Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Angelsen Trine - Córka morza 04 - Tęsknota i nadzieja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :708.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 04 - Tęsknota i nadzieja.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 88 stron)

1 TRINE ANGELSEN TĘSKNOTA I NADZIEJA SAGA CÓRKA MORZA IV Rozdział 1 Elizabeth wpatrywała się w plecy Jensa. Poprosiła go, żeby dokonał jakiegoś wyboru. Albo zdecydował się dochować tajemnicy, albo zameldował, że jego żona popełniła morderstwo. Jak mogłam to zrobić? – pomyślała, ogarniając kuchnię. Czy to były słuszne pozwolić, by Jens miał decydować o moim życiu lub śmierci? Jej spojrzenie zatrzymało się na wąskiej zasłonce w oknie, uszytej ze starej sukni matki na ich wesele. Jaka duma była z tych zasłonek. Dlaczego teraz myślę o tych sprawach? – zdumiała się. Czyżbym miała stąd odejść? Bo wkrótce będę musiała umrzeć? Drżenie ogarniało całe ciało niczym fala mdłości. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, kiedy zadała mu swoje pytanie może tylko sekundy, albo minuty? Mogła minąć godzina, lub całe życie. Znowu zaczęła przyglądać się Jensowi. Pochylił się do przodu i ukrył twarz w dłoniach, a potem jął przeczesywać włosy palcami i wpatrywać się w nią pustym wzrokiem. Pewnie się zastanawia, co powiedzieć, pomyślała, czując, że ciało ma zdrętwiałe. Jakby to nie o nią chodziło. Otworzyła usta, żeby poprosić go o jakąś decyzję, ale nie mogła słowa wykrztusić. Wtedy on się wolno i znowu na nią popatrzył. Niebieskie oczy były wielkie. Można by w nich utonąć, pomyślała z żalem i chciała rzucić mu się w ramiona. Cofnąć wszystko, powiedzieć, że to nieprawa. Ale przecież nie mogła. Jens odchrząknął, potem wstał. - Nie całkiem rozumiem to, co zrobiłaś, Elizabeth. Niezależnie od tego, co Leonard zrobił tobie, to było morderstwo. Odebrałaś życie drugiemu człowiekowi. Chciała się bronić, powiedzieć, że wtedy czuła, jakby jej życie się skończyło, tego samego dnia, gdy Leonard sponiewierał jej ciało. Ale tym razem też słowa nie chciały wydostać się z gardła. Jens ją osądził. Teraz nieważne już, co ona myśli to nie ma znaczenia. Skoro nawet on nie mógł zrozumieć, to kto będzie w stanie to zrobić? - Próbowałem pojąć twój gniew i bezsilność, jakie odczuwałaś. Rozumiem, że chciałaś się zemścić, ale żeby w ten sposób… Zrobił parę kroków w jej stronę, zatrzymał się i spoglądał na żonę z góry. Ogarnął spojrzeniem jej twarz, a potem mówił dalej: - Jeśli zgodzę się dźwignąć tę tajemnicę razem z tobą, to w jakiś sensie stanę się współwinnym morderstwa. Wiesz o tym? Elizabeth przytaknęła, ale nie przestawała patrzeć mu w oczy. Jego oczy to ostatnie, co będę wspominać, zanim umrę, pomyślała, jego cudowne niebieskie oczy o wielkich czarnych źrenicach. - Ale ja cię kocham, Elizabeth – mówił dalej Jens. – Kocham cię bardziej niż własne życie. Dlatego nic nie powiem. I będę ci pomagał dźwigać twoje brzemię. Elizabeth stała, wpatrując się w niego, a słowa wolno do niej docierały. Czy dobrze usłyszała? Jens objął ją silnymi ramionami i mocno przycisnął do piersi. Elizabeth przytuliła do niego policzek, słyszała teraz bicie jego serca. Czuła skórę pachnącą Jensem, czuła jego

2 wargi na swoich włosach delikatne pocałunki i głos, który szeptał słowa miłości. Elizabeth nie wiedziała nawet, że płacze, dopóki nie uniósł twarzy i nie otarł łez. - Teraz powinniśmy się położyć – rzekł łagodnie i poprowadził ją ku schodom. Dopiero leżąc pod kołdrą poczuła, jak bardzo zmarzła. Przytuliła się mocno do silnego ciała męża, ale zimno tkwiło bardzo głęboko, w samym szpiku, i nie chciał jej opuścić. Miała w głowie mnóstwo niewypowiedzianych słów, które też nie chciały wyjść na zewnątrz. Na tyle pytań pragnęła otrzymać odpowiedź! Może będę mogła zapytać później, jak Jens wróci z połowów, pomyślała, przymykając oczy. - Teraz powinnaś tylko spać – szepnął Jens do jej ucha. – Moja mała Elizabeth potrzebuje odpoczynku. Jutro wszystko wyda ci się lepsze. Ale ona chciała czuwać. Do jego wyjazdu zostało już tak niewiele godzin. Mimo to musiała jednak zasnąć, bo gdy o brzasku otworzyła oczy, łóżko było puste. Nawet nie zauważyła, że Jens wyszedł. Elizabeth leżała, wdychając zapach jego poduszki. - Nigdy nie wypiorę tej poszewki – szeptała – To będzie moja pociecha, dopóki on nie wróci. Skuliła się w pozycji płodu i przymknęła oczy. Czy słusznie postąpiła, przyznając się do wszystkiego? Lina ją o to prosiła, ale… czy naprawdę? Może Lina to tylko przywidzenie? Może… - pytań było mnóstwo i żadnej odpowiedzi. Jednego tylko była pewna: wystarczy nieostrożne słowo Jensa, by Elizabeth została osądzona. Jeśli powie coś choćby jednej jedynej osobie, dla nie będzie to oznaczało śmierć. Zimno powrócił do jej ciała. Kiedy Maria wprowadziła się do jej domu, pojawił się w nim zupełnie inny nastrój. Mała siostra gadała niemal nieprzerwanie o wszystkim, co ją zajmowało, ale akurat tego dnia siedziała milcząca i dziubała drutem do robótek blat stołu. Elizabeth podeszła, zabrała jej drut i odłożyła do koszyka z włóczką, potem wróciła do zmywania. - Nauczyciel się o ciebie pytał – oznajmiła Maria swobodnie, Elizabeth obróciła się w kółko o popatrzyła na siostrę. - Czego chce? Mam nadzieję, że nie zrobiłaś nic, czego musiałabym się wstydzić? Maria przewracała oczami. - Oczywiście, że nic takiego nie zrobiłam. On się po prostu o ciebie pytał, jak ci się powodzi. Elizabeth zastanawiała się nad tymi słowami. - Nie mówił nic więcej? – spytała, słysząc, że głos ma nienaturalnie wysoki. Maria patrzyła na siostrę przez chwilę, zanim wzięła ścierkę, którą podawała jej Elizabeth. - Nie, dlaczego miałby to robić? - Bez powodu. – Elizabeth poczuła, że poci się i rumieni. Maria myśli pewnie, że on pytał z uprzejmości, ale Elizabeth wiedziała, że za tymi słowami kryje się coś więcej. Przeniknął ją dreszcz, zrobiło jej się niedobrze, - Może wreszcie umyjesz tę filiżankę, żebym mogła ją wytrzeć? – spytała Maria. - Oczywiście – odparła Elizabeth nieobecna myślami i nadal stała, wpatrując się przed siebie. – Muszę iść na chwilę na strych – powiedziała nieoczekiwanie i, odstawiając filiżankę, wbiegła po schodach na górę. W sypialni uklękła przed oknem i przyglądała się pokrytemu śniegiem krajobrazowi. Dlaczego, na Boga, nauczyciel przesyła mi pozdrowienia? – zastanawiała się. Ciekawe, jak on pytał? I niemniej ciekawe, dlaczego. Zagryzła dolną wargę. Maria coś ukrywała. Na tyle dobrze zna. Gdyby tylko Jens tu był, pomyślała z westchnieniem i wstała. Spojrzenie padło na skrzynię, leżała na niej Biblia Jensa. Ostrożnie wzięła książkę i otworzyła na pierwszej stronie.

3 - Amor vincit omnia – przeczytała głośno. Miłość wszystko zwycięża, przetłumaczyła sama sobie. Jens zapomniał wziąć Biblię, pomyślała. Moim zdaniem to znak, nie wiem tylko, czy dobry, czy zły. Rozdział 2 Elizabeth zawsze przestrzegała zasady, że w sobotę dom musi być gruntownie wysprzątany. Ani razu tego nie zaniedbała, co napawało ją dumą. Teraz wyprostowała się i zadowolona patrzyła na wyszorowane do białości deski podłogi. - No to zrobione – powiedziała do Marii. – A ty skończyłaś swoje? – spytała, spoglądając przez ramię na siostrę, która wybierała popiół z pieca. - Tak, zaraz kończę. Muszę tylko jeszcze wynieść wiadro. Nie masz pojęcia, jak niewiele dzieci teraz chodzi do szkoły, Elizabeth – odpowiedziała. – Prawie wszyscy chłopcy wyjechali na połów. W każdym razie ci najwięksi. Elizabeth skinęła głową i wyżęła ścierkę do podłogi. - Dziwne, że nauczyciel w ogóle prowadzi szkołę w tym czasie. Chyba nie bardzo ma kogo nauczać? - Nie, tylko ja, Indianne i Olav, i jeszcze… - Dziewczynka liczyła na palcach: - I jeszcze czworo. – Siedziała i patrzyła na podłogę, w palcach zwijała brzeg spódnicy. Elizabeth widziała, że nad czymś się zastanawia i spytała ostrożnie: - Wszystko w porządku w szkole? Maria drgnęła i zarumienia się. - Tak, dlaczego pytasz? - Bo jeśli jest coś, co cię niepokoi, to po prostu powiedz, Maryjko, a ja zrobię wszystko, żeby to zmienić. Maria zagryzła dolną wargę, wzrok miała teraz rozbiegany. - Właściwie to jest coś, co chciałam ci powiedzieć. Coś o nauczycielu. On… - więcej nie zdążyła powiedzieć, bo drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanęła Indianne z buzią zalaną łzami. Zdyszana musiała przytrzymać się futryny, zanim, szlochając, zdołała wykrztusić kilka słów niemających sensu. - Dziecko kochane – zawołała Elizabeth i ukucnęła przed dziewczynką. – Uspokój się trochę i opowiedz mi, co się takiego stało. – Otarła rąbkiem fartucha łzy Indianne i przytuliła ją mocno do siebie. W końcu dziewczynka oznajmiła w wielkim pośpiechu: - Krowa kopnęła jedną kozę, która teraz strasznie głośno beczy, bo ją pewnie boli. Mama jest przerażona, a ja nie wiem, co robić, bo to wygląda okropnie! Elizabeth podprowadziła ją do stołu. - Usiądź tu sobie. Mówisz, że koza zerwała się z uwięzi, tak? I znalazła się za krową? Indianne przytakiwała, szlochając. - Mama powiedziała, żeby cię przyprowadzić. A ja myślę, że powinnaś wziąć ze sobą swoje lekarstwa. Elizabeth skinęła głową i wstała. Zioła, które ma w domu, nie wyleczą ani nawet nie złagodzą takiej dolegliwości, ale ze względu na małą wzięła ze sobą kilka słoiczków. Ubrała się szybko, słoiczki włożyła do węzełka. - Jesteście duże i mądre dziewczynki, będziecie musiały się zająć Ane, a ja pobiegnę na dół. – Pospiesznie pogłaskała Indianne po czarnych włosach. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Nie becz już więcej – usłyszała słowa Marii, zanim zamknęła za sobą drzwi. – Elizabeth wszystkich potrafi uzdrowić. Kozę też.

4 Zebrała spódnicę z przodu i biegła wąską ścieżką w dół. Biały obłok pary unosił się nad jej ustami, ale pot spływał strumykami pod ubraniem, kiedy dotarła do obory w Heminy. Dwie latarki rzucały mdłe światło na Ragnę i kozę. Było tak, jak Indianne powiedziała, nieszczęsne zwierzę beczało z bólu. - Moja droga, dziękuję, że przyszłaś tak szybko – rozpłakała się Ragna na widok Elizabeth. – Nie mam pojęcia, co robić. Słyszałaś kiedyś coś tak rozdzierającego? Elizabeth ukucnęła przed kozą i ostrożnie badała zwierzę delikatnymi dotknięciami. - Żadnej kości nie złamała, to pewne – stwierdziła, macając żebra. Zwierzę się powoli uspokaja, jakby wiedziało, że przyszłam mu pomóc, pomyślała. Ale koza nagle znowu zabeczała przejmująco, Elizabeth odskoczyła w tył. - Co ty robisz? – krzyknęła Ragna oskarżycielsko. - Nic. Myślę, że ona ma wewnętrzne obrażenia. W każdym razie jest potłuczona… nie wiem. - Ale zrób coś, ona nie może leżeć w ten sposób! Nie widzisz, że to zwierzę zamęczy się na śmierć? – lamentowała Ragna. Elizabeth przetarła drżącą dłonią twarz i ciężko przełknęła ślinę. - Moim zdaniem powinnaś ją zaszlachtować, to przynajmniej mięso uratujesz – powiedziała, starając się nie patrzeć na kozę. - A nie mogłabyś jej dać tych swoich ziół? - Nie, myślę, że na to moje zioła nie pomogą. Ragna chodziła tam i z powrotem, a Elizabeth przykucnęła znowu i głaskała szorstką sierść kozy, mamrocząc jakieś uspakajające słowa. - Żebym tak miała to lekarstwo, które dostałam na moją złamaną rękę – powiedziała Ragna. Elizabeth zesztywniała z przerażenia. Podłoga się pod nią uginała, szumiało jej w uszach, a teściowa mówiła dalej: - Ale myślę, że Jakob gdzieś je zapowiedział, bo nagle zniknęło. Muszę go zapytać, jak wróci do domu. A zresztą, może to nie było lekarstwo dla zwierząt. Elizabeth musiała zwilżyć wargi końcem języka i odchrząknąć, żeby powiedzieć: - Powinnaś sprawdzić Olava, niech ci pomoże zabić kozę. - Jego nie ma w domu – odparła Ragna. – Poleciał po coś do Storvika. Elizabeth wstała na drżących nogach i wpatrywała się w teściową. Nie byłaby w stanie zabić kozy. Tym zawsze zajmował się ojciec, a teraz Jens. Ona może zrobić, co trzeba z mięsem, bo to jest tylko jedzenie. - Musisz ją zabić – powtórzyła stanowczo. – Zwierzę nie może tak leżeć i cierpieć, sama powiedziałaś. - O nie, moja droga – odparła Ragna, kręcąc powoli głową i cofając się w stronę wyjścia. – Tym to ty się zajmiesz. Ja nigdy nie zabiłam żadnego zwierzęcia i nigdy tego nie zrobię. – Stanęła już przy drzwiach, otworzyła je i wyszła. – Albo wywleczesz kozę, albo sama ją zabij – powiedziała na koniec. Potem zamknęła drzwi tuż przed nosem Elizabeth. Koza stęknęła głośno i Elizabeth do niej wróciła. Zwierzę rzucało głową i kopało jedną nogą. - Daj mi siłę – mamrotała Elizabeth cicho, nie bardzo wiedząc, do kogo kieruje tę prośbę. A może powinnam spróbować ziół? Zastanawiała się, wyjmując dwa słoiczki, które ze sobą przyniosła. Dopiero teraz odkryła, że jedne zioła są na kaszel, a drugie na wodę w ciele. Elizabeth czuła, że gardło jej się zaciska. Dlaczego to takie trudne, zastanawiała się. Uboje odbywają się każdej jesieni, ludzie to robią, a ja nie mogę nawet dobić kozy, która bardzo cierpi. Podniosła się energicznie i przyniosła siekierę, którą widziała przedtem przy drzwiach. Ręka jej drżała, kolana się pod nią uginały, kiedy szła z powrotem do kozy. - Jeśli trafię cię w czoło obuchem siekiery, to niczego nawet nie poczujesz – powiedziała cicho, unosząc rękę.

5 Nagle koza wpiła w Elizabeth oczy i patrzyła. Jęknęła cicho, a Elizabeth opuściła rękę. Jakby zwierzę prosiło mnie o łaskę, myślała, zastanawiając się, czy jej się przypadkiem w głowie nie miesza. Zwierzę nie mogłoby chyba prosić o łaskę! Oczywiście koza nie ma pojęcia, co zamierzam zrobić. Poza tym i tak zostałaby zabita i zjedzona później! Próbowała być twarda, ale okazało się to niemożliwe. Odrzuciła siekierę i zaczęła głaskać zwierzę po żebrach. Nagle poczuła jakieś pulsowanie w ramieniu, spływające w dół, do pleców. Ręka mi zdrętwiała, to była pierwsza myśl, która przemknęła jej przez głowę, zaraz jednak zdała sobie sprawę, że to coś innego. Przymknęła oczy w głębokiej koncentracji. Może potrafię uzdrawiać zwierzęcia w taki sam sposób jak ludzi? Zrobiła to już dwukrotnie przedtem.. Zauważyła, że koza się uspokaja. Nie rzuca już tak głową i przestała beczeć. Elizabeth siedziała, dopóki nie poczuła, że siły ją opuszczają. Na koniec otworzyła oczy i w napięciu przyglądała się kozie. Zwierzę nadal leżało bardzo spokojne. Ostrożnie pomogła mu wstać. Najpierw koza chwiała się na nogach, ale Elizabeth podprowadziła ją ostrożnie do zagrody, do której wrzuciła trochę słomy. - Teraz musisz odpocząć – powiedziała i poczuła się głupio, nikt przecież nie rozmawia w ten sposób ze zwierzętami. Smuga światła z latarki spłynęła na podłogę i Ragna wsunęła głowę do zagrody? - No i jak? – spytała. - Lepiej – odparła Elizabeth. – Wróciła na miejsce. Może ma jakieś skaleczenia, których nie widzę, ale teraz potrzebuje spokoju i opieki, za jakiś czas wrócimy zobaczyć, co się dzieje. - A co zrobiłaś? – spytała teściowa, podchodząc bliżej. - Dałam jej ziół – kłamała Elizabeth – One łagodzą bóle – dodała pospiesznie, ale teściowa najwyraźniej jej nie uwierzyła. - Dziękuję – powiedziała Ragna po prostu, kiedy wyszły obie z mrocznej obory. - Nie ma za co – odparła Elizabeth. Pochyliła się i umyła ręce w śniegu. Jak na Ragnę to i tak dużo. Przez resztę dnia Elizabeth chodziła pogrążona w myślach. Dopiero kiedy płożyły się spać, przypomniała sobie, że siostra chciała jej powiedzieć coś o nauczycielu. - Maria, kochanie – szepnęła, potrząsając lekko ramieniem małej. - Tak? - Co ty mi chciałaś opowiedzieć, zanim poszłam do Ragny? O nauczycielu. - Nic takiego – odparła siostra pospiesznie. Zbyt pospiesznie, stwierdziła Elizabeth i uniosła się, opierając na łokciu. - Musisz mi powiedzieć, o co chodzi! Maria skubała kołdrę. – To tylko to, że… że nauczyciel chce z tobą rozmawiać. - No dobrze. A wiesz o czym? Maria pokręciła głową. - Ja nie zrobiłam nic złego, Elizabeth, powinnaś mi wierzyć! - A może chce mi tylko powiedzieć, jaka jesteś zdolna? – próbowała Elizabeth, czuła jednak, że ogarnia ją niepokój. - Chyba nie… zresztą nie wiem. – Maria mówiła niepewnym głosem. Niepokój narastał w duszy Elizabeth. Pogłaskała siostrę po włosach. - Niczym się nie martw, Mario. Jestem pewna, że wzywa mnie nie po to, żeby się na ciebie skarżyć. Kiedy miałabym tam pójść? - Jutro po podwieczorku. - No to późno zawiadamia. W dodatku w sobotę – mówiła Elizabeth zdumiona. - Ja wiedziałam o tym już tydzień temu – przyznała Maria, podciągając kołdrę pod brodę.

6 - Głuptas – roześmiała się Elizabeth. – Dlaczego nie powiedziałaś nic wcześniej? - Masz tyle zajęć, że nie chciałam ci przeszkadzać, a potem zapomniałam, aż dopiero dzisiaj… nie jesteś na mnie zła? - No coś ty, ale teraz śpijmy, bo musimy wypocząć do jutra. Ty przecież będziesz musiała przypilnować Ane, jak ja pójdę, wiesz. Maria przytaknęła i odwróciła się do niej plecami. Wkrótce potem oddychała równo i spokojnie. Elizabeth jednak długo leżała i wpatrywała się w ciemność. Coś się tu nie zgadza. Czuła to. Elizabeth otrząsnęła śnieg ze spódnicy i wsunęła włosy pod chustkę, zanim zapukała do drzwi budynku szkolnego. - Dzień dobry, zapraszam, pani Rask – witał ją Henning Nielsen, wyciągając rękę. – Proszę bardzo, niech pani siada – powiedział, wskazując krzesło. Elizabeth rozglądała się po klasowej izbie, zdejmując chustkę. Zastanawiała się, w której ławce siedzi Maria. Henning chrząknął, uśmiechnął się przelotnie i złożył razem opuszki palców obu rąk. - Pani się pewnie zastanawia, dlaczego panią wezwałem? – zapytał. Elizabeth skinęła niepewnie. - Tak, nie będę zaprzeczać – odparła cicho, składając starannie rękawice. - Szczerze mówiąc, mam zamiar wyzywać wszystkich rodziców po kolei. Tak, tak, ja wiem, że pani jest siostrą Marii, ale skoro jej tata jest na łowisku, to… - przekładał jakieś papiery, czytał pospiesznie jakieś notatki. Elizabeth czuła, że żołądek jej się kurczy. Sytuacja była niezwykła, a ona czuła się tu nie na miejscu. A może jest coś więcej… ten mężczyzna ma w sobie coś, co na z trudem znosi. Był bardzo uprzejmy, kiedy spotkali się w sklepie, ale teraz… jakiś taki śliski, pomyślała i zastanawiała się dlaczego nie zwróciła na to uwagi już przedtem. - Proszę mi wybaczyć – powiedział, zrywając się z miejsca. – Całkiem zapomniałem poczęstować panią kawą. – Wziął dzbanek, stojący na piecu i nalał do dwóch kubków. – Ma pani jeszcze długą drogę przed sobą, a już teraz pewnie pani zmarzła, mogę sobie wyobrazić. Czy mógłbym mówić do pani Elizabeth? Skinęła głową i upiła trochę kawy z kubka. Gorący napój dobrze jej zrobił. - No cóż, Elizabeth, a więc nasza Maria… Może pani być dumna ze swojej siostry, bo to niezwykle uzdolniona młoda dama. - Nie skończyła jeszcze ośmiu lat – odparła Elizabeth, nie bardzo wiedząc, czy rzeczywiście odczuwa dumę po jego słowach. - To nie prawda. Ale one szybko rosną, te nasze dzieci – stwierdził, obrzucając ciało Elizabeth spojrzeniem wodnisto niebieskich oczu. - Mimo wszystko minie jeszcze wiele czasu, zanim Maria będzie damą – rzekła Elizabeth stanowczo. Roześmiał się. - Ona naprawdę jest uzdolniona. W krótkim czasie nauczyła się całego alfabetu, teraz czyta bardzo dobrze, lepiej niż inni, o wiele od niej starsi. Elizabeth poczuła, że robi jej się ciepło z radości. Tak rzadko słyszy coś dobrego o sobie i swojej rodzinie, zapamiętała te słowa i powtórzy je później Marii. - Sama pani może zobaczyć – mówił dalej Henning Nielsen, wyjmując jakiś gruby zeszyt. Elizabeth odstawiła kubek z kawą i podeszła do niego. - Zobaczmy – mówił, przewracając kartki tam i z powrotem. Elizabeth wodziła wzrokiem po stronnicach i raz po raz odczytywała uwagi przy nazwiskach różnych uczniów. Opuścił szkołę ze względu na kopanie torfu. Nie miał jedzenia.

7 Nie wiedział, że szkoła już się zaczęła. Wyjechała do Ameryki. Zmarł na morzu z zimna i wysiłku – czytała. Przy nazwisku Marii była tylko jednak uwaga: została w domu ze względu na niepogodę. Henning dalej przewracał kartki. - Tak, tutaj to mamy – powiedział i głośno przeczytał: - Pisanie: dobrze. Czytanie: Rozumienie: dobrze. Elizabeth zwróciła się, że to przeczytała. Nie miała jednak czasu dłużej się zastanowić, bo nagle poczuła rękę nauczyciela na swoim biodrze. Cofnęła się pospiesznie, ale on zdawał się tego nie zauważać. Wstał i spoglądał na nią wargi miał mięsiste i wilgotne, Elizabeth odwróciła wzrok. - Jeśli pan nauczyciel nie ma nic więcej do powiedzenia, to ja bym podziękowała za kawę… będę się zbierać do domu – powiedziała tak opanowana, jak tylko potrafiła. Wtedy on mocno objął ją w talii przywarł do jej ust wargami – mokrymi, dławiącymi. Elizabeth stała jak wryta, bliska paniki, strach odbierał jej siły. Zaraz jednak pojawił się gniew, z wielką siłą odepchnęła go od siebie i uwolniła się z jego objęć. Bez słowa ruszyła do drzwi i wybiegła w mroźny zimowy dzień. Na dworze było ślisko, nie mogła biec bardzo szybko, więc nauczyciel wkrótce ją dogonił i chwycił za ramiona. - Ależ ty się spieszysz, Elizabeth. Ogarnęły ją mdłości, była zła, że pozwoliła mu zwracać się do ciebie po imieniu, ale zacisnęła z całych sił wargi, by nie powiedzieć czegoś złego. Widziała, że nauczyciel wzrok ma rozbiegany, a kiedy znowu się odezwał, jego głos brzmiał niepewnie: - Wiem, że przyszłaś tu, bo chciałaś się zabawić! Nic innego mi nie wmawiaj, wiem, o co ci chodziło, tak mi się nadstawiałaś. Cała uprzejmość zniknęła, choć nadal zwracał się do niej per ty, sympatycznego uśmiechu nie było już na jego wargach. Zamiast tego w głosie pojawił się lodowaty chłód. - Nie dotykaj mnie więcej! Jeśli wyciągniesz rękę, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz – syknęła ledwo dosłyszalnie, zastanawiając się, skąd bierze odwagę, by rozmawiać tak z samym nauczycielem. Ten popatrzył na nią zdumiony. - grozisz mi? – spytał i zachichotał. Elizabeth milczała, ale wciąż patrzyła mu w oczy, bo wściekłość nagle stała się większa niż rozsądek. - Nikt ci nie uwierzy, gdybyś o tym komuś powiedziała – rzekł nauczyciel tryumfująco. Elizabeth wyrwała mu się i odeszła bez słowa. Widziała, że on ma rację. Nigdy nikomu nie będzie mogła powiedzieć, że nauczyciel ją całował. Dopiero kiedy budynek szkolny całkiem zniknął jej z oczu, przystanęła i zaczęła głęboko oddychać. - Panie Boże, co jest we mnie złego, że wszystkie chłopy myślą, iż wystarczy wyciągnąć rękę i wziąć, czego chcą? – szeptała, ale nikt jej nie odpowiadał. Pojawił się tylko znowu biały obłoczek pary. - Czego on chciał? – spytała Maria, gdy tylko Elizabeth weszła do domu. - Kto? – spytała Elizabeth zaskoczona. - No przecież nauczyciel – powiedziała siostra zdumiona. - Ach, ob.! Nic, powiedział tylko, że jesteś bardzo zdolna, dobrze czytasz i w ogóle. Maria zarumieniła się. Uśmiechnęła się szeroko, pokazując, że brak jej dwóch przednich zębów.

8 Tak często jak tylko mogła, Elizabeth biegła na dół do Heimly zobaczyć co z kozą. - Teraz zaczyna już normalnie jeść i mleko też daje – powiedziała Ragna pewnego dnia, kiedy obie szły do obory – Wiele razy się zastanawiałam, co ty jej właściwie zrobiłaś – mówiła dalej, zerkając na Elizabeth. - Co ja zrobiłam? – powtórzyła Elizabeth. – Już ci przecież mówiłam. Dałam jej trochę ziół łagodzących ból. Panowała nad sobą i spoglądała w stronę drzwi. - Jest jeszcze coś, nad czym się zastanawiasz? – spytała złośliwie. - Co to były za zioła? – spytała teściowa ostro. - No nie, to już zachowam dla siebie – odparła Elizabeth stanowczo, ale z bijącym sercem. Pospiesznie dodała: - Ale zawsze dostaniesz u mnie zioła, jakby cię coś bolało. Ragna nie była w stanie ukryć, że jest zadowolona, ale duma nie pozwalała jej tak po prostu dziękować. Elizabeth musiała się uśmiechnąć pod nosem. - Jutro jadę do znajomych – powiedziała Ragna, kiedy już miały się rozejść każda w swoją stronę. - Ach tak, gdzie mieszkają ci znajomi? – spytała Elizabeth bardziej z uprzejmości, niż z ciekawości. - Nie znasz ich, mieszkają niedaleko od dworu Dalsrud. Muszę się trochę rozerwać, porozmawiać z innymi ludźmi. Elizabeth skinęła i już miała iść, kiedy nagle, jakby same z siebie, potoczyły się słowa: - A nie mogłabym się z tobą zabrać? Odwiedziłabym Helene. Ragna spoglądała na nią pytająco, więc dodała: - Helene jest służącą w Dalsrud. - Oczywiście, to się da zrobić. Wyruszamy zaraz po obiedzie. Kiedy Elizabeth szła do domu, pożałowała swojej decyzji. A co będzie, jeśli Kristian nie pojechał na zimowe połowy? I czy ona będzie w stanie patrzeć znowu na dwór po tym wszystkim, co się tam stało? Rozdział 3 Elizabeth z wahaniem wysiadła z sań i wpatrywała się w wielki dom. Miała wrażenie, że czas powrócił do tamtego dnia, kiedy ojciec przywiózł ją do Dalsrud a postać kobieca, którą zobaczyła w oknie strychu, prosiła ją, by zawróciła, póki nie jest za późno. Ragna powiedziała coś, czego Elizabeth nie dosłyszała, śnieg rozpryskiwał się spod końskich kopyt, została sama. Cisza aż w uszach dzwoniła. Tamtego dnia, dawno temu, było późno lato, słońce pięknie grzało, śpiewały ptaki. W oknach wisiały białe koronkowe firanki. Teraz zamieniono je na ciemne, ciężkie zasłony z jakiegoś innego materiału. Nie widziała stąd, jakiego są koloru, zresztą nic ją to nie obchodziło. Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby tamtego dnia zawróciła? Gdyby odmówiła wejścia do tego domu, ubłagała ojca, żeby ją stąd zabrał i poszukał pracy w innym miejscu? Tyle złego tutaj przeżyła. Gwałt, morderstwo… no, ale nie miałaby Ane, nie poznałaby też Helene. Z zamyślenia wyrwała ją córeczka, która wierciła się niespokojnie. - Ane iść – żądało dziecko. - Nie, mama musi cię nieść na rękach – powiedziała Elizabeth, przytulając małą mocniej do siebie. Czy jest za późno, żeby zawrócić? Zastanawiała się, patrząc w ślad za odjeżdżającymi saniami. Widziała teraz już tylko niewielki czarny punkt daleko na drodze, nie mogłaby ich dogonić. Ale Elizabeth wiedziała, dokąd Ragna jedzie, Indianne pokazała jej dwór, kiedy przejeżdżali obok. Gdyby chciała, mogła tam po prostu pójść…

9 I tak dobrze, że Maria nie chciała z nami jechać, pomyślała. Młodsza siostra wolała jednak zostać u Dorte, twierdziła, że obiecała jej w czymś pomóc. Elizabeth podjęła decyzję. Nie chciała już odwiedzić Helene. Postanowiła, że pójdzie za Ragną. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i Helene stanęła w progu. Pulchna młoda kobieta przechyliła głowę, jakby się dziwiła. Ona mnie nie poznaje, przyszło Elizabeth do głowy. Widok przyjaciółki wywołał dobre wspomnienia i pospiesznie zdjęła z głowy chusteczkę. Helene wyprostowała się, wytrzeszczała oczy u wykrzyknęła radośnie: - Czy to naprawdę ty, Elizabeth? – Krzyknęła i biegła przez dzieciniec, wyciągając ramiona do przyjaciółki. Elizabeth zauważyła, że Helene ma wilgotne oczy i sama poczuła bolesny skurcz gardła. Tak rzadko się nawzajem widują, bardzo dobrze, że to w końcu stało. - No nie, jak ta Ane-Elise wyrosła – uśmiechała się Helene, gładząc dziecko po policzku. Ane była onieśmielona i chowała buzię - Ale podobna do ciebie – powiedziała Helene poważnie, patrząc na Elizabeth. - No tak, miała szczęście, ale nie wiem, po kim odziedziczyła charakter… - Ona jest słodka niczym aniołek – rzekła Helene łagodnie. Elizabeth uśmiechnęła się i pokiwała głową. - Tak, ja też nazywam ją moim małym aniołkiem, ale potrafi być czasami nieznośna, możesz mi wierzyć! - To też ma po tobie – roześmiała się Helene, wysuwając rękę pod pachę Elizabeth. – Chodź teraz, zanim obie zmarzniecie. A właściwie to jak się tutaj dostałaś? - Moja teściowa mnie podwiozła. Jechała z wizytą do znajomych. - Jak to dobrze, że znalazłaś czas, żeby nas odwiedzić. Przy drzwiach Elizabeth przystanęła i zatrzymała Helene. - Czy Kristian jest w domu? – spytała. - Nie, pojechał na zimowe połowy. I on, i Ole, w domu zostałyśmy tylko my, same baby. Chciałaś z nim porozmawiać? - Nie, tak tylko się zastanawiałam. – Elizabeth obojętnie wzruszyła ramionami i Helebe nie pytała o nic więcej. Kiedy weszły do kuchni, do Gurine, rozpoczęły się znowu serdecznie powitania. Elizabeth była obejmowana i oglądana. - Mój Boże, jak dobrze, że mogę cię zobaczyć przed śmiercią – powiedziała Gurine, klaszcząc w dłonie. - Przed śmiercią! – prychnęła Elizabeth. – Czeka cię jeszcze wiele dobrych lat. Gurine nie odpowiedziała, minęły dwa latam odkąd Elizabeth wyjechała z Dalsrud, kucharce przybyło siwych włosów, a na twarzy pojawiły się nowe zmarszczki. - A ty dorosłaś – stwierdziła Gurine. – I ta mała też, jest jak skóra zdjęta z matki – rzekła, łaskocząc Ane pod bródką. Tak, na szczęście nie ma w niej żadnego podobieństwa do Leonarda, pomyślała Elizabeth, siadając. Kiedy Helene i Gurine nakrywały do stołu, Elizabeth rozglądała się po izbie. Wracały wspomnienia, mnóstwo wspomnień! Tutaj siedziała i pisała list do Jensa z podziwem dla bogactwa tego dworu. Tu była zazdrosna i kłóciła się z Nikoline, robiła na drutach i szorowała podłogę. I tutaj wlałam lekarstwo do kawy Leonarda, pomyślała i dostała gęsiej skórki. Gurine usiadła ciężko obok niej na ławę, stęknęła głośno, chwytając się za biodro. - Boli cię? – spytała Elizabeth. - Tak, boli mnie to biodro, z każdym rokiem jest gorzej. Helene również usiadła.

10 - Mam nadzieję, że pobędziemy przez chwilę same, zanim wróci Nikoline – powiedziała z paskudnym grymasem. – Jest na górze i zajmuje się tam innymi rzeczami. Elizabeth spoglądała to na jedną, to na drugą. - Dzieje się tu coś specjalnego? – spytała i nie miała pojęcia, czego będzie dotyczyć odpowiedź. Najpierw odezwała się Gurine. - Ja nigdy nie lubiłam plotek ani obgadywania ludzi, ale to, co jest teraz każdemu by się dało we znaki – powiedziała z ciężkim westchnieniem. – Nikoline kompletnie straciła rozum. Ona… - umilkła, jakby nie znajdowała właściwych słów. Helene jej pomogła. - Ona przejęła całe zarządzanie domem. A teraz, kiedy Kristian jest na zimowych połowach, zrobiła się jeszcze gorsza. - Nie możecie jej czegoś powiedzieć? – spytała Elizabeth. – Ty, Helene, nigdy nie bałaś się powiedzieć tego, co ci leży na sercu. Przyjaciółka wzruszyła ramionami. - Ona jest sprytna, możesz mi wierzyć. Jeśli nie dostanie tego, czego chce, zatruje życie nam wszystkim. Wykręca się jak może od wszelkiej ciężkiej pracy, a kiedy Kristian jest w domu, podlizuje mu się i kłamie, on natomiast wierzy we wszystko, co Nikoline powie. - Ale przecież musi być mimo wszystko jakiś sposób, żeby ją usadzić? – Elizabeth zaczynała się irytować. - Myślisz, że ja nie próbowałam? Wtedy ona się kładzie i udaje chorą, albo ma napad wściekłości. Nie wiadomo, co gorsze. I zresztą co my możemy zrobić? Przecież nie udam nam się jej stąd przepędzić. To musiałby zrobić Kristian, a słyszałaś, co mówiłam. Nie ma sensu nawet z nikim rozmawiać, bo, jak powiedziała, on wierzy Nikoline, albo też zbywa nas, że nie chce się mieszać w takie sprawy i udaje, że jest zajęty czym innym. - Ja to bym chciała, żeby on znalazł sobie jakąś kobietę – westchnęła Gurine. – Kogoś, kto by dał sobie radę z Nikoline. - Phi, właśnie o to chodzi, są pewne plotki… - mówiła Helene, patrząc przed siebie. Elizabeth uniosła filiżankę z kawą do ust, ale pospiesznie ją odstawiła. - Kristian zamierza się żenić? – spytała z uczuciem, którego nie potrafiłaby określić. Czy to zazdrość? Nie, powiedziała sobie w duchu, odpychając od siebie tę myśl. - Kristian? Nie! – prychnęła Helene. – Ja miała na myśli Nikoline. Ludzie gadają, że podobno nasza dobra Nikoline zadała się z jakimś mężczyzną, mieszkającym gdzieś tu w okolicy. Mówią, że to człowiek bogaty. Elizabeth otworzyła usta. - Bogaty człowiek miałby się z nią żenić? Ze służącą? Gubin odłamała kawałek ciasta ze swojego talerzyka i podała Ane. - Z tego, co słyszymy, t ona bardzo mu się podoba – odpowiedziała, uprzedzając Helene. – Ja nie słucham plotek, ale to chyba musi być prawda – dodała. – Nikt jednak nie wie, kto to jest, i nikt nie odważy się zapytać samej Nikoline. – Gurine umilkła. Może pożałowała trochę, że powtarza plotki pospiesznie zmieniła temat: - No, ale ty musisz nam opowiedzieć, jak ci się żyje! Helene mówiła, że masz duży i piękny dom, że dostałaś wspaniałego męża. Elizabeth roześmiała się serdecznie. - Tak, Jens jest dobrym mężem i nasz dom też bardzo lubię. Chociaż nie jest ani piękny, ani wielki. Mamy tyle, żeby dawać sobie radę, chociaż pewnie więcej niż ma wielu innych ludzi, tak że nie mam się na co skarżyć. No i mamy Ane. - Dziecko jest darem od Boga – rzekła Gurine, odsuwając dzbanuszek z mlekiem od małej. - Mówiłaś, że boli cię biodro – przypomniała jej Elizabeth.

11 - Tak, to chyba starość – westchnęła Gurine. Elizabeth pomyślała, że kucharka rzeczywiście musi być starsza, niż ona sądziła w czasie, kiedy pracowała w Dalsrud. - Nic mi już na to nie pomaga – mówiła dalej Gurine. – Próbowałam i gorącego, i zimnego, robiłam też okłady z gorącej kaszy. Jedna taka dała mi ziół, ale one też nie pomogły. Elizabeth zastanawiała się, czy powinna położyć swoje dłonie na biodrze Gurine. A co będzie, jeśli to nie pomoże… albo, jeśli pomoże? Czyż ludzie nie gadali już dość na jej temat? No i co z tego? – szepnął jakiś głos w jej duszy. Ważniejsze jest, żeby pomóc Gurine, niż to, że ludzie będą plotkować. - Połóż się tutaj na ławie – poleciła stanowczo. – Zobaczymy, co się da zrobić. Gurine i Helene wymieniły spojrzenia, Helene ostrożnie pokiwała głową. - A będzie bolało? – spytała Gurine. - Nie, nic, nigdy nie słyszałam, żeby to bolało. Kucharka z wahaniem położyła się na ławie, a Elizabeth umieściła obie dłonie na jej biodrze. Potem przymknęła oczy i próbowała się skoncentrować przez dłuższą chwilę w kuchni panowała kompletna cisza. Nagle Gurine szepnęła: - Czuję ciepło… w biodrze pulsuje… i jakby kłuje… Elizabeth usłyszała, że Helene wzdycha, po czym znowu zaległa cisza. Za jakiś czas Elizabeth poczuła się zmęczona. Otworzyła oczy i wpatrywała się w starszą kobietę: - Lepiej ci? – spytała. Gurine pokiwała głową i bez trudu wstała. - Tak. Już mnie nie boli. Coś ty zrobiła? Elizabeth wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, jak ma wytłumaczyć to, co się stało. - Sama nie wiem – odparła, uznając, że najlepiej mówić prawdę. - Ona potrafi uzdrawiać – oznajmiła Helene z wielką powagą. – Już kiedyś słyszałam o takich ludziach. Pamiętasz, Gurine, opowiadałam ci o jednej kobiecie? O takie, która potrafi widzieć, czego inni nie widzą. Kucharka przytaknęła niechętnie. - No tak, pamiętam, ale jeśli mam być szczera, to za bardzo w to nie wierzę. W tej samej chwili drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie i na progu stanęła Nikoline. Na widok Elizabeth najpierw pobladła, potem poczerwieniała. - Co ty tu robisz? – spytała ostro, opierając ręce na biodrach. - A co cię to obchodzi? – spytała Elizabeth. Nikoline na moment została wytrącona z równowagi, ale szybko się pozbierała. - Nie ma tu już dla ciebie pracy, jeśli tak sobie wyobrażałaś. - Z jakiego powodu uważasz, że chciałabym być tutaj służącą, skoro sama posiadam gospodarstwo? – spytała Elizabeth krótko. Dopiero teraz Nikoline zauważyła Ane. Twarz jej się wydłużyła, potrząsnęła gwałtownie głową i podeszłą do pieca. - A wy macie czas na gadanie i picie kawy w środku dnia? – spytała, spoglądając ze złością na Helene i Gurine. - My pilnujemy swojej roboty, ty też pilnuj swojej – odparła Helene. Nikoline udała, że tego nie słyszy i znowu wpiła spojrzenie w Elizabeth. - Powiem ci, że słyszałam o tobie to i owo. Elizabeth poczuła, że ogarnia ją niepokój. Co ta służąca wie? Nie zapomniała złego języka Nikoline i wrogości, jaka zawsze od pierwszej chwili, między nimi panowała. Wciągnęła powietrze, niedostrzegalnie, ale głęboko, zanim odparła spokojnie. - Możliwe, wierzę ci. - A nie masz ochoty dowiedzieć się, co to jest? – spytała Nikoline.

12 - Nie, szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to nic a nic. Nie słucham plotek ani kłamstw, możesz mi wierzyć. Widać było, że jej słowa nieprzyjemnie dotknęły Nikoline, bo odwróciła się na pięcie i bez słowa wyleciała za drzwi. - Rany boskie! – krzyknęła Helene, patrząc w ślad za nią. – Aleś jej powiedziała! Elizabeth uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Tak, chyba tak – przytaknęła, słysząc, że głos jej trochę drży. Dałaby nie wiadomo co, żeby dowiedzieć się, co też Nikoline wie. To chyba nic związanego z Leonardem? Nie, bo przecież w takim razie tamta powiedziałaby o wszystkim już dawno temu. A może słyszała, że Ane nie jest dzieckiem Jensa? Tylko od kogo? Przecież jedynie Helene, Jens i jej ojciec o tym wiedzą, a żadne z nich na pewno pary z ust nie puściło, tego była pewna. Najwyraźniej słowa Nikoline to puste pogróżki, albo zwyczajne plotki. Elizabeth siedziała pogrążona we własnych myślach i nie słyszała, że Helene mówi coś od dłuższego czasu. - Czy ty mnie nie słuchasz? – spytała przyjaciółka i szturchnęła ją lekko w bok. - Oczywiście, że słucham – odparła Elizabeth, zastanawiając się, że Helene mówiła o tej kobiecie, która potrafi uzdrawiać, ale pewna nie była. – Mogłabyś popilnować Ane? – spytała pospiesznie. 0 Musze na chwilę do małego domku. Załatwiła się szybko. Ale siedziała nadal w wygódce i zastanawiała się nad tym, co powiedziała Nikoline. - No nie, przestań już – upomniała półgłosem sama siebie. – Nie możesz jej o nic zapytać, więc najlepiej zapomnij o sprawie. Elizabeth otworzyła haczyk i miała wracać do domu, kiedy głosy dochodzące z izby parobków sprawiły, że przystanęła. Potem ostrożnie podeszła do tamtych drzwi i stanęła bez ruchu. Słyszała cichy kobiecy śmiech, potem głos mężczyzny, który mówił coś niewyraźnie. Kto się tam, na Boga ukrywa? – myślała Elizabeth, zastanawiając się, czy nie powinna wejść do izby. Może to jacyś włóczędzy, albo złodzieje, którzy przyszli coś ukraść. Helene mówiła, że Ole popłynął na zimowe połowy, w takim razie izba powinna być pusta. Nagle mężczyzna odezwał się znowu, tym razem głośniej. - Jesteś najsłodszą dziewczyną, jaką znam, Nikoline. Elizabeth zesztywniała i wstrzymała dech. To musi być ten mężczyzna, o którym mówiły Helene i Gurine. Bezgłośnie uchyliła leciutko drzwi i zajrzała do środka. - Uważasz, że jestem słodka?- gruchała Nikoline, rozpinając guziki bluzki. Jej wełniany szal leżał na podłodze. - Nigdy nie miałem takiej kobiety jak ty – odparł młody mężczyzna, wpatrując się zgłodniałym wzrokiem w białe piersi, które wysunęły się spod bluzki. – Nigdy – powtórzył, przywierając wargami do różowej brodawki. Nikoline jęknęła i odsunęła się lekko w tył. - A wiele ich miałeś przede mną? – spytała zaczepnie. - Chciałabyś wiedzieć? – spytał mężczyzna ochryple i zaczął całować jej szyję. Nikoline wzruszyła ramionami, a jej ręka przesuwała się w dół po szczupłych męskich biodrach, po pośladkach i po udach. - Muszę cię mieć, Nikoline. Natychmiast! - Jeszcze nie – zaśmiała się cicho. Odsuwała się wolno od niego, rozpinała guziki przy spódnicy. Wkrótce ściągnęła ją i stanęła przed kochankiem w samych pończochach i butach. Elizabeth zasłoniła dłonią usta, by stłumić krzyk. Mimo wszystko stała i wpatrywała się w to, co robią tamci, a serce tłukło jej się w piersi. Nie była w stanie się otrząsnąć. - Pamiętaj, że masz tylko oznaczony czas – powiedziała Nikoline. – Rozkoszuj się moim ciałem, dopóki możesz. Wkrótce zostaniesz mężem tej chudej Bergette.

13 - Nawet mi tego nie przypominaj – odparł mężczyzna, obejmując Nikoline. – Dobrze wiesz, że nie robię tego z własnej woli, że to nasi rodzice tak zdecydowali. Dwa duże dwory połączą się w jeden jeszcze większy, dlatego to całe małżeństwo. - No to będziemy sąsiadami – stwierdziła Nikoline, kładąc dłonie na jego nagich pośladkach. – Bo z czasem ja zostanę gospodynią Dalsrud! Mężczyzna mamrotał coś w odpowiedzi, przyciskając ją mocno do siebie. - Kristian będzie mój – mówiła dalej Nikoline. – A wtedy nie będziemy się już mogli spotykać, bo nie będę ryzykować dworu dla czegoś takiego! Ale wtedy tutaj zapanują inne prawa i zasady, możesz mi wierzyć. Pierwsze, co zrobię, to wyrzucę na zbity pysk Helene, a potem Gurine. Nowe służące wybiorę sama. Elizabeth zbladła z oburzenia. Więc takie plany ma Nikoline! Chciała pobiec do kuchni i powiedzieć przyjaciółkom, co się święci, ale nie była w stanie się ruszyć. Poza tym może Nikoline zdradzi jeszcze więcej swoich planów. - Chodź teraz – powiedziała Nikoline. Pociągnęła mężczyznę za sobą w stronę pryczy, pochyliła się do przodu, oparła o siennik, rozstawiając nogi. – Teraz pokaż, jaki jesteś dobry – zachichotała. Mężczyzna zmagał się przez chwilę z guzikami przy spodniach, w końcu oczom Elizabeth ukazał się jego wielki członek. Jęknęła z podniecenia, ale też ze zgryzoty. Czy to możliwe, że kobieta może przyjąć coś takiego? – zastanawiała się, przełykając ślinę. Nikoline jęczała przeciągle, kiedy mężczyzna wchodził w nią wolno, najpierw ostrożnie, potem coraz energiczniej. Z jękiem prosiła o jeszcze, a on trzymał mocno jej biodra. Elizabeth ostrożnie zamknęła drzwi, odwróciła się i biegiem wróciła do wygódki tam opadła na drewniane siedzenie i przez dłuższą chwilę trwała bez ruchu, zaciskając uda. Potem przymknęła oczy i wsunęła rękę pod bieliznę, wolno, bardzo wolno, aż dotarła do najbardziej wrażliwego miejsca. Bezwstydnie przesuwała palec tam i z powrotem, aż poczuła, że ciało zaczyna drżeć z rozkoszy. Siedziała potem przez wiele minut, oszołomiona, dopóki mróz nie zmusił jej do wstania. Zaczerwieniona ze wstydu, wyprostowała spódnicę i pospiesznie wróciła do kuchni. - Gdzieś ty była tak długo? – spytała Helene. – Już miała iść cię szukać. Elizabeth już miała wszystko na końcu języka, chciała opowiedzieć Helene o planach Nikoline. Raz i drugi przełknęła ślin. Jeśli o tym powie, będzie musiała opowiedzieć o wszystkim, co widziała. Poprawiła ubranko Ane, by zyskać na czasie. - Haczyk się zaciął – rzekła, patrząc w podłogę. - Co u licha? – zdenerwowała się Gurine i już biegła do drzwi. – Muszę tam iść i zaraz naprawić. Ktoś może się zatrzasnąć i siedzieć godzinami, jeśli drzwi… Elizabeth przerwała jej. - Już jest w porządku zreperowałam. Helene przyglądała jej się taksująco. Elizabeth czuła, że policzki jej płoną. Pospiesznie podeszła do okna. - Jakie masz piękne kwiaty, chociaż to zima – powiedziała patrząc na podwórze i obejście. Nigdzie ani śladu Nikoline, ani tego mężczyzny. Pewnie jeszcze nie wyszli z izby czeladnej. Musi tam być potwornie zimno, przyszło jej do głowy, bo oczywiście nie zdecydowali się napalić w piecu. To by ich zdradziło. Muszę porozmawiać z Helene w cztery oczy i powiedzieć dokładnie, jakie Nikoline ma plany, pomyślała. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że Gurine coś do niej mówi. - Mówiłaś coś? – spytała. – Zamyśliłam się trochę. - Mówię tylko, że podziwiasz niezbyt piękne rośliny. Teraz na zimę ja je po prostu przycinam.

14 Elizabeth spojrzała zawstydzona na parę nagich gałązek sterczących z ziemi. Przedtem widziała tylko doniczkę. - Nie spotkałaś gdzieś Nikoline? – zainteresowała się Helene. Elizabeth zesztywniała. – Nie, a powinnam? – spytała szybko. Zbyt szybko. Helene roześmiała się. -Nikt nie mówi, że powinnaś, ale myślę, że nasza Nikoline zapomniała, że miała dzisiaj ciąć szmatki na chodniki. – Helene machnęła ręką. – My jesteśmy zajęte całymi dniami, a Nikoline unika nawet tych niewielkich obowiązków. Uważa, że siedzenie przy krosnach jeszcze ujdzie, ale żeby ciąć szmaty? O nie, to nie dla niej. - Ty się teraz sama zajmujesz oborą? – spytała Elizabeth, myśląc o innych ciężkich pracach, które spadły na przyjaciółkę, podczas gdy Nikoline chodzi wystrojona i wykonuje najlżejsze obowiązki. Do tego Gurine, która jest stara i zmęczona… a co one by zrobiły, gdyby Nikoline udało się zrealizować swoje plany? Boże drogi! Inna myśl zakradła się do jej głowy: czyżby Kristian rzeczywiście chciał się ożenić ze służącą? Nie wydaje się to specjalnie wiarygodne, ale nigdy nie wiadomo. Helene pracuje w Dalsrud od lat. Zdarzyło się, że chciała stąd odejść, ale Leonard, którego Helene nienawidziła, teraz nie żyje, a ona mimo wszystko dobrze się tu czuje. W Dalsrud wszystko jest znajome, to daje jej poczucie bezpieczeństwa, choć praca ciężka. Trudno zresztą powiedzieć, czy w innym dworze miałaby lepiej. A Gurine – kto chciałby zatrudnić kucharkę w jej wieku? Nikt! Nikoline zamierza wyrzucić je natychmiast jak tylko będzie mogła, a nowej pracy raczej nie znajdą. Elizabeth koniecznie powinna poinformować o wszystkim Helene. Niełatwo będzie wyjaśnić, w jakich okolicznościach się o tym dowiedziała, ale trudno. Gurine mówiła coś, stojąc przy kuchennym blacie, na którym wyrabiała bochenki chleba. Helene bawiła się z Ane, a Elizabeth kiwała głową i uśmiechała się, udając, że słucha. Powinnam oczywiście przemilczeć, co robiła Nikoline z tym młodym mężczyzną, pomyślała, ale zaraz zmieniła zdanie. Nie, musi Helene o tym powiedzieć. Najlepiej jednak, żeby Gubione o niczym nie wiedziała. Starzy ludzie z trudem przyjmują złe wiadomości. Helene z pewnością potrafi zorganizować wszystko tak, by tamta się dowiedziała, czego trzeba, ale należy to robić ostrożnie. Z Helene powinna porozmawiać w cztery oczy. Nowa myśl przyszła jej do głowy. Jak Helene powie o wszystkim Krystianowi? Bo czy to możliwe, że on naprawdę jest zakochany w Nikoline? Nie, trzeba zaryzykować i założyć, że nie. Ponieważ Gurine była zajęta chlebem, Elizabeth próbowała wywołać Helene z domu. Przysunęła się bliżej przyjaciółki, szturchnęła ją ostrożnie w bok i szepnęła: - Muszę z tobą porozmawiać. Helen patrzyła na nią pytająco przez kilka sekund. Po czym skinęła głową i pospiesznie wstała. - Nie, nie mogę tu przecież siedzieć przez cały dzień – powiedziała głośno, zerkając na Gurine. – W salonie leży stos obrusów, które trzeba posortować przed prasowaniem. Pomożesz mi, Elizabeth? Odwróciły się w stronę wyjścia niemal równocześnie w tym samym momencie drzwi się otworzyły i serce Elizabeth podskoczyło do gardła, gdy spojrzała prosto w nieprzyjazne oczy Nikoline. Policzki pokojówki płonęły na zwykle bladej twarzy, a włosy znajdowały się w nieładzie. Można by powiedzieć, że ona jest piękna, przemknęło Elizabeth przez myśl. Gdyby nie te oczy.. i jej zachowanie. - Tymi obrusami sama się zajmę – oznajmiła pokojówka lodowatym tonem. - No to dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś? – spytała Helene - Nie twoja sprawa.

15 - Miałaś też dzisiaj ciąć szmaty na chodniki – mówiła dalej Helene, która nie chciała tak od razu dać za wygraną. - I co z tego? – Nikoline potrząsnęła głową i popatrzyła na dzbanek kawy. - A wy najwyraźniej robicie sobie przerwy, kiedy tylko przyjdzie wam ochota. Kristian o wszystkim się dowie, jak wróci do domu. - Zawsze byłaś skarżypytą – prychnęła Elizabeth. – A na przerwę one sobie dobrze zasłużyły, pamiętaj, żeby o tym też powiedzieć. - A ty z jakiej racji się wtrącasz? – spytała Nikoline ostro, podchodząc do niej. Elizabeth musiała panować nad sobą z całej siły. Myśl o wstrętnych planach Nikoline sprawiła, że żołądek jej się kurczył ze złości. - Jedno mogę ci obiecać – oznajmiła. Mówiła głębokim, złowrogim głosem. – Ja wiem więcej, niż myślisz, jeszcze tego pożałujesz! Twój czas nadejdzie, możesz mi wierzyć. – Dostrzegła niepewność we wzroku tamtej, co ją szczerze ucieszyło. - Więc ty jednak potrafisz rzucać uroki na ludzi – szepnęła Nikoline. – Wiedziałam o tym! Elizabeth nie odpowiedziała. Może właśnie to Nikoline miała na myśli, mówiąc, że słyszała o mnie jakieś rzeczy, pomyślała. Z jednej strony chciała postraszyć pokojówkę, z drugiej rozsądek podpowiadał, że powinna przestać. Zanim zdążyła coś postanowić, spostrzegła przez okno, że sanie Ragny wjeżdżają na dziedziniec. Nikoline i Helene spojrzały w ślad za jej wzrokiem. - Przyjechali po ciebie – powiedziała Gurine z wyraźną ulgą, że tym samym kłótnia się skończy. Nikoline chciała odejść, ale Elizabeth ją zatrzymała, zanim puściła jej rękę. Wkrótce potem byli w drodze do domu, i Elizabeth nie zdążyła ostrzec Helene. Siedziała pogrążona w myślach i patrzyła prosto przed siebie. Ane drzemała spokojnie na kolanach matki, zmęczona tym długim dniem i Mn bóstwem przeżyć. Indianne i Olav też wyglądali na zmęczonych, jechali w milczeniu, raz po raz przecierając oczy. Zaczął padać śnieg. Duże płatki spadały w dół, osiadały na policzkach i nosach, które robiły się od tego mokre i zimne. Szare światło, jakie o tej porze roku w środku dnia, powoli przemieniało się w wieczorny mrok. Drzewa rzucały długie cienie, ale w domach, które mijali, migotały ciepłe światła lamp i łojowych świec. - Wiesz, że w końcu będzie wesele – powiedziała Ragna, z rzadkim u niej uśmiechem. – Bergette i Sigvard nareszcie się pobiorą. Aha, więc on tak ma na imię, pomyślałą Elizabeth. - Mówisz o ludziach, których odwiedziłaś? – spytała. - Rak, to rodzice kawalera. No cóż, nie było go w domu przez cały czas, bo musiał załatwiać jakieś interesy. To bardzo sympatyczny młody człowiek, naprawdę trudno o drugiego takiego. Elizabeth musiała odwrócić wzrok, bo zrobiło jej się niedobrze. Powinniście wiedzieć, jakie to interesy on załatwiał. No, a gdyby Nikoline zaszła w ciążę? Ta myśl spadła na nią niczym błyskawica. Nie, o ile dobrze zna pokojówkę, to na w jakiś cudowny sposób tego nieszczęścia uniknie. - A jaka jest Bergette? – spytała ostrożnie. - Śliczna dziewczyna. Mówią, że jest chorowita i słaba, dobrze więc, że bęzie miała takiego ślicznego męża, który się nią zaopiekuje. Ragna wciąż coś opowiadała, ale Elizabeth już jej nie słuchała. Nie zna tych ludzi, ale odczuwała głębokie współczucie dla Bergette. Biedaczka, będzie ofiarą takiego człowieka jak Sigvard! Niech ją Bóg przed tym uchroni i niech Nikoline, na Boga, nie złapie Kristiana w swoje pazury, myślała, zaciskając pięści pod futrzanym okryciem.

16 Rozdział 4 Storvaagen, zima 1873 W chacie cuchnęło mokrymi wełnianymi ubraniami i skórą. Jens siedział na swojej skrzyni i opierał się o ścianę. Ciało miał ciężkie i wyczerpane od nieustannej roboty i zima. Mimo wszystko, a może się na pryczy, którą dzielił z chłopcem, będącym w tym roku pierwszy raz na zimowych połowach. Wszyscy inni położyli się już dawno temu. Od strony pryczy Andresa słychać było ciche chrapanie, Abraham mamrotał coś przez sen, potem odwrócił się i spał dalej. Jutro pewnie pośpią dłużej, bo to niedziela. A może nawet wybiorą się do kościoła. Jens westchnął, czując pieczenie pod powiekami. Na szczęście właściciel łowiska, Wolff, płaci dobrze za ryby, więc warto trudzić się na marnie, potem jednak ryby się pojawiły, i gdyby tak pozostało, to będą zabezpieczeni, zarówno on, jak i Elizabeth, i Ane. Jego dziewczyny, dla których ofiarowałby wszystko. Nawet własne życie, gdyby było trzeba. Rozmyślał często o tej potworności, z jakiej zwierzyła mu się Elizabeth, ale im dłużej się zastanawiał, tym większej nabierał pewności, że postąpiła słusznie, wyznając mu tę tajemnicę. Mimo wszystko potrzebował sporo czasu, by przyjąć do wiadomości to, co powiedziała. Dzielił oto łoże i stół z morderczynią, która swój grzech nosiła w samotności, nic nikomu nie mówią. Chyba to właśnie sprawiło mu największy ból. Jakob, siedzący opodal przy stole, powiedział coś i wytrącił go z zamyślenia. Przybrany ojciec próbował sformułować parę zdań w liście do Ragny, ale jakoś mu nie szło. Pisanie listów nigdy nie buło mocną stroną Jakoba, Jens o tym wiedział. Na napisanie paru stron potrzebował co najmniej tygodnia albo i więcej. Jens wstał, człapiąc podszedł do stołu i tam usiadł. Teraz między nim a Jakoba, stała tylko samotna łojowa świeca. Przeciąg od okna sprawiał, że płomień chybotał. Jens spojrzał w małe okienko, ale zobaczył tylko swoje odbici. Blizna szczerzyła się do niego złośliwie, więc się odwrócił. W domu zbyt wiele o tym nie myślał, ale tutaj, w Storvaagen, wracały wszystkie wspomnienia. - Dobrze będzie wrócić do domu – zagaił Jakob i wyjął fajkę z kieszeni spodni wyczyścił ją trochę wiórkiem, zanim znowu nabił tytoniem. - Tak – to wszystko, co powiedział Jens. Jakob rozpalił tytoń i pykał teraz z fajki, spoglądając przed siebie. - Bo pomyśl tylko, Jens. Gorąca kąpiel, czyste ubrania, i – co najważniejsze – można pospać za plecami swojej baby. – Chrząknął lekko, zerkając na Jensa, który znowu przytaknął. - Aż dziwnie, jak człowiek pamięta wszystko, co dotyczy tych, którzy zostali w domu… jak spojrzeć na to w ten sposób – ciągnął dalej Jakob. – Pamiętam tamten czas, kiedy Ragna złamała rękę. Przypominasz to sobie? – Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. – To było tej jesieni, kiedy Elizabeth służyła w Dalsrud. Jens pamiętał wszystko aż za dobrze, ale nie mówił. Słuchał jednym uchem, nadal pogrążony we własnych myślach. - Pojęcia ni mam, jak to się stało, że koń ją kopnął! Svarten to przecież najspokojniejsze stworzenie, jakie chodzi po tej ziemi. No tak, coś mogło go przestraszyć, nigdy nie wiadomo. Ragna była biała jak śnieg, kiedy wyszła do domu, pamiętam. Noże, zmiłuj się, jak ja się wtedy przestraszyłem. Nie wiedziałem przecież, co się stało, a ona przez dłuższą chwile nie była w stanie nic powiedzieć. Jakob umilkł i spokojnie wypuszczał z fajki niebieski dym. Wkrótce ogień w piecu zgaśnie, ale nie mogli dołożyć drewna. Trzeba oszczędzać opał, który kupili. Musi starczyć do końca sezonu. Ale przy tym zimnie jutro w izbie będzie szron, a ubrania, które wywiesili, żeby wyschły pozostaną niemal tak samo mokre, jak były. Drżąc z zimna, będą naciągać buty

17 i wierzchnie ubrania, i czekać, aż trochę się rozgrzeją. Może zrobią sobie kawy, bo to niedziela. Jens wciąż powtarzał sobie to słowo. Dzień odpoczynku! To brzmi niczym muzyka. - Nigdy tak nie gnałem konia – mówił dalej Jakob, który powrócił do swojej historii. – Nie wiem jak szybko dotarłem do doktora. A przez całą drogę męczył mnie niepokój, czy zostanę go w domu. Bo jak nie, to co bym zrobił? – kręcił głową. – Nie mogłem zabrać ze sobą Ragny, chociaż w ten sposób zyskalibyśmy na czasie. Ale ona za bardzo cierpiała. Doktór dał lekarstwo, które natychmiast zadziałało. Nazywało się opium i powiem, ci, że musiało być bardzo mocne. Ragna zasnęła momentalnie. Jens zesztywniał i musiał chwycić jedną ręką blat stołu. Czuł, że pot spływa mu po całym ciele.. z drżeniem otarł czoło. Mała łojowa świeczka wydawała mu się teraz wielka niczym tranowa lampa. Jakob uśmiechnął się pod nosem. - A jak już Ragnie było lepiej to dzieciaki chciały się bawić w doktora i musiałem dać im taką samą butelkę. Domagały się tego uparcie. Żeby mieć wreszcie spokój, znalazłem pustą buteleczkę po lekarstwie, napełniłem wodą i dałem im. A żebyś wiedział, jaki lament się zrobił, kiedy ta buteleczka znikła! No to ja im powiedziałem: pilnujcie swoich rzeczy, to nie będzie takich przypadków. Ale wiesz, jakie dzisiaj są dzieciaki, rozrzucają wszystko dookoła. Rozpieszczone do niemożliwości. Nie, za czasów mojego dzieciństwa nie byłoby to możliwe. Wtedy nie było kochającej mamusi, która na wszystko pozwalała. Nie mieliśmy żadnych doktórów, nie mówiąc już o lekarstwach. Nikomu nawet się nie śniło o zabawie. Zresztą nie było wtedy na to czasu. Nie, tylko robota od rana do wieczora… Jens przerwał mu, czując, że serce wali jak młotem. - A co z tamtą prawdziwą butelką, ona też zginęła? – głos z pozoru brzmiał spokojnie, ale tylko on sam słyszał leciutkie drżenie, kiedy wypowiadał kolejne słowa. Jakob pokręcił głową i uśmiechnął się. - Nie, tę schowałem na strychu. Jest dobrze chroniona w skrzyni Ragny. A klucz Ragna nosi przy pasku. Jak trzeba, to się buteleczkę wyjmuje. – Jakob uśmiechnął się. – Przypominam sobie teraz jak mnie okropnie rozbolały zęby. Wziąłem wtedy parę kropel tego samego lekarstwa i nie uwierzysz, pomogło też na żeby. Zaraz ci opowiem… Jakob ciągnął swoją opowieść z najdrobniejszymi szczegółami, mówił, jak to było z bólem tego zęba i jak w końcu znalazł kowala, który mu go wyrwał. Jens słuchał jednym uchem, bo powoli zaczynała do niego docierać prawda: Elizabeth nie jest morderczynią! Ona wzięła buteleczkę, którą bawiły się dzieci i wodą „otruła” Leonarda Dalsruda! Pulsowało mu w całym ciele z wielkiej, szalonej radości. Chcia krzyczeć, śmiać się, płakać, wszystko na raz. Ale nie mógł. Musiał nad sobą panować, co było niezwykle trudne. Mimo wszystko zadał jeszcze jedno pytanie. Żeby być całkiem pewnym. - A więc zginęła tylko ta butelka, którą bawiły się dzieci? - Tak, Indianne przysięgała, że postawiła ją na parapecie kuchennego okna, ale ja uważam, że zgubiła ją gdzieś poza domem. Napisałem nawet na niej „opium”, żeby wszystko było podobne. No, ale jak dzieciaki nie pilnują swoich rzeczy, to tak się kończy. Nie, Jens, trzeba oszczędzać światło, powinniśmy się trochę przespać. Jakob zdmuchnął łojową świecę i w izbie zaległy ciemności. Jens słyszał, jak przybrany ojciec wstaje i idzie do swojej pryczy. On sam siedział jeszcze przez chwilę, wpatrując się przed siebie. - A ty się nie kładziesz? – spytał Jakob. Dopiero teraz Jens wstał i po omacku dotarł do koi. Szybko ściągnął buty i wierzchnie ubranie, potem wślizgnął się pod futrzane okrycie. Słuchając spokojnego oddechu obok siebie, rozmyślał o tym, co Jakob mu powiedział. Aż go swędziały palce, żeby wstać i napisać list do Elizabeth, w myślach sformułował już zdania.

18 Kochana Elizabeth. Jakob właśnie opowiedział mi całą historię o buteleczce z lekarstwem i chcę przekazać ci tę radosną nowinę, że nie jesteś morderczynią… Nie, przecież tak nie można pisać. Pomyśleć, co by było, gdyby ten list wpadł w czyjeś ręce? Musi poczekać, aż wróci do domu i wtedy powie jej o wszystkim w cztery oczy. Już widział radość na jej twarzy. Wyobrażał sobie, że początkowo będzie go słuchać z niedowierzaniem, potem z ulgą i wreszcie z radością. Wprost nie mógł się doczekać, kiedy to się stanie. Przez większość nocy leżał nie śpiąc i wpatrywał się w mrok. Widział przez okno świecący księżyc, wielką białożótą kulę. Jeśli Elizabeth nie śpi, to może ona też patrzy w tej chwili na księżyc. To była dobra myśl, dała mu poczucie, że są sobie nawzajem bliżsi niż kiedykolwiek. Rozdział 5 Elizabeth była niespokojna, myśli krążyły jej w głowie. Od wielu dni rozmyślała o tym, w jaki sposób ostrzec Helene, wyrzucała sobie, że nie zrobiła tego od razu. Przy domowych pracach udawało się stłumić złe myśli, ale dzisiaj jest niedziela, dzień odpoczynku i wszystkie na najkonieczniejsze prace zostały wykonane. Elizabeth westchnęła. Maria czytała coś cicho w swojej książce. Musi to chyba umieć już na pamięć, pomyślała Elizabeth, uśmiechając się na widok pochylonej głowy. Ona sama nie ma cierpliwości do tego rodzaju zajęć. Wyjęła Biblię Jensa, ale myśli krążyły własnymi torami, nie mogła się skupić, więc odłożyła książkę. Powinnam napisać list, postanowiła, i poczuła ulgę. Rozmyślała nad tym wielokrotnie, ale zawsze rezygnowała w obawie, że list mógłby wpaść w ręce Nikoline. Teraz pospiesznie, żeby się rozmyślić, wyjęła swoje przybory do pisania. Maria spojrzała na nią znad książki. - Będziesz pisać do taty, czy do Jensa? – spytała. - Do Helene – odparła Elizabeth,, zaglądając do kalendarza, żeby sprawdzić datę. Potem pewną ręką zaczęła pisać list. Tyle dni nosiła w sobie te słowa, że pióro jakby samo z siebie sunęło po kartce. 4. kwietnia 1873 Droga Helene Piszę do Ciebie ten list, chociaż istnieje niebezpieczeństwo, że mógłby wpaść w niepowołane ręce. Jest coś, o czym bardzo chciałam Ci powiedzieć, kiedy byłam w Dalsrud, ale nie znalazłam do tego okazji. Podsłuchałam mianowicie rozmowę między Nikoline i tym młodym mężczyzną, który ma się żenić z dziewczyną o imieniu Bergette. Tak, dobrze widzisz, droga przyjaciółko. Spotkali się w izbie czeladnej, a ja ze wstydem muszę przyznać, że podsłuchiwałam pod drzwiami. Pocieszam się tylko, że dobrze zrobiła, bo to, co usłyszałam, nie wróży nic dobrego. Jak się z pewnością domyślasz, Nikoline romansuje z tym młodym człowiekiem, ale powiedziała, że zerwie związek, jak tylko wyjdzie za mąż. I to prawda, Nikoline chce się wydać ni mniej, ni więcej, tylko za Kristiana Dalsruda. Twierdzi, że ma jasne plany. Powiedziała, że jak tylko zostanie gospodynią, to od razu wyrzuci Ciebie, i Gurine ze służby. Nie podoba mi się to, bo nie lubię rozsiewać plotek, ale uważam, że to bardzo ważne. Musiałam Cię ostrzec, moja kochana. Teraz modlę się i mam nadzieję, że znajdziesz jakieś rozwiązanie. Będę prosić Pana Boga, żeby nie opuszczał Ciebie i Gurine. Na koniec chciałam Ci powiedzieć, że u nas wszystko w porządku. Z najcieplejszymi pozdrowieniami od twojej oddanej przyjaciółki Elizabeth.

19 Przeczytała list, żeby sprawdzić, czy nie narobiła błędów. - Nie mogłabyś przeczytać głośno? – spytała Maria. - Nie! – Elizabeth pospiesznie złożyła kartkę. - Dlaczego nie? Czy to jakieś tajemnice? - Nie, bo to moja sprawa – odparła Elizabeth stanowczo: Maria wysunęła koniuszek różowego języka i wykrzywiła buzię w paskudnym grymasie. - Widzę cię – krzyknęła Elizabeth. – I wypraszam sobie takie wstrętne zachowanie. Właściwie powinnam cię zlać! – Umilkła na chwilę i zerknęła ma młodszą siostrę, próbując w myślach znaleźć dla małej odpowiednią karę. - Za to wymyjesz ziemniaki – oznajmiła odpowiednią w końcu, nie znajdując nic innego. Ani mama, ani tata nigdy nas nie bili, myślała Elizabeth, skrobiąc rybę, którą miały zjeść na obiad. Niektórzy biją swoje dzieci rózgą i mówią, że to dla ich dobra, ale ona sama nie wierzy w takie rzeczy. U nich w domu wisiała wprawdzie przy drzwiach brzozowa rózga, ale nigdy jej nie używano. Maria już od dawna się tego nie boi, bo rózga jest stara i zniszczona. Młodsza siostra musi nauczyć się odróżniać słuszne od niesłusznego, ale Elizabeth nigdy nie zdobyłaby się na to, żeby ją uderzyć. Maria zrobiła, co jej kazano, a teraz nieproszona nakrywała do stołu. Ale ze sobą nie rozmawiały i Elizabeth wciąż była trochę zła z powodu zachowania małej. Postawiła garnek z rybą na piecu tak energicznie, że aż rozlała wodę, rzucając równocześnie ukradkowe spojrzenia w stronę szafy, gdzie schowała list. Jutro powinna go wysłać, niech zniknie i nie kusi młodszej siostry. Jedzenie było gotowe. Elizabeth odmówiła modlitwę i potem jadły przez dłuższą chwilę w milczeniu. - Chciałam przeprosić za to, że cię przedrzeźniałam – bąknęła Maria ze wzrokiem utkwionym w talerzu. - No, już w porządku – odparła Elizabeth pospiesznie. - Chociaż uważasz, że jestem mała – mówiła dalej Maria, patrząc wprost na straszą siostrę – to ja rozumiem, że byłaś zła z powodu czegoś, o czym pisałeś w liście. Elizabeth drgnęła tak, że rozlała wodę ze swojego kubka. Ciekawe, ile też siostra rozumie? A może ukradkiem zaglądała jej przez ramię? - Dlatego napisałaś ten list, że byłaś zła – oznajmiła Maria na koniec. Elizabeth wpatrywała się w jej niewinne niebieskie oczy. Maria wielokrotnie musi wykonywać prace dorosłych, ale przecież jest tylko małą dziewczynką, jeszcze nawet nie skończyła ośmiu lat, pomyślała. Może zbyt wiele od niej wymagany? Żeby tak Jens wrócił już do domu! Wtedy wszystko byłoby lepiej. Tęsknota szarpała jej udręczonym ciałem. - Jeśli chcesz, to mogę ci poodgarniać śnieg – zaproponowała Maria. Wylizując talerz do czysta. - Dziękuję, to miło z twojej strony – powiedziała Elizabeth, czując, że ogarniają ją wyrzuty sumienia. Później musi jakoś załagodzić całą sytuację, może opowie siostrze jakąś historię. - Twoja mała łopata stoi w sieni – powiedziała, kiedy Maria zbierała się do wyjścia. - Ja wiem – powiedziało dziecko przez ramię, zamykając za sobą drzwi. Elizabeth nuciła, sprzątając ze stołu. Zerknęła w stronę okna i nagle poczuła, że serce przestaje jej bić z radości. Dokładnie naprzeciwko kuchennego okna zobaczyła idącego Jensa! Minęło parę sekund, zanim zdołała opanować się na tyle, że mogła do niego postukać w szybę. Ale on najwyraźniej jej nie słyszał, bo po prostu przeszedł obok. Elizabeth poprawiła

20 potargane włosy i przygładziła spódnicę. Spojrzała pospiesznie w lusterko, policzki jej płonęły a oczy błyszczały. - Jens jest w domu – wyszeptała, czując uścisk w gardle z radości. Spojrzała w stronę schodów na strych, zastanawiając się, czy nie powinna obudzić Ane, tak, żeby Jens mógł spotkać je obie od razu, ale się rozmyśliła. Dobrze będzie spędzić krótką chwilę tylko z nim. Nagle zdała sobie sprawę, że Jens nie ma ze sobą kuferka na żywność. Pokręciła jednak głową i roześmiała się sama z siebie. - Oczywiście, że najpierw musiał przynieść plecak, wszystkiego na raz zabrać nie mógł – powiedziała głośno sama do siebie i przestępowała z nogi na nogę z niecierpliwości. On pewnie zamieni najpierw parę słów z Marią, zanim wejdzie do domu. Może zresztą Maria pobiegła już, żeby powitać ojca? – zastanawiała się Elizabeth, zdejmując fartuch. No, teraz jest gotowa na powitanie męża. Trochę szkoda, że nie zdążyła posprzątać kuchni, ale nic się już na to nie poradzi. na szczęście zostało jeszcze dość jedzenia, Jens będzie mógł zjeść ciepły obiad. Minuty mijały, a ona nic nie słyszała. Znowu spojrzała w okno, ale zobaczyła tylko Marię odgarniającą śnieg. Wtedy jednak usłyszała hałas na ganku. Jens tupał, otrząsając śnieg z butów i czyścił ubranie. Drzwi się jednak nie otworzyły i nieoczekiwanie zaległa dławiąca cisza. Z bijącym sercem Elizabeth długo wpatrywała się w kuchenne drzwi, potem otworzyła je i rozejrzała się po małej sieni. Nigdzie ani śladu człowieka. Podłoga też sucha, nie było na niej żadnego śniegu z butów. Otworzyła drzwi wejściowe i spojrzała prosto na Marię, która stała oparta na łopacie. - Jesteś sama? – spytała Elizabeth. Maria patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc. - A kto poza tym mógłby tu być? - Naprawdę nikogo nie było? – spytała Elizabeth niepewnie. Maria patrzyła na nią długo, zanim potrząsnęła głową tak mocno, że warkocze zatańczyły z boku na bok. - Bo zdawało mi się, że kogoś słyszałam – mruknęła Elizabeth i przygarbiona wróciła do domu. W kuchni opadła na krzesło i gapiła się w okno. Czyż mogłabym się tak pomylić? – dziwiła się. Nie, ja go widziałam, słyszałam go… Zasłoniła usta ręką, gdy zrozumiała, co się stało. Ja widziałam cień Jensa, pomyślała. Jens jest w drodze do domu. Przepełniła ją buzująca radość. Rozdział 6 Storvaagen, 4. kwietnia 1873 Jens szedł z rękami ukrytymi głęboko w kieszeniach spodni i rozglądał się dookoła. Nieduże, szare chaty z dachami z torfu, szopy na ryby i suszarnie stały gęste jedna przy drugiej. Słońce wyglądało spoza warstwy chmur, tu i tam siedział przed chatą jakiś rybak na pustej beczce, ciesząc się pierwszym wiosennym ciepłem. Jens ze złością kopnął wielki rybi łeb, który leżał mu na drodze. Ponieważ była niedziela, Abraham nie zgodził się, by wypłynęli na morze, chociaż się pięknie wypogodziło. Głośne dyskusje na ten temat trwały w ich chacie, w końcu Jens nie był w stanie dłużej tego znosić i wyszedł, żeby się przejść. Przystanął i z zazdrością spoglądał na wszystkich, którzy wiosłując, pływali po fiordzie. Niepogoda szalała od wielu dni i nastrój w chacie był bardzo niedobry. Jakby ludzie z uporem szukali u siebie błędów i braków, które wytykali sobie nawzajem. Wystarczyło podnieść palec, by wyzwolić tłumioną irytację. Jens zaklął cicho i już miał ruszać dalej, kiedy podszedł do niego jakiś mężczyzna.

21 - Wyszedłeś na spacer rozkoszować się piękną pogodą? – spytał nieznajomy. - Tak, bo co innego można robić, kiedy przodownik nie pozwala wypłynąć na połów – odparł Jens. Tamten podrapał się po głowie pod czapką uszanką. Jens domyślił się, że czapka została uszyta ze skóry kota, poznawał to po miękkim futerku. - Tak, wieku z nas musi siedzieć na tyłku, mimo że robota czeka – mówił mężczyzna. Roześmiał się krótko. – Wcześniej zimą tęskniłem tylko za tym, żeby odpocząć i móc się wyspać, ale w ostatnich dniach nie robiłem nic innego. Tak, tak. Myślałem pójść dzisiaj do kościoła, ale nawet z tego nic nie będzie. Człowiek zaczyna murszeć do takiego kręcenia się bez końca. Jens musiał się roześmiać. Swobodna rozmowa z obcym mężczyzną poprawiła mu trochę humor. - Ja też miałem ochotę wybrać się do kościoła przed powrotem do domu – powiedział. – Moim zdanie obraz ołtarzu tutejszego kościoła jest bardzo piękny. - Hę? Obraz przy ołtarzu? A tak, pewnie ten anioł tak ci się podoba – zachichotał chłop. Jens drgnął i poczuł, że się czerwieni. - He, He – chichotał chłop. – Widocznie dobrze trafiłem. Ona się nazywa Sara Susane Bing Lind, ta, która pozowała do obrazu. Żebyś wiedział, bracie, że to piękna dziewczyna. A ty to pewnie jeszcze nie masz ukochanej, co? – spytał, gapiąc się na Jensa. - Owszem, mam, jestem żonaty. A ten anioł na ołtarzu sprawia, że wciąż muszę myśleć o mojej Elizabeth. Ona też wygląda jak anioł. Ma tak samo jasne włosy i… - dalej się w swoim opisie nie posunął, bo w tej chwili rozległ się dzwon wzywający na jedzenie do głównego budynku. - Rany, a ten znowu zaczyna – powiedział chłop, jakby to sam właściciel łowiska, Wolff, na nich dzwonił. - Nikt w każdym razie nie przegapi czasu posiłku przy takim dzwonie – rzekł Jens ze śmiechem. - Nie, niech mnie licho. Słyszałeś kiedyś takie bicie? Jens pokręcił głową. - To dzwon kościelny, który poprzedni właściciel kupił za czterysta talarów. To straszna cena, tak uważam. A co ty sądzisz? Tak, ten dzwon ma podobno kilkaset lat. Stare paskudztwo – dodał, prychając złośliwie. Jens nie potrafił powstrzymać się od śmiechu, chociaż tamten wyglądał ponuro. - Chyba nie masz nic przeciwko właścicielowi łowiska? – spytał. - A ty go lubisz? - No cóż, nigdy nic mi nie zrobił. Poza tym dobrze płaci za ryby. - Ja byłem u niego w domu – powiedział mężczyzna, jakby nie słysząc słów Jensa. - Ach, tak? - Mhm. Szedłem do kantoru, żeby z nim porozmawiać. I drzwi do jednego salonu na pierwszym piętrze były otwarte. – Umilkł na chwilę dla zwiększenia napięcia. – Powinieneś to widzieć! Pokój pięknie urządzony. Jasnoniebieskie ściany, wielkie lustro i piękne obrazy. Na podłodze dywan, pośrodku pokoju okrągły stół otoczony krzesłami. Nie myśl sobie, wszędzie kroniki i ozdoby… - umilkł, jakby szukał właściwy słów, ale nie znalazłszy ich, zaczął opowiadać dalej. – Chyba wiesz, że kantor jest na drugim piętrze? - Wiem, ale nigdy tam nie byłem – odparł Jens. - No to tam jest też drugi salon. Jedna ze służących właśnie tam szła i nie zamknęła za sobą drzwi. Mogłem zerknąć ukradkiem również tam. Pokój jeszcze piękniejszy, możesz mi wierzyć… Przerwał im jakiś inny mężczyzna, który podszedł nieoczekiwanie.

22 - A ty co tu robisz i kłamiesz? – spytał, uderzając pierwszego mężczyznę w plecy potężną dłonią. - Kłamię? Powiem ci, że najmniejsze nawet kłamstwo nie pojawiło się na moich wargach, odkąd żyję na tym świecie – odparł zaczepiony z największą powagą. Jens pożegnał się i poszedł dalej. Tak, chłop mówił chyba naprawdę, opisując wspaniałe pokoje Wolffa. Jens słyszał o nich już dawniej. Podobno Wolff ma trzy izby. Jedną dla gości, izbę prywatną i jadalnię. Jens kręcił głową, niechętnie wracając do swojej chaty. Jeszcze przed drzwiami usłyszał podniesione głosy w środku. A więc oni nadal dyskutują, czy nie wypłynąć na morze, domyślił się i wszedł do izby. - Sieci nam poganiają, jak zostaną tam dłużej – powiedział stojący przy piecu Andres ponurym głosem. Drewniaki, które naprawiał, odłożył na bok. On też nie może sobie znaleźć spokoju, stwierdził Jens. Wyjrzał przez okno. Nowa grupa łodzi wyruszyła na wody fiordu. - Powiedziałem i tak będzie – odparł Abraham, biorąc swoją zniszczoną Biblię. – Niedziela jest dniem świętym i nie będziemy pracować. Koniec z tym. – Otworzył książkę, ale Jens widział, że wcale nie czysta, po prostu udaje. - Ja się zgadzam z Andresem – oznajmił Jens. – Wszyscy po kolei wypływają, tylko my będziemy tak siedzieć i drapać się w karki. Abraham chciał coś powiedzieć, ale Jens mówił dalej. - DDla nas sieci oznaczają życie albo śmierć. Bez nich nie zdobędziemy ryby. A bez ryby pomrzemy z głodu my i nasze rodziny. A nie mamy pieniędzy, żeby kupić sobie nowe – Głos młodego mężczyzny wnosił się, że miarę jak mówił. Zgromadzeni wokół niego kiwali głowami, co mówiącego rozgrzewało jeszcze bardziej. – Tracimy poważny zarobek, nie łowiąc przy takiej pogodzie. Jeśli wypłyniemy teraz, to będzie chyba ostatni raz przed powrotem do domu. Abraham wstał. Był to władczy człowiek, wysoki i zdecydowany, przewyższał ich też rangę. Mimo wszystko Jens nie cofnął się ani o krok, kiedy tamten wpił w niego spojrzenie. - Ja tu jestem przewodnikiem i ja decyduję – oznajmił Abraham. - A ja mam to gdzieś – odparł Jens, wypinając pierś do przodu. Wiedział, że mówiąc tak, być może ryzykuje miejsce w łodzi Abrahama, ale nic nie mógł na to poradzić. – Jeśli ty nie wypłyniesz, to my zrobimy to sami – mówił dalej, żałując jednocześnie, że nie znalazł lepszej pogróżki patrzył w oczy właścicielowi łodzi, i ku wielkiej uldze stwierdzi, że choć niechętnie, to jednak inni rybacy kiwają głowami na znak poparcia. Ale tylko Andres i Jakob zdecydowali się stanąć obok Jensa. - Działaj rozsądnie, Abrahamie – prosił Jakob. – Jest tak, jak mówi Jens, nie możemy siedzieć tylko dlatego, że jest niedziela. Jest pewien, że Pan na niebie tym razem popatrzy na nas łaskawym wzrokiem. On przecież rozumie, że musimy mieć jedzenie. Z pewnością dlatego dał nam tę piękną pogodę. Jens widził, że Abraham się waha, błądził rozbieganym wzrokiem po izbie i drapał się w głowie. Cała załoga wstrzymała dech w napięciu, czekając, jakie będzie ostatnie słowo. Wiedzieli bowiem, że mimo iż Jens potrafi gadać, to na upór Abrahama nawet on nic nie poradzi. Zresztą łódź należy do niego i wszystko jest mu podporządkowane. - W takim razie, w imię Boże, spróbujemy – rzekł w końcu, machając ręką. – Wypływamy. Przebierajcie się. Nie stójcie tak i nie gapcie się przed siebie! Napięcie zniknęło, ludzie zaczęli rozmawiać, słychać było śmiechy, wszyscy w pośpiechu wciągali kurtki i spodnie ze skóry. Wkładali długie po pół uda rybackie buty, wiązali czapki pod brodą i powoli ruszali w drogę. Tuż przed chatą spod śniegu wyłonił się stos rybich łbów – pewny znak, że zbliża się wniosła. Jens odczuwał wielką radość. Jeszcze tylko raz wypłyną w morze, a potem wróci do domu, do Elizabeth i Ane. Będzie mógł przekazać żonie wielką nowinę! Przez jakiś czas miał zamiar posłać jej pieniądze, ale zrezygnował Elizabeth może przecież kupować w sklepie na

23 zeszyt, a jak tylko Jens wróci do domu, to za wszystko zapłaci. Zarobione pieniądze nosił w skórzanym woreczku zawieszonym na szyi. To najbezpieczniejszy sposób. A wysyłanie pieniędzy listem jest ryzykowne. Na łowsiku Vestfjorden aż się robiło od łodzi. Jest ich tu kilkaset, przypuszczał Jens. I ze Storvaagen i z łowisk takich jak Skraaven i Sandviken, a także z innych. Było ich dużo więcej, niż można by oczekiwać przy niedzieli. Wesołe okrzyki unosiły się nad wodą, słychać było śmiechy i żarty. Nagle nad głowami ludzi przeszedł jakby szum w powietrzu, a potem kilka gwałtownych porywów wiatru przeleciało do fiordem. Rozmowy natychmiast ucichły. - To ostrzenie – rzekł Jakob. Abraham przytaknął. Jens poczuł, że serce zaczyna mu mocniej bić.. nieprzyjemny dreszcz przemknął po plecach. Więcej nie zdążył nawet pomyśleć, bo niebo i morze eksplodowały równocześnie straszliwym sztormem. Spadł niczym zesłany przez samego diabła, dosłownie wciskał ludzi we wzburzone fale wiosła wypadały z dulek, zewsząd słychać było krzyki i rozkazy. Dotarł do niego głos Abrahama który natychmiast p[przejął dowodzenie. - Zwijajcie żagle! Kierujcie się pod wiatr, ale do diabła, nie za blisko lądu!! Jens zdziwił się, że Abraham przeklina, om, taki religijny. Może to strach? Mimo wszystko rozkaz był niepotrzebny. Z wyjątkiem chłopca, który pierwszy raz wypływał na łowiska, wszyscy byli doświadczonymi rybakami, każdy wiedział, że podejście zbyt blisko lądu oznacza niebezpieczeństwo rozbicia łodzi. Fale były wielkie niczym góry. Czarne i bezlitosne spadały na łodzie, miotające się po morzu. Przekleństwa i bluźnierstwa przekrzykiwały huk sztormu, ale ludzie robili, co trzeba. Każdy dobrze znał swoje obowiązki. - Odciąć sieci! – wrzeszczał Abraham i natychmiast Jens wyciągnął nóż, żeby przeciąć linki. A dopiero co narzekali, że sieci zgniją. Nigdy, nigdy sobie nie wybaczę, że przekonałem Abrahama do wyjścia na morze, myślał, biorąc na siebie całą winę. Andres i Jakob zwijali żagle, najmłodszy wylewał wodę, ile tylko miał siły. Jeden rybak ze Storvika pomagał mu, bo łódź napełniała się szybciej, niż oni byli w stanie ją opróżniać. Jens widział, że wiele łodzi sztorm cisnął na brzeg. Ludzie wyglądali niczym małe, bezradne lalki, które spadały na ląd razem zachowały wiosła, mężczyźni próbowali płynąc pod wiatr, ale i tak w końcu musieli przegrać. Na sąsiedniej łodzi, kręcącej się w kółko, jakiś rybak zaplątał się w liny. Jens widział, jak wymachuje rękami. W ręce trzymał nóż i w jaki cudowny sposób zdołał się wyrwać. Wiatr poniósł łódź dalej, ale mężczyznę uratowali koledzy. Wyczerpany leżał na tej drugiej łodzi, gdy nagle morze otworzyło się przed nimi i wszyscy wpadli w ogromną otchłań, zniknęli na zawsze. Słyszał, że ktoś woła pomocy, inny wzywał matkę, jeszcze inni żony lub zwracali się do Stwórcy na niebie, zanim pogrążyli się w odmętach. Widział oczy kilku z nich i nigdy tego nie zapomni. Przerażone spojrzenia, ramiona wyciągające się do niego z błaganiem o ratunek. Ale on był jedynie bezsilnym świadkiem tego, co widział, zanurzony w piekle przerażenia. Którego pamięć zachowa na zawsze. Siedział sparaliżowany i patrzył prosto przed siebie, nie mając siły nic zrobić. Nagle poczuł, że ktoś wymierzył mu piekący policzek i usłyszał głos Andresa: - Obudź się, chłopcze! Masz żonę i dziecko, pamiętaj o tym. Musimy wrócić do domu żywi – mówił Andres, próbując przekrzyczeć ryczący sztorm. - Elizabeth – wyszeptał Jens. Gwałtowny podmuch wiatru podniósł gdzieś jego słowa. Elizabeth i Ane, myślał chłopak. Tak, chcę wrócić do domu, do nich. Wrócić do domu i powiedzieć Elizabeth, że jest niewinna! Ta myśl dała mu nową odwagę i nową siłę.

24 Sztorm wyrwał żagiel i niósł małą łódkę po grzbietach fal. Nikt nie wiedział, dokąd. Gdy tylko się uciszy, pożeglują w stronę lądu. I będą uratowani. Rozdział 7 Szło ku wiośnie. Słońce stało wyżej na niebie, śnieg był rozmokły i topił się szybko, a spod niego tu i tam wyłaniały się żółte źdźbła. Długa i ciężka zima minęła także tym razem, wciąż jednak było jeszcze zimno. To przecież dopiero kwiecień. Śnieg całkiem spłynie może w połowie maja, pocieszali się ludzie. Elizabeth myślała wyłącznie o Jensie. Był w jej sercu niezależnie od pory dnia czy w nocy, przychodził do niej w snach. A właściwie prawie zawsze w jednym i tym samym śnie: siedział w łodzi na morzu, machał do niej i wołał ją po imieniu. Miał jej coś ważnego do powiedzenia, ale im głośniej krzyczał, tym dalej odpływała jego łódź i ginęła z wolna w gęstej, szarej mgle. Chwycić wiosła i płyń do mnie, wołała Elizabeth, ale on najwyraźniej nie słyszał. Na koniec całkiem znikał. Budziła się zawsze po tym śnie spocona i roztrzęsiona, zastanawiała się, co też on może oznaczać, co Jens chce jej powiedzieć. Ale, niestety, musi po prostu czekać. Może otrzyma odpowiedź, jak mąż wróci do domu. - Dlaczego to wzgórze nazywa się Nonshaugen, Podwieczorkowe Wzgórze? – spytała Maria, kiedy szły w górę po stromym zboczu. - To dlatego, że kiedy słońce schowa się za nie, to czas jeść podwieczorek. Wiesz przecież, że nie wszyscy ludzie mają zegary i wiedzą, która godzina – tłumaczyła Elizabeth. - Czas na jedzenie jest wtedy, kiedy człowiek odczuwa głód – uznała Maria i powiedziała jednym tchem: - Myślisz, że dzisiaj zobaczymy łodzie? - Tego nie wiem. Być może. – Elizabeth zastanawiała się, czy powinna powiedzieć siostrze, że widziała cień Jensa. Tłumaczyła sobie to, podobnie jak fakt, że Jens zostawił w domu Biblię, jako dobry znak. Zrezygnowała jednak z rozmowy z siostrą. Maria jest za mała, żeby zrozumieć. To nie ma sensu. Znalazły się na szczycie wzgórza i stały zdyszane, rozgrzane drogą, i patrzyły na fiord. Mieni się błękitem jak okiem sięgnąć, pomyślała Elizabeth. Ale żadnej łodzi nigdzie nie widać. - No to i tum razem też nie przyjadą – westchnęła Maria. - Przecież mogą się pojawić przed wieczorem – pocieszała Elizabeth. – Nie muszą przypłynąć akurat w chwili, kiedy my tu stoimy. Maria przez dłuższą chwilę milczała. Elizabeth przeniosła Ane na drugie biodro. Stały i wpatrywały tak dług, aż rozgrzana skóra się schłodziła, a zimny wiatr przenikał przez ubrania. Elizabeth już miała powiedzieć, że trzeba wracać na dół, gdy odezwała się Maria. - Ja widziałam raz, że Dorte płacze. Elizabeth zatrzymała się i czekała na dalsze wyjaśnienia. Skoro jednak siostra nic nie mówiła, spytała: - Dlaczego płakała? - Jej musi być smutno, bo straciła dwóch mężczyzn. Jeden, z którym miała ślub, utopił się w morzu. I ten drugi, który jest ojcem Daniela, też gdzieś zginął. Znowu przez dłuższy czas panowało milczenie. - Każdy płacze od czasu do czasu. Dorośli też – powiedziała Elizabeth na koniec. - Myślisz, że tata i Jens też mogą się utopić? – spytała Maria nieoczekiwanie.

25 - Nie, oni wkrótce wrócą do domu – odparła Elizabeth z wielką pewnością. – Ja to wiem. Wracajmy teraz, Maryjko, do domu. Zaczyna się robić zimno, nie możesz się rozchorować tuż przed ich powrotem. Niepewny uśmiech rozjaśniał drobną twarz do siostry, kiedy wszystkie trzy schodziły na dół. Maria przez resztę dnia czekała. Jej niepokój udzielił się też Elizabeth, więc doznała ulgi, kiedy trzeba było kłaść się spać. Otuliła siostrę kołdrą i pocałowała ją w czoło. - Odmówiłaś wieczorny pacierz? – spytała. Maria pokręciła głową. - W takim razie odmówimy razem. Złożyły ręce i Elizabeth zaczęła się modlić. Aniele Boży Stróżu mój, Ty zawsze przy mniej stój. Rano, wieczór, We dnie, w nocy, Bądź mi zawsze ku pomocy. Broń mnie od wszelkiego złego, I doprowadź mnie do zbawienia wiecznego. Amen - A teraz pomodlimy się też za tych, co na morzu – oznajmiła Maria. - Chciałabyś? – spytała Elizabeth. Maria przytaknęła. - „Kochany Boże i Jezu, i Aniołowie. Opiekujcie się tatą i Jensem i wszystkimi, którzy są daleko na morzu. I sprawcie tak, żeby wkrótce wrócili do domu, bo ja bardzo za nimi tęsknię. Amen. Poza tym, powiedzcie mamie, że jestem grzeczna i zdolna. Amen”. Elizabeth zdławiła pełen czułości śmiech z powodu tej dziecięcej wieczornej modlitwy. - A teraz śpij – szepnęła, wstając. - A czy nie mogłabyś mi opowiedzieć historii o smoku? – poprosiła Maria, posyłając Elizabeth błagalne spojrzenie. - Będziesz w stanie słuchać o smoku? A może jednak opowiedziałabym ci o czym innym? - O nie! Tata, i Olav zawsze opowiadają o smokach, na pewno nie będę się bać. Elizabeth zastanawiała się przez chwilę. Jeśli naprawdę tak jest, to jej opowieść z pewnością małej nie zaszkodzi. Ona sama też lubi takie historie. Wciągnęła głęboko powietrze i zaczęła: - Był sobie raz pewien chłop, któremu ktoś źle założył wiosła w łodzi. Maria przerwała jej. - Ech, ja to już słyszałam. To smok mu to zrobił, więc chłop zastrzelił smoka, ale ten się zemścił. Chłopu jednak ktoś pomógł i smok przegrał. Opowiedz coś innego, straszniejszego – poprosiła dziewczynka, układając się wygodnie. - Straszniejszego? – powtórzyła Elizabeth niepewnie. – No dobrze, niech będzie. „Byli sobie raz dwaj bracia, którzy mieszkali sami w domu. Pewnego zimowego dnia łowili ryby na fiordzie i do cieci wpadł im trup”. – Umilkła na chwilę, by sprawdzić reakcję Marii, ale skoro siostra leżała spokojnie, mówiła dalej: - „Wrzucili martwego człowieka do łodzi i starszy z