JULIE GARWOOD
CZERWONA
Czas RóŜ
Tytuł oryginału ONE RED ROSE
PROLOG
Dawno, dawno temu Ŝyła niezwykła rodzina. Byli to bracia Clayborne'owie, związani
ze sobą więzami silniejszymi niŜ więzy krwi.
Poznali się jako chłopcy, a ich domem były wtedy ulice Nowego Jorku. Zbiegły
niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas, rewolwerowiec Cole i hochsztapler Travis
przetrwali, wspierając się nawzajem w walce z gangami starszych wyrostków, włóczących się
po mieście. Gdy znaleźli w swoim zaułku porzuconą dziewczynkę, przysięgli sobie, Ŝe
zapewnią jej lepsze Ŝycie, i wyruszyli na Zachód.
W końcu osiedlili się na kawałku ziemi w samym sercu Terytorium Montany. Nazwali
go RóŜanym Wzgórzem.
Jedynym duchowym wsparciem dla dorastających młodzieńców były listy od matki
Adama, RóŜy. Odpowiadali na nie pisząc, co im serce dyktowało. Dzielili się swymi lękami,
marzeniami i nadziejami, a RóŜa obdarzała ich w zamian czymś, czego nigdy przedtem nie
mieli: bezgraniczną matczyną miłością.
Z czasem wszyscy Clayborne'owie przywykli nazywać ją mamą RóŜą i zaczęli
traktować jak prawdziwą matkę.
Po ponad dwudziestu latach mama RóŜa zamieszkała razem z rodziną. Jej synowie i
córka wreszcie byli zadowoleni. Przyjazd mamy RóŜy był wielkim świętem, lecz zarazem
wywołał zamieszanie. Jej córka wyszła za mąŜ za bardzo przyzwoitego człowieka i niedawno
urodziła uroczą dziewczynkę, a synowie wyrośli na szanowanych ludzi z charakterem. Travis
i Douglas dobrze się oŜenili. Ale mama RóŜa nie była jeszcze usatysfakcjonowana. Nie
podobało jej się, Ŝe Adam i Cole zasmakowali w kawalerskim stanie. A poniewaŜ była
zdania, Ŝe Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają, widziała tylko jedno wyjście.
Musiała swoich chłopców wyswatać.
Czas kwitnienia róŜ
Nie w zimie z naszych wróŜb
Wyczytał los kochanie
Był czas kwitnienia róŜ –
Rwaliśmy je w altanie.
Bo nie wie młoda miłość,
śe zima jest na świecie.
Och, skądŜe! Pięknie było,
Świat czcił nas świeŜym kwieciem.
Nie chciałaś odejść, cóŜ
śe wieścił zmierzch rozstanie?
Był czas kwitnienia róŜ –
Rwaliśmy je w altanie.
Thomas Hood (1798 - 1845)
1
Ranczo RóŜane Wzgórze, Montana Valley,
wiosna 1851
Znalazł ją w swoim łóŜku.
Adam Clayborne zaskoczył rodzinę, zjawiwszy się w domu w ciemną noc dwa dni
wcześniej, niŜ go oczekiwano. Wprawdzie nie planował powrotu na ranczo przed piątkiem,
ale udało mu się szybko załatwić interesy, a miał juŜ serdecznie dość spania pod gołym
niebem. Marzył o czystej pościeli i miękkim materacu.
Wiedział, Ŝe dom jest zatłoczony do granic moŜliwości, bo w następny weekend
przypadały urodziny mamy RóŜy, a bracia i siostry uradzili wspólnie, Ŝe zjadą wcześniej,
Ŝeby pomóc w przygotowaniach. Na fetę, oprócz mieszkańców pobliskiego miasteczka Blue
Belle, zaproszono jeszcze ze dwadzieścia albo i trzydzieści osób z daleka, nawet z Hammond.
Odkąd mama RóŜa zamieszkała na ranczu nieco ponad rok temu, zdąŜyła zadzierzgnąć liczne
przyjaźnie. Samych znajomych z kościoła miała około pięćdziesięciu osób, a wszyscy bez
wyjątku zamierzali świętować razem z nią.
Zanim Adam rozsiodłał konia i wypił coś zimnego w kuchni, zrobiło się dobrze po
północy. W domu panowała cisza jak w kościele w sobotni wieczór. Zdjął buty w
przedsionku i starając się nie robić hałasu, wspiął się po schodach do swojej sypialni,
znajdującej się na piętrze przy końcu korytarza. Kiedy znalazł się w pokoju, natychmiast
zaczął się rozbierać. Nie trudził się zapalaniem lampy, gdyŜ światło księŜyca wpadające przez
okno w zupełności mu wystarczało. Dobrze widział znajome zarysy mebli.
Cisnął koszulę na krzesło, przeciągnął się, szeroko rozkładając ramiona, i ziewnął.
BoŜe, jak dobrze być znowu w domu. Skonany i na wpół śpiący przysiadł na brzegu łóŜka,
Ŝeby zdjąć buty, i nagle zorientował się, Ŝe siedzi na miękkim, uroczo pachnącym kobiecym
ciele.
Kobieta głośno jęknęła. Adam zaklął soczyście.
Genevieve Perry przebudziła się bardzo gwałtownie. Miała wraŜenie, Ŝe dom się
zawalił. Instynktownie zepchnęła cięŜar z nóg i usiadła. Chwyciwszy za prześcieradło,
podciągnęła je pod szyję i zmierzyła wzrokiem słusznego wzrostu męŜczyznę, rozciągniętego
na podłodze.
- Co pan robi? - wyszeptała.
- Próbuję się połoŜyć do własnego łóŜka - odszepnął.
- Adam?
- Tak, Adam. Kim pani jest?
Przerzuciła długie, zgrabne nogi przez krawędź łóŜka i wyciągnęła do niego rękę.
- Nazywam się Genevieve. Bardzo miło mi pana poznać. Pańska matka wiele mi o
panu opowiadała.
Adam wytrzeszczył na nią oczy. Omal się nie roześmiał, tak absurdalna była sytuacja.
CzyŜby ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, Ŝe pokazuje mu nagie ramiona i nogi? Miała na
sobie nocną bieliznę, a prześcieradło naleŜało uznać za dość symboliczną zasłonę.
- Z przyjemnością uścisnę pani dłoń, jak tylko się pani ubierze.
- O, BoŜe...
Sądząc po reakcji, dopiero teraz kobieta uświadomiła sobie swe niezręczne połoŜenie.
- Rozumiem, Ŝe nie moŜemy zapalić lampy - stwierdził Adam.
- Och, nie! Jestem w koszuli nocnej. Powinien pan jak najszybciej wyjść z mojego
pokoju, zanim ktoś tu pana zastanie. To byłoby bardzo niestosowne.
- Ten pokój jest mój - zwrócił jej uwagę. - I niech pani mówi ciszej, bo zbudzi pani
cały dom. Nie chciałbym mieć na karku wszystkich braci, którzy za chwilę przybiegną
sprawdzić, co się dzieje.
- Nic się nie dzieje.
- Ja to wiem, Genevieve. - Usiadł z podkurczonymi nogami i wsparł łokcie na
kolanach. Starał się wykazać cierpliwość, spodziewał się bowiem usłyszeć jakieś wyjaśnienie,
dlaczego ta kobieta śpi w jego łóŜku.
Oczy Genevieve przyzwyczaiły się w końcu do ciemności, mogła więc dokładnie
przyjrzeć się męŜczyźnie, o którym marzyła od ponad dwóch lat. BoŜe, tyle razy go sobie
wyobraŜała, snuła fantazje na jego temat, ale teraz przekonała się, Ŝe wyobraźnia ją zawiodła.
Adam Clayborne miał klasyczny profil, wyglądał tak, jakby pozował do jednego z antycznych
posągów, które widziała w muzeum. To samo szerokie czoło, wysoko osadzone kości
policzkowe, prosty nos i wąskie usta. Oczy jeszcze dodawały tej twarzy wyrazistości. Miały
kolor nieba o północy. Pod wpływem ich skupionego spojrzenia Genevieve poczuła falę
gorąca.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Był o wiele potęŜniejszej postury, niŜ jej się
zdawało. Ciało miał smukłe, ale umięśnione ramiona świadczyły o nadzwyczajnej sile. Była
pewna, Ŝe gdyby chciał się na nią rzucić, nie zdąŜyłaby nawet mrugnąć. Ta myśl przejęła ją
dreszczem. Nigdy nie przypuszczała, Ŝe Adam mógłby okazać się niebezpieczny, ale teŜ
nigdy nie wyobraŜała go sobie z marsem, który bez wątpienia w tej chwili gościł na jego
czole.
A ona wyglądała jak uboga krewna w łachmanach. Miała na sobie ulubioną starą,
spłowiała koszulę nocną, która tylko dlatego nie została jeszcze podarta na szmaty, Ŝe była
wygodna. Genevieve wyŜej podciągnęła prześcieradło, Ŝeby osłonić wystrzępiony dekolt.
Nagłe wtargnięcie Adama powinno było ją przerazić. A jednak nie przeraziło. PrzecieŜ
gdyby się bała, nie miałaby ochoty głośno się roześmiać. Po prostu znała Adama lepiej niŜ
ktokolwiek inny na świecie, nie wyłączając jego braci, czytała bowiem wszystkie listy, które
napisał do mamy RóŜy.
- Niech się pan nie martwi - szepnęła. - Nie będę wzywać pomocy. Wiem, kim pan
jest, i wcale się pana nie boję.
Adam zacisnął zęby.
- Nie ma powodu się bać. Co pani robi w moim łóŜku?
- Pokój gościnny jest zajęty, więc pana matka zaproponowała mi miejsce tutaj.
Zaskoczyłam ją, bo przyjechałam bez uprzedzenia. JuŜ dawno zaprosiła mnie na RóŜane
Wzgórze, ale z przyczyn ode mnie niezaleŜnych do tej pory nie mogłam skorzystać z
zaproszenia.
Nagle uprzytomnił sobie, kim jest Genevieve. A choć był wielki jak niedźwiedź, w
razie potrzeby potrafił szybko zareagować. Zanim dziewczyna zdąŜyła odetchnąć, juŜ był w
połowie drogi do drzwi.
Genevieve chwyciła szlafrok leŜący w nogach łóŜka, i szybko się nim okryła. Zaczęła
wstawać, ale zaraz zmieniła zamiar. Nie chciała, Ŝeby Adam odniósł wraŜenie, Ŝe jest
ścigany.
- Niech pan poczeka - zawołała. - Czy pańska matka nie wspomniała panu, Ŝe mam
przyjechać na RóŜane Wzgórze?
- Nie.
Adam wiedział, Ŝe odpowiedź zabrzmiała bardzo kwaśno, nie mógł jednak nic na to
poradzić. Po jej południowym akcencie powinien był od razu się zorientować, z kim ma do
czynienia. A jednak chociaŜ natychmiast wyczuł w tonie głosu Genevieve charakterystyczną,
miłą dla ucha melodię, to nie przyszło mu do głowy, Ŝe właśnie o tej dziewczynie opowiadała
mu mama RóŜa.
Sięgał juŜ do klamki, gdy Genevieve zawołała go ponownie.
- Czy naprawdę matka panu nie wytłumaczyła?
Wolno obrócił się na pięcie.
- Czego nie wytłumaczyła?
Mocniej ściągnęła poły szlafroka i stanęła w kręgu księŜycowej poświaty. Adam
zobaczył wyraźnie jej twarz i zrozumiał, w jakim niebezpieczeństwie się znalazł. Genevieve
Perry była bez wątpienia najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się widzieć. Krótko obcięte
czarne włosy otaczały anielską buzię o kształcie serca. Uwagę zwracały wydatne kości
policzkowe, wąski nos i usta, które pobudzały wyobraźnię męŜczyzny do najśmielszych
marzeń. Genevieve miała nieskazitelną cerę, a jej niewinny uśmiech mógł rozbroić
najbardziej nieczułego męŜczyznę.
Adam przesunął spojrzenie niŜej i cicho westchnął, nogi bowiem równieŜ zasługiwały
na miano ideału.
Genevieve była piękna, to musiał przyznać, a jednak niecierpliwie czekał, kiedy
będzie mógł się jej pozbyć.
- Co mama RóŜa miała mi wytłumaczyć?
Jeszcze raz uśmiechnęła się z wdziękiem. Wszystkie nerwy dawały Adamowi znaki,
Ŝe jak najszybciej musi opuścić ten pokój, zanim będzie za późno i czar tej kobiety całkiem
go zniewoli.
- Jestem pana narzeczoną, Adamie.
Niewiele brakowało, Ŝeby wpadł w panikę. Szarpnął za drzwi tak mocno, Ŝe omal nie
wyrwał ich z zawiasów, ucieczka okazała się jednak niemoŜliwa. Drogę zagrodzili mu jego
bracia Travis i Cole. Obaj wpadli jak burza do sypialni, Ŝeby poznać przyczynę zamieszania.
Mieli nagie torsy, bose nogi i byli najwyraźniej bardzo zaniepokojeni. Travis trzymał w dłoni
rewolwer i rozglądał się za celem.
- Co jest... - Cole znieruchomiał w pół kroku, mocno popchnięty przez Adama.
- OdłóŜ tę przeklętą pukawkę, Travisie - nakazał Adam.
- Słyszeliśmy tu jakiś hałas - stwierdził Cole.
- Upadłem na podłogę - słabym głosem wyjaśnił Adam.
Bracia spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Travis uśmiechnął się pierwszy.
- Upadłeś na podłogę? Jak to się stało, na miłość boską?
- Mniejsza o to - mruknął Adam.
Travis łokciami utorował sobie drogę między braćmi, Ŝeby spojrzeć na Genevieve.
- Nic się pani nie stało?
- A dlaczego miałoby się coś stać? - odburknął mu Adam.
- Co robisz tak wcześnie w domu? - zainteresował się Cole.
- Zejdź z mojej nogi - zaŜądał Adam.
Cole cofnął się i zadał następne pytanie:
- Co robisz w pokoju panny Genevieve?
- To jest moja sypialnia - przypomniał mu Adam. - Nikt mnie nie uprzedził, Ŝe ona
będzie spała w moim łóŜku.
Cole wykrzywił usta w uśmiechu.
- Ho, ho. Musiałeś być bardzo mile zaskoczony.
- Panowie, czy zechcielibyście wyjść? - spytała pod* niesionym głosem Genevieve.
Natychmiast jednak poŜałowała, Ŝe się odezwała, bo mimo woli skupiła na sobie
uwagę. Wszyscy trzej bracia odwrócili się do niej. Spróbowała znowu skryć się w pościeli,
Ŝeby zniknąć im z oczu.
Cole ruszył w jej stronę.
- Adam chyba pani nie przestraszył?
Zanim doszedł do łóŜka, Genevieve juŜ siedziała.
- Bardzo pana proszę, Cole.
Przystanął.
- O co? CzyŜby czuła się pani zakłopotana?
- Ma pani na sobie szlafrok - przypomniał jej Travis. - Poza tym mieszka pani u nas
juŜ tydzień, więc powinna się tu czuć całkiem bezpiecznie.
- Czy ktoś jest głodny? - spytał nagle Cole.
- Osobiście mógłbym coś przekąsić - zgodził się Travis. - A pani, Genevieve?
- Nie, dziękuję.
Adam zazgrzytał zębami. Nie mógł się doczekać, kiedy dopadnie braci na korytarzu,
Ŝeby solidnie im wygarnąć.
- Och, wy dwoje jeszcze nie byliście sobie przedstawieni - przypomniał sobie Travis.
Przeszedł przez pokój i stanął obok Cole'a. - Jeden z nas powinien dopełnić tego obowiązku, a
skoro jest okazja, moŜna to zrobić teraz.
- Na miłość... - zaczął Adam.
- Przestańcie dokuczać bratu - zainterweniowała w tej samej chwili Genevieve.
Rozbawiony ton jej głosu dowodził, Ŝe nie była ani trochę zmieszana.
- To potrwa tylko chwilę - upierał się Travis. - Genevieve, chcę, Ŝeby poznała pani
najstarszego i najgroźniejszego z braci Clayborne'ów. Tak naprawdę nazywa się John Quincy
Adam Clayborne, ale wszyscy wołają na niego po prostu Adam. Adamie, poznaj pannę
Genevieve Perry, która przyjechała tutaj aŜ z Luizjany, z Nowego Orleanu. Dobrze, Ŝe
poznałeś ją tak szybko, bo plany wyswatania was są juŜ bardzo zaawansowane. Dobranoc,
Genevieve. Do rana.
- Dobranoc - odparła.
Wygłupy braci nie rozbawiły Adama. Wypchnął Cole'a i Travisa na korytarz, zamknął
drzwi i stanowczym głosem zaczął domagać się od nich wyjaśnień, skąd się wzięła
Genevieve.
- Zaprosiła ją mama RóŜa - wyjaśnił Travis.
- Ale to było ponad rok temu. Dlaczego postanowiła przyjechać na RóŜane Wzgórze
dopiero teraz?
Cole wzruszył ramionami.
- MoŜe przedtem jej się nie składało.
- Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Przyjechała wziąć z tobą ślub.
Adam pokręcił głową. Uznał, Ŝe nie czas na długie dyskusje.
- Gdzie mam spać?
- Pokój gościnny odpada - oświadczył Cole - chyba Ŝe chcesz spać razem z
bratankiem. Parker ząbkuje i na pewno zbudzi cię około czwartej nad ranem.
- Dlaczego dziecko nie moŜe nocować razem z rodzicami?
- Mama RóŜa uznała, Ŝe Douglasowi i Isabelle naleŜy się trochę spokoju - wyjaśnił
Travis i ziewnął. - Ładna jest Genevieve, co? Tylko mi nie mów, Ŝe nie zauwaŜyłeś.
Adam westchnął.
- ZauwaŜyłem.
Zaczaj schodzić ze schodów, ale zatrzymało go pytanie Cole'a:
- Co z nią zrobisz?
- Nie zamierzam nic z nią robić.
- Przyjechała tutaj, aby cię poślubić - powiedział cicho Cole. - Tak przynajmniej
powiedziała nam mama RóŜa. Zaproponowała ślub w czerwcu, a Genevieve nie sprzeciwiła
się.
- Ale klops - jęknął Adam.
- Wracam do łóŜka - oznajmił Cole.
Travis wyszedł za Adamem do przedsionka.
- Bardzo ją polubiliśmy, wiesz? Myślę, Ŝe i ty ją polubisz, jeśli spojrzysz na to
bezstronnie. Genevieve ma wspaniałe poczucie humoru, a Ŝebyś słyszał, jak śpiewa... Jest
niezwykła. Musisz tylko ją poznać, zanim cokolwiek postanowisz, bo...
- Nie oŜenię się z nią.
- Nie musisz robić niczego wbrew swojej woli.
- Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, Ŝe ona tutaj będzie?
- A jak mieliśmy dać ci znać? PrzecieŜ obozowałeś gdzieś pod gołym niebem.
- Przez tydzień mogliście mnie znaleźć.
- Czemu robisz taką kwaśną minę? Nikt ci nie będzie przystawiał rewolweru do
głowy, Ŝebyś się z nią oŜenił.
- Idę do łóŜka.
Ostatecznie połoŜył się spać w baraku kowbojów. W pół godziny później wciąŜ
wiercił się na wąskim, nierównym materacu. Prycza była dla niego za mała. Nogi mu zwisały,
a gdy chciał się przewrócić na drugi bok, spadał na podłogę.
I tak nie mógłby zresztą zasnąć, nieustannie bowiem nachodziły go myśli o
Genevieve. PodłoŜył ręce pod głowę i zaczął rozwaŜać sytuację. Irytowało go, Ŝe matka
wtrąca się do jego Ŝycia. I co teraz miał zrobić z tym piwem, którego nawarzyła? Genevieve
chyba nie zamierzała zostać jego Ŝoną tylko dlatego, Ŝe mama RóŜa podsunęła jej taki
pomysł. śyli wszak w czasach, gdy wiele kobiet buntowało się przeciwko małŜeństwom
uzgodnionym przez krewnych, a któŜ przy zdrowych zmysłach pozwoliłby matce wybierać
dla niego Ŝonę?
Adam wiedział, Ŝe sam musi uświadomić Genevieve absurdalność tego pomysłu.
Postanowił przeprowadzić z nią długą, powaŜną rozmowę. Tak, to właśnie naleŜało zrobić.
Powie jej, Ŝe juŜ dawno wybrał sobie los kawalera. Nie zamierzał zmieniać swoich
przyzwyczajeń, lubił samotność i nie pozwoli, by ktoś zawrócił mu teraz w głowie. Innymi
słowy, zupełnie nie nadawał się na męŜa. Jedynie dla rodziny czynił wyjątek, godząc się, by
zakłócała mu spokój. Ostatnio jego bracia rzadko bywali na RóŜanym Wzgórzu, a odkąd
siostra urodziła dziecko, mama RóŜa większość czasu spędzała z wnuczką. MąŜ Mary Rose,
Harrison, zbudował dom na obrzeŜach Blue Belle. Było tam dość miejsca dla
najwaŜniejszych w jego Ŝyciu kobiet. Mama RóŜa zdecydowanie wolała miejski zgiełk niŜ
odosobnienie na ranczu.
Adam nie był pustelnikiem. Zawsze kręciło się wokół niego przynajmniej dwudziestu
kowbojów. W dzień nie narzekał więc na brak towarzystwa, i chętnie wracał na noc do
wielkiego, pustego domu. Owszem, trzeba przyznać, Ŝe jego Ŝycie stało się dość monotonne i
uporządkowane, co wielu ludziom by nie odpowiadało. Adamowi jednak dawało zado-
wolenie, i to się liczyło. Kiedy był młodszy, pragnął podróŜować po świecie, dawno jednak
juŜ porzucił te naiwne marzenia i teraz podróŜował po egzotycznych portach tylko za
pośrednictwem ksiąŜek. Gdy Cole zarzucił bratu, Ŝe zachowuje się jak staruszek, Adam nie
zakwestionował tej oceny. Zawsze czuł się szczęśliwy i wiedział, Ŝe nadal tak będzie, gdy
tylko wyjaśni ostatnie nieporozumienie.
Postanowił jednak poczekać z decydującą rozmową do czasu, aŜ skończą się
urodzinowe uroczystości. Musiał przedstawić swoje stanowisko uprzejmie, lecz stanowczo.
Spotkał się z całkiem irracjonalnymi oczekiwaniami, liczył więc, Ŝe gdy powie, co ma
do powiedzenia, Genevieve przyzna mu rację. Nie chciał jej sprawić przykrości, a tym
bardziej wywołać kłótni. Nie miał natury okrutnika, który czerpie przyjemność z łamania
niewieścich serc, był jednak gotów zrobić wszystko, by odsunąć od siebie widmo klęski,
nawet za cenę wpędzenia Genevieve w rozpacz.
Miał nadzieję, Ŝe Genevieve nie zacznie płakać ani nie dostanie ataku histerii. Zresztą
i tak twardo broniłby swego. W kaŜdym razie zasnął z przeświadczeniem, Ŝe prędzej czy
później Genevieve wybije go sobie z głowy.
2
Nie mogła wyjść za niego za mąŜ. Musiała mu to powiedzieć przy pierwszej okazji,
gdy tylko zostaną na kilka minut bez świadków. W obecnej sytuacji zbyt wiele kłopotów
miała na głowie. Nie zamierzała jednak wdawać się w długie wyjaśnienia. Postanowiła po
prostu powiedzieć Adamowi, Ŝe nie ma mowy o małŜeństwie, i pójść dalej swoją drogą.
Wprawdzie zanim sprawy tak bardzo się skomplikowały, istotnie rozwaŜała, czy nie
wziąć go za męŜa. Po przeczytaniu wszystkich jego listów nawet zaczęła o tym śnić. No, ale
potem w jej Ŝyciu pojawił się wielebny Ezechiel Jones i wszystko przewrócił do góry nogami.
Przez własną naiwność i przez to, w co się wpakowała, nie mogła dłuŜej powaŜnie
zastanawiać się nad małŜeństwem z człowiekiem honoru, .takim jak Adam Clayborne.
Miała tylko nadzieję, Ŝe gdy spełni swój przykry obowiązek i wyzna Adamowi, Ŝe
zmieniła zdanie, zrobi jej się trochę lŜej na duszy. Bóg jeden wiedział jak bardzo na to
zasłuŜyła.
Musiała jednak porozmawiać z Adamem sam na sam, a na RóŜanym Wzgórzu
ostatnio nie było do tego warunków. Piętrowy dom pękał w szwach, zapełniony przez
odwiedzających mamę RóŜę członków rodziny z małŜonkami i dziećmi. Wokół Adama
nieustannie kręcili się krewni, a poza tym na ranczo ciągnęła nie kończąca się procesja
znajomych i obcych, którzy zatrzymywali się tu na chwilę, by napić się czegoś zimnego, zjeść
gorący posiłek albo uciąć pogawędkę. A Clayborne'owie nigdy nikogo nie odprawiali z
kwitkiem.
Jako głowa rodziny Adam chciał być dobrym gospodarzem. Starał się jednak unikać
Genevieve jak tylko mógł. Nie potrzebowała wiele czasu, by to spostrzec, bo za kaŜdym
razem, gdy udało jej się zastać go samego, natychmiast znajdował pretekst do wyjścia. Te
nagłe rejterady wyprowadziłyby ją z równowagi, gdyby nie to, Ŝe wcześniej zauwaŜyła
ukradkowe, baczne spojrzenia Adama i zrozumiała, Ŝe i on czuje się bardzo niezręcznie w tej
sytuacji.
Czas uciekał, wkrótce musiała wyjechać z rancza. Przyrzekła to sobie i była
zdecydowana dotrzymać obietnicy. I tak znacznie przeciągnęła juŜ wizytę w stosunku do
pierwotnych zamierzeń, przez co ogarniało ją przygniatające poczucie winy wobec
Clayborne'ów. Przybyła tutaj pod fałszywym pretekstem, w istocie szukając bezpiecznego
schronienia, toteŜ przy kaŜdym spojrzeniu na kochaną mamę RóŜę kuliła ramiona pod
cięŜarem swoich kłamstw.
Zachowanie Clayborne'ów jeszcze pogarszało jej samopoczucie, byli bowiem dla niej
nad wyraz mili. Powitali ją z radością i traktowali jak członka rodziny. Mama RóŜa nie mogła
się jej nachwalić. WciąŜ opowiadała swym bliskim, Ŝe Genevieve jest uroczą,
wspaniałomyślną osobą, hołdującą niezłomnym zasadom moralnym. Genevieve często
zastanawiała się, co pomyślałaby sobie mama RóŜa, gdyby poznała prawdę.
Okazja do decydującej rozmowy nadarzyła się wreszcie w dniu urodzin mamy RóŜy.
Schodząc na dół, Genevieve dostrzegła Adama wchodzącego do biblioteki. Chwała Bogu, był
sam. Wyprostowała ramiona, powtórzyła w myślach swoje postanowienie i ruszyła za nim.
Minęły dwie godziny, a Genevieve wciąŜ jeszcze nie udało się dotrzeć do biblioteki.
Najpierw zatrzymała ją siostra Adama, Mary Rose, prosząc, by przypilnowała przez kwadrans
męŜczyzn, rozstawiających stoły do pikniku, Mary Rose musiała bowiem nakarmić i
przewinąć córkę. Przez ostatni tydzień Genevieve bardzo się zaprzyjaźniła z Mary Rose,
ucieszyła się więc, Ŝe jej moŜe pomóc. Gdy po godzinie została wreszcie zwolniona,
natychmiast zjawił się Douglas i poprosił, by zajęła się jego dziesięciomiesięcznym synkiem,
Parkerem, sam bowiem musiał pomóc w budowie podestu dla orkiestry, wynajętej przez
Travisa.
Parker miał mnóstwo wdzięku, Genevieve zajęła się więc nim bardzo ochoczo. Na
ogół kapryśne dziecko, traktowało ją absolutnie wyjątkowo. Rodzice twierdzili, Ŝe malec
przechodzi akurat okres wstydliwości, co oznaczało, Ŝe zaczynał wrzeszczeć jak obdzierany
ze skóry, gdy tylko ktoś obcy znalazł się w promieniu trzech metrów. Ale Genevieve, nie
wiadomo czemu, przypadła mu do gustu. Ku zdumieniu rodziców od razu wyciągnął do niej
rączki i z entuzjazmem stęknął, Ŝeby wzięła go na ręce. Genevieve miała na szyi kolorowe
korale, przypuszczała więc, Ŝe Parker tak ją wyróŜnił, Ŝeby dobrać się do smakowicie
wyglądającej ozdoby.
Przez chwilę chciała wziąć tego cherubinka do biblioteki na rozmowę z Adamem,
zaraz jednak się rozmyśliła. Parker był osóbką płaczliwą, więc za bardzo by ją rozpraszał.
Wprawdzie teraz radośnie bił ją piąstkami, wydawał okrzyki i śmiał się, ale wiedziała, Ŝe
gdyby tylko spróbowała połoŜyć go do kołyski, zacząłby głośno protestować. Genevieve
wyszła więc na ganek, usiadła w bujanym fotelu, który postawił tam dla niej Douglas, i
przytuliwszy dziecko, pozwoliła mu spokojnie obserwować panujący dookoła rozgardiasz.
Przeszywający gwizd przestraszył Parkera. Genevieve pogłaskała go uspokajająco i
szepnęła mu kilka czułych słów.
- Harrison, pomóŜ nam - krzyknął Cole. - I przyprowadź Adama.
Po chwili otworzyły się drzwi i ukazał się w nich mąŜ Mary Rose. Na rękach trzymał
swoją córeczkę Victorię. Miał minę winowajcy, Genevieve zrozumiała więc bez słów, co
zaraz nastąpi. Przesunęła Parkera, Ŝeby zrobić na kolanach miejsce równieŜ dla jego
przeuroczej siedmiomiesięcznej kuzynki.
- Trzeba im pomóc przy tym podeście. Czy mogłabyś zaopiekować się Victorią przez
parę minut? - spytał Harrison z wyraźnym szkockim akcentem. - Jest nakarmiona i przewi-
nięta. Moja Ŝona nie moŜe się nią teraz zająć, bo pomaga w kuchni. Oczywiście gdyby ci...
- Dam sobie radę - zapewniła go Genevieve.
Harrison ulokował więc córę obok Parkera, poklepał oba maluchy, po czym odwrócił
się i zdjął surdut, który następnie cisnął na poręcz, schodząc ze schodków.
Genevieve miała teraz ręce pełne roboty. Parker postanowił ugryźć Victorię w ramię,
więc musiała delikatnie odsunąć dziewczynkę i podsunęła chłopcu do gryzienia koc. Parker
natychmiast wsadził kciuk do buzi i zaczął głośno mlaskać.
Na ganek wbiegł Travis. Widok przytulonych do siebie maluchów ułoŜonych na
kolanach Genevieve, wywołał na jego twarzy uśmiech.
- Masz podejście do dzieci.
- Na to wygląda - przyznała i wybuchnęła śmiechem, bo jej podopieczni mieli
rozradowane buzie, a po brodach ciekła im ślina.
- Wspaniałe dzieci - powiedziała.
- Owszem - zgodził się Travis. - Ale to niesprawiedliwe, Ŝe Victoria ma na głowie
tylko taki brzoskwiniowy meszek, a Parker mnóstwo loków. Te dzieciaki są tak róŜne jak noc
i dzień.
Genevieve potwierdziła skinieniem głowy.
- Dokąd idziesz?
- Do kuchni po młotek, a potem do biblioteki po Adama. Potrzebujemy jego pomocy.
Pisaninę moŜe skończyć później. Muzykanci przyjdą o trzeciej, więc musimy być gotowi na
czas.
Gdy Travis znikł we wnętrzu domu, Genevieve zaczęła kołysać dzieci. Łagodny
podmuch wiatru przyniósł na ganek zapach polnych kwiatów. Spojrzała na góry w oddali i
poczuła się jak w raju.
Zaczęła nucić francuską kołysankę, którą pamiętała z dzieciństwa, swoją ulubioną, tę
którą mama śpiewała jej co wieczór, zanim połoŜyła ją do łóŜka. Słowa były proste, a melodia
słodka i radosna. Genevieve przypomniała sobie szczęśliwe, beztroskie dni. Zamknęła oczy i
na chwilę przestała czuć się przeraźliwie samotna. Myślami wróciła do rodzinnego domu.
Siedziała na wielkim, miękkim krześle i słuchała jak mama śpiewa, ścieląc łóŜko. Owiał ją
zapach bzów. Słyszała śmiech ojca, dolatujący z piętra, i upajała się pogodną atmosferą tego
miejsca. Znów była z tymi, którzy kochali ją i otaczali ciepłem.
Wtedy na progu stanął Adam i utkwił wzrok w Genevieve. JuŜ miał wyjść na dwór,
gdy nagle usłyszał jej śpiew. Nie chcąc przeszkadzać, odwrócił się i zrobił krok w stronę
kuchennych drzwi. Ale jej śpiew ściągnął go z powrotem. Dźwięczny, krystalicznie czysty
ton głosu Genevieve przywiódł mu na myśl anioła. A spokój malujący się na jej twarzy był
nie mniej zachwycający. Im dłuŜej słuchał, tym bardziej był oczarowany. Ta melodia wabiła
go podobnie jak słońce wabi kiełkujące źdźbło trawy. Stał bez ruchu i słuchał z nadzieją, Ŝe
śpiew będzie trwał bez końca.
Nie on jeden uległ temu czarowi. MęŜczyźni pracujący na dworze jeden za drugim
przerywali zajęcia i równieŜ przystawali zasłuchani. Harrison, w chwili gdy dopłynęła doń
melodia, schylał się po młot. Nagle wyprostował się i spojrzał w stronę ganku. Niosący deski
Travis, przystanął w pół drogi. Podobnie jak Harrison, odwrócił się, zamknął oczy i zastygł w
bezruchu, wsłuchując się w melodię. Krople potu spływały mu po czole, słońce paliło, ale
Travis nie zwracał na to uwagi. Na twarzy miał uśmiech rozkoszy.
Douglas trzymał gwóźdź w ustach i młot w dłoni i właśnie wykonywał szeroki
zamach. RaŜony siłą melodii, wolno opuścił rękę z narzędziem i spojrzał w tę samą stronę co
bracia.
Kowboje poczynali sobie śmielej. Wszyscy odrzucili narzędzia i zgromadzili się przed
gankiem. Niebiańska kołysanka przyciągnęła ich niczym magnes.
Tylko na maluchach śpiew nie zrobił najmniejszego wraŜenia. Parker i Victoria
zgodnie usnęli przy pierwszej zwrotce. Genevieve dokończyła kołysankę i dopiero wtedy
zorientowała się, jaka cisza zapadła wokoło. Szczerze się zdumiała, gdy otworzywszy oczy,
ujrzała wpatrzony w nią tłumek. Jeden z męŜczyzn zaczął bić brawo, ale sójka w bok od
sąsiada przywołała go do porządku. Słuchacze uznali jednak, Ŝe naleŜy wyrazić Genevieve
uznanie, toteŜ po chwili wszyscy w milczeniu uśmiechali się do niej, powiewając
kapeluszami.
Widok ich radosnych twarzy onieśmielał trochę dziewczynę. Zakłopotana Genevieve
odpowiedziała męŜczyznom niepewnym uśmiechem, odwróciła głowę i wtedy spostrzegła, Ŝe
przygląda jej się takŜe Adam. To onieśmieliło ją jeszcze bardziej.
Przesłał jej uśmiech. Tak ją tym zaskoczył, Ŝe teŜ się do niego uśmiechnęła. Tym
razem nie było w jego spojrzeniu ani krzty nieufności, a oczy miały dziwny blask, jakiego
jeszcze nie widziała. Adam wydał jej się... szczęśliwy. Nie był groźny ani zacietrzewiony, a
mimo to serce biło jej bardzo mocno.
Kiedy podszedł do niej, przestała kołysać dzieci i zapatrzyła się w jego twarz. JuŜ się
nie uśmiechał, ale nadal sprawiał wraŜenie zadowolonego. Genevieve poczuła, Ŝe oblewa się
rumieńcem, zamarzyła o wachlarzu. Koniecznie musiała się opanować. PrzecieŜ
zachowywała się tak, jakby nigdy dotąd nie przyglądał jej się Ŝaden męŜczyzna. Straciła
zwykłą pewność siebie, nagle znów stała się małą dziewczynką, która wszystko pomyliła, gdy
przyszło jej pierwszy raz śpiewać w kościelnym chórze. Na szczęście Adam nie domyślał się
jaki niepokój zasiał w jej wnętrzu.
Przyklęknął przed nią na jedno kolano. Nie potrafiła odgadnąć, co zamierza zrobić... a
on wyciągnął muskularne ramiona i zadziwiająco delikatnie uniósł śpiącego chłopca. Wstał,
przytulił małego, podtrzymując go jedną ręką, a drugą wyciągnął do Genevieve.
Oparła Victorię na przedramieniu i korzystając z pomocy Adama, wstała. Przez
moment oboje wpatrywali się w siebie bez słowa. Ale milczenie nie wydawało się krępujące.
MoŜe to obecność dzieci wytworzyła między nimi tę ulotną więź. Dłonie wciąŜ mieli
splecione i Genevieve nie wiedziała, czy powinna cofnąć rękę, czy teŜ nie.
Adam podjął decyzję za nią i odwrócił się, więc siłą rzeczy Genevieve musiała puścić
jego dłoń. Zrozumiała, Ŝe Adam zamierza połoŜyć Parkera spać i chce, Ŝeby poszła za nim z
Victorią.
W kilka minut później oba niemowlaki słodko spały w swoich kołyskach. Genevieve
otulała właśnie kocykiem Vicotrię, gdy usłyszała, Ŝe Adam usiłuje dyskretnie wymknąć się z
pokoju.
Tylko nie to, pomyślała. Tym razem mi nie uciekniesz.
Zerknęła na Parkera, Ŝeby się upewnić, czy jest dobrze przykryty, a potem podkasała
spódnice i pomaszerowała za Adamem.
Czekał na nią na podeście. Na swoje nieszczęście Genevieve tego nie przewidziała.
Wybiegłszy zza rogu, wpadła na niego z takim impetem, Ŝe omal nie przerzuciła go przez
poręcz. Gdyby Adam był kilka centymetrów niŜszy i trochę lŜejszy, prawdopodobnie zabiłby
się, a wtedy juŜ nie mógłby jej wybaczyć.
Adam zgiął się w pół osłabiony nagłym uderzeniem, wydał ciche stęknięcie, ale
zdąŜył jeszcze złapać Genevieve i uratować przed upadkiem ze schodów.
Poczucie humoru pomogło jej pokonać zakłopotanie. Przepraszając wybuchnęła
śmiechem.
- Nie chciałam, Ŝeby pan mi uciekł, zanim... Bardzo pana przepraszam, Adamie. Nie
myślałam, Ŝe na pana wpadnę. Nic się nie stało? Chyba nie zrobiłam panu krzywdy?
Pokręcił głową.
- Czy zawsze tak się pani śpieszy?
Patrzyła w jego ciemne, piękne oczy i czuła, Ŝe cała mięknie. Wiedziała, Ŝe jeśli zaraz
czegoś nie powie albo nie zrobi, to wkrótce małŜeństwo stanie się faktem dokonanym. Och,
dlaczego Adam musi mieć tyle uroku?
- Przepraszam, o co pan pytał?
- Czy zawsze tak się pani śpieszy?
- Spieszy? Nie, nie zawsze.
- Musimy porozmawiać, prawda, Genevieve?
Przytaknęła energicznie.
- Porozmawiać? Owszem.
- Potrzebujemy do tego trochę spokoju.
Jakby na poparcie tego stwierdzenia trzasnęły drzwi i w przedsionku ukazał się Cole.
- Owszem, potrzebujemy spokoju.
- Czy coś jest nie w porządku? - zainteresował się Adam. - Pani jest chyba
zdenerwowana.
- Zdenerwowana? Ja jestem zdenerwowana?
Skinął głową. Genevieve głęboko zaczerpnęła tchu i nakazała sobie natychmiast
skończyć z powtarzaniem jego słów. Jeszcze trochę i Adam gotów uznać, Ŝe rozmawia z
niedorozwiniętą osobą.
- Tak, jestem trochę zdenerwowana - przyznała. - Wie pan, co myślę?
Nie miał zielonego pojęcia.
- CóŜ takiego?
- śe zaczęliśmy od niewłaściwej strony.
- A zaczęliśmy?
- Owszem, zaczęliśmy - stwierdziła. - To wszystko moja wina. Nie powinnam była
panu mówić, Ŝe jestem pana narzeczoną. Zaskoczyłam pana tą deklaracją, czyŜ nie? Zresztą i
tak pana zaskoczyłam. Nie spodziewał się pan zastać mnie w swoim łóŜku. Był pan tak
przeraŜony i tak się śpieszył, Ŝeby ode mnie uciec, Ŝe zaplątały się panu nogi. Nie mogłam
oprzeć się pokusie, Ŝeby pana trochę nie podręczyć. Nie obraziłam się za pańskie zachowanie,
ale teraz, po zastanowieniu uwaŜam, Ŝe powinnam jednak czuć się uraŜona, a w najlepszym
razie... Dlaczego pan się uśmiecha?
Nie powiedział, Ŝe to ona tak go rozbawiła. Gra uczuć, widoczna na jej twarzy
podczas tej paplaniny, wydała mu się doprawdy komiczna. W jednej chwili Genevieve
uśmiechała się do Adama, w następnej patrzyła na niego bykiem. Gdyby nie to, Ŝe sam teŜ był
zdenerwowany, niechybnie wybuchnąłby śmiechem. Ale nie chciał ranić uczuć Genevieve,
która wyraźnie traktowała sprawę narzeczeństwa powaŜnie, z pewnością oczekiwała więc
powagi równieŜ od niego.
Istotnie powstało wielkie zamieszanie, a wszystkiemu była winna mama RóŜa, która
wtrąciła się w jego prywatne Ŝycie. Z mamą mógł jednak załatwić tę sprawę później, teraz
czekała go za długo juŜ odkładana rozmowa z Genevieve.
Zawsze trzeba zaczynać od tego, co najwaŜniejsze. Przede wszystkim musiał więc się
odsunąć, gdyŜ stał stanowczo za blisko Genevieve. To dziwne, ale trudno mu było zmusić się
do zrobienia kroku w tył, dolatywał go bowiem aromat bzów, bardzo kobiecy zapach.
Podobał mu się tak bardzo, Ŝe aŜ go to zaniepokoiło. Co gorsza, Genevieve bardzo mu się
podobała. Nawet zwrócił uwagę na jej strój i teŜ go docenił, choć nigdy przedtem nie
zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami. Sztywna od krochmalu jasna bluzeczka z wysokim
kołnierzykiem i biała spódnica bardzo ładnie kontrastowały z karnacją Genevieve. Wyglądała
niczym Ŝona bankiera, lecz była przy tym diabelnie seksowna.
Adam porzucił te niebezpieczne rozmyślania.
- MoŜe zejdziemy na dół, do biblioteki.
- Do biblioteki? Tak, rzeczywiście powinniśmy pójść do biblioteki.
- To dobry pomysł.
Genevieve jęknęła w duchu. Znowu powtórzyła jego słowa. Skończy się tym, Ŝe
Adam przezwie ją papugą. Musiała natychmiast wziąć się w garść i przestać myśleć o takich
głupstwach jak jego niski i dźwięczny głos albo świeŜy męski zapach.
WraŜenie jakie na niej wywierał było przytłaczające. Westchnęła cicho.
- Tego się właśnie bałam.
- Czego się pani bała?
- Rozmowy z panem w cztery oczy - odparła. - Chodźmy juŜ do tej biblioteki i miejmy
to za sobą.
Powiedziała to takim tonem jakby bardzo się jej śpieszyło. Adam skinął głową, po
czym ruszył za nią. Gdy weszli w głąb sieni, otworzył drzwi biblioteki i odsunął się na bok,
Ŝeby ją przepuścić.
W pokoju było duszno, w powietrzu unosił się zapach stęchłego papieru, ale
Genevieve rozglądała się dookoła zafascynowana. Podobało jej się tutaj. Setki tomów
stojących rzędami na półkach z wiśniowego drewna zajmowały przestrzeń od podłogi po
sufit. KsiąŜki leŜały teŜ w stertach na dębowej posadzce pod oknami.
Zapewne to Adam nadał bibliotece taki zaciszny charakter. Genevieve wiedziała jak
bardzo Adam lubi czytać, bo znała jego listy do matki. I była gotowa postawić ostatniego
centa, Ŝe przeczytał kaŜdą z tych ksiąŜek, a do niektórych sięgał pewnie wielokrotnie.
Adam poprosił, Ŝeby usiadła. Wybrała jedno z dwóch miękkich, obitych skórą krzeseł,
stojących przed biurkiem. Przycupnęła na krawędzi, z mocno ściśniętymi kolanami,
wyprostowana, jakby połknęła kij. Splecione dłonie połoŜyła na podołku.
Nie wytrzymała jednak długo bez ruchu. W czasie gdy Adam mościł się na krześle za
biurkiem, zaczęła nerwowo stukać obcasem w podłogę. Wbiła wzrok w kolana, Ŝeby lepiej
się skupić, i w myślach przepowiedziała sobie, co zamierza mu wyłuszczyć.
Postanowiła poczekać, aŜ Adam odezwie się pierwszy. Gdy juŜ skończy mówić,
wtedy ona delikatnie, bardzo delikatnie, wyjaśni mu, Ŝe okoliczności się zmieniły i ich
małŜeństwo nie jest moŜliwe. Wzniesie się na szczyty dyplomacji, niczym mąŜ stanu, Ŝeby
nie sprawić mu przykrości ani nie urazić jego dumy.
Adam wreszcie usiadł wygodnie i wbił w nią wzrok. Czekał, aŜ Genevieve powie, co
ma do powiedzenia. Po kilkuminutowym milczeniu uznał jednak, Ŝe to on musi wykazać
inicjatywę. Miał dokładnie ułoŜoną przemowę, myślał bowiem nad nią od tygodnia. Dlaczego
więc tak trudno było mu zacząć?
Odchrząknął. Stuk obcasa stał się głośniejszy, a rytm stukania szybszy.
- Genevieve, nie wiem, jak umówiłyście się z mamą RóŜą, ale co do mnie...
Genevieve zerwała się na równe nogi.
- Och, Adamie, nie mogę tego zrobić. Niech pan zrozumie, Ŝe po prostu nie mogę.
- Czego pani nie moŜe zrobić?
- Wyjść za pana za mąŜ. Chciałabym, ale nie mogę. Zamierzałam to panu wyjaśnić od
razu, ale przez cały tydzień unikał mnie pan, co zresztą nawiasem mówiąc, przekonuje mnie,
Ŝe teŜ nie jest pan zainteresowany tym małŜeństwem. W kaŜdym razie nie chciałam mówić o
tak osobistych sprawach w obecności pana krewnych. To byłoby bardzo krępujące,
nieprawdaŜ? Pana matka postawiła nas oboje w bardzo dziwnej sytuacji. Czy właściwie
jesteśmy zaręczeni, czy nie? No, nie, oczywiście nie jesteśmy. Ale czy zdziwiłoby pana,
gdybym powiedziała, Ŝe pragnę wyjść za pana za mąŜ, a w kaŜdym razie przez długi czas
chciałam? Na miłość boską, niech pan nie robi takiej zdziwionej miny. Mówię najświętszą
prawdę. Tylko Ŝe wszystko się zmieniło, więc teraz chyba jednak nie mogę pana poślubić. No
tak, właściwie jest to niemoŜliwe. Nawet gdyby chciał pan oŜenić się ze mną, to
dowiedziawszy się o moich kłopotach, przeraziłby się pan, Ŝe w ogóle rozwaŜał taką
moŜliwość. Rozumie pan? Chcę pana ustrzec przed popełnieniem straszliwej pomyłki.
Przykro mi, Ŝe sprawiłam panu zawód. Szczerze to mówię. Będzie pan musiał po prostu o
mnie zapomnieć. Zranione serca w końcu się goją. To właśnie chciałam powiedzieć. Nie
moŜemy wziąć ślubu, choćby nawet bardzo pan tego pragnął. Bardzo przepraszam, Ŝe
świadomie wprowadziłam pana w błąd. To było z mojej strony niedelikatne, a nawet okrutne.
Wreszcie zrobiła dostatecznie długą pauzę, by zaczerpnąć tchu. Wiedziała, Ŝe plącze
się w wyjaśnieniach, więc brnąc naprzód, raz po raz powtarzała sobie w myśli, Ŝeby juŜ
wreszcie skończyć. Ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Adam prawdopodobnie
podejrzewał, Ŝe pomieszały się jej zmysły. Z jego miny niczego jednak nie moŜna było
wyczytać. Genevieve nasunął się więc jedyny słuszny wniosek, ten mianowicie, Ŝe Adam jest
zbyt oszołomiony, by w jakikolwiek sposób zareagować. WciąŜ słyszała w głowie strzępki
swojej tyrady. BoŜe, zaczęła od tego, Ŝe nie przypuszcza, by chciał się z nią oŜenić, a
skończyła na tym, Ŝe zranione serca w końcu się zagoją. Ani chybi, musiał pomyśleć, Ŝe ma
przed sobą wariatkę. Śmiertelnie zawstydzona wbiła wzrok w ścianę za plecami Adama,
udając, Ŝe nagle zainteresowała ją wisząca tam wielka mapa.
- Będę więc musiał o pani zapomnieć?
Z ulgą stwierdziła, Ŝe zadał jej to pytanie całkiem powaŜnie. Skinęła głową i
powiedziała:
- Tak.
- Rozumiem. Wspomniała pani coś o wprowadzaniu mnie w błąd. Kiedy to miało
miejsce?
Odpowiadając, wciąŜ studiowała mapę.
- Tej nocy, gdy się spotkaliśmy. Powiedziałam, Ŝe jestem pańską narzeczoną. To nie
było zgodne z prawdą.
- Ach, tak, przypominam sobie.
OdwaŜyła się przelotnie na niego zerknąć. Jego ciepłe spojrzenie dziwnie ją
uspokajało. Zaczęła się odpręŜać.
- Czy zawsze jest pan taki pewny swego?
Roześmiał się.
- Nie.
- Mnie się wydaje, Ŝe chyba jednak tak. Nie wpada pan łatwo w złość, prawda?
- Prawda. A chciała mnie pani rozzłościć?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie. Strasznie dziwnie się czuję w pana obecności. Przy pańskiej
rodzinie jestem całkiem swobodna, ale przy panu...
- Co przy mnie?
Wzruszyła ramionami i postanowiła zmienić temat.
- Pańska matka nie powiedziała mi, Ŝe jest pan taki przystojny. Ale to niczego nie
zmienia. I tak nie mogę wyjść za pana za mąŜ, zresztą w ogóle nie wzięłabym z nikim ślubu
tylko dlatego, Ŝe jest przystojny. Doświadczenie nauczyło mnie, Ŝe pozory mylą.
- Mnie teŜ mama RóŜa nie powiedziała, jaka pani jest ładna. Proponuję, Ŝeby pani
opowiedziała mi o swoich kłopotach. MoŜe będę mógł w czymś pomóc.
- O kłopotach? Dlaczego pan sądzi, Ŝe mam kłopoty?
Wydawała się bardzo zaskoczona jego pytaniem. Adam zaczął się powaŜnie
zastanawiać, czy starczy mu cierpliwości.
- Sama pani mi to powiedziała.
Tego nie pamiętała.
- Źle się wyraziłam. Bardzo mi się śpieszyło, Ŝeby powiedzieć wszystko, co miałam
do powiedzenia, więc się zdenerwowałam. Na pewno pan to zauwaŜył. Prawie zagadałam
pana na śmierć, ale chciałam, Ŝeby pan zrozumiał. Poza tym nie zamierzałam urazić pańskich
uczuć. Nie uraziłam, prawda?
- Moich uczuć? Nie, nie uraziła pani - zapewnił ją z uśmiechem, którego nie udało mu
się ukryć. - MoŜe będę mógł pani pomóc, Genevieve, jeśli dowiem się, na czym polega
problem - zaproponował ponownie.
Pokręciła głową. Nie chciała go okłamywać, ale nie chciała teŜ powiedzieć mu
prawdy, bo wtedy i on byłby w to zamieszany i sam mógłby znaleźć się w kłopotach.
- Nie mam Ŝadnego problemu.
Wydawało jej się, Ŝe nie mogła tego powiedzieć bardziej dobitnie. Niestety
najwyraźniej nie przekonała Adama, na co wskazywała jego marsowa mina. Raz jeszcze
spróbowała skierować rozmowę na inne tory. Spojrzała na ścianę za jego plecami.
- Pańska matka pokazała mi tę mapę zaraz po tym, jak kupiła ją panu w prezencie.
Czemu oprawił ją pan i powiesił na ścianie? PrzecieŜ nie po to pan ją dostał. Miał pan wziąć
ją ze sobą na wyprawę po świecie.
Adam rozszyfrował ten unik i jeszcze bardziej był ciekaw, co dręczy Genevieve.
Zwykle nie wsadzał nosa w cudze sprawy, ale skoro osoba będąca gościem i do tego
przyjaciółką jego matki popadła w kłopoty, miał obowiązek jej pomóc. Nie sądził jednak, by
zaszło coś naprawdę powaŜnego. W jakie kłopoty mogła się wplątać ta urocza, niewinna
dziewczyna, bez wątpienia dobrze wychowana pod opiekuńczymi skrzydłami rodziny?
Szybko przeanalizował róŜne moŜliwości.
- CzyŜby zostawiła pani w Nowym Orleanie zasmuconego kandydata do ręki?
Namyślał się przez chwilę.
- Nie - odparła w końcu. - Nie byłam w Nowym Orleanie dostatecznie długo, Ŝeby
kogoś poznać. Dlaczego pan mnie o to pyta?
- Z czystej ciekawości.
- Czy zawsze tak się pan interesuje swoimi gośćmi?
- Tylko kobietami, które twierdzą, Ŝe są ze mną zaręczone - zaŜartował.
Genevieve skwapliwie go poprawiła:
- Był pan zaręczony, ale juŜ pan nie jest.
Znów się roześmiał.
- Słusznie - przyznał. - Jak długo była pani w Nowym Orleanie?
- Dwa tygodnie.
- Akurat tyle, Ŝeby zwiedzić wszystko, co tam jest do zobaczenia?
- Nie pojechałam tam zwiedzać. Śpiewałam w chórze. Dobrze więc. Teraz kolej na
pana. Proszę mi powiedzieć, dlaczego nie wyruszył pan w podróŜ po świecie? Wiem, Ŝe
marzył pan o tym, bo czytałam wszystkie pana listy do mamy RóŜy.
Uniósł brwi.
- Naprawdę? Po co...
Nie pozwoliła mu dokończyć.
- Kocham mamę RóŜę i chciałam wiedzieć wszystko o jej rodzinie. śeby zbliŜyć się
do niej. Poznałyśmy się w kościele - dodała. - A potem, kiedy wstąpiłam do chóru, duŜo
podróŜowałam.
- Ma pani piękny głos. Czy kiedyś zastanawiała się pani nad tym, Ŝeby uczyć muzyki?
- Nie, ale myślałam o karierze scenicznej. Na szczęście szybko odzyskałam rozum.
Śpiewam tylko w kościele, a czasem takŜe dzieciom do snu - odpowiedziała z uśmiechem.
Teraz pana kolej. Proszę powiedzieć, dlaczego nie wyruszył pan w podróŜ po świecie.
- Widzę cały świat za kaŜdym razem, gdy odwracam głowę i patrzę na mapę, a mogę
otwierając jedną z moich ksiąŜek płynąć z portu do portu. Wystarczy tylko czytać.
- To nie to samo. Tak niewiele potrzeba panu do szczęścia? Proszę pomyśleć o
wszystkich przygodach, które pana ominęły. Co się stało z pana marzeniami? Zapomniał pan
o nich, prawda? Ale pańska matka nie zapomniała i dlatego podarowała panu mapę.
Pokazywała mi wszystkie prezenty, które kupiła dla swoich dzieci, a kaŜdy z nich miał
szczególne znaczenie. Mary Rose przedłuŜa rodzinną tradycję, nosząc broszkę matki, a
Douglas zawsze ma przy sobie złoty zegarek. Travis powiedział mi, Ŝe w kaŜdą podróŜ
zabiera ze sobą ksiąŜki. O, nawet wczoraj wieczorem znowu czytał Państwo. Tylko kompasu
Cole'a jeszcze nie widziałam...
Adam wpadł jej w słowo.
- On teŜ jeszcze go nie widział.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
- Dlaczego? CzyŜby mama RóŜa mu go nie dała?
- Został skradziony wraz ze złoconym etui. Albo ktoś go poŜyczył od mamy.
- Więc jak w końcu, na miłość boską? Skradziono czy poŜyczono?
- To zaleŜy od tego, kogo spytać. Cole twierdzi, Ŝe skradziono, ale reszta rodziny jest
zdania, Ŝe chodziło o poŜyczenie. Początkowo, przyznaję, wszyscy uwaŜaliśmy, Ŝe doszło do
kradzieŜy, ale z czasem zmieniliśmy zdanie.
- Niech pan mi o tym opowie - zaŜądała. Splotła ręce na podołku i czekała, aŜ Adam
zacznie mówić.
- Jadąc tutaj, mama RóŜa czekała na pociąg na jednej ze stacji. Pokazała kompas i etui
współtowarzyszowi podróŜy, który równieŜ jechał do Montany. Mama twierdzi, Ŝe bardzo się
zaprzyjaźnili i powierzyli sobie róŜne sekrety.
- Pana matka zna się na ludziach.
- To prawda - przyznał. - Powiedziała nam, Ŝe ten męŜczyzna bardzo się o nią
troszczył w czasie podróŜy i był dla niej wyjątkowo miły.
- Zdobył jej sympatię, więc po pewnym czasie mama RóŜa zaczęła mu ufać - włączyła
się Genevieve, skinieniem głowy dając do zrozumienia, Ŝe domyśla się dalszego ciągu.
- Owszem, zaufała mu.
- ZałoŜę się, Ŝe wiem, co było dalej - smutno dopowiedziała Genevieve. - Ten
człowiek naduŜył jej zaufania, czy nie tak?
Adama bardzo zaintrygowała reakcja Genevieve na tę opowieść. Spodziewał się
zainteresowania, ona tymczasem wydawała się powaŜnie strapiona.
- Cole właśnie tak uwaŜa - powiedział. - Czy pani teŜ to przeŜyła, Genevieve? Czy
zaufała pani komuś, kto potem naduŜył pani zaufania?
Pytanie ją zaskoczyło. Szybko jednak potrząsnęła głową.
- Rozmawiamy o pańskiej matce, a nie o mnie.
- Naprawdę?
- Tak - nie ustępowała. - Bardzo mnie poruszyła ta historia - przyznała. - Czy ktoś
powiadomił władze o kradzieŜy? MoŜe udałoby się odzyskać kompas.
- Więc pani uwaŜa, Ŝe ten męŜczyzna ukradł kompas?
- Tak. Złote etui ma duŜą wartość. Zapewniam pana, Ŝe w naszych czasach trudno
komuś ufać.
Usiłował powściągnąć uśmiech. Genevieve doszła do konkluzji, nie znając nawet
połowy faktów. Miała doprawdy wiele wspólnego z Colem. Podobnie jak brat Adama, miała
skłonność do przewidywania najgorszego.
- Brzmi to bardzo cynicznie. Zupełnie jakbym słyszał Cole'a.
- Bo jestem cyniczna - oświadczyła. - Władze na pewno podzielają zdanie, Ŝe kompas
został ukradziony. Mam rację?
- Sprawa jest skomplikowana.
- Dlaczego?
- MęŜczyzna, który ma w tej chwili kompas, sam jest przedstawicielem władzy.
Genevieve przytknęła dłoń do gardła.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Kompas jest w posiadaniu egzekutora Daniela Ryana.
Genevieve osłupiała.
- Ten złodziej jest stróŜem prawa? To hańba. Pańska matka musi być wstrząśnięta.
- Nie jest ani trochę wstrząśnięta. Wytłumaczyła sobie, Ŝe ten męŜczyzna wcale nie
zamierzał zatrzymać kompasu. Kiedy ludzie wsiadali do pociągu, tłum ich rozdzielił. Akurat
w tej chwili Ryan trzymał kompas i etui w ręce. Mama RóŜa wierzy, Ŝe on zwróci Cole'owi
jego własność, gdy tylko załatwi swoje nie cierpiące zwłoki sprawy. Natomiast Cole uwaŜa,
Ŝe mama Rose jest bardzo naiwna. Wszystkim nam wydaje się bardzo dziwne, Ŝe Ryan tak
łatwo dał się odepchnąć w tłoku. To krzepki i postawny męŜczyzna.
- Tak postawny jak pan?
Adam wzruszył ramionami.
- Z opisu mamy RóŜy wynika, Ŝe tak.
Genevieve przez chwilę rozwaŜała dalszy ciąg tej historii, po czym jednoznacznie
potępiła Ryana:
- Ukradł, jak dwa razy dwa jest cztery.
- CzyŜby pani równieŜ uwaŜała, Ŝe mama RóŜa jest naiwna?
Genevieve wstała i zaczęła nerwowo przemierzać pokój.
JULIE GARWOOD CZERWONA Czas RóŜ Tytuł oryginału ONE RED ROSE
PROLOG Dawno, dawno temu Ŝyła niezwykła rodzina. Byli to bracia Clayborne'owie, związani ze sobą więzami silniejszymi niŜ więzy krwi. Poznali się jako chłopcy, a ich domem były wtedy ulice Nowego Jorku. Zbiegły niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas, rewolwerowiec Cole i hochsztapler Travis przetrwali, wspierając się nawzajem w walce z gangami starszych wyrostków, włóczących się po mieście. Gdy znaleźli w swoim zaułku porzuconą dziewczynkę, przysięgli sobie, Ŝe zapewnią jej lepsze Ŝycie, i wyruszyli na Zachód. W końcu osiedlili się na kawałku ziemi w samym sercu Terytorium Montany. Nazwali go RóŜanym Wzgórzem. Jedynym duchowym wsparciem dla dorastających młodzieńców były listy od matki Adama, RóŜy. Odpowiadali na nie pisząc, co im serce dyktowało. Dzielili się swymi lękami, marzeniami i nadziejami, a RóŜa obdarzała ich w zamian czymś, czego nigdy przedtem nie mieli: bezgraniczną matczyną miłością. Z czasem wszyscy Clayborne'owie przywykli nazywać ją mamą RóŜą i zaczęli traktować jak prawdziwą matkę. Po ponad dwudziestu latach mama RóŜa zamieszkała razem z rodziną. Jej synowie i córka wreszcie byli zadowoleni. Przyjazd mamy RóŜy był wielkim świętem, lecz zarazem wywołał zamieszanie. Jej córka wyszła za mąŜ za bardzo przyzwoitego człowieka i niedawno urodziła uroczą dziewczynkę, a synowie wyrośli na szanowanych ludzi z charakterem. Travis i Douglas dobrze się oŜenili. Ale mama RóŜa nie była jeszcze usatysfakcjonowana. Nie podobało jej się, Ŝe Adam i Cole zasmakowali w kawalerskim stanie. A poniewaŜ była zdania, Ŝe Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają, widziała tylko jedno wyjście. Musiała swoich chłopców wyswatać.
Czas kwitnienia róŜ Nie w zimie z naszych wróŜb Wyczytał los kochanie Był czas kwitnienia róŜ – Rwaliśmy je w altanie. Bo nie wie młoda miłość, śe zima jest na świecie. Och, skądŜe! Pięknie było, Świat czcił nas świeŜym kwieciem. Nie chciałaś odejść, cóŜ śe wieścił zmierzch rozstanie? Był czas kwitnienia róŜ – Rwaliśmy je w altanie. Thomas Hood (1798 - 1845)
1 Ranczo RóŜane Wzgórze, Montana Valley, wiosna 1851 Znalazł ją w swoim łóŜku. Adam Clayborne zaskoczył rodzinę, zjawiwszy się w domu w ciemną noc dwa dni wcześniej, niŜ go oczekiwano. Wprawdzie nie planował powrotu na ranczo przed piątkiem, ale udało mu się szybko załatwić interesy, a miał juŜ serdecznie dość spania pod gołym niebem. Marzył o czystej pościeli i miękkim materacu. Wiedział, Ŝe dom jest zatłoczony do granic moŜliwości, bo w następny weekend przypadały urodziny mamy RóŜy, a bracia i siostry uradzili wspólnie, Ŝe zjadą wcześniej, Ŝeby pomóc w przygotowaniach. Na fetę, oprócz mieszkańców pobliskiego miasteczka Blue Belle, zaproszono jeszcze ze dwadzieścia albo i trzydzieści osób z daleka, nawet z Hammond. Odkąd mama RóŜa zamieszkała na ranczu nieco ponad rok temu, zdąŜyła zadzierzgnąć liczne przyjaźnie. Samych znajomych z kościoła miała około pięćdziesięciu osób, a wszyscy bez wyjątku zamierzali świętować razem z nią. Zanim Adam rozsiodłał konia i wypił coś zimnego w kuchni, zrobiło się dobrze po północy. W domu panowała cisza jak w kościele w sobotni wieczór. Zdjął buty w przedsionku i starając się nie robić hałasu, wspiął się po schodach do swojej sypialni, znajdującej się na piętrze przy końcu korytarza. Kiedy znalazł się w pokoju, natychmiast zaczął się rozbierać. Nie trudził się zapalaniem lampy, gdyŜ światło księŜyca wpadające przez okno w zupełności mu wystarczało. Dobrze widział znajome zarysy mebli. Cisnął koszulę na krzesło, przeciągnął się, szeroko rozkładając ramiona, i ziewnął. BoŜe, jak dobrze być znowu w domu. Skonany i na wpół śpiący przysiadł na brzegu łóŜka, Ŝeby zdjąć buty, i nagle zorientował się, Ŝe siedzi na miękkim, uroczo pachnącym kobiecym ciele. Kobieta głośno jęknęła. Adam zaklął soczyście. Genevieve Perry przebudziła się bardzo gwałtownie. Miała wraŜenie, Ŝe dom się zawalił. Instynktownie zepchnęła cięŜar z nóg i usiadła. Chwyciwszy za prześcieradło, podciągnęła je pod szyję i zmierzyła wzrokiem słusznego wzrostu męŜczyznę, rozciągniętego na podłodze. - Co pan robi? - wyszeptała. - Próbuję się połoŜyć do własnego łóŜka - odszepnął.
- Adam? - Tak, Adam. Kim pani jest? Przerzuciła długie, zgrabne nogi przez krawędź łóŜka i wyciągnęła do niego rękę. - Nazywam się Genevieve. Bardzo miło mi pana poznać. Pańska matka wiele mi o panu opowiadała. Adam wytrzeszczył na nią oczy. Omal się nie roześmiał, tak absurdalna była sytuacja. CzyŜby ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, Ŝe pokazuje mu nagie ramiona i nogi? Miała na sobie nocną bieliznę, a prześcieradło naleŜało uznać za dość symboliczną zasłonę. - Z przyjemnością uścisnę pani dłoń, jak tylko się pani ubierze. - O, BoŜe... Sądząc po reakcji, dopiero teraz kobieta uświadomiła sobie swe niezręczne połoŜenie. - Rozumiem, Ŝe nie moŜemy zapalić lampy - stwierdził Adam. - Och, nie! Jestem w koszuli nocnej. Powinien pan jak najszybciej wyjść z mojego pokoju, zanim ktoś tu pana zastanie. To byłoby bardzo niestosowne. - Ten pokój jest mój - zwrócił jej uwagę. - I niech pani mówi ciszej, bo zbudzi pani cały dom. Nie chciałbym mieć na karku wszystkich braci, którzy za chwilę przybiegną sprawdzić, co się dzieje. - Nic się nie dzieje. - Ja to wiem, Genevieve. - Usiadł z podkurczonymi nogami i wsparł łokcie na kolanach. Starał się wykazać cierpliwość, spodziewał się bowiem usłyszeć jakieś wyjaśnienie, dlaczego ta kobieta śpi w jego łóŜku. Oczy Genevieve przyzwyczaiły się w końcu do ciemności, mogła więc dokładnie przyjrzeć się męŜczyźnie, o którym marzyła od ponad dwóch lat. BoŜe, tyle razy go sobie wyobraŜała, snuła fantazje na jego temat, ale teraz przekonała się, Ŝe wyobraźnia ją zawiodła. Adam Clayborne miał klasyczny profil, wyglądał tak, jakby pozował do jednego z antycznych posągów, które widziała w muzeum. To samo szerokie czoło, wysoko osadzone kości policzkowe, prosty nos i wąskie usta. Oczy jeszcze dodawały tej twarzy wyrazistości. Miały kolor nieba o północy. Pod wpływem ich skupionego spojrzenia Genevieve poczuła falę gorąca. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Był o wiele potęŜniejszej postury, niŜ jej się zdawało. Ciało miał smukłe, ale umięśnione ramiona świadczyły o nadzwyczajnej sile. Była pewna, Ŝe gdyby chciał się na nią rzucić, nie zdąŜyłaby nawet mrugnąć. Ta myśl przejęła ją dreszczem. Nigdy nie przypuszczała, Ŝe Adam mógłby okazać się niebezpieczny, ale teŜ
nigdy nie wyobraŜała go sobie z marsem, który bez wątpienia w tej chwili gościł na jego czole. A ona wyglądała jak uboga krewna w łachmanach. Miała na sobie ulubioną starą, spłowiała koszulę nocną, która tylko dlatego nie została jeszcze podarta na szmaty, Ŝe była wygodna. Genevieve wyŜej podciągnęła prześcieradło, Ŝeby osłonić wystrzępiony dekolt. Nagłe wtargnięcie Adama powinno było ją przerazić. A jednak nie przeraziło. PrzecieŜ gdyby się bała, nie miałaby ochoty głośno się roześmiać. Po prostu znała Adama lepiej niŜ ktokolwiek inny na świecie, nie wyłączając jego braci, czytała bowiem wszystkie listy, które napisał do mamy RóŜy. - Niech się pan nie martwi - szepnęła. - Nie będę wzywać pomocy. Wiem, kim pan jest, i wcale się pana nie boję. Adam zacisnął zęby. - Nie ma powodu się bać. Co pani robi w moim łóŜku? - Pokój gościnny jest zajęty, więc pana matka zaproponowała mi miejsce tutaj. Zaskoczyłam ją, bo przyjechałam bez uprzedzenia. JuŜ dawno zaprosiła mnie na RóŜane Wzgórze, ale z przyczyn ode mnie niezaleŜnych do tej pory nie mogłam skorzystać z zaproszenia. Nagle uprzytomnił sobie, kim jest Genevieve. A choć był wielki jak niedźwiedź, w razie potrzeby potrafił szybko zareagować. Zanim dziewczyna zdąŜyła odetchnąć, juŜ był w połowie drogi do drzwi. Genevieve chwyciła szlafrok leŜący w nogach łóŜka, i szybko się nim okryła. Zaczęła wstawać, ale zaraz zmieniła zamiar. Nie chciała, Ŝeby Adam odniósł wraŜenie, Ŝe jest ścigany. - Niech pan poczeka - zawołała. - Czy pańska matka nie wspomniała panu, Ŝe mam przyjechać na RóŜane Wzgórze? - Nie. Adam wiedział, Ŝe odpowiedź zabrzmiała bardzo kwaśno, nie mógł jednak nic na to poradzić. Po jej południowym akcencie powinien był od razu się zorientować, z kim ma do czynienia. A jednak chociaŜ natychmiast wyczuł w tonie głosu Genevieve charakterystyczną, miłą dla ucha melodię, to nie przyszło mu do głowy, Ŝe właśnie o tej dziewczynie opowiadała mu mama RóŜa. Sięgał juŜ do klamki, gdy Genevieve zawołała go ponownie. - Czy naprawdę matka panu nie wytłumaczyła? Wolno obrócił się na pięcie.
- Czego nie wytłumaczyła? Mocniej ściągnęła poły szlafroka i stanęła w kręgu księŜycowej poświaty. Adam zobaczył wyraźnie jej twarz i zrozumiał, w jakim niebezpieczeństwie się znalazł. Genevieve Perry była bez wątpienia najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się widzieć. Krótko obcięte czarne włosy otaczały anielską buzię o kształcie serca. Uwagę zwracały wydatne kości policzkowe, wąski nos i usta, które pobudzały wyobraźnię męŜczyzny do najśmielszych marzeń. Genevieve miała nieskazitelną cerę, a jej niewinny uśmiech mógł rozbroić najbardziej nieczułego męŜczyznę. Adam przesunął spojrzenie niŜej i cicho westchnął, nogi bowiem równieŜ zasługiwały na miano ideału. Genevieve była piękna, to musiał przyznać, a jednak niecierpliwie czekał, kiedy będzie mógł się jej pozbyć. - Co mama RóŜa miała mi wytłumaczyć? Jeszcze raz uśmiechnęła się z wdziękiem. Wszystkie nerwy dawały Adamowi znaki, Ŝe jak najszybciej musi opuścić ten pokój, zanim będzie za późno i czar tej kobiety całkiem go zniewoli. - Jestem pana narzeczoną, Adamie. Niewiele brakowało, Ŝeby wpadł w panikę. Szarpnął za drzwi tak mocno, Ŝe omal nie wyrwał ich z zawiasów, ucieczka okazała się jednak niemoŜliwa. Drogę zagrodzili mu jego bracia Travis i Cole. Obaj wpadli jak burza do sypialni, Ŝeby poznać przyczynę zamieszania. Mieli nagie torsy, bose nogi i byli najwyraźniej bardzo zaniepokojeni. Travis trzymał w dłoni rewolwer i rozglądał się za celem. - Co jest... - Cole znieruchomiał w pół kroku, mocno popchnięty przez Adama. - OdłóŜ tę przeklętą pukawkę, Travisie - nakazał Adam. - Słyszeliśmy tu jakiś hałas - stwierdził Cole. - Upadłem na podłogę - słabym głosem wyjaśnił Adam. Bracia spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Travis uśmiechnął się pierwszy. - Upadłeś na podłogę? Jak to się stało, na miłość boską? - Mniejsza o to - mruknął Adam. Travis łokciami utorował sobie drogę między braćmi, Ŝeby spojrzeć na Genevieve. - Nic się pani nie stało? - A dlaczego miałoby się coś stać? - odburknął mu Adam. - Co robisz tak wcześnie w domu? - zainteresował się Cole. - Zejdź z mojej nogi - zaŜądał Adam.
Cole cofnął się i zadał następne pytanie: - Co robisz w pokoju panny Genevieve? - To jest moja sypialnia - przypomniał mu Adam. - Nikt mnie nie uprzedził, Ŝe ona będzie spała w moim łóŜku. Cole wykrzywił usta w uśmiechu. - Ho, ho. Musiałeś być bardzo mile zaskoczony. - Panowie, czy zechcielibyście wyjść? - spytała pod* niesionym głosem Genevieve. Natychmiast jednak poŜałowała, Ŝe się odezwała, bo mimo woli skupiła na sobie uwagę. Wszyscy trzej bracia odwrócili się do niej. Spróbowała znowu skryć się w pościeli, Ŝeby zniknąć im z oczu. Cole ruszył w jej stronę. - Adam chyba pani nie przestraszył? Zanim doszedł do łóŜka, Genevieve juŜ siedziała. - Bardzo pana proszę, Cole. Przystanął. - O co? CzyŜby czuła się pani zakłopotana? - Ma pani na sobie szlafrok - przypomniał jej Travis. - Poza tym mieszka pani u nas juŜ tydzień, więc powinna się tu czuć całkiem bezpiecznie. - Czy ktoś jest głodny? - spytał nagle Cole. - Osobiście mógłbym coś przekąsić - zgodził się Travis. - A pani, Genevieve? - Nie, dziękuję. Adam zazgrzytał zębami. Nie mógł się doczekać, kiedy dopadnie braci na korytarzu, Ŝeby solidnie im wygarnąć. - Och, wy dwoje jeszcze nie byliście sobie przedstawieni - przypomniał sobie Travis. Przeszedł przez pokój i stanął obok Cole'a. - Jeden z nas powinien dopełnić tego obowiązku, a skoro jest okazja, moŜna to zrobić teraz. - Na miłość... - zaczął Adam. - Przestańcie dokuczać bratu - zainterweniowała w tej samej chwili Genevieve. Rozbawiony ton jej głosu dowodził, Ŝe nie była ani trochę zmieszana. - To potrwa tylko chwilę - upierał się Travis. - Genevieve, chcę, Ŝeby poznała pani najstarszego i najgroźniejszego z braci Clayborne'ów. Tak naprawdę nazywa się John Quincy Adam Clayborne, ale wszyscy wołają na niego po prostu Adam. Adamie, poznaj pannę Genevieve Perry, która przyjechała tutaj aŜ z Luizjany, z Nowego Orleanu. Dobrze, Ŝe
poznałeś ją tak szybko, bo plany wyswatania was są juŜ bardzo zaawansowane. Dobranoc, Genevieve. Do rana. - Dobranoc - odparła. Wygłupy braci nie rozbawiły Adama. Wypchnął Cole'a i Travisa na korytarz, zamknął drzwi i stanowczym głosem zaczął domagać się od nich wyjaśnień, skąd się wzięła Genevieve. - Zaprosiła ją mama RóŜa - wyjaśnił Travis. - Ale to było ponad rok temu. Dlaczego postanowiła przyjechać na RóŜane Wzgórze dopiero teraz? Cole wzruszył ramionami. - MoŜe przedtem jej się nie składało. - Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Przyjechała wziąć z tobą ślub. Adam pokręcił głową. Uznał, Ŝe nie czas na długie dyskusje. - Gdzie mam spać? - Pokój gościnny odpada - oświadczył Cole - chyba Ŝe chcesz spać razem z bratankiem. Parker ząbkuje i na pewno zbudzi cię około czwartej nad ranem. - Dlaczego dziecko nie moŜe nocować razem z rodzicami? - Mama RóŜa uznała, Ŝe Douglasowi i Isabelle naleŜy się trochę spokoju - wyjaśnił Travis i ziewnął. - Ładna jest Genevieve, co? Tylko mi nie mów, Ŝe nie zauwaŜyłeś. Adam westchnął. - ZauwaŜyłem. Zaczaj schodzić ze schodów, ale zatrzymało go pytanie Cole'a: - Co z nią zrobisz? - Nie zamierzam nic z nią robić. - Przyjechała tutaj, aby cię poślubić - powiedział cicho Cole. - Tak przynajmniej powiedziała nam mama RóŜa. Zaproponowała ślub w czerwcu, a Genevieve nie sprzeciwiła się. - Ale klops - jęknął Adam. - Wracam do łóŜka - oznajmił Cole. Travis wyszedł za Adamem do przedsionka. - Bardzo ją polubiliśmy, wiesz? Myślę, Ŝe i ty ją polubisz, jeśli spojrzysz na to bezstronnie. Genevieve ma wspaniałe poczucie humoru, a Ŝebyś słyszał, jak śpiewa... Jest niezwykła. Musisz tylko ją poznać, zanim cokolwiek postanowisz, bo... - Nie oŜenię się z nią.
- Nie musisz robić niczego wbrew swojej woli. - Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, Ŝe ona tutaj będzie? - A jak mieliśmy dać ci znać? PrzecieŜ obozowałeś gdzieś pod gołym niebem. - Przez tydzień mogliście mnie znaleźć. - Czemu robisz taką kwaśną minę? Nikt ci nie będzie przystawiał rewolweru do głowy, Ŝebyś się z nią oŜenił. - Idę do łóŜka. Ostatecznie połoŜył się spać w baraku kowbojów. W pół godziny później wciąŜ wiercił się na wąskim, nierównym materacu. Prycza była dla niego za mała. Nogi mu zwisały, a gdy chciał się przewrócić na drugi bok, spadał na podłogę. I tak nie mógłby zresztą zasnąć, nieustannie bowiem nachodziły go myśli o Genevieve. PodłoŜył ręce pod głowę i zaczął rozwaŜać sytuację. Irytowało go, Ŝe matka wtrąca się do jego Ŝycia. I co teraz miał zrobić z tym piwem, którego nawarzyła? Genevieve chyba nie zamierzała zostać jego Ŝoną tylko dlatego, Ŝe mama RóŜa podsunęła jej taki pomysł. śyli wszak w czasach, gdy wiele kobiet buntowało się przeciwko małŜeństwom uzgodnionym przez krewnych, a któŜ przy zdrowych zmysłach pozwoliłby matce wybierać dla niego Ŝonę? Adam wiedział, Ŝe sam musi uświadomić Genevieve absurdalność tego pomysłu. Postanowił przeprowadzić z nią długą, powaŜną rozmowę. Tak, to właśnie naleŜało zrobić. Powie jej, Ŝe juŜ dawno wybrał sobie los kawalera. Nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń, lubił samotność i nie pozwoli, by ktoś zawrócił mu teraz w głowie. Innymi słowy, zupełnie nie nadawał się na męŜa. Jedynie dla rodziny czynił wyjątek, godząc się, by zakłócała mu spokój. Ostatnio jego bracia rzadko bywali na RóŜanym Wzgórzu, a odkąd siostra urodziła dziecko, mama RóŜa większość czasu spędzała z wnuczką. MąŜ Mary Rose, Harrison, zbudował dom na obrzeŜach Blue Belle. Było tam dość miejsca dla najwaŜniejszych w jego Ŝyciu kobiet. Mama RóŜa zdecydowanie wolała miejski zgiełk niŜ odosobnienie na ranczu. Adam nie był pustelnikiem. Zawsze kręciło się wokół niego przynajmniej dwudziestu kowbojów. W dzień nie narzekał więc na brak towarzystwa, i chętnie wracał na noc do wielkiego, pustego domu. Owszem, trzeba przyznać, Ŝe jego Ŝycie stało się dość monotonne i uporządkowane, co wielu ludziom by nie odpowiadało. Adamowi jednak dawało zado- wolenie, i to się liczyło. Kiedy był młodszy, pragnął podróŜować po świecie, dawno jednak juŜ porzucił te naiwne marzenia i teraz podróŜował po egzotycznych portach tylko za pośrednictwem ksiąŜek. Gdy Cole zarzucił bratu, Ŝe zachowuje się jak staruszek, Adam nie
zakwestionował tej oceny. Zawsze czuł się szczęśliwy i wiedział, Ŝe nadal tak będzie, gdy tylko wyjaśni ostatnie nieporozumienie. Postanowił jednak poczekać z decydującą rozmową do czasu, aŜ skończą się urodzinowe uroczystości. Musiał przedstawić swoje stanowisko uprzejmie, lecz stanowczo. Spotkał się z całkiem irracjonalnymi oczekiwaniami, liczył więc, Ŝe gdy powie, co ma do powiedzenia, Genevieve przyzna mu rację. Nie chciał jej sprawić przykrości, a tym bardziej wywołać kłótni. Nie miał natury okrutnika, który czerpie przyjemność z łamania niewieścich serc, był jednak gotów zrobić wszystko, by odsunąć od siebie widmo klęski, nawet za cenę wpędzenia Genevieve w rozpacz. Miał nadzieję, Ŝe Genevieve nie zacznie płakać ani nie dostanie ataku histerii. Zresztą i tak twardo broniłby swego. W kaŜdym razie zasnął z przeświadczeniem, Ŝe prędzej czy później Genevieve wybije go sobie z głowy.
2 Nie mogła wyjść za niego za mąŜ. Musiała mu to powiedzieć przy pierwszej okazji, gdy tylko zostaną na kilka minut bez świadków. W obecnej sytuacji zbyt wiele kłopotów miała na głowie. Nie zamierzała jednak wdawać się w długie wyjaśnienia. Postanowiła po prostu powiedzieć Adamowi, Ŝe nie ma mowy o małŜeństwie, i pójść dalej swoją drogą. Wprawdzie zanim sprawy tak bardzo się skomplikowały, istotnie rozwaŜała, czy nie wziąć go za męŜa. Po przeczytaniu wszystkich jego listów nawet zaczęła o tym śnić. No, ale potem w jej Ŝyciu pojawił się wielebny Ezechiel Jones i wszystko przewrócił do góry nogami. Przez własną naiwność i przez to, w co się wpakowała, nie mogła dłuŜej powaŜnie zastanawiać się nad małŜeństwem z człowiekiem honoru, .takim jak Adam Clayborne. Miała tylko nadzieję, Ŝe gdy spełni swój przykry obowiązek i wyzna Adamowi, Ŝe zmieniła zdanie, zrobi jej się trochę lŜej na duszy. Bóg jeden wiedział jak bardzo na to zasłuŜyła. Musiała jednak porozmawiać z Adamem sam na sam, a na RóŜanym Wzgórzu ostatnio nie było do tego warunków. Piętrowy dom pękał w szwach, zapełniony przez odwiedzających mamę RóŜę członków rodziny z małŜonkami i dziećmi. Wokół Adama nieustannie kręcili się krewni, a poza tym na ranczo ciągnęła nie kończąca się procesja znajomych i obcych, którzy zatrzymywali się tu na chwilę, by napić się czegoś zimnego, zjeść gorący posiłek albo uciąć pogawędkę. A Clayborne'owie nigdy nikogo nie odprawiali z kwitkiem. Jako głowa rodziny Adam chciał być dobrym gospodarzem. Starał się jednak unikać Genevieve jak tylko mógł. Nie potrzebowała wiele czasu, by to spostrzec, bo za kaŜdym razem, gdy udało jej się zastać go samego, natychmiast znajdował pretekst do wyjścia. Te nagłe rejterady wyprowadziłyby ją z równowagi, gdyby nie to, Ŝe wcześniej zauwaŜyła ukradkowe, baczne spojrzenia Adama i zrozumiała, Ŝe i on czuje się bardzo niezręcznie w tej sytuacji. Czas uciekał, wkrótce musiała wyjechać z rancza. Przyrzekła to sobie i była zdecydowana dotrzymać obietnicy. I tak znacznie przeciągnęła juŜ wizytę w stosunku do pierwotnych zamierzeń, przez co ogarniało ją przygniatające poczucie winy wobec Clayborne'ów. Przybyła tutaj pod fałszywym pretekstem, w istocie szukając bezpiecznego schronienia, toteŜ przy kaŜdym spojrzeniu na kochaną mamę RóŜę kuliła ramiona pod cięŜarem swoich kłamstw.
Zachowanie Clayborne'ów jeszcze pogarszało jej samopoczucie, byli bowiem dla niej nad wyraz mili. Powitali ją z radością i traktowali jak członka rodziny. Mama RóŜa nie mogła się jej nachwalić. WciąŜ opowiadała swym bliskim, Ŝe Genevieve jest uroczą, wspaniałomyślną osobą, hołdującą niezłomnym zasadom moralnym. Genevieve często zastanawiała się, co pomyślałaby sobie mama RóŜa, gdyby poznała prawdę. Okazja do decydującej rozmowy nadarzyła się wreszcie w dniu urodzin mamy RóŜy. Schodząc na dół, Genevieve dostrzegła Adama wchodzącego do biblioteki. Chwała Bogu, był sam. Wyprostowała ramiona, powtórzyła w myślach swoje postanowienie i ruszyła za nim. Minęły dwie godziny, a Genevieve wciąŜ jeszcze nie udało się dotrzeć do biblioteki. Najpierw zatrzymała ją siostra Adama, Mary Rose, prosząc, by przypilnowała przez kwadrans męŜczyzn, rozstawiających stoły do pikniku, Mary Rose musiała bowiem nakarmić i przewinąć córkę. Przez ostatni tydzień Genevieve bardzo się zaprzyjaźniła z Mary Rose, ucieszyła się więc, Ŝe jej moŜe pomóc. Gdy po godzinie została wreszcie zwolniona, natychmiast zjawił się Douglas i poprosił, by zajęła się jego dziesięciomiesięcznym synkiem, Parkerem, sam bowiem musiał pomóc w budowie podestu dla orkiestry, wynajętej przez Travisa. Parker miał mnóstwo wdzięku, Genevieve zajęła się więc nim bardzo ochoczo. Na ogół kapryśne dziecko, traktowało ją absolutnie wyjątkowo. Rodzice twierdzili, Ŝe malec przechodzi akurat okres wstydliwości, co oznaczało, Ŝe zaczynał wrzeszczeć jak obdzierany ze skóry, gdy tylko ktoś obcy znalazł się w promieniu trzech metrów. Ale Genevieve, nie wiadomo czemu, przypadła mu do gustu. Ku zdumieniu rodziców od razu wyciągnął do niej rączki i z entuzjazmem stęknął, Ŝeby wzięła go na ręce. Genevieve miała na szyi kolorowe korale, przypuszczała więc, Ŝe Parker tak ją wyróŜnił, Ŝeby dobrać się do smakowicie wyglądającej ozdoby. Przez chwilę chciała wziąć tego cherubinka do biblioteki na rozmowę z Adamem, zaraz jednak się rozmyśliła. Parker był osóbką płaczliwą, więc za bardzo by ją rozpraszał. Wprawdzie teraz radośnie bił ją piąstkami, wydawał okrzyki i śmiał się, ale wiedziała, Ŝe gdyby tylko spróbowała połoŜyć go do kołyski, zacząłby głośno protestować. Genevieve wyszła więc na ganek, usiadła w bujanym fotelu, który postawił tam dla niej Douglas, i przytuliwszy dziecko, pozwoliła mu spokojnie obserwować panujący dookoła rozgardiasz. Przeszywający gwizd przestraszył Parkera. Genevieve pogłaskała go uspokajająco i szepnęła mu kilka czułych słów. - Harrison, pomóŜ nam - krzyknął Cole. - I przyprowadź Adama.
Po chwili otworzyły się drzwi i ukazał się w nich mąŜ Mary Rose. Na rękach trzymał swoją córeczkę Victorię. Miał minę winowajcy, Genevieve zrozumiała więc bez słów, co zaraz nastąpi. Przesunęła Parkera, Ŝeby zrobić na kolanach miejsce równieŜ dla jego przeuroczej siedmiomiesięcznej kuzynki. - Trzeba im pomóc przy tym podeście. Czy mogłabyś zaopiekować się Victorią przez parę minut? - spytał Harrison z wyraźnym szkockim akcentem. - Jest nakarmiona i przewi- nięta. Moja Ŝona nie moŜe się nią teraz zająć, bo pomaga w kuchni. Oczywiście gdyby ci... - Dam sobie radę - zapewniła go Genevieve. Harrison ulokował więc córę obok Parkera, poklepał oba maluchy, po czym odwrócił się i zdjął surdut, który następnie cisnął na poręcz, schodząc ze schodków. Genevieve miała teraz ręce pełne roboty. Parker postanowił ugryźć Victorię w ramię, więc musiała delikatnie odsunąć dziewczynkę i podsunęła chłopcu do gryzienia koc. Parker natychmiast wsadził kciuk do buzi i zaczął głośno mlaskać. Na ganek wbiegł Travis. Widok przytulonych do siebie maluchów ułoŜonych na kolanach Genevieve, wywołał na jego twarzy uśmiech. - Masz podejście do dzieci. - Na to wygląda - przyznała i wybuchnęła śmiechem, bo jej podopieczni mieli rozradowane buzie, a po brodach ciekła im ślina. - Wspaniałe dzieci - powiedziała. - Owszem - zgodził się Travis. - Ale to niesprawiedliwe, Ŝe Victoria ma na głowie tylko taki brzoskwiniowy meszek, a Parker mnóstwo loków. Te dzieciaki są tak róŜne jak noc i dzień. Genevieve potwierdziła skinieniem głowy. - Dokąd idziesz? - Do kuchni po młotek, a potem do biblioteki po Adama. Potrzebujemy jego pomocy. Pisaninę moŜe skończyć później. Muzykanci przyjdą o trzeciej, więc musimy być gotowi na czas. Gdy Travis znikł we wnętrzu domu, Genevieve zaczęła kołysać dzieci. Łagodny podmuch wiatru przyniósł na ganek zapach polnych kwiatów. Spojrzała na góry w oddali i poczuła się jak w raju. Zaczęła nucić francuską kołysankę, którą pamiętała z dzieciństwa, swoją ulubioną, tę którą mama śpiewała jej co wieczór, zanim połoŜyła ją do łóŜka. Słowa były proste, a melodia słodka i radosna. Genevieve przypomniała sobie szczęśliwe, beztroskie dni. Zamknęła oczy i na chwilę przestała czuć się przeraźliwie samotna. Myślami wróciła do rodzinnego domu.
Siedziała na wielkim, miękkim krześle i słuchała jak mama śpiewa, ścieląc łóŜko. Owiał ją zapach bzów. Słyszała śmiech ojca, dolatujący z piętra, i upajała się pogodną atmosferą tego miejsca. Znów była z tymi, którzy kochali ją i otaczali ciepłem. Wtedy na progu stanął Adam i utkwił wzrok w Genevieve. JuŜ miał wyjść na dwór, gdy nagle usłyszał jej śpiew. Nie chcąc przeszkadzać, odwrócił się i zrobił krok w stronę kuchennych drzwi. Ale jej śpiew ściągnął go z powrotem. Dźwięczny, krystalicznie czysty ton głosu Genevieve przywiódł mu na myśl anioła. A spokój malujący się na jej twarzy był nie mniej zachwycający. Im dłuŜej słuchał, tym bardziej był oczarowany. Ta melodia wabiła go podobnie jak słońce wabi kiełkujące źdźbło trawy. Stał bez ruchu i słuchał z nadzieją, Ŝe śpiew będzie trwał bez końca. Nie on jeden uległ temu czarowi. MęŜczyźni pracujący na dworze jeden za drugim przerywali zajęcia i równieŜ przystawali zasłuchani. Harrison, w chwili gdy dopłynęła doń melodia, schylał się po młot. Nagle wyprostował się i spojrzał w stronę ganku. Niosący deski Travis, przystanął w pół drogi. Podobnie jak Harrison, odwrócił się, zamknął oczy i zastygł w bezruchu, wsłuchując się w melodię. Krople potu spływały mu po czole, słońce paliło, ale Travis nie zwracał na to uwagi. Na twarzy miał uśmiech rozkoszy. Douglas trzymał gwóźdź w ustach i młot w dłoni i właśnie wykonywał szeroki zamach. RaŜony siłą melodii, wolno opuścił rękę z narzędziem i spojrzał w tę samą stronę co bracia. Kowboje poczynali sobie śmielej. Wszyscy odrzucili narzędzia i zgromadzili się przed gankiem. Niebiańska kołysanka przyciągnęła ich niczym magnes. Tylko na maluchach śpiew nie zrobił najmniejszego wraŜenia. Parker i Victoria zgodnie usnęli przy pierwszej zwrotce. Genevieve dokończyła kołysankę i dopiero wtedy zorientowała się, jaka cisza zapadła wokoło. Szczerze się zdumiała, gdy otworzywszy oczy, ujrzała wpatrzony w nią tłumek. Jeden z męŜczyzn zaczął bić brawo, ale sójka w bok od sąsiada przywołała go do porządku. Słuchacze uznali jednak, Ŝe naleŜy wyrazić Genevieve uznanie, toteŜ po chwili wszyscy w milczeniu uśmiechali się do niej, powiewając kapeluszami. Widok ich radosnych twarzy onieśmielał trochę dziewczynę. Zakłopotana Genevieve odpowiedziała męŜczyznom niepewnym uśmiechem, odwróciła głowę i wtedy spostrzegła, Ŝe przygląda jej się takŜe Adam. To onieśmieliło ją jeszcze bardziej. Przesłał jej uśmiech. Tak ją tym zaskoczył, Ŝe teŜ się do niego uśmiechnęła. Tym razem nie było w jego spojrzeniu ani krzty nieufności, a oczy miały dziwny blask, jakiego
jeszcze nie widziała. Adam wydał jej się... szczęśliwy. Nie był groźny ani zacietrzewiony, a mimo to serce biło jej bardzo mocno. Kiedy podszedł do niej, przestała kołysać dzieci i zapatrzyła się w jego twarz. JuŜ się nie uśmiechał, ale nadal sprawiał wraŜenie zadowolonego. Genevieve poczuła, Ŝe oblewa się rumieńcem, zamarzyła o wachlarzu. Koniecznie musiała się opanować. PrzecieŜ zachowywała się tak, jakby nigdy dotąd nie przyglądał jej się Ŝaden męŜczyzna. Straciła zwykłą pewność siebie, nagle znów stała się małą dziewczynką, która wszystko pomyliła, gdy przyszło jej pierwszy raz śpiewać w kościelnym chórze. Na szczęście Adam nie domyślał się jaki niepokój zasiał w jej wnętrzu. Przyklęknął przed nią na jedno kolano. Nie potrafiła odgadnąć, co zamierza zrobić... a on wyciągnął muskularne ramiona i zadziwiająco delikatnie uniósł śpiącego chłopca. Wstał, przytulił małego, podtrzymując go jedną ręką, a drugą wyciągnął do Genevieve. Oparła Victorię na przedramieniu i korzystając z pomocy Adama, wstała. Przez moment oboje wpatrywali się w siebie bez słowa. Ale milczenie nie wydawało się krępujące. MoŜe to obecność dzieci wytworzyła między nimi tę ulotną więź. Dłonie wciąŜ mieli splecione i Genevieve nie wiedziała, czy powinna cofnąć rękę, czy teŜ nie. Adam podjął decyzję za nią i odwrócił się, więc siłą rzeczy Genevieve musiała puścić jego dłoń. Zrozumiała, Ŝe Adam zamierza połoŜyć Parkera spać i chce, Ŝeby poszła za nim z Victorią. W kilka minut później oba niemowlaki słodko spały w swoich kołyskach. Genevieve otulała właśnie kocykiem Vicotrię, gdy usłyszała, Ŝe Adam usiłuje dyskretnie wymknąć się z pokoju. Tylko nie to, pomyślała. Tym razem mi nie uciekniesz. Zerknęła na Parkera, Ŝeby się upewnić, czy jest dobrze przykryty, a potem podkasała spódnice i pomaszerowała za Adamem. Czekał na nią na podeście. Na swoje nieszczęście Genevieve tego nie przewidziała. Wybiegłszy zza rogu, wpadła na niego z takim impetem, Ŝe omal nie przerzuciła go przez poręcz. Gdyby Adam był kilka centymetrów niŜszy i trochę lŜejszy, prawdopodobnie zabiłby się, a wtedy juŜ nie mógłby jej wybaczyć. Adam zgiął się w pół osłabiony nagłym uderzeniem, wydał ciche stęknięcie, ale zdąŜył jeszcze złapać Genevieve i uratować przed upadkiem ze schodów. Poczucie humoru pomogło jej pokonać zakłopotanie. Przepraszając wybuchnęła śmiechem.
- Nie chciałam, Ŝeby pan mi uciekł, zanim... Bardzo pana przepraszam, Adamie. Nie myślałam, Ŝe na pana wpadnę. Nic się nie stało? Chyba nie zrobiłam panu krzywdy? Pokręcił głową. - Czy zawsze tak się pani śpieszy? Patrzyła w jego ciemne, piękne oczy i czuła, Ŝe cała mięknie. Wiedziała, Ŝe jeśli zaraz czegoś nie powie albo nie zrobi, to wkrótce małŜeństwo stanie się faktem dokonanym. Och, dlaczego Adam musi mieć tyle uroku? - Przepraszam, o co pan pytał? - Czy zawsze tak się pani śpieszy? - Spieszy? Nie, nie zawsze. - Musimy porozmawiać, prawda, Genevieve? Przytaknęła energicznie. - Porozmawiać? Owszem. - Potrzebujemy do tego trochę spokoju. Jakby na poparcie tego stwierdzenia trzasnęły drzwi i w przedsionku ukazał się Cole. - Owszem, potrzebujemy spokoju. - Czy coś jest nie w porządku? - zainteresował się Adam. - Pani jest chyba zdenerwowana. - Zdenerwowana? Ja jestem zdenerwowana? Skinął głową. Genevieve głęboko zaczerpnęła tchu i nakazała sobie natychmiast skończyć z powtarzaniem jego słów. Jeszcze trochę i Adam gotów uznać, Ŝe rozmawia z niedorozwiniętą osobą. - Tak, jestem trochę zdenerwowana - przyznała. - Wie pan, co myślę? Nie miał zielonego pojęcia. - CóŜ takiego? - śe zaczęliśmy od niewłaściwej strony. - A zaczęliśmy? - Owszem, zaczęliśmy - stwierdziła. - To wszystko moja wina. Nie powinnam była panu mówić, Ŝe jestem pana narzeczoną. Zaskoczyłam pana tą deklaracją, czyŜ nie? Zresztą i tak pana zaskoczyłam. Nie spodziewał się pan zastać mnie w swoim łóŜku. Był pan tak przeraŜony i tak się śpieszył, Ŝeby ode mnie uciec, Ŝe zaplątały się panu nogi. Nie mogłam oprzeć się pokusie, Ŝeby pana trochę nie podręczyć. Nie obraziłam się za pańskie zachowanie, ale teraz, po zastanowieniu uwaŜam, Ŝe powinnam jednak czuć się uraŜona, a w najlepszym razie... Dlaczego pan się uśmiecha?
Nie powiedział, Ŝe to ona tak go rozbawiła. Gra uczuć, widoczna na jej twarzy podczas tej paplaniny, wydała mu się doprawdy komiczna. W jednej chwili Genevieve uśmiechała się do Adama, w następnej patrzyła na niego bykiem. Gdyby nie to, Ŝe sam teŜ był zdenerwowany, niechybnie wybuchnąłby śmiechem. Ale nie chciał ranić uczuć Genevieve, która wyraźnie traktowała sprawę narzeczeństwa powaŜnie, z pewnością oczekiwała więc powagi równieŜ od niego. Istotnie powstało wielkie zamieszanie, a wszystkiemu była winna mama RóŜa, która wtrąciła się w jego prywatne Ŝycie. Z mamą mógł jednak załatwić tę sprawę później, teraz czekała go za długo juŜ odkładana rozmowa z Genevieve. Zawsze trzeba zaczynać od tego, co najwaŜniejsze. Przede wszystkim musiał więc się odsunąć, gdyŜ stał stanowczo za blisko Genevieve. To dziwne, ale trudno mu było zmusić się do zrobienia kroku w tył, dolatywał go bowiem aromat bzów, bardzo kobiecy zapach. Podobał mu się tak bardzo, Ŝe aŜ go to zaniepokoiło. Co gorsza, Genevieve bardzo mu się podobała. Nawet zwrócił uwagę na jej strój i teŜ go docenił, choć nigdy przedtem nie zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami. Sztywna od krochmalu jasna bluzeczka z wysokim kołnierzykiem i biała spódnica bardzo ładnie kontrastowały z karnacją Genevieve. Wyglądała niczym Ŝona bankiera, lecz była przy tym diabelnie seksowna. Adam porzucił te niebezpieczne rozmyślania. - MoŜe zejdziemy na dół, do biblioteki. - Do biblioteki? Tak, rzeczywiście powinniśmy pójść do biblioteki. - To dobry pomysł. Genevieve jęknęła w duchu. Znowu powtórzyła jego słowa. Skończy się tym, Ŝe Adam przezwie ją papugą. Musiała natychmiast wziąć się w garść i przestać myśleć o takich głupstwach jak jego niski i dźwięczny głos albo świeŜy męski zapach. WraŜenie jakie na niej wywierał było przytłaczające. Westchnęła cicho. - Tego się właśnie bałam. - Czego się pani bała? - Rozmowy z panem w cztery oczy - odparła. - Chodźmy juŜ do tej biblioteki i miejmy to za sobą. Powiedziała to takim tonem jakby bardzo się jej śpieszyło. Adam skinął głową, po czym ruszył za nią. Gdy weszli w głąb sieni, otworzył drzwi biblioteki i odsunął się na bok, Ŝeby ją przepuścić. W pokoju było duszno, w powietrzu unosił się zapach stęchłego papieru, ale Genevieve rozglądała się dookoła zafascynowana. Podobało jej się tutaj. Setki tomów
stojących rzędami na półkach z wiśniowego drewna zajmowały przestrzeń od podłogi po sufit. KsiąŜki leŜały teŜ w stertach na dębowej posadzce pod oknami. Zapewne to Adam nadał bibliotece taki zaciszny charakter. Genevieve wiedziała jak bardzo Adam lubi czytać, bo znała jego listy do matki. I była gotowa postawić ostatniego centa, Ŝe przeczytał kaŜdą z tych ksiąŜek, a do niektórych sięgał pewnie wielokrotnie. Adam poprosił, Ŝeby usiadła. Wybrała jedno z dwóch miękkich, obitych skórą krzeseł, stojących przed biurkiem. Przycupnęła na krawędzi, z mocno ściśniętymi kolanami, wyprostowana, jakby połknęła kij. Splecione dłonie połoŜyła na podołku. Nie wytrzymała jednak długo bez ruchu. W czasie gdy Adam mościł się na krześle za biurkiem, zaczęła nerwowo stukać obcasem w podłogę. Wbiła wzrok w kolana, Ŝeby lepiej się skupić, i w myślach przepowiedziała sobie, co zamierza mu wyłuszczyć. Postanowiła poczekać, aŜ Adam odezwie się pierwszy. Gdy juŜ skończy mówić, wtedy ona delikatnie, bardzo delikatnie, wyjaśni mu, Ŝe okoliczności się zmieniły i ich małŜeństwo nie jest moŜliwe. Wzniesie się na szczyty dyplomacji, niczym mąŜ stanu, Ŝeby nie sprawić mu przykrości ani nie urazić jego dumy. Adam wreszcie usiadł wygodnie i wbił w nią wzrok. Czekał, aŜ Genevieve powie, co ma do powiedzenia. Po kilkuminutowym milczeniu uznał jednak, Ŝe to on musi wykazać inicjatywę. Miał dokładnie ułoŜoną przemowę, myślał bowiem nad nią od tygodnia. Dlaczego więc tak trudno było mu zacząć? Odchrząknął. Stuk obcasa stał się głośniejszy, a rytm stukania szybszy. - Genevieve, nie wiem, jak umówiłyście się z mamą RóŜą, ale co do mnie... Genevieve zerwała się na równe nogi. - Och, Adamie, nie mogę tego zrobić. Niech pan zrozumie, Ŝe po prostu nie mogę. - Czego pani nie moŜe zrobić? - Wyjść za pana za mąŜ. Chciałabym, ale nie mogę. Zamierzałam to panu wyjaśnić od razu, ale przez cały tydzień unikał mnie pan, co zresztą nawiasem mówiąc, przekonuje mnie, Ŝe teŜ nie jest pan zainteresowany tym małŜeństwem. W kaŜdym razie nie chciałam mówić o tak osobistych sprawach w obecności pana krewnych. To byłoby bardzo krępujące, nieprawdaŜ? Pana matka postawiła nas oboje w bardzo dziwnej sytuacji. Czy właściwie jesteśmy zaręczeni, czy nie? No, nie, oczywiście nie jesteśmy. Ale czy zdziwiłoby pana, gdybym powiedziała, Ŝe pragnę wyjść za pana za mąŜ, a w kaŜdym razie przez długi czas chciałam? Na miłość boską, niech pan nie robi takiej zdziwionej miny. Mówię najświętszą prawdę. Tylko Ŝe wszystko się zmieniło, więc teraz chyba jednak nie mogę pana poślubić. No tak, właściwie jest to niemoŜliwe. Nawet gdyby chciał pan oŜenić się ze mną, to
dowiedziawszy się o moich kłopotach, przeraziłby się pan, Ŝe w ogóle rozwaŜał taką moŜliwość. Rozumie pan? Chcę pana ustrzec przed popełnieniem straszliwej pomyłki. Przykro mi, Ŝe sprawiłam panu zawód. Szczerze to mówię. Będzie pan musiał po prostu o mnie zapomnieć. Zranione serca w końcu się goją. To właśnie chciałam powiedzieć. Nie moŜemy wziąć ślubu, choćby nawet bardzo pan tego pragnął. Bardzo przepraszam, Ŝe świadomie wprowadziłam pana w błąd. To było z mojej strony niedelikatne, a nawet okrutne. Wreszcie zrobiła dostatecznie długą pauzę, by zaczerpnąć tchu. Wiedziała, Ŝe plącze się w wyjaśnieniach, więc brnąc naprzód, raz po raz powtarzała sobie w myśli, Ŝeby juŜ wreszcie skończyć. Ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Adam prawdopodobnie podejrzewał, Ŝe pomieszały się jej zmysły. Z jego miny niczego jednak nie moŜna było wyczytać. Genevieve nasunął się więc jedyny słuszny wniosek, ten mianowicie, Ŝe Adam jest zbyt oszołomiony, by w jakikolwiek sposób zareagować. WciąŜ słyszała w głowie strzępki swojej tyrady. BoŜe, zaczęła od tego, Ŝe nie przypuszcza, by chciał się z nią oŜenić, a skończyła na tym, Ŝe zranione serca w końcu się zagoją. Ani chybi, musiał pomyśleć, Ŝe ma przed sobą wariatkę. Śmiertelnie zawstydzona wbiła wzrok w ścianę za plecami Adama, udając, Ŝe nagle zainteresowała ją wisząca tam wielka mapa. - Będę więc musiał o pani zapomnieć? Z ulgą stwierdziła, Ŝe zadał jej to pytanie całkiem powaŜnie. Skinęła głową i powiedziała: - Tak. - Rozumiem. Wspomniała pani coś o wprowadzaniu mnie w błąd. Kiedy to miało miejsce? Odpowiadając, wciąŜ studiowała mapę. - Tej nocy, gdy się spotkaliśmy. Powiedziałam, Ŝe jestem pańską narzeczoną. To nie było zgodne z prawdą. - Ach, tak, przypominam sobie. OdwaŜyła się przelotnie na niego zerknąć. Jego ciepłe spojrzenie dziwnie ją uspokajało. Zaczęła się odpręŜać. - Czy zawsze jest pan taki pewny swego? Roześmiał się. - Nie. - Mnie się wydaje, Ŝe chyba jednak tak. Nie wpada pan łatwo w złość, prawda? - Prawda. A chciała mnie pani rozzłościć?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie. Strasznie dziwnie się czuję w pana obecności. Przy pańskiej rodzinie jestem całkiem swobodna, ale przy panu... - Co przy mnie? Wzruszyła ramionami i postanowiła zmienić temat. - Pańska matka nie powiedziała mi, Ŝe jest pan taki przystojny. Ale to niczego nie zmienia. I tak nie mogę wyjść za pana za mąŜ, zresztą w ogóle nie wzięłabym z nikim ślubu tylko dlatego, Ŝe jest przystojny. Doświadczenie nauczyło mnie, Ŝe pozory mylą. - Mnie teŜ mama RóŜa nie powiedziała, jaka pani jest ładna. Proponuję, Ŝeby pani opowiedziała mi o swoich kłopotach. MoŜe będę mógł w czymś pomóc. - O kłopotach? Dlaczego pan sądzi, Ŝe mam kłopoty? Wydawała się bardzo zaskoczona jego pytaniem. Adam zaczął się powaŜnie zastanawiać, czy starczy mu cierpliwości. - Sama pani mi to powiedziała. Tego nie pamiętała. - Źle się wyraziłam. Bardzo mi się śpieszyło, Ŝeby powiedzieć wszystko, co miałam do powiedzenia, więc się zdenerwowałam. Na pewno pan to zauwaŜył. Prawie zagadałam pana na śmierć, ale chciałam, Ŝeby pan zrozumiał. Poza tym nie zamierzałam urazić pańskich uczuć. Nie uraziłam, prawda? - Moich uczuć? Nie, nie uraziła pani - zapewnił ją z uśmiechem, którego nie udało mu się ukryć. - MoŜe będę mógł pani pomóc, Genevieve, jeśli dowiem się, na czym polega problem - zaproponował ponownie. Pokręciła głową. Nie chciała go okłamywać, ale nie chciała teŜ powiedzieć mu prawdy, bo wtedy i on byłby w to zamieszany i sam mógłby znaleźć się w kłopotach. - Nie mam Ŝadnego problemu. Wydawało jej się, Ŝe nie mogła tego powiedzieć bardziej dobitnie. Niestety najwyraźniej nie przekonała Adama, na co wskazywała jego marsowa mina. Raz jeszcze spróbowała skierować rozmowę na inne tory. Spojrzała na ścianę za jego plecami. - Pańska matka pokazała mi tę mapę zaraz po tym, jak kupiła ją panu w prezencie. Czemu oprawił ją pan i powiesił na ścianie? PrzecieŜ nie po to pan ją dostał. Miał pan wziąć ją ze sobą na wyprawę po świecie. Adam rozszyfrował ten unik i jeszcze bardziej był ciekaw, co dręczy Genevieve. Zwykle nie wsadzał nosa w cudze sprawy, ale skoro osoba będąca gościem i do tego przyjaciółką jego matki popadła w kłopoty, miał obowiązek jej pomóc. Nie sądził jednak, by
zaszło coś naprawdę powaŜnego. W jakie kłopoty mogła się wplątać ta urocza, niewinna dziewczyna, bez wątpienia dobrze wychowana pod opiekuńczymi skrzydłami rodziny? Szybko przeanalizował róŜne moŜliwości. - CzyŜby zostawiła pani w Nowym Orleanie zasmuconego kandydata do ręki? Namyślał się przez chwilę. - Nie - odparła w końcu. - Nie byłam w Nowym Orleanie dostatecznie długo, Ŝeby kogoś poznać. Dlaczego pan mnie o to pyta? - Z czystej ciekawości. - Czy zawsze tak się pan interesuje swoimi gośćmi? - Tylko kobietami, które twierdzą, Ŝe są ze mną zaręczone - zaŜartował. Genevieve skwapliwie go poprawiła: - Był pan zaręczony, ale juŜ pan nie jest. Znów się roześmiał. - Słusznie - przyznał. - Jak długo była pani w Nowym Orleanie? - Dwa tygodnie. - Akurat tyle, Ŝeby zwiedzić wszystko, co tam jest do zobaczenia? - Nie pojechałam tam zwiedzać. Śpiewałam w chórze. Dobrze więc. Teraz kolej na pana. Proszę mi powiedzieć, dlaczego nie wyruszył pan w podróŜ po świecie? Wiem, Ŝe marzył pan o tym, bo czytałam wszystkie pana listy do mamy RóŜy. Uniósł brwi. - Naprawdę? Po co... Nie pozwoliła mu dokończyć. - Kocham mamę RóŜę i chciałam wiedzieć wszystko o jej rodzinie. śeby zbliŜyć się do niej. Poznałyśmy się w kościele - dodała. - A potem, kiedy wstąpiłam do chóru, duŜo podróŜowałam. - Ma pani piękny głos. Czy kiedyś zastanawiała się pani nad tym, Ŝeby uczyć muzyki? - Nie, ale myślałam o karierze scenicznej. Na szczęście szybko odzyskałam rozum. Śpiewam tylko w kościele, a czasem takŜe dzieciom do snu - odpowiedziała z uśmiechem. Teraz pana kolej. Proszę powiedzieć, dlaczego nie wyruszył pan w podróŜ po świecie. - Widzę cały świat za kaŜdym razem, gdy odwracam głowę i patrzę na mapę, a mogę otwierając jedną z moich ksiąŜek płynąć z portu do portu. Wystarczy tylko czytać. - To nie to samo. Tak niewiele potrzeba panu do szczęścia? Proszę pomyśleć o wszystkich przygodach, które pana ominęły. Co się stało z pana marzeniami? Zapomniał pan o nich, prawda? Ale pańska matka nie zapomniała i dlatego podarowała panu mapę.
Pokazywała mi wszystkie prezenty, które kupiła dla swoich dzieci, a kaŜdy z nich miał szczególne znaczenie. Mary Rose przedłuŜa rodzinną tradycję, nosząc broszkę matki, a Douglas zawsze ma przy sobie złoty zegarek. Travis powiedział mi, Ŝe w kaŜdą podróŜ zabiera ze sobą ksiąŜki. O, nawet wczoraj wieczorem znowu czytał Państwo. Tylko kompasu Cole'a jeszcze nie widziałam... Adam wpadł jej w słowo. - On teŜ jeszcze go nie widział. Spojrzała na niego zdezorientowana. - Dlaczego? CzyŜby mama RóŜa mu go nie dała? - Został skradziony wraz ze złoconym etui. Albo ktoś go poŜyczył od mamy. - Więc jak w końcu, na miłość boską? Skradziono czy poŜyczono? - To zaleŜy od tego, kogo spytać. Cole twierdzi, Ŝe skradziono, ale reszta rodziny jest zdania, Ŝe chodziło o poŜyczenie. Początkowo, przyznaję, wszyscy uwaŜaliśmy, Ŝe doszło do kradzieŜy, ale z czasem zmieniliśmy zdanie. - Niech pan mi o tym opowie - zaŜądała. Splotła ręce na podołku i czekała, aŜ Adam zacznie mówić. - Jadąc tutaj, mama RóŜa czekała na pociąg na jednej ze stacji. Pokazała kompas i etui współtowarzyszowi podróŜy, który równieŜ jechał do Montany. Mama twierdzi, Ŝe bardzo się zaprzyjaźnili i powierzyli sobie róŜne sekrety. - Pana matka zna się na ludziach. - To prawda - przyznał. - Powiedziała nam, Ŝe ten męŜczyzna bardzo się o nią troszczył w czasie podróŜy i był dla niej wyjątkowo miły. - Zdobył jej sympatię, więc po pewnym czasie mama RóŜa zaczęła mu ufać - włączyła się Genevieve, skinieniem głowy dając do zrozumienia, Ŝe domyśla się dalszego ciągu. - Owszem, zaufała mu. - ZałoŜę się, Ŝe wiem, co było dalej - smutno dopowiedziała Genevieve. - Ten człowiek naduŜył jej zaufania, czy nie tak? Adama bardzo zaintrygowała reakcja Genevieve na tę opowieść. Spodziewał się zainteresowania, ona tymczasem wydawała się powaŜnie strapiona. - Cole właśnie tak uwaŜa - powiedział. - Czy pani teŜ to przeŜyła, Genevieve? Czy zaufała pani komuś, kto potem naduŜył pani zaufania? Pytanie ją zaskoczyło. Szybko jednak potrząsnęła głową. - Rozmawiamy o pańskiej matce, a nie o mnie. - Naprawdę?
- Tak - nie ustępowała. - Bardzo mnie poruszyła ta historia - przyznała. - Czy ktoś powiadomił władze o kradzieŜy? MoŜe udałoby się odzyskać kompas. - Więc pani uwaŜa, Ŝe ten męŜczyzna ukradł kompas? - Tak. Złote etui ma duŜą wartość. Zapewniam pana, Ŝe w naszych czasach trudno komuś ufać. Usiłował powściągnąć uśmiech. Genevieve doszła do konkluzji, nie znając nawet połowy faktów. Miała doprawdy wiele wspólnego z Colem. Podobnie jak brat Adama, miała skłonność do przewidywania najgorszego. - Brzmi to bardzo cynicznie. Zupełnie jakbym słyszał Cole'a. - Bo jestem cyniczna - oświadczyła. - Władze na pewno podzielają zdanie, Ŝe kompas został ukradziony. Mam rację? - Sprawa jest skomplikowana. - Dlaczego? - MęŜczyzna, który ma w tej chwili kompas, sam jest przedstawicielem władzy. Genevieve przytknęła dłoń do gardła. - Jak to? - zdziwiła się. - Kompas jest w posiadaniu egzekutora Daniela Ryana. Genevieve osłupiała. - Ten złodziej jest stróŜem prawa? To hańba. Pańska matka musi być wstrząśnięta. - Nie jest ani trochę wstrząśnięta. Wytłumaczyła sobie, Ŝe ten męŜczyzna wcale nie zamierzał zatrzymać kompasu. Kiedy ludzie wsiadali do pociągu, tłum ich rozdzielił. Akurat w tej chwili Ryan trzymał kompas i etui w ręce. Mama RóŜa wierzy, Ŝe on zwróci Cole'owi jego własność, gdy tylko załatwi swoje nie cierpiące zwłoki sprawy. Natomiast Cole uwaŜa, Ŝe mama Rose jest bardzo naiwna. Wszystkim nam wydaje się bardzo dziwne, Ŝe Ryan tak łatwo dał się odepchnąć w tłoku. To krzepki i postawny męŜczyzna. - Tak postawny jak pan? Adam wzruszył ramionami. - Z opisu mamy RóŜy wynika, Ŝe tak. Genevieve przez chwilę rozwaŜała dalszy ciąg tej historii, po czym jednoznacznie potępiła Ryana: - Ukradł, jak dwa razy dwa jest cztery. - CzyŜby pani równieŜ uwaŜała, Ŝe mama RóŜa jest naiwna? Genevieve wstała i zaczęła nerwowo przemierzać pokój.