Beverley Jo
Zakazana magia
Rozdział I
Londyn, 1812
Na gwałtowny odgłos kołatki Meg Gillingham zacięła się nożem do obierania. Przecież jest Wigilia! Chyba w
Wigilię powinni zostawić ich w spokoju?
Gwałtowne stukanie w drzwi zmiażdżyło tę nadzieję.
Młodsza siostra Meg podniosła się. Jej twarz zdradzała te same obawy. Meg machnięciem ręki nakazała jej powrót
na miejsce przy stole kuchennym, przy którym bliźniaki zlepiały właśnie aniołki z resztek jedzenia. Wytarła
nerwowo ręce w fartuch, narzuciła na ramiona dwa grube szale i ruszyła zimnym korytarzem ku drzwiom
wejściowym.
Chciała wyjrzeć przez okno w salonie, żeby zobaczyć, kto stoi u progu, jednak gwałtowny łomot i wołanie:
„Otwierać! W imieniu prawa!", zmusiło ją do pospiesznego odsunięcia rygla i przekręcenia klucza w zamku.
Gdy otworzyła drzwi, jej oczom ukazał się spowity mroźną mgłą sir Artur Jakes, ich gospodarz. Co gorsza,
towarzyszył mu korpulentny urzędnik Wrycroft w mundurze i z urzędniczą laseczką.
Tylko nie w Wigilię! - modliła się w duchu. - Błagam Sir Artur okazał im tyle dobroci. Był
1
przyjacielem jej rodziców. Nie może wyrzucić ich na bruk w Wigilię.
Z pewnością nie cierpiał z powodu niezapłacenia przez nich czynszu. Jego gruby płaszcz z peleryną był najwyższej
jakości, podobnie jak ciepły szal, grube, skórzane rękawiczki oraz wysoka bobrowa czapka.
- Wreszcie, Meg - rzekł. Na jego ogolonej, zadbanej twarzy malowało się napięcie. - Wpuść nas, proszę.
Meg przełknęła ślinę, ale nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odsunąć się i wpuścić przybyszy do wąskiego
holu.
- Coś się stało, sir Arturze?
- Moja droga - powiedział, gdy tylko zamknęła drzwi. - Nie mogę pozwolić, byś zapomniała, że nie płacicie
czynszu już od trzech miesięcy.
- Ale przecież powiedział pan, że mamy się o nic nie martwić!
Para buchała jej z ust. Drżała na całym ciele. Wetknęła skostniałe z zimna dłonie pod szal, próbując je ogrzać. Gdyby
sir Artur przyszedł sam, zaprosiłaby go do kuchni - jedynego ogrzewanego pomieszczenia. Jednak coś burzyło się w
niej na myśl o zaproszeniu niechlujnego, cuchnącego cebulą urzędnika Wrycrofta do naj intymniej szego miejsca w
całym domu.
- Kochana Meg, na pewno sama wiesz, że chciałem wam dać tylko trochę czasu po tragicznej śmierci waszych
rodziców. Czasu na pozbieranie się, na poszukanie pomocy. - Wzruszył ramionami, w żaden sposób nie naruszając
przy tym nienagannego stroju. - Taka sytuacja nie może ciągnąć się w nieskończoność. Zwłaszcza że nadchodzi zi-
ma.
2
Meg rozejrzała się, jakby liczyła na pomoc jakiegoś niewidzialnego anioła. Jedynymi aniołami, jakie znajdowały się
w pobliżu, były zrobione przez bliźniaki papierowe figurki, lecz ani one, ani zielone sosnowe gałązki przyniesione z
pobliskich ogrodów nie oferowały Meg żadnej pomocy.
- Ależ oczywiście, sir Arturze. Rozumiem. Okazał nam pan wyjątkową dobroć. Gdyby tylko mógł pan nam dać
jeszcze trochę czasu. Jest Boże Narodzenie...
- Zaiste, panno Gillingham - odezwał się urzędnik. - Sir Artur okazał wam dużo dobroci. Zbyt dużo dobroci.
Dobroczyńca uciszył go, unosząc dłoń w grubej rękawiczce.
- I stać mnie na okazywanie dobroci jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie, jak powiedziała panna Gillingham, jest
Boże Narodzenie.
Och! Dzięki Bogu!
- Jednakże musisz wiedzieć - dodał, zwracając się do Meg - że to nie może trwać wiecznie.
Meg wiedziała. Żyła nadzieją już od wielu miesięcy. Pisała listy do rozsianych po kraju krewnych, potem do
przyjaciół rodziny. Otrzymała kilka uprzejmych odpowiedzi, a nawet małe przekazy bankowe, jednak nikt nie chciał
przyjąć do siebie pięcioosobowej rodziny.
Ostatnio zwróciła się nawet do organizacji charytatywnych, ale na razie rodzeństwu udawało się utrzymywać pozory
normalnego życia, więc od nich również nie otrzymali żadnej pomocy. Może gdyby Gillinghamowie skończyli w
zimie na ulicy, Stowarzyszenie Dżentelmenów na rzecz Ubogich Sierot, na ten przykład, zainteresowałoby się ich
sprawą.
7
Każda organizacja charytatywna rozdzieliłaby ich jednak. Ona, jako dwudziestojednolatka, musiałaby radzić sobie
sama. Siedemnastoletniego Jeremy'ego posłaliby na sekretarza. Laurę, Richarda i Rachel wysłaliby do różnych
instytucji, najpierw na naukę, a potem do pracy w handlu. Meg powinna czuć wdzięczność, ale to wszystko
wydawało jej się takie niesprawiedliwe! Byli dziećmi arystokraty.
Dalsze ukrywanie ich opłakanej sytuacji nie miało jednak sensu. Kończyły się im pieniądze. Na wigilijną kolację
udało jej się zdobyć jedynie królika. Będą mogli zapchać żołądki puddingiem bożonarodzeniowym zrobionym
jeszcze latem, przed śmiercią rodziców. Potem jednak pozostaną im tylko chude zupy, a w pewnym momencie ich
fundusze całkiem się wyczerpią.
Wlepiła oczy w podłogę i rzekła niechętnie:
- Naprawdę nie wiem, do kogo się zwrócić.
- Och, kochanie.
Słysząc łagodny ton sir Artura, Meg uniosła wzrok z nadzieją, lecz coś w jego oczach sprawiło, że miała ochotę się
odsunąć, uciec. Przypomniała sobie nagle, jak parę lat temu dobroduszny sir Artur zmienił się w skrytego adoratora.
Czuła się wtedy okropnie niezręcznie. Teraz znów patrzył na nią w ten sposób. Czyżby wciąż chciał się z nią ożenić?
Wstrząsnął nią zimny dreszcz. Pamiętała, jak jej wtedy dotykał - klepał ją czule, tyle że w nieodpowiednich
miejscach. Pamiętała też, jak często zawstydzał ją swoimi wypowiedziami.
Wszelako jeśli teraz poprosi ją o rękę, będzie musiała się zgodzić.
Przyjrzała się jego przystojnej twarzy, eleganckiemu strojowi i próbowała wmówić sobie w duchu, że to wcale nie
takie straszne rozwiązanie.
8
- Urzędniku Wrycroft - rzekł sir Artur - na dziś jest pan już wolny. Zostanę jeszcze przez chwilę z panną Gillingham
i zastanowimy się razem, jak rozwiązać jej trudną sytuację.
- Jest pan zbyt dobry, sir Arturze, zbyt dobry. - Urzędnik spojrzał surowo na Meg i pokiwał brudnym palcem. -
Proszę słuchać sir Artura, panienko. To smutna prawda, ale żebracy nie mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. Nie
macie żadnych środków do życia. Będziecie musieli obniżyć swoje standardy, żeby jakoś związać koniec z końcem.
Meg przygryzła język. Obniżali standardy i z trudem wiązali koniec z końcem już od miesięcy. Najwyraźniej, na
nieszczęście, ich porządne ubrania nie były jeszcze na tyle znoszone, by nadać im odpowiednio żebraczy wygląd.
Meg wysiliła się jednak na uśmiech i podziękowała urzędnikowi za jego pomoc. Wprawdzie nie okazał jej żadnej,
ale z wyraźnym ukontentowaniem przyjął jej wdzięczność.
Pozostawiona sam na sam ze swoim gospodarzem, Meg poprowadziła go do chłodnego, opuszczonego salonu. Jeśli
miał zamiar się oświadczyć, to miejsce wydawało się najwłaściwsze, a jeśli chciał ustalić datę ich eksmisji, lepiej,
żeby rodzeństwo nie dowiedziało się o tym właśnie dzisiaj.
Dostrzegła kątem oka, jak sir Artur zerka na puste palenisko, i wstrząsa nim dreszcz. Niemal się uśmiechnęła na ten
widok. Niemal. Miał zamiar się oświadczyć, a ona nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie jego propozycji. Będzie
uwięziona przy nim na zawsze. Będzie musiała pozwalać mu robić to, co robią mężowie z żonami, oraz poddawać się
jego woli.
5
Dreszcz, który przebiegł jej po plecach, nie był spowodowany zimnem.
Wskazała gościowi krzesło, a potem sama usiadła - tak daleko od niego, jak tylko wypadało.
- Jeśli przychodzi panu do głowy jakiś sposób, by nam pomóc, sir Arturze, byłabym bardzo wdzięczna. - Meg
zdobyła się na jawną zachętę.
Usiadł.
- Istnieje wiele sposobów, moja droga. Nie otrzymałaś żadnej pokrzepiającej odpowiedzi od krewnych?
- Jedyny brat mojego ojca jest misjonarzem na Wschodzie, a jedyna siostra jest żoną wikarego z Derbyshire. Sama
ma sześcioro dzieci i nie może nam pomóc.
- A rodzina twojej matki? Nigdy o niej nie mówiłaś.
- O ile wiem, matka nie była w kontakcie z rodziną. Znalazłam jednak adres jej siostry w Kerry i napisałam do niej.
Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
- To takie przykre, kiedy rodzina się kłóci. Znasz przyczynę tego konfliktu?
- Nie, sir Arturze.
Meg pragnęła, żeby po prostu poprosił ją o rękę. Chciała tego, choć na samą myśl o małżeństwie z tym człowiekiem
dostawała dreszczy.
Zlustrował ją uważnie jasnymi oczami. Pewnie ją oceniał. Od pogrzebu jej rodziców prawie nie rozmawiali, a przed
ich śmiercią przez trzy lata przebywała poza domem jako guwernantka. Może był nią teraz rozczarowany. Dla dobra
rodziny żałowała, że nie jest pięknością, jak Laura, ale już jakiś czas temu zaakceptowała rzeczywistość. Ze swoim
krzepkim ciałem i prostymi, kasztanowymi włosami była po prostu przeciętna.
10
On jednak nie wyglądał na rozczarowanego. W jego oczach malowało się... podekscytowanie. Meg powinno
cieszyć, że wzbudza pożądanie. Tymczasem czuła się niczym mysz w pułapce oglądana przez łasicę.
- A więc - powiedziała nieco zbyt głośno - czy zna pan jakiś sposób, by nam pomóc? Sposób, który nie dopuściłby do
rozbicia rodziny?
Sir Artur uniósł brwi.
- Wzięcie pod swoje skrzydła czwórki nieletnich to wielkie obciążenie dla każdego, Meg, ale chyba mam pewien
pomysł. - Urwał. Meg pragnęła potrząsnąć nim i wreszcie to z niego wydusić. Zrobi to. Wszystko wydawało się
lepsze niż ich obecna sytuacja. - Towarzystwo jest takie ważne - mówił w zadumie sir Artur - a ja mieszkam sam.
Tylko śpię i jem...
Meg wysiliła się na uśmiech.
- Tak, zgadzam się z panem.
- Zawsze lubiłem waszą rodzinę. Macie w sobie tyle życia. Tyle ciepła. Może mógłbym zaopiekować się wami
wszystkimi. Jeśli istniałby jakiś bliższy związek.
Meg czuła, że się czerwieni, i miała nadzieję, iż sir Artur odebrał to jako zmieszanie z powodu komplementu, a nie
podekscytowanie.
- Związek? - powtórzyła, ponieważ coś trzeba było powiedzieć.
- Ciepły, intymny związek ze świeżą, nietkniętą, młodą kobietą.
Teraz nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć. Czekała więc na rozstrzygające słowa,
przygotowując się w duchu, by powiedzieć „tak", i to z wdziękiem.
Sir Artur założył nogę na nogę, irytująco rozluźniony.
7
- Mógłbym... nie, jestem gotowy pomóc wam wszystkim, zapewnić wygodę, a nawet opłacić edukację młodszych
dzieci, jeśli Laura zostanie moją kochanką.
Świat zatrzymał się na moment. W piersi Meg zamarło serce. Już po chwili jednak wydukała:
- Laura?! - a sekundę później wrzasnęła: - Kochanką?!
Uśmiechnął się. Na widok jego zadowolonej twarzy przeszedł ją dreszcz.
- Czyżbym utarł ci nosa, moja droga? Cóż, to prawda, kiedy byłaś młodsza, nawet mi się trochę podobałaś, ale teraz
masz... ile? Dwadzieścia dwa lata?
- Dwadzieścia jeden.
- No właśnie... A Laura... Ach, Laura...
- Ale ona ma piętnaście lat!
- To wspaniały wiek.
Meg zerwała się na równe nogi. Chciała na niego nawrzeszczeć, wyrzucić go z domu, ale zacisnęła pięści i
pohamowała się. Rozumiała jego słowa. Jeśli się nie zgodzi, wypędzi ją w mroźną noc na ulicę, gdzie czeka ją nędza,
a może nawet śmierć.
Czy nie powinna tego rozważyć? Czy sytuacja Laury nie byłaby lepsza, gdyby...?
Nie.
Nigdy.
Potrzebowała jednak czasu. Czasu.
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł - niemal równie potworny, jak propozycja sir Artura.
Aby go zrealizować, musiała czymś zbyć swojego rozmówcę.
12
Spojrzała mu prosto w oczy. Och, miała rację, uważając go za łasicę. Zadowoloną z siebie, przebiegłą łasicę, pewną,
że myszy są w pułapce.
- Nie mogę zgodzić się na to w tej chwili, sir Arturze.
- Nie mogę ci dać zbyt wiele czasu, moja droga.
- Przynajmniej do końca okresu świątecznego!
- Dwa tygodnie? To zdecydowanie za dużo.
- Podniósł się ospale, przeciągając chwilę w nieskończoność. - Tydzień. Przyjdę po odpowiedź w przeddzień
nowego roku. Jak cudownie będzie zacząć nowy rok z Laurą w moim... domu. Wszelako za tę pobłażliwość
zasługuję na nagrodę. Zawołaj siostrę, żebym mógł przez moment cieszyć się jej pięknem.
Pragnęła odmówić. Wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić.
- Nie wspomni pan przy niej o... o pańskiej propozycji?
- Jestem pewien, że ty lepiej ją przygotujesz. Przekonasz ją.
Meg zrobiło się niedobrze. Zwalczyła jednak mdłości, otworzyła drzwi i zawołała siostrę.
Po chwili w korytarzu pojawiła się Laura - jak zwykle anielsko piękna, nawet w szalu uszytym ze starego, szarego
koca. Jej złocistobrązowe loki były związane, lecz kilka krótszych kosmyków okalało uroczo jej uśmiechniętą twarz.
Miała gładką skórę oraz duże, jasne, niewinne oczy. Meg żałowała w duchu, że siostra nie jest brudna i zaniedbana,
ale Laura nigdy taka nie była. Lśniła nawet w ubóstwie i prostocie.
- Och, sir Artur! - odezwała się Laura, dygając.
- Dzień dobry i wesołych świąt!
9
Sir Artur potrafił wyjątkowo dobrze ukrywać swoje emocje, pomyślała Meg. Wszystko zależało od punktu widzenia
patrzącego. Uśmiechnął się dokładnie w sposób, w jaki uśmiechają się starzy przyjaciele rodziny.
- Ja tobie również życzę wesołych świąt. Pewnie ciężko pracujesz? Pilnujesz bliźniaków?
- Tak. To zaiste ciężka praca! Mogę się założyć, że cała kuchnia jest już w kleju.
Mówiła jednak z rozbawieniem, ukazując do-łeczki w policzkach.
Sir Artur nie może położyć na niej swoich łap!
Mężczyzna zbliżył się do Laury, chwycił jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Rozmawiałem z twoją siostrą o waszej trudnej sytuacji i możliwe, że znaleźliśmy sposób, by wam pomóc.
- Naprawdę? Biedna Meg robi, co może, ale wiem, że taka sytuacja nie będzie trwała w nieskończoność. Zaczęłam
nawet myśleć o pracy jako pomywaczka.
- Ta urocza rączka - poklepał dłoń Laury - powinna zajmować się czymś znacznie przyjemniejszym niż szorowanie i
mycie. Już ja tego dopilnuję.
- Znów pocałował rękę dziewczyny. - Och tak, tak.
- Nie przestając się uśmiechać, wyjął monetę z kieszeni i wcisnął ją w dłoń Laury. - Kup sobie coś ładnego.
To rzekłszy, ruszył w stronę drzwi. Po chwili jednak przystanął i odwrócił się.
- Tydzień, Meg.
Potem wyszedł. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
- Tydzień? - zapytała Laura.
14
Meg drżała na całym ciele. Miała nadzieję, że siostra tego nie zauważy. Laura nigdy nie może się dowiedzieć o tej
propozycji.
- To wtedy będzie miał dla nas rozwiązanie. Na Nowy Rok.
- Cóż, byłoby dobrze, gdyby je znalazł. Nigdy go nie lubiłam, ale może myliłam się co do niego.
- Zerknęła na swoją dłoń. - Och, to cała korona!
- Podała ją Meg, która żałowała, że nie może wyrzucić monety przez okno. - Dostaniemy za nią mięsa na gulasz na
cały tydzień.
Meg dostrzegła, że siostra, być może podświadomie, ściera pocałunki sir Artura z dłoni. O Boże! Co robić? Na razie
musiała zbyć jakoś Laurę, by nie dostrzegła, że coś jest nie tak. Wyręczyły ją w tym nagły huk i płacz.
- Och, małe potworki! - zawołała Laura i pobiegła z powrotem do bliźniaków.
Meg opadła z rezygnacją na krzesło. Nieszczęsna moneta ciążyła jej w dłoni. Dziewczyna miała już wiele
potwornych wizji na temat przyszłości rodziny, jednak coś podobnego nigdy nie przyszło jej do głowy. Gdyby
chodziło o nią, gdyby sir Artur to jej pragnął za kochankę, nie zaś za żonę, zgodziłaby się na to, dla dobra
rodzeństwa.
Jednak Laura to zupełnie co innego.
Nie może do tego dopuścić.
Nigdy.
Pozostawało jej tylko jedno rozwiązanie - rozwiązanie, którego starała się za wszelką cenę uniknąć przez te
potworne miesiące.
Kamień życzeń.
Wcisnęła monetę do kieszeni i skierowała się sztywnym, powolnym krokiem do cichej sypialni rodziców. Jakże za
nimi tęskniła! Jakże była
11
na nich wściekła za ich nieodpowiedzialność! Czy naprawdę podczas tych wszystkich szczęśliwych lat pożycia
małżeńskiego ani razu nie pomyśleli, co stanie się z ich dziećmi, kiedy ich zabraknie? Najwyraźniej nie.
Meg przebiegła dłonią po zniszczonej zielonej kapie. Kiedyś była łąką, na której pasły się zabawkowe zwierzątka i
stały domy z papieru. Była polem bitwy dla żołnierzyków jej brata.
Meg otrząsnęła się ze wspomnień, przystawiła do łóżka krzesło, weszła na nie, sięgnęła dłonią w zakurzony róg
baldachimu i zdjęła wiszący na nim zielony woreczek. Od razu poczuła się nieswojo, nie tylko z powodu ciężaru
woreczka, ale również dlatego, że magia zaczęła działać. Zeszła z krzesła i usiadła, żeby zebrać myśli.
Szumiał. Meg tak właśnie to nazywała, choć nikt inny zdawał się nie słyszeć tego dźwięku. Może przypominało to
bardziej wibracje, jak w powozie pędzącym po bruku.
Cokolwiek to było, nienawidziła tego. Pośpiesznie odłożyła woreczek na łóżko, chcąc jak najszybciej pozbyć się go
z dłoni.
Będzie jednak musiała go dotknąć raz jeszcze.
Zdecydowanym ruchem rozwiązała sznurek i odsłoniła posążek z surowego kamienia.
Choć minęło wiele lat, od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, jego widok wciąż nią wstrząsał. Siedem lat temu, gdy
miała czternaście lat, matka pokazała jej sheelagh-ma-gig. Wyjawiła, gdzie się znajduje, wyjaśniła, dlaczego trzeba
go trzymać w ukryciu, i opowiedziała o mocy, którą posiada.
Siedem lat temu Meg dowiedziała się, że ma dar posługiwania się kamieniem życzeń.
16
Nie wszystkie kobiety w rodzinie posiadały tę umiejętność. Nie miała jej ciotka Maira i zawsze czuła ogromny żal do
matki Meg, która nie chciała prosić posążka o majątek i bogatych adoratorów. Podobno, kiedy Walter Gillingham
zakochał się w matce Meg i całkowicie ją zauroczył, ciotka Maira była przekonana, że siostra użyła magicznego
kamienia dla spełnienia jedynie swoich własnych potrzeb. To właśnie stało się przyczyną rozłamu rodziny.
Wszelako Meg nie mogła powiedzieć o tym sir Arturowi.
Jak mogłaby powiedzieć komukolwiek o she-ełagh? Nie dość, że stanowił źródło pogańskiej magii, to na dodatek
był nieprzyzwoity sam w sobie.
Starożytny posążek przedstawiał uśmiechniętą, nagą kobietę. Pomiędzy jej rozłożonymi nogami znajdowała się
esencja kobiecości - jej najintym-niejsza część, rozwarta tak szeroko, jakby pragnęła pochłonąć cały świat.
Według matki, posążki sheelagh-ma-gig umieszczano w murach irlandzkich kościołów, co Meg wydawało się dość
mało wiarygodne. Nie chciała w to uwierzyć. Ale jej zwykle żartobliwa matka była śmiertelnie poważna, gdy
mówiła o kamieniu życzeń. Powiedziała, iż kilka takich kamieni wciąż tkwi w murach kościołów, przy wejściu, i
ludzie wciąż dotykają ich na szczęście, gdy wchodzą do środka, by pomodlić się do chrześcijańskiego Boga.
Niemniej jednak większość z tych posążków została już usunięta w ramach walki z wpływami pogańskimi albo po
prostu przez wzgląd na przyzwoitość. Najczęściej rozbijano je w drobny mak, niektórym jednak udało się trafić w
prywatne ręce.
13
Matka nie miała pojęcia, czy wszystkie kamienie posiadały taką samą moc jak ten.
Ten sheelagh-ma-gig był kamieniem życzeń i spełniał prośby kobiet mających dar posługiwania się nim.
Nie za darmo jednak. Zawsze za jakąś cenę.
Jedną z tych cen była nieprzyjemność samego procesu - potworny ból, najczęściej powodujący omdlenie.
Dyskomfort ten był jednakże krótkotrwały i do wytrzymania. Istniała jednak gorsza cena, ponieważ był to złośliwy
kamień i do spełnianych życzeń zawsze dodawał przykrą niespodziankę.
Najpopularniejszym tego przykładem była historia dziewczyny, która zapragnęła być piękna. Otrzymała to, o co
prosiła, ale wszyscy zazdrośni przyjaciele nagle odwrócili się od niej, a natarczywi adoratorzy nie odstępowali jej na
krok. Smutna piękność nigdy już nie zaznała spokoju.
Inna kobieta poprosiła posążek o konkretnego mężczyznę, chcąc odbić go przyjaciółce. Jej życzenie spełniło się, gdy
rodzice zaaranżowali małżeństwo, jednak on nigdy nie przestał kochać tej drugiej kobiety i w końcu uciekł z nią, ku
rozpaczy wszystkich trzech rodzin.
Matka opowiedziała to wszystko córce zaraz po tym, gdy Meg zaczęła miesiączkować. Podobno to właśnie wtedy
magia wyzwala się w kobietach, które posiadają dar. Matka nalegała, aby jej córka choć raz spróbowała poprosić o
coś kamień.
Choć Meg miała dopiero czternaście lat, obawiała się spełnić tę prośbę. Wyraźnie wyczuwała niepokojącą moc
posążka. Starała się wymyślić jakieś niewinne życzenie i w końcu poprosiła o ciasto wiśniowe - specjał lokalnej
cukierni.
18
Ciasto nadeszło w ciągu godziny, jednakże w dłoniach pryszczatego syna piekarza, który przyniósł smakołyk jako
wyznanie miłości. Meg nie potrafiła go odprawić, zwłaszcza że w pewnym sensie sama go przyzwała. Musiała
znosić jego uciążliwe towarzystwo przez wiele miesięcy, zanim w końcu przekonała go o tym, że jest nudna i jej
jedyną pasją w życiu są książki - wtedy syn piekarza znalazł inny obiekt westchnień.
Teraz więc przyglądała się posążkowi nieufnie, zastanawiając się, o co poprosić i jak uniknąć przykrej
niespodzianki.
O pieniądze?
Tego właśnie potrzebowali, ale pieniądze mogły nadejść na wiele nieprzyjemnych sposobów. O bezpieczeństwo?
Instytucja charytatywna albo nawet przytułek mogłyby im to zapewnić. Nawet sir Artur mógł, przynajmniej na jakiś
czas.
Aby kamień spełnił jej życzenie, musiała przemyśleć każde słowo swojej prośby.
Przyszłość rodzeństwa. Na tym jej właśnie zależało. Chciała, by jako dzieci arystokraty mieli zapewnioną
przyszłość. Zwłaszcza siedemnastoletni Jeremy, który ze swoim bystrym umysłem już dawno powinien uczyć się w
Oksfordzie albo Cambridge.
Ułożyła swoje życzenie i powtórzyła je kilka razy w myślach. Wydawało się zbyt długie, niemal niemożliwe do
spełnienia, ale tego właśnie potrzebowali, a ona wierzyła w moc sheelagh.
Gdy była już gotowa, odnalazła czerwone świece, które matka przechowywała specjalnie do tego celu, i hubkę.
Zapaliła jedną ze świec i ustawiła ją na stoliczku, pozwalając ogniowi rozświetlić ponu
15
ry pokój. Odetchnęła głęboko i położyła dłonie na uśmiechniętym posążku.
Natychmiast poczuła w sobie dziwną moc, a grymas na twarzy kamiennej kobiety zmienił się w uśmiech
zwycięstwa.
- Życzę sobie - rzekła tak pewnym głosem, na jaki tylko było ją stać - aby w ciągu tygodnia zapewniono nam
utrzymanie odpowiadające naszej pozycji społecznej i abyśmy żyli godnie i szczęśliwie.
Nie mogła oderwać rąk od kamienia. Wiedziała o tym doskonale, a mimo to przez moment próbowała to zrobić.
Po chwili jednak poddała się niechętnie mocy posążka; dała się porwać jego dzikiej energii. Otoczyła ją niewidzialna
siła, sprowadzając znane już dreszcze i ból, otępienie i duszności. Nagle zakoła-tała jej w głowie niewyraźna myśl,
że powinna była zamknąć drzwi, żeby któreś z rodzeństwa nie zastało jej w takim stanie.
Zastanawiała się też, czy kamień może zabić, gdyż przez chwilę wydawało się jej, że umiera. Ostatnim razem czuła
się tak samo i przeżyła, jednak teraz wszystkie negatywne odczucia wydawały się znacznie silniejsze.
Być może moc posążka dostosowywała się do rozmiaru życzenia. A ona poprosiła o tak wiele! Czy można było
zażyczyć sobie zbyt wiele?
Spanikowana Meg znów próbowała się uwolnić. Co będzie, jeśli kamień nigdy jej nie wypuści? Co będzie, jeśli
wyssie z niej całe życie? Nie mogła do tego dopuścić! Nie mogła tego dłużej znieść...!
Jej ciało stopiło się w jedno z pierwotną energią sheelagh.
Słaba, skołowana, drżąca spróbowała zebrać myśli. Wciąż nie potrafiła oderwać rąk od kamie
16
nia. Moc sheelagh słabła, ale bardzo powoli, niechętnie, jakby nie chciała wypuścić swojej ofiary. Ofiary?
Dlaczego myślała w ten sposób, skoro posążek stanowił jej jedyną szansę na ucieczkę? Gdy niewidzialna siła
całkiem zanikła, Meg, zamiast oderwać dłonie, zmusiła się do pogłaskania figurki.
- Dziękuję - szepnęła.
Następnie oderwała dłonie od kamienia i schowała go z powrotem do woreczka.
Potrzebowała kilku chwil, żeby się uspokoić. Po chwili zgasiła świecę, odłożyła ją i odwiesiła ciężki woreczek na
jego sekretne miejsce, w jeden z rogów baldachimu.
Teraz wszystko było kwestią czasu.
Życzenie spełni się, Meg nie miała co do tego wątpliwości. W ciągu tygodnia dostanie to, o co prosiła.
Jedynie czas pokaże, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
Rozdział II
Londyn, 30 grudnia
Owain Chancellor otworzył drzwi do sypialni, mając nadzieję, że zastanie Saksa samego. Choć Sax zwykle
pozbywał się swoich kobiet jeszcze przed zaśnięciem, od czasu do czasu którejś udawało się pozostać dłużej u jego
boku. Tego ranka jednak hrabia Saxonhurst leżał sam na ogromnym łożu w skotłowanej pościeli. Jego jasna
czupryna i lśniące, umięśnione ciało upodabniały go do sytego, zaspokojonego lwa.
Prawdopodobnie nie miał problemów z zachęceniem swoich kochanek do wyjścia. Wystarczyło, że raz
doświadczyły jego zachłannej dominacji, niepozostawiającej im nawet skrawka wolnego miejsca na ogromnej
powierzchni łoża.
Owain zdecydowanym ruchem odsłonił złote brokatowe zasłony. Przez wysokie okna wdarło się do środka jasne
światło zimowego poranka.
Sax obrócił się w pościeli, mruknął coś pod nosem i uchylił powoli ociężałe powieki.
- Co? - zapytał beznamiętnie, ale w jego głosie wyczuwało się nutę irytacji.
Lepiej, żeby istniało wyraźne uzasadnienie przerywania jego snu.
22
- List od twojej babki.
Sax otworzył szerzej oczy i zerknął na stojący na kominku zegar wbudowany w brzuch grubego, białego,
orientalnego posążka, który kojarzył się Owainowi z ogromną, uśmiechniętą larwą.
- Obudziłeś mnie przed dziesiątą, żeby mi to powiedzieć? Czyżby babka była umierająca i wysyłała mi błaganie o
wybaczenie?
- Z przykrością muszę poinformować, że księżna wdowa Daingerfield ma się świetnie, jak zawsze. Myślę jednak, że
chciałbyś bezzwłocznie przeczytać ten list.
Sax ponownie zamknął oczy.
- Cóż za zdumiewające założenie.
Zadzwonił na służbę i czekał. Wkrótce w pokoju pojawił się upudrowany lokaj w liberii. W dłoniach dzierżył tacę,
na której stał srebrny dzbanek z kawą oraz śniadaniem. Z trudem utrzymał równowagę, gdy do sypialni wparował
podekscytowany, wielki, ohydny pies gończy, oparł łeb o łóżko tuż przy głowie Saksa i odsłonił kły, jakby właśnie
znalazł smakowity kąsek.
- A więc mamy problem? - zapytał lokaj radośnie, odstawiając tacę. Niska postura, żywa twarz i duże oczy dały mu
przydomek Małpy. Prawdę mówiąc, na oko, nawet pies ważył więcej od niego.
Sax nie otworzył oczu.
- Będziesz go miał, jeśli spróbujesz jeszcze raz zapiszczeć tak radośnie o tak wczesnej porze.
- Niektórzy z nas, wasza lordowska mość, są na nogach od świtu. Nie mogę chodzić posępny przez wiele godzin
tylko dlatego, by pana zadowolić. Podobno wiadomość od księżnej nie wróży nic dobrego.
18
- Podobno? Czyżby wszyscy oprócz mnie zdążyli już przeczytać ten list?
- Pan Chancellor nie wypuszczał go z rąk, wasza lordowska mość.
- Niech was wszystkich diabli wezmą. Nie wiem, po co kazałem nauczyć cię czytać. Odejdź.
Lokaj oddalił się posłusznie, z radosnym uśmiechem na twarzy.
Owain napełnił filiżankę potwornie mocną kawą i posłodził ją trzema kostkami cukru.
Sax westchnął zrezygnowany, uchylił powieki i warknął przyjaźnie na widok kłów psiska, wprawiając tym samym w
ruch kudłaty ogon, który natychmiast zaczął uderzać o podłogę niczym w bęben.
Potem usiadł powoli, wyciągnął się jak ogromny kot i sięgnął po kawę.
Tak naprawdę Sax nie był wcale gigantycznym mężczyzną. W eleganckim stroju wyglądał jedynie na dobrze
zbudowanego, ale miał mięśnie niczym zdrowy drapieżnik i nagość wydobywała całą tę drapieżność na światło
dzienne.
Opróżnił całą filiżankę w milczeniu, a następnie wyciągnął ją przed siebie, prosząc bez słów o do-lewkę. Wolną
dłonią poklepał przyjaźnie psa. Dopiero wtedy spojrzał na list.
- Jako że nie jesteś głupcem, Owain, mam bardzo złe przeczucie.
Owain podał mu rozłożoną kartkę papieru. Sax wziął ją i przebiegł po niej palcami, jakby próbował wyczuć jej treść.
- Stara jędza nie ma wpływu na moje dochody. Jestem też w pełni samodzielny. A więc? Chyba nie chce przyjechać
z wizytą?
- O ile wiem, księżna spędza cały okres świąteczny w Daingerfield Court.
24
- Dzięki Bogu.
W Saksie budziła się coraz większa czujność. Na oczach Owaina lew zmieniał się w tygrysa w swojej najgroźniejszej
postaci - inteligentnego mężczyzny.
Sax opróżnił drugą filiżankę kawy i wreszcie zaczął czytać list. Owain przyglądał się mu z zainteresowaniem, gdyż
nie miał zielonego pojęcia, jak przyjaciel zareaguje na tę kłopotliwą wiadomość.
- Cholera jasna - mruknął Sax w końcu, oszołomiony. Przygotowany na jeden ze słynnych ataków wściekłości
Saxonhursta Owain odetchnął z wyraźną ulgą. - Kiedy są moje urodziny?
- Jutro. Przecież sam wiesz. W wigilię Nowego Roku.
Sax zerwał się ze skotłowanej pościeli niczym burza i zaczął nerwowo przemierzać pokój, nago.
- Stara krowa!
Słowa te zostały wypowiedziane ze złością, nie da się zaprzeczyć, jednak niepozbawione były nuty podziwu. Od
piętnastu lat, czyli od momentu, w którym babka przejęła opiekę nad wnukiem, Sax prowadził z nią nieustanną
wojnę. Była to walka
0 władzę pomiędzy dwoma najbardziej upartymi
1 aroganckimi ludźmi, jakich Owain znał.
O dwóch najgwałtowniejszych charakterach.
Powinien był się domyślić, że atak furii i tak nadejdzie, zwłaszcza że pies Saksa, Brak, już dawno schował się pod
łóżkiem.
Sax owinął złotą zasłonę wokół dłoni i pociągnął za nią z całej siły, zrywając do połowy metalową szynę. Potem
szarpnął raz jeszcze. Zasłona wylądowała na ziemi, a ze ściany posypał się tynk.
Owain westchnął i znów zadzwonił po lokaja. Następnie podniósł złoto-czarny szlafrok przyja
20
ciela i rzucił mu go. Sax ubrał się bez słowa, wciąż chodząc po pokoju i warcząc pod nosem:
- Wydaje mi się, że tym razem wygrała.
Sax zamachnął się gwałtownie i purpurowa waza roztrzaskała się w drobny mak.
- Prędzej mnie piekło pochłonie, niż dam jej wygrać. Obiecałem, że ożenię się do dwudziestych piątych urodzin, i
dotrzymam słowa. Torran-ce'owie łamią wiele zasad, ale nigdy dane słowo.
- Do jutra? - zapytał Owain, desperacko próbując zachować zdrowy rozsądek. - To niemożliwe. Po co, do diabła, w
ogóle złożyłeś taką idiotyczną obietnicę?
- Bo kiedy miałem dwadzieścia lat, byłem idiotą, jak większość mężczyzn. Dwadzieścia pięć lat wydawało mi się
mglistą, odległą przyszłością! - Druga waza wylądowała na podłodze. - Myślałem, że szybko zakocham się w
idealnej, pięknej pannie - dodał i kopnął gwałtownie jeden z porcelanowych odłamków. - Robiłem wszystko, żeby ją
znaleźć.
- Wydawało mi się, że unikałeś panien na wydaniu niczym zarazy.
- Dopiero po tym, jak odkryłem, że chodzi im tylko o jedno - diadem hrabiny.
Po chwili zastanowienia Sax chwycił żółtą porcelanową krowę z kominka i cisnął ją na podłogę, wprost pod stopy
służących, którzy właśnie wpadli do sypialni z naręczem ubrań, szczotek, miotełek, myjek i z wyraźną ciekawością
wypisaną na twarzach.
Jedna ze służek natychmiast zabrała się do zmiatania odłamków szkła. Mężczyźni popędzili naprawiać zasłonę.
Owain zauważył z niesmakiem, że do sypialni wparowała cała służba, może oprócz
26
kucharzy. Nikt nie chciał przegapić słynnego gniewu Saxonhursta. Owain nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego Sax
pozwala tej zgrai obcych ludzi wtrącać Kię do swoich prywatnych spraw, niczym wścibskim krewnym.
- Zaplanowała to sobie - stwierdził Sax, ignorując służbę i ani na chwilę nie zwalniając kroku.
Najwyraźniej ignorował też luźno przewiązany szlafrok, momentami odsłaniający zbyt wiele. Z drugiej jednak
strony, nie istniało nic, czego służba nie widziałaby już wcześniej. Nie przeszkadzało to jednak służkom w rzucaniu
pełnych podziwu ukradkowych spojrzeń.
Jedna z nich, Babs, która nawet nie próbowała udawać wstydu z powodu swojej uprzedniej profesji, wyciągnęła z
kieszeni gałązkę jemioły i wetknęła ją z nadzieją pomiędzy grube frędzle baldachimu.
- Specjalnie wysłała ten list dzisiaj. Podarowała mi dzień męczarni przed czarną godziną. - Sax sięgnął po
pomarańczowego porcelanowego byka, stojącego na drugiej stronie gzymsu kominka. - Susie, łap! - krzyknął i rzucił
figurkę w stronę jednookiej służki z opaską. Dziewczyna pisnęła i wyciągnęła przed siebie ręce. Potem jednak, jakby
naumyślnie, pozwoliła bykowi upaść.
- Postawiłam koronę na tę figurkę - rzuciła, uśmiechając się bezczelnie.
- To się nazywa oszukiwanie, moja droga.
- Wasza lordowska mość musiał rzucić na tę stronę, na którą nie widzę. Proszę patrzeć pod nogi. - To rzekłszy,
pochyliła się i zaczęła usuwać ostre odłamki spod jego nagich stóp.
Sax wciąż stąpał pewnie po zamiecionej podłodze. Zdjął ze ściany prawdziwą szablę, wyjął ją
22
z pochwy i nadział na nią różową satynową poduszkę. Następnie podrzucił poduszkę w powietrze i jednym
machnięciem przeciął ją na pół. Wypełniające ją pierze rozsypało się po całej sypialni.
Owain ze śmiechem odchylił się na krześle, wsparł stopy na łóżku i poddał się. Przed jego oczami toczyło się
przedstawienie i wszyscy zebrani doskonale znali jego przebieg. Sax pozwalał sobie na ataki złości jedynie w swojej
sypialni, dlatego nie trzymano w niej żadnych cennych przedmiotów. Służba przetrząsała wszystkie sklepy w
Londynie w poszukiwaniu bezwartościowych bibelotów i natychmiast podmieniała zniszczone rzeczy. Jak
zasugerowała Susie, służba prowadziła nawet zakłady, który przedmiot zostanie unicestwiony jako następny.
Wszyscy mieszkańcy posiadłości uznawali okazjonalne ataki furii Saksa za sposób manifestacji lor-dowskiej dumy.
Nawet sam Owain lubił się im przyglądać. Postawił gwineę na to, że uśmiechnięta pa-stereczka stojąca na
bambusowym stoliczku przetrwa do Wielkanocy. Zawierzył instynktowi. Wiedział, że Sax jest zwykle bardzo
łaskawy dla kobiet.
Nie licząc jego własnej babki.
Kucharz założył się o taką samą sumę, że sam stół nie wytrwa. Był to pechowy mebel w kolorach intensywnej zieleni
i różu. Owain zerknął na przyjaciela, a potem na szablę. Czy uda się mu zniszczyć stół bez uszkadzania pastereczki?
Po chwili jednak lord odrzucił szablę na łóżko i zwrócił się w stronę dużego portretu przedstawiającego ohydnego,
skwaszonego mnicha. Czy naprawdę to zrobi...?
Sax zerwał obraz ze ściany tak gwałtownie, że metalowy haczyk wystrzelił w powietrze, a następnie trzasnął
malowidłem o oparcie potężnego krzesła.
28
Owain zmówił w duchu modlitwę dziękczynną. Od dawna sam miał ochotę zniszczyć to paskudztwo. Nie pojmował,
jak ktokolwiek mógł spać, nie wspominając o kochaniu się, pod okiem tego pokrytego brodawkami, wykrzywionego
typa.
- Torrance'owie - powtórzył Sax już nieco zdyszany i odgarnął z czoła płowe kosmyki - łamią wiele rzeczy, ale nigdy
dane słowo.
- Tak się mówi.
Sax odwrócił się do przyjaciela. Rozejrzał się po twarzach zebranej służby.
- Gdzie jest Nims? Nims! - wrzasnął. - Chodź tu i mnie ogól, ty cholerny leniu!
Jako że pokaz najwyraźniej dobiegał końca, służący zabrali się do sprzątania bałaganu - bez pośpiechu,
przygotowani na ewentualny bis.
Przysadzisty służący Saksa wyłonił się z sąsiadującego pokoju, zwinny pomimo drewnianej nogi, ze ścierką
przewieszoną przez ramię i dzbanem gorącej wody.
- Idę już, idę! Wasza lordowska mość nie spodziewał się chyba, że będę gotowy do obsłużenia go o tak wczesnej
godzinie? - Rozejrzał się po sypialni i wywrócił oczami. - Aż takie kłopoty? Proszę siadać, proszę siadać. Chce pan,
żebym pana ogolił, czy żebym podciął panu gardło?
Za służącym wleciała do pokoju szaroniebieska papuga, usadowiła się na ramieniu Saksa i zaskrzeczała jego głosem:
- Witaj, kochanie.
Sax rozluźnił się i uśmiechnął, pozwalając pełnemu uwielbienia ptakowi ocierać się o jego ucho.
- Witaj, kochanie - odpowiedział, a potem oprzytomniał nagle. - Do diabła! Knox zaraz wpadnie w szał.
24
W rzeczy samej, papuga już przyglądała się zebranym z szaleńczym błyskiem w oku.
- Kobiety! Kobiety! Diabelskie nasienie. Podczas gdy Sax siedział spokojnie na krześle,
czekając na golenie, Babs wyciągnęła z kieszeni orzech i podeszła ostrożnie do zwierzęcia.
- Daj spokój, Knox. Przecież tak naprawdę mnie kochasz.
Papuga zlustrowała ją wzrokiem i pokiwała łebkiem.
- Ewa, Dalia.
Babs wyciągnęła przed siebie orzech. Smakołyk pozostawał jednak poza zasięgiem ptaka.
- Bądź miły, Knox.
- Dalia!
Kobieta czekała w milczeniu. Papuga w końcu zaskrzeczała:
- Piękna pani!
Babs dała jej orzech i posłała pocałunek. Knox wziął smakołyk i uszczęśliwiony zaczął go skubać.
- Widzicie? - powiedziała Babs do wszystkich. - Każdego mężczyznę można sobie owinąć wokół palca, jeśli tylko
się wie, czego naprawdę pragnie.
- Babs - odezwał się Sax. - Jesteś żywym ostrzeżeniem dla mężczyzn wszystkich gatunków. Ale jak i kiedy, na Boga,
udało ci się wytresować Knoksa?
Babs nie odpowiedziała. Puściła tylko oczko do osobistego służącego Saksa. Ku zdumieniu Owaina, Nims
zaczerwienił się. Do diaska, pewnie zwariowałby w tym domu, gdyby już dawno nie był niespełna rozumu.
- Odsuń się, Knox - powiedział służący i trzep-nął w powietrzu białą szmatką.
30
Gdy papuga spoczywała już bezpiecznie na oparciu krzesła, Nims owinął szmatkę wokół szyi swojego pracodawcy i
zaczął go golić.
- Zacznij wyliczać nazwiska, Owain - mruknął Sax.
- Nazwiska?
- Potencjalnych żon. Knox podskoczył.
- Nie żenić! Nie żenić! Sax wywrócił oczami.
- Nazwiska. I, na litość boską, nie próbuj wypowiadać słów, które mogłyby go poirytować.
Beverley Jo Zakazana magia Rozdział I Londyn, 1812 Na gwałtowny odgłos kołatki Meg Gillingham zacięła się nożem do obierania. Przecież jest Wigilia! Chyba w Wigilię powinni zostawić ich w spokoju? Gwałtowne stukanie w drzwi zmiażdżyło tę nadzieję. Młodsza siostra Meg podniosła się. Jej twarz zdradzała te same obawy. Meg machnięciem ręki nakazała jej powrót na miejsce przy stole kuchennym, przy którym bliźniaki zlepiały właśnie aniołki z resztek jedzenia. Wytarła nerwowo ręce w fartuch, narzuciła na ramiona dwa grube szale i ruszyła zimnym korytarzem ku drzwiom wejściowym. Chciała wyjrzeć przez okno w salonie, żeby zobaczyć, kto stoi u progu, jednak gwałtowny łomot i wołanie: „Otwierać! W imieniu prawa!", zmusiło ją do pospiesznego odsunięcia rygla i przekręcenia klucza w zamku. Gdy otworzyła drzwi, jej oczom ukazał się spowity mroźną mgłą sir Artur Jakes, ich gospodarz. Co gorsza, towarzyszył mu korpulentny urzędnik Wrycroft w mundurze i z urzędniczą laseczką. Tylko nie w Wigilię! - modliła się w duchu. - Błagam Sir Artur okazał im tyle dobroci. Był 1
przyjacielem jej rodziców. Nie może wyrzucić ich na bruk w Wigilię. Z pewnością nie cierpiał z powodu niezapłacenia przez nich czynszu. Jego gruby płaszcz z peleryną był najwyższej jakości, podobnie jak ciepły szal, grube, skórzane rękawiczki oraz wysoka bobrowa czapka. - Wreszcie, Meg - rzekł. Na jego ogolonej, zadbanej twarzy malowało się napięcie. - Wpuść nas, proszę. Meg przełknęła ślinę, ale nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odsunąć się i wpuścić przybyszy do wąskiego holu. - Coś się stało, sir Arturze? - Moja droga - powiedział, gdy tylko zamknęła drzwi. - Nie mogę pozwolić, byś zapomniała, że nie płacicie czynszu już od trzech miesięcy. - Ale przecież powiedział pan, że mamy się o nic nie martwić! Para buchała jej z ust. Drżała na całym ciele. Wetknęła skostniałe z zimna dłonie pod szal, próbując je ogrzać. Gdyby sir Artur przyszedł sam, zaprosiłaby go do kuchni - jedynego ogrzewanego pomieszczenia. Jednak coś burzyło się w niej na myśl o zaproszeniu niechlujnego, cuchnącego cebulą urzędnika Wrycrofta do naj intymniej szego miejsca w całym domu. - Kochana Meg, na pewno sama wiesz, że chciałem wam dać tylko trochę czasu po tragicznej śmierci waszych rodziców. Czasu na pozbieranie się, na poszukanie pomocy. - Wzruszył ramionami, w żaden sposób nie naruszając przy tym nienagannego stroju. - Taka sytuacja nie może ciągnąć się w nieskończoność. Zwłaszcza że nadchodzi zi- ma. 2 Meg rozejrzała się, jakby liczyła na pomoc jakiegoś niewidzialnego anioła. Jedynymi aniołami, jakie znajdowały się w pobliżu, były zrobione przez bliźniaki papierowe figurki, lecz ani one, ani zielone sosnowe gałązki przyniesione z pobliskich ogrodów nie oferowały Meg żadnej pomocy. - Ależ oczywiście, sir Arturze. Rozumiem. Okazał nam pan wyjątkową dobroć. Gdyby tylko mógł pan nam dać jeszcze trochę czasu. Jest Boże Narodzenie... - Zaiste, panno Gillingham - odezwał się urzędnik. - Sir Artur okazał wam dużo dobroci. Zbyt dużo dobroci. Dobroczyńca uciszył go, unosząc dłoń w grubej rękawiczce. - I stać mnie na okazywanie dobroci jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie, jak powiedziała panna Gillingham, jest Boże Narodzenie. Och! Dzięki Bogu!
- Jednakże musisz wiedzieć - dodał, zwracając się do Meg - że to nie może trwać wiecznie. Meg wiedziała. Żyła nadzieją już od wielu miesięcy. Pisała listy do rozsianych po kraju krewnych, potem do przyjaciół rodziny. Otrzymała kilka uprzejmych odpowiedzi, a nawet małe przekazy bankowe, jednak nikt nie chciał przyjąć do siebie pięcioosobowej rodziny. Ostatnio zwróciła się nawet do organizacji charytatywnych, ale na razie rodzeństwu udawało się utrzymywać pozory normalnego życia, więc od nich również nie otrzymali żadnej pomocy. Może gdyby Gillinghamowie skończyli w zimie na ulicy, Stowarzyszenie Dżentelmenów na rzecz Ubogich Sierot, na ten przykład, zainteresowałoby się ich sprawą. 7
Każda organizacja charytatywna rozdzieliłaby ich jednak. Ona, jako dwudziestojednolatka, musiałaby radzić sobie sama. Siedemnastoletniego Jeremy'ego posłaliby na sekretarza. Laurę, Richarda i Rachel wysłaliby do różnych instytucji, najpierw na naukę, a potem do pracy w handlu. Meg powinna czuć wdzięczność, ale to wszystko wydawało jej się takie niesprawiedliwe! Byli dziećmi arystokraty. Dalsze ukrywanie ich opłakanej sytuacji nie miało jednak sensu. Kończyły się im pieniądze. Na wigilijną kolację udało jej się zdobyć jedynie królika. Będą mogli zapchać żołądki puddingiem bożonarodzeniowym zrobionym jeszcze latem, przed śmiercią rodziców. Potem jednak pozostaną im tylko chude zupy, a w pewnym momencie ich fundusze całkiem się wyczerpią. Wlepiła oczy w podłogę i rzekła niechętnie: - Naprawdę nie wiem, do kogo się zwrócić. - Och, kochanie. Słysząc łagodny ton sir Artura, Meg uniosła wzrok z nadzieją, lecz coś w jego oczach sprawiło, że miała ochotę się odsunąć, uciec. Przypomniała sobie nagle, jak parę lat temu dobroduszny sir Artur zmienił się w skrytego adoratora. Czuła się wtedy okropnie niezręcznie. Teraz znów patrzył na nią w ten sposób. Czyżby wciąż chciał się z nią ożenić? Wstrząsnął nią zimny dreszcz. Pamiętała, jak jej wtedy dotykał - klepał ją czule, tyle że w nieodpowiednich miejscach. Pamiętała też, jak często zawstydzał ją swoimi wypowiedziami. Wszelako jeśli teraz poprosi ją o rękę, będzie musiała się zgodzić. Przyjrzała się jego przystojnej twarzy, eleganckiemu strojowi i próbowała wmówić sobie w duchu, że to wcale nie takie straszne rozwiązanie. 8 - Urzędniku Wrycroft - rzekł sir Artur - na dziś jest pan już wolny. Zostanę jeszcze przez chwilę z panną Gillingham i zastanowimy się razem, jak rozwiązać jej trudną sytuację. - Jest pan zbyt dobry, sir Arturze, zbyt dobry. - Urzędnik spojrzał surowo na Meg i pokiwał brudnym palcem. - Proszę słuchać sir Artura, panienko. To smutna prawda, ale żebracy nie mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. Nie macie żadnych środków do życia. Będziecie musieli obniżyć swoje standardy, żeby jakoś związać koniec z końcem. Meg przygryzła język. Obniżali standardy i z trudem wiązali koniec z końcem już od miesięcy. Najwyraźniej, na nieszczęście, ich porządne ubrania nie były jeszcze na tyle znoszone, by nadać im odpowiednio żebraczy wygląd. Meg wysiliła się jednak na uśmiech i podziękowała urzędnikowi za jego pomoc. Wprawdzie nie okazał jej żadnej, ale z wyraźnym ukontentowaniem przyjął jej wdzięczność.
Pozostawiona sam na sam ze swoim gospodarzem, Meg poprowadziła go do chłodnego, opuszczonego salonu. Jeśli miał zamiar się oświadczyć, to miejsce wydawało się najwłaściwsze, a jeśli chciał ustalić datę ich eksmisji, lepiej, żeby rodzeństwo nie dowiedziało się o tym właśnie dzisiaj. Dostrzegła kątem oka, jak sir Artur zerka na puste palenisko, i wstrząsa nim dreszcz. Niemal się uśmiechnęła na ten widok. Niemal. Miał zamiar się oświadczyć, a ona nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie jego propozycji. Będzie uwięziona przy nim na zawsze. Będzie musiała pozwalać mu robić to, co robią mężowie z żonami, oraz poddawać się jego woli. 5
Dreszcz, który przebiegł jej po plecach, nie był spowodowany zimnem. Wskazała gościowi krzesło, a potem sama usiadła - tak daleko od niego, jak tylko wypadało. - Jeśli przychodzi panu do głowy jakiś sposób, by nam pomóc, sir Arturze, byłabym bardzo wdzięczna. - Meg zdobyła się na jawną zachętę. Usiadł. - Istnieje wiele sposobów, moja droga. Nie otrzymałaś żadnej pokrzepiającej odpowiedzi od krewnych? - Jedyny brat mojego ojca jest misjonarzem na Wschodzie, a jedyna siostra jest żoną wikarego z Derbyshire. Sama ma sześcioro dzieci i nie może nam pomóc. - A rodzina twojej matki? Nigdy o niej nie mówiłaś. - O ile wiem, matka nie była w kontakcie z rodziną. Znalazłam jednak adres jej siostry w Kerry i napisałam do niej. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. - To takie przykre, kiedy rodzina się kłóci. Znasz przyczynę tego konfliktu? - Nie, sir Arturze. Meg pragnęła, żeby po prostu poprosił ją o rękę. Chciała tego, choć na samą myśl o małżeństwie z tym człowiekiem dostawała dreszczy. Zlustrował ją uważnie jasnymi oczami. Pewnie ją oceniał. Od pogrzebu jej rodziców prawie nie rozmawiali, a przed ich śmiercią przez trzy lata przebywała poza domem jako guwernantka. Może był nią teraz rozczarowany. Dla dobra rodziny żałowała, że nie jest pięknością, jak Laura, ale już jakiś czas temu zaakceptowała rzeczywistość. Ze swoim krzepkim ciałem i prostymi, kasztanowymi włosami była po prostu przeciętna. 10 On jednak nie wyglądał na rozczarowanego. W jego oczach malowało się... podekscytowanie. Meg powinno cieszyć, że wzbudza pożądanie. Tymczasem czuła się niczym mysz w pułapce oglądana przez łasicę. - A więc - powiedziała nieco zbyt głośno - czy zna pan jakiś sposób, by nam pomóc? Sposób, który nie dopuściłby do rozbicia rodziny? Sir Artur uniósł brwi. - Wzięcie pod swoje skrzydła czwórki nieletnich to wielkie obciążenie dla każdego, Meg, ale chyba mam pewien pomysł. - Urwał. Meg pragnęła potrząsnąć nim i wreszcie to z niego wydusić. Zrobi to. Wszystko wydawało się lepsze niż ich obecna sytuacja. - Towarzystwo jest takie ważne - mówił w zadumie sir Artur - a ja mieszkam sam. Tylko śpię i jem...
Meg wysiliła się na uśmiech. - Tak, zgadzam się z panem. - Zawsze lubiłem waszą rodzinę. Macie w sobie tyle życia. Tyle ciepła. Może mógłbym zaopiekować się wami wszystkimi. Jeśli istniałby jakiś bliższy związek. Meg czuła, że się czerwieni, i miała nadzieję, iż sir Artur odebrał to jako zmieszanie z powodu komplementu, a nie podekscytowanie. - Związek? - powtórzyła, ponieważ coś trzeba było powiedzieć. - Ciepły, intymny związek ze świeżą, nietkniętą, młodą kobietą. Teraz nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć. Czekała więc na rozstrzygające słowa, przygotowując się w duchu, by powiedzieć „tak", i to z wdziękiem. Sir Artur założył nogę na nogę, irytująco rozluźniony. 7
- Mógłbym... nie, jestem gotowy pomóc wam wszystkim, zapewnić wygodę, a nawet opłacić edukację młodszych dzieci, jeśli Laura zostanie moją kochanką. Świat zatrzymał się na moment. W piersi Meg zamarło serce. Już po chwili jednak wydukała: - Laura?! - a sekundę później wrzasnęła: - Kochanką?! Uśmiechnął się. Na widok jego zadowolonej twarzy przeszedł ją dreszcz. - Czyżbym utarł ci nosa, moja droga? Cóż, to prawda, kiedy byłaś młodsza, nawet mi się trochę podobałaś, ale teraz masz... ile? Dwadzieścia dwa lata? - Dwadzieścia jeden. - No właśnie... A Laura... Ach, Laura... - Ale ona ma piętnaście lat! - To wspaniały wiek. Meg zerwała się na równe nogi. Chciała na niego nawrzeszczeć, wyrzucić go z domu, ale zacisnęła pięści i pohamowała się. Rozumiała jego słowa. Jeśli się nie zgodzi, wypędzi ją w mroźną noc na ulicę, gdzie czeka ją nędza, a może nawet śmierć. Czy nie powinna tego rozważyć? Czy sytuacja Laury nie byłaby lepsza, gdyby...? Nie. Nigdy. Potrzebowała jednak czasu. Czasu. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł - niemal równie potworny, jak propozycja sir Artura. Aby go zrealizować, musiała czymś zbyć swojego rozmówcę. 12 Spojrzała mu prosto w oczy. Och, miała rację, uważając go za łasicę. Zadowoloną z siebie, przebiegłą łasicę, pewną, że myszy są w pułapce. - Nie mogę zgodzić się na to w tej chwili, sir Arturze. - Nie mogę ci dać zbyt wiele czasu, moja droga. - Przynajmniej do końca okresu świątecznego! - Dwa tygodnie? To zdecydowanie za dużo.
- Podniósł się ospale, przeciągając chwilę w nieskończoność. - Tydzień. Przyjdę po odpowiedź w przeddzień nowego roku. Jak cudownie będzie zacząć nowy rok z Laurą w moim... domu. Wszelako za tę pobłażliwość zasługuję na nagrodę. Zawołaj siostrę, żebym mógł przez moment cieszyć się jej pięknem. Pragnęła odmówić. Wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić. - Nie wspomni pan przy niej o... o pańskiej propozycji? - Jestem pewien, że ty lepiej ją przygotujesz. Przekonasz ją. Meg zrobiło się niedobrze. Zwalczyła jednak mdłości, otworzyła drzwi i zawołała siostrę. Po chwili w korytarzu pojawiła się Laura - jak zwykle anielsko piękna, nawet w szalu uszytym ze starego, szarego koca. Jej złocistobrązowe loki były związane, lecz kilka krótszych kosmyków okalało uroczo jej uśmiechniętą twarz. Miała gładką skórę oraz duże, jasne, niewinne oczy. Meg żałowała w duchu, że siostra nie jest brudna i zaniedbana, ale Laura nigdy taka nie była. Lśniła nawet w ubóstwie i prostocie. - Och, sir Artur! - odezwała się Laura, dygając. - Dzień dobry i wesołych świąt! 9
Sir Artur potrafił wyjątkowo dobrze ukrywać swoje emocje, pomyślała Meg. Wszystko zależało od punktu widzenia patrzącego. Uśmiechnął się dokładnie w sposób, w jaki uśmiechają się starzy przyjaciele rodziny. - Ja tobie również życzę wesołych świąt. Pewnie ciężko pracujesz? Pilnujesz bliźniaków? - Tak. To zaiste ciężka praca! Mogę się założyć, że cała kuchnia jest już w kleju. Mówiła jednak z rozbawieniem, ukazując do-łeczki w policzkach. Sir Artur nie może położyć na niej swoich łap! Mężczyzna zbliżył się do Laury, chwycił jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. - Rozmawiałem z twoją siostrą o waszej trudnej sytuacji i możliwe, że znaleźliśmy sposób, by wam pomóc. - Naprawdę? Biedna Meg robi, co może, ale wiem, że taka sytuacja nie będzie trwała w nieskończoność. Zaczęłam nawet myśleć o pracy jako pomywaczka. - Ta urocza rączka - poklepał dłoń Laury - powinna zajmować się czymś znacznie przyjemniejszym niż szorowanie i mycie. Już ja tego dopilnuję. - Znów pocałował rękę dziewczyny. - Och tak, tak. - Nie przestając się uśmiechać, wyjął monetę z kieszeni i wcisnął ją w dłoń Laury. - Kup sobie coś ładnego. To rzekłszy, ruszył w stronę drzwi. Po chwili jednak przystanął i odwrócił się. - Tydzień, Meg. Potem wyszedł. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. - Tydzień? - zapytała Laura. 14 Meg drżała na całym ciele. Miała nadzieję, że siostra tego nie zauważy. Laura nigdy nie może się dowiedzieć o tej propozycji. - To wtedy będzie miał dla nas rozwiązanie. Na Nowy Rok. - Cóż, byłoby dobrze, gdyby je znalazł. Nigdy go nie lubiłam, ale może myliłam się co do niego. - Zerknęła na swoją dłoń. - Och, to cała korona! - Podała ją Meg, która żałowała, że nie może wyrzucić monety przez okno. - Dostaniemy za nią mięsa na gulasz na cały tydzień. Meg dostrzegła, że siostra, być może podświadomie, ściera pocałunki sir Artura z dłoni. O Boże! Co robić? Na razie musiała zbyć jakoś Laurę, by nie dostrzegła, że coś jest nie tak. Wyręczyły ją w tym nagły huk i płacz. - Och, małe potworki! - zawołała Laura i pobiegła z powrotem do bliźniaków.
Meg opadła z rezygnacją na krzesło. Nieszczęsna moneta ciążyła jej w dłoni. Dziewczyna miała już wiele potwornych wizji na temat przyszłości rodziny, jednak coś podobnego nigdy nie przyszło jej do głowy. Gdyby chodziło o nią, gdyby sir Artur to jej pragnął za kochankę, nie zaś za żonę, zgodziłaby się na to, dla dobra rodzeństwa. Jednak Laura to zupełnie co innego. Nie może do tego dopuścić. Nigdy. Pozostawało jej tylko jedno rozwiązanie - rozwiązanie, którego starała się za wszelką cenę uniknąć przez te potworne miesiące. Kamień życzeń. Wcisnęła monetę do kieszeni i skierowała się sztywnym, powolnym krokiem do cichej sypialni rodziców. Jakże za nimi tęskniła! Jakże była 11
na nich wściekła za ich nieodpowiedzialność! Czy naprawdę podczas tych wszystkich szczęśliwych lat pożycia małżeńskiego ani razu nie pomyśleli, co stanie się z ich dziećmi, kiedy ich zabraknie? Najwyraźniej nie. Meg przebiegła dłonią po zniszczonej zielonej kapie. Kiedyś była łąką, na której pasły się zabawkowe zwierzątka i stały domy z papieru. Była polem bitwy dla żołnierzyków jej brata. Meg otrząsnęła się ze wspomnień, przystawiła do łóżka krzesło, weszła na nie, sięgnęła dłonią w zakurzony róg baldachimu i zdjęła wiszący na nim zielony woreczek. Od razu poczuła się nieswojo, nie tylko z powodu ciężaru woreczka, ale również dlatego, że magia zaczęła działać. Zeszła z krzesła i usiadła, żeby zebrać myśli. Szumiał. Meg tak właśnie to nazywała, choć nikt inny zdawał się nie słyszeć tego dźwięku. Może przypominało to bardziej wibracje, jak w powozie pędzącym po bruku. Cokolwiek to było, nienawidziła tego. Pośpiesznie odłożyła woreczek na łóżko, chcąc jak najszybciej pozbyć się go z dłoni. Będzie jednak musiała go dotknąć raz jeszcze. Zdecydowanym ruchem rozwiązała sznurek i odsłoniła posążek z surowego kamienia. Choć minęło wiele lat, od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, jego widok wciąż nią wstrząsał. Siedem lat temu, gdy miała czternaście lat, matka pokazała jej sheelagh-ma-gig. Wyjawiła, gdzie się znajduje, wyjaśniła, dlaczego trzeba go trzymać w ukryciu, i opowiedziała o mocy, którą posiada. Siedem lat temu Meg dowiedziała się, że ma dar posługiwania się kamieniem życzeń. 16 Nie wszystkie kobiety w rodzinie posiadały tę umiejętność. Nie miała jej ciotka Maira i zawsze czuła ogromny żal do matki Meg, która nie chciała prosić posążka o majątek i bogatych adoratorów. Podobno, kiedy Walter Gillingham zakochał się w matce Meg i całkowicie ją zauroczył, ciotka Maira była przekonana, że siostra użyła magicznego kamienia dla spełnienia jedynie swoich własnych potrzeb. To właśnie stało się przyczyną rozłamu rodziny. Wszelako Meg nie mogła powiedzieć o tym sir Arturowi. Jak mogłaby powiedzieć komukolwiek o she-ełagh? Nie dość, że stanowił źródło pogańskiej magii, to na dodatek był nieprzyzwoity sam w sobie. Starożytny posążek przedstawiał uśmiechniętą, nagą kobietę. Pomiędzy jej rozłożonymi nogami znajdowała się esencja kobiecości - jej najintym-niejsza część, rozwarta tak szeroko, jakby pragnęła pochłonąć cały świat. Według matki, posążki sheelagh-ma-gig umieszczano w murach irlandzkich kościołów, co Meg wydawało się dość mało wiarygodne. Nie chciała w to uwierzyć. Ale jej zwykle żartobliwa matka była śmiertelnie poważna, gdy
mówiła o kamieniu życzeń. Powiedziała, iż kilka takich kamieni wciąż tkwi w murach kościołów, przy wejściu, i ludzie wciąż dotykają ich na szczęście, gdy wchodzą do środka, by pomodlić się do chrześcijańskiego Boga. Niemniej jednak większość z tych posążków została już usunięta w ramach walki z wpływami pogańskimi albo po prostu przez wzgląd na przyzwoitość. Najczęściej rozbijano je w drobny mak, niektórym jednak udało się trafić w prywatne ręce. 13
Matka nie miała pojęcia, czy wszystkie kamienie posiadały taką samą moc jak ten. Ten sheelagh-ma-gig był kamieniem życzeń i spełniał prośby kobiet mających dar posługiwania się nim. Nie za darmo jednak. Zawsze za jakąś cenę. Jedną z tych cen była nieprzyjemność samego procesu - potworny ból, najczęściej powodujący omdlenie. Dyskomfort ten był jednakże krótkotrwały i do wytrzymania. Istniała jednak gorsza cena, ponieważ był to złośliwy kamień i do spełnianych życzeń zawsze dodawał przykrą niespodziankę. Najpopularniejszym tego przykładem była historia dziewczyny, która zapragnęła być piękna. Otrzymała to, o co prosiła, ale wszyscy zazdrośni przyjaciele nagle odwrócili się od niej, a natarczywi adoratorzy nie odstępowali jej na krok. Smutna piękność nigdy już nie zaznała spokoju. Inna kobieta poprosiła posążek o konkretnego mężczyznę, chcąc odbić go przyjaciółce. Jej życzenie spełniło się, gdy rodzice zaaranżowali małżeństwo, jednak on nigdy nie przestał kochać tej drugiej kobiety i w końcu uciekł z nią, ku rozpaczy wszystkich trzech rodzin. Matka opowiedziała to wszystko córce zaraz po tym, gdy Meg zaczęła miesiączkować. Podobno to właśnie wtedy magia wyzwala się w kobietach, które posiadają dar. Matka nalegała, aby jej córka choć raz spróbowała poprosić o coś kamień. Choć Meg miała dopiero czternaście lat, obawiała się spełnić tę prośbę. Wyraźnie wyczuwała niepokojącą moc posążka. Starała się wymyślić jakieś niewinne życzenie i w końcu poprosiła o ciasto wiśniowe - specjał lokalnej cukierni. 18 Ciasto nadeszło w ciągu godziny, jednakże w dłoniach pryszczatego syna piekarza, który przyniósł smakołyk jako wyznanie miłości. Meg nie potrafiła go odprawić, zwłaszcza że w pewnym sensie sama go przyzwała. Musiała znosić jego uciążliwe towarzystwo przez wiele miesięcy, zanim w końcu przekonała go o tym, że jest nudna i jej jedyną pasją w życiu są książki - wtedy syn piekarza znalazł inny obiekt westchnień. Teraz więc przyglądała się posążkowi nieufnie, zastanawiając się, o co poprosić i jak uniknąć przykrej niespodzianki. O pieniądze? Tego właśnie potrzebowali, ale pieniądze mogły nadejść na wiele nieprzyjemnych sposobów. O bezpieczeństwo? Instytucja charytatywna albo nawet przytułek mogłyby im to zapewnić. Nawet sir Artur mógł, przynajmniej na jakiś czas.
Aby kamień spełnił jej życzenie, musiała przemyśleć każde słowo swojej prośby. Przyszłość rodzeństwa. Na tym jej właśnie zależało. Chciała, by jako dzieci arystokraty mieli zapewnioną przyszłość. Zwłaszcza siedemnastoletni Jeremy, który ze swoim bystrym umysłem już dawno powinien uczyć się w Oksfordzie albo Cambridge. Ułożyła swoje życzenie i powtórzyła je kilka razy w myślach. Wydawało się zbyt długie, niemal niemożliwe do spełnienia, ale tego właśnie potrzebowali, a ona wierzyła w moc sheelagh. Gdy była już gotowa, odnalazła czerwone świece, które matka przechowywała specjalnie do tego celu, i hubkę. Zapaliła jedną ze świec i ustawiła ją na stoliczku, pozwalając ogniowi rozświetlić ponu 15
ry pokój. Odetchnęła głęboko i położyła dłonie na uśmiechniętym posążku. Natychmiast poczuła w sobie dziwną moc, a grymas na twarzy kamiennej kobiety zmienił się w uśmiech zwycięstwa. - Życzę sobie - rzekła tak pewnym głosem, na jaki tylko było ją stać - aby w ciągu tygodnia zapewniono nam utrzymanie odpowiadające naszej pozycji społecznej i abyśmy żyli godnie i szczęśliwie. Nie mogła oderwać rąk od kamienia. Wiedziała o tym doskonale, a mimo to przez moment próbowała to zrobić. Po chwili jednak poddała się niechętnie mocy posążka; dała się porwać jego dzikiej energii. Otoczyła ją niewidzialna siła, sprowadzając znane już dreszcze i ból, otępienie i duszności. Nagle zakoła-tała jej w głowie niewyraźna myśl, że powinna była zamknąć drzwi, żeby któreś z rodzeństwa nie zastało jej w takim stanie. Zastanawiała się też, czy kamień może zabić, gdyż przez chwilę wydawało się jej, że umiera. Ostatnim razem czuła się tak samo i przeżyła, jednak teraz wszystkie negatywne odczucia wydawały się znacznie silniejsze. Być może moc posążka dostosowywała się do rozmiaru życzenia. A ona poprosiła o tak wiele! Czy można było zażyczyć sobie zbyt wiele? Spanikowana Meg znów próbowała się uwolnić. Co będzie, jeśli kamień nigdy jej nie wypuści? Co będzie, jeśli wyssie z niej całe życie? Nie mogła do tego dopuścić! Nie mogła tego dłużej znieść...! Jej ciało stopiło się w jedno z pierwotną energią sheelagh. Słaba, skołowana, drżąca spróbowała zebrać myśli. Wciąż nie potrafiła oderwać rąk od kamie 16 nia. Moc sheelagh słabła, ale bardzo powoli, niechętnie, jakby nie chciała wypuścić swojej ofiary. Ofiary? Dlaczego myślała w ten sposób, skoro posążek stanowił jej jedyną szansę na ucieczkę? Gdy niewidzialna siła całkiem zanikła, Meg, zamiast oderwać dłonie, zmusiła się do pogłaskania figurki. - Dziękuję - szepnęła. Następnie oderwała dłonie od kamienia i schowała go z powrotem do woreczka. Potrzebowała kilku chwil, żeby się uspokoić. Po chwili zgasiła świecę, odłożyła ją i odwiesiła ciężki woreczek na jego sekretne miejsce, w jeden z rogów baldachimu. Teraz wszystko było kwestią czasu. Życzenie spełni się, Meg nie miała co do tego wątpliwości. W ciągu tygodnia dostanie to, o co prosiła. Jedynie czas pokaże, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
Rozdział II Londyn, 30 grudnia Owain Chancellor otworzył drzwi do sypialni, mając nadzieję, że zastanie Saksa samego. Choć Sax zwykle pozbywał się swoich kobiet jeszcze przed zaśnięciem, od czasu do czasu którejś udawało się pozostać dłużej u jego boku. Tego ranka jednak hrabia Saxonhurst leżał sam na ogromnym łożu w skotłowanej pościeli. Jego jasna czupryna i lśniące, umięśnione ciało upodabniały go do sytego, zaspokojonego lwa. Prawdopodobnie nie miał problemów z zachęceniem swoich kochanek do wyjścia. Wystarczyło, że raz doświadczyły jego zachłannej dominacji, niepozostawiającej im nawet skrawka wolnego miejsca na ogromnej powierzchni łoża. Owain zdecydowanym ruchem odsłonił złote brokatowe zasłony. Przez wysokie okna wdarło się do środka jasne światło zimowego poranka. Sax obrócił się w pościeli, mruknął coś pod nosem i uchylił powoli ociężałe powieki. - Co? - zapytał beznamiętnie, ale w jego głosie wyczuwało się nutę irytacji. Lepiej, żeby istniało wyraźne uzasadnienie przerywania jego snu. 22 - List od twojej babki. Sax otworzył szerzej oczy i zerknął na stojący na kominku zegar wbudowany w brzuch grubego, białego, orientalnego posążka, który kojarzył się Owainowi z ogromną, uśmiechniętą larwą. - Obudziłeś mnie przed dziesiątą, żeby mi to powiedzieć? Czyżby babka była umierająca i wysyłała mi błaganie o wybaczenie? - Z przykrością muszę poinformować, że księżna wdowa Daingerfield ma się świetnie, jak zawsze. Myślę jednak, że chciałbyś bezzwłocznie przeczytać ten list. Sax ponownie zamknął oczy. - Cóż za zdumiewające założenie. Zadzwonił na służbę i czekał. Wkrótce w pokoju pojawił się upudrowany lokaj w liberii. W dłoniach dzierżył tacę, na której stał srebrny dzbanek z kawą oraz śniadaniem. Z trudem utrzymał równowagę, gdy do sypialni wparował podekscytowany, wielki, ohydny pies gończy, oparł łeb o łóżko tuż przy głowie Saksa i odsłonił kły, jakby właśnie znalazł smakowity kąsek.
- A więc mamy problem? - zapytał lokaj radośnie, odstawiając tacę. Niska postura, żywa twarz i duże oczy dały mu przydomek Małpy. Prawdę mówiąc, na oko, nawet pies ważył więcej od niego. Sax nie otworzył oczu. - Będziesz go miał, jeśli spróbujesz jeszcze raz zapiszczeć tak radośnie o tak wczesnej porze. - Niektórzy z nas, wasza lordowska mość, są na nogach od świtu. Nie mogę chodzić posępny przez wiele godzin tylko dlatego, by pana zadowolić. Podobno wiadomość od księżnej nie wróży nic dobrego. 18
- Podobno? Czyżby wszyscy oprócz mnie zdążyli już przeczytać ten list? - Pan Chancellor nie wypuszczał go z rąk, wasza lordowska mość. - Niech was wszystkich diabli wezmą. Nie wiem, po co kazałem nauczyć cię czytać. Odejdź. Lokaj oddalił się posłusznie, z radosnym uśmiechem na twarzy. Owain napełnił filiżankę potwornie mocną kawą i posłodził ją trzema kostkami cukru. Sax westchnął zrezygnowany, uchylił powieki i warknął przyjaźnie na widok kłów psiska, wprawiając tym samym w ruch kudłaty ogon, który natychmiast zaczął uderzać o podłogę niczym w bęben. Potem usiadł powoli, wyciągnął się jak ogromny kot i sięgnął po kawę. Tak naprawdę Sax nie był wcale gigantycznym mężczyzną. W eleganckim stroju wyglądał jedynie na dobrze zbudowanego, ale miał mięśnie niczym zdrowy drapieżnik i nagość wydobywała całą tę drapieżność na światło dzienne. Opróżnił całą filiżankę w milczeniu, a następnie wyciągnął ją przed siebie, prosząc bez słów o do-lewkę. Wolną dłonią poklepał przyjaźnie psa. Dopiero wtedy spojrzał na list. - Jako że nie jesteś głupcem, Owain, mam bardzo złe przeczucie. Owain podał mu rozłożoną kartkę papieru. Sax wziął ją i przebiegł po niej palcami, jakby próbował wyczuć jej treść. - Stara jędza nie ma wpływu na moje dochody. Jestem też w pełni samodzielny. A więc? Chyba nie chce przyjechać z wizytą? - O ile wiem, księżna spędza cały okres świąteczny w Daingerfield Court. 24 - Dzięki Bogu. W Saksie budziła się coraz większa czujność. Na oczach Owaina lew zmieniał się w tygrysa w swojej najgroźniejszej postaci - inteligentnego mężczyzny. Sax opróżnił drugą filiżankę kawy i wreszcie zaczął czytać list. Owain przyglądał się mu z zainteresowaniem, gdyż nie miał zielonego pojęcia, jak przyjaciel zareaguje na tę kłopotliwą wiadomość. - Cholera jasna - mruknął Sax w końcu, oszołomiony. Przygotowany na jeden ze słynnych ataków wściekłości Saxonhursta Owain odetchnął z wyraźną ulgą. - Kiedy są moje urodziny? - Jutro. Przecież sam wiesz. W wigilię Nowego Roku. Sax zerwał się ze skotłowanej pościeli niczym burza i zaczął nerwowo przemierzać pokój, nago. - Stara krowa!
Słowa te zostały wypowiedziane ze złością, nie da się zaprzeczyć, jednak niepozbawione były nuty podziwu. Od piętnastu lat, czyli od momentu, w którym babka przejęła opiekę nad wnukiem, Sax prowadził z nią nieustanną wojnę. Była to walka 0 władzę pomiędzy dwoma najbardziej upartymi 1 aroganckimi ludźmi, jakich Owain znał. O dwóch najgwałtowniejszych charakterach. Powinien był się domyślić, że atak furii i tak nadejdzie, zwłaszcza że pies Saksa, Brak, już dawno schował się pod łóżkiem. Sax owinął złotą zasłonę wokół dłoni i pociągnął za nią z całej siły, zrywając do połowy metalową szynę. Potem szarpnął raz jeszcze. Zasłona wylądowała na ziemi, a ze ściany posypał się tynk. Owain westchnął i znów zadzwonił po lokaja. Następnie podniósł złoto-czarny szlafrok przyja 20
ciela i rzucił mu go. Sax ubrał się bez słowa, wciąż chodząc po pokoju i warcząc pod nosem: - Wydaje mi się, że tym razem wygrała. Sax zamachnął się gwałtownie i purpurowa waza roztrzaskała się w drobny mak. - Prędzej mnie piekło pochłonie, niż dam jej wygrać. Obiecałem, że ożenię się do dwudziestych piątych urodzin, i dotrzymam słowa. Torran-ce'owie łamią wiele zasad, ale nigdy dane słowo. - Do jutra? - zapytał Owain, desperacko próbując zachować zdrowy rozsądek. - To niemożliwe. Po co, do diabła, w ogóle złożyłeś taką idiotyczną obietnicę? - Bo kiedy miałem dwadzieścia lat, byłem idiotą, jak większość mężczyzn. Dwadzieścia pięć lat wydawało mi się mglistą, odległą przyszłością! - Druga waza wylądowała na podłodze. - Myślałem, że szybko zakocham się w idealnej, pięknej pannie - dodał i kopnął gwałtownie jeden z porcelanowych odłamków. - Robiłem wszystko, żeby ją znaleźć. - Wydawało mi się, że unikałeś panien na wydaniu niczym zarazy. - Dopiero po tym, jak odkryłem, że chodzi im tylko o jedno - diadem hrabiny. Po chwili zastanowienia Sax chwycił żółtą porcelanową krowę z kominka i cisnął ją na podłogę, wprost pod stopy służących, którzy właśnie wpadli do sypialni z naręczem ubrań, szczotek, miotełek, myjek i z wyraźną ciekawością wypisaną na twarzach. Jedna ze służek natychmiast zabrała się do zmiatania odłamków szkła. Mężczyźni popędzili naprawiać zasłonę. Owain zauważył z niesmakiem, że do sypialni wparowała cała służba, może oprócz 26 kucharzy. Nikt nie chciał przegapić słynnego gniewu Saxonhursta. Owain nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego Sax pozwala tej zgrai obcych ludzi wtrącać Kię do swoich prywatnych spraw, niczym wścibskim krewnym. - Zaplanowała to sobie - stwierdził Sax, ignorując służbę i ani na chwilę nie zwalniając kroku. Najwyraźniej ignorował też luźno przewiązany szlafrok, momentami odsłaniający zbyt wiele. Z drugiej jednak strony, nie istniało nic, czego służba nie widziałaby już wcześniej. Nie przeszkadzało to jednak służkom w rzucaniu pełnych podziwu ukradkowych spojrzeń. Jedna z nich, Babs, która nawet nie próbowała udawać wstydu z powodu swojej uprzedniej profesji, wyciągnęła z kieszeni gałązkę jemioły i wetknęła ją z nadzieją pomiędzy grube frędzle baldachimu. - Specjalnie wysłała ten list dzisiaj. Podarowała mi dzień męczarni przed czarną godziną. - Sax sięgnął po pomarańczowego porcelanowego byka, stojącego na drugiej stronie gzymsu kominka. - Susie, łap! - krzyknął i rzucił
figurkę w stronę jednookiej służki z opaską. Dziewczyna pisnęła i wyciągnęła przed siebie ręce. Potem jednak, jakby naumyślnie, pozwoliła bykowi upaść. - Postawiłam koronę na tę figurkę - rzuciła, uśmiechając się bezczelnie. - To się nazywa oszukiwanie, moja droga. - Wasza lordowska mość musiał rzucić na tę stronę, na którą nie widzę. Proszę patrzeć pod nogi. - To rzekłszy, pochyliła się i zaczęła usuwać ostre odłamki spod jego nagich stóp. Sax wciąż stąpał pewnie po zamiecionej podłodze. Zdjął ze ściany prawdziwą szablę, wyjął ją 22
z pochwy i nadział na nią różową satynową poduszkę. Następnie podrzucił poduszkę w powietrze i jednym machnięciem przeciął ją na pół. Wypełniające ją pierze rozsypało się po całej sypialni. Owain ze śmiechem odchylił się na krześle, wsparł stopy na łóżku i poddał się. Przed jego oczami toczyło się przedstawienie i wszyscy zebrani doskonale znali jego przebieg. Sax pozwalał sobie na ataki złości jedynie w swojej sypialni, dlatego nie trzymano w niej żadnych cennych przedmiotów. Służba przetrząsała wszystkie sklepy w Londynie w poszukiwaniu bezwartościowych bibelotów i natychmiast podmieniała zniszczone rzeczy. Jak zasugerowała Susie, służba prowadziła nawet zakłady, który przedmiot zostanie unicestwiony jako następny. Wszyscy mieszkańcy posiadłości uznawali okazjonalne ataki furii Saksa za sposób manifestacji lor-dowskiej dumy. Nawet sam Owain lubił się im przyglądać. Postawił gwineę na to, że uśmiechnięta pa-stereczka stojąca na bambusowym stoliczku przetrwa do Wielkanocy. Zawierzył instynktowi. Wiedział, że Sax jest zwykle bardzo łaskawy dla kobiet. Nie licząc jego własnej babki. Kucharz założył się o taką samą sumę, że sam stół nie wytrwa. Był to pechowy mebel w kolorach intensywnej zieleni i różu. Owain zerknął na przyjaciela, a potem na szablę. Czy uda się mu zniszczyć stół bez uszkadzania pastereczki? Po chwili jednak lord odrzucił szablę na łóżko i zwrócił się w stronę dużego portretu przedstawiającego ohydnego, skwaszonego mnicha. Czy naprawdę to zrobi...? Sax zerwał obraz ze ściany tak gwałtownie, że metalowy haczyk wystrzelił w powietrze, a następnie trzasnął malowidłem o oparcie potężnego krzesła. 28 Owain zmówił w duchu modlitwę dziękczynną. Od dawna sam miał ochotę zniszczyć to paskudztwo. Nie pojmował, jak ktokolwiek mógł spać, nie wspominając o kochaniu się, pod okiem tego pokrytego brodawkami, wykrzywionego typa. - Torrance'owie - powtórzył Sax już nieco zdyszany i odgarnął z czoła płowe kosmyki - łamią wiele rzeczy, ale nigdy dane słowo. - Tak się mówi. Sax odwrócił się do przyjaciela. Rozejrzał się po twarzach zebranej służby. - Gdzie jest Nims? Nims! - wrzasnął. - Chodź tu i mnie ogól, ty cholerny leniu! Jako że pokaz najwyraźniej dobiegał końca, służący zabrali się do sprzątania bałaganu - bez pośpiechu, przygotowani na ewentualny bis.
Przysadzisty służący Saksa wyłonił się z sąsiadującego pokoju, zwinny pomimo drewnianej nogi, ze ścierką przewieszoną przez ramię i dzbanem gorącej wody. - Idę już, idę! Wasza lordowska mość nie spodziewał się chyba, że będę gotowy do obsłużenia go o tak wczesnej godzinie? - Rozejrzał się po sypialni i wywrócił oczami. - Aż takie kłopoty? Proszę siadać, proszę siadać. Chce pan, żebym pana ogolił, czy żebym podciął panu gardło? Za służącym wleciała do pokoju szaroniebieska papuga, usadowiła się na ramieniu Saksa i zaskrzeczała jego głosem: - Witaj, kochanie. Sax rozluźnił się i uśmiechnął, pozwalając pełnemu uwielbienia ptakowi ocierać się o jego ucho. - Witaj, kochanie - odpowiedział, a potem oprzytomniał nagle. - Do diabła! Knox zaraz wpadnie w szał. 24
W rzeczy samej, papuga już przyglądała się zebranym z szaleńczym błyskiem w oku. - Kobiety! Kobiety! Diabelskie nasienie. Podczas gdy Sax siedział spokojnie na krześle, czekając na golenie, Babs wyciągnęła z kieszeni orzech i podeszła ostrożnie do zwierzęcia. - Daj spokój, Knox. Przecież tak naprawdę mnie kochasz. Papuga zlustrowała ją wzrokiem i pokiwała łebkiem. - Ewa, Dalia. Babs wyciągnęła przed siebie orzech. Smakołyk pozostawał jednak poza zasięgiem ptaka. - Bądź miły, Knox. - Dalia! Kobieta czekała w milczeniu. Papuga w końcu zaskrzeczała: - Piękna pani! Babs dała jej orzech i posłała pocałunek. Knox wziął smakołyk i uszczęśliwiony zaczął go skubać. - Widzicie? - powiedziała Babs do wszystkich. - Każdego mężczyznę można sobie owinąć wokół palca, jeśli tylko się wie, czego naprawdę pragnie. - Babs - odezwał się Sax. - Jesteś żywym ostrzeżeniem dla mężczyzn wszystkich gatunków. Ale jak i kiedy, na Boga, udało ci się wytresować Knoksa? Babs nie odpowiedziała. Puściła tylko oczko do osobistego służącego Saksa. Ku zdumieniu Owaina, Nims zaczerwienił się. Do diaska, pewnie zwariowałby w tym domu, gdyby już dawno nie był niespełna rozumu. - Odsuń się, Knox - powiedział służący i trzep-nął w powietrzu białą szmatką. 30 Gdy papuga spoczywała już bezpiecznie na oparciu krzesła, Nims owinął szmatkę wokół szyi swojego pracodawcy i zaczął go golić. - Zacznij wyliczać nazwiska, Owain - mruknął Sax. - Nazwiska? - Potencjalnych żon. Knox podskoczył. - Nie żenić! Nie żenić! Sax wywrócił oczami. - Nazwiska. I, na litość boską, nie próbuj wypowiadać słów, które mogłyby go poirytować.