Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Ashley Anne - Wyjątkowa dama

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Ashley Anne - Wyjątkowa dama.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 214 osób, 138 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 281 stron)

Anne Ashley

Rozdział pierwszy Musiała upłynąć cała minuta, zanim panna Annis Mil- bank zdołała zebrać myśli na tyle, by wykrzyknąć: - Ależ droga pani! Skąd, na Boga, to przypuszczenie, że właśnie ja jestem najodpowiedniejszą osobą, by pani po­ móc? Wprawdzie dokładam wszelkich starań, by zachowy­ wać się tak, jak by sobie tego życzyła moja kochana ma­ ma, zdarza mi się jednak grzeszyć nadmierną szczerością, przez co nie mam stosownych kwalifikacji, by wystąpić w roli mediatora. A już zwłaszcza w tak delikatnej materii. Lady Pelham uśmiechnęła się wyrozumiale i podniosła wzrok, by przyjrzeć się uroczej twarzyczce obramowanej masą lśniących, kasztanowych pukli. Jej chrześnica, jak za­ wsze rozbrajająco szczera, powiedziała ni mniej, ni więcej, tylko całą prawdę. Jednak, mimo iż jej maniery i zachowa­ nie odbiegały czasami od ogólnie przyjętych zasad, skut­ kiem czego niektórzy uważali ją za osobę nieco zbyt nieza­ leżną jak na jej młody wiek, Annis odziedziczyła po matce spokój, wyrozumiałość i dobroć, po ojcu zaś determinację oraz zdrowy rozsądek.

6 Te właśnie godne podziwu przymioty, w połączeniu z rezolutnym wdziękiem, czyniły z niej wręcz idealną kan­ dydatkę do roli posłańca. - Mylisz się, kochanie - zaoponowała ze spokojem lady Pelham. - W tym wypadku twoja szczerość może się oka­ zać zaletą. Annis sceptycznie uniosła brwi. - Jeśli obecny lord Greythorpe przypomina charakterem swoich przodków, wątpię, czy zechce wysłuchać tego, co mam mu do powiedzenia. - Prawdę mówiąc, moje dziecko, nie mam pojęcia, ja­ kim człowiekiem jest wicehrabia. - Milady podniosła się z westchnieniem i podeszła do okna. - Opinie o nim są bardzo zróżnicowane. Podobno potrafi być chłodny i nie­ przystępny, jak jego świętej pamięci ojciec, są jednak i tacy, którzy mają o nim zupełnie odmienne zdanie. Co do mnie, staram się być bezstronna. - Nagle posmutniała i odwró­ ciła się, by spojrzeć na chrześnicę. - Nie myśl, że łatwo mi przyszło cię o to prosić - wyznała po chwili. - Szczerze mówiąc, gdybym mogła zwrócić się do kogoś innego, ko­ goś z mojej najbliższej rodziny lub przyjaciół obecnie ba­ wiących w Bath, nigdy bym nie napisała tak melodrama- tycznego listu i nie błagała cię o bezzwłoczny przyjazd bez podania konkretnej przyczyny. Musiał cię nieco zaniepo­ koić brak jakichkolwiek wyjaśnień. Wrodzone poczucie humoru sprawiło, że Annis skwito­ wała to niedopowiedzenie uśmiechem. Po otrzymaniu listu nie wahała się ani chwili i natychmiast wyruszyła do Bath, a choć podróż z rodzinnego domu w Leicestershire prze-

7 biegła bez zakłóceń, i tak miała wystarczająco dużo czasu, by sobie wyobrażać wszystko co najgorsze. Po przybyciu na miejsce była niemal pewna, że powita ją wiadomość o poważnej chorobie matki chrzestnej lub o jakimś nieszczęściu, które przytrafiło się jej siostrzeni­ cy Helen. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przy­ puszczała, że wezwano ją jedynie po to, by wystąpiła w roli posłańca, a zarazem mediatora, chociaż nie miała w tym żadnego doświadczenia. Dlatego też mogła się tylko domy­ ślać, że sytuacja jest poważniejsza, niż początkowo sądziła. - Może źle panią zrozumiałam, lady Pelham. Powiedzia­ ła pani, że ni stąd, ni zowąd nadszedł list od przyrodniego brata Helen, w którym zaprasza was obie na kilka tygodni do swojej rodzinnej posiadłości w Hampshire, a także że Helen potraktowała tę propozycję bez najmniejszego en­ tuzjazmu. No cóż, przynajmniej w tym wypadku jestem w stanie w pełni zrozumieć jej uczucia - dodała z gorzkim uśmiechem. - Dotychczas doskonale sobie radziła, mimo że krewni jej zmarłego ojca nie raczyli jej uznać. - Helen nie żywi urazy do Greythorpe'ów. - Lady Pelham usiadła i przyjrzała jej się uważnie. - Mam natomiast po­ ważne podejrzenia, że ty nadal doświadczasz takich uczuć wobec krewnych twojej matki, moja droga. - Z uznaniem skonstatowała, że Annis nie zamierza podjąć drażliwego te­ matu relacji z najbliższą rodziną zmarłej matki. - Nie zro­ zum mnie źle. Do twojej mamy czułam wyłącznie szacu­ nek. W przeciwieństwie do mnie i mojej siostry miała na tyle silny charakter, by wbrew życzeniu rodziny poślubić człowieka, którego sama sobie wybrała. Często myślę, jak

8 inaczej mogłoby wyglądać życie Charlotte i moje, gdyby­ śmy miały dosyć odwagi, by pójść w jej ślady. Annis dobrze znała historię małżeństw lady Pelham oraz jej nieżyjącej siostry. Związki te, na szczęście krótkotrwałe, trudno było uznać za choćby umiarkowanie udane. Z uwa­ gi jednak na szczególną sytuację poczuła, że musi wyjaśnić pewną istotną kwestię, dlatego bez wahania zadała to za­ sadnicze pytanie, i otrzymała taką oto odpowiedź wyrażo­ ną zdecydowanym tonem: - Nigdy nie miałam najmniejszych wątpliwości, że szósty wicehrabia Greythorpe był ojcem Helen. Zachowanie mojej siostry, może istotnie niezbyt rozważne, było jednak zrozu­ miałe w jej sytuacji. Wbrew jej woli wydano ją za zgorzknia­ łego, nieprzystępnego i o wiele od niej starszego człowieka, życzliwie więc przyjęła czułe zaloty młodego artysty, który niedługo po jej ślubie otrzymał zlecenie, by namalować jej portret. Charlotte wcale zresztą nie ukrywała, że gdy ów ma­ larz przebywał w Greythorpe Manor, a trwało to kilka tygo­ dni, sama szukała jego towarzystwa, przysięgała jednak, że ich znajomość nie przekroczyła granic niewinnego flirtu. Niestety, niefortunnym zbiegiem okoliczności Helen zosta­ ła poczęta w tym właśnie okresie. - Lady Pelham westchnęła. - Co gorsza, odziedziczyła występujące w naszej rodzinie od pokoleń rude włosy, czego ja sama jestem przykładem. - To dziwne, że świętej pamięci lord Greythorpe nie zda­ wał sobie z tego sprawy. - Może i zdawał... Bo choć miał skłonność do popadania w głęboką melancholię, nie słyszałam, by cierpiał na brak inteligencji i z pewnością wiedział, że czasami rodzicom

9 o bardzo ciemnych włosach rodzi się potomstwo o włosach rudych lub kasztanowych. Całe nieszczęście polegało jed­ nak na tym, że ów malarz miał włosy tycjanowskie. - To rzeczywiście bardzo niefortunny zbieg okoliczno­ ści - przyznała Annis. - Skoro jednak, jak sama pani mówi, Helen nie żywi pretensji do rodziny zmarłego ojca, czemu odrzuca zaproszenie do posiadłości swoich przodków? - Och, ona nie jest temu całkowicie przeciwna. Rzecz w tym, że wcześniej przyjęłyśmy zaproszenie przyjaciół­ ki Helen z Devonshire, by spędzić u niej kilka dni pod koniec lutego, a w tym właśnie czasie lord Greythor- pe chciałby ją widzieć w Hampshire. Odpisałam więc z wyjaśnieniem, sugerując, iż krótszy pobyt byłby bar­ dziej stosowny, zwłaszcza że ma to być pierwsza wizyta Helen w Greythorpe Manor. - Czy Helen ma coś przeciwko dłuższemu pobytowi na wsi? - Nie, skądże. Sądzę, że w innych okolicznościach odwie­ dziłaby z radością swego przyrodniego brata. - Lady Pel- ham nagle sposępniała. - Jednak w obecnej sytuacji Helen nie chciałaby się oddalać z Bath na dłuższy okres. Annis ożywiła się, poczuła bowiem, iż nareszcie dotarły do sedna sprawy, i znów bez wahania postanowiła zaspo­ koić swą ciekawość, przed czym zresztą lady Pelham się nie wzbraniała, gdyż odrzekła na jej pytanie: - Powód jest taki, że tuż przed otrzymaniem zaprosze­ nia od lorda Greythorpe'a Helen napotkała na swojej dro­ dze przystojnego, złotoustego hultaja, który wciąż wytrwa­ le jej asystuje.

10 - Łowca posagów... - Niewątpliwie! Helen, niestety, musi sama dopiero się przekonać, co to za człowiek. Na szczęście, jak dobrze wiesz, nie ma zwyczaju popełniać głupstw, jest też całkiem dojrzała jak na swoje lata, dlatego wierzę, że z czasem zdro­ wy rozsądek weźmie górę i Helen przezwycięży to nieroz­ sądne zauroczenie. Trzeba jej jednak dać na to trochę cza­ su! - Znowu podniosła się z fotela i wyraźnie wzburzona, zaczęła krążyć po pokoju. - Czego się najbardziej obawiam, to tego, że jeśli siłą zabierzemy ją z Bath, teraz, kiedy jest tak bez reszty oczarowana tym nicponiem, gotowa ulec je­ go namowom i uciec z nim. A wtedy, obawiam się, ani jej prawni opiekunowie, ani ja nie będziemy w stanie zapo­ biec temu, by ten nieudacznik Daniel Draycot położył rękę przynajmniej na części jej majątku. - Wzburzona zaczęła bezwiednie przestawiać bibeloty na kominku. - Widzisz, moja siostra Charlotte postanowiła, że jej córka, podobnie jak twoja matka, powinna wyjść za mąż z miłości, dlatego Helen otrzyma bezwarunkowo swój spadek w dniu ślubu, a przynajmniej tę jego część, i to wcale niemałą, którą zo­ stawiła jej matka. Annis doskonale rozumiała obawy matki chrzestnej. Na sercowe problemy Helen nic zaradzić nie mogła, jednak kompromis w sprawie wizyty w Hampshire wydawał jej się łatwy do osiągnięcia. - Nie można by po prostu postąpić zgodnie z życzeniem Helen i napisać do lorda Greythorpe'a, sugerując nieco krótszy pobyt w późniejszym terminie? Zadowoliłoby to chyba wszystkich zainteresowanych.

- Tak właśnie zrobiłam, moja droga, lecz zdecydowanie nie przypadło to do gustu jego lordowskiej mości. Oto co przysłał mi w odpowiedzi! Lady Pelham wzięła z sekretarzyka list i podała go An- nis, a potem patrzyła, jak ciemne, delikatnie zarysowane brwi jej chrześnicy ściągają się, zaś w pięknych szarych oczach, prześlizgujących się po tekście skreślonym pewną, męską ręką, zapalają się intensywnie zielone błyski. - Co za arogancja! - Zdegustowana Annis odrzuciła kart­ kę. - Co on sobie właściwie wyobraża? Za kogo się ma, skoro ośmiela się nalegać, by jego przyrodnia siostra złożyła wizy­ tę właśnie wtedy, kiedy szanownemu wicehrabiemu to odpo­ wiada? Jakaś babka ze strony matki... - Urwała, spojrzała na list. - Przecież lady Kilbane nie jest w żaden sposób spokrew­ niona z Helen, tak więc pani siostrzenica nie ma obowiązku pojawiać się na jej przyjęciu urodzinowym, które ma się od­ być w Greythorpe Manor. Będąc na pani miejscu, odesłała­ bym powóz, który lord Greythorpe zamierza po was przysłać w przyszłym tygodniu, i dałabym mu wyraźnie do zrozumie­ nia, że to pani zadecyduje, kiedy Helen odwiedzi Greythorpe Manor. - Moja droga, możesz mi wierzyć, że nic nie sprawiło­ by mi większej satysfakcji, mam jednak poważne obawy, że lord Deverel Greythorpe jest, podobnie jak jego ojciec, apodyktyczny i uparty i mało go obchodzą cudze uczu­ cia. Niestety, ma pełne prawo nalegać, by Helen złożyła mu wizytę wtedy, kiedy mu to odpowiada. - Na widok zdezorientowanej miny Annis uśmiechnęła się. - Świętej pamięci lord Greythorpe z sobie tylko znanych przyczyn

12 po separacji z moją siostrą nie wszczął kroków rozwo­ dowych, dlatego po jego śmierci opieka prawna nad cór­ ką, której nigdy nie uznał, oraz wszystko, co posiadał, przeszło w ręce jego jedynego syna i spadkobiercy, obec­ nego lorda Greythorpe'a. - Nie wiedziałam o tym! Byłam pewna, że to pani sprawuje prawną opiekę nad Helen. - Zamyśliła się na chwilę. - Skoro tak, to nie sposób nie zadać sobie pyta­ nia, jakie były zamysły zmarłego lorda Greythorpe'a. Dlaczego po śmierci żony nie przekazał pani, jako ciot­ ce, opieki nad córką, z którą przecież nie chciał mieć absolutnie nic wspólnego? - Jakiekolwiek byłyby jego motywy, nie mogę sobie na­ wet wyobrazić, by leżało mu na sercu dobro jego najmłod­ szego dziecka. Nie, wygląda mi raczej na to, że ten eks- centryk całkowicie wymazał z pamięci jej istnienie, stąd to zaniedbanie. Brzmiało to wysoce prawdopodobnie, więc Annis poki­ wała głową, a potem nagle coś ją zastanowiło. - Nie wydaje się pani dziwne, że wicehrabia tak nagle za­ interesował się swoją przyrodnią siostrą? - Tak, to prawdziwa zagadka... Wiem tylko tyle, że lord Greythorpe sporo podróżuje i wiadomość o śmierci ojca dosięgła go za granicą. Być może dlatego odczekał pra­ wie rok, zanim się z nami skontaktował. Rodzinny mają­ tek obejmuje wiele akrów ziemi w Hampshire. Jest także mała posiadłość w Derbyshire oraz elegancka rezydencja w Londynie. Wicehrabia wizytował je w ostatnich miesią­ cach. Musiał być bardzo zajęty po powrocie do kraju.

13 - Rzeczywiście, to całkiem możliwe. Myśli pani, że teraz, po śmierci ojca, wicehrabia skłonny jest oficjalnie uznać Helen za swoją siostrę? - Jeżeli takie są jego intencje, to tym lepiej dla mojej sio­ strzenicy. Nie zamierzam bynajmniej sugerować, że w ja­ kiś szczególnie bolesny sposób ucierpiała na skutek nienor­ malnego zachowania jej świętej pamięci ojca, choć swoje przeżyła. Niestety zdarzało się od czasu do czasu, że ja­ kiś łajdak bez serca kwestionował pochodzenie Helen, i to w jej obecności. - Pozostaje więc mieć nadzieję, że przyrodni brat podej­ mie stosowne kroki, by uciąć dalsze spekulacje, a jego żona życzliwie przyjmie pani siostrzenicę. - On nie jest żonaty, moja droga - rzuciła lady Pelham z zagadkowym uśmiechem. - Z jednej strony mnie to dzi­ wi, wszak jest świetną partią, z drugiej jednak nie, bo je­ śli odziedziczył po ojcu melancholijną, skłonną do dzi­ wactw naturę... Cóż, spotkałam go tylko raz, gdy wkrótce po śmierci Charlotte przybył tu z niespodziewaną wizytą, by złożyć kondolencje. Nie jestem pewna, czy uczynił to za wiedzą i aprobatą swego ojca, odniosłam natomiast wra­ żenie, że jego żal po śmierci macochy był szczery. Oczy­ wiście po dziesięciu latach obraz jego zatarł się w mojej pamięci, przypominam sobie jednak pełnego powagi i za­ dumy młodzieńca, niepozbawionego swoistego uroku, jeśli ktoś gustuje w romantycznych samotnikach. Słyszałam, że mieszka z niezamężną siostrą, która, o ile dobrze pamię­ tam, jest w zbliżonym wieku. - Lady Pelham opadła z wes­ tchnieniem na fotel i przez kilka chwil kontemplowała wy-

14 imaginowaną plamę na dywanie. - Jest jeszcze coś. Helen nic nie wie o liście lorda Greythorpe'a, przede wszystkim zaś nie zdaje sobie sprawy z zakresu władzy, jaką wicehra­ bia nad nią sprawuje. - Dobry Boże! Dlaczego zataiła pani przed nią ten jak­ że ważny fakt? - Teraz widzę, że to był błąd, choć wcześniej tak nie my­ ślałam. Wprawdzie od razu po śmierci ojca Helen poinfor­ mowano mnie, iż Deverel Greythorpe stał się jej prawnym opiekunem, po prostu nie przywiązywałam do tego więk­ szej wagi, jako że zmarły lord nie starał się przecież party­ cypować w wychowaniu córki. Co więcej, nigdy nawet nie próbował się z nią skontaktować, jakby w ogóle nie istnia­ ła, co warto odnotować, bo właśnie to ostatecznie umocni­ ło mnie w przekonaniu, że jej przyrodni brat zachowa się tak samo. Bo niby dlaczego miałoby być inaczej, skoro He­ len została tak dokumentnie wykluczona z rodziny? - Wes­ tchnęła głęboko. - Wierz mi, nie zataiłam tego przed nią z innych przyczyn, a jednak odnoszę wrażenie, że błędem byłoby powiedzieć jej o tym właśnie teraz, gdy wciąż jesz­ cze patrzy przez różowe okulary na tego cynicznego hulta- ja Draycota. - Rozumiem. Boi się pani, że mogłaby uznać propozycję dłuższego pobytu w Greythorpe Manor za spisek, który zo­ stał uknuty przez panią oraz jej przyrodniego brata w celu rozdzielenia jej z ukochanym? Lady Pelham uśmiechnęła się zagadkowo. - Nie chodzi tylko o to, moja droga. Jestem głęboko prze­ konana, że rezygnacja z wyjazdu do Devonshire byłaby po-

15 ważnym błędem. Otóż ostatnio odkryłam, że temu Drayco- towi z nieznanych mi przyczyn bardzo zależy na tym, byśmy tam nie pojechały. Przypuszczam jednak, że jego obiekcje nie wynikają z niemożności rozstania się z Helen. - To ciekawe! Naprawdę ciekawe... Czyżby się bał, że odkryje tam pani jakieś kompromitujące fakty dotyczące jego osoby? - Owszem, tak sądzę, i mówiąc szczerze, bardzo na to liczę. Draycot zdradził się kiedyś, że przebywał w tamtych stronach, choć nie pamiętam, czy akurat w samym Oke- hampton, gdzie mieszka przyjaciółka Helen z rodzicami. Wiem też na pewno, że wielokrotnie próbował przekonać Helen, by zrezygnowała z tych odwiedzin, twierdząc, iż nie zniesie nawet kilkudniowej rozłąki. Na szczęście dotąd nie uległa jego namowom i nadal chce tam jechać. - Urwała na moment, gdyż z holu dobiegły jakieś głosy, po czym mówi­ ła dalej: - O ile się nie mylę, Helen znów, całkiem przypad­ kowo rzecz jasna, natknęła się w parku na pana Draycota i, jeśli mnie słuch nie myli, zaprosiła go na podwieczo­ rek. Będziesz zatem mogła sama ocenić, co to za człowiek. Uważaj jednak, Annis - dorzuciła półgłosem. - Helen nie spodziewa się zastać cię tutaj, dlatego musisz utrzymywać, że to niezaplanowana wizyta. Po prostu w drodze do przy­ jaciół wstąpiłaś do nas, bo będąc tak blisko, nie mogłaś nie wpaść do Bath na dzień czy dwa. Helen pod żadnym pozo­ rem nie może się dowiedzieć, że to ja cię tu wezwałam. Skutek tego jedynego spotkania z panem Danielem Draycotem był taki, że Annis nie zabawiła zbyt długo

16 w Bath. Nie minęły dwa dni i znów wynajętym dyliżansem pocztowym przemierzała kraj, z tą różnicą, że tym razem podróżowała przez hrabstwo Hampshire, w którym jesz­ cze nigdy nie była. W normalnych okolicznościach z ciekawością przyglą­ dałaby się mijanym okolicom, nawet jeśli o tej porze roku krajobraz nie wygląda najpiękniej, lecz tym razem jedno tylko zaprzątało jej myśli: jak najprędzej dotrzeć do celu. Niestety, ledwie wyjechała z Bath, pogoda raptownie się pogorszyła. W ciągu doby temperatura spadła gwałtow­ nie, zerwał się zimny wschodni wiatr, a z ołowianego nie­ ba sypnęło śniegiem. - Powinnam była zamówić pokój na stacji dyliżansów, zamiast tak nierozsądnie upierać się przy tym, by jeszcze dziś dotrzeć do Greythorpe Manor - zwierzyła się Annis jedynej towarzyszce podróży. - Przecież wszyscy przepo­ wiadali rychłe opady. - Panienka nie ma zwyczaju lekceważyć dobrych rad. - Eliza Disher zawsze starała się być lojalna. - Chyba że jest jakaś poważna przyczyna. Wiem, jak bardzo krępująca jest misja, którą obarczyła panienkę łady Pelham. Dlatego im prędzej będzie miała to panienka za sobą, tym lepiej. - Zakładając, oczywiście, że jego lordowska mość mnie przyjmie - odparła Annis z uśmiechem, choć nie miała w tej kwestii większych złudzeń. Istniała bowiem całkiem realna możliwość, że nie zostanie dopuszczona przed ob­ licze wicehrabiego i wszelkie niewygody, jakie przyszło jej znosić od paru dni, związane z podróżowaniem o tak nie­ stosownej porze roku, pójdą na marne. - Mam wprawdzie

17 list polecający od chrzestnej matki, ale czy to wystarczy i czy lord Greythorpe zechce ze mną porozmawiać, to już całkiem inna kwestia. Co więcej, sprawa, o jakiej chcę roz­ mawiać, jest natury osobistej, mogą mi więc pokazać drzwi, zanim zdążę przedstawić punkt widzenia lady Pelham. - Moim skromnym zdaniem wywiąże się panienka wy­ śmienicie ze swojej misji - zapewniła ją zacna pokojowa, która przed niemal ćwierćwieczem pomogła Annis przyjść na ten świat. - Znam panienkę lepiej niż ktokolwiek inny i wiem, że gdyby panienka nie była przekonana o słuszno­ ści swojej decyzji reprezentowania lady Pelham, nie byłoby panienki w tym dyliżansie. Annis nie mogła nie przyznać jej racji. Lady Pelham była jedną z nielicznych osób z rodziny jej matki, które darzy­ ła szczerym podziwem. Owdowiała przed laty, Henrietta Pelham była damą inteligentną i wszystkim życzliwą, zaś obowiązki chrzestnej matki traktowała niezwykle poważ­ nie. To głównie dzięki niej podczas licznych wizyt w Bath, tak przed, jak i po śmierci ukochanej matki, Annis mogła zakosztować przyjemności dostępnych jedynie najbardziej uprzywilejowanym. Obecna misja miała więc być formą podziękowania lady Pelham za jej wieloletnią dobroć. Mimo to Annis podjęła decyzję dopiero po głębokim namyśle. - Sądzę, że lady Pelham ma poważne powody, by nie ufać Danielowi Draycotowi. To cyniczny łajdak, bez dwóch zdań! Nie wątpię, że moja matka chrzestna doskonale sobie poradzi, jeśli, rzecz jasna, dostanie taką szansę. Moim zadaniem jest zadbać o to, by miała dość czasu na zdemaskowanie praw-

18 dziwych intencji tego... - Urwała, gdyż dyliżans zatrzymał się nagle pośrodku gościńca. Ponieważ na drogach nie po­ tworzyły się jeszcze zaspy, które mogłyby uniemożliwić dalszą podróż, Annis doszła do wniosku, że to pocztylioni, niezna- jący dokładnej drogi do Greythorpe Manor, spierają się, jaki wybrać kierunek na rozstajach. Otulając się szczelniej ciepłą peleryną, uchyliła okien­ ko i zażądała wyjaśnień co do przyczyny zwłoki. Natych­ miast pojawił się pocztylion i wyjaśnił, że na drodze leży jakiś człowiek. Zaskoczona, lecz wcale nie przerażona Annis wysiadła z dyliżansu, gdy tylko przystawiono schodki. Za nią ruszy­ ła opiekuńcza Disher. Annis przywykła do tego, iż porównywano ją z ojcem. Przypominała go nie tylko z wyglądu, ale i do pewnego stopnia z charakteru. Cechą, którą niewątpliwie odzie­ dziczyła po świętej pamięci doktorze Milbanku, była wy­ bitna spostrzegawczość, która nadzwyczaj się potęgowała w chwilach szczególnych, jak na przykład ta. Annis podeszła do mężczyzny rozciągniętego na drodze oraz zgrabnego kasztanka, który stał kilka metrów obok swojego nieprzytomnego pana. Zerknęła przez ramię na drzewa rosnące wzdłuż dro­ gi, po czym przyklękła, by dokładniej się przyjrzeć niefor­ tunnemu jeźdźcowi. Krew wypływająca z rozdartego ręka­ wa kurtki pomiędzy ramieniem i łokciem mówiła sama za siebie, podobnie lekko nabrzmiałe rozcięcie na czole. Przy pomocy Disher udało jej się odwrócić rannego na wznak. Pobieżne przeszukanie jego licznych kieszeni nie ujawniło,

~ 19 ~ niestety, jego tożsamości, a jedynie potwierdziło przypusz­ czenie, że motywem napaści nie był raczej rabunek. - Bardzo przepraszam, panienko - odezwał się zdener­ wowany pocztylion, gdy po dokonaniu bliższych oględzin Annis podniosła się w końcu z klęczek - ale myślę, że lepiej już dłużej nie zwlekać. Kto wie, może jeszcze ktoś tu gdzieś leży... - Widać było, iż chciałby jak najprędzej odjechać. - Nie sugerujesz chyba, byśmy zostawili tutaj tego bieda­ ka i po prostu pojechali dalej? - Uniosła ciemne, wyraziste brwi. Zdaniem Disher, przypominała swoją władczą, ary­ stokratyczną babkę. Spojrzenie odniosło zamierzony sku­ tek. Dwaj pocztylioni zanieśli rannego do dyliżansu, choć nie bez utyskiwań i mamrotanych pod nosem soczystych przekleństw. Annis, która także nie chciała już zwlekać ani chwili, kazała ruszać w dalszą drogę, gdy tylko piękny kasz­ tanek zostanie uwiązany z tyłu powozu. - Ma panienka nadzieję, że w Greythorpe Manor mogą wiedzieć, kto to? - zapytała Disher, patrząc, jak Annis pod­ kłada rannemu pod głowę mufkę i nakrywa go pledem, aby było mu wygodniej. - Jeżeli pochodzi z tych stron, a zapewne tak jest, to są spore szanse, że ktoś z Manor może go znać. - Przyjrzała się uważ­ nie nieznajomemu. Jego twarz o arystokratycznych rysach, choć może nie klasycznie przystojna, była jednak na swój sposób atrakcyjna i wyrazista. - Jego strój sugeruje, że jest to człowiek zamożny, a już koń to przepiękny okaz. Ale dżen­ telmeni, którzy dysponują większymi zasobami finansowymi, zwykli podróżować na dalsze trasy powozem, a nie konno, dlatego skłonna jestem przypuszczać, że to ktoś tutejszy.

20 Disher uśmiechnęła się ciepło. - W takich momentach strasznie mi panienka przypo­ mina swojego ojca. - Jeśli sądziła, że pochwałą tą sprawi Annis przyjemność, to się zawiodła. Nie słysząc odpowie­ dzi, odwróciła się i ku swemu zdumieniu zobaczyła, że czo­ ło jej młodej pani przecina głęboka zmarszczka. - Czym się panienka tak trapi? Boi się panienka, że ten dżentelmen jest poważnie ranny? - Trzeba go, oczywiście, dokładniej zbadać, ale sądzę, że raczej nie - odparła Annis. - Został postrzelony w ramię, myślę jednak, że to tylko lekkie draśnięcie. Rana na czole wygląda groźniej i, o ile się nie mylę, jest skutkiem upadku z konia. - Znowu zmarszczyła brwi. - Czego nie potrafię zrozumieć, to powodów tej napaści, bo z całą pewnością nie chodziło o rabunek. Przecież widziałaś wypchaną sa­ kiewkę, którą wyciągnęłam z jego kieszeni. - Może spłoszyłyśmy napastnika, zanim zdążył go okraść? - zasugerowała Disher. - Zobaczył nadjeżdżający dyliżans i uciekł. - To mało prawdopodobne. Nie słyszałyśmy przecież żadnych strzałów, podobnie zresztą jak pocztylioni, naj­ pewniej więc wypadek zdarzył się jakiś czas przed naszym przyjazdem. Za tą wersją przemawia także brak śladów na śniegu, są tylko nasze i tego kasztanka. Śnieg zaczął padać mniej więcej przed kwadransem, więc do napaści doszło trochę wcześniej. Rabuś miałby aż nadto czasu na przeszu­ kanie kieszeni tego dżentelmena. Gdy dyliżans zwolnił, przejeżdżając pomiędzy kamienny­ mi filarami monumentalnej bramy Greythorpe Manor, An-

21 nis znów zwróciła myśli ku bardziej przyziemnym sprawom. Od kiedy ruszyły w dalszą drogę, pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła. Śnieg przysypał drogi i pola tak grubą warstwą, że powrót do miasta musiał napawać lękiem. Teraz liczył się przede wszystkim czas. Gdy po kilku minutach dyliżans za­ trzymał się na frontowym podjeździe, nie tracąc bezcennych sekund na studiowanie architektonicznych wspaniałości tej siedemnastowiecznej rezydencji, Annis od razu pomaszero­ wała do solidnych dębowych wrót. Lokaj w zielonej liberii, który w mig zjawił się na jej wład­ cze kołatanie, nie omieszkał poinformować już od progu, że jaśnie pana nie ma w domu i że wicehrabia Greythorpe rzad­ ko przyjmuje nieumówionych nieznajomych. Niezrażona tym Annis stwierdziła, że w takim razie zostawi list polecający i pozwoli sobie wrócić nazajutrz, jeśli pogoda okaże się łaskawsza, po czym wyraziła oba­ wy o stan rannego, który bez przytomności spoczywał w dyliżansie. Zaskoczony lokaj ruszył za nią, a kiedy zajrzał do dyli­ żansu, po prostu osłupiał. - Rozumiem, że rozpoznajesz tego dżentelmena? - spy­ tała Annis. - Czy rozpoznaję? Przecież to jego lordowska mość!

Rozdział drugi Wyrzucając sobie w duchu że nie wzięła pod uwagę ta­ kiej możliwości, Annis poleciła oszołomionemu lokajowi i pocztylionowi zanieść lorda Greythorpea do domu. Choć nic tego dnia nie poszło zgodnie z planem, za­ chowywała wyniosły spokój, jaki nieodmiennie jej towa­ rzyszył w trudnych chwilach, za co tak bardzo ją podziwia­ no. Wkroczyła do przestronnego holu, gdzie natychmiast zauważyła zmierzającego w jej kierunku mężczyznę. Jego marsowa mina sugerowała, że jest to sam groźny major- domus. Człowiek ów nie okazał najmniejszego zdumienia na widok nieprzytomnego pana, dopiero gdy utkwił stalowy wzrok w Annis, przez jego twarz przemknął cień odrazy, jakby poczuł niezbyt miły zapach. Jej matka często powtarzała: - Nigdy nie okazuj onieśmielenia, gdy masz do czynie­ nia ze służbą, zwłaszcza tą z wyższego szczebla. Dobry służący jest bystrym człowiekiem i bez trudu rozpozna

23 osobę z wyższej sfery, do której należy odnosić się z sza­ cunkiem. Mając w pamięci tę światłą radę, Annis nie ulękła się podejrzliwego spojrzenia majordomusa, lecz unosząc lek­ ko głowę, powiedziała: - Natknęłam się na drodze na tego dżentelmena, który, jak mnie poinformowano, okazał się lordem Greythorpeem, waszym panem. Nie sądzę, by odniósł poważniejsze obra­ żenia, trzeba go jednak niezwłocznie ogrzać i położyć do łóżka, i oczywiście wezwać doktora. Lokaj nieomylnie wychwycił w jej głosie rozkazującą nutę i przywołał kilku podległych mu służących. Gdy nieprzytomny pan domu został wniesiony na pię­ tro po wspaniale rzeźbionych schodach, Annis znów zwró­ ciła się do majordomusa: - Czy siostra jego lordowskiej mości jest w domu? - za­ pytała, udowadniając tym samym, iż choć obca, orientuje się jednak w sytuacji rodzinnej wicehrabiego. - Panna Greythorpe udała się w odwiedziny do starej służącej, która mieszka na terenie majątku, madame - od­ parł z rezerwą. Annis nie miała najmniejszych wątpliwości, że w nor­ malnych warunkach nawet by mu przez myśl nie przeszło, by obcej osobie zdradzić miejsce pobytu swojej pani, sy­ tuacja była jednak wyjątkowa, mógł więc chwilowo zapo­ mnieć o protokole. - Jeżeli twoja pani udała się tam jakiś czas temu, zwłasz­ cza na piechotę, radzę bezzwłocznie wysłać po nią po­ wóz - ciągnęła dalej, spoglądając na niego surowo. - Dro-

24 gi wprawdzie są jeszcze przejezdne, obawiam się jednak, że nie na długo. Wiatr wzmaga się z każdą chwilą i zaczną się tworzyć zaspy... - Spojrzała na pocztyliona, który po przeniesieniu lorda do domu czekał w sieni. - Wracajcie do miasta, póki to jeszcze możliwe. Wynajmijcie pokoje w zajeździe pocztowym i czekajcie na moje dalsze polece­ nia. - Teraz zwróciła się do swojej pokojowej, która z błys­ kiem aprobaty w oczach śledziła godne i rozsądne poczy­ nania młodej pani w tak nietypowej i krępującej sytuacji. - Dish, proszę, zadbaj, by przyniesiono z dyliżansu nasz podręczny bagaż oraz mój neseserek. Nie może być nawet mowy o wyjeździe, póki nie wróci panna Greythorpe. Je­ stem pewna, że będzie chciała usłyszeć, jak doszło do tego, że nieznajoma osoba przywiozła do domu pocztowym dy­ liżansem jego lordowską mość. Majordomus zmarszczył brwi, jakby zamierzał wydać inne polecenie, na co w łagodnych oczach Disher pojawił się stalowy błysk. - Panna Greythorpe z pewnością będzie panience wdzięczna, panienko Annis, zwłaszcza gdyby doktor nie był w stanie przyjechać. Tak czy inaczej, będziemy mogły dopilnować, by lordowi zapewniono wszelkie możliwe wy­ gody. Pozwoli panienka, że pierwsza go obejrzę? - Oczywiście, Dish, ale najpierw dopilnuj, by wyładowa­ no nasze bagaże. Ja tymczasem zaczekam na powrót pan­ ny Greythorpe. Ale nie w holu. - Wyzywająco spojrzała na majordomusa. Nie miała żadnych wątpliwości, że rządzący żelazną rę­ ka szef służby, choć zaskoczony ostatnimi wydarzeniami

25 i zdumiony jej niespodziewanym pojawieniem się na sce­ nie, zdążył już dojść do wniosku, że osoba, która w tak nie­ typowy sposób uratowała jego pana, musi być co najmniej córką dżentelmena, jeśli już nie lorda, gdyż bez wahania zaprowadził ją do przytulnego saloniku, gdzie niezwłocz­ nie zajęła miejsce w fotelu przy rozpalonym kominku. Do­ piero wtedy przedstawiła się i zapytała służącego o jego na­ zwisko. - Nazywam się Dunster, panno Milbank. Czy życzy so­ bie pani coś do picia lub jakąś przekąskę? - Owszem, Dunster, chętnie napiję się herbaty w ocze­ kiwaniu na powrót panny Greythorpe, ale nie będę jadła, dziękuję. Mam nadzieję, że twoja pani wkrótce się pojawi, bym mogła zdążyć do miasta na kolację. Wyraźne życzenie Annis, by bezzwłocznie wyjechać z Greythorpe Manor, świadczące o cnocie nienadużywa- nia gościnności gospodarza, wywołało kolejny błysk uzna­ nia w oku surowego majordomusa. Wkrótce okazało się jednak, że trzeba będzie zrewidować plany, gdyż wraz z fi­ liżanką herbaty przyniesiono Annis wiadomość, iż jest pil­ nie potrzebna w pokoju lorda. Dunster zaproponował, że ją tam zaprowadzi, lecz An­ nis nie była wcale pewna, czy pragnął w ten sposób okazać jej szczególny szacunek, czy po prostu chciał mieć oko na porcelanę i srebra porozmieszczane po drodze. Było jej to zresztą obojętne, gdyż nie interesowały jej bogactwa tego domu, dotychczas nie zauważyła też u siebie szabrowni- czych inklinacji. Porzuciwszy te płoche rozważania, czym

26 prędzej ruszyła na wezwanie, którego przyczyny z pewnoś cią musiały być poważne. Jedno spojrzenie na rękę lorda wystarczyło, by utwier dzić ją w przekonaniu, że nie bez powodu obdarzała swa, pokojową bezgranicznym zaufaniem. - Miałaś rację, Dish - powiedziała, przysiadając na brze gu łoża z baldachimem, by obejrzeć z bliska ślad po kuli. W ranie są nitki. Podaj mi, z łaski swojej, pincetę. - Nie śmiałam ryzykować, panienko, bo oko już mnie zawodzi, a ta rana wygląda tak, że lepiej nie grzebać w niej bez potrzeby. - Tak. Widzę, że wdała się infekcja, ale na szczęście nie zbyt poważna. Bogu dzięki, ominęła mnie też konieczność dłubanina w ranie w poszukiwaniu kawałków ołowiu. Kątem oka dostrzegła, jak majordomus oraz inny mężczyz na, najpewniej osobisty lokaj lorda, wymieniają zdumione spojrzenia. Widocznie nie mieściło im się w głowie, że ta kie młode dziewczę może w ogóle brać pod uwagę coś po dobnego. Uśmiechnęła się lekko i znów zajęła się zraniona ręka lorda. - To wszystko, co można na razie zrobić - ode zwała się po chwili, gdy oczyściła ranę i zręcznie ją opatrzy ła. - Czy choć na moment odzyskał przytomność? - Niestety nie - odpowiedział lokaj. - Nawet nie drgnął kiedy go rozbieraliśmy i kładliśmy do łóżka. Choć wiadomość ta nie ucieszyła Annis, nie okazała tego po sobie, lecz ze spokojem zwróciła się do swojej pokojowej: - Zostanę z nim, Dish, a ty trochę odpocznij i skorzy staj z poczęstunku. Dunster z pewnością troskliwie zadba o ciebie.

27 Lekki ukłon, jakim Dunster skwitował to polecenie, utwierdził Annis w przekonaniu, że - przynajmniej na ra­ zie - skłonny był zostawić chorego pod opieką osoby, któ­ ra wykazała się tak imponującą wiedzą oraz przytomnością umysłu. Mimo to poprosiła go, by ją zawiadomiono, gdy lylko wróci siostra lorda. Lokaj, któremu także spieszno było podjąć swe zwy­ kłe obowiązki, opuścił pokój wraz z innymi, potrząsając z ubolewaniem głową nad zniszczonym ubiorem swo­ jego pana. Po ich wyjściu Annis mogła nareszcie swobodnie przyj­ rzeć się wicehrabiemu Deverelowi Greythorpeowi. Jego smukłe i dobrze umięśnione ciało świadczyło o ży­ ciu wprawdzie wygodnym, lecz nie rozpustnym. Dokład­ ne oględziny jego fizjonomii nie wpłynęły na zmianę jej wcześniejszego zdania na temat urody lorda. Rysy twarzy, choć niewątpliwie regularne, były jednak zbyt ostre, by można go było nazwać klasycznie przystojnym. Miał za to wysokie czoło, co znaczyło, że nie brak mu inteligencji. La­ dy Pelham mówiła, iż lord przed paroma tygodniami skoń­ czył trzydzieści lat, Annis nie dostrzegła jednak zbyt wie­ lu zmarszczek wokół jego oczu i ust. Mogło to oczywiście sugerować, że lord Greythorpe niezbyt często się uśmiecha, co jednak wcale nie czyniło z niego od razu człowieka nie­ sympatycznego i pozbawionego humoru. Na razie sprawa pozostawała nierozstrzygnięta, skoro wicehrabia był nie­ przytomny. Nachyliła się nad nim i dotknęła głębokiej zmarszczki pomiędzy kruczoczarnymi brwiami, świadczącej raczej

28 o powadze niż frywolności. O niczym jednak więcej, po­ myślała, starając się zachować bezstronność. Czując jego suchą, ciepłą skórę pod palcami, odwróciła głowę i zapatrzyła się w okno, za którym śnieg coraz grub­ szą warstwą pokrywał parapet i całkowicie już teraz biały krajobraz. Ten widok skłonił ją do zadumy, myślała o tym i owym, bez planu, bez żadnej idei przewodniej, jakby za­ padała w sen, choć śpiąca nie była. Gdy wreszcie po jakimś czasie znów spojrzała na lorda, poczuła na sobie jego przenikliwy, lekko zdumiony wzrok. - Miło, że się pan wreszcie obudził - powiedziała łagod­ nie, cofając rękę i wstając. - Czy rozpoznaje pan swoje oto­ czenie? - Owszem... Ale nie mogę tego samego powiedzieć o pani. - Nic dziwnego. - Annis z miejsca polubiła jego kultu­ ralny, lekko schrypnięty głos. - Wystarczy powiedzieć, że spadł pan z konia, a ja przywiozłam pana do domu. Krzywiąc się lekko z bólu, lord uniósł czarnebrwi. - Anioł miłosierdzia, jednym słowem. Nutka sceptycyzmu w jego głosie skłoniła ją do uśmiechu. - Różnie mnie nazywano, ale nikt, jak dotąd, nie ujrzał we mnie anioła. - Znów spoważniała. - Jak się pan czuje, milordzie? Pewnie jakby pana kopnął muł? - To wcześniej... Teraz mi się zdaje, że ktoś uparcie wali mnie młotkiem po głowie. - Ile palców pan widzi? - Uniosła dłoń. Przez jego twarz przemknął cień znudzenia. - Trzy. - Czy widzi mnie pan wyraźnie?