Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 035 261
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań639 655

Angelsen Trine - Córka morza 05 - Niepokój serca

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :610.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 05 - Niepokój serca.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 99 osób, 67 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 85 stron)

1 Rozdział 1 Elizabeth musnęła wargami rozpaloną od gorączki twarzyczkę córeczki. - Nie śpij, Ane – szepnęła, obsypując pocałunkami maleńkie powieki, czółko i policzek, mokry już od własnych łez. – Dobry Boże, bądź sprawiedliwy i nie zbieraj mi dziecka! Podobno zawsze wybierasz najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a moja Ane jest jednym z nich. ale nie zabierak mi jej, błagam! Przytuliła córeczkę mocno. Była zmęczona lękiem o Ane i zrozpaczona jej cierpieniem. Wypłakała już wszystkie łzy. Bóg zdecyduje, jaki będzie los jej dziecka. Podniosła drżącą dłoń do twarzy. Jej spojrzenie padło na Biblię Jensa. Zbliżyła ją do oczu dziewczynki. Ane patrzyła matowym, niewidzącym wzrokiem. - Spójrz tylko, moje dziecko! – błagała Elizabeth. - To Biblia twojego ojca. powiedział kiedyś, że po jego śmierci ta Biblia będzie należała do ciebie. Posłuchaj mnie teraz. Musisz wyzdrowieć, żeby odziedziczyć tę Biblię i przekazać ją swoim dzieciom. Wyzdrowiejesz, moja kochana? Ane zamknęła oczy. Jej główka opadła bezwładnie do tyłu. Elizabeth odłożyła księgę, żeby podtrzymać córeczkę. Siedziała apatycznie, kołysząc się miarowo i głaszcząc wychudzony, miękki policzek małej. Tak niedawno podcięła jej włosy; wyrównała fryzurę na wysokości ucha. Ane wierciła się na krześle, a ona bała się, że ukłuje ja nożycami. W drobną szyjkę, stworzoną do całowania. W skórę miększą niż jedwab, bielszą niż śnieg. Czy takie maleństwo nie ma prawa żyć. Dlaczego Bóg nie zabierze raczej jej, Elizabeth? To przecież ona jest morderczynią! - Lina! – szepnęła. – Lino, czy możesz mi pomóc? Jesteś przecież… jesteś po tamtej stronie. Chyba możesz Go poprosić, żeby się nade mną ulitował. Ten jeden raz. Proszę cię, Lino… - Słowa zamarły jej na wargach, równie bezsilne jak ona. Spojrzała w okno zamglony, wzrokiem. Jezdna z gwiazd była większa niż inne. Może to gwiazda betlejemska? Bóg, który mieszka w niebie i nie ma żadnych zmartwień, chce mi zabrać Ane, pomyślała Elizabeth z goryczą, ale zaraz się zawstydziła. Przecież Bóg zna wszystkie ludzkie myśli, choć to takie dziwne. – Wybacz mi, Panie, moje grzeszne myśli. Pewnie jestem egoistką, bo nie chcę, żebyś zabrał Ane do siebie i oszczędził jej ziemskich cierpień. Ale musisz wiedzieć, że nie oddam swojego dziecka bez walki! Wzburzona, podniosła się i położyła dziecko do łóżka. Potem zamknęła oczy, zacisnęła usta u położyła dłonie ba ciałku córeczki. Starała się skoncentrować i przelać siły na małą. Po chwili jednak się poddała. Ramiona jej opadły. Dlaczego nie mogę uzdrowić własnego dziecka? Dlaczego mam tę moc tylko od czasu do czasu? Wzięła mokrą szmatkę, żeby schłodzić rozpalone ciałko. Poświęciłabym dla niej wszystko, ale moje łzy nie uzdrowią, pomyślała, przecierając oczy. W końcu wstała i popatrzyła przez okno. Potem znów spojrzała na córeczkę, ważąc wszystkie za i przeciw. Wezwać doktora? Ile czasu potrzeba, żeby zbiec do Heimly i pożyczyć konia? Nie, lepiej nie opuszczać dziecka. Doktor zresztą nic tu nie poradzi. Był tutaj już dwa razy – przed śmiercią matki i wtedy, gdy wyciągnęła Marię z lodowatej wody. Na pewno powie tylko, że trzeba podawać Ane dużo picia i chłodzić ją mokrymi szmatkami. Ale Elizabeth wszystko to robiła. No właśnie… dużo picia. W kuchennej szafce miała gorzałkę i korzeń dzięgla. Czy można…? Czy się ośmieli…? Zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły jej się boleśnie w skórę. Czy jest inne wyjście? Położyła dłoń na czole dziewczynki. Skóra małej była coraz bardziej rozpalona i sucha. Jakiś czas temu Elizabeth podała jej wywar z kory, który powinien działaś napotnie i przeciwgorączkowo, ale to najwyraźniej nie poskutkowało. Trąciła córeczkę, wymawiając jej imię, lecz dziecko nie zareagowało.

2 Nie ma czasu do stracenia. Elizabeth poszła zdecydowanym krokiem do kuchni i otworzyła szafkę. Drżącymi dłońmi odsunęła słoiczki z korą, z ziołami na zapalenie pęcherza i na opuchlizn, z nostrzykiem do okładania raz i z kurzym zielem na biegunki. Oznaczała wszystkie słoiczki w sobie tylko znany sposób, ale zamierzała we przyszłości całą swą wiedzę przekazać córce. - Tak – powiedziała na głos. – Ane nauczy się kiedyś, jak przygotować lekarstwa. Ale najpierw muszę ją wyleczyć. Na samym końcu stał słoiczek z korzeniem dzięgla i buteleczka gorzałki, którą Elizabeth dostała od Jakoba. Musiała mu obiecać, że nie piśnie o tym Ragnie, która uważała gorzałkę za diabelski napój. A przecież Jakob używał go tylko leczniczo, żeby rozgrzać i wzmocnić ciało na morzu. Nogi się pod nią uginały, gdy szła po schodach. Wiedziała, że mieszanki dzięgla i gorzałki używa się do spędzania płodu i że ma ona silne działanie napotne w trakcie gorączki, ale nie wolno jej podawać dzieciom. Przeżegnała się i pomyślała z przerażeniem, że jeszcze nigdy w życiu nie ryzykowała. Ane może od tego umrzeć. Ale bez tego też może umrzeć. - Jeśli Ane umrze, pójdę na morze – powiedziała stanowczym głosem, wlewając odrobinę mieszanki do ust dziecka. Dodała wprawdzie trochę wody, żeby złagodzić smak, ale córeczka i tak się zakrztusiła i wykręciła. Elizabeth z ciężkim sercem podała jej jeszcze parę kropli. Znów nieco pociekło po buzi. Trzeba się było uzbroić w cierpliwość. W końcu Elizabeth odstawiła kubek z łyżeczką na podłogę. Teraz pozostawało już tylko czekać. Czas dłużył się niemiłosiernie. Młoda matka krążyła po izbie, przystając czasem przy oknie. Gdzieś w oddali zaszczekał lis. Przypomniała sobie, jak Esaias pytał ją, czy chodzi na polowania. Nie, ona nie potrafiłaby zabić zwierzęcia, które żyje na wolności. Rozumiała jednak, że inni muszą to robić, żeby zdobyć jedzenie i skóry. Znów podeszła do łóżka, schłodziła czoło dziecka, uklękła i zaczęła się modlić. Nigdy nie czuła się tak bezsilna. Tymczasem mrok ustąpił miejsca szaremu porannemu światłu. Gwiazdy znikły. Elizabeth szukała wzrokiem tej największej, lecz nie było jej widać. Może to dobry znak? Nagle zamarła z przerażenia, bo Ane poruszyła się i wydała bełkotliwy krzyk. - Nie śpisz?! Elizabeth rzuciła się do łóżka, patrząc z rozpaczą na wijące się z bólu dziecko. Przyszedł ją zimny dreszcz, a ciało pokryła gęsia skórka. - Ane? – szepnęła schrypniętym głosem. – Boże, co ja zrobiłam! Teraz ona umrze, co za… Maleńka moja, co cię boli? – spytała zduszony, głosem, próbując dotknąć małego ciałka, które miotało się na łóżku. Elizabeth nie umiałaby powiedzieć, jak długo trwały skurcze. Wydawało jej się, że całą wieczność, choć zapewnie tylko kilka minut. Gdy Ane się uspokoiła, matka zaczęła drżącymi palcami szukać pulsu. Rozpłakała się z radości, wyczuwając miarowe bicie serduszka w małej piersi. - Wybacz mi, kochanie – powiedziała, głaszcząc małą po główce. Wycieńczona niepokojem położyła się koło dziecka i mocno je przytuliła. Ogarnęła ją ulga nie do opisania. Musiała się zdrzemnąć, bo nagle uświadomiła sobie, że córeczka jest mokra od potu i że zacznie swobodniej oddycha. - O, dzięki, dzięki… - szlochała Elizabeth. Myjąc dziecko, śmiała się i płakała na przemian. Nie wiedziała, czy uzdrowienie zawdzięcza Bogu, Linie czy lekarstwu. Ale jedno był pewne: Ane będzie żyła.

3 Rozdział 2 Elizabeth biegała między córeczką a piecem, na którym przyrządzała lecznicy napar z pierwiosnka lekarskiego. Dla większej wygody przeniosła Ane do kuchni i umościła jej posłanie na ławie. Obchodziła się z nią tak ostrożnie, jakby dziewczynka była z kruchej porcelany. Przepełniała ją radość z ocalenia Ane. Pierwszym cudem były narodziny córeczki ponad dwa i pół roku temu, teraz cud zdarzył się po raz drugi. Odzyskała dziecko. Ane leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczami, lecz Elizabeth wiedziała, że śpi naturalnym, spokojnym snem. Drobne ciałko potrzebowało odpoczynku po tak gwałtownym wstrząsie. - Będę cię strzegła przez cały czas – mruczała Elizabeth, obsypując twarzyczkę dziecka pocałunkami. Ane nie była już tak rozpalona, ale oddychała przez usta i pokasływała przez sen. Temu jednak da się zaradzić. Elizabeth wyprostowała się o odgarnęła włosy za ucho. Była wyczerpana, powinna się trochę przespać, lecz wiedziała, że nie zaśnie spokojnie. Strach jeszcze jej nie opuścił. Bo co by było, gdyby… Drygnęła nerwowo, słysząc niezbyt głośnie pukanie. Spojrzała szybko na drzwi i na córeczkę. - Prozę – powiedziała. - Dzień dobry – przywitała się Dorte, patrząc na przyjaciółkę badawczo. Za jej plecami stał Daniel i trzymał się matczynej spódnicy. Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, że jest w koszuli nocnej, na którą zarzuciła sweter. - Ane przez całą noc walczyła z chorobą – wyjaśniła bezbarwnym głosem, wskazując łóżko. - Z chorobą? – powtórzyła Dorte. – Co jej jest? Elizabeth poczuła, że znów ogarniają ją wyrzuty sumienia. Gdyby lepiej pilnowała córeczki! - Siadaj – zaprosiła. – Napijesz się herbaty? Właśnie zaparzyłam. Dorte skinęła głową i zdjęła kurtkę Danielowi. - Ane śpi? – zapytał chłopiec, patrząc na matkę. Dorte z uśmiechem pokiwała głową. - Płukała wczoraj pranie w rzece – zaczęła Elizabeth, gdy obie trzymały już kubki z herbatą. – Odwróciła, się tylko na chwilę. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle Ane znalazła się nad samym brzegiem. – Elizabeth upiła trochę herbaty, żeby zapanować nad głosem. – I wpadła do wody – dodała szybko żeby mieć to już za sobą. Spodziewała się wyrzutów, ale Dorte tylko na nią patrzyła. W jej zielonych oczach widać było cień troski, lecz nic nie powiedziała. - Rzuciłam się do rzeki – ciągnęła Elizabeth. – Ledwo ją wyciągnęłam. Za długo była pod wodą. Myślałam, że jest martwa, gdy wyniosłam ją na brzeg. Jej głos zadrżał niebezpiecznie. Dorte wstała i usiadła koło niej. - Ale przecież Ane żyje – rzekła łagodnie, obejmując ją ramieniem. Elizabeth pokiwała głową, skubiąc fartuszek. - A potem w nocy się rozchorowała. Bardzo. Znowu myślałam, że to koniec. modliłam się do Boga i … - Nie musisz mi wszystkiego opowiadać – przerwała jej Dorte. – To sprawa między tobą a Panem Bogiem. Najważniejsze, że pozwolił co ją zachować. Nasze dzieci to dar od Boga. Pamiętaj, że my je tylko pożyczymy – oznajmiła Dorte spokojnie.

4 Elizabeth nie mogła się z tym zgodzić. - Ale przecież rodzice nie powinni żyć dłużej niż dzieci! - Niestety, to się zdarza. – Dorte odgarnęła jej włosy. – Nie byłaś dziś w oborze – stwierdziła. - A która to godzina? – zapytała Elizabeth. - Pora obrządku dawno już minęła – powiedziała Dorte. – Słyszałam po drodze porykiwanie krów. Chcesz, żebym je dziś za ciebie nakarmiła? Elizabeth zakryła usta dłonią. Jak mogła zapomnieć o biednych zwierzętach?! - Zajmij się sobą. Elizabeth. Bardzo tego potrzebujesz. Ja pójdę do obory. Gospodyni spojrzała na nią tępym wzrokiem. Dorte wyszła, zabierając ze sobą Daniela. Elizabeth chciała powiedzieć, że chłopiec może zostać, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu. Z trudem wstała i zaczęła się czesać. Potem się umyła i włożyła czyste ubranie – niebieską bluzkę i szarą spódnice. Co Dorte sobie pomyślała, widząc ją w koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami o tej porze? Elizabeth zarumieniła się ze wstydu. I po co właściwie przyszła tak wcześnie? Dorte rzadko odwiedzała ją bez powodu. Ane zakasała ochryple i od razu się obudziła. Elizabeth wzięła ją na kolana. - Jesteś głodna? – zapytała, ale dziewczynka zdecydowanie pokręciła główką. - Baty? Zażądała. Matka nalała trochę herbaty do kubka; mała wypiła wszystko łapczywie. Gdy kubek był już pusty, przytuliła się do matki. - Zaraz przyjdzie Daniel – powiedziała Elizabeth, wycierając jej nosek chusteczką. – Pobawisz się z nim? Dziewczynka znów pokręciła główką. - Ane Ce lulu – oświadczyła sobie – powiedziała Elizabeth, kołysząc ją do snu. Nic nie wskazywało na to, żeby małej groziło zapalenie płuc. To raczej zwykłe przeziębienie, które minie bez śladu. Trzeba tylko dobrze o nią zadbać. W naszej rodzinie rodzą się silne dziewczynki, pomyślała, dziwiąc się, że sama nie zachorowała po tym wszystkim. Przypomniała sobie słowa Dorte i złożyła ręce do modlitwy. Wprawdzie nie była pewna, kto właściwie jej pomógł, ale podziękować na pewno nie zaszkodzi. Po chwili wróciła Dorte z Danielem. - No, wyglądasz już dużo lepiej – pochwaliła przyjaciółkę. – Ane dalej śpi? - Obudziła się tylko na chwilę. Chyba potrzebuje paru dni spokoju i wszystko będzie dobrze. – Własne słowa trochę ją pokrzepiły. - Będzie tak, jak Bóg postanowił – stwierdziła Dorte. – Co jeszcze mam zrobić? - Kochana, nie przyszłaś tu chyba pracować? - Nie, szczerze mówiąc, przyszłam z wiadomością od Ragny. Elizabeth poczuła, że coś ściska ją w dołku. - Tak? – Czekała na najgorsze. - Ragna organizuje w piątek spotkanie. I cię zaprasza. - Co? – Elizabeth spojrzała na nią ze zdumieniem. Dorte wzruszyła ramionami. - Tak powiedziała. Mówiła, że ci… jak ona ich nazwała? A tak, że ludzie dobrze sytuowani w większych miastach organizują spotkania. - Ale przecież my nie mieszkamy w żadnym mieście i nie jesteśmy sytuo… Co będziemy robić? - Pić kawę, jeść, śpiewać psalmy. I masz zabrać ze sobą robótkę. Elizabeth położyła Ane na ławie i starannie przykryła pledem. Co też teściowej przyszło do głowy? Ragna miała swój krąg znajomych, których chętnie odwiedzała. Były to przeważnie bardziej zamożne rodziny. Pewnie u nich to usłyszała.

5 - Kto jeszcze ma przyjść? Dorte znowu wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Ale mnie też zaprosiła. Chyba dlatego, że Jakob wszystko słyszał i powiedział, że Indianne może popilnować Daniela. Głupio więc mi było odmówić. Zresztą pomyślałam, że może być całkiem miło. Ja rzadko gdzieś wychodzę. - Nie wiem tylko, jak się będzie czuła Ane – zawahała się Elizabeth. - Mogę powiedzieć o tym Ragnie – zaproponowała Dorte. - Nie, powiedz, że przyjdę. Zobaczymy. Dziś dopiero niedziela. – I w tej chwili przypomniała sobie o praniu. – Ojej, zostawiłam pranie nad rzeką! Powinnam je rozwiesić, a to już niedziela… - Bóg na pewno wybaczy mi ten grzech – uśmiechnęła się Dorte. – Zajmę się tym. I znów ruszyła do drzwi. A Daniel za ną. Nie odstępuje jej na krok, pomyślała Elizabeth, idąc do wygódki. Gdy szła przez podwórze, kątem oka dojrzała coś, co sprawiło, że serce zamarło jej w piersi. To nie może być pogrzeb! Z przerażeniem zerknęła w stronę wsi. Ale niestety, nie miała wątpliwości, że to czarny koń Jakoba i że na wozie stoi trumna udekorowana wrzosem i krepiną. Nie zdołała rozpoznać ludzi, którzy szli w orszaku, ani mężczyzny siedzącego na koźle. Wszyscy ubrani w czerń, jak każe zwyczaj. Kim oni są? Kto umarł? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział? Elizabeth rozejrzała się bezradnie, wypatrując kogoś, kto mógłby jej odpowiedzieć na te pytania. Koń wlókł się powoli, papierowe wstążki powiewały na wietrze. Rozległy się kościelne dzwony i równie nagle umilkły. - Elizabeth! Dorte stała tuż przed nią z balią pełną mokrych ubrań. - Mam to rozwiesić w szopie? – zapytała. Elizabeth była przekonana, że przytaknęła, ale przyjaciółka wciąż patrzyła na nią ze zdziwieniem. - Co ci jest? Zobaczyłaś ducha? – A może huldrę? - Nie. orszak pogrzebowy – szepnęła Elizabeth, wskazując kierunek. I włosy niemal stanęły jej na głowie. Bo orszak nagle zniknął. To niemożliwe! - Chyba powinnaś trochę odpocząć – stwierdziła Dorte, popychając Elizabeth w stronę domu. – Idź na poddasze i prześpij się kilka godzin. Ja zajmę się małą i całą resztą. Elizabeth poszła za nią jak posłuszne dziecko. Dorte prześcieliła łóżko. Pomogła jej zdjąć spódnicę i buty, przykryła pledem i futrem. - Teraz musisz się przespać. Nie chcę cię widzieć przez parę godzin – powiedziała zdecydowanie. Elizabeth leżała sztywno na łóżku, wpatrując się w sufit. Zrozumiała, co przed chwilą widziała. To był zwiastun śmierci. Ktoś ma umrzeć.

6 Rozdział 3 Elizabeth siedziała w balii. Głowę umyła już wcześniej, żeby włosy zdążyły wyschnąć. Nieczęsto pozwalała sobie na taki luksus. Trzeba było poświecić sporo czasu na noszenie wody i zużyć dużo torfu, żeby ją zagrzać. Ale tego dnia uznała, że zasługuje na taki zbytek, skoro wybiera się do Ragny. Podeszła do niej córeczka. - Ane kąpie? - Nie. Ane będzie się kąpać, bo ma katar i jest chora – uśmiechnęła się Elizabeth, szorując sobie szyje i ramiona. Nie spuszczała małej z oka. Dziewczynka szybko odzyskiwała zdrowie. Prawie już nie kaszlała, apetyt jej dopisywał. Z każdym dniem wyglądała coraz lepiej. Elizabeth wylała wodę z balii i dokładnie obejrzała koszulę, by się upewnić, że nie jest pognieciona i nigdzie się nie strzępi. Jej suknia była znoszona, ale cała i czysta. To wystarczy. Wybiera się przecież tylko do Ragny. Była jednak trochę podekscytowana zaproszeniem na spotkanie. - Mama ładna – powiedziała Ane, muskając jej sukienkę pulchną łapką. - Tak, mama jest ładna? – Elizabeth uśmiechnęła się i pocałowała córeczkę w czubek nosa. – Ale i tak Ane jest najładniejsza na świecie – dodała ciepło, uświadamiając sobie, że podobną rozmowę przeprowadziły tydzień temu. W tym momencie do izby wpadła Maria. Zadyszana, lecz uśmiechnięta. - Szłam pod górę najszybciej, jak mogłam – wyjaśniła. – Zagadałam się z Indianne i zapomniałam, która godzina. – Zdjęła fartuch i uściskała Ane, która do niej podbiegła. – Ale ładnie wyglądasz! – zawołała, patrząc na siostrę. Elizabeth poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu. Od dawna nie ubierała się tak starannie. Nie potrafiłaby sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz była gdzieś zaproszona. Zabrała się do czesania. Zajęło jej to dużo czasu, ale warkocz wyszedł równiutki; upięła go w kok nisko nad karkiem. Na koniec chwyciła jedwabny szal, przewieszony przez parcie krzesła. - Nie będę w tym za bardzo wystrojona? – zapytała, zarzucając szal na ramiona. Maria energicznie pokręciła głową. - Nie. jesteś piękna jak huldra. Elizabeth uśmiechnęła się trochę krzywo i znów się odwróciła do lustra. Może jednak za bardzo się wystroiła? Ciekawe, jak się ubiorą inne kobiety. Co, na przykład, będzie miała na sobie Dorte? Nie, lepiej zostawić ten szal w domu. Nadaje się raczej do kościoła. - mam włożyć drewniaki czy skórzane sandały? – zapytała płócienną torbę, do której włożyła robótkę i Księgę Psalmów. Zaczęła właśnie dziergać wełniane skarpety dla ojca. duże, grube i ciepłe. - Na dworze jest dość mokro, więc lepiej nie niszcz nowych butów. - Dobrze. Elizabeth szła w dół lekkim krokiem, wesoło wymachując płócienną torbą. Uniosła spódnice, żeby jej nie zamoczyć. Ciekawe, co będziemy jeść? – zastanawiała się. chleb z solonym mięsem? A może ciastka?! Ślinka napłynęła jej do ust na samą myśl o smakołykach. No i o czym będą rozmawiać? Zaczęła sobie wyobrażać to spotkanie. Ragna, Dorte, ona sama i kilka kobiet ze Storvika, każda z robótką w rękach, gawędząc o podbijaniu zelówek, zbliżającej się zimie i o świętach.

7 Niemal wszystkie wieszaki w sieni były już zajęte. Z izby dobiegał śmiech i szmer rozmów, ale Elizabeth nie potrafiła rozpoznać żadnego głosu. Ogarnęło ja nieprzyjemne przeczucie, że to jednak nie będzie miła spotkanie. – Zawróć, póki możesz – szeptał w niej jakiś głos, ale nie mogła się ruszyć z miejsca, jakby miała nogi z ołowiu. Usłyszała tętent końskich kopyt na podwórzu i w tej samej chwili otworzyły się kuchenne drzwi. - Czemu stoisz w sieni? – spytał Jakob. – Zaraz dam znać Ragnie, że jesteś. - Nie, nie trzeba, poradzę sobie – powiedziała pospiesznie. - Jak chcesz. Widzę, że ktoś jeszcze przyjechał muszę zając się końmi. My, mężczyźni, nie jesteśmy mile widziani w takim gronie, więc raczej zabiorę się do roboty – mruknął. – Może zajrzę do twojego ojca, pogadamy sobie jak chłop z chłopem. Elizabeth skinęła tylko głową, choć miała wielką ochotę zapytać, czy mogłaby mu towarzyszyć. Wzięła się jednak w garść. Zaczerpnęła powietrza i z uśmiechem odparła: - Tak, tak, to dobry pomysł. Otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich Ragna w nowej czarnej sukni z białą koronką wokół szyi. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte tuż nad karkiem. Zawsze twierdziła, że próżność, ale widać nie było to zbyt głębokie przekonane. - A ty co tu robisz, Jakob? – warknęła, machając niecierpliwie dłonią. Zerknęła przelotnie na Elizabeth, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo do sieni weszli już nowi goście. Dwie kobiety, których Elizabeth nigdy dotąd nie spotkała. Widac było od razu, że nie pochodzą ze Storvika. Tak elegancko ubrane damy mogły przyjechać tylko z jakiegoś wielkiego dworu. Ragna popchnęła synową rak gwałtownie, że Elizabeth musiała się oprzeć o ścianę, żeby się nie przewrócić. Ragna udała, że tego ni widzi, lecz Elizabeth była pewna, że teściowa zrobiła to celowo. Smak upokorzenia był gorzki. - Dzień dobry, dzień dobry, witam serdecznie. Po wymianie uścisków dłoni kolejne ubrania trafiły na wieszaki w sieni. - Dzień dobry – powiedziała Elizabeth, podając dłoń młodszej z kobiet. Pomyślała, że to z pewnością matka i córka. Obie miały brązowe włosy, ale u starszej były one już lekko przyprószone siwizną. Rysy szczupłych, bladych twarzy o wielkich oczach były uderzająco podobne. – Jestem Elizabeth, synowa Ragny. - Naprawdę? Cieszę się, że cię widzę. Tak, tak, wiele o tobie słyszałam – odparła młodsza z kobiet. - Mam nadzieję, że nic złego – uśmiechnęła się Elizabeth i uścisnęła jej dłoń, nieco zakłopotana szorstkością własnej, spracowanej ręki. - O, przepraszam – ciągnęła młoda kobieta. – Zapomniała się przedstawić. Jestem Bergette, a to moja matka. Elizabeth przeszył chłodny dreszcz. To kobieta, której mąż jest kochankiem, Nikoline, pomyślała. Tylko się nie zarumień, napomniała siebie w duchu. Przecież nie była niczemu winna, wiedziała po prostu, co robiła Nikoline z mężem poznanej właśnie kobiety. Bergette była rzeczywiście dość blada, tak jak pisała Helene. Elizabeth od razu ją polubiła. Chociaż zapewne nie będą miały wielu wspólnych tematów, bo tamta pochodziła przecież z innej sfery. Elizabeth stała niepewnie, manipulując przy swojej chustce. Nie takich gości się spodziewała. - Długo zamierzasz tak tu stać? – zapytała teściowa, mierząc ja nieprzyjaznym spojrzeniem. Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w sercu. Dlaczego Ragna ją zaprosiła? Żeby jej powiedzieć parę przykrych słów? - Nie – odparła spokojnie. – Rozbiorę się tylko. I postawiła swoje zabłocone drewniaki w ciemnym kącie. Zauważyła, że tamte kobiety nie zdjęły skórzanych butów.

8 W izbie było już sporo gości, między innymi Dorte, która też wyglądała na speszoną. Siedziała na kanapie, obok jakiejś otyłej damy. Spojrzała na wchodzącą przyjaciółkę i obie wymieniły uśmiechy. Elizabeth usadzono koło Bergette. Jej spódnica uniosła się nieco, odsłaniając wełniane czarne skarpety, więc Elizabeth szybko wsunęła stopy pod krzesło. Szkoda, że nie wzięłam jedwabnego szala, pomyślała, rozglądając się niepewnie. Pozostałe panie miały jedwabne szale, koronki, broszki i wyszukane fryzury. I wiele tematów do rozmowy. Elizabeth zerknęła na Dorte. Korpulentna dama z zainteresowaniem słuchała tego, co mówiła jej sąsiadka. Elizabeth poczuła ukłucie zazdrości. Dorte nie krępowały rozmowy z obcymi. Bergette tymczasem wymieniła jakieś uwagi z żoną lensamna, siedzącą po drugiej stronie stołu. Może wyjąć robótkę. Nie, na razie nikt się nie zajmuje dzierganiem, lepiej poczekać. Elizabeth skubała nerwowo paznokieć, myśląc, że Ragna musi być z tego spotkania bardzo zadowolona. Może wymówić się bólem głowy i pójść do domu? Nie, to by było niegrzeczne. Tymczasem teściowa podniosła się i oznajmiła: - Zaraz podam kawę i coś do jedzenia. Po chwili wrócił z kuchni z tacą pełną kanapek i placów oraz z porcelanowym talerzem pełnym drobnych ciasteczek. Elizabeth odsunęła nieco świecę, żeby zrobić więcej miejsca na stole, ale Ragna natychmiast postawiła świecę z powrotem. Nie musiała tego robić. Pomyślała Elizabeth, ale ona lubi mnie poprawiać. Poczuła, że coś ściska ją za gardło. Ragna tymczasem nalewała kawę do filiżanek z cieniutkiej porcelany w kwiatki. Zapach kawy i ciastek przyjemnie drażnił nozdrza. Odmówiono modlitwę i Ragna zaprosiła wszystkich do jedzenia. Elizabeth spostrzegła, że inne kobiety trzymają kanapki w soch palcach, odchylając przy tym zręcznie mały palec. Próbowała je naśladować, ale bez powodzenia. Nie będę się przejmowała tym, jak jedzą. Obym, tylko się nie pobrudziła. Niech sobie myślą co chcą, będę jadła tak samo jak zawsze! - Co jest z Ane-Elise? – zwróciła się do niej Ragna. Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Elizabeth poplamiła suknię kawą. Udała wprawdzie, że nic się nie stało, ale czuła na sobie krępujące spojrzenie żony lensmana. - Wszystko w porządku – wykrztusiła wreszcie, odstawiając filiżankę na talerzyk. Zaraz jednak tego pożałowała i znów ją uniosła. Lepiej mieć ręce czymś zajęte. - Nie masz wyrzutów sumienia, że zostawiłaś chore dziecko? – zapytała Ragna złośliwie, mrużąc oczy. Czekała z tym pytaniem na najlepszy moment, pomyślała Elizabeth, czując, że ogarnia ją złość. - Zwykłe przeziębienie to nic poważnego – odparła spokojnie, patrząc teściowej prosto w oczy. – Kobiety w naszej rodzinie są w stanie znieść o wiele więcej. Przy stole zapadła cisza. Nikt się nie ruszył, wszyscy śledzili pojedynek teściowej z synową. - Może i tak, ale wrzucenie dziecka do rzeki to już stanowczo za wiele! – oznajmiła Ragna stalowym głosem. - Co ty mówisz?! – Elizabeth nie dowierzała własnym uszom. – mała wpadła do wody, gdy płukałam pranie, i się zaziębiła. To wszystko. potrzeba tylko naparu z ziół i trochę czasu, a całkiem wyzdrowieje. Kobiety siedzące wokół stołu zaczęły coś szeptać miedzy sobą i pobrzękiwać filiżankami. Ale żadna nie odezwała się ani do Elizabeth, ani do Ragny. Niech sobie myślą, co chcą, pomyślała Elizabeth, zmęczona kłamstwami, przemilczeniami i przeinaczeniami. - Potrafisz robić lekarstwa z roślin? – zapytała Bergette. - Tak – przyznała Elizabeth szczerze. - Może więc słyszałaś o Pernille Bergitcie Andersdatter z Solvaer w gminie Luroy?

9 Noszę takie samo nazwisko, pomyślała Elizabeth. - Masz na myśli znachorkę z Solvaer? - Niewykluczone, że tak właśnie ją nazywają. Kątem oka Elizabeth dostrzegła, że Ragna jest czerwona ze złości. Najwyraźniej nie przewidziała, że synowa będzie tak długo rozmawiała z Bergette, budząc jej zainteresowanie znajomością roślin. - Tak, słyszałam, że używa roślin do leczenia – potwierdziła Elizabeth. - Nauczyła się tego za młodu, gdy służyła u pastora w Hemnes – kontynuowała Bergette. – W tym czasie proboszczem był tam Iber Anker Helzen, który bardzo interesował się naukowymi przyrodniczymi i medycyną. Wydał nawet niewielką książeczkę. Może o niej słyszałaś? Elizabeth pokręciła głową. - No tak, niewiele osób ją zna. Została wydana w tysiąc osiemset trzydziestym pierwszym roku i nosi tytuł Jak zbierać, użyteczne medyczne rośliny. Krótkie wprowadzenie dla mieszkańców Północy. Mam ją w domu, mogę ci pożyczyć, jeśli zechcesz. Elizabeth miała wielką ochotę uścisnąć tę kobietę. Pomyśleć tylko, że taka elegancka dama zaproponowała, że pożyczy jej książkę! Uśmiechnęła się i podziękowała uprzejmie. - Wiele osób lekceważy naturalne lekarstwa – ciągnęła Bergette – ale moim zdaniem należy je docenić. - Sądzę, że pora zaśpiewać jakiś psalm – przerwała im Ragna. Kobiety otworzyły swoje zbiorki psalmów i ustaliły, od którego rozpoczną. Zaczęły nieśmiało, ale już po chwili nabrały odwagi. Elizabeth zauważyła, że Bergette ma piękny głos. Sama tylko udawała, że śpiewa. Zastanawiała się, czy Bergette wie, co robi jej mąż z Nikoline. I jak może im to wybaczyć. Sprawiała wrażenie życzliwej i dobrej osoby, która ma jednak własne zdanie. Elizabeth nie mogła pojąć, dlaczego ludzie uważają, że to słaba kobieta. Chyba nie znają jej najlepiej. Gdy skończyły śpiewać, Ragna zaproponowała, by wszystkie wyjęły swoje robótki. Tylko Elizabeth Dorte przyniosły je w zwykłych płóciennych torbach. Po chwili okazało się też, że tylko one będą robić na drutach. Przed wyjściem z domu Elizabeth była dumna z dużych, grubych ciepłych skarpet, które dziergała dla ojca. teraz jednak skarpeta wydała jej się nieforemna i okropna, jak nigdy dotąd. Nie musiała nawet patrzeć na Ragnę, żeby widzieć, że teściowa trzyma w rekach śliczny haft obrusowy. Elizabeth wyprostowała się i spojrzała na Dorte, która tymczasem zrobiła się czerwona. Gdy jednak napotkała ostre spojrzenie przyjaciółki, także się wyprostowała i uśmiechnęła. - A, więc jednak przyniosłaś robótkę na drutach – odezwała się Bergette. – Ragna powiedziała, że mamy zabrać ze sobą hafty. Gdybym wiedziała, też wzięłabym parę rękawiczek, które właśnie kończę. - No, proszę, a mnie teściowa powiedziała coś całkiem innego – stwierdziła Elizabeth, patrząc wymownie na Ragnę. – Ciekawe, dlaczego? - Może to jakieś nieporozumienie? – Bergette także zerknęła na Ragnę. Elizabeth nic nie odparła, ale piorunowała teściową wzrokiem tak długo, aż ta się zaczerwieniła. Dorte tymczasem podjęła na nowo rozmowę z otyłą damą. Żona pastora rozmawiała z żoną lensmana. Elizabeth starała się nie patrzeć w kierunku Ragny. Odłożyła robótkę na kolana, by dokończyć kawę. - Słyszałam, że pracowałaś w Dalsrud. Dawno przestałaś? – zainteresowała się Bergette. - Trzy lata temu. - Leczyłaś Leonarda?

10 Elizabeth zamarła ze strachu. Kto jej o tym powiedział? Filiżanka zadzwoniła o talerzyk, gdy odstawiła ją drżącą dłonią. Palce tak jej zwilgotniały, że bała się, by nie upuścić porcelany. Serce w piersiach waliło jak młotem. Napotkała spojrzenie lensmanowej; niebieskie oczy wpatrywały się w nią lodowato. Czy coś w nich zabłysło, czy to tylko złudzenie? Czyżby dowiedziała się czegoś od swojego męża i teraz czekała na jej wyznanie? Nagle zrobiło jej się słabo. Stół zawirował przed oczami, pot oblała całe ciało. Poczuła Ra ramieniu czyjąś dłoń. - Źle się czujesz, Elizabeth? – Dotarł do niej głos Bergette. Nie zdołała wykrztusić słowa, pokręciła tylko głową. - Podajcie trochę Wdy – poprosiła Bergette. - Mój mąż twierdzi, że w takiej sytuacji najlepiej położyć się z nogami w górze – rzuciła jednak z kobiet. Elizabeth wzięła szklankę z wodą i upiła trochę. Poczuła się lepiej, więc gdy Dorte zaproponowała, że odprowadzi ją do domu, odmówiła. Musze temu sprostać, postanowiła. Gdybym teraz wyszła, tym samym przyznałabym się do winy wobec Leonarda. - To na pewno tylko przeziębienie – powiedziała, uśmiechając się słabo. - Może ty też wpadłaś do rzeki? – zapytała Ragna złośliwie. Elizabeth wzięła głęboki wdech, spojrzała na teściową i odparła spokojnie. - Oczywiście, że tak. Czy miałam pozwolić, żeby moje dziecko leżało w zimnej wodzie? Zapadła cisza. Na szyi Ragny pojawiły się czerwone plamy. - Bardzo proszę, może jeszcze kawy – zaproponowała, jakby nigdy nic. Goście powoli wracali do rozmów. Filiżanki dzwoniły o talerzyki. Elizabeth wiedziała, że kobiety tylko z uprzejmości udawały, że nic się nie stało, ale będą na ten temat plotkować, hdy tylko stąd wyjdą. - O czym to rozmawiałyśmy? – zwróciła się do niej Bergette. – Już wiem, zastanawiałam się, czy wypróbowywałaś swoje lekarstwa na Leonardzie, kiedy był chory. A więc tylko o to jej chodziło. Elizabeth odetchnęła z ulgą. - Nie, nie wiedziałam, co mu jest. Zresztą wiesz przecież, że nie wszyscy są zwolennikami ziół. Posłano więc po doktora… Ale nic się nie dało już zrobić – zakończyła. Niełatwo jej było powiedzieć to wszystko zwyczajnym tonem. Bergette rozejrzała się i pochyliła w jej stronę. - Nie należy źle mówić o zmarłych, ale ja nigdy nie lubiłam tego człowieka – szepnęła. Elizabeth znów poczuła zimny dreszcz na plecach. Dlaczego ona to mówi? Czyżby chciała ja sprowokować? Nie. to by nie było w stylu Bergette. Elizabeth rzadko się myliła w ocenie ludzie. Ale nie przestała być czujna. - Rozumiem. Mało z nim miałam do czynienia. Bergette uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie zrozum mnie źle. Wcale nie życzyłam mu śmierci. Mówię tylko, co myślę. I sądzę, że wielu ludzi tak uważa, ale nie ma odwagi tego powiedzieć. - Całkiem możliwe – odparła Elizabeth. Bergette zauważyła chyba, że jej sąsiadka nie czuje się najlepiej, zaczęła więc rozmawiać z kimś innym. Czas mijaj coraz szybciej. Pastorowa pierwsza podziękowała za wizytę. Za nią zaczęły wstawiać inne kobiety. Jak stado owiec, pomyślała Elizabeth, chociaż zrobiła to samo. W sieni okazało się, że następne spotkanie ma się odbyć u żony lensmana, która uścisnęła wszystkim dłonie, z każdą zamieniła parę słów, podając dzień i godzinę spotkania. Nie zaprosiła tylko Elizabeth i Dorte. Elizabeth pożegnała się, podziękowała i czym prędzej wyszła.

11 - Jedzenie było bardzo dobre – zauważyła Dorte, gdy oddaliły się od domu Ragny. Elizabeth pokiwała głową. - Nie jesteśmy dość eleganckie, aby żona lensmana mgła nas zaprosić – powiedziała, zerkając na przyjaciółkę. Dorte nic nie odrzekła.

12 Rozdział 4 Okres przedświąteczny był bardzo trudny dla Elizabeth. Wszyscy zajmowali się przygotowaniami do świąt. Wszyscy oprócz niej. Dobrze pamiętała, jak oboje z Jensem starali się w tajemnicy przed sobą zapakować gwiazdkowe prezenty. Jens przynosił choinkę, ona sprzątała i przygotowywała jedzenie. W tym roku wszystko było inaczej. Baranina, którą dostała od ojca, dawno się skończyła, brakowało też mąki. Zostało jej jeszcze tylko trochę marnych ziemniaków. Nie miała odwagi zabić jednej kozy czy też jedynej owcy. Potrzebowały przecież wełny i mleka, żeby przetrwać zimę. Wprawdzie ryb w morzu było pod dostatkiem, ale żołądek źle znosił monotonne jedzenie, które nie dawało dość energii do ciężkiej pracy. Jakon zapytał, czy przygotowała już świąteczne potrawy. Elizabeth uśmiechnęła się z trudem i powiedziała: - Tak, tak, wszystko w porządku. Tylko smutno nam będzie bez Jensa. - Może przyjdziecie do nas? Ale Elizabeth wolała zostać sama z Ane. Do ojca też nie mogła pójść. Wiedziała, że i tam się nie przelewa; jedzenia starczy ledwo dla niego i Marii. Nie mogła pozwolić, by przez nią odejmowali sobie od ust. Nawet w święta. Na szczęście Ane była na tyle mała, że niewiele rozumiała. I w wigilijny wieczór wcale nie brakowało jej choinki, prezentów i świątecznych potraw. Elizabeth jednak odetchnęła z ulgą, gdy zagasiła już wszystkie świece i wreszcie mogła się położyć. Potem postanowiła, że nie będzie płakać, ale złamała obietnice, gdy tylko skuliła się pod pledem. Przyjęła zaproszenie Ragny i Jakoba, by odwiedziły ich w okresie poświątecznym, nie chciała bowiem urazić teściów. Ale ani wędzone mięso, ani rolada nie cieszyły jej tak jak kiedyś. Dla niej mały posmak jałmużny. Poczuła wielką ulgę, gdy zaczął się rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty czwarty. Nowy rok. I choć kłopotów nie brakowało, starała się o nich nie myśleć. Patrzyła śmiało w przyszłość. Postanowiła przełknąć dumę i wziąć trochę towarów na kredyt u Pedera Binasena. Elizabeth zacumowała łódź i pobiegła do składu, trzymając córeczkę na rekach. Pod sklepem stały dwie mniej więcej piętnastoletnie dziewczyny, które chichotały i rzucały długie spojrzenia w stronę chłopców. Czy ja byłam taka sama w ich wieku? – zastanowiła się Elizabeth, czując się tak, jakby myślała o poprzednim życiu. Rozpoznała jedną z dziewcząt i skinęła jej głową. - dzień dobry. Nie zimno wam tutaj? Dziewczyna dygnęła, przywitała się i powiedziała: - Nie, jesteśmy ciepło ubrane. - jaka ładna spódnica – pochwaliła Elizabeth, a dziewczyna zarumieniła się z zadowolenia. - Prawie nowa – wyjaśniła, obracając się lekko. - Od razu widać. No, ale musze już iść. – Uśmiechnęła się i weszła do sklepu. Przed ladą stała kolejka. Peder Binasen sprowadził jeszcze więcej towarów. Pod sufitem dyndały rybackie kalosze i szklane spławiki. Na ścianie wisiały sieci rybackie, a obok kontuaru rozpierały się beczki z syropem. O tej porze roku, przed połowami zimowymi, sprzedaż zawsze rosła, więc Peder był w dobrym humorze. Na jego błyszczącej łysinie perlił się pot, brzuch wystawał spod kamizelki. Elizabeth przyglądała mu się spod pieca, przy którym grzała sobie dłonie. - Szczęśliwego nowego roku. – Jakiś kobiecy głos rozległ się tuż obok.

13 Elizabeth skinęła głową z uśmiechem. - Dziękuję i nawzajem. Jak to dobrze, że będzie coraz jaśniej – zagaiła uprzejmie. Kobieta jednak nie odpowiedziała, tylko patrzyła nieprzychylnym wzrokiem na dziewczęta stojące przed sklepem. - Nie powinny się tak zachowywać – oświadczyła. Elizabeth podążyła za jej spojrzeniem. Dziewiny przysiadły na ławce i coś do siebie szeptały, ciągle się śmiejąc. - Myślę, że po prostu dobrze się bawią – odparła szczerz Elizabeth. – My też miałyśmy swoje tajemnice za młodu. - Mów za siebie. Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. - Co powiedziałaś? - Że nigdy nie zachowywałam się tak nieprzyzwoicie. - Dużo straciłaś, jeśli nigdy się nie śmiałaś – stwierdziła Elizabeth i podeszła do lady. – Dzień dobry – rzekła z uśmiechem, ale sprzedawca patrzył na nią ponuro. Elizabeth zaniepokoiła się i musiała odchrząknąć, żeby wymienić rzeczy, których potrzebowała. – I proszę to wszystko zapisać – dodała. Peder wziął zeszyt, zwilżył palce śliną i przewrócił kilka kartek. - Już kupowałaś na kredyt – oznajmił, pokazując jej kolumnę cyfr. Nie było tego dużo, ale Elizabeth zabolały jego słowa. Jakby była jedyną osobą kupującą na kredyt. - Ojciec zapłaci, gdy zaczną się połowy. Na wiosnę wszystko ureguluje. - Jeśli ryba dopisze. A poza tym ma swój własny dług – odparł Peder, postukując palcem w zeszyt. Elizabeth spojrzała na kartkę. Nazwisko ojca widniało obok jej nazwiska. A pod nim ciągnęła się przeraźliwie długa kolumna cyfr. Elizabeth poczuła skurcz w brzuchu. Nie miała pojęcia, że ojciec ma taki wielki dług. - Zapłacę jajkami, pieprzem, jagodami, a jesienią przyniosę trochę mięsa. - Nie sądzę. Mięso, które ostatnio przyniosłaś, było łykowate jak podeszwa. Bez żywiciela trudno sobie poradzić… Elizabeth cofnęła się o krok, jakby jego słowa trafił ją prosto w twarz. Miała zostać ukarana za to, że Jens nie żyje? Chrząknęła i spytała łamiącym się głosem: - Nie chcesz chyba powiedzieć, że muszę czekać do lata, żeby wymienić swoje towary? - Właśnie to chce powiedzieć – odparł, zatrzaskując zeszyt. Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Zaraz powie, że to był żart, pomyślała. Ale Peder patrzył na nią w milczeniu. - Muszę mieć pieniądze, żeby prowadzić sklep – dodał nieco łagodniej. - To ma być pocieszne? Mam to powiedzieć głodnemu dziecku? – Elizabeth uniosła wyżej Ane. - Morzu ryb nie brakuje – oświadczył Peder i zamierzał odejść. - Zaczekaj – poprosiła Elizabeth, nienawidząc siebie za to, że musi się tak upokorzyć. Spojrzał na nią, unosząc brwi. Wtedy otworzyły się drzwi. Elizabeth się odwróciła i krew odpłynęła jej z twarzy, bo stanęła oko w oko z nauczycielem. Tego tylko brakowało, pomyślała, obracając się ponownie w stronę Pedera. - Bardzo cię proszę – odezwała się cicho, ale on pokręcił głową. - Żadnego kredytu, dopóki stary dług nie zostanie spłacony. Elizabeth najchętniej zapadłaby się pod ziemię, bo tuż obok niej stanął Henning. - Jakieś problemy? – zapytał.

14 - Nic takiego – odparła, siląc się na spokój, i chciała odejść. On jednak domyślił się, c co chodzi. - Proszę się tak nie spieszyć – powiedział, chwytając ją za ramię. – Rozumiem, że ma pani kłopoty ze spłaceniem długu, to się każdemu może zdarzyć, prawda? Peder niechętnie skinął głową i odwrócił wzrok. Nauczyciel wyjął skórzany portfel. - Spłacę ten dług o zapłacę za dzisiejsze zakupy. - O, nie! – zawołała Elizabeth, po czym ściszyła głos, żeby nie zwracać na siebie uwagi. – Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia. Nie wiedziała, jak się wydostała ze sklepu, jak dotarła na nadbrzeże. Miała łzy w oczach, huczało jej w głowie. Chciała krzyczeć z rozpaczy i bólu, ale tylko zagryzła mocno zęby i mrugając rzęsami, strząsnęła upartą łzę. Dlaczego ojciec nic jej nie powiedział o swoim długu? Miała do niego o to żal, choć w istocie wiedziała, dlaczego tak postąpił. To po nim odziedziczyła dumę. Tylko w jaki sposób kupi on teraz wyposażenie na zimowe połowy? Kiszki grały jej marsza z głodu, gdy cumowała łódź. - Ane Ce jeść – marudziła mała. Elizabeth pochyliła się i pogłaskała córeczkę po policzku. - Zaraz coś zjesz – obiecała. W tej samej chwili usłyszała głos Jakoba. - Elizabeth! Chodź! – zawołał, zwinąwszy dłonie w trąbkę. Nie wahała się ani chwili. Teściowie na pewno czymś ją poczęstują. Nie stać jej na odrzucenie takiego zaproszenia. - Byłaś u ojca? – zapytał Jakob, gdy weszła do sienie. - Nie, w sklepie. Od razu pożałowała słów, bo a nuż Jakob zapyta, gdzie ma zakupy, ale on nie zwrócił na to uwagi. - Więc ojciec ci jeszcze nie powiedział? – zapytał teść, podekscytowany jak młodzieniaszek, - Czego? - Że kupiłem sobie łódź. Prawdziwy kuter. Będę teraz kapitanem na własnym pokładzie. I najmę twojego ojca. - No, no – pochwaliła Elizabeth, ciesząc się ze względu na ojca. - Wchodźcie śmiało. Ubrania weźcie ze sobą, żeby wyschły koło ognia. no, teraz twój ojciec będzie miał pracę także na wiosnę. - Jaką pracę? - Muszę zbudować nową szopę na łodzie. I dobrze za to zapłacę twojemu ojcu. Elizabeth nie posiadała się z radości. Wszystko się jakoś ułoży. Może ojciec zarobi tyle, że spłaci chociaż część długu? - Wchodźcie już, wchodźcie. Mamy dzisiaj gościa. Kristian Dalsrud przyjechał – powiedział Jakob. Elizabeth pobladła.

15 Rozdział 5 Zerwał się z miejsca, gdy tylko Elizabeth weszła do kuchni. Wyciągnął rękę na powitanie. - Dzień dobry, Elizabeth. Dawnośmy się nie widzieli. Uścisk jego dłoni był mocny i serdeczny, a dłoń stwardniała od pracy. Spodobało jej się to. I te oczy… Czarne i bezdenne jak górski staw… Można w nich zatonąć. Jak mogła zapomnieć, że to taki wspaniały mężczyzna? Serce zabiło jej mocniej. Znów była zakłopotana jak nastolatka. Przypomniała sobie ten jego krzywy przedni ząb, który spostrzegła przy pierwszym spotkaniu. I ciemną grzywkę, która ciągle opadała mu na oczy. Miała wielką ochotę odgarnąć ją delikatnie. - Słyszałem, że zostałaś sama – powiedział. - Tak – odparła krótko. - Siadaj zaproponowała Ragna, podsuwając jej krzesło po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Kristiana. Elizabeth usiadła z pewnym ociąganiem. Nie spuszczała wzroku z córeczki, żeby nie patrzeć na Kristiana. Ragna zdjęła małej mokre ubranie i dała jej ciastko. Powiedzże coś, napomniała siebie Elizabeth w duchu. Nie zachowuj się, jakbyś była niedorozwinięta. Ale on ją uprzedził. - Helene prosiła, żebym cię pozdrowił, jak się spotkamy. - Dziękuję. I pozdrów ją ode mnie. Wszystko u niej w porządku? - O tak, tryska energią. Elizabeth się uśmiechnęła. To było trafne określenie przyjaciółki, która potrafiła wiele znieść. Była jak skała. Ane pociągnęła matkę za spódnicę, więc Elizabeth wzięła ją na kolana. - ładna z ciebie dziewczynka – pochwalił Kristian, a mała się zawstydziła. Elizabeth zarumieniła się z radości. Kristian bardzo się zmienił od czasu, gdy pracowała w Dalsrud. Jakoś wydoroślał. Ile może mieć lat? – zastanawiała się, licząc w pamięci. Chyba tego lata skończył dwadzieścia cztery. Ragna postawiła przed nią kubek z kawą. Elizabeth odsunęła go trochę, żeby Ane się nie oparzyła. Dawno już nie piła kawy… Znowu zaburczało jej w brzuchu. Ścisnęła mięśnie brzucha, lecz to niewiele pomogło. Zerknęła nerwowo na Krisiana, ale on niczego nie zauważył. Albo po prostu nie okazywał tego z grzeczności. Elizabeth pokruszyła trochę chleba z masłem dla Ane. Musiała mocno nad sobą panować, żeby nic nie uszczknąć. Nie mogę im pokazać, że jestem taka głodna, pomyślała. - Czy ojciec z tobą popłynie – zapytała Jakoba. - Tak. I Kristian, i ktoś ze Storvika. Łatwo znaleźć ludzi do roboty. A wiosną, no, najdalej jesienią, będziemy mieć nową szopę na łodzie. Ale tym razem zbuduję ją z kamienia. Jakob i Kristian zaczęli wymieniać uwagi na temat różnych metod budowlanych i Elizabeth przestała ich słuchać. Odniosła wrażenie, że Ragnie coś dolega. Teściowa prawie się nie odzywała i już to było wystarczającym powodem do niepokoju. Kręciła się po kuchni, jakby nie bardzo wiedziała, czym się zająć. - Może usiądziesz z nami, Ragno? – zaproponowała Elizabeth. - Usiądę, tylko jeszcze… - To na pewno może poczekać – przerwała jej synowa. Ragna usiadła, wypiła łyk kawy i odsunęła od siebie kubek. Chyba nawet nie spróbowała. Elizabeth chciała ją zapytać, czy dobrze się czuje, ale w tym momencie Ane ześlizgnęła się jej z kolan i znikła pod stołem. - Ane, co ty robisz? – spytała córeczkę.

16 Po chwili dziewczynka wynurzyła się spod stołu po drugiej stronie i wdrapała na kolana Kristianowi. - Ane na kolanka – poinformowała matkę. – Jak się nazywas? – zapytała mężczyznę, patrząc mu prosto w oczy. Kristian zaśmiał się pod nosem. - Nazywam się Kristian. Potrafisz to powtórzyć? - Tak. - Postaw ją – poprosiła Elizabeth, trochę zakłopotana. - Nie, dlaczego? Jakob szturchnął go lekko w ramię i powiedział z uśmiechem, że nie wie, czy może przyjąć do załogi kogoś, kto się bawi z dziećmi. Elizabeth poruszyła się niespokojnie. Dziwnie się czuła, siedząc przy tym stole. Wciąż była głodna, więc pochyliła się, by sięgnąć po kromkę chleba. I wtedy dotknęła przypadkiem ręki Kristiana. Przeszedł ją dreszcz i natychmiast cofnęła dłoń. Gdy ich spojrzenia spotkały się ponad stołem, zrobiło jej się gorąco. Spuściła wzrok, udając, że musi zawiązać jakąś prującą się nitkę u spódnicy. Co się ze mną dzieje? – pomyślała. Kristian szepnął coś Ane na ucho i dziewczynka się zaśmiała. - Kogoś mi przypomina, kiedy się uśmiecha – stwierdził, patrząc na Elizabeth. Zrobiło jej się na przemian gorąco i zimno. Przypomina ciebie, pomyślała. Bo jesteście przyrodnim rodzeństwem, ale tego nigdy nie możesz się dowiedzieć! Starała się zmienić temat, żeby odwrócić uwagę od córeczki. - Ane-Elise, chodź tutaj, przestań męczyć Kristiana – nakazała głośno i zdecydowanie. - Rodzinne imiona? - Tak. Ane po mojej matce, Elsie po mnie. - Ładnie. Elizabeth poczuła ukłucie w piersi i odwróciła wzrok. W tej samej chwili Ragna wstała. Elizabeth przygotowała się na złośliwy komentarz, że przecież nigdy nie używają podwójnego imienia małej. Ale teściowa stała tylko z dziwną miną, trzymając się kurczowo krawędzi stołu. Jej twarz najpierw poszarzała, potem pobladła, po czym Ragna bezwładnie osunęła się na podłogę. Elizabeth pierwsza zareagowała. - Co się stało? – zapytała, klękając. Jakob pomógł żonie usiąść na krześle. - Uderzyłaś się? – spytał, ale Ragna pokręciła głową. Elizabeth podała jej szklankę wody. - W głowie mi się zakręciło – wyjaśniła Ragna, i upiła łyk wody. - Może powinnaś poradzić się doktora? – zaryzykowała Elizabeth. - Doktora?! – prychnęła Ragna. – Przecież nie będę mu zawracać głowy takim głupstwem. Każdemu może czasami zakręcić się w głowie. Pewnie za szybko wstałam. Elizabeth przyjrzała się jej uważnie. Dobrze pamiętała, że Ragna podnosiła się bardzo wolno. I nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Może miała wizję pogrzebu Ragny? Z przerażenia cofnęła się o dwa kroki i wpadła na Kristiana. - No, żebyś i ty się nie przewróciła – szepnął jej do ucha. Elizabeth podniosła wzroki chwyciła go za ramię drżącymi palcami. - Usiądź – powiedział, objął ją ramieniem w talii i podprowadził do krzesła. - Dziękuję, nic mi nie jest. Może po prostu i ja za szybko wstałam – zaśmiała się. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. I ciepło jego dłoni. Ragna szybko doszła do siebie. Kristian tymczasem zaczął się zbierać do wyjścia. - No, muszę już iść – powiedział, i zaczął powoli wstawać od stołu.

17 -Podwiozę cię – zaproponował Jakob. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest, Ragno? Może zawołać Doktora? Albo Elizabeth trochę z tobą posiedzi? Elizabeth nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo Ragna pociągnęła nosem hak rozsierdzony byk. - Też coś! Przecież nic mi nie jest. – Podniosła się demonstracyjnie i zaczęła sprzątać ze stołu. - Dziękuję za poczęstunek – rzekła Elizabeth i wzięła córeczkę za rękę. Ale na podwórzu zwolniła kroku, udając, że musi poprawić małej ubranie. Czekała, aż Kristian wyjdzie z siebi. - Bardzo się cieszę, że cię spotkałem – powiedział, kucając przed małą, która uśmiechała się nieśmiało i schowała buzie w fałdy maminej spódnicy. - Nie jest podobna do matki – stwierdził. Elizabeth zamarła. - Co masz na myśli? – spytała schrypniętym głosem, lękając się tego, co może usłyszeć. - Ty przecież wcale nie jesteś nieśmiała – odparł. Elizabeth odetchnęła z ulgą. - Szkoda, że nie widziałeś, jaka potrafi być uparta – zaśmiała się. – Ale przeważnie jest miła i grzeczna. - Jak mama? – zapytał, podchodząc bliżej. Elizabeth obawiała się, zdradzi ją przyspieszony oddech. – Zajrzyj któregoś dnia do Dalsrud – zaproponował, muskając lekko jej twarz. Jego ciepła dłoń była bardzo delikatna. Elizabeth poczuła, że oblewa ja fala gorąca. Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo właśnie podeszła do nich Indianne. - Dzień dobry – odezwała się, dygając. - Skąd wracasz? – zapytała Elizabeth. - Od Marii – odparła Indianne i kucnęła koło Ane. Elizabeth grzebała stopą w śniegu i patrzyła na fiord, przecięty błękitnym pasem lodu. Nie miała żadnego powodu, żeby tu stać. Powinna iść do domu, ale pragnęła jak najdłużej być blisko niego. Słyszeć jego głos, patrzeć na niego. Wielki Boże, dlaczego ten mężczyzna tak na nią działa? Zachowuje się przy nim jak głupia gęś. Niczym przez mgłę słyszała jego pogawędkę z Ane i Indianne, ale nic do niej nie docierało. Nie spuszczała wzroku z jego ust. Jak on całuje? Ma takie białe, czyste zęby. I taką mocną dłoń, o długich palcach. Nagle uzmysłowiła sobie, że wszyscy na nią patrzą. Kristian się uśmiechnął i mrugnął porozumiewawczo do Indianne. Pewne jakoś z niej zażartował. - Nie słyszałaś, o co pytała? – zdziwił się. - Przepraszam, zamyśliłam się – wyjaśniła zmieszana. - Oj tak, tak. Spojrzał jej w oczy tak głęboko, że z trudem odwróciła wzrok, by spojrzeć na Indianne. - Pytałam, czy mogę zabrać Ane. Maria zaraz przyjdzie – powtórzyła dziewczynka. - Proszę bardzo, jeśli tylko chcesz. Elizabeth śledziła je wzrokiem, gdy szły przez podwórze. Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co powiedzieć, gdy usłyszała głos Jakoba: - Koń zgubił podkowę. Musze założyć mu nową, zanim pojedziemy. - Pomóc ci? - Nie. idź lepiej do Ragny. I Jakob zniknął w oborze. - No, to ja już pójdę do domu – powiedziała Elizabeth niezbyt chętnie.

18 - Nie spojrzysz na nową łódź? – zapytał Kristian schrypniętym głosem. W jego oczach znów się pojawił ten dziwny błysk. Ten, który tak ją do niego przywiązał. - Dobrze – odparła i poszła za nim. Kolana się pod nią uginały, z trudem przełykała ślinę. - Ładna – pochwaliła, starając się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu. Łódź jak łódź, faktycznie była nowa i ciałkiem spora. Kristian też nie wykazywał szczególnego zainteresowania szalupą. Częściej niż na łódź patrzył na nią. Rozejrzał się po nadbrzeżu i zatrzymał wzrok na szopie na łodzie. - To twoja? – zapytał. - Tak. Jens ją zbudował. – Jakoś dziwnie się czuła, rozmawiając z nim o Jensie. Dlatego zaraz dodała: - Szopa Jakoba się spaliła. Chyba wiesz o tym. - Tak. To nieszczęście. Ale jak zbuduje nową z kamienia, już mu się to nie przydarzy. Wiedziała, że prowadzą rozmowę o niczym, bo żadne nie chciało zdradzić tego, co czuje. Ale co ja właściwie czuję? – zastanowiła się nagle. - Mogę zobaczyć, jak wygląda w środku? – zapytał. Skinęła głową, poszła przodem i zostawiła otwarte drzwi, żeby wpuścić trochę światła. - Trochę tu ciasno, ale mnie to wystarczy – wyjaśniła, obracając się ku niemu. Jego jednak wcale nie interesowała szopa na łodzie. Stał i wpatrywał się w Elizabeth. A potem podszedł bliżej. Czuła na twarzy jego ciepły, pachnący kawą oddech. Rozchyliła lekko wargi, gdy spoczęły na nich jego usta. Bezwiednie zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do jego mocnego ciała. - Och, Kristianie – westchnęła, kiedy całował jej szyję. Jego dłonie wędrowały po jej plecach, biodrach, piersiach. Potem odchylił jej głowę do tyłu i dugo całował. Pozwoliła, by podprowadził ją do ściany. Ledwo poczuła chłód kamień, gdy uniósł jej spódnicę. Drżącymi dłońmi pomogła mu rozpiąć spodnie, gotowa na jego przyjęcie. Chwycił ją za pośladki i wślizgnął się w nią energicznie. Plecy miał takie szerokie i silne, a biodra takie wąskie… Ukryła twarz na jego piersi, żeby zdławić krzyk namiętności. - Jeszcze, jeszcze… - jęczała. – Mocniej – szeptała, aż wreszcie uniosła ją fala rozkoszy i świat wybuchnął całą gamą ostrych kolorów. Opadła na niego, wyczerpana i oszołomiona. Powoli wracała do rzeczywistości. Plecy ją bolały, lodowate i poranione od szorstkich kamieni. Dopiero teraz spostrzegła, że zamoczyła sobie nogi na nadbrzeżu. Na dworze rozległy się krzyki mew, cały chór mew. Czy nikt nie widział, jak wchodzili do szopy na łodzie? – zaniepokoiła się. może Dorte? Co ja właściwie zrobiłam? Nie mogła opanować drżenia. Zwilżyła suche wargi językiem. Wciąż czuła na nich smak jego ust… - Zimno ci – zapytał czule. - Nie. no, tak, trochę. To znaczy… - jąkała się, próbując wyślizgnąć się z jego objęć. - Nie odwracaj się – poprosił, chwytając ją za ramiona. - Zostaw mnie, Kristianie. Muszę iść – powiedziała, poprawiając spódnicę. – To się nie powinno było zdarzyć. Wcale nie jestem taka, jak myślisz. - To znaczy jaka? – spytał z powagą. - Lubieżna! Jak te kobiety z kawiarni w Kabelvaag. - Nigdy nie myślałem, że jesteś taka – oświadczył stanowczym głosem i pogłaskał ją po policzku. - Może i nie. mam nadzieję, że nie będziesz o tym opowiadał na prawo i lewo – dodała już spokojniej. - Oczywiście, że nie. Nie próbował jej zatrzymać, gdy rzuciła się wyjścia. Liczyła na to, że dotrze do Dalen niezauważona, ale usłyszała głos Indianne:

19 - Elizabeth, gdzie jest Kristian? Tata już skończył podkuwać konia. Zerknęła dyskretnie za siebie, żeby sprawdzić, czy może Kristian za nią wyszedł. Na szczęście nie zrobił tego. - Jest nad morzem. Ogląda nową łódź. Wezmę już Ane, pójdziemy do domu. Indianne pobiegła nad morze, żeby przekazać wiadomość. A Elizabeth wzięła córeczkę na ręce, by uciec stąd jak najszybciej. Po tym, co się stało, już nigdy nie będzie mogła odwiedzić Dalsrud. W każdym razie nie wtedy, gdy będzie tam Kristian, pomyślała i pobiegła, nie oglądając się za siebie.

20 Rozdział 6 Mróz trzymał mocno, więc Maria mogła założyć onuce. Sama je zrobiła, doszywając do grubych skarpet z czarnej wełny podeszwę ze starej rybackiej rękawicy ojca. Indianne i Olav mieli barchanowe podeszwy. Maria zauważyła ostatnio, że przyjaciółka ma znacznie ładniejsze ubrania niż ona, choć nigdy o tym nie rozmawiały. - W przyszłym roku popłynę pewnie z ojcem na zimowe połowy – powiedział Olav, wyprężając pierś. Maria zerknęła na niego ukradkiem. Za rob będzie miał jedenaście lat, to chyba wystarczy. W każdym razie to dużo lepiej niż mieć tylko dziesięć, tak jak ona. - A ja w przyszłym roku pójdę chyba na służbę do jakiegoś pięknego, dużego dworu – oświadczyła, mocniej chwytając teczkę, w której miała tabliczkę i książkę. - Najpierw musisz pójść do konfirmacji – stwierdził Olav. – Prawda, Indianne? – szturchnął siostrę w bok. Nie odpowiedziała, więc mówił dalej do Marii: - Nikt by nie chciał takiej małej i chudej służącej. Maria zatrzymała się gwałtownie. - Wcale nie jestem mała i chuda, za to ty jesteś bezczelny. Dotknij moich muskułów, to się przekonasz, kto jest silniejszy! Maria uniosła rączkę i napięła ramię, ale Olav uśmiechnął się tylko i poszedł dalej. Dziewczynka spojrzała na przyjaciół. Olav jest głupi, stwierdziła. A Indianne dziwna – przez całą drogę nawet się nie odezwała, a przecież zaraz dojdą do szkoły. Może się czymś martwi? Maria wsunęła rękę pod ramię przyjaciółki i zajrzała jej w twarz. - Masz jakieś zmartwienie? – spytała. Indianne pokręciła głową i odwróciła wzrok. Maria się zamyśliła. Indianne ma jakiś kłopot. Szkoda, że nie chce się zwierzyć. - Elizabeth ciagle mi powtarza, że jeśli będę miała jakieś zmartwienie, to powinnam od razu jej o tym powiedzieć, bo może ona coś poradzi. Więc jeśli ty mi powiesz, to może ja coś na to poradzę? Indianne wyrwała ramię przyjaciółce. - Przestań marudzić! Już mówiłam, że nic mi nie jest. - Oj, niedobrze, pomyślała Maria. Ale jeśli Indianne chce się martwić, to trudno. - Elizabeth zna jedną służącą, która się nazywa Amanda i pracuje w Dalsrud. I jest taka mała jak ja – zawołała za Olavem, który znacznie już je wyprzedził. - Widzisz, więc jednak jesteś mała! – Odwrócił się na chwilę i uśmiechnął się z satysfakcją. Maria omal nie rozpłakała się ze złości, bo Olav szedł już w towarzystwie jakichś starszych chłopców i wszyscy się z niej śmiali. Ale nie pokaże im, że płacze, co to to nie, pomyślała gniewnie. Zdjęła rękawicę i ulepiła śnieżną kulkę. Dobrze wycelowała i trafiła prosto w kark Olava. Kiedy się do niej odwrócił, miał twarz całkiem czerwoną, lecz ona nie uciekła. Nie chciała dać mu tej satysfakcji. Wystawiła tylko język i spokojnie poszła w stronę szkoły. Gdy usłyszała śmiechy, przygotowała się na cos większej śnieżki. Ale żadna kulka jej nie uderzyła. Maria poczuła się znacznie silniejsza niż zwykle i oparła się o ścianę, przy której stały najstarsze dziewczęta. Te, które miały iść wiosną do konfirmacji. - Rzuciłaś śniegiem w chłopców? – zapytała jedna z nich ze śmiechem. - Mhm. – Maria pokiwała głową. - Może się zakochałaś, co? – zapytała najstarsza. - W Olavie? – Maria aż otworzyła buzię ze zdziwienia. Dziewczęta znowu się roześmiały, ale w ich śmiechu nie było złości.

21 - Czy to ty jesteś siostrą tej Elizabeth? – zapytała inna, która stanęła tak blisko, że Maria musiała zadrzeć głowę, żeby na nią spojrzeć. I od razu straciła dobry humor, bo w tonie tej dziewczyny było coś niemiłego. - Czemu pytasz? - Taka jesteś bezczelna? – Dziewczyna jeszcze się przybliżyła. - Nie. tylko nie wiem, o co ci chodzi. Dziewczyna spojrzała porozumiewawczo na koleżanki i wywróciła oczami. - Ludzie dużo o niej gadają chyba wiesz o tym? - Pewnie od ciebie się zaczęło. – Maria poczuła, jak serce jej kołacze w piersiach. Gdzie się podziała ta Indianne? Dlaczego nie przychodzi jej z pomocą? Spojrzała na starszą dziewczynę. – A co o niej opowiadają? – zapytała spokojnie. - Że jak służyła w Dalsrud, to się oglądała za dziedzicem. Za Krisianem Dalsrudem. - A co, zazdrosna jesteś? – spytała Maria zaczepnie, czując, jak rośnie w niej odwaga. Nikt nie będzie źle mówił o mojej siostrze! Dziewczyna pokraśniała, a kilka innych zachichotało, zasłaniając usta dłońmi. Maria wiedziała, dlaczego to robią. Ich żeby były w nie najlepszym stanie i wszystkie się tego wstydziły. To nasunęło jej pewną myśl. - Poproś o nowe zęby w prezencie z okazji konfirmacji, jeśli chcesz, żeby i za tobą oglądali się bogaci dziedzice. Ale jej dołożyłam, pomyślała, zadowolona z siebie. Nowe zęby w prezencie, powtórzyła w myślach. trzeba powiedzieć o tym Indianne, to na pewno poprawi jej humor. Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i szybko się odwróciła. To była ta sama dziewczyna. - Ja ci jeszcze pokażę! – syknęła. – Oberwiesz po lekcjach. - Oj, ale się boję! – uśmiechnęła się Maria i pokazała jej język. Potem wyrwała się uciekła. Nie pierwszy raz ktoś jej groził w ten sposób, więc się nie przestraszyła. Wprawdzie tamte dziewczyny są silniejsze, ale żadna nie ma takiego ostrego języka jak ona. Wolą więc jej nie zaczepiać. W każdej ławce siedziały po dwie osoby. Maria i Indianne – w pierwszym rzędzie. W sali było ciepło, bo nauczyciel dobrze napalił w piecu. Zaczęli jak zwykle od porannej modlitwy, a potem usiedli. Niektórzy położyli rękawice koło pieca, więc zapach wilgotnej wełny mieszał się z zapachem kredy i kurzu. Maria lubiła ten zapach, lubiła szkołę. Tylko nauczyciel był jakiś dziwny. Jego nie lubiła, choć nie umiałaby powiedzieć, dlaczego. Indianne chyba też za nim nie przepadała, bo ilekroć Maria o nim wspominała, przyjaciółka się złościła. A przecież obie miały zawsze odrobione lekcje i nigdy nie zasłużyły na żadną karę. - No, młoda damo – nauczyciel zwrócił się do Indianne – powiedz, jak brzmi druga zasada wiary. Indianne posłusznie stanęła koło ławki. Ale ma szczęście, pomyślała Maria. Akurat wczoraj to ćwiczyłyśmy, chociaż tylko starsi uczniowie muszą to umieć. Nauczyciel będzie zaskoczony, a Indianne odzyska humor. Spojrzała na przyjaciółkę. Idnianne jednak milczała, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Chyba zaraz zacznie? Maria zauważyła, że przyjaciółka z trudem przełyka ślinę i zaciska usta, jakby chciało jej się płakać. - Wierzę w Jezusa Chrystusa – szepnęła Maria, ale nauczyciel spiorunował ją wzrokiem. - Żadnych szeptów! – huknął tak, że Maria aż podskoczyła. Może poniosę rękę i zapytam, czy ja bym mogła odpowiedzieć zamiast Indianne? – zastanawiała się. - Siadaj! – nakazał nauczyciel. Indianne natychmiast opadła na swoje miejsce, nie podnosząc wzroku.

22 - Nie mogłaś sobie przypomnieć? – spytała Maria cicho, ale przyjaciółka wciąż milczała. Nauczyciel przechadzał się po Sali, postukując bambusowym kijkiem o swoją dłoń. Jedna z dziewczynek skuliła się nerwowo. Biedna, dostała już kiedyś po palcach, przypomniała sobie Maria. Wcześniej nauczyciel był bardzo miły, ale przed paroma miesiącami zmienił się nie do poznania i złościł się z byle powodu. Na szczęście ona jeszcze nigdy nie stała w kącie, nie dostała po uszach ani po łapach, ale bardzo współczuła wszystkim, których to spotkało. - Indianne, chodź tutaj, poczytasz trochę – powiedział nagle nauczyciel. Podszedł do katedry, wyjął Biblię i podał ją dziewczynce. – Stąd – pokazał, stając koło niej. Indianne jest najładniejsza w całej klasie, pomyślała Maria. O wiele ładniejsza niż starsze dziewczęta. Przyglądała się jedwabnym wstążkom wplecionym w warkocze przyjaciółki. Sama miała włosy związane zwyczajną wełną, ale się tym nie przejmowała. - … uczyni z nią wszystko, co jest zapisane w Prawie – czytała Indianne. – I mężczyzna pozostanie bez winy, a kobieta poniesie karę za swój grzech… - Dziękuję, dobrze – przerwał jej nauczyciel. W tym momencie upuścił swoją bambusową rózgę i pochylił się, by ją podnieść. Maria nagle zdrętwiała. Czyżby jej się przywidziało? Czy nauczyciel naprawdę chwycił Indianne za pupę? Przełknęła ślinę, rozglądając się niepewnie. Czy ktoś jeszcze to zauważył? Indianne tymczasem znowu usiadła, ze wzrokiem wbitym w ławkę. - Muszę z tobą porozmawiać – szepnęła Maria, szturchając ją łokciem. Ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. - Muszę z tobą koniecznie porozmawiać na przerwie – powtórzyła, lecz Indianne się odwróciła. W końcu zaczęła się przerwa. Elizabeth wytarła swoją tabliczkę zajęczą łapą. Teraz się wreszcie dowie, dlaczego Indianne jest taka milcząca i czy nauczyciel naprawdę dotknął ją tam. Ale gdy zbierały się do wyjścia, nauczyciel podszedł do nich i powiedział cicho: - Indianne, zostaniesz na chwilę w klasie. Muszę z tobą o czymś porozmawiać. – I dodał głośno: - No już, idźcie, dzieci. - Zaczekam na Indianne – oznajmiła Maria odważnie. - Nie. To poufna rozmowa. - Co? - Chcę z nią porozmawiać sam na sam – wyjaśnił i popchnął Marię w stronę drzwi. Maria jednak postanowiła jeszcze raz zaprotestować. W ciemnych oczach Indianne była rozpacz. - Indianne chce, żebym na nią zaczekała. – Nie dawała za wygraną. - A ja ci mówię, że masz wyjść! – oświadczył nauczyciel tonem nieznoszącym sprzeciwu. Maria niechętnie zamknęła za sobą drzwi. Natychmiast podeszła do niej starsza dziewczyna – ta, z którą pokłóciła się przed lekcjami. Przyprowadziła kilka koleżanek. - Obiecałam, że cię spiorę po lekcjach – powiedziała lodowato. – Ale może zrobię to już teraz. - Dlaczego? – zapytała Maria, wciąż zła, że nauczyciel wyprosił ją z klasy. – Dlaczego że twoje żeby wyglądają, jakbyś jadła torf? Dziewczyna zaczerwieniła się, a jej usta zmieniły się w prawie białą kreskę, gdy się zamachnęła, by uderzyć Marię. Ta jednak zgrabnie się uchyliła i zawołała:

23 - Odważna jesteś, nie ma co. Jesteś o siedem lat starsza ode mnie, a musisz wlec ze sobą całą bandę, żeby mnie zbić! - Gówniara! – syknęła tamta, próbując złapać Marię, ale dziewczynka znów się wymknęła. - Móc, co chcesz. Tylko się nie chwal tym, co twój ojciec robi podczas zimowych połowów. Maria przypomniała sobie rozmowę Ragny z jakąś panią ze Strovika. Wprawdzie Elizabeth twierdziła, że nie wolno podsłuchiwać pod drzwiami i że brzydko jest skarżyć, ale podsłuchiwane rozmowy często się przydają. Maria nie całkiem rozumiała, o czym kobiety rozmawiały, wiedziała jednak, że ojciec tej dziewczyny zrobił coś nieprzyzwoitego, znacznie gorszego niż podsłuchiwanie. A słowo :kawiarnia” wymawiały z takim samym obrzydzeniem jak nazwisko tego człowieka. - Mój ojciec nie zrobił nic złego – odparła tamta z przekonaniem. - Na pewno? – A chcesz, żeby twoje koleżanki wszystkiego się dowiedziały? – zapytała Maria, licząc, że dziewczyna się wycofa. – Jeśli zostawisz mnie w spokoju, nie powiem tego, co wiem – dodała spokojnie. - Nie uda ci się wykręcić! – syknęła dziewczyna. - Zasłużyłaś sobie na lanie i je dostaniesz! – Wyciągnęła rękę i tym razem trafiła. Policzek nie bolała tak bardzo ja urażona duma. W Marii krew zakipiała ze złości. - Sama tego chciałaś! Twój ojciec chodzi do kawiarni w Kabelvaag , a wszyscy wiedzą, co się tam dzieje! – powtórzyła dokładnie słowa Ragny. Dziewczyna pobladła, a jej przyjaciółki wymieniły spojrzenia. A więc w knajpach dzieje się naprawdę coś strasznego. Maria nie miała pojęcia, co to może być. Dodała jednak jeszcze coś zasłyszanego: - To nieprzyzwoite! Dziewczyna cofnęła się nieco. - To nieprawda! – powiedziała zduszonym głosem. - Prawda! Tak samo jak to, że bijesz młodszych. Więc nie pójdziesz do nieba, Pożałowała swoich ostatnich słów, bo wiedziała, że nie wolno tak mówić. Ale nie zamierzała tego odwoływać, póki tamta jej nie przeprosi. Starsze dziewczyny odwróciły się i odeszły, wzruszając ramionami. Wtedy Maria spostrzegła, że nauczyciel zasłonił okno w klasie. Poczuła, że coś jest nie tak. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Trzeba to wyjaśnić. Otworzyła drzwi na oścież i zmarła z przerażenia.

24 Rozdział 7 Elizabeth oglądała jedną z rzeczy, które przyniosła jej Ragna. Była to sukienka po Indianne, z ciemnej wełny, prawie nieużywana. - Ale ładna w tym będziesz – powiedziała, pokazując sukienkę córeczce. - Ane ładna jak hulda? - O wiele ładniejsza. - Dlaczego nie używasz jej pełnego imienia? – zapytała Ragna nieco łagodniej niż zwykle. Teściowa była ostatnio jakaś przygaszona. Jakby długo z czymś walczyła i w końcu się poddała. Elizabeth wciąż miała w pamięci swoje widzenie, więc nawet się nie zdenerwowała krytyczną uwagą. - łatwiej mówić po prostu Ane – odparła. – Chociaż Ane-Elise brzmi znacznie ładniej. Tak jak ty do niej mówisz – dodała. W pierwszej chwili Elizabeth poczuła się upokorzona, gdy Ragna przyniosła jej te używane rzeczy. Szybko jednak zrozumiała, że jeśli nie chce sama iść na żebry, powinna przełknąć dumę i przyjąć to, co jej dają. - Schudłaś ostatnio – stwierdziła, przyglądając się teściowej. – Nie masz apetytu? - Co za bzdury! – prychnęła Ragna. – Oczywiście, że jem, ale… - urwała i wzruszyła ramionami. – To na pewno tylko wiosenne osłabienie. - W lutym? Ragna udała, że nie słyszy, więc Elizabeth nie podejmowała już tematu. Podniosła ostatnią sztukę odzieży. Była to spódnica po teściowej. Zacerowana u dołu, bez jednego guzika. Ragna nosiła ją przed wielu laty. Elizabeth obruszyła się trochę na widok wielkiej plamy na samym przodzie. - Ładna – powiedziała jednak, odkładając spódnicę na bok. - Masz mnóstwo wełny – zauważyła Ragna. Elizabeth podążyła za jej spojrzeniem. Na krześle wisiało kilka zwojów wełny. - Ufarbowałam ją dla Dorte – wyjaśniła. – Nie masz ochoty na herbatę? – spytała, widząc, że kubek Ragny jest wciąż pełny. – Nie mam, niestety, żadnych ciastek ani… - Nie, nie, wolę samą herbatę – przerwała jej Ragna, podnosząc się, by dokładniej obejrzeć wełnę. – Ładne kolory. - Dziękuję. – Elizabeth była zaskoczona pochwałą teściowej. Ragna stała, wciąż zamyślona. - Jens tak lubił niebieski – powiedziała jakby do siebie. Jest taka zimna i twarda, aż trudno uwierzyć, że i ona za nim tęskni, pomyślała Elizabeth. Ale to prawda. – Jens lubił niebieski kolor. Zwłaszcza ciemnoniebieski. Jak morze. - Nie zamierzasz wyjść drugi raz za mąż? – zapytała Ragna, siadając ponownie. Pytanie padło tak nagle, że Elizabeth zaniemówiła na chwilę. - Nikt mi się nie oświadczył. Skąd ci to przyszło do głowy? - Kristian Dalsrud o to pytał, gdy był u nas ostatnio. Elizabeth poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Zarumieniła się na wspomnienie tego, co zaszło w szopie na łodzie. Jej głos zabrzmiał dziwnie obco, gdy znów się odezwała. - Naprawdę? Może sam się zamierza ożenić? Bała się odpowiedzi, co Elizabeth naprawdę czuje. Teściowa długo się jej przyglądała, po czym wzruszyła ramionami. - Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz? - bez powodu. Tak tylko. Jest młody, ma wielkie gospodarstwo, pewnie niejedna by chciała za niego wyjść.

25 Mówię zbyt szybko i na pewno jestem czerwona, pomyślała Elizabeth, odwracając się w kierunku ognia. pochyliła się i zaczęła grzebać w żarze, czekając, aż jej twarz odzyska normalną barwę. - Maria nic nie mówiła o Indianne? – spytała nagle Ragna. Najwyraźniej już zapomniała o Kristianie. Elizabeth pokręciła głową. - A powinna? - Nie… Ale Indianne zrobiła się jakaś dziwna. – Ragna uniosła brwi, szukając właściwego słowa. - Myślisz, że się czymś martwi? Może ktoś jej dokucza? – spytała Elizabeth. - Ne. Pytałam ją i Olava. Oboje mówią, że nic się nie stało. - To pewnie tak jest. Nie martw się. przejdzie jej. - Miejmy nadzieję. No nic, pójdę już na dół. Dzieciaki niedługo wrócą ze szkoły. - Dziękuję za odwiedziny. I za sukienkę dla Ane. No i za spódnicę – dodała. Ragna zatrzymała się w sieni. - No popatrz, byłabym zapomniała. Przyniosła, coś do jedzenia. Zostawię to tutaj. Zdaje się, że i was się nie przelewa. – Ragna przesunęła wiaderko z rybami i położyła zawiniątko obok. Elizabeth się zdenerwowała. Duma kazała jej odmówić przyjęcia podarunku, lecz Ragna miała rację. Nie powinna odmawiać. Odrzuciła głowę do tyłu i powiedziała: - Jedzenia nam nie brakuje, ale dziękuję ci bardzo. Na pewno się nie zmarnuje. Poczekała, aż Ragna się oddali, po czym rozwiązała węzełek, w środku było masło i mnóstwo chrupkiego pieczywa. Ślinka napłynęła jej do ust. Wystarczy tego na ładnych parę dni, pomyślała. Podzielę się tym z ojcem i Marią, postanowiła. Ale się ucieszą! Od morza wiał lodowaty wiatr. Elizabeth dokładniej otuliła się szalem. - Zimno ci, Ane? – spytała. Gdyby tyle nie dźwigała, wzięłaby córeczkę na ręce. Westchnęła ciężko. Oby tylko nie rozchorowały się tej zimy. Wszystko zależy od tego, jak się będą odżywiać. Jeśli im nie zabraknie jedzenia, dadzą sobie radę. Nagle usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Obejrzała się i zobaczyła biegnącą Marię. Krótka sukienka powiewała wokół jej kolan, chustka zsunęła się z głowy. Na dłoniach nie miała rękawic. - Nie możesz się tak lekko ubierać, Mario! Tyle razy ci mówiłam – skarciła siostrę Elizabeth, poprawiając jej chustkę. - No tak, tak, ale muszę ci coś powiedzieć. Nie masz pojęcia, co ja dzisiaj widziałam! - Gdzie masz rękawice? – przerwała jej siostra. – Chyba wiesz, jak łatwo się rozchorować o tej porze roku? - Wiem, wiem rękawice mam w domu, ale muszę ci coś opowiedzieć… - Zaniosę wełnę Dorte, a potem zajdę do was. Przekaż ojcu, że nie musi martwić się o obiad, mam dość jedzenia dla wszystkich. Zjemy razem. A teraz się pośpiesz. – Popchnęła lekko siostrę i weszła do Dorte. - Maria była taka zagniewana – stwierdziła Dorte, gdy usiadły już w ciepłej kuchni. Elizabeth uśmiechnęła się krzywo. - Może. Nakrzyczałam na nią, że się za lekko ubiera. To niebezpieczne…