Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
NIEMCY. Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od
nowa
OJCZYZNA. Dzieci światła
NAPAŚĆ. Sierpień 2014 roku
NIEWOLA. O bombach, skradzionych zabawkach
i porywanych dziewicach
PRZYMUSOWE NAWRÓCENIE. O życiu domowej niewolnicy
SPRZEDANA. O przetrwaniu wśród ścinających głowy
UCIECZKA. Panna młoda w czerni
ULECZENIE. Baba Szejk i święte źródło Zamzan
BEZ POSTERUNKÓW. O życiu na wolności
Posłowie prof. dr. Jana Kizilhana
O powstaniu tej książki
Autorka Alexandra Cavelius przez wiele dni przeprowadzała
wywiad z Shirin. Na podstawie tych rozmów spisała jej historię.
NIEMCY
Czuć się bezpiecznie – tego musimy się
nauczyć od nowa
O życiu w Niemczech
Gdy w telewizji dwoje ludzi całuje się, przytula albo zbliża do
siebie, tracę panowanie nad sobą. Chcę uciec. Robi mi się
niedobrze, gdy muszę przyglądać się takim intymnym scenom.
Pozostałe dziewczęta przytrzymują mnie wtedy i szybko
wyłączają odbiornik. Wszystkie zostałyśmy pojmane przez
oddziały tak zwanego Państwa Islamskiego (IS) i byłyśmy
gwałcone i niewolone. Niektórym z nas udała się ryzykowna
ucieczka przez góry Sindżar (w języku kurdyjskim: Şingal)
w pobliżu granicy z Syrią. Ludzie w panice nie zdołali nic ze sobą
zabrać. Kto mógł, chwytał swoje dzieci i biegł. W ciągu kilku
godzin z regionu Sindżar uciekło ponad czterysta tysięcy osób.
Od kilku miesięcy wraz z szesnastoma innymi jazydkami
mieszkam w wielopiętrowym bloku w Badenii-Wirtembergii.
Najmłodsza ma półtora roku, najstarsza czterdzieści trzy lata.
Mniej więcej połowa z nas to dzieci. Przez pierwsze dziesięć dni
nie odważałyśmy się wyjść z domu. Bałyśmy się, że zostaniemy
napadnięte albo uprowadzone i że ludzie będą do nas krzyczeć:
„Czego tu szukacie?!”. Początkowo lęk przysłaniał wszystko inne.
Mieszkamy w zacisznej małej miejscowości, na skraju lasu.
Mniej więcej po dwóch tygodniach pewna wolontariuszka
zdołała nauczyć nas kilku słów po niemiecku. Starała się też
zapoznać nas z nowym otoczeniem. Spotykamy tu także ludzi,
którzy odwracają się do nas plecami, nie odpowiadają na
powitanie i spoglądają na nas z wyższością. Z drugiej strony od
kilku dni przychodzą do nas nauczycielki języka niemieckiego,
a mam wrażenie, jakbyśmy znały się z nimi od dziesięciu lat – tak
są serdeczne i otwarte. To cudowne uczucie. Bardzo lubię ten
kurs językowy.
Powoli, bardzo powoli zdobyłyśmy się na odwagę, by przejść
same kilka kroków po ulicy. Początkowo potrafiłyśmy to zrobić
tylko w grupie. Pomogło przede wszystkim to, że ludzie dookoła
wciąż podkreślają: „W Niemczech jesteś bezpieczna”.
Kierowniczka naszej grupy uważa mnie za kogoś w rodzaju
przywódczyni tych kobiet. Sama nie zwróciłabym na to uwagi.
Owszem, dziewczęta przychodzą do mnie i proszą o radę.
Słuchają tego, co mam do powiedzenia; nawet ta
czterdziestotrzyletnia jazydka pytała mnie na przykład o to, jak
podróżuje się pociągiem. Branie na siebie odpowiedzialności za
innych nie sprawia mi przyjemności, ale cóż, tak najwyraźniej
musi być. Może dzieje się tak dlatego, że mówię po angielsku
lepiej niż pozostałe kobiety, więc mogę tłumaczyć ich słowa
i zapisywać ich prośby.
W domu, w północnym Iraku, miałam właśnie zdawać maturę,
a potem chciałam skończyć studia prawnicze, by móc bronić
praw innych ludzi. Wszystkie jazydki bardzo się cieszą, że będą
mogły uczęszczać w Niemczech do szkoły, mnie jednak cieszy to
w szczególny sposób. Chciałabym jak najszybciej nauczyć się tego
języka, ale w mojej głowie tkwi jeszcze tyle gniewu i nienawiści,
że z trudem zapamiętuję nowe informacje.
Moje myśli krążą stale wokół tych samych spraw. Czy moje
rodzeństwo żyje? Gdzie jest matka? Znów przypominam sobie
nasze pożegnanie. W tradycyjnej białej chuście narzuconej luźno
na ciemne włosy i w długiej spódnicy stoi przede mną i każe
uciekać. „Ratuj się, Shirin!”. Znów poznaję po jej głosie, że nie
chce się rozpłakać, bo w przeciwnym razie nie potrafiłabym jej
zostawić. Znów czuję, jak w samochodzie wykręcam szyję, by
patrzeć na nią, dopóki nie zniknie mi z oczu…
Chciałabym pewnego dnia sprowadzić do Niemiec moich
najbliższych. Mam nadzieję, że zdołają przeżyć. Mam nadzieję, że
nadal żyją. Moje serce wyrywa się do nich. Powinnam jednak być
gotowa na najgorsze. Wracać nie chcę. Bo i dokąd? Zostały tam
tylko popioły i gruzy.
Pokój
W Niemczech pragniemy przede wszystkim jednego:
żyć w pokoju. Jest to dla mnie największy dar! Pozostałe
dziewczęta i kobiety codziennie rozmawiają między sobą o tym,
co się wydarzyło. Próbuję je powstrzymać: „Przestańcie już! Nie
chcę tego słuchać”, ale wciąż o tym mówią. Wszystkie chcą się
uwolnić od tego horroru, lecz on nas nie opuszcza. Ciągle
musimy sobie o tym przypominać. Tak jakby coś w naszych
głowach nie poddawało się kontroli.
Niektórzy z nas przynieśli ze swojej niewoli w IS zbyt wielki
ciężar. Mieszka z nami na przykład pewien trzylatek, który
gryzie i szczypie innych i niszczy swoje zabawki. Jego matka nie
ma już siły, by bronić się przed agresją dziecka. Często wpatruje
się pustym wzrokiem w ścianę. Gdy tylko chłopiec usłyszy słowo
„modlitwa”, klęka jak modlący się muzułmanie i zaczyna
mamrotać wersety z Koranu.
W naszym schronisku spotkało się wiele dziewcząt i tyle samo
różnych historii. Każda mieszkanka opowiada o tym, czego
doświadczyła, co widziała albo o czym słyszała. O pojmanych
kobietach, które palono żywcem. O odcinaniu piersi i rozcinaniu
brzuchów ciężarnym. Wszystkie mówią, jak długo były w niewoli
i ilu członków rodziny straciły. Trudno to znieść. Przeżyłyśmy,
ale mamy wrażenie, jakbyśmy były martwe.
Co dziwne, w pierwszych dniach pobytu Niemczech poczułam
się znacznie gorzej niż w Iraku. Wcześniej nie uświadamiałam
sobie, jak wyczerpujące były dla mnie te ostatnie miesiące.
W obozach dla uchodźców w północnym Iraku pracowałam
nawet w niemieckiej organizacji niosącej pomoc, ale gdy już
znalazłam tutaj spokój, ogarnęło mnie dziwne otępienie. Czułam
tylko, że nie czuję zupełnie nic. Jakbym wędrowała przez świat
snu i przestała istnieć na jawie. W takich momentach marzę, że
cała moja rodzina zostaje uwolniona ze szponów tamtego
oddziału zabójców. Wiem jednak dobrze, że tak nie może się stać,
bo niektórzy moi krewni dawno już zostali zamordowani.
Nocą zasypiam bardzo późno i często wybudzam się ze snu.
Rano zrywam się na nogi o szóstej, choć jestem potwornie
zmęczona. Nie wiem, czy coś mi się śni. Moje współlokatorki
twierdzą, że mówię i krzyczę przez sen. Budzi je to. Są
przerażone moimi słowami.
Na zewnątrz nie da się niczego po mnie poznać. No cóż,
wypadają mi włosy, ale wypadają prawie wszystkim z nas.
Kasztanowe loki. Garściami. To wina stresu, jak wyjaśnił nam
lekarz. Choć odczuwam ból, fizycznie nic mi nie dolega. Tylko
psychicznie jestem bardzo rozchwiana. To dziwne uczucie
otępienia czasami nie chce mnie opuścić. Myślę sobie wtedy, że
śmierć jest wybawieniem, że ulgą byłoby zakończyć życie. Nie
rozumiem, dlaczego nie chcą podarować mi śmierci.
Dzięki ukierunkowanej terapii jesteśmy w stanie sprawić, że kobiety odzyskują
kontrolę nad wspomnieniami, że mogą znowu wyjść na zakupy, zacząć się uczyć
niemieckiego albo pójść do szkoły. Bez terapii wiele z tych kobiet nie potrafi
wyrzucić z głowy obrazów swoich strasznych przeżyć. Pewna
dwudziestosześcioletnia matka, wielokrotnie zgwałcona, opowiadała mi o emirze
IS, który zmuszał ją, by codziennie czytała Koran. Ponieważ jednak nie znała języka
arabskiego i podczas czytania popełniała błędy, terrorysta za karę wsadził jej
dwuletnią córkę Lozin do blaszanej skrzyni. Dziewczynka była tam zamknięta
przez siedem dni w temperaturze od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu stopni.
Wieczorem wolno jej było coś zjeść, ale natychmiast zwracała posiłki. Ta młoda
kobieta powiedziała mi, że żyje tylko ze względu na swojego pięcioletniego syna
i siedmioletnią córkę, którzy musieli się temu wszystkiemu przyglądać. Do dziś
widzi przed sobą leżące na ziemi zwłoki córeczki. Gdy tylko zobaczy na ulicy lub
w supermarkecie dziecko w wieku swojej córki, koszmar zaczyna się dla niej od
nowa.
Jan Kizilhan
Przed dziewczętami ze schroniska biorę się w garść.
A przynajmniej próbuję. Wciąż staram się dodawać im sił
i odwagi. Jeśli sama zaczęłabym użalać się nad swoim losem, nie
miałabym prawa udzielać im mądrych rad. W takim wypadku
zarzuciłby mi: „Dlaczego twierdzisz, że nie powinnyśmy płakać,
skoro sama to robisz?”. Zatem gdy płaczę, robię to w samotności.
Czasami jednak nie zauważam, że łzy same ciekną mi po
policzkach. Nie dociera do mojej świadomości, że w takiej chwili
ponownie przypominam sobie wszystko to, czego nie da się
znieść.
Jedna z moich współlokatorek, której kuzynka, podobnie jak
moja siostra, ma dopiero dziewięć lat i trafiła w łapy bojowników
IS, ostatnio stwierdziła przy wszystkich: „Kobietom
i dziewczynkom, które nadal są w niewoli, życzę śmierci”.
Odpowiedziałam na to: „Jeśli się stamtąd nie wydostaną, śmierć
będzie dla nich lepsza niż wszystko inne. Jeżeli jednak zostaną
uwolnione, wierz mi, że będą chciały dalej żyć”.
Niestety sama nie zawsze pamiętam swoje rady.
Gdy w północnym Iraku badałem tę dwudziestosześcioletnią matkę, jej
siedmioletnia córka podeszła ze smartfonem w ręce i pokazała mi zdjęcie
prześlicznej dziewczynki. „To Lozin”, powiedziała. Pięcioletni syn kobiety schował
się, drżąc, za płaczącą matką. Po siedmiu dniach emir IS wyciągnął Lozin
z blaszanej skrzyni, zanurzył w lodowatej wodzie, a potem bił tak długo, że złamał
jej kręgosłup. Dwa dni później zmarła. Na oczach matki i rodzeństwa emir uniósł
drobne zwłoki i cisnął je na ziemię. „Tak muszą umrzeć wszyscy niewierni!”,
krzyknął.
Jan Kizilhan
Czuć się bezpiecznie – tego musimy się
nauczyć od nowa
W pierwszych miesiącach nie udzielano nam pomocy
psychologicznej. Chciałyśmy, żeby przepisano nam leki, abyśmy
mogły się uspokoić i spać nocą. Gdy się skarżymy, nasza
opiekunka radzi: „Wypijcie trochę wody albo pójdźcie na
spacer”. Nie potrafię jeszcze w pełni cieszyć się nowym
otoczeniem, ponieważ w moim życiu brakuje najważniejszego:
rodziny. Bez niej czuję się czasami bardzo zagubiona i nie wiem,
gdzie szukać oparcia.
Nasze emocje są niezwykle rozchwiane. W jednej chwili
śmiejemy się, a już w następnej śmiech milknie jak po wciśnięciu
guzika. Twarze wokół mnie stają się wtedy nieobecne. Do
naszych głów zakrada się zwątpienie. Jak możemy się śmiać,
kiedy nasi bliscy cierpią? Jak możemy żyć w pokoju, gdy oni
doświadczają koszmaru? Czy zdołamy same stawić czoła
przyszłości?
Maltretowane kobiety zwykle cierpią z powodu koszmarów sennych, stale
powracających wspomnień i obaw, że ponownie trafią w ręce IS. Typowy jest dla
nich brak radości, zainteresowań, utrata zaufania do ludzi i wiary w ludzkość,
ciągła nieufność wobec innych osób i zwiększona czujność, ponieważ wciąż
spodziewają się jakiegoś nagłego nieszczęścia. Do tego dochodzą dolegliwości
fizyczne, takie jak bóle głowy, pleców i brzucha, brak energii, skłonność do
pogrążania się w myślach, zaburzenia snu oraz unikanie sytuacji postrzeganych
jako niebezpieczne.
Jan Kizilhan
Bywają chwile, gdy nie mam nawet ochoty uczestniczyć
w moim ulubionym kursie języka niemieckiego, gdy nie
opuszczam pokoju i mam potrzebę się schować. Zawsze
przychodzi wtedy do mnie jedna z dziewcząt i mówi łagodnie:
„Jestem przecież dla ciebie jak siostra i wszystkie pozostałe
kobiety tutaj też. Przestań płakać. Wszystkie jesteśmy z tobą”.
Jestem za to bardzo wdzięczna. Czuję się tu bezpieczna.
Gdy wprowadzałyśmy się do naszego lokum, prawie się nie
znałyśmy. Pochodzimy z różnych wiosek. Wszystkie czułyśmy się
sobie trochę obce, ale na miejscu zaprzyjaźniłyśmy się, właśnie
dlatego że połączył nas wspólny los. Stałyśmy się jakby małą
rodziną zastępczą. Nie wiemy tylko, co będzie dalej. Jakie mamy
perspektywy? Czy możemy same poszukać sobie mieszkania?
Chciałybyśmy pójść do pracy i zacząć zarabiać, bo to, co
dostajemy, nie wystarczy na życie. Jedyna odpowiedź, jaką
usłyszałyśmy do tej pory na nasze pytania, brzmiała: „Macie dwa
lata, potem możecie wrócić albo zostać”.
Ale co ma się z nami dziać w ciągu tych dwóch lat? I co będzie
później?
Chciałybyśmy porozmawiać o naszej przyszłości z doktorem
Kizilhanem, który sprowadził nas tu z Iraku, ale on jest bardzo
zajęty. Musi uratować jeszcze wiele kobiet.
Jako specjalista w dziedzinie terapii osób dotkniętych traumą kursuję tam
i z powrotem pomiędzy moją ojczystą Badenią-Wirtembergią a północnym
Irakiem. W moim biurze w Dahuku wysłuchuję historii ocalałych – kobiet i dzieci,
które zostały porwane i były maltretowane przez IS. Nasze zadanie jest trudne,
ponieważ nie możemy zabrać wszystkich, a niemal wszyscy chcą wyjechać. Kraj
związkowy Badenia-Wirtembergia zadeklarował gotowość przyjęcia do końca
2014 roku tysiąca potrzebujących ochrony kobiet i dzieci. To akcja pomocowa,
jakiej dotąd w Niemczech jeszcze nie było.
Jan Kizilhan
Flaga ISIS przed domem
Na początku dużym problemem dla nas, nowo przybyłych, było
porozumiewanie się. Najpierw przydzielono nam tylko jednego
tłumacza. Mężczyznę, w dodatku muzułmanina. Prawie
wszystkie zostałyśmy zgwałcone w imię islamu. Nasze zaufanie
do mężczyzn zostało gruntownie zniszczone. Podchodzimy
nieufnie nawet do wielu jazydów. Tłumaczowi zadawałyśmy
tylko pytania dotyczące dnia codziennego, na przykład kwestii
związanych z pieniędzmi lub z organizowanymi dla nas
zajęciami. Jednak o tym, co nas spotkało, co widziałyśmy i co
wycierpiałyśmy, nie chcemy rozmawiać z żadnym mężczyzną.
Podczas naszych pierwszych wycieczek prześladował nas
prawdziwy pech. W pewnym sklepie natknęłyśmy się na Araba
i Kurda. Mężczyźni spytali, skąd pochodzimy. Moja przyjaciółka
odparła: „Jesteśmy jazydkami”. Gdy znalazłyśmy się przed
sklepem, ofuknęłam ją: „Jak mogłaś im to wyjawić?”. Tak bardzo
bałam się, że ci dwaj odszukają nas i uprowadzą.
Następnym razem podczas spaceru w pobliżu naszego lokum
zobaczyłyśmy w pewnym przydomowym ogródku czarną flagę
IS z charakterystyczną pieczęcią i wyznaniem islamskiej wiary.
Kilkakrotnie przechodziłyśmy już obok tego domu, ale nigdy
wcześniej nie zauważyłyśmy niczego niezwykłego. Natychmiast
zrobiłam kilka zdjęć telefonem komórkowym i przesłałam je do
Jalila, znajomego jazydy z Frankfurtu. „Znalazłyśmy ISIS”,
napisałam do niego przez WhatsApp. „W Niemczech to
zabronione”, odpisał. Ponownie ogarnął nas dawny lęk, że
terroryści są pośród nas.
Jalil zawiadomił policję i funkcjonariusze zjawili się w naszym
schronisku. Uspokoili nas, że rozmawiali już z mieszkańcami
tamtego domu i że flagę natychmiast zdjęto. Policjanci sami byli
bardzo zdziwieni. Był to podobno pierwszy raz, gdy odkryto
w Niemczech flagę IS. Symbole Państwa Islamskiego są tu
zakazane. Funkcjonariusze wyjaśnili nam, że w Niemczech
rzeczywiście mieszkają radykalni muzułmanie. Ludzie ci nie
odważają się jednak popełniać przestępstw w państwie prawa.
Czy to przekonanie zmieniło się po listopadowych zamachach
przeprowadzonych przez IS w Paryżu?
Policjanci nadmienili też, że wielu z tych tak zwanych bożych
bojowników wyjechało do Syrii lub Iraku na „świętą wojnę”. Do
dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie pokonują tysiące
kilometrów, by dać się zastrzelić. Prędzej czy później czeka ich
śmierć. Bojownicy IS nie akceptują ani krytyki, ani odrębnego
zdania, nie mówiąc już o najdrobniejszych błędach. Eliminują
każdego, kto im nie odpowiada. Jazydów, Kurdów, szyitów,
chrześcijan czy nawet sunnitów i wszystkich myślących inaczej.
Kto nie chce mówić, jest torturowany tak długo, aż powie to, co
chcą usłyszeć.
Ten nowy islamski terror wykracza poza nasze ludzkie zrozumienie okrucieństwa
i cierpienia. (…) Na niespotykaną dotąd skalę dżihadyści giną w samobójczych
zamachach, maltretują, gwałcą i sprzedają młode dziewczęta albo przed
kamerami ścinają ludziom głowy i chwalą się takimi filmami w sieci. Terroryzm
obejmuje swoim zasięgiem cały świat. Coraz częściej posługuje się nowymi
środkami, a liczba potencjalnych sprawców i zwolenników jest ogromna.
Jan Kizilhan
Na szczęście policjanci każdego wieczora patrolują ulice
w naszej miejscowości. Gdybym dziś zobaczyła kogoś z tej bandy
morderców, nie uciekłabym. Zawdzięczam to poczuciu
bezpieczeństwa i oparciu, jakie zyskałam w tym kraju. Tutaj nie
czuję już strachu. Nawet jeśli moje towarzyszki twierdzą, że co
noc krzyczę przez sen.
W ciągu dnia potrafię spędzić kilka godzin sama poza domem.
To cudowne, że można czuć się bezpiecznie. Musimy jednak
nauczyć się tego od nowa. My, dziewczęta, nawet w Niemczech
czujemy się znacznie pewniej, gdy śpimy we cztery lub pięć
w jednym pokoju, choć właściwie jest on przeznaczony dla
dwóch osób.
Im młodsza osoba, tym większa szansa, że terapia i integracja się powiodą.
Szacuję, że dziewięćdziesiąt procent osób, które przyjeżdżają w ramach projektów,
w Niemczech całkowicie się zintegruje. Przede wszystkim szkoła oddziałuje na
dzieci jak psychoterapia.
Jan Kizilhan
Świat musi pomóc!
Gdy z moimi współlokatorkami po raz pierwszy zobaczyłyśmy
w naszej miejscowości autobus, pospiesznie ukryłyśmy się
w cieniu zarośli. „To autobusy oddziałów IS!”, przemknęło mi
przez głowę. Dokładnie takimi autobusami o zaciemnionych
szybach w sierpniu 2014 roku uprowadzano kobiety i dzieci.
W mojej rodzinnej wiosce Hardan nie było autobusów,
pociągów ani asfaltowych dróg. Nasze domy przeważnie były
zbudowane z gliny. Bojownicy IS burzyli je bez trudu, jakby
uderzała w nie olbrzymia pięść. Trudno mi mówić o czasie
spędzonym w niewoli, bo wtedy ożywa we mnie na nowo każdy
szczegół.
Gdy spoglądam wstecz, widzę tylko ciemność. I strach. Nie ma
w tym żadnego człowieczeństwa. Wiele rzeczy miesza mi się
w głowie. Nikomu nie opowiedziałam jeszcze całej mojej historii.
Niektóre przeżycia pogrzebałam głęboko. Nie wiem, czy zdołam
wszystko w sobie odnaleźć. Zresztą może wcale nie chcę.
Wstydzę się tego, co zrobili mi terroryści. Wstydzę się, że nie
miałam siły się przed nimi bronić. Ale nie mieliśmy żadnych
szans. Od dawna wiem, że to nie ofiary, tylko sprawcy ponoszą
winę. A jednak tli się we mnie wstyd, niczym żar, który w każdej
chwili przez jeden powiew wiatru może przerodzić się w ogień.
Być może wynika to z tego, że ci tak zwani boży bojownicy sami
uważają się za ludzi. I w rezultacie słowo „człowiek” staje się
straszną obelgą. Dla takich ludzi zabić kogoś jest równie łatwo
jak wypić filiżankę herbaty.
To siedemdziesiąte trzecie w historii ludobójstwo popełnione
na naszym ludzie, ale jest gorsze niż jakiekolwiek wcześniej. Moi
rodacy są jak wyjęci spod prawa. Tu chodzi o przetrwanie
mojego ludu. Na całym świecie żyje jeszcze zaledwie milion
jazydów, większość w północnym Iraku. Jesteśmy zdani na
pomoc społeczności międzynarodowej. Sami nie damy rady.
Świat musi się dowiedzieć o ludobójstwie dokonywanym
w Iraku. Tym, którzy tam zostali, zgotowano nie piekło, lecz coś
jeszcze gorszego. To nie jest problem wyłącznie iracki, to klęska
humanitarna. Kryzys międzynarodowy. Dlatego tak ważne jest,
żebym przemówiła. Niezależnie od tego, jak bardzo bolą mnie
wspomnienia.
Jazydzi stanowią niejako mniejszość pośród mniejszości.
Z punktu widzenia narodowości zaliczamy się do Kurdów, ale
jesteśmy wyznawcami jazydyzmu, a nie, jak większość Kurdów,
muzułmanami. Nasza religia jest pokojowa, starsza niż judaizm
i chrześcijaństwo i znacznie starsza niż islam. Ponieważ nie
mamy świętych ksiąg, takich jak Talmud, Biblia czy Koran,
radykalni muzułmanie uznają nas za niewierzących. Nasze
święte księgi Kitab al-rash (Czarna Księga) oraz Kitab al-jilwah
(Księga Objawienia) zaginęły.
W jazydyzmie łączą się ze sobą różne prądy. Z historycznego punktu widzenia
jazydyzm należy do religii irańskich, podobnie jak zaratusztrianizm. Występują
w nim jednak również elementy wspólne z chrześcijaństwem i islamem, a także
sufizmem i szamanizmem. Wszystkie dzieci są chrzczone, a chłopcy obrzezywani.
Jan Kizilhan
Ponieważ wiem, że każdy wywiad, którego udzielę, może
oznaczać wyrok śmierci dla moich pozostających w niewoli
krewnych, opowiadam moją historię pod pseudonimem.
Mam osiemnaście lat. I wciąż żyję. Za to chcę podziękować
Bogu.
Najbrzydsza plama pośród pięknych gór
Sindżaru
Region Sindżar i okolice Mosulu od dawna zamieszkiwane są
w większości przez jazydów. Sindżar to także nazwa miasta
i świętego pasma górskiego o długości około sześćdziesięciu
kilometrów i wysokości blisko 1500 metrów. Czy chętnie wracam
myślami do mojego domu – Hardanu? Nie! Gdy słyszę dziś nazwę
mojej wioski, nie przywołuje to żadnych pięknych obrazów. Tak
naprawdę jest to najbrzydsza plama na przepięknym Sindżarze.
Stało się tak, dlatego że jazydzi otoczeni byli przez Arabów.
Uważaliśmy ich za naszych przyjaciół. Trzymali na kolanach
chłopców z Hardanu podczas obrzezania. Ten zaszczyt
przyznawany jest tylko ludziom, z którymi czujemy się głęboko
związani. Powierzaliśmy naszym muzułmańskim przyjaciołom
nasze dzieci i nasze życie i co w ten sposób osiągnęliśmy? Wbili
nam nóż w plecy. Ludzie ci mają na swoich rękach krew tysięcy
niewinnych jazydów! Dziś Hardan kojarzy mi się przede
wszystkim ze zdradą i śmiercią.
Z naszego domu została tylko kupa kamieni. Żebyśmy nie
mogli tam nigdy wrócić, oddziały IS założyły ukryte ładunki
wybuchowe i zaminowały drogi dojazdowe. Na YouTubie można
obejrzeć poruszone ujęcia, na których uzbrojeni w niemiecką
broń kurdyjscy bojownicy nazywani peszmergami w grudniu
2015 roku odbijają Hardan. Słupy wysokiego napięcia stoją
poprzechylane. Pomiędzy resztkami murów utkwił jakiś
człowiek z oderwanymi nogami. Na ścianach wypisane są
arabskie sentencje, na przykład „Allah jest wielki”. Wioska
Hardan należy teraz do zmarłych, to miasto duchów. Snują się
wszędzie i z każdego zakątka dobiegają ich krzyki. Krzyki
o pomoc. Kto chciałby mieszkać razem ze zmarłymi?
Terroryści odebrali mi to, co najświętsze: moją rodzinę. Z tych
wszystkich powodów moja ojczyzna stała się najbrzydszą plamą
pośród przepięknych gór Sindżaru.
Tęsknota
W dzieciństwie nie byłam w ogóle świadoma czającego się wokół
mnie zagrożenia. W naszej wiosce czuliśmy się bezpieczni.
Wolni. Szczęśliwi. Obchodziliśmy uroczystości wspólnie
z arabskimi sąsiadami. Jeszcze przed rokiem Hardan był małą,
zaciszną miejscowością na pustyni. Tu i tam plamy zieleni, na
nich pasące się kudłate owce o patykowatych nogach,
gdzieniegdzie małe drzewko.
W mojej wiosce mieszkało około dwustu rodzin, łącznie może
tysiąc osiemset osób. Tylko ci, którym starczało pieniędzy,
budowali trwałe domy z kamienia. Od czasu do czasu
następowały przerwy w dostawie prądu, ale byliśmy do tego
przyzwyczajeni.
Życia w północnym Iraku nie da się porównać z życiem
w Niemczech. W mojej wiosce każdy znał każdego z imienia.
Byliśmy jak olbrzymia rodzina. Gdy wieczorem zaczynało się
ściemniać, matki nie musiały martwić się o swoje dzieci. Wszyscy
uważali na wszystkich. Święta religijne obchodziła razem cała
wieś, dzieliliśmy się wtedy chlebem i wodą.
Życie było proste i piękne. Tak, zwyczajnie piękne. Nasz
gliniany domek składał się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. Gdy
nie było mnie jeszcze na świecie, matka nosiła wodę ze studni.
Dla mojego pokolenia prysznic, lodówka i telefon komórkowy to
już coś oczywistego. Było u nas bardzo przytulnie. Nocą cała
rodzina spała ciasno obok siebie. Gdy miałam osiem lat,
przeniosłam się do drugiego pokoju, do mojej starszej o trzy lata
siostry Felek, a później dołączyło do nas młodsze rodzeństwo.
Byli dla mnie malutkimi dziećmi. Leyla jest młodsza ode mnie
o dziewięć lat, a Kemal o sześć.
W Niemczech czasami mam wrażenie, że ludzie żyją, mijając
się z innymi. Każdy dba tylko o siebie. W Hardanie co prawda nie
mieliśmy wiele, ale mieliśmy siebie nawzajem – i to wystarczało,
by czuć się spełnionym. Taki właśnie jest Hardan. Nie, taki był
Hardan. Krajobraz, domy, nawet wiatr – wszystko jest u was
inne. Tutaj nie można oddychać tak swobodnie jak w domu. Dla
mnie tamtejszy wiatr niósł ze sobą zapach wolności i pokoju.
Jakże często wracam tam we wspomnieniach. Do mojej ojczyzny,
takiej, jaka była dawniej.
Wokół gór Sindżaru wszystko jest gołe i surowe. W kolorze
ochry, z wieloma kamieniami. Za to w naszym świątynnym
mieście Lalisz, świętym miejscu jazydów, wszystko się zieleni,
pluszcze i kwitnie. Legenda mówi, że gdy wody opadły, arka
Noego pierwszy raz dotknęła ziemi w tym miejscu, nim została
zaniesiona dalej na górę Ararat. Od 1162 roku w Lalisz
spoczywają szczątki Szejka Adiego, naszego najważniejszego
szejka. Ów święty człowiek odkrył ten region, który był tak
piękny, że szejk postanowił spędzić w nim resztę życia. Tak jak
muzułmanie pielgrzymują do Mekki, każdy jazyda przynajmniej
raz w życiu powinien odbyć pielgrzymkę do Lalisz.
Lalisz leży w odosobnionej dolinie, zaledwie sześćdziesiąt
kilometrów na północny wschód od Mosulu, ale bardzo daleko
od naszej wioski – podróż samochodem zajmuje dobre siedem
godzin. Dlatego właśnie oddziały IS jeszcze tam nie dotarły. Sama
odwiedziłam Lalisz raz w dzieciństwie i kilkakrotnie po
wydostaniu się z niewoli. Pomogło mi to ozdrowieć.
Gdy dziś widzę w Niemczech kwitnące drzewa owocowe
i ogrody, ogarnia mnie tęsknota za domem. Myślę wtedy
o barwnych polnych kwiatach w Kurdystanie. O arbuzach,
daktylach, figach i pomidorach, które niektórzy mieszkańcy
naszej wioski uprawiali za murami w przydomowych ogródkach
i sprzedawali na targu.
Dawniej jazydzi byli budzącymi strach rebeliantami i rabusiami, brawurowo
odpierającymi wszystkie ataki i napaści. Ich wierność danemu słowu i lojalność
cenili nawet wrogowie. Jazydzi to pracowici rolnicy, ogrodnicy i hodowcy zwierząt,
przewyższający sąsiadów umiejętnościami…
Handwörterbuch des Islam (Podręczny słownik islamu),
Wensinck & Krämer, 806–811
Nasza rodzina nie posiadała dużego ogrodu, ale mieli taki
sąsiedzi, a także nasz wuj. Bardzo lubiłam odwiedzać brata taty,
ale tata rzadko miał czas, by nas do niego zabrać. Nie mieliśmy
też samochodu. Gdy tylko zaczynały się letnie wakacje, wuj
przyjeżdżał po nas swoim autem. W jego ogrodzie siadaliśmy
z wyciągniętymi nogami w cieniu drzew i zajadaliśmy się
wyjątkowo dużymi i soczystymi owocami. Przypominało mi to
małą oazę pośród kamienistej pustyni.
Wiatru wiejącego w Niemczech nie da się porównać z wiatrem
w moich stronach. W ojczystym wietrze czuję zapach mojej
rodziny. Gdy w Niemczech próbuję nabrać głęboko powietrza,
mam wrażenie, że czas płynie tu wolniej. Niedawno podczas
spaceru zobaczyłam na małej łące owce, krowy i cielęta i przez
chwilę miałam w nozdrzach zapach naszego dawnego wiejskiego
życia. Przez kilka minut czułam się jak w domu. W Hardanie
utrzymywaliśmy się z hodowli zwierząt. Ostatnio z tęsknoty za
domem poszłam do zoo i uśmiechając się ze szczęścia,
przyglądałam się kozom, gołębiom i osłom.
Gdy rankiem w Hardanie wschodziło słońce i piały koguty,
beczały owce, a piekarz formował bochny chleba, cieszyłam się
na nadchodzący dzień. Nawet wieczorne szczekanie psów
brzmiało w moich uszach jak znana melodia. Gdy przyciskałam
twarz do ciepłej skóry matki, czułam ojczyznę. To było miejsce,
w którym mnie rozumiano. Bardzo tęsknię za domem.
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna NIEMCY. Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od nowa OJCZYZNA. Dzieci światła NAPAŚĆ. Sierpień 2014 roku NIEWOLA. O bombach, skradzionych zabawkach i porywanych dziewicach PRZYMUSOWE NAWRÓCENIE. O życiu domowej niewolnicy SPRZEDANA. O przetrwaniu wśród ścinających głowy UCIECZKA. Panna młoda w czerni ULECZENIE. Baba Szejk i święte źródło Zamzan BEZ POSTERUNKÓW. O życiu na wolności Posłowie prof. dr. Jana Kizilhana O powstaniu tej książki
Tytuł oryginału Ich bleibe eine Tochter des Lichts: Meine Flucht aus den Fängen der IS-Terroristen Wydawca Magdalena Hildebrand Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Redakcja Maria Wirchanowska Korekta Jadwiga Piller Marzenna Kłos Copyright © 2016 by Europa Verlag GmbH & Co. KG, Berlin-München-Wien Copyright © for the Polish translation by Magdalena Jatowska, 2017 Świat Książki Warszawa 2017 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Piotr Trzebiecki Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. j. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-8031-625-6 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
Autorka Alexandra Cavelius przez wiele dni przeprowadzała wywiad z Shirin. Na podstawie tych rozmów spisała jej historię.
NIEMCY Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od nowa
O życiu w Niemczech Gdy w telewizji dwoje ludzi całuje się, przytula albo zbliża do siebie, tracę panowanie nad sobą. Chcę uciec. Robi mi się niedobrze, gdy muszę przyglądać się takim intymnym scenom. Pozostałe dziewczęta przytrzymują mnie wtedy i szybko wyłączają odbiornik. Wszystkie zostałyśmy pojmane przez oddziały tak zwanego Państwa Islamskiego (IS) i byłyśmy gwałcone i niewolone. Niektórym z nas udała się ryzykowna ucieczka przez góry Sindżar (w języku kurdyjskim: Şingal) w pobliżu granicy z Syrią. Ludzie w panice nie zdołali nic ze sobą zabrać. Kto mógł, chwytał swoje dzieci i biegł. W ciągu kilku godzin z regionu Sindżar uciekło ponad czterysta tysięcy osób. Od kilku miesięcy wraz z szesnastoma innymi jazydkami mieszkam w wielopiętrowym bloku w Badenii-Wirtembergii. Najmłodsza ma półtora roku, najstarsza czterdzieści trzy lata. Mniej więcej połowa z nas to dzieci. Przez pierwsze dziesięć dni nie odważałyśmy się wyjść z domu. Bałyśmy się, że zostaniemy napadnięte albo uprowadzone i że ludzie będą do nas krzyczeć: „Czego tu szukacie?!”. Początkowo lęk przysłaniał wszystko inne. Mieszkamy w zacisznej małej miejscowości, na skraju lasu. Mniej więcej po dwóch tygodniach pewna wolontariuszka zdołała nauczyć nas kilku słów po niemiecku. Starała się też zapoznać nas z nowym otoczeniem. Spotykamy tu także ludzi, którzy odwracają się do nas plecami, nie odpowiadają na powitanie i spoglądają na nas z wyższością. Z drugiej strony od kilku dni przychodzą do nas nauczycielki języka niemieckiego, a mam wrażenie, jakbyśmy znały się z nimi od dziesięciu lat – tak
są serdeczne i otwarte. To cudowne uczucie. Bardzo lubię ten kurs językowy. Powoli, bardzo powoli zdobyłyśmy się na odwagę, by przejść same kilka kroków po ulicy. Początkowo potrafiłyśmy to zrobić tylko w grupie. Pomogło przede wszystkim to, że ludzie dookoła wciąż podkreślają: „W Niemczech jesteś bezpieczna”. Kierowniczka naszej grupy uważa mnie za kogoś w rodzaju przywódczyni tych kobiet. Sama nie zwróciłabym na to uwagi. Owszem, dziewczęta przychodzą do mnie i proszą o radę. Słuchają tego, co mam do powiedzenia; nawet ta czterdziestotrzyletnia jazydka pytała mnie na przykład o to, jak podróżuje się pociągiem. Branie na siebie odpowiedzialności za innych nie sprawia mi przyjemności, ale cóż, tak najwyraźniej musi być. Może dzieje się tak dlatego, że mówię po angielsku lepiej niż pozostałe kobiety, więc mogę tłumaczyć ich słowa i zapisywać ich prośby. W domu, w północnym Iraku, miałam właśnie zdawać maturę, a potem chciałam skończyć studia prawnicze, by móc bronić praw innych ludzi. Wszystkie jazydki bardzo się cieszą, że będą mogły uczęszczać w Niemczech do szkoły, mnie jednak cieszy to w szczególny sposób. Chciałabym jak najszybciej nauczyć się tego języka, ale w mojej głowie tkwi jeszcze tyle gniewu i nienawiści, że z trudem zapamiętuję nowe informacje. Moje myśli krążą stale wokół tych samych spraw. Czy moje rodzeństwo żyje? Gdzie jest matka? Znów przypominam sobie nasze pożegnanie. W tradycyjnej białej chuście narzuconej luźno na ciemne włosy i w długiej spódnicy stoi przede mną i każe uciekać. „Ratuj się, Shirin!”. Znów poznaję po jej głosie, że nie chce się rozpłakać, bo w przeciwnym razie nie potrafiłabym jej zostawić. Znów czuję, jak w samochodzie wykręcam szyję, by patrzeć na nią, dopóki nie zniknie mi z oczu… Chciałabym pewnego dnia sprowadzić do Niemiec moich najbliższych. Mam nadzieję, że zdołają przeżyć. Mam nadzieję, że
nadal żyją. Moje serce wyrywa się do nich. Powinnam jednak być gotowa na najgorsze. Wracać nie chcę. Bo i dokąd? Zostały tam tylko popioły i gruzy.
Pokój W Niemczech pragniemy przede wszystkim jednego: żyć w pokoju. Jest to dla mnie największy dar! Pozostałe dziewczęta i kobiety codziennie rozmawiają między sobą o tym, co się wydarzyło. Próbuję je powstrzymać: „Przestańcie już! Nie chcę tego słuchać”, ale wciąż o tym mówią. Wszystkie chcą się uwolnić od tego horroru, lecz on nas nie opuszcza. Ciągle musimy sobie o tym przypominać. Tak jakby coś w naszych głowach nie poddawało się kontroli. Niektórzy z nas przynieśli ze swojej niewoli w IS zbyt wielki ciężar. Mieszka z nami na przykład pewien trzylatek, który gryzie i szczypie innych i niszczy swoje zabawki. Jego matka nie ma już siły, by bronić się przed agresją dziecka. Często wpatruje się pustym wzrokiem w ścianę. Gdy tylko chłopiec usłyszy słowo „modlitwa”, klęka jak modlący się muzułmanie i zaczyna mamrotać wersety z Koranu. W naszym schronisku spotkało się wiele dziewcząt i tyle samo różnych historii. Każda mieszkanka opowiada o tym, czego doświadczyła, co widziała albo o czym słyszała. O pojmanych kobietach, które palono żywcem. O odcinaniu piersi i rozcinaniu brzuchów ciężarnym. Wszystkie mówią, jak długo były w niewoli i ilu członków rodziny straciły. Trudno to znieść. Przeżyłyśmy, ale mamy wrażenie, jakbyśmy były martwe. Co dziwne, w pierwszych dniach pobytu Niemczech poczułam się znacznie gorzej niż w Iraku. Wcześniej nie uświadamiałam sobie, jak wyczerpujące były dla mnie te ostatnie miesiące. W obozach dla uchodźców w północnym Iraku pracowałam
nawet w niemieckiej organizacji niosącej pomoc, ale gdy już znalazłam tutaj spokój, ogarnęło mnie dziwne otępienie. Czułam tylko, że nie czuję zupełnie nic. Jakbym wędrowała przez świat snu i przestała istnieć na jawie. W takich momentach marzę, że cała moja rodzina zostaje uwolniona ze szponów tamtego oddziału zabójców. Wiem jednak dobrze, że tak nie może się stać, bo niektórzy moi krewni dawno już zostali zamordowani. Nocą zasypiam bardzo późno i często wybudzam się ze snu. Rano zrywam się na nogi o szóstej, choć jestem potwornie zmęczona. Nie wiem, czy coś mi się śni. Moje współlokatorki twierdzą, że mówię i krzyczę przez sen. Budzi je to. Są przerażone moimi słowami. Na zewnątrz nie da się niczego po mnie poznać. No cóż, wypadają mi włosy, ale wypadają prawie wszystkim z nas. Kasztanowe loki. Garściami. To wina stresu, jak wyjaśnił nam lekarz. Choć odczuwam ból, fizycznie nic mi nie dolega. Tylko psychicznie jestem bardzo rozchwiana. To dziwne uczucie otępienia czasami nie chce mnie opuścić. Myślę sobie wtedy, że śmierć jest wybawieniem, że ulgą byłoby zakończyć życie. Nie rozumiem, dlaczego nie chcą podarować mi śmierci. Dzięki ukierunkowanej terapii jesteśmy w stanie sprawić, że kobiety odzyskują kontrolę nad wspomnieniami, że mogą znowu wyjść na zakupy, zacząć się uczyć niemieckiego albo pójść do szkoły. Bez terapii wiele z tych kobiet nie potrafi wyrzucić z głowy obrazów swoich strasznych przeżyć. Pewna dwudziestosześcioletnia matka, wielokrotnie zgwałcona, opowiadała mi o emirze IS, który zmuszał ją, by codziennie czytała Koran. Ponieważ jednak nie znała języka arabskiego i podczas czytania popełniała błędy, terrorysta za karę wsadził jej dwuletnią córkę Lozin do blaszanej skrzyni. Dziewczynka była tam zamknięta przez siedem dni w temperaturze od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu stopni. Wieczorem wolno jej było coś zjeść, ale natychmiast zwracała posiłki. Ta młoda kobieta powiedziała mi, że żyje tylko ze względu na swojego pięcioletniego syna i siedmioletnią córkę, którzy musieli się temu wszystkiemu przyglądać. Do dziś widzi przed sobą leżące na ziemi zwłoki córeczki. Gdy tylko zobaczy na ulicy lub w supermarkecie dziecko w wieku swojej córki, koszmar zaczyna się dla niej od
nowa. Jan Kizilhan Przed dziewczętami ze schroniska biorę się w garść. A przynajmniej próbuję. Wciąż staram się dodawać im sił i odwagi. Jeśli sama zaczęłabym użalać się nad swoim losem, nie miałabym prawa udzielać im mądrych rad. W takim wypadku zarzuciłby mi: „Dlaczego twierdzisz, że nie powinnyśmy płakać, skoro sama to robisz?”. Zatem gdy płaczę, robię to w samotności. Czasami jednak nie zauważam, że łzy same ciekną mi po policzkach. Nie dociera do mojej świadomości, że w takiej chwili ponownie przypominam sobie wszystko to, czego nie da się znieść. Jedna z moich współlokatorek, której kuzynka, podobnie jak moja siostra, ma dopiero dziewięć lat i trafiła w łapy bojowników IS, ostatnio stwierdziła przy wszystkich: „Kobietom i dziewczynkom, które nadal są w niewoli, życzę śmierci”. Odpowiedziałam na to: „Jeśli się stamtąd nie wydostaną, śmierć będzie dla nich lepsza niż wszystko inne. Jeżeli jednak zostaną uwolnione, wierz mi, że będą chciały dalej żyć”. Niestety sama nie zawsze pamiętam swoje rady. Gdy w północnym Iraku badałem tę dwudziestosześcioletnią matkę, jej siedmioletnia córka podeszła ze smartfonem w ręce i pokazała mi zdjęcie prześlicznej dziewczynki. „To Lozin”, powiedziała. Pięcioletni syn kobiety schował się, drżąc, za płaczącą matką. Po siedmiu dniach emir IS wyciągnął Lozin z blaszanej skrzyni, zanurzył w lodowatej wodzie, a potem bił tak długo, że złamał jej kręgosłup. Dwa dni później zmarła. Na oczach matki i rodzeństwa emir uniósł drobne zwłoki i cisnął je na ziemię. „Tak muszą umrzeć wszyscy niewierni!”, krzyknął. Jan Kizilhan
Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od nowa W pierwszych miesiącach nie udzielano nam pomocy psychologicznej. Chciałyśmy, żeby przepisano nam leki, abyśmy mogły się uspokoić i spać nocą. Gdy się skarżymy, nasza opiekunka radzi: „Wypijcie trochę wody albo pójdźcie na spacer”. Nie potrafię jeszcze w pełni cieszyć się nowym otoczeniem, ponieważ w moim życiu brakuje najważniejszego: rodziny. Bez niej czuję się czasami bardzo zagubiona i nie wiem, gdzie szukać oparcia. Nasze emocje są niezwykle rozchwiane. W jednej chwili śmiejemy się, a już w następnej śmiech milknie jak po wciśnięciu guzika. Twarze wokół mnie stają się wtedy nieobecne. Do naszych głów zakrada się zwątpienie. Jak możemy się śmiać, kiedy nasi bliscy cierpią? Jak możemy żyć w pokoju, gdy oni doświadczają koszmaru? Czy zdołamy same stawić czoła przyszłości? Maltretowane kobiety zwykle cierpią z powodu koszmarów sennych, stale powracających wspomnień i obaw, że ponownie trafią w ręce IS. Typowy jest dla nich brak radości, zainteresowań, utrata zaufania do ludzi i wiary w ludzkość, ciągła nieufność wobec innych osób i zwiększona czujność, ponieważ wciąż spodziewają się jakiegoś nagłego nieszczęścia. Do tego dochodzą dolegliwości fizyczne, takie jak bóle głowy, pleców i brzucha, brak energii, skłonność do pogrążania się w myślach, zaburzenia snu oraz unikanie sytuacji postrzeganych jako niebezpieczne. Jan Kizilhan
Bywają chwile, gdy nie mam nawet ochoty uczestniczyć w moim ulubionym kursie języka niemieckiego, gdy nie opuszczam pokoju i mam potrzebę się schować. Zawsze przychodzi wtedy do mnie jedna z dziewcząt i mówi łagodnie: „Jestem przecież dla ciebie jak siostra i wszystkie pozostałe kobiety tutaj też. Przestań płakać. Wszystkie jesteśmy z tobą”. Jestem za to bardzo wdzięczna. Czuję się tu bezpieczna. Gdy wprowadzałyśmy się do naszego lokum, prawie się nie znałyśmy. Pochodzimy z różnych wiosek. Wszystkie czułyśmy się sobie trochę obce, ale na miejscu zaprzyjaźniłyśmy się, właśnie dlatego że połączył nas wspólny los. Stałyśmy się jakby małą rodziną zastępczą. Nie wiemy tylko, co będzie dalej. Jakie mamy perspektywy? Czy możemy same poszukać sobie mieszkania? Chciałybyśmy pójść do pracy i zacząć zarabiać, bo to, co dostajemy, nie wystarczy na życie. Jedyna odpowiedź, jaką usłyszałyśmy do tej pory na nasze pytania, brzmiała: „Macie dwa lata, potem możecie wrócić albo zostać”. Ale co ma się z nami dziać w ciągu tych dwóch lat? I co będzie później? Chciałybyśmy porozmawiać o naszej przyszłości z doktorem Kizilhanem, który sprowadził nas tu z Iraku, ale on jest bardzo zajęty. Musi uratować jeszcze wiele kobiet. Jako specjalista w dziedzinie terapii osób dotkniętych traumą kursuję tam i z powrotem pomiędzy moją ojczystą Badenią-Wirtembergią a północnym Irakiem. W moim biurze w Dahuku wysłuchuję historii ocalałych – kobiet i dzieci, które zostały porwane i były maltretowane przez IS. Nasze zadanie jest trudne, ponieważ nie możemy zabrać wszystkich, a niemal wszyscy chcą wyjechać. Kraj związkowy Badenia-Wirtembergia zadeklarował gotowość przyjęcia do końca 2014 roku tysiąca potrzebujących ochrony kobiet i dzieci. To akcja pomocowa, jakiej dotąd w Niemczech jeszcze nie było. Jan Kizilhan
Flaga ISIS przed domem Na początku dużym problemem dla nas, nowo przybyłych, było porozumiewanie się. Najpierw przydzielono nam tylko jednego tłumacza. Mężczyznę, w dodatku muzułmanina. Prawie wszystkie zostałyśmy zgwałcone w imię islamu. Nasze zaufanie do mężczyzn zostało gruntownie zniszczone. Podchodzimy nieufnie nawet do wielu jazydów. Tłumaczowi zadawałyśmy tylko pytania dotyczące dnia codziennego, na przykład kwestii związanych z pieniędzmi lub z organizowanymi dla nas zajęciami. Jednak o tym, co nas spotkało, co widziałyśmy i co wycierpiałyśmy, nie chcemy rozmawiać z żadnym mężczyzną. Podczas naszych pierwszych wycieczek prześladował nas prawdziwy pech. W pewnym sklepie natknęłyśmy się na Araba i Kurda. Mężczyźni spytali, skąd pochodzimy. Moja przyjaciółka odparła: „Jesteśmy jazydkami”. Gdy znalazłyśmy się przed sklepem, ofuknęłam ją: „Jak mogłaś im to wyjawić?”. Tak bardzo bałam się, że ci dwaj odszukają nas i uprowadzą. Następnym razem podczas spaceru w pobliżu naszego lokum zobaczyłyśmy w pewnym przydomowym ogródku czarną flagę IS z charakterystyczną pieczęcią i wyznaniem islamskiej wiary. Kilkakrotnie przechodziłyśmy już obok tego domu, ale nigdy wcześniej nie zauważyłyśmy niczego niezwykłego. Natychmiast zrobiłam kilka zdjęć telefonem komórkowym i przesłałam je do Jalila, znajomego jazydy z Frankfurtu. „Znalazłyśmy ISIS”, napisałam do niego przez WhatsApp. „W Niemczech to zabronione”, odpisał. Ponownie ogarnął nas dawny lęk, że terroryści są pośród nas.
Jalil zawiadomił policję i funkcjonariusze zjawili się w naszym schronisku. Uspokoili nas, że rozmawiali już z mieszkańcami tamtego domu i że flagę natychmiast zdjęto. Policjanci sami byli bardzo zdziwieni. Był to podobno pierwszy raz, gdy odkryto w Niemczech flagę IS. Symbole Państwa Islamskiego są tu zakazane. Funkcjonariusze wyjaśnili nam, że w Niemczech rzeczywiście mieszkają radykalni muzułmanie. Ludzie ci nie odważają się jednak popełniać przestępstw w państwie prawa. Czy to przekonanie zmieniło się po listopadowych zamachach przeprowadzonych przez IS w Paryżu? Policjanci nadmienili też, że wielu z tych tak zwanych bożych bojowników wyjechało do Syrii lub Iraku na „świętą wojnę”. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie pokonują tysiące kilometrów, by dać się zastrzelić. Prędzej czy później czeka ich śmierć. Bojownicy IS nie akceptują ani krytyki, ani odrębnego zdania, nie mówiąc już o najdrobniejszych błędach. Eliminują każdego, kto im nie odpowiada. Jazydów, Kurdów, szyitów, chrześcijan czy nawet sunnitów i wszystkich myślących inaczej. Kto nie chce mówić, jest torturowany tak długo, aż powie to, co chcą usłyszeć. Ten nowy islamski terror wykracza poza nasze ludzkie zrozumienie okrucieństwa i cierpienia. (…) Na niespotykaną dotąd skalę dżihadyści giną w samobójczych zamachach, maltretują, gwałcą i sprzedają młode dziewczęta albo przed kamerami ścinają ludziom głowy i chwalą się takimi filmami w sieci. Terroryzm obejmuje swoim zasięgiem cały świat. Coraz częściej posługuje się nowymi środkami, a liczba potencjalnych sprawców i zwolenników jest ogromna. Jan Kizilhan Na szczęście policjanci każdego wieczora patrolują ulice w naszej miejscowości. Gdybym dziś zobaczyła kogoś z tej bandy morderców, nie uciekłabym. Zawdzięczam to poczuciu bezpieczeństwa i oparciu, jakie zyskałam w tym kraju. Tutaj nie czuję już strachu. Nawet jeśli moje towarzyszki twierdzą, że co
noc krzyczę przez sen. W ciągu dnia potrafię spędzić kilka godzin sama poza domem. To cudowne, że można czuć się bezpiecznie. Musimy jednak nauczyć się tego od nowa. My, dziewczęta, nawet w Niemczech czujemy się znacznie pewniej, gdy śpimy we cztery lub pięć w jednym pokoju, choć właściwie jest on przeznaczony dla dwóch osób. Im młodsza osoba, tym większa szansa, że terapia i integracja się powiodą. Szacuję, że dziewięćdziesiąt procent osób, które przyjeżdżają w ramach projektów, w Niemczech całkowicie się zintegruje. Przede wszystkim szkoła oddziałuje na dzieci jak psychoterapia. Jan Kizilhan
Świat musi pomóc! Gdy z moimi współlokatorkami po raz pierwszy zobaczyłyśmy w naszej miejscowości autobus, pospiesznie ukryłyśmy się w cieniu zarośli. „To autobusy oddziałów IS!”, przemknęło mi przez głowę. Dokładnie takimi autobusami o zaciemnionych szybach w sierpniu 2014 roku uprowadzano kobiety i dzieci. W mojej rodzinnej wiosce Hardan nie było autobusów, pociągów ani asfaltowych dróg. Nasze domy przeważnie były zbudowane z gliny. Bojownicy IS burzyli je bez trudu, jakby uderzała w nie olbrzymia pięść. Trudno mi mówić o czasie spędzonym w niewoli, bo wtedy ożywa we mnie na nowo każdy szczegół. Gdy spoglądam wstecz, widzę tylko ciemność. I strach. Nie ma w tym żadnego człowieczeństwa. Wiele rzeczy miesza mi się w głowie. Nikomu nie opowiedziałam jeszcze całej mojej historii. Niektóre przeżycia pogrzebałam głęboko. Nie wiem, czy zdołam wszystko w sobie odnaleźć. Zresztą może wcale nie chcę. Wstydzę się tego, co zrobili mi terroryści. Wstydzę się, że nie miałam siły się przed nimi bronić. Ale nie mieliśmy żadnych szans. Od dawna wiem, że to nie ofiary, tylko sprawcy ponoszą winę. A jednak tli się we mnie wstyd, niczym żar, który w każdej chwili przez jeden powiew wiatru może przerodzić się w ogień. Być może wynika to z tego, że ci tak zwani boży bojownicy sami uważają się za ludzi. I w rezultacie słowo „człowiek” staje się straszną obelgą. Dla takich ludzi zabić kogoś jest równie łatwo jak wypić filiżankę herbaty. To siedemdziesiąte trzecie w historii ludobójstwo popełnione
na naszym ludzie, ale jest gorsze niż jakiekolwiek wcześniej. Moi rodacy są jak wyjęci spod prawa. Tu chodzi o przetrwanie mojego ludu. Na całym świecie żyje jeszcze zaledwie milion jazydów, większość w północnym Iraku. Jesteśmy zdani na pomoc społeczności międzynarodowej. Sami nie damy rady. Świat musi się dowiedzieć o ludobójstwie dokonywanym w Iraku. Tym, którzy tam zostali, zgotowano nie piekło, lecz coś jeszcze gorszego. To nie jest problem wyłącznie iracki, to klęska humanitarna. Kryzys międzynarodowy. Dlatego tak ważne jest, żebym przemówiła. Niezależnie od tego, jak bardzo bolą mnie wspomnienia. Jazydzi stanowią niejako mniejszość pośród mniejszości. Z punktu widzenia narodowości zaliczamy się do Kurdów, ale jesteśmy wyznawcami jazydyzmu, a nie, jak większość Kurdów, muzułmanami. Nasza religia jest pokojowa, starsza niż judaizm i chrześcijaństwo i znacznie starsza niż islam. Ponieważ nie mamy świętych ksiąg, takich jak Talmud, Biblia czy Koran, radykalni muzułmanie uznają nas za niewierzących. Nasze święte księgi Kitab al-rash (Czarna Księga) oraz Kitab al-jilwah (Księga Objawienia) zaginęły. W jazydyzmie łączą się ze sobą różne prądy. Z historycznego punktu widzenia jazydyzm należy do religii irańskich, podobnie jak zaratusztrianizm. Występują w nim jednak również elementy wspólne z chrześcijaństwem i islamem, a także sufizmem i szamanizmem. Wszystkie dzieci są chrzczone, a chłopcy obrzezywani. Jan Kizilhan Ponieważ wiem, że każdy wywiad, którego udzielę, może oznaczać wyrok śmierci dla moich pozostających w niewoli krewnych, opowiadam moją historię pod pseudonimem. Mam osiemnaście lat. I wciąż żyję. Za to chcę podziękować Bogu.
Najbrzydsza plama pośród pięknych gór Sindżaru Region Sindżar i okolice Mosulu od dawna zamieszkiwane są w większości przez jazydów. Sindżar to także nazwa miasta i świętego pasma górskiego o długości około sześćdziesięciu kilometrów i wysokości blisko 1500 metrów. Czy chętnie wracam myślami do mojego domu – Hardanu? Nie! Gdy słyszę dziś nazwę mojej wioski, nie przywołuje to żadnych pięknych obrazów. Tak naprawdę jest to najbrzydsza plama na przepięknym Sindżarze. Stało się tak, dlatego że jazydzi otoczeni byli przez Arabów. Uważaliśmy ich za naszych przyjaciół. Trzymali na kolanach chłopców z Hardanu podczas obrzezania. Ten zaszczyt przyznawany jest tylko ludziom, z którymi czujemy się głęboko związani. Powierzaliśmy naszym muzułmańskim przyjaciołom nasze dzieci i nasze życie i co w ten sposób osiągnęliśmy? Wbili nam nóż w plecy. Ludzie ci mają na swoich rękach krew tysięcy niewinnych jazydów! Dziś Hardan kojarzy mi się przede wszystkim ze zdradą i śmiercią. Z naszego domu została tylko kupa kamieni. Żebyśmy nie mogli tam nigdy wrócić, oddziały IS założyły ukryte ładunki wybuchowe i zaminowały drogi dojazdowe. Na YouTubie można obejrzeć poruszone ujęcia, na których uzbrojeni w niemiecką broń kurdyjscy bojownicy nazywani peszmergami w grudniu 2015 roku odbijają Hardan. Słupy wysokiego napięcia stoją poprzechylane. Pomiędzy resztkami murów utkwił jakiś człowiek z oderwanymi nogami. Na ścianach wypisane są arabskie sentencje, na przykład „Allah jest wielki”. Wioska
Hardan należy teraz do zmarłych, to miasto duchów. Snują się wszędzie i z każdego zakątka dobiegają ich krzyki. Krzyki o pomoc. Kto chciałby mieszkać razem ze zmarłymi? Terroryści odebrali mi to, co najświętsze: moją rodzinę. Z tych wszystkich powodów moja ojczyzna stała się najbrzydszą plamą pośród przepięknych gór Sindżaru.
Tęsknota W dzieciństwie nie byłam w ogóle świadoma czającego się wokół mnie zagrożenia. W naszej wiosce czuliśmy się bezpieczni. Wolni. Szczęśliwi. Obchodziliśmy uroczystości wspólnie z arabskimi sąsiadami. Jeszcze przed rokiem Hardan był małą, zaciszną miejscowością na pustyni. Tu i tam plamy zieleni, na nich pasące się kudłate owce o patykowatych nogach, gdzieniegdzie małe drzewko. W mojej wiosce mieszkało około dwustu rodzin, łącznie może tysiąc osiemset osób. Tylko ci, którym starczało pieniędzy, budowali trwałe domy z kamienia. Od czasu do czasu następowały przerwy w dostawie prądu, ale byliśmy do tego przyzwyczajeni. Życia w północnym Iraku nie da się porównać z życiem w Niemczech. W mojej wiosce każdy znał każdego z imienia. Byliśmy jak olbrzymia rodzina. Gdy wieczorem zaczynało się ściemniać, matki nie musiały martwić się o swoje dzieci. Wszyscy uważali na wszystkich. Święta religijne obchodziła razem cała wieś, dzieliliśmy się wtedy chlebem i wodą. Życie było proste i piękne. Tak, zwyczajnie piękne. Nasz gliniany domek składał się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. Gdy nie było mnie jeszcze na świecie, matka nosiła wodę ze studni. Dla mojego pokolenia prysznic, lodówka i telefon komórkowy to już coś oczywistego. Było u nas bardzo przytulnie. Nocą cała rodzina spała ciasno obok siebie. Gdy miałam osiem lat, przeniosłam się do drugiego pokoju, do mojej starszej o trzy lata siostry Felek, a później dołączyło do nas młodsze rodzeństwo.
Byli dla mnie malutkimi dziećmi. Leyla jest młodsza ode mnie o dziewięć lat, a Kemal o sześć. W Niemczech czasami mam wrażenie, że ludzie żyją, mijając się z innymi. Każdy dba tylko o siebie. W Hardanie co prawda nie mieliśmy wiele, ale mieliśmy siebie nawzajem – i to wystarczało, by czuć się spełnionym. Taki właśnie jest Hardan. Nie, taki był Hardan. Krajobraz, domy, nawet wiatr – wszystko jest u was inne. Tutaj nie można oddychać tak swobodnie jak w domu. Dla mnie tamtejszy wiatr niósł ze sobą zapach wolności i pokoju. Jakże często wracam tam we wspomnieniach. Do mojej ojczyzny, takiej, jaka była dawniej. Wokół gór Sindżaru wszystko jest gołe i surowe. W kolorze ochry, z wieloma kamieniami. Za to w naszym świątynnym mieście Lalisz, świętym miejscu jazydów, wszystko się zieleni, pluszcze i kwitnie. Legenda mówi, że gdy wody opadły, arka Noego pierwszy raz dotknęła ziemi w tym miejscu, nim została zaniesiona dalej na górę Ararat. Od 1162 roku w Lalisz spoczywają szczątki Szejka Adiego, naszego najważniejszego szejka. Ów święty człowiek odkrył ten region, który był tak piękny, że szejk postanowił spędzić w nim resztę życia. Tak jak muzułmanie pielgrzymują do Mekki, każdy jazyda przynajmniej raz w życiu powinien odbyć pielgrzymkę do Lalisz. Lalisz leży w odosobnionej dolinie, zaledwie sześćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Mosulu, ale bardzo daleko od naszej wioski – podróż samochodem zajmuje dobre siedem godzin. Dlatego właśnie oddziały IS jeszcze tam nie dotarły. Sama odwiedziłam Lalisz raz w dzieciństwie i kilkakrotnie po wydostaniu się z niewoli. Pomogło mi to ozdrowieć. Gdy dziś widzę w Niemczech kwitnące drzewa owocowe i ogrody, ogarnia mnie tęsknota za domem. Myślę wtedy o barwnych polnych kwiatach w Kurdystanie. O arbuzach, daktylach, figach i pomidorach, które niektórzy mieszkańcy naszej wioski uprawiali za murami w przydomowych ogródkach
i sprzedawali na targu. Dawniej jazydzi byli budzącymi strach rebeliantami i rabusiami, brawurowo odpierającymi wszystkie ataki i napaści. Ich wierność danemu słowu i lojalność cenili nawet wrogowie. Jazydzi to pracowici rolnicy, ogrodnicy i hodowcy zwierząt, przewyższający sąsiadów umiejętnościami… Handwörterbuch des Islam (Podręczny słownik islamu), Wensinck & Krämer, 806–811 Nasza rodzina nie posiadała dużego ogrodu, ale mieli taki sąsiedzi, a także nasz wuj. Bardzo lubiłam odwiedzać brata taty, ale tata rzadko miał czas, by nas do niego zabrać. Nie mieliśmy też samochodu. Gdy tylko zaczynały się letnie wakacje, wuj przyjeżdżał po nas swoim autem. W jego ogrodzie siadaliśmy z wyciągniętymi nogami w cieniu drzew i zajadaliśmy się wyjątkowo dużymi i soczystymi owocami. Przypominało mi to małą oazę pośród kamienistej pustyni. Wiatru wiejącego w Niemczech nie da się porównać z wiatrem w moich stronach. W ojczystym wietrze czuję zapach mojej rodziny. Gdy w Niemczech próbuję nabrać głęboko powietrza, mam wrażenie, że czas płynie tu wolniej. Niedawno podczas spaceru zobaczyłam na małej łące owce, krowy i cielęta i przez chwilę miałam w nozdrzach zapach naszego dawnego wiejskiego życia. Przez kilka minut czułam się jak w domu. W Hardanie utrzymywaliśmy się z hodowli zwierząt. Ostatnio z tęsknoty za domem poszłam do zoo i uśmiechając się ze szczęścia, przyglądałam się kozom, gołębiom i osłom. Gdy rankiem w Hardanie wschodziło słońce i piały koguty, beczały owce, a piekarz formował bochny chleba, cieszyłam się na nadchodzący dzień. Nawet wieczorne szczekanie psów brzmiało w moich uszach jak znana melodia. Gdy przyciskałam twarz do ciepłej skóry matki, czułam ojczyznę. To było miejsce, w którym mnie rozumiano. Bardzo tęsknię za domem.
OJCZYZNA Dzieci światła