Dla Wessie i Boba
– moich ukochanych rodziców
===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Podziękowania
*
Stworzenie świata Cherico w stanie Missisipi nie byłoby możliwe bez pomocy i porad wielu
moich przyjaciół, specjalistów oraz członków rodziny. Chciałbym zacząć od podziękowań dla
znakomitych agentek Christiny Hogrebe i Meg Ruley z Jane Rotrosen Agency, które
skontaktowały mnie z Johnem Scognamigilo z Kensington Books. Autorsko-redaktorska
współpraca z Johnem to czysta przyjemność.
W następnej kolejności zawdzięczam wiele mojej cioci Abigail Jenkins Healy, która
zgromadziła i wypróbowała wspaniałe przepisy z południa Stanów Zjednoczonych umieszczone
na końcu książki. Potrawy te są częścią fabuły i uznałem, że czytelnicy będą mogli lepiej wczuć
się w klimat, jeśli sami ich skosztują.
Również wielu bibliotekarzy przyczyniło się do powstania tej książki – dodawali mi otuchy
oraz dostarczali faktografii. Wśród nich wymienić należy między innymi: Susan Casagne,
Marianne Raley, Deb Mitchel, Catherine Nathan, Jennifer Smith, Lesę Holstine, Reginę Cooper,
Susan Delmas, Judy Clark, Jackie Warfield, Dereka Shaafa, Alice Shands, pracowników St. Mary
Parish Library we Franklin, w stanie Luizjana, Larie Myers oraz Angelle Deshoutelles.
Bardzo dziękuję również Jerry’emu Seamonowi za wykład na temat przynęt wędkarskich –
mam nadzieję, że byłem dobrym uczniem. A także moim fanom na facebookowym profilu
Ashton Lee’s Novels. Nie macie pojęcia, jak wiele dla mnie znaczyły wasze komentarze
i wsparcie.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 1
Książki przeciw spychaczom
*
Maura Beth Mayhew przymknęła błękitne oczy i dała sobie kilka pełnych napięcia minut na
przyjęcie do wiadomości niepokojących słów, które właśnie padły. Wreszcie rozejrzała się, po
czym potrząsnęła wyzywająco swoimi lokami w kolorze whisky tuż pod nosem radnego Durdena
Sparksa oraz dwóch jego podwładnych zasiadających przy drugim końcu stołu w sali
konferencyjnej. Wyróżniały ich tylko przezwiska – „Gruby” Badham, któremu nie zdarzało się
raczej przegapiać posiłków, oraz „Towarzysz Suseł” Martin, jedyny w swoim rodzaju wytrawny
„potakiwacz”. Ale wystarczy już rozwodzenia się nad barwnymi przydomkami, Maura Beth nie
zamierzała żadnemu z nich podłożyć się pod spychacze, o których fantazjowali tak, jakby dało się
nimi co najmniej wyważyć bramy raju.
– Naprawdę liczą panowie na uzyskanie poparcia mieszkańców Cherico? – spytała
zauważalnie drżącym głosem. Na jej twarzy ujawniło się napięcie.
Radny Sparks błysnął oczyma bożyszcza i olśniewająco białymi zębami – to one zapewniały
mu niesłabnącą popularność wśród damskiego elektoratu – po czym nachylił się ku ślicznej
młodej bibliotekarce miejskiej z sześcioletnim stażem.
– Panno Mayhew – zaczął. – Proszę się uspokoić. To nie nastąpi z dnia na dzień. Damy pani
czas na zwiększenie obrotów pani biblioteki aż do listopadowego zatwierdzenia budżetu. Proszę
wykorzystać najbliższe pięć miesięcy na przekonanie rady miasta, że warto łożyć na utrzymanie
tej instytucji bardziej niż na inne, naprawdę dochodowe przedsięwzięcia, jak chociażby na Park
Przemysłowy Cherico.
Maura Beth miała na to gotową odpowiedź.
– To ciekawe, że nazywa pan bibliotekę moją właśnie teraz, kiedy uznał, że jest już
bezwartościowa. A może zawsze pan tak myślał.
– Być może ma pani rację – przytaknął. – Pamiętam, jak miałem osiem lat i razem z wieloma
kolegami z klasy chciałem dołączyć do wakacyjnego klubu książki. Za przeczytanie iluś tam
książek dostawali niebieskie wstążeczki, co obudziło we mnie ducha rywalizacji. Spytałem mamę,
czy mogę się zapisać, i nigdy nie zapomnę, jaki mi zrobiła wtedy wykład. Twierdziła, że
biblioteka Cherico obciąża tylko podatników i że ówczesna bibliotekarka pani Annie Scott całymi
dniami nie robi niczego poza czytaniem swoich ulubionych powieścideł albo próbuje
przypodobać się co bogatszym rodzinom, żeby wycyganić darowizny. Zdaniem mamy
nieprzypadkowo to właśnie jej dzieci dostawały zawsze wstążki, a ja miałbym więcej pożytku
z uprawiania sportów i zbierania dobrych ocen. Tak też zrobiłem.
Maura Beth wyraźnie wyglądała na zszokowaną.
– Nie miałam pojęcia o tego typu uprzedzeniach wobec biblioteki. Naprawdę sądzi pan, że
obszar nowoczesnych krowich pastwisk na północnym krańcu miasta przyniesie Cherico jakieś
korzyści?
– Nie wyciągnąłem tego z kapelusza. Zbadaliśmy rynek – powiedział, wymachując plikiem
dokumentów. – Prawdopodobnie, jeśli dobrze przygotujemy grunt, wprowadzi się tu kilka
rentownych firm. Dzięki temu zyskamy miejsca pracy dla naszej małej utrudzonej społeczności.
W ten sposób wygenerujemy wzrost mimo gospodarczego zastoju.
A więc o to chodzi. Spadek notowań grupki aktualnie rządzących lokalnych polityków,
którzy ponownie objęli rządy w Cherico w stanie Missisipi przed dwoma laty, jesienią 2010 roku.
Wygrali wybory, bo prowadzili kampanię tymi samymi zużytymi samochodowymi nalepkami,
lecz gdy powrócili na scenę, w ich mantrze zaczęły nagle pobrzmiewać wzrost i zmiana. Chociaż
Maura Beth zdawała sobie sprawę – a Durden Sparks, „Gruby” Badham i „Towarzysz Suseł”
Martin też cholernie dobrze o tym wiedzieli – że Cherico nie jest wcale takim miasteczkiem,
któremu marzy się rosnący ruch uliczny albo papugowanie ogromnych sieciowych marketów
reklamowanych na okrągło w telewizji. Nie było tu już nawet codziennej gazety – została tylko
jedna z gazetek reklamowych z kuponami, zniżkami i promocjami na różne dni tygodnia.
Nie, Cherico było małe i zaściankowe, czasem nawet ksenofobiczne. Nie wykorzystało nigdy
w pełni malowniczego położenia nad jeziorem Cherico, należącego do obszaru jednego
z dopływów Tennessee na najdalszym północno-wschodnim skraju stanu Missisipi. Miasteczko
było zbyt młode, jego historia nie sięgała przed wojnę secesyjną; właściwie nie kwalifikowało się
nawet do epoki wiktoriańskiej – gdzieniegdzie tylko stały pojedyncze domy
w dziewiętnastowiecznym brytyjskim lub szwajcarskim stylu. Ogólnie architektura była tu nudna
i bez wyrazu.
Przede wszystkim jednak Cherico pełne było ludzi, którzy pragnęli świętego spokoju –
zwłaszcza jeśli chodzi o nowszych mieszkańców, którzy wybudowali sobie szykowne wakacyjne
ustronia i szopy na łodzie nad jeziorem, a więc nie mieszkali tu nawet przez cały rok. Jeśli
w ciepłe dni wybierali się w te okolice na ryby albo narty wodne, to tylko na kilka tygodni, może
z miesiąc, a więc od lokalnej polityki trzymali się z daleka.
– Chyba pani nie zaprzeczy, panno Mayhew – Sparks wziął potężny łyk wody i mówił
dalej – że biblioteczne statystyki przez ostatnie trzy lata cechował stały spadek, a trzeba też
przypomnieć, że nie powalały one na kolana, również zanim zaczęła pani u nas pracować. Sama
pani przyznała, że jedyne regularne czytelniczki to panna Voncille Nettles oraz siostry Crumpton
spotykające się w waszej sali konferencyjnej raz w miesiącu.
– Przesadza pan – odparła Maura Beth z błyskiem w oku. – Mamy stałych bywalców, którzy
wypożyczają książki oraz płyty DVD. A mówiąc ściśle, na spotkania „Kto jest kim w Cherico?”
przychodzi także bardzo poważany pan Locke Linwood. Jego żona Pamela również była stałą
czytelniczką, póki przedwcześnie nie odeszła. Na pewno pan pamięta.
– Owszem. To było bardzo nieszczęśliwe zdarzenie. A więc dobrze. Przyznaję się do błędu.
Na te fascynujące spotkania uczęszczają trzy stare panny i jeden wdowiec. – Sparks głośno
odchrząknął. – W każdym razie przychodzą, żeby opowiadać bajki o swoich drzewach
genealogicznych. Tak jakby kto spłodził kogo mogło się zmieniać z tygodnia na tydzień. Boże,
zasadniczo chodzi przecież o to, że genów się nie wybiera. Mogą być dobre, słabe albo takie
sobie i uważam, że nie ma się tu nad czym rozwodzić.
– „Kto jest kim w Cherico?” przez lata było punktem odniesienia dla studiów
genealogicznych – oświadczyła Maura Beth. – Panna Voncille Nettles spędza niezliczone godziny
na wyszukiwaniu dokładnych danych w sądowych aktach i dokumentach. Wie
wszystko o wszystkich, zna też wiele ciekawostek historycznych o mieście.
Sparks zacisnął usta, jakby napił się skwaśniałego mleka.
– No proszę, proszę. Czasem myślę, że powinniśmy po prostu wstawić starszej pani łóżko
polowe do archiwum i zamykać ją tam na noc. Ewentualnie podrzucić dzbanek wody i nocnik na
dokładkę. Panna Voncille oraz jej zwolennicy równie dobrze mogliby się jednak spotykać
w czyimś salonie zamiast w bibliotece. Na pewno byłoby im wygodniej, no i założę się, że nie
odmówiliby sobie paru toastów na cześć swoich drogich zmarłych bliskich. Jeśli nie zmieniła pani
przepisów bez mojej zgody, to nie wydaje mi się, żeby na terenie biblioteki dozwolone było
spożywanie napojów dla dorosłych, że tak powiem. Mogliby przecież dawno zostawić panią na
lodzie, gdyby uznali, że dość już mają wieloletniej abstynencji. Spójrzmy prawdzie w oczy,
panno Mayhew, ta mała banda to jedyny pani powód do dumy!
Gruby i Towarzysz Suseł zarżeli, mrugnęli do siebie i pokiwali porozumiewawczo głowami,
podczas gdy Maura Beth usiłowała stłumić w sobie odrazę. Wiedziała, że tych dwóch mogło
pozwolić sobie na tak lekceważące zachowanie wyłącznie na tym specjalnym zebraniu
budżetowym, w którym ona zmuszona była uczestniczyć bez jednego nawet świadka. Ich
zdaniem najwyraźniej odgrywała rolę stereotypowej rudowłosej pasierbicy.
– Czy mogę pana cytować, panie Sparks? – spytała Maura Beth.
– Obawiam się, że nie byłby to konstruktywny reportaż. Rozczaruje się pani, próbując
zmobilizować opinię publiczną, bo wydaje mi się, że ludzie mają już bibliotekę głęboko gdzieś.
Moją rolą, jako polityka, jest wróżenie z fusów i w tym wypadku raczej się nie pomyliłem.
Maura Beth rzuciła mu sceptyczne spojrzenie i postanowiła odpierać atak jak najdłużej.
– Pozwoli pan, że spytam z ciekawości. Dlaczego nie zamknąć biblioteki od razu? Po co
czekać na zatwierdzenie nowego budżetu?
– Ponieważ nie chcielibyśmy usłyszeć oskarżeń, że nie daliśmy pani ostatniej szansy na
uratowanie sytuacji. Nawet jeśli, rzecz jasna, mamy absolutną pewność co do pani porażki –
odpowiedział po nazbyt teatralnej pauzie i wyjątkowo protekcjonalnym tonem.
– Cóż, nie da się ukryć, że jak dotąd nie otrzymałam od państwa żadnego wsparcia.
– Jakże to? A co ja niby miałbym wiedzieć o prowadzeniu biblioteki? Chyba że od strony
finansowej.
Maura Beth wypuściła powoli powietrze i dyskretnie przewróciła oczyma.
– Mówię o tym, że rada miasta regularnie odmawiała mi przyznania dotacji na komputery,
przy których czytelnicy mogliby korzystać z internetu. Znacznie podniosłoby to statystki
w ostatnich latach. Czytelnicy w całym kraju przyzwyczaili się do takich standardów. Nie
mieściło się to jednak najwyraźniej w pańskim dalekosiężnym programie.
– No, tutaj zmuszony jestem zaprotestować – odparł Sparks i dwukrotnie uderzył prawą
pięścią w stół. – Każdy może sobie kupić swój komputer. Wszyscy moi znajomi mają
przynajmniej po jednym... nie wspominając już o tych różnorakich elektronicznych gadżetach,
których używa się do podtrzymania kontaktu dosłownie zawsze i wszędzie.
Popatrzył z ukosa najpierw na Grubego, a potem na Towarzysza Susła.
– Właśnie, to mi przypomina znany dowcip. Proszę przerwać, jeśli już pani słyszała.
Przychodzi baba do lekarza i narzeka na dziwną narośl w uchu. Ciągle słyszy dzwonki
i podniesione głosy. Dokucza jej to już od dłuższego czasu, więc postanowiła w końcu zasięgnąć
lekarskiej porady. „Czy to guz mózgu, doktorze, czy zaczynam tracić rozum?”, pyta. Wtedy
doktor zapala latarkę, mruży intensywnie oczy, aż w końcu odpowiada: „Nie, wszystko
w porządku. To tylko pani komórka”.
Rechot Grubego i Towarzysza Susła sprawił, że Maura Beth poczuła się całkowicie przybita.
Czuła, że śmieją się z niej, a ten żart jest tylko pretekstem. Kiedy wreszcie ucichli, zapatrzyła się
w ich pomarszczone poważne twarze i zastanowiła, czy ci giermkowie kiedykolwiek w życiu
przeczytali coś, czego nie było lata świetlne temu na liście ich szkolnych lektur. Serio, miała na to,
co prawda niepoparte naukowo, ale mocne dowody, bo w czasie ostatniego zebrania Gruby
rozwodził się nad „tymi wszystkimi snobistycznymi książkami w bibliotece typu Ciasteczko
Middlemarch, których nikt nie lubi”. Zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą poważne szychy,
i nie wyjdzie jej na dobre, jeśli będzie dalej drażnić to potężne uprzywilejowane trio.
– Bardzo dobry żart. Co nie zmienia faktu, że mam pięć miesięcy na uratowanie sytuacji –
zdobyła się na uprzejmy ton, zapominając szybko nieprzyjemne retrospekcje. – A jeśli mi się
powiedzie, będą państwo dalej utrzymywać bibliotekę?
Sparks nie spieszył się z odpowiedzią, utkwił wzrok w szumiącym pod sufitem wentylatorze
i zastanowił się.
– Chciałbym móc to pani obiecać, panno Mayhew. Ale jeśli nie zrobi pani niczego, by
zmienić status quo, wtedy biblioteka Cherico przejdzie do historii. Nie możemy dłużej
usprawiedliwiać ponoszonych kosztów. Jeśli zrobi pani na nas dostateczne wrażenie, być może
zechcemy pertraktować. Proszę jednak pamiętać, że to musi być coś więcej niż panna Voncille
bijąca na alarm pod pani dyktando. Szczerze mówiąc, nie ma żadnego konkretnego podatku od
biblioteki i najwyższy czas przestać udawać, że mamy jakieś korzyści z tej pozycji w naszym
budżecie.
Jakkolwiek mizerna wydawała się ta propozycja, był to jednak jakiś cień nadziei
pozostawiony przez włodarzy. Zebranie dobiegło końca, a Maura Beth uśmiechnęła się blado i po
cichu podniosła się z krzesła.
– Ależ proszę, panowie – zwróciła się do nich i skinęła mniej więcej w ich stronę. – Proszę się
absolutnie nie fatygować i nie wstawać. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie mają panowie ochoty.
Jeden tylko z całej trójki, radny Sparks, wstał i wykonał pospieszny lekki ukłon.
Gdy szła korytarzem, wróciły do niej wspomnienia z czasów bibliotekoznawczych studiów
na uniwersytecie stanowym w Luizjanie. Nie było tam przedmiotu przeprawy z politykami 101
nawet w ramach podstawowych pogaduszek. A szkoda. Któryś z mądrych profesorów powinien
stanąć przed nią i innymi niewinnymi studentami bibliotekoznawstwa, wyciągnąć notatki,
a następnie ostrzec, że najtrudniej poradzić sobie z politycznymi aspektami tego zawodu. Że
biblioteki oraz ich niewielkie fundusze zazwyczaj znajdują się pierwsze na listach budżetowych
cięć i ostatnie na listach inwestycji. Wszyscy politycy przedkładają chyba dźwięk pracujących
spychaczy nad niezmienną ciszę drukowanego słowa.
Maura Beth zeszła po schodach miejskiego ratusza w Cherico na ulicę Commerce, zupełnie jakby
dostała właśnie wyrok więzienia. Pięć miesięcy, żeby się spiąć. Przygarbiła ramiona, a czerwcowy
słoneczny żar lejący się na asfalt przygniatał ją jeszcze bardziej. Minęła właśnie piętnasta i mimo
że nie jadła lunchu, wcale nie czuła głodu. Przydałaby jej się teraz raczej wielka porcja pociechy
niż posiłek. Mijała więc niespiesznie witryny dobrze sobie znanych jednopiętrowych sklepów
z cegły i drewna, a wśród nich: antyki u Audry Neely; żelaźniak Cherico Ace Hardware; agencję
ubezpieczeń Vernon Dotrice; adwokata Curtisa L. Tricketta. W końcu stanęła w cieniu ogromnej,
upstrzonej srebrnymi gwiazdkami niebiesko-białej markizy Twinkle Café. Wiedziała, że w środku
spotka właścicielkę restauracji, która doradzała Maurze Beth we wszystkim, odkąd ta sześć lat
temu zamieszkała w Cherico – Periwinkle Lattimore.
– Mauro Beth, wchodź, moja rudowłosa śliczności, zanim zwiędniesz niczym słynna sałatka
ze szpinakiem na ciepło! – zawołała Periwinkle, gdy tylko zauważyła, że jej przyjaciółka
rozkoszuje się przyjemnym podmuchem klimatyzowanego powietrza, które powitało ją już
w progu.
W lokalu było pusto – to akurat martwe godziny między lunchem a kolacją – ale nad
kilkunastoma stolikami przybranymi niebiesko-białymi obrusami i subtelnymi świecami unosiły
się zachęcające aromaty przypraw oraz ziół. Periwinkle wskazała od razu dwuosobowy narożny
stolik pod wymyślnym wieszadełkiem, z którego zwisały metalicznie połyskujące złote i srebrne
gwiazdki.
– Tutaj, kochana! Sama cię obsłużę!
– Och, nie przyszłam jeść – odparła Maura Beth. – Potrzebuję zwierzeń i pociechy.
Periwinkle zaśmiała się radośnie i podeszła do stolika z gratisową szklanką mrożonej herbaty.
– Aha! Zwierzenia smażone w głębokim tłuszczu i duszona pociecha, specjalność szefa
kuchni!
– No więc przyszłam po swoją porcję. Posiedź ze mną, póki nikogo nie ma.
Maura Beth dawno temu stwierdziła, że tajemnica sukcesu Twinkle, czyli Gwiazdki – jak
pieszczotliwie nazywali lokal miejscowi – tkwi w postawie Periwinkle, która nie migała się od
żadnych zajęć w knajpie. Nieważne, czy chodziło o składanie zamówień na zapasy spożywcze,
odwalanie większości roboty przy kuchni, a nawet pomoc kelnerce w godzinach szczytu. Ta
kobieta była pracowita i niezmordowana, przy czym jakimś cudem nigdy nie wyglądała na
steraną. Nie widywano jej potarganej, a blond fryzurę z upartymi odrostami miała zawsze
starannie ułożoną, mimo że nieodłącznie towarzyszyła jej niezbyt wyszukana owocowa guma do
żucia w ustach.
– Co cię trapi? – spytała Periwinkle i usiadła na krześle. – Widzę, że jesteś zmartwiona.
Maura Beth upiła łyk herbaty, odetchnęła głęboko, a potem zaczęła się wywnętrzać, nie
pomijając żadnego szczegółu ciężkiej próby, jakiej doświadczyła z rąk trzech surowych radnych
Cherico.
– Co za... Taki z owakim! – zawołała Periwinkle, zdążyła ugryźć się w język. – Czyli możesz
stracić pracę? Po tych wszystkich latach?
– To realne zagrożenie.
Periwinkle położyła łokcie na stole, podparła pięściami brodę i zamyśliła się.
– Powiedz mi szczerze... Myślisz, że traktowaliby cię poważniej, gdybyś była facetem?
Maura Beth stłumiła ironiczny chichot.
– Może tak, może nie. W tym wypadku sądzę, że po prostu chcą namotać w nowym budżecie
z korzyścią dla siebie.
– W to nie wątpię. Zastanawia mnie, czy tak samo rwaliby się do wyrównywania cię
spychaczem – używając tu twoich słów, skarbie – gdybyś co innego miała między nogami.
Słuchaj, my, kobiety, musimy walczyć o swoje. Myślisz, że zebrałabym kapitał na rozkręcenie tej
restauracji, gdybym siedziała jak trusia w kwestii ugody rozwodowej z Harlanem Lattimore’em?
Chciał mnie, dupek, zostawić na lodzie, ale tupnęłam nogą i powiedziałam: „O nie, proszę pana!
Nie po trzynastu latach małżeństwa, przecież młodość mam już daleko za sobą. Pomogłam ci zbić
kasę na Marina Bar and Grill, dniami i nocami harowałam jako twoja sekretarka, a teraz mam
pójść z torbami?!”.
W cichutkim westchnieniu Maury Beth dało się wyczuć nutkę zazdrości.
– Na pewno potrafisz o siebie zadbać. Wiem oczywiście, że nie mogę pozwolić zastraszyć się
tym facetom. Na to właśnie liczą. Jednak nie zmuszę też nikogo do korzystania z biblioteki. Na
razie nie widzę wyjścia z tej sytuacji.
– Musisz sobie zorganizować jakiś fortel. – Periwinkle nachyliła się, wściekle żując gumę. –
Posłuchaj mnie. Kiedy głowiłam się nad nazwaniem swojej restauracji, wiedziałam, że nazwa nie
ma właściwie znaczenia, jeśli jedzenie będzie kiepskie. Na szczęście wiem, jak upichcić coś
pysznego, więc tym się wcale nie przejmowałam. Pomyślałam jednak, że chwytliwy szyld może
ich na początku przyciągnąć, a potem już złapią haczyk. Mówiłam ci kiedyś, że chciałam ochrzcić
ją wtedy Twinkle, Twinkle, Periwinkle’s?
Zaśmiały się obie serdecznie.
– Nie. Dlaczego tego nie zrobiłaś? Strasznie mi się podoba!
– Wydawało mi się, że mogłoby wyjść zbyt cukierkowo. Poradziłam się więc mamy
w Corinth i ona powiedziała: „Peri, córciu, to brzmi, jakbyś otwierała butik z akcesoriami dla
niemowląt. Wiesz, z tymi wszystkimi łóżeczkami, kołyskami i duperelami”. No i po namyśle
przyznałam jej rację. Dodałam więc jeszcze „café” dla podkreślenia, że to nowa knajpa
z jedzeniem. Teraz już oczywiście i tak ją wszyscy nazywają „Twinkle”. Mnie się udało, więc ty
też powinnaś coś wymyślić i migiem nagonić sobie czytelników, żeby odstraszyć grube ryby.
W tym momencie do restauracji wpadła nieco puszysta, chociaż atrakcyjna kobieta w średnim
wieku. Miała utapirowane brązowe włosy, a ubrana była w wymyślne hawajskie muumuu
w kwiaty. Cały czas machała i uśmiechała się wyczekująco.
– Periwinkle – zaczęła lekko zasapana. – W końcu mam chwilę, żeby odebrać pomidorowe
tymbaliki, które zamówiłam rano. Cały dzień biegałam i ciągle miałam coś do załatwienia.
Periwinkle wstała i podała kobiecie dłoń, kiedy ta podeszła do stolika.
– Są w lodówce, nie tracą zimnej krwi. Już po nie idę.
Odwróciła się gwałtownie w stronę kuchni i już miała pobiec, gdy równie raptownie się
zatrzymała.
– Zaraz, zaraz, a gdzie moje maniery? Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Oto Maura Beth
Mayhew, a to jedna z moich najnowszych klientek, pani Connie McShay. Przeprowadziła się
z mężem z Nashville jakoś przed miesiącem. – Periwinkle przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Pani
Connie, na pewno panią zainteresuje, że Maura Beth prowadzi naszą bibliotekę. Sama nie mam
wiele czasu na czytanie, odkąd każdą chwilę poświęcam Twinkle, ale Maura Beth zapewne
przyjmie nową czytelniczkę z otwartymi ramionami, prawda kochana?
– Ależ oczywiście! – zawołała Maura Beth i wstała z krzesła, by uścisnąć ręce i wymienić
dalsze uprzejmości, podczas gdy Periwinkle pobiegła po tymbaliki.
– Wie pani, zamierzałam zajrzeć do biblioteki – ciągnęła Connie ze szczerym
zainteresowaniem w głosie. – Mój mąż Douglas i ja mieliśmy jednak sporo zamieszania
z przeprowadzką do naszego domku nad jeziorem. Dotychczas wpadaliśmy tu co roku zaledwie
na tydzień czy dwa, ale teraz osiedliśmy na dobre. Wciąż jeszcze nam zostało mnóstwo pudeł do
rozpakowania. Mogłabym przysiąc, że musiały się rozmnożyć po drodze w ciężarówce. Jestem
w każdym razie zapaloną czytelniczką, a nawet należałam w Nashville do cudownego klubu
książki. Nazywaliśmy się Książkowymi Molami Miasta Muzyki.
Maura Beth znacznie się rozpromieniła.
– To brzmi jak muzyka dla moich uszu. Koniecznie musi sobie pani niedługo założyć kartę
i wybrać coś z bestsellerów, które właśnie dotarły. Ostatnie centy wydaję zawsze, żeby być na
bieżąco z popularnymi pozycjami. Co pani czytuje?
– Jestem maniaczką kryminałów. Ale lubię tylko te kulturalne, w których rozwiązuje się
zagadki przy herbacie i bułeczkach z masłem. Nie przemawiają do mnie żadne prawdziwe,
ociekające krwią zbrodnie. Po śmierci Agathy Christie na długie miesiące pogrążyłam się
w literackiej żałobie. Nie będzie już panny Marple spacerującej po wiosce St. Mary Mead
i natykającej się na morderstwo popełnione przez ziemiaństwo, co za strata! Ani Hercules Poirot
nie będzie pomadował wąsów.
Maura Beth roześmiała się i miała właśnie odpowiedzieć, kiedy powróciła Periwinkle z małą
papierową torbą, którą wręczyła Connie.
– Tymablikom w tych małych plastikowych pudełeczkach jest przytulnie jak ostrygom
w muszelkach. Proszę tylko w drodze do domu nie hamować, gdyby pani wyskoczyła na drogę
jakaś wiewiórka, a na pewno nie stracą kształtu.
– Płacę siedem dolarów i proszę jak zwykle zachować resztę – odparła Connie i chichocząc,
podała wyciągnięty z torebki banknot.
– Bardzo znów jestem wdzięczna, moja kochana – odparła Periwinkle i wetknęła pieniądze
do kieszeni fartucha.
Wtedy Connie nachyliła się do Maury Beth zupełnie jakby od wieków były najlepszymi
przyjaciółkami.
– Też uwielbia pani te pomidorowe tymbaliki? Byłam oczarowana, kiedy ugryzłam pierwszy
kęs i moje usta wypełnił ukryty w środku grzeszny śmietankowy serek. Douglas niemal
codziennie życzy sobie, żebym je przynosiła na kolację. Prawie nic innego teraz nie jemy: tylko
tymbaliki i ryby, które uda mu się akurat złowić w jeziorze. Swoją drogą, muszę je ciągle
skrobać. Też mi emerytura. Spędzam ją na razie ze skrobakiem do ryb i łuskami. Może
powinnam się zbuntować.
– Tego nie wiem, ale z pewnością zrobiła pani z moich tymbalików bestseller – wtrąciła
Periwinkle. Zaczęła nagle chichotać i nie mogła się uspokoić. – Przepraszam – wydusiła
w końcu. – Przypomniałam sobie po prostu, jak trudno mi było je sprzedać na samym początku.
Nikt ich nigdy nie zamawiał i nie wiedziałam dlaczego. Byłam pewna, że przepis jest w porządku.
Dostałam go od mamy i cała rodzina zawsze szalała za jej tymbalikami. Aż któregoś dnia zagadka
została rozwiązana, kiedy jeden z moich klientów, uprzejmy starszy pan, jakiś przyjezdny z Ohio,
pochwalił moje jedzenie przy pożegnaniu. Powiedział też jednak: „A tak z ciekawości, czy
mogłaby mi pani powiedzieć, co jest w tej sałatce z palikami? Kelnerka proponowała ją jako
przystawkę, ale nie odważyłem się, bo zabrzmiało dość groźnie. Dopiero co wydałem majątek
u dentysty na koronki”.
Zarówno twarz Maury Beth, jak i Connie wyrażały coś na wpół między zdumieniem
a konsternacją, tymczasem Periwinkle znów złapała oddech.
– Otóż to, moje panie. Kiedy usłyszałam pytanie tego kochanego człowieczka, miałam
dokładnie taką samą minę. Chodzi o to, że moja ówczesna kelnerka Bonnie Lee Fentress miała
w zwyczaju mówić bardzo szybko i niewyraźnie, połykając sylaby. Z „krewetek” robiła „kredki”,
z „pulpetów” „pety”, a z „tymbalików” właśnie „paliki”. Była strasznie kochana, ale przez tę
swoją wymowę potrafiła wystraszyć człowieka na śmierć samym menu. Usiadłam więc z nią
wtedy, popracowałyśmy nad dykcją i oto odrodziły się moje tymbaliki. Wszyscy wiemy, jak
pysznie było potem.
– Z tym zdecydowanie się zgadzam – powiedziała Connie, zerkając na zegarek. – Oj, wciąż
jeszcze mam milion spraw do załatwienia. Będę lecieć. Miło było panie spotkać.
– Proszę nie zapomnieć o karcie bibliotecznej! – zawołała Maura Beth za Connie wybiegającą
równie szybko, jak wpadła.
– Na pewno! – rzuciła stłumionym głosem już z chodnika.
– Bardzo ją lubię – oznajmiła Periwinkle, kiedy wróciły na swoje krzesła. – Może i mieszka
sobie jak bogaczka nad jeziorem, ale tak naprawdę jest solą ziemi. Podobają mi się tacy ludzie.
Maura Beth zapatrzyła się milcząco w swoją herbatę i przeczekała kilka niezręcznych minut.
– O, tak. Pasuje do Cherico, tym bardziej że czyta. – Ocknęła się. – Jeśli nie dotrzyma słowa
i nie przyjdzie się zapisać, muszę ją koniecznie wytropić. Podsunęła mi pomysł, który mógłby się
teraz przydać. Może to będzie właśnie ten fortel, dzięki któremu uda się postawić bibliotekę na
nogi.
Periwinkle popatrzyła na nią wyjątkowo uważnie, po czym skinęła głową.
– Nie zaszkodzi spróbować. Tylko powinnaś zabrać się do tego od razu.
– Czułam, że dobrze robię, przychodząc do ciebie na zwierzenia – dodała Maura Beth. –
Twoje ramię do płakania nigdy mnie przez te ostatnie lata nie zawiodło.
Perwinkle wyciągnęła rękę i poklepała ją czule po dłoni.
– Hej, od czego są przyjaciółki?
===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 2
Złapać mola
*
Biblioteka Cherico nie była piękna i nie rzucała się w oczy. Skrywała się przy rzadko
uczęszczanej uliczce pod złowieszczym adresem Aleje Cieni 12 – dawniej, gdzieś przed
siedemdziesięciu laty, mieścił się tu kryty blachą falistą magazyn narzędzi rolniczych. Po kilku
latach zamożne przełożone uznały, że czas zadbać o miasto, i wpadły na pomysł założenia
biblioteki, a nawet same przekazały na ten cel część swoich odziedziczonych fortun. Ówczesna
rada miasta była na to przedsięwzięcie równie obojętna jak dzisiejsza i za wszelką cenę starała się
ograniczyć swój udział w przebudowie magazynu na praktyczny obiekt. Wieść gminna niosła, że
lwia część przeznaczonych na to funduszy poszła prosto do kieszeni kilku polityków, w tym ojca
Durdena Sparksa. Zdaje się, że Cherico nigdy nie miało szczęścia do uczciwych włodarzy.
Przez lata wprowadzono parę mało spektakularnych innowacji, z których najważniejszą było
przytwierdzenie lichych białych filarów wokół wejścia i wydzielenie wewnątrz miejsca na ciasną
salę konferencyjną. Za dok załadunkowy służyło tylne wejście, nie wydzielono parkingu,
a ponadto na skąpej powierzchni 325 metrów kwadratowych musiały się zmieścić biuro oraz
regały ze zbiorami. Z beletrystyką byli akurat całkiem na bieżąco, ale literatura faktu wymagała,
żeby o nią zadbać i uzupełnić o co aktualniejsze pozycje. Niestety, Maura Beth ledwo mogła
sobie pozwolić na dostarczanie czytelnikom najnowszych bestsellerów, gazet i czasopism. Głupio
jej było nawet podpisywać własną wypłatę, której nikt przecież nie nazwałby hojną.
Och, tak. Wystarczało oczywiście na zakupy spożywcze w supermarkecie, rachunki za
mieszkanie, tankowanie toyotki i robienie ulubionej trwałej w lokalnym zakładzie fryzjerskim.
Jednak już odłożenie czegokolwiek na przyszłość – choćby na wesele, pod warunkiem że pozna
kiedyś tego jedynego – całkowicie przekraczało jej możliwości. Szczerze też wstydziła się, jak
marne pieniądze zostawały w kasie na wypłaty dla jej dwóch podwładnych pracujących
w wypożyczalni na zmianę co drugi dzień.
– Czasami czuję się jak misjonarka w dalekich krajach – wyznała Maura Beth Periwinkle
niedługo po ich pierwszym spotkaniu. – Muszę uświadamiać mieszkańców Cherico, czemu służy
biblioteka i dlaczego powinni z niej korzystać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie bez
znaczenia jest to, iż podjęłam tę pracę zaraz po studiach bibliotekoznawczych, świeżo po tym
entuzjastycznym zastrzyku idealizmu, który dostałam razem z dyplomem.
– Kochana, niech ci ten zapał nigdy nie przechodzi – poradziła wtedy Periwinkle. –
Nieważne, jak to się potoczy. Wszystko zwali ci się na głowę prędzej czy później. Wiem, co
mówię.
Tydzień po zniechęcającym spotkaniu z radą miejską – kolejnym dobrym przykładzie
„zwalania się na głowę” – Maura Beth oparła się na krześle w swoim biurze i przywołała tę
pamiętną rozmowę sprzed sześciu lat. W tym momencie Renette Posey, czyli jej poniedziałkowa,
środowa i piątkowa współpracowniczka, zapukała i zajrzała przez uchylone drzwi.
– Pani Connie McShay chce z panią rozmawiać. Założyłam jej właśnie kartę – powiedziała
rozbrajająco słodkim i dziewczęcym głosikiem, który był jej wizytówką. I główną przyczyną, dla
której Mura Beth zdecydowała się zatrudnić na stałe niedoświadczoną osiemnastolatkę. Okazało
się zresztą, że świetnie sobie radzi w kontaktach z ludźmi. Potrafiła być taktowna ponad swój
wiek, a biblioteka potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy.
Maura Beth zerwała się na równe nogi i z trudem udało jej się pohamować entuzjastyczną
reakcję.
– Tak jest! Poproś ją tutaj.
Oczekiwała tego spotkania przez ostatnie pięć dni z nadzieją, że okaże się impulsem, dzięki
któremu nie straci pracy i uratuje bibliotekę.
– Ogromnie dziękuję za naszą telefoniczną rozmowę oraz za znalezienie dla mnie czasu –
powiedziała Maura Beth, kiedy uścisnęły sobie dłonie i zajęły miejsca naprzeciwko siebie.
– Och, cała przyjemność po mojej stronie – odparła Connie, rozglądając się badawczo po
maleńkim biurze bez okien, zagraconym bibliotecznymi wózkami, pustymi kartonami z hurtowni
i stosami katalogów wydawnictw. – Cóż, rzeczywiście nie może pani narzekać na nadmiar
przestrzeni ani zainteresowania ze strony władz.
– Tak, w gruncie rzeczy wszystko robię sama. Zamawiam książki, wpisuję je do systemu,
opłacam faktury, a nawet siedzę w wypożyczalni, kiedy moje pomocnice jedzą lunch. Nikt nie
zajmuje się działem dziecięcym ani sprawami technicznymi. To cud, że w ogóle mam ten
komputer. – Tu nachyliła się i zniżyła głos. – Nie mówiąc już, do jakich sposobów muszę się
uciekać, żeby zabezpieczyć zbiory. Za ladą na przykład leży zapas orzechowych markizów dla
pana Barnesa Putzela. Pilnuje go tu jego młodsza siostra. Gdy zaczął przychodzić, na początku
spędzał całe dni w księgozbiorze podręcznym, póki nie zaczynał zderzać ze sobą tomów
encyklopedii jak talerzy. Byłyśmy zmuszone prosić go o ich odłożenie i wypraszać. Pewnego
dnia jednak jego siostra przyszła i zaproponowała, żebyśmy ukradkiem częstowały go ciastkami
z masłem orzechowym, zanim pójdzie do katalogu podręcznego. Mówiła, że w domu to go
zawsze uspokaja. Zastosowałam się więc do jej rady i od tej pory nie mamy już z nim
problemów. Czuje się jak w raju, studiując encyklopedie w błogosławionej ciszy i bez uszczerbku
dla okładek. Musimy tylko niestety zdzierżyć jakoś jego orzechowy oddech, kiedy przychodzi się
pożegnać.
– Też uwielbiam masło orzechowe – przyznała Connie i pokiwała głową w zachwycie.
– Niestety, zabezpieczanie księgozbioru ciastkami to tylko jeden z wielu uroków
małomiasteczkowej niedofinansowanej biblioteki. Zdarzają się czytelnicy, którzy nie potrafią
zrozumieć, dlaczego na półkach nie stoją najświeższe bestsellery, a jednocześnie nie kwapią się do
oddawania książek, bo „przecież opłacili je podatkami, więc chyba mogą sobie zatrzymać”. A czy
przychodzą z młotem pneumatycznym i zabierają sobie kawałek Alej Cieni sprzed biblioteki,
skoro zapłacili za jezdnię i chodniki? Nie wspominając już o tych, którzy zjawiają się z pudłami
pełnymi zapleśniałych woluminów z przełomu wieków... Nie, nie z początku millenium, tylko
z roku 1900 albo i jeszcze starszych... Znajdują je na strychu, a potem chcą nam sprezentować.
Mam wtedy zawsze ochotę zaproponować, żeby zapłacili za ich odgrzybienie, ale zamiast tego
uśmiecham się grzecznie i pozbywam się pudeł, skoro tylko darczyńca wyjdzie. Nie uwierzyłaby
pani, jak wielu ludziom wydaje się, że biblioteki nie potrzebują pieniędzy na utrzymanie, a półki
zapełniają się za dotknięciem magicznej różdżki.
Connie zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
– Naprawdę jest aż tak źle?
– Serio, wolałabym wyolbrzymiać.
– Wiem, że mówi pani szczerze, bo wciąż jestem zszokowana tym ultimatum, które postawili
pani radni. O mało nie upuściłam słuchawki na podłogę, jak to usłyszałam. W Nashville takie
historie by nie przeszły.
Maura Beth uderzyła pięścią w stół.
– Ale to nie Nashville. Dlatego trzeba się wspólnie zastanowić, jak uruchomić klub
książkowy. Musimy zrekrutować więcej żywych dusz i poprawić sobie statystyki. Marzy mi się,
że na początek podzieli się ze mną pani doświadczeniem, jak funkcjonowały Książkowe Mole
Miasta Muzyki.
Connie pogładziła się po swoich mocno lakierowanych, a więc nieruchomo utapirowanych
włosach, po czym usadowiła się wygodnie na krześle.
– W naszym klubie było prawie trzydzieści osób, głównie kobiet, chociaż od czasu do czasu
pojawiali się też pojedynczy mężczyźni. I nie uwierzyłaby pani, ile te rozwiedzione lub
owdowiałe kobiety robiły wokół nich zamieszania. Zachowywały się jak gimnazjalistki. Ale to
już opowieść na inną okazję.
Zachichotała perliście i odchrząknęła.
– Na początku to oczywiście nie była trzydziestka. Zaczęliśmy od grupy siedmioosobowej,
a potem rośliśmy w siłę. Skupialiśmy się przede wszystkim na pisarzach Południa: albo
klasykach, albo debiutantach, którzy dostali swoje pięć minut. Spotkania odbywały się raz na
kwartał, a członkowie mieli sześć lub siedem tygodni na przeczytanie lektury zaplanowanej na
następny raz. Omawialiśmy więc cztery książki rocznie.
Maura Beth pokiwała z aprobatą głową.
– Pisarze Południa, to mi się podoba. U nas też by się sprawdzili. Faulkner, Richard Wright,
Winston Groom, Willie Morris, Larry Brown...
– Tak, w końcu zahaczyliśmy o tych wszystkich facetów, których pani wymienia, i jeszcze
wielu innych – przerwała Connie. – Ale, co ciekawe, zaczęłyśmy od pisarek, czyli na przykład
Margaret Mitchell, Eudory Welty, Harper Lee i innych tego typu idolek. Wnioskując po
zaangażowaniu większości pań w dyskusje, bardzo im się to podobało. Rzekłabym, że
początkowo podążałyśmy przede wszystkim za głosem hormonów.
– Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś tak to ujmował – powiedziała Maura Beth, a jej śmiech
zdradzał zaskoczenie. – Nie widzę jednak powodu, żebyśmy nie miały tu przyjąć podobnej opcji.
Możemy się nawet nazwać Książkowymi Molami Cherico.
– Brzmi dobrze. Nie mamy przecież praw autorskich do książkowych moli.
– Powinnam coś jeszcze wiedzieć o waszym klubie?
Connie zamyśliła się na chwilę i ożywiła się nagle.
– Gdy już się rozrośliśmy, prowadziłam księgowość. Zawsze dobrze sobie radziłam
z rachunkami. Ach, nieomal bym zapomniała. Z czasem zaczęliśmy przynosić na spotkania nasze
ulubione jedzenie: zapiekanki, sałatki, czekoladowe i cytrynowe torty oraz różne takie. Po kilku
niefortunnych wypadkach nauczyliśmy się dyskutować z pełnymi żołądkami. Odkryliśmy, że
czyniąc jakąś poważną krytycznoliteracką uwagę, można zupełnie stracić wątek z powodu
burczenia w cudzym brzuchu. Człowiek czuje się wtedy, jakby był natychmiast krytykowany.
– To zabawne! – zawołała Maura Beth. – Ale zdaje się, że sobie z tym panie poradziłyście
i spędzałyście czas dosłownie pysznie.
– A w dodatku nikt prawie nigdy nie opuszczał zebrań. No, chyba że leżał w szpitalu złożony
świńską grypą albo dochodził do siebie po wypadku samochodowym.
Maura Beth zacisnęła szczęki, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji.
– Właśnie takiej lojalności nam potrzeba, żeby znów ruszyć z kopyta z biblioteką. Sądzę
tylko, że ponieważ ogranicza nas wyznaczone pięć miesięcy, powinnyśmy skrócić czas dany na
przeczytanie kolejnych pozycji. Trzeba by spróbować wcisnąć do programu przynajmniej dwa
spotkania przed upływem tego terminu. Jedno chyba nie wystarczy, ani żeby nabrać rozpędu, ani
by wywrzeć na kimkolwiek dobre wrażenie. A już na pewno nie na tych typkach z ratusza. Kiedy
jednak już się dobrze zadomowimy, wtedy można się przestawić na spokojniejsze tempo,
podobnie jak to robiliście w Nashville. – Podniosła się i uśmiechnęła. – No proszę, rozpędzam
się, jakbym sukces już miała w kieszeni.
– Nic w tym złego. Koniecznie powinna się pani nastawić, że ma to jak w banku.
Maura Beth entuzjastycznie przytaknęła i zajęła się robieniem notatek, pozostawiając Connie
chwilę na rozważenie wszystkiego w ciszy.
– Myślała już pani Mauro Beth, jak zareklamować klub? – spytała w końcu. – My
drukowaliśmy mnóstwo ulotek o swoich spotkaniach i rozprowadzaliśmy je gdzie tylko się dało
w całym okręgu Davidson. Dogadaliśmy się też z niejedną restauracją, żeby rozwieszać tam
ogłoszenia, bo przecież w porze lunchu przez takie miejsca przewijają się tłumy.
– Ulotki na pewno się sprawdzą – odparła Maura Beth. Podniosła wzrok i odłożyła ołówek. –
Potrafię się tym zająć, a Periwinkle mogłaby je rozdawać klientom w Twinkle. Mogę też
wywiesić listę zapisów dla zainteresowanych na naszej tablicy ogłoszeń. Może najpierw
powinniśmy zwołać spotkanie organizacyjne, żeby sprawdzić, czy mamy w ogóle z czym
wystartować. Szkoda, że nie da się przenieść tu razem z panią reszty członków klubu
Książkowych Moli Miasta Muzyki.
Connie uśmiechnęła się serdecznie.
– Tęsknię za znajomym towarzystwem, ale obawiam się, że nic tu nie zdziałam. Tak
naprawdę nie planowaliśmy wcale z Douglasem przeprowadzki jeszcze przez najbliższych pięć
lat, póki nie dobijemy oboje do sześćdziesiątki piątki. W Cherico wciąż czujemy się obco. Więc
właściwie nawet mnie nie powinno tutaj być. Ale pewnego wieczoru usiedliśmy przy kominku
z butelką dobrego chianti i Douglas wyznał, że ostatecznie przejadły mu się sądowe procesy.
Kolejne luki prawne i interpretacje przyprawiały go o mdłości. Oznajmił, że w tym momencie
życia najbardziej pragnie po prostu dogadzać swojej lepszej naturze, dryfować na środku jeziora
Cherico, popijać piwo i łowić ryby. Potem spytał, czy zgodziłabym się zrezygnować z pracy
w szpitalu, żebyśmy mogli się przeprowadzić. Widzi pani, byłam pielęgniarką na oddziale
intensywnej terapii, odkąd skończyłam szkołę, oboje długo odkładaliśmy na emeryturę.
– Zawsze podziwiałam pracowników opieki medycznej – przyznała Maura Beth. – Sama
chyba zemdlałabym na widok krwi, ale cieszę się, że nie wszyscy tak mają, bo inaczej bylibyśmy
w kłopocie.
– Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że będzie mi tego brakować – dodała Connie. –
A zwłaszcza poczucia, że pomagam ludziom na granicy życia i śmierci. Nie ma nic bardziej
przygnębiającego od prostej linii na wykresie EKG. Och, nieodwracalność tego monotonnego
dźwięku, żal i bolesne doświadczenie, które oznacza... Do tego nigdy nie potrafiłam przywyknąć!
Z drugiej strony ogromną radość sprawiali mi pacjenci, którzy mogli wyzdrowieć i szczęśliwie
żyć dalej. To uczucie warte było poświęceń. Pewnie dlatego nie przeszkadza mi wcale patroszenie
tych wszystkich łowionych przez Douglasa ryb. Jestem uodporniona, nie takie rzeczy już
widziałam. – Pochyliła się nagle. – Nie użyłam czasem za dużo perfum?
Maura Beth nastawiła uszu i zamrugała.
– Słucham?
– Przepraszam – odparła Connie i odsunęła się trochę. – Przed wyjściem skończyłam skrobać
okonie. Wydaje mi się, że moje ręce czuć rybą, choćbym nie wiem ile razy je szorowała.
Psiknęłam się więc do tego trochę Estée Lauder. Nie za mocno?
Teraz, kiedy zwróciła na to uwagę, Maura Beth rzeczywiście pomyślała, że Connie może
odrobinę przesadziła. Ale nie miała zamiaru tego przyznać, obudziły się w niej instynkty
państwowego urzędnika.
– W ogóle nie poczułam.
– To dobrze – powiedziała Connie i rozluźniła się. – Co dalej?
Maura Beth wręczyła jej notatki, nad którymi pracowała, a Connie przejrzała je szybko
i zaproponowała kilka zmian. Debatowały przez chwilę, aż w końcu opracowały ostateczny plan:
Maura Beth zaprojektuje i wydrukuje ulotki, a Connie zapłaci za nie ze swoich funduszy „na
czarną godzinę”, bo biblioteka po prostu nie mogła sobie na to pozwolić; dadzą mieszkańcom
tydzień lub dwa na zapisanie się do klubu; Maura Beth zwoła wtedy spotkanie organizacyjne
w bibliotece i oficjalnie rozpocznie działanie.
– Oby tylko ktoś się pojawił – westchnęła Maura Beth i uniosła dramatycznie brwi.
Maura Beth nie pamiętała, kiedy dokładnie wpadła na pomysł osobistego wręczenia jednej
z ulotek radnemu Sparksowi. Wcześniej skonsultowała to z Periwinkle oraz Connie i wszystkie
trzy uznały, że najlepiej zastosować taką właśnie agresywną taktykę. Musiała uświadomić
radnym, że poważnie myśli o udowodnieniu wartościowości biblioteki, i natychmiast zaczęła
pracować nad osiągnięciem tego celu.
Stała teraz przed wejściem do ratusza, które okolone było potężnymi, wysokimi na trzy piętra
korynckimi kolumnami – bogato zdobiony budynek górował nad pozostałą niską zabudową
miasteczka – i zbierała się na odwagę, aby wspiąć się po schodach, wejść do środka oraz
powiedzieć swoje. Za wszelką cenę powinna pozbyć się powracających oznak strachu,
wywołanych dotychczasowymi niezliczonymi pertraktacjami z urzędnikami.
Pięć minut później siedziała już w sekretariacie i z niepokojem przyglądała się pozbawionej
osobowości sekretarce radnego Norze Duddney. Po wszystkich wizytach tutaj Maura Beth
nabrała pewności, że ta kobieta nigdy nawet nie próbuje wyrazić jakichkolwiek emocji.
– Panna Mayhew! Jak zawsze śliczna! – zawołał Sparks, kiedy wpadł do sekretariatu po
dziesięciu minutach uciążliwej ciszy. – Przykro mi, że musiała pani czekać, ale rozumie pani
przecież, że muszę zarządzać miastem Cherico. Tak wiele wydziałów, tak mało czasu. Proszę
wejść i opowiedzieć mi, co panią sprowadza.
Wytwornie zaprosił ją do gabinetu i uruchomił całe swoje pokłady hollywoodzkiego uroku,
jednak Maura Beth nie mogła nie zauważyć, jak pozbawiona uroku jest klepiąca w klawiaturę
Nora Duddney.
– Czemu zawdzięczamy pani dzisiejszą wizytę? – zaczął, gdy tylko usadowili się wygodnie
we wspaniałych skórzanych fotelach.
Jeśli Cherico miało jakieś finansowe problemy, to na pewno nie odbijały się one na
wykwintnym wystroju gabinetu bossa. Panowała tu atmosfera niczym w salach wystawowych
ekskluzywnych projektantów – podłogi kryte perskimi dywanami wyglądały równie szlachetnie
co subtelna siwizna na skroniach Sparksa.
Maura Beth wzięła głęboki oddech, nachyliła się i podała ulotkę.
– Gdyby pan zechciał to przeczytać. Wszystkiego pan się dowie.
Wziął szybko kartkę i od razu skomentował:
– Ho, ho! Czy to miał być jakiś odcień złota?
– Zdaniem drukarki to chyba kolor nawłoci.
– Przesłodka nazwa. Tylko trochę krzykliwy.
– Do wyboru był jeszcze majtkowy róż. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała zwyczajna biel.
– Aha! Czyli była pani między młotem a kowadłem! W takim razie dokonała pani trafnego
wyboru. Kolory to intrygujący aspekt naszego życia. Ja na przykład lubuję się w jasnej
płomiennej czerwieni.
Sparks najpierw odstawił scenę z podnoszeniem ulotki i stukaniem w nią głośno palcami,
a dopiero potem zdecydował się ją głośno odczytać – z powagą, jednocześnie starając się nadać
swojemu tonowi nieco prześmiewczą nutę.
Zapraszamy na spotkanie organizacyjne Klubu Książkowych Moli Cherico! Bądź
jednym z pierwszych, którzy przyłączą się do dyskusji o literaturze Południa
i skosztują pysznych dań przygotowanych przez przyjaciół oraz sąsiadów. Zaznacz
w kalendarzu: piątek 17 lipca 2012, 19.00, sala konferencyjna biblioteki Cherico.
Już dziś poinformuj nas o chęci udziału i wpisz się na listę w bibliotece lub
Twinkle, Twinkle Café. Liczymy na duże zainteresowanie.
Z poważaniem
Maura Beth Mayhew, bibliotekarka,
wraz z resztą Załogi Przyjaznej Biblioteki Cherico
– Byłoby miło, gdyby zechciał pan się pofatygować – powiedziała Maura Beth, gdy tylko
skończył czytać. – A także inni radni, jeśli mają ochotę. Nie musi pan się wcale zapisywać ani
brać czynnego udziału. Wystarczy, że na własne oczy przekona się pan, nad czym pracujemy.
Zaczął cierpliwie składać ulotkę, aż w końcu został z niej mały kwadracik papieru, który
potem niepokojąco długo ściskał między kciukiem a palcem wskazującym.
– Cóż, przede wszystkim muszę przyznać, że wielkie litery, którymi podkreśliła pani
końcową linijkę o załodze naprawdę zrobiły na mnie wrażenie – odezwał się wreszcie. –
Pomyśleć tylko, o ileż bardziej przekonująca byłaby ta cała ulotka, gdyby wszystko napisać
wielkimi literami. Nie jestem tylko pewien, czy trzy osoby to już załoga.
Maura Beth zmusiła się do uśmiechu i nie dała się zbić z tropu.
– Oczywiście chcielibyśmy mieć więcej personelu. Nie odmówiłabym nawet całej nowej
biblioteki. Ale, jak sam pan wie, na to potrzeba pieniędzy.
– Tak, tu tkwi chyba sedno naszego wspólnego problemu, prawda? – odparł, po czym
zmienił temat. – Co do zaproszenia pozostałych radnych, to myślę że Gruby skusi się na
darmowe jedzenie. Będzie pierwszy w kolejce. Ale wątpię, czy zostanie do końca. Mógłbym
przysiąc, że czasami nie potrafi przeczytać nawet własnych rachunków. Mimo wszystko okazuje
się pomocny, kiedy trzeba nagonić elektorat. Jeśli zaś chodzi o Towarzysza Susła, to przyjdzie,
o ile mu polecę, ale przez cały wieczór nie piśnie ani słowa. Nie, myślę, że lepiej będzie, jeśli
zjawię się sam w imieniu rady miasta.
– A więc przyjdzie pan?
– Lubię mieć panią na oku, chociaż przyznaję, że nie spodziewałem się, iż wyskoczy pani
z czymś takim. Od naszego ostatniego spotkania musiała pani pracować jak mała pszczółka, co?
Wygląda mi to na rozpaczliwe pląsy, żeby wskazać drogę do pyłku.
Maura Beth poczuła się teraz ośmielona, brnęła więc dalej.
– Z tego, co pan już zauważył, wynika jasno, że nie mam nic do stracenia poza pracą.
– Jest pani odważna, panno Mayhew. Podoba mi się, że walczy pani o swoje. To jedna
z atrakcyjniejszych cech.
– Dziękuję panu za te słowa. Aha, i nie musi pan przynosić ze sobą jedzenia.
– Zapewniam panią, że przez myśl mi to nie przeszło. Nie potrafię nawet zagotować wody,
a moja żona jest niewiele lepsza. Staramy się jadać z Evie na mieście tak często, jak tylko się
da. Ale miło mi, że ostrzegła mnie pani przed tym swoim klubikiem. Naprawdę nie lubię
niespodzianek, zwłaszcza tych udanych. – Wstał raptownie. – Jeśli to już wszystko, zobaczymy
się 17 lipca w bibliotece. Może trudno w to pani uwierzyć, ale mój gabinet zawsze był i jest dla
pani życzliwy.
Maura Beth dopiero gdy szła korytarzem, zaczęła się niepokoić tą wymianą zdań
z człowiekiem, który ją zatrudnił. Skrajną głupotą byłoby wierzyć w jego sprytne zagrywki.
Wyobrażała sobie, że jest Czerwonym Kapturkiem, którego zaraz zatrzyma wilk. Sparks był dziś
podejrzanie uległy i ostatecznie zaczęła wątpić, czy w ogóle chce go gościć na spotkaniu.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 3
Zagubieni w akcji
*
Wponurej sali konferencyjnej biblioteki Cherico trwało lipcowe posiedzenie „Kto jest kim
w Cherico?”, a panna Voncille Nettles perorowała na swój niepowtarzalny sposób.
– ... to zdjęcie Doaka Leonarda z rodziny Winchesterów, który prezentuje właśnie nowo
powstały Pierwszy Bank Rolny w Cherico – mówiła. – Podam je teraz państwu do
przestudiowania. Proszę zauważyć zwłaszcza te wielkie białe kokardy we włosach pań. Ostatni
krzyk mody na początku dwudziestego wieku. Oczywiście wiem o tym z książek, nie z własnego
doświadczenia.
Wszyscy roześmiali się i zaczęli z zapałem oglądać zdjęcie, podczas gdy panna Voncille
spoglądała na nich z aprobatą. Mimo że zbliżała się do siedemdziesiątki, wykazywała werwę
właściwą osobie o dziesięć czy piętnaście lat młodszej. Duże wrażenie robiła zwłaszcza siła jej
głosu, chociaż była drobną kobietką. Zawsze, gdy obwieszczała genealogiczne i historyczne
fakty – tak jak teraz grupce swoich słuchaczy – wszyscy chłonęli je w skupieniu niczym
Ewangelię. Jeśli ktoś odważył się na krytyczne uwagi lub polemikę, pannie Voncille wyostrzał się
język, uaktywniając kłujące skojarzenia z nazwiskiem Nettle, które oznaczało pokrzywę. Mimo że
w gorącej wodzie kąpana, jej wieloletni status starej panny nierzadko ludzi intrygował. Ładna
buzia oraz staranność, z jaką układała włosy w kolorze pieprz i sól, zdradzały, że dawniej musiała
być pięknością. W dodatku niezmiennie pozostawała najbardziej nienagannie ubraną kobietą
w mieście, a przecież nigdzie nie bywała.
Tego akurat wieczoru Maura Beth zdecydowała dołączyć do panny Voncille i jej wiernych
słuchaczy – sióstr Crumpton oraz wdowca Locke’a Linwooda – ze zmyślnym zamiarem
zwerbowania ich do klubu książki. Uznała, że rozmowa przy koktajlu owocowym z puszki
i kupnych kruchych ciasteczkach, które zawsze przynosili na poczęstunek, nie będzie trudna.
Właściwie wtrąciła już wyrachowaną uwagę na boku, kiedy podawała plastikowy kubeczek
pannie Voncille, i liczyła, że po przerwie dobije targu.
Nagle wyrwał ją z obmyśliwania wieczornych planów okrzyk Mamie Crumpton.
– Ależ panno Voncillo Nettles! Żądam, żeby się pani z tego natychmiast wycofała. Proszę
odwołać to skandaliczne stwierdzenie. W życiu nie słyszałam podobnego kłamstwa
===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Dla Wessie i Boba – moich ukochanych rodziców ===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Podziękowania * Stworzenie świata Cherico w stanie Missisipi nie byłoby możliwe bez pomocy i porad wielu moich przyjaciół, specjalistów oraz członków rodziny. Chciałbym zacząć od podziękowań dla znakomitych agentek Christiny Hogrebe i Meg Ruley z Jane Rotrosen Agency, które skontaktowały mnie z Johnem Scognamigilo z Kensington Books. Autorsko-redaktorska współpraca z Johnem to czysta przyjemność. W następnej kolejności zawdzięczam wiele mojej cioci Abigail Jenkins Healy, która zgromadziła i wypróbowała wspaniałe przepisy z południa Stanów Zjednoczonych umieszczone na końcu książki. Potrawy te są częścią fabuły i uznałem, że czytelnicy będą mogli lepiej wczuć się w klimat, jeśli sami ich skosztują. Również wielu bibliotekarzy przyczyniło się do powstania tej książki – dodawali mi otuchy oraz dostarczali faktografii. Wśród nich wymienić należy między innymi: Susan Casagne, Marianne Raley, Deb Mitchel, Catherine Nathan, Jennifer Smith, Lesę Holstine, Reginę Cooper, Susan Delmas, Judy Clark, Jackie Warfield, Dereka Shaafa, Alice Shands, pracowników St. Mary Parish Library we Franklin, w stanie Luizjana, Larie Myers oraz Angelle Deshoutelles. Bardzo dziękuję również Jerry’emu Seamonowi za wykład na temat przynęt wędkarskich – mam nadzieję, że byłem dobrym uczniem. A także moim fanom na facebookowym profilu Ashton Lee’s Novels. Nie macie pojęcia, jak wiele dla mnie znaczyły wasze komentarze i wsparcie. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 1 Książki przeciw spychaczom * Maura Beth Mayhew przymknęła błękitne oczy i dała sobie kilka pełnych napięcia minut na przyjęcie do wiadomości niepokojących słów, które właśnie padły. Wreszcie rozejrzała się, po czym potrząsnęła wyzywająco swoimi lokami w kolorze whisky tuż pod nosem radnego Durdena Sparksa oraz dwóch jego podwładnych zasiadających przy drugim końcu stołu w sali konferencyjnej. Wyróżniały ich tylko przezwiska – „Gruby” Badham, któremu nie zdarzało się raczej przegapiać posiłków, oraz „Towarzysz Suseł” Martin, jedyny w swoim rodzaju wytrawny „potakiwacz”. Ale wystarczy już rozwodzenia się nad barwnymi przydomkami, Maura Beth nie zamierzała żadnemu z nich podłożyć się pod spychacze, o których fantazjowali tak, jakby dało się nimi co najmniej wyważyć bramy raju. – Naprawdę liczą panowie na uzyskanie poparcia mieszkańców Cherico? – spytała zauważalnie drżącym głosem. Na jej twarzy ujawniło się napięcie. Radny Sparks błysnął oczyma bożyszcza i olśniewająco białymi zębami – to one zapewniały mu niesłabnącą popularność wśród damskiego elektoratu – po czym nachylił się ku ślicznej młodej bibliotekarce miejskiej z sześcioletnim stażem. – Panno Mayhew – zaczął. – Proszę się uspokoić. To nie nastąpi z dnia na dzień. Damy pani czas na zwiększenie obrotów pani biblioteki aż do listopadowego zatwierdzenia budżetu. Proszę wykorzystać najbliższe pięć miesięcy na przekonanie rady miasta, że warto łożyć na utrzymanie tej instytucji bardziej niż na inne, naprawdę dochodowe przedsięwzięcia, jak chociażby na Park Przemysłowy Cherico. Maura Beth miała na to gotową odpowiedź. – To ciekawe, że nazywa pan bibliotekę moją właśnie teraz, kiedy uznał, że jest już bezwartościowa. A może zawsze pan tak myślał. – Być może ma pani rację – przytaknął. – Pamiętam, jak miałem osiem lat i razem z wieloma kolegami z klasy chciałem dołączyć do wakacyjnego klubu książki. Za przeczytanie iluś tam książek dostawali niebieskie wstążeczki, co obudziło we mnie ducha rywalizacji. Spytałem mamę, czy mogę się zapisać, i nigdy nie zapomnę, jaki mi zrobiła wtedy wykład. Twierdziła, że
biblioteka Cherico obciąża tylko podatników i że ówczesna bibliotekarka pani Annie Scott całymi dniami nie robi niczego poza czytaniem swoich ulubionych powieścideł albo próbuje przypodobać się co bogatszym rodzinom, żeby wycyganić darowizny. Zdaniem mamy nieprzypadkowo to właśnie jej dzieci dostawały zawsze wstążki, a ja miałbym więcej pożytku z uprawiania sportów i zbierania dobrych ocen. Tak też zrobiłem. Maura Beth wyraźnie wyglądała na zszokowaną. – Nie miałam pojęcia o tego typu uprzedzeniach wobec biblioteki. Naprawdę sądzi pan, że obszar nowoczesnych krowich pastwisk na północnym krańcu miasta przyniesie Cherico jakieś korzyści? – Nie wyciągnąłem tego z kapelusza. Zbadaliśmy rynek – powiedział, wymachując plikiem dokumentów. – Prawdopodobnie, jeśli dobrze przygotujemy grunt, wprowadzi się tu kilka rentownych firm. Dzięki temu zyskamy miejsca pracy dla naszej małej utrudzonej społeczności. W ten sposób wygenerujemy wzrost mimo gospodarczego zastoju. A więc o to chodzi. Spadek notowań grupki aktualnie rządzących lokalnych polityków, którzy ponownie objęli rządy w Cherico w stanie Missisipi przed dwoma laty, jesienią 2010 roku. Wygrali wybory, bo prowadzili kampanię tymi samymi zużytymi samochodowymi nalepkami, lecz gdy powrócili na scenę, w ich mantrze zaczęły nagle pobrzmiewać wzrost i zmiana. Chociaż Maura Beth zdawała sobie sprawę – a Durden Sparks, „Gruby” Badham i „Towarzysz Suseł” Martin też cholernie dobrze o tym wiedzieli – że Cherico nie jest wcale takim miasteczkiem, któremu marzy się rosnący ruch uliczny albo papugowanie ogromnych sieciowych marketów reklamowanych na okrągło w telewizji. Nie było tu już nawet codziennej gazety – została tylko jedna z gazetek reklamowych z kuponami, zniżkami i promocjami na różne dni tygodnia. Nie, Cherico było małe i zaściankowe, czasem nawet ksenofobiczne. Nie wykorzystało nigdy w pełni malowniczego położenia nad jeziorem Cherico, należącego do obszaru jednego z dopływów Tennessee na najdalszym północno-wschodnim skraju stanu Missisipi. Miasteczko było zbyt młode, jego historia nie sięgała przed wojnę secesyjną; właściwie nie kwalifikowało się nawet do epoki wiktoriańskiej – gdzieniegdzie tylko stały pojedyncze domy w dziewiętnastowiecznym brytyjskim lub szwajcarskim stylu. Ogólnie architektura była tu nudna i bez wyrazu. Przede wszystkim jednak Cherico pełne było ludzi, którzy pragnęli świętego spokoju – zwłaszcza jeśli chodzi o nowszych mieszkańców, którzy wybudowali sobie szykowne wakacyjne ustronia i szopy na łodzie nad jeziorem, a więc nie mieszkali tu nawet przez cały rok. Jeśli w ciepłe dni wybierali się w te okolice na ryby albo narty wodne, to tylko na kilka tygodni, może z miesiąc, a więc od lokalnej polityki trzymali się z daleka.
– Chyba pani nie zaprzeczy, panno Mayhew – Sparks wziął potężny łyk wody i mówił dalej – że biblioteczne statystyki przez ostatnie trzy lata cechował stały spadek, a trzeba też przypomnieć, że nie powalały one na kolana, również zanim zaczęła pani u nas pracować. Sama pani przyznała, że jedyne regularne czytelniczki to panna Voncille Nettles oraz siostry Crumpton spotykające się w waszej sali konferencyjnej raz w miesiącu. – Przesadza pan – odparła Maura Beth z błyskiem w oku. – Mamy stałych bywalców, którzy wypożyczają książki oraz płyty DVD. A mówiąc ściśle, na spotkania „Kto jest kim w Cherico?” przychodzi także bardzo poważany pan Locke Linwood. Jego żona Pamela również była stałą czytelniczką, póki przedwcześnie nie odeszła. Na pewno pan pamięta. – Owszem. To było bardzo nieszczęśliwe zdarzenie. A więc dobrze. Przyznaję się do błędu. Na te fascynujące spotkania uczęszczają trzy stare panny i jeden wdowiec. – Sparks głośno odchrząknął. – W każdym razie przychodzą, żeby opowiadać bajki o swoich drzewach genealogicznych. Tak jakby kto spłodził kogo mogło się zmieniać z tygodnia na tydzień. Boże, zasadniczo chodzi przecież o to, że genów się nie wybiera. Mogą być dobre, słabe albo takie sobie i uważam, że nie ma się tu nad czym rozwodzić. – „Kto jest kim w Cherico?” przez lata było punktem odniesienia dla studiów genealogicznych – oświadczyła Maura Beth. – Panna Voncille Nettles spędza niezliczone godziny na wyszukiwaniu dokładnych danych w sądowych aktach i dokumentach. Wie wszystko o wszystkich, zna też wiele ciekawostek historycznych o mieście. Sparks zacisnął usta, jakby napił się skwaśniałego mleka. – No proszę, proszę. Czasem myślę, że powinniśmy po prostu wstawić starszej pani łóżko polowe do archiwum i zamykać ją tam na noc. Ewentualnie podrzucić dzbanek wody i nocnik na dokładkę. Panna Voncille oraz jej zwolennicy równie dobrze mogliby się jednak spotykać w czyimś salonie zamiast w bibliotece. Na pewno byłoby im wygodniej, no i założę się, że nie odmówiliby sobie paru toastów na cześć swoich drogich zmarłych bliskich. Jeśli nie zmieniła pani przepisów bez mojej zgody, to nie wydaje mi się, żeby na terenie biblioteki dozwolone było spożywanie napojów dla dorosłych, że tak powiem. Mogliby przecież dawno zostawić panią na lodzie, gdyby uznali, że dość już mają wieloletniej abstynencji. Spójrzmy prawdzie w oczy, panno Mayhew, ta mała banda to jedyny pani powód do dumy! Gruby i Towarzysz Suseł zarżeli, mrugnęli do siebie i pokiwali porozumiewawczo głowami, podczas gdy Maura Beth usiłowała stłumić w sobie odrazę. Wiedziała, że tych dwóch mogło pozwolić sobie na tak lekceważące zachowanie wyłącznie na tym specjalnym zebraniu budżetowym, w którym ona zmuszona była uczestniczyć bez jednego nawet świadka. Ich zdaniem najwyraźniej odgrywała rolę stereotypowej rudowłosej pasierbicy.
– Czy mogę pana cytować, panie Sparks? – spytała Maura Beth. – Obawiam się, że nie byłby to konstruktywny reportaż. Rozczaruje się pani, próbując zmobilizować opinię publiczną, bo wydaje mi się, że ludzie mają już bibliotekę głęboko gdzieś. Moją rolą, jako polityka, jest wróżenie z fusów i w tym wypadku raczej się nie pomyliłem. Maura Beth rzuciła mu sceptyczne spojrzenie i postanowiła odpierać atak jak najdłużej. – Pozwoli pan, że spytam z ciekawości. Dlaczego nie zamknąć biblioteki od razu? Po co czekać na zatwierdzenie nowego budżetu? – Ponieważ nie chcielibyśmy usłyszeć oskarżeń, że nie daliśmy pani ostatniej szansy na uratowanie sytuacji. Nawet jeśli, rzecz jasna, mamy absolutną pewność co do pani porażki – odpowiedział po nazbyt teatralnej pauzie i wyjątkowo protekcjonalnym tonem. – Cóż, nie da się ukryć, że jak dotąd nie otrzymałam od państwa żadnego wsparcia. – Jakże to? A co ja niby miałbym wiedzieć o prowadzeniu biblioteki? Chyba że od strony finansowej. Maura Beth wypuściła powoli powietrze i dyskretnie przewróciła oczyma. – Mówię o tym, że rada miasta regularnie odmawiała mi przyznania dotacji na komputery, przy których czytelnicy mogliby korzystać z internetu. Znacznie podniosłoby to statystki w ostatnich latach. Czytelnicy w całym kraju przyzwyczaili się do takich standardów. Nie mieściło się to jednak najwyraźniej w pańskim dalekosiężnym programie. – No, tutaj zmuszony jestem zaprotestować – odparł Sparks i dwukrotnie uderzył prawą pięścią w stół. – Każdy może sobie kupić swój komputer. Wszyscy moi znajomi mają przynajmniej po jednym... nie wspominając już o tych różnorakich elektronicznych gadżetach, których używa się do podtrzymania kontaktu dosłownie zawsze i wszędzie. Popatrzył z ukosa najpierw na Grubego, a potem na Towarzysza Susła. – Właśnie, to mi przypomina znany dowcip. Proszę przerwać, jeśli już pani słyszała. Przychodzi baba do lekarza i narzeka na dziwną narośl w uchu. Ciągle słyszy dzwonki i podniesione głosy. Dokucza jej to już od dłuższego czasu, więc postanowiła w końcu zasięgnąć lekarskiej porady. „Czy to guz mózgu, doktorze, czy zaczynam tracić rozum?”, pyta. Wtedy doktor zapala latarkę, mruży intensywnie oczy, aż w końcu odpowiada: „Nie, wszystko w porządku. To tylko pani komórka”. Rechot Grubego i Towarzysza Susła sprawił, że Maura Beth poczuła się całkowicie przybita. Czuła, że śmieją się z niej, a ten żart jest tylko pretekstem. Kiedy wreszcie ucichli, zapatrzyła się w ich pomarszczone poważne twarze i zastanowiła, czy ci giermkowie kiedykolwiek w życiu przeczytali coś, czego nie było lata świetlne temu na liście ich szkolnych lektur. Serio, miała na to, co prawda niepoparte naukowo, ale mocne dowody, bo w czasie ostatniego zebrania Gruby
rozwodził się nad „tymi wszystkimi snobistycznymi książkami w bibliotece typu Ciasteczko Middlemarch, których nikt nie lubi”. Zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą poważne szychy, i nie wyjdzie jej na dobre, jeśli będzie dalej drażnić to potężne uprzywilejowane trio. – Bardzo dobry żart. Co nie zmienia faktu, że mam pięć miesięcy na uratowanie sytuacji – zdobyła się na uprzejmy ton, zapominając szybko nieprzyjemne retrospekcje. – A jeśli mi się powiedzie, będą państwo dalej utrzymywać bibliotekę? Sparks nie spieszył się z odpowiedzią, utkwił wzrok w szumiącym pod sufitem wentylatorze i zastanowił się. – Chciałbym móc to pani obiecać, panno Mayhew. Ale jeśli nie zrobi pani niczego, by zmienić status quo, wtedy biblioteka Cherico przejdzie do historii. Nie możemy dłużej usprawiedliwiać ponoszonych kosztów. Jeśli zrobi pani na nas dostateczne wrażenie, być może zechcemy pertraktować. Proszę jednak pamiętać, że to musi być coś więcej niż panna Voncille bijąca na alarm pod pani dyktando. Szczerze mówiąc, nie ma żadnego konkretnego podatku od biblioteki i najwyższy czas przestać udawać, że mamy jakieś korzyści z tej pozycji w naszym budżecie. Jakkolwiek mizerna wydawała się ta propozycja, był to jednak jakiś cień nadziei pozostawiony przez włodarzy. Zebranie dobiegło końca, a Maura Beth uśmiechnęła się blado i po cichu podniosła się z krzesła. – Ależ proszę, panowie – zwróciła się do nich i skinęła mniej więcej w ich stronę. – Proszę się absolutnie nie fatygować i nie wstawać. Zdaję sobie sprawę, że wcale nie mają panowie ochoty. Jeden tylko z całej trójki, radny Sparks, wstał i wykonał pospieszny lekki ukłon. Gdy szła korytarzem, wróciły do niej wspomnienia z czasów bibliotekoznawczych studiów na uniwersytecie stanowym w Luizjanie. Nie było tam przedmiotu przeprawy z politykami 101 nawet w ramach podstawowych pogaduszek. A szkoda. Któryś z mądrych profesorów powinien stanąć przed nią i innymi niewinnymi studentami bibliotekoznawstwa, wyciągnąć notatki, a następnie ostrzec, że najtrudniej poradzić sobie z politycznymi aspektami tego zawodu. Że biblioteki oraz ich niewielkie fundusze zazwyczaj znajdują się pierwsze na listach budżetowych cięć i ostatnie na listach inwestycji. Wszyscy politycy przedkładają chyba dźwięk pracujących spychaczy nad niezmienną ciszę drukowanego słowa. Maura Beth zeszła po schodach miejskiego ratusza w Cherico na ulicę Commerce, zupełnie jakby dostała właśnie wyrok więzienia. Pięć miesięcy, żeby się spiąć. Przygarbiła ramiona, a czerwcowy słoneczny żar lejący się na asfalt przygniatał ją jeszcze bardziej. Minęła właśnie piętnasta i mimo że nie jadła lunchu, wcale nie czuła głodu. Przydałaby jej się teraz raczej wielka porcja pociechy
niż posiłek. Mijała więc niespiesznie witryny dobrze sobie znanych jednopiętrowych sklepów z cegły i drewna, a wśród nich: antyki u Audry Neely; żelaźniak Cherico Ace Hardware; agencję ubezpieczeń Vernon Dotrice; adwokata Curtisa L. Tricketta. W końcu stanęła w cieniu ogromnej, upstrzonej srebrnymi gwiazdkami niebiesko-białej markizy Twinkle Café. Wiedziała, że w środku spotka właścicielkę restauracji, która doradzała Maurze Beth we wszystkim, odkąd ta sześć lat temu zamieszkała w Cherico – Periwinkle Lattimore. – Mauro Beth, wchodź, moja rudowłosa śliczności, zanim zwiędniesz niczym słynna sałatka ze szpinakiem na ciepło! – zawołała Periwinkle, gdy tylko zauważyła, że jej przyjaciółka rozkoszuje się przyjemnym podmuchem klimatyzowanego powietrza, które powitało ją już w progu. W lokalu było pusto – to akurat martwe godziny między lunchem a kolacją – ale nad kilkunastoma stolikami przybranymi niebiesko-białymi obrusami i subtelnymi świecami unosiły się zachęcające aromaty przypraw oraz ziół. Periwinkle wskazała od razu dwuosobowy narożny stolik pod wymyślnym wieszadełkiem, z którego zwisały metalicznie połyskujące złote i srebrne gwiazdki. – Tutaj, kochana! Sama cię obsłużę! – Och, nie przyszłam jeść – odparła Maura Beth. – Potrzebuję zwierzeń i pociechy. Periwinkle zaśmiała się radośnie i podeszła do stolika z gratisową szklanką mrożonej herbaty. – Aha! Zwierzenia smażone w głębokim tłuszczu i duszona pociecha, specjalność szefa kuchni! – No więc przyszłam po swoją porcję. Posiedź ze mną, póki nikogo nie ma. Maura Beth dawno temu stwierdziła, że tajemnica sukcesu Twinkle, czyli Gwiazdki – jak pieszczotliwie nazywali lokal miejscowi – tkwi w postawie Periwinkle, która nie migała się od żadnych zajęć w knajpie. Nieważne, czy chodziło o składanie zamówień na zapasy spożywcze, odwalanie większości roboty przy kuchni, a nawet pomoc kelnerce w godzinach szczytu. Ta kobieta była pracowita i niezmordowana, przy czym jakimś cudem nigdy nie wyglądała na steraną. Nie widywano jej potarganej, a blond fryzurę z upartymi odrostami miała zawsze starannie ułożoną, mimo że nieodłącznie towarzyszyła jej niezbyt wyszukana owocowa guma do żucia w ustach. – Co cię trapi? – spytała Periwinkle i usiadła na krześle. – Widzę, że jesteś zmartwiona. Maura Beth upiła łyk herbaty, odetchnęła głęboko, a potem zaczęła się wywnętrzać, nie pomijając żadnego szczegółu ciężkiej próby, jakiej doświadczyła z rąk trzech surowych radnych Cherico. – Co za... Taki z owakim! – zawołała Periwinkle, zdążyła ugryźć się w język. – Czyli możesz
stracić pracę? Po tych wszystkich latach? – To realne zagrożenie. Periwinkle położyła łokcie na stole, podparła pięściami brodę i zamyśliła się. – Powiedz mi szczerze... Myślisz, że traktowaliby cię poważniej, gdybyś była facetem? Maura Beth stłumiła ironiczny chichot. – Może tak, może nie. W tym wypadku sądzę, że po prostu chcą namotać w nowym budżecie z korzyścią dla siebie. – W to nie wątpię. Zastanawia mnie, czy tak samo rwaliby się do wyrównywania cię spychaczem – używając tu twoich słów, skarbie – gdybyś co innego miała między nogami. Słuchaj, my, kobiety, musimy walczyć o swoje. Myślisz, że zebrałabym kapitał na rozkręcenie tej restauracji, gdybym siedziała jak trusia w kwestii ugody rozwodowej z Harlanem Lattimore’em? Chciał mnie, dupek, zostawić na lodzie, ale tupnęłam nogą i powiedziałam: „O nie, proszę pana! Nie po trzynastu latach małżeństwa, przecież młodość mam już daleko za sobą. Pomogłam ci zbić kasę na Marina Bar and Grill, dniami i nocami harowałam jako twoja sekretarka, a teraz mam pójść z torbami?!”. W cichutkim westchnieniu Maury Beth dało się wyczuć nutkę zazdrości. – Na pewno potrafisz o siebie zadbać. Wiem oczywiście, że nie mogę pozwolić zastraszyć się tym facetom. Na to właśnie liczą. Jednak nie zmuszę też nikogo do korzystania z biblioteki. Na razie nie widzę wyjścia z tej sytuacji. – Musisz sobie zorganizować jakiś fortel. – Periwinkle nachyliła się, wściekle żując gumę. – Posłuchaj mnie. Kiedy głowiłam się nad nazwaniem swojej restauracji, wiedziałam, że nazwa nie ma właściwie znaczenia, jeśli jedzenie będzie kiepskie. Na szczęście wiem, jak upichcić coś pysznego, więc tym się wcale nie przejmowałam. Pomyślałam jednak, że chwytliwy szyld może ich na początku przyciągnąć, a potem już złapią haczyk. Mówiłam ci kiedyś, że chciałam ochrzcić ją wtedy Twinkle, Twinkle, Periwinkle’s? Zaśmiały się obie serdecznie. – Nie. Dlaczego tego nie zrobiłaś? Strasznie mi się podoba! – Wydawało mi się, że mogłoby wyjść zbyt cukierkowo. Poradziłam się więc mamy w Corinth i ona powiedziała: „Peri, córciu, to brzmi, jakbyś otwierała butik z akcesoriami dla niemowląt. Wiesz, z tymi wszystkimi łóżeczkami, kołyskami i duperelami”. No i po namyśle przyznałam jej rację. Dodałam więc jeszcze „café” dla podkreślenia, że to nowa knajpa z jedzeniem. Teraz już oczywiście i tak ją wszyscy nazywają „Twinkle”. Mnie się udało, więc ty też powinnaś coś wymyślić i migiem nagonić sobie czytelników, żeby odstraszyć grube ryby.
W tym momencie do restauracji wpadła nieco puszysta, chociaż atrakcyjna kobieta w średnim wieku. Miała utapirowane brązowe włosy, a ubrana była w wymyślne hawajskie muumuu w kwiaty. Cały czas machała i uśmiechała się wyczekująco. – Periwinkle – zaczęła lekko zasapana. – W końcu mam chwilę, żeby odebrać pomidorowe tymbaliki, które zamówiłam rano. Cały dzień biegałam i ciągle miałam coś do załatwienia. Periwinkle wstała i podała kobiecie dłoń, kiedy ta podeszła do stolika. – Są w lodówce, nie tracą zimnej krwi. Już po nie idę. Odwróciła się gwałtownie w stronę kuchni i już miała pobiec, gdy równie raptownie się zatrzymała. – Zaraz, zaraz, a gdzie moje maniery? Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Oto Maura Beth Mayhew, a to jedna z moich najnowszych klientek, pani Connie McShay. Przeprowadziła się z mężem z Nashville jakoś przed miesiącem. – Periwinkle przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Pani Connie, na pewno panią zainteresuje, że Maura Beth prowadzi naszą bibliotekę. Sama nie mam wiele czasu na czytanie, odkąd każdą chwilę poświęcam Twinkle, ale Maura Beth zapewne przyjmie nową czytelniczkę z otwartymi ramionami, prawda kochana? – Ależ oczywiście! – zawołała Maura Beth i wstała z krzesła, by uścisnąć ręce i wymienić dalsze uprzejmości, podczas gdy Periwinkle pobiegła po tymbaliki. – Wie pani, zamierzałam zajrzeć do biblioteki – ciągnęła Connie ze szczerym zainteresowaniem w głosie. – Mój mąż Douglas i ja mieliśmy jednak sporo zamieszania z przeprowadzką do naszego domku nad jeziorem. Dotychczas wpadaliśmy tu co roku zaledwie na tydzień czy dwa, ale teraz osiedliśmy na dobre. Wciąż jeszcze nam zostało mnóstwo pudeł do rozpakowania. Mogłabym przysiąc, że musiały się rozmnożyć po drodze w ciężarówce. Jestem w każdym razie zapaloną czytelniczką, a nawet należałam w Nashville do cudownego klubu książki. Nazywaliśmy się Książkowymi Molami Miasta Muzyki. Maura Beth znacznie się rozpromieniła. – To brzmi jak muzyka dla moich uszu. Koniecznie musi sobie pani niedługo założyć kartę i wybrać coś z bestsellerów, które właśnie dotarły. Ostatnie centy wydaję zawsze, żeby być na bieżąco z popularnymi pozycjami. Co pani czytuje? – Jestem maniaczką kryminałów. Ale lubię tylko te kulturalne, w których rozwiązuje się zagadki przy herbacie i bułeczkach z masłem. Nie przemawiają do mnie żadne prawdziwe, ociekające krwią zbrodnie. Po śmierci Agathy Christie na długie miesiące pogrążyłam się w literackiej żałobie. Nie będzie już panny Marple spacerującej po wiosce St. Mary Mead i natykającej się na morderstwo popełnione przez ziemiaństwo, co za strata! Ani Hercules Poirot nie będzie pomadował wąsów.
Maura Beth roześmiała się i miała właśnie odpowiedzieć, kiedy powróciła Periwinkle z małą papierową torbą, którą wręczyła Connie. – Tymablikom w tych małych plastikowych pudełeczkach jest przytulnie jak ostrygom w muszelkach. Proszę tylko w drodze do domu nie hamować, gdyby pani wyskoczyła na drogę jakaś wiewiórka, a na pewno nie stracą kształtu. – Płacę siedem dolarów i proszę jak zwykle zachować resztę – odparła Connie i chichocząc, podała wyciągnięty z torebki banknot. – Bardzo znów jestem wdzięczna, moja kochana – odparła Periwinkle i wetknęła pieniądze do kieszeni fartucha. Wtedy Connie nachyliła się do Maury Beth zupełnie jakby od wieków były najlepszymi przyjaciółkami. – Też uwielbia pani te pomidorowe tymbaliki? Byłam oczarowana, kiedy ugryzłam pierwszy kęs i moje usta wypełnił ukryty w środku grzeszny śmietankowy serek. Douglas niemal codziennie życzy sobie, żebym je przynosiła na kolację. Prawie nic innego teraz nie jemy: tylko tymbaliki i ryby, które uda mu się akurat złowić w jeziorze. Swoją drogą, muszę je ciągle skrobać. Też mi emerytura. Spędzam ją na razie ze skrobakiem do ryb i łuskami. Może powinnam się zbuntować. – Tego nie wiem, ale z pewnością zrobiła pani z moich tymbalików bestseller – wtrąciła Periwinkle. Zaczęła nagle chichotać i nie mogła się uspokoić. – Przepraszam – wydusiła w końcu. – Przypomniałam sobie po prostu, jak trudno mi było je sprzedać na samym początku. Nikt ich nigdy nie zamawiał i nie wiedziałam dlaczego. Byłam pewna, że przepis jest w porządku. Dostałam go od mamy i cała rodzina zawsze szalała za jej tymbalikami. Aż któregoś dnia zagadka została rozwiązana, kiedy jeden z moich klientów, uprzejmy starszy pan, jakiś przyjezdny z Ohio, pochwalił moje jedzenie przy pożegnaniu. Powiedział też jednak: „A tak z ciekawości, czy mogłaby mi pani powiedzieć, co jest w tej sałatce z palikami? Kelnerka proponowała ją jako przystawkę, ale nie odważyłem się, bo zabrzmiało dość groźnie. Dopiero co wydałem majątek u dentysty na koronki”. Zarówno twarz Maury Beth, jak i Connie wyrażały coś na wpół między zdumieniem a konsternacją, tymczasem Periwinkle znów złapała oddech. – Otóż to, moje panie. Kiedy usłyszałam pytanie tego kochanego człowieczka, miałam dokładnie taką samą minę. Chodzi o to, że moja ówczesna kelnerka Bonnie Lee Fentress miała w zwyczaju mówić bardzo szybko i niewyraźnie, połykając sylaby. Z „krewetek” robiła „kredki”, z „pulpetów” „pety”, a z „tymbalików” właśnie „paliki”. Była strasznie kochana, ale przez tę swoją wymowę potrafiła wystraszyć człowieka na śmierć samym menu. Usiadłam więc z nią
wtedy, popracowałyśmy nad dykcją i oto odrodziły się moje tymbaliki. Wszyscy wiemy, jak pysznie było potem. – Z tym zdecydowanie się zgadzam – powiedziała Connie, zerkając na zegarek. – Oj, wciąż jeszcze mam milion spraw do załatwienia. Będę lecieć. Miło było panie spotkać. – Proszę nie zapomnieć o karcie bibliotecznej! – zawołała Maura Beth za Connie wybiegającą równie szybko, jak wpadła. – Na pewno! – rzuciła stłumionym głosem już z chodnika. – Bardzo ją lubię – oznajmiła Periwinkle, kiedy wróciły na swoje krzesła. – Może i mieszka sobie jak bogaczka nad jeziorem, ale tak naprawdę jest solą ziemi. Podobają mi się tacy ludzie. Maura Beth zapatrzyła się milcząco w swoją herbatę i przeczekała kilka niezręcznych minut. – O, tak. Pasuje do Cherico, tym bardziej że czyta. – Ocknęła się. – Jeśli nie dotrzyma słowa i nie przyjdzie się zapisać, muszę ją koniecznie wytropić. Podsunęła mi pomysł, który mógłby się teraz przydać. Może to będzie właśnie ten fortel, dzięki któremu uda się postawić bibliotekę na nogi. Periwinkle popatrzyła na nią wyjątkowo uważnie, po czym skinęła głową. – Nie zaszkodzi spróbować. Tylko powinnaś zabrać się do tego od razu. – Czułam, że dobrze robię, przychodząc do ciebie na zwierzenia – dodała Maura Beth. – Twoje ramię do płakania nigdy mnie przez te ostatnie lata nie zawiodło. Perwinkle wyciągnęła rękę i poklepała ją czule po dłoni. – Hej, od czego są przyjaciółki? ===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 2 Złapać mola * Biblioteka Cherico nie była piękna i nie rzucała się w oczy. Skrywała się przy rzadko uczęszczanej uliczce pod złowieszczym adresem Aleje Cieni 12 – dawniej, gdzieś przed siedemdziesięciu laty, mieścił się tu kryty blachą falistą magazyn narzędzi rolniczych. Po kilku latach zamożne przełożone uznały, że czas zadbać o miasto, i wpadły na pomysł założenia biblioteki, a nawet same przekazały na ten cel część swoich odziedziczonych fortun. Ówczesna rada miasta była na to przedsięwzięcie równie obojętna jak dzisiejsza i za wszelką cenę starała się ograniczyć swój udział w przebudowie magazynu na praktyczny obiekt. Wieść gminna niosła, że lwia część przeznaczonych na to funduszy poszła prosto do kieszeni kilku polityków, w tym ojca Durdena Sparksa. Zdaje się, że Cherico nigdy nie miało szczęścia do uczciwych włodarzy. Przez lata wprowadzono parę mało spektakularnych innowacji, z których najważniejszą było przytwierdzenie lichych białych filarów wokół wejścia i wydzielenie wewnątrz miejsca na ciasną salę konferencyjną. Za dok załadunkowy służyło tylne wejście, nie wydzielono parkingu, a ponadto na skąpej powierzchni 325 metrów kwadratowych musiały się zmieścić biuro oraz regały ze zbiorami. Z beletrystyką byli akurat całkiem na bieżąco, ale literatura faktu wymagała, żeby o nią zadbać i uzupełnić o co aktualniejsze pozycje. Niestety, Maura Beth ledwo mogła sobie pozwolić na dostarczanie czytelnikom najnowszych bestsellerów, gazet i czasopism. Głupio jej było nawet podpisywać własną wypłatę, której nikt przecież nie nazwałby hojną. Och, tak. Wystarczało oczywiście na zakupy spożywcze w supermarkecie, rachunki za mieszkanie, tankowanie toyotki i robienie ulubionej trwałej w lokalnym zakładzie fryzjerskim. Jednak już odłożenie czegokolwiek na przyszłość – choćby na wesele, pod warunkiem że pozna kiedyś tego jedynego – całkowicie przekraczało jej możliwości. Szczerze też wstydziła się, jak marne pieniądze zostawały w kasie na wypłaty dla jej dwóch podwładnych pracujących w wypożyczalni na zmianę co drugi dzień. – Czasami czuję się jak misjonarka w dalekich krajach – wyznała Maura Beth Periwinkle niedługo po ich pierwszym spotkaniu. – Muszę uświadamiać mieszkańców Cherico, czemu służy biblioteka i dlaczego powinni z niej korzystać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie bez znaczenia jest to, iż podjęłam tę pracę zaraz po studiach bibliotekoznawczych, świeżo po tym
entuzjastycznym zastrzyku idealizmu, który dostałam razem z dyplomem. – Kochana, niech ci ten zapał nigdy nie przechodzi – poradziła wtedy Periwinkle. – Nieważne, jak to się potoczy. Wszystko zwali ci się na głowę prędzej czy później. Wiem, co mówię. Tydzień po zniechęcającym spotkaniu z radą miejską – kolejnym dobrym przykładzie „zwalania się na głowę” – Maura Beth oparła się na krześle w swoim biurze i przywołała tę pamiętną rozmowę sprzed sześciu lat. W tym momencie Renette Posey, czyli jej poniedziałkowa, środowa i piątkowa współpracowniczka, zapukała i zajrzała przez uchylone drzwi. – Pani Connie McShay chce z panią rozmawiać. Założyłam jej właśnie kartę – powiedziała rozbrajająco słodkim i dziewczęcym głosikiem, który był jej wizytówką. I główną przyczyną, dla której Mura Beth zdecydowała się zatrudnić na stałe niedoświadczoną osiemnastolatkę. Okazało się zresztą, że świetnie sobie radzi w kontaktach z ludźmi. Potrafiła być taktowna ponad swój wiek, a biblioteka potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy. Maura Beth zerwała się na równe nogi i z trudem udało jej się pohamować entuzjastyczną reakcję. – Tak jest! Poproś ją tutaj. Oczekiwała tego spotkania przez ostatnie pięć dni z nadzieją, że okaże się impulsem, dzięki któremu nie straci pracy i uratuje bibliotekę. – Ogromnie dziękuję za naszą telefoniczną rozmowę oraz za znalezienie dla mnie czasu – powiedziała Maura Beth, kiedy uścisnęły sobie dłonie i zajęły miejsca naprzeciwko siebie. – Och, cała przyjemność po mojej stronie – odparła Connie, rozglądając się badawczo po maleńkim biurze bez okien, zagraconym bibliotecznymi wózkami, pustymi kartonami z hurtowni i stosami katalogów wydawnictw. – Cóż, rzeczywiście nie może pani narzekać na nadmiar przestrzeni ani zainteresowania ze strony władz. – Tak, w gruncie rzeczy wszystko robię sama. Zamawiam książki, wpisuję je do systemu, opłacam faktury, a nawet siedzę w wypożyczalni, kiedy moje pomocnice jedzą lunch. Nikt nie zajmuje się działem dziecięcym ani sprawami technicznymi. To cud, że w ogóle mam ten komputer. – Tu nachyliła się i zniżyła głos. – Nie mówiąc już, do jakich sposobów muszę się uciekać, żeby zabezpieczyć zbiory. Za ladą na przykład leży zapas orzechowych markizów dla pana Barnesa Putzela. Pilnuje go tu jego młodsza siostra. Gdy zaczął przychodzić, na początku spędzał całe dni w księgozbiorze podręcznym, póki nie zaczynał zderzać ze sobą tomów encyklopedii jak talerzy. Byłyśmy zmuszone prosić go o ich odłożenie i wypraszać. Pewnego dnia jednak jego siostra przyszła i zaproponowała, żebyśmy ukradkiem częstowały go ciastkami z masłem orzechowym, zanim pójdzie do katalogu podręcznego. Mówiła, że w domu to go
zawsze uspokaja. Zastosowałam się więc do jej rady i od tej pory nie mamy już z nim problemów. Czuje się jak w raju, studiując encyklopedie w błogosławionej ciszy i bez uszczerbku dla okładek. Musimy tylko niestety zdzierżyć jakoś jego orzechowy oddech, kiedy przychodzi się pożegnać. – Też uwielbiam masło orzechowe – przyznała Connie i pokiwała głową w zachwycie. – Niestety, zabezpieczanie księgozbioru ciastkami to tylko jeden z wielu uroków małomiasteczkowej niedofinansowanej biblioteki. Zdarzają się czytelnicy, którzy nie potrafią zrozumieć, dlaczego na półkach nie stoją najświeższe bestsellery, a jednocześnie nie kwapią się do oddawania książek, bo „przecież opłacili je podatkami, więc chyba mogą sobie zatrzymać”. A czy przychodzą z młotem pneumatycznym i zabierają sobie kawałek Alej Cieni sprzed biblioteki, skoro zapłacili za jezdnię i chodniki? Nie wspominając już o tych, którzy zjawiają się z pudłami pełnymi zapleśniałych woluminów z przełomu wieków... Nie, nie z początku millenium, tylko z roku 1900 albo i jeszcze starszych... Znajdują je na strychu, a potem chcą nam sprezentować. Mam wtedy zawsze ochotę zaproponować, żeby zapłacili za ich odgrzybienie, ale zamiast tego uśmiecham się grzecznie i pozbywam się pudeł, skoro tylko darczyńca wyjdzie. Nie uwierzyłaby pani, jak wielu ludziom wydaje się, że biblioteki nie potrzebują pieniędzy na utrzymanie, a półki zapełniają się za dotknięciem magicznej różdżki. Connie zmarszczyła brwi i pokręciła głową. – Naprawdę jest aż tak źle? – Serio, wolałabym wyolbrzymiać. – Wiem, że mówi pani szczerze, bo wciąż jestem zszokowana tym ultimatum, które postawili pani radni. O mało nie upuściłam słuchawki na podłogę, jak to usłyszałam. W Nashville takie historie by nie przeszły. Maura Beth uderzyła pięścią w stół. – Ale to nie Nashville. Dlatego trzeba się wspólnie zastanowić, jak uruchomić klub książkowy. Musimy zrekrutować więcej żywych dusz i poprawić sobie statystyki. Marzy mi się, że na początek podzieli się ze mną pani doświadczeniem, jak funkcjonowały Książkowe Mole Miasta Muzyki. Connie pogładziła się po swoich mocno lakierowanych, a więc nieruchomo utapirowanych włosach, po czym usadowiła się wygodnie na krześle. – W naszym klubie było prawie trzydzieści osób, głównie kobiet, chociaż od czasu do czasu pojawiali się też pojedynczy mężczyźni. I nie uwierzyłaby pani, ile te rozwiedzione lub owdowiałe kobiety robiły wokół nich zamieszania. Zachowywały się jak gimnazjalistki. Ale to już opowieść na inną okazję.
Zachichotała perliście i odchrząknęła. – Na początku to oczywiście nie była trzydziestka. Zaczęliśmy od grupy siedmioosobowej, a potem rośliśmy w siłę. Skupialiśmy się przede wszystkim na pisarzach Południa: albo klasykach, albo debiutantach, którzy dostali swoje pięć minut. Spotkania odbywały się raz na kwartał, a członkowie mieli sześć lub siedem tygodni na przeczytanie lektury zaplanowanej na następny raz. Omawialiśmy więc cztery książki rocznie. Maura Beth pokiwała z aprobatą głową. – Pisarze Południa, to mi się podoba. U nas też by się sprawdzili. Faulkner, Richard Wright, Winston Groom, Willie Morris, Larry Brown... – Tak, w końcu zahaczyliśmy o tych wszystkich facetów, których pani wymienia, i jeszcze wielu innych – przerwała Connie. – Ale, co ciekawe, zaczęłyśmy od pisarek, czyli na przykład Margaret Mitchell, Eudory Welty, Harper Lee i innych tego typu idolek. Wnioskując po zaangażowaniu większości pań w dyskusje, bardzo im się to podobało. Rzekłabym, że początkowo podążałyśmy przede wszystkim za głosem hormonów. – Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś tak to ujmował – powiedziała Maura Beth, a jej śmiech zdradzał zaskoczenie. – Nie widzę jednak powodu, żebyśmy nie miały tu przyjąć podobnej opcji. Możemy się nawet nazwać Książkowymi Molami Cherico. – Brzmi dobrze. Nie mamy przecież praw autorskich do książkowych moli. – Powinnam coś jeszcze wiedzieć o waszym klubie? Connie zamyśliła się na chwilę i ożywiła się nagle. – Gdy już się rozrośliśmy, prowadziłam księgowość. Zawsze dobrze sobie radziłam z rachunkami. Ach, nieomal bym zapomniała. Z czasem zaczęliśmy przynosić na spotkania nasze ulubione jedzenie: zapiekanki, sałatki, czekoladowe i cytrynowe torty oraz różne takie. Po kilku niefortunnych wypadkach nauczyliśmy się dyskutować z pełnymi żołądkami. Odkryliśmy, że czyniąc jakąś poważną krytycznoliteracką uwagę, można zupełnie stracić wątek z powodu burczenia w cudzym brzuchu. Człowiek czuje się wtedy, jakby był natychmiast krytykowany. – To zabawne! – zawołała Maura Beth. – Ale zdaje się, że sobie z tym panie poradziłyście i spędzałyście czas dosłownie pysznie. – A w dodatku nikt prawie nigdy nie opuszczał zebrań. No, chyba że leżał w szpitalu złożony świńską grypą albo dochodził do siebie po wypadku samochodowym. Maura Beth zacisnęła szczęki, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji. – Właśnie takiej lojalności nam potrzeba, żeby znów ruszyć z kopyta z biblioteką. Sądzę tylko, że ponieważ ogranicza nas wyznaczone pięć miesięcy, powinnyśmy skrócić czas dany na
przeczytanie kolejnych pozycji. Trzeba by spróbować wcisnąć do programu przynajmniej dwa spotkania przed upływem tego terminu. Jedno chyba nie wystarczy, ani żeby nabrać rozpędu, ani by wywrzeć na kimkolwiek dobre wrażenie. A już na pewno nie na tych typkach z ratusza. Kiedy jednak już się dobrze zadomowimy, wtedy można się przestawić na spokojniejsze tempo, podobnie jak to robiliście w Nashville. – Podniosła się i uśmiechnęła. – No proszę, rozpędzam się, jakbym sukces już miała w kieszeni. – Nic w tym złego. Koniecznie powinna się pani nastawić, że ma to jak w banku. Maura Beth entuzjastycznie przytaknęła i zajęła się robieniem notatek, pozostawiając Connie chwilę na rozważenie wszystkiego w ciszy. – Myślała już pani Mauro Beth, jak zareklamować klub? – spytała w końcu. – My drukowaliśmy mnóstwo ulotek o swoich spotkaniach i rozprowadzaliśmy je gdzie tylko się dało w całym okręgu Davidson. Dogadaliśmy się też z niejedną restauracją, żeby rozwieszać tam ogłoszenia, bo przecież w porze lunchu przez takie miejsca przewijają się tłumy. – Ulotki na pewno się sprawdzą – odparła Maura Beth. Podniosła wzrok i odłożyła ołówek. – Potrafię się tym zająć, a Periwinkle mogłaby je rozdawać klientom w Twinkle. Mogę też wywiesić listę zapisów dla zainteresowanych na naszej tablicy ogłoszeń. Może najpierw powinniśmy zwołać spotkanie organizacyjne, żeby sprawdzić, czy mamy w ogóle z czym wystartować. Szkoda, że nie da się przenieść tu razem z panią reszty członków klubu Książkowych Moli Miasta Muzyki. Connie uśmiechnęła się serdecznie. – Tęsknię za znajomym towarzystwem, ale obawiam się, że nic tu nie zdziałam. Tak naprawdę nie planowaliśmy wcale z Douglasem przeprowadzki jeszcze przez najbliższych pięć lat, póki nie dobijemy oboje do sześćdziesiątki piątki. W Cherico wciąż czujemy się obco. Więc właściwie nawet mnie nie powinno tutaj być. Ale pewnego wieczoru usiedliśmy przy kominku z butelką dobrego chianti i Douglas wyznał, że ostatecznie przejadły mu się sądowe procesy. Kolejne luki prawne i interpretacje przyprawiały go o mdłości. Oznajmił, że w tym momencie życia najbardziej pragnie po prostu dogadzać swojej lepszej naturze, dryfować na środku jeziora Cherico, popijać piwo i łowić ryby. Potem spytał, czy zgodziłabym się zrezygnować z pracy w szpitalu, żebyśmy mogli się przeprowadzić. Widzi pani, byłam pielęgniarką na oddziale intensywnej terapii, odkąd skończyłam szkołę, oboje długo odkładaliśmy na emeryturę. – Zawsze podziwiałam pracowników opieki medycznej – przyznała Maura Beth. – Sama chyba zemdlałabym na widok krwi, ale cieszę się, że nie wszyscy tak mają, bo inaczej bylibyśmy w kłopocie. – Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że będzie mi tego brakować – dodała Connie. –
A zwłaszcza poczucia, że pomagam ludziom na granicy życia i śmierci. Nie ma nic bardziej przygnębiającego od prostej linii na wykresie EKG. Och, nieodwracalność tego monotonnego dźwięku, żal i bolesne doświadczenie, które oznacza... Do tego nigdy nie potrafiłam przywyknąć! Z drugiej strony ogromną radość sprawiali mi pacjenci, którzy mogli wyzdrowieć i szczęśliwie żyć dalej. To uczucie warte było poświęceń. Pewnie dlatego nie przeszkadza mi wcale patroszenie tych wszystkich łowionych przez Douglasa ryb. Jestem uodporniona, nie takie rzeczy już widziałam. – Pochyliła się nagle. – Nie użyłam czasem za dużo perfum? Maura Beth nastawiła uszu i zamrugała. – Słucham? – Przepraszam – odparła Connie i odsunęła się trochę. – Przed wyjściem skończyłam skrobać okonie. Wydaje mi się, że moje ręce czuć rybą, choćbym nie wiem ile razy je szorowała. Psiknęłam się więc do tego trochę Estée Lauder. Nie za mocno? Teraz, kiedy zwróciła na to uwagę, Maura Beth rzeczywiście pomyślała, że Connie może odrobinę przesadziła. Ale nie miała zamiaru tego przyznać, obudziły się w niej instynkty państwowego urzędnika. – W ogóle nie poczułam. – To dobrze – powiedziała Connie i rozluźniła się. – Co dalej? Maura Beth wręczyła jej notatki, nad którymi pracowała, a Connie przejrzała je szybko i zaproponowała kilka zmian. Debatowały przez chwilę, aż w końcu opracowały ostateczny plan: Maura Beth zaprojektuje i wydrukuje ulotki, a Connie zapłaci za nie ze swoich funduszy „na czarną godzinę”, bo biblioteka po prostu nie mogła sobie na to pozwolić; dadzą mieszkańcom tydzień lub dwa na zapisanie się do klubu; Maura Beth zwoła wtedy spotkanie organizacyjne w bibliotece i oficjalnie rozpocznie działanie. – Oby tylko ktoś się pojawił – westchnęła Maura Beth i uniosła dramatycznie brwi. Maura Beth nie pamiętała, kiedy dokładnie wpadła na pomysł osobistego wręczenia jednej z ulotek radnemu Sparksowi. Wcześniej skonsultowała to z Periwinkle oraz Connie i wszystkie trzy uznały, że najlepiej zastosować taką właśnie agresywną taktykę. Musiała uświadomić radnym, że poważnie myśli o udowodnieniu wartościowości biblioteki, i natychmiast zaczęła pracować nad osiągnięciem tego celu. Stała teraz przed wejściem do ratusza, które okolone było potężnymi, wysokimi na trzy piętra korynckimi kolumnami – bogato zdobiony budynek górował nad pozostałą niską zabudową miasteczka – i zbierała się na odwagę, aby wspiąć się po schodach, wejść do środka oraz powiedzieć swoje. Za wszelką cenę powinna pozbyć się powracających oznak strachu,
wywołanych dotychczasowymi niezliczonymi pertraktacjami z urzędnikami. Pięć minut później siedziała już w sekretariacie i z niepokojem przyglądała się pozbawionej osobowości sekretarce radnego Norze Duddney. Po wszystkich wizytach tutaj Maura Beth nabrała pewności, że ta kobieta nigdy nawet nie próbuje wyrazić jakichkolwiek emocji. – Panna Mayhew! Jak zawsze śliczna! – zawołał Sparks, kiedy wpadł do sekretariatu po dziesięciu minutach uciążliwej ciszy. – Przykro mi, że musiała pani czekać, ale rozumie pani przecież, że muszę zarządzać miastem Cherico. Tak wiele wydziałów, tak mało czasu. Proszę wejść i opowiedzieć mi, co panią sprowadza. Wytwornie zaprosił ją do gabinetu i uruchomił całe swoje pokłady hollywoodzkiego uroku, jednak Maura Beth nie mogła nie zauważyć, jak pozbawiona uroku jest klepiąca w klawiaturę Nora Duddney. – Czemu zawdzięczamy pani dzisiejszą wizytę? – zaczął, gdy tylko usadowili się wygodnie we wspaniałych skórzanych fotelach. Jeśli Cherico miało jakieś finansowe problemy, to na pewno nie odbijały się one na wykwintnym wystroju gabinetu bossa. Panowała tu atmosfera niczym w salach wystawowych ekskluzywnych projektantów – podłogi kryte perskimi dywanami wyglądały równie szlachetnie co subtelna siwizna na skroniach Sparksa. Maura Beth wzięła głęboki oddech, nachyliła się i podała ulotkę. – Gdyby pan zechciał to przeczytać. Wszystkiego pan się dowie. Wziął szybko kartkę i od razu skomentował: – Ho, ho! Czy to miał być jakiś odcień złota? – Zdaniem drukarki to chyba kolor nawłoci. – Przesłodka nazwa. Tylko trochę krzykliwy. – Do wyboru był jeszcze majtkowy róż. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała zwyczajna biel. – Aha! Czyli była pani między młotem a kowadłem! W takim razie dokonała pani trafnego wyboru. Kolory to intrygujący aspekt naszego życia. Ja na przykład lubuję się w jasnej płomiennej czerwieni. Sparks najpierw odstawił scenę z podnoszeniem ulotki i stukaniem w nią głośno palcami, a dopiero potem zdecydował się ją głośno odczytać – z powagą, jednocześnie starając się nadać swojemu tonowi nieco prześmiewczą nutę. Zapraszamy na spotkanie organizacyjne Klubu Książkowych Moli Cherico! Bądź jednym z pierwszych, którzy przyłączą się do dyskusji o literaturze Południa i skosztują pysznych dań przygotowanych przez przyjaciół oraz sąsiadów. Zaznacz
w kalendarzu: piątek 17 lipca 2012, 19.00, sala konferencyjna biblioteki Cherico. Już dziś poinformuj nas o chęci udziału i wpisz się na listę w bibliotece lub Twinkle, Twinkle Café. Liczymy na duże zainteresowanie. Z poważaniem Maura Beth Mayhew, bibliotekarka, wraz z resztą Załogi Przyjaznej Biblioteki Cherico – Byłoby miło, gdyby zechciał pan się pofatygować – powiedziała Maura Beth, gdy tylko skończył czytać. – A także inni radni, jeśli mają ochotę. Nie musi pan się wcale zapisywać ani brać czynnego udziału. Wystarczy, że na własne oczy przekona się pan, nad czym pracujemy. Zaczął cierpliwie składać ulotkę, aż w końcu został z niej mały kwadracik papieru, który potem niepokojąco długo ściskał między kciukiem a palcem wskazującym. – Cóż, przede wszystkim muszę przyznać, że wielkie litery, którymi podkreśliła pani końcową linijkę o załodze naprawdę zrobiły na mnie wrażenie – odezwał się wreszcie. – Pomyśleć tylko, o ileż bardziej przekonująca byłaby ta cała ulotka, gdyby wszystko napisać wielkimi literami. Nie jestem tylko pewien, czy trzy osoby to już załoga. Maura Beth zmusiła się do uśmiechu i nie dała się zbić z tropu. – Oczywiście chcielibyśmy mieć więcej personelu. Nie odmówiłabym nawet całej nowej biblioteki. Ale, jak sam pan wie, na to potrzeba pieniędzy. – Tak, tu tkwi chyba sedno naszego wspólnego problemu, prawda? – odparł, po czym zmienił temat. – Co do zaproszenia pozostałych radnych, to myślę że Gruby skusi się na darmowe jedzenie. Będzie pierwszy w kolejce. Ale wątpię, czy zostanie do końca. Mógłbym przysiąc, że czasami nie potrafi przeczytać nawet własnych rachunków. Mimo wszystko okazuje się pomocny, kiedy trzeba nagonić elektorat. Jeśli zaś chodzi o Towarzysza Susła, to przyjdzie, o ile mu polecę, ale przez cały wieczór nie piśnie ani słowa. Nie, myślę, że lepiej będzie, jeśli zjawię się sam w imieniu rady miasta. – A więc przyjdzie pan? – Lubię mieć panią na oku, chociaż przyznaję, że nie spodziewałem się, iż wyskoczy pani z czymś takim. Od naszego ostatniego spotkania musiała pani pracować jak mała pszczółka, co? Wygląda mi to na rozpaczliwe pląsy, żeby wskazać drogę do pyłku. Maura Beth poczuła się teraz ośmielona, brnęła więc dalej. – Z tego, co pan już zauważył, wynika jasno, że nie mam nic do stracenia poza pracą. – Jest pani odważna, panno Mayhew. Podoba mi się, że walczy pani o swoje. To jedna
z atrakcyjniejszych cech. – Dziękuję panu za te słowa. Aha, i nie musi pan przynosić ze sobą jedzenia. – Zapewniam panią, że przez myśl mi to nie przeszło. Nie potrafię nawet zagotować wody, a moja żona jest niewiele lepsza. Staramy się jadać z Evie na mieście tak często, jak tylko się da. Ale miło mi, że ostrzegła mnie pani przed tym swoim klubikiem. Naprawdę nie lubię niespodzianek, zwłaszcza tych udanych. – Wstał raptownie. – Jeśli to już wszystko, zobaczymy się 17 lipca w bibliotece. Może trudno w to pani uwierzyć, ale mój gabinet zawsze był i jest dla pani życzliwy. Maura Beth dopiero gdy szła korytarzem, zaczęła się niepokoić tą wymianą zdań z człowiekiem, który ją zatrudnił. Skrajną głupotą byłoby wierzyć w jego sprytne zagrywki. Wyobrażała sobie, że jest Czerwonym Kapturkiem, którego zaraz zatrzyma wilk. Sparks był dziś podejrzanie uległy i ostatecznie zaczęła wątpić, czy w ogóle chce go gościć na spotkaniu. ===LUIgTCVLIA5tAm9Pe0x8TndXI0Y0Vz1cHGoaNEQo
Rozdział 3 Zagubieni w akcji * Wponurej sali konferencyjnej biblioteki Cherico trwało lipcowe posiedzenie „Kto jest kim w Cherico?”, a panna Voncille Nettles perorowała na swój niepowtarzalny sposób. – ... to zdjęcie Doaka Leonarda z rodziny Winchesterów, który prezentuje właśnie nowo powstały Pierwszy Bank Rolny w Cherico – mówiła. – Podam je teraz państwu do przestudiowania. Proszę zauważyć zwłaszcza te wielkie białe kokardy we włosach pań. Ostatni krzyk mody na początku dwudziestego wieku. Oczywiście wiem o tym z książek, nie z własnego doświadczenia. Wszyscy roześmiali się i zaczęli z zapałem oglądać zdjęcie, podczas gdy panna Voncille spoglądała na nich z aprobatą. Mimo że zbliżała się do siedemdziesiątki, wykazywała werwę właściwą osobie o dziesięć czy piętnaście lat młodszej. Duże wrażenie robiła zwłaszcza siła jej głosu, chociaż była drobną kobietką. Zawsze, gdy obwieszczała genealogiczne i historyczne fakty – tak jak teraz grupce swoich słuchaczy – wszyscy chłonęli je w skupieniu niczym Ewangelię. Jeśli ktoś odważył się na krytyczne uwagi lub polemikę, pannie Voncille wyostrzał się język, uaktywniając kłujące skojarzenia z nazwiskiem Nettle, które oznaczało pokrzywę. Mimo że w gorącej wodzie kąpana, jej wieloletni status starej panny nierzadko ludzi intrygował. Ładna buzia oraz staranność, z jaką układała włosy w kolorze pieprz i sól, zdradzały, że dawniej musiała być pięknością. W dodatku niezmiennie pozostawała najbardziej nienagannie ubraną kobietą w mieście, a przecież nigdzie nie bywała. Tego akurat wieczoru Maura Beth zdecydowała dołączyć do panny Voncille i jej wiernych słuchaczy – sióstr Crumpton oraz wdowca Locke’a Linwooda – ze zmyślnym zamiarem zwerbowania ich do klubu książki. Uznała, że rozmowa przy koktajlu owocowym z puszki i kupnych kruchych ciasteczkach, które zawsze przynosili na poczęstunek, nie będzie trudna. Właściwie wtrąciła już wyrachowaną uwagę na boku, kiedy podawała plastikowy kubeczek pannie Voncille, i liczyła, że po przerwie dobije targu. Nagle wyrwał ją z obmyśliwania wieczornych planów okrzyk Mamie Crumpton. – Ależ panno Voncillo Nettles! Żądam, żeby się pani z tego natychmiast wycofała. Proszę odwołać to skandaliczne stwierdzenie. W życiu nie słyszałam podobnego kłamstwa