Anulenka1981

  • Dokumenty277
  • Odsłony11 168
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów491.0 MB
  • Ilość pobrań7 192

Katarzyna Miszczuk - Ja, anielica

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Katarzyna Miszczuk - Ja, anielica.pdf

Anulenka1981 EBooki
Użytkownik Anulenka1981 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 308 osób, 227 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 279 stron)

Katarzyna Berenika Miszczuk Šထ š“Ž—“ŒŠ Šထ š“Ž—“ŒŠ Šထ š“Ž—“ŒŠ Šထ š“Ž—“ŒŠ 

Rozdziaá 1 Zastukaáam do drzwi. Pomalowana na biaáo sklejka zadrĪDáa. Czekaáam cierpliwie na zaproszenie, jednak nie dobiegá mnie Īaden dĨwiĊk. Zastukaáam ponownie. Znowu cisza. W koĔcu nie wytrzymaáam. Zaáomotaáam mocno, szarpnĊáam klamką i wsunĊáam gáowĊ do pokoju. - MoĪna? - zapytaáam i nie czekając na odpowiedĨ, bezczelnie weszáam do Ğrodka. Kobieta siedząca za prostym metalowym biurkiem zmierzyáa mnie ponurym spojrzeniem. SiorbnĊáa kawĊ z kubka. Uchylone okno, za którym widaü byáo tylko przeraĨliwą biel, otworzyáo siĊ szerzej. MroĨny przeciąg uderzyá mnie prosto w twarz. Poczuáam w oczach ázy. - ProszĊ... - mruknĊáa posĊpnym gáosem. Zabrzmiaáo to zupeánie tak, jakby wycedziáa: „Skoro juĪ pani musi...”. Dla pewnoĞci zerknĊáam jeszcze raz w stronĊ tabliczki na drzwiach. Nie pomyliáam siĊ. „Informacja”. ĝmiaáo zamknĊáam za sobą drzwi. UrzĊdniczka przyglądaáa siĊ krytycznie moim wysokim obcasom i dopasowanemu bordowemu páaszczykowi. Sama miaáa na sobie doĞü nieksztaátny kostium w szarą jodeáNĊ. Zmarszczyáa brwi, posyáając peáne zazdroĞci spojrzenie. Byáam ciepáo ubrana, lecz mimo to zrobiáo mi siĊ zimno. W pokoju panowaáa bardzo niska temperatura. Czy ona tego nie czuáa? ZerknĊáam na pomarszczoną twarz. No tak... menopauza i uderzenia gorąca. Usiadáam na krzeĞle, które okazaáo siĊ piekielnie niewygodne. 8ĞmiechnĊáam siĊ promiennie do urzĊdniczki. W koĔcu to nie jej wina, Īe miaáa taką koszmarną pracĊ i garsonkĊ. ĝciany w brudnym Īyátawym kolorze na pewno nie koiáy jej nerwów. Tak samo jak tandetne akwarele i zasuszona paprotka na parapecie, juĪ nawet niewoáająca o podlanie, tylko o kosz na Ğmieci. ĩe juĪ nie wspomnĊ o tych niewygodnych metalowych krzesáach... - DzieĔ dobry - powiedziaáam. - Mam pytanie... - A co ja informacja jestem? - znowu siorbnĊáa áyk kawy. OdchrząknĊáam, hamując siĊ przed kąĞliwą uwagą, i mimo wszystko zadaáam jej pytania, które XáRĪ\áam sobie wczeĞniej i zapisaáam skrupulatnie na karteczce. Nie chciaáam niczego zapomnieü, skoro juĪ zebraáam siĊ w sobie, Īeby odwiedziü ten ponury urząd. Kobieta patrzyáa na mnie spod oka. Odstawiáa kubek na poplamiony blat i zaczĊáa bawiü siĊ pieczątką. Kilka podaĔ i dokumentów leĪących przed nią miaáo na sobie Ğlad czerwonej pieczĊci i zacieki z kawy. Zamiast odpowiedzieü na którekolwiek z moich pytaĔ, urzĊdniczka siĊgnĊáa do szuflady i podaáa mi maáą ksiąĪeczkĊ.

- Tu ma pani wszystkie potrzebne informacje, jak wypeániü kaĪde pole formularza - skwitowaáa moje sáowa. - A teraz przepraszam, ale mam przerwĊ obiadową. Do widzenia pani. Zaskoczona, parĊ razy otworzyáam i zamknĊáam usta. Nie wiedziaáam, jak mam zareagowaü na tak bezczelną odprawĊ. Za kogo ona siĊ uwaĪDáa? Bez sáowa ĞcisnĊáam w dáoni ksiąĪeczkĊ i wyszáam. Nie omieszkaáam przy tym trzasnąü drzwiami. Usáyszaáam brzdĊk doniczki. Przeciąg chyba otworzyá szerzej okno i paprotka spadáa. A to pech... Podaną mi broszurkĊ wyrzuciáam do kosza. JuĪ taką miaáam. Byáa z tego samego gatunku poradników co rozmaite instrukcje obsáugi sprzĊtu elektronicznego. Normalny czáowiek ich nie zrozumie nawet ze sáownikiem poprawnej polszczyzny. Do tego typu instrukcji potrzebny byá raczej wysoki, chudy facet z rzadkim zarostem i denkami od butelek zamiast okularów. Informatyk. Opatuliáam siĊ szczelniej páaszczem, kierując siĊ do wyjĞcia z budynku. Na zewnątrz zerknĊáam jeszcze raz na drzwi. Ciemnogranatowy napis „Urząd Skarbowy” przykryty byá do poáowy czapą Ğniegu. Nigdy wczeĞniej nie byáam w tym miejscu, ale po tej wizycie juĪ go nie lubiáam. Tak jak podejrzewaáam, wypeánienie PIT-u okazaáo siĊ wyczynem ponad moje siáy. ĝnieg sypnąá mi prosto w oczy. Kolejna anomalia pogodowa w tym roku. Najpierw gorąca jesieĔ, a teraz mroĨna wiosna. Zimny wiatr od razu odnalazá wszystkie szpary w moim ubraniu. ZadrĪDáam. Skierowaáam siĊ w stronĊ parkingu do mojego kochanego autka. Marzyáam o tym, Īeby usiąĞü w jego ciepáym wnĊtrzu i podkrĊciü ogrzewanie. Miaáam jeszcze do zaáatwienia kilka waĪnych spraw na mieĞcie. Gdzie ja postawiáam samochód? Zatrzymaáam siĊ zbita z tropu. Wszystkie byáy przykryte biaáymi koáderkami i wyglądaáy identycznie. A tak, juĪ wiem. W szóstym rzĊdzie na miejscu parkingowym numer szeĞü. Wsiadáam do mojej srebrnej, poobijanej corsy, którą dostaáam od brata chyba póátora roku wczeĞniej. On kupiá sobie dĪipa. TeĪ mogáabym mieü dĪipa. Najlepiej takiego ze stalowymi ramami dookoáa. Wtedy mogáabym spokojnie taranowaü inne pojazdy i nie miaáabym rys na karoserii. Miaáam nadziejĊ, Īe dĪip szybko mu siĊ znudzi i mi go odda. Jego drugą wáasną inwestycją byáo mieszkanie, które zajmowaá teraz ze swoją narzeczoną Natalią. Nie mogáam doczekaü siĊ ich Ğlubu. Chciaáam, Īeby Marek byá szczĊĞliwy. UĞmiechnĊáam siĊ do odbicia w lusterku. Ja byáam szczĊĞliwa. Miaáam wspaniaáego cháopaka - Piotrusia. SzarpnĊáam za drąĪek skrzyni biegów i patrząc do tyáu, wcisnĊáam pedaá gazu. Obok samochodu przeszedá jakiĞ ubrany na czarno mĊĪczyzna, z kapturem nasuniĊtym na twarz. Pochyliá mocno gáowĊ, Īeby Ğnieg nie leciaá mu prosto w

oczy. Jeszcze raz przemknĊáo mi przez myĞl, Īe bardzo cieszĊ siĊ, Īe siedzĊ juĪ w ciepáym aucie. Silnik zawyá, a corsa oczywiĞcie, zamiast do tyáu, pojechaáa do przodu. Wdusiáam hamulec i zagryzáam wargĊ w oczekiwaniu na huk, gdy zderzak spotka siĊ z metalowym sáupkiem. Szlag by to trafiá!!! Znowu siĊ pomyliáam! Nie ogarniaáam skrzyni biegów... A gubiáam siĊ juĪ zupeánie na skrzyĪowaniach, gdy trzeba jednoczeĞnie zwolniü, zmieniü bieg, wcisnąü kierunkowskaz, skrĊcaü kierownicą i patrzeü, czy nikt nie jedzie prosto na mnie. Po prostu za duĪo czynnoĞci naraz. Ku mojemu zaskoczeniu nie usáyszaáam dĨwiĊku gniecionego metalu. Wysiadáam z samochodu i pochyliáam siĊ przed maską. Metalowy sáupek byá wygiĊty poziomo w taki sposób, Īe nie byáo moĪliwoĞci, Īeby dotknąá mojego samochodu. Kąt zgiĊcia pozwoliáby mi spokojnie nad nim przejechaü. Podniosáam siĊ zdziwiona. PrzysiĊJáabym, Īe jeszcze przed chwilą sáupek staá prosto tuĪ przed moim autem. PrzesunĊáam dáonią po zderzaku. ĩadnego wgniecenia czy rysy. KopnĊáam czubkiem buta wygiĊty sáupek. Ani drgnąá, za to ja poczuáam boleĞnie duĪy palec u stopy. Dziwne... Wzruszyáam ramionami. Wsiadáam do samochodu, w koĔcu ruszyáam do tyáu i wyjechaáam powoli na ulicĊ. Zimowe opony buksowaáy na zaĞnieĪonym asfalcie. Dzisiaj nie widziaáam ani jednej piaskarki i Īadnego spychacza. Zima jak zwykle zaskoczyáa drogowców i sáXĪby miejskie. Z nieba zacząá sypaü jeszcze gĊstszy Ğnieg. Szykowaáa siĊ prawdziwa zadymka. ZerknĊáam na kontrolki na tablicy rozdzielczej. Wbudowany termometr wskazywaá, Īe na dworze byáo tylko minus szeĞü stopni. Spojrzaáam znów przed siebie, by stwierdziü, Īe wáDĞnie jakiĞ przechodzieĔ wskoczyá na czerwonym na pasy. Wdusiáam hamulec, a zablokowane koáa wpadáy w poĞlizg. Nagle kierownica wyrwaáa mi siĊ z rąk. Szybko skrĊciáa w lewo, a nastĊpnie wprawo. Usiáowaáam ją zatrzymaü, ale nie miaáam tyle siáy. Samochód wyminąá przechodnia, który nie zwracając na mnie uwagi, pobiegá dalej. Poczuáam, jak pedaá hamulca odpycha moją stopĊ, a pedaá gazu sam siĊ wciska. DziĊki kolejnemu skrĊtowi kierownicy corsa o maáy wáos minĊáa barierki oddzielające ulicĊ od torów tramwajowych i wjechaáa na wolne miejsce parkingowe. - Fak, fak, fak, fak - mamrotaáam do siebie, Ğciskając kurczowo bezuĪyteczną juĪ w tym momencie kierownicĊ. JakiĞ mĊĪczyzna wyszedá zza drzewa, pod którym stanĊáam, i ruszyá przed siebie, nawet nie odwracając siĊ w moją stronĊ. Dobrze, Īe przynajmniej jego

nie potrąciáam. W ferworze walki z wyrywająFą siĊ kierownicą zupeánie go nie zauwaĪ\áam. Kolorowo ubrani przechodnie szybko stracili mną zainteresowanie. Przegoniá ich mroĨny, póánocny wiatr. Silnik samochodu szumiaá cicho. Ciepáy nawiew muskaá moje policzki, gdy gáĊboko oddychaáam, usiáując siĊ uspokoiü. Odwróciáam siĊ w stronĊ przejĞcia dla pieszych, z którego juĪ dawno zniknąá niedoszáy samobójca. WziĊáam gáĊboki oddech. - Od dzisiaj jeĪGĪĊ tramwajami - mruknĊáam do siebie. * * * * Przygaszone Ğwiatáa nie rozĞwietlaáy mroku panującego we wnĊtrzu jednego z warszawskich klubów. CzekaliĞmy cierpliwie, aĪ na scenĊ wejdzie nowy zespóá zaáRĪony przez kilku studentów. Naprzeciwko mnie przy stoliku siedziaáa koleĪanka z roku, Monika. OdgarnĊáa dáugie blond wáosy i zalotnie zerknĊáa na Maüka, wspóálokatora mojego cháopaka. Piotr siedziaá obok, trzymając mnie pod stolikiem za rĊNĊ. Mocniej ĞcisnĊáam jego palce. UĞmiechnąá siĊ ciepáo. Monika spojrzaáa na mnie i na Piotrka i wydĊáa usta. - Ile wy ze sobą juĪ jesteĞcie? Ze cztery miesiące? - zapytaáa i nie czekając na naszą odpowiedĨ, skomentowaáa záRĞliwie: - Strasznie Gáugo. Chyba juĪ zdąĪyliĞcie siĊ sobą znudziü. Nie cierpiaáam jej. Wydawaáo mi siĊ, Īe ta dziewczyna wszystko robi na pokaz. Poza tym byáa zdecydowanie zbyt áadna. Dobrze o rym wiedziaáa i z premedytacją wykorzystywaáa swoje wdziĊki. Stanowiáa potencjalne niebezpieczeĔstwo dla wszystkich zakochanych dziewczyn. I miaáa paskudny charakter. Dzisiaj musiaáam ją znosiü, bo wprosiáa siĊ na nasze wspólne wyjĞcie. Usáyszaáa, gdzie siĊ wybieramy, i nie udaáo nam siĊ jej pozbyü. Na scenĊ zaczĊli wchodziü czáonkowie zespoáu. - Wokalista ma Ğwietny gáos - powiedziaá podekscytowany Maciek, przyjaciel mojego Piotrka. Po sali niósá siĊ lekko schrypniĊty gáos. Dyskutowaáabym na temat jego ÄĞwietnoĞci”. - SkoczĊ po piwo - powiedziaá w którymĞ momencie Piotr. - KtoĞ chce? Maciek ochoczo pomachaá. - Ja poproszĊ z sokiem imbirowym - wtrąciáa siĊ Monika. Piotrek ruszyá w stronĊ oblepionego ludĨmi baru. Dáugo poczeka, zanim go obsáXĪą. W pewnej chwili Monika wziĊáa do rĊki swoją torebkĊ i oznajmiáa: - IdĊ do áazienki. OdetchnĊliĞmy z ulgą. Od ponad dziesiĊciu minut rozprawiaáa o tym, który tusz do rzĊs jest lepszy, czym skutecznie zagáuszaáa muzykĊ.

Piotra wciąĪ nie byáo. Wychyliáam siĊ ze swojego miejsca, usiáując dojrzeü go w táumie bawiących siĊ ludzi. - Zaraz wrócĊ - powiedziaáam do Maüka, który siedziaá wpatrzony w nowy zespóá jak w obrazek. Pewnie nawet mnie nie usáyszaá. Skierowaáam siĊ w stronĊ baru. MinĊáam drzwi do damskiej toalety. Ku mojemu zdziwieniu wyszedá z niej jakiĞ mĊĪczyzna i szybko minąá mnie z pochyloną gáową, tak, bym nie dostrzegáa jego twarzy. Pewnie wstydziá siĊ, Īe pomyliá áazienki. W drzwiach pojawiáa siĊ Monika. - Z damskiej wyszedá wáDĞnie jakiĞ facet. WidziaáDĞ? - zapytaáam. - Nie... - odparáa z nieobecnym wyrazem twarzy i ruszyáa w stronĊ stolika. Wzruszyáam ramionami. Nie obchodziáy mnie jej dziwactwa. Zwáaszcza Īe wreszcie zauwaĪ\áam Piotrka. Lawirowaá miĊdzy taĔczącymi ludĨmi z trzema kuflami piwa. Tylko patrzeü, aĪ ktoĞ wytrąci mu je z rąk. Kiedy koncert siĊ skoĔczyá i zaczĊli puszczaü jakieĞ techno - zdecydowaliĞmy, Īe wracamy do domu. Nie opáacaáo siĊ tam siedzieü i piü drogie piwo. Poza tym atmosfera przy czym stoliku zrobiáa siĊ markotna. Piotrek jakoĞ zamilká, zapatrzony bezmyĞlnie na scenĊ, Maciek siorbaá piwo. Nawet Monika siedziaáa cicho. ZebraliĞmy swoje rzeczy i ruszyliĞmy w stronĊ pobliskiej stacji metra. Po drodze w naszą towarzyszkĊ jakby wstąpiá nowy duch. PrzysunĊáa siĊ do Maüka i zaczĊáa siĊ zachwycaü nowym wagonem, którym jechaliĞmy. Mój ukochany miaá lekko nieobecny wzrok. ĝcisnĊáam go za rĊNĊ. - CoĞ siĊ staáo? - zapytaáam, gdy byliĞmy juĪ niedaleko mojego bloku. - Nie, po prostu trochĊ boli mnie gáowa - uĞmiechnąá siĊ. - WrócĊ do domu i od razu poáRĪĊ siĊ spaü. Nagle tuĪ przed moim nosem na ziemiĊ spadáo dáugie czarne pióro. SpojrzeliĞmy szybko do góry, ale nad naszymi gáowami nie leciaá Īaden ptak. Wzruszyáam ramionami. - Dáugie - stwierdziá lakonicznie Piotrek. Odprowadziá mnie pod same drzwi i poczekaá, aĪ je otworzĊ. Zmarszczyá brwi i masowaá swoje czoáo. Gáowa musiaáa boleü go coraz mocniej. Przytuliáam siĊ do niego. - MoĪe dam ci coĞ przeciwbólowego? - zaproponowaáam. - Nie, zaraz mi przejdzie. Po prostu pójdĊ spaü. - No dobrze. W takim razie dobranoc - pocaáowaáam go w usta. - Dobranoc - odpowiedziaá. ZamknĊáam za nim drzwi i podbiegáam do okna, Īeby zobaczyü, jak idzie ulicą. Dostrzegáam w mroku jego wysoką sylwetkĊ. Szedá z pochyloną gáową i UĊkami w kieszeniach. Dopiero gdy zniká za zakrĊtem, dostrzegáam coĞ na parapecie. Otworzyáam okno. LeĪDáo na nim dáugie czarne pióro.

Rozdziaá 2 Kilka dni póĨniej siedziaáam na wyjątkowo nudnych zajĊciach. Na uczelniĊ jechaáam tramwajem. W dniu, kiedy wpadáam w poĞlizg, obiecaáam sobie, Īe samochodem zacznĊ ponownie jeĨdziü dopiero wtedy, gdy Ğnieg stopnieje. Nie miaáam zamiaru wiĊcej ryzykowaü. Udając, Īe sáucham uwaĪnie, co mówi wykáadowca, studiowaáam instrukcjĊ wypeániania PIT-u. Prowadząca seminarium przerzuciáa prezentacjĊ na ostatni slajd. ZobaczyliĞmy na nim ulubiony napis studentów: „Koniec. DziĊkujĊ za uwagĊ”. Spojrzaáam na zegarek. Kolejny wykáad zaczynaá siĊ za póá godziny. Nie chciaáo mi siĊ iĞü. Nie powinnam zbyt wiele straciü. PiotruĞ wróciá ze swoich zajĊü kilka godzin wczeĞniej. Postanowiáam pojechaü do niego. - Wiki, idziesz na wykáad? - zapytaáa Zuza, moja najlepsza przyjacióáka. - Nie, jadĊ do Piotrka - odparáam. - BoĪe, jesteĞ w niego zapatrzona jak w jakieĞ bóstwo -skomentowaáa, przewracając oczami. Nie zaprzeczyáam i nie obraziáam siĊ. Taka byáa prawda, Zuza tylko stwierdziáa fakt. Fakt, z którym juĪ dawno siĊ pogodziáam. Pomimo Ğniegu i pluchy száam z uĞmiechem na ustach. Miaáam dzisiaj na nosie bardzo róĪowe, cukierkowe okulary. I nie chciaáam ich zdejmowaü. MiáRĞü jest dziwna. Ma w sobie coĞ z narkotycznego uzaleĪnienia. ZerknĊáam na zegarek. O tej godzinie nie powinno byü jeszcze wspóálokatora Piotrka. BĊdziemy sami. Doskonale! Jak nigdy, komunikacja miejska stanĊáa na wysokoĞci zadania i gdy tylko doszáam na przystanek, nadjechaá mój autobus. Zadowolona rozsiadáam siĊ na wolnym siedzeniu i oparáam stopy na grzejniku. W starym ikarusie szyby klekotaáy przy kaĪdym zakrĊcie, a zawieszenie skrzypiaáo, gdy koáa wpadaáy w koleiny. Wysiadáam na przystanku przy ulicy Targowej, na wysokoĞci bazaru RóĪyckiego. KiedyĞ byáo to jedyne takie miejsce w Warszawie. Za komuny moĪna byáo tu dostaü niemal wszystko. A teraz? KilkanaĞcie szkaradnych bud z sukniami Ğlubnymi i butami. To zdecydowanie nie byáy najlepsze czasy dla bazaru RóĪyckiego. Spojrzaáam na zegarek. Byáa szesnasta szeĞü. Schowaáam siĊ w bramie, szukając ochrony przed Ğniegiem. Mokre wáosy przyklejaáy siĊ do policzków. Obok mnie, w czarnym páaszczu, niedbale rozpiĊtym pod szyją, staá przystojny cháopak. Szeroki kaptur opadaá páasko na jego plecy. Páatki Ğniegu osiadaáy mu na wáosach i dáugich czarnych rzĊsach.

Od jakiegoĞ czasu doĞü czĊsto spotykaáam go na Pradze lub w centrum. Byáo to doĞü niezwykáe, jeĞli wziąü pod uwagĊ liczbĊ ludzi mieszkających w tym mieĞcie. Przyglądaáam mu siĊ dyskretnie. Tym razem nie uáRĪ\á czarnych wáosów w sztywnego irokeza. Opadaáy mu na niesamowite záote oczy. Musiaá nosiü szkáa kontaktowe. Nigdy nie widziaáam nikogo o takiej barwie tĊczówek. Nienaturalnej, ale... muszĊ powiedzieü, Īe bardzo áadnej. Nie miaá szalika, spod páaszcza wystawaáa tylko czarna koszula. Jedynie kaptur mógá chroniü go przed Ğniegiem i wiatrem, ale nonszalancko zdjąá go z Jáowy. 8Ğmiechnąá siĊ do mnie lekko. Odwzajemniáam uĞmiech. Kilka razy nawet rozmawialiĞmy. Raz zapytaá, która godzina, innym razem poprosiá o pokazanie mu na planie miasta, jak ma dojechaü na plac Zbawiciela. Ciekawe, czy mnie pamiĊtaá. Jeszcze raz na niego zerknĊáam. Przyglądaá mi siĊ. Gdy zobaczyá mój wzrok, szybko odwróciá gáowĊ. Poza mną czujnie obserwowaáo go jeszcze kilka kobiet. Byáy w róĪnym wieku. No cóĪ... Byáo na co popatrzeü. CofnĊáam siĊ jeszcze o krok w bramĊ, by Ğnieg na mnie nie padaá. Przystojniak podszedá do mnie. - Paskudna pogoda, prawda? - zagadnąá. - Tak - uĞmiechnĊáam siĊ. - Ale zaraz przestanie padaü - zapewniá mnie. Spojrzaáam na niebo i czarne chmury. Nie zanosiáo siĊ, Īeby jego sáowa szybko siĊ urzeczywistniáy. - WątpiĊ - stwierdziáam. W tej chwili Ğnieg przestaá padaü. Spojrzaáam zdziwiona na cháopaka. Na jego ustach báąkaá siĊ tajemniczy uĞmiech. Nie patrzyá w chmury. Wpatrywaá siĊ we mnie. Jego niespotykane záote oczy zabáysáy, jak gdyby zapáonąá w nich ogieĔ. Przewiercaáy mnie na wylot. Poczuáam siĊ nieswojo. - A nie mówiáem? - zapytaá. - Ty masz chyba chody tam na górze - zaĞmiaáam siĊ. UĞmiech na jego ustach odrobinĊ przygasá. - Raczej tam na dole... - mruknąá. - Sáucham? - nie usáyszaáam, co powiedziaá, bo wáDĞnie przejechaáa z haáasem obok nas pomaraĔczowa ciĊĪarówka. - Nic, nic - znowu siĊ uĞmiechnąá i przysunąá bliĪej. - Jestem Beleth, a ty? - Wiki - odpowiedziaáam. - Beleth? Bardzo egzotyczne imiĊ. - Nie pochodzĊ stąd - wyznaá. Wyjrzaáam na ulicĊ, ale nie byáo widaü mojego autobusu. A wczeĞniej tak áadnie wszystkie podjeĪGĪDáy! - A skąd? - zapytaáam. - Nie masz obcego akcentu. - Jestem w Polsce juĪ pewien czas - odpará.

Przeczyáa temu opalona oliwkowa skóra. Wyglądaá, jakby przed chwilą wstaá z leĪaka nad brzegiem ciepáego morza i dla niepoznaki narzuciá na siebie Sáaszcz. Wydawaáo mi siĊ nawet, Īe delikatnie pachniaá solą. Zapachem bryzy. Co on robiá na Pradze...? - A ogólnie pochodzĊ... z Poáudnia - odpará z wahaniem. - Hiszpania? - zapytaáam. Zawstydziáam siĊ wáasną ciekawoĞcią. Po co go wypytywaáam? Jeszcze raz dokáadnie mu siĊ przyjrzaáam. CoĞ w nim byáo. CoĞ znajomego. Nie potrafiáam tego nazwaü. Usilnie szukaáam jakiegoĞ skojarzenia, wspomnienia. - Raczej jeszcze bardziej na poáudnie... - uĞmiechnąá siĊ tajemniczo. - Raczej? Robiá wraĪenie, jakby sam nie byá tego pewien. Wydawaáo mi siĊ, Īe skąGĞ go znam. Cháopak uĞmiechnąá siĊ wesoáo, zupeánie jakby usáyszaá moje myĞli. Zapadáabym siĊ chyba pod ziemiĊ, gdyby byá Ğwiadom moich zachwytów nad tym, jaki jest przystojny. Na jego twarzy zagoĞciá jeszcze szerszy uĞmiech. W tej chwili na przystanek podjechaá autobus. Wysypaá siĊ táum ludzi. - To mój - powiedziaáam. - Miáo byáo mi ciĊ poznaü. Podbiegáam w stronĊ autobusu. - Poczekaj! - záapaá mnie przy drzwiach. - ProszĊ, to dla ciebie. Z mojego rodzinnego kraju. W tej chwili drzwi siĊ zamknĊáy i rozdzieliáa nas brudna szyba. Beleth XĞmiechnąá siĊ zawadiacko i pomachaá mi na poĪegnanie. Usiadáam na wolnym miejscu i spojrzaáam na swoją dáRĔ. „Z mojego rodzinnego kraju”. Na mojej dáoni leĪDáo... ...maáe zielone jabáuszko.

Rozdziaá 3 Wysiadáam z autobusu na przystanku pod domem Piotrka. Caáy czas Ğciskaáam w dáoni jabáko. ĝmieszny byá ten cháopak z przystanku. A jabáuszko wyglądaáo jak najzwyklejsza polska papierówka. Gdzie mogáo urosnąü? ZerknĊáam na zegarek. PiotruĞ spodziewaá siĊ mnie dopiero za dwie godziny. ZrobiĊ mu niespodziankĊ! Zadowolona z siebie zaczĊáam wbiegaü po schodach. Obdrapana klatka przypominaáa setki podobnych na warszawskiej Pradze. Nie wyróĪniaáa siĊ niczym szczególnym. Takie same szare schody, nieczytelne graffiti, stáuczona szyba. Nagle naprzeciwko pojawiáa siĊ Monika. WáDĞnie schodziáa z góry. Na mój widok zatrzymaáa siĊ raptownie. O maáo nie zsunĊáa siĊ ze schodka. W ostatniej chwili, balansując caáym ciaáem, utrzymaáa równowagĊ. - Monika? - zdziwiáam siĊ. - Och, czeĞü Wiki - uĞmiechnĊáa siĊ szeroko i szybko zaczĊáa trajkotaü dziwnie wysokim tonem. - Co tam u ciebie? U mnie dobrze. Ja juĪ uciekam. Przyszáam do Maüka. Do zobaczenia. WyminĊáa mnie i zbiegáa po schodach. Nie powiedziaáa nic o najnowszym tuszu do rzĊs. Nie zachwycaáa siĊ swoimi butami na wysokim obcasie. Nie krytykowaáa protekcjonalnym tonem mojej zmechaconej czapki. Zupeánie jak nie ona. Dziwne... Maciek i Monika? Zmarszczyáam brwi. W Īyciu... ona by siĊ nim za szybko znudziáa. Byá zbyt porządny. Postanowiáam nie zawracaü sobie tym dáXĪej gáowy. Nie mnie osądzaü. WyjĊáam z torebki pĊk kluczy. JakiĞ czas temu siĊ nimi z Piotrusiem wymieniliĞmy. Chciaáabym z nim zamieszkaü, ale wiedziaáam, Īe Marek prĊdzej dostaáby zawaáu ze záRĞci, niĪ mi na to pozwoliá. 8ĞmiechnĊáam siĊ w duchu, obracając w dáoni dáugi klucz do mieszkania Piotrusia. Byáo mi dobrze ze ĞwiadomoĞcią, Īe nie jestem sama, Īe jest ktoĞ, kto na mnie czeka, tĊskni. Kogo mogĊ prosiü o pomoc, kto mnie rozumie bez sáów. PrzekrĊciáam klucz w zamku i weszáam do Ğrodka. - To ja, Wiki! - krzyknĊáam, rzucając torbĊ na podáogĊ. Nikt mi nie odpowiedziaá. Usáyszaáam tylko szum prysznica dobiegający z áazienki. Mieszkanie cháopców wyglądaáo... no cóĪ... jakby mieszkali w nim sami cháopcy. Sterta brudnych butów walaáa siĊ przy drzwiach wejĞciowych. Drzwi do kuchni zawalonej niezmytymi naczyniami nie domykaáy siĊ z powodu spuchniĊtej, po ostatnim wylaniu siĊ wody z pralki, podáogi, a w pokojach panowaá typowy studencki chaos. - Maciek? - zastukaáam w drzwi, ale odpowiedziaáa mi cisza. Dziwne...

Zostawiáam kurtkĊ na wieszaku i poszáam do kuchni. Umyáam maáe jabáuszko od tajemniczego nieznajomego. Szum wody w áazience ucichá. Usáyszaáam gáos Piotrusia. PodĞpiewywaá coĞ pod nosem. WyjĊáam nóĪ z szuflady szafki kuchennej i przekroiáam jabáko na póá. Zanim zaczĊáam je obieraü, zawahaáam siĊ. Spojrzaáam na soczysty miąĪsz. Deja vu. Zupeánie jakbym juĪ kiedyĞ jadáa takie jabáko. Bzdura, przecieĪ jadáam w swoim Īyciu setki jabáek. SiĊgnĊáam po nóĪ, ale znowu siĊ powstrzymaáam. Ten Beleth. Kim on byá? W gáowie táukáa mi siĊ jakaĞ uporczywa myĞl. Wskazówka. CoĞ, co uparcie mi umykaáo. Skupiáam siĊ na tej myĞli z caáych siá, jednak nie zdoáDáam sobie niczego przypomnieü. W koĔcu siĊ poddaáam. MoĪe tylko przypominaá mi jakiegoĞ aktora czy modela, i stąd to podĞwiadome przeczucie, Īe go znam? PomyĞlaáam o Piotrku, który wciąĪ nie wychodziá z áazienki. Jego znaáam kilka lat, pomimo Īe parą byliĞmy dopiero od kilku miesiĊcy. AleĪ ja za nim szalaáam! Uganiaáam siĊ za biedakiem jak gáupia, kaĪdego wieczoru marząc o tym, jak to cudownie bĊdzie nam razem, aĪ w koĔcu odwaĪ\áam siĊ powiedzieü mu, co czujĊ. Tylko Īe czasami wydawaáo mi siĊ, Īe coĞ jest nie tak. Nachodziáa mnie dziwna tĊsknota za czymĞ nieosiągalnym. Nie potrafiáam jednak sprecyzowaü za czym. Dzisiejsze spotkanie z tajemniczym Belethem takĪe wzbudziáo we mnie to uczucie. Byáam gáupia. Związek z Piotrkiem dawaá mi to, czego potrzebowaáam. Miaáam stabilizacjĊ, poczucie bezpieczeĔstwa, miáRĞü osoby, którą teĪ kochaáam. Piotr byá moim przyjacielem. Miaáam wszystko, czego pragnie kaĪda dziewczyna. Tylko czasami dopadaáy mnie myĞli, Īe za czymĞ tĊskniĊ. Prysznic ucichá. Z áazienki wyszedá Piotrek z przewiązanym w pasie UĊcznikiem. Na mój widok stanąá jak wryty. - CzeĞü, kotku - podeszáam do niego i pocaáowaáam go w usta. - Wpadáam trochĊ wczeĞniej. - WidzĊ wáDĞnie - cháopak odzyskaá gáos. - Dawno przyszáDĞ...? Znów miaá dziwnie nieobecny wzrok. - Przed chwilą. Woda kapaáa na ziemiĊ z czarnych, lekko krĊconych wáosów Piotrka. Migdaáowe oczy okolone dáugimi czarnymi rzĊsami wpatrywaáy siĊ we mnie z mocą. Na brodzie widoczny byá seksowny jednodniowy zarost. Na szyi na cienkim áDĔcuszku miaá zawieszony maáy srebrny kluczyk, grawerowany w róĪyczki. W dniu, w którym pocaáowaliĞmy siĊ po raz pierwszy, na imprezie u naszych znajomych, znalazáam ten kluczyk w swojej

kieszeni. Do dzisiaj nie odkryliĞmy z Piotrkiem, do jakiego zamka pasowaá. Nie wiedziaáam, skąd wziąá siĊ w mojej kieszeni. Tamten wieczór pamiĊtam jak przez mgáĊ. Przesadziáam wtedy z alkoholem i sheeshą. KrĊciáo mi siĊ w gáowie i miaáam maáą lukĊ we wspomnieniach. DotknĊáam srebrnego kluczyka. Báyszczaá na tle oliwkowej skóry mojego ukochanego. Piotrek nosiá go na pamiątkĊ naszego pierwszego pocaáunku. Uwielbiaáam go za to. - Prysznic w ciągu dnia? - zapytaáam i puĞciáam do niego oko. - Co ciĊ naszáo? - Aaa - wyjąá mi z dáoni póá jabáka. - Tak jakoĞ. Ruszyá w stronĊ swojego pokoju. Poszáam za nim i usiadáam na áyĪku. Opowiadaáam mu o przygodzie sprzed kilku dni z urzĊdem skarbowym. ĝmiaá siĊ z moich opowieĞci. Bawiáam siĊ chwilĊ noĪem, odkrawając skórkĊ mojej poáówki owocu. Piotrek wáRĪ\á dĪinsy. Staá teraz tyáem do mnie. Miaáam Ğwietny widok na jego szerokie plecy i poskrĊcane wáosy na karku. MiĊĞnie drgaáy pod skórą, gdy zapinaá spodnie. SiĊgnąá po poáówkĊ jabáka, którą odáRĪ\á na biurko. - Przed chwilą spotkaáam MonikĊ - powiedziaáam. Owoc wypadá Piotrkowi z rĊki. Potoczyá siĊ pod krzesáo i zatrzymaá przy zabáoconych adidasach rzuconych niedbale. - Powiedziaáa, Īe przyszáa do Maüka - dodaáam. - Aaa... tak, tak - potwierdziá Piotrek, siadając obok mnie. Wytará jabáko o spodnie. Jak nic záapie jakiegoĞ pierwotniaka, nicienia, przywrĊ czy inne paskudztwo. A ja to potem oczywiĞcie záapiĊ od niego... - Ale Maüka nie ma - zauwaĪ\áam roztropnie. - No nie ma - skwitowaá Piotrek, patrząc gdzieĞ w przestrzeĔ. - To siĊ niepotrzebnie fatygowaáa - stwierdziáam. - Maciek powinien byü w domu, skoro siĊ z nią umówiá. - Tak, tak... - potwierdziá Piotrek i ugryzá jabáko. Poszáam za jego przykáadem. Jabáko smakowaáo... najnormalniej w Ğwiecie. MyĞlaáam o tym, skąd mógá pochodziü tajemniczy Beleth. Zamierzaáam potem poszukaü w internecie genezy tego dziwnego imienia. W ten sposób odkryjĊ kraj jego pochodzenia. Zadowolona z siebie i ze swojej pomysáowoĞci ugryzáam kolejny kĊs. Piotrek, siedzący obok mnie, pocháonąá owoc w jednej chwili. Byá dziwnie spiĊty, odkąd przyszáam. Musiaáam go o to zapytaü. JuĪ otworzyáam usta, kiedy nagle przed oczami zaczĊáy mi przebiegaü niezrozumiaáe obrazy. Záapaáam siĊ za gáowĊ, czując nagáy tĊtniący ból. Piotrek zgiąá siĊ wpóá. Dziaáo siĊ z nim to samo co ze mną.

Czuáam, jakby ktoĞ otworzyá mi czaszkĊ i zacząá w niej grzebaü. Fala bólu rozlaáa siĊ po caáym ciele. KrzyknĊáam. Obrazy, obrazy, obrazy. Zobaczyáam siebie w parku. MordercĊ z noĪem. Poczuáam ból, gdy mnie GĨgaá. W nastĊpnej chwili tamtą scenĊ zastąpiáy kolejne wizje. Targ o moją duszĊ. Diabeá Azazel mówiący mi, Īe umaráam i trafiĊ do Piekáa. Urząd w NiĪszej Arkadii, gdzie otrzymujĊ posadĊ diablicy na kolejne szeĞüdziesiąt szeĞü lat i moc piekielną po zjedzeniu jabáka. Moi przyjaciele. Neurotyczna ĝmierü, diablica Kleopatra, kot Behemot, diabeá Beleth... Beleth, Beleth. Jego twarz, sáowa, zachowanie... poĪądanie. Moje pierwsze targi o dusze Ğmiertelników. Spalone Pola Mokotowskie. Obsesja na punkcie Ğmierci. Uporczywe powroty na ZiemiĊ, by byü z Piotrkiem. Uáuda Īycia. Noc, gdy dowiedziaáam siĊ, Īe zostaáam zabita z powodu politycznych rozgrywek w Piekle. Bal u Szatana. WiĊzienie. 6ąd. Wizja skazania za báĊdy i niemoĪnoĞü spotkania Piotrka, który dopiero co powiedziaá, Īe mnie kocha. Rewolucja mająca zrzuciü Lucyfera z tronu piekielnego. Pojedynki z wrogimi diabáami. Piotrek w objĊciach Moniki. Mój ból. Wysadzony w powietrze KsiĊĪyc. Kawaáki satelity lecące w stronĊ Ziemi. Wizja zagáady caáej populacji. 6ąd. Interwencja Nieba. CofniĊcie czasu, w wyniku czego powróciáam do Īycia, ale zapomniaáam wszystko, co siĊ wydarzyáo. Moja druga szansa, by tym razem nie doprowadziü planety do upadku. Ból zniknąá w chwili, gdy wszystko sobie przypomniaáam. Wyprostowaáam siĊ i odgiĊáam palce. ZacisnĊáam je kurczowo na noĪu do owoców. Oddychaáam ciĊĪko, zupeánie jak po dáugim, mĊczącym biegu. Piotrek spojrzaá na mnie szeroko otwartymi oczami. Zrozumiaáam, Īe on takĪe wszystko sobie przypomniaá. Nasze przeszáe - niedoszáe Īycie. Beleth. On chciaá, Īebym sobie przypomniaáa. Zrobiá to specjalnie. Mimowolnie za nim zatĊskniáam. Za jego peánymi Īaru oczami, niskim, aksamitnym gáosem, Váowami peánymi niebezpiecznych, niemoralnych obietnic. Nie. Co ja robiĊ?! Poczuáam záRĞü. Pewnie znowu chciaá mnie do czegoĞ wykorzystaü. Po co inaczej zwróciáby mi pamiĊü? Byáam narzĊdziem w rĊkach diabáów. Potrzebowali mnie tylko do politycznej wojny. Miaáam zamĊt w gáowie. - Skąd wziĊáDĞ to jabáko? - zapytaá Piotrek.

- Dostaáam je od nieznajomego na ulicy - mruknĊáam. - Teraz wiem, Īe to byá Beleth... Zawsze lubiáam bajki. Jak wiĊc to siĊ staáo, Īe nie wyniosáam z nich Īadnej nauki? W koĔcu gdyby Królewna ĝnieĪka nie zjadáa jabáka od nieznajomej staruszki, to nie wpadáaby w ĞpiączkĊ. BąGĨ w zaczarowany sen - jak zwaá, tak zwaá. A ja jak ostatnia sierota, nie doĞü, Īe wziĊáam od nieznajomego jabáko, to jeszcze je zjadáam. No i jak moja prapra (jeszcze pra jakieĞ kilka tysiĊcy razy), prababka Ewa pierwsze, co zrobiáam, to poczĊstowaáam jabákiem swojego faceta. ĩDáosne... W ogóle nie potrafiĊ uczyü siĊ na cudzych báĊdach. - Beleth? - warknąá Piotrek. Odwróciáam siĊ gwaátownie w jego stronĊ. Woda juĪ nie kapaáa mu z Záosów. Srebrny kluczyk zalĞniá w sáRĔcu. Mój klucz diabáa, pozwalający na swobodne przemieszczanie po Piekle i Ziemi. Insygnium siá piekielnych. Zapewniaá natychmiastową moĪliwoĞü przeniesienia siĊ w dowolne miejsce. Spojrzaáam na ogryzek. Jabáko mocy. A moĪe jabáko z Drzewa Poznania Dobra i Záa? Nie... to raczej niemoĪliwe. Ostatnie drzewko w Piekle, naleĪące do Szatana, nieopatrznie zamieniáam w krzew pomidorów. Czego oczywiĞcie do dzisiaj Lucyfer zapewne mi nie wybaczyá... - WziĊáDĞ jabáko od nieznajomego? - warknąá na mnie Piotrek. - A potem je zjedliĞmy? PrzecieĪ mogáo byü zatrute. To chyba byáo zatrute. Jednak nie trucizną. Raczej wątpliwoĞciami. Dlaczego Piotrek braá prysznic w Ğrodku dnia? - Monika nie przyszáa do Maüka, prawda? - zapytaáam, zaciskając ze ]áRĞci piĊĞci. JuĪ wczeĞniej mieli siĊ ku sobie, jednak PiotruĞ wybraá mnie. Zamiast odpowiedzieü, spojrzaá na moją rĊNĊ. Nawet nie zauwaĪ\áam, Īe zaciĊáam siĊ noĪem. StruĪka krwi popáynĊáa mi po skórze. Nagle krople zawróciáy i wpáynĊáy z powrotem do rany, która zasklepiáa siĊ na naszych oczach. ZgiĊáam palce, podziwiając nienaruszoną skórĊ. Czuáam w miejscu ukáucia delikatne mrowienie, pamiątkĊ po zadziaáaniu siá. Moje moce piekielne powróciáy, a wraz z nimi spadáy mi z nosa róĪowe okulary. - Czemu braáHĞ prysznic? - zapytaáam, odkáadając nóĪ. - Wiki, to nie jest tak - powiedziaá szybko Piotrek. - To nie tak miaáo byü. Ja ci to wszystko wytáumaczĊ. - Wytáumaczysz? - prychnĊáam. - A co tu jest do táumaczenia? - Czekaj, uspokój siĊ! - krzyknąá. To on pierwszy krzyknąá. On pierwszy zaatakowaá. Moje hamulce puĞciáy. - Pieprz siĊ! - wrzasnĊáam. - Albo nie! Pieprz siĊ z Moniką! Przynajmniej ona bĊdzie szczĊĞliwa! Bo tobie najwyraĨniej wszystko jedno!

- Wiki, posáuchaj mnie, do cholery! - Albo nie! A ĪebyĞ nie mógá z nikim! A niech ci, gnoju, odpadnie! Przysunąá siĊ do mnie i záapaá mnie za nadgarstek. - PuĞü - rozkazaáam, ale mnie nie posáuchaá. Przytrzymaá mnie jeszcze mocniej, gdy usiáowaáam siĊ wyrwaü. - PuĞü! - Daj mi dojĞü do sáowa - powiedziaá szybko. Z caáej siáy pchnĊáam w niego mocą. Odrzuciáo go ode mnie. Uderzyá w ĞcianĊ i osunąá siĊ z jĊkniĊciem na ziemiĊ. Podeszáam do drzwi. - Czekaj - krzyknąá, wyciągając w moją stronĊ rĊNĊ. Drzwi jak na zawoáanie zatrzasnĊáy mi siĊ przed nosem. SzarpnĊáam za klamkĊ, ale ani drgnĊáy. Odwróciáam siĊ zaskoczona. Zamknąá przede mną drzwi. Jak on Ğmiaá?! A raczej jakim cudem on to zrobiá? ZerknĊáam na leĪący na ziemi ogryzek. Czy to znaczy, Īe po zjedzeniu jabáka Piotrek takĪe nabraá nadprzyrodzonych mocy? Przypomniaáam sobie, Īe tak samo jak ja posiadaá siáĊ Iskry BoĪej. Moc po naszych wspólnych przodkach, Adamie i Ewie, których w bezpoĞredniej linii oboje byliĞmy potomkami. To zapewne wzmocniáo potĊJĊ jabáka i umoĪliwiáo uaktywnienie siĊ w nas mocy za Īycia. GdybyĞmy nie posiadali Iskry, jabáko po prostu by nie zadziaáDáo. - O... - mruknąá, podnosząc siĊ na nogi, i zapytaá zdziwiony: - Ja teĪ teraz tak umiem, skoro to zjadáem? - Skocz z mostu, moĪe okaĪe siĊ, Īe umiesz teĪ lataü - warknĊáam. Lataü, nawet pomimo Iskry BoĪej i mocy piekielnych, nie potrafiá. Akurat tego byáam pewna w stu procentach. Swego czasu dokáadnie przestudiowaáam dokumenty dotyczące Iskry BoĪej i zdolnoĞci, jakimi jest obdarzona osoba ją posiadająca. Nie byáo tam sáowa o lataniu. Poczuáam satysfakcjĊ na myĞl o tym, Īe zachĊcony moimi sáowami mógáby spróbowaü. - Otwórz drzwi - rozkazaáam. - Nie, najpierw porozmawiajmy - powiedziaá. - Sam tego chciaáHĞ - odburknĊáam. Udawaáam záą, ale w oczach stanĊáy mi ázy. Miaáam ochotĊ usiąĞü, schowaü twarz w dáoniach i siĊ rozpáakaü. Nie mogáam jednak zrobiü tego tutaj. Nie przy nim. Zdradziá mnie. On mnie zdradziá. Jak mógá? I to z Moniką?! Z tą krową?! WyciągnĊáam dáRĔ w stronĊ drzwi. Z gáRĞnym hukiem razem z futryną trzasnĊáy o ĞcianĊ w korytarzu. Tynk i kawaáki cegieá zaczĊáy sypaü siĊ z sufitu. Wieszak spadá z hukiem na ziemiĊ. Záapaáam páaszcz i torbĊ. - Wiki! - Piotrek usiáowaá mnie zatrzymaü, ale odepchnĊáam go od siebie ze záRĞcią. - Zostaw mnie!

Wybiegáam z mieszkania, wpadając po drodze na Maüka. Zaskoczony stanąá w drzwiach, wpatrując siĊ w zniszczenia, których narobiáam. - Co tu siĊ staáo?! - krzyknąá, widząc roztrzaskane drzwi i kawaáek Ğciany, a takĪe sypiący siĊ pyá i cegáy. - Byáo trzĊsienie ziemi?! Budynek siĊ wali?! Musimy uciekaü?! - PokáóciliĞmy siĊ z Wiktorią... - mruknąá zrezygnowany Piotrek. Staá u góry schodów, patrząc, jak biegnĊ w dóá. Nawet nie próbowaá mnie dogoniü. Narzucając na siebie obsypany tynkiem páaszcz, wybiegáam z bloku. GdzieĞ w zaspĊ upadá mi szalik, ale nie zwróciáam na to uwagi. Po prostu biegáam przed siebie. Byle byü dalej od niego. ĝnieg káXá w oczy, zimny wiatr wyciskaá powietrze z páuc. GáRĞny oddech zagáuszaá kroki kogoĞ podąĪającego moim Ğladem. W koĔcu, wycieĔczona, dotaráam do swojego bloku. Usiadáam na schodach prowadzących do klatki. Ukryáam twarz w dáoniach. Páakaáam. JuĪ WĊskniáam za Piotrkiem. Za poczuciem bezpieczeĔstwa, które mi dawaá, a które byáo tylko záudzeniem. Chciaáam tam wróciü, przytuliü siĊ do niego. Byáo mi tak Ĩle. - ZgubiáDĞ szalik - niespodziewanie ktoĞ siĊ odezwaá.

Rozdziaá 4 - ZgubiáDĞ szalik - powtórzyá. Nade mną staá oczywiĞcie przystojny Beleth. W opalonej dáoni Ğciskaá mój czerwony szalik. UĞmiechaá siĊ wesoáo, zadowolony z siebie. Wyglądaá jak szczeniak, który przyniósá patyk po poleceniu „aport”. Tylko Īe Beleth nie usáyszaá Īadnego polecenia. On nigdy nie sáyszaá Īadnych poleceĔ i zawsze robiá to, o co siĊ go nie prosiáo. - ĝlicznie wyglądasz - oĞwiadczyá, nie zwracając uwagi na moje milczenie. - TĊskniáem za tobą. Wstaáam, wyrwaáam mu szalik z rĊki i bez sáowa ruszyáam do swojego mieszkania. Nie chciaáam widzieü Beletha, nie chciaáam z nim rozmawiaü. Byá Ĩródáem wszystkich moich káopotów. Niestety szedá za mną. Nie bawiáam siĊ w otwieranie drzwi kluczem. UĪ\áam mocy. Usiáowaáam zatrzasnąü mu je tuĪ przed nosem, ale zatrzymaá je dáonią i stanąá naprzeciwko mnie. - Nie wpuĞcisz mnie? - zdziwiá siĊ z zaczepnym uĞmiechem. - Tak dawno nie byliĞmy sam na sam... PomyĞl, sáodkie sam na sam... ze mną! „Ze mną” - czy on uwaĪDá, Īe to argument nie do przebicia? Spoliczkowaáam go. A jednak to argument do przebicia. 8Ğmiech speá]á mu z twarzy. Poruszyá szczĊNą, a nastĊpnie pogáadziá siĊ po zaczerwienionym policzku. - Trzeba przyznaü, Īe nie wyszáDĞ z wprawy. LubiĊ od czasu do czasu maáe sadomaso, jednak po gáĊbszym namyĞle stwierdzam, Īe chyba wolaáem twoją delikatniejszą wersjĊ... - Dlaczego daáHĞ mi to jabáko? - zapytaáam pustym gáosem. - WpuĞü mnie - poprosiá, powaĪniejąc. Obok niego przeszáa stara sąsiadka, czujnie nadstawiając ucha. Zrozumiaáam, Īe to nie byáo miejsce na rozmowy o Piekle i Ğmierci. Jeszcze wziĊáaby mnie za satanistkĊ, a wtedy koniec z imprezami w mieszkaniu do póĨna. Gdyby tylko usáyszaáa gáRĞniejszą muzykĊ, pewnie zaczĊáaby wydzwaniaü po straĪ miejską. WpuĞciáam diabáa do mieszkania, chociaĪ wcale nie miaáam na to ochoty. Pstryknąá palcami. Jego páaszcz zniknąá w jednej chwili. Nic siĊ nie zmieniá. Wyglądaá tak, jak go zapamiĊtaáam. Idealny, perfekcyjny, przystojny kusiciel. Diabeá, który sprowadziá mnie do Piekáa, który usiáowaá mnie uwieĞü, a na koniec... oĞwiadczyá, Īe mnie kocha. - NaprawdĊ za tobą tĊskniáem - wyznaá, bacznie mi siĊ przyglądając. Za jego przykáadem zdjĊáam páaszcz. Powiesiáam na wieszaku przy drzwiach i strzepnĊáam z wáosów pyá z rozwalonych Ğcian w mieszkaniu

Piotrka. Spojrzaáam w lustro wiszące na drzwiach szafy. Miaáam przed sobą zrozpaczoną dziewczynĊ z rozmazanym makijaĪem i smugami tynku na policzkach. MachnĊáam dáonią przed twarzą, przywracając perfekcyjne obramowanie swoich oczu. Poruszyáam palcami. Nie zdawaáam sobie nawet sprawy, jak brakowaáo mi mocy piekielnych. Codzienne Īycie i wykonywanie zwykáych czynnoĞci byáo bez nich takie nuĪące i pracocháonne. Usiadáam na kanapie. Byáam zmĊczona. Nie fizycznie, ale psychicznie. To byáo znacznie gorsze. Diabeá zająá miejsce obok mnie. Nie przysunąá siĊ jednak, nie próbowaá obejmowaü. Szanowaá moją prywatnoĞü i przestrzeĔ. Chyba pierwszy raz, odkąd go poznaáam... - Ja ciĊ nie pamiĊtaáam - mruknĊáam. - Wiem. Dlatego caáa ta sytuacja byáa jeszcze bardziej przykra - wyznaá. Jego spojrzenie báądziáo po caáym moim ciele. Miaáam wraĪenie, jakby mnie dotykaáo, parzyáo skórĊ. Nic siĊ nie zmieniá. - Czemu daáHĞ mi to jabáko? - powtórzyáam pytanie. - Sądziáem, Īe siĊ ucieszysz, gdy przypomnisz sobie wszystko. Caáe Īycie w NiĪszej Arkadii. To, co miĊdzy nami zaszáo... - MiĊdzy nami nic nie zaszáo - warknĊáam. - Ale mogáo - uĞmiechaá siĊ wesoáo, jego záote oczy zabáyszczaáy. - I nadal moĪe. Czarowaá mnie. Jak zwykle. - Gdy odkryáem sposób zwrócenia ci pamiĊci, nie wahaáem siĊ nawet przez chwilĊ... Wyglądaá, jakby oczekiwaá pochwaáy za te sáowa. - I zapewne ten sposób jest caákowicie legalny? - zakpiáam. Beleth skrzywiá siĊ nieznacznie. Jednak jego peáne usta po chwili znowu rozciągnĊáy siĊ w urzekającym uĞmiechu. - Powiedzmy, Īe na pewno byáby legalny, gdyby na tronie Piekáa siedziaá na przykáad Azazel - odpará wymijająco. To diabeá Azazel doprowadziá do mojej Ğmierci i wybraá mnie spoĞród dziesiątki osób obdarzonych Iskrą BoĪą w tym pokoleniu. Moja „tajna moc”, a dokáadniej mówiąc, spadek po przodkach, czyli Adamie i Ewie, zapewniáa mi póáboską siáĊ, która w poáączeniu z piekielną daáa doĞü osobliwą mieszankĊ. O tĊ mieszankĊ chodziáo Azazelowi, który zamierzaá wykorzystaü mnie do obalenia Lucyfera. Z początku nieĞwiadomie, a potem juĪ z ogromną motywacją, gdy Szatan postanowiá zabiü Piotrka, pomogáam w tym podstĊpnemu diabáu. Niestety Niebo okazaáo siĊ przychylne dla Lucka i nie zdegradowano go ze stanowiska Szatana, wáadcy NiĪszej Arkadii, przez co Azazel nie mógá zająü jego miejsca. A cwaniak tak na to liczyá. Beleth, w przeciwieĔstwie do Azazela, zamierzaá po prostu mnie wykorzystaü. Jemu nie zaleĪDáo na stanowisku, tylko na moim ciele. Niezwykle pocieszające...

- Czemu to zrobiáHĞ? - westchnĊáam zmĊczona. - Dlaczego nie pozwoliáHĞ mi byü szczĊĞliwą i Ī\ü w moim maáym Ğwiecie? - Maáym Ğwiecie peánym káamstw twojego wybranka - sprecyzowaá. - Mnie siĊ ten Ğwiat podobaá... A ty mi go zabraáHĞ. - Niczego ci nie zabraáem. Oddaáem ci twoje wspomnienia i twoją osobowoĞü bogatszą o doĞwiadczenia, które przeĪ\áDĞ. Kochanie, powinnaĞ byü mi wdziĊczna. DziĊki mnie jesteĞ znowu sobą. Wszystkie wspomnienia z jakby poprzedniego Īycia, a raczej rzeczywistoĞci, odĪ\áy w mojej gáowie. Przypomniaáam sobie kota Behemota. PrzybáĊGĊ, który wybraá mnie na swoją wáDĞcicielkĊ. Byá tak samo demoniczny jak reszta moich piekielnych towarzyszy. Pogáadziáam poduszkĊ leĪąFą obok mnie, na której czĊsto siĊ wylegiwaá. ZatĊskniáam za nim, za jego gáRĞnym mruczeniem, miĊkką sierĞcią. Zawsze mi pomagaá, pocieszaá. ZapragnĊáam siĊ do niego przytuliü, podrapaü go za kremowym uchem. - Wiki - gáos Beletha przywoáDá mnie do rzeczywistoĞci. Spojrzaáam na niego wzrokiem peánym skarĪHĔ. NaprawdĊ podobaáo mi sie moje Īycie w nieĞwiadomoĞci. Nawet jeĞli byáo tylko uáudą. - Chcesz wiedzieü dlaczego daáem ci jabáko. Zrobiáem to, bo chciaáem mieü ciebie tylko dla siebie. Nic nie poradzĊ na to, Īe jestem egoistycznym dupkiem. Jego spowiedĨ wcale nie rozczuliáa mnie tak jak tego najwyraĨniej oczekiwaá. Jedynie rozbawiáa. UĞmiechnĊáam siĊ pod nosem Caáy Beleth - szczery do bólu. Swoimi bezpoĞrednimi uwagami zawsze potrafiá mnie do siebie przekonaü. Byá po prostu uroczy. Przysunąá siĊ bliĪej i poáRĪ\á ramiĊ na oparciu kanapy. Jeszcze kilka centymetrów i dotknąáby mnie. Wpatrywaá siĊ z Īarem w moje usta. Chciaá mnie pocaáowaü. Ja teĪ tego chciaáam. Skarciáam siĊ w myĞlach. On zawsze káamaá. Nie mogáam mu ufaü. Czarowaá mnie. Usiáowaá omamie. - A kto wymyĞliá, Īeby daü mi jabáko? - zapytaáam niewinnie. Mina zrzedáa mojemu przystojnemu diabáu. - No... Azazel - mruknąá w koĔcu, zabierając ramiĊ. Wiedziaáam. Po prostu wiedziaáam! - A czemu on wpadá na taki pomysá? - drąĪ\áam dalej. Szczerze wątpiáam w jego dobre zamiary. Na pewno nie chciaá po prostu pomóc przyjacielowi, który nie mógá siĊ pogodziü z faktem, Īe jakiĞ nĊdzny Ğmiertelnik sprzątnąá mu sprzed nosa dziewczynĊ. O nie! Jemu na pewno chodziáo o coĞ wiĊcej. - PamiĊtasz, jak Azazelowi nie udaáo siĊ objąü stanowiska Szatana? - No trudno, Īebym nie pamiĊtaáa... - mruknĊáam ponuro. W koĔcu to z tego powodu wpadáam w caáe to piekielne bagno, a nawet raz przez to umaráam. Beleth zamyĞliá siĊ na chwilĊ, waĪąc sáowa.

- Azazel zrezygnowaá juĪ z tego pomysáu. Teraz chce zostaü... Archanioáem.

Rozdziaá 5 Nie wiedziaáam, jak przyjąü tĊ informacjĊ. Zacząü siĊ szaleĔczo Ğmiaü z jego gáupoty? A moĪe powinnam rozpaczliwie páakaü w przeĞwiadczeniu, Īe niedáugo spotka mnie coĞ záego? O tym, Īe diabeá Azazel byá szalony, wiedziaáam juĪ od dawna. Jego niewykonalne plany zdobycia wáadzy nad Ğwiatem nie byáy mi obce. Niemniej nie zdawaáam sobie sprawy z tego, Īe aĪ w takim stopniu ulegá psychozie. Jeszcze chwila, a postanowi zostaü Bogiem. - Czy Īeby staü siĊ Archanioáem, nie trzeba przypadkiem byü anioáem...? - prychnĊáam. Beleth wzruszyá ramionami. - KaĪdy z nas jest anioáem - stwierdziá. - I ja, i Azazel. Nawet Lucyfer. Po prostu jesteĞmy zdegradowani do innej rzeczywistoĞci. ZostaliĞmy stworzeni jako anioáy, oddech Boga. Tego nie da siĊ zmieniü. Podobnie jest u was na Ziemi. To, Īe ktoĞ trafiá do wiĊzienia, gdzie odsiaduje karĊ za swoje záe uczynki, nie sprawia, Īe przestaá byü czáowiekiem. Teraz ja wzruszyáam ramionami. Nie interesowaáy mnie jego filozoficzne wynurzenia i malownicze porównania. - To do czego Azazel potrzebuje mnie tym razem? - westchnĊáam. Nie miaáam ochoty graü juĪ w te gierki. Chciaáam wiedzieü, co siĊ dzieje. Poprzednio zostaáam zamordowana i obdarzona mocą tylko po to, Īeby pomóc mu obaliü Lucyfera piastującego stanowisko Szatana. Co miaáam zrobiü teraz? Zrzuciü z tronu Gabriela? Po plecach przebiegá mi dreszcz niepokoju. PosáDáam Belethowi spáoszone spojrzenie. MoĪe rzeczywiĞcie o to mu chodziáo? - Azazel na drodze sądowej usiáuje teraz udowodniü, Īe caáa ta sprawa z rewolucją Lucyfera to nieporozumienie - wyjaĞniá mi Beleth. - Chce im wytáumaczyü, Īe potĊpiony i strącony z Niebios powinien byü tylko Lucek, bo my byliĞmy nieĞwiadomi konsekwencji i caáej sytuacji. Oniemiaáam. Azazel naprawdĊ zamierzaá wróciü do Arkadii... - I co na to Archanioá Gabriel? - zapytaáam. W Niebie wáadzĊ sprawowali archanioáowie. Gabriela miaáam juĪ okazjĊ poznaü podczas zamieszania, w którym z Belethem o maáo nie doprowadziliĞmy do zagáady ludzkoĞci. Ale podkreĞlam, Īe zrobiliĞmy to niechcący i przypadkowo. Kto by podejrzewaá, Īe KsiĊĪyc pod wpáywem bomby atomowej moĪe rozpaĞü siĊ na kawaáki i zacząü wchodziü w atmosferĊ Ziemi, groĪąc globalną katastrofą, mająFą unicestwiü Īycie na caáej planecie? No ja tego nie podejrzewaáam... A jeĞli chodzi o Gabriela, to szczerze wątpiáam, Īe bĊdzie zadowolony z widoku diabáów w Niebie.

- Powiem ci, Īe jestem naprawdĊ pod wraĪeniem zdolnoĞci Azazela - Beleth uĞmiechnąá siĊ do siebie. - ZdoáDá udowodniü Gabrielowi, Īe to caáe potĊpienie juĪ dawno ulegáo przedawnieniu i Īe nie ma Ğwiadków na to, Īe ja i Azazel kiedykolwiek braliĞmy udziaá w rewolucji Lucyfera. - I co teraz? - zdziwiáam siĊ. - JuĪ jesteĞcie anioáami? - Nie... - przetará zmĊczonym gestem oczy. - Teraz wáadze blokują nam wejĞcie do Niebios. Caáy czas szukają róĪnych kruczków, które Azazel skutecznie obchodzi. Jednak ostatnio postawiono warunek, którego speániü nie moĪemy... Jego gáos robiá siĊ coraz cichszy. Siedziaá zamyĞlony, wpatrując siĊ w przestrzeĔ. On juĪ nie znajdowaá siĊ na Ziemi. On szedá podniebnym szlakiem ZĞród innych anioáów. WĞród swoich wspomnieĔ. 7Ċskniá za Īyciem anioáa. JuĪ dawno temu to zauwaĪ\áam. Beleth zawsze udawaá chojraka. Twierdziá, Īe woli byü w Piekle, piü alkohol i korzystaü ze wszystkich moĪliwych sposobów autodestrukcji. Wielokrotnie mnie o tym zapewniaá. Nigdy mu nie uwierzyáam. Pod tą maską bawidamka kryá siĊ skrzywdzony przez los facet. Albo tylko na takiego pozowaá, bo uwaĪDá, Īe w ten sposób zdobĊdzie moje serce i przychylnoĞü. - Jaki warunek? - zapytaáam, wracając do rozmowy. - Powiedzieli, Īe, o ironio, nie wpuszczą nas do Nieba bez skrzydeá, które ZáasnorĊcznie nam obciĊli przed tysiącami lat... Przypomniaáam sobie dáugie przypalone blizny na jego áopatkach i okolicznoĞci, w jakich je zobaczyáam. Zapytaáam wtedy Beletha, jak to jest lataü. Powiedziaá, Īe nie da siĊ tego z niczym porównaü, Īe jest niepowtarzalne, nie do opisania. Po chwili zastanowienia dodaá, Īe uwaĪDá tak do momentu, w którym mnie poznaá. Potem juĪ wiedziaá, Īe latanie jest jak pierwsza miáRĞü, zakochanie. - Azazel chce, ĪebyĞ stworzyáa nam skrzydáa - powiedziaá, patrząc mi prosto w oczy. W jego záotych tĊczówkach zobaczyáam proĞEĊ. On chciaá lataü. Chciaá móc znowu byü anioáem. Poczuáam siĊ bezsilna. Jak mogáabym przywróciü im skrzydáa? - Masz ogromną moc po zjedzeniu jabáka - Beleth wziąá mnie za rĊNĊ. - W ten sposób poáączyáa siĊ siáa piekielna z mocą Iskry BoĪej, którą posiadasz. Potrafisz leczyü rany zadane gorejącym mieczem, tak Īe nie zostają po nich Īadne Ğlady. To niewyobraĪalne. Nikt nie ma takiej mocy. Nawet Szatan. Pewnie nawet Gabriel i reszta archanioáów nie są do tego zdolni. Miaáam za swoje. Wystarczyáo raz siĊ popisaü. Raz! Tylko jeden raz! I teraz znowu bĊGĊ miaáa káopoty, bo zachciaáo mi siĊ usunąü mu bliznĊ z policzka. Dobre serce siĊ we mnie odezwaáo, a oni od razu wymyĞlili sobie, Īe teraz stworzĊ im skrzydáa, skoro jestem taka wszechmogąca.

- Beleth - spróbowaáam wyrwaü dáonie z jego uĞcisku, ale mi nie pozwoliá. - Nie wiem, czy dam radĊ. - Spróbuj - poprosiá i odsunąá siĊ ode mnie. - Co ci szkodzi? Znowu usiáowali wciągnąü mnie w jakąĞ intrygĊ, która zapewne Ĩle siĊ dla mnie skoĔczy. Nagle przyszáa mi do gáowy straszna myĞl. Zjadáam jabáko. Jabáko. Które jedzą po Ğmierci tylko wybraĔcy! BoĪe, czy ja nie ĪyjĊ? Zabili mnie?! ZNOWU?!?!?! =áote oczy Beletha zalĞniáy Īywo. - Tylko proszĊ, nie myĞl teraz o mrówkach. Ja ci wszystko wytáumaczĊ. Zaskoczona wyrwaáam siĊ z mantry záorzeczeĔ. - Sáyszysz moje myĞli? - warknĊáam. - OtrzymaáDĞ moc przed chwilą. Musi minąü pewien czas, zanim zaczniesz ukrywaü myĞli. Teraz jeszcze tego nie umiesz. PamiĊtasz? Tak samo byáo poprzednio. Po prostu z czasem nabierzesz peáni mocy piekielnych. Spokojnie. Zapewniam ciĊ, Īe niedáugo nic nie bĊGĊ sáyszaá, jeĞli nie bĊdziesz chciaáa mi czegoĞ przekazaü. JuĪ mniejsza o to, czy sáyszaá, jak komentujĊ w myĞlach, Īe jest seksowny. Teraz najbardziej interesowaáo mnie, czy jestem martwa. - ĩyjesz - powiedziaá Beleth. - Spokojnie. Nie zabiliĞmy ciĊ. Po prostu zjadáDĞ jabáko. MoĪna powiedzieü, Īe jesteĞ teraz kimĞ na wyĪszym stopniu wtajemniczenia. DziĊki jabáku obudziáa siĊ teĪ w tobie moc Iskry BoĪej. To dlatego poprosiáem, ĪebyĞ nie myĞlaáa o mrówkach... W poprzedniej rzeczywistoĞci zabiáam dwa diabáy. Mogáam to zrobiü bez trudu. Wystarczyáo pomyĞleü, Īe zamieniają siĊ w pyá. Byáam do tego zdolna dziĊki Iskrze. Istoty nieĞmiertelne nie potrafiáy tego robiü - one musiaáy uĪywaü gorejących mieczy. Ja jednak na tak bezpoĞrednie morderstwo, jakim byáo zamienienie ich w pyá, nie potrafiáam siĊ zdobyü, pomimo Īe owe dwa diabáy zamierzaáy nas z zimną krwią zabiü w taki sposób, ĪebyĞmy cierpieli jak najdáXĪej. Wykorzystaáam wtedy moc Iskry, spotĊgowaną siáami piekielnymi jabáka, i zmieniáam ich ksztaáty. Tego takĪe nie potrafiá zrobiü Īaden normalny diabeá czy anioá. Zamieniáam wrogie diabáy w dwie mrówki, które potem zdeptaáam. Wyrzuty sumienia, które zniknĊáy, gdy straciáam pamiĊü, na nowo odĪ\áy w mojej gáowie. Byáam morderczynią. O nie! Czy to przypadkiem definitywnie nie pokrzyĪowaáo moich szans na dostanie siĊ po Ğmierci do Arkadii? Beleth pochyliá siĊ w moją stronĊ i przytuliá mnie do swojej szerokiej piersi. Pachniaá morską bryzą i orientalnym kadzidáem. Silne miĊĞnie rysowaáy siĊ pod koszulą. Na szyi miaá tajemniczy wisior záRĪony z wielu koralików, przypominający muzuámaĔski róĪaniec. Beleth byá taki, jakiego go zapamiĊtaáam. Seksowny páomieĔ Boga.

- MusiaáDĞ to zrobiü. Inaczej by nas pokonali. Byli silniejsi -pocaáowaá mnie we wáosy. - Zabiliby nas. PrzestalibyĞmy istnieü. Wbrew pozorom Ğmierü nie byáa taka záa. OczywiĞcie o ile trafiáo siĊ do Nieba lub Piekáa, miejsc dobrej zabawy. W zasadzie to NiĪsza Arkadia byáa miejscem zabawy, a Niebo miejscem nudy - na to przynajmniej wyglądaáo. Gdy byáo siĊ záym, trafiaáo siĊ gdzieĞ indziej. W miejsce, do którego nie miaáy wstĊpu nawet diabáy. Beleth mówiá mi, Īe takie dusze przestawaáy po prostu istnieü, ale ja w to nie wierzyáam. W koĔcu nikt ich nie przebijaá gorejącym mieczem. Nie byáam pewna, czy duszĊ moĪna zniszczyü innym sposobem. W koĔcu czym ona jest? Czy moĪna unicestwiü coĞ niematerialnego? Z kolei zabójstwo przy uĪyciu gorejącego miecza gwarantowaáo, Īe skasowany delikwent nie trafi w Īadne miejsce wiecznego spoczynku. Tej metody nie uĪywano jednak zbyt czĊsto. Raptem raz, dwa na kilka miliardów lat. Wszystkie gorejące miecze, a w kaĪdym razie te znajdujące siĊ w Piekle, byáy szczelnie zamkniĊte w podziemiach paáacu Szatana. Nikt niepowoáany nie miaá do nich dostĊpu. To byáa najwiĊksza i najstraszniejsza kara. ZnikniĊcie na zawsze. Nie wiĊzienie, nie ból, ale to, Īe juĪ nic potem nie bĊdzie. Pustka, cisza, wieczny sen bez snów. Los, który spotyka najwiĊkszych zwyrodnialców, jacy kiedykolwiek istnieli. I ja to zrobiáam, sprawiáam, Īe ktoĞ przestaá istnieü. Byáam morderczynią. W ramionach przystojnego diabáa czuáam siĊ bezpieczna. Gáadziá mnie po plecach, próbując uspokoiü. Wiedziaáam, Īe mnie czarowaá, usiáowaá stworzyü iluzjĊ mająFą zapewniü, Īe najlepiej bĊdzie mi wáDĞnie z nim. Porzucona i zdradzona miaáam ogromną ochotĊ ulec tej iluzji i wszystkim pokusom, które niosáa ze sobą. OdsunĊáam siĊ na tyle, by spojrzeü mu w oczy. - Czy gdybym nie potrafiáa stworzyü wam skrzydeá, to i tak zwróciábyĞ mi pamiĊü? - zapytaáam. - MoĪe zabrzmi to pusto i tandetnie, ale nie wiem. Chciaáem, ĪebyĞ byáa szczĊĞliwa. A skoro znalazáDĞ szczĊĞcie u boku tego nieudacznika... Jego mina wyraĪDáa szczeroĞü i powagĊ. W jednej chwili nabraá niebywaáej szlachetnoĞci. - Káamiesz - stwierdziáam. PowaĪna maska spadáa z jego twarzy, a oczy zabáysáy wesoáo. - OczywiĞcie, Īe káamiĊ. Czego innego siĊ po mnie spodziewaáDĞ? - Īachnąá siĊ i zanim siĊ spostrzegáam, pocaáowaá mnie szybko w usta. - JesteĞ moja, piĊkna Wiktorio. Twoje oczy báyszczą jak dwa ksiĊĪyce w peáni, twoje usta kuszą czerwienią wiĞni, twojego rozumu mogliby ci zazdroĞciü mĊdrcy. Jak mógábym oddaü taki skarb innemu? I to na dodatek takiemu niedojdzie jak ten caáy Piotr?