś jest nie tak. Jest przecież moją najlepszą przyjaciółką mniej więcej od przedszkola. Potrafi idealnie wyczuć, kiedy coś mi dolega. Totalnie się zaprzyjaźniłyśmy już w pierwszej klasie podstawówki, tego dnia, kiedy Orville Lockhead zdjął spodnie, stojąc przed nami w kolejce do pracowni muzycznej. Byłam przerażona, bo nigdy przedtem nie widziałam męskich genitaliów. Jednak na Lilly nie zrobił najmniejszego wrażenia. Widzicie, ona ma brata, więc dla niej to nie była żadna wielka niespodzianka. Spojrzała tylko Orvillowi prosto w oczy i powiedziała: - Widziałam większe. I WIECIE CO? ORVILLE JUŻ NIGDY WIĘCEJ TEGO NIE ZROBIŁ. No więc sami rozumiecie, że łączy mnie z Lilly więź silniejsza niż zwyczajna przyjaźń. I właśnie dlatego, kiedy dziś podczas lunchu usiadła przy naszym stoliku, wystarczyło jej jedno spojrzenie na moją twarz, żeby zapytać: - Co się stało? Coś jest nie tak. Nie chodzi o Louie, prawda? Chyba że zjadł następną skarpetkę... Żeby tylko. To przecież o wiele poważniejsza sprawa. Ja nie twierdzę, że kiedy Louie zeżre skarpetkę, sprawa nie jest totalnie poważna. No bo trzeba go natychmiast wieźć do kliniki dla zwierząt i tak dalej, i to pędem, inaczej może zdechnąć. A tysiąc dolarów później dostajemy na pamiątkę starą, na wpół strawioną skarpetkę. Tyle że kot wraca potem przynajmniej do normy. Ale to? TEGO tysiąc dolarów nie uleczy. I nic już nigdy nie wróci do normy. I to jest tak niewiarygodnie żenujące. No bo moja mama i pan Gianini - rozumiecie. ONI TO ROBILI. Gorzej, ONI TO ROBILI bez żadnego zabezpieczenia. Litości. Kto jeszcze TAK POSTĘPUJE? Powiedziałam Lilly, że nie dzieje się nic złego, że to tylko napięcie przedmiesiączkowe. Totalnie się krępowałam, mówiąc o tym przy moim ochroniarzu. Lars siedział obok i jadł gyrosa, którego Wahim, ochroniarz Tiny Hakim Baba, przyniósł mu z budki przed delikatesami Ho po przeciwnej stronie liceum. Tina ma ochroniarza, bo jej ojciec jest szejkiem naftowym i obawia się, że mogłaby zostać porwana przez kierownictwo jakiegoś konkurencyjnego koncernu, a ja mam ochroniarza, bo... No cóż, chyba tylko dlatego,

że jestem księżniczką. W każdym razie, kto omawia niuanse swojego cyklu menstruacyjnego w obecności własnego ochroniarza? Ale co innego miałam powiedzieć? Zauważyłam jednak, że Lars nie dojadł swojego gyrosa. Myślę, że mu go totalnie obrzydziłam. Czy ten dzień mógł się jeszcze bardziej popsuć? Niestety, Lilly nawet wtedy nie dała mi jeszcze spokoju. Czasami naprawdę przypomina mi małego mopsa, z tych, które staruszki wiecznie wyprowadzają na spacer do parku. Bo nie dość, że jej twarz jest mała i taka trochę jakby wgnieciona w środku (ale w przyjemny dla oka sposób) - czasem, kiedy coś dopadnie, po prostu już nie wypuści. Tak jak dziś przy lunchu. Zaraz zaczęła mówić: - Jeżeli to tylko napięcie przedmiesiączkowe, czemu ciągłe piszesz w swoim pamiętniku? Nie tak dawno wściekałaś się na swoją mamę, że ci go dała. Myślałam, że w ogóle nie masz zamiaru nic w nim pisać. Co mi przypomniało, że faktycznie BYŁAM WŚCIEKŁA na mamę za to, że mi go dała. Dała mi ten pamiętnik, bo twierdzi, że jest we mnie mnóstwo stłumionego gniewu i wrogości. Mówi, że powinnam jakoś wyrzucić to z siebie, skoro nie mam kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem i cierpię na wrodzoną niezdolność werbalizowania uczuć. Mama musiała być wtedy bezpośrednio po rozmowie z rodzicami Lilly. Oni oboje są psychoanalitykami. Ale potem odkryłam, że jestem księżniczką Genowii i zaczęłam prowadzić pamiętnik, żeby zapisywać swoje przeżycia, a patrząc wstecz na tamte zapiski, widzę, że faktycznie byłam dość wrogo nastawiona. Jednak to betka w porównaniu z moim obecnym samopoczuciem. Nie żebym była WROGO NASTAWIONA do pana Gianiniego i mojej mamy. Są w końcu dorośli i tak dalej. Mogą decydować o sobie. Czy oni jednak nie widzą, że to jest ta jedna jedyna decyzja, która wpłynie nie tylko na ich własne życie, ale i na życie wszystkich dokoła? No bo Grandmère się NIE ucieszy, kiedy się dowie, że moja mama będzie miała JESZCZE JEDNO nieślubne dziecko. A mój ojciec? On już miał w tym roku raka jąder. Odkrycie, że matka jego jedynej córki urodzi dziecko innemu mężczyźnie, może go po prostu zabić. Nie żeby był wciąż zakochany w mojej matce, czy coś takiego. W to raczej wątpię. A Gruby Louie? Jak on zareaguje na obecność dziecka w domu? Jest już i tak

wystarczająco niedopieszczony. Trzeba brać pod uwagę, że tylko ja w tym domu pamiętam, żeby go karmić. Mógłby próbować uciekać z domu albo z połykania tylko skarpetek przerzucić się na połykanie pilota od telewizora, czy coś takiego. W sumie nie miałabym nic przeciwko małej siostrzyczce czy braciszkowi. Właściwie mogłoby być nawet fajnie. Jeżeli urodzi się dziewczynka, mogłabym z nią dzielić pokój. Kąpałabym ją w pianie i stroiła tak, jak z Tiną Hakim Baba stroiłyśmy jej małe siostrzyczki - chociaż braciszka też stroiłyśmy, teraz sobie przypominam. Chyba nie chcę mieć braciszka. Tina Hakim Baba powiedziała mi, że niemowlęta płci męskiej sikają ci w twarz, kiedy próbujesz im zmienić pieluchę. To takie obrzydliwe, że nawet nie chcę o tym myśleć. Uważam, że moja matka mogła zastanowić się nad takimi sprawami, zanim zdecydowała się uprawiać seks z panem Gianinim. Poniedziałek, 20 października, rozwój zainteresowań A przy okazji jeszcze jedno. Ile randek z panem Gianinim miała w sumie do tej pory moja mama? Niewiele. To znaczy, może z osiem. Osiem randek i okazuje się, że już z nim spala? I to prawdopodobnie parę razy, bo trzydziestosześcioletnie kobiety nie zachodzą w ciążę ot tak sobie. Wiem o tym, bo ile razy bierze się do ręki egzemplarz „New York”, nie sposób nie zauważyć milionów ogłoszeń ofiar wczesnej menopauzy, które poszukują wśród młodszych kobiet dawczyń komórek jajowych. Ale nie moja mama, o, nie. Moja mama jest soczysta jak owoc mango. Powinnam była się zorientować, oczywiście. Był przecież taki poranek, kiedy weszłam do kuchni, a na środku stał pan Gianini w bokserkach... Usiłowałam wyprzeć z pamięci to wspomnienie, ale chyba mi się za bardzo nie udało. A poza tym, czy ona w ogóle zastanowiła się nad swoim zapotrzebowaniem na kwas foliowy? Dam głowę, że nie. Jeśli można, chciałabym zaznaczyć, że kiełki lucerny mogą być zabójcze dla rozwijającego się płodu. A my mamy kiełki lucerny w lodówce. Nasza lodówka jest śmiertelną pułapką dla nienarodzonego dziecka. W pojemniku na warzywa leży PIWO. Być może moja matka sądzi, że nadaje się na rodzica, ale musi się jeszcze sporo nauczyć. Kiedy wrócę do domu, bezwzględnie zamierzam przekazać jej wszystkie informacje, które wydrukowałam sobie z sieci. Jeżeli jej się wydaje, że może wystawiać na szwank zdrowie mojej przyszłej młodszej siostry, jeść w kanapkach kiełki lucerny, pić kawę i tak dalej, to się mocno zdziwi.

Jeszcze poniedziałek, 20 października, wciąż RZ Lilly przyłapała mnie na przeglądaniu w Internecie witryn na temat ciąży. Powiedziała: - O mój Boże! Czy w czasie twojej randki z Joshem Richterem zaszło coś, o czym mi nie wspominałaś? Nie byłam specjalnie zachwycona, bo powiedziała to przy swoim bracie, Michaelu - nie wspominając już o Larsie, Borisie Pelkowskim i całej reszcie klasy. W dodatku powiedziała to naprawdę głośno. Wiecie, tego typu sytuacje nie miałyby miejsca, gdyby nauczyciele w naszej szkole wykonywali swoje obowiązki i od czasu do czasu faktycznie prowadzili zajęcia. No bo, poza panem Gianinim, chyba każdy nauczyciel w tej szkole uważa, że całkowicie wystarczy zadać nam coś do zrobienia, a potem już można zostawić klasę i pójść na papierosa do pokoju nauczycielskiego. Co prawdopodobnie jest łamaniem przepisów BHP, sami rozumiecie. A już najgorsza ze wszystkich jest pani Hill. Ja przecież rozumiem, że rozwój zainteresowań to w ogóle nie jest normalny przedmiot. Służy bardziej jako czas do nauki indywidualnej dla uczniów nieprzystosowanych społecznie. Ale gdyby pani Hill posiedziała od czasu do czasu w klasie i dopilnowała nas, ludzie tacy jak ja, którzy wcale nie rozwijają swoich zainteresowań, a wylądowali na RZ, bo tak się złożyło, że zawalają algebrę i potrzebują czasu na powtórkę materiału, otóż ludzie tacy jak ja nie byliby narażeni na nieustanne zaczepki ze strony przypisanych do tych zajęć geniuszy. Bo prawdę mówiąc, Lilly doskonale wie, że podczas mojej randki z Joshem Richterem zaszło tylko to, że odkryłam jak totalnie Josh Richter mnie wykorzystywał, i to tylko dlatego, że przypadkiem jestem księżniczką, a on miał nadzieję, że uda mu się trafić na okładkę „Teen Beat”. Przecież nawet nie zostaliśmy sam na sam, chyba żeby uznać jazdę jego samochodem, a to i tak się nie liczy, bo był z nami Lars i sprawdzał, czy nie ma w pobliżu antyglobalistów z Europy, których mogłoby korcić, żeby mnie porwać. W każdym razie, próbowałam naprawdę szybko zamknąć witrynę Ty i twoja ciąża, którą właśnie przeglądałam, ale spóźniłam się. Lilly ciągnęła: - O mój Boże, Mia, dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Trochę zaczynało mnie to już krępować, mimo to jednak wyjaśniłam, że piszę pracę na biologię na dodatkowy stopień, co właściwie nie było kłamstwem, bo ja i mój partner od

zajęć w laboratorium, Kenny, z powodów etycznych jesteśmy przeciwni dokonywaniu sekcji na żabach - a tym właśnie ma się w następnej kolejności zająć nasza klasa - więc pani Sing powiedziała, że zamiast tego możemy napisać prace semestralne. Tylko że nasze prace semestralne mają dotyczyć cyklu życiowego mącznika. Ale Lilly tego nie wie. Próbowałam zmienić temat, pytając Lilly, czy zna całą prawdę na temat kiełków lucerny, ale ona dalej plotła i plotła o mnie i Joshu Richterze. Naprawdę nie miałabym większych pretensji, gdyby nie to, że tuż obok siedział jej brat Michael i zamiast pracować nad swoim webzinem Crackhead, jak powinien, słuchał nas. No bo przecież on mi się podoba chyba od zawsze. Oczywiście, nie ma o tym pojęcia. Dla niego jestem tylko najlepszą przyjaciółką jego młodszej siostry i to wszystko. Musi być dla mnie miły, inaczej Lilly rozpowie wszystkim w szkole, że przyłapała go kiedyś, jak popłakiwał, oglądając powtórkę Siódmego nieba. Poza tym, jestem przecież tylko marnym pierwszakiem. Michael Moscovitz jest w ostatniej klasie i ma najwyższą średnią ocen w całej szkole (po Lilly) i jest najlepszym uczniem w swojej klasie. I w przeciwieństwie do siostry nie odziedziczył genu odpowiedzialnego za wklęśniętą twarz. Michael mógłby się umawiać z każdą dziewczyną z Liceum imienia Alberta Einsteina, gdyby tylko zechciał. No cóż, oprócz cheerleaderek. One umawiają się wyłącznie z chłopakami z drużyny. Chociaż nie można powiedzieć, żeby Michael nie miał sportowej sylwetki. Co prawda nie wierzy w gry zespołowe, ale bicepsy ma fantastyczne. W gruncie rzeczy wszystkie jego mięśnie są świetne. Zauważyłam to, kiedy ostatni raz wszedł do pokoju Lilly, żeby się na nas wydrzeć, bo wywrzaskiwałyśmy brzydkie słowa podczas wideoklipu z Christiną Aguilerą. Przypadkiem nie miał na sobie koszulki. Więc naprawdę mam Lilly za złe, że stała tam i omawiała temat mojej ewentualnej ciąży przed samym nosem swojego brata. PIĘĆ GŁÓWNYCH POWODÓW, DLA KTÓRYCH TRUDNO JEST BYĆ PRZYJACIÓŁKĄ NIEWĄTPLIWEGO GENIUSZA 1. Ona używa wielu słów, których nie rozumiem. 2. Często nie potrafi przyznać, że mogę wnieść znaczący wkład do jakiejkolwiek rozmowy czy działania.

3. Kiedy jesteśmy w grupie, nie umie zrezygnować z kontrolowania mnie. 4. W przeciwieństwie do zwykłych osób, rozwiązując jakiś problem, nie przechodzi od A do B, tylko od A do D, co nam, niższym formom życia, utrudnia nadążanie za jej rozumowaniem. 5. Nie można jej o niczym powiedzieć, żeby tego natychmiast nie przeanalizowała na śmierć. PRACA DOMOWA Algebra: zadania ze str. 133 Angielski: krótko opisać historię swojej rodziny Historia cywilizacji: podać przykłady negatywnej stereotypizacji Arabów (film, telewizja, literatura) i oddać razem z ilustrującym je wypracowaniem RZ (rozwój zainteresowań): nie dotyczy Francuski: écrivez une vignette parisienne Biologia: układ rozrodczy (wziąć odpowiedzi od Kenny'ego) JĘZYK ANGIELSKI DZIENNIK Historia mojej rodziny Drzewo genealogiczne mojej rodziny ze strony ojca sięga korzeniami 568 roku n.e. W tamtym roku wódz Wizygotów imieniem Albion, najwyraźniej cierpiący na coś, co w obecnych czasach określa się sadystycznym zaburzeniem osobowości, zabił króla Italii i całą masę innych ludzi, a potem koronował się na władcę tego kraju. A kiedy już został królem, zdecydował się poślubić Rosagundę, córkę jednego z generałów starego króla. Tyle że Rosagunda nie przepadała za Albionem, odkąd zmusił ją, żeby napiła się wina z czaszki własnego ojca, więc zemściła się na nim podczas nocy poślubnej i udusiła go warkoczami, kiedy spał. Wkrótce po śmierci Albiona tron Italii objął syn starego króla. Był tak wdzięczny Rosagundzie, że nadał jej tytuł księżniczki ziem. które dzisiaj znane są jako księstwo Genowii. Zgodnie z jedynymi istniejącymi źródłami pisanymi z tego okresu, Rosagunda była

władczynią dobrą i mądrą. Jest moją pra - pra - i tak chyba z 60 razy babką. To właśnie ona sprawiła, że Genowia ma obecnie najniższe wskaźniki analfabetyzmu, umieralności niemowląt i bezrobocia w całej Europie - Rosagunda wprowadziła bardzo skomplikowany (jak na owe czasy) system kontroli rządów i raz na zawsze zniosła karę śmierci. Ze strony mamy, przodkowie rodziny Thermopolisów byli pasterzami kóz na Krecie aż do roku 1904, kiedy Dionizjusz Thermopolis, pradziadek mojej mamy, stwierdził, że dłużej tego nie zniesie i uciekł do Ameryki. Ostatecznie osiedlił się w Versailles w stanie Indiana, gdzie otworzył sklep żelazny. Od tamtej pory jego potomkowie prowadzą w Versailles, w stanie Indiana, sklep przy rynku, pod szyldem ARTYKUŁY ŻELAZNE - POŻYTEK I TRWAŁOŚĆ. Mama mówi, że jej wychowanie byłoby o wiele mniej represyjne, żeby nie powiedzieć: liberalne, gdyby dorastała na Krecie. ZALECANA CODZIENNA DIETA DLA KOBIET CIĘŻARNYCH • Dwie do czterech porcji białka w postaci mięsa, ryb, drobiu, sera, tofu, jajek albo połączenia: orzechy - zboża - strączkowe - nabiał lub ich kombinacje • Litr mleka (pełne, odtłuszczone, maślanka) lub jego zamienniki (ser żółty, jogurt, twarożek) • Jedna lub dwie porcje produktów bogatych w witaminę C: ziemniak w mundurku, grejpfrut, pomarańcza, melon, zielona papryka, kapusta, truskawki, inne owoce, sok pomarańczowy • Żółty lub pomarańczowy owoc albo warzywo • Cztery lub pięć kromek pełnoziarnistego chleba lub porcja naleśników, tortilli, chlebka kukurydzianego, pełnoziarnistych płatków zbożowych albo makaronu. Dla wzbogacenia wartości odżywczych innych produktów jeść kiełki pszenicy i drożdże piwne • Masło, margaryna z mikroelementami, olej roślinny • Sześć do ośmiu szklanek płynów: soki owocowe i warzywne, woda i herbatki ziołowe. Unikać soków dosładzanych cukrem, napojów gazowanych typu cola, alkoholu i kofeiny • Na przekąskę: suszone owoce, orzechy, nasiona dyni i słonecznika, popcorn Mama będzie stawiać straszny opór. Nie pójdzie na to, chyba że pozwoli się jej wszystko obficie polewać śliwkowym sosem do chińszczyzny.

ZANIM MAMA WRÓCI DO DOMU Wyrzucić: Kupić: heinekena multiwitaminę kuchenną sherry świeże owoce kiełki lucerny kiełki pszenicy pieczeń po kolumbijsku jogurt chrupki czekoladowe salami Nie zapomnieć: o butelce wódki z zamrażarki! Poniedziałek, 20 października, po szkole Myślałam już, że gorzej być nie może, ale nagle okazało się, że owszem. Zadzwoniła Grandmère. To tak strasznie nie fair. Myślałam, że wyjechała do Baden - Baden na krótki odpoczynek. Ogromnie się cieszyłam, że odpocznę od tych tortur - znanych również jako lekcje etykiety, które biorę, zmuszona przez ojca despotę. To znaczy, mnie też przydałoby się trochę oddechu. Czy oni naprawdę wierzą, że w Genowii kogoś obchodzi, czy ja umiem jeść rybę widelcem? Albo czy potrafię usiąść tak, żeby nie pognieść sobie spódnicy z tyłu? Albo czy wiem, jak powiedzieć „dziękuję” w suahili? Czy moi przyszli poddani nie powinni raczej troszczyć się o moje poglądy na temat ochrony środowiska? Albo prawa do posiadania broni? Albo kwestii przeludnienia? Ale według Grandmère, obywateli Genowii żadna z tych spraw nie obchodzi. Oni tylko chcą mieć pewność, że podczas żadnego przyjęcia na szczeblu państwowym nie narobię im wstydu. Akurat. Powinni się obawiać wyłącznie o Grandmère. No bo czy to JA zrobiłam sobie na powiekach makijaż permanentny? Czy to JA ubieram swojego pieska w bolerko z szynszyli? JA nigdy nie byłam bliską i serdeczną przyjaciółką Richarda Nixona... Ale nie, skąd, to właśnie O MNIE wszyscy rzekomo muszą się martwić. Jakbym to JA

mogła popełnić jakąś potworną gafę w trakcie grudniowej uroczystości, kiedy oficjalnie przedstawią mnie obywatelom Genowii. Jasne. Ale nieważne. Tak czy inaczej, okazało się, że nigdzie nie pojechała, ponieważ bagażowi w Baden - Baden strajkują. Szkoda, że nie znam szefa związku zawodowego bagażowych w Baden - Baden. Gdybym go znała, natychmiast zaproponowałabym mu sto dolarów dziennie (które tata płaci w moim imieniu na konto Greenpeace w zamian za to, że wypełniam obowiązki następczyni tronu Genowii), żeby tylko on i pozostali bagażowi wrócili do pracy i uwolnili mnie na trochę od Grand - mere. W każdym razie, Grandmère zostawiła mi na sekretarce mocno niepokojącą wiadomość. Mówi, że ma dla mnie „niespodziankę”. Mam do niej jak najszybciej oddzwonić. Ciekawe, co to za niespodzianka. Znając Grandmère, prawdopodobnie coś totalnie okropnego, na przykład futro uszyte ze skórek szczeniąt pudli. Hej, naprawdę wcale bym się nie zdziwiła. Będę udawać, że nie dostałam żadnej wiadomości. Poniedziałek, trochę później Właśnie skończyłam rozmowę z Grandmère. Pytała, dlaczego nie oddzwoniłam. Powiedziałam, że nie dostałam żadnej wiadomości. Czemu tak okropnie kłamię? No bo przecież ja nie umiem powiedzieć prawdy w najprostszej sprawie. Na litość boską, podobno jestem księżniczką. Która księżniczka kłamie, ile razy otworzy usta? W każdym razie, Grandmère mówi, że wysyła po mnie limuzynę. Ona, mój tata i ja mamy razem zjeść kolację w jej apartamencie w Plaza. Grandmère mówi, że opowie mi wtedy wszystko o tej niespodziance. OPOWIE mi o niej. OPOWIE, a nie POKAŻE. Co, mam nadzieję, wyklucza futro ze skórek szczeniąt pudla. Właściwie to chyba nawet dobrze, że zjem dziś wieczorem kolację u Grandmère. Mama zaprosiła pana Gianiniego na nasze poddasze, bo chce z nim „porozmawiać”. Nie była uszczęśliwiona, że wyrzuciłam całe piwo i kawę (tak naprawdę wcale nie wyrzuciłam, tylko oddałam naszej sąsiadce, Ronnie). Teraz mama chodzi z kąta w kąt i narzeka, bo jak przyjdzie pan Gianini, to co ona mu da do picia?

Wytknęłam jej, że to wszystko dla jej własnego dobra, a jeżeli pan Gianini w ogóle jest dżentelmenem, to sam zrezygnuje z piwa i kawy, żeby ją wesprzeć w tym trudnym okresie. Wiem, że sama oczekiwałabym takiego gestu od ojca mojego nienarodzonego dziecka. To znaczy, w tym mało prawdopodobnym wypadku, że kiedykolwiek zdarzy mi się uprawiać seks. Poniedziałek, 20 października, 23.00 No, to faktycznie miałam SPORĄ niespodziankę. Ktoś naprawdę powinien wytłumaczyć Grandmère, że niespodzianki powinny być miłe. Nie widzę nic miłego w tym, że udało jej się zorganizować wywiad, który przeprowadzi ze mną Beverly Bellerieve dla nadawanego w najlepszym czasie antenowym programu Dwadzieścia Cztery/Siedem.. Nic mnie nie obchodzi, że to podobno najpopularniejszy program informacyjny w Ameryce. Tysiące razy powtarzałam Grandmère, że nie życzę sobie żadnych zdjęć, co dopiero mówić o występach w telewizji. Czy to nie okropne? Wszyscy moi znajomi wiedzą, że wyglądam jak chodzący patyczek do czyszczenia uszu, nie mam biustu, a moja fryzura przypomina kształtem znak drogi podporządkowanej... Nie mam ochoty, żeby odkryła to cała Ameryka. Ale Grandmère twierdzi, że tego wymaga moja rola. Bo należę do książęcej rodziny Genowii. I tym razem udało jej się wciągnąć w całą sprawę tatę, który ciągle mi powtarzał: - Twoja babcia ma rację, Mia. Tak więc następne sobotnie popołudnie mam spędzić, udzielając wywiadu Beverly Bellerieve. Mówiłam Grandmère, że moim zdaniem ten wywiad to naprawdę niedobry pomysł. Powiedziałam jej, że nie jestem jeszcze gotowa na wydarzenie tej skali. Tłumaczyłam, że powinnam chyba zacząć od czegoś skromniejszego i udzielić wywiadu komuś takiemu jak Carson Daly. Ale nie przekonałam Grandmère. Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, komu tak bardzo potrzebny byłby relaks i odpoczynek w Baden - Baden. Grandmère jest mniej więcej tak samo wyluzowana jak Gruby Louie, kiedy weterynarz wsadza mu termometr, sami wiecie gdzie, żeby zmierzyć temperaturę. Oczywiście, to może mieć coś wspólnego z faktem, iż Grandmère goli sobie brwi i na

ich miejsce maluje nowe codziennie rano. Nie pytajcie mnie, dlaczego. No bo przecież ma zupełnie normalne brwi. Widziałam odrosty. Ostatnio jednak zauważyłam, że rysuje te brwi coraz wyżej i wyżej na czole, co nadaje jej taki wiecznie zdziwiony wygląd. Moim zdaniem to efekt licznych operacji plastycznych. Jeżeli nie będzie uważała, któregoś dnia powieki podjadą jej w okolice płatów czołowych. A tata wcale mi nie pomógł. Zadawał tylko masę pytań na temat Beverly Bellerieve - na przykład, czy to prawda, że w 1991 roku zdobyła tytuł Miss Ameryki i czy Grandmère przypadkiem nie wie, czy ciągle chodzi (Beverly, nie babcia) z Tedem Turnerem, czy to już może skończone. Przysięgam, jak na faceta, który ma tylko jedno jądro, mój ojciec naprawdę mnóstwo czasu spędza na myśleniu o seksie. Sprzeczaliśmy się o ten wywiad przez całą kolację. Na przykład, czy mają nakręcić wywiad w hotelu czy na naszym poddaszu. Gdyby kręcili w hotelu, ludzie nabraliby fałszywego pojęcia o mojej stopie życiowej. Ale jeśli wywiad nakręcą u nas na poddaszu, upierała się Grandmère, ludzie przerażą się widokiem brudu, w jakim od małego wychowuje mnie matka. Totalnie nie fair. Nasze poddasze wcale nie jest brudne. Ma tylko ten miły, lekko zabałaganiony wygląd mieszkania, w którym ktoś naprawdę mieszka. - Chciałaś chyba powiedzieć: wygląd mieszkania nigdy niesprzątanego - poprawiła mnie Grandmère. Ale nie miała racji, bo nie dalej niż przedwczoraj całe poddasze przetarłam cytrynowym cifem. - Nie wiem, jak wy w ogóle możecie utrzymać dom w czystości przy tym waszym zwierzaku - powiedziała Grandmère. Ale Gruby Louie wcale nie jest odpowiedzialny za nasz bałagan. Kurz, jak wszyscy wiedzą, w dziewięćdziesięciu pięciu procentach składa się z komórek ludzkiego naskórka. Zauważam w tym wszystkim jedną zaletę - przynajmniej ekipa filmowców nie będzie się za mną włóczyła po szkole ani nic takiego. Już za to jedno dziękuję Bogu. No bo wyobraźcie sobie, co by było, gdyby zaczęli filmować jak Lana Weinberger znęca się nade mną na lekcji algebry? Ona natychmiast zaczęłaby wymachiwać mi przed nosem tymi pomponami cheerleaderki, czy coś w tym stylu, a wszystko po to, żeby pokazać producentom, jaka ze mnie czasami niunia. Ludzie w całej Ameryce zadawaliby sobie pytanie: „Co jest, u licha, z tą dziewczyną? Czemu nie potrafi zachowywać się asertywnie?” A gdyby, nie daj Boże, sfilmowali RZ? Nie dość, że na tych zajęciach w ogóle nie można liczyć na opiekę nauczyciela, to jeszcze mamy zwyczaj zamykania Borisa

Pelkowskiego w szafie na materiały biurowe, żeby tylko nie wysłuchiwać, jak ćwiczy grę na skrzypcach. Przecież to musi podpadać pod łamanie zasad obchodzenia się z niebezpiecznymi substancjami. W każdym razie, podczas całej sprzeczki chodziło mi po głowie jedno: WŁAŚNIE TERAZ, KIEDY SIEDZIMY TUTAJ I KŁÓCIMY SIĘ NA TEMAT TEGO GŁUPIEGO WYWIADU, MOJA MATKA INFORMUJE SWOJEGO KOCHANKA - A MOJEGO NAUCZYCIELA ALGEBRY - ŻE ZASZŁA Z NIM W CIĄŻĘ. Co pan Gianini na to powie? - zastanawiałam się. Postanowiłam nasłać na niego Larsa, gdyby się okazało, że wyraził jakiekolwiek inne uczucie niż radość. Naprawdę. Lars pobiłby pana Gianiniego i może nawet nie policzyłby mi drogo. On ma trzy byłe żony, którym musi płacić alimenty, więc zawsze przyda mu się dziesięć dolców gotówką. Więcej nie mogę zapłacić wynajętemu bandycie. Naprawdę muszę dopilnować, żeby zaczęli mi dawać większe kieszonkowe. No bo kto to widział, żeby księżniczka dostawała tylko dziesięć dolarów tygodniówki? Za to nawet się nie da iść do kina. No dobra, da się. Ale na popcorn już nie starczy. Rzecz jednak w tym, że teraz, po powrocie na poddasze, nie mam pojęcia, czy trzeba będzie nasłać Larsa na mojego nauczyciela algebry czy nie. Pan G. i mama siedzą w jej pokoju i rozmawiają szeptem. Nie słyszę ani słowa z tego, co się tam dzieje, nawet kiedy przytykam ucho do drzwi. Mam nadzieję, że pan Gianini dobrze to przyjął. Jest najfajniejszym facetem, z jakim kiedykolwiek spotykała się moja mama, mimo że omal nie postawił mi jedynki. Chyba nie zrobi nic głupiego, to znaczy nie rzuci jej ani nie zacznie się ubiegać o przyznanie mu prawa wyłącznej opieki nad dzieckiem... Z drugiej strony, w końcu jest mężczyzną, więc kto go tam wie? To zabawne, właśnie kiedy to pisałam, dostałam wiadomość na ICQ. To od Michaela! Pisze: CRACKING: CO SIĘ Z TOBĄ DZIAŁO DZISIAJ W SZKOLE? WYGLĄDAŁAŚ, JAKBYŚ PRZEBYWAŁA W ZUPEŁNIE INNYM ŚWIECIE. Odpisuję mu: GRLOUIE: NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA, O CZYM MÓWISZ. NIC SIĘ ZE

MNĄ NIE DZIAŁO. WSZYSTKO JEST W TOTALNYM PORZĄDKU. Jestem okropną kłamczuchą. CRACKING: DOBRA, MIAŁEM JEDNAK WRAŻENIE, ŻE NIE SŁYSZAŁAŚ ANI SŁOWA Z TEGO, CO MÓWIŁEM O FUNKCJACH LINIOWYCH. Odkąd odkryłam, że moim przeznaczeniem jest któregoś dnia rządzić pewnym małym europejskim księstwem, naprawdę ciężko pracuję, żeby opanować algebrę, bo wiem, że będę musiała zadbać kiedyś o równowagę budżetową Genowii. Dlatego codziennie po szkole chodzę na zajęcia wyrównawcze, a w czasie rozwoju zainteresowań Michael też mi trochę pomaga. Bardzo trudno mi uważać, kiedy Michael mnie uczy. To dlatego, że on naprawdę bardzo przyjemnie pachnie. Jak ja mam myśleć o funkcjach liniowych, kiedy facet, na którego lecę odkąd pamiętam - och, właściwie od zawsze - siedzi tuż koło mnie i pachnie mydłem, a czasem otrze się kolanem o moje kolano? Odpowiadam: GRLOUIE: SŁYSZAŁAM KAŻDE TWOJE SŁOWO NA TEMAT RÓWNAŃ LINIOWYCH. PRZY DANYCH LICZBACH M+Y, ODCINEK PROSTEJ (O,B) MA RÓWNANIE Y+MX+B NA ODCINKU PROSTEJ. CRACKING: CO??? GRLOUIE: A NIE MAM RACJI? CRACKING: JESTEŚ PEWNA, ŻE WIDZIAŁAŚ COŚ TAKIEGO W PODRĘCZNIKU? Jasne. Oho, mama stoi pod drzwiami. Poniedziałek, jeszcze później Mama zajrzała do mnie. Myślałam, że pan Gianini już wyszedł, więc zapytałam: - Jak poszło? A potem zobaczyłam, że mama ma w oczach łzy, więc podeszłam do niej i uściskałam

ją bardzo mocno. - Wszystko będzie dobrze, mamo - powiedziałam. - Zawsze jeszcze masz mnie. Pomogę ci we wszystkim, w nocnych karmieniach, w przewijaniu, we wszystkim. Nawet jeśli to będzie chłopiec. W odpowiedzi mama mnie uściskała, ale okazało się, że nie płakała z rozpaczy. Płakała z radości. - Och, Mia - powiedziała. - Chcemy, żebyś dowiedziała się pierwsza. A potem wciągnęła mnie do salonu. Pan Gianini stał tam i miał naprawdę głupią minę. Ogłupiałą ze szczęścia. Wiedziałam, zanim jeszcze cokolwiek powiedziała, ale i tak udawałam zaskoczenie. - Pobieramy się! Mama przyciągnęła mnie do siebie i z panem G. mocno mnie między sobą uściskali. To trochę dziwaczne uczucie, kiedy ściska cię twój nauczyciel algebry. Nie mam nic więcej do dodania na ten temat. Wtorek, 21 października, 1.00 Hej, myślałam, że mama jest feministką, nie wierzy w hierarchie wartości ustalane przez mężczyzn i sprzeciwia się podporządkowaniu i zacieraniu kobiecej indywidualności, które są nieodłączne od instytucji małżeństwa. A przynajmniej zawsze dotąd tak twierdziła, ilekroć pytałam ją, czemu ona i mój ojciec nigdy się nie pobrali. Ja sama zawsze myślałam, że on jej się po prostu nie oświadczył. Może dlatego poprosiła mnie, żebym nikomu jeszcze o tym nie mówiła. Chce zawiadomić ojca po swojemu, tak mówi. Od tego zamieszania rozbolała mnie głowa. Wtorek, 21 października, 2.00 O mój Boże. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jeśli moja mama wyjdzie za mąż za pana Gianiniego, on z nami zamieszka. No bo przecież mama nigdy się nie zgodzi przeprowadzić do niego, na Brooklyn. Zawsze mówiła, że jazda metrem wzmaga jej niechęć do hord pracowników wielkich korporacji.

Niewiarygodne. Będę codziennie rano jadła śniadanie w towarzystwie mojego NAUCZYCIELA ALGEBRY. A jeśli przypadkiem zobaczę go nagiego czy coś takiego? To może raz na zawsze zakłócić rozwój mojej umysłowości. Lepiej przypilnuję, żeby zamek w drzwiach łazienki naprawiono, zanim on się tu wprowadzi. A teraz oprócz głowy boli mnie jeszcze gardło. Wtorek, 21 października, 9.00 Kiedy obudziłam się dziś rano, tak mnie bolało gardło, że nie mogłam nawet mówić. Mogłam tylko chrypieć. Przez chwilę chrypiałam, żeby mama do mnie przyszła, ale nie usłyszała. No więc spróbowałam walić w ścianę, ale od tego tylko spadł mi plakat Greenpeace'u. Wreszcie nie miałam innego wyjścia i musiałam wstać. Owinęłam się pledem, żeby się nie doziębić i nie rozchorować jeszcze bardziej, i poszłam korytarzem do pokoju mamy. Ku mojemu przerażeniu na łóżku mamy leżał nie jeden, ale DWA toboły owinięte kołdrami!!! Pan Gianini został na noc!!! No, dobra. Ostatecznie przyrzekł już, że zrobi z niej uczciwą kobietę. Mimo wszystko, trochę to niezręczne - wpaść do sypialni matki o szóstej rano i zastać tam z nią swojego NAUCZYCIELA ALGEBRY. Kogoś mniej wytrzymałego niż ja coś takiego mogłoby naprawdę podłamać. Ale nieważne. Stałam, chrypiąc, na korytarzu, bo totalnie się wstydziłam wejść do środka, aż wreszcie mama otworzyła jedno oko. Wtedy powiedziałam jej szeptem, że jestem chora i trzeba zadzwonić do sekretariatu szkoły i wyjaśnić, że dziś nie przyjdę na zajęcia. Poprosiłam ją też, żeby zadzwoniła i odwołała moją limuzynę i dała znać Lilly, że nie wstąpimy po nią po drodze do szkoły. Powiedziałam jej również, że jeśli planuje iść do swojej pracowni, będzie musiała poprosić, żeby ojciec albo Lars (proszę, tylko nie Grandmère!) przyszedł na poddasze i dopilnował, żeby nikt nie próbował mnie porwać albo na mnie napaść, kiedy jej nie będzie, a ja będę się znajdować w tym stanie fizycznego osłabienia. Chyba zrozumiała, co mówię, ale nie jestem do końca pewna. Mówię wam, księżniczki naprawdę nie mają lekkiego życia.

Wtorek, trochę później Mama dzisiaj nie poszła do pracowni i została w domu. Chrypiałam do niej, że nie powinna. Za niecały miesiąc ma wystawę w galerii Mary Boone i wiem, że wykończyła tylko połowę obrazów, które ma pokazać. Jeżeli padnie ofiarą porannych mdłości, to równie dobrze można ją uznać za martwą malarkę realistyczną. Ale uparła się i została w domu. Myślę, że czuje się winna. Chyba uważa, że zachorowałam przez nią. Jakby niepokój o stan jej macicy osłabił mi system odpornościowy czy coś takiego. A to przecież totalnie bez sensu. Jestem pewna, że cokolwiek mi dolega, przywlokłam to ze szkoły. Liceum imienia Alberta Einsteina jest jednym wielkim szkiełkiem laboratoryjnym pełnym bakterii, jeśli chcecie znać moje zdanie, a to ze względu na zadziwiającą liczbę uczniów, którzy oddychają przez usta. W każdym razie, mniej więcej co dziesięć minut moja umęczona poczuciem winy matka wchodzi do pokoju i pyta, czy mam na coś ochotę. Zapomniałam już, że ona ma kompleks Florencji Nightingale. Ciągle robi mi herbatę i grzanki cynamonowe z odkrojoną skórką. Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne. Niestety, zmusiła mnie też, żebym rozpuściła sobie na języku trochę cynku, bo jedna z przyjaciółek powiedziała jej, że to podobno świetny sposób na zwalczenie typowego przeziębienia. A to wcale nie było przyjemne. Chyba dopadły ją wyrzuty sumienia, kiedy przez ten cynk dobrą chwilę się krztusiłam. Nawet pobiegła na dół do delikatesów i kupiła mi w nagrodę taki wielki batonik crunch. Później próbowała wmusić we mnie jajka na bekonie, żebym odzyskała nadwątlone siły, ale w tym miejscu powiedziałam stop. Nie porzucę przecież wszystkich swoich zasad wegetarianki tylko dlatego, że leżę na łożu śmierci. Mama właśnie zmierzyła mi temperaturę. Trzydzieści siedem i pięć. Gdyby to było średniowiecze, pewnie już bym nie żyła. WYKRES TEMPERATURY 11.45 37,4 °C 12.14 3 7,3 °C 13.27 37,0 °C