ROZDZIAŁ PIERWSZY
Marzec 1812 roku
Hrabia Yardley z bezsilną wściekłością wpatrywał się
w córkę. Niezorientowany świadek tej sceny mógłby
przypuszczać, że lekko pochylona głowa i złożone ręce
lady Sophii wyrażają skruchę, lecz ojciec nie dał się
zwieść tej pozie ani przez chwilę. Doskonale widział
iskierki migające w wyrazistych, zielonych oczach
dziewczęcia, a także złośliwy, prowokujący uśmieszek,
którego nawet nie starała się ukryć.
- A więc nie chcesz nawet rozważyć kandydatury
kawalera, który ci się oświadczył - powtórzył po raz ko
lejny sir Thomas, ciągle jeszcze starając się hamować
wzburzenie. Każda inna młoda kobieta szalałaby z ra
dości, gdyby otrzymała cztery propozycje małżeństwa
w ciągu zaledwie dwóch tygodni od przybycia do Lon
dynu. Ale jego Sophii nie sposób dogodzić!
Obrócił się na pięcie, przeszedł przez pokój i wpa
trzył się niewidzącym wzrokiem w okno.
- Czy mogę przynajmniej zapytać, dlaczego po
wzięłaś taką niechęć do lorda Vale'a?
- Och, nie czuję do niego niechęci, papo - pospie
sznie zapewniła go niesforna latorośl. - Po prostu nie
znam go na tyle długo, by wyrobić sobie o nim opi
nię.
- W takim razie może powinnaś go lepiej poznać?
Wszak nie masz mu nic do zarzucenia?
Sophia, z przekornym wyrazem rozbawienia, któ
re nadal migotało w jej oczach, odkąd dowiedziała się
o tym ostatnim pretendencie do swej ręki, nareszcie
uniosła głowę.
- Prócz tego, że stuknęła mu już czterdziestka, jest
jedynym znanym mi dżentelmenem, który jadąc po
wozem, potrafi jednocześnie wyglądać przez oba
okna.
Jej uszu dobiegł dźwięk, podejrzanie przypo
minający stłumiony chichot, toteż spojrzała przez po
kój na zdumiewająco prostą sylwetkę ojca i jego sre-
brzystoszare włosy. Jak na mężczyznę, który zale
dwie przed paroma tygodniami obchodził pięćdzie
siąte piąte urodziny, nadal trzymał się zadziwiająco
dobrze.
- Papo, nie myślałeś chyba poważnie, że przyjmę
oświadczyny lorda Vale'a?
Rozszyfrowała go, lecz nie miał zamiaru się do te
go przyznać.
- Zapominasz, że liczyłem sobie parę lat więcej
niż lord Vale, gdy poprosiłem o rękę twoją matkę.
- To prawda, ale byłeś uderzająco przystojnym
dżentelmenem... zresztą nadał nim jesteś. A poza
tym nie masz zeza w lewym oku.
- Dość tych wykrętów, dziewczyno! - ofuknął
córkę hrabia, starając się, by jego ukochane dziecię
nie owinęło go sobie wokół małego palca, co ku kon
sternacji sir Thomasa zdarzało się tak często. - No
dobrze, rozumiem twoją niechęć do przyjęcia propo
zycji lorda Vale'a, ale dlaczego odrzuciłaś Farleya?
Sophia uniosła kształtnie zarysowane brwi.
- Czyżbyś znał wielmożnego Cedrica Farleya?
Niemożliwe, papo... To mydłek.
Jeszcze raz musiał zebrać wszystkie siły, by ukryć
rozbawienie. Jego córka była bardzo szczera.
- Mogę w takim razie zapytać, jakie masz zastrze
żenia wobec Pelhama i Neuberta?
- Para manekinów krawieckich!
- Boże wielki! Gdzie, na miły Bóg, nauczyłaś się
takich wyrażeń?
Przesadnie wysoko uniosła w górę jedną brew, da
jąc tym do zrozumienia, że pytanie jest całkowicie nie
na miejscu.
- Od mężczyzn zamieszkujących ten dom - a od
kogóż by innego?
Hrabia, czując, że został pobity własną bronią, nie
zbyt zadowolony pomaszerował z powrotem do biurka.
- Pogadam ja sobie z twoim braciszkiem, kiedy
tylko się na niego natknę. Musi nauczyć się powścią
gać język w twojej obecności.
- Dowiedziałam się, że Marcus powinien tu przy
być lada chwila i zamierza zatrzymać się w mieście
na tydzień lub dwa. Muszę powiedzieć, że niesłusznie
zamierzasz go strofować - wzięła w obronę przyrod
niego brata - zwłaszcza że ty sam, ojcze, odzywasz
się przy mnie w sposób niezbyt parlamentarny.
Już miał odrzucić to oskarżenie, lecz po chwili na
mysłu poniechał tego, zgarnął natomiast listy leżące
na stole i machnął nimi wymownie. Była to kores
pondencja, którą w ciągu ostatnich dwóch tygodni
otrzymał od owych czterech nieszczęsnych konku
rentów do ręki córki.
- Niech ci się nie wydaje, że zdołasz zbić mnie
z pantałyku, ty mała spryciaro!
Usłyszawszy tę łagodną wymówkę, uparte dziew
czę uśmiechnęło się jeszcze bardziej promiennie, co
widząc, hrabia poczuł jeszcze większy niepokój.
- Lekceważysz małżeństwo, Sophio. Pozwól mi
zauważyć, że to bardzo poważna sprawa. Nierozważ
ny wybór partnera ściąga nieszczęście na całą rodzi
nę, a ja nie dopuszczę do żadnych nieprzemyślanych
kroków z twojej strony, jeżeli tylko zdołam temu za
pobiec. A więc, powziąłem decyzję. - Urwał na
chwilę, by się upewnić, że córka słucha go z najwyż
szą uwagą. - Nie ukrywam, że gdy wyjdziesz za mąż,
zamierzam zrobić ci zapis na sporą kwotę. Moja hoj
ność nie jest jednak bezwarunkowa. Jeśli wyjdziesz
za mąż bez mojej zgody, licz się z tym, że nie otrzy-
masz ode mnie ani pensa. - Znowu urwał, rzucając
na biurko listy konkurentów. - Czy wyrażam się
jasno?
- Absolutnie. Usiłujesz mi przekazać, że mogę
wyjść, za kogo mi się podoba, pod warunkiem, że
mąż będzie bogaty i z naszej sfery. - Gdy Sophia
z wdziękiem uniosła się z krzesła przy kominku,
w jej oczach, w miejsce migoczących w nich iskie
rek, pojawił się buntowniczy błysk. - Wynika z tego,
że czeka mnie żywot pełen trudów i wyrzeczeń, gdyż
wolę cierpieć biedę z mężczyzną wartościowym, niż
być przykutą do jakiegoś nicponia, któremu w głowie
tylko to, jak najlepiej zawiązać fular.
Ojciec potrafił być równie stanowczy jak jego uparta
córka i nie zamierzał ustępować w tym względzie.
- Pragnę, byś udała się do swego pokoju i bardzo
głęboko zastanowiła nad tą sprawą - oznajmił zdecy
dowanym tonem.
Sophia posłusznie przeszła do drzwi, lecz odwró
ciła się z gniewnym czy też szelmowskim wyrazem
oczu - a może jednym i drugim? Hrabia nie był pe
wien.
- Oczywiście, że zrobię, jak sobie życzysz, ale nie
na długo. Mama nie byłaby zadowolona, gdybym
spóźniła się na swój własny bal. - Z tymi celowo pro
wokacyjnymi słowami opuściła pokój, zostawiając
ojca pogrążonego w rozmyślaniach, co też takiego
zrobił, że bogowie pokarali go uparciucha.
Hrabina, która wyłoniła się z salonu, akurat gdy
córka szła po schodach, od razu zauważyła zacięty
wyraz jej uroczej buzi i jeszcze zanim weszła do bib
lioteki, gdzie jej mąż z wściekłością wpatrywał się
w okno, odgadła, że rozmowa nie przyniosła pożąda
nych rezultatów.
- Domyślam się, że konkury Vale'a zostały odrzu
cone z taką samą pogardą jak pozostałe trzy - zagad
nęła, sadowiąc się na krześle, które przed chwilą opu
ściła Sophia.
- Ta twoja córka jest niemożliwa! - odrzekł lord.
Co, naturalnie, starczyło za odpowiedź.
- Dlaczego, Thomasie, zawsze jest moją córką,
gdy zrobi ci coś nie w smak, i najdroższą małą So
phią przy wszystkich innych okazjach?
Choć był zdenerwowany, nie mógł się nie uśmie
chnąć, słysząc tę niepodważalną prawdę. Odwrócił
się, by spojrzeć na kobietę, z którą życie przyniosło
mu spokój i zadowolenie. Nie po raz pierwszy po
dziękował opatrzności, że przed laty, w Indiach, ich
drogi się zetknęły.
W przeciwieństwie do Danielle, jego pierwszej żo
ny, Marissa nigdy, nawet za młodu, nie była piękno
ścią, jednak hrabia uważał, że wiele jej cudownych
cech przetrwało próbę czasu, a uroda wszak przemija.
Okazała się kochającą żoną i czułą matką własnych
dzieci, a choć Marcus, jego jedyny potomek z pierw
szego małżeństwa, nigdy nie okazywał jej syno-
wskich uczuć, niemniej wiadomo było, że żywi dla
macochy najwyższy szacunek.
Hrabiemu wyrwało się westchnienie, gdy wrócił
myślą do teraźniejszości, sadowiąc się na krześle
z drugiej strony kominka.
- Obawiam się, moje serce, że źle to rozegrałem.
Sophia nie chce nawet rozważyć propozycji Vałe'a.
Lady Marissa uśmiechnęła się.
- Czy naprawdę cię to dziwi? W końcu jest od niej
dużo starszy. Niewiele dobrego da się o nim powie
dzieć prócz tego, że ma krociową fortunę, a majątek
wielbiciela niewielkie robi wrażenie na naszej córce.
- Dała to do zrozumienia bardzo wyraźnie. - Siwe
brwi hrabiego zmarszczyły się, ujawniając jego nie
zadowolenie. - Oczywiście, bezsensowną niechęć do
bogactwa zaszczepiono jej w tej przeklętej szkole.
Absolutnie nie powinna była tam uczęszczać, Maris-
so. Pani Guarding jest jakąś przeklętą rewolucjo
nistką, wyznającą nierozumne przekonania o rów
ności.
Hrabina ponownie przywołała na usta pogodny
uśmiech.
- Jeśli dobrze pamiętam, Thomasie, oboje zgodzi
liśmy się, że wyjazd do szkół na rok czy dwa dobrze
Sophii zrobi. Wszak to ty nalegałeś, by nie udała się
do żadnej z pierwszorzędnych pensji w Bath, gdyż
wtedy musiałaby opuszczać dom na całe tygodnie. To
oczywiste, że zdecydowaliśmy się na szkołę pani Gu-
arding, skoro znajdowała się w pobliżu i cieszyła tak
dobrą opinią. A co się tyczy tego, czego się tam na
uczyła. .. - Lady Marissa sięgnęła po robótkę i spo
kojnie zaczęła wyszywać. - Pani Guarding nie kładła
jej w głowę niczego, czego byś ty nie wpajał wszy
stkim swoim dzieciom. Od maleńkości tłumaczyłeś
im, że ludzi, którym nie powiodło się tak dobrze jak
nam, należy traktować uprzejmie i z szacunkiem dla
ich pracy. Dlatego, mój drogi Thomasie, rzadko kiedy
służba od nas odchodzi.
Hrabia nie mógł przeciwstawić temu wywodowi
żadnych argumentów.
- Masz racje, moje serce - przytaknął. - Dobrych
i lojalnych służących należy szanować, co nie znaczy,
że chciałbym mieć lokaja za zięcia.
Hrabina uniosła brwi.
- Czyżbyś uważał, że jest to choć trochę prawdo
podobne?
- Kto wie, co strzeli do głowy tej twojej niesfornej
córce! Dała mi do zrozumienia, że nie wyjdzie za ni
kogo ze swojej sfery i że woli cierpieć biedę i zwią
zać się z kimś bez żadnej pozycji, dasz wiarę, serce?
Lady Marissa przez chwilę wpatrywała się w męża
w milczeniu, uświadamiając sobie nagle, że między
córką a ojcem zaszło coś znacznie poważniejszego,
niż na początku przypuszczała.
- Dlaczego Sophia miałaby cierpieć biedę? Prze
cież ma majątek. Obiecałeś zapisać jej fortunę.
Po raz pierwszy hrabia zaczął zdradzać wyraźne
oznaki zakłopotania.
- Tylko pod warunkiem, że wyjdzie za mąż za
moją zgodą - rzekł pod nosem, żałując, że w ogóle
wysunął wobec córki taką groźbę.
Należało się spodziewać, że dziewczę, którego
kaprysy spełniano niemalże od urodzenia, zacznie
wierzgać, gdy ktoś tylko spróbuje je okiełznać. Ale
jakiż nieszczęsny ojciec miał wybór? Szło mu tylko
o jej dobro. Dlaczego, na miły Bóg, mała uparciucha
nie chce tego docenić?
Czując nagłe znużenie, odchylił się na oparcie
krzesła.
- Och, Marisso, nie potrafię z tego wybrnąć. Mam
siedemdziesiąt jeden lat. Nie będę żył wiecznie. Nie
wątpię ani przez chwilę, że chłopcy doskonale dadzą
sobie radę beze mnie, lecz kto się zajmie moją małą
Sophią, kiedy zabraknie jej ojca?
Hrabina nie zamierzała podejmować tak melan
cholijnego tematu.
- Marcus doskonale cię zastąpi, gdy nadejdzie po
ra - odezwała się. - Co, mam nadzieję, nie nastąpi
przez najbliższe parę lat. Bardzo krzywdzisz Marcu-
sa, mój drogi, przypuszczając choć przez chwilę, że
mógłby nie wywiązać się ze swych obowiązków.
W ciągu ostatnich lat doskonale zarządzał twym ma
jątkiem na północy. Wiem, że czasami wydaje się nie
przystępny, ale uwierz mi, że pod tą szorstką powłoką
kryje się czułe serce, Marcus bardzo lubi bliźniaczych
braci, a Sophię w szczególności.
Ku swemu wielkiemu żalowi hrabiemu nigdy nie
udało się zbliżyć prawdziwie, po ojcowsku, do star
szego syna. Niemniej miał dość rozsądku, by przy
znać żonie rację.
- Ale pamiętaj, moja duszko, że Marcus któregoś
dnia założy rodzinę. Nie będzie wówczas chciał po
nosić ciężaru odpowiedzialności za niesforną przy
rodnią siostrę.
- Rzeczywiście, Sophia czasem lubi chadzać
własnymi drogami - odparła lady Marissa, po raz ko
lejny stając w obronie swej latorośli - ale to mądra
dziewczyna. Może i ma romantyczne chimery, ale je
stem pewna, że dwa razy pomyśli, nim się z kimkol
wiek zwiąże.
Hrabia nadal nie był przekonany, lecz żona miała
większe zaufanie do zdrowego rozsądku córki.
- Zostaw to mnie, mój kochany - powiedziała na
swój spokojny sposób. - Porozmawiam sobie z nią
od serca.
Przez resztę popołudnia hrabina zajęta była
przygotowaniami do balu. Ale i tak nie przystąpi
łaby do wypytywania córki i poruszania kwestii
małżeństwa. Matka wiedziała, że Sophia zacięłaby
się jeszcze bardziej w uporze, gdyby się zoriento
wała, że oboje rodzice starają się ją korzystnie wy-
swatać jeszcze przed końcem sezonu zabaw i przyjęć
towarzyskich.
W istocie, nic nie było dalsze od prawdy. Choć hra
bina rozumiała troskę męża o przyszłość ich jedynej cór
ki i doceniała jego pogląd, że do łowców fortun należy
odnosić się z rezerwą (choć przyznał to ledwie półgęb
kiem), uważała, że podczas swego pierwszego sezonu
towarzyskiego w Londynie Sophia powinna przede
wszystkim bawić się i cieszyć, nie zaprzątając sobie gło
wy myślami o zrobieniu korzystnej partii. Jeżeli przy
padkiem pozna odpowiedniego dżentelmena, z którym
mogłaby spędzić resztę życia, to doskonale się ułoży,
lecz jeśli nie... cóż, ma przed sobą następny sezon.
Z takim przeświadczeniem weszła do sypialni cór
ki, gdzie zręczna służąca wpinała jedwabne kwiaty
w pięknie ułożone, czarne loki Sophii. W przeci
wieństwie do zmiennego usposobienia córki, hrabina
zawsze trzymała swe uczucia na wodzy, lecz
z wyraźną dumą w szarych oczach wpatrywała się
w swą latorośl.
- Moje kochanie, wyglądasz absolutnie czarująco
- powiedziała swym spokojnym głosem, skinieniem
głowy każąc odejść pokojówce.
Choć matka natura bez wątpienia hojnie Sophię
obdarowała, błogosławiąc ją uroczą twarzyczką
i zgrabną kibicią, brak jej było próżności, czego do
wiodła teraz, z niewielkim entuzjazmem przygląda
jąc się swemu odbiciu w lustrze.
- To piękna suknia, mamo, i naprawdę bardzo mi
się podoba, ale wolałabym coś ciemnoniebieskiego
albo czerwonego. Madame Felice powiedziała, że
przy mojej cerze w intensywnych kolorach jest mi le
piej.
- A madame Felice znana jest z tego, że nigdy się
nie myli, wiem o tym doskonale - odparła hrabina.
- Niemniej mam staroświeckie poglądy i uważam, że
młodym damom przystoją jedynie pastelowe odcie
nie. Oczywiście, jak wyjdziesz za mąż, będziesz
mogła nosić soczystsze barwy.
Podchwyciła taksujące spojrzenie, jakim córka
zmierzyła się w stojącym na stole lustrze, i uśmieszek
wypłynął na jej usta. Nie, Sophia ma bardzo dobrze
poukładane w głowie. Lady Marissie ani przez myśl
nie przeszło, by jej dziecię zhańbiło się ucieczką z ja
kimś nieznanym w świecie parweniuszem, jeśli,
oczywiście, dziewczyny nie popchną do tego naciski
rodziny ponaglającej do ślubu. Wtedy, na przekór
wszystkim, mogłaby popełnić szaleństwo.
- Nie, moje złotko, nie przyszłam do ciebie, by
omawiać kwestie małżeństwa - zapewniła, wiedząc
dokładnie, jakie myśli przechodzą przez tę piękną
główkę. - Dosyć już się dzisiaj na ten temat nasłucha
łaś.
Sophii o mały włos nie wyrwało się westchnie
nie ulgi. Matka, choć niezwykle opanowana, nie
omylnie umiała wczuwać się w uczucia innych.
Jakże żałuje, że nie jest bardziej do niej podobna!
Niestety, obawiała się, że odziedziczyła temperament
Cleeve'ów, razem z ich gwałtownymi wybuchami
i uporem.
- Papa nigdy nie rozprawiał tak nierozsądnie. Jest
przekonany, że dobrym mężem może być tylko ktoś
bogaty i o wyrobionej pozycji.
Hrabina, która doskonale rozumiała rozterki swego
nieszczęsnego męża, nie odezwała się. Jak kochający
ojciec może wytłumaczyć uwielbianej córce, nie ra
niąc jej uczuć, że zalotnikom może chodzić wyłącz
nie o posag?
- A przecież to on nam wpoił - ciągnęła Sophia
- że służący może być równie szlachetny jak hrabia.
Może zbyt skwapliwie chłonęłam jego słowa, gdyż
wolałabym poślubić kogoś dobrego i wartościowego,
niezależnie od jego pozycji na drabinie społecznej,
niż wyjść za jakiegoś utytułowanego dżentelmena tyl
ko dlatego, że dzięki temu nadal będę żyła w luksu
sie. - Spojrzała na matkę błagalnie. - Rozumiesz to,
mamo, prawda?
- Lepiej niż myślisz, moje kochanie. Chcesz po
wiedzieć, że zamierzasz oddać swą rękę mężczyźnie,
którego będziesz kochać i szanować, a on w zamian
będzie kochał i szanował ciebie. - Sadowiąc się na
szezlongu, wyciągnęła rękę do córki, by się do niej
przyłączyła, po czym ciągnęła: - Twój ojciec też tego
pragnie. Chodzi mu tylko o twoje szczęście, Sophio.
Zrobi wszystko co w jego mocy, byś nie popełniła
błędu, który niegdyś stał się jego udziałem.
O pierwszym małżeństwie hrabiego z rzadka tylko
napomykano - właściwie był to temat tabu. Niemniej
od starszych służących i przyjaciół rodziny Sophia
dowiedziała się dość, by być pewną, że jej ojciec ża
łował związku z piękną Danielle.
- Owszem, rozumiem - odparła cicho - ale muszę
spotkać mężczyznę, z którym szczęśliwie mogłabym
spędzić resztę życia. Obawiam się, mamo, że lord
Vale nie jest moim księciem z bajki.
- Ja również nie miałam upodobania do dandysów
w średnim wieku, moje dziecko - wyznała hrabina,
z czułością poklepując córkę po ramieniu. - Nie ma
powodu, byś przyjmowała rękę kawalera, któremu je
steś niechętna. Prędzej czy później poznasz przystoj
nego, młodego dżentelmena, który zdobędzie twoje
serduszko, ale do tego czasu nie zaprzątaj sobie tym
swej ślicznej główki.
Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Choć
wyrozumiała postawa matki dodała Sophii nieco
pewności siebie, dziewczyna nadal była bardzo za
troskana. Nie znosiła kłótni z ojcem, lecz jedno
cześnie z niechęcią słuchała jego poglądów na jej
małżeństwo. Czyż to jej wina, że od przyjazdu do
miasta czterech kawalerów poprosiło ją o rękę?
Żadnego w najmniejszym stopniu nie zachęcała,
chyba że zgoda na wspólny taniec jest dla męż-
czyzny wystarczającym zaproszeniem do oświad
czyn.
To wszystko było bezsensowne, uznała, podnosząc
się i wychodząc wraz z matką z pokoju. Z każdym
z owych odrzuconych konkurentów zamieniła raptem
kilkanaście słów, na jakiej zatem podstawie sądzą, że
będzie z niej idealna żona?
Była przekonana, że miłość od pierwszego wejrze
nia istnieje, choć ona sama jej nie doświadczyła. Wie
działa też, że panowie często dają się zwieść uroczej
buzi. Zastanawiała się wszakże, czy nie wydaje się
tak pociągająca pewnym przedstawicielom płci prze
ciwnej raczej ze względu na zapis pięćdziesięciu ty
sięcy funtów, które ojciec przyrzekł ofiarować jej
przy zamążpójściu.
Pełen wyrachowania uśmieszek powoli wypłynął
na wargi Sophii - które pewien oczarowany fircyk
nazwał najbardziej kuszącymi ustami w Londynie -
gdy zobaczyła ojca, witającego pierwszych gości
u wejścia do sali balowej. Groźba, że ją wydziedzi
czy, jeśli wyjdzie za mąż bez jego zgody, może obró
cić się na jej korzyść, uznała. Jeśli rozejdzie się fama,
że nie jest bogatą dziedziczką, liczba konkurentów do
jej ręki może zacząć maleć, aż w ogóle ich zabraknie,
a wtedy będzie mogła w pełni cieszyć się swym pier
wszym sezonem towarzyskim w Londynie bez dal
szych sporów z ojcem.
Plan, raz powzięty, szybko zaczęła wcielać w ży-
cie: tu rzuciła słówko, tam uwagę, a łapczywie słu
chających uszu nie brakowało. Choć sezon jeszcze się
oficjalnie nie rozpoczął, do Londynu zjechały już tłu
my i zaproszenia na bal do Yardleyów przyjmowano
entuzjastycznie. Pośród czterystu gości wiele było
pełnych nadziei mamuś, których córek żadną miarą
nie można było nazwać pięknościami. Należało się
więc spodziewać, że liczni rodzice, świata niewidzą-
cy poza swymi pociechami, będą ochoczo przekazy
wać niekorzystne wieści na temat groźnej rywalki,
gdyż zwiększały one szanse ich własnych dzieci na
zrobienie dobrej partii.
A zatem w miarę jak bal nabierał rumieńców,
Sophia z coraz większym zadowoleniem spostrzega
ła wiele długich, pełnych namysłu spojrzeń, rzuca
nych w jej kierunku. Nie była tak niemądra, by są
dzić, że cały londyński światek uwierzy w krążącą
o niej plotkę, uważała też, że rzekomy brak fortuny
wcale nie zniechęci do niej wszystkich bez wyjątku
konkurentów, toteż z tego względu z każdym kawa
lerem tańczyła tylko raz.
Niemniej partnerów do zabawy jej nie brakowało
i upłynęło sporo czasu, nim zeszła wreszcie z parkie
tu, by udać się na poszukiwania swej dobrej przyja
ciółki, Robiny Perceval, dla której również był to
pierwszy londyński sezon towarzyski.
- To naprawdę wspaniały bal - oznajmiła Robina,
gdy Sophia, wyczerpana, opadła na stojące obok niej
puste krzesło. - Jeszcze nigdy nie widziałam tylu lu
dzi stłoczonych w jednej sali. Tańce, które ciotka
Eleanor organizuje w domu, do tych nawet się nie
umywają.
Na Sophii proszony wieczór nie zrobił aż takiego
wrażenia. Robina prowadziła dość spokojne życie na
plebanii w Abbot Quincey, z którego do wiejskiej po
siadłości Cleeve'ów można było dojść piechotą. So
phia natomiast, odkąd skończyła szesnaście lat, brała
udział we wspaniałych przyjęciach.
- Tak, potworny ścisk, prawda? Musisz się przy
zwyczaić do takiej ciżby, bo mówi się, a wiem o tym
z dobrego źródła, że przyjęcia nie uważa się za udane,
jeśli ludzie nie depczą sobie po piętach.
Przez chwilę rozglądała się po sali, starając się wy
patrzyć znajome twarze.
- Szkoda, że nie przybędzie twoja kuzynka Hes-
ter, ale jej brat Hugo jest tutaj. Tańczyłam z nim
wcześniej.
- Słyszałam, że ciotka Eleanor i Hester przyjadą
do miasta dopiero w kwietniu. - Robina nie mogła
powściągnąć uśmiechu. - Gdyby to zależało od Hes
ter, w ogóle by się tu nie pojawiła. W przeciwień
stwie do brata nie lubi miejskiego życia. Wolałaby się
zamknąć w tym swoim pokoiku na poddaszu. Choć
nikt chyba nie ma pojęcia, co ona tam robi całymi
godzinami. Trudno uwierzyć, że rodzeństwo tak się
od siebie różni! - Jej uśmiech zgasł, gdy spojrzała na
uroczy profil Sophii. Znały się prawie od dziecka
i zawsze były najlepszymi przyjaciółkami, toteż Ro
bina bez wahania dodała: - Chyba powinnaś wie
dzieć, że dziś wieczorem krążyły o tobie dość nie
przyjemne plotki. - Dopiero teraz zauważyła zdra
dzieckie drganie kącika ust przyjaciółki. - Nic mi nie
mówiłaś, że zamierzasz rozgłaszać wieści, iż nie bę
dziesz miała ani pensa. Co cię, na miłość boską, opę
tało?
Sophia, wiedząc, że córka pastora nigdy nie zawie
dzie pokładanego w niej zaufania, bez wahania wy
jawiła swój sekret.
- Sama widzisz - ciągnęła, opowiedziawszy jej
dzisiejszą rozmowę z ojcem - musiałam coś zrobić,
żeby zdusić w zarodku te bezsensowne propozycje
małżeństwa. I to nieprawda, że plotki są kłamliwe.
Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy, jeśli wyjdę za
mąż wbrew jego woli. - W jej oczach pojawił się wo
jowniczy błysk. - Mówiąc zupełnie szczerze, mam
wielką ochotę tak właśnie postąpić.
Robina siedziała w milczeniu, rozważając te sło
wa. Nauczyła się uważać zazdrość za grzech, lecz
w tej chwili nie mogła nie poczuć odrobiny niechęci
wobec świetnej pozycji przyjaciółki. Sytuacja obu pa
nien była diametralnie różna. Sophia mogła odrzucać
konkurentów do woli, podczas gdy Robina musiałaby
się poważnie zastanowić nad każdą propozycją, którą
ewentualnie otrzyma. Pochodzenie miała nieskazitel-
ne - oboje rodzice urodzili się w szlacheckich do
mach. Nazwisko Percevalów było stare i otoczone
szacunkiem, lecz nie zmienia to faktu, że ojciec Ro-
biny, skromny wiejski pastor, mógł ofiarować córce
żałośnie mizerny posag. Rodzice, choć żyli wygod
nie, bynajmniej nie byli bogaci, a już z pewnością nie
mogliby wyekwipować najstarszej córki na następny
sezon towarzyski do Londynu, skoro w domu trzy
młodsze panienki niecierpliwie czekały, by wprowa
dzono je w świat. Toteż Robina uważała za swój obo
wiązek przyjęcie każdej rozsądnej propozycji mał
żeństwa. Lecz jakże pragnęła, by ona również mogła
poślubić z miłości konkurenta do ręki!
- Wyjechałam z plebanii, gdzie zawsze przywoły
wano mnie do rozsądku, zaledwie przed paroma dnia
mi - zauważyła z wymuszonym uśmieszkiem - a już
czuję, że gotowa jestem ulec niebezpiecznie frywol
nym pokusom i oszałamiającej atmosferze metropo
lii.
- Moja zrównoważona przyjaciółka sprowadzona
na manowce...? Przez kogo czy też co, jeśli wolno
wiedzieć?
- Wytłumaczę ci to kiedy indziej, gdyż teraz, jeśli
się nie mylę, zmierza ku nam dżentelmen
z wyraźnym zamiarem zaproszenia cię do tańca.
Lord Nicholas Risely istotnie zdążał w ich stronę.
Wysoki, szczupły i bardzo przystojny, był ulubień-
cem wszystkich dam prowadzących domy otwarte,
toteż zapraszano go wszędzie. Ubierał się nieskazitel
ne, wysławiał w sposób nienaganny i tak się składało,
że był książęcym synem, co prawda młodszym, nie
mniej uważano go za doskonałą partię,
W innych okolicznościach ten katalog jego cech
skłoniłby Sophię do wciągnięcia go na listę kandyda
tów, których najlepiej jest unikać, lecz nie zrobiła te
go. Wpisała natomiast młodzieńca do swego karnetu
tylko i wyłącznie dlatego, że z najlepiej poinfor
mowanego źródła dowiedziała się, iż lord Nicholas
Risely nie szuka żony.
Radośnie pozwoliła zaprowadzić się na parkiet,
lecz po drodze, gdy dołączali do drugiej pary, gdyż
figury tego tańca wykonywało się czwórkami, Sophia
zauważyła dziwne spojrzenie, jakie rzucił jej lord Ni
cholas.
- Coś pana trapi, milordzie - zauważyła. - Chyba
nie obawa, że się pan zbłaźni. Taki z pan wyśmienity
tancerz.
Figury taneczne rozdzieliły ich, tak że lord Nicho
las miał czas na zastanowienie się nad odpowiedzią.
Spotkał już Sophię przedtem dwukrotnie i doszedł do
wniosku, że dosyć ją lubi. Była bystra i dowcipna, nie
jak większość owych wdzięczących się panien na
małżeńskim targowisku. Gdyby nie to, że jeszcze
przez parę lat zamierzał wieść kawalerski żywot,
wziąłby ją po uwagę jako ewentualną kandydatkę na
żonę.
Była niezwykle przyjemna dla oka. Nie można by
jej nazwać pięknością w klasycznym tego słowa zna
czeniu, ale bezsprzecznie wydawała się tak urocza, że
wiele godnych pogardy plotkarek, mających córki na
wydaniu, zaczęło rozgłaszać o niej złośliwe pogłoski.
Twierdzono, że prześliczna lady Sophia nie dziedzi
czy majątku po to, by wydawała się mniej godna po
żądania. Było to tak niegodne, tak podstępne, że sam
lord Risely nie miał zamiaru wspierać zapędów żad
nej mamuśki przez powtarzanie plotek, które dziś
wieczór doszły jego uszu.
- Niczym się nie kłopoczę, panno Sophio - za
pewnił ją, gdy znowu tańczyli w jednej parze. -
Dawno się tak dobrze nie bawiłem. To wspaniały bal
i czuję się zaszczycony, że mogę tańczyć z jego naj
piękniejszą uczestniczką.
- To bardzo miłe słowa, lordzie Nicholasie! Gdy
by jakikolwiek inny dżentelmen dał wyraz takim
uczuciom, miałabym się na baczności, ale z panem
jestem absolutnie bezpieczna.
O co jej, do diabła, chodzi? - zastanawiał się, gdy
znowu ich rozdzielono, i bez wahania poprosił o wy
jaśnienie, kiedy ponownie spotkali się na parkiecie.
- Po prostu o to, że pański dobry przyjaciel, Fred-
dy Fortescue zapewnił mnie, że jeszcze nie szuka pan
żony, a zatem mogę przyjmować pańskie komple
menty bez obawy, iż w następnej kolejności będzie
mnie pan napastować oświadczynami.
Nicholas zamrugał powiekami. Panna była niepra
wdopodobnie szczera, lecz jemu nie bardzo to odpo
wiadało. Nie miał zamiaru prosić tej dziewuszki ani
żadnej innej o rękę, lecz takie postawienie sprawy
było bardzo upokarzające.
Sophia natychmiast zauważyła błysk urazy
w oczach młodego człowieka.
- Uchybiłam panu, milordzie, lecz Bóg mi świadkiem,
że nie miałam takiego zamiaru - zapewniła go z olśnie
wającym uśmiechem, by jakoś ukoić zranioną miłość
własną tego dżentelmena. - Rzecz w tym, że i ja nie chcę
jeszcze rezygnować z panieństwa, a gdy do tego dojdzie,
nigdy nie będę należała do śmietanki towarzyskiej.
Przez chwilę myślał, że na pewno nie mówi po
ważnie, że wciąga go w jakiś złośliwy żart. Potem
przypomniał sobie, jak tego wieczoru powiedziano
mu, że konkury lorda Vale'a zostały odrzucone. Jego
samego nie było, żeby mógł potwierdzić te pogłoski
bądź im zaprzeczyć, a do tego nikt nie wiedział, czy
jego nieobecność spowodowana jest urażoną dumą,
ponieważ panna odrzuciła jego zaloty, czy też miał
wcześniejsze zobowiązania.
- Widzi pan, lordzie Nicholasie, nie pociągają
mnie mężczyźni bogaci, o wysokiej pozycji społecz
nej. - Sophia doszła do wniosku, że dla niej będzie
tylko lepiej, jeśli to się rozniesie. - Zamierzam poślu
bić człowieka wartościowego, bez względu na pocho
dzenie i pozycję w świecie.
- Raczej lokaj niż markiz, parobek niż książę -
podsunął żartobliwie. - Myślę, że pani ojciec tak tego
nie zostawi, lady Sophio.
- Ależ już to zrobił, proszę mi wierzyć - wyjawiła
mu bez wahania. - Nie przejęłam się jego groźbą, że
mnie wydziedziczy.
Ciągle niepewny, czy ma jej wierzyć, czy nie, gdy
taniec dobiegł końca, odprowadził Sophię do przyja
ciółki, po czym szybko odsunął się, by pokosztować
wybornych zakąsek, które serwowano w przerwach
między tańcami. Właśnie wziął z rąk lokaja kieliszek
szampana, gdy ktoś go klepnął w ramię.
- Risely, czy to, co słyszałam, to prawda, czy jakaś
plotka? - indagował władczy głos.
Gdy się odwrócił, ujrzał damę, która sprawowała
pieczę nad Almack, a której wszyscy śmiertelnie się
obawiali. Dama ta wpatrywała się weń z wyniośle
uniesionymi brwiami. Gdyby był to ktoś inny, po pro
stu nie zwróciłby nań uwagi, lecz ignorować Sally
Jersey można było tylko na własne ryzyko.
- Niczego nie mogę powiedzieć na pewno. Hrabia
Yardley zbyt kocha swoją córkę, by ją wydziedzi
czyć.
Skwitowała tę wieść machnięciem szczupłej dłoni.
- Nie mówię o tych kompletnych bzdurach. Do
prawdy nie wiem, jak zrodziły się takie głupie plotki.
Nie, chodziło mi o Sharnbrooka. Któregoś dnia spot
kałam twoją siostrę, gdy składała jedną ze swych
rzadkich wizyt w mieście, a ona wspomniała, że od
miesięcy nie miała wiadomości od twojego brata.
- A tak, to prawda - potwierdził, zdradzając brak
troski. - Pół roku temu, gdy dowiedział się o śmierci
ojca, napisał do nas list z wieścią, że przed końcem
roku zamierza wrócić do kraju. Mogę tylko przypu
szczać, że coś go zatrzymało na Jamajce.
- Kiedy w końcu wróci, powiedz mu ode mnie,
żeby się nie ukrywał w tym waszym wspaniałym
gnieździe rodzinnym. My, panie domu, potrzebujemy
go w Londynie. Taki idealny materiał na męża!
Wszystkie młode damy chciałyby zdobyć jego zain
teresowanie.
- O nie, nie wszystkie - wymruczał pod nosem,
widząc piękność o kruczoczarnych włosach, którą
kolejny tancerz prowadził na parkiet.
ANNE ASHLEY Zakazana miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY Marzec 1812 roku Hrabia Yardley z bezsilną wściekłością wpatrywał się w córkę. Niezorientowany świadek tej sceny mógłby przypuszczać, że lekko pochylona głowa i złożone ręce lady Sophii wyrażają skruchę, lecz ojciec nie dał się zwieść tej pozie ani przez chwilę. Doskonale widział iskierki migające w wyrazistych, zielonych oczach dziewczęcia, a także złośliwy, prowokujący uśmieszek, którego nawet nie starała się ukryć. - A więc nie chcesz nawet rozważyć kandydatury kawalera, który ci się oświadczył - powtórzył po raz ko lejny sir Thomas, ciągle jeszcze starając się hamować wzburzenie. Każda inna młoda kobieta szalałaby z ra dości, gdyby otrzymała cztery propozycje małżeństwa w ciągu zaledwie dwóch tygodni od przybycia do Lon dynu. Ale jego Sophii nie sposób dogodzić! Obrócił się na pięcie, przeszedł przez pokój i wpa trzył się niewidzącym wzrokiem w okno. - Czy mogę przynajmniej zapytać, dlaczego po wzięłaś taką niechęć do lorda Vale'a?
- Och, nie czuję do niego niechęci, papo - pospie sznie zapewniła go niesforna latorośl. - Po prostu nie znam go na tyle długo, by wyrobić sobie o nim opi nię. - W takim razie może powinnaś go lepiej poznać? Wszak nie masz mu nic do zarzucenia? Sophia, z przekornym wyrazem rozbawienia, któ re nadal migotało w jej oczach, odkąd dowiedziała się o tym ostatnim pretendencie do swej ręki, nareszcie uniosła głowę. - Prócz tego, że stuknęła mu już czterdziestka, jest jedynym znanym mi dżentelmenem, który jadąc po wozem, potrafi jednocześnie wyglądać przez oba okna. Jej uszu dobiegł dźwięk, podejrzanie przypo minający stłumiony chichot, toteż spojrzała przez po kój na zdumiewająco prostą sylwetkę ojca i jego sre- brzystoszare włosy. Jak na mężczyznę, który zale dwie przed paroma tygodniami obchodził pięćdzie siąte piąte urodziny, nadal trzymał się zadziwiająco dobrze. - Papo, nie myślałeś chyba poważnie, że przyjmę oświadczyny lorda Vale'a? Rozszyfrowała go, lecz nie miał zamiaru się do te go przyznać. - Zapominasz, że liczyłem sobie parę lat więcej niż lord Vale, gdy poprosiłem o rękę twoją matkę. - To prawda, ale byłeś uderzająco przystojnym
dżentelmenem... zresztą nadał nim jesteś. A poza tym nie masz zeza w lewym oku. - Dość tych wykrętów, dziewczyno! - ofuknął córkę hrabia, starając się, by jego ukochane dziecię nie owinęło go sobie wokół małego palca, co ku kon sternacji sir Thomasa zdarzało się tak często. - No dobrze, rozumiem twoją niechęć do przyjęcia propo zycji lorda Vale'a, ale dlaczego odrzuciłaś Farleya? Sophia uniosła kształtnie zarysowane brwi. - Czyżbyś znał wielmożnego Cedrica Farleya? Niemożliwe, papo... To mydłek. Jeszcze raz musiał zebrać wszystkie siły, by ukryć rozbawienie. Jego córka była bardzo szczera. - Mogę w takim razie zapytać, jakie masz zastrze żenia wobec Pelhama i Neuberta? - Para manekinów krawieckich! - Boże wielki! Gdzie, na miły Bóg, nauczyłaś się takich wyrażeń? Przesadnie wysoko uniosła w górę jedną brew, da jąc tym do zrozumienia, że pytanie jest całkowicie nie na miejscu. - Od mężczyzn zamieszkujących ten dom - a od kogóż by innego? Hrabia, czując, że został pobity własną bronią, nie zbyt zadowolony pomaszerował z powrotem do biurka. - Pogadam ja sobie z twoim braciszkiem, kiedy tylko się na niego natknę. Musi nauczyć się powścią gać język w twojej obecności.
- Dowiedziałam się, że Marcus powinien tu przy być lada chwila i zamierza zatrzymać się w mieście na tydzień lub dwa. Muszę powiedzieć, że niesłusznie zamierzasz go strofować - wzięła w obronę przyrod niego brata - zwłaszcza że ty sam, ojcze, odzywasz się przy mnie w sposób niezbyt parlamentarny. Już miał odrzucić to oskarżenie, lecz po chwili na mysłu poniechał tego, zgarnął natomiast listy leżące na stole i machnął nimi wymownie. Była to kores pondencja, którą w ciągu ostatnich dwóch tygodni otrzymał od owych czterech nieszczęsnych konku rentów do ręki córki. - Niech ci się nie wydaje, że zdołasz zbić mnie z pantałyku, ty mała spryciaro! Usłyszawszy tę łagodną wymówkę, uparte dziew czę uśmiechnęło się jeszcze bardziej promiennie, co widząc, hrabia poczuł jeszcze większy niepokój. - Lekceważysz małżeństwo, Sophio. Pozwól mi zauważyć, że to bardzo poważna sprawa. Nierozważ ny wybór partnera ściąga nieszczęście na całą rodzi nę, a ja nie dopuszczę do żadnych nieprzemyślanych kroków z twojej strony, jeżeli tylko zdołam temu za pobiec. A więc, powziąłem decyzję. - Urwał na chwilę, by się upewnić, że córka słucha go z najwyż szą uwagą. - Nie ukrywam, że gdy wyjdziesz za mąż, zamierzam zrobić ci zapis na sporą kwotę. Moja hoj ność nie jest jednak bezwarunkowa. Jeśli wyjdziesz za mąż bez mojej zgody, licz się z tym, że nie otrzy-
masz ode mnie ani pensa. - Znowu urwał, rzucając na biurko listy konkurentów. - Czy wyrażam się jasno? - Absolutnie. Usiłujesz mi przekazać, że mogę wyjść, za kogo mi się podoba, pod warunkiem, że mąż będzie bogaty i z naszej sfery. - Gdy Sophia z wdziękiem uniosła się z krzesła przy kominku, w jej oczach, w miejsce migoczących w nich iskie rek, pojawił się buntowniczy błysk. - Wynika z tego, że czeka mnie żywot pełen trudów i wyrzeczeń, gdyż wolę cierpieć biedę z mężczyzną wartościowym, niż być przykutą do jakiegoś nicponia, któremu w głowie tylko to, jak najlepiej zawiązać fular. Ojciec potrafił być równie stanowczy jak jego uparta córka i nie zamierzał ustępować w tym względzie. - Pragnę, byś udała się do swego pokoju i bardzo głęboko zastanowiła nad tą sprawą - oznajmił zdecy dowanym tonem. Sophia posłusznie przeszła do drzwi, lecz odwró ciła się z gniewnym czy też szelmowskim wyrazem oczu - a może jednym i drugim? Hrabia nie był pe wien. - Oczywiście, że zrobię, jak sobie życzysz, ale nie na długo. Mama nie byłaby zadowolona, gdybym spóźniła się na swój własny bal. - Z tymi celowo pro wokacyjnymi słowami opuściła pokój, zostawiając ojca pogrążonego w rozmyślaniach, co też takiego zrobił, że bogowie pokarali go uparciucha.
Hrabina, która wyłoniła się z salonu, akurat gdy córka szła po schodach, od razu zauważyła zacięty wyraz jej uroczej buzi i jeszcze zanim weszła do bib lioteki, gdzie jej mąż z wściekłością wpatrywał się w okno, odgadła, że rozmowa nie przyniosła pożąda nych rezultatów. - Domyślam się, że konkury Vale'a zostały odrzu cone z taką samą pogardą jak pozostałe trzy - zagad nęła, sadowiąc się na krześle, które przed chwilą opu ściła Sophia. - Ta twoja córka jest niemożliwa! - odrzekł lord. Co, naturalnie, starczyło za odpowiedź. - Dlaczego, Thomasie, zawsze jest moją córką, gdy zrobi ci coś nie w smak, i najdroższą małą So phią przy wszystkich innych okazjach? Choć był zdenerwowany, nie mógł się nie uśmie chnąć, słysząc tę niepodważalną prawdę. Odwrócił się, by spojrzeć na kobietę, z którą życie przyniosło mu spokój i zadowolenie. Nie po raz pierwszy po dziękował opatrzności, że przed laty, w Indiach, ich drogi się zetknęły. W przeciwieństwie do Danielle, jego pierwszej żo ny, Marissa nigdy, nawet za młodu, nie była piękno ścią, jednak hrabia uważał, że wiele jej cudownych cech przetrwało próbę czasu, a uroda wszak przemija. Okazała się kochającą żoną i czułą matką własnych dzieci, a choć Marcus, jego jedyny potomek z pierw szego małżeństwa, nigdy nie okazywał jej syno-
wskich uczuć, niemniej wiadomo było, że żywi dla macochy najwyższy szacunek. Hrabiemu wyrwało się westchnienie, gdy wrócił myślą do teraźniejszości, sadowiąc się na krześle z drugiej strony kominka. - Obawiam się, moje serce, że źle to rozegrałem. Sophia nie chce nawet rozważyć propozycji Vałe'a. Lady Marissa uśmiechnęła się. - Czy naprawdę cię to dziwi? W końcu jest od niej dużo starszy. Niewiele dobrego da się o nim powie dzieć prócz tego, że ma krociową fortunę, a majątek wielbiciela niewielkie robi wrażenie na naszej córce. - Dała to do zrozumienia bardzo wyraźnie. - Siwe brwi hrabiego zmarszczyły się, ujawniając jego nie zadowolenie. - Oczywiście, bezsensowną niechęć do bogactwa zaszczepiono jej w tej przeklętej szkole. Absolutnie nie powinna była tam uczęszczać, Maris- so. Pani Guarding jest jakąś przeklętą rewolucjo nistką, wyznającą nierozumne przekonania o rów ności. Hrabina ponownie przywołała na usta pogodny uśmiech. - Jeśli dobrze pamiętam, Thomasie, oboje zgodzi liśmy się, że wyjazd do szkół na rok czy dwa dobrze Sophii zrobi. Wszak to ty nalegałeś, by nie udała się do żadnej z pierwszorzędnych pensji w Bath, gdyż wtedy musiałaby opuszczać dom na całe tygodnie. To oczywiste, że zdecydowaliśmy się na szkołę pani Gu-
arding, skoro znajdowała się w pobliżu i cieszyła tak dobrą opinią. A co się tyczy tego, czego się tam na uczyła. .. - Lady Marissa sięgnęła po robótkę i spo kojnie zaczęła wyszywać. - Pani Guarding nie kładła jej w głowę niczego, czego byś ty nie wpajał wszy stkim swoim dzieciom. Od maleńkości tłumaczyłeś im, że ludzi, którym nie powiodło się tak dobrze jak nam, należy traktować uprzejmie i z szacunkiem dla ich pracy. Dlatego, mój drogi Thomasie, rzadko kiedy służba od nas odchodzi. Hrabia nie mógł przeciwstawić temu wywodowi żadnych argumentów. - Masz racje, moje serce - przytaknął. - Dobrych i lojalnych służących należy szanować, co nie znaczy, że chciałbym mieć lokaja za zięcia. Hrabina uniosła brwi. - Czyżbyś uważał, że jest to choć trochę prawdo podobne? - Kto wie, co strzeli do głowy tej twojej niesfornej córce! Dała mi do zrozumienia, że nie wyjdzie za ni kogo ze swojej sfery i że woli cierpieć biedę i zwią zać się z kimś bez żadnej pozycji, dasz wiarę, serce? Lady Marissa przez chwilę wpatrywała się w męża w milczeniu, uświadamiając sobie nagle, że między córką a ojcem zaszło coś znacznie poważniejszego, niż na początku przypuszczała. - Dlaczego Sophia miałaby cierpieć biedę? Prze cież ma majątek. Obiecałeś zapisać jej fortunę.
Po raz pierwszy hrabia zaczął zdradzać wyraźne oznaki zakłopotania. - Tylko pod warunkiem, że wyjdzie za mąż za moją zgodą - rzekł pod nosem, żałując, że w ogóle wysunął wobec córki taką groźbę. Należało się spodziewać, że dziewczę, którego kaprysy spełniano niemalże od urodzenia, zacznie wierzgać, gdy ktoś tylko spróbuje je okiełznać. Ale jakiż nieszczęsny ojciec miał wybór? Szło mu tylko o jej dobro. Dlaczego, na miły Bóg, mała uparciucha nie chce tego docenić? Czując nagłe znużenie, odchylił się na oparcie krzesła. - Och, Marisso, nie potrafię z tego wybrnąć. Mam siedemdziesiąt jeden lat. Nie będę żył wiecznie. Nie wątpię ani przez chwilę, że chłopcy doskonale dadzą sobie radę beze mnie, lecz kto się zajmie moją małą Sophią, kiedy zabraknie jej ojca? Hrabina nie zamierzała podejmować tak melan cholijnego tematu. - Marcus doskonale cię zastąpi, gdy nadejdzie po ra - odezwała się. - Co, mam nadzieję, nie nastąpi przez najbliższe parę lat. Bardzo krzywdzisz Marcu- sa, mój drogi, przypuszczając choć przez chwilę, że mógłby nie wywiązać się ze swych obowiązków. W ciągu ostatnich lat doskonale zarządzał twym ma jątkiem na północy. Wiem, że czasami wydaje się nie przystępny, ale uwierz mi, że pod tą szorstką powłoką
kryje się czułe serce, Marcus bardzo lubi bliźniaczych braci, a Sophię w szczególności. Ku swemu wielkiemu żalowi hrabiemu nigdy nie udało się zbliżyć prawdziwie, po ojcowsku, do star szego syna. Niemniej miał dość rozsądku, by przy znać żonie rację. - Ale pamiętaj, moja duszko, że Marcus któregoś dnia założy rodzinę. Nie będzie wówczas chciał po nosić ciężaru odpowiedzialności za niesforną przy rodnią siostrę. - Rzeczywiście, Sophia czasem lubi chadzać własnymi drogami - odparła lady Marissa, po raz ko lejny stając w obronie swej latorośli - ale to mądra dziewczyna. Może i ma romantyczne chimery, ale je stem pewna, że dwa razy pomyśli, nim się z kimkol wiek zwiąże. Hrabia nadal nie był przekonany, lecz żona miała większe zaufanie do zdrowego rozsądku córki. - Zostaw to mnie, mój kochany - powiedziała na swój spokojny sposób. - Porozmawiam sobie z nią od serca. Przez resztę popołudnia hrabina zajęta była przygotowaniami do balu. Ale i tak nie przystąpi łaby do wypytywania córki i poruszania kwestii małżeństwa. Matka wiedziała, że Sophia zacięłaby się jeszcze bardziej w uporze, gdyby się zoriento wała, że oboje rodzice starają się ją korzystnie wy-
swatać jeszcze przed końcem sezonu zabaw i przyjęć towarzyskich. W istocie, nic nie było dalsze od prawdy. Choć hra bina rozumiała troskę męża o przyszłość ich jedynej cór ki i doceniała jego pogląd, że do łowców fortun należy odnosić się z rezerwą (choć przyznał to ledwie półgęb kiem), uważała, że podczas swego pierwszego sezonu towarzyskiego w Londynie Sophia powinna przede wszystkim bawić się i cieszyć, nie zaprzątając sobie gło wy myślami o zrobieniu korzystnej partii. Jeżeli przy padkiem pozna odpowiedniego dżentelmena, z którym mogłaby spędzić resztę życia, to doskonale się ułoży, lecz jeśli nie... cóż, ma przed sobą następny sezon. Z takim przeświadczeniem weszła do sypialni cór ki, gdzie zręczna służąca wpinała jedwabne kwiaty w pięknie ułożone, czarne loki Sophii. W przeci wieństwie do zmiennego usposobienia córki, hrabina zawsze trzymała swe uczucia na wodzy, lecz z wyraźną dumą w szarych oczach wpatrywała się w swą latorośl. - Moje kochanie, wyglądasz absolutnie czarująco - powiedziała swym spokojnym głosem, skinieniem głowy każąc odejść pokojówce. Choć matka natura bez wątpienia hojnie Sophię obdarowała, błogosławiąc ją uroczą twarzyczką i zgrabną kibicią, brak jej było próżności, czego do wiodła teraz, z niewielkim entuzjazmem przygląda jąc się swemu odbiciu w lustrze.
- To piękna suknia, mamo, i naprawdę bardzo mi się podoba, ale wolałabym coś ciemnoniebieskiego albo czerwonego. Madame Felice powiedziała, że przy mojej cerze w intensywnych kolorach jest mi le piej. - A madame Felice znana jest z tego, że nigdy się nie myli, wiem o tym doskonale - odparła hrabina. - Niemniej mam staroświeckie poglądy i uważam, że młodym damom przystoją jedynie pastelowe odcie nie. Oczywiście, jak wyjdziesz za mąż, będziesz mogła nosić soczystsze barwy. Podchwyciła taksujące spojrzenie, jakim córka zmierzyła się w stojącym na stole lustrze, i uśmieszek wypłynął na jej usta. Nie, Sophia ma bardzo dobrze poukładane w głowie. Lady Marissie ani przez myśl nie przeszło, by jej dziecię zhańbiło się ucieczką z ja kimś nieznanym w świecie parweniuszem, jeśli, oczywiście, dziewczyny nie popchną do tego naciski rodziny ponaglającej do ślubu. Wtedy, na przekór wszystkim, mogłaby popełnić szaleństwo. - Nie, moje złotko, nie przyszłam do ciebie, by omawiać kwestie małżeństwa - zapewniła, wiedząc dokładnie, jakie myśli przechodzą przez tę piękną główkę. - Dosyć już się dzisiaj na ten temat nasłucha łaś. Sophii o mały włos nie wyrwało się westchnie nie ulgi. Matka, choć niezwykle opanowana, nie omylnie umiała wczuwać się w uczucia innych.
Jakże żałuje, że nie jest bardziej do niej podobna! Niestety, obawiała się, że odziedziczyła temperament Cleeve'ów, razem z ich gwałtownymi wybuchami i uporem. - Papa nigdy nie rozprawiał tak nierozsądnie. Jest przekonany, że dobrym mężem może być tylko ktoś bogaty i o wyrobionej pozycji. Hrabina, która doskonale rozumiała rozterki swego nieszczęsnego męża, nie odezwała się. Jak kochający ojciec może wytłumaczyć uwielbianej córce, nie ra niąc jej uczuć, że zalotnikom może chodzić wyłącz nie o posag? - A przecież to on nam wpoił - ciągnęła Sophia - że służący może być równie szlachetny jak hrabia. Może zbyt skwapliwie chłonęłam jego słowa, gdyż wolałabym poślubić kogoś dobrego i wartościowego, niezależnie od jego pozycji na drabinie społecznej, niż wyjść za jakiegoś utytułowanego dżentelmena tyl ko dlatego, że dzięki temu nadal będę żyła w luksu sie. - Spojrzała na matkę błagalnie. - Rozumiesz to, mamo, prawda? - Lepiej niż myślisz, moje kochanie. Chcesz po wiedzieć, że zamierzasz oddać swą rękę mężczyźnie, którego będziesz kochać i szanować, a on w zamian będzie kochał i szanował ciebie. - Sadowiąc się na szezlongu, wyciągnęła rękę do córki, by się do niej przyłączyła, po czym ciągnęła: - Twój ojciec też tego pragnie. Chodzi mu tylko o twoje szczęście, Sophio.
Zrobi wszystko co w jego mocy, byś nie popełniła błędu, który niegdyś stał się jego udziałem. O pierwszym małżeństwie hrabiego z rzadka tylko napomykano - właściwie był to temat tabu. Niemniej od starszych służących i przyjaciół rodziny Sophia dowiedziała się dość, by być pewną, że jej ojciec ża łował związku z piękną Danielle. - Owszem, rozumiem - odparła cicho - ale muszę spotkać mężczyznę, z którym szczęśliwie mogłabym spędzić resztę życia. Obawiam się, mamo, że lord Vale nie jest moim księciem z bajki. - Ja również nie miałam upodobania do dandysów w średnim wieku, moje dziecko - wyznała hrabina, z czułością poklepując córkę po ramieniu. - Nie ma powodu, byś przyjmowała rękę kawalera, któremu je steś niechętna. Prędzej czy później poznasz przystoj nego, młodego dżentelmena, który zdobędzie twoje serduszko, ale do tego czasu nie zaprzątaj sobie tym swej ślicznej główki. Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Choć wyrozumiała postawa matki dodała Sophii nieco pewności siebie, dziewczyna nadal była bardzo za troskana. Nie znosiła kłótni z ojcem, lecz jedno cześnie z niechęcią słuchała jego poglądów na jej małżeństwo. Czyż to jej wina, że od przyjazdu do miasta czterech kawalerów poprosiło ją o rękę? Żadnego w najmniejszym stopniu nie zachęcała, chyba że zgoda na wspólny taniec jest dla męż-
czyzny wystarczającym zaproszeniem do oświad czyn. To wszystko było bezsensowne, uznała, podnosząc się i wychodząc wraz z matką z pokoju. Z każdym z owych odrzuconych konkurentów zamieniła raptem kilkanaście słów, na jakiej zatem podstawie sądzą, że będzie z niej idealna żona? Była przekonana, że miłość od pierwszego wejrze nia istnieje, choć ona sama jej nie doświadczyła. Wie działa też, że panowie często dają się zwieść uroczej buzi. Zastanawiała się wszakże, czy nie wydaje się tak pociągająca pewnym przedstawicielom płci prze ciwnej raczej ze względu na zapis pięćdziesięciu ty sięcy funtów, które ojciec przyrzekł ofiarować jej przy zamążpójściu. Pełen wyrachowania uśmieszek powoli wypłynął na wargi Sophii - które pewien oczarowany fircyk nazwał najbardziej kuszącymi ustami w Londynie - gdy zobaczyła ojca, witającego pierwszych gości u wejścia do sali balowej. Groźba, że ją wydziedzi czy, jeśli wyjdzie za mąż bez jego zgody, może obró cić się na jej korzyść, uznała. Jeśli rozejdzie się fama, że nie jest bogatą dziedziczką, liczba konkurentów do jej ręki może zacząć maleć, aż w ogóle ich zabraknie, a wtedy będzie mogła w pełni cieszyć się swym pier wszym sezonem towarzyskim w Londynie bez dal szych sporów z ojcem. Plan, raz powzięty, szybko zaczęła wcielać w ży-
cie: tu rzuciła słówko, tam uwagę, a łapczywie słu chających uszu nie brakowało. Choć sezon jeszcze się oficjalnie nie rozpoczął, do Londynu zjechały już tłu my i zaproszenia na bal do Yardleyów przyjmowano entuzjastycznie. Pośród czterystu gości wiele było pełnych nadziei mamuś, których córek żadną miarą nie można było nazwać pięknościami. Należało się więc spodziewać, że liczni rodzice, świata niewidzą- cy poza swymi pociechami, będą ochoczo przekazy wać niekorzystne wieści na temat groźnej rywalki, gdyż zwiększały one szanse ich własnych dzieci na zrobienie dobrej partii. A zatem w miarę jak bal nabierał rumieńców, Sophia z coraz większym zadowoleniem spostrzega ła wiele długich, pełnych namysłu spojrzeń, rzuca nych w jej kierunku. Nie była tak niemądra, by są dzić, że cały londyński światek uwierzy w krążącą o niej plotkę, uważała też, że rzekomy brak fortuny wcale nie zniechęci do niej wszystkich bez wyjątku konkurentów, toteż z tego względu z każdym kawa lerem tańczyła tylko raz. Niemniej partnerów do zabawy jej nie brakowało i upłynęło sporo czasu, nim zeszła wreszcie z parkie tu, by udać się na poszukiwania swej dobrej przyja ciółki, Robiny Perceval, dla której również był to pierwszy londyński sezon towarzyski. - To naprawdę wspaniały bal - oznajmiła Robina, gdy Sophia, wyczerpana, opadła na stojące obok niej
puste krzesło. - Jeszcze nigdy nie widziałam tylu lu dzi stłoczonych w jednej sali. Tańce, które ciotka Eleanor organizuje w domu, do tych nawet się nie umywają. Na Sophii proszony wieczór nie zrobił aż takiego wrażenia. Robina prowadziła dość spokojne życie na plebanii w Abbot Quincey, z którego do wiejskiej po siadłości Cleeve'ów można było dojść piechotą. So phia natomiast, odkąd skończyła szesnaście lat, brała udział we wspaniałych przyjęciach. - Tak, potworny ścisk, prawda? Musisz się przy zwyczaić do takiej ciżby, bo mówi się, a wiem o tym z dobrego źródła, że przyjęcia nie uważa się za udane, jeśli ludzie nie depczą sobie po piętach. Przez chwilę rozglądała się po sali, starając się wy patrzyć znajome twarze. - Szkoda, że nie przybędzie twoja kuzynka Hes- ter, ale jej brat Hugo jest tutaj. Tańczyłam z nim wcześniej. - Słyszałam, że ciotka Eleanor i Hester przyjadą do miasta dopiero w kwietniu. - Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu. - Gdyby to zależało od Hes ter, w ogóle by się tu nie pojawiła. W przeciwień stwie do brata nie lubi miejskiego życia. Wolałaby się zamknąć w tym swoim pokoiku na poddaszu. Choć nikt chyba nie ma pojęcia, co ona tam robi całymi godzinami. Trudno uwierzyć, że rodzeństwo tak się od siebie różni! - Jej uśmiech zgasł, gdy spojrzała na
uroczy profil Sophii. Znały się prawie od dziecka i zawsze były najlepszymi przyjaciółkami, toteż Ro bina bez wahania dodała: - Chyba powinnaś wie dzieć, że dziś wieczorem krążyły o tobie dość nie przyjemne plotki. - Dopiero teraz zauważyła zdra dzieckie drganie kącika ust przyjaciółki. - Nic mi nie mówiłaś, że zamierzasz rozgłaszać wieści, iż nie bę dziesz miała ani pensa. Co cię, na miłość boską, opę tało? Sophia, wiedząc, że córka pastora nigdy nie zawie dzie pokładanego w niej zaufania, bez wahania wy jawiła swój sekret. - Sama widzisz - ciągnęła, opowiedziawszy jej dzisiejszą rozmowę z ojcem - musiałam coś zrobić, żeby zdusić w zarodku te bezsensowne propozycje małżeństwa. I to nieprawda, że plotki są kłamliwe. Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy, jeśli wyjdę za mąż wbrew jego woli. - W jej oczach pojawił się wo jowniczy błysk. - Mówiąc zupełnie szczerze, mam wielką ochotę tak właśnie postąpić. Robina siedziała w milczeniu, rozważając te sło wa. Nauczyła się uważać zazdrość za grzech, lecz w tej chwili nie mogła nie poczuć odrobiny niechęci wobec świetnej pozycji przyjaciółki. Sytuacja obu pa nien była diametralnie różna. Sophia mogła odrzucać konkurentów do woli, podczas gdy Robina musiałaby się poważnie zastanowić nad każdą propozycją, którą ewentualnie otrzyma. Pochodzenie miała nieskazitel-
ne - oboje rodzice urodzili się w szlacheckich do mach. Nazwisko Percevalów było stare i otoczone szacunkiem, lecz nie zmienia to faktu, że ojciec Ro- biny, skromny wiejski pastor, mógł ofiarować córce żałośnie mizerny posag. Rodzice, choć żyli wygod nie, bynajmniej nie byli bogaci, a już z pewnością nie mogliby wyekwipować najstarszej córki na następny sezon towarzyski do Londynu, skoro w domu trzy młodsze panienki niecierpliwie czekały, by wprowa dzono je w świat. Toteż Robina uważała za swój obo wiązek przyjęcie każdej rozsądnej propozycji mał żeństwa. Lecz jakże pragnęła, by ona również mogła poślubić z miłości konkurenta do ręki! - Wyjechałam z plebanii, gdzie zawsze przywoły wano mnie do rozsądku, zaledwie przed paroma dnia mi - zauważyła z wymuszonym uśmieszkiem - a już czuję, że gotowa jestem ulec niebezpiecznie frywol nym pokusom i oszałamiającej atmosferze metropo lii. - Moja zrównoważona przyjaciółka sprowadzona na manowce...? Przez kogo czy też co, jeśli wolno wiedzieć? - Wytłumaczę ci to kiedy indziej, gdyż teraz, jeśli się nie mylę, zmierza ku nam dżentelmen z wyraźnym zamiarem zaproszenia cię do tańca. Lord Nicholas Risely istotnie zdążał w ich stronę. Wysoki, szczupły i bardzo przystojny, był ulubień- cem wszystkich dam prowadzących domy otwarte,
toteż zapraszano go wszędzie. Ubierał się nieskazitel ne, wysławiał w sposób nienaganny i tak się składało, że był książęcym synem, co prawda młodszym, nie mniej uważano go za doskonałą partię, W innych okolicznościach ten katalog jego cech skłoniłby Sophię do wciągnięcia go na listę kandyda tów, których najlepiej jest unikać, lecz nie zrobiła te go. Wpisała natomiast młodzieńca do swego karnetu tylko i wyłącznie dlatego, że z najlepiej poinfor mowanego źródła dowiedziała się, iż lord Nicholas Risely nie szuka żony. Radośnie pozwoliła zaprowadzić się na parkiet, lecz po drodze, gdy dołączali do drugiej pary, gdyż figury tego tańca wykonywało się czwórkami, Sophia zauważyła dziwne spojrzenie, jakie rzucił jej lord Ni cholas. - Coś pana trapi, milordzie - zauważyła. - Chyba nie obawa, że się pan zbłaźni. Taki z pan wyśmienity tancerz. Figury taneczne rozdzieliły ich, tak że lord Nicho las miał czas na zastanowienie się nad odpowiedzią. Spotkał już Sophię przedtem dwukrotnie i doszedł do wniosku, że dosyć ją lubi. Była bystra i dowcipna, nie jak większość owych wdzięczących się panien na małżeńskim targowisku. Gdyby nie to, że jeszcze przez parę lat zamierzał wieść kawalerski żywot, wziąłby ją po uwagę jako ewentualną kandydatkę na żonę.
Była niezwykle przyjemna dla oka. Nie można by jej nazwać pięknością w klasycznym tego słowa zna czeniu, ale bezsprzecznie wydawała się tak urocza, że wiele godnych pogardy plotkarek, mających córki na wydaniu, zaczęło rozgłaszać o niej złośliwe pogłoski. Twierdzono, że prześliczna lady Sophia nie dziedzi czy majątku po to, by wydawała się mniej godna po żądania. Było to tak niegodne, tak podstępne, że sam lord Risely nie miał zamiaru wspierać zapędów żad nej mamuśki przez powtarzanie plotek, które dziś wieczór doszły jego uszu. - Niczym się nie kłopoczę, panno Sophio - za pewnił ją, gdy znowu tańczyli w jednej parze. - Dawno się tak dobrze nie bawiłem. To wspaniały bal i czuję się zaszczycony, że mogę tańczyć z jego naj piękniejszą uczestniczką. - To bardzo miłe słowa, lordzie Nicholasie! Gdy by jakikolwiek inny dżentelmen dał wyraz takim uczuciom, miałabym się na baczności, ale z panem jestem absolutnie bezpieczna. O co jej, do diabła, chodzi? - zastanawiał się, gdy znowu ich rozdzielono, i bez wahania poprosił o wy jaśnienie, kiedy ponownie spotkali się na parkiecie. - Po prostu o to, że pański dobry przyjaciel, Fred- dy Fortescue zapewnił mnie, że jeszcze nie szuka pan żony, a zatem mogę przyjmować pańskie komple menty bez obawy, iż w następnej kolejności będzie mnie pan napastować oświadczynami.
Nicholas zamrugał powiekami. Panna była niepra wdopodobnie szczera, lecz jemu nie bardzo to odpo wiadało. Nie miał zamiaru prosić tej dziewuszki ani żadnej innej o rękę, lecz takie postawienie sprawy było bardzo upokarzające. Sophia natychmiast zauważyła błysk urazy w oczach młodego człowieka. - Uchybiłam panu, milordzie, lecz Bóg mi świadkiem, że nie miałam takiego zamiaru - zapewniła go z olśnie wającym uśmiechem, by jakoś ukoić zranioną miłość własną tego dżentelmena. - Rzecz w tym, że i ja nie chcę jeszcze rezygnować z panieństwa, a gdy do tego dojdzie, nigdy nie będę należała do śmietanki towarzyskiej. Przez chwilę myślał, że na pewno nie mówi po ważnie, że wciąga go w jakiś złośliwy żart. Potem przypomniał sobie, jak tego wieczoru powiedziano mu, że konkury lorda Vale'a zostały odrzucone. Jego samego nie było, żeby mógł potwierdzić te pogłoski bądź im zaprzeczyć, a do tego nikt nie wiedział, czy jego nieobecność spowodowana jest urażoną dumą, ponieważ panna odrzuciła jego zaloty, czy też miał wcześniejsze zobowiązania. - Widzi pan, lordzie Nicholasie, nie pociągają mnie mężczyźni bogaci, o wysokiej pozycji społecz nej. - Sophia doszła do wniosku, że dla niej będzie tylko lepiej, jeśli to się rozniesie. - Zamierzam poślu bić człowieka wartościowego, bez względu na pocho dzenie i pozycję w świecie.
- Raczej lokaj niż markiz, parobek niż książę - podsunął żartobliwie. - Myślę, że pani ojciec tak tego nie zostawi, lady Sophio. - Ależ już to zrobił, proszę mi wierzyć - wyjawiła mu bez wahania. - Nie przejęłam się jego groźbą, że mnie wydziedziczy. Ciągle niepewny, czy ma jej wierzyć, czy nie, gdy taniec dobiegł końca, odprowadził Sophię do przyja ciółki, po czym szybko odsunął się, by pokosztować wybornych zakąsek, które serwowano w przerwach między tańcami. Właśnie wziął z rąk lokaja kieliszek szampana, gdy ktoś go klepnął w ramię. - Risely, czy to, co słyszałam, to prawda, czy jakaś plotka? - indagował władczy głos. Gdy się odwrócił, ujrzał damę, która sprawowała pieczę nad Almack, a której wszyscy śmiertelnie się obawiali. Dama ta wpatrywała się weń z wyniośle uniesionymi brwiami. Gdyby był to ktoś inny, po pro stu nie zwróciłby nań uwagi, lecz ignorować Sally Jersey można było tylko na własne ryzyko. - Niczego nie mogę powiedzieć na pewno. Hrabia Yardley zbyt kocha swoją córkę, by ją wydziedzi czyć. Skwitowała tę wieść machnięciem szczupłej dłoni. - Nie mówię o tych kompletnych bzdurach. Do prawdy nie wiem, jak zrodziły się takie głupie plotki. Nie, chodziło mi o Sharnbrooka. Któregoś dnia spot kałam twoją siostrę, gdy składała jedną ze swych
rzadkich wizyt w mieście, a ona wspomniała, że od miesięcy nie miała wiadomości od twojego brata. - A tak, to prawda - potwierdził, zdradzając brak troski. - Pół roku temu, gdy dowiedział się o śmierci ojca, napisał do nas list z wieścią, że przed końcem roku zamierza wrócić do kraju. Mogę tylko przypu szczać, że coś go zatrzymało na Jamajce. - Kiedy w końcu wróci, powiedz mu ode mnie, żeby się nie ukrywał w tym waszym wspaniałym gnieździe rodzinnym. My, panie domu, potrzebujemy go w Londynie. Taki idealny materiał na męża! Wszystkie młode damy chciałyby zdobyć jego zain teresowanie. - O nie, nie wszystkie - wymruczał pod nosem, widząc piękność o kruczoczarnych włosach, którą kolejny tancerz prowadził na parkiet.