Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony231 220
  • Obserwuję252
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań147 144

Virginia C. Andrews - Pamietnik Christophera 01 - Pamiętnik Christophera

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
PDF

Virginia C. Andrews - Pamietnik Christophera 01 - Pamiętnik Christophera.pdf

Ankiszon EBooki PDF Virginia C. Andrews - Pamietnik Christophera
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 67 osób, 31 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 177 stron)

Tytuł oryginału CHRISTOPER’S DIARY: SECRETS OF FOXWORTH Copyright © 2014 by Vanda Productions, LLC First published by Gallery Books, a Division of Simon & Schuster, Inc. All rights reserved Projekt okładki Izabella Marcinowska Zdjęcie na okładce © Oliver Charles/ Arcangel Images Redaktor prowadzący Anna Czech Redakcja Joanna Habiera Korekta Katarzyna Kusojć Agnieszka Ujma ISBN 978-83-8069-949-6 Warszawa 2015

Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

POCZĄTKI – Dokąd się dzisiaj wybierasz, tato? – zapytałam. Była sobota i nic wcześniej nie wspomniał o nowej budowie. Wyszłam z kuchni, gdzie myłam naczynia po śniadaniu, i zobaczyłam tatę w przedpokoju, jak naciągał wysokie kalosze; mięśnie jego twarzy i szyi były napięte niczym gumowe pasy. Miał na sobie ulubioną skórzaną kurtkę khaki, o której mawiał, że jest jak „stare wino”, i wypłowiałą czapkę amerykańskiej marynarki wojennej. Pas z narzędziami leżał obok, na dębowej ławie, którą tata sam zbudował – solidny skórzany pas, zwinięty jak śpiący wąż. Dostał go w prezencie urodzinowym od mamy dziesięć lat temu, ale naprawdę o niego dbał, dzięki czemu pas wyglądał jaknowy. Nie zdziwiłam się, że jest tak solidnie ubrany. Był październik i pogoda się popsuła. Robiło się coraz zimniej i więcej padało, choć zdarzały się jeszcze cieplejsze, słoneczne dni w naszym Charlottesville. Ilekroć ktoś narzekał na pogodę, tata odpowiadał powiedzonkiem z lat pięćdziesiątych: „Zwal to na Ruskich!” zamiast: „Cóż, klimat się zmienia”. Większość ludzi nie wiedziała już, o co chodzi z tymi Ruskimi, zwłaszcza moi rówieśnicy, i mało kto miał cierpliwość słuchać jego wyjaśnień. Tata nie był na tyle stary, żeby pamiętać tamte czasy, ale jego ojciec tyle opowiadał mu o nich, że stały się i jego wspomnieniem. – Och, nie powiedziałem ci nic przy śniadaniu? – Dzisiaj rano w ogóle mało mówiłeś. Siedziałeś z nosem w gazecie i wdychałeś słowa, zamiast je czytać – przypomniałam mu. Przyznał, że to nawyk, na który narzekała także mama, która wytykała mu, że zjada śniadanie jaklunatyk. Uwielbiałam powiedzenia mamy. Słabo je pamiętałam, ale znałam je dzięki tacie. Ilekroć przywoływał jej słowa, uśmiechał się szeroko, a orzechowe oczy rozjaśniały mu się, jakby nagle

ktoś włączył w nich światło. Nie wiem, czy od częstego przebywania na słońcu i wietrze, czy od problemów i zmartwień, linie na jego czole pogłębiały się z każdym rokiem. W krótko przystrzyżonej, rudobrązowej, zakrywającej pół twarzy brodzie ostatnio pojawiły się pierwsze, przedwczesne siwe pasma. Tata skończył dopiero czterdzieści siedem lat i jak na ironię, nie było żadnych śladów siwizny w jego gęstych włosach, których nie strzygł tak krótko jak brody, ale zawsze nosił je starannie przyczesane, identycznie jak w czasach, gdy żyła mama. Podobno zazdrościła mu gęstej, bujnej czupryny i raz na zawsze zabroniła mu się strzyc na rekruta, tak bowiem wyglądał, kiedy się poznali. – Jadę sprawdzić stan ruin rezydencji, która spaliła się po raz drugi w dwa tysiące trzecim roku – powiedział. – Wczoraj Herm Cromwell zadzwonił do mnie do biura w tej sprawie. Obiecałem, że wezmę się za to dzisiaj i od razu przekażę mu swoją ocenę, chociaż zaczął się weekend. Bankjest dzisiaj otwarty do drugiej. Herm wychodzi ze skóry, żeby korzystnie sprzedać zadłużoną posiadłość, którą ten wariat porzucił i pojechał głosić wiarę. Chce, żebym oszacował stan ruin i sprawdził, czy fundamenty pozostały nienaruszone. Spieszy mu się, bo bank już ma klienta. – Serio? – Tak, jakiś gość zastanawia się poważnie, czy tego nie kupić i nie zbudować tam domu. Nie jest łatwo sprzedać posiadłość po dwóch pożarach, z taką ponurą historią. A ty? Co dzisiaj robisz? Mam nadzieję, że nie zapomniałem o czymś i nie okaże się, że miałem ci towarzyszyć, co? Przygryzł usta jakktoś, kto spodziewa się niedobrych wieści albo pretensji. – Nie. Pomyślałam, że zadzwonię do Lany i połazimy sobie po galerii handlowej. Ostatnio Lana i ja stałyśmy się papużkami nierozłączkami. Miałam wiele przyjaciółek, ale rodzice Lany byli rozwiedzeni, więc wiele jej problemów było podobnych do moich, choć nie za sprawą rozwodu zostałam z jednym tylko rodzicem. Tata odprężył się, uśmiechnął i łagodnie pokręcił głową. – Połazić? Przypominają mi się utyskiwania pani Wheeler: „Wiesz, że dziewczyny, które snują się po tych miejscach, nazywają « galeriankami» , a niektóre zarzucają tam sieci na starszych, nadzianych mężczyzn, żeby kupowali im perfumy? Zgroza!”. Kiwnęłam głową ze śmiechem, gdy wyobraziłam sobie oburzenie sąsiadki. Odkąd w zeszłym roku zrobiłam prawo jazdy, ciągle szukałam pretekstu do jeżdżenia. Patrząc, jak tata wkłada przybory do pasa narzędziowego, nagle jakaś klapka otworzyła mi się w mózgu. Rezydencja po dwóch pożarach… – Jedziesz do Foxworth Hall? – upewniłam się. Tata nie odpowiedział od razu, jakby nie był pewien, czy chce mi zdradzić tę informację, ale potwierdził. – Zgadza się. Foxworth, pomyślałam. Widziałam to miejsce tylko raz, i to z daleka, ale przecież wszyscy znaliśmy legendę posiadłości, która spłonęła w pożarze. Na dodatek moja mama była kuzynką w trzeciej linii Malcolma Foxwortha, co oznaczało, że jestem daleko spokrewniona z dziećmi, które dawno temu były więzione na poddaszu rezydencji. Treść legendy z biegiem lat została tak przeinaczona przez kolejnych opowiadających, że nikt już dokładnie nie wiedział, jak było naprawdę. Takprzynajmniej twierdził tata. Człowiek, który odziedziczył ten dom, Bart Foxworth, był dziwakiem i ludzie go unikali.

Sposób, w jaki żył w odbudowanym domu, prowokował dziwne opowieści o rodzie Foxworthów. Bart nie kontaktował się z sąsiadami i jeśli zatrudniał kogoś do pomocy w domu i do napraw, zawsze posługiwał się pośrednikiem. W okolicy nazywano go Upiorem w Operze. Mieszkała z nim jakaś rodzina, lecz mieli inne nazwiska. Rozeszły się jednak plotki, że są spokrewnieni. Jakiś krewny, który zdążył tam pomieszkać parę lat, a potem zginął w wypadku samochodowym, był lekarzem i pracował w laboratorium Uniwersytetu Wirginii. On jeden ponoć był normalny, choć ludzie mówili, że szaleństwo rozprzestrzenia się w tym rodzie jak zaraza. Tak przynajmniej twierdził tata, kiedy zmusiłam go, żeby opowiedział mi całą historię. Uczynił to bardzo niechętnie. – Chciałabym pojechać z tobą – oznajmiłam. Trzy lata przed śmiercią mojej mamy Foxworth Hall spłonął po raz drugi. Miałam pięć lat i pięć miesięcy, kiedy umarła. Początkowo niewiele wiedziałam o tym miejscu, ale kiedy skończyłam dwanaście lat, Kyra Skewer, koleżanka z klasy, podsłuchała, jak jej matka plotkuje z przyjaciółką przez telefon. I usłyszała, że jestem daleką kuzynką Foxworthów. Rozpaplała to po szkole i zanim zdążyłam zareagować, już dziwnie na mnie patrzono. Ludzie twierdzili, że rodzina Foxworthów jest szalona, i zdaniem wielu kolejne pokolenia dziedziczyły geny obłędu, więc podejrzewano, że moja krew też może być skażona. Opowieści o legendarnym Malcolmie Foxworcie i innych członkach rodu należały do gatunku bujd, którymi ludzie raczą się w nocy przy ogniskach, kiedy każdy stara się przebić horrory pozostałych. Wielu zarzekało się, że ich mama, tata, wujekczy starszy brat widzieli tam w nocy duchy albo dziwne światła. Jednak największą grozą napawała mnie i moich znajomych opowieść o czwórce dzieci uwięzionych na strychu przez trzy lata. Wszystkie się rozchorowały, a jedno – najmłodszy chłopczyk – umarło. Podobno matka i babka nie chciały ich zawieźć do lekarza lub do szpitala, co kazało się domyślać, że albo obie, albo przynajmniej babka, chciały doprowadzić do ich śmierci. Osobny wątek poświęcono zmarłemu chłopczykowi, który podobno został pochowany na terenie posiadłości. Co roku w Halloween ktoś wyskakiwał z pomysłem, żeby wybrać się do Foxworth, gdyż legenda głosiła, że duch tego malca krąży po posiadłości i nawołuje brata i dwie siostry – nawet po drugim pożarze. Kilkoro moich przyjaciół naprawdę się tam wybrało, ja się nie ośmieliłam, podobnie jak Lana i Suzette, moja druga przyjaciółka. Straszne opowieści tych, którzy wrócili z wyprawy, podsycały jeszcze legendę i ożywiały zainteresowanie tajemnicą. Niektórzy przysięgali, że słyszeli krzyki i płacze małego chłopca, wołającego swoje rodzeństwo, a inni wręcz twierdzili, że widzieli ducha dziecka. Bez względu na to, ile było prawdy w tych opowieściach i plotkach, okryły Foxworth złą sławą i nie zachęcały ewentualnych nabywców. Odkąd Bart porzucił swój dom, posiadłość stopniowo popadała w ruinę i w końcu została przejęta przez bank. Tym bardziej więc sensacyjna wydawała się wiadomość, że ktoś chce ją kupić. Kimkolwiek był, najwyraźniej nie przestraszył się ponurej legendy i klątwy. Podobno Bart Foxworth twierdził, że odbudowany po pierwszym pożarze budynek przejął całe zło i dlatego nie da się w nim mieszkać ani zajmować się nim. Jego zdaniem Bóg nie chciał, aby przeklęty dom został wzniesiony na nowo. Jakgdyby czarna chmura klątwy, spowijająca tę nieszczęsną posiadłość, nie zamierzała się rozwiać. Ludzie z czasem oswoili się z tą historią i nawet zrobili z niej miejscową atrakcję. Przeklęty dom, który spłonął dwa razy, nie zdarza się przecież często. Dlatego wszyscy byli ciekawi, jaki śmiałekpostanowił przeciwstawić się klątwie.

– Dobrze, Kristin, ale jeśli chcesz jechać, musisz się pospieszyć. Chcę szybko załatwić sprawę i zdążyć na lunch, bo zaraz potem jest w telewizji mecz kosza – oznajmił tata i klasnął w dłonie w rękawiczkach z czarnej skóry. – Dawaj, dawaj! – dodał. Było to jego ulubione wyrażenie, kiedy kogoś poganiał. Mój tata miał firmę budowlaną, która nazywała się po prostu „Masterwood”, od naszego nazwiska. Zatrudniał do dziesięciu ludzi, w zależności od liczby kontraktów. Mama prowadziła mu księgowość, a teraz robiła to pani Osterhouse, wdowa pięć lat od niego młodsza, której zmarły mąż był jednym z przyjaciół taty. Wiedziałam, że marzy o ślubie z tatą, ale moim zdaniem on nie miał ochoty sprowadzić do domu kobiety na stałe. Rzadko z kimś się spotykał i nie chadzał na randki, które próbowali mu organizować przyjaciele. Od śmierci mamy stopniowo przejęłam większość obowiązków domowych, ale jeszcze za jej życia tata często gotował, zwłaszcza w weekendy. Gotować nauczył się, służąc w marynarce. Po przejściu do cywila pracował jako kucharz w restauracji przy autostradzie międzystanowej 95. Mamę poznał, kiedy zaczął dorabiać sobie na budowach. Była księgową w jednej z firm budowlanych. Po dwóch latach pobrali się i zamieszkali tutaj, w Charlottesville w Wirginii. Od razu zainwestowali wszystkie oszczędności w nową firmę taty. Ale nie wybrali tej okolicy dlatego, że mieszkała tu daleka rodzina mamy. Mama nigdy nie była zapraszana do Foxworth i nie utrzymywała kontaktów ani z Malcolmem, ani z pozostałymi mieszkańcami posiadłości. Tata mówił, że pochodziła z innej gałęzi Foxworthów i te odłamy klanu nie miały ze sobą nic wspólnego, jakby żyły na innych planetach. – Dobra – powiedziałam. – Zaraz będę gotowa. Pobiegłam na górę po cieplejsze ubranie. Byłam niezwykle podekscytowana myślą, że jadę do Foxworth. Podejrzewałam, że tata wie znacznie więcej o historii tego miejsca, niż mi opowiadał, i teraz liczyłam, że po drodze dowiem się czegoś więcej. Zarazem wiedziałam z doświadczenia, że wyciąganie z niego jakichkolwiekwiadomości na ten temat przypomina mękę z otwieraniem różnych elektronicznych urządzeń, które docierają do nas opakowane w twardy plastyk. Kiedy wracałam do domu ze szkoły z nową porcją pytań o rodzinę – zwykle po tym, jak ktoś z klasy docinał mi na ten temat – tata rzadko kiedy udzielał odpowiedzi dłuższych niż monosylaby albo wręcz niewyraźne pomruki. Zadzwoniła moja komórka. To była Lana. Zupełnie o niej zapomniałam. – O której po mnie przyjedziesz? – spytała. – Możemy zjeść lunch w galerii. – Przykro mi, zmiana planów. Jadę z tatą do Foxworth. – Do Foxworth? Po co? – Ma oszacować stan ruin na potrzeby budowy i obiecałam, że mu pomogę, będę notować i takdalej – wyjaśniłam, aby się usprawiedliwić. – Ktoś chce to kupić. – Słucham? Kto chciałby budować w takim przeklętym miejscu, gdzie w ogrodzie zakopano trupy? – Ktoś, kto ma w nosie plotki i zna wartość tej posiadłości – odparłam chłodno. – Tak działają dobrzy biznesmeni: szukają okazji, budują i odsprzedają z dużym zyskiem. Tata twierdzi, że odziedziczyłam po mamie zaprawione lekką wyższością, sarkastyczne poczucie humoru. Ze śmiechem opowiadał, że potrafiła w ułamku sekundy usadzić jakiegoś snoba celnym komentarzem. – Och… A co z Kane’em i Stanleyem? Miałyśmy się tam umówić z nimi, ty z Kane’em, a ja

ze Stanleyem, nie pamiętasz? Wiem, że Kane bardzo na to liczy. – Nic mu nie obiecywałam, więc niech nie marudzi. – Umówiłaś się z nim, a poza tym wiem, że go lubisz. Emily Grace mi mówiła, że jej brat powiedział, że Kane uważa, że wyrosłaś na ładną dziewczynę. – Zaraz pęknę z dumy! Roześmiała się. – No widzisz, lubisz go. Nie udawaj. – Może i lubię, ale chłopaków trzeba trzymać krótko – stwierdziłam. – Nic się nie stanie, jeśli będzie rozczarowany. – Oczywiście miała rację. Naprawdę chciałam spotkać się z Kane’em, ale jeszcze bardziej chciałam być w Foxworth. To miejsce nie dawało mi spokoju i czułam, że muszę tam pojechać. – Kto ci nagadał takich bzdur? Czytałaś jakieś poradniki miłosne czy co? Albo nie daj Boże słuchałaś Tiny Kennedy? Ona jest zazdrosna o każdego chłopaka, mówię ci. – Nie. Oczywiście, że nie. Nigdy nie słucham Tiny Kennedy. Wiesz co, muszę lecieć. Tata na mnie czeka. Odezwę się, jakwrócę. – Tylko niczego tam nie dotykaj – ostrzegła – bo zarazisz się tym szaleństwem. – Zapomniałaś, że jestem szczepiona? – Jakto? – Po prostu, istnieje szczepionka przeciwko wariactwu. Dzięki niej mogę bezpiecznie przyjaźnić się z tobą. – Rozłączyłam się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Pewnie już wydzwania do wszystkich i dzieli się wieścią, że jadę na ziemię przodków i na pewno wrócę stamtąd kompletnie odmieniona. Może nawet niektórzy będą się mnie trochę bali, ale chyba nie Kane. Znałam go i byłam pewna, że ta plotka tylko go rozbawi. Miał cięty dowcip i czasami trochę mnie onieśmielał. Ze śmiechem zbiegłam na dół. Długie, jasne włosy związałam w koński ogon, sięgały mi już do łopatek. Tak jak mama miałam oczy niebieskie jak niebo, a według legendy dzieci ze strychu były niebieskookie i jasnowłose. To podobieństwo stanowiło dla wielu potwierdzenie teorii, że odziedziczyłam rodzinny obłęd. Nigdy nie widziałam zdjęć tych dzieci. Tata mówił, że mama nie miała żadnych fotografii rodziny. Zresztą nikt nie widział ich fotografii z okresu pobytu na strychu ani nawet po uwolnieniu. Gazety ilustrowały artykuły o nich rysunkami, ale wątpię, że te portrety były wierne, podobnie jak opis całej historii. Prawdopodobnie dzieci, które przeżyły koszmar, nie chciały o nim opowiadać i nie życzyły sobie zdjęć, aby ich nie rozpoznano. Wobec braku informacji wymyślone historie mnożyły się jak grzyby po deszczu. Legenda odżywała w każde Halloween, nieraz w formie groteskowej, kiedy prasa ilustrowała artykuły rysunkami nieszczęsnych dzieci, drapiących szyby zamkniętych na głucho okien, z twarzami wykrzywionymi jak u postaci ze słynnego obrazu Muncha Krzyk, takkoszmarnymi, że mogły się przyśnić. Za parę tygodni pewnie znów się pojawią. Według legendy trójka ocalałych dzieci po latach wróciła do Charlottesville, niedługo przed drugim pożarem. Tata mówił, że ani mama, ani on nie mieli kontaktu z żadnym z nich. Niektórzy twierdzili, że starsza siostra zaczęła romansować ze swoim ojczymem i że przez to jej matka popadła w szaleństwo. I to ponoć ona podłożyła ogień pierwszy raz, kiedy w pożarze zginęła Olivia Foxworth, żona Malcolma, która już wtedy była kaleką. Niestety, opowieści były niespójne

i niesprawdzone. Potem dom został odbudowany, a wiele lat później zamieszkał w nim inny Foxworth, ale tajemnice pozostały. Nie mogłam tego zrozumieć. Jeśli historia z dziećmi więzionymi na strychu była prawdziwa, czemu miałyby powrócić do Charlottesville, do samego Foxworth Hall? To zupełnie jakby więzień chciał dobrowolnie wrócić do celi! Czemu narażały się na powrót koszmarnych wspomnień? Chyba że te wspomnienia były wytworem czyjejś szalonej wyobraźni. I czy możliwe, żeby mąż matki zdecydował się romansować z taką młodą dziewczyną? Jeszcze ważniejsze jest pytanie, po co jej był ten romans. Nikt nie wiedział, gdzie są teraz najstarsi z rodzeństwa, brat i siostra. Podobno zmienili nazwiska i wyjechali z kraju. Krewni, którzy wprowadzili się do domu odbudowanego po pierwszym pożarze, milczeli jak grób. A zresztą gdyby nawet Bart Foxworth coś powiedział, i taknikt by mu nie uwierzył. Jakw zabawie w głuchy telefon, gdy jedna osoba szepce drugiej na ucho wiadomość, pierwsza przekazuje to drugiej, druga – kolejnej, aż wreszcie zdanie, zatoczywszy krąg, wraca do nadawcy w zupełnie innej postaci. Wyciąganie informacji z taty przypominało wyrywanie zęba. Kiedy przynosiłam ze szkoły kolejną sensację o nawiedzonym Foxworth i brałam go na spytki, mówił w końcu: „Moim zdaniem to są bujdy. Jak by powiedziała twoja mama, plotkarskie wymysły rozrastają się szybciej niż pleśń w wilgotnej piwnicy. Radzę ci, Kristin, daj sobie z tym spokój. To trucizna, która może zatruć ci umysł”. Trucizna, która może zatruć umysł? Nic dziwnego, że posiadłość Foxworthów to idealny teren na halloweenowe wyprawy – pełna grozy, duchów, jęków i krzyków. Co poradzę, że tak bardzo mnie fascynuje i chcę dowiedzieć się o niej więcej? Nie mówiłam o tym tacie, bo nie chciałam go denerwować, ale wiele razy, kiedy do klasy przychodziły nowe dzieci, przedstawiano mnie słowami: „Kristin jest spokrewniona ze strony matki ze słynnymi dziećmi z Foxworth”. Wtedy padało pytanie: „A kim są dzieci z Foxworth? I dlaczego są sławne?”. Wtedy ktoś opowiadał najnowszą wersję legendy, a kiedy kończył, wszyscy spoglądali na mnie w nadziei, że dodam jakieś ciekawe szczegóły. I nie wierzyli, kiedy zapewniałam: „Wiem tyle, co wy, a połowa tych opowieści to wytwór chorej wyobraźni”. Potem odchodziłam, zanim zdążyli zareagować, udawałam znudzenie tematem, choć oczywiście wcale znudzona nie byłam. Czego zresztą miałabym się wstydzić? Większość osób interesuje się przeszłością swojej rodziny i to jest naturalne. Odwiedzałam w domach moje przyjaciółki i często przy kolacji rodzice wspominali dziadków, wujków, ciotki czy kuzynów. Na ścianach wisiały zdjęcia rodzinne. A ja nie umiałam sobie wyobrazić, że mama mogłaby powiesić na ścianie zdjęcie Malcolma Foxwortha albo Olivii Foxworth, oczywiście gdyby je posiadała. Miała trochę starych zdjęć, ale nie miałam pojęcia, kogo przedstawiają, a kiedy pytałam tatę, zbywał mnie, że nie pamięta. Może mówił prawdę, a może chciał uniknąć odpowiedzi. Każda rodzina ma swoją czarną owcę, ale również członków, którymi się chlubi. Tymczasem moja rodzina ze strony matki była jedną wielką czarną dziurą, pełną przemocy i koszmarów. Jak mogłabym o tym zapomnieć i nie myśleć o tym? Ludzie sądzą chyba, że miałam w rodzinie Kubę Rozpruwacza. Wiedzieli, że chodzi o bardzo dalekie pokrewieństwo, ale obserwowali mnie, podejrzewali, że noszę w sobie ziarno zła lub szaleństwa. Zamiast Tyfusowej Mary była Szalona Kristin. Kto do mnie podejdzie, zarazi się i zacznie zachowywać jakwariat.

Tata był już przed domem i sprawdzał coś w silniku furgonetki. Ten samochód był członkiem naszej rodziny. Tata jeździł nim od zawsze. Kiedy pytałam, czy chciałby kupić nowy, zamiast ciągle wymieniać części w starym i wyklepywać blachę, odpowiadał jednym słowem: „przywiązanie”. Gdy nie zrozumiałam, wyjaśnił: „Problem dzisiejszego świata polega na tym, że wszystko w życiu jest tymczasowe – poczynając od rzeczy, które człowiek posiada, a kończąc na jego relacjach z ludźmi. Wyrzucają do kosza swoje małżeństwa z taką łatwością jak śmieci. Ten wóz nigdy mnie nie zawiódł. Wiem, jest stary i szpetny, ale on przyzwyczaił się do mnie, a ja do niego”. Na szczęście, kiedy zrobiłam prawo jazdy, tata uznał, że powinnam mieć nowoczesny samochód, ze wszystkimi bajerami. Musiał sprzedać wóz mamy, żeby mieć pieniądze na auto dla mnie, i bardzo to przeżywał. Zatrzymał jej ubrania i buty, bo nie chciał albo nie potrafił się ich pozbyć. Leżały na strychu razem z innymi rzeczami, jak szczotki i grzebienie, lokówki i perfumy. Zupełnie jakby nie tracił nadziei, że któregoś dnia mama po prostu pojawi się w drzwiach i z uśmiechem powie: „Moja śmierć była okropną pomyłką. Okazało się, że jeszcze nie nadszedł mój czas, więc wróciłam”. Dlatego tata uwielbiał film Niebiosa mogą zaczekać. Nieraz przyłapywałam go, jakwpatrywał się w drzwi albo zdawał się nasłuchiwać kroków na schodach. Ludzie taknaprawdę umierają dopiero wtedy, kiedy o nich zapominamy, myślałam. Nie mogłam go winić za tę wiarę. Z tego, co pamiętałam, i z opowieści ludzi wiedziałam, że nikt się nie spodziewał, że moja mama umrze taknagle i szybko. Medycyna nazywa to tętniakiem mózgu. Pewnego dnia to coś po prostu eksplodowało w jej głowie i upadła w pracy. Ale wtedy jeszcze nie umarła. Mimo upływu lat mówienie o tamtych przeżyciach przychodziło tacie z trudnością. Z jego opowieści wynikało, że do dzisiaj nie może się nadziwić, jak pięknie mama wyglądała na szpitalnym łóżku. – Dlatego nie ufam lekarzom – powiedział. – Siedziałem tam, przekonany, że za moment się ocknie i zruga mnie za to, że odwiozłem ją do szpitala. Taka była twoja matka – dodał. Zawsze tak mówił, kiedy o niej opowiadał. Stało się to dla mnie symbolem tej niezwykłej osoby. Miałam dobre wspomnienia o mamie, ale cóż mogła o niej wiedzieć niespełna sześcioletnia dziewczynka? Na pewno nie zdążyłam porozmawiać o dziejach swojej rodziny. Dziś wiedziałam tyle, że mama była jedynaczką, a jej ojciec umarł w młodym wieku na atak serca. Jej matka również miała problemy kardiologiczne i odeszła, kiedy miałam siedem lat, więc jej także nie zdążyłam dobrze poznać. Wujka i ciocię miałam tylko ze strony ojca. Młodszy brat taty, wujek Tommy, mieszkał w Kalifornii i pracował w agencji reklamowej. Nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci. Młodsza siostra taty, Barbara, również samotna i bezdzietna, pracowała w banku w Nowym Jorku. Ojciec taty zginął w wypadku samochodowym. Miał tylko pięćdziesiąt lat. Moja babcia ze strony ojca mieszkała z Barbarą. Z czasem nabawiła się rozedmy płuc, gdyż kopciła jak smok, a potem zapalenia płuc, którego już nie przeżyła. Dziadek też podobno był nałogowym palaczem. Może dlatego mój tata zakazał palenia w swojej firmie i na budowach, które prowadził. Pracownicy musieli podpisywać specjalne zobowiązanie; raz zwolnił robotnika, który zapalił papierosa na przerwie. Od czasu do czasu rozmawiałam przez telefon z ciotką Barbarą, a zeszłego lata odwiedziłam ją w Nowym Jorku i była to jedna z moich najfajniejszych podróży bez taty. Ciotka zapraszała

mnie do siebie nieustająco, żebyśmy mogły pochodzić sobie razem po teatrach i restauracjach. Oczywiście, zapraszała też tatę, ale on nie znosił wielkich miast. – Jestem chłopakiem z małego miasteczka – mówił. – Możesz wyrwać chłopaka z prowincji, ale nie wyrwiesz mu tej prowincji z serca. – Często zarzucałam mu żartobliwie, że jest zachowawczy, i nigdy temu nie przeczył. – Jestem, jaki jestem – odpowiadał. – Burt Masterwood pasuje tylko do jednego miejsca. Ty jesteś specjalistką od odkryć i podróży, Kristin. Ja zobaczyłem swoje, kiedy służyłem w marynarce. I wystarczy. Czy będę w życiu podróżować i robić odkrycia? Wiedziałam, że pójdę na studia, ale na razie nie miałam pomysłu, na jakie. Przez chwilę chciałam być nauczycielką. Potem rozważałam medycynę i w ogóle pracę naukową. Nie wiem, czy dlatego, że przedwcześnie straciłam mamę, czy sprawiła to legenda Foxworth, stale obecna w mojej świadomości – w każdym razie czułam się zagubiona jak we mgle, niepewna przyszłości. Marzyłam, że któregoś dnia wyjdę za mąż i urodzę dzieci, ale i to marzenie było ulotne jak sen, który pojawia się i znika niczym książę na białym koniu, przybywający z tajemniczej krainy. – Najwyższy czas – powiedział tata, kiedy wreszcie się pojawiłam. – Jedziemy. Zamknął maskę łagodnym ruchem, jak zawsze, kiedy robił coś w swoim ukochanym aucie, które traktował niczym starego dobrego przyjaciela, przeżartego rdzawym artretyzmem, ale ciągle żwawego. Czasami łapałam go na tym, jak czule nań spogląda i gładzi blachę, nieobecny, zatopiony we wspomnieniach, zapewne o mamie. – Co dzisiaj dolega naszej Czarnej Piękności? – zapytałam, wsiadając. Czarna skóra siedzeń była wytarta, ale zawsze starannie wyczyszczona, podobnie jakdywaniki na podłodze. – Musiałem wymienić świece, bo przypominała mi o tym co rano. Zupełnie jak kobieta, która terkocze bez przerwy – powiedział i przekręcił kluczyk. Przez chwilę słuchał odgłosu silnika i z aprobatą kiwnął głową. – Świece – powtórzył, ruszając. Mieszkaliśmy w skromnym, piętrowym domu w stylu królowej Anny, ze świeżo odnowionym aluminiowym sidingiem, z ciemnymi okiennicami i dużymi oknami w wykuszu salonu. Wszystkie sypialnie były na górze i tam też tata odnowił boazerię. Ostatnim jego dziełem było zastąpienie starej balustrady schodów nową, z pięknego mahoniu. Uznał, że bardzo spodobałyby się mamie. Cały czas odnawiał i udoskonalał nasz dom tak, jak by ona lubiła. Od dziecka wiedziałam, że tata potrafi zrobić i naprawić wszystko, i byłam przekonana, że każdy mężczyzna to potrafi. Dlatego uśmiechałam się z niedowierzaniem, gdy słyszałam, że ojcowie moich koleżanekmusieli wzywać dekarza do załatania dachu albo hydraulika do naprawy toalety. Mój tata był nie tylko budowlańcem, ale również licencjonowanym hydraulikiem i elektrykiem. – Jestem złotą rączką – mówił do mnie z dumą. – Twoja mama ciągle się mną chwaliła przed swoimi przyjaciółkami, robiła ze mnie bez mała geniusza. Taka była. Nasz dom stał przy drodze i sąsiadował z farmą, na której hodowano konie robocze i bydło. Około dwudziestu kilometrów dzieliło nas od miasta Charlottesville, położonego u wschodniego podnóża Pasma Błękitnego. Wszyscy moi przyjaciele mieszkali, jak mówił tata, o rzut beretem, więc nie czułam się odizolowana. Ale najbardziej lubiłam spędzać czas z Missy Meyer. Jej ojciec, Justin Anthony Meyer, był ważnym panem mecenasem i mieszkał w klasycznym, okazałym wiktoriańskim domu z cegły w Belmont, reprezentacyjnej podmiejskiej dzielnicy. Tata zrobił u niego remont łazienki i położył nowy parkiet. – Ile osób zginęło w pierwszym pożarze w Foxworth, tato? – zapytałam, kiedy wyjechaliśmy

na szosę. Miałam nadzieję, że wreszcie opowie mi coś więcej. – O ile wiem, tylko dwie, starsza pani i jej zięć. – Ten adwokat, który miał romans ze swoją pasierbicą? Tata zerknął na mnie i dostrzegłam, że podjął decyzję. Dotąd wyraźnie nie chciał dokładać więcej ponurych szczegółów do historii dalekiej rodziny mojej mamy i mrocznej posiadłości. Przecież uważał, że samo myślenie o tym może zatruć mój umysł. Może jednak uznał, że skoro jestem starsza, ta wiedza nie będzie już dla mnie takszkodliwa. – Tak przynajmniej słyszałem, ale nie ma osoby, która miałaby pełną i wiarygodną wiedzę o tych zdarzeniach – odpowiedział. – Foxworthowie byli bardzo skrytymi ludźmi, a wiedza o kimś podobnie skrytym bazuje jedynie na domysłach i wiadomościach z drugiej ręki. Sama przecież wiesz, ile są warte. – Czy wierzysz, że babcia mogła pragnąć śmierci swoich wnuków i była odpowiedzialna za śmierć najmłodszego? – Nic jej nie udowodniono. To paskudna historia, Kristin. Dlaczego ją drążysz? – Wiem, że jest paskudna, ale chyba nie aż takjakhorrory, które można obejrzeć w kinie. Skinął głową. – Racja. – W prasie i telewizji też mówią o podobnych historiach. – Kułam żelazo, póki gorące. – Posłuchaj, Kristin, o dramatach w Foxworth wiem tyle, co okoliczni mieszkańcy. Powtarzam: ich wiedza karmi się plotkami i domysłami, rozpowszechnianymi przez tych, którzy nie mają nic lepszego do roboty, tylko mleć jęzorami. – Czy myślisz, że ciało tego chłopczyka zostało zakopane na terenie posiadłości? Musiałeś się nad tym zastanawiać, nie zaprzeczaj! – Może i się zastanawiałem, ale nie zamierzam dokładać do tej historii kolejnych domysłów, Kristin. Czy wiesz, jak trudno jest sprzedać dom, w którym ktoś umarł? Ludzie są przesądni. Gdyby nie to, Foxworth już dawno zmieniłoby właściciela, mimo pożarów, bo sama działka jest bardzo atrakcyjna. – Jakwybuchł drugi pożar? Słyszałam, że doszło do zwarcia w instalacji elektrycznej. – Owszem. Dom stał opuszczony i zanim zauważono ogień, było już za późno. – Ale słyszałam także, że człowiek, który tam mieszkał, sam podpalił swój dom, bo uważał go za siedzibę diabła. Tata uśmiechnął się nieznacznie. – Nie ma dowodów na podpalenie. To kolejne plotki. – Twoim zdaniem to normalne, że dom spłonął dwa razy? Spojrzał na mnie, a potem wpatrzył się w jezdnię. – Zdarza się, że piorun uderza dwa razy w to samo miejsce i nikt nie robi z tego sensacji – odpowiedział wymijająco. Po zrobieniu prawa jazdy zastanawiałam się czasem, czy nie przyjechać do Foxworth z przyjaciółkami. Aura mrocznej przemocy, otaczająca to miejsce, zaciążyła jednak na moich myślach niczym czarna chmura w słoneczny dzień i napawała mnie lękiem. Poza tym uznałam, że lepiej będzie, jeśli nikt się nie dowie, iż do tego stopnia interesuję się Foxworth. To by tylko podsyciło plotki, że budzą się we mnie dziedziczne geny szaleństwa. Skręcił i wjechał w drogę prowadzącą do Foxworth, mijając po drodze farmy bydła

i pastwiska. – Tato, czy mama opowiadała ci kiedykolwieko tym, co się tu wydarzyło? – Masz na myśli pierwszy pożar? – Nie, całą historię, zwłaszcza o dzieciach na poddaszu. – Wiem, że jej przyjaciółki próbowały z niej coś wyciągnąć, ale wtedy odpowiadała: „Nie wypada mówić o umarłych”, jakby chodziło o jakąś bajkę braci Grimm czy coś w tym stylu. I na tym się kończyło. One jednak nie rezygnowały i ciągle ją naciskały. Rozumiesz, plotkara musi mieć wciąż nowe dostawy sensacji. – A z tobą rozmawiała? Znów obrzucił mnie tym dziwnym spojrzeniem, które zdawało się szacować moją dojrzałość. – Powtarzam, Kristin, że wszystko, nawet wiedza twojej mamy i to, co usłyszeliśmy wtedy, zamyka się w sferze domysłów i niedomówień. – Zamieniam się w słuch! Pokręcił głową. – Zaczynam żałować, że wdałem się w tę rozmowę. – Nie mów tak, tato. Nie jestem łowcą sensacji – zapewniłam, świadomie używszy kolejnego z jego ulubionych określeń. – Twój wujek Tommy opowiadał, że jego znajomy znał kogoś, kto służył w starym domu w czasie, kiedy dzieci przypuszczalnie były więzione na strychu. Ten ktoś zamierzał wybrać się do Hollywood, żeby tam sprzedać tę historię, ale wcześniej opowiedział ją Tommy’emu, wujek zaś od razu zadzwonił do nas. – Co opowiedział mu tamten człowiek? – Że to wszystko wydarzyło się naprawdę, dzieci mieszkały na strychu ponad trzy lata. Dwunastoletnia dziewczynka, dwa lata starszy chłopiec oraz czteroletnie bliźniaki, chłopiec i dziewczynka. Ich ojciec zginął w wypadku samochodowym i zostawił po sobie tyle pieniędzy, co brudu za paznokciem. Malcolm Foxworth był już wtedy bardzo chory, ale żył jeszcze kilka lat. Ponoć zastrzegł w testamencie, że jego córka nie może otrzymać spadku, jeśli okaże się, że ma dzieci ze swoim mężem. – Skąd taki warunek? Co mówił ten człowiek? – Właściwie nic. Zdaniem Tommy’ego, który słyszał w życiu mnóstwo różnych historii, ten facet musiał w większości zmyślić swoją opowieść i doprawić ją sensacją, żeby skusić filmowców. – Nic z tego, co mówił, nie zgadzało się z tym, co ty sam słyszałeś? – naciskałam. – Nie jestem w stanie rozsądzić, co tu jest prawdą, a co zmyśleniem. Od starych mieszkańców słyszałem, że Malcolm Foxworth był żarliwym wyznawcą Biblii, jednym z tych, którzy wszędzie węszą spisek Szatana, toteż miał nader surowe zasady. Nie wiadomo, czy jego córka zasłużyła na ojcowski gniew, ale wiadomo na pewno, że cnót chrześcijańskiego miłosierdzia i wybaczenia był pozbawiony. Tak powiedziałaby twoja mama. Nie przyznawała się nawet do dalekiego pokrewieństwa z Foxworthami i zgrzytała zębami na każdą wzmiankę o nim i tej gałęzi rodziny. Na pewno byłaby na mnie zła, że tyle ci opowiadam. – Nie przerywaj – poprosiłam, ignorując jego zastrzeżenia. – Przynajmniej zdradź, co mówił wuj Tommy. – Tata się wahał, ale czułam, że tym razem uda mi się przezwyciężyć jego opór.

Już zdążył mi powiedzieć dziesięć razy więcej o rodzinie Foxworthów niż przez ostatnie lata. – Ten człowiek twierdził, że dzieci zostały ukryte na strychu, aby Malcolm nie dowiedział się o ich istnieniu. – Więc nie wszystko w tej legendzie jest zmyśleniem? – Pamiętaj, że gość chciał sprzedać tę historię filmowcom. – Dobrze, trzymajmy się jego opowieści, bo innej nie mamy. Nadal nie rozumiem, czemu stary Malcolm nie mógł się dowiedzieć o ich istnieniu? – Moim zdaniem uważał je za dzieci diabła. W każdym razie, jak mówił twój wujek, jego znajomy przysięgał, że stary wiedział o dzieciach na strychu i cieszyło go ich cierpienie. – Dziadekcieszył się z cierpienia wnuków? Ohydne! – Owszem, ohydne. Dlatego nie mówmy o tym więcej. Ta historia jest pełna ohydy, kłamstw i zmyśleń. Milczałam. Jakprawda mogła się takzdegenerować? Czemu nikt nie znał choćby jej ułamka? – Co za bagno – mruknęłam. – Słusznie, bagno. O którym najlepiej zapomnieć. – Uśmiechnął się. – Czy wiesz, Kristin, że robisz się coraz bardziej podobna do matki? Co za szczęście, bo ja mam gębę jakkapeć. – Bzdury, tato. Zresztą, gdybyś był szpetny, mama by za ciebie nie wyszła. Znów się uśmiechnął. – Któregoś dnia opowiem ci, jakskłoniłem tę kobietę, żeby powiedziała „tak” przed ołtarzem. – Ja to wiem. Wyszła za ciebie, bo umiałeś naprawić cieknący kran. Roześmiał się. Gdyby mógł, uścisnąłby mnie i pocałował, ale nie chciał mi pokazać, jak nie powinien postępować kierowca. Już prawie dotarliśmy do celu. Wstrzymałam oddech. To było jakotwieranie zamkniętych od wieków drzwi. Za nimi kryły się wyjaśnienia wielu tajemnic. Albo… nowe klątwy. Miałam niejasne przeczucie, że wkrótce wszystko się okaże. Poczułam rozczarowanie, kiedy zobaczyłam to, co zostało z Foxworth Hall, a właściwie z jego duplikatu. Wyglądało raczej jak kupa gruzów niż spalony szkielet dumnej siedziby rodu. Rumowisko obrosło zielenią, z której wystawały przegniłe belki i fragmenty murów. Wśród nich połyskiwały odłamki szkła, spłukane przez deszcze i śniegi. Wszystko, co miało kiedyś kolory, zblakło i sczerniało. Pordzewiałe pręty zbrojeń zwisały wygięte z resztek ścian, a szczątki wielkiego kominka wyglądały, jakby zaraz miały się do końca rozsypać na moich oczach. Teren posiadłości nie wyglądał lepiej. Był zarośnięty i zdziczały. Krzaki się rozrosły, a podjazd zarósł chwastami i trawą. Cztery duże wrony siedziały na ocalałym murku, jakby to one były paniami tego miejsca. Na nasz widok zerwały się z trzepotem i odleciały, kracząc gniewnie. I zapewne już dawno przejęły tu rządy razem z robakami i gryzoniami. Poza tym to ciche i spokojne miejsce przypominało zapomniany cmentarz. Przy ruinach stała druga furgonetka. Należała do Todda Winstona, wieloletniego współpracownika taty. Todd poślubił swoją szkolną miłość, Lisę Carson, która uczyła

w miejscowej podstawówce. Po trzech latach urodziło im się pierwsze dziecko, córeczka Brandy, a w dwa lata później syn Josh. Tata był tylko dziesięć lat starszy od Todda, ale ten traktował go raczej jak ojca niż jak starszego brata i bardzo zależało mu na jego pochwałach. Miał gęstą, jasnorudą brodę i czuprynę, która wyglądała, jakby była trwale uczulona na szczotkę i grzebień. – Posiadłość ma jezioro zasilane przez podziemne źródło – poinformował mnie tata. – Trzeba iść w lewo przez jakiś kwadrans – dodał. – Zabawimy tutaj co najmniej dwie godziny, więc mogłabyś się przejść. Uprzedzałem, że to potrwa. Sama chciałaś ze mną jechać. – Przecież nie narzekam. Będę tylko musiała odwołać ważne spotkania, w tym herbatkę z gubernatorem – zażartowałam. – Widziałem tu dwie rodziny szopów, bardzo niezadowolone z naszego najazdu, nie wspominając o wronach – oznajmił Todd, kiedy wysiedliśmy. – Cześć, Kristin. Tata już wciągnął cię do firmy? – Nie, miałam ochotę na przejażdżkę. – Przejażdżkę? Ruchem głowy wskazałam na ruiny. – Ciekawa byłam, jakto wygląda. Podążył za moim wzrokiem i kiwnął głową. – Trudno uwierzyć, że to było tak piękne i bogate miejsce, jak opowiadają ludzie, z salą balową, kandelabrami i witrażami w oknach. Ludzie, którzy mieszkają w takich domach, zwykle nie wiedzą, co to pożar. Bogaci nie giną w płomieniach. – Pierdoły! Ogień i woda niszczą wszystkich równo – zaperzył się tata. – I takpewnie skończy się ten świat, jeśli się w porę nie opamiętamy, a Bóg mi świadkiem, że na to się nie zanosi. – Dzięki za wesołe wieści, Burt – powiedział Todd. – Gdzie zaczniemy? – Tutaj, od wschodniej strony. – Przez moment przyglądał się ruinom. – Teraz już się nie wznosi takich fundamentów. Nikt nie buduje solidnie, na całe lata, bo nastała epoka jednorazowych domów, sklejonych na ślinę. – Amen – podsumował Todd. Chyba zawsze tak punktuje mądrości taty, pomyślałam. Własny ojciec nie mógł być dla niego wzorcem; mój tata mówił o nim, że jest jak śrubokręt bez końcówki. Większość dnia zajmowało mu niańczenie puszki piwa przy ladzie Hymie’s Bar and Grill na południowych obrzeżach miasta. Tata rzucił mi wymowne spojrzenie. Koniecznie chciałam tu przyjechać i pewnie spodziewał się rozczarowania. Rzeczywiście, widok raczej nie napawał optymizmem i nie objawiły mi się żadne prawdy. Nikt by się nie domyślił, że ta zarośnięta kupa gruzów była kiedyś wspaniałą rezydencją. Widziałam nadpalone nogi stołów i krzeseł, fragmenty popękanych kamiennych ozdób, a nawet żałosne szczątki pięknych niegdyś obrazów, posążków, zasłon, świeczników, przeważnie takzniszczone, że trudno rozpoznawalne. Raczej nie miałam tu nic do roboty. – Nie ma problemu – powiedziałam. – Pospaceruję nad jeziorem. – Tylko uważaj na siebie – rzucił jeszcze tata. – Strzeż się duchów! – dodał ze śmiechem Todd. Przeszli do ruin, a ja ruszyłam przed siebie. Postanowiłam najpierw obejść posesję. Szłam, zerkając na ruiny i próbując sobie wyobrazić, jak wyglądał ten wielki budynek, gdzie było główne wejście, a gdzie strych, na którym być może więziono te nieszczęsne dzieci. Czy mogły

chociaż wyglądać przez okno? Czy widziały jezioro? A jeśli tak, czy im to pomagało, czy przeciwnie – cierpiały, patrząc na miejsca piękne i zarazem dla nich niedostępne? Las, otaczający posiadłość, był gęsty, a drzewa tak wysokie, że niemal całkowicie zasłaniały góry, ciągnące się w oddali. Ale minęło przecież wiele lat i drzewa musiały być wtedy niższe. Widziałam, jak tata z Toddem przystępują do oględzin i obmierzania tego, co zostało z budowli. Co chwila odrzucali jakieś cegły i zwęglone belki, żeby dostać się do fundamentów i ocenić ich stan. Czynili to ostrożnie, jakby się bali, że coś na nich stamtąd wyskoczy. Teraz jednak trudno było sobie wyobrazić, że Foxworth może być złowrogie. Wyglądało jak kawałek zbombardowanego miasta z filmów o drugiej wojnie światowej, które wyświetlano nam na lekcjach historii. Z drugiej strony nawet wielu dorosłych wierzyło, że gdy się stanie o północy pośrodku rumowiska, to słychać jęki, krzyki, śmiechy i szepty. Czy naprawdę domy zachowują odgłosy dawnych mieszkańców i wchłaniają je w swoje mury jak gąbka wchłania wodę, aby potem, w ciszy nocy, kiedy stoją opuszczone i zrujnowane lub czekają na wyburzenie, uwolnić te wspomnienia, aby krążyły po pokojach, których już nie ma, wspominając złe i dobre chwile? Powoli ruszyłam w stronę lasu i wkrótce otoczył mnie zimny cień. Większość liści już opadła, strącona wiatrami i deszczami jesieni, ale niektóre wciąż z determinacją trzymały się gałęzi, dodając lasowi żółtych, brązowych i złotych barw, urozmaicających jednostajną zieleń sosen. Widziałam króliki śmigające w poszyciu i raz chyba lisa, ale nie byłam pewna, tak szybko czmychnął. Mniej więcej po kwadransie stanęłam na brzegu jeziora. Kaczki już odleciały na południe. Zostało jeszcze trochę innych ptaków, ale nie zauważyłam wśród nich tamtych wron. Jezioro było puste i nieruchome; w gładkiej tafli odbijały się chmury i tylko od czasu do czasu pojawiały się na niej drobne kręgi, gdy od spodu podpływały ryby. Kawałek od brzegu dostrzegłam coś, co mogło być resztkami zapadniętego pomostu. Podeszłam bliżej i wpatrywałam się w wodę z nadzieją, że zobaczę rybę albo żółwia, ale nagle cofnęłam się z drżeniem. Kamienie i wodorosty na dnie ułożyły się w kształt przypominający postać małego dziecka. Wiedziałam, że to tylko złudzenie, ale wrażenie, że widzę czaszkę i szkielet, było takdojmujące, że odwróciłam się i uciekłam w pośpiechu, nie oglądając się za siebie. Szczątki chłopca mogły spoczywać w jeziorze. Dlaczego nie? Jezioro jest idealnym miejscem do pozbycia się zwłok. Wystarczy je obciążyć i wrzucić w czarną toń. Kiedy przymknęłam oczy, wyobraźnia podsunęła mi obraz martwej twarzyczki o szklistych oczach, unoszącej się nad dnem. Nagle zrobiło mi się zimno i odruchowo otoczyłam się ramionami. Co się ze mną dzieje? Przyspieszyłam kroku i przez moment nawet biegłam, ale po chwili zwolniłam. Kiedy wyłoniłam się z lasu, zobaczyłam, że tata i Todd obeszli już prawie całą posesję. Tata uniósł głowę i zobaczył mnie. – Znalazłaś jezioro?! – zawołał z daleka. – Tak. Było puste, smętne i zarośnięte, wręcz przygnębiające, choć myślę, że kiedyś musiało wyglądać pięknie. – Nie wspomniałam o dziwnym dźwięku, bo nie chciałam dawać Toddowi pożywki do kpin. – Wiosną to dobre miejsce do zapolowania na kaczki – powiedział Todd. – Ale przez lata nic tu się nie działo.

– Znaleźliśmy coś – oznajmił tata, kiedy do nich podeszłam. – Sądząc z wyglądu, musiało należeć jeszcze do starego domu. Kiedy budowano drugi Foxworth Hall, wzniesiono go na zachowanych fundamentach. – Nikt tak jak twój ojciec nie potrafi odtworzyć, co działo się z budynkiem przez całą jego historię – rzekł z szacunkiem Todd. – Wiesz chyba, że proszą go o ekspertyzy w trudnych przypadkach, kiedy na przykład istnieje podejrzenie o podpalenie? – Dobra, daj już spokój – uciął tata. Nie wiedziałam o tym i zapewne historie domów, które badał tata, były ciekawe, ale mnie interesował tylko ten jeden. – Co znalazłeś? – zapytałam. Czyżby szczątki dziecka? Nie, raczej niemożliwe. Nie mówiłby takim zwykłym tonem. – Todd odgarnął belki i jakieś śmiecie, żeby odsłonić wejście do piwnicy, i wtedy natknął się na to. – Tata ruchem głowy pokazał na metalową, zardzewiałą kasetkę wielkości mniej więcej książki. – Jest zamknięta – dodał. Uklęknęłam na ziemi i przyjrzałam się uważnie znalezisku. – Tam jest wyryty jakiś napis – zauważył Todd. Wzięłam kasetkę i obróciłam w rękach. – To data – stwierdziłam. – „11/60”, listopad tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku. Ponad pięćdziesiąt lat temu. Todd przytaknął z powagą, jakbyśmy dokonali odkrycia na miarę egipskich wykopalisk. – Może w środku są klejnoty warte miliony? – westchnął z nadzieją. – Albo bezcenna stara kamea – dorzucił tata. Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Mówił serio? – Co ty, tato? – A może tysiąc dolców w gotówce. Ludzie lubią trzymać pieniądze w materacu, zwłaszcza starzy, jakten Foxworth, który ponoć chytrzył na wszystko, tylko nie na kościół – powiedział Todd. Tata skwitował jego dywagacje uśmiechem. – Kto wie? Ludzie nadal wolą chować pieniądze w domach. Ze strachu, że banki ich oszukają. Takczy owak, Kristin, czekaliśmy na ciebie z otwarciem tego skarbu. Gotowa? – Jasne! Wyciągnął z pasa narzędziowego młotek i uklęknął przy mnie. Wsunął węższą część obucha pod zameki naparł na młotek, by podważyć okucie. Było zardzewiałe, więc szybko ustąpiło. Podał mi kasetkę. – Otwórz – zaproponował. Podniosłam wieko i zajrzałam do środka. Nie było tam klejnotów ani pieniędzy, tylko coś, co wyglądało na oprawiony w skórę pamiętnik. Wyjęłam go ostrożnie i pokazałam tacie i Toddowi. – Może zawiera mapę z zaznaczonym miejscem ukrycia skarbu albo coś w tym stylu – bąknął Todd, wyraźnie rozczarowany. Ostrożnie odchyliłam okładkę. Strony były pożółkłe i zetlałe. – Nie, to jest pamiętnik– oznajmiłam. – Jeśli nie jest to dziennik Thomasa Jeffersona, to nie spodziewaj się za niego kasy – zachichotał Todd. Tata uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

– Słusznie. Zaraz kończymy. Fundamenty są w dobrym stanie. Jeśli ktoś to kupi, może spokojnie na nich budować. Zanotuję jeszcze parę rzeczy i możemy jechać. Włożyłam dziennik do kasetki i wróciłam do samochodu. Usiadłam, postawiłam kasetkę obok siebie i po chwili znów wyjęłam ten gruby notes. Już na pierwszej stronie znalazłam imię właściciela. Dziennik Christophera Zaczęłam się zastanawiać. Christopher? Kto to był? Może ktoś ze służby Malcolma Foxwortha albo jego krewny? Zajrzałam na pierwszą stronę: Kiedy miałem dwanaście lat, przeczytałem Dziennik Anny Frank. Zainteresowała mnie forma literacka, bo kiedy ktoś pisze pamiętnik, zwykle pisze go tylko dla siebie, a nie dla innych. Pamiętnik jest jak twój najlepszy przyjaciel, jemu możesz powierzyć najbardziej skryte, sekretne myśli. Nigdy nie miałem najlepszego przyjaciela, więc postanowiłem, że zostanie nim mój dziennik. Cokolwiek w nim napiszę, będą to najbardziej szczere słowa, jakie ktoś jest w stanie napisać o sobie i ludziach, których kocha albo spotyka na swojej drodze. Jaksię kłamie w pamiętniku? Uniosłam głowę, kiedy tata otworzył drzwi i wsiadł. Odpiął pas narzędziowy i wrzucił go do tyłu. – No i co to jest? – zapytał, sadowiąc się za kierownicą. – Pamiętnikjakiegoś Christophera. – Serio? – Włączył silnik. – Kto to może być? Tata nawrócił i wyjechał na drogę. Tom zatrąbił i pomachał nam na pożegnanie. Odpowiedzieliśmy mu tym samym. – Christopher, mówisz? Mógł być jednym z dzieci ze strychu. Teraz sobie przypominam, że najstarszy z rodzeństwa miał na imię Christopher. Ale jak zwykle mogą to być tylko kolejne spekulacje na temat rodziny Foxworthów. Na twoim miejscu nie traciłbym czasu na lekturę. Spojrzał na dziennik. Wzięłam go i odłożyłam do kasetki.

– To było piękne miejsce! – zachwycił się. – Rozległy teren z jeziorem i lasem. Sam bym kupił, gdybym miał pieniądze. Szkoda, że w tej kasetce nie było jakiejś sumki albo chociaż cennej biżuterii. Złożylibyśmy ofertę kupna. Zerknęłam na kasetkę. Możliwe, że ten dziennik jest wart więcej, niż tata myśli. Ale nie dowiem się, dopóki nie przeczytam. Nie chciałam jednak robić tego teraz. Nie mogę czytać w czasie jazdy samochodem, bo robi mi się niedobrze. Zdążyłam zobaczyć, że strony są zapisane starannym, ręcznym pismem, a atrament w niektórych miejscach trochę wyblakł. Zatrzymaliśmy się przy sklepie i starałam się nie myśleć o pamiętniku, tylko skupić na zakupach i rzeczach potrzebnych do domu. Gdy dotarliśmy na miejsce, najpierw wyniosłam torby, a potem wróciłam po leżącą na siedzeniu kasetkę. Tata od razu zadzwonił do prezesa banku, żeby zdać mu raport o stanie nieruchomości, a ja poszłam na górę do swojego pokoju. Zdjęłam sweter i ułożyłam się wygodnie na łóżku, z poduszkami spiętrzonymi pod głową. Kasetkę położyłam obok siebie. Umościłam się, otworzyłam ją i zaczęłam lekturę od zdania „Jak się kłamie w pamiętniku?”, bardzo ostrożnie przewracając strony. Teraz, po latach, nadal pamiętam Dziennik Anny Frank, ale tym razem z innego, bardziej dramatycznego powodu. Anna Frank musiała żyć schowana na strychu, podobnie ja, moja siostra Cathy oraz bliźniaki Cory i Carrie musieliśmy żyć na poddaszu domu dziadków. Oczywiście my nie ukrywaliśmy się przed nazistami, ale sposób, w jaki nasza mama opisywała swojego ojca, i sposób, w jaki traktowała nas babcia Olivia, sprawiały, że drżeliśmy ze strachu taksamo jakAnna Frank. Ojciec Anny Frank opublikował dziennik córki. Chciał, żeby świat poznał jej historię – ich historię. Każdy widzi te same zdarzenia na swój sposób. Moja siostra widzi naszą historię po swojemu, ja również. Kiedy postanowiłem pisać ten pamiętnik, nie zdawałem sobie sprawy, że robię to, bo odczuwam konieczność opowiedzenia tej historii innym ku przestrodze, własnymi słowami, tak jak rozgrywała się przed moimi oczami, jak ja ją zapamiętałem. Ale już po paru zdaniach poczułem, że tak właśnie jest. Dlatego muszę bardzo uważać na słowa. Przerwałam, żeby zaczerpnąć tchu. Czyżby to było to, na co czekałam? Podejrzenia taty, że Christopher może być najstarszym z rodzeństwa, były prawdopodobnie słuszne, bo pamiętnik wcale nie wyglądał mi na kolejne, plotkarskie wymysły. Nawet z tego krótkiego fragmentu, który zdążyłam przeczytać, zorientowałam się, że ktoś traktuje swoje zadanie bardzo poważnie. Byłam niezmiernie podekscytowana i korciło mnie, żeby zadzwonić do Lany albo Suzette i podzielić się

z nimi niesamowitą nowiną. Sięgnęłam po telefon, ale znieruchomiałam z ręką na słuchawce. Nie. Nagle zrozumiałam, że nie mogę traktować tego dziennika jak pospolitej sensacji, że należy mu się szacunek. Jakkolwiek Christopher napisał, że zmienił zdanie i chciałby, aby inni poznali jego punkt widzenia, czułam się niezmiernie zaszczycona, że jestem pierwszą osobą, która czyta jego słowa. Powinnam najpierw poznać całość, nie mówiąc o tym nikomu, a dopiero potem zastanawiać się, co dalej. Nie chciałam zawieść zaufania autora. Może to właśnie mnie, jego dalekiej kuzynce, los wyznaczył zaszczyt odkrycia tego dziennika. Inni mogą po swojemu postrzegać to odkrycie i uznać dziennik Christophera za czystą sensację, a nawet namawiać mnie, żebym sprzedała tę historię bulwarówkom albo tego typu wydawnictwom. Już słyszałam Missy Meyer, mówiącą: „Możesz na tym zarobić dużo kasy. Poproszę tatę, żeby to przeczytał i ocenił, czy się nadaje. Jeśli powie, że tak, lokalny dziennik mógłby to wydrukować w odcinkach i sowicie cię wynagrodzić. W ten sposób staniesz się sławna i bogata!”. Nie, dziękuję, pomyślałam. To jest naprawdę wyjątkowa rzecz. Wróciłam do dziennika, postanowiwszy, że przeczytam tyle, ile zdołam, zanim zmorzy mnie sen. Czasami zdarza mi się wracać myślą do naszego życia w połowie lat pięćdziesiątych i pamiętam je tak, jak się pamięta sny. Czasami sen jest tak żywy, że budząc się, nie wiemy, co jest fantazją, a co rzeczywistością. Chciałbym, aby wiele rzeczy w nim było prawdą, lecz jednocześnie nie jestem osobą, która lubi się okłamywać. Od dawna rozmyślałem o pamiętnikach i sprawach z nimi związanych, więc naturalnym odruchem była decyzja o prowadzeniu własnego. Myśli są dla mnie ważne. Ten dziennikma być jaknajwierniejszym zapisem mojej, naszej historii. Zdaję sobie sprawę, że później, kiedy będę już starszy, nie zdołam odtworzyć słów mamy, Cathy ani taty i mimo woli pominę rzeczy ważne. Dlatego muszę to uwiecznić jaknajszybciej. Nie od razu doszedłem do takiego nastawienia. Długo powtarzałem sobie, że pamiętniki są dla dziewczyn, a chłopakom nie wypada ich pisać. Potem jednak przeczytałem o literackich pamiętnikach słynnych pisarzy i oczywiście o dziennikach okrętowych pisanych przez mężczyzn i zrozumiałem, że się myliłem. Nie ma absolutnie nic złego w zapisywaniu swoich myśli, w utrwalaniu odczuć, w opisywaniu zdarzeń ze swojego życia. Oczywiście nie rozpocznę od idiotyzmu typu „Drogi Dzienniczku”. Po prostu wiernie, starannie opiszę, jakbyło. Kupiłem ten notes za swoje pieniądze, nie powiedziałem o tym nikomu, nawet tacie, który interesuje się wszystkim, co robię i myślę. W ogóle wydaje mi się, że cały sens pisania dzienników polega na tym, że powinny być

trzymane w sekrecie do czasu, aż nadejdzie pora, żeby poznali je inni. Moim zdaniem nie należy używać szyfrów, aby później czytelnicy nie musieli się głowić, o co mi chodziło. Dlatego będę maksymalnie szczery w opisywaniu tego, co widziałem, słyszałem, a zwłaszcza czułem. Jak dla Ottona Franka, jest dla mnie ważne, aby ludzie poznali nasze prawdziwe dzieje: przedtem i potem. Cathy nazywała nas kwiatami na poddaszu, które więdną. Tak widocznie jej pasowało. Ale my nie byliśmy kwiatami, tylko młodymi, pięknymi istotami, które uwierzyły, że ci, którzy je kochają, zawsze będą je chronić i lepiej od nich wiedzą, co jest dla nich dobre. Nie jestem w stanie myśleć o nas w żaden symboliczny sposób. Nie byliśmy wytworami niczyjej wyobraźni, tylko dziećmi z krwi i kości. Zostaliśmy zamknięci jak w więzieniu nie tylko przez chciwość, ale i okrutne serca tych, którzy używali Biblii jak maczugi, aby wybić nią miłość z naszych niewinnych serc. Prawda o tym, jakdo tego doszło i co się później z nami działo, jest zbyt ważna, aby pozwolić jej rozpłynąć się w pamięci tych, którzy przeżyli tę historię. – Hej – powiedział tata, stając w drzwiach. Byłam tak pochłonięta czytaniem, że nie słyszałam, jakwchodzi na górę. Dodał, że mnie wołał, ale nie odpowiadałam. – Och, tato, przepraszam. Naprawdę cię nie słyszałam. – Nie zamierzasz zjeść dzisiaj lunchu? – Ojej, to już pora? – Kristin, przecież masz fajny zegareki jeszcze cztery inne w pokoju. – Nie mam czterech. Tylko ten stary, z misiem i ten z Beatlesami, który znalazłeś w domu do rozbiórki. – Dobra. Robię grzanki z serem i z szynką. Skusisz się? – Tak, poproszę. – A na kolację wolisz spaghetti czy pieczeń rzymską? – Och, tato, uwielbiam twoją pieczeń rzymską, przecież wiesz. – Ho, ho, nie przesadzaj. A co cię takzaabsorbowało, że nawet nie słyszałaś, jakcię wołam? – Miałeś rację, to jest dziennik starszego brata. Opisuje całą historię ze swojego punktu widzenia. – Serio? Całą historię? – Takmyślę. Dopiero zaczęłam czytać. Stał przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad moimi słowami. Lekko zmrużył oczy i delikatnie przygryzł usta w lewym kąciku, jakzawsze, kiedy coś go nurtowało. – Nie wiem, czy powinnaś to czytać, Kristin. – Chyba nie sądzisz, że ten pamiętnik zdemoralizuje mnie bardziej niż to, co dotychczas słyszałam?

– Hmm… – mruknął. – Zawsze musi być ten pierwszy raz. – Och, tato, nie przesadzaj, nie jestem już dzieckiem. I pomyśl, że wreszcie się dowiem, co naprawdę się zdarzyło. My się dowiemy – powiedziałam z przekonaniem. – Mnie na tym nie zależy – odparł. – Zdaję sobie też sprawę, że są kłamstwa mówione, są i pisane, a więc nawet w pamiętniku można nie pisać prawdy. – Tata odwrócił się w drzwiach. – Niedługo zejdę – obiecałam. – Mam rozumieć, że nie wybierasz się już dzisiaj z Laną do galerii? – Dobrze rozumiesz, tato – przytaknęłam ze śmiechem. Uśmiechnął się i odszedł. A ja wróciłam do pamiętnika jakktoś spragniony wieści po latach spędzonych na poddaszu.

PIERWSZE DNI Cathy uważa nas za ludzi z klasy średniej, wiodących zwykłe życie w niewielkim Gladstone w Pensylwanii. Argumentuje to faktem, że nasz dom nie jest ani dużo większy, ani mniejszy od innych, stojących przy ulicy, a nasz tata ma średniej klasy chevroleta. Nie wiem, do czego jest jej potrzebne myślenie o nas jako o zwykłych średniakach. Ja nigdy tako sobie nie myślałem. Powiedziałem jej to dzisiaj, a ona dziwnie na mnie spojrzała. Chyba trochę ją zirytowałem. Moim zdaniem bycie zwykłą osobą daje jej poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że dzieciaki z bogatych rodzin uważa za snobów, a zwłaszcza Lucille Tompkins, której ojciec ma cztery sklepy jubilerskie. Jedna z przyjaciółek wytłumaczyła Cathy, co oznacza słowo „snob”, i odtąd moja siostra się boi, że ktoś ją tak nazwie. Podejrzewam, iż ktoś przy niej powiedział, że jej brat jest snobem, a ona nie wiedziała, jakmnie bronić. Przez dłuższy czas moja siostra lubiła podkreślać, że nie mamy telewizora, często z dumą o tym wspomina, niczym o jakimś wyczynie. Jednak wkrótce potem rodzice kupili odbiornik, w tym samym czasie, co nasi sąsiedzi Milestone’owie, a pan Milestone jest kierownikiem miejscowego supermarketu. To Cathy wyrasta na snobkę! Uważa, że jesteśmy lepsi od bogaczy, choć nie mamy tyle pieniędzy, gdyż bogaci ludzie nie potrafią kochać drugiego człowieka. Mówiłem jej, że to śmieszne, a ona się odcięła, że to ja jestem śmieszny. Nie wiem, po co się wysilam, żeby jej to wytłumaczyć. Jej umysł

jest za mało dojrzały, aby pojąć pewne rzeczy. Niepotrzebnie łamie sobie nimi głowę. W sumie powinienem jej współczuć. Nasza mama nie nosi drogiego futra, ale ma bardzo ładne, modne ubrania. Stara się odkładać pieniądze, żeby od czasu do czasu kupić sobie jakiś modny ciuch. Cathy o tym nie wie, ale ja widziałem, jak mama potajemnie przetrząsa kieszenie spodni i marynarek taty w poszukiwaniu zapomnianych przez niego drobniaków. Wiem nawet, że chowa je w pudełku od butów na dnie swojej szafy. Jeśli nawet tata zauważył te kradzieże, to nic o tym nie wspomniał. A przynajmniej tak mi się wydaje. Zastanawiałem się, dlaczego mama to robi, zamiast po prostu poprosić go o pieniądze. Może nie chce, żeby powiedział, że chce je wydać na głupoty. A może po prostu dręczą ją wyrzuty sumienia z powodu bezsensownego wydawania pieniędzy potrzebnych na jedzenie i prowadzenie domu. Zapewne usprawiedliwiała się przed sobą, że podbieranie takich małych sum nie jest przestępstwem. Nigdy nie powiem tego mamie w oczy, ale ma skłonności do racjonalizacji swojego zachowania. Kiedy poznałem to słowo, od razu uznałem, że do niej pasuje. Chodzi o tak zwane niewinne kłamstewka, szukanie wymówek i tłumaczenie, że w ten sposób chroni się kogoś, aby nie zranić jego uczuć. Tata bardzo ciężko pracuje, żeby nas utrzymać. Mama czułaby się fatalnie ze świadomością, że go oszukuje, więc musiała jakoś usprawiedliwić swoje postępowanie. Nikt nie chce wyglądać przeciętnie, zwłaszcza kobiety, a tym bardziej nasza mama. Zgadzam się, że jej pierścionekślubny nie jest zbyt cenny, ale przez lata małżeństwa tata kupił mamie kilka naszyjników, kolczyków i bransoletek, choć nie bardzo było go na to stać. Może dostał dobrze płatne zlecenia od ojca Lucille Tompkins? Trzeba przy tym przyznać, że ma dobry gust, bo biżuteria nie była tandetna i mama pięknie w niej wyglądała. Często powtarzał nam, że piękno nie musi być duże i rzucać się w oczy. Pamiętam, jak któregoś razu powiedział do mnie i do Cathy: „Pamiętajcie, że wyrafinowanie przydaje się nie tylko w reklamie, ale i w życiu”. Na pewno dobrze wie, co mówi. Tata zajmuje się reklamą w firmie komputerowej, która ciągle się reklamuje. Cathy jest jeszcze za młoda, żeby zrozumieć słowo „wyrafinowanie”. Usiłowałem jej to wytłumaczyć, ale pokręciła tylko głową i burknęła, że używam za dużo trudnych słów i jeśli jeszcze więcej takich słów zamierzam jej kłaść do głowy, to jej biedna głowa wybuchnie. Nie wiem, skąd bierze takie idiotyczne pomysły. Nie lubi czytać książek, pewnie dlatego, że nie lubi robić czegokolwieksama. Zawsze musi mieć towarzystwo. Jest o dwa lata młodsza ode mnie, ale sądzę, że w jej wieku rozumiałem