Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony238 976
  • Obserwuję256
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 152

tysiecy-slow

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

tysiecy-slow.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Nina Bandurska
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 134 stron)

1 © Copyright by Nina Bandurska Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl. opracowanie graficzne | Nina Bandurska zdjęcie na okładce | © NatUlrich / Fotolia 13 tysięcy słów Nina Bandurska Wydanie I

2 Nina Bandurska 13 tysięcy słów

3 „Żadna kobieta nie powiedziała nigdy całej prawdy o swoim życiu.” Isadora Duncan

4 Nadąsana Nadia kroczyła po ulicy niczym dumna królowa. Pokonując w zabójczym tempie kolejne zakręty, nie zwracała uwagi na zachęcająco kolorowe i pełne przepychu sklepowe wystawy, spoglądała za to z ciekawością, niepodobną do niej zupełnie, na mijanych ludzi. Zwykle tego nie robiła. Ona była pępkiem wszechświata i to raczej piękne przedmioty, a nie ludzie zasługiwali na jej uwagę, dziś jednak poczuła, że nie na wszystko ma wpływ, a sprawy mogą przybrać nieoczekiwany i co najgorsze niekorzystny dla niej obrót. Nadia była w głębokiej depresji. Złamały jej się, aż dwa paznokcie. Tak, to był jej największy życiowy problem. Innych nie posiadała. Miała idealne życie, bo była piękna i młoda, utalentowana i inteligentna, zamożna i samowystarczalna, wolna i moralnie nieskrępowana - dokładnie w takiej kolejności. Kiedy zadzwoniła komórka, zaczęła szukać jej w maleńkiej, markowej torebce nie zatrzymując się nawet na sekundę. Gdy w końcu wyciągnęła najnowszy model smartfona i spojrzała na wyświetlacz, była bliska wrzucenia go z powrotem w czeluść Louisa.

5 – Po co, na Boga, znowu dzwonisz, mamo? – warknęła do wciąż brzęczącego aparatu. Lidia Butyrska - nieuleczalna hipochondryczka, skłonna do popadania to w depresje, to w stany euforyczne, lubiła dramatyzować i bywała zupełnie nieobliczalna. Nadia przygryzła ze złości jedną ze swych kształtnych warg. – Cześć mamuś! – powiedziała jednak do słuchawki kiedy w końcu odebrała telefon, skazując się tym samym na kilka minut, albo i godzinę kazania. – Chciałabym zaprosić ciebie i tego no… jak mu tam… – Patryka – podpowiedziała niecierpliwie Nadia. Matka słysząc jej ton, cmoknęła z dezaprobatą, warknęła i wtrąciła „na obiad”, a wszystko to na jednym wydechu. – Mamo wiesz, że tego nie lubię – przypomniała najłagodniej jak potrafiła, choć w duchu dławiła się żółcią. Nadia nigdy nie przyprowadzała do domu swoich „chłopaków”; nie miała w zwyczaju uzależniać się od

6 mężczyzn, polegając na nich w jakikolwiek sposób; nie uznawała długoterminowych związków; nie tolerowała kompromisów i nie znosiła podwójnej moralności. Ogólnie była na „nie”, więc w tej chwili wściekała się nawet na to, że krzywy chodnik niszczy jej, wspomniane już wcześniej, niebotycznie wysokie obcasy. – Ale… – Mamo – zaczęła łagodnie, jakby przemawiając do dziecka – powinnaś wiedzieć, że nikt nie jest w stanie zmusić mnie do czegokolwiek – przypomniała cierpliwie. Nadia bywała nieznośna. Zbyt pewna siebie, co przyznawała zupełnie otwarcie; bezczelna, za co nieraz już jej się oberwało; bezkompromisowa, co nie zawsze popłaca; i jak powiedziała kiedyś jej przyjaciółka: „uparta jak osioł, a do tego odważna na granicy rozsądku”, bo nigdy nie potrafiła zamknąć buzi na kłódkę, nawet, gdy jej oponent miał 2 metry wzrostu, 130 kilo żywej wagi i nieprzyjemny oddech. Wszyscy uważali, że jest suką, ale miała to głęboko… w nosie. – Co u Nataszy? – spytała pojednawczo matka. – Świetnie – odparła lakonicznie córka.

7 Nadia miała tylko jedną przyjaciółkę i żadnych pseudo koleżanek. Wiedziała, na swoim własnym przykładzie, że kobietom nie można ufać. – To może przyjdziecie we czwórkę! – nie poddawała się. – Będzie miło. Tasza z Piotrem i ty z …. – Patrykiem? – Właśnie! – Nie! – warknęła w odpowiedzi i sprawnie wyminęła wysokiego blondyna, próbującego nawiązać kontakt wzrokowy. Mężczyźni wprost ubóstwiali Nadię. Nadia nie lubiła większości mężczyzn. W kontaktach z nimi pamiętała zawsze o jednej ważnej zasadzie brzmiącej: „nie ma zmiłuj”. Pojęcie litości było jej zupełnie obce. Nigdy się nie zakochiwała. No, prawie nigdy. – Nie kłuć się ze mną – wrzasnęła Lidia, co zmusiło Nadie do odsunięcia od siebie komórki na długość ramienia. Matka miała głos śpiewaczki operowej. – Będzie ciotka Luśka, a wiesz, jaka ona jest złośliwa. Jej piąta, i dzięki bogu, już ostatnia córka za pół roku wychodzi za mąż. A ty wciąż nie masz męża, choć jesteś od nich wszystkich starsza. Luśka ostatnio na imieninach

8 u cioci Eli delikatnie sugerowała, że możesz być lesbijką. Nadia stanęła jak wryta na środku pasów. – Mamo! – warknęła ostrzegawczo do słuchawki, starając się jej nie pogryźć. – Muszę kończyć, właśnie widzę koleżankę po drugiej stronie ulicy – skłamała. – No, to pa! – pożegnała się i wrzuciła telefon do torebki, puszczając mimo uszu uwagę matki, że „przecież nie ma ani jednej koleżanki”. Kiedy przeszła na drugą stronę, jej wzrok przykuła bajeczna torebka, ale przypomniała sobie, że nie powinna się rozpraszać i przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim jeszcze stosunkowo nowym mieszkaniu, żeby zerwać ze swoim stosunkowo już zużytym chłopakiem. Cóż, Patryk był słodki i prawdę mówiąc lubiła go, ale przestał ją bawić, więc…hm…w jej życiu zawsze było jakieś nieodwołalne, jednoznaczne i konieczne „więc”. Ludzie często kupują małe słodkie szczeniaczki, a gdy te rosną gryząc ich zamszowe buty i nowe meble, pozbywają się ich. Nadia nigdy nie wyrzuciłaby z domu bezbronnego psa, lecz notorycznie robiła to, z kolejnymi mężczyznami. Kiedy zaczynali robić się kłopotliwi, zbyt

9 nadgorliwie znacząc swój teren, spławiała ich w możliwe najmniej inwazyjny dla jej własnego życia sposób. To było jej standardowe postępowanie: oczarować, upolować, wykorzystać, wycisnąć, zniszczyć, rzucić – niekoniecznie w tej kolejności. – Cześć, masz…. – mruknął blondwłosy nieznajomy, lecz urwał w połowie zdania, gdy minęła go, jakby był przezroczysty. Nadia bywała okrutna, ale nie postępowała tak, kierując się jakimś urazem z dzieciństwa, bo było szczęśliwe; czy potrzebą zemsty, za jakiś bliżej nieokreślony, a bolesny epizod z przeszłości, ponieważ takowy nigdy nie miał miejsca. To prawda, że z racji swojej niezwykłej urody pogardzała większością mężczyzn, prawdę mówiąc prawie wszystkimi, jakich znała, ale nie było to podyktowane jakimś irracjonalnym uczuciem, a rozsądkiem. Obcując, bowiem z wieloma mężczyznami, odkryła, że to proste, pozbawione wyobraźni, inwencji i rozumu, zagubione stworzenia, które podczas ewolucji zamieniły się z silnych odważnych wojowników, w dygoczący ze strachu drób, lubiący spędzać przed lustrem więcej czasu niż ona sama.

10 Nadia nie nienawidziła mężczyzn. Współczuła im upośledzenia umysłowo-moralnego. Sama nie była wzorem cnót, ale w kwestii uczuć, w przeciwieństwie do większości panów, stawiała na szczerość, bo nie zamierzała komplikować sobie życia obietnicami bez pokrycia, czy gierkami na miarę Scarlett O’Hary. Nigdy żadnemu nie mówiła, że „kocha”. Faceci byli jej potrzebni, tylko do umilania czasu i tylko na chwilę. Zawsze im to uzmysławiała, a przynajmniej nie kłamała, że chce całować ziemię, po której stąpają. Zwykła zmieniać facetów jak rękawiczki, bo już jako nastolatka odkryła, że choć nie dla niej porywy serca, to nie ma nic przeciwko zalotom, podczas których wszystko wydaje się idealne, a mężczyzna zmienia się w silnego, pewnego siebie i swego łowcę; fascynującego czarodzieja, który zawsze wie, co powiedzieć, a jeśli nie mówi nic, też jest dobrze. – Ale okres zalotów nie trwa wiecznie – zwróciła jej kiedyś uwagę najlepsza przyjaciółka. Nadia nawet nie próbowała zaprzeczać. – Niestety zawsze, prędzej czy później, przeważnie prędzej niż później, ta lotność, błyskotliwość i czar

11 gdzieś ulatują – zgodziła się. – I pewnego dnia, oczekująca od życia wszystkiego, co najlepsze kobieta, znajduje na swojej kanapie, zaniedbanego, śmierdzącego fajami, żłopiącego browar, pierdzącego i bekającego na zawołanie trolla bez krztyny wyobraźni, inwencji i polotu, którego jedynym celem jest dorobienie się mięśnia piwnego i gapienie w telewizor na rozebrane cycate blondynki, albo o zgrozo mecze piłki nożnej – dodała przyjaciółka patrząc ze zmarszczonym czołem na swojego chłopaka drapiącego plecy widelcem, którym jeszcze przed chwilą jadł obiad. Nadia nigdy nie czekała na wspomniany etap znajomości, bo podobnie jak każda kobieta, pragnęła być wielbiona i adorowana, zaspokajana i zaskakiwana. Chciała nawet rozmawiać o uczuciach, choć w jej przypadku żadne cieplejsze, nie istniały; potrzebowała zainteresowania, no i seksu, rzecz jasna. Partnerów do łóżka wybierała jednak bardzo starannie. Przywileju tego dostępowali tylko ci, których zdołała rozszyfrować i zniewolić. Szaleństwa i przygody na jedną noc zdarzały jej się niezwykle rzadko. Właściwie prawie wcale, ponieważ Nadia nawet na tym polu chciała mieć pełną

12 kontrolę. Teraz po raz kolejny musiała zrobić coś, za czym niespecjalnie przepadała – spławić kolejnego adoratora. Już dawno zauważyła, że panowie ciężko znoszą porażki i gdy depcze się ich godność osobistą niedowierzają, rozklejają się, albo wpadają we wściekłość, a potem wyżywają się na rozmaitych domowych akcesoriach, w tym jej ulubionym wazonie, który nie przetrwał rozpadu ostatniego z jej „związków”. Jeszcze żaden z rzucanych, nie zaskoczył Nadii w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Teraz postawiłaby swoje wszystkie oszczędności, mieszkanie i nawet ukochany samochód, który jak na złość się zepsuł i wylądował w warsztacie, że Patryk – typ idealisty/romantyka niemogącego się kompletnie odnaleźć w brutalnej rzeczywistości, na wieść o rozstaniu, odegra jakąś spektakularną, dramatyczną scenę. Jej, już wkrótce ex-chłopak grał na gitarze, pisał piosenki, ale śpiewakiem był marnym, toteż najczęściej zarabiał na życie kelnerując to tu, to tam. Wyrażenia „stała praca” i „pełny etat” były mu zupełnie obce.

13 Nadia nie była, broń Boże, typem masochistki, która lubi utrzymywać facetów - nierobów, ale on wydał jej się słodki, postanowiła, więc przygarnąć go na trochę i skorzystać z jego rozlicznych talentów, w tym tego do przyrządzania wyśmienitych drinków. Poznała go na weselu swojej kuzynki, o której zresztą myślała, że źle robi wiążąc się z tym, za którego wychodziła. Nadia nie pamiętała jego imienia i podejrzewała, że Adela – „szczęśliwa” małżonka, już niebawem też zechce je zapomnieć. Patryk był barmanem na tej niezwykle przygnębiającej uroczystości, jaką okazało się ich wesele. – Co podać? – zapytał i chyba z miejsca się zakochał, bo nie czekając na odpowiedź, wyskoczył zza baru, porwał mikrofon i zaśpiewał a cappella, specjalnie dla Nadii, jedną ze swoich niezwykle łzawych piosenek. „No cóż, może być całkiem zabawnie”, pomyślała i pod wpływem impulsu (nie w tym miejscu co potrzeba, niestety), postanowiła się z nim umówić. A teraz po kilku tygodniach Patryk czekał na nią w jej mieszkaniu. Jak do tego doszło?

14 Idąc na górę, poczuła zapach, zrobionych własnoręcznie cynamonowych ciasteczek. Była pewna, że w lodówce schładza się jej ulubione martini, a w wazonie są kwiaty ukradzione z osiedlowego podwórka, bo na te z kwiaciarni nie byłoby go stać. Patryk zaspokajał ją w każdym tego słowa znaczeniu i miała coraz większe problemy z zaakceptowaniem tej sytuacji. Czuła, że się dusi. Był piątek, a ona myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej skończyć z "Panem Rozmemłanym” i wyjść gdzieś na miasto żeby móc znowu zapolować. Kiedy tylko weszła do domu, stanął przy niej jak jej własny cień. Tak jak podejrzewała zanim jeszcze zdjęła marynarkę, trzymała w dłoni kieliszek z idealnie schłodzonym drinkiem. – To chyba zboczenie zawodowe – zauważyła z kwaśną miną. – Wprost nie możesz się powstrzymać od obsługiwania. Jak zwykle udał, że tego nie słyszał. – Jak ci minął dzień? – zapytał za to z promienistym uśmiechem. Wyglądał jak cholerne słoneczko. – Byłaś bardzo zapracowana?

15 – W przeciwieństwie do ciebie – warknęła. Przy nim zrobiła się zgryźliwa. I po co? Przecież jej nie zależało. – Wymasować ci stopy? – zapytał i nie czekając na odpowiedź od razu zabrał się do dzieła. – Mnie znów dręczył jakiś wewnętrzny niepokój, chyba mam wiosenną depresję – powiedział zanim jeszcze Nadia, zdążyła umościć się wygodnie na kanapie. – Mamy sierpień – przypomniała złośliwie. – Jesteś czasem taka zgryźliwa, że sam nie wiem, dlaczego się w tobie zakochałem – stwierdził z anielskim uśmiechem. Nadia miała dość. Podczas miłosnych wyznać zawsze dostawała mdłości. – Nie jesteś we mnie zakochany – warknęła, pewna, że tak łatwo nie zakończy tego tematu. Roześmiał się zmieszany i podniósł z klęczek zamierzając porwać ją w ramiona. Chyba myślał, że żartuje. Westchnęła dramatycznie i położyła mu stopę na piersi, a potem delikatnie acz stanowczo odsunęła go na długość swojej zgrabnej nogi.

16 – Jesteś kochliwy i nie kochasz konkretnie mnie, tylko swoje wyobrażenie, o tym kim jestem. – wyjaśniała spokojnie, bawiąc się kieliszkiem. – Nie obchodzi cię jaka naprawdę jestem, ważne, że pasuję do twojego romantycznego obrazka. Jestem rudowłosą, elfką o fiołkowym spojrzeniu. – Nigdy nie była przesadnie skromna. – Jestem pięknością, którą chcesz ujarzmić i uromantycznić. – Zrobiła krótką przerwę, żeby zastanowić się, czy istnieje słowo „uromantycznić”, po czym podjęła przerwaną myśl. – Na co ja się oczywiście nie godzę, w związku, z czym musimy się rozstać – zakończyła bez cienia uśmiechu. Nie planowała, że tak szybko przejdzie do sedna sprawy, ale cóż, musiała stosować się do swoich własnych zasad, w tym także do tej o braku litości. Przechyliła głowę tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy i z zaciekawieniem obserwowała wyraz jego twarzy. Wyglądał na zaskoczonego. Nadia siedziała na kanapie, a on na wpół leżąc na wpół siedząc u jej stóp, zadarł głowę i posłał jej przerażone spojrzenie. – Ale co ja takiego zrobiłem? – prawie wrzasnął,

17 wyraźnie wstrząśnięty. Daleko mu było do rozpłakania się. Ucieszyło to Nadię, która nie lubiła łzawych, nudnych scen. – Zupełnie nic – wyjaśniła spokojnie patrząc mu prosto w oczy. – Zupełnie nic? – powtórzył zbity z tropu. – Nic, co byłoby, choć trochę męskie – sprecyzowała. Miała dosyć tego mazgaja. Zapragnęła prawdziwego faceta, nawet, jeśli miałby być takim, tylko z pozoru, przez pierwszych kilka dni znajomości. Patrykowi brakowało iskry w oku, polotu, właściwie wszystkiego, co mogłoby sprawić, że przestałaby się nudzić. – Nawet teraz nie jesteś zbyt rozgarnięty – przyznała z pewnymi oporami, bo naprawdę nie chciała go dobijać. – Bierzesz się za kompletnie nieodpowiednie kobiety – zauważyła. – Na przykład: ja – jestem typem drapieżcy, a ty – słabym pantoflarzem ze skłonnościami do uczuciowej autodestrukcji, więc oczywistym dla wszystkich z wyjątkiem ciebie jest to, że w końcu cię zniszczę, lub po prostu porzucę – kontynuowała bezlitosne wywody, starając się nadrobić łagodnym wyrazem twarzy. – Nie pasujemy do siebie.

18 Ty potrzebujesz szarej myszki, którą mógłbyś uwieść. Jest wiele takich kobiet. Idź i znajdź jedną z nich – poradziła na koniec. Czuła się jak cholerna Meryl Streep w swojej najlepszej kreacji aktorskiej. Wiedziała, że tym ostatnim zdaniem trochę przesadziła, ale postanowiła dać mu nadzieję. „Czy byłam bardzo protekcjonalna?”, zastanawiała się, obracając w dłoniach pusty już kieliszek. – Nie bądź taka protekcjonalna – powiedział jak na zawołanie. – Wyjaśnij mi raczej, co było nie tak? – wrzasnął, ale nie dał jej czasu na odpowiedź. – Nie podobały ci się śniadania do łóżka, czy może to, że we wszystkim się z tobą zgadzałem? – warknął przez zaciśnięte zęby, co trochę ją zaniepokoiło i kazało spojrzeć na ceramiczną baletnicę, która stała zdecydowanie za blisko jego ręki. Nie wytrzymałaby zderzenia ze ścianą. Pełna obaw postanowiła załagodzić sprawę. – Ty nic nie rozumiesz – zaczęła nie najlepiej, ale szybko się zreflektowała dodając łagodnym głosem: – Tu naprawdę nie chodzi o ciebie, ja po prostu już

19 taka jestem. – Jaka? – zaatakował. – Beznadziejna? – Słucham? – zapytała ze śmiechem. Nie spodziewała się z jego strony podobnego wybuchu. Naprawdę ją zaskoczył, postanowiła, więc dać mu kolejną dobrą radę. – Jeśli chcesz wiedzieć, kobiety nie cierpią ugrzecznionych maminsynków-pantoflarzy, którzy są na każde ich zawołanie. Za takich się wychodzi, romansuje z naprawdę niegrzecznymi, a kocha tych wypośrodkowanych. Gdy kobieta wie, że złapała pantoflarza to go niszczy, choćby nie wiem jak była prawa, moralna i dobra z natury, a ja nie jestem, ani prawa, ani moralna, ani tym bardziej dobra – zdradziła na koniec szeptem. W odpowiedzi zaśmiał się nieprzyjemnie, a potem wstał spod jej stóp, przy których wcześniej posłusznie przycupnął i zacisnął pięści. – Ty nikogo nie byłabyś w stanie pokochać – powiedział sam do siebie, jakby właśnie dopiero teraz to sobie uświadomił. – Uprzedzałam cię – warknęła zniecierpliwiona. – Znalazłem dziennik z nazwiskami mężczyzn

20 i datami, które jak podejrzewam oznaczają okres, podczas którego ich eksploatowałaś – wycedził przez zęby. Nadia nie podejrzewałaby go nigdy o pasję, z jaką w tej chwili przemawiał. – Dobrze, że ich katalogujesz. W przeciwnym razie rzeczywiście mogłabyś się pogubić – zauważył uszczypliwie. – Widziałem, że przy moim imieniu wpisałaś już datę naszego spotkania. Pozostało ci dopisanie dzisiejszej. A gwoli ścisłości nie mam na nazwisko „znak zapytania” – powiedział i gdy Nadia chciała oprotestować, tak bezczelne naruszenie jej prywatności, nie dopuszczając jej nawet na chwilę do głosu dodał: – Żegnaj! A potem niezwykle opanowany, wyszedł po cichu, nie trzaskając drzwiami. – Gratulacje!!! – krzyknęła za nim nieźle wstrząśnięta, jednak wciąż z kamiennym wyrazem twarzy. – Jesteś pierwszym facetem, który mnie zaskoczył – wrzasnęła. Miała nadzieję, że to usłyszał, bo była z niego naprawdę dumna. Żałowała, że nie wziął swojej kurtki, na dworze, bowiem zaczynało robić się strasznie ciemno,

21 jakby miała nadejść burza. Po raz kolejny pokręciła z niedowierzaniem głową i uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby założyła się z kimś o reakcję Patryka, przegrałaby swoje wszystkie oszczędności, mieszkanie i ukochany samochód. No cóż, jej były chłopak okazał się absolutnie wyjątkowy, ale czyż wyjątki nie są tylko potwierdzeniem reguły? Patryk stał na schodach, wściekły jak nigdy przedtem. Słyszał słowa Nadii, ale w przeciwieństwie do niej, nie był z siebie dumny. Nie chciał być zaskakującym podczas rozstania. Cholera, w ogóle nie chciał rozstania, a ona tak po prostu oznajmiła mu, że do siebie nie pasują. Może rzeczywiście nikt nie wybrałby go człowiekiem roku i do tych najbardziej zaradnych mężczyzn też się nie zaliczał, ale ją kochał, prawdziwie i szczerze z wszystkimi jej wadami i zaletami. Wyciągnął z kieszeni skromny złoty pierścionek, który kupił za swoje ostatnie pieniądze i zatrząsnął się na myśl, że nie ma nawet na cholerną paczkę chusteczek

22 higienicznych do otarcia łez. Chuchnął na dowód swojej miłości i schował go do kieszeni, upewniwszy się zawczasu, że nie jest dziurawa. Liczył na to, że u jubilera zlitują się nad nim i przyjmą z powrotem przeklęty pierścionek, który zaledwie kilka godzin wcześniej wcisnęli mu z uśmiechem na ustach. Miał nadzieję i zarazem przeczucie, że mu się powiedzie, bo pogrzebawszy resztki godności osobistej, zamierzał opisać ekspedientowi całą żenującą sytuację: włącznie ze złamanym sercem, listą jej byłych gachów i upokorzeniem, jakiego doznał. Zbiegając po schodach przez krótką chwilę zastanawiał się, kim jest tajemniczy „E” z zeszytu Nadii, przy którym zamiast dat wpisała „kiedyś”, gdy jednak spadły na niego pierwsze krople deszczu, a niebo pękło na pół, w oślepiającym świetle błyskawicy zapomniał o wszystkim, nawet o Nadii. I znów była sama. Patryk wyszedł raptem 3 minuty temu, a ona już czuła, że potrzebuje pełnych uwielbienia, męskich spojrzeń. – Powinnam się leczyć – powiedziała w pustą

23 przestrzeń, po czym wzruszyła ramionami jak mała dziewczynka mówiąca „a co mi tam” i chwyciła telefon. Natasza była w trakcie swojego największego jak do tej pory kryzysu twórczego, a przyspieszone tętno po wypiciu niezliczonej ilości kaw, nachalnie jej o tym przypominało. Kiedy tworzyła, nie liczyło się dla niej nic, oprócz regularnego przyjmowania płynów i oddychania, niekoniecznie regularnego. Zwykle mając pomysł w zachwycie nad własnym geniuszem wstrzymywała na kilka sekund oddech. Gdy było źle, nie pomagało wyrywanie włosów, czy walenie głową w klawiaturę. Zestresowana miewała w głowie kompletną pustkę. Z niechęcią spojrzała na ekran komputera i tych kilka beznadziejnych akapitów, które w mękach z siebie wypociła. To miał być tekst jej życia, materiał, dzięki, któremu jej szefowa zacznie ją traktować jak osobę godną szacunku, w ogóle jak osobę, tymczasem jej artykuł nie był nawet na tyle spójny, żeby mogła dzięki niemu zdać maturę. Musiała natychmiast odkleić się od fotela. W ruchu

24 lepiej jej się myślało. – Znów kryzys? – Kaśka specjalizująca się w poradach mrugnęła do niej porozumiewawczo. Natasza w odpowiedzi zrobiła tylko żałosną minę. Nie miała czasu na pogawędki. Kiedy nad ich windą zapaliła się czerwona lampka oznaczająca czyjeś przybycie, Tasza wymieniła spłoszone spojrzenie z najbliżej siedzącą koleżanką. – To ona – powiedziały równocześnie, pełne najgorszych obaw. Nie pomyliły się. Gdy drzwi powoli się rozsunęły stanęła w nich Helena Zamoyska – redaktor naczelna Eliksiru i rozglądając się wzrokiem wygłodniałej hieny, ruszyła przed siebie. Tasza mamrocząc pod nosem „bydle wróciło” do koleżanki szukającej na czworakach czegoś pod biurkiem, szybko stanęła na palcach, wypychając do przodu okazały biust. Wszystkie pracownice "Eliksiru" musiały wyglądać jak modelki prosto z wybiegu. Wymogiem był elegancki (łamane przez seksowny) strój i szpilki. Gdy Tasza kilka tygodni temu poparzyła sobie nogę i nie było mowy