3
„Żadna kobieta nie powiedziała nigdy
całej prawdy o swoim życiu.”
Isadora Duncan
4
Nadąsana Nadia kroczyła po ulicy niczym dumna
królowa. Pokonując w zabójczym tempie kolejne
zakręty, nie zwracała uwagi na zachęcająco kolorowe
i pełne przepychu sklepowe wystawy, spoglądała za to
z ciekawością, niepodobną do niej zupełnie, na mijanych
ludzi. Zwykle tego nie robiła. Ona była pępkiem
wszechświata i to raczej piękne przedmioty, a nie ludzie
zasługiwali na jej uwagę, dziś jednak poczuła, że nie na
wszystko ma wpływ, a sprawy mogą przybrać
nieoczekiwany i co najgorsze niekorzystny dla niej obrót.
Nadia była w głębokiej depresji. Złamały jej się, aż
dwa paznokcie.
Tak, to był jej największy życiowy problem. Innych
nie posiadała. Miała idealne życie, bo była piękna
i młoda, utalentowana i inteligentna, zamożna
i samowystarczalna, wolna i moralnie nieskrępowana -
dokładnie w takiej kolejności.
Kiedy zadzwoniła komórka, zaczęła szukać jej
w maleńkiej, markowej torebce nie zatrzymując się
nawet na sekundę. Gdy w końcu wyciągnęła najnowszy
model smartfona i spojrzała na wyświetlacz, była bliska
wrzucenia go z powrotem w czeluść Louisa.
5
– Po co, na Boga, znowu dzwonisz, mamo? –
warknęła do wciąż brzęczącego aparatu.
Lidia Butyrska - nieuleczalna hipochondryczka,
skłonna do popadania to w depresje, to w stany
euforyczne, lubiła dramatyzować i bywała zupełnie
nieobliczalna.
Nadia przygryzła ze złości jedną ze swych kształtnych
warg.
– Cześć mamuś! – powiedziała jednak do słuchawki
kiedy w końcu odebrała telefon, skazując się tym samym
na kilka minut, albo i godzinę kazania.
– Chciałabym zaprosić ciebie i tego no… jak mu
tam…
– Patryka – podpowiedziała niecierpliwie Nadia.
Matka słysząc jej ton, cmoknęła z dezaprobatą,
warknęła i wtrąciła „na obiad”, a wszystko to na jednym
wydechu.
– Mamo wiesz, że tego nie lubię – przypomniała
najłagodniej jak potrafiła, choć w duchu dławiła się
żółcią.
Nadia nigdy nie przyprowadzała do domu swoich
„chłopaków”; nie miała w zwyczaju uzależniać się od
6
mężczyzn, polegając na nich w jakikolwiek sposób; nie
uznawała długoterminowych związków; nie tolerowała
kompromisów i nie znosiła podwójnej moralności.
Ogólnie była na „nie”, więc w tej chwili wściekała się
nawet na to, że krzywy chodnik niszczy jej, wspomniane
już wcześniej, niebotycznie wysokie obcasy.
– Ale…
– Mamo – zaczęła łagodnie, jakby przemawiając do
dziecka – powinnaś wiedzieć, że nikt nie jest w stanie
zmusić mnie do czegokolwiek – przypomniała cierpliwie.
Nadia bywała nieznośna. Zbyt pewna siebie,
co przyznawała zupełnie otwarcie; bezczelna, za co
nieraz już jej się oberwało; bezkompromisowa, co nie
zawsze popłaca; i jak powiedziała kiedyś jej
przyjaciółka: „uparta jak osioł, a do tego odważna na
granicy rozsądku”, bo nigdy nie potrafiła zamknąć buzi
na kłódkę, nawet, gdy jej oponent miał 2 metry wzrostu,
130 kilo żywej wagi i nieprzyjemny oddech.
Wszyscy uważali, że jest suką, ale miała to głęboko…
w nosie.
– Co u Nataszy? – spytała pojednawczo matka.
– Świetnie – odparła lakonicznie córka.
7
Nadia miała tylko jedną przyjaciółkę i żadnych pseudo
koleżanek. Wiedziała, na swoim własnym przykładzie, że
kobietom nie można ufać.
– To może przyjdziecie we czwórkę! – nie poddawała
się. – Będzie miło. Tasza z Piotrem i ty z ….
– Patrykiem?
– Właśnie!
– Nie! – warknęła w odpowiedzi i sprawnie wyminęła
wysokiego blondyna, próbującego nawiązać kontakt
wzrokowy.
Mężczyźni wprost ubóstwiali Nadię. Nadia nie lubiła
większości mężczyzn. W kontaktach z nimi pamiętała
zawsze o jednej ważnej zasadzie brzmiącej: „nie ma
zmiłuj”. Pojęcie litości było jej zupełnie obce. Nigdy się
nie zakochiwała. No, prawie nigdy.
– Nie kłuć się ze mną – wrzasnęła Lidia, co zmusiło
Nadie do odsunięcia od siebie komórki na długość
ramienia. Matka miała głos śpiewaczki operowej. –
Będzie ciotka Luśka, a wiesz, jaka ona jest złośliwa. Jej
piąta, i dzięki bogu, już ostatnia córka za pół roku
wychodzi za mąż. A ty wciąż nie masz męża, choć jesteś
od nich wszystkich starsza. Luśka ostatnio na imieninach
8
u cioci Eli delikatnie sugerowała, że możesz być lesbijką.
Nadia stanęła jak wryta na środku pasów.
– Mamo! – warknęła ostrzegawczo do słuchawki,
starając się jej nie pogryźć. – Muszę kończyć, właśnie
widzę koleżankę po drugiej stronie ulicy – skłamała. –
No, to pa! – pożegnała się i wrzuciła telefon do torebki,
puszczając mimo uszu uwagę matki, że „przecież nie ma
ani jednej koleżanki”.
Kiedy przeszła na drugą stronę, jej wzrok przykuła
bajeczna torebka, ale przypomniała sobie, że nie powinna
się rozpraszać i przyspieszyła kroku. Chciała jak
najszybciej znaleźć się w swoim jeszcze stosunkowo
nowym mieszkaniu, żeby zerwać ze swoim stosunkowo
już zużytym chłopakiem.
Cóż, Patryk był słodki i prawdę mówiąc lubiła go, ale
przestał ją bawić, więc…hm…w jej życiu zawsze było
jakieś nieodwołalne, jednoznaczne i konieczne „więc”.
Ludzie często kupują małe słodkie szczeniaczki, a gdy
te rosną gryząc ich zamszowe buty i nowe meble,
pozbywają się ich. Nadia nigdy nie wyrzuciłaby z domu
bezbronnego psa, lecz notorycznie robiła to, z kolejnymi
mężczyznami. Kiedy zaczynali robić się kłopotliwi, zbyt
9
nadgorliwie znacząc swój teren, spławiała ich w możliwe
najmniej inwazyjny dla jej własnego życia sposób.
To było jej standardowe postępowanie: oczarować,
upolować, wykorzystać, wycisnąć, zniszczyć, rzucić –
niekoniecznie w tej kolejności.
– Cześć, masz…. – mruknął blondwłosy nieznajomy,
lecz urwał w połowie zdania, gdy minęła go, jakby był
przezroczysty.
Nadia bywała okrutna, ale nie postępowała tak,
kierując się jakimś urazem z dzieciństwa, bo było
szczęśliwe; czy potrzebą zemsty, za jakiś bliżej
nieokreślony, a bolesny epizod z przeszłości, ponieważ
takowy nigdy nie miał miejsca. To prawda, że z racji
swojej niezwykłej urody pogardzała większością
mężczyzn, prawdę mówiąc prawie wszystkimi, jakich
znała, ale nie było to podyktowane jakimś irracjonalnym
uczuciem, a rozsądkiem. Obcując, bowiem z wieloma
mężczyznami, odkryła, że to proste, pozbawione
wyobraźni, inwencji i rozumu, zagubione stworzenia,
które podczas ewolucji zamieniły się z silnych
odważnych wojowników, w dygoczący ze strachu drób,
lubiący spędzać przed lustrem więcej czasu niż ona sama.
10
Nadia nie nienawidziła mężczyzn. Współczuła im
upośledzenia umysłowo-moralnego.
Sama nie była wzorem cnót, ale w kwestii uczuć,
w przeciwieństwie do większości panów, stawiała na
szczerość, bo nie zamierzała komplikować sobie życia
obietnicami bez pokrycia, czy gierkami na miarę Scarlett
O’Hary. Nigdy żadnemu nie mówiła, że „kocha”. Faceci
byli jej potrzebni, tylko do umilania czasu i tylko na
chwilę. Zawsze im to uzmysławiała, a przynajmniej nie
kłamała, że chce całować ziemię, po której stąpają.
Zwykła zmieniać facetów jak rękawiczki, bo już jako
nastolatka odkryła, że choć nie dla niej porywy serca, to
nie ma nic przeciwko zalotom, podczas których wszystko
wydaje się idealne, a mężczyzna zmienia się w silnego,
pewnego siebie i swego łowcę; fascynującego
czarodzieja, który zawsze wie, co powiedzieć, a jeśli nie
mówi nic, też jest dobrze.
– Ale okres zalotów nie trwa wiecznie – zwróciła jej
kiedyś uwagę najlepsza przyjaciółka.
Nadia nawet nie próbowała zaprzeczać.
– Niestety zawsze, prędzej czy później, przeważnie
prędzej niż później, ta lotność, błyskotliwość i czar
11
gdzieś ulatują – zgodziła się.
– I pewnego dnia, oczekująca od życia wszystkiego,
co najlepsze kobieta, znajduje na swojej kanapie,
zaniedbanego, śmierdzącego fajami, żłopiącego browar,
pierdzącego i bekającego na zawołanie trolla bez krztyny
wyobraźni, inwencji i polotu, którego jedynym celem jest
dorobienie się mięśnia piwnego i gapienie w telewizor na
rozebrane cycate blondynki, albo o zgrozo mecze piłki
nożnej – dodała przyjaciółka patrząc ze zmarszczonym
czołem na swojego chłopaka drapiącego plecy widelcem,
którym jeszcze przed chwilą jadł obiad.
Nadia nigdy nie czekała na wspomniany etap
znajomości, bo podobnie jak każda kobieta, pragnęła być
wielbiona i adorowana, zaspokajana i zaskakiwana.
Chciała nawet rozmawiać o uczuciach, choć w jej
przypadku żadne cieplejsze, nie istniały; potrzebowała
zainteresowania, no i seksu, rzecz jasna. Partnerów do
łóżka wybierała jednak bardzo starannie. Przywileju tego
dostępowali tylko ci, których zdołała rozszyfrować
i zniewolić. Szaleństwa i przygody na jedną noc zdarzały
jej się niezwykle rzadko. Właściwie prawie wcale,
ponieważ Nadia nawet na tym polu chciała mieć pełną
12
kontrolę.
Teraz po raz kolejny musiała zrobić coś, za czym
niespecjalnie przepadała – spławić kolejnego adoratora.
Już dawno zauważyła, że panowie ciężko znoszą
porażki i gdy depcze się ich godność osobistą
niedowierzają, rozklejają się, albo wpadają we
wściekłość, a potem wyżywają się na rozmaitych
domowych akcesoriach, w tym jej ulubionym wazonie,
który nie przetrwał rozpadu ostatniego z jej „związków”.
Jeszcze żaden z rzucanych, nie zaskoczył Nadii
w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Teraz postawiłaby swoje wszystkie oszczędności,
mieszkanie i nawet ukochany samochód, który jak na
złość się zepsuł i wylądował w warsztacie, że Patryk –
typ idealisty/romantyka niemogącego się kompletnie
odnaleźć w brutalnej rzeczywistości, na wieść
o rozstaniu, odegra jakąś spektakularną, dramatyczną
scenę.
Jej, już wkrótce ex-chłopak grał na gitarze, pisał
piosenki, ale śpiewakiem był marnym, toteż najczęściej
zarabiał na życie kelnerując to tu, to tam. Wyrażenia
„stała praca” i „pełny etat” były mu zupełnie obce.
13
Nadia nie była, broń Boże, typem masochistki, która
lubi utrzymywać facetów - nierobów, ale on wydał jej się
słodki, postanowiła, więc przygarnąć go na trochę
i skorzystać z jego rozlicznych talentów, w tym tego do
przyrządzania wyśmienitych drinków.
Poznała go na weselu swojej kuzynki, o której zresztą
myślała, że źle robi wiążąc się z tym, za którego
wychodziła. Nadia nie pamiętała jego imienia
i podejrzewała, że Adela – „szczęśliwa” małżonka, już
niebawem też zechce je zapomnieć.
Patryk był barmanem na tej niezwykle
przygnębiającej uroczystości, jaką okazało się ich wesele.
– Co podać? – zapytał i chyba z miejsca się zakochał,
bo nie czekając na odpowiedź, wyskoczył zza baru,
porwał mikrofon i zaśpiewał a cappella, specjalnie dla
Nadii, jedną ze swoich niezwykle łzawych piosenek.
„No cóż, może być całkiem zabawnie”, pomyślała
i pod wpływem impulsu (nie w tym miejscu co potrzeba,
niestety), postanowiła się z nim umówić.
A teraz po kilku tygodniach Patryk czekał na nią w jej
mieszkaniu.
Jak do tego doszło?
14
Idąc na górę, poczuła zapach, zrobionych
własnoręcznie cynamonowych ciasteczek. Była pewna,
że w lodówce schładza się jej ulubione martini,
a w wazonie są kwiaty ukradzione z osiedlowego
podwórka, bo na te z kwiaciarni nie byłoby go stać.
Patryk zaspokajał ją w każdym tego słowa znaczeniu
i miała coraz większe problemy z zaakceptowaniem tej
sytuacji. Czuła, że się dusi. Był piątek, a ona myślała
tylko o tym, żeby jak najszybciej skończyć z "Panem
Rozmemłanym” i wyjść gdzieś na miasto żeby móc
znowu zapolować.
Kiedy tylko weszła do domu, stanął przy niej jak jej
własny cień. Tak jak podejrzewała zanim jeszcze zdjęła
marynarkę, trzymała w dłoni kieliszek z idealnie
schłodzonym drinkiem.
– To chyba zboczenie zawodowe – zauważyła
z kwaśną miną. – Wprost nie możesz się powstrzymać
od obsługiwania.
Jak zwykle udał, że tego nie słyszał.
– Jak ci minął dzień? – zapytał za to z promienistym
uśmiechem. Wyglądał jak cholerne słoneczko. – Byłaś
bardzo zapracowana?
15
– W przeciwieństwie do ciebie – warknęła.
Przy nim zrobiła się zgryźliwa. I po co? Przecież jej
nie zależało.
– Wymasować ci stopy? – zapytał i nie czekając na
odpowiedź od razu zabrał się do dzieła. – Mnie znów
dręczył jakiś wewnętrzny niepokój, chyba mam wiosenną
depresję – powiedział zanim jeszcze Nadia, zdążyła
umościć się wygodnie na kanapie.
– Mamy sierpień – przypomniała złośliwie.
– Jesteś czasem taka zgryźliwa, że sam nie wiem,
dlaczego się w tobie zakochałem – stwierdził z anielskim
uśmiechem.
Nadia miała dość. Podczas miłosnych wyznać zawsze
dostawała mdłości.
– Nie jesteś we mnie zakochany – warknęła, pewna,
że tak łatwo nie zakończy tego tematu.
Roześmiał się zmieszany i podniósł z klęczek
zamierzając porwać ją w ramiona.
Chyba myślał, że żartuje.
Westchnęła dramatycznie i położyła mu stopę na
piersi, a potem delikatnie acz stanowczo odsunęła go na
długość swojej zgrabnej nogi.
16
– Jesteś kochliwy i nie kochasz konkretnie mnie, tylko
swoje wyobrażenie, o tym kim jestem. – wyjaśniała
spokojnie, bawiąc się kieliszkiem. – Nie obchodzi cię
jaka naprawdę jestem, ważne, że pasuję do twojego
romantycznego obrazka. Jestem rudowłosą, elfką
o fiołkowym spojrzeniu. – Nigdy nie była przesadnie
skromna. – Jestem pięknością, którą chcesz ujarzmić
i uromantycznić. – Zrobiła krótką przerwę, żeby
zastanowić się, czy istnieje słowo „uromantycznić”, po
czym podjęła przerwaną myśl. – Na co ja się oczywiście
nie godzę, w związku, z czym musimy się rozstać –
zakończyła bez cienia uśmiechu.
Nie planowała, że tak szybko przejdzie do sedna
sprawy, ale cóż, musiała stosować się do swoich
własnych zasad, w tym także do tej o braku litości.
Przechyliła głowę tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy
i z zaciekawieniem obserwowała wyraz jego twarzy.
Wyglądał na zaskoczonego.
Nadia siedziała na kanapie, a on na wpół leżąc na
wpół siedząc u jej stóp, zadarł głowę i posłał jej
przerażone spojrzenie.
– Ale co ja takiego zrobiłem? – prawie wrzasnął,
17
wyraźnie wstrząśnięty. Daleko mu było do rozpłakania
się. Ucieszyło to Nadię, która nie lubiła łzawych,
nudnych scen.
– Zupełnie nic – wyjaśniła spokojnie patrząc mu
prosto w oczy.
– Zupełnie nic? – powtórzył zbity z tropu.
– Nic, co byłoby, choć trochę męskie – sprecyzowała.
Miała dosyć tego mazgaja. Zapragnęła prawdziwego
faceta, nawet, jeśli miałby być takim, tylko z pozoru,
przez pierwszych kilka dni znajomości. Patrykowi
brakowało iskry w oku, polotu, właściwie wszystkiego,
co mogłoby sprawić, że przestałaby się nudzić.
– Nawet teraz nie jesteś zbyt rozgarnięty – przyznała
z pewnymi oporami, bo naprawdę nie chciała go dobijać.
– Bierzesz się za kompletnie nieodpowiednie kobiety –
zauważyła. – Na przykład: ja – jestem typem drapieżcy,
a ty – słabym pantoflarzem ze skłonnościami do
uczuciowej autodestrukcji, więc oczywistym dla
wszystkich z wyjątkiem ciebie jest to, że w końcu cię
zniszczę, lub po prostu porzucę – kontynuowała
bezlitosne wywody, starając się nadrobić łagodnym
wyrazem twarzy. – Nie pasujemy do siebie.
18
Ty potrzebujesz szarej myszki, którą mógłbyś uwieść.
Jest wiele takich kobiet. Idź i znajdź jedną z nich –
poradziła na koniec.
Czuła się jak cholerna Meryl Streep w swojej
najlepszej kreacji aktorskiej. Wiedziała, że tym ostatnim
zdaniem trochę przesadziła, ale postanowiła dać mu
nadzieję.
„Czy byłam bardzo protekcjonalna?”, zastanawiała
się, obracając w dłoniach pusty już kieliszek.
– Nie bądź taka protekcjonalna – powiedział jak na
zawołanie. – Wyjaśnij mi raczej, co było nie tak? –
wrzasnął, ale nie dał jej czasu na odpowiedź. –
Nie podobały ci się śniadania do łóżka, czy może to, że
we wszystkim się z tobą zgadzałem? – warknął przez
zaciśnięte zęby, co trochę ją zaniepokoiło i kazało
spojrzeć na ceramiczną baletnicę, która stała
zdecydowanie za blisko jego ręki. Nie wytrzymałaby
zderzenia ze ścianą.
Pełna obaw postanowiła załagodzić sprawę.
– Ty nic nie rozumiesz – zaczęła nie najlepiej, ale
szybko się zreflektowała dodając łagodnym głosem: –
Tu naprawdę nie chodzi o ciebie, ja po prostu już
19
taka jestem.
– Jaka? – zaatakował. – Beznadziejna?
– Słucham? – zapytała ze śmiechem. Nie spodziewała
się z jego strony podobnego wybuchu. Naprawdę
ją zaskoczył, postanowiła, więc dać mu kolejną dobrą
radę. – Jeśli chcesz wiedzieć, kobiety nie cierpią
ugrzecznionych maminsynków-pantoflarzy, którzy są na
każde ich zawołanie. Za takich się wychodzi, romansuje
z naprawdę niegrzecznymi, a kocha tych
wypośrodkowanych. Gdy kobieta wie, że złapała
pantoflarza to go niszczy, choćby nie wiem jak była
prawa, moralna i dobra z natury, a ja nie jestem, ani
prawa, ani moralna, ani tym bardziej dobra – zdradziła na
koniec szeptem.
W odpowiedzi zaśmiał się nieprzyjemnie, a potem
wstał spod jej stóp, przy których wcześniej posłusznie
przycupnął i zacisnął pięści.
– Ty nikogo nie byłabyś w stanie pokochać –
powiedział sam do siebie, jakby właśnie dopiero teraz to
sobie uświadomił.
– Uprzedzałam cię – warknęła zniecierpliwiona.
– Znalazłem dziennik z nazwiskami mężczyzn
20
i datami, które jak podejrzewam oznaczają okres,
podczas którego ich eksploatowałaś – wycedził przez
zęby.
Nadia nie podejrzewałaby go nigdy o pasję, z jaką
w tej chwili przemawiał.
– Dobrze, że ich katalogujesz. W przeciwnym razie
rzeczywiście mogłabyś się pogubić – zauważył
uszczypliwie. – Widziałem, że przy moim imieniu
wpisałaś już datę naszego spotkania. Pozostało ci
dopisanie dzisiejszej. A gwoli ścisłości nie mam na
nazwisko „znak zapytania” – powiedział i gdy Nadia
chciała oprotestować, tak bezczelne naruszenie jej
prywatności, nie dopuszczając jej nawet na chwilę do
głosu dodał: – Żegnaj!
A potem niezwykle opanowany, wyszedł po cichu, nie
trzaskając drzwiami.
– Gratulacje!!! – krzyknęła za nim nieźle wstrząśnięta,
jednak wciąż z kamiennym wyrazem twarzy. – Jesteś
pierwszym facetem, który mnie zaskoczył – wrzasnęła.
Miała nadzieję, że to usłyszał, bo była z niego
naprawdę dumna. Żałowała, że nie wziął swojej kurtki,
na dworze, bowiem zaczynało robić się strasznie ciemno,
21
jakby miała nadejść burza.
Po raz kolejny pokręciła z niedowierzaniem głową
i uśmiechnęła się pod nosem.
Gdyby założyła się z kimś o reakcję Patryka,
przegrałaby swoje wszystkie oszczędności, mieszkanie
i ukochany samochód.
No cóż, jej były chłopak okazał się absolutnie
wyjątkowy, ale czyż wyjątki nie są tylko potwierdzeniem
reguły?
Patryk stał na schodach, wściekły jak nigdy przedtem.
Słyszał słowa Nadii, ale w przeciwieństwie do niej, nie
był z siebie dumny. Nie chciał być zaskakującym
podczas rozstania. Cholera, w ogóle nie chciał rozstania,
a ona tak po prostu oznajmiła mu, że do siebie nie pasują.
Może rzeczywiście nikt nie wybrałby go człowiekiem
roku i do tych najbardziej zaradnych mężczyzn też się nie
zaliczał, ale ją kochał, prawdziwie i szczerze
z wszystkimi jej wadami i zaletami.
Wyciągnął z kieszeni skromny złoty pierścionek,
który kupił za swoje ostatnie pieniądze i zatrząsnął się na
myśl, że nie ma nawet na cholerną paczkę chusteczek
22
higienicznych do otarcia łez.
Chuchnął na dowód swojej miłości i schował go do
kieszeni, upewniwszy się zawczasu, że nie jest dziurawa.
Liczył na to, że u jubilera zlitują się nad nim i przyjmą
z powrotem przeklęty pierścionek, który zaledwie kilka
godzin wcześniej wcisnęli mu z uśmiechem na ustach.
Miał nadzieję i zarazem przeczucie, że mu się powiedzie,
bo pogrzebawszy resztki godności osobistej, zamierzał
opisać ekspedientowi całą żenującą sytuację: włącznie ze
złamanym sercem, listą jej byłych gachów
i upokorzeniem, jakiego doznał.
Zbiegając po schodach przez krótką chwilę
zastanawiał się, kim jest tajemniczy „E” z zeszytu Nadii,
przy którym zamiast dat wpisała „kiedyś”, gdy jednak
spadły na niego pierwsze krople deszczu, a niebo pękło
na pół, w oślepiającym świetle błyskawicy zapomniał
o wszystkim, nawet o Nadii.
I znów była sama. Patryk wyszedł raptem 3 minuty
temu, a ona już czuła, że potrzebuje pełnych uwielbienia,
męskich spojrzeń.
– Powinnam się leczyć – powiedziała w pustą
23
przestrzeń, po czym wzruszyła ramionami jak mała
dziewczynka mówiąca „a co mi tam” i chwyciła telefon.
Natasza była w trakcie swojego największego jak do
tej pory kryzysu twórczego, a przyspieszone tętno po
wypiciu niezliczonej ilości kaw, nachalnie jej o tym
przypominało.
Kiedy tworzyła, nie liczyło się dla niej nic, oprócz
regularnego przyjmowania płynów i oddychania,
niekoniecznie regularnego. Zwykle mając pomysł
w zachwycie nad własnym geniuszem wstrzymywała na
kilka sekund oddech. Gdy było źle, nie pomagało
wyrywanie włosów, czy walenie głową w klawiaturę.
Zestresowana miewała w głowie kompletną pustkę.
Z niechęcią spojrzała na ekran komputera i tych kilka
beznadziejnych akapitów, które w mękach z siebie
wypociła. To miał być tekst jej życia, materiał, dzięki,
któremu jej szefowa zacznie ją traktować jak osobę
godną szacunku, w ogóle jak osobę, tymczasem jej
artykuł nie był nawet na tyle spójny, żeby mogła dzięki
niemu zdać maturę.
Musiała natychmiast odkleić się od fotela. W ruchu
24
lepiej jej się myślało.
– Znów kryzys? – Kaśka specjalizująca się
w poradach mrugnęła do niej porozumiewawczo. Natasza
w odpowiedzi zrobiła tylko żałosną minę. Nie miała
czasu na pogawędki.
Kiedy nad ich windą zapaliła się czerwona lampka
oznaczająca czyjeś przybycie, Tasza wymieniła
spłoszone spojrzenie z najbliżej siedzącą koleżanką.
– To ona – powiedziały równocześnie, pełne
najgorszych obaw.
Nie pomyliły się.
Gdy drzwi powoli się rozsunęły stanęła w nich Helena
Zamoyska – redaktor naczelna Eliksiru i rozglądając się
wzrokiem wygłodniałej hieny, ruszyła przed siebie.
Tasza mamrocząc pod nosem „bydle wróciło” do
koleżanki szukającej na czworakach czegoś pod
biurkiem, szybko stanęła na palcach, wypychając do
przodu okazały biust.
Wszystkie pracownice "Eliksiru" musiały wyglądać
jak modelki prosto z wybiegu. Wymogiem był elegancki
(łamane przez seksowny) strój i szpilki. Gdy Tasza kilka
tygodni temu poparzyła sobie nogę i nie było mowy
1 © Copyright by Nina Bandurska Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl. opracowanie graficzne | Nina Bandurska zdjęcie na okładce | © NatUlrich / Fotolia 13 tysięcy słów Nina Bandurska Wydanie I
2 Nina Bandurska 13 tysięcy słów
3 „Żadna kobieta nie powiedziała nigdy całej prawdy o swoim życiu.” Isadora Duncan
4 Nadąsana Nadia kroczyła po ulicy niczym dumna królowa. Pokonując w zabójczym tempie kolejne zakręty, nie zwracała uwagi na zachęcająco kolorowe i pełne przepychu sklepowe wystawy, spoglądała za to z ciekawością, niepodobną do niej zupełnie, na mijanych ludzi. Zwykle tego nie robiła. Ona była pępkiem wszechświata i to raczej piękne przedmioty, a nie ludzie zasługiwali na jej uwagę, dziś jednak poczuła, że nie na wszystko ma wpływ, a sprawy mogą przybrać nieoczekiwany i co najgorsze niekorzystny dla niej obrót. Nadia była w głębokiej depresji. Złamały jej się, aż dwa paznokcie. Tak, to był jej największy życiowy problem. Innych nie posiadała. Miała idealne życie, bo była piękna i młoda, utalentowana i inteligentna, zamożna i samowystarczalna, wolna i moralnie nieskrępowana - dokładnie w takiej kolejności. Kiedy zadzwoniła komórka, zaczęła szukać jej w maleńkiej, markowej torebce nie zatrzymując się nawet na sekundę. Gdy w końcu wyciągnęła najnowszy model smartfona i spojrzała na wyświetlacz, była bliska wrzucenia go z powrotem w czeluść Louisa.
5 – Po co, na Boga, znowu dzwonisz, mamo? – warknęła do wciąż brzęczącego aparatu. Lidia Butyrska - nieuleczalna hipochondryczka, skłonna do popadania to w depresje, to w stany euforyczne, lubiła dramatyzować i bywała zupełnie nieobliczalna. Nadia przygryzła ze złości jedną ze swych kształtnych warg. – Cześć mamuś! – powiedziała jednak do słuchawki kiedy w końcu odebrała telefon, skazując się tym samym na kilka minut, albo i godzinę kazania. – Chciałabym zaprosić ciebie i tego no… jak mu tam… – Patryka – podpowiedziała niecierpliwie Nadia. Matka słysząc jej ton, cmoknęła z dezaprobatą, warknęła i wtrąciła „na obiad”, a wszystko to na jednym wydechu. – Mamo wiesz, że tego nie lubię – przypomniała najłagodniej jak potrafiła, choć w duchu dławiła się żółcią. Nadia nigdy nie przyprowadzała do domu swoich „chłopaków”; nie miała w zwyczaju uzależniać się od
6 mężczyzn, polegając na nich w jakikolwiek sposób; nie uznawała długoterminowych związków; nie tolerowała kompromisów i nie znosiła podwójnej moralności. Ogólnie była na „nie”, więc w tej chwili wściekała się nawet na to, że krzywy chodnik niszczy jej, wspomniane już wcześniej, niebotycznie wysokie obcasy. – Ale… – Mamo – zaczęła łagodnie, jakby przemawiając do dziecka – powinnaś wiedzieć, że nikt nie jest w stanie zmusić mnie do czegokolwiek – przypomniała cierpliwie. Nadia bywała nieznośna. Zbyt pewna siebie, co przyznawała zupełnie otwarcie; bezczelna, za co nieraz już jej się oberwało; bezkompromisowa, co nie zawsze popłaca; i jak powiedziała kiedyś jej przyjaciółka: „uparta jak osioł, a do tego odważna na granicy rozsądku”, bo nigdy nie potrafiła zamknąć buzi na kłódkę, nawet, gdy jej oponent miał 2 metry wzrostu, 130 kilo żywej wagi i nieprzyjemny oddech. Wszyscy uważali, że jest suką, ale miała to głęboko… w nosie. – Co u Nataszy? – spytała pojednawczo matka. – Świetnie – odparła lakonicznie córka.
7 Nadia miała tylko jedną przyjaciółkę i żadnych pseudo koleżanek. Wiedziała, na swoim własnym przykładzie, że kobietom nie można ufać. – To może przyjdziecie we czwórkę! – nie poddawała się. – Będzie miło. Tasza z Piotrem i ty z …. – Patrykiem? – Właśnie! – Nie! – warknęła w odpowiedzi i sprawnie wyminęła wysokiego blondyna, próbującego nawiązać kontakt wzrokowy. Mężczyźni wprost ubóstwiali Nadię. Nadia nie lubiła większości mężczyzn. W kontaktach z nimi pamiętała zawsze o jednej ważnej zasadzie brzmiącej: „nie ma zmiłuj”. Pojęcie litości było jej zupełnie obce. Nigdy się nie zakochiwała. No, prawie nigdy. – Nie kłuć się ze mną – wrzasnęła Lidia, co zmusiło Nadie do odsunięcia od siebie komórki na długość ramienia. Matka miała głos śpiewaczki operowej. – Będzie ciotka Luśka, a wiesz, jaka ona jest złośliwa. Jej piąta, i dzięki bogu, już ostatnia córka za pół roku wychodzi za mąż. A ty wciąż nie masz męża, choć jesteś od nich wszystkich starsza. Luśka ostatnio na imieninach
8 u cioci Eli delikatnie sugerowała, że możesz być lesbijką. Nadia stanęła jak wryta na środku pasów. – Mamo! – warknęła ostrzegawczo do słuchawki, starając się jej nie pogryźć. – Muszę kończyć, właśnie widzę koleżankę po drugiej stronie ulicy – skłamała. – No, to pa! – pożegnała się i wrzuciła telefon do torebki, puszczając mimo uszu uwagę matki, że „przecież nie ma ani jednej koleżanki”. Kiedy przeszła na drugą stronę, jej wzrok przykuła bajeczna torebka, ale przypomniała sobie, że nie powinna się rozpraszać i przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim jeszcze stosunkowo nowym mieszkaniu, żeby zerwać ze swoim stosunkowo już zużytym chłopakiem. Cóż, Patryk był słodki i prawdę mówiąc lubiła go, ale przestał ją bawić, więc…hm…w jej życiu zawsze było jakieś nieodwołalne, jednoznaczne i konieczne „więc”. Ludzie często kupują małe słodkie szczeniaczki, a gdy te rosną gryząc ich zamszowe buty i nowe meble, pozbywają się ich. Nadia nigdy nie wyrzuciłaby z domu bezbronnego psa, lecz notorycznie robiła to, z kolejnymi mężczyznami. Kiedy zaczynali robić się kłopotliwi, zbyt
9 nadgorliwie znacząc swój teren, spławiała ich w możliwe najmniej inwazyjny dla jej własnego życia sposób. To było jej standardowe postępowanie: oczarować, upolować, wykorzystać, wycisnąć, zniszczyć, rzucić – niekoniecznie w tej kolejności. – Cześć, masz…. – mruknął blondwłosy nieznajomy, lecz urwał w połowie zdania, gdy minęła go, jakby był przezroczysty. Nadia bywała okrutna, ale nie postępowała tak, kierując się jakimś urazem z dzieciństwa, bo było szczęśliwe; czy potrzebą zemsty, za jakiś bliżej nieokreślony, a bolesny epizod z przeszłości, ponieważ takowy nigdy nie miał miejsca. To prawda, że z racji swojej niezwykłej urody pogardzała większością mężczyzn, prawdę mówiąc prawie wszystkimi, jakich znała, ale nie było to podyktowane jakimś irracjonalnym uczuciem, a rozsądkiem. Obcując, bowiem z wieloma mężczyznami, odkryła, że to proste, pozbawione wyobraźni, inwencji i rozumu, zagubione stworzenia, które podczas ewolucji zamieniły się z silnych odważnych wojowników, w dygoczący ze strachu drób, lubiący spędzać przed lustrem więcej czasu niż ona sama.
10 Nadia nie nienawidziła mężczyzn. Współczuła im upośledzenia umysłowo-moralnego. Sama nie była wzorem cnót, ale w kwestii uczuć, w przeciwieństwie do większości panów, stawiała na szczerość, bo nie zamierzała komplikować sobie życia obietnicami bez pokrycia, czy gierkami na miarę Scarlett O’Hary. Nigdy żadnemu nie mówiła, że „kocha”. Faceci byli jej potrzebni, tylko do umilania czasu i tylko na chwilę. Zawsze im to uzmysławiała, a przynajmniej nie kłamała, że chce całować ziemię, po której stąpają. Zwykła zmieniać facetów jak rękawiczki, bo już jako nastolatka odkryła, że choć nie dla niej porywy serca, to nie ma nic przeciwko zalotom, podczas których wszystko wydaje się idealne, a mężczyzna zmienia się w silnego, pewnego siebie i swego łowcę; fascynującego czarodzieja, który zawsze wie, co powiedzieć, a jeśli nie mówi nic, też jest dobrze. – Ale okres zalotów nie trwa wiecznie – zwróciła jej kiedyś uwagę najlepsza przyjaciółka. Nadia nawet nie próbowała zaprzeczać. – Niestety zawsze, prędzej czy później, przeważnie prędzej niż później, ta lotność, błyskotliwość i czar
11 gdzieś ulatują – zgodziła się. – I pewnego dnia, oczekująca od życia wszystkiego, co najlepsze kobieta, znajduje na swojej kanapie, zaniedbanego, śmierdzącego fajami, żłopiącego browar, pierdzącego i bekającego na zawołanie trolla bez krztyny wyobraźni, inwencji i polotu, którego jedynym celem jest dorobienie się mięśnia piwnego i gapienie w telewizor na rozebrane cycate blondynki, albo o zgrozo mecze piłki nożnej – dodała przyjaciółka patrząc ze zmarszczonym czołem na swojego chłopaka drapiącego plecy widelcem, którym jeszcze przed chwilą jadł obiad. Nadia nigdy nie czekała na wspomniany etap znajomości, bo podobnie jak każda kobieta, pragnęła być wielbiona i adorowana, zaspokajana i zaskakiwana. Chciała nawet rozmawiać o uczuciach, choć w jej przypadku żadne cieplejsze, nie istniały; potrzebowała zainteresowania, no i seksu, rzecz jasna. Partnerów do łóżka wybierała jednak bardzo starannie. Przywileju tego dostępowali tylko ci, których zdołała rozszyfrować i zniewolić. Szaleństwa i przygody na jedną noc zdarzały jej się niezwykle rzadko. Właściwie prawie wcale, ponieważ Nadia nawet na tym polu chciała mieć pełną
12 kontrolę. Teraz po raz kolejny musiała zrobić coś, za czym niespecjalnie przepadała – spławić kolejnego adoratora. Już dawno zauważyła, że panowie ciężko znoszą porażki i gdy depcze się ich godność osobistą niedowierzają, rozklejają się, albo wpadają we wściekłość, a potem wyżywają się na rozmaitych domowych akcesoriach, w tym jej ulubionym wazonie, który nie przetrwał rozpadu ostatniego z jej „związków”. Jeszcze żaden z rzucanych, nie zaskoczył Nadii w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Teraz postawiłaby swoje wszystkie oszczędności, mieszkanie i nawet ukochany samochód, który jak na złość się zepsuł i wylądował w warsztacie, że Patryk – typ idealisty/romantyka niemogącego się kompletnie odnaleźć w brutalnej rzeczywistości, na wieść o rozstaniu, odegra jakąś spektakularną, dramatyczną scenę. Jej, już wkrótce ex-chłopak grał na gitarze, pisał piosenki, ale śpiewakiem był marnym, toteż najczęściej zarabiał na życie kelnerując to tu, to tam. Wyrażenia „stała praca” i „pełny etat” były mu zupełnie obce.
13 Nadia nie była, broń Boże, typem masochistki, która lubi utrzymywać facetów - nierobów, ale on wydał jej się słodki, postanowiła, więc przygarnąć go na trochę i skorzystać z jego rozlicznych talentów, w tym tego do przyrządzania wyśmienitych drinków. Poznała go na weselu swojej kuzynki, o której zresztą myślała, że źle robi wiążąc się z tym, za którego wychodziła. Nadia nie pamiętała jego imienia i podejrzewała, że Adela – „szczęśliwa” małżonka, już niebawem też zechce je zapomnieć. Patryk był barmanem na tej niezwykle przygnębiającej uroczystości, jaką okazało się ich wesele. – Co podać? – zapytał i chyba z miejsca się zakochał, bo nie czekając na odpowiedź, wyskoczył zza baru, porwał mikrofon i zaśpiewał a cappella, specjalnie dla Nadii, jedną ze swoich niezwykle łzawych piosenek. „No cóż, może być całkiem zabawnie”, pomyślała i pod wpływem impulsu (nie w tym miejscu co potrzeba, niestety), postanowiła się z nim umówić. A teraz po kilku tygodniach Patryk czekał na nią w jej mieszkaniu. Jak do tego doszło?
14 Idąc na górę, poczuła zapach, zrobionych własnoręcznie cynamonowych ciasteczek. Była pewna, że w lodówce schładza się jej ulubione martini, a w wazonie są kwiaty ukradzione z osiedlowego podwórka, bo na te z kwiaciarni nie byłoby go stać. Patryk zaspokajał ją w każdym tego słowa znaczeniu i miała coraz większe problemy z zaakceptowaniem tej sytuacji. Czuła, że się dusi. Był piątek, a ona myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej skończyć z "Panem Rozmemłanym” i wyjść gdzieś na miasto żeby móc znowu zapolować. Kiedy tylko weszła do domu, stanął przy niej jak jej własny cień. Tak jak podejrzewała zanim jeszcze zdjęła marynarkę, trzymała w dłoni kieliszek z idealnie schłodzonym drinkiem. – To chyba zboczenie zawodowe – zauważyła z kwaśną miną. – Wprost nie możesz się powstrzymać od obsługiwania. Jak zwykle udał, że tego nie słyszał. – Jak ci minął dzień? – zapytał za to z promienistym uśmiechem. Wyglądał jak cholerne słoneczko. – Byłaś bardzo zapracowana?
15 – W przeciwieństwie do ciebie – warknęła. Przy nim zrobiła się zgryźliwa. I po co? Przecież jej nie zależało. – Wymasować ci stopy? – zapytał i nie czekając na odpowiedź od razu zabrał się do dzieła. – Mnie znów dręczył jakiś wewnętrzny niepokój, chyba mam wiosenną depresję – powiedział zanim jeszcze Nadia, zdążyła umościć się wygodnie na kanapie. – Mamy sierpień – przypomniała złośliwie. – Jesteś czasem taka zgryźliwa, że sam nie wiem, dlaczego się w tobie zakochałem – stwierdził z anielskim uśmiechem. Nadia miała dość. Podczas miłosnych wyznać zawsze dostawała mdłości. – Nie jesteś we mnie zakochany – warknęła, pewna, że tak łatwo nie zakończy tego tematu. Roześmiał się zmieszany i podniósł z klęczek zamierzając porwać ją w ramiona. Chyba myślał, że żartuje. Westchnęła dramatycznie i położyła mu stopę na piersi, a potem delikatnie acz stanowczo odsunęła go na długość swojej zgrabnej nogi.
16 – Jesteś kochliwy i nie kochasz konkretnie mnie, tylko swoje wyobrażenie, o tym kim jestem. – wyjaśniała spokojnie, bawiąc się kieliszkiem. – Nie obchodzi cię jaka naprawdę jestem, ważne, że pasuję do twojego romantycznego obrazka. Jestem rudowłosą, elfką o fiołkowym spojrzeniu. – Nigdy nie była przesadnie skromna. – Jestem pięknością, którą chcesz ujarzmić i uromantycznić. – Zrobiła krótką przerwę, żeby zastanowić się, czy istnieje słowo „uromantycznić”, po czym podjęła przerwaną myśl. – Na co ja się oczywiście nie godzę, w związku, z czym musimy się rozstać – zakończyła bez cienia uśmiechu. Nie planowała, że tak szybko przejdzie do sedna sprawy, ale cóż, musiała stosować się do swoich własnych zasad, w tym także do tej o braku litości. Przechyliła głowę tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy i z zaciekawieniem obserwowała wyraz jego twarzy. Wyglądał na zaskoczonego. Nadia siedziała na kanapie, a on na wpół leżąc na wpół siedząc u jej stóp, zadarł głowę i posłał jej przerażone spojrzenie. – Ale co ja takiego zrobiłem? – prawie wrzasnął,
17 wyraźnie wstrząśnięty. Daleko mu było do rozpłakania się. Ucieszyło to Nadię, która nie lubiła łzawych, nudnych scen. – Zupełnie nic – wyjaśniła spokojnie patrząc mu prosto w oczy. – Zupełnie nic? – powtórzył zbity z tropu. – Nic, co byłoby, choć trochę męskie – sprecyzowała. Miała dosyć tego mazgaja. Zapragnęła prawdziwego faceta, nawet, jeśli miałby być takim, tylko z pozoru, przez pierwszych kilka dni znajomości. Patrykowi brakowało iskry w oku, polotu, właściwie wszystkiego, co mogłoby sprawić, że przestałaby się nudzić. – Nawet teraz nie jesteś zbyt rozgarnięty – przyznała z pewnymi oporami, bo naprawdę nie chciała go dobijać. – Bierzesz się za kompletnie nieodpowiednie kobiety – zauważyła. – Na przykład: ja – jestem typem drapieżcy, a ty – słabym pantoflarzem ze skłonnościami do uczuciowej autodestrukcji, więc oczywistym dla wszystkich z wyjątkiem ciebie jest to, że w końcu cię zniszczę, lub po prostu porzucę – kontynuowała bezlitosne wywody, starając się nadrobić łagodnym wyrazem twarzy. – Nie pasujemy do siebie.
18 Ty potrzebujesz szarej myszki, którą mógłbyś uwieść. Jest wiele takich kobiet. Idź i znajdź jedną z nich – poradziła na koniec. Czuła się jak cholerna Meryl Streep w swojej najlepszej kreacji aktorskiej. Wiedziała, że tym ostatnim zdaniem trochę przesadziła, ale postanowiła dać mu nadzieję. „Czy byłam bardzo protekcjonalna?”, zastanawiała się, obracając w dłoniach pusty już kieliszek. – Nie bądź taka protekcjonalna – powiedział jak na zawołanie. – Wyjaśnij mi raczej, co było nie tak? – wrzasnął, ale nie dał jej czasu na odpowiedź. – Nie podobały ci się śniadania do łóżka, czy może to, że we wszystkim się z tobą zgadzałem? – warknął przez zaciśnięte zęby, co trochę ją zaniepokoiło i kazało spojrzeć na ceramiczną baletnicę, która stała zdecydowanie za blisko jego ręki. Nie wytrzymałaby zderzenia ze ścianą. Pełna obaw postanowiła załagodzić sprawę. – Ty nic nie rozumiesz – zaczęła nie najlepiej, ale szybko się zreflektowała dodając łagodnym głosem: – Tu naprawdę nie chodzi o ciebie, ja po prostu już
19 taka jestem. – Jaka? – zaatakował. – Beznadziejna? – Słucham? – zapytała ze śmiechem. Nie spodziewała się z jego strony podobnego wybuchu. Naprawdę ją zaskoczył, postanowiła, więc dać mu kolejną dobrą radę. – Jeśli chcesz wiedzieć, kobiety nie cierpią ugrzecznionych maminsynków-pantoflarzy, którzy są na każde ich zawołanie. Za takich się wychodzi, romansuje z naprawdę niegrzecznymi, a kocha tych wypośrodkowanych. Gdy kobieta wie, że złapała pantoflarza to go niszczy, choćby nie wiem jak była prawa, moralna i dobra z natury, a ja nie jestem, ani prawa, ani moralna, ani tym bardziej dobra – zdradziła na koniec szeptem. W odpowiedzi zaśmiał się nieprzyjemnie, a potem wstał spod jej stóp, przy których wcześniej posłusznie przycupnął i zacisnął pięści. – Ty nikogo nie byłabyś w stanie pokochać – powiedział sam do siebie, jakby właśnie dopiero teraz to sobie uświadomił. – Uprzedzałam cię – warknęła zniecierpliwiona. – Znalazłem dziennik z nazwiskami mężczyzn
20 i datami, które jak podejrzewam oznaczają okres, podczas którego ich eksploatowałaś – wycedził przez zęby. Nadia nie podejrzewałaby go nigdy o pasję, z jaką w tej chwili przemawiał. – Dobrze, że ich katalogujesz. W przeciwnym razie rzeczywiście mogłabyś się pogubić – zauważył uszczypliwie. – Widziałem, że przy moim imieniu wpisałaś już datę naszego spotkania. Pozostało ci dopisanie dzisiejszej. A gwoli ścisłości nie mam na nazwisko „znak zapytania” – powiedział i gdy Nadia chciała oprotestować, tak bezczelne naruszenie jej prywatności, nie dopuszczając jej nawet na chwilę do głosu dodał: – Żegnaj! A potem niezwykle opanowany, wyszedł po cichu, nie trzaskając drzwiami. – Gratulacje!!! – krzyknęła za nim nieźle wstrząśnięta, jednak wciąż z kamiennym wyrazem twarzy. – Jesteś pierwszym facetem, który mnie zaskoczył – wrzasnęła. Miała nadzieję, że to usłyszał, bo była z niego naprawdę dumna. Żałowała, że nie wziął swojej kurtki, na dworze, bowiem zaczynało robić się strasznie ciemno,
21 jakby miała nadejść burza. Po raz kolejny pokręciła z niedowierzaniem głową i uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby założyła się z kimś o reakcję Patryka, przegrałaby swoje wszystkie oszczędności, mieszkanie i ukochany samochód. No cóż, jej były chłopak okazał się absolutnie wyjątkowy, ale czyż wyjątki nie są tylko potwierdzeniem reguły? Patryk stał na schodach, wściekły jak nigdy przedtem. Słyszał słowa Nadii, ale w przeciwieństwie do niej, nie był z siebie dumny. Nie chciał być zaskakującym podczas rozstania. Cholera, w ogóle nie chciał rozstania, a ona tak po prostu oznajmiła mu, że do siebie nie pasują. Może rzeczywiście nikt nie wybrałby go człowiekiem roku i do tych najbardziej zaradnych mężczyzn też się nie zaliczał, ale ją kochał, prawdziwie i szczerze z wszystkimi jej wadami i zaletami. Wyciągnął z kieszeni skromny złoty pierścionek, który kupił za swoje ostatnie pieniądze i zatrząsnął się na myśl, że nie ma nawet na cholerną paczkę chusteczek
22 higienicznych do otarcia łez. Chuchnął na dowód swojej miłości i schował go do kieszeni, upewniwszy się zawczasu, że nie jest dziurawa. Liczył na to, że u jubilera zlitują się nad nim i przyjmą z powrotem przeklęty pierścionek, który zaledwie kilka godzin wcześniej wcisnęli mu z uśmiechem na ustach. Miał nadzieję i zarazem przeczucie, że mu się powiedzie, bo pogrzebawszy resztki godności osobistej, zamierzał opisać ekspedientowi całą żenującą sytuację: włącznie ze złamanym sercem, listą jej byłych gachów i upokorzeniem, jakiego doznał. Zbiegając po schodach przez krótką chwilę zastanawiał się, kim jest tajemniczy „E” z zeszytu Nadii, przy którym zamiast dat wpisała „kiedyś”, gdy jednak spadły na niego pierwsze krople deszczu, a niebo pękło na pół, w oślepiającym świetle błyskawicy zapomniał o wszystkim, nawet o Nadii. I znów była sama. Patryk wyszedł raptem 3 minuty temu, a ona już czuła, że potrzebuje pełnych uwielbienia, męskich spojrzeń. – Powinnam się leczyć – powiedziała w pustą
23 przestrzeń, po czym wzruszyła ramionami jak mała dziewczynka mówiąca „a co mi tam” i chwyciła telefon. Natasza była w trakcie swojego największego jak do tej pory kryzysu twórczego, a przyspieszone tętno po wypiciu niezliczonej ilości kaw, nachalnie jej o tym przypominało. Kiedy tworzyła, nie liczyło się dla niej nic, oprócz regularnego przyjmowania płynów i oddychania, niekoniecznie regularnego. Zwykle mając pomysł w zachwycie nad własnym geniuszem wstrzymywała na kilka sekund oddech. Gdy było źle, nie pomagało wyrywanie włosów, czy walenie głową w klawiaturę. Zestresowana miewała w głowie kompletną pustkę. Z niechęcią spojrzała na ekran komputera i tych kilka beznadziejnych akapitów, które w mękach z siebie wypociła. To miał być tekst jej życia, materiał, dzięki, któremu jej szefowa zacznie ją traktować jak osobę godną szacunku, w ogóle jak osobę, tymczasem jej artykuł nie był nawet na tyle spójny, żeby mogła dzięki niemu zdać maturę. Musiała natychmiast odkleić się od fotela. W ruchu
24 lepiej jej się myślało. – Znów kryzys? – Kaśka specjalizująca się w poradach mrugnęła do niej porozumiewawczo. Natasza w odpowiedzi zrobiła tylko żałosną minę. Nie miała czasu na pogawędki. Kiedy nad ich windą zapaliła się czerwona lampka oznaczająca czyjeś przybycie, Tasza wymieniła spłoszone spojrzenie z najbliżej siedzącą koleżanką. – To ona – powiedziały równocześnie, pełne najgorszych obaw. Nie pomyliły się. Gdy drzwi powoli się rozsunęły stanęła w nich Helena Zamoyska – redaktor naczelna Eliksiru i rozglądając się wzrokiem wygłodniałej hieny, ruszyła przed siebie. Tasza mamrocząc pod nosem „bydle wróciło” do koleżanki szukającej na czworakach czegoś pod biurkiem, szybko stanęła na palcach, wypychając do przodu okazały biust. Wszystkie pracownice "Eliksiru" musiały wyglądać jak modelki prosto z wybiegu. Wymogiem był elegancki (łamane przez seksowny) strój i szpilki. Gdy Tasza kilka tygodni temu poparzyła sobie nogę i nie było mowy