Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Zanim zniknela - Jane Shemilt

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Zanim zniknela - Jane Shemilt.pdf

Ankiszon EBooki Pojedyńcze pdfy
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 30 osób, 21 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 325 stron)

Redaktor serii Małgorzata Cebo-Foniok Redakcja stylistyczna Anna Tłuchowska Korekta Hanna Lachowska Halina Lisińska Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Zdjęcie na okładce © Credit: Rike_/E+/Getty Images Tytuł oryginału Daughter © Jane Shemilt 2014. The Author hereby asserts his/her Moral Rights to be identified as the Author of the Work. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody właściciela praw autorskich. For the Polish edition Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-5798-3 Warszawa 2016. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl

Mojemu mężowi Steve’owi, naszym najdroższym dzieciom: Marthcie, Mery, Henry’emu, Tommy’emu i Johny’emu

Część 1 1 Dorset 2010 Rok później Dni robią się krótsze. W trawie leżą jabłka podziobane przez wrony. Dzisiaj niosąc drwa ze stosu pod daszkiem, nadeptuję na miękką kulę; pod moją stopą zamienia się w maź. Listopad. Zimno mi przez cały czas, ale jej może być zimniej. Dlaczego miałoby mi być przyjemnie? Czy w ogóle może być? Wieczorem pies dygocze. W pokoju się ściemnia, zapalam ogień na kominku, płomienie wabią mnie, smutek bucha żarem, płonie i syczy w głowie. Gdybym tylko. Gdybym tylko słuchała. Gdybym tylko patrzyła. Gdybym tylko mogła zacząć od nowa, dokładnie rok temu. Oprawiony w skórę szkicownik, który dał mi Michael, leży na stole, w kieszeni podomki spoczywa czerwony ogryzek ołówka; powiedział, że pomoże mi to nakreślić przeszłość. Obrazy mam już w głowie: skalpel

balansuje w drżących palcach, plastikowa balerina wiruje bez końca, stos notatek starannie ułożony na nocnym stoliku, w ciemności. Piszę imię mojej córki na pierwszej pustej stronie, a pod spodem szkicuję zarys dwóch leżących na boku czarnych pantofelków na wysokich obcasach z długimi splątanymi ze sobą rzemykami. Naomi. Bristol 2009 Dzień przed Kołysała się w takt muzyki z iPoda i z początku mnie nie zauważyła. Na szyi miała czerwoną apaszkę, wszędzie porozrzucane były szkolne podręczniki. Po cichu zamknęłam za sobą drzwi i ostrożnie postawiłam torbę na podłodze; była ciężka, nosiłam w niej notatki, stetoskop, strzykawki, fiolki i pudełka. Miałam za sobą długi dzień: dwie operacje, wizyty domowe i robota papierkowa. Oparłam się o drzwi kuchenne, patrzyłam na córkę, ale w duchu widziałam inną dziewczynę. Jade, leżącą w łóżku z siniakami na ramionach. To było chili w moim oku. Strzyka się sosem chili w oko słonia, żeby odciągnąć jego uwagę i opatrzyć mu zranioną nogę. Theo kiedyś mi o tym opowiadał. Wtedy nie wierzyłam, że to skutkuje, ale powinnam przyjąć to jako ostrzeżenie. Łatwiej niż nam się wydaje, traci się z pola widzenia to, co istotne. Przyglądałam się Naomi i wyobrażałam sobie, że maluję krzywiznę jej policzków, kiedy uśmiecha się do siebie. Naniosłabym je jaśniejszym odcieniem, bo skóra wchłaniała światło. Przy każdym kroku blond grzywka podskakiwała lekko na czole. Kiedy się unosiła, pod linią włosów widać było lśniące koraliki potu. Podciągnęła rękawy koszulki; bransoletka z wisiorkami poruszała się w górę i w dół, w górę i w dół na gładkiej skórze ramienia, niemal się ześlizgiwała. Ucieszyłam się, że ją nosi, myślałam, że zgubiła ją wiele lat temu.

– Mama! Nie zauważyłam, że tu jesteś. Co o tym sądzisz? – Wyciągnęła słuchawki i popatrzyła na mnie. – Chciałabym umieć tak tańczyć… Podeszłam i szybko pocałowałam aksamitny meszek na policzku, wciągnęłam jej zapach. Mydło cytrynowe i pot. Szarpnięciem odsunęła głowę i schyliła się, żeby zebrać książki, jednym nagłym skrętem, szybkim wirażem wdzięku. W jej głosie brzmiała niecierpliwość. – Nie, chodzi mi o buty… popatrz tylko. Musiały być nowe. Czarne, na bardzo wysokich obcasach, ze skórzanymi rzemykami oplatającymi stopy, ściśle przylegającymi do jej smukłych nóg. Nie pasowały do niej. Zazwyczaj nosiła balerinki z barwionej skóry albo conversy. – Obcasy są strasznie wysokie. – Nawet ja usłyszałam krytycyzm we własnym głosie, próbowałam więc się roześmiać. – Nie takie, jak zwykle… – Prawda? – W jej głosie zabrzmiał triumf. – Zupełnie inne. – Musiały kosztować majątek. Chyba wydałaś całe kieszonkowe? – Są bardzo wygodne. Mój rozmiar. – Jakby nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. – Kochanie, nie możesz w nich wychodzić, są za ciasne, tak wyglądają. – Chyba jesteś zazdrosna. Sama chcesz je mieć. – Uśmiechnęła się lekko. Takiego półuśmieszku jeszcze u niej nie widziałam. – Naomi… – Ale ci nie dam. Zakochałam się w nich. Kocham je prawie tak bardzo jak Bertiego. – Mówiąc to, nachyliła się, żeby pogłaskać psa po głowie. Potem odwróciła się i szeroko ziewając, poszła powoli na górę. Szpilki przy każdym kroku stukały ostro, metalicznie, jak młoteczki. Uciekła. Moje pytanie zawisło bez odpowiedzi w ciepłej kuchni. Nalałam sobie kieliszek wina od Teda. Naomi zwykle nie odszczekiwała się ani nie wychodziła, kiedy do niej mówiłam. Wcisnęłam lekarską torbę w

kąt szafy i popijając wino, zaczęłam chodzić po kuchni i poprawiać ścierki. Zazwyczaj wszystko mi mówiła. Powiesiłam jej płaszcz, alkohol zaczął mi rozjaśniać w głowie. To należało do umowy, już dawno wszystko przemyślałam. Prosta sprawa. Wykonywałam ukochany zawód i nieźle zarabiałam, ale to znaczyło, że w domu bywałam rzadziej niż inne matki. Co dawało dzieciom więcej swobody. Dorastały wolne, a tego przecież chcieliśmy. Wyjęłam ziemniaki z kredensu. Były pokryte drobinami ziemi, szybko opłukałam je pod kranem. Przyszło mi do głowy, że przecież już od dawna nie chciała porozmawiać na poważnie. Ted powiedziałby, żebym się nie martwiła. Jest nastolatką, powiedziałby, dorasta. Od zimnej wody ziębły mi ręce, zakręciłam kran. Dorasta czy odchodzi? Jest zajęta swoimi sprawami czy zamknęła się w sobie? Od pytań szumiało mi w głowie, kiedy szukałam w szufladzie obieraczki. Ostatniego lata w gabinecie widziałam sfrustrowaną nastolatkę. Starannie pocięła delikatną skórę na nadgarstkach wieloma czerwonymi liniami. Pokręciłam głową, żeby odegnać ten obraz. Naomi nie miała depresji. Ten nowy uśmiech był przeciwieństwem frustracji. Udział w szkolnym przedstawieniu równoważył milczenie w domu. Jeśli wyglądała na zamyśloną, to dlatego, że była już starsza, rozważniejsza. Aktorstwo dało jej dojrzałość. Ostatniego lata pracowała z Tedem w jego laboratorium i zaczęła się interesować medycyną. Zaczęłam obierać ziemniaki. Pomyślałam, że pewność siebie, którą dopiero co w sobie odkryła, może stanowić klucz do sukcesu przy rozmowach wstępnych. Pewnie powinnam się z tego cieszyć. Główna rola w szkolnym przedstawieniu też może pomóc jej dostać się na medycynę. Członkowie komisji lubią uczniów o dodatkowych zainteresowaniach; wiadomo, że to jest przeciwwagą dla stresu związanego z zawodem lekarza. Dla mnie było tym malowanie, rozpraszało lęki internistki. Znów odkręciłam kran, brązowe błoto wirowało, wirowało, aż zniknęło. Prawie skończyłam portret Naomi, teraz czułam, jak mnie wciąga. Gdy malowałam, wkraczałam w inny świat. Troski niknęły. Sztalugi stały niedaleko, na strychu, żałowałam, że nie mogę do nich częściej uciekać. Wrzuciłam obierki do

kosza na śmieci i wyjęłam kiełbaski z lodówki. Odkąd Theo był brzdącem, jego ulubionym przysmakiem były kiełbaski z purée ziemniaczanym. Z Naomi mogę porozmawiać jutro. Później zadzwonił Ted i powiedział, że zatrzymano go w szpitalu. Bliźniaki wróciły do domu głodne jak wilki. Ed uniósł dłoń w milczącym pozdrowieniu i zabrał na piętro talerz z górą tostów. Słyszałam, jak zamykają się za nim drzwi sypialni, wyobraziłam sobie, jak nastawia muzykę i wali się na łóżko z tostem w ręku i zamkniętymi oczami. Pamiętałam, jak to jest z siedemnastolatkami: ma się nadzieję, że nikt nie zabębni do drzwi albo gorzej, nie wejdzie, żeby porozmawiać. Piegi Theo rozpłomienione na bladej cerze wykrzykiwały triumfy całego dnia, kiedy chrupał herbatnika za herbatnikiem, aż opróżnił puszkę. Naomi wróciła przez kuchnię, wilgotne włosy przylepiły się jej grubymi strąkami do szyi. Już wychodziła, szybko wepchnęłam jej kanapki do plecaka. Potem stałam przez kilka minut w otwartych drzwiach, nasłuchując stopniowo cichnących kroków na ulicy. Szkolny teatr znajdował się przecznicę dalej, ale ona zawsze się spóźniała. Przestała już wszędzie się spieszyć, przedstawienie wyczerpywało jej energię. „Chociaż Naomi Malcolm ma zaledwie piętnaście lat, Maria w jej wykonaniu jest dojrzała ponad ten wiek”. „Naomi jako Maria łączy niewinność z seksualnością w urzekającym przedstawieniu; narodziła się gwiazda”. Zmęczenie i napięcie wynagrodzone zostało recenzjami na szkolnej stronie w Internecie. Po pierwszym przedstawieniu jeszcze dwa: w czwartek i w piątek. Wkrótce wszyscy wrócimy do normalnego życia. Dorset 2010 Rok później Wiem, że dzisiaj jest piątek, bo do domku przychodzi kobieta z rybami. Kucam pod schodami, kiedy podjeżdża jej furgonetka, biały kształt rozmazany w starej szybie w drzwiach. Kobieta naciska dzwonek i czeka,

pękata, pełna optymizmu postać, kręci głową, rozglądając się po oknach. Jeśli mnie zobaczy, będę musiała otworzyć drzwi, coś mówić, uśmiechać się. Dzisiaj nie jestem w stanie tego zrobić. Po mojej dłoni wdrapuje się pajączek. Jeszcze bardziej pochylam głowę, zdmuchuję kurz z dywanu i po chwili furgonetka odjeżdża z łoskotem. To dla mnie dzień samotności. Kładę się i czekam, godziny upływają. Piątki zawsze są bolesne. Po jakimś czasie wstaję i znajduję szkicownik, który położyłam wieczorem na kominku. Odwracam stronę z rysunkiem jej butów i na następnej rysuję zachodzące trochę na siebie kręgi srebrnego pierścionka. Bristol 2009 Noc, kiedy zniknęła Uklękłam na posadzce kuchni i otworzyłam torbę lekarską, żeby sprawdzić według listy, czy mam potrzebne specyfiki. Tu było łatwiej to zrobić niż w gabinecie; mniej mi przeszkadzano. Szukałam głęboko w skórzanych kieszeniach i nie zauważyłam, że po cichu weszła do kuchni. Przeszła obok, a torba, którą miała na ramieniu, trąciła mnie w ramię. Podniosłam wzrok, nie zdejmując palca z listy; zaczynało mi brakować paracetamolu i petydyny. Naomi spojrzała na mnie, w jej niebieskich oczach było jakieś zamyślenie. Nawet pod grubym makijażem, który nałożyła przed występem, widać było cienie pod oczami. Wyglądała na zmęczoną. To nie był moment, żeby pytać o to, o co chciałam zapytać. – Prawie po wszystkim, kochanie. To przedostatnie przedstawienie – powiedziałam radośnie. Z jej torby na ramię wylewały się ubrania; obcasy pantofelków robiły dziurki w plastiku. – Jutro przyjdziemy z tatą. – Przysiadłam na piętach i podniosłam wzrok, przyglądając się jej twarzy. Czarna kredka do powiek sprawiała, że wyglądała na znacznie więcej niż piętnaście lat. – Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, czy coś się zmieniło od pierwszego przedstawienia.

Popatrzyła na mnie obojętnie, obdarzając mnie nowym rodzajem uśmiechu; uniosła wargi tylko z jednej strony, wyglądało to, jakby uśmiechała się do siebie. – O której wrócisz? – Poddałam się, wstałam niechętnie. Nigdy nie udawało mi się niczego dokończyć. – Jest czwartek. Tato zazwyczaj odbiera cię w czwartki. – Już dawno mu powiedziałam, żeby się nie fatygował. Wolę przespacerować się z przyjaciółmi. – Mówiła znudzonym tonem. – Kolacja skończy się około północy. Shan mnie podwiezie. – O północy? – Ale ona już była zmęczona. Wbrew sobie podniosłam głos. – Jutro znowu masz występ, a zaraz potem przyjęcie. Wracasz o wpół do jedenastej. – To za krótko. Dlaczego zawsze muszę być inna niż wszyscy? – Zaczęła stukać palcami w stół, pierścionek, który dał jej jakiś chłopak ze szkoły, lśnił w świetle. – Więc jedenasta. Patrzyła na mnie. – Nie jestem dzieckiem. – Gniew w jej głosie zaskoczył mnie. Nie mogłyśmy się kłócić cały wieczór. Niedługo wejdzie na scenę, musi się uspokoić. A ja musiałam skończyć porządkowanie lekarstw przed kolacją. – Wpół do dwunastej. Ani sekundy później. Wzruszyła ramionami i odwróciła się, nachyliła się do Bertiego, który spał wyciągnięty przy piecu. Pocałowała go łagodnie, potarmosiła za uszy. Pies ledwie się poruszył, ale zastukał ogonem o posadzkę. Dotknęłam jej ramienia. – Kochanie, jest już stary. Potrzebuje snu. Odsunęła ramię od mojej dłoni, twarz miała spiętą. – Uspokój się, jest w porządku. Odniosłaś sukces, zapomniałaś? – Szybko ją uściskałam, ale odwróciła twarz. – Jeszcze tylko jeden dzień. Zadzwoniła jej komórka, odsunęła się, oparła dłoń na ociekaczu i odebrała. Miała długie palce. Maleńkie piegi dochodziły do drugiego stawu palca, jasnozłote, jak kryształki brązowego cukru. Paznokcie obgryzione jak u

dziecka nie pasowały do pięknego pierścionka. Wzięłam jej dłoń między moje dłonie i szybko ją pocałowałam. Rozmawiała z Nikitą, chyba nawet tego nie zauważyła. Była nadal taka młoda, że kostki palców pod moimi wargami były jak małe dołeczki. Skończyła rozmowę telefoniczną i odwróciła się. Lekkie machnięcie w drzwiach, jej sposób na to, żeby być nieznośną. – Cześć, mamo – powiedziała. Później, przypadkiem, zasnęłam. Około jedenastej nastawiłam czajnik na wodę do termoforu dla niej i położyłam się na tapczanie, żeby poczekać; prawie natychmiast musiałam odpłynąć. Kiedy się obudziłam, bolał mnie kark, w ustach miałam niesmak. Wstałam, obciągnęłam sweter i poszłam znowu nastawić czajnik. Dłonią wyczułam, że jest chłodny. Popatrzyłam na zegar. Druga w nocy. Jeszcze nigdy tak się nie spóźniała. Co się stało? Przez sekundę krew boleśnie dudniła mi w uszach, zanim powrócił zdrowy rozsądek. No tak, weszła frontowymi drzwiami i natychmiast poszła na górę, do łóżka. Śpiąc w kuchni, poziom niżej, nie mogłam słyszeć, jak drzwi się zamykają. Pewnie po cichu zrzuciła buty na frontowym ganku i poszła do siebie na pierwsze piętro, na paluszkach, z poczuciem winy, mijając drzwi naszego pokoju. Przeciągnęłam się, czekając, aż woda zagotuje się w czajniku; jeszcze może dostać termofor z gorącą wodą. Owinę go i położę obok niej, pewnie zaspana powie, że jest ciepło. Poszłam powoli na górę obok pokojów chłopców. Kiedy przechodziłam, Ed nagle zachrapał, aż podskoczyłam. Jeszcze jedne schody do pokoju Naomi. Drzwi były troszeczkę uchylone, weszłam po cichu. Było bardzo ciemno i duszno, pachniało szamponem truskawkowym, a w tle czymś jeszcze, gorzkimi cytrusami. Po omacku podeszłam do komody, wyciągnęłam koszulę i włożyłam w nią termofor. Ostrożnie podeszłam do łóżka, omal nie potknęłam się na rozrzuconych ubraniach. Wyciągnęłam rękę, żeby okryć ją kołdrą, ale łóżko było gładkie i płaskie.

Puste. Włączyłam światło. Z otwartych szuflad wylewały się rajstopy, na podłodze walały się ręczniki i buty. Stringi leżały na koronkowym biustonoszu na szafce nocnej, czarny biustonosz z półmiseczkami na toaletce. Nie rozpoznawałam żadnej z tych rzeczy, czy jej przyjaciółki też się tutaj przebierały? Naomi była zwykle taka uporządkowana. Przewrócona butelka z podkładem leżała na toaletce. Szarą, szkolną bluzę rzuciła na podłogę, w bluzie nadal tkwiła biała koszula. Narzuta na łóżku była lekko wgnieciona w miejscu, w którym siedziała, ale poduszka pozostała gładka. Strach zakłębił mi się w brzuchu. Położyłam dłoń na ścianie, jej chłód jakby przeszedł mi po ramieniu i wniknął do piersi. Wtedy usłyszałam, jak na dole zamykają się drzwi frontowe. Dzięki Bogu. Dzięki ci, Boże. Włożyłam termofor pod kołdrę, na tyle nisko, żeby ogrzać miejsce na jej stopy. Zbiegłam po schodach, nie zważając na hałas. Dziś wieczór nie będę się złościć. Pocałuję ją, wezmę jej płaszcz i poślę ją na górę. Jutro mogę się złościć. Zwolniłam, kiedy wyszłam zza schodów i zobaczyłam Teda. Teda, nie Naomi. Miał na sobie płaszcz, u jego stóp stała teczka. – Ona nie wróciła. – Brakowało mi tchu; trudno było wydusić z siebie słowa. – Myślałam, że to ona, kiedy wszedłeś. – Co? – Wyglądał na zmęczonego. Był przygarbiony, pod oczami miał głębokie koła. – Naomi jeszcze nie wróciła do domu. – Podeszłam do niego. Przywarł do niego lekki zapaszek spalenizny; musiał pochodzić od wrzącego żaru diatermii, zamykającej przecięte naczynia krwionośne. Wracał prosto z sali operacyjnej. Jego oczy, niebieskie jak morze, takie same jak oczy Naomi, wyrażały zdumienie. – Sztuka skończyła się o wpół do dziesiątej, prawda? – Przez twarz przemknął mu wyraz paniki. – Jezu, to czwartek. Zapomniał, że odwołał czwartkowe podwożenie, ale i tak przecież nie wiedział, co działo się w życiu dzieci. Nigdy nie pytał. Poczułam, że powoli

narasta we mnie gniew. – Wraca teraz z przyjaciółmi. Mówiła ci. – Oczywiście, że mówiła. Zapomniałem. Hm, cóż. – Wyglądał na człowieka, któremu ulżyło. – Ale dziś wieczór jest inaczej. – Jak może być taki opanowany, kiedy mnie serce wali z niepokoju? – Poszła coś zjeść z obsadą sztuki. – Nie nadążam. – Wzruszył ramionami. – A więc poszła na miasto z kumplami. Pewnie tak dobrze się bawią, że zostali dłużej. – Ted, jest po drugiej… – Twarz zrobiła mi się gorąca z paniki i wściekłości. Pewnie zrozumiał, że tym razem jest inaczej, że coś tu nie tak. – Tak późno? Kurczę, przepraszam. Operacja trwała i trwała. Miałem nadzieję, że już będziesz spać. – Rozłożył ręce w przepraszającym geście. – Gdzie ona jest, do diabła? – Wpatrywałam się w niego, mówiłam podniesionym tonem. – Nigdy tego nie robi, tłumaczy mi się nawet, jak spóźni się pięć minut. – Kiedy to mówiłam, dotarło do mnie, że od dawna już tego nie robi, ale przecież nigdy się nie spóźniła tak bardzo jak teraz. – W wiadomościach mówią, że w Bristolu grasuje gwałciciel… – Uspokój się, Jen. Właściwie, to z kim ona jest? – Popatrzył na mnie, wyczułam niechęć. Nie chciał rozmawiać, wolał pójść do łóżka. – Z kolegami z teatru. Z Nikitą, z innymi. Poszli tylko coś zjeść, nie na imprezę. – Może potem poszli do klubu. – Nie wpuściliby jej. – Nadal miała okrągłe policzki piętnastolatki, czasem wyglądała dziecinnie, szczególnie kiedy była zmęczona. – Ma za mało lat. – Wszyscy to robią. – Ted mówił wolno, był zmęczony. Oparł się o ścianę w holu. – Mają fałszywe dowody. Pamiętasz, kiedy Theo… – Ale nie Naomi. – I wtedy przypomniałam sobie te buty i uśmiech. Czy to możliwe? Jakiś klub? – Poczekajmy jeszcze. – Ted mówił spokojnym głosem. – Zrozum, to normalne, nadal jest wcześnie, jeśli zabawa jest dobra. Poczekajmy do wpół do trzeciej. – Co wtedy?

– Pewnie wróci. – Odsunął się od ściany i pocierając twarz rękami, ruszył w stronę schodów przy końcu korytarza, prowadzących w dół, do kuchni. – Jeśli nie, zadzwonimy do Shan. Oczywiście dzwoniłaś do Naomi? Nie dzwoniłam. Bóg wie dlaczego. Nawet nie sprawdziłam, czy przyszedł SMS. Poszukałam komórki, ale nie miałam jej w kieszeni. – Gdzie do cholery jest ten mój cholerny telefon? Przepchnęłam się obok Teda i pobiegłam schodami w dół. Musiał wypaść i leżał na wpół schowany pod pomiętą poduszką na tapczanie. Schwyciłam go. Żadnej wiadomości tekstowej. Wystukałam jej numer. „Cześć, tu Naomi. Przepraszam, w tej chwili jestem zajęta czymś bardzo ważnym. Ale… hm… zostaw numer, to oddzwonię. Obiecuję. Cześć”. Pokręciłam głową, nie byłam w stanie mówić. – Muszę się napić. – Ted podszedł powoli do barku. Nalał dwie whisky i podał mi jedną. Poczułam jak alkohol pali mi gardło i spływa przełykiem. Kwadrans po drugiej. Jeszcze piętnaście minut, potem zadzwonimy do Shan. Nie chciałam czekać. Chciałam wyjść z domu. Chciałam pójść ulicą do szkolnego teatru, wyrwać drzwi i wykrzyczeć jej imię w zakurzone powietrze. Gdyby jej tam nie było, biegłabym główną ulicą, obok uniwersytetu, wpadałabym do wszystkich klubów, przepychałabym się obok wykidajłów i wrzeszczałabym do roztańczonych tłumów… – Jest coś do jedzenia? – Co? – Jenny, całą noc operowałem. Przeszła mi koło nosa kolacja w stołówce. Jest coś do jedzenia? Otworzyłam lodówkę, zajrzałam do środka. Nie byłam w stanie niczego rozpoznać. Kwadraty i prostokąty. Moje ręce znalazły ser i masło. Zimne grudki masła szarpały chleb. Ted w milczeniu wziął to ode mnie. Zrobił perfekcyjną kanapkę i odciął skórkę. Kiedy jadł, znalazłam numer Nikity przylepiony na karteczce do korkowej tablicy na kredensie. Ona też nie odpowiadała. Telefon trzymała w torebce. Wepchnęła ją pod stolik, żeby tańczyć w klubie, do którego udało się im

wejść. Wszyscy inni chcieli iść do domu, wszyscy koledzy podpierali ściany i ziewali, ale Naomi i Nikita tańczyły ze sobą, bawiły się. Nikt nie usłyszałby dzwonka telefonu Nikity z torby pod stolikiem. Shan też pewnie nie spała, czekała. Minął zaledwie rok, odkąd się rozwiodła z Neilem; sama musiała się czuć gorzej. Wpół do trzeciej. Zadzwoniłam do Shan. Przypomniałam sobie chwilę kłującej zazdrości, kiedy tydzień temu mówiła mi, że Nikita nadal ze wszystkiego się jej zwierza. Naomi już tego nie robiła. Teraz cieszyłam się, że Nikita jeszcze ufa matce. Shan będzie dokładnie wiedziała, skąd możemy je odebrać. Odpowiedział mi bełkotliwy, zaspany głos. Musiała zasnąć, tak jak ja. – Cześć, Shan. – Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał normalnie. – Bardzo przepraszam, że cię budzę. Masz może jakieś pojęcie, gdzie one są? Zabierzemy je, ale problem w tym… – przerwałam, próbowałam się roześmiać. – Naomi zapomniała mi powiedzieć, gdzie będą. – Poczekaj chwilę. – Jakbym ją widziała. Siada, przeczesuje włosy ręką, mruga, patrząc na budzik na nocnym stoliku. – Powiesz to jeszcze raz? Nabrałam powietrza, próbowałam mówić powoli. – Naomi jeszcze nie wróciła. Po kolacji musieli dokądś pójść. Czy Nikita mówiła dokąd? – Kolacja jest jutro, prawda Jen? – Nie, to będzie przyjęcie. – Obie rzeczy jutro. Nikita jest tutaj. Zmęczona. Śpi, odkąd parę godzin temu ją odebrałam. Powtórzyłam głupkowato: – Parę godzin temu? – Zabrałam ją zaraz po przedstawieniu. – Krótka przerwa, potem dodała cicho: – Nie było kolacji. – Ale Naomi tak powiedziała. – W ustach miałam sucho. – Włożyła nowe buty. Powiedziała… Brzmiałam jakbym była dzieckiem, które czegoś chce i nie może tego dostać. Włożyła buty, zabrała torbę z ubraniami. Jak mogło nie być wspólnej

kolacji? Shan musiała się pomylić, a może nie zaproszono Nikity. Dłuższa przerwa. – Zapytam Nikitę – powiedziała. – Za chwilę do ciebie oddzwonię. Stałam przed furtką, która właśnie zamknęła się z cichym stuknięciem. Za nią bezpiecznie spały dzieci, ręce i nogi rozłożone ufnie na pościeli. To dom, z którego nie dzwoni się do przyjaciółki o wpół do trzeciej nad ranem. Kuchenne krzesła były zimne i twarde. Ted miał bladą twarz. Wyginał kostki palców, aż trzeszczały. Chciałam go powstrzymać, ale nie mogłam otworzyć ust, bo zaczęłabym krzyczeć. Szybko podniosłam komórkę, kiedy zaczęła dzwonić, z początku nic nie mówiłam. – Jenny, nie było kolacji. – W głosie Shan było słychać lekką zadyszkę. – Wszyscy wrócili do domu. Przykro mi. W głowie zaczęło mi brzęczeć, dźwięk wypełniał ciszę, która rozpostarła się po jej słowach. Poczułam zawrót głowy, jakbym przewracała się do przodu albo świat przewracał się do tyłu. Mocno chwyciłam się brzegu stołu. – Mogę rozmawiać z Nikitą? Chwila przerwy, jaka nastąpiła po moim pytaniu pozwoliła mi zmierzyć, jak daleko wyszłam za furtkę, która za mną stuknęła. W głosie Shan słychać było wahanie. – Wróciła do łóżka. Śpi? Jakie to ma znaczenie? Nikita była tam, bezpieczna. My nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest nasza córka. Fala gniewu zapanowała nad strachem. – Jeśli Nikita cokolwiek wie, cokolwiek, czego my nie wiemy, a Naomi może coś grozi… – Gardło mi się ścisnęło. Ted wziął ode mnie telefon. – Cześć, Shania – przerwał. – Zdaję sobie sprawę, że to może być bardzo trudne dla Nikity… – Głos miał spokojny, ale słychać w nim było powagę. Właśnie tak mówił do młodych lekarzy w swoim zespole, kiedy do niego dzwonili po radę w sprawach neurochirurgii. – Jeśli Naomi wkrótce nie wróci do domu, pewnie będziemy musieli zadzwonić na policję. Im więcej informacji nam przekażesz… – znów przerwał. – Dziękuję. Tak. No to widzimy się za kilka minut. Chłopcy spali w swoich pokojach. Nachylałam się, aż poczułam przestrzeń

ciepłego oddechu wokół ich głów. Theo zakopał się pod kołdrą; wiecheć włosów wystający znad brzegu był twardy, kiedy dotknęłam go wargami. Czarne włosy Eda były wilgotne; nawet we śnie jego brwi schodziły się w dół, jak skrzydła kosa. Kiedy wyprostowałam się, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Moja twarz, oświetlona przez latarnię świecącą przez okno, wyglądała, jakby należała do kogoś znacznie starszego. Włosy miałam ciemne i rozczochrane. Przeciągnęłam po nich szczotką Eda. Przy szkolnym teatrze Ted zatrzymał samochód. Wysiedliśmy. Nie wiem dlaczego. Nadal nie wiem, dlaczego musieliśmy sprawdzić. Czy naprawdę myśleliśmy, że tu będziesz, zwinięta, śpiąca na scenie? Że będziemy mogli obudzić cię, a ty uśmiechniesz się, przeciągniesz, zaspana i zesztywniała, jakoś będziesz się tłumaczyć, że za długo się przebierałaś? Że obejmiemy cię ramionami i zabierzemy do domu? Szklane drzwi były zamknięte. Zakołysały się lekko, kiedy pociągnęłam za klamki. W foyer paliło się nocne światło, a butelki w barze lśniły w równych rządkach. Podarty czerwono-żółty program leżał na podłodze zaraz za drzwiami; byłam w stanie zobaczyć czerwone litery składające się w „West” i „Story” w oddzielnych linijkach i fragment zdjęcia dziewczyny w niebieskiej, wirującej sukience. Ted jechał ostrożnie, chociaż wiedziałam, że jest zmęczony. Nacisnął przycisk na desce rozdzielczej i oparcie mojego fotela podgrzało się. Zaczęłam się pocić, z wnętrza skórzanej tapicerki jakby parowała choroba lokomocyjna. Popatrzyłam na niego. Był w tym dobry. Dobry, żeby wyglądać na poważnego, nie zrozpaczonego. Kiedy były problemy, gdy rodziłam Naomi, jego spokój powstrzymał mnie od paniki. Zaordynował znieczulenie zewnątrzoponowe do cięcia cesarskiego i był przy tym, kiedy wyjmowali jej małe, okrwawione ciałko. Nie powinnam teraz o tym myśleć. Szybko wyjrzałam za okno. Ulice były lśniące i puste. Drobny deszczyk zaczął zamazywać szyby. Co miała na sobie? Nie pamiętałam. Swój płaszcz przeciwdeszczowy? A szalik? Patrzyłam między drzewami rosnącymi wzdłuż drogi, jakbym tam mogła zobaczyć pomarańczowy materiał wplątany w czarne gałęzie.

Ted mocno zapukał do domu Shanii. Noc była spokojna, wokół nas panowała cisza, gdyby ktoś przejeżdżał samochodem, zobaczyłby parę jakich wiele. Byliśmy ubrani w ciepłe kurtki i czyste buty, czekaliśmy w deszczu spokojnie ze spuszczonymi głowami. Zapewne wyglądaliśmy normalnie. Shania miała pełną zrozumienia minę. Ona też wyglądała spokojnie i poważnie, kiedy nas obejmowała. W domu było gorąco, w schludnym salonie płonął gazowy kominek. Nikita siedziała przygarbiona na tapczanie, trzymała kurczowo poduszkę, długie nogi w piżamie w króliczki podwinęła pod siebie. Uśmiechnęłam się do niej, ale wargi miałam sztywne. Shan usiadła blisko córki na tapczanie, my usiedliśmy naprzeciwko, a Ted wziął mnie za rękę. – Dziecinko, Ted i Jenny chcą cię teraz zapytać o Naomi. – Shania objęła Nikitę ramieniem. Nikita, nawijając na palce gęsty lok czarnych włosów, opuściła wzrok. Przeniosłam się, żeby usiąść po jej drugiej stronie, ale lekko się ode mnie odsunęła. Starałam się mówić łagodnym głosem. – Nik, gdzie ona jest? – Nie wiem. – Nachyliła się i schowała głowę w poduszce; głos miała stłumiony. – Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Spotkałyśmy się wzrokiem z Shanią nad głową Nikity. – Może ja zacznę – powiedziała Shan. – Powiem Jenny to, co ty mi powiedziałaś. – Nikita skinęła głową. Jej matka mówiła dalej. – Naomi powiedziała Nikicie, że ma się z kimś spotkać po przedstawieniu, z jakimś facetem. – Jakimś facetem? – Głos Teda wpadł w mój wdech. – Jakim facetem? – To słowo w jego ustach zabrzmiało groźnie. Nie z chłopcem. Ze starszym. Serce zaczęło mi walić tak głośno, że przestraszyłam się, bo jeszcze Nikita usłyszy i nie będzie chciała nic powiedzieć. – Powiedziała… – zaczęła z wahaniem Nikita. – Powiedziała, że kogoś spotkała. Że to ciacho. Zdjęłam nogę z nogi i odwróciłam się, żeby dokładniej spojrzeć jej w oczy. – Ciacho? Naomi to powiedziała?

– Coś nie w porządku? Przecież pani pytała. – Nikita zmarszczyła czoło, oczy wypełniły się jej łzami. – Oczywiście – odparłam. Ale to nie było w porządku. Nigdy nie słyszałam, żeby używała tego słowa. Rozmawiałyśmy o seksie, ale rozpaczliwie przeczesując pamięć w poszukiwaniu wskazówek, nie mogłam sobie przypomnieć kiedy. Związki, seks i antykoncepcja – Naomi nie wyglądała na zainteresowaną. Była zainteresowana? Coś przeoczyłam? – On był… czy ona… – Szukałam po omacku w gęstwinie możliwości. – Czy on był ze szkoły? Nikita pokręciła głową. Wtedy odezwał się Ted. Lekko, niezobowiązująco, jakby to było nieistotne. – Ten facet. Musiała się z nim spotykać już wcześniej? Nikicie minimalnie opadły ramiona, przestała kręcić włosy. Opanowanie Teda zadziałało, ale ja poczułam ukłucie gniewu, że tak łatwo mu to przyszło. Ledwie udawało mi się ukrywać drżenie głosu. – Tak. Chyba bywał czasem w teatrze. – Opuściła wzrok. – Wiecie, na tyłach. – Na tyłach? – Znowu prawie bez zaciekawienia. – Tak. Tam, gdzie ludzie czekają. Chyba. – Podniosła wzrok, w jej ciemnych oczach była niechęć. – Naprawdę nie widziałam. – Jak wyglądał? – zapytałam szybko. – Nie wiem. – Nikita nie patrzyła na mnie. Zaległa cisza. – Chyba miał ciemne włosy. Przesunęła się na tapczanie bliżej Shan i zamknęła oczy. Nie sądziłam, że jeszcze nam coś powie, ale Ted zadał kolejne pytanie. – A dziś wieczór? Co ci powiedziała o dzisiejszym wieczorze? Zapadła cisza. Nikita zupełnie znieruchomiała. Potem Shan wstała. – Już się zmęczyła. – Mówiła stanowczym głosem. – Musi wracać do łóżka. – Nikita, powiedz nam, proszę. – Lekko, ostrożnie dotknęłam jej ramienia. – Bardzo proszę, powiedz nam, co mówiła.

Wtedy Nikita spojrzała na mnie, jej brązowe oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia. Matka jej najlepszej przyjaciółki była zapracowaną postacią widzianą z oddali: radosną, wbiegającą i wybiegającą. Kierowała swoim życiem i rodziną. Nigdy o nic nie prosiła. – Powiedziała… – Nikita przerwała na ułamek sekundy. – Powiedziała: „Życz mi szczęścia”.

2 Dorset 2010 Rok później Jesień przechodzi w zimę. Rano milczenie kładzie mi się chłodem na twarzy. Nasłuchuję, chociaż nie wiem czego. Do tej pory powinnam nauczyć się nieobecności dźwięków, które uważałam za oczywiste: stłumionych kroków bosych stóp, czajnika w oddali, głosów szemrzących w radiu, porcelanowego brzęku filiżanek do kawy na brzegu wanny. Dźwięki wydawane przez osoby są ciche, staranne, rozdzielone. Zanurzają się w ciszy. Otwieram okno i łagodnie huczący oddech morza wpada do pokoju, jak coś żywego. Przechodząc, dotykam drzwi jej sypialni. Wybrała ten pokój, kiedy była mała. W gruncie rzeczy to nigdy nie była jej sypialnia, bo jeszcze kilka miesięcy temu był to tylko nasz domek wakacyjny, ale myślimy o tym pokoju jak o jej pokoju. Kiedy była dzieckiem, lubiła udawać, że małe okrągłe okienko pod dachem to bulaj, a jej łóżko to łódź. Policja zabrała materac i całą pościel. Drewno drzwi jest chłodne i wilgotne pod opuszkami palców. Ted zmył krew z podłogi; nie byłam w środku, odkąd przyjechałam. Rozchwiane odbicie ramy okiennej załamuje mi się wokół rąk, kiedy leżę w wannie. Na dźwięk dzwonka szybko wychodzę z wody owinięta ręcznikiem, potem wkładam szlafrok. Zatrzymuję się gwałtownie u szczytu schodów. Przez szybę drzwi frontowych widzę mężczyznę w mundurze. Serce tak szybko mi bije, że słabnę, przytrzymuję się poręczy. To może być ta chwila, w której przychodzą, żeby powiedzieć, że coś znaleźli w błocie na

polu: może obcas buta, miękki i zgniły, lśnienie wisiorka, biel zęba. Pomyślałam o wszystkim, co mogliby mi powiedzieć, ale zatrzymuję się jakby trafiła mnie kula. Wtedy spostrzegam czerwień na jego kurtce, wypchaną torbę. Ktoś ze specjalną dostawą. Otwieram drzwi, on wręcza mi przesyłkę: zamówienie małych pędzelków do malowania ze sklepu dla artystów w Bristolu. Na dywaniku już leży pocztówka z walijską górą, z wielkiego zbioru Teda. Jego metoda na utrzymywanie kontaktu. Jak zwykle bez słowa. Siadam przy kuchennym stole, serce mi zwalnia. Przede mną szkicownik. Przysuwam go do siebie i otwieram na drugiej stronie. Kiedy u drzwi stanęła policja, kiedy zobaczyłam czerń i biel, watowane kurtki, odznaki, jej nieobecność stała się oficjalna. Nadal było ciemno, ale musiało już świtać, może była czwarta albo piąta. Ołówek jest szorstki w moich palcach, czuję wiórki w miejscach, w których jest pogryziony. Szkicuję mały top z kapturkiem, cieniując załamania krótkimi szarymi liniami. Bristol 2009 Noc, kiedy zniknęła Policjant przy drzwiach był po pięćdziesiątce, bezbarwne oczy otaczały worki skóry. Twarz pokrywał fornir profesjonalnego spokoju, ale jego oczy, którymi spojrzał na mnie, zdradzały skrępowanie. Za nim stała niska kobieta, brązowe włosy zaplecione w ciasny warkocz francuski, nienaganna czerwona szminka. Pomyślałam, że widzę w niej tłumioną złość. Może musiała specjalnie wstać, włożyć szorstki mundur, zrobić mocny makijaż? – Pani doktor Malcolm? – Głos mężczyzny był ostrożnie neutralny. W domu nie mówiłam tak o sobie; byłam matką, żoną, ale skoro ten policjant myślał, że jestem koleżanką profesjonalistką, to dobrze. – Tak. – Odsunęłam się, żeby ich wpuścić. – Posterunkowy Steve Wareham i posterunkowa Sue Dunning. Zdjął czapkę; wokół przerzedzonych siwych włosów biegło małe

wgłębienie. Podał mi rękę i zaczął cicho mówić. Było mu przykro ze względu na nas, ale nie w ten sposób przykro, którego się obawiałam. Bałam się, że powie, jak mu przykro ze względu na poniesioną przez nas stratę. Kobieta była bardziej energiczna. Skinęła głową, ale założyła ręce za sobą, jakby nie chciała mnie dotykać. Dla niej należałam do tych kobiet, których dziecko nie wraca do domu. Zaprowadziłam ich do kuchni. Dopiero co wróciliśmy od Shan, chciałam spojrzeć na zegar. Minęły ponad cztery godziny, odkąd Naomi powinna wrócić i chciałam im natychmiast powiedzieć o mężczyźnie, którego cień jakby padał na jasne ściany kuchni. W myśli krzyczałam na nich, żeby się pospieszyli. Wyjdźcie natychmiast. Możecie ich złapać. Jedzie z nią długą ulicą w deszczu, wchodzi do domu, zamyka drzwi, odwraca się do niej, ona płacze. Nie, oczywiście, że nie, ona nigdy nie płacze. Pospieszcie się. Ted zaczął mówić, od początku, tak jak chcieli. A chcieli wszystkiego, zajęło to jakąś godzinę. Pytali o jej laptop, metrykę urodzenia i paszport. Znów spróbowali dodzwonić się na komórkę, ale tym razem nie było nagranej odpowiedzi, ani nawet dźwięku dzwonka. Rozładowany. Telefon Naomi często był głuchy, to niczego nie wyjaśniało. Kiedy Steve Wareham powiedział mi, że mogą namierzyć lokalizację telefonu, jeśli zostanie załadowany, poczułam falę bezsilnej złości i strachu. Dałam im fotografię szkolną z ostatniego semestru. Patrzyłam na nią przez kilka sekund. Zrobiono ją zaledwie przed kilkoma miesiącami, ale Naomi wyglądała na znacznie młodszą. Jakbym patrzyła na kogoś innego, kogoś, kto uśmiecha się szeroko, ma jasne włosy ściągnięte w kucyk, jasną twarz. Przyszedł mi na myśl podkład zbierający się wokół buteleczki. Przed wystawieniem sztuki nie wyglądała na dziecko z tej fotografii. Czy miała hobby? Może. Nie wiedziałam. Cały dzień byłam w pracy, nie mogłam wszystkiego wiedzieć. Posterunkowy uniósł brwi. Jaka szkoła, który lekarz, który dentysta? (Dentysta? Dokumentacja stomatologiczna? Krótki skurcz bólu na twarzy Teda pokazał, że on też o tym pomyślał). Koledzy szkolni? Nazwiska? Chłopcy? Nie, chłopca nie było. Ktoś, kto czekał za teatrem. Miał ciemne włosy, a ona widziała w nim ciacho. To on ją dorwał. Właśnie w tej