Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony239 235
  • Obserwuję258
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań152 335

Wiśniowy klub ksiazki - Ashton Lee

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Wiśniowy klub ksiazki - Ashton Lee.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Ashton Lee
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 333 stron)

Ashton Lee Wiśniowy Klub Książki

Dla Wessie i Boba – moich ukochanych rodziców

Podziękowania Stworzenie świata Cherico w stanie Missisipi nie byłoby możliwe bez pomocy i porad wielu moich przyjaciół, specjalistów oraz członków rodziny. Chciałbym zacząć od podziękowań dla znakomitych agentek Christiny Hogrebe i Meg Ruley z Jane Rotrosen Agency, które skontaktowały mnie z Johnem Scognamigilo z Kensington Books. Autorsko-redaktorska współpraca z Johnem to czysta przyjemność. W następnej kolejności zawdzięczam wiele mojej cioci Abigail Jenkins Healy, która zgromadziła i wypróbowała wspaniałe przepisy z południa Stanów Zjednoczonych umieszczone na końcu książki. Potrawy te są częścią fabuły i uznałem, że czytelnicy będą mogli lepiej wczuć się w klimat, jeśli sami ich skosztują. Również wielu bibliotekarzy przyczyniło się do powstania tej książki – dodawali mi otuchy oraz dostarczali faktografii. Wśród nich wymienić należy między innymi: Susan Casagne, Marianne Raley, Deb Mitchel, Catherine Nathan, Jennifer Smith, Lesę Holstine, Reginę Cooper, Susan Delmas, Judy Clark, Jackie Warfield, Dereka Shaafa, Alice Shands, pracowników St. Mary Parish Library we Franklin, w stanie Luizjana, Larie Myers oraz Angelle Deshoutelles. Bardzo dziękuję również Jerry’emu Seamonowi za

wykład na temat przynęt wędkarskich – mam nadzieję, że byłem dobrym uczniem. A także moim fanom na facebookowym profilu Ashton Lee’s Novels. Nie macie pojęcia, jak wiele dla mnie znaczyły wasze komentarze i wsparcie.

Rozdział 1 Książki przeciw spychaczom Maura Beth Mayhew przymknęła błękitne oczy i dała sobie kilka pełnych napięcia minut na przyjęcie do wiadomości niepokojących słów, które właśnie padły. Wreszcie rozejrzała się, po czym potrząsnęła wyzywająco swoimi lokami w kolorze whisky tuż pod nosem radnego Durdena Sparksa oraz dwóch jego podwładnych zasiadających przy drugim końcu stołu w sali konferencyjnej. Wyróżniały ich tylko przezwiska – „Gruby” Badham, któremu nie zdarzało się raczej przegapiać posiłków, oraz „Towarzysz Suseł” Martin, jedyny w swoim rodzaju wytrawny „potakiwacz”. Ale wystarczy już rozwodzenia się nad barwnymi przydomkami, Maura Beth nie zamierzała żadnemu z nich podłożyć się pod spychacze, o których fantazjowali tak, jakby dało się nimi co najmniej wyważyć bramy raju. – Naprawdę liczą panowie na uzyskanie poparcia mieszkańców Cherico? – spytała zauważalnie drżącym głosem. Na jej twarzy ujawniło się napięcie. Radny Sparks błysnął oczyma bożyszcza i olśniewająco białymi zębami – to one zapewniały mu niesłabnącą popularność wśród damskiego elektoratu – po czym nachylił się ku ślicznej młodej bibliotekarce miejskiej z sześcioletnim stażem. – Panno Mayhew – zaczął. – Proszę się uspokoić. To nie nastąpi z dnia na dzień. Damy pani czas na

zwiększenie obrotów pani biblioteki aż do listopadowego zatwierdzenia budżetu. Proszę wykorzystać najbliższe pięć miesięcy na przekonanie rady miasta, że warto łożyć na utrzymanie tej instytucji bardziej niż na inne, naprawdę dochodowe przedsięwzięcia, jak chociażby na Park Przemysłowy Cherico. Maura Beth miała na to gotową odpowiedź. – To ciekawe, że nazywa pan bibliotekę moją właśnie teraz, kiedy uznał, że jest już bezwartościowa. A może zawsze pan tak myślał. – Być może ma pani rację – przytaknął. – Pamiętam, jak miałem osiem lat i razem z wieloma kolegami z klasy chciałem dołączyć do wakacyjnego klubu książki. Za przeczytanie iluś tam książek dostawali niebieskie wstążeczki, co obudziło we mnie ducha rywalizacji. Spytałem mamę, czy mogę się zapisać, i nigdy nie zapomnę, jaki mi zrobiła wtedy wykład. Twierdziła, że biblioteka Cherico obciąża tylko podatników i że ówczesna bibliotekarka pani Annie Scott całymi dniami nie robi niczego poza czytaniem swoich ulubionych powieścideł albo próbuje przypodobać się co bogatszym rodzinom, żeby wycyganić darowizny. Zdaniem mamy nieprzypadkowo to właśnie jej dzieci dostawały zawsze wstążki, a ja miałbym więcej pożytku z uprawiania sportów i zbierania dobrych ocen. Tak też zrobiłem. Maura Beth wyraźnie wyglądała na zszokowaną. – Nie miałam pojęcia o tego typu uprzedzeniach wobec biblioteki. Naprawdę sądzi pan, że obszar

nowoczesnych krowich pastwisk na północnym krańcu miasta przyniesie Cherico jakieś korzyści? – Nie wyciągnąłem tego z kapelusza. Zbadaliśmy rynek – powiedział, wymachując plikiem dokumentów. – Prawdopodobnie, jeśli dobrze przygotujemy grunt, wprowadzi się tu kilka rentownych firm. Dzięki temu zyskamy miejsca pracy dla naszej małej utrudzonej społeczności. W ten sposób wygenerujemy wzrost mimo gospodarczego zastoju. A więc o to chodzi. Spadek notowań grupki aktualnie rządzących lokalnych polityków, którzy ponownie objęli rządy w Cherico w stanie Missisipi przed dwoma laty, jesienią 2010 roku. Wygrali wybory, bo prowadzili kampanię tymi samymi zużytymi samochodowymi nalepkami, lecz gdy powrócili na scenę, w ich mantrze zaczęły nagle pobrzmiewać wzrost i zmiana. Chociaż Maura Beth zdawała sobie sprawę – a Durden Sparks, „Gruby” Badham i „Towarzysz Suseł” Martin też cholernie dobrze o tym wiedzieli – że Cherico nie jest wcale takim miasteczkiem, któremu marzy się rosnący ruch uliczny albo papugowanie ogromnych sieciowych marketów reklamowanych na okrągło w telewizji. Nie było tu już nawet codziennej gazety – została tylko jedna z gazetek reklamowych z kuponami, zniżkami i promocjami na różne dni tygodnia. Nie, Cherico było małe i zaściankowe, czasem nawet ksenofobiczne. Nie wykorzystało nigdy w pełni malowniczego położenia nad jeziorem Cherico,

należącego do obszaru jednego z dopływów Tennessee na najdalszym północno-wschodnim skraju stanu Missisipi. Miasteczko było zbyt młode, jego historia nie sięgała przed wojnę secesyjną; właściwie nie kwalifikowało się nawet do epoki wiktoriańskiej – gdzieniegdzie tylko stały pojedyncze domy w dziewiętnastowiecznym brytyjskim lub szwajcarskim stylu. Ogólnie architektura była tu nudna i bez wyrazu. Przede wszystkim jednak Cherico pełne było ludzi, którzy pragnęli świętego spokoju – zwłaszcza jeśli chodzi o nowszych mieszkańców, którzy wybudowali sobie szykowne wakacyjne ustronia i szopy na łodzie nad jeziorem, a więc nie mieszkali tu nawet przez cały rok. Jeśli w ciepłe dni wybierali się w te okolice na ryby albo narty wodne, to tylko na kilka tygodni, może z miesiąc, a więc od lokalnej polityki trzymali się z daleka. – Chyba pani nie zaprzeczy, panno Mayhew – Sparks wziął potężny łyk wody i mówił dalej – że biblioteczne statystyki przez ostatnie trzy lata cechował stały spadek, a trzeba też przypomnieć, że nie powalały one na kolana, również zanim zaczęła pani u nas pracować. Sama pani przyznała, że jedyne regularne czytelniczki to panna Voncille Nettles oraz siostry Crumpton spotykające się w waszej sali konferencyjnej raz w miesiącu. – Przesadza pan – odparła Maura Beth z błyskiem w oku. – Mamy stałych bywalców, którzy wypożyczają książki oraz płyty DVD. A mówiąc ściśle, na spotkania „Kto jest kim w Cherico?” przychodzi także bardzo

poważany pan Locke Linwood. Jego żona Pamela również była stałą czytelniczką, póki przedwcześnie nie odeszła. Na pewno pan pamięta. – Owszem. To było bardzo nieszczęśliwe zdarzenie. A więc dobrze. Przyznaję się do błędu. Na te fascynujące spotkania uczęszczają trzy stare panny i jeden wdowiec. – Sparks głośno odchrząknął. – W każdym razie przychodzą, żeby opowiadać bajki o swoich drzewach genealogicznych. Tak jakby kto spłodził kogo mogło się zmieniać z tygodnia na tydzień. Boże, zasadniczo chodzi przecież o to, że genów się nie wybiera. Mogą być dobre, słabe albo takie sobie i uważam, że nie ma się tu nad czym rozwodzić. – „Kto jest kim w Cherico?” przez lata było punktem odniesienia dla studiów genealogicznych – oświadczyła Maura Beth. – Panna Voncille Nettles spędza niezliczone godziny na wyszukiwaniu dokładnych danych w sądowych aktach i dokumentach. Wie wszystko o wszystkich, zna też wiele ciekawostek historycznych o mieście. Sparks zacisnął usta, jakby napił się skwaśniałego mleka. – No proszę, proszę. Czasem myślę, że powinniśmy po prostu wstawić starszej pani łóżko polowe do archiwum i zamykać ją tam na noc. Ewentualnie podrzucić dzbanek wody i nocnik na dokładkę. Panna Voncille oraz jej zwolennicy równie dobrze mogliby się jednak spotykać w czyimś salonie zamiast w bibliotece.

Na pewno byłoby im wygodniej, no i założę się, że nie odmówiliby sobie paru toastów na cześć swoich drogich zmarłych bliskich. Jeśli nie zmieniła pani przepisów bez mojej zgody, to nie wydaje mi się, żeby na terenie biblioteki dozwolone było spożywanie napojów dla dorosłych, że tak powiem. Mogliby przecież dawno zostawić panią na lodzie, gdyby uznali, że dość już mają wieloletniej abstynencji. Spójrzmy prawdzie w oczy, panno Mayhew, ta mała banda to jedyny pani powód do dumy! Gruby i Towarzysz Suseł zarżeli, mrugnęli do siebie i pokiwali porozumiewawczo głowami, podczas gdy Maura Beth usiłowała stłumić w sobie odrazę. Wiedziała, że tych dwóch mogło pozwolić sobie na tak lekceważące zachowanie wyłącznie na tym specjalnym zebraniu budżetowym, w którym ona zmuszona była uczestniczyć bez jednego nawet świadka. Ich zdaniem najwyraźniej odgrywała rolę stereotypowej rudowłosej pasierbicy. – Czy mogę pana cytować, panie Sparks? – spytała Maura Beth. – Obawiam się, że nie byłby to konstruktywny reportaż. Rozczaruje się pani, próbując zmobilizować opinię publiczną, bo wydaje mi się, że ludzie mają już bibliotekę głęboko gdzieś. Moją rolą, jako polityka, jest wróżenie z fusów i w tym wypadku raczej się nie pomyliłem. Maura Beth rzuciła mu sceptyczne spojrzenie i postanowiła odpierać atak jak najdłużej.

– Pozwoli pan, że spytam z ciekawości. Dlaczego nie zamknąć biblioteki od razu? Po co czekać na zatwierdzenie nowego budżetu? – Ponieważ nie chcielibyśmy usłyszeć oskarżeń, że nie daliśmy pani ostatniej szansy na uratowanie sytuacji. Nawet jeśli, rzecz jasna, mamy absolutną pewność co do pani porażki – odpowiedział po nazbyt teatralnej pauzie i wyjątkowo protekcjonalnym tonem. – Cóż, nie da się ukryć, że jak dotąd nie otrzymałam od państwa żadnego wsparcia. – Jakże to? A co ja niby miałbym wiedzieć o prowadzeniu biblioteki? Chyba że od strony finansowej. Maura Beth wypuściła powoli powietrze i dyskretnie przewróciła oczyma. – Mówię o tym, że rada miasta regularnie odmawiała mi przyznania dotacji na komputery, przy których czytelnicy mogliby korzystać z internetu. Znacznie podniosłoby to statystki w ostatnich latach. Czytelnicy w całym kraju przyzwyczaili się do takich standardów. Nie mieściło się to jednak najwyraźniej w pańskim dalekosiężnym programie. – No, tutaj zmuszony jestem zaprotestować – odparł Sparks i dwukrotnie uderzył prawą pięścią w stół. – Każdy może sobie kupić swój komputer. Wszyscy moi znajomi mają przynajmniej po jednym... nie wspominając już o tych różnorakich elektronicznych gadżetach, których używa się do podtrzymania kontaktu dosłownie zawsze i wszędzie.

Popatrzył z ukosa najpierw na Grubego, a potem na Towarzysza Susła. – Właśnie, to mi przypomina znany dowcip. Proszę przerwać, jeśli już pani słyszała. Przychodzi baba do lekarza i narzeka na dziwną narośl w uchu. Ciągle słyszy dzwonki i podniesione głosy. Dokucza jej to już od dłuższego czasu, więc postanowiła w końcu zasięgnąć lekarskiej porady. „Czy to guz mózgu, doktorze, czy zaczynam tracić rozum?”, pyta. Wtedy doktor zapala latarkę, mruży intensywnie oczy, aż w końcu odpowiada: „Nie, wszystko w porządku. To tylko pani komórka”. Rechot Grubego i Towarzysza Susła sprawił, że Maura Beth poczuła się całkowicie przybita. Czuła, że śmieją się z niej, a ten żart jest tylko pretekstem. Kiedy wreszcie ucichli, zapatrzyła się w ich pomarszczone poważne twarze i zastanowiła, czy ci giermkowie kiedykolwiek w życiu przeczytali coś, czego nie było lata świetlne temu na liście ich szkolnych lektur. Serio, miała na to, co prawda niepoparte naukowo, ale mocne dowody, bo w czasie ostatniego zebrania Gruby rozwodził się nad „tymi wszystkimi snobistycznymi książkami w bibliotece typu Ciasteczko Middlemarch, których nikt nie lubi”. Zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą poważne szychy, i nie wyjdzie jej na dobre, jeśli będzie dalej drażnić to potężne uprzywilejowane trio. – Bardzo dobry żart. Co nie zmienia faktu, że mam pięć miesięcy na uratowanie sytuacji – zdobyła się na uprzejmy ton, zapominając szybko nieprzyjemne

retrospekcje. – A jeśli mi się powiedzie, będą państwo dalej utrzymywać bibliotekę? Sparks nie spieszył się z odpowiedzią, utkwił wzrok w szumiącym pod sufitem wentylatorze i zastanowił się. – Chciałbym móc to pani obiecać, panno Mayhew. Ale jeśli nie zrobi pani niczego, by zmienić status quo, wtedy biblioteka Cherico przejdzie do historii. Nie możemy dłużej usprawiedliwiać ponoszonych kosztów. Jeśli zrobi pani na nas dostateczne wrażenie, być może zechcemy pertraktować. Proszę jednak pamiętać, że to musi być coś więcej niż panna Voncille bijąca na alarm pod pani dyktando. Szczerze mówiąc, nie ma żadnego konkretnego podatku od biblioteki i najwyższy czas przestać udawać, że mamy jakieś korzyści z tej pozycji w naszym budżecie. Jakkolwiek mizerna wydawała się ta propozycja, był to jednak jakiś cień nadziei pozostawiony przez włodarzy. Zebranie dobiegło końca, a Maura Beth uśmiechnęła się blado i po cichu podniosła się z krzesła. – Ależ proszę, panowie – zwróciła się do nich i skinęła mniej więcej w ich stronę. – Proszę się absolutnie nie fatygować i nie wstawać. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie mają panowie ochoty. Jeden tylko z całej trójki, radny Sparks, wstał i wykonał pospieszny lekki ukłon. Gdy szła korytarzem, wróciły do niej wspomnienia z czasów bibliotekoznawczych studiów na uniwersytecie stanowym w Luizjanie. Nie było tam przedmiotu

przeprawy z politykami 101 nawet w ramach podstawowych pogaduszek. A szkoda. Któryś z mądrych profesorów powinien stanąć przed nią i innymi niewinnymi studentami bibliotekoznawstwa, wyciągnąć notatki, a następnie ostrzec, że najtrudniej poradzić sobie z politycznymi aspektami tego zawodu. Że biblioteki oraz ich niewielkie fundusze zazwyczaj znajdują się pierwsze na listach budżetowych cięć i ostatnie na listach inwestycji. Wszyscy politycy przedkładają chyba dźwięk pracujących spychaczy nad niezmienną ciszę drukowanego słowa. Maura Beth zeszła po schodach miejskiego ratusza w Cherico na ulicę Commerce, zupełnie jakby dostała właśnie wyrok więzienia. Pięć miesięcy, żeby się spiąć. Przygarbiła ramiona, a czerwcowy słoneczny żar lejący się na asfalt przygniatał ją jeszcze bardziej. Minęła właśnie piętnasta i mimo że nie jadła lunchu, wcale nie czuła głodu. Przydałaby jej się teraz raczej wielka porcja pociechy niż posiłek. Mijała więc niespiesznie witryny dobrze sobie znanych jednopiętrowych sklepów z cegły i drewna, a wśród nich: antyki u Audry Neely; żelaźniak Cherico Ace Hardware; agencję ubezpieczeń Vernon Dotrice; adwokata Curtisa L. Tricketta. W końcu stanęła w cieniu ogromnej, upstrzonej srebrnymi gwiazdkami niebiesko-białej markizy Twinkle Café. Wiedziała, że w środku spotka właścicielkę restauracji, która doradzała Maurze Beth we wszystkim, odkąd ta sześć lat temu zamieszkała w Cherico – Periwinkle Lattimore.

– Mauro Beth, wchodź, moja rudowłosa śliczności, zanim zwiędniesz niczym słynna sałatka ze szpinakiem na ciepło! – zawołała Periwinkle, gdy tylko zauważyła, że jej przyjaciółka rozkoszuje się przyjemnym podmuchem klimatyzowanego powietrza, które powitało ją już w progu. W lokalu było pusto – to akurat martwe godziny między lunchem a kolacją – ale nad kilkunastoma stolikami przybranymi niebiesko-białymi obrusami i subtelnymi świecami unosiły się zachęcające aromaty przypraw oraz ziół. Periwinkle wskazała od razu dwuosobowy narożny stolik pod wymyślnym wieszadełkiem, z którego zwisały metalicznie połyskujące złote i srebrne gwiazdki. – Tutaj, kochana! Sama cię obsłużę! – Och, nie przyszłam jeść – odparła Maura Beth. – Potrzebuję zwierzeń i pociechy. Periwinkle zaśmiała się radośnie i podeszła do stolika z gratisową szklanką mrożonej herbaty. – Aha! Zwierzenia smażone w głębokim tłuszczu i duszona pociecha, specjalność szefa kuchni! – No więc przyszłam po swoją porcję. Posiedź ze mną, póki nikogo nie ma. Maura Beth dawno temu stwierdziła, że tajemnica sukcesu Twinkle, czyli Gwiazdki – jak pieszczotliwie nazywali lokal miejscowi – tkwi w postawie Periwinkle, która nie migała się od żadnych zajęć w knajpie. Nieważne, czy chodziło o składanie zamówień na zapasy

spożywcze, odwalanie większości roboty przy kuchni, a nawet pomoc kelnerce w godzinach szczytu. Ta kobieta była pracowita i niezmordowana, przy czym jakimś cudem nigdy nie wyglądała na steraną. Nie widywano jej potarganej, a blond fryzurę z upartymi odrostami miała zawsze starannie ułożoną, mimo że nieodłącznie towarzyszyła jej niezbyt wyszukana owocowa guma do żucia w ustach. – Co cię trapi? – spytała Periwinkle i usiadła na krześle. – Widzę, że jesteś zmartwiona. Maura Beth upiła łyk herbaty, odetchnęła głęboko, a potem zaczęła się wywnętrzać, nie pomijając żadnego szczegółu ciężkiej próby, jakiej doświadczyła z rąk trzech surowych radnych Cherico. – Co za... Taki z owakim! – zawołała Periwinkle, zdążyła ugryźć się w język. – Czyli możesz stracić pracę? Po tych wszystkich latach? – To realne zagrożenie. Periwinkle położyła łokcie na stole, podparła pięściami brodę i zamyśliła się. – Powiedz mi szczerze... Myślisz, że traktowaliby cię poważniej, gdybyś była facetem? Maura Beth stłumiła ironiczny chichot. – Może tak, może nie. W tym wypadku sądzę, że po prostu chcą namotać w nowym budżecie z korzyścią dla siebie. – W to nie wątpię. Zastanawia mnie, czy tak samo rwaliby się do wyrównywania cię spychaczem –

używając tu twoich słów, skarbie – gdybyś co innego miała między nogami. Słuchaj, my, kobiety, musimy walczyć o swoje. Myślisz, że zebrałabym kapitał na rozkręcenie tej restauracji, gdybym siedziała jak trusia w kwestii ugody rozwodowej z Harlanem Lattimore’em? Chciał mnie, dupek, zostawić na lodzie, ale tupnęłam nogą i powiedziałam: „O nie, proszę pana! Nie po trzynastu latach małżeństwa, przecież młodość mam już daleko za sobą. Pomogłam ci zbić kasę na Marina Bar and Grill, dniami i nocami harowałam jako twoja sekretarka, a teraz mam pójść z torbami?!”. W cichutkim westchnieniu Maury Beth dało się wyczuć nutkę zazdrości. – Na pewno potrafisz o siebie zadbać. Wiem oczywiście, że nie mogę pozwolić zastraszyć się tym facetom. Na to właśnie liczą. Jednak nie zmuszę też nikogo do korzystania z biblioteki. Na razie nie widzę wyjścia z tej sytuacji. – Musisz sobie zorganizować jakiś fortel. – Periwinkle nachyliła się, wściekle żując gumę. – Posłuchaj mnie. Kiedy głowiłam się nad nazwaniem swojej restauracji, wiedziałam, że nazwa nie ma właściwie znaczenia, jeśli jedzenie będzie kiepskie. Na szczęście wiem, jak upichcić coś pysznego, więc tym się wcale nie przejmowałam. Pomyślałam jednak, że chwytliwy szyld może ich na początku przyciągnąć, a potem już złapią haczyk. Mówiłam ci kiedyś, że chciałam ochrzcić ją wtedy Twinkle, Twinkle, Periwinkle’s?

Zaśmiały się obie serdecznie. – Nie. Dlaczego tego nie zrobiłaś? Strasznie mi się podoba! – Wydawało mi się, że mogłoby wyjść zbyt cukierkowo. Poradziłam się więc mamy w Corinth i ona powiedziała: „Peri, córciu, to brzmi, jakbyś otwierała butik z akcesoriami dla niemowląt. Wiesz, z tymi wszystkimi łóżeczkami, kołyskami i duperelami”. No i po namyśle przyznałam jej rację. Dodałam więc jeszcze „café” dla podkreślenia, że to nowa knajpa z jedzeniem. Teraz już oczywiście i tak ją wszyscy nazywają „Twinkle”. Mnie się udało, więc ty też powinnaś coś wymyślić i migiem nagonić sobie czytelników, żeby odstraszyć grube ryby. W tym momencie do restauracji wpadła nieco puszysta, chociaż atrakcyjna kobieta w średnim wieku. Miała utapirowane brązowe włosy, a ubrana była w wymyślne hawajskie muumuu w kwiaty. Cały czas machała i uśmiechała się wyczekująco. – Periwinkle – zaczęła lekko zasapana. – W końcu mam chwilę, żeby odebrać pomidorowe tymbaliki, które zamówiłam rano. Cały dzień biegałam i ciągle miałam coś do załatwienia. Periwinkle wstała i podała kobiecie dłoń, kiedy ta podeszła do stolika. – Są w lodówce, nie tracą zimnej krwi. Już po nie idę. Odwróciła się gwałtownie w stronę kuchni i już miała pobiec, gdy równie raptownie się zatrzymała.

– Zaraz, zaraz, a gdzie moje maniery? Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Oto Maura Beth Mayhew, a to jedna z moich najnowszych klientek, pani Connie McShay. Przeprowadziła się z mężem z Nashville jakoś przed miesiącem. – Periwinkle przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Pani Connie, na pewno panią zainteresuje, że Maura Beth prowadzi naszą bibliotekę. Sama nie mam wiele czasu na czytanie, odkąd każdą chwilę poświęcam Twinkle, ale Maura Beth zapewne przyjmie nową czytelniczkę z otwartymi ramionami, prawda kochana? – Ależ oczywiście! – zawołała Maura Beth i wstała z krzesła, by uścisnąć ręce i wymienić dalsze uprzejmości, podczas gdy Periwinkle pobiegła po tymbaliki. – Wie pani, zamierzałam zajrzeć do biblioteki – ciągnęła Connie ze szczerym zainteresowaniem w głosie. – Mój mąż Douglas i ja mieliśmy jednak sporo zamieszania z przeprowadzką do naszego domku nad jeziorem. Dotychczas wpadaliśmy tu co roku zaledwie na tydzień czy dwa, ale teraz osiedliśmy na dobre. Wciąż jeszcze nam zostało mnóstwo pudeł do rozpakowania. Mogłabym przysiąc, że musiały się rozmnożyć po drodze w ciężarówce. Jestem w każdym razie zapaloną czytelniczką, a nawet należałam w Nashville do cudownego klubu książki. Nazywaliśmy się Książkowymi Molami Miasta Muzyki. Maura Beth znacznie się rozpromieniła. – To brzmi jak muzyka dla moich uszu. Koniecznie

musi sobie pani niedługo założyć kartę i wybrać coś z bestsellerów, które właśnie dotarły. Ostatnie centy wydaję zawsze, żeby być na bieżąco z popularnymi pozycjami. Co pani czytuje? – Jestem maniaczką kryminałów. Ale lubię tylko te kulturalne, w których rozwiązuje się zagadki przy herbacie i bułeczkach z masłem. Nie przemawiają do mnie żadne prawdziwe, ociekające krwią zbrodnie. Po śmierci Agathy Christie na długie miesiące pogrążyłam się w literackiej żałobie. Nie będzie już panny Marple spacerującej po wiosce St. Mary Mead i natykającej się na morderstwo popełnione przez ziemiaństwo, co za strata! Ani Hercules Poirot nie będzie pomadował wąsów. Maura Beth roześmiała się i miała właśnie odpowiedzieć, kiedy powróciła Periwinkle z małą papierową torbą, którą wręczyła Connie. – Tymablikom w tych małych plastikowych pudełeczkach jest przytulnie jak ostrygom w muszelkach. Proszę tylko w drodze do domu nie hamować, gdyby pani wyskoczyła na drogę jakaś wiewiórka, a na pewno nie stracą kształtu. – Płacę siedem dolarów i proszę jak zwykle zachować resztę – odparła Connie i chichocząc, podała wyciągnięty z torebki banknot. – Bardzo znów jestem wdzięczna, moja kochana – odparła Periwinkle i wetknęła pieniądze do kieszeni fartucha. Wtedy Connie nachyliła się do Maury Beth zupełnie

jakby od wieków były najlepszymi przyjaciółkami. – Też uwielbia pani te pomidorowe tymbaliki? Byłam oczarowana, kiedy ugryzłam pierwszy kęs i moje usta wypełnił ukryty w środku grzeszny śmietankowy serek. Douglas niemal codziennie życzy sobie, żebym je przynosiła na kolację. Prawie nic innego teraz nie jemy: tylko tymbaliki i ryby, które uda mu się akurat złowić w jeziorze. Swoją drogą, muszę je ciągle skrobać. Też mi emerytura. Spędzam ją na razie ze skrobakiem do ryb i łuskami. Może powinnam się zbuntować. – Tego nie wiem, ale z pewnością zrobiła pani z moich tymbalików bestseller – wtrąciła Periwinkle. Zaczęła nagle chichotać i nie mogła się uspokoić. – Przepraszam – wydusiła w końcu. – Przypomniałam sobie po prostu, jak trudno mi było je sprzedać na samym początku. Nikt ich nigdy nie zamawiał i nie wiedziałam dlaczego. Byłam pewna, że przepis jest w porządku. Dostałam go od mamy i cała rodzina zawsze szalała za jej tymbalikami. Aż któregoś dnia zagadka została rozwiązana, kiedy jeden z moich klientów, uprzejmy starszy pan, jakiś przyjezdny z Ohio, pochwalił moje jedzenie przy pożegnaniu. Powiedział też jednak: „A tak z ciekawości, czy mogłaby mi pani powiedzieć, co jest w tej sałatce z palikami? Kelnerka proponowała ją jako przystawkę, ale nie odważyłem się, bo zabrzmiało dość groźnie. Dopiero co wydałem majątek u dentysty na koronki”. Zarówno twarz Maury Beth, jak i Connie wyrażały

coś na wpół między zdumieniem a konsternacją, tymczasem Periwinkle znów złapała oddech. – Otóż to, moje panie. Kiedy usłyszałam pytanie tego kochanego człowieczka, miałam dokładnie taką samą minę. Chodzi o to, że moja ówczesna kelnerka Bonnie Lee Fentress miała w zwyczaju mówić bardzo szybko i niewyraźnie, połykając sylaby. Z „krewetek” robiła „kredki”, z „pulpetów” „pety”, a z „tymbalików” właśnie „paliki”. Była strasznie kochana, ale przez tę swoją wymowę potrafiła wystraszyć człowieka na śmierć samym menu. Usiadłam więc z nią wtedy, popracowałyśmy nad dykcją i oto odrodziły się moje tymbaliki. Wszyscy wiemy, jak pysznie było potem. – Z tym zdecydowanie się zgadzam – powiedziała Connie, zerkając na zegarek. – Oj, wciąż jeszcze mam milion spraw do załatwienia. Będę lecieć. Miło było panie spotkać. – Proszę nie zapomnieć o karcie bibliotecznej! – zawołała Maura Beth za Connie wybiegającą równie szybko, jak wpadła. – Na pewno! – rzuciła stłumionym głosem już z chodnika. – Bardzo ją lubię – oznajmiła Periwinkle, kiedy wróciły na swoje krzesła. – Może i mieszka sobie jak bogaczka nad jeziorem, ale tak naprawdę jest solą ziemi. Podobają mi się tacy ludzie. Maura Beth zapatrzyła się milcząco w swoją herbatę i przeczekała kilka niezręcznych minut.

– O, tak. Pasuje do Cherico, tym bardziej że czyta. – Ocknęła się. – Jeśli nie dotrzyma słowa i nie przyjdzie się zapisać, muszę ją koniecznie wytropić. Podsunęła mi pomysł, który mógłby się teraz przydać. Może to będzie właśnie ten fortel, dzięki któremu uda się postawić bibliotekę na nogi. Periwinkle popatrzyła na nią wyjątkowo uważnie, po czym skinęła głową. – Nie zaszkodzi spróbować. Tylko powinnaś zabrać się do tego od razu. – Czułam, że dobrze robię, przychodząc do ciebie na zwierzenia – dodała Maura Beth. – Twoje ramię do płakania nigdy mnie przez te ostatnie lata nie zawiodło. Perwinkle wyciągnęła rękę i poklepała ją czule po dłoni. – Hej, od czego są przyjaciółki?

Rozdział 2 Złapać mola Biblioteka Cherico nie była piękna i nie rzucała się w oczy. Skrywała się przy rzadko uczęszczanej uliczce pod złowieszczym adresem Aleje Cieni 12 – dawniej, gdzieś przed siedemdziesięciu laty, mieścił się tu kryty blachą falistą magazyn narzędzi rolniczych. Po kilku latach zamożne przełożone uznały, że czas zadbać o miasto, i wpadły na pomysł założenia biblioteki, a nawet same przekazały na ten cel część swoich odziedziczonych fortun. Ówczesna rada miasta była na to przedsięwzięcie równie obojętna jak dzisiejsza i za wszelką cenę starała się ograniczyć swój udział w przebudowie magazynu na praktyczny obiekt. Wieść gminna niosła, że lwia część przeznaczonych na to funduszy poszła prosto do kieszeni kilku polityków, w tym ojca Durdena Sparksa. Zdaje się, że Cherico nigdy nie miało szczęścia do uczciwych włodarzy. Przez lata wprowadzono parę mało spektakularnych innowacji, z których najważniejszą było przytwierdzenie lichych białych filarów wokół wejścia i wydzielenie wewnątrz miejsca na ciasną salę konferencyjną. Za dok załadunkowy służyło tylne wejście, nie wydzielono parkingu, a ponadto na skąpej powierzchni 325 metrów kwadratowych musiały się zmieścić biuro oraz regały ze zbiorami. Z beletrystyką byli akurat całkiem na bieżąco, ale literatura faktu wymagała, żeby o nią zadbać i

uzupełnić o co aktualniejsze pozycje. Niestety, Maura Beth ledwo mogła sobie pozwolić na dostarczanie czytelnikom najnowszych bestsellerów, gazet i czasopism. Głupio jej było nawet podpisywać własną wypłatę, której nikt przecież nie nazwałby hojną. Och, tak. Wystarczało oczywiście na zakupy spożywcze w supermarkecie, rachunki za mieszkanie, tankowanie toyotki i robienie ulubionej trwałej w lokalnym zakładzie fryzjerskim. Jednak już odłożenie czegokolwiek na przyszłość – choćby na wesele, pod warunkiem że pozna kiedyś tego jedynego – całkowicie przekraczało jej możliwości. Szczerze też wstydziła się, jak marne pieniądze zostawały w kasie na wypłaty dla jej dwóch podwładnych pracujących w wypożyczalni na zmianę co drugi dzień. – Czasami czuję się jak misjonarka w dalekich krajach – wyznała Maura Beth Periwinkle niedługo po ich pierwszym spotkaniu. – Muszę uświadamiać mieszkańców Cherico, czemu służy biblioteka i dlaczego powinni z niej korzystać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie bez znaczenia jest to, iż podjęłam tę pracę zaraz po studiach bibliotekoznawczych, świeżo po tym entuzjastycznym zastrzyku idealizmu, który dostałam razem z dyplomem. – Kochana, niech ci ten zapał nigdy nie przechodzi – poradziła wtedy Periwinkle. – Nieważne, jak to się potoczy. Wszystko zwali ci się na głowę prędzej czy później. Wiem, co mówię.